54,90 zł
Czy jedna noc z nieznajomym może przewrócić jej życie do góry nogami?
Kiedy Rosie Gallagher, dwudziestotrzyletnia specjalistka do spraw public relations, podczas lotu do Calgary poznaje Matta, chłopak od razu wpada jej w oko. Nawet jeśli wygląda na sportowca, a Rosie obiecała sobie przecież trzymać się z dala od sportowców. Mimo wszystko pokusa jest zbyt wielka i para przed przesiadką do Edmonton spędza razem noc.
Mieli się więcej nie spotkać, ale wkrótce się okazuje, że Matthias Carlsson jest nowym napastnikiem drużyny hokejowej Nafciarzy, a to dla nich pracuje Rosie, prowadząc ich social media. W dodatku Rosie dostaje zadanie specjalne - ma zadbać o wizerunek Matta, za którym nikt w Edmonton nie przepada. Dziewczyna się zgadza, ale stawia jeden warunek: ich relacja musi pozostać czysto profesjonalna.
Tylko czy hokeista przyzwyczajony do zdobywania wszystkiego, na czym mu zależy, pójdzie na taki układ?
Książka dla czytelników powyżej osiemnastego roku życia.Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 551
Ludka Skrzydlewska
Puck Off
Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione. Wykonywanie kopii metodą kserograficzną, fotograficzną, a także kopiowanie książki na nośniku filmowym, magnetycznym lub innym powoduje naruszenie praw autorskich niniejszej publikacji.
Wszystkie znaki występujące w tekście są zastrzeżonymi znakami firmowymi bądź towarowymi ich właścicieli.
Niniejszy utwór jest fikcją literacką. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci — żyjących obecnie lub w przeszłości — oraz do rzeczywistych zdarzeń losowych, miejsc czy przedsięwzięć jest czysto przypadkowe.
Redaktor prowadzący: Justyna Wydra
Projekt okładki: Justyna Knapik
Zdjęcie na okładce wykorzystano za zgodą Shutterstock.
Helion S.A.
ul. Kościuszki 1c, 44-100 Gliwice
tel. 32 230 98 63
e-mail: [email protected]
WWW: editio.pl (księgarnia internetowa, katalog książek)
Drogi Czytelniku!
Jeżeli chcesz ocenić tę książkę, zajrzyj pod adres
editio.pl/user/opinie/puckof_ebook
Możesz tam wpisać swoje uwagi, spostrzeżenia, recenzję.
ISBN: 978-83-289-3356-9
Copyright © Helion S.A. 2025
Drogie Czytelniczki, drodzy Czytelnicy! W trosce o Was informujemy, że w książce pojawiają się wątki takie jak: ciąża, poronienie, żałoba, a także odgrywanie scen (wymuszone zbliżenie), które mogą być nieodpowiednie dla osób wrażliwych bądź tych, które przeżyły traumę. Zalecamy ostrożność przy lekturze. Pamiętajcie – jeśli zmagacie się z problemami, trudnym czasem, smutkiem, porozmawiajcie o tym z kimś bliskim lub zgłoście się po pomoc do specjalistów.
Ten facet z pewnością jest jakimś sportowcem.
Nie musi nosić żadnego emblematu drużyny, żebym wiedziała, że tak jest. Potrafię rozpoznać sportowca, kiedy go widzę. Spędziłam z nimi w życiu wystarczająco dużo czasu, żeby teraz bez pudła ich identyfikować. Ta świadomość zapewne oznacza, że nie powinnam się na niego gapić tak bardzo, jak to w tej chwili robię – a mimo to nie potrafię odwrócić od niego wzroku.
Jest na tyle wysoki, że jego długie nogi nie mieszczą się w przestrzeni między siedzeniem a fotelem przed nim, przez co wzdycha co jakiś czas z irytacją i wystawia je na przejście między rzędami. Ma na sobie bluzę z kapturem i spodnie dresowe – podobnie jak ja, jednak on wygląda w nich superseksownie. Jest wysoki i raczej szczupły, ale założę się, że też dobrze zbudowany, chociaż w tej chwili nie widzę tego przez jego workowate ciuchy. To tym bardziej sprawia, że chętnie bym się utwierdziła w tym przekonaniu.
Tylko że naprawdę, ale to naprawdę powinnam się trzymać z daleka od sportowców.
Facet ma jasnobrązowe, nieco za długie włosy, które w nieładzie opadają mu na oczy, kilkudniowy zarost i regularne, ostre rysy twarzy czyniące go ekscytująco przystojnym. W dodatku albo jest czymś wkurzony, albo ma charakterek, sądząc po tym, jak wyglądały jego dotychczasowe interakcje ze stewardessą i współpasażerem z miejsca obok.
Siedzę przy przejściu w rzędzie naprzeciwko i nudzę się tak bardzo, że gapienie się na młodego, seksownego sportowca – powiedziałabym, że jest młodszy nawet ode mnie, a przecież mam raptem dwadzieścia trzy lata – uważam za ekscytującą rozrywkę. Mogłabym wprawdzie obejrzeć jakiś film, ale jakoś zupełnie mnie to nie interesuje. Niespełna dziesięciogodzinny lot Lufthansą z Frankfurtu do Calgary wykańcza mnie psychicznie, a na dodatek tam czeka mnie jeszcze przesiadka do Edmonton. Zanim dotrę do domu, będę wrakiem człowieka.
Postanowiłam więc umilić sobie ostatnie godziny lotu, przyglądając się moim współpasażerom, ale kiedy mój wzrok padł na tego faceta…
Cóż, nie chcę już patrzeć na nikogo innego.
To nie tak, że czegoś bym od niego chciała. Gość totalnie nie jest w moim typie: za młody, sportowiec, a w dodatku wyraźnie pewny siebie i charakterny. Wolę spokojniejszych, starszych mężczyzn, którzy spędzają większość życia w Edmonton, a nie na meczach wyjazdowych, treningach i obozach szkoleniowych. Jednak z jakiegoś powodu nie mogę przestać go obserwować – prawdopodobnie dlatego, że tak śmiertelnie się nudzę, a alternatywą jest gapienie się na śliniącego się przez sen, chrapiącego tatusia z brzuszkiem z fotela rząd wcześniej.
Nie chcę nawet się zastanawiać, kim dokładnie może być ten facet, ale moje myśli i tak krążą wokół tego tematu. Tym bardziej że po kilku minutach mojego wgapiania się w niego jego wzrok w końcu wędruje w moją stronę, a jasnobrązowe brwi unoszą się, gdy nasze spojrzenia się spotykają.
Facet ma chłodne, niebieskie oczy, a moje serce z jakiegoś powodu przyspiesza swój bieg, kiedy tylko je widzę. Gość uśmiecha się drwiąco, jakby chciał zapytać: „Podoba ci się to, co widzisz?”.
Tak. Aż za bardzo.
Odpowiadam mu podobnie aroganckim uśmieszkiem, bo właśnie to jest w moim stylu, a w jego oczach zapala się błysk ciekawości. Zaczynam żałować, że znajdujemy się w ciasnym samolocie i że mam za sobą ponad osiem godzin lotu (plus wcześniejszą dwugodzinną przesiadkę z Dublina), bo z pewnością wyglądam na steraną życiem i nieświeżą. Po głowie nagle zaczynają mi chodzić myśli, które normalnie nigdy by się w niej nie pojawiły, na przykład o tym, że trzymam prezerwatywę w portfelu.
Ale to nie ma znaczenia, prawda? Po prostu dawno z nikim nie byłam i wyobrażam sobie nie wiadomo co na widok pierwszego przystojnego faceta, który zwrócił na mnie uwagę.
Odwracam w końcu wzrok, bo nie podoba mi się kierunek, w jakim płyną moje myśli, ale wtedy właśnie facet przechyla się w moją stronę, dla równowagi podpierając się długą nogą wystawioną między rzędami.
– Jak masz na imię?
Słyszę w jego głosie obcy akcent, który podpowiada mi, że angielski na pewno nie jest jego pierwszym językiem. Waham się przez chwilę, zastanawiając, czy nie powinnam mu podać fałszywego imienia, ale z jakiegoś powodu ostatecznie tego nie robię.
– Rosie. – Wyciągam w jego kierunku rękę. – A ty?
– Matt. – Sądząc po tym, że podaje mi angielskie imię, chociaż sam z pewnością nie pochodzi z anglojęzycznego kraju, być może to on wymyślił fałszywe. Mimo wszystko czuję dziwną ekscytację, gdy ściska moją dłoń. Ma silny, zdecydowany uścisk, który bardzo mi się podoba. – Więc, Rosie… lecisz na wakacje?
Odkrywam, że podoba mi się, gdy wypowiada moje imię z tym obcym, twardym akcentem.
– Wracam do domu – prostuję. – Mam rodzinę w Irlandii, u której spędziłam wakacje. A ty?
– Ja nie mam rodziny w Irlandii – odpowiada, szczerząc się, na co przewracam oczami. – Lecę do Kanady do pracy.
Do pracy… Ciekawe.
Biorąc pod uwagę, jak wygląda, może uprawiać kilka sportów popularnych w Kanadzie. Hokej, lacrosse, piłkę nożną, cokolwiek. Może też być trenerem albo choćby nauczycielem WF-u. Nie zamierzam jednak pytać o nic więcej – jesteśmy tylko przypadkowymi znajomymi, którzy i tak rozejdą się każde w swoją stronę po przylocie do Calgary, gdzie mnie czeka kolejna przesiadka do Edmonton. Nie chcę sobie psuć wyobrażenia o Matcie świadomością, że jest na przykład hokeistą.
Nie, żebym miała coś do hokeistów. Po prostu dawno temu przyrzekłam sobie, że będę się trzymać od nich z daleka.
– Czyli… pierwszy raz odwiedzisz Kanadę? – pytam, a on kiwa głową. – Podekscytowany?
Prycha lekceważąco.
– Nie mogę się doczekać, aż skończę mój kontrakt i wrócę do domu.
Parskam śmiechem.
– Serio? To po co w ogóle tam lecisz?
On tylko wzrusza ramionami, jednak w żaden sposób nie odpowiada. Na chwilę nasza rozmowa się urywa, ale Matt nie przestaje taksować mnie wzrokiem. Z jakiegoś powodu odnoszę wrażenie, że ten facet oznacza kłopoty.
Właściwie nie wiem, dlaczego tak uważam. Dostrzegam coś w tych jego niebieskich oczach, co każe mi tak sądzić. Jestem dziwnie pewna, że on nie byłby tak bezproblemowy jak moi poprzedni faceci, i ta świadomość okazuje się równie niepokojąca, co ekscytująca. Zwłaszcza że przecież nie zamierzam się wiązać z tym mężczyzną. Po prostu rozmawiamy.
I nic więcej z tego nie wyniknie.
– Ile masz czasu w Calgary? – pyta po chwili.
Na moich ustach błąka się uśmiech, kiedy odpowiadam:
– Niestety tylko godzinę na przesiadkę. A ty?
– Ja podobnie – odpowiada. – Ale na pewno lepiej ode mnie znasz lotnisko. Chciałabyś mnie po nim oprowadzić?
Na lotnisku w Calgary będę drugi raz w życiu, ale to nie przeszkadza mi pokiwać głową.
– Pewnie, jeśli tylko chcesz.
– Te, Casanova – odzywa się nagle ktoś z sąsiedniego fotela obok Matta. – Czy mógłbyś się w końcu zamknąć? Zaraz lądujemy, chciałbym skorzystać z ostatnich chwil spokoju.
Matt mruży oczy, spoglądając na swojego sąsiada.
– To może się zabij – warczy w odpowiedzi. – Będziesz miał wiekuisty spokój.
Gość robi zszokowaną minę, a ja zasłaniam dłonią usta, z trudem zachowując powagę. Wygląda na to, że się nie myliłam: mój nowy znajomy naprawdę ma charakterek.
Z jakiegoś powodu wcale mi to nie przeszkadza.
Rozmawiamy, chociaż dosyć zdawkowo, przez cały czas aż do lądowania. Starannie omijamy jednak prywatne tematy, bo najwyraźniej żadne z nas nie chce zdradzać na swój temat więcej, niż to konieczne. Gdy samolot w końcu przyziemia na lotnisku w Calgary, wysiadamy razem, a Matt niczym prawdziwy dżentelmen przepuszcza mnie w przejściu na zewnątrz. Coś mi jednak podpowiada, że nie w każdej sytuacji byłby takim dżentelmenem.
W hali przylotów wyciągam telefon i wystukuję wiadomość na grupie z mamą i tatą.
Rosie: Doleciałam do Calgary. Za godzinę przesiadka do Edmonton.
Pierwszy odpisuje tata.
Ojciec: Wyjechać po ciebie na lotnisko? Iris na pewno chętnie zobaczy startujące samoloty.
Ta wiadomość budzi we mnie mieszane uczucia.
Z jednej strony to naprawdę miłe, że tata chce po mnie przyjechać. Jednak z drugiej… kiedy to ja byłam mała, nigdy nie zabierał mnie nigdzie, nie tylko po to, żeby pooglądać sobie samoloty.
Jednak miałam czas do tego przywyknąć, więc prawie nie jest mi już z tego powodu przykro.
Rosie: Pewnie, jeśli chcecie. Nie chcemy rozczarować Iryska ;)
Ojciec: Ucieszy się przede wszystkim z tego, że wreszcie cię zobaczy!
To prawda. Moja dziesięcioletnia siostra jest naprawdę urocza, chociaż z jakiegoś powodu zdaje się płynąć w niej znacznie mniej irlandzkiej krwi Gallagherów niż we mnie. W każdym razie ona wcale nie jest ruda jak ja i tata. Odziedziczyła ciemne włosy po swojej na wskroś kanadyjskiej mamie.
Iris kocha mnie czystą miłością dziecka i wierzę, że nigdy jej się to nie zmieni. Uważa, że jestem odjazdowa, i chce ze mną spędzać jak najwięcej czasu.
Po chwili na czacie odzywa się także mama.
Matka: Ja wyjadę po Rosie. Uzgodniłyśmy to przed jej wylotem.
Z westchnieniem podnoszę wzrok znad telefonu, kompletnie niegotowa na to, co stanie się za chwilę. Chociaż rodzice są ze mną na jednym czacie, który sama kiedyś stworzyłam, nie dogadują się zbyt dobrze, odkąd tylko pamiętam. Kiedyś łączyło ich gorące, szalone uczucie, lecz wypaliło się i zmieniło w zgliszcza, a ich nie da się tak po prostu uprzątnąć i zbudować na nich nowego życia.
Przynajmniej mojej mamie nie do końca się to udało, bo tata najwyraźniej nie ma z tym problemu.
Nie chcę czytać ich kolejnej kłótni, dlatego zwracam się do towarzyszącego mi wysokiego mężczyzny. Matt jest rzeczywiście duży, szczupły i dobrze zbudowany, a o tym ostatnim przekonałam się, gdy zdjął bluzę z kapturem i został w samej koszulce termoaktywnej, która nie pozostawiła wiele wyobraźni. W dodatku zorientowałam się wtedy także, że na prawym przedramieniu ma tatuaże układające się w skomplikowany wzór. Wydaje mi się dziwne, że idę obok niego halą lotniska, ale on jest całkowicie rozluźniony, choć cały czas kontroluje spojrzeniem otoczenie. Idzie obok mnie tak, jakby był moim ochroniarzem.
– Wszystko w porządku, Rosie? – pyta z tym swoim obcym akcentem, gdy zauważa, że jeszcze przed chwilą wzdychałam do mojej komórki.
– Tak, jasne – odpowiadam z roztargnieniem. – Po prostu moi rodzice kłócą się, kto ma wyjechać po mnie na lotnisko. To u nich normalne.
– Przynajmniej masz kogoś, kto po ciebie wyjedzie – wzdycha mężczyzna. – Ja nie znam nikogo w Edmonton.
Zatrzymuję się w pół kroku.
Edmonton? Powiedział, że leci do Edmonton?
– Wygląda na to, że mamy tę samą przesiadkę – zauważam z rozbawieniem, kiedy Matt orientuje się, że zatrzymałam się w miejscu. – Też lecę do Edmonton.
Unosi brew.
– Jesteś pewna, że nie próbujesz mnie stalkować, Rosie?
Prycham lekceważąco i ruszam w dalszą drogę do odpowiedniej bramki.
– Wydaje mi się, że masz o sobie trochę zbyt wysokie mniemanie, Matt.
Słyszę jego chrapliwy śmiech, gdy idzie za mną, a potem jego dłoń ląduje nisko na moich plecach. Prowadzi mnie przez tłum, jakby pilnował, by nikt niepożądany na mnie nie wpadł. To całkiem… miłe.
Odrobinę mnie jednak deprymuje, że lecimy w to samo miejsce. Edmonton nie jest aż tak dużym miastem. Co jeśli przypadkiem gdzieś tam się na niego natknę?
I co z tego?, mówi jakiś głos w mojej głowie. Przecież nie robisz niczego złego!
Zanim uda nam się dotrzeć pod odpowiednią bramkę, okazuje się jednak, że nie dokończymy naszej podróży tak szybko, jak byśmy chcieli. Najpierw dostajemy informację o opóźnieniu naszego lotu z powodu jakiejś usterki maszyny, a potem o całkowitym przeniesieniu połączenia na kolejny dzień.
Czeka nas naprawdę długi pobyt w Calgary, zanim uda mi się wrócić do domu.
Po prostu świetnie.
Przez jakiś czas zastanawiam się nad wynajęciem samochodu albo czegoś takiego, ostatecznie uznaję jednak, że wolę poczekać na samolot tyle, ile będzie trzeba. Zwłaszcza że dostajemy na tę noc pokoje w hotelu przy lotnisku.
Daję znać rodzicom o zmianie, a potem uciekam do swojego pokoju, żeby się odświeżyć. Z żalem zostawiam mojego nowego znajomego, uznaję jednak, że może tak będzie lepiej. Ta noc w hotelu brzmi jak zrządzenie złośliwego losu, a ja wcale nie chcę mu się poddawać.
Tak jak się spodziewałam, rodzice zdążyli się pokłócić na naszym czacie, kiedy nie patrzyłam, chociaż i tak przypuszczam, że hamowali się ze względu na mnie. Kiedy jednak informuję o niespodziewanym noclegu w Calgary, problem sam się rozwiązuje.
Ojciec: Jutro nie dam rady cię odebrać, kochanie. Jedziemy z Iris do jej dziadków.
Czyli tych, których ma w Edmonton, od strony jej mamy, bo nasi wspólni dziadkowie, od strony taty, mieszkają w Irlandii, z której właśnie próbuję wrócić.
Matka: Oczywiście, że tak. Twoje obietnice zawsze się tak kończą ;)
Jezu. Czasami wolałabym, żeby oni w ogóle ze sobą nie rozmawiali, jeśli mają to robić w ten sposób.
Za oknem pokoju hotelowego powoli robi się ciemno; mam z niego widok na oświetlone rzęsiście lotnisko, więc w zasadzie nic ciekawego, w telewizji też nie potrafię znaleźć niczego dla siebie. Chociaż przyjemnie spędzało się ostatnie tygodnie z rodziną ze strony taty, tęsknię za Edmonton, moimi bliskimi, Iris i Shelby, moją najlepszą przyjaciółką. Chciałabym już tam być i jestem wkurzona, że muszę nocować w głupim hotelu, zwłaszcza że na czacie z rodzicami pojawiają się kolejne wiadomości świadczące o ich rozwijającej się kłótni.
Ojciec: Nic na to nie poradzę, byliśmy umówieni już wcześniej. Nie mogę tego odwołać!
Matka: No jasne, że nie :)
Jezu, pasywno-agresywna emotka. Robi się coraz gorzej.
Ojciec: Przed chwilą sama chciałaś jechać po Rosie, a teraz masz pretensje, że ja nie mogę tego zrobić?
Matka: Nie mam żadnych pretensji. Ja zajmę się naszą córką, jak zwykle ;)
Pewnie powinnam się wtrącić i poprosić ich, żeby się nie kłócili, ale przechodziłam to w przeszłości wystarczająco wiele razy, by wiedzieć, że to nic nie da. Najlepiej w takiej sytuacji wycofać się i zostawić ich w spokoju, żeby wygadali się sami, a udawać później, że nie widzę stu nowych powiadomień na czacie.
Ojciec: I teraz znowu robisz ze mnie tego złego. Kto ciężko pracował całe życie, żebyś ty mogła się zajmować naszą córką?
Dobra. Dość.
Chowam telefon do kieszeni spodni dresowych, związuję moje rude włosy dużą niebieską scrunchie, a potem wychodzę z pokoju, stwierdzając, że bardzo potrzebuję drinka. Wprawdzie jestem zmęczona kilkugodzinnym lotem i pewnie nie wypiję dużo, ale muszę się chociaż trochę rozluźnić. Ruszam w kierunku recepcji, trzymając kciuki, żeby był tu gdzieś hotelowy bar, i próbuję ignorować kolejne powiadomienia na czacie z rodzicami.
To chyba odpowiedni czas, żeby go wyciszyć.
Zerkam na niego ponownie, kiedy już trafiam do odpowiedniego pomieszczenia i siadam przy barze, po czym proszę o gin z tonikiem. Rzeczywiście rodzice kłócą się już na całego. Mogłam im napisać, że sama wrócę z tego pieprzonego lotniska, ale wtedy znaleźliby jakikolwiek inny powód, żeby się pożreć, więc w sumie bez różnicy.
Wyciszam czat, a potem dziękuję uśmiechem barmanowi, który właśnie stawia przede mną drinka. Chcę zapłacić, kiedy on mówi:
– To od tamtego pana po drugiej stronie baru.
Wskazuje głową w odpowiednim kierunku, a kiedy podążam tam wzrokiem, dostrzegam siedzącego z brzegu baru Matta. Ma w szklance jakiś złoty płyn, który właśnie upija, po czym uśmiecha się do mnie niedbale.
Serce podskakuje mi odrobinę. Jeszcze godzinę temu powiedziałam sobie, że będę odpowiedzialna, zostawię Matta w spokoju i nie zrobię dzisiaj czegoś, czego później mogłabym żałować, zwłaszcza że oboje lecimy jutro do Edmonton. Teraz jednak, gdy widzę go tak blisko, zaczynam myśleć, że może to nie przypadek. Może mieliśmy się spotkać i może nie powinnam się wycofywać.
Ostatecznie komu mogłoby stać się coś złego, gdybym pozwoliła mu się do mnie zbliżyć?
Uśmiecham się do niego, a Matt bez namysłu wstaje ze swojego miejsca, po czym leniwie rusza w moim kierunku. Jest coś dziwnie podniecającego w fakcie, że mu się nie spieszy. Nie biegnie do mnie i nie stara się za bardzo, zachowuje się wręcz tak, jakby wszystko robił od niechcenia. Podoba mi się to, chociaż pewnie nie powinno.
W końcu stawia szklaneczkę ze swoim alkoholem – to chyba whisky – przy mojej, po czym zajmuje miejsce obok mnie.
– Nudzi ci się? – zagaduje i bierze kolejny łyk.
Kiwam głową.
– W telewizji leciał jakiś fascynujący program o gotowaniu, ale jedyne gotowanie, jakie potrafię wykonać, polega na zmiksowaniu drinka – wyjaśniam. – Więc uznałam, że to chyba nie dla mnie.
Matt uśmiecha się szerzej.
– A chciałabyś się zająć czymś ciekawszym?
Przez chwilę po prostu patrzę w te jego niebieskie oczy, nie dowierzając, że zamierzam to powiedzieć. Z reguły nie robię takich rzeczy. Nie rozmawiam z nieznajomymi, a tym bardziej nie chodzę z nimi do łóżka. Jednak w tym wypadku mam ochotę zrobić wyjątek. Jest w tym facecie coś takiego, przez co nie potrafię mu się oprzeć.
– Pewnie – odpowiadam po chwili. – Masz jakąś propozycję?
– Dopij drinka, różyczko – poleca.
Och… okej.
Biorę dwa duże łyki, a potem odstawiam pustą szklaneczkę na blat. Matt też kończy swojego, po czym wstaje z krzesła i z drwiącym uśmiechem podaje mi rękę. Ujmuję ją bez wahania i pozwalam mu się przyciągnąć do siebie, wywindować do pozycji stojącej i wyprowadzić z baru.
Nie wypowiadamy ani słowa przez całą drogę do pokoju hotelowego. Kiedy docieramy na piętro, ciągnę go w kierunku swojego, przypominając sobie o prezerwatywie w moim portfelu – chociaż znając mężczyzn takich jak on, pewnie sam ma ich dużo więcej. Matt pozwala mi jednak poprowadzić się w odpowiednią stronę, a gdy odbijam kartę od pokoju przy drzwiach, momentalnie przejmuje inicjatywę. Przepuszcza mnie przodem, sam wchodzi za mną, a gdy w pokoju włącza się światło – nastrojowo, bo tylko lampka nocna przy łóżku – chwyta mnie w talii, przestawia pod drzwi i pochyla się nade mną.
Jest naprawdę wysoki, a ja nie należę do dużych kobiet – mam raczej drobną budowę ciała, przez co on wydaje mi się tym większy. Myślę, że mnie pocałuje, kiedy się do mnie zniża, ale on chwyta za moją gumkę i ściąga mi ją z włosów, aż opadają dookoła twarzy. Matt z krzywym uśmiechem chowa ją sobie do kieszeni dresów.
– Ogniste – mamrocze, wsuwając mi palce między pasma. – Zupełnie takie jak ty.
Och.
Chwyta mnie mocniej za włosy i odchyla mi głowę do tyłu, aż muszę patrzeć na niego do góry. Tyle mi wystarczy, żebym zrobiła się totalnie podniecona, zwłaszcza że on spogląda na mnie tak, jakby w życiu nie widział nic piękniejszego. Jakbym była wszystkim, czego pragnie.
W tej chwili, choćby przez najbliższą godzinę albo dwie, być może właśnie tak jest.
Łapię go za szyję i przyciągam do siebie, równocześnie stając na palcach. Matt pozwala mi na to, aż jego wykrzywione w uśmiechu usta nakrywają moje. Wsuwa mi język między wargi, a równocześnie przyszpila mnie do drzwi, chwytając mnie za biodra i unieruchamiając.
– To zdecydowanie lepsze od oglądania programów o gotowaniu – dyszę mu w usta.
Matt śmieje się chrapliwie.
– Dopiero się rozkręcam, różyczko – zapewnia.
Prycham lekceważąco.
– Obiecanki cacanki, wielkoludzie.
Tym razem to ja się śmieję, kiedy Matt ponownie mnie całuje, dłużej i głębiej. Wsuwa dłonie pod moją koszulkę, a potem jednym ruchem ściąga ją ze mnie przez głowę, aż jego oczom ukazuje się mój niezbyt duży biust ukryty pod beżowym koronkowym push-upem. Mruczy z zadowoleniem, po czym zsuwa usta w dół, do mojej szyi i rowka między piersiami, podczas gdy jego dłonie śledzą przez chwilę łuk moich żeber, by w końcu skierować się na plecy, prosto do zapięcia biustonosza.
Kiedy w końcu go rozpina, ściągam go z siebie jednym ruchem, a potem sięgam z kolei do jego koszulki. Już po chwili Matt jest nagi od pasa w górę, a ja mogę się naocznie przekonać, że rzeczywiście jest świetnie zbudowany. Ma prawdziwy sześciopak, a chociaż nie pierwszy raz widzę tak umięśnionego faceta na żywo, wcześniej nie miałam okazji kogoś takiego dotykać. Jęczę, przesuwając dłońmi po jego aksamitnej skórze.
– Podoba ci się to, co widzisz? – pyta zuchwale, tak jak, jestem tego pewna, chciał zapytać w samolocie.
Dostrzegam, jak patrzy na moje piersi, i unoszę brew.
– A tobie?
– Zajebiście – zapewnia, po czym schyla głowę jeszcze bardziej, by wziąć do ust jeden, a potem także drugi sutek.
Jęczę głośniej i wplatam mu palce we włosy, ale wtedy Matt chwyta mnie ponownie za biodra i obraca tyłem do siebie. Jego dłonie wędrują na moje piersi, a jego usta – na mój kark. Mężczyzna odsuwa mi włosy z pleców, przyciska się do mnie, aż czuję, jak bardzo jest podniecony. Przytrzymuję się drzwi, opieram o nie chłodny policzek i dyszę, jakbym przebiegła maraton.
Matt bez słowa zsuwa ze mnie dresy razem z bielizną; już po chwili zostaję przed nim całkiem naga. Chwyta mnie za ręce i przytrzymuje za nadgarstki za moimi plecami, aż staję się przy nim całkiem bezbronna.
Jest mi gorąco, a serce wali mi jak szalone. Może powinnam się go obawiać, ale z jakiegoś powodu tak nie jest. Matt tymczasem jedną dłonią ściska moje biodro, a drugą przesuwa z powrotem na pierś. Ponownie całuje mnie w szyję i kark, a potem zsuwa rękę w dół, prosto między moje nogi.
Jęczę, kiedy wkłada we mnie palec. Jestem kompromitująco mokra i on od razu to zauważa, bo wydaje z siebie pełen zadowolenia pomruk. Dyszę jego imię, kiedy do palca dołącza drugi. Odchylam głowę i kładę mu ją na ramieniu.
– Dobrze? – mamrocze Matt, a ja z trudem kiwam głową. – Tylko dobrze? To muszę się chyba bardziej postarać.
Dołącza do pieszczoty trzeci palec, a ja piszczę, kiedy dociera do punktu G, zaś kciuk zaczyna pocierać moją łechtaczkę. Poruszam biodrami, przyjmując pieszczotę, podczas gdy Matt przyspiesza ruchy, aż jestem naprawdę blisko orgazmu. Przez chwilę oderwana od rzeczywistości zastanawiam się, czy naprawdę pozwalam zrobić sobie palcówkę facetowi, którego znam od jakichś trzech godzin, jednak potem…
Potem dochodzę do wniosku, że mam to gdzieś, bo właśnie tego teraz potrzebuję.
– Zerżnij mnie – mówię bez tchu.
Prawie zaczynam płakać, kiedy Matt zatrzymuje się z palcami głęboko we mnie, a potem je wysuwa.
– Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem – odpowiada gładko. – Poczekaj, założę gumkę. Nie ruszaj się, jasne?
Jest tak stanowczy w tym, co mówi, że nie pozostaje mi nic innego, jak tylko pokiwać głową. Matt puszcza mnie na chwilę, a ja przymykam oczy, wsłuchując się, jak ściąga spodnie i się przygotowuje. Już kilka sekund później jest z powrotem przy mnie; całuje mnie w policzek, rozszerza mi nogi kolanem, ponownie chwyta za moje nadgarstki, po czym wsuwa się we mnie powoli, dając mi czas, żebym się do niego przyzwyczaiła.
Jest naprawdę duży. Żałuję, że nie mogłam mu się przyjrzeć ani go dotknąć, zanim we mnie wszedł, bo czuję, że byłoby na co popatrzeć. Jęczę i wyginam się w jego stronę, a Matt wsuwa się głębiej, aż do samego końca. Zaciskam się na nim, zanim zacznie się poruszać.
– Okej? – dyszy, całując mnie znowu w policzek. – Jesteś taka mała.
– Pewnie byłoby nam lepiej w łóżku – śmieję się.
– Pewnie tak, ale to za chwilę – obiecuje. – Spokojnie, różyczko, nie puszczę cię.
Wycofuje się nieco, by znowu we mnie wejść, a ja jęczę jego imię. Przyspiesza z każdym ruchem, błyskawicznie posyłając mnie na szczyt. Jedną ręką wciąż przytrzymuje mi dłonie, zaś drugą obejmuje mnie w pasie i zsuwa ją do mojej łechtaczki, a ja szczytuję z jego imieniem na ustach.
W tamtej chwili dochodzę do wniosku, że warto było przeczekać tę noc w hotelu i wrócić do Edmonton jutro.
Budzę się z gwałtownie bijącym sercem, słysząc roznoszący się po pokoju dzwonek telefonu.
Potrzebuję kilku sekund, by stwierdzić, że to telefon stacjonarny, który stoi na szafce nocnej i nie wiadomo jakim cudem oparł się postępowi technologicznemu. Z wahaniem podnoszę słuchawkę.
– Dzień dobry – odzywa się wesoły kobiecy głos. – Zamawiano budzenie na siódmą.
Co takiego?
– Eee… dziękuję – mamroczę, a potem odkładam słuchawkę.
Jeszcze przez chwilę wpatruję się w nią jak w jadowitego węża, który w każdej chwili może się na mnie rzucić. Mgła otaczająca mój umysł stopniowo się ulatnia i zaczynam sobie przypominać, gdzie jestem, co tu robię i dlaczego, na litość boską, jestem obolała między nogami.
Facet, którego poznałam wczoraj w samolocie z Frankfurtu. Opóźniona przesiadka do Edmonton. Noc, przez którą dzisiaj prawdopodobnie nie będę mogła normalnie chodzić.
Rozglądam się dookoła, ale nigdzie nie widzę Matta. Łóżko po drugiej stronie jest puste, a kiedy dotykam materaca, stwierdzam, że także zimne. Na podłodze brakuje jego ciuchów, no i ktoś musiał zamówić mi budzenie, bo przecież sama tego nie zrobiłam.
Wstaję powoli, by stwierdzić, że moje ubrania leżą złożone na fotelu obok łóżka. Porządniś, z którym spędziłam noc, musiał je poukładać, bo ja sama zostawiłam je w nieładzie pod drzwiami, kiedy w końcu po naszym pierwszym zbliżeniu Matt zaniósł mnie do łóżka.
Przeciągam się, po czym ruszam do łazienki.
Matt wyraźnie wyszedł gdzieś po drugiej rundzie i po tym, jak zasnęłam w łóżku. Nawet nie mam o to do niego pretensji; w końcu na nic się nie umawialiśmy, to miała być tylko jednorazowa sprawa. Co więcej, musiał wpaść na to, żeby zamówić mi budzenie, za co jestem mu bardzo wdzięczna. Żałuję jedynie, że nie wymieniliśmy się numerami, bo chociaż nie chcę od niego nic więcej niż seks, to sam seks był…
Wow.
Powiedzmy, że chętnie bym go powtórzyła.
Kiedy biorę prysznic i przypominam sobie wydarzenia wczorajszego dnia, dochodzę do wniosku, że to naprawdę nie było w moim stylu. Jasne, lubię seks. Lubię nawet taki seks, który moja przyjaciółka Shelby uznałaby za dziwny, obejmujący na przykład wiązanie. Ale jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się pójść do łóżka w takim stylu jak z Mattem. Przecież my zamieniliśmy raptem kilkanaście zdań, zanim to się stało. Głównie gapiliśmy się na siebie w milczeniu, a on podszedł do mnie z taką pewnością siebie, jakby doskonale wiedział, co od początku chodziło mi po głowie. Jakoś… po prostu do siebie pasowaliśmy.
Dobra, dość tego, Gallagher, polecam sobie w myślach. Bo jeszcze się zakochasz w jednorazowym numerku.
Kiedy w końcu wychodzę z łazienki, postanawiam zerknąć w moją komórkę. Tak jak się spodziewałam, mam na niej jakieś sto powiadomień z czata z rodzicami, których nawet nie chce mi się odczytywać. Z tego, co udało mi się zauważyć, mama jak zwykle oskarżyła tatę o to, że jego nowa rodzina znaczy dla niego więcej od starej, a ojciec wyzwał ją od porąbanych feministek. Problematyczny jest jednak fakt, że ostatecznie nie dogadali się co do tego, kto ma przyjechać po mnie na lotnisko.
Jezu.
Wobec tego wystukuję szybką wiadomość do mojej najlepszej przyjaciółki.
Rosie: Tanny, przyjedziesz po mnie na lotnisko? Powinnam być w Edmonton koło południa.
Mimo że jest naprawdę wcześnie jak na nas, Shelby odpisuje od razu.
Shelby: Piiisk!!!
Okej. To chyba oznacza entuzjazm czy coś?
Rosie: ???
Shelby: Nie widziałam mojej najlepszej psiapsióły i współlokatorki ponad DWA TYGODNIE, a ty pytasz, czy przyjadę na lotnisko?! Stara, mogłam po ciebie jechać do Dublina!
Wiedziałam. Kocham Shelby.
Rosie: Super, to jesteśmy umówione. Dobrze, że cię mam, bo inaczej rodzice rozpętaliby trzecią wojnę światową o to, kto ma po mnie przyjechać.
Shelby: Starzy dobrzy Gallagherowie ;)
Rosie: Jak nazwiesz moją mamę Gallagher, to cię wydziedziczy. Pamiętaj, że wróciła do panieńskiego nazwiska :D
Rosie: A jak nazwiesz ją starą, to da ci łopatą w łeb i zakopie w ogródku.
Rosie: Ostatnio polubiła się z ogrodnictwem :D
Shelby: Kocham twoją mamę. Oczywiście kiedy nie odwala maniany ;)
Przechodzę na czat z rodzicami i informuję ich, że Shelby uparła się, żeby po mnie przyjechać, bo tak bardzo się za mną stęskniła, i że nie muszą się już niczym przejmować. To przynajmniej chwilowo rozwiązuje spór, bo przecież im wystarczy byle pretekst, żeby znowu się pokłócić.
Spędzam nieco więcej czasu na ułożeniu włosów po prysznicu i makijażu, chociaż wmawiam sobie, że wcale nie chodzi o to, by zobaczyć w samolocie Matta i by on zobaczył mnie w nieco lepszym stanie niż wczoraj. Skoro wyszedł bez słowa, to przekaz był jasny: nie zależy mu na niczym więcej poza jednorazowym numerkiem. I to też jest spoko.
Mimo to szykuję się aż za bardzo jak na zwykłą, wyluzowaną mnie.
Tak na wszelki wypadek.
– Przepraszam, czy byłby pan skłonny zamienić się miejscami?
Podnoszę wzrok znad telefonu, by ze zdziwieniem stwierdzić, że obok mnie w przejściu stoi Matt. Nie mówi jednak do mnie, a do gościa, który siedzi koło mnie, pod oknem. Wybałuszam oczy na mojego wczorajszego znajomego.
Matt wygląda świeżo i na pełnego sił, zupełnie jakby nie spędził wczorajszego wieczoru i części nocy ze mną w łóżku. Jest twarzowo rozczochrany, ma na sobie luźne sportowe ciuchy i uśmiecha się jak ktoś, kto doskonale wie, że coś zbroił i że zostanie mu to wybaczone. Serce skacze mi na jego widok aż do przełyku.
Nawet jeśli nie rozumiem, co tu robi.
Nie widziałam go podczas odprawy, chociaż wytężałam wzrok i naprawdę trudno byłoby go przeoczyć. Wystartowaliśmy chwilę temu i tyle co wyłączył się sygnał zapięcia pasów, a on już się tutaj pojawił. Musiał wyczaić mnie już wcześniej, chociaż ja jakimś cudem go nie zauważyłam, i dlatego od razu tu przyszedł.
– Nie – odpowiada facet obok mnie. – Tutaj jest mi dobrze.
– Mam miejsce pod oknem kilka rzędów dalej, z dodatkową przestrzenią na nogi – mówi cierpliwie Matt, choć w jego niebieskich oczach dostrzegam błysk irytacji. Założę się, że wolałby spławić typa tak jak wczoraj tego, który przeszkadzał nam w pogawędce, i wkurza go, że tylko uprzejmością może cokolwiek osiągnąć. – Będzie tam panu dużo wygodniej.
– A jaki niby ma pan w tym interes? – pyta podejrzliwie mój sąsiad.
Matt uśmiecha się rozbrajająco.
– Tutaj będę miał lepsze widoki – oświadcza, po czym bezczelnie spogląda prosto na mnie.
Chyba się rumienię. Jedna z wad posiadania jasnej cery po moich irlandzkich przodkach.
Po nich odziedziczyłam także rude włosy, które trudno ujarzmić, piwne oczy i nieliczne piegi na nosie, ale one w tej chwili nie przeszkadzają mi aż tak jak cera.
– No dobra – mówi w końcu mój sąsiad z rozbawieniem, po czym zerka na mnie. – Powodzenia.
Wstaje, a Matt znika na chwilę, by pokazać mu swoje miejsce. Próbuję w tym czasie się uspokoić, bo przecież to nadal nic nie oznacza, prawda? Zanim jednak uda mi się to sobie wmówić, Matt wraca, po czym ze stęknięciem przeciska się na swoje miejsce. Obserwuję z rozbawieniem, jak próbuje wpasować się w ciasną przestrzeń między siedzeniami tak, żeby po godzinie lotu nie odpadły mu nogi.
To naprawdę słodkie, że zrezygnował z miejsca z dodatkową przestrzenią, żeby siedzieć koło mnie. Sama bym się pewnie tak nie poświęciła.
– Cześć. – Uśmiecha się do mnie flirciarsko. – Dobrze spałaś?
– Jak suseł – zapewniam. – Dzięki za zamówienie mi budzenia.
– Nie ma za co. Pomyślałem, że byłaby lipa, gdybyś przeze mnie spóźniła się na lot. – Mruga do mnie. – Tylko że zapomniałem o czymś, zanim wyszedłem. Daj mi swój telefon, różyczko.
Och.
Waham się przez chwilę, ale w końcu posłusznie odblokowuję komórkę, którą nadal trzymam w rękach, i mu ją podaję. Palce Matta śmigają szybko po klawiaturze, gdy wystukuje jakąś wiadomość i wysyła ją na nieznany mi numer. Potem dodaje go do kontaktów, zapisując jako „Matt!!!”.
Unoszę brew.
– A skąd te trzy wykrzykniki?
– Jak to skąd? – dziwi się. – Tak właśnie wypowiadałaś wczoraj moje imię. Krzyczałaś je tyle razy, że chyba wszyscy twoi hotelowi sąsiedzi je zapamiętali.
O kurwa.
Uznaję za sukces, że nie odwracam wzroku, tylko cały czas się w niego wpatruję, a on odpowiada mi tym samym. Nawet jeśli chciałabym rozejrzeć się dookoła, by zobaczyć, czy któryś z naszych sąsiadów zrozumiał aluzję, udaje mi się tego nie zrobić.
– Więc… po co mi twój numer? – pytam nonszalancko, chowając telefon.
Matt wzrusza ramionami.
– Jesteś obecnie jedyną osobą, którą znam w Edmonton – wyjaśnia. – Więc możliwe, że do ciebie napiszę, kiedy będę potrzebował polecenia jakiejś fajnej knajpy albo dobrego klubu. Albo kiedy będę się nudził i zacznę marzyć o tym, żeby ujeżdżała mnie pewna gorąca rudowłosa dziewczyna.
Stopniowo zniża głos, aż ostatnie słowa niemalże mruczy mi do ucha. Odnoszę wrażenie, że temperatura w samolocie nagle skoczyła w górę o kilka stopni.
Okej. Czy naprawdę zrobiło się tu nagle tak gorąco, czy chodzi o ton głosu Matta i jego dłoń na moim udzie?
Bo tak, ten facet mnie dotyka. Niby nie ma w tym niczego niestosownego, ale palcami muska wewnętrzną część mojego uda, aż pragnę rozchylić dla niego nogi. Orientuję się, że w nocy nie zdążyliśmy zrobić tak wielu rzeczy. Nie spróbowaliśmy seksu oralnego, nie pieprzyliśmy się w tylu pozycjach. Wypróbowaliśmy tylko ścianę (czy raczej drzwi) oraz łóżko. Mogłabym z nim zrobić dużo, dużo więcej.
A myśl o posiadaniu seksprzyjaciela wcale nie jest taka zła, więc w zasadzie bardzo szybko się z nią oswajam.
– Och. – Robię jednak strapioną minę. – Myślisz, że znajdziesz sporo takich gorących rudowłosych dziewczyn w Edmonton?
– Na pewno przynajmniej jedną – zapewnia. – Taką, która słodko jęczy, kiedy w nią wchodzę.
Dobra. On zdecydowanie wygrywa w tej wymianie zdań.
– Chyba takich nie znam – odpowiadam, mrugając zdziwiona. – Będziesz musiał poradzić sobie sam, harcerzyku. Jestem pewna, że masz w tym duże doświadczenie.
Przez chwilę gapimy się na siebie bez słowa i jestem prawie pewna, że on zaraz mnie pocałuje, ale właśnie wtedy odsuwa się z westchnieniem. Opiera tył głowy o fotel, na którym siedzi, i poprawia się, jakby było mu naprawdę niewygodnie. Nic dziwnego, miejsca na nogi jest tu niewiele.
Nie zdejmuje jednak ręki z mojego uda.
Nie próbuje posunąć się nią dalej, nie przekracza granicy przyzwoitości. Ale trzyma ją w tym miejscu do końca lotu, jakby zaznaczał swoje terytorium. Jakby mówił innym w samolocie, że ta kobieta tutaj należy do niego.
Chociaż to kompletnie niedorzeczne.
Przez jakiś czas przekomarzamy się niewinnie, aż ponownie zapala się kontrolka nakazująca zapięcie pasów i rozpoczynamy zniżanie do lotniska w Edmonton. Właśnie wtedy Matt pochyla się ku mnie i szepcze mi do ucha:
– Wiesz, czego żałuję najbardziej, różyczko? – Kiedy kręcę głową, dodaje: – Że ani razu nie patrzyłem ci w twarz, kiedy szczytowałaś. Następnym razem naprawię ten błąd.
Nie jestem w stanie nic na to odpowiedzieć, a on też wyraźnie na to nie czeka, bardzo z siebie zadowolony.
Wmawiam sobie, że sensacja w żołądku, jaką czuję po tych słowach, wynika z opadania samolotu, a nie reakcji mojego serca.
Edmonton jest kurewsko brzydkie.
Nie umywa się do Sztokholmu z jego urzekającą starówką ani do żadnego innego szwedzkiego miasteczka. Jest na wskroś współczesne, stworzone bez żadnego pomysłu ani logiki, z klockowatymi, nijakimi budynkami, korkami na drogach i szaroburym niebem. Na razie w tym mieście podoba mi się tylko jedno.
Rosie, rudowłosa ognista różyczka, która uprzyjemniła mi tę nadprogramową noc w Calgary.
Myślę o niej, kiedy tego dnia po przylocie instaluję się w moim przyjemnym lofcie z dwoma sypialniami, który odziedziczyłem po moim głupim bracie, i gdy jadę odebrać motocykl, który przypłynął tu do mnie z Europy, a także załatwić związane z nim formalności celne. Potem dochodzę do wniosku, że myślenie o dziewczynie, z którą spędziłem jedną noc, jest strasznie żałosne, i rezygnuję z zadzwonienia do niej, bo gdybym zrobił to od razu, wyszedłbym na kompletnego idiotę.
W Edmonton na pewno są jakieś inne rude dziewczyny. Nie muszę wracać do tej konkretnej, w końcu ta noc na pewno nie była aż tak dobra, jak mi się teraz, po czasie, wydaje.
Mimo woli zastanawiam się, kim jest moja różyczka i co robi w tym mieście, kiedy w dwa dni po przylocie wybieram się na pierwsze spotkanie z moją nową drużyną. Gdybym miał nieco słabszy charakter, być może bym się tego obawiał, bo wiem, jakiego syfu narobił tu w poprzednim sezonie mój brat, ale w zasadzie mnie to nie obchodzi. Jest dopiero wrzesień, wciąż zostało trochę czasu, żeby dotrzeć się przed sezonem na treningach.
Rogers Place to nowoczesna arena położona w samym centrum Edmonton, co musi być bardzo uciążliwe dla okolicznych mieszkańców i ruchu ulicznego, gdy rozgrywane są tu mecze. Jestem tutaj dzisiaj głównie po to, żeby poznać resztę zawodników, niewiele poza tym mnie interesuje, ale okazuje się, że inni są tym bardziej przejęci. Nie wiadomo skąd, przed wejściem do areny zgromadziło się kilku dziennikarzy, którzy – akurat kiedy wysiadam z taksówki – oblegają wchodzącego do środka Maddoxa McCraea. Zarzucam na ramię torbę sportową i ruszam przed siebie, gdy dopada do mnie jakaś młoda, uśmiechnięta jak wariatka dziennikarka.
Z ciekawością zerkam na jej włosy, ale niestety są brązowe. Daleko im do intensywnego rudego koloru mojej różyczki.
– MATTHIAS CARLSSON! – wrzeszczy, dziwnie podekscytowana moją obecnością i chyba faktem, że mnie rozpoznała. – Będziesz w tym sezonie grał dla Nafciarzy?!
Co za głupie pytanie.
– No – odmrukuję, nie przestając iść w kierunku wejścia.
Jeszcze tylko kilkanaście kroków i uwolnię się od tych hien.
– Nie bałeś się? – docieka, nie przestając mnie nagrywać telefonem, a kiedy posyłam jej pytające spojrzenie, dodaje: – No wiesz, reputacji twojego brata. Ludzie mogą uznać, że jesteś taki sam jak on.
– Mam to w dupie – informuję ją uprzejmie, na co dziennikarka mruga szybko.
– Słucham?!
– Mam gdzieś, co mówi się tu o moim bracie – uściślam. – Też go nie lubię.
Dziewczyna po chwili bierze się w garść i uśmiecha słodko.
– Czyli… zamierzasz być grzecznym chłopcem, Matthias?
Zatrzymuję się na moment, by posłać jej jeden z moich najlepszych uśmiechów. Ten sam, który wczoraj sprawił, że rudowłosa Rosie bez protestu dała mi swój numer.
– Chcesz się przekonać, słonko?
Dziewczyna w zdumieniu rozchyla usta i staje w miejscu, dzięki czemu mogę w spokoju przebyć resztę drogi do wejścia na arenę. Fan1, to było tak wyczerpujące, że nie wiem, jak przeżyję najbliższy rok. Przecież oni na pewno każą mi brać udział w jakimś PR-owym gównie.
Trenera Lewisa Tannera oraz sztab szkoleniowy, jak również cały zespół, znajduję w salce konferencyjnej. Oczywiście spóźniam się, na co trener posyła mi ponure spojrzenie, zanim wraz z szefową działu PR nie zaczną omawiać planu działania na najbliższe tygodnie. Miałem rację: poza standardowymi kwestiami takimi jak badania lekarskie, planują jakieś gówniane kampanie promocyjne, w tym prezentację składów i dni otwarte, na których mamy się spotykać z kibicami, jak również oficjalną ceremonię otwarcia. Wszystko to brzmi jak coś, co znienawidzę z całego serca.
Nie znoszę udzielać się publicznie. To dla mnie pieprzony koszmar. Potrafię radzić sobie z ludźmi, kiedy tego chcę, ale z reguły brakuje mi do nich cierpliwości i to szybko ze mnie wychodzi. Lubię kobiety, oczywiście, a one często lubią mnie, ale to dlatego, że z różnych powodów od lat przypina mi się łatkę bad boya. Jednak zmuszanie się do uśmiechania się do ludzi, którzy gówno mnie obchodzą, i gadania bzdur, których nie mam na myśli, brzmi jak mój prywatny krąg piekła.
Poza tym reszta zawodników patrzy na mnie wilkiem. Pamiętam, że Linus wyleciał w poprzednim sezonie za napastowanie dziewczyny któregoś z nich, i próbuję sobie przypomnieć, o którego mogło chodzić. Jeśli ja jestem chłopakiem z problemami, to mój starszy braciszek był zawsze wrzodem na dupie każdego, kogo spotykał na swojej drodze, w tym mnie, i nic dziwnego, że nikt go tu nie lubił. Z każdą chwilą coraz bardziej żałuję tego transferu.
Właściwie nie wiem, dlaczego Nafciarze w ogóle zaproponowali mi miejsce w składzie. Zdaję sobie sprawę, że jestem zajebiście rokującym środkowym, i zrobiłem naprawdę dobre wrażenie w ostatnim sezonie w SHL, ale z pewnością mieli na oku wielu innych zawodników. Dostałem dużo lepsze warunki niż w szwedzkiej lidze, więc nie wahałem się ani chwili, bo ktoś musiał pomóc finansowo rodzicom, kiedy Linus stracił status rezerwowego u Nafciarzy. Dobija mnie, że pewnie będę grzał ławę przez cały sezon, ale czego się nie robi dla kasy.
Po skończonym spotkaniu trener zaprasza mnie do siebie, podczas gdy reszta ma już iść rozgrzewać się na lód. Niedługo później ląduję w niewielkim gabinecie Tannera, a on siada za biurkiem z westchnieniem.
– Matthias Carlsson – zaczyna, kiedy zajmuję miejsce naprzeciwko, jakbym sam nie wiedział, jak się nazywam. – Wiesz, że byłem przeciwny twojemu transferowi?
Serio? Okej.
– Więc co tu robię, trenerze? – pytam cierpko.
– Władze klubu uparły się, że to będzie wizerunkowo dobrze wyglądało, jeśli damy szansę innemu Carlssonowi – mówi takim tonem, jakby uznał, że władzom klubu brakuje piątej klepki. – Moim zdaniem są w błędzie. Widzisz, musisz wiedzieć, że twój brat narobił tu sobie naprawdę sporo wrogów. A chociaż z reguły mamy otwarte umysły i jesteśmy pozytywnie nastawieni do obcych, w twoim przypadku może wygrać uprzedzenie. Dlatego byłbym bardzo zobowiązany, gdybyś zachował spokój i nie wszczynał żadnych bójek na lodzie, jasne? Twój brat sprawił mi wystarczająco problemów.
Nie no, brzmi naprawdę świetnie.
– Z tego, co pan mówi, wynika raczej, że to inni mogą mieć problem ze mną i że to oni mogą wszczynać bójki – protestuję. – Może to z nimi powinien pan pogadać.
Trener unosi brew.
– A skąd myśl, że już tego nie zrobiłem?
Szybko staje się jasne, że powstrzymanie się od bójek będzie naprawdę trudne.
Wiem, że radzę sobie dobrze na lodzie, i wiedzą to wszyscy, z którymi jeżdżę na treningu. Brakuje mi jednak dotarcia z resztą graczy, którzy wyraźnie nie chcą ze mną współpracować. Chętnie pogadałbym o tym z kapitanem drużyny, ale po odejściu na emeryturę Everetta Morgana został nim Mikko Heikkinen, z którym prędzej porozumiem się na migi niż poprzez normalną rozmowę, więc jeszcze nie wiem, jak ogarnąć ten temat.
A wkrótce stanie się bardzo istotny, bo decyzją trenera mam grać w pierwszym składzie. Jego rezerwowi pewnie są lepiej dograni z zespołem ode mnie, ale po prostu wiem, że jestem od nich lepszy na lodzie. Miło, że trener Tanner też to zauważył.
Na szczęście niedługo potem do naszych treningów dołącza również nowy obrońca – Misha Frazer, z którym szybko znajduję wspólny język, także dlatego, że obaj stajemy się w zespole wyrzutkami. Ja – wiadomo, przez mojego brata, Misha z kolei dlatego, że pochodzi z Vancouver Canucks, zespołu, którego Nafciarze nienawidzą. Poza tym w którymś momencie wypływa moje nagranie od tej pożal się Boże dziennikarki, a to też nie przysparza mi popularności.
Generalnie raczej nigdy nie staniemy się z Mishą najulubieńszymi hokeistami Kanady, ale w zasadzie mam to gdzieś. Zależy mi tylko na dobrym sezonie, po którym zamierzam wrócić do domu, do Szwecji. Nawet ciągła konieczność używania języka angielskiego mnie tu męczy. Jedynym plusem jest fakt, że Nafciarze dotarli aż do finału Stanley Cup w ostatnim sezonie – grali bardzo dobrze, wiem, bo oglądałem nocami ich mecze. Nawet ze zmianami w składzie możemy w tym sezonie zajść naprawdę daleko, co da mi dobrą pozycję negocjacyjną, gdy za rok będę chciał wrócić do Szwecji.
– Ci debile opowiadają o nas jakieś niestworzone historie – oświadcza Misha, kiedy któregoś dnia wraca do domu później niż ja.
Zerkam na niego znad mojego dania z komosą ryżową, które przyrządziłem dzisiaj na obiad. Ponieważ staram się, by moje ciało wyglądało jak najlepiej, nauczyłem się gotować samodzielnie tak, żeby nie było wstydu. Za to Misha chętnie zamawia do naszego mieszkania pizzę i różne inne niezdrowe żarcie, przez co czasami nie wytrzymuję i też się dołączam.
Jakoś tak się stało, że zamieszkaliśmy razem. Chociaż nie znamy się długo, od razu złapaliśmy wspólny język, bo mamy ze sobą wiele wspólnego – nie tylko obaj jesteśmy nielubiani w Edmonton, lecz także obaj lubimy motocykle. Do tego Misha nie miał gdzie się zatrzymać, gdy tu dotarł, a ja przejąłem bardzo wygodne mieszkanie z dwoma sypialniami po moim beznadziejnym bracie, w bardzo dobrej lokalizacji – więc od razu zaproponowałem mu, żebyśmy zostali współlokatorami. Misha nie wahał się długo.
– Jakie historie? – pytam obojętnie, kiedy już przełykam. – I kto?
– Święta trójca, pierdolone ٣M – wyjaśnia, mając na myśli naszego kapitana, Mikko Heikkinena, bramkarza, Mavericka Holmesa, oraz skrzydłowego, Maddoxa McCraea. Jakimś cudem tych trzech trzyma się razem i całkiem lubi, a jednym z punktów, które ich łączą, jest ten, że mój głupi brat na którymś etapie swojej wątpliwej kariery wkurwił wszystkich trzech. Od dwóch z nich dostał nawet kiedyś po mordzie, więc teraz wszyscy pewnie robią zakłady, czy (albo raczej kiedy) podzielę jego los. – Chciałem dzisiaj zagadać do… jakiejś laski, to okazało się, że niektórzy hokeiści radzą trzymać się od nas z daleka.
Parskam śmiechem, bo Misha wydaje się z tego powodu naprawdę wściekły.
– No i co z tego? – Wzruszam ramionami. – Co cię to w ogóle obchodzi? Przecież nie szukamy tu przyjaciół.
– No niby nie – stwierdza Misha, rzucając się na kanapę w salonie. – Ale jednak przydałoby się zaliczyć od czasu do czasu jakąś laskę.
Mieszkanie po Linusie – poza faktem, że jest mieszkaniem po Linusie – jest bardzo wygodne i bardzo nowoczesne. Utrzymane w szarościach i beżach, ma lśniącą nowością kuchnię, z której mój brat chyba nigdy nie korzystał, bo kiedy się wprowadziłem, nie miał tu nawet jednego garnka, połączoną z niewielkim salonem, w którym króluje powieszona na ścianie ogromna plazma. Z przedpokoju wchodzi się także do dwóch nowoczesnych, minimalistycznie urządzonych sypialni i dwóch łazienek z ogromnymi prysznicami. Nie powiem, wyobrażałem sobie, jak stoję pod jednym z nich z jakąś laską.
Tylko musiałaby mieć rude włosy.
Z niedowierzaniem kręcę głową na uwagę mojego nowego współlokatora.
– Laski lecą na aurę niegrzecznych chłopców – mówię z przekąsem. – Uwierz mi. Mało którą będzie obchodziło, skąd pochodzisz ani co gadają o tobie inni hokeiści. A jeśli chcesz się przekonać, to dawaj dzisiaj do baru.
Misha ożywia się na te słowa.
– Do baru?
– Słyszałem, że ma być trochę ludzi w Molson Hockey House. – Uśmiecham się paskudnie. – Pokażmy się tam. Dajmy im znać, że nie pozwolimy się zastraszyć.
Na ustach Mishy wykwita złośliwy uśmiech, podczas gdy ja dojadam mój obiad, po czym wkładam pustą miskę do zmywarki. Kolejna rzecz, której nauczyli mnie rodzice, a nigdy nie udało im się tego wpoić Linusowi: zamiłowanie do porządku.
Ale to prawdopodobnie dlatego, że dorastając, chciałem być możliwie różny od mojego paskudnego starszego brata.
– Dobra – decyduje mój nowy partner w zbrodni. – Będziesz moim skrzydłowym? Muszę dzisiaj kogoś poderwać.
Kiwam głową.
– Pewnie. Pod warunkiem, że ty będziesz moim.
Misha tylko przytakuje, po czym podrywa się z kanapy, już w znacznie lepszym nastroju. Kiedy ruszam do swojej sypialni, żeby się przygotować – czyli zamienić spodnie dresowe na coś bardziej odpowiedniego do baru – myślę, że może rzeczywiście dobrze mi zrobi, jeśli dzisiaj kogoś zaliczę. Potem jednak wsuwam dłoń do kieszeni dresów i bawię się przez chwilę jedwabną niebieską gumką do włosów.
O ile znajdę w barze jakąś rudą dziewczynę.
1Fan (szw.) – kurwa (przyp. red.).
W Molson Hockey House jak zwykle jest tłoczno, duszno i gorąco.
Początkowo miałyśmy iść gdzie indziej, ale patologicznie nieśmiała Shelby musi się w końcu nauczyć flirtować z facetami, a na kim lepiej ćwiczyć niż na tępych hokeistach, którzy lecą na wszystko, co się rusza i ma cycki? Jestem pewna, że jutro żaden tutaj nie będzie pamiętał, że to córka trenera, zwłaszcza gdy jest tak odstrzelona, w kieckę i z supermakijażem, jak nigdy. Nikt nie zwróci na nas uwagi, muszę tylko powstrzymać się od głupich wybryków w rodzaju tańczenia na barze, co już kiedyś mi się zdarzyło.
Cóż… Po alkoholu bywam naprawdę rozrywkową osobą.
– To chyba nie jest dobry pomysł, Rosie – jęczy Shelby, kiedy tylko wchodzimy do środka, wpuszczone przez znajomego bramkarza, który uśmiecha się i mruga do mnie. – Przecież nikt tu nie będzie chciał ze mną rozmawiać. Wszyscy za bardzo boją się mojego taty.
– Stara, więc po prostu nie przypominaj nikomu, że nazywasz się Tanner – proponuję, obejmując ją ramieniem i prowadząc w kierunku baru. – Gwarantuję, że to wszystko ułatwi. Poza tym nie musisz przed żadnym z nich rozkładać nóg. Po prostu spróbuj z nimi porozmawiać. Prawdopodobnie im mniej będą ci się podobać, tym lepiej ci pójdzie, bo nie będziesz się tak denerwować.
Oby tylko trzymała się z daleka od Mishy Frazera.
Znamy się z Shelby od dzieciństwa i jako najstarsze, najlepsze przyjaciółki mówimy sobie wszystko. Dlatego ja opowiedziałam jej, jak dałam się przelecieć w hotelu w Calgary, a ona wyjawiła mi, że nowy nabytek Nafciarzy, Misha Frazer, olał ją podczas ich pierwszego spotkania w gabinecie jej taty. Misha ma naprawdę kiepską reputację w Edmonton, dlatego prawdopodobnie będzie lepiej, jeśli Shelby będzie się trzymała od niego z daleka. Kocham ją, ale ona nie nadaje się do związku z takim dobermanem jak on, i nie chcę, żeby skończyła ze złamanym sercem.
Rozglądam się po barze; w jednej z lóż siedzi część pierwszego składu Nafciarzy, czyli Maddox McCrae, Maverick Holmes i Jordan Ross ze swoimi laskami. Macham im na powitanie, a oni odpowiadają mi tym samym. Potem kieruję wzrok do baru: stoi tam jeden z rezerwowych, Theo Wolf, całkiem miły gość, który na pewno chętnie porozmawia z Shelby. Pcham ją w jego kierunku.
– Idź, pogadaj z nim – rzucam. – Niech cię zabierze do loży Nafciarzy.
Shelby robi wielkie oczy.
– A ty?
– Ja nie jestem ci potrzebna – zapewniam. – Zamówię sobie drinka, a potem do was dołączę, dobra?
Kiedy widzę niepewną minę mojej przyjaciółki, trochę mięknę. Obejmuję ją mocno.
– Mam przy sobie komórkę, więc gdyby cokolwiek było nie tak, pisz – proszę. – I będę cię mieć na oku. Okej?
– Okej – potwierdza cichutko, na co wzdycham.
– Tanny, jeśli nie chcesz, żebym cię zostawiała, to cię nie zostawię.
– Nie, idź – prosi, po czym mnie odpycha. – Jestem dorosła, dam sobie radę.
– Pewnie. – Mrugam do niej. – Poza tym jesteś świetną laską. Nie zapominaj o tym, nieważne, że jakiś głupi hokeista cię olał.
Popycham ją ponownie w stronę Theo, a sama ruszam do baru po jego drugiej stronie, tak, żeby siedzieć z dala od Shelby, ale żeby zgodnie z moimi słowami mieć na nią oko. Chociaż jesteśmy w tym samym wieku – obie mamy po dwadzieścia trzy lata i obie kończyłyśmy studia na wiosnę – to ta drobna, urocza, słodka blondynka czasami wydaje się młodsza nawet ode mnie. Po prostu nie ma aż tyle pewności siebie, zwłaszcza gdy chodzi o kontakty z mężczyznami.
To pewnie także wina jej chujowego byłego, Patricka. Nie znoszę tego gnojka.
Zamawiam gin z tonikiem, upominając barmana, żeby podał go z limonką, a potem przez chwilę siedzę sama, zerkając na Shelby, która zagaduje do uśmiechniętego Theo, patrząc na niego nieśmiało spod rzęs. Wygląda na to, że wszystko idzie dobrze, dlatego przenoszę wzrok na ekran swojego telefonu, ale właśnie wtedy zauważam, że ktoś zajął miejsce obok.
– Cześć – słyszę, więc chowam komórkę i spoglądam na faceta na hokerze koło mnie. – Często tu przychodzisz?
Z trudem powstrzymuję przewrócenie oczami i uśmiecham się uprzejmie do mężczyzny. Parę lat starszy ode mnie, w białej koszuli wpuszczonej w czarne dżinsy, wygląda wręcz nieco zbyt oficjalnie jak na tę miejscówkę, ale nie będę wybrzydzać, bo wydaje się całkiem sympatyczny. Przygląda mi się z wyraźnym zainteresowaniem i w ogóle.
Drobny flirt przecież jeszcze nikomu nie zaszkodził, prawda?
Poza tym wcale, ale to wcale nie myślę już o pewnym siebie sportowcu, który usiadł obok mnie w samolocie, wziął ode mnie numer telefonu i nie zadzwonił.
Nie zadzwonił, dupek jeden.
– Dosyć często – przyznaję. – Pracuję w Rogers Place.
Facet robi zdziwioną minę.
– Serio? Myślałem, że może się uczysz czy coś.
– Nie, gwarantuję, że mówię prawdę. – Upijam łyk mojego drinka, podczas gdy facet zamawia dla siebie piwo. – Pracuję w dziale PR.
– Czyli co… znasz wszystkich hokeistów i w ogóle? Bywasz na meczach? – Facet pochyla się w moją stronę, a ja nagle staję się dla niego jeszcze bardziej atrakcyjna. – Potrafisz czasami załatwić wejściówki?
Aha. No tak.
Nagle to nie ja staję się atrakcyjna, tylko możliwość dotarcia przeze mnie do meczów Nafciarzy i do samych hokeistów.
Mój uśmiech nieco blednie.
– Raczej nie mam takich przywilejów – odpowiadam chłodno. – Ale tak, znam hokeistów.
– Mogłabyś załatwić autograf Mikko Heikkinena?
Parskam śmiechem.
– Jeśli tylko mam odpowiednią motywację, bo Mikko nie jest najłatwiejszy, jeśli chodzi o dawanie autografów.
Mężczyzna szczerzy zęby.
– Jasne, rozumiem – zgadza się, po czym wyciąga do mnie rękę. – Mam na imię Nate, a ty?
Nagle na moje ramię opada czyjaś ręka i czuję ciepłe, twarde ciało tuż za mną, przyciskające się do moich pleców. Rozpoznaję dotyk i zapach, który otacza tego faceta – ten sam, który utrzymywał się w mojej pościeli w hotelu w Calgary, nawet gdy on poszedł już do siebie.
W pierwszej chwili czuję wyrzut adrenaliny, która sprawia, że moje serce zaczyna bić szybciej, skóra mrowi, a na policzki występuje rumieniec. Potem jednak przypominam sobie, że powinnam być zła na tego typa – w końcu wziął ode mnie numer i nie zadzwonił. Pewnie przyszedł tu, szukając jakiejś nowej laski, bo po co miałby zajmować się taką, którą już przeleciał.
Ale jeśli się mną nie przejmuje, to po co do mnie podszedł?
– A ta pani nie jest zainteresowana podawaniem ci swojego imienia – słyszę znajomy głos Matta, a potem jego gorące wargi lądują na moim policzku. – Cześć, różyczko.
Gość robi głupią minę, a potem wstaje i odchodzi, prawie zapominając swojego piwa. Wkurza mnie, że Matt tak łatwo go wystraszył, ale w zasadzie czego spodziewać się po facecie, który liczył na wyciągnięcie ode mnie biletów na mecz Nafciarzy pięć sekund po tym, jak mnie poznał?
– Co tu robisz? – pytam cierpko, gdy Matt zajmuje miejsce obok mnie i prosi barmana o whisky z lodem.
Ryzykuję spojrzenie spod rzęs w jego kierunku i to błąd, bo ten facet wygląda jeszcze goręcej niż tamtego dnia w samolocie. W półmroku panującym w barze jego oczy błyszczą błękitem, a gdy przeczesuje jasnobrązowe włosy palcami, te robią się jeszcze bardziej rozczochrane. Nadal się nie ogolił, przez co staje się coraz bardziej zarośnięty, ale nawet z tym jest mu do twarzy. Wkurza mnie, że co by nie zrobił i na siebie nie włożył – a ma tylko czarny T-shirt i ciemne dżinsy – wygląda tak gorąco.
A jeszcze bardziej wkurza mnie, że nawet po tym, jak mnie olał, zwracam na to uwagę.
– Nie śledzę cię, różyczko, spokojnie – śmieje się, opierając łokcie o bar.
Przewracam oczami.
– Domyślam się. W końcu nie musiałbyś mnie śledzić, żeby się ze mną spotkać. Wystarczyłoby zadzwonić.
Nie lubię tej marudnej części siebie, która ze mnie w tej chwili wychodzi, ale nic na to nie poradzę, że jestem wkurzona. Matt tymczasem uśmiecha się jeszcze szerzej.
– To działa w dwie strony, prawda? – dziwi się. – Ty też miałaś mój numer. Mamy dwudziesty pierwszy wiek, różyczko. Naprawdę musisz czekać, aż facet do ciebie zadzwoni?
Robię zdziwioną minę.
– Przepraszam, nie wiedziałam, że mam do czynienia z feministą.
Matt pochyla się nieco w moją stronę.
– Bo jeszcze dużo o mnie nie wiesz, Rosie.
Przechodzi mnie dreszcz, gdy on wypowiada moje imię z tym swoim obcym, twardym akcentem. Dlaczego to wydaje mi się aż tak podniecające?
Coś zdecydowanie musi być ze mną nie tak, choć nigdy wcześniej nie podejrzewałam siebie o słabość do facetów, którzy mnie olewają.
– A odpowiadając na twoje pytanie, jestem tu z kumplem – dodaje Matt, kiedy nie odpowiadam. – Gdzieś go zgubiłem, ale może to i dobrze. Dzięki temu zobaczyłem ciebie i musiałem cię uratować od tego frajera.
Kładę dłoń na sercu.
– Dziękuję ci, rycerzu na białym koniu – mówię z udawanym wzruszeniem. – Czyli co, jednak udało ci się zawrzeć tu jakieś znajomości? Nie zadzwoniłeś, bo nie jestem już jedyną znaną ci w Edmonton osobą?
– A ty nie zadzwoniłaś, bo wolisz czarować w barach jakichś Bogu ducha winnych facetów? – odgryza się Matt, unosząc brew.
Co za głupek.
Mrugam, a potem spoglądam na niego spod rzęs.
– No nie wiem. Jak mi idzie?
Matt pochyla się jeszcze bardziej, aż jego ciepły oddech muska mój policzek. Drżę.
– Chcesz się przekonać, różyczko?
Jego dłoń wspina się po moich plecach, śledząc wypukłości kręgosłupa, a na ustach znowu pojawia się mu arogancki uśmieszek, gdy mimowolnie wzdycham. Matt dociera do mojego karku i włosów związanych w nieporządny kok, a potem jednym ruchem ściąga mi gumkę, aż falą opadają mi na plecy. Wydaję z siebie okrzyk oburzenia.
– Ej! Oddawaj scrunchie!
– Nie. – Matt posyła mi bezczelny, zadowolony z siebie uśmiech, gdy chowa kolejną moją niebieską gumkę do kieszeni spodni. – Już jest moja.
W zdumieniu rozchylam usta.
– Masz jakiś fetysz czy co?
Matt znowu pochyla się tak blisko mnie, że jego usta muskają moje ucho.
– Dopij drinka i chodź ze mną, to się dowiesz.
Prawie mam ochotę odmówić. Powiedzieć mu, że nic z tego, że nie interesuje mnie zabawianie się z facetem, który zapomina o mnie natychmiast, gdy tylko nie ma mnie w pobliżu. Ale wiem, że w pewnym sensie Matt ma rację. Ja też mogłam zadzwonić. Ostatnie dni okazały się szalone, ale pewnie nie tylko dla mnie. To on tyle co przeprowadził się do Edmonton i musiał się tu aklimatyzować. Na pewno nie było to dla niego łatwe.
Może nie powinnam go traktować aż tak surowo, zwłaszcza że to nadal tylko seks. Przecież nie chodzi nam o żaden związek ani nic.
Właśnie dlatego jednym haustem dopijam drinka, a potem wsuwam dłoń w jego, wyciągniętą w moim kierunku. Matt ściąga mnie z hokera, a ja równocześnie zerkam w kierunku, gdzie powinna znajdować się Shelby. Theo siedzi jednak przy barze sam, co trochę mnie niepokoi. Daję się pociągnąć Mattowi w kierunku wyjścia, rozglądam się jednak dookoła za przyjaciółką. On cały czas trzyma mnie mocno, jakby nie chciał, żebym mu uciekła.
Gdzie ona poszła?
Gdy docieramy do ciemnego korytarza prowadzącego do wyjścia, w którym jest nieco luźniej, Matt obraca mnie ku sobie i opiera o ścianę. Otwieram usta, żeby powiedzieć, że muszę zadzwonić do przyjaciółki, ale on pochyla się nade mną, obejmuje moją twarz dłońmi i całuje mnie, od razu wsuwając mi język do ust.
Odpowiadam na ten pocałunek z całą mocą, czując na jego języku posmak whisky i na moment zapominając o Shelby. Przez chwilę całujemy się tak, jakbyśmy znajdowali się tu sami, a nie stali wśród ludzi, w miejscu publicznym. Matt wpycha mi kolano między nogi, a jego ręce przytrzymują mnie za biodra. Jest tak intensywnie, że krew szumi mi w uszach i zagłusza nawet muzykę płynącą z baru.
Kiedy w końcu się ode mnie odsuwa, nieco trzeźwieję.
– Czekaj – dyszę. – Przyszłam tu… z przyjaciółką. Muszę do niej napisać.
Potem wyciągam komórkę i wystukuję do niej szybką wiadomość.
Rosie: Gdzie jesteś?
Shelby: Na zewnątrz
Okej… Dobrze, że nic jej nie jest, chociaż mogła dać znać, że wychodzi.
Rosie: Mam dołączyć?
Shelby: Gdybyś mogła
Z rozczarowaniem spoglądam na górującego nade mną Matta, który przygląda mi się błyszczącymi z pożądania oczami. No dobra, weź się w garść, Gallagher.
– Przepraszam, muszę iść – mówię na wydechu. – Przyjaciółka mnie potrzebuje.
W jego niebieskich oczach błyszczy żal, ale nie próbuje mnie powstrzymywać, kiedy się odsuwa, by zrobić mi przejście. Trochę mnie to rozczarowuje. Pewnie gdy tylko zniknę, wróci do baru, żeby znaleźć inną chętną laskę na tę noc.
– Dobra – odpowiada zachrypniętym głosem. – Ale nie myśl, że to koniec, różyczko. Tym razem na pewno zadzwonię.
Uśmiecham się, ale nie odpowiadam, gdy na pożegnanie całuję go w policzek i odchodzę.
Bo tak naprawdę wcale w to nie wierzę.
Powrót do pracy po dłuższym urlopie sprawia, że trochę się denerwuję, chociaż wiem, że to całkowicie niepotrzebne.
Nadciąga jednak początek sezonu Nafciarzy, a to będzie oznaczało mnóstwo pracy dla działu PR. Chociaż na co dzień zajmuję się głównie social mediami zespołu, często jestem angażowana w organizowanie różnych akcji i generalnie pomagam, jak tylko mogę. Poza tym w pracy nadal nie stałam się najbardziej lubianą członkinią zespołu, chociaż bardzo staram się to zmienić.
Właściwie nie dziwię się, że inni mają co do mnie pewne wątpliwości. Jestem najmłodsza w zespole, skończyłam studia dopiero pół roku temu i większość uważa, że trafiłam do tej pracy po znajomości, bo moje nazwisko otwiera wiele drzwi, a w dodatku znam się prywatnie z trenerem Tannerem. Uważają, że nie zasługuję na tę robotę, a nie miałam jeszcze wystarczająco dużo czasu, by pokazać im, że jestem w tym zwyczajnie dobra.
Ale jestem dobra. Wiem o tym. Mam kilkanaście tysięcy obserwatorów na moim prywatnym TikToku i to wcale nie dlatego, że jestem córką Aidena Gallaghera. Po prostu znam się na tym i