Demon snów. W mrokach Luizjany. Tom 2 - Ludka Skrzydlewska - ebook
NOWOŚĆ

Demon snów. W mrokach Luizjany. Tom 2 ebook

Skrzydlewska Ludka

4,5

160 osób interesuje się tą książką

Opis

Czy w marzeniach sennych może być ukryta prawda?

Po wybudzeniu ze śpiączki Faye Cavendish postanawia zmienić swoje dotychczasowe życie. Wcześniej o każdym jej wyborze decydowała despotyczna matka, teraz nadszedł czas, by czarownica wzięła sprawy we własne ręce. Swoją nową przygodę rozpoczyna od wprowadzenia się do domu siostry bliźniaczki Neve i jej narzeczonego, alfy sfory wilkołaków Iana Becketta.

Nowa rzeczywistość wystawia ją jednak na wiele prób. Wychowana do roli przywódczyni sabatu przyzwyczaiła się do zupełnie innego życia i teraz nawet najprostsze czynności sprawiają jej trudność. Coś, co innym przychodzi z łatwością, dla niej stanowi prawdziwe wyzwanie.

Gdy wreszcie wszystko zaczyna się układać, sielankowy nastrój zaburza tragiczne zdarzenie – siostra Faye znika. Rozwścieczony Ian podejrzewa porwanie i gdy zamierza wszcząć poszukiwania ukochanej, na progu jego domu staje demon Seth, który ma do przekazania ważną wiadomość w sprawie Neve. Faye pomimo niepewności i podejrzeń musi oddać się w ręce nowo poznanego demona, bo tylko on może jej pomóc odnaleźć siostrę. Im więcej czasu spędzają razem, tym wyraźniej kobieta czuje, że Seth wie o niej o wiele więcej, niż jest w stanie przyznać. Jakie tajemnice może przed nią ukrywać demon snów? Jaki wpływ będzie to miało na jej przyszłość?

Ta historia jest naprawdę SPICY. Sugerowany wiek: 16+

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 407

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (159 ocen)
102
37
16
3
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
AgaWiktoria

Całkiem niezła

Fajna nawet. Typowe dla Ludki ze bohaterka jest dość słaba. Co chwile powtarza „jestem sama, nikogo nie obchodzę, on mnie nie chce” I oczywiście non stop przewraca oczami. Na szczęście jest mniej powiedzenia „co za palant” Ludka lekko pisze, wciąga, ale mnie drażnią jej bohaterki.
30
przeczytane1995

Dobrze spędzony czas

Tę serię po prostu bardzo dobrze się czyta. Seth jest świetnym bohaterem, Faye trochę mniej polubiłam niż Neve, ale nadal uważam, że tworzą świetny duet. Wydarzenia były nieco mniej ekscytujące niż w poprzednim tomie, ale nadal bardzo fajne. Jestem mega ciekawa, czy będzie kolejna część, w której główną rolę będą brały wilkołaki, bo historia Hanka zapowiada się mega ciekawie.
20
Kastlin

Nie oderwiesz się od lektury

💗
10
kkkaarrii18

Dobrze spędzony czas

Moja ocena 4/5 ⭐️ 3/5🌶️ To drugi tom serii, tu poznajemy historię drugiej bliźniaczki, która również zmaga się z mega krzywdzącymi programami jakie wgrała w jej głowę matka. Z pierwszej części dowiadujemy się co Seth zrobił dla Faye, i tylko czekamy w napięciu aż wszystko wyjdzie na jaw. W tym czasie między czarownicą a demonem wywiązuje się więź, której niczego nieświadoma Faye się poddaje. Oczywiście mamy tu motyw bardzo przystojnego, silnego zaborczego i opiekuńczego sexy demona, więc +1 gwiazda do ogólnej oceny jest oczywista 🔥🥵😍. Rozumiem główną bohaterkę, która chce za wszelką cenę zaspokoić oczekiwania wszystkich dookoła i pokazywać się tylko z tej nieskazitelnej i silnej strony, bo tak ją wychowano, ale czasem mogłaby sobie odpuścić, bo w niektórych momentach była męcząca. Autorka świetnie moim zdaniem łączy fantastykę oraz wątek romantyczny, relacja głównych bohaterów mocno przeplata się z wątkiem tajemnicy do rozwiązania w świecie magii i czarnoksiężników. Wydarzenia w ks...
00
Rainbow8

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna książka
00

Popularność




Prolog

Seth

Niebo jest pomarańczowe, oświetlane przez wiszącą nisko nad horyzontem płonącą gwiazdę. Czarny piasek przypomina plaże Teneryfy, na której zdarzyło mi się kilkukrotnie być w ciągu tych lat poszukiwań. Szum morskich fal jak zwykle mnie uspokaja. W powietrzu unosi się słodki zapach zabójczych kwiatów.

W ciągu lat dopracowałem tę scenę do perfekcji, odtwarzając ją w snach, kiedy tylko mogłem. Do znudzenia powtarzałem sobie szczegóły, żeby nie zapomnieć, jak wyglądało moje ulubione miejsce w domu. W moim świecie. Tym, z którego wyrwano mnie dawno temu, bo komuś byłem bardziej potrzebny na Ziemi.

Nigdy nikomu nie pokazywałem tej sceny. Przez lata w moich snach gościli różni ludzie – głównie ci, których w ten sposób przesłuchiwałem. Czarna plaża jednak była tylko moja.

Dopóki nie pojawiła się ona.

Spędza tutaj mnóstwo czasu, tęsknym wzrokiem wpatrując się w horyzont. Jest tak piękna, że czuję dziwne szarpnięcie w trzewiach za każdym razem, gdy spogląda na mnie tymi swoimi jasnoniebieskimi, niesamowitymi oczami. Chcę mieć ją tutaj na zawsze, bo tylko tutaj mogę bezkarnie się z nią zadawać i mówić jej, co naprawdę czuję. Tylko tutaj oboje jesteśmy wolni i sobie równi.

Siedzi na plaży, obejmując kolana rękami. Jej jasne, niemalże białe włosy w kolorze księżyca tańczą na wietrze, spływają po nagich ramionach i pieszczą bladą, nieskazitelną skórę. Jej pełne wargi wyginają się w lekkim, seksownym uśmiechu, gdy tylko zwraca na mnie wzrok. Jak zwykle pojawiam się znikąd, spowity w mrok i cień, dopóki nie rozproszy go swoim dotykiem.

– Jest coraz bliżej – mówi lekko zachrypniętym głosem.

Zwracam wzrok w kierunku, który wskazuje ruchem brody. Marszczę brwi.

Równocześnie uwielbiam mieć ją tutaj i nienawidzę tego. Uwielbiam, ponieważ w tym świecie jest tylko moja. Ale nienawidzę, bo wiem, że im dłużej tu przebywa, w tym większym znajduje się niebezpieczeństwie – i widać to na horyzoncie, w miejscu, gdzie blask płonącej gwiazdy zostaje wessany przez coś, co wygląda jak czarna dziura. Powiększająca się z każdym dniem, zbliżająca do niej czarna dziura.

To niebezpieczeństwo, które w rzeczywistym świecie osłabia ją do tego stopnia, że w końcu może ją zabić. Pozostałość czarnej magii, która płynie w jej żyłach po ataku na jej życie. Utrzymałem tę niesamowitą kobietę przy życiu, wywołując u niej śpiączkę, ale nie wytrzyma tego w nieskończoność. Dlatego chociaż uwielbiam mieć ją tutaj ze sobą, muszę ją w końcu uwolnić.

Inaczej ją zabiję zamiast uratować.

– Musimy o tym w końcu porozmawiać – oświadczam, siadając na piasku za nią.

Rozsuwam nogi, a ona bez namysłu wtula się we mnie, opierając plecy o mój tors. Oplatam ją ramionami i wsuwam nos w jasne włosy, zaciągając się głęboko jej znajomym zapachem. Czuję, że drży. Boi się, chociaż nie chce tego przyznać na głos.

– Naprawdę musimy?

– Musimy – potwierdzam stanowczo. – To trwa już zbyt długo, Faye.

Chociaż w wykreowanym przeze mnie świecie wygląda dobrze, wiem, jak jest w rzeczywistości. Faye z każdą chwilą staje się coraz słabsza, coraz mizerniejsza, a jej żyły ciemnieją, gdy czarna magia stopniowo zyskuje kontrolę nad jej ciałem. Spowolniłem ten proces, ale nie mogę go zatrzymać. Na szczęście znaleźli się tacy, którzy to potrafią.

– Jestem coraz słabsza – przyznaje cicho. – Ale to nieważne. Pogodziłam się z tym. Nie musisz dłużej tego opóźniać, jeśli to zbyt trudne.

Sapię z niedowierzaniem. Odsuwam ją na tyle, by móc odwrócić jej głowę w moją stronę. Odzywam się dopiero wtedy, gdy jej jasnoniebieskie spojrzenie napotyka moje.

– Chyba oszalałaś, jeśli myślisz, że pozwolę ci odejść! – mówię z oburzeniem. – Chcę porozmawiać, bo znalazłem wyjście. Musisz wiedzieć, co cię czeka.

Mruga, zaskoczona, a ja z fascynacją obserwuję ruch jej długich, zakręconych, ciemnych rzęs.

– Jakie wyjście?

– Jutro do pałacu Elizabeth przybędzie twój ojciec – wyjaśniam. – Jest w stanie pozbyć się magii, która w tobie tkwi. Oczyści cię, a potem ja cię obudzę. Wrócisz do normalnego życia i wszystko znowu będzie tak jak dawniej.

Beze mnie, dopowiadam w myślach.

Faye nie wydaje się szczególnie uradowana tymi informacjami. Spędzam z nią czas od tygodni, odkąd wprowadziłem ją w stan śpiączki i odwiedziłem we śnie po raz pierwszy, by wytłumaczyć, co się stało. Na początku odnosiła się do mnie nieufnie, dopiero z czasem zaczęła się otwierać i wyraźnie się do siebie zbliżyliśmy. Teraz potrafię już rozpoznać, co oznaczają jej poszczególne miny. Wyraźnie podziela moje ambiwalentne uczucia względem tej nowiny.

Ale nie ma innego wyjścia. Ona nie może tu pozostać w nieskończoność, bo w ten sposób umrze. Musi wrócić do swojego życia i swoich bliskich.

– Więc dlaczego się nie cieszysz, Seth? – pyta w końcu ostrożnie. – To chyba dobrze, prawda? Uratowałeś mnie, ale przez cały ten czas nie wiedzieliśmy, co dalej. To dobrze…

– Wiesz, że nie ma dla mnie miejsca w twoim życiu, Faye.

W jej jasnych oczach nagle zaczyna płonąć ogień. Faye wyswabadza się z mojego uścisku i odwraca do mnie przodem, klękając na piasku. Kładzie mi dłonie na ramionach i wykrzywia twarz w złości.

– Co to niby ma znaczyć? – syczy. – W moim życiu jest miejsce dla każdego, kogo w nim chcę! A ty znajdujesz się na samym szczycie mojej listy!

Tylko jej się tak wydaje, bo spędziła ze mną ostatnich kilka tygodni i nie miała nikogo innego, na kim mogłaby polegać i do kogo mogłaby się przywiązać. Nie chcę jej widzieć po tym, jak się obudzi, bo nie mam ochoty dostrzec w jej oczach zakłopotania i wstydu, gdy się zorientuje, jak bardzo odstaję od jej rodziny, przyjaciół i od niej samej. Jestem żałosny, bojąc się jej odrzucenia, ale nic na to nie poradzę.

Przez lata wędrowałem po ziemi i mało co wywoływało tu we mnie jakiekolwiek silniejsze uczucia. Wszystko w tym świecie mnie nudzi, wkurza albo po prostu nie interesuje. Poza nią. Kiedy tylko pierwszy raz spojrzałem w jej oczy, przepadłem. Przecież gdyby tak nie było, nie zrobiłbym czegoś równie nieodpowiedzialnego i głupiego, jak wprowadzenie w śpiączkę umierającej dziewczyny, której rozpadający się umysł mógł pociągnąć mnie za sobą na dno, prawda?

To naprawdę było głupie. Ale nie mogłem postąpić inaczej. Wiedziałem to już ułamek sekundy po tym, jak zaatakował ją tamten gnój, Cień.

– Kiedy się obudzisz, zmienisz zdanie, Ashkar – tłumaczę cierpliwie. – Jestem jedynym, co w tej chwili znasz, dlatego się do mnie przywiązałaś.

– Nie, przywiązałam się do ciebie, bo jesteś aroganckim draniem, który skradł moje serce – odpowiada, patrząc mi prosto w oczy.

Na moment zapominam chyba, jak się oddycha. Faye nie czeka jednak na odpowiedź na swoje niespodziewane wyznanie, tylko sięga do mojego złożonego skrzydła, by pogładzić je lekko w ten sposób, o którym wie już dokładnie, że na mnie działa. Leniwie przesuwa palcami w dół, docierając do nasady na moich plecach. Z każdą sekundą jej pieszczoty robię się coraz bardziej podniecony.

Opiera się o mnie i odnajduje moje usta, całując mnie bez wahania, głęboko i zachłannie. Natychmiast obejmuję ją ramionami, przyciągam do siebie bliżej, aż mój twardy fiut wbija się w wewnętrzną stronę jej uda. To tylko sen, wszystkie wrażenia są tutaj nieco przytłumione, ale to milion razy lepsze od wszystkiego, co wydarzyło się w mojej rzeczywistości, odkąd trafiłem do tego świata. Nie chcę nigdy jej opuszczać.

Ale muszę. Ta kobieta nie jest dla mnie.

Faye wsuwa język w moje usta, przesuwa dłońmi po mojej klatce piersiowej, zsuwając je w dół, aż do brzegu spodni. Śmiało wędruje palcami dalej i obejmuje nimi mojego twardego już kutasa. Syczę jej w usta, po czym jednym ruchem podrywam się z ziemi i podnoszę ją, jakby nic nie ważyła. Faye piszczy i już po chwili ląduje na plecach na piasku. Spogląda na mnie oszołomiona, a ja natychmiast nakrywam ją swoim ciałem, nie mogąc oderwać wzroku od jej rozrzuconych wokół głowy jasnych włosów. Stanowią taki piękny kontrast z czarnym piaskiem.

Och, przez ostatnie tygodnie robiłem z Faye mnóstwo niegrzecznych rzeczy. Wiem już doskonale, co lubi, które strefy jej ciała są najbardziej erogenne i w jaki sposób doprowadzić ją do orgazmu w ciągu minuty. To jednak nigdy mi się nie nudzi.

Moje życie stanie się koszmarem, gdy ona z niego zniknie.

Całuję ją ponownie; jej wilgotne, gorące usta sprawiają, że robię się twardy do bólu. Z Faye nigdy nie potrzebuję długiej gry wstępnej, ale celowo przedłużam ją, jak tylko mogę. Lubię się z nią bawić i frustrować ją, gdy jest już na granicy spełnienia. Denerwowanie tej kobiety to mój nowy cel w życiu – na równi z jej zaspokajaniem.

Zsuwam usta do jej szyi i natychmiast odnajduję to czułe miejsce tuż za jej uchem, którego całowanie sprawia, że Faye jęczy z rozkoszy i wplata mi palce we włosy. Porusza biodrami, ocierając się o mnie niecierpliwie. Uwielbiam to, jak jej ciało na mnie reaguje.

– Kiedy się obudzisz… – zaczynam, ale ona przerywa mi ze złością:

– Kiedy się obudzę, nie zmienię zdania. Jasne?

Kiwam głową, po czym wracam do pieszczot, uznając, że kłótnia z nią nie ma sensu. Sama szybko się przekona, że nie jestem dla niej odpowiednim mężczyzną. Przywiązanie do mnie może się skończyć jedynie jej złamanym sercem.

A ostatnim, czego pragnę, jest łamanie serca Faye Cavendish, skoro to należy do mnie.

– Mówię poważnie. – Faye szarpie mnie za włosy, odsuwając moją głowę na tyle, by móc spojrzeć mi w twarz. W jej zamglonych pożądaniem oczach widzę obietnicę. To sprawia, że mój żołądek znowu ściska się boleśnie. – Kiedy się obudzę, nadal będę cię chciała. Zawsze będę cię chciała. I nigdy o tobie nie zapomnę, rozumiesz, Seth?

Mruczę potakująco, po czym całuję ją tak, żeby zapomniała, o czym rozmawialiśmy. Faye poddaje mi się chętnie, miękka i gorąca niczym wosk pod moimi dłońmi. Rozsuwa szerzej nogi i jęczy, kiedy zaczynam pieścić jej piersi.

Jej ostatnie słowa sprawiają jednak, że w mojej głowie powstaje plan, który – nawet jeśli bolesny – ma dla mnie najwięcej sensu. Choć czuję się tak, jakbym właśnie wyrywał sobie serce razem z wnętrznościami i radośnie po nich skakał, podejmuję decyzję. Tak właśnie postąpię. To jedyne możliwe wyjście.

Właśnie że o mnie zapomnisz, Ashkar.

Rozdział 1

Dwa tygodnie później

Jestem taka bezużyteczna.

Walczę z płaczem, gdy gwałtownymi ruchami szoruję teflon, bezskutecznie próbując domyć resztki spalenizny. Cała drżę i wiem, że zaraz wybuchnę, a próby racjonalizowania tej sytuacji niewiele dają. Przestań, Faye, to tylko głupia patelnia! – powtarzam sobie w myślach. Nevie też na pewno niejedną w swoim życiu spaliła!

Tylko że to w niczym nie pomaga.

Nagle słyszę trzask drzwi i zamieram w bezruchu niczym sarna złapana na autostradzie przez światła reflektorów samochodowych. I podobnie jak ją, tak i mnie zapewne czeka za chwilę porządne uderzenie.

– Faye, jesteś tam?! – drze się od wejścia moja siostra. – Wyjmiesz z lodówki mięso, które mamy dzisiaj na kolację? Dokupiliśmy drugie tyle, bo będziemy mieć gości!

Z przerażeniem zerkam w stronę kosza na śmieci, w którym kilka chwil temu wylądowały spalone resztki mięsa. Pociągam nosem; w powietrzu unosi się dym. Cholera, nie zdążyłam przewietrzyć!

Właściwie to nic nie zdążyłam zrobić. Kuchnia wygląda jak pobojowisko, a patelnia jest chyba nieodwracalnie zniszczona!

– Czy ja czuję dym? – dobiega mnie z holu niski głos narzeczonego mojej siostry. Świetnie, musieli oczywiście wrócić razem do domu, żeby być świadkami mojej porażki! – Faye, wszystko w porządku?!

Martwią się. Och, cóż, za dziesięć sekund, gdy się zorientują, co zrobiłam, przejdzie im.

Wyłączam wodę i wycieram dłonie w ścierkę. Próbuję odgonić łzy i rozluźnić mięśnie twarzy, żeby przynajmniej nie prezentować się jak kupka nieszczęścia, którą obecnie jestem. Może jakimś cudem uda mi się im wmówić, że to tak celowo?

– Och, na litość boską, co się tutaj stało?!

Neve wchodzi do kuchni i zamiera z szeroko otwartymi oczami na widok pobojowiska, które jest dziełem moich rąk. Zaraz za nią w przejściu pojawia się Ian, który wpada na nią, nie zdążywszy wyhamować, po czym chwyta ją za ramiona. Oboje wpatrują się to we mnie, to w kuchnię z pewnym oszołomieniem.

No dobrze, wcale im się nie dziwię. W powietrzu nadal unosi się woń spalenizny, którą przesiąkło już chyba wszystko włącznie z meblami w części salonowej i moimi włosami. Płyta grzewcza jest cała zapaskudzona, podobnie jak blat przy niej, a w zlewozmywaku piętrzą się brudne naczynia. Kosz na śmieci nadal jest otwarty i wystarczy, że się zbliżą, żeby zauważyli w nim resztki tego czegoś, co miało być ich dzisiejszą kolacją.

Właściwie to nie muszę ukrywać łez. Oczy szczypią mnie od samego dymu.

Ian pierwszy odzyskuje przytomność umysłu. Przechodzi przez pokój i otwiera na oścież wszystkie okna i drzwi wychodzące na taras. Z kolei Neve rusza ku mnie, włącza wyciąg w okapie, o czym kompletnie nie pomyślałam, po czym zagląda do kosza na śmieci. Oczywiście.

– Czy to nasza kolacja? – pyta, wskazując zwęglone resztki.

Spodziewałam się złości, zamiast tego jednak słyszę w jej głosie rozbawienie. To trochę zbija mnie z tropu.

– Owszem – odpowiadam dzielnie. – Chciałam pomóc i ją dla was przyszykować.

Ale jestem bezużyteczna i nawet do tego się nie nadaję.

Neve i Ian wymieniają znaczące spojrzenia. Na sam ten widok coś boleśnie ściska mnie w dołku.

Nie zazdroszczę Neve jej narzeczonego. Naprawdę. To znaczy nie zazdroszczę jej tego konkretnego faceta – zanim mnie zaatakowano, widziałam Iana Becketta dwa razy w życiu i prawdę mówiąc, trochę się go bałam, więc nadrabiałam sztuczną pewnością siebie i wystudiowanym chłodem, tak jak uczyła mnie matka. Wiem, że nie byłabym z nim szczęśliwa, i cieszę się, widząc moją siostrę w udanym związku.

Problem w tym, że kiedy na nich patrzę, czuję się tak potwornie samotna. Nie mam nikogo – nigdy nie miałam, już matka o to zadbała. Ilekroć obok mnie pojawiał się jakiś chłopak, którego udawało mi się polubić, ona skutecznie go odstraszała. Jakby wiedziała, gdzie szukać i na kim skupiać swoją morderczą uwagę.

Mieszkając w pałacu, miałam problem, żeby utrzymać choćby najzwyklejsze przyjaźnie. Została mi jedna przyjaciółka, z którą próbuję odbudować relację po tym, jak Neve się do niej nie odzywała, udając mnie. Nie mam pretensji do siostry, wiem, że miała dużo na głowie i brakowało jej czasu, by zajmować się jeszcze AG. Ale to wszystko sprawia, że trudno mi patrzeć na szczęśliwą Neve, bo przypomina mi o tym, jak bardzo sama tęsknię za czymś, czego mi brakuje.

– Kochanie, nie musiałaś tego robić. – Neve potrząsa głową i marszczy brwi, jej głos jest jednak dziwnie łagodny. Chyba naprawdę nie jest zła. – Przyrządzilibyśmy kolację wspólnie po powrocie.

– Ale chciałam pomóc – wyrywa mi się nieco zbyt desperacko. – Od dwóch tygodni siedzę wam na głowie i do niczego się nie przydaję. Pomyślałam, że chociaż coś ugotuję, żebyście mieli co zjeść, gdy wrócicie. Wydawało mi się, że to łatwe. Patrzyłam przecież, jak wy to robicie. Naprawdę nie mam pojęcia, gdzie popełniłam błąd. Odwróciłam się tylko na sekundę i wszystko było spalone.

Chyba się jednak popłaczę.

Ale wtedy ku mojemu zdziwieniu Neve wybucha śmiechem.

– Na sekundę, co? – powtarza uszczypliwie. – Założę się, że to tyle nie trwało.

– Sprawdzałam, jakie zaklęcia ochronne rzuciłaś na dom! – bronię się. – Jak zobaczyłam tę fuszerkę, musiałam ją poprawić!

Zaklęcia rzucone przez moją siostrę naprawdę były fatalne. Jakby wyszły spod rąk ośmiolatki.

Może jednak nie powinnam jej była tego mówić, bo dopiero to zdaje się ją wkurzyć.

– Moje zaklęcia były całkowicie wystarczające.

– Jasne, zapewne dlatego przepuściły wszystkich, którzy nieproszeni pojawili się w tym miejscu – prycham, a na widok miny Neve czuję odrobinę satysfakcji, bo wiem, że mam rację. Siostra opowiedziała mi zarówno o nocnej wizycie naszego ojca, jak i o zostawionej pod łóżkiem klątwie, która miała ją zabić. Teraz bez skrupułów wykorzystuję jej słowa przeciwko niej. – Daj spokój, wiesz, że mam rację!

– Mimo to mogłaś się nimi zająć PO usmażeniu mięsa…

– Mamy nałożone jakieś zaklęcia ochronne na dom? – dziwi się nagle Ian, podchodząc bliżej i opierając się o wyspę kuchenną tuż obok biodra mojej siostry.

Posyłam Neve znaczące spojrzenie, a ta peszy się nieco i wzrusza ramionami.

– Owszem, próbowałam je rzucać, ale jak sam słyszałeś, jestem w tym beznadziejna – mamrocze. – Muszę się zgodzić z Faye. Nie zatrzymały nawet naszego ojca, gdy przyszedł mnie odwiedzić w nocy, wtedy, gdy byłam tu tylko z Lexie.

Ian ze złością mruży oczy.

– Linden odwiedzał cię w tym domu? Dlaczego nic o tym nie wiem?

Ups, czyżby jednak ta idealna para nie mówiła sobie wszystkiego? Sądziłam, że teraz są już ze sobą całkowicie szczerzy.

Zaczynają się przekomarzać, a ja przez chwilę przyglądam się im bez słowa, znowu czując tę dziwną pustkę gdzieś w swoim wnętrzu. Jest tam, odkąd tylko wprowadziłam się do domu na mokradłach na terytorium watahy i zorientowałam, jak blisko są ze sobą Neve i Ian. Zazdroszczę im jedynie tego uczucia, które się między nimi pojawiło. Chciałabym kiedyś dla kogoś być równie ważna jak oni dla siebie nawzajem.

Nawet gdy się kłócą, wyglądają słodko. Przegadują się z błyskiem w oku i cały czas uśmiechają, doskonale wiedząc, że to nie jest na serio. Nie słyszałam, żeby kiedykolwiek porządnie się pożarli. Nawet w ich sprzeczkach słychać, że tak naprawdę się kochają.

Dziś Neve znowu ma na sobie jeden z T-shirtów Iana i dżinsy z takimi dziurami, jakby ściągnęła je z jakiegoś bezdomnego. Jasne włosy upięła w nieporządny kok na czubku głowy, który w niczym nie przypomina mojej starannej korony z warkoczy. Moja siostra jest wyluzowana i mało ją obchodzi, co ktoś o niej pomyśli. Ja za to przejmuję się tym aż za bardzo.

Pod tym względem pasuje do Iana, który również jest ubrany byle jak, niestarannie uczesany i nieogolony. Jest w nim jakiś szorstki urok, zwłaszcza że to wysoki i postawny mężczyzna, emanujący aurą alfy stada. Jednak widziałam kilkukrotnie, jak czasami w obecności mojej siostry jego oczy zmieniają kolor na bursztynowy, i moim zdaniem to odrobinę niepokojące. Wolałabym, żeby mój facet lepiej nad sobą panował, ale skoro Neve jest z nim szczęśliwa, nie zamierzam udzielać jej lekcji.

– Tak czy inaczej to w tej chwili nieważne! – W moje rozmyślania wdziera się w końcu podniesiony głos Neve. – Zamówimy coś na kolację i tyle. Twoim braciom to i tak nie zrobi różnicy, zjedzą wszystko.

– To prawda – potwierdza spokojnie Ian. A potem rozgląda się bezradnie po kuchni. – Zastanawiam się tylko, gdzie im ją podamy. Wszędzie czuć dymem. Faye, nie masz w zanadrzu jakichś zaklęć sprzątających? Albo gotujących, żebyś nie musiała więcej niszczyć nam kuchni?

Nieco zakłopotana wzruszam ramionami.

– Takie zaklęcia z pewnością istnieją, ale ich nie znam – wyznaję. – Matka skupiała się na nieco innych… aspektach mojej edukacji. Całkiem nieźle znam się na magii medycznej i ofensywnej…

– To znaczy, że umiesz robić takie śmieszne kulki z ognia? – wtrąca z zaciekawieniem Ian.

Urywam na moment, żeby nie parsknąć śmiechem. To byłoby nieuprzejme.

– Właśnie tak – potwierdzam w końcu poważnie, ignorując chichoczącą obok mnie Neve. Ona nie jest tak uprzejma jak ja. – Potrafię robić kulki z ognia.

– Wolałbym, żebyś potrafiła posprzątać kuchnię. – Ian marszczy brwi, nie brzmi jednak, jakby był zły.

– To mogę zrobić własnymi rękami – zapewniam go.

Kątem oka zerka do zlewozmywaka, w którym dogorywa porzucona patelnia. Jedyne, do czego może obecnie służyć, to do walnięcia nią kogoś w głowę.

– Wątpię – mamrocze, po czym daje Neve szybkiego całusa i się odsuwa. Następnie wyciąga z kieszeni telefon komórkowy. – Zastanówcie się, co chcecie jeść. Zamówię.

Neve zaczyna myśleć nad restauracją, ale ja jedynie kręcę głową.

– Dla mnie nic nie trzeba. Mam jeszcze resztę risotto ze szpinakiem…

– Fuj – komentuje Ian dokładnie tak samo, jak za pierwszym razem, gdy usłyszał o tym daniu. – Nie chcesz zjeść z nami steka?

Siostra wymija mnie i zagląda do zlewu, po czym z westchnieniem bierze się do sprzątania. Chwytam za ścierkę i postanawiam jej pomóc, choćby jedynie wycierając czyste naczynia.

– Faye jest wegetarianką, pamiętasz? – przypomina mu ze znudzeniem.

Ian robi zamyśloną minę.

– Ale właściwie dlaczego? – drąży. – Nie lubisz mięsa? Masz jakieś powody ideologiczne? Nie pochwalasz zabijania zwierząt hodowlanych czy jak?

To byłoby całkiem sensowne skłamać, że jestem wegetarianką z pobudek, jak on to nazwał, ideologicznych. Brzmiałoby to o wiele mniej żałośnie niż prawda. Jednak Neve ją zna, a ja nie zamierzam przy niej okłamywać jej narzeczonego. To nie byłoby w porządku, zwłaszcza w tak trywialnej kwestii, podczas gdy oni są dla mnie tacy mili. Wcale przecież nie musieli dać mi dachu nad głową na czas nieokreślony, póki „nie stanę na nogi”.

Biorąc pod uwagę, jak niewiele wiem o normalnym życiu, zapewne potrwa to z dziesięć lat.

– Moja matka zdecydowała o mojej diecie, jeszcze kiedy byłam dzieckiem – wyjaśniam. – Twierdziła, że dieta wegetariańska pomoże oczyścić moje ciało i ustabilizować moce, co pozwoli mi łatwiej je rozwijać. Nigdy nie jadłam mięsa.

Ian robi niedowierzającą minę.

– Nigdy? – powtarza z przerażeniem. – Ale nawet jak wymykałaś się z pałacu, żeby… no nie wiem… robić to, co zazwyczaj robią nastolatki, gdy wymykają się z domu?

Rozkładam bezradnie ręce.

– Za bardzo się bałam, że ona się zorientuje, jeśli zjem coś zakazanego – odpowiadam, choć wiem, jak żałośnie to brzmi. – I może matka miała rację, biorąc pod uwagę, jak rozwinęłam swą moc, prawda?

– A może to jej kolejna niczym nieuzasadniona fiksacja – oponuje ostro Neve. – Przecież ona sama je mięso, a jest naprawdę silną czarownicą. To strasznie słabe z jej strony, że ciebie próbowała wychowywać inaczej. Ale to oczywiście i tak jedno z jej mniejszych przewinień.

Atmosfera w kuchni zmienia się nieco; założę się, że oni podobnie jak ja przypominają sobie, jak dwa tygodnie temu nasza matka uknuła z ojcem intrygę, w wyniku której Neve została porwana, a jej więź z wilkołakiem wystawiona na próbę. Tak, rzeczywiście matka ma na koncie sporo dużo gorszych czynów.

Dobrze, że Neve nie wie o wszystkim, co spotkało mnie z jej strony podczas naszych treningów…

– Gdybyś kiedyś chciała jednak spróbować mięsa, nie krępuj się, nie będziemy cię oceniać. – Ian puszcza do mnie oko. – Nie masz pojęcia, co tracisz.

Śmieję się nerwowo, ale nie odpowiadam, skupiając się na pracy ramię w ramię z Neve. Ian zyskuje przy bliższym poznaniu i już nie uważam go za tak onieśmielającego. Minione dwa tygodnie sprawiły, że poznałam go trochę, a także ponownie zbliżyłam się do siostry. I w sumie byłoby całkiem nieźle, gdybym tylko nie czuła się jak najbardziej samotny pasożyt na całym świecie.

– To co, posprzątacie tutaj? – dodaje Ian, wyszukując coś w telefonie. – Ja się zajmę jedzeniem.

– Tak, pewnie – zrzędzi Neve. – Kobiety niech zostaną w kuchni i sprzątają, a pan i władca zamczyska zadba o to, by je nakarmić. Czasami wyłazi z ciebie taki szowinista!

Wilkołak uśmiecha się i posyła jej zaskakująco ciepłe spojrzenie.

– Spokojnie, zadbam nie tylko o twój pełny brzuch, księżniczko – zapewnia ją, a sądząc po tym, jak moja siostra się rumieni, to aluzja seksualna. Fuj! – Gwarantuję, że nie będziesz narzekać. Choć prawdopodobnie nie będziesz milczeć.

Neve syczy na niego, ale on zupełnie ją ignoruje, ze śmiechem przechodząc do salonu. Robi mi się odrobinę niedobrze.

Doskonale się składa, że jakiś czas temu wyciszyłam zaklęciem sypialnię Neve i Iana, a potem nauczyłam siostrę, jak może to zrobić samodzielnie. Dzięki temu nie muszę słuchać, jakie życie seksualne prowadzi moja bliźniaczka. Niekoniecznie chcę to wiedzieć.

Może i staram się ponownie do niej zbliżyć, ale bez przesady!

***

Na kolację przychodzi cała rodzina Iana.

W jego towarzystwie czuję się już w miarę swobodnie, ale przy reszcie nadal trochę się denerwuję, dlatego odruchowo przechodzę w tryb lodowatej księżniczki. Przy stole milczę albo odpowiadam półsłówkami, co bynajmniej nie sprzyja nawiązaniu ze mną kontaktu. Mimo to rodzina Iana z jakiegoś powodu nieustannie próbuje.

Poza mną, Neve i Ianem są tu także trzej jego bracia i ta biedaczka, ich jedyna siostra, która musi mieć z nimi naprawdę trudne życie. Najbliżej siedzą Remy i Hank – bliźniaki, którzy jednak nie są tak identyczni jak Neve i ja. Remy jest szczuplejszy i nieco wyższy, ma bardziej pociągłą twarz i wąskie, zaciśnięte w linię usta. Hank natomiast to typowy przystojniak – z kwadratową szczęką, ciepłymi oczami i czarującym uśmiechem, jest dobrze zbudowany i nosi garnitury z nonszalanckim wdziękiem. Charaktery również mają inne: Hank to najmilszy z braci Beckettów, Remy wręcz przeciwnie.

Jest też Jaxon, najmłodszy z chłopaków, który zamiast pracować, woli podrywać panienki i denerwować starsze rodzeństwo. Ma ostry jak brzytwa umysł, którego najchętniej używa jednak do wymyślania niewybrednych dowcipów, i skrzące się radością niebieskie oczy, sprawiające, że serca kobiet topnieją. To facet, który doskonale zna własną wartość i wie, jak korzystać ze swoich atutów.

Na drugim końcu stołu siedzi Lexie – otwarta, czasami nieco zbyt szczera blondynka, która pewnie zrobiłaby w życiu dużo więcej głupot, gdyby nie niezbyt dyskretna opieka jej braci. Lexie jest oczkiem w głowie Beckettów, ale równocześnie wszyscy traktują ją trochę jak dziecko, którym od dawna już nie jest.

Wszyscy – może poza Remym – są dla mnie naprawdę mili i starają się pomóc mi oswoić z nową sytuacją. W końcu do niedawna mieszkałam w pałacu i nie musiałam martwić się normalnym życiem, na które składa się gotowanie, pranie, sprzątanie i płacenie rachunków, więc po dotarciu do domu Neve i Iana czułam się kompletnie bezradna. Nawet Remy próbował pomóc, dając mi lekcję prowadzenia samochodu.

Niestety drugiej nie będzie. Jego nieustanne warczenie za bardzo działało mi na nerwy, a na niego najwyraźniej podobnie wpływał mój brak doświadczenia.

– To co udało wam się dzisiaj ustalić? – pyta w pewnym momencie zaciekawiony Hank.

Neve z frustracją wzrusza ramionami.

– Niewiele – wyznaje. – Szukamy z Remym ludzi, którzy mogli znać mojego ojca i należeć do tego samego sabatu. Mamy nadzieję, że w ten sposób dotrzemy do Cienia, który zaatakował Faye i mnie, a przy okazji może także znajdziemy kogoś, kto zgodzi się mnie szkolić. Ale to nie jest takie proste.

– Wydaje się, jakby cały sabat zapadł się pod ziemię – mamrocze Remy. – Zostawiliśmy tropy, prosząc czarowników o kontakt, ale wątpię, żeby się odezwali.

– Poza tym bezczynne czekanie nie leży w mojej naturze – dodaje ze złością Neve, na co Ian przewraca oczami.

– Tak, dobrze o tym wiemy, kochanie.

Przyglądam się im, jak przekomarzają się ze sobą i omawiają dalsze plany, i czuję się dziwnie… odsunięta na bok. Nie z ich winy; oni naprawdę robią, co mogą, żebym stanęła na własnych nogach. To moja wina.

Nie pasuję tu. Beckettowie są rodziną Nevie, bo to ona sparowała się z Ianem. Choć nie dają mi tego w żaden sposób odczuć, wiem, że ja nie jestem częścią ani tej rodziny, ani ich watahy. Nigdy nie będę. Nie mam jednak własnej alternatywy.

Może dlatego cały czas czuję się tak potwornie samotna.

Rozdział 2

Po jedzeniu, kiedy wszyscy przenosimy się do salonu, wraca temat mojego prawa jazdy.

– Nie jesteś już w sytuacji, w której wszędzie będzie cię woził szofer – przypomina mi Lexie, a ja mam wrażenie, jakby przekręcała wbity wcześniej w mój bok nóż. – Musisz nauczyć się prowadzić. Jak inaczej chcesz się przemieszczać? Będziesz dzwonić po ubera za każdym razem, gdy postanowisz pojechać do miasta?

Przez ostatnie dwa tygodnie ani razu nie wyjechałam z domu Iana sama. Jestem taka beznadziejna.

– Nie nadaję się do prowadzenia samochodu – odpowiadam, siląc się na spokój.

Lexie przewraca oczami.

– Daj spokój, na początku każdy jest w tym beznadziejny. Potrzebujesz po prostu kolejnej lekcji!

– Ja nie byłem – protestuje Jaxon. – Urodziłem się z kierownicą w ręce. Poród był przez to długi i trudny.

Uśmiecham się mimowolnie, bo uwielbiam słuchać, jak się przekomarzają. W takich chwilach, siedząc wygodnie w jednym z foteli w salonie, mogę udawać, że naprawdę należę do tej zwariowanej rodziny.

– Twój poród był długi i trudny, bo nie chciałeś wyleźć na zewnątrz – odgryza się natychmiast Lexie. – Matka darła się, żeby wyciągnęli z niej wreszcie tego pasożyta. Przez to urodziłeś się z niedotlenieniem mózgu i teraz jesteś półgłówkiem.

– Ciekawe, skąd to wiesz, skoro nie było cię jeszcze wtedy na świecie? – dziwi się uprzejmie Jaxon.

Siostra piorunuje go wzrokiem, z czego on zdaje się nic sobie nie robić.

– Słyszałam opowieści. Lekarze przekazują je sobie w tajemnicy.

Obok Neve chichocze, co mnie również poprawia humor. Niestety okazuje się, że Beckettowie zapomnieli o mnie tylko na chwilę.

– Ja mogę cię pouczyć – odzywa się niespodziewanie Hank, przerywając rodzącą się już pomiędzy rodzeństwem kłótnię. – Słyszałem od Remy’ego, że on jest na to za cienki, więc sam chętnie ci pomogę.

Remy mruczy coś z niezadowoleniem.

– Wcale nie powiedziałem, że jestem za cienki.

– Ale jesteś – wyrokuje bezlitośnie Hank. A potem znowu zwraca się do mnie: – No weź, Faye, nie poddawaj się po jednej lekcji. Będę bardziej cierpliwym nauczycielem od mojego brata, obiecuję. Możemy spróbować nawet teraz, przyjechałem własnym autem i chętnie poświęcę ci trochę czasu. Co ty na to?

Dostrzegam znaczące spojrzenia, jakie Neve wymienia z Ianem, ale staram się je ignorować. Jeśli im się wydaje, że Hank próbuje się do mnie zbliżyć, bo coś do mnie czuje – na przykład to samo, co Ian poczuł do mojej siostry – to się grubo mylą. Nie o to chodzi.

Jestem tego pewna, bo gdyby tak było, to ja również czułabym przy nim cokolwiek, prawda?

Tymczasem niestety nic z tego. Pewnie byłoby łatwo zakochać się w którymś z Beckettów – to świetna rodzina i gdybym w ten sposób naprawdę mogła do nich dołączyć, to byłoby proste rozwiązanie moich problemów z samotnością i brakiem własnego miejsca na świecie. Tylko że to tak nie działa. Nie potrafię zakochać się w kimś na zawołanie tylko po to, żeby ułatwić sobie życie. Muszę znaleźć własną ścieżkę do szczęścia, tak samo, jak zrobiła to moja siostra.

Kiedyś na pewno mi się uda. Może za jakieś sto lat.

– Dobra – decyduję, czym zaskakuję nie tylko ich, ale chyba nawet siebie samą. – Spróbujmy. Ale nie biorę odpowiedzialności za skasowane auto, jeśli coś pójdzie nie tak.

Hank parska śmiechem.

– Jako twój instruktor czułbym się całkowicie odpowiedzialny, gdybyś pod moim okiem skasowała auto – zapewnia. – No to chodźmy. Zobaczymy, co mój brat zepsuł swoim mamrotaniem.

Remy warczy na niego, ale Hank się tym nie przejmuje. Ja też nie. Przywykłam już do takich nietypowych zachowań wśród wilkołaków. Nawet Lexie zdarza się wśród nich warczeć.

W przedpokoju zmieniam buty na płaskie, bo na czas wizyty rodziny Iana włożyłam szpilki – co Neve bezlitośnie wyśmiała – po czym wychodzę za Hankiem na zewnątrz. Wieczór na luizjańskich mokradłach jest dość rześki, dlatego przebiega mnie dreszcz.

– Wsiadaj – mówi z rozbawieniem Hank, wskazując stojącego na podjeździe SUV-a. – Zanim zamarzniesz. Nie chcę się narażać na zemstę twojej matki za pozbawienie cię życia.

Bardzo zabawne.

Nie odpowiadam, tylko posłusznie ruszam w stronę samochodu. Kiedy jednak Hank raz wspomniał o mojej matce, nie potrafię jej wyrzucić z głowy. Ciekawe, co teraz robi? Znowu knuje przeciwko Neve i mnie?

Nevie zawsze twierdziła, że mam zbyt miękkie serce – i być może miała rację. Kiedy ona opuściła pałac, ja nie mogłam zdobyć się na to, by zostawić naszą matkę samą. Chociaż nigdy nie doświadczyłam od niej niczego dobrego, czułam się zobowiązana, by zostać i objąć rolę, do której mnie przygotowywała. Nigdy nie byłam dla niej dość dobra i chciałam udowodnić, że wreszcie coś mi się uda.

Wszystko to jednak przestało mieć znaczenie w momencie, w którym matka postanowiła skrzywdzić Neve. Miłość do siostry okazała się ważniejsza niż lojalność wobec rodzicielki i obowiązków, jakie przede mną stawiała. Dlatego odeszłam, nie oglądając się za siebie. Teraz jednak nie mogę przestać myśleć o tym, jak ona sobie radzi i czy mnie nie potrzebuje.

Wiem, jestem idiotką.

Dzwoniła do mnie dwa razy, ale nie odebrałam, przez co czuję wyrzuty sumienia. Dwa razy przez dwa tygodnie to niezbyt dużo, prawda? Ale nie dla Elizabeth Cavendish.

Wsiadam do auta i odruchowo wykonuję wszystkie polecenia Hanka, chociaż myślami ciągle jestem gdzie indziej. Dostosowywanie fotela, lusterek i wysokości kierownicy do mojego wzrostu nie jest jednak aż tak absorbujące. Dopiero potem, gdy ruszamy z miejsca, skupiam się na teraźniejszości.

Denerwuję się bardziej z każdym przejechanym metrem, ręce mi się pocą, ślizgając się po kierownicy. Mam dwadzieścia sześć lat, a mimo to nie umiem prowadzić. Jak żałosną osobę to ze mnie czyni?

– Spokojnie – mówi cierpliwie Hank. – Nie musisz od razu przyspieszać, to nie wyścigi. W tym tempie też dojedziemy do celu, tylko trochę później. Na przykład za jakieś sto lat.

Posyłam mu wkurzone spojrzenie.

– Czy to przypadkiem nie ty miałeś być tym sympatyczniejszym bratem?

– I jestem – odpowiada takim tonem, jakby to było oczywiste. – Remy na moim miejscu już wysiadłby z samochodu, przemienił się i udowodnił ci, że nawet biegnący wilk jest szybszy od ciebie za kółkiem.

Parskam nerwowym śmiechem. Ta wizja, o dziwo, sprawia, że nieco się rozluźniam.

Na usta Hanka wypływa czarujący, chłopięcy uśmiech. To niedobrze, bo nie powinnam skupiać się na nim, tylko na prowadzeniu, zwłaszcza że właśnie wyjeżdżam z podjazdu pod domem Iana na drogę. Jest wąska i wyboista, po obu jej stronach rozciągają się mokradła, więc wolałabym nie zjechać przypadkiem do rowu.

– Czy są tu aligatory? – wymyka mi się nagle.

Hank marszczy brwi.

– Jestem bardzo ciekaw, jaki proces myślowy doprowadził cię do tego pytania.

Sznuruję usta, zdecydowana nie wyjawiać mu, że właśnie myślałam o wypadku samochodowym. Hank przechyla się w moją stronę i chwyta kierownicę, po czym odbija nią nieco, aż SUV przestaje niebezpiecznie zbliżać się do pobocza. Dobrze, że mamy przed sobą kawałek prostej drogi, przynajmniej nie muszę znowu skręcać.

– No, dodaj trochę gazu, czarownico – mówi następnie. – Inaczej nie wydostaniemy się z tych mokradeł do końca przyszłego stulecia.

Postępuję zgodnie z jego wskazówkami, ale wtedy samochód gwałtownie wyrywa do przodu. Przerażona tym faktem hamuję tak ostro, że zatrzymuje mnie dopiero wpijający mi się w obojczyk pas bezpieczeństwa. Stajemy na środku drogi.

– Kobieto, dostanę przez ciebie zawału… – mamrocze Hank z siedzenia pasażera, masując sobie pierś.

Jestem taką idiotką! Czuję łzy czające się pod powiekami i mrugam gwałtownie, próbując je tam zatrzymać. Staram wziąć się w garść, ale wszystkie moje porażki ostatnich dni spadają na mnie gwałtowną lawiną.

– Jestem beznadziejna – szepczę, zanim zdążę ugryźć się w język.

Hank posyła mi zaskoczone spojrzenie.

– O czym ty mówisz? Po prostu nie umiesz jeździć.

– Nie, nie masz pojęcia! – podnoszę głos, po czym się do niego odwracam. Chyba to jego zatroskany wzrok sprawia, że słowa wylewają się ze mnie potokiem: – Niczego nie umiem zrobić. Nie mam pojęcia o normalnym życiu, bo matka zawsze trzymała mnie pod pieprzonym kloszem. Nie wiem, jak się gotuje, robi zakupy czy pranie. Nie umiem nawet zarabiać pieniędzy, chociaż skończyłam cholerne studia! Jedyne, co interesowało Elizabeth, to moja magia i zaklęcia, których się uczyłam. Jestem do niczego!

Milknę, po sekundzie orientując się, co najlepszego zrobiłam. Miałam być lodową księżniczką, tak jak zwykle. Nie okazywać słabości, nie dawać nikomu do ręki oręża, by mnie skrzywdzić. Dla matki zawsze było najważniejsze, żebym niezależnie od sytuacji wyglądała tak, jakbym nad wszystkim panowała. Tymczasem wystarczyły dwa tygodnie z dala od pałacu, żebym kompletnie się rozkleiła.

Co się ze mną dzieje?!

Spodziewam się, że Hank mnie wyśmieje albo potraktuje z pobłażaniem, ale nic takiego nie następuje. Wręcz przeciwnie – wpatruje się we mnie poważnie, jakby z żalem, wyraźnie zamyślony. Kiedy w końcu się odzywa, wcale nie mówi tego, czego się po nim spodziewam:

– Przecież to wszystko bzdury, Faye. Możesz nauczyć się gotować, tak samo jak możesz nauczyć się prać czy prowadzić samochód. Potrzebujesz jedynie trochę czasu, ale to nic dziwnego, skoro nigdy wcześniej tego nie robiłaś. Nie powinnaś czuć z tego powodu wyrzutów sumienia, bo to nie twoja wina.

– Oczywiście że moja – protestuję natychmiast. – Mogłam się tego wszystkiego uczyć. Uprzeć się i…

– Zapewne miałaś mnóstwo wolnego, co?

Waham się, bo nie mam ochoty się skarżyć czy tłumaczyć. Oczywiście, że nie miałam. Większość czasu poświęcałam nauce, zarówno tej na studiach, jak i wszystkiemu, czego uczyli mnie matka i Paul. Mój grafik był wiecznie wypełniony po brzegi, a i tak dla Elizabeth nigdy nie byłam dość dobra. Ale to żadne usprawiedliwienie.

– Która przeciętna dwudziestosześciolatka nie umie uprać sobie rzeczy? Daj spokój, Hank, nie jestem normalna.

– No i dobrze – odpowiada ku mojemu zdziwieniu. – Normalność jest nudna. Ty po prostu uczyłaś się czegoś innego w czasie, gdy my uczyliśmy się prać swoje brudne gacie. Nie widzę w tym powodu do wstydu.

Z westchnieniem pochylam się do przodu i opieram głowę o kierownicę.

– Muszę zacząć troszczyć się o siebie sama – mamroczę. – Nie mogę wiecznie siedzieć na głowie Neve i Ianowi. A jak mam to zrobić, skoro nie wiem, jak normalnie żyć? Musiałabym wynająć mieszkanie albo coś… Nie mam pojęcia, jak się do tego zabrać ani czego szukać. No i nie stać mnie na to. Matka zablokowała wszystkie moje karty, kiedy tylko wyszłam z pałacu. Nie mam nawet pieniędzy.

Jest mi głupio się do tego przyznać, ale trochę pomaga fakt, że nie patrzę Hankowi w oczy. Ten milczy znowu przez chwilę, po czym pyta:

– Jakie studia właściwie skończyłaś?

– Prawo – odpowiadam. – Ale nigdy nigdzie nie pracowałam. Nie mam pojęcia o zarabianiu pieniędzy tak jak o całej reszcie.

Dobiega mnie jego głębokie westchnienie. A potem słowa:

– Być może tego pożałuję, ale możesz zatrudnić się w mojej firmie.

Podnoszę gwałtownie głowę, aż coś strzyka mi boleśnie w karku, i patrzę na Hanka pytająco.

– W twojej firmie?

– Empire Bookkeeping Services. Prowadzę firmę oferującą usługi księgowe. Mamy z Ianem po pięćdziesiąt procent udziałów. – Wzrusza ramionami, jakby to było nic takiego. – Biuro jest w mieście, na Loyola Avenue. Z tego, co mi wiadomo, szukamy obecnie asystentki do działu prawnego. Może to nie jest stanowisko, o jakim marzyłaś, w dodatku dla kogoś z twoją pozycją, ale na początek chyba się nada. Szybko się wdrożysz w obowiązki i przestaniesz się czuć bezużyteczna.

Przez moment wpatruję się w niego w milczeniu, z rozchylonymi ustami, a moje serce bije jak szalone. Boję się cokolwiek powiedzieć, żeby się nie okazało, że tylko sobie ze mnie żartuje.

Nie wygląda jednak na to. Właściwie Hank wydaje się całkiem poważny. W przeciwieństwie do innych członków klanu Beckettów, którzy jedynie dają mi czas i przekonują, że wszystkiego się nauczę, on oferuje mi realną pomoc. Jasne, oni wszyscy są cudowni i mnie wspierają, chociaż jestem dla nich praktycznie obca, ale to Hank ze swoim pragmatycznym podejściem daje mi coś, co może mi pomóc stanąć na nogach o własnych siłach.

Tak bardzo tego pragnę.

– Będę potrzebowała dużo pomocy – uprzedzam go, na co ze spokojnym uśmiechem kiwa głową. – Prawdopodobnie nie będę wiedziała, jak się obsługuje te gigantyczne maszyny pełniące funkcję drukarki i skanera. Nawet na studiach ktoś zawsze to robił za mnie.

– Odbędziesz pełne przeszkolenie – zapewnia mnie Hank. – Nie musisz się o nic martwić. Jesteś bystra, na pewno sobie poradzisz.

Dopiero wtedy odważam się na ostrożne odwzajemnienie jego uśmiechu.

– To kiedy mogę zacząć?

***

– Gdybym wiedziała, że chcesz iść do pracy, od razu poprosiłabym Beckettów o pomoc.

Neve patrzy na mnie z przyganą, siadając na łóżku w sypialni gościnnej, którą zajmuję. Jakiś czas temu Paulowi udało się usunąć z pomieszczenia resztki śladów klątwy, która o mało nie zabiła mojej siostry, i po niewielkim remoncie mogłam się tu ulokować. Cieszy mnie to, bo pokój jest przestronny i wygodny, choć dużo mniejszy od mojej sypialni w pałacu, a do tego przytulny.

Cały dom Neve i Iana taki jest.

– To oczywiste, że chcę wszystkiego, Nevie. – Wzruszam ramionami, opierając się plecami o poduszki na łóżku. Jest wieczór, a siostra wpadła, by pogadać ze mną przed snem, co jest naprawdę słodkie: kiedyś, gdy jeszcze obie mieszkałyśmy w pałacu, robiłyśmy tak codziennie. Alma często musiała wyganiać jedną z nas, żebyśmy w ogóle poszły spać. – Nie mogę wiecznie siedzieć wam na głowie…

– Minęły dopiero dwa tygodnie.

– Kiedy uciekłaś z pałacu, poradziłaś sobie sama – wytykam jej. – Nie potrzebowałaś czasu, żeby się zaaklimatyzować. Ja też tego chcę.

– Ale to nie mnie matka ciągała po całodniowych lekcjach magii czy języków obcych – przypomina mi łagodnie. – Miałam dużo więcej swobody i mogłam robić, co chciałam, kiedy ona cię szkoliła. Pepper nauczyła mnie prowadzić i pomogła mi uciec. Do tej pory nie umiem gotować niczego poza tym, co pokazał mi Ian. Nie jestem i nigdy nie byłam doskonała, Faye, ale miałam dużo prościej.

Wiem, że to prawda, jednak to niczego nie ułatwia.

– Dlaczego ze mną wtedy nie wyjechałaś? – dopytuje Neve, kiedy nie odpowiadam.

Postanawiam wreszcie być z nią szczera.

– Bo nie chciałam zostawiać jej samej – wyznaję cicho, a gdy spogląda na mnie z niedowierzaniem, tłumaczę: – Jasne, może to brzmi głupio, ale tak było. Posłuchaj, rozumiem, dlaczego uciekłaś, naprawdę. Ale ona zawsze skupiała się na mnie. Całe życie spędziłam, próbując ją zadowolić. Miałam wrażenie, że gdybym z tego zrezygnowała, dla niej to byłoby jak… jak utrata sensu istnienia. No i wątpiłam, żeby pozwoliła mi odejść tak jak tobie. Bałam się jej, ale też było mi jej żal.

W oczach Neve, tak podobnych do moich, dostrzegam współczucie. Patrzenie na nią jest niczym przeglądanie się w lustrze: niemalże zapomniałam już, jakie to dziwne, ale równocześnie uspokajające wrażenie. Czuję się, jakbym wracała do tego, co dobrze znam – i to naprawdę miłe.

– A teraz?

– Ona chciała cię skrzywdzić – przypominam jej. – Nie mogłam tam zostać… Nie po tym wszystkim. No i masz watahę, która mi pomoże, chociaż naprawdę nie wiem, dlaczego to robią. Czuję się kompletnie zagubiona i chcę znaleźć coś, co nada mojemu życiu sens po tym, jak odrzuciłam wszystko, do czego dążyłam… ale nie chcę tego robić ich kosztem. Gdyby coś miało im grozić ze strony Elizabeth…

– Nie musisz się o to martwić – zapewnia mnie uspokajająco Neve. – Poradzą sobie. Nie mieliby takiej silnej watahy, gdyby nie byli w stanie obronić bliskich przed złą czarownicą.

Neve zbliża się i kładzie obok mnie na łóżku, obejmując mnie ramionami. Przysuwam się bliżej i przymykam oczy, uspokojona jej obecnością. Nie raz zasypiałyśmy w ten sposób, kiedy byłyśmy nastolatkami.

Moja siostra zawsze była jedyną osobą, na którą mogłam liczyć. Kiedy odeszła z pałacu, poczułam się tak okropnie samotna, że tym bardziej skupiłam się na wypełnianiu licznych poleceń matki. Szukałam jej akceptacji, chociaż zawsze wiedziałam, że prawdopodobnie nigdy się jej nie doczekam.

– Wszystko będzie dobrze, Faye – zapewnia mnie teraz. – Wszystkiego się nauczysz. Daj sobie tylko czas i nie bądź wobec siebie taka surowa.

Pod całym tym zadowoleniem, że jestem znowu blisko niej, czai się coś jeszcze. Mam wrażenie, że Neve, chociaż cieszy się, że uciekłam z pałacu, jest w mojej obecności nieco ostrożna. Nawet gdy Ian próbuje przy mnie rozmawiać na tematy związane z watahą, często go ucisza.

Być może robi to ze względu na mnie, bo nie chce mi dodawać niepotrzebnych powodów do zmartwień.

A być może – chociaż ta myśl boli tak, jakby ktoś wbijał mi szpikulec do lodu w serce – moja siostra przestała mi ufać przez te lata rozłąki i ciągle ma wątpliwości, czy nie zostałam tu przysłana przez matkę.

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej

Redaktorka prowadząca: Ewelina Czajkowska Wydawczyni: Agnieszka Nowak Redakcja: Anna Płaskoń-Sokołowska Korekta: Beata Wójcik Projekt okładki: Ewa Popławska Ilustracje na okładce: © Andrey Burmakin; © gfx_nazim; © byerenyerli; © Dmitry Naumov / Stock.Adobe.com Ilustracja wykorzystana w książce: © Nordiah / Stock.Adobe.com

Copyright © 2024 by Ludka Skrzydlewska

Copyright © 2024, Papierowe Serca an imprint of Wydawnictwo Kobiece Agnieszka Stankiewicz-Kierus sp.k.

Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.

Wydanie elektroniczne Białystok 2024 ISBN 978-83-8371-257-4

Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl

Plik opracował i przygotował Woblink

woblink.com