Delirium władzy - Krzysztof Mroziewicz - ebook

Delirium władzy ebook

Krzysztof Mroziewicz

3,6

Opis

Świat w XXI wieku – od Azji po Amerykę Łacińską – pełen jest przemocy i fałszu. Dyktatorzy zagrażają demokracji. Gdzie szukać rozwiązań? Autor podejmuje próbę pokazania różnych wymiarów najpoważniejszych wyzwań, jakie stoją także przed Polską.

Krzysztof Mroziewicz – znany dziennikarz prasowy i telewizyjny, były dyplomata, wykładowca uniwersytecki. Pracował w „itd.”, Polskiej Agencji Prasowej (m.in. jako korespondent w Indiach) i „Polityce”, prowadził popularny program telewizyjny „7 dni – świat”, laureat trzech Wiktorów. Był ambasadorem RP w Indiach, Nepalu i Sri Lance. Opublikował kilkanaście książek, z których ostatnie to: Indie. Sztuka władzy (2017), Mity indyjskie (2015), Pastwisko świętych byków (2014), Korespondent, czyli jak opisać pełzający koniec świata (2013), 33 Ewy i trzech Adamów (2012), Fidelada (2011), Bezczelność, bezkarność, bezsilność. Terroryzmy nowej generacji (2010), Prawdy ostateczne Ryszarda Kapuścińskiego (2008).

Delirium władzy to zbiór szkiców poświęconych sytuacji w różnych częściach świata – w krajach Bliskiego Wschodu, Afryki, Azji, Ameryki Łacińskiej, ale też w Polsce. Autora szczególnie interesuje problem władzy, przemocy, populizmu i dyktatury. Kreśli sugestywne psychologiczne portrety dyktatorów, ale pokazuje też historię teologii wyzwolenia i na tym tle drogę życiową i poglądy papieża Franciszka. Na obraz współczesności w jego ujęciu składają się nie tylko wojny i rokowania międzynarodowe, ale także terroryzm w różnych odmianach, handel narkotykami, gry wywiadów i tajnych służb, internetowe hackerstwo. To książka pełna barwnych i dramatycznych obrazów wydarzeń politycznych ostatnich lat (Arabska Wiosna, wojna w Syrii, Libii, śmierć Ibn Ladina, sytuacja wokół Korei  i w Wenezueli i in.) i oraz sylwetek ludzi, którzy na bieg wydarzeń wywarli wielki – pozytywy lub negatywny – wpływ (m.in. Ibn Ladin, Erdogan, Naser, Kaddafi, Assange, Kim Dzong Un, Bush, Ali Agca, papież Franciszek).

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 358

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,6 (8 ocen)
2
3
2
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Projekt okładki: IZA MIERZEJEWSKA
Redakcja: LESZEK KAMIŃSKI
Korekta: ALEKSANDRA PAŃKO
Opracowanie graficzne i łamanie: ANNA ROSIAK
Zdjęcie na okładce: Muzeum Powstania Warszawskiego
Wszelkie prawa zastrzeżone All rights reserved Copyright © by Fundacja Oratio Recta Copyright © by Krzysztof Mroziewicz
Wydanie pierwsze
ISBN 978-83-64407-46-8
Wydawca Fundacja Oratio Recta ul. Inżynierska 3 lok. 7 03-410 Warszawawww.tygodnikprzeglad.pl e-mail:[email protected]

Joasi, mojej Żonie

TERRORYZM – MUTACJA XXI

Terroryzm jest jednym z nieszczęść, na które nie ma rady. Na razie. Podlega mutacji jak wirus. Jest i był od zawsze nieskutecznym wykorzystywaniem lęku do celów politycznych za pomocą zbrodni na przypadkowych ofiarach. Historia terroryzmu nie obejmuje przypadków przemocy związanej z elitami, desperatami, władzą i strachem, które wymagają innej definicji.

Spróbuję porównać terroryzmy dwóch ostatnich generacji. Terroryzm okresu kontrkultury i kontestacji, uprawiany na przełomie lat 60. i 70. ubiegłego wieku, miał charakter lewacki, był bezbożny, wiązał wewnętrznie grupy terrorystów seksem – make love and war, odwoływał się do anarchii (an archos – bez władzy czyjejś, obalonej, i bez władzy własnej, czyli zdolności panowania nad sobą). Był tak samo kobiecy, jak i męski. Kobiety, jeśli idzie o okrucieństwo, były w Czerwonych Brygadach bardziej zdecydowane. Mężczyźni czasem się wahali, dziewczyny – nigdy. „Pal sklepy, pal!”, głosiła grupa Baader-Meinhof. „Krew oczyszcza”, pisał Frantz Fanon, Algierczyk z Martyniki, czarny jak bakelitowy telefon i mówiący tylko po francusku. „Przestarzały komunizm”, pisał, skądinąd trafnie, Daniel Cohn-Bendit. Ówcześni terroryści finansowali się z napadów na banki i okupów od porwanych, którzy zwykle byli mordowani. Głosili hasła solidarności z walką narodowowyzwoleńczą Palestyńczyków różnych pni, od umiarkowanej organizacji Al-Fatah Jasira Arafata po patologicznych morderców Abu Nidala i doktora George’a Habasza, których z kolei finansował ZSRR. Zresztą w obozach palestyńskich na Bliskim Wschodzie przechodzili szkolenia. Bronią był AK-47, czyli kałach. Strzelali do pasażerów na lotniskach, porywali samoloty i statki, mordowali bankierów i przemysłowców, we własnych gronach (lecz bez Palestyńczyków) urządzali orgie. Gudrun Ensslin, prawnuczka Hegla, córka pastora, dziewczyna awanturnika Andreasa Baadera, występowała w filmach pornograficznych; Patricia Hearst porwana przez psychopatów morderców stała się nałożnicą herszta bandy Symbionese Liberation Army, jako córka magnata prasowego przystała do nich i z kałachem w ręce domagała się od ojca milionów dolarów dla biednych amerykańskich Murzynów. Mieli doradców intelektualnych i dobrodziejów – należał do nich Giangiacomo Feltrinelli, właściciel potężnego wydawnictwa książkowego, który mówił im: „Pal sklepy, pal, ale nie moje”. Filia Czerwonych Brygad działała w Japonii.

Był to terroryzm wyrafinowany, ale pozbawiony etosu sztyletników z XIX w., czyli tyranobójców, którzy mordowali, lecz zostawali na miejscu zbrodni. „To ja zrobiłem, proszę tu przyjechać i mnie aresztować, niech wszyscy widzą!”. Widzą! Oto podstawa odkrycia Waltera Laqueura: „Akt jest niczym, propaganda aktu przemocy – wszystkim”. Czerwone Brygady zabijały i uciekały. A potem do zamachu przyznawało się kilkanaście organizacji, częściowo słusznie, bo wszystkie współpracowały ze sobą jako międzynarodówka. Wszystkim zależało na publicity, której w inny sposób nie można było uzyskać. Wiadomość o zamachu ukazywała się na pierwszych stronach gazet. Już wtedy terroryści zdawali sobie sprawę z potęgi mediów jako ich mimowolnego sojusznika.

Tamten terroryzm operował na obszarze cywilizacji wielkoprzemysłowej. Włochy, Niemcy, Japonia i z innych powodów Irlandia Północna (walka narodowowyzwoleńcza katolików z probrytyjskimi protestantami), Hiszpania (separatyzm Basków z ETA, organizacji antyfrankistowskiej, sojusznika republiki z czasów wojny domowej) oraz USA (niezbyt lewackie, ale motywowane ideologicznie Czarne Pantery, klasowy i rasowy ruch czarnuchów przeciwko białasom). To było terytorium terrorystów w świecie bogatych. Trochę ten obraz psują tureckie faszyzujące Szare Wilki i ich najemny killer Ali Ağca, bo to z kolei Watykan, papież Polak jako cel, mocodawcy bułgarscy (a dlaczego tylko oni?) i rok 1981, a więc dekada po kontestacji.

Matecznikiem terroryzmu na zachodniej półkuli, na skutek sukcesów Czerwonych Brygad i efektów rewolucji kubańskiej, stała się Ameryka Łacińska. Partyzantka miejska Tupamaros w Urugwaju, Montoneros w Argentynie, mentor i ideolog tej partyzantki Carlos Marighella w São Paulo i osławiony Ilich Ramírez Sánchez, „Carlos”, student playboy z uniwersytetu imienia Patrice’a Lumumby w Moskwie, a także gość Jánosa Kádára w Budapeszcie (Abu Nidal ukrywał się w tym czasie w Polsce), Movimiento 19 de Abril w Kolumbii oraz bijące się do dziś, ale jako prywatna armia narkobaronów, kiedyś komunistyczne Fuerzas Armadas Revolucionarias de Colombia, FARC – to wszystko wyraźnie wskazuje słabnącą rękę Moskwy i nominalny tu i ówdzie patronat Kuby. Za często, żeby mogło być inaczej, padało tam hasło tarcza strzelnicza: imperialismo yankee.

Przeciwników terroryści mieli wtedy potężnych. Najwybitniejszymi byli Willy Brandt i Helmut Schmidt. Czerwone Brygady zostały rozbite, ich członkowie uwięzieni, w niektórych przypadkach popełniono na nich samobójstwo. Psychopaci i Pantery w USA albo trafili do szpitali, albo do normalnej pracy, podobnie w Japonii. Palestyńczycy ze swoją wojną przetrwali, aż Arafat zrozumiał w roku 1991, że trzeba uznać Izrael, na co Icchak Rabin odpowiedział: „Pokoju nie zawiera się z przyjacielem. Pokój zawiera się z wrogiem”. Ale wojna trwa, bo wmieszały się do niej wywiady Syrii i Iranu (Hamas i Hezbollah).

W Ameryce Łacińskiej dokonano z terrorystami brutalnej, dyktatorskiej rozprawy. Dziś nikt tam już nie ma ochoty ani na terroryzm, ani na dyktaturę, choć demokracja wychodzi im tak sobie.

Do władzy podochodzili wszędzie w demokratycznych wyborach socjaliści-populiści. Lepsze to od partyzantki miejskiej czy kokainowej, ale też niebezpieczne.

Poza zamachem na papieża, aktem, który był mniej demonstracją terroryzmu, a bardziej próbą zleconego morderstwa, doszło też wkrótce do zabójstwa Indiry Gandhi, która brutalnie rozprawiła się z terrorystami sikhijskimi w Złotej Świątyni w Amritsarze. W akcie zemsty za to, że wojsko weszło do świątyni, w dodatku w butach, wykonali na niej wyrok dwaj sikhowie z jej osobistej ochrony, Beant i Satwant Singhowie. To już rok 1984 i początki terroryzmu motywowanego religijnie. Do tego przejścia od ateistycznego, anarchicznego, orgiastycznego (z wyjątkiem IRA i ETA) terroryzmu kontestacji i kontrkultury do terroryzmu fundamentalistycznego przyczyniło się obalenie szacha Iranu przez błędy Jamesa Cartera, prezydenta USA, perfidię dziennikarzy francuskich, irańską partię komunistyczną Tude i ambasadę ZSRR w Teheranie. Sojusznicy – jak widać – niczego sobie. Nawiasem mówiąc, terroryzm miał związki z Iranem już wcześniej, pierwsze akcje Czerwonych Brygad zaczęły się w związku z wizytą szacha w RFN w roku 1966. A także później, o czym świadczy konferencja warszawska w lutym 2019 r. na temat pokoju na Bliskim Wschodzie.

Do rozwoju terroryzmu ostatniej, najnowszej generacji przyczyniła się w ogromnej mierze inwazja ZSRR na Afganistan, czyli gra supermocarstw dzielących niczyje albo świeżo wyemancypowane kawałki świata na strefy wpływów. Przypominało i przypomina to ruchy tektoniczne potężnych platform, które na siebie napierają, czasem z zawrotną jak na geologię prędkością 2 cm rocznie. Dochodzi do pęknięć, trzasków, wyzwala się potężna energia na styku działania tych prących na siebie, czy przeciwko sobie, obszarów i wtedy trzęsie się ziemia, zapadają miasta, pojawiają fale tsunami. Otóż terroryzmy obydwu generacji to skutek uboczny napierania na siebie wielkich masywów. Wtedy była to zimna wojna dwubiegunowa, zapasy Wschodu komunistycznego z Zachodem wolnorynkowym i demokratycznym, teraz jest konflikt biednych z bogatymi, słabych z silnymi, Zielonych z podgrzewaczami klimatu, uchodźców ze stawiającymi mury. I znowu jest to konflikt Wschodu z Zachodem, Wschodu fanatycznego z Zachodem racjonalistycznym, lecz nie zawsze racjonalnym.

Rolę rzecznika biednych zawłaszczyła sieć religijna, która zamierza zniszczyć cywilizację zachodnią za pomocą środków wynalezionych przez cywilizację zachodnią. Nie ma oferty na czas po postulowanym przez siebie zwycięstwie, dlatego jej ofensywa się nie powiedzie. Terroryzm obecnej generacji, zmutowana wersja poprzedniej, powtarzam, nie powiedzie się teraz, ale się zmutuje i znowu kiedyś uderzy. Na razie będzie kosztowną i bolesną próbą sił, całkowicie beznadziejną, z czego zdają sobie sprawę terroryści, dlatego są znacznie okrutniejsi od poprzedników. Chcą jak najwięcej zniszczyć. Cynicznie wykorzystują zamęt związany z wielkimi napięciami światowymi: przenoszeniem się świata nad Pacyfik, tworzeniem nowego układu dwubiegunowego USA–Chiny, globalnym kryzysem ekonomicznym, zaburzeniami klimatycznymi itd. Prowadzą ekstremalne działania na ograniczonych obszarach. Zbliżyli się do granicy ludobójstwa. Są bardzo dobrze wykształconymi zbrodniarzami. Za pomocą najnowszych środków technicznych, jakimi są komórki i internet, przygotowują akcje przy otwartej kurtynie. Wywiady im niestraszne. Są w stanie użyć taktycznej broni jądrowej, mogą zaatakować w powietrzu samolot prezydencki samolotem kamikadze, są gotowi zlecić hodowlę człowieka i produkcję środków farmakologicznych o pożądanym działaniu, a także zdezorganizować środki łączności elektronicznej, to znaczy napaść na serwery.

„Rycerze” terroryzmu ostatniej generacji nie od razu byli tak logistycznie sprawni, ideowo perfidni i technicznie przygotowani do zbrodni. Zaczynali od działalności bojówkarskiej w Iranie oraz partyzanckiej w Afganistanie. W obydwu krajach byli religijnie zdefiniowani. W Iranie po obaleniu szacha stali się pretorianami ajatollaha Chomejniego jako jego gwardia islamska. Na gruzach systemu autorytarnego pojawiał się rewiwalizm religijny, czyli odrodzenie z akcentem na gotowość do przemocy, jeśli nie w czynach, to w słowach. Tak było w Iranie, w Związku Radzieckim, a nawet w Polsce. Razem z szachem wypędzono doradców i wojskowych amerykańskich. Gwardia islamska poszła z nimi na wojnę. Ponieważ Breżniew zakładał, że USA odbiją Iran, wpakował się do Afganistanu, żeby zyskać na nowym podziale świata choć tyle. Przeciwko wojskom radzieckim stanęli mudżahedini, partyzanci wspierani przez Amerykanów. Podobnie zorientowane formacje były w jednym kraju wrogiem, a w drugim – sojusznikiem.

Na skutek doświadczeń irańskich i afgańskich uaktywniły się dwa dyżurne ośrodki przemocy terrorystycznej – jeden na Bliskim Wschodzie, a drugi w Kaszmirze. Iran napadnięty przez Saddama Husajna, wspieranego przez Amerykanów, potrzebował teraz bojowników na froncie i terroryzm zszedł tam na dalszy plan. Natomiast do Afganistanu na świętą wojnę z Rosjanami zaczęli ściągać bojownicy z różnych krajów, niekoniecznie islamskich, bo i z Polski. Ale główną siłę cudzoziemską stanowili Jemeńczycy, Banglijczycy, Czeczeni, Saudyjczycy, Algierczycy, Filipińczycy i Algierczycy. Był wśród nich Saudyjczyk pochodzenia jemeńskiego, Usama ibn Ladin. Palestyńczyków nie było, mieli co robić u siebie. Rosjanie zostali pokonani, Gorbaczow wycofał wojska. Ustanowiony przez Moskwę namiestnik Mohammad Nadżibullah rządził przez dwa lata, lecz tylko Kabulem. W kraju zapanował chaos, Amerykanie o Afganistanie zapomnieli, bo Rosjan już tam nie było. I wtedy pojawili się talibowie, uczniowie szkół przymeczetowych, żeby zaprowadzić porządek metodami terroru, a pobratymców w braterstwie broni zaczęli szykować do późniejszej walki w ich własnych krajach. Miał to być niesiony tam płomień świętej wojny – w Somalii przeciwko siłom USA i Etiopii organizującym pomoc humanitarną, w Czeczenii przeciwko Rosjanom, na Filipinach o ustanowienie w tym katolickim kraju republiki islamskiej, w Algierii przeciwko demokratycznie wybranym władzom, w Bangladeszu przeciwko rządom dwóch pokłóconych bab, Szejk Hasiny i Chaledy Zii, w Pakistanie przeciwko Indiom w Kaszmirze, w Indonezji przeciwko raczkującej demokracji. Mieli ogromne pole do zagospodarowania, a wszystko w imię religii.

Znawcy przedmiotu protestują, kiedy utożsamia się terroryzm z islamem. Otóż nie utożsamia się. On sam się utożsamił. Co nie znaczy oczywiście, że każdy muzułmanin jest terrorystą. Ale znaczy, że każdy lub prawie każdy terrorysta jest fundamentalistą islamskim. I tu widać pierwszą różnicę między terroryzmami dwóch ostatnich generacji. Lewacki był bezbożny. Obecny jest nabożny, a nawet fanatycznie religijny. Jest ascetyczny i dogmatycznie aseksualny. Kobiety w nim nie uczestniczą prawie w ogóle, chyba że jako niewolnice i macice odradzające bojowników. Jeśli już się pojawiają, to po to, by jako żywe bomby wmieszać się w tłum, a potem wysadzić, lub wjechać ciężarówką z materiałami wybuchowymi w rosyjski posterunek w Czeczenii. Mówi się o nich „narzeczone Allaha”, samobójcza akcja w tym specyficznym słowniku to „wesele”.

Tamten terroryzm był lewacki i prostacki. Ten jest faszyzujący. Żywi się handlem narkotykami i korzysta z datków takich osób jak multimilioner Ibn Ladin. Pobiera też haracze i podatki. Tamten chciał obalać elity, a władzę puścić na żywioł, ten chce ustanawiać własne elity wyspecjalizowane w rządzeniu za pomocą strachu. Tamten był zachodni, ten jest orientalny, tamten prawie nie miał sukcesów, ten ma, i to spektakularne w swoim horrorze. To są zupełnie różne światy. Ale terroryzm obejmuje pasem Ziemię w strefie podzwrotnikowej od Teksasu, Meksyku i Kolumbii przez północną Afrykę, sporadycznie Europę (Hiszpania, Francja, Bałkany), Kaukaz, Izrael, Autonomię Palestyńską, Bliski Wschód, Turcję, Irak, Iran, Afganistan, Pakistan, Chiny (Ujgurzy), Kaszmir, Nepal, południową Tajlandię, sporadycznie Indonezję, aż po Filipiny. Z wyjątkiem Meksyku i Kolumbii oraz Nepalu wszystko to ma charakter religijny. Religijnie motywowany jest też Londynistan, a ostatnio uaktywniła się na tym podłożu Nigeria. Wyjątek stanowi chrześcijańska Armia Boga w Ugandzie, ale to zwykli bandyci. Prognozy demograficzne poszerzają pas przemocy. Za 40 lat będziemy mieli Francję w jednej trzeciej algierską, Hiszpanię w jednej trzeciej marokańską, Włochy w jednej trzeciej albańskie, Niemcy w jednej trzeciej turecko-kurdyjskie.

Punktem rozgraniczającym terroryzmy dwóch ostatnich generacji była data 11 września 2001 r. W Nowym Jorku zaprezentowano po raz pierwszy nowe możliwości i sposoby, a także nową, ludobójczą skalę. Był to zarazem największy sukces medialny terrorystów w całej ich historii. Ale mimo zamordowania 3 tys. ludzi okazali się nieskuteczni. Zaatakowali i co się stało? Teoretycznie nic się nie stało. Nowy Jork istnieje? Istnieje. Stany Zjednoczone nie zapadły się pod ziemię? Każdy widzi, że nie. Ataki miały następstwa innego rodzaju – inwazję i zmianę rządów w Afganistanie i w Iraku. Zresztą także w USA.

Następne akty terroryzmu również pochłaniały setki (dokładniej – dwie setki) ofiar. Ale w Hiszpanii terroryści okazali się po raz pierwszy skuteczni politycznie. Stuprocentowy kandydat na premiera Aznar mówił, że będzie po wyborach robił, co robi, to znaczy umacniał gospodarkę i poprawiał dobrostan. Gdyby jego przeciwnik, socjalista Zapatero, powiedział, że zrobi to samo, nikt by na niego nie głosował. Musiał wymyślić coś nowego. Powiedział, że jak wygra, wycofa wojska hiszpańskie z polskiej strefy w Iraku. Wobec tego terroryści „pomogli” mu wygrać wybory. Wysadzili cztery pociągi dowożące ludzi z okolic podmiejskich do Madrytu. I Aznar, który twierdził, że ETA została pokonana, nagle zaczął przepraszać, że chyba jeszcze nie cała ETA siedzi w więzieniach. Do głowy mu nie przyszło, że mogą to być terroryści Al-Kaidy. I Zapatero wygrał. I wycofał wojska z Iraku. Terroryzm może więc być także, choć rzadko, skuteczną manipulacją lękiem w celach politycznych.

Dziś zresztą nie terroryzm spędza sen z oczu rządom hiszpańskiej monarchii już bez Juana Carlosa, wielkiego męża stanu. Dziś problemem jest separatyzm kataloński. Trudno sobie wyobrazić podział Hiszpanii, zwłaszcza że pamięć wojny domowej z 1936 r. jest ciągle żywa.

Al-Kaida to nie organizacja, ale raczej – jak sama nazwa mówi – sieć luźno powiązanych grup, które łatwo komunikują się telefonami komórkowymi i internetem. Uzgadniają, planują, ćwiczą. Łączy je wspólnota ideowa. Utworzył ją najpierw jako komputerową bazę danych Ibn Ladin. Al-Kaida znaczy baza, awangarda, metoda. Baza – wiadomo, awangarda to bojownicy z różnych krajów szkoleni w Afganistanie, a potem rozsyłani do własnych krajów, żeby robili to samo – rozbijali słabą władzę i tworzyli swoją, żelazną. Metoda to sposób funkcjonowania i finansowania się. Dlatego poza narkotykami zajmują się też szmuglem, mają filie banków spod ciemnej gwiazdy, a nawet burdele w Antwerpii. Nie wypada dodawać, że talibom nie wolno używać narkotyków, nie wolno korzystać z banków i nie wolno chodzić do domów publicznych. Wszystko to są wirusy wszczepione w ciało Zachodu, który od tego zgnije. Nawiasem mówiąc, teoria banku jako wirusa została potwierdzona w praktyce przez Bernarda Madoffa, którego inwestorzy stracili łącznie około 35 mld dolarów. Ginąć mają krzyżowcy, Żydzi i ateiści. Tak przedstawia się doktryna Usamy – kiedyś mudżahedina popieranego przez USA, który stał się potem talibem i śmiertelnym wrogiem Amerykanów. Jego najbliżsi współpracownicy studiowali w Londynistanie na tej samej uczelni, którą ukończył apostoł bezgwałtu, ahinsy, Mahatma Gandhi – na Uniwersytecie Londyńskim. Studiowali prawo, żeby zobaczyć, jak na mocy europejskich doktryn politycznych i prawnych można usprawiedliwić istnienie dyktatur fundamentalistycznych, na przykład w Sudanie.

Sukces medialny 11 września zachęcił Al-Kaidę do poszukiwania współpracujących stacji telewizyjnych. To zbiegło się z pomysłem jednego z szejków naftowych z Kataru, któremu zachciało się mieć własny odpowiednik BBC, nadający w języku arabskim. Profesjonalizm tej stacji, kiedy powstała, został uznany nawet przez Izrael, który zgodził się akredytować jej korespondentów. Al-Dżazira (co znaczy sieć), bo o niej tu mowa, ma zatem biuro w Tel Awiwie. Kiedy jednak zaczęto przesyłać z „nieznanego miejsca pobytu” Ibn Ladina taśmy z egzekucji kolejnych porywanych dziennikarzy czy ekspertów, a stacja to emitowała, jej prestiż na chwilę zmalał. Co z tego, że poważne stacje nie pokażą filmu z egzekucji, kiedy znajdzie się jedna, która pokaże, bo śmierć od ostrza na Wschodzie nie jest niczym ohydnym, jeśli wyroki w Arabii Saudyjskiej wykonuje się szablą. I nie jest niczym odrażającym, jeśli tu i ówdzie urządza się publiczne egzekucje, zwłaszcza z okazji przybycia nowego ambasadora. Tu wszakże przekroczono drastycznie prawo Waltera Laqueura, mówiące, że akt przemocy jest niczym, a propaganda aktu wszystkim. Zachód tego oglądać nie będzie.

Na marginesie trzeba wspomnieć o akcie przemocy, który zmienił Norwegię – zbrodni Breivika. Rozstrzeliwując prawie 80 młodych ludzi z tamtejszej lewicy, wystąpił on w obronie rasy, czystości biologicznej, ale też ideologicznej, co jest faszyzmem w postaci klinicznej.

Co można na to wszystko poradzić? Wiadomo, że terroryzm to taktyka w wojnie asymetrycznej. Terroryści zebrani w jedną grupę bojową, na przykład kompanię (wielu więcej ich nie ma), zostaliby rozbici w starciu frontalnym przez drużynę komandosów. Ale rozproszeni i działający w niedużych zespołach mogą zagrozić dywizji, to znaczy zmusić jej dowódców do wycofania wojsk. I o to właśnie chodzi w wojnach asymetrycznych. Toczą się one z sześciu przyczyn:

1. z powodu secesji i aspiracji do własnej państwowości (Palestyna, Kurdystan, Czeczenia, Ilam w Sri Lance, Aceh w Indonezji, południe Tajlandii, Ujgurzy w Xinjiangu, być może Tybetańczycy w przyszłości);

2. z powodu nierównomiernego rozkładu zasobów naturalnych i niechęci tubylców do dzielenia się z innymi, choćby z własnego kraju (turystyka na Bali w biednej Indonezji);

3. z powodu narzucenia formy władzy (Afganistan, Irak);

4. z powodu nędzy społeczeństwa w kraju bajecznie bogatej dyktatury (Zimbabwe Roberta Mugabe);

5. z powodu odrzucenia własnego rządu i okupacyjnej, wspierającej go armii (Czad);

6. z powodu fanatyzmu religijnego.

Bez trudu połączymy niektóre przyczyny w jedną, złożoną. Żadna nie jest wystarczająco błaha, aby jej skutki w postaci terroryzmu pozostawić policji. Żadna też nie jest dostatecznie poważna, żeby jej skutki pozostawić armii, a zwłaszcza armiom sojuszniczym, i to takiej siły jak NATO w Afganistanie. Największe potęgi świata zmagają się z plagą, którą można wyeliminować tylko w jeden sposób – wprowadzając globalny stalinizm. Ale czy o to chodzi? Mamy III wojnę światową, pełzającą. Papież Franciszek nazwał ją w Krakowie (w 2016 r.) wojną w kawałkach. Nie można jej przegrać, bo byłaby to przegrana z nikim. Ale trzeba, zwłaszcza w Afganistanie, negocjować. Walczyć i jednocześnie negocjować to odwieczna metoda Pasztunów, którzy tak właśnie prowadzili wojny plemienne o dostęp do szlaków przemytniczych. Najdroższy pokój jest tańszy niż najtańsza wojna.

Nie ma co się obrażać, jeśli samemu jest się – chciał nie chciał – powodem terroryzmu. Gdyby nie awantura Busha juniora w Iraku, nie byłoby tak zwanego Państwa Islamskiego (Islamic State). Podrzynanie gardeł to technika straszenia, która ma się mieścić między dżihadem a państwem. IS, kalifat Abu Bakra al-Baghdadiego, głosi, że islam jest liturgią obcinania głów. Powołując się na Pismo, usprawiedliwia rzeźnicze praktyki przed kamerami telewizyjnymi. „Kiedy więc spotkacie tych, którzy nie wierzą, to uderzcie ich mieczem po szyi, aż zabijecie lub zranicie wielu z nich”. Allah – mówią mułłowie IS – odrodził tradycję obcinania głów. Zbrodniarzami są ci, którzy idą śladami Gandhiego i Mandeli. Walczymy z odrażającymi ideałami Zachodu, który próbuje wykształcić młode pokolenie ludzi w niechęci do walki i odrąbywania łbów. Obcięcie głowy niewiernego jest aktem błogosławionym, za który muzułmanin zostanie nagrodzony. Jedyne, co budzi spory, to pytanie, czy z głową można podróżować. Czy można ją nosić w torbie lub za włosy.

Państwo Al-Baghdadiego unieważniło Al-Kaidę, ale w teorii terroryzmu nic się nie zmieniło od 2 tys. lat. Nadal jest to nieskuteczne operowanie lękiem ludzi Bogu ducha winnych dla polityki ludzi z piekła rodem. Zmieniła się praktyka – od sztyletu do rakiety. Nie było jeszcze tylko ataku przy użyciu taktycznej broni jądrowej, ale i to nastąpi.

IS wybiło przy okazji kilkadziesiąt tysięcy z półmilionowej społeczności jezydów kurdyjskich, których prześladują wszystkie społeczności religijne Bliskiego Wschodu. IS robi to technikami ludobójstwa. Dla niego jezydzi są czcicielami diabła, choć w ich religii nie ma ani szatanów, ani piekieł. Wierzenia jezydów to synkretyczna kompozycja elementów szyickiego islamu, zoroastryzmu, chrześcijaństwa i hinduizmu (kasty, bezgwałt, wędrówka dusz). Zamiast uczyć się od nich ekumenizmu, radykalny islam stara się zetrzeć ich z powierzchni ziemi.

Terroryzm lubi trudności, bo zmuszają wykonawców do poszukiwania coraz bardziej pomysłowych i spektakularnych rozwiązań. Medialność nie jest już pierwszoplanowym celem akcji, bo częstotliwość i powtarzalność osłabiły znacznie ich oddziaływanie. Ludziom obrzydły, ale i spowszedniały ataki.

Pokrętna jest lista ich przyczyn. Za najważniejszą uważam pochodzący z kodeksu wojen plemiennych wymóg zemsty. W krajach Trzeciego Świata, a także niedojrzałych demokracji, mściwość jest instrumentem władzy. Władza mściwa działa w imię Boga, narodu, historii, sprawiedliwości i ideologii. Nigdy w imię postępu, rozwoju i dobrostanu. Władza z piekła rodem operuje lękiem. Im bardziej sama się boi, tym bardziej nęka innych. Można straszyć sąsiada i wtedy mamy wojnę hybrydową Putina, można gnębić własne społeczeństwo i wtedy mamy dyktaturę Turkmenbaszy. W krajach dyktatorskich nie ma terroryzmu, bo monopol na sianie strachu posiadła władza, która zresztą nie śpi po nocach ze strachu. Bezsenność to choroba ludzi władzy, co zresztą jest wątkiem pobocznym. Skupmy się na atawistycznej potrzebie zemsty. Trzeba jej oduczyć.

Po atakach w Brukseli, Paryżu i Nicei – ktokolwiek za nimi stoi, a stoi IS, w każdym razie wszyscy zbrodniarze z dumą do niego się przyznają – należy w szerokiej koalicji doprowadzić do zmiażdżenia tego tworu. Sojusznikiem musi być Turcja. Zamiast zajmować się rozbijaniem Unii Europejskiej, trzeba doprowadzić do izolacji partii narodowo-populistycznych na Starym Kontynencie oraz do izolacji IS w świecie islamu, w którym nóż zaczyna być pospolitym narzędziem – jak to się kiedyś nazywało – walki narodowowyzwoleńczej. Wojskowi robią swoje i rozważają możliwość zastosowania przeciw IS taktycznej broni jądrowej. Politycy powinni zrobić swoje i rozważywszy taki wariant, odrzucić go, żeby nie dawać powodu do zmasowanych aktów zemsty.

Należy:

– zorganizować islam umiarkowany do walki z islamem radykalnym. Rolę do odegrania mają tu politycy pokroju burmistrza Londynu czy Rotterdamu, którzy są muzułmanami. Były ambasador RP w Arabii Saudyjskiej Krzysztof Płomiński (w książce Arabia Incognita. Raport polskiego ambasadora) zwraca uwagę na fakt, że 95% ofiar terroryzmu islamskiego to muzułmanie;

– wyjąć spod prawa te odłamy islamu, które nie wyrzekną się przemocy;

– odmówić partnerskiego traktowania tych muzułmanów, którzy kłamią w imię Boga;

– postawić na wywiad (który skompromitowano w Iraku).

Finanse nie stanowią dla terrorystów żadnego problemu. Skończyć z tą łatwością. I finansowania, i zabijania.

PIEŚNI PAŃSTWA ISLAMSKIEGO

MEMRI (Middle East Media Research Institute, Bliskowschodni Instytut Badań Medialnych) w serwisie 1262 z 4 sierpnia 2016 r. dał kilkuodcinkowy zbiór pieśni muzułmańskich, pisanych współcześnie. Nawiązują do Koranu, lecz także do bandyckich zbrodni, które wychwalane są jako skutki misji religijnej, mającej zbawić świat. Pieśni głoszą chwałę dżihadystów, szydzą z Zachodu, w tym z Obamy, muła Żydów, i zapowiadają kolejne zamachy. Wykonywał je saudyjski śpiewak Maher Miszal, póki nie zginął podczas bombardowania terenów Państwa Islamskiego. Nawiasem mówiąc, śpiewak ów kpił z Amerykanów, że atakują tylko z powietrza, że nie mają odwagi zmierzyć się z bojownikami islamskimi w polu. Pieśni są nagrywane i rozpowszechniane przez departament komunikacji medialnej IS. Śpiewa je między innymi niemiecki raper dżihadysta Denis Cuspert, pseudonim Deso Dogg, znany także jako Abu Talha al-Almani. Utwory, jeśli to stosowne słowo, śpiewane są czy „rapowane” bez zakazanego w islamie akompaniamentu instrumentów, za to z odgłosami wybuchów i strzałów.

Pierwsza pieśń opublikowana została po zamachach w Brukseli w marcu 2016 r. Mowa w niej o tym, że bojownicy IS podpalili ziemię Belgii i zniszczyli krzyż. „Zostawiliśmy krwawiące serca Belgów. Czyż nie uprzedzaliśmy, że dotrzemy do waszych fortec?”, pyta towarzyszący raperowi chór wykonawców. Oto przekład za serwisem MEMRI:

Piekło w Brukseli

Zmieniliśmy noc Europy w dzień

Podpaliliśmy ziemie Belgii

Podpaliliśmy kraj, który najechał (nasze ziemie)

Ze zniszczeniem, które czyni wasze dzieci starcami (z dnia na dzień)

Zagłodziliśmy psów niewiary

Krzyczeliśmy Allahu Akbar

I zniszczyliśmy krzyż...

Uderzyliśmy w serce stolicy wrogów

Pokonaliśmy ich i zostawiliśmy krwawiące serca

Czy nie powiedzieliśmy wam, że przybędziemy?!

Że dotrzemy wkrótce do waszych fortec?!

Czy nie powiedzieliśmy wam, że grupa bezlitosnych mężczyzn

Pokaże wam cuda?

Inna pieśń, z kwietnia 2016 r., o tytule Zniszczyliśmy Belgię, powołuje się na słowa lidera IS, Al-Baghdadiego, który twierdzi, że prawdziwymi muzułmanami są tylko dżihadyści mordujący Europejczyków. Wszyscy inni muzułmanie to heretycy. Pieśń skomponowano do melodii znanej piosenki dla dzieci Gdzie są nasze stare, dobre dni. Dlaczego dzieci mają rozpamiętywać „stare” dni, to tajemnica śpiewaków rzeźników.

Gdzie są nasze stare, dobre dni, gdzie?

Gdzie spędziliśmy je?

Minęły jak mgnienie oka

Jak miło jest wspominać je

Allah jest naszym przeznaczeniem

I On jest naszym celem

Nasz szejk Al-Baghdadi

Podniósł dla nas sztandar

Nasz dowódca Ibn Ladin

Ten, który terroryzował Amerykę

Siłą wiary

I naszą bronią, kałasznikowem

Zniszczyliśmy Belgię

Naszymi (napadającymi) lwami

I jej ulice stały się

Jeziorami krwi

O policjo krzyżowców

O herezjo i hipokryzjo

Przybyliśmy, by was zmasakrować

Nie by zawierać porozumienia

A jeśli nazywają mnie terrorystą

Powiem, że to dla mnie honor

Nasz terror jest wspaniały

Jest to boskie powołanie

A jeśli nazwą mnietakfiri [tym, kto oskarża innych muzułmanów o herezję]

Powiem, że to dla mnie honor

Nasztakfir opiera się

Na dowodach religijnych

TRZEBA KUPIĆ TĘ NIEWOLNICĘ

Muzułmanie powinni okazywać uprzejmośćswoim niewolnikom[1]

Czeczenia jest w stanie wojny z innym krajem (przypuszczalnie chrześcijańskim). Są tam jeńcy wojenni, są zatem i jeńczynie wojenne. Trzeba kobiety kupić i przywieźć do Kuwejtu – tak głosi w sieci Salwa al-Mteiri, kuwejcka działaczka polityczna (MEMRI podaje, że 25 maja 2011 r.). Niewolnica kupiona przez mężczyznę rozwiąże problem szerzącego się cudzołóstwa. To jedyny sposób obrony przed niedozwolonymi stosunkami z innymi kobietami. Z żoną muzułmanin musi mieć kontrakt małżeński, a jedyne, co musi zrobić z niewolnicą – to kupić ją. Zapobiegnie to także szerzeniu się chorób wenerycznych. Wolna kobieta musi być zakryta od stóp do głów, z otworami na oczy, twarz i ręce. Niewolnica musi być zakryta od pępka w dół.

Telewizja pakistańska w programie popularnego prezentera Mubashera Lucmana nadała (3 maja 2010 r.) debatę duchownych na temat konkubin i niewolnic w islamie. Ustalono na wstępie, że status konkubiny jest sankcjonowany prawem. Można z nią współżyć i mieć potomstwo. Nie każdą kobietę uważa się za konkubinę. Nie jest nią pomoc domowa. W rejonie miasta Czitral tradycja pozwala kupować kobiety bez wojny. Na obszarach plemiennych w Północno-Zachodniej Prowincji Granicznej, gdzie koczują Pasztuni, kobiety są sprzedawane jak kartofle. W czasach Proroka i kalifów było tak, że jeśli przychodziły wraz z wrogiem i wspierały go, a my prowadziliśmy z nim dżihad – pojmane do niewoli mogły nam być przyznane przez emira. Dziś też tak może być. Drugą możliwość stwarza rynek, na którym tradycyjnie kupuje się konkubiny i niewolnice. Natomiast przekształcanie wolnej kobiety w konkubinę, zdaniem Alama Zahira, sekretarza generalnego purytańskiej organizacji Dżamiat Ahl-e Hadis, jest niesłuszne. To znaczy, że innym zdaniem może być słuszne, zwłaszcza w takich krajach jak Indie, gdzie społeczności wyznaniowe mają prawo posługiwać się własnymi kodeksami.

Lucman pyta w programie, czy islam zezwala na handel niewolnikami. Ten sam Zahir odpowiada twierdząco, mówiąc, że islam zezwala tam, gdzie jest to tradycyjnie praktykowane. W innych przypadkach islam do tego „nie zachęca”, to znaczy – nie sprzeciwia się. Uczeni dyskutanci ustalają następnie, że dziecko niewolnika nie jest niewolnikiem. Jeśli pan żeni się z konkubiną i daje jej wolność, a ona urodzi, dziecko nie jest niewolnikiem. W czasach Proroka i wcześniej mężczyźni brani do niewoli stawali się niewolnikami, a kobiety – jako łup wojenny – czyniono konkubinami. Niewolnictwo istniało przed islamem, islam je tylko przejął, co nie znaczy, że chce, aby trwało wiecznie. Ludy nie chciały z powrotem swoich kobiet, które spędziły jako branki choćby jedną noc. Pojmanych można wymienić na swoich, można puścić wolno w geście dobrej woli, można wreszcie zatrzymać – tak wyrokuje doktor Mohammad Siddiki, polityk Dżamiat-i Islami, dyrektor Wydziału Meczetów na Uniwersytecie w Pendżabie.

– Czy to w porządku, jeśli pan ma stosunki z niewolnicą? – pyta prezenter.

– Emir rozdawał pojmanych na wojnie. Kobiety zdobyte dawał żołnierzom, żeby rozwiązać problem jeńców.

– Czy akt darowizny był równoznaczny ze ślubem? – pyta dalej Lucman.

– Nikt na świecie nie lubi żenić się z więźniem. W Biblii matką Arabów była niewolnica.

– Co znaczy mieć stosunek z niewolnicą?

– Wierni strzegą swojej czystości, ale nie przed żonami czy konkubinami – naucza Koran, więc Allah zezwala pokazywać narządy żonom i konkubinom. Sajeda Hagar została podarowana Sarze, a potem stała się konkubiną i żoną Abrahama. Kto żeni się z konkubiną, będzie podwójnie nagrodzony – mówi Prorok. Jestem właścicielem kozy, konia i kobiety. Ale kobieta może kupić ode mnie wolność, a koza nie. Żeńcie się zgodnie z wolą opiekunów. Nie ma małżeństwa bez opiekunów. Krajom, które podpisały Kartę Narodów Zjednoczonych, nie wolno brać niewolników. Ale ONZ nie jest islamska. Islam nakazuje dotrzymywać umów, jeśli nie są sprzeczne z Koranem. Jeśli pójdziemy na wojnę z Izraelem – czy możemy brać niewolników i konkubiny? Nie mamy z nim stosunków dyplomatycznych. Możemy brać konkubiny z Izraela.

– Nie definiujemy zina (gwałtu) w szarej strefie. Czym jest gwałt? Nie ma żadnej szarej strefy. To, na co pozwala Koran, jest dozwolone. Na co nie pozwala, jest zabronione.

Dżihad żądzy

Ślub to połowa religii

W obozach uchodźców syryjskich pojawiło się wielu mężczyzn ze świata arabskiego, którzy szukają tam tanich dziewczynek na żony. Proceder znany jest z Jordanii, Turcji i Libii. Rodzice oddają dzieci w geście obrony przed upokarzającymi warunkami życia w obozach. Rodziny zyskują pewne dodatkowe środki na przeżycie, natomiast narzeczeni wykorzystują je czasem do nielegalnego obrotu kobietami, zmuszanymi potem do niewolniczej prostytucji. W mediach arabskojęzycznych nie brakuje słów potępienia dla tego procederu, ale bywają też komentarze sugerujące, że to plotki rozsiewane przez rząd Asada, żeby zohydzić rewolucję syryjską.

Prorok odbył stosunek z Aiszą, kiedy miała dziewięć lat. Dolna granica pokwitania ustalona została zatem na dziewięć lat.

Małżeństwo dla przyjemności

W islamie szyickim małżeństwo dla przyjemności zawierane jest na określony czas, a jego rozwiązanie nie wymaga rozwodu. Małżeństwo „obyczajowe” zawierane jest bez kontraktu i nie daje kobiecie żadnych praw. Mężczyźni z krajów Zatoki jeżdżą na wakacje do Jemenu. Biorą ślub z mieszkankami Arabia Felix na dwa tygodnie. Małżeństwo „przyjacielskie” nie wymaga nawet tego. Kobieta pozostaje w domu rodzinnym, a z „mężem” spotyka się na jego życzenie w godzinach rannych.

Bicie żony

Nie spocznę, aż nie będziesz ze mnie zadowolony

Dobra kobieta, nawet kiedy jest bita, mówi: Nie spocznę, póki nie będziesz ze mnie zadowolony. Tak Mahomet uczył swoje panie. Egipski duchowny Abd al-Ahmad Mansur mówi, że bicie kobiety jest ostatecznością przed rozwodem. Żona jest bita, aby poprawiła się, traktowała męża z uprzejmością i uznawała jego wyższy status. Allah powiedział: Skarć te z nich, od których obawiasz się nieposłuszeństwa, odmów dzielenia z nimi łoża i bij je. Nie bij w gniewie. Jeśli kobieta wymówi imię Boga, bicie musi ustać.

Zabójstwa przywracające honor w Autonomii

Choć Palestyńczycy uważani są za najbardziej postępowe społeczeństwo w świecie arabskim, w 2009 r. dokonano w Gazie 13 zabójstw „honorowych” – czytamy w biuletynie MEMRI z 18 lutego 2010 r. Odkąd rządzi tam Hamas (2007), zmalała liczba zgłoszeń. 24-letnia Najla została powieszona przez brata, fanatyka, bo „za późno wracała z pracy”. Aresztowano go, ale za usługi na budowie domu policjanta został uwolniony od podejrzeń. Aklam zginęła od noża pod pretekstem, że spała w męskiej sypialni. Zabił ją ojciec. Nie przeszkadzało mu, że sam dopuszczał się na niej molestacji seksualnych. Nic mu nie zrobiono. W innym przypadku matka udusiła córkę, kiedy odkryła, że jako dziecko została zgwałcona przez wuja. Chodziło o starcie hańby braku dziewictwa. Brat zabił siostrę, kiedy odkrył, że ma ona spuchnięty brzuch. Okazało się, że opuchlizna była skutkiem choroby. Kobieta jest zawsze winna, nawet jeśli jest niewinna. Często przyczyną zabójstwa jest wina zabójcy, ale tego się nie dochodzi. Czasami idzie o prawa spadkowe, kiedy indziej o zwykłą zemstę.

Tradycja mordowania z powodów honorowych jest starsza od islamu. Wyroki, jeśli zapadają, nie są karą proporcjonalną – od sześciu miesięcy do trzech lat więzienia.

Biczowanie w Chartumie

Cudzołóstwo (mężczyzny) – 100 batów,fałszywe oskarżenie mężczyzny o cudzołóstwo – 80 kijów

Gubernator Chartumu Abd al-Rahman al-Chadr: Kara chłosty ma oczyścić przestępcę. Kobieta ma zasłoniętą twarz i jest ubrana. Nie powiem, za co ta akurat kobieta została wychłostana, bo nie chcę jej szkalować. Policjant w mundurze chłoszcze. Inni przyglądają się ze śmiechem. Dwóch katów na zmianę biczuje, ona krzyczy z bólu, pada z klęczek, a gubernator, odpasiony, w krawacie i marynarce, więc w klimatyzowanym pomieszczeniu, usprawiedliwia karę związkami kodeksu karnego z szarijatem. Film dostępny na linku do telewizji MEMRI.

W Chartumie w ciągu jednego tylko roku aresztowano 43 tys. kobiet za noszenie niestosownego ubrania. Dziennikarka telewizyjna Lubna Ahmad al-Husajn była jedną z nich. Niestosowne ubranie to szerokie spodnie przykryte długą bluzą. Na mocy prawa sudańskiego cały Pakistan można by wsadzić do więzienia za taki ubiór. A przecież szarijat (prawo koraniczne) jest jeden. Za noszenie spodni (szarawarów) karze się chłostą orzekaną przez sądy porządku publicznego. Ustanowił je dyktator fundamentalista, Umar al-Baszir, nie dając oskarżonemu prawa do obrony. „Nieprzyzwoitość” to termin niezdefiniowany. Jego znaczenie zależy od humoru policjanta. Za spodnie wymierza się 40 batów, a za gwałt mężczyzny na chłopcu, dziewczynce lub kobiecie – miesiąc więzienia. Chrześcijanki z południa Sudanu są karane tak samo jak muzułmanki, jeśli policjant uzna spódnicę za obcisłą. Rozmowę z Lubną nadała stacja Al-Mihwar 17 grudnia 2009 r.

Rewolucyjne zakonnice

Tak nazywał Kaddafi swoje „ochroniarki”[2]. Jedna z nich, Aziza Ibrahim, od 17 lat mieszkająca w Libanie, opowiedziała libańskiej telewizji Al-Dżadid o uczestnictwie w mordowaniu studentów. Zakonnica dlatego, że nie wolno jej było wychodzić za mąż i musiała radzić sobie bez rodziny. Musiała umieć zabić członka rodziny Kaddafiego, jeśli w czasie kłótni rodzinnej podniósł na wodza głos. Kaddafi miał dwie czarne „ochroniarki” w stopniach pułkowników, jak on sam. Pozostałe były białe i służyły w stopniach kapitanów. Były uczestniczkami maskarady. Aziza trafiła do ochrony jako studentka naseryzmu z Libanu, którą wypatrzył wywiad, a wybrał sobie Kaddafi. „Ochroniarki” miały być żywym dowodem na równouprawnienie kobiet w Libii. W Zielonej książce Kaddafi napisał: „Jedyna różnica między kobietami a mężczyznami polega na tym, że kobiety rodzą”. Kiedyś Aziza musiała towarzyszyć Kaddafiemu w wyprawie do kompleksu sportowego, gdzie powiesili czterech studentów zdrajców. Jeden umarł na pętli nie od razu. Musieli go ciągnąć za nogi. Kiedy indziej rozstrzelali przy ochroniarkach 17 studentów. Aziza musiała na to patrzeć.

Żony i matki bojowników

Al-Aksa TV nadała 2 grudnia 2012 r. rozmowę z Umm Usamą, żoną hamasowskiego posła do parlamentu Chalila al-Haii, w której mowa o roli kobiet w zachęcaniu dzieci do dżihadu w imię Allaha. „Jest to absolutnie najwspanialsza rzecz, jaką kobieta może zrobić”. Kobieta wpaja swoim dzieciom miłość do dżihadu i męczeństwa. Modli się, aby nie umrzeć w łóżku. Raj wymaga od nas naszych szczątków porozrzucanych na ulicy i naszej krwi na asfalcie.

Prowadząca wywiad konkluduje: „Chcemy umrzeć jako męczennicy”.

Karmienie piersią dorosłego mężczyzny

Szejk Al-Obikan, doradca saudyjskiego ministra sprawiedliwości, ogłosił fatwę, czyli orzeczenie religijne, w którym uznaje za dopuszczalne przebywanie kobiety i mężczyzny w tym samym pomieszczeniu, jeśli ona karmi go piersią, co ustanawia między nimi pokrewieństwo. Chodzi o karmienie nie bezpośrednie, ale za pomocą pojemnika z wypompowanym mlekiem. Imam meczetu w Mekce uznał tę fatwę za zboczoną. Z kolei ministerstwo dziedzictwa religijnego Arabii Saudyjskiej odrzuca fatwę ze względu na fakt, że kobieta nie może dysponować swoim mlekiem, bo jest ono własnością jej męża. Dziennikarka saudyjska Nadine al-Budair pisze w egipskich mediach: „Na skutek decyzji prymitywnych zbirów wszyscy będziemy ssać piersi w sytuacji, kiedy nie wolno nam odsłonić ani odrobiny ciała. A świat z nas się śmieje”. Jeden z wykładowców na Uniwersytecie Bin Sauda uznał, że autor fatwy powinien zostać skazany na obcięcie języka.

Al-Budair napisała kiedy indziej, że jeśli mężczyzna może mieć cztery żony, to ona chce mieć czterech mężów. Duchowni nazwali ją sekretarką szatana.

Dzwonek w Kandaharze

Każda nauczycielka i każda uczennica codziennie ryzykują życiem. Mimo to jest ich aż 1,8 tys. Nawet w warunkach pokoju byłaby to ogromna liczba. Przychodzą i wychodzą z zasłoniętymi twarzami. Dopiero w szkole mogą się ujawnić, ale nie przed kamerą. Dzwonek w tej szkole to kamień, którym nauczycielka uderza miarowo w metalową rurę. Telewizja Al-Dżazira nadała 24 maja 2010 r. reportaż z tej szkoły. Nauczycielki nie są pewne, czy cały skład pojawi się tego dnia na zajęciach, bo kilka osób dostało pogróżki od talibów. Od 2008 r. zginęło w domach i w pobliżu szkoły 70 nauczycielek. Szkoła trwa, budynki jeszcze stoją. Uczenie się to obowiązek muzułmanina, mężczyzny i kobiety. Dlatego nauczycielki są zdeterminowane, a uczennice jeszcze bardziej. Szkoła mieści się w Kandaharze, na linii frontu, w najważniejszym mieście Pasztunów, gdzie władza spoczywa w rękach miejscowych szefów klanów. Jeśli szkoły jeszcze nie zburzono i nie zamknięto, to znaczy, że większość naczelników toleruje edukację, choć bez entuzjazmu.

W Afganistanie są jeszcze „straszniejsze” według oceny talibów „uczelnie”. Działa szkoła boksu dla dziewcząt. Chodzi do niej 25 adeptek tego sportu. Mają zamiar wystąpić na igrzyskach olimpijskich i zdobyć medale na chwałę własnego kraju. Telewizja Al-Arabija z Dubaju pokazuje migawkę z takiej szkoły bez podania adresu (w styczniu 2012 r.). Lektorka mówi, że istnieje w Afganistanie wiele takich szkół. Kontuzjowane dziewczyny nie mogą być pacjentkami lekarza mężczyzny, wobec tego czasami są zupełnie pozbawione opieki lekarskiej. Trenują w dresach i kaskach. Niektóre zamiast kasku mają na głowie chustę. Komentatorka mówi, że boks może być dobrą szkołą samoobrony przed talibami (choć przecież bojownicy islamscy raczej strzelają do kobiet, jak to zrobili w Pakistanie).

Kupowanie chłopca?

Cytowana już wcześniej Salwa al-Mteiri w rozmowie z dziennikarką z Al-Hajat TV (z 1 lipca 2011 r.) opowiada się za wprowadzeniem prawa, które umożliwi bogatym, wykształconym Kuwejtkom zakup mężów za granicą. Skoro mężczyzna może iść do sklepu i kupić niewolnicę albo dwie, to czemu nie można by kupić sobie mężczyzny? W Europie albo na Bałkanach jest dużo takich chłopców. Musi być muzułmaninem. Kobieta nie kupuje go, ale pomaga mu, tak trzeba to widzieć. Ona płaci za wizę, żeby mógł przyjechać, a on pomaga jej stworzyć dom, rodzinę i sprawia, że ona będzie matką jego dzieci. Jeśli ulepszamy powietrze, sadząc milion drzew, dlaczego nie mamy „zasadzić” w społeczeństwie nowych, przystojnych mężczyzn? Przekształciliby Dubaj w kwitnące ogrody. Niektóre kobiety chcą mieć męża przyjaciela, a nie pana domu i wszelkiego stworzenia. A on jej będzie dogadzał. Będzie ją pieścił i szanował. Nie wolno mu będzie wszczynać kłótni. Czy nie jest to dobre dla kobiety, która zainwestowała i wykształciła męża? Duma kobiety jest jej najcenniejszą cechą. Jeśli ma dom i pieniądze, powinna mieć prawo do kupienia sobie męża. On będzie jej słuchał. To rozwiązanie nie tylko dla kuwejckich kobiet. Trzeba tylko wprowadzić takie prawo. Jest ono zgodne z prawami Allaha.

Rozwiedzione dzieci

W Iranie tysiące dzieci w wieku do dziesięciu lat jest małżonkami. Ponad 85% to dziewczynki, które wydano za dorosłych mężczyzn. W takich rodzinach dochodzi do wszystkich wykroczeń związanych ze stosowaniem przemocy. W Iranie żyje 15 tys. dziewczynek w wieku 15–18 lat, które są rozwiedzione.

Debata o małżeństwach nieletnich

Małżeństwa nieletnich, szczególnie dziewczynek i starszych mężczyzn, są powszechne w niektórych częściach świata arabskiego – pisze MEMRI z 9 grudnia 2013 r. Parę miesięcy wcześniej w Jemenie w noc poślubną zmarła ośmioletnia dziewczynka. W Arabii Saudyjskiej, gdzie małżeństwa nieletnich zawierane są codziennie, rzecz dostała się na czołówki prasy. Prasa rządowa krytykuje ten obyczaj. Media zwracają się do kobiet, członkiń Szury (rady), aby wywalczyły prawo ustalające dolną granicę wieku nowożeńców. Teolodzy muzułmańscy dowodzą, że małżeństwo poczętych, lecz nienarodzonych dzieci teoretycznie też jest możliwe, pod warunkiem że znamy płeć. Problem w tym, że badań prenatalnych robić nie wolno. W „Al-Jawm” publicysta Al-Taaimi pisze, że małżeństwa nieletnich są produktem ignorancji i zacofania. Podobnie uważa publicystka Hala al-Kahtani z saudyjskiej gazety rządowej „Al-Szark”. Cóż z tego? Jej poglądy są własnością męża publicystki...

KTO ZABIŁ UBL?

Formalny powód wojny w Afganistanie ustał. Usama ibn Ladin został zabity przez Amerykanów w Pakistanie na Terytorium Wolnych Plemion Pasztuńskich. Czekano z podaniem informacji, żeby po badaniach DNA mieć pewność, czy to rzeczywiście on. Wiadomość została potwierdzona przez ówczesnego prezydenta USA, Baracka Obamę.

Poszukiwano zbója od 11 września 2001 r. Doprowadził do zamachów na World Trade Center w Nowym Jorku i na Pentagon. Użył do tego trzech porwanych samolotów z pasażerami na pokładzie. Czwarty, który prawdopodobnie miał uderzyć w Biały Dom, rozbił się w Pensylwanii po bitwie, jaką wydali porywaczom podróżni. Atak na „USS Cole” u wybrzeży Jemenu też miał być jego sprawką.

Usama ibn Ladin, Saudyjczyk o jemeńskich korzeniach, był jednym z przeszło pięćdziesięciorga dzieci biznesmena, który dorobił się na kontraktach budowlanych. Rodzina oficjalnie wyparła się Usamy, ale w takie oświadczenia na Bliskim Wschodzie nie należy wierzyć. Studiował w Bejrucie i wiódł tam życie playboya. Nawrócił się po inwazji wojsk ZSRR na Afganistan w roku 1979. Budował schrony w górach w okolicach Chostu na nieistniejącej granicy z Pakistanem. Ze względu na swój majątek i talenty organizacyjne był jednym z najcenniejszych sojuszników USA. Czy to, że po wycofaniu przez Gorbaczowa wojsk z Afganistanu Amerykanie o nim zapomnieli, doprowadziło go do zmiany frontu? Członkowie społeczności plemiennych postępują tak z zemsty. W każdym razie Usama poparł talibów, którzy w postradzieckim Afganistanie próbowali zaprowadzić na swój sposób porządek. Najpierw wykastrowali i powiesili Nadżibullaha, pozostawionego w Kabulu namiestnika Rosjan. Potem zabrali się do ubierania kobiet w burki. Usama był ich admiratorem i finansistą. Korzystając z łączności satelitarnej i komórkowej, przygotował zamachy na Amerykę, nie szkoląc terrorystów w żadnym z obozów. Szkolił ich przez telefon. Przetransferował na ich konta 120 mln dolarów na potrzeby związane z przygotowaniami do zamachów.

Amerykanie od dawna wiedzieli, gdzie on jest. Każdy jego ruch śledził amerykański satelita geostacjonarny. Ale od pewnego momentu, dla oszczędności, zaczęli wyłączać satelitę na pół godziny każdej doby. Przerwy wykrył satelita indyjski. Doprowadziło to na ziemi do dwóch wydarzeń o znaczeniu światowym. Indie i Pakistan przygotowały w czasie „snu” satelity eksplozje jądrowe, a wywiad pakistański wyprowadził zbója poza obszar kontrolowany przez satelitę. Ibn Ladin od tamtej pory znajdował się na wolności, koordynując nadal działalność Al-Kaidy, czyli organizacji, której był jednym z szefów. Po zamachach na WTC stał się dla świata Zachodu najbardziej poszukiwanym i najgroźniejszym terrorystą, natomiast dla talibów i fundamentalistów muzułmańskich – ikoną, którą prawdopodobnie – niestety – pozostanie.

Pasztuni albo uznają, że wojna z siłami NATO nie ma już sensu, albo przeciwnie, będą egzekwować prawo zemsty, mszcząc się za zabitego brata. Tak czy owak, walki z dnia na dzień nie ustaną, ponieważ nawet jeśli część talibów złoży broń, pozostali tego nie zrobią. Nie skończy się także produkcja opium ani surowców do produkcji morfiny i heroiny, Afganistan zaś dostarcza 70% tej trucizny.

Wiadomość mówi o śmierci człowieka, więc nie powinna cieszyć. Ale dotyczy śmierci strasznego człowieka, który wymordował tysiące (w Nowym Jorku 3 tys.) ludzi. Koniec bandziora nie oznacza końca bandytyzmu. Zachód pozostaje zagrożony. Na westchnienie ulgi nie ma czasu.

Pierwszy strzelec (point man) znalazł się na trzecim piętrze przed drzwiami prowadzącymi do sypialni Ibn Ladina w 15. minucie operacji. Mężczyzna, który wyjrzał na korytarz przez drzwi, dostał serię w twarz. Wrzuciło go do środka. Kiedy szpica grupy szturmowej wdarła się tam natychmiast po serii, leżał na podłodze, a dwie jego żony szalały przerażone, krzycząc wniebogłosy. Z wyrwy w miejscu prawego oka mężczyzny wylewała się miazga, która przed chwilą była mózgiem i krwią. Sypialni nikt nie bronił.

– Kto to jest? – spytał po arabsku jeden z komandosów.

– Szejk – wywrzeszczała piąta żona.

– Szejk jaki?

– Wielki!

Komandos zapytał wtedy dziewczynkę, bo dzieci nie kłamią:

– Kto to jest?

– Usama – odpowiedziała córka Usamy.

– Usama jaki?

– Ibn Ladin.

CIA i FBI określały go skrótem UBL (Usama bin Laden). Kto go zabił? Autor książki Niełatwy dzień (oryg.: No Easy Day), Mark Owen[3], uczestniczył w tej operacji (Harpun Neptuna) i wie. Mieli zakończyć działalność UBL żywego czy umarłego. Kiedy dziewczynka wymieniała imię zabitego, Owen zaczynał fotografować zwłoki, postępując według rutynowej procedury dokumentacyjnej.

W książce Owena wszystkie nazwiska, z wyjątkiem Obamy i admirała McRavena, są kryptonimami. I wszystko jest sekretem. Autor dopuścił się ujawnienia tajemnicy wojskowej w skrajnej postaci. Na swoje usprawiedliwienie ma to, że skoro o operacji mówił w telewizji McRaven, którego na miejscu nie było, może mówić i on, Mark Owen, który dowodził jedną z grup szturmowych w rezydencji UBL przez całe 40 minut, od początku do końca, i jako pierwszy komandos stwierdził, że boy już nie żyje. Bill McRaven z bazy w Dżalalabadzie informował prezydenta Obamę o przebiegu akcji na żywo. Podstawą jego komunikatów były meldunki jednego z dwóch autorów planu i koordynatorów operacji, dowódcy jednostki specjalnej Marines, Jaya (nawet zmyślone nazwisko okryte jest ciemnością).

Wojskowi nie chcieli używać akronimu UBL, bo był zbyt łatwy do rozszyfrowania. Nadali zbrodniarzowi kryptonim Geronimo, z czego nikt jeszcze się nie wytłumaczył. Była to gruba niepoprawność polityczna. Imię bohatera indiańskiej Ameryki żadną miarą nie przystaje do szefa Al-Kaidy, która 11 września 2001 r. zaatakowała Stany Zjednoczone.

Po identyfikacji trupa Jay przekazał admirałowi, a ten prezydentowi: For God and country I pass Geronimo. Geronimo EKIA. Co znaczyło: „Dla Boga i kraju (sprawiłem, że) Geronimo zszedł z tego świata. Geronimo – wróg zgładzony w akcji (enemy killed in action)”. To ten sam Jay, o którym Owen myślał wtedy: jeśli operacja się powiedzie, fella zostanie admirałem, a Obama ponownie prezydentem.

Owen używał karabinu HK416 (Heckler & Koch) do likwidacji UBL i kamery Olympus do fotografowania trupa. Miał w kieszeni 200 dolarów na łapówkę, gdyby po akcji aresztowali go pakistańscy policjanci, lepiej bowiem korumpować sojuszników, niż ich zabijać. Miał też strzykawkę do pobierania próbek DNA, gogle z noktowizorem za 65 tys. dolarów, radio ze słuchawkami, które każdemu uchu podawały informacje z dwóch różnych kręgów łączności, nóż z ostrzem, nożyczkami, korkociągiem i otwieraczem do puszek, którym można było otworzyć także czaszkę w razie czego, oraz dwie płyty kuloodporne w kamizelce – w sumie 60 funtów, czyli 30 kg wagi. To akurat nie są tajemnice, natomiast sposoby, dzięki którym ustalone zostało miejsce pobytu UBL – już tak. Jeśli potencjalny przeciwnik dokładnie je przeanalizuje, to „fokom” (Navy SEALs) będzie następnym razem dużo trudniej go podejść i pokonać. Z tajemnicą wojskową ma coś wspólnego obóz dla terrorystów w Guantanamo, który ówczesny prezydent Obama obiecał dawno zamknąć. Obóz okazał się w tej kwestii bardzo przydatny. Owen cały wstęp do książki poświęca oświadczeniom, że napisał tylko to, co było już wcześniej napisane. Nieprawda. Nikt przed nim nie ujawniał sposobów przygotowywania operacji, nikt nie informował o języku akronimów. I wreszcie nikt nie relacjonował rozmów z prezydentem USA – naczelnym dowódcą sił zbrojnych.

Przesłuchiwany w Guantanamo terrorysta Mohammad al-Kahtani zeznał, że UBL ufa tylko jednemu kurierowi, Ahmedowi al-Kuwaitiemu. CIA powołała zespół, który pod kierunkiem 30-letniej analityczki imieniem Jen, bardzo atrakcyjnej i świetnie ubierającej się kobiety, śledził przez pięć lat wszystkie informacje związane z kurierem. Były to zarówno ślady komunikacji elektronicznej, jak i raporty agentów. UBL nie używał żadnej sieci, żeby nie dać się namierzyć. Był bardzo zdolnym szachistą, który ogrywał komputery. Jen trafiła na brata kuriera Al-Kuwaitiego, który zaprowadził ją telefonami do jądra ciemności. Okazało się, że Al-Kuwaiti mieszka razem z UBL. Dzięki temu Jen wiedziała, że UBL rezyduje na trzecim piętrze domu. Od tej pory samoloty bezzałogowe fotografowały wszystko, co można było dostrzec z powietrza w rejonie willi UBL i w samej willi.

Dowódcy Wojennej Grupy Morskiej Działania Specjalnego (DEVGRU), Mike i Jay (nazwisk nie poznamy), zaplanowali akcję i pojechali z planem do Waszyngtonu. Owen ujawnia w książce sposoby szkolenia kandydatów do grupy z szeregów SEALs, komandosów marynarki. Delta, czyli elitarna jednostka sił lądowych, realizowała w roku 1980 operację w Iranie mającą na celu odbicie ambasady USA z rąk Strażników Rewolucji Islamskiej. W chwili rozpoczęcia operacja okazała się klęską z powodu burzy piaskowej i katastrofy śmigłowca oraz zderzenia z samolotem transportowym. Prezydent Carter przegrał przez to wybory na drugą kadencję. Potem, w roku 1989, Delta wraz z DEVGRU „wyjmowały” generała Manuela Noriegę z Panamy. Tym razem, po namierzeniu UBL, operację powierzono komandosom morskim, choć w Afganistanie nie ma morza, często także brakuje wody, a Abbottabad w Pakistanie leży ponad 1000 km od wybrzeża.

Jeden z dwóch helikopterów, którymi leciały grupy szturmowe do willi UBL, stojącej tuż obok pakistańskiej Akademii Wojskowej, doznał defektu i spadł na dziedziniec rezydencji. Komandosi wyszli z opresji cudem. Pilot zdołał zaryć nosem, żeby zminimalizować skutki katastrofy, a pierwszy oddział bojowy złożony z trzech drużyn potrafił wyskoczyć z helikoptera bez lin. Nie przewidziano takiego przypadku, choć wszystko było zaplanowane do najdrobniejszego szczegółu. Nie zakładano katastrofy z powodu arogancji i megalomanii, bo pilotami „Ptaka 1”, który się rozbił, byli dwaj 50-latkowie ze 160. dywizji powietrznej wożący VIP-ów i superkomandosów. Latają tam podobno najlepsi piloci świata. Szkoda, że wypadki trafiają się im akurat w czasie najtrudniejszych operacji. Ale może to reguła. O ich błędzie prezydenta Obamy, śledzącego operację na bieżąco, nie poinformowano. Nie jest prawdą, że komandosi mieli kamery telewizyjne na hełmach. Ani że prezydent podejmował decyzje i wydawał komendy. Jedyna instrukcja, jaką przekazał, brzmiała: wziąć go żywcem. Decyzje o strzelaniu podejmowali na miejscu komandosi w zależności od sytuacji. Tak też było z serią w twarz UBL. Strzelec mógł się domyślać, że to przywódca Al-Kaidy, ale pewien nie był. Mężczyzna wyglądał trochę inaczej niż na zdjęciu w broszurce, którą miał przy sobie każdy uczestnik szturmu, czego Owen też nie powinien był podawać.

W grupie analityków Jen pracował Afgańczyk Ali znający język paszto. Poleganie na takich specjalistach, którzy mają dostęp do supertajemnic, może się skończyć tak jak w Teksasie, kiedy major armii amerykańskiej, lekarz psychiatra, krzycząc Allahu Akbar, rozstrzelał kilkunastu swoich pacjentów. Owen zdekonspirował Afgańczyka w swojej relacji. Tym bardziej to niebezpieczne, że Afgańczyk uczestniczył bezpośrednio w akcji jako tłumacz. Miał w razie czego odpędzać ciekawskich od rezydencji UBL!

Drużyny DEVGRU ćwiczyły operację trzy tygodnie. Miała być rutynową akcją, jak każda z tych, które komandosi już przeprowadzali. Ale z różnicy wszyscy zdawali sobie sprawę. Najpierw ćwiczyli na zdjęciach szpiegowskich. Potem wybudowano im makietę willi. Były w tej makiecie wszystkie szczegóły podpatrzone w prawdziwym domu. Z wyjątkiem jednego. Nie wiedzieli, ilu jest obrońców, bo mimo długotrwałych obserwacji Jen nie stwierdziła tam żadnego ruchu osobowego. Grupa szturmowa zakładała, i słusznie, że ludzie UBL są nie gorszymi bojownikami niż DEVGRU i że rozumują według tych samych zasad. Trzeba więc strzelać do każdego, kto znajdzie się na muszce. Dlatego zginął UBL. Obama, wbrew plotkom rozsiewanym w Waszyngtonie, nie dał żadnej komendy cel-pal! Obserwował jedynie akcję, a gdyby chciał do niej się wtrącić, mógłby to zrobić wyłącznie za pośrednictwem admirała McRavena, który przekazałby rozkaz w dół, do Jaya, a ten do Owena. Obama nie mógłby reagować spontanicznie, bo się na tym nie znał, mimo że znał plany. Musiałby uzgodnić komendę z połączonymi sztabami sił zbrojnych, których szefowie śledzili akcję razem z nim w Białym Domu. To kosztowałoby sporo czasu. Gdyby komenda dotarła do komandosa – nie miałaby żadnej wartości, bo sytuacja po trzech sekundach na planie jest już zupełnie inna, a niczego nie można cofnąć i „zagrać” jeszcze raz. Interesujące, że ostatnia próba odbyła się jak w teatrze, z udziałem widzów, którymi byli przedstawiciele sztabów i wysłannicy prezydenta.

Najtrudniejsze w rzeczywistej akcji było oczekiwanie na zgodę Waszyngtonu. Komandosi zostali przerzuceni z Virginii do bazy w Dżalalabadzie. Rodziny, jak zwykle zresztą, wiedziały tylko o kolejnym „treningu”. Nawiasem mówiąc, po treningu odbywała się operacja, potem zarządzano ćwiczenie, potem operację, potem ćwiczenie i tak w koło, żeby nie dać im wyjść z wprawy. W grupie Jen tylko ona wiedziała, że UBL jest na pewno w Abbottabadzie. Jej współpracownicy sądzili, że wiedzą na 60%, a komandosi po prostu powątpiewali, bo już raz, w roku 2007, posłano ich do Tora Bora, jaskini w paśmie górskim Safed Koh (Biała Góra) na pograniczu Afganistanu i Pakistanu w okolicach Chostu, gdzie widziano dwumetrową postać w białej szacie. Okazało się, że nikogo tam nie ma. Relacja Owena (prawdziwe nazwisko Matt Bissonnette) wywołała w USA ogromne zamieszanie. Oskarżono autora, już na emeryturze, że sprzeniewierzył się etosowi służby w elitarnej jednostce komandosów. Proces sądowy został zapowiedziany przez Departament Obrony i na tym się skończyło.

ŚWIECKIE MOCARSTWO MUZUŁMAŃSKIE

Przed zamachem

Kiedyś burmistrz Stambułu i premier, a potem i teraz prezydent Turcji, Recep Tayyip Erdoğan, jest krewkim i wyjątkowo pewnym siebie politykiem. Każdy inny, mając awantury na głównym placu najważniejszego miasta, siedziałby na miejscu i próbował je uciszyć. On tymczasem zostawił rzecz swoim ministrom, a sam pojechał do Maroka, bo chce zastąpić Egipt w roli głównego mentora Bliskiego Wschodu. A potem wybrał się do Warszawy, żeby agitować za przyjęciem Turcji do Unii Europejskiej. Każdy inny bałby się, że pod nieobecność zostanie obalony. Tak robi się porządki w Trzecim Świecie. W Turcji zamachów stanu nie brakowało. Erdoğan jednak miał to za nic.

Maroko na Bliskim Wschodzie liczy się tyle, ile Polska w Europie – jest pierwszorzędnym krajem drugorzędnym. Z kolei Turcja, przynajmniej zdaniem Erdoğana, to mocarstwo muzułmańskie i potęga cywilizacyjna. Została wydobyta z kryzysu gospodarczego właśnie przez Erdoğana. Prosperuje na tyle, że może pożyczyć pieniądze nawet Międzynarodowemu Funduszowi Walutowemu. Tak twierdzi Erdoğan, majster od public relations i wyśmienity rzecznik własnego rządu. Ale Turcja jest także liderem na złej liście. Do Wspólnoty Europejskiej (kiedyś EWG) wchodzi już od roku 1963, czyli 56 lat. I według stanu na dzień dzisiejszy zamknęła w negocjacjach akcesyjnych 21 „rozdziałów”. Czeka ją jeszcze 14. Rozmowy, jeśli tempo się utrzyma, potrwają kolejne ćwierć wieku, przy czym gdyby dziś przeprowadzić sondaż w Turcji, 75% obywateli odpowiedziałoby, że nie wierzy już we wstąpienie Turcji do Unii.

– Nie chcecie nas? – mówią Turcy. – Dobrze, pójdziemy na wschód i zajmiemy się budowaniem potęgi świata turkofońskiego: Turcja Matka plus dowartościowywane przez nas religijnie Azerbejdżan, Turkmenistan, Uzbekistan i, co najważniejsze, północna część Afganistanu, gdzie mieszkają Uzbecy, Kirgizi i Hazarowie, którzy sieją mak, surowiec do produkcji 70% światowej podaży morfiny. A wśród krajów mówiących odmianami języka tureckiego mamy jeszcze Kirgistan, potężny Kazachstan oraz Wielki Ujguristan (zachodnia część Chin). No więc jak, wpuścicie nas do Unii? Z brexitem, Katalonią, Węgrami Orbána, Polską Kaczyńskiego i Włochami Unia tylko czeka na Turcję Erdoğana.

– Z heroiną? – pyta Bruksela. – Z problemem kurdyjskim? Z ludobójczą plamą ormiańską? Z najechanym przez Bülenta Ecevita i podzielonym Cyprem?

Najwyżsi rangą przedstawiciele władz tureckich o swojej polityce zagranicznej mówią: zero problemów z sąsiadami. Jest to bardziej postulat niż stan faktyczny. Relacje z Grecją dalekie są od tego zera. Byle incydent z flagą, którą ktoś umieści na miniaturowej wysepce, uruchamia obydwie armie, na szczęście obydwie na łańcuchach NATO.

Z Armenią „łączy” Turcję obopólna niechęć nie do przezwyciężenia. Erdoğan próbował wyciągnąć rękę, proponując komisję dwustronną i uznanie liczby półtora miliona ofiar śmiertelnych, lecz nie 2 mln, jak chcą Ormianie. Armenia odrzuciła propozycję, bo komisja nie jest rozwiązaniem zgodnym z jej konstytucją. Trzeba przypomnieć, że podczas wojny z Rosją w 1915 r. (Turcja wystąpiła w I wojnie światowej po stronie Niemiec) wojska tureckie pod dowództwem Envera Paszy wymordowały na przedpolu kaukaskim ludność sprzyjającą wojskom cara, w tym Ormian. Opisem zbrodni zajmował się polski prawnik, Rafał (Rafael) Lemkin (Łemkin), który badał także zbrodnie popełnione przez Turków i Kurdów (podczas I wojny światowej) oraz w roku 1933 przez wojska królestwa Iraku w Simele na Asyryjczykach. Odniósł do tych zbrodni pojęcie ludobójstwa. Zdefiniował je na potrzeby prawa międzynarodowego przed II wojną światową. Stosowane jest do dziś, przede wszystkim na opisanie Holokaustu.

Pogranicze turecko-syryjskie, turecko-irackie i turecko-irańskie to żagwiący Kurdystan.

Autonomię dano Kurdom w Sèvres w roku 1920. W 1921 ustanowili monarchię. Kiedy odkryto na ich ziemiach złoża ropy naftowej, państwa ententy wycofały się z poparcia dla autonomii, a wojska brytyjskie ostatecznie zlikwidowały Królestwo Kurdów w 1924 r. Atatürk ogłosił doktrynę „mniejszości to Turcy”. Jest ona przyczyną trwających po dziś dzień buntów. Problemy z Kurdami ma też Iran, gdzie pod auspicjami armii radzieckiej istniało przez rok w czasie II wojny światowej państwo republikańskie Kurdów. Dziś w Iraku na północ od Mosulu mają już swoje parapaństwowe terytorium. Jest ich łącznie zapewne 35 mln, z tego w Azji Mniejszej około 15 mln. Kto takiej masie ludzi zabroni tworzenia państwa na terenach, które zamieszkują w Turcji, Iraku, Iranie, Syrii i Armenii (Niemiec chyba nie włączą? Mogliby im pomóc ajatollahowie, zrzucając na Izrael bombę atomową. Wtedy na popiołach nuklearnych, w które po karnym uderzeniu odwetowym przekształci się Iran, spróbują osiąść Kurdowie. Zaatakuje ich natychmiast armia turecka. Na granicy z płonącym od 100 lat Afganistanem.

Jeśli chodzi o Rosję – Turcja sąsiadowała z nią przez cieśniny Bosfor i Dardanele. Dziś Turcja „graniczy” z Rosją w Syrii, gdzie znajduje się potężna baza morska prezydenta Putina. Amerykańska VI Flota stacjonuje na Sardynii, więc resztki supermocarstwowej pozycji Rosji też gdzieś muszą znajdować miejsce. Dlatego tak trudno rozwiązać problem tyranii Asadów w Damaszku. Zestrzelenie rosyjskiego samolotu przez myśliwce tureckie wcale rozwiązania nie przybliżyło.

Co do Izraela – Erdoğan składał tam w 2005 r. oficjalną wizytę, a Szimon Peres rewizytował go dwa lata później w Ankarze. Potem relacje osłabły. Incydent z próbą przerwania blokady Strefy Gazy przez statki z propalestyńskimi działaczami i śmierć dziewięciu osób na pokładzie tureckiego „Mavi Marmara” spowodowały kryzys na miarę lokalnej zimnej wojny. W 2010 r. znormalizowano stosunki, ale mimo rywalizacji z Teheranem o wpływy na Bliskim Wschodzie Erdoğan woli rozmawiać o pokoju w regionie z Rosją i ajatollahami niż z USA i Izraelem. Uznał, że jeśli ma odgrywać taką rolę jak kiedyś przywódcy Egiptu (Naser i Sadat), to trochę antyizraelskiej retoryki nie zaszkodzi. A więc „Gaza jako wielkie więzienie na wolnym powietrzu” (efektowne to, ale dwuznaczne) i nagła, zaskakująca u Erdoğana (w roku 2013, w lutym) teza o syjonizmie jako „zbrodni przeciwko ludzkości”, którą porównał do... islamofobii i faszyzmu. Zaraz potem zrównał syjonizm z antysemityzmem. Widocznie freudowska podświadomość podpowiedziała mu, że syjonizm jako dążenie do własnego państwa może być niezłą lekcją dla Kurdów...

Co do Polski, z którą Turcja, na szczęście dla uchodźców, sąsiaduje tylko przez Niemcy, stosunki dyplomatyczne utrzymujemy dokładnie 600 lat. Turcy uprzejmie Wiednia nam nie pamiętają. Wtedy byliśmy dla nich przeszkodą na drodze do Europy. Dziś bezwarunkowo ich popieramy. Erdoğan skarżył się w Warszawie, że nie doceniamy wkładu 6 mln obywateli tureckich, którzy – mieszkając w Europie – budowali pomyślność kontynentu. Unijna społeczność Turków jest grupą znacznie liczniejszą niż ludność niejednego kraju Unii. Brazylijczycy, Wenezuelczycy i Arabowie z Emiratów nie muszą prosić o wizę unijną. Turcy – muszą!

Mówi się, że Turcja to kraj dwóch kontynentów. A Hiszpania nie? Nie leży także w Afryce? A Rosja? Czy, tak jak Europa, kończy się na Uralu?

Gdyby Turcja dziś stała się członkiem UE, miałaby w głosowaniu taką samą moc jak najliczniejszy kraj członkowski Unii, Niemcy.

Erdoğan jako lider polityczny ma za sobą wyrok za publiczne cytowanie poezji religijnej. Jako piłkarz półzawodowego klubu ze Stambułu uważa się za Beckenbauera Azji. Do studentów okupujących plac Taksim zwrócił się z apelem, aby zamiast piwa czy whisky pili ajran, kwaśne mleko gazowane, które sprawia, że ludzie na Kaukazie żyją 100 lat i więcej.

Prezydent Kwaśniewski rozmarzył się kiedyś, że cywilizowana Turcja stanie się mentorem i wzorem dla krajów islamskich, które pójdą jej drogą. A wtedy Unia poprosi Turcję, żeby zechciała wstąpić do naszej wspólnoty. Czy tak może być? Lord Palmerston odpowiedział na to wcześniej: Turkey is the country of the great future. And it will be always the case. Turcja jest krajem o wielkiej przyszłości. I tak już będzie zawsze.

Rzeź Ormian dziś

Eksterminacja półtora miliona Ormian w latach 1915–1917 to pierwsza zbrodnia ludobójstwa w czasach nowożytnych[4]. Doszło do niej na terenach tureckich w związku z rozpadem imperium osmańskiego.

Pretekstem do masakry było domniemane, ale po cichu faktyczne wspieranie wojsk rosyjskich przez Ormian. W 1915 r. mówiono o potrzebie oczyszczenia areny działań wojennych z elementów niepewnych. Dramat owej sytuacji oczyszczania polega, po pierwsze, na tym, że robili to... Kurdowie. Po drugie – że wyrzynano Ormian, którzy popierali ruch młodoturecki od 1908 r., licząc na to, że w nowej Turcji wystarczy dla nich miejsca.

24 kwietnia 1915 r. rozpoczyna się ludobójstwo – w Stambule dochodzi do aresztowań i zabójstw elity ormiańskiej. Wszystko, co stało się później, było pozorowane na akcję deportacyjną. Mówiono, że dzieci są zabierane do sierocińców – tak naprawdę kończyły zakopywane żywcem w dołach. Reszta pieszo wyruszała w kierunku Syrii, przede wszystkim do Aleppo. Podczas marszu była ograbiana przez strażników i zbrojne bandy, dochodziło do mordów i gwałtów.

Świat zachodni nie interweniował, nawet słownie. Winston Churchill mówił o tym: „Ropa Mosulu okazała się droższa od krwi Ormian”.

Hitler podczas kampanii wrześniowej powoływał się na masakrę Ormian, sugerując, że nikt o takich wydarzeniach nie będzie pamiętać. Pomylił się. W 1987 r. Parlament Europejski ogłosił rezolucję, w której wydarzenia z 1915 r. uznał za ludobójstwo. (Turcja uznała dokument za „przepełniony nienawiścią do narodu tureckiego”). Również wiele parlamentów narodowych, między innymi USA, Francji i Rosji, dokonało tego samego. Polska przyjęła uchwałę 19 kwietnia 2005 r. 

W 2007 r. odbył się proces Orhana Pamuka, tureckiego pisarza, laureata literackiej Nagrody Nobla, który za wypowiedzi na temat rzezi Ormian został oskarżony o „oczernianie Turcji”.

W diasporze ormiańskiej działa organizacja terrorystyczna, która morduje tureckich dyplomatów. Rzadko, ale skutecznie. Jest to miecz zemsty.

Zgromadzenie Narodowe Francji przyjęło ustawę, która potępia negowanie masakry Ormian. Potępia się we Francji ustawowo negowanie zbrodni hitleryzmu na Żydach. A zbrodnie na Ormianach negują Turcy. Dlatego ambasador Francji w Ankarze, którego pouczono, że nie będzie się porównywać Turcji z hitleryzmem, został wyrzucony.

Dlaczego parlament francuski przyjął taką ustawę? Francja ma dość wchodzenia Turcji w jej buty na Bliskim Wschodzie. A zawsze, zwłaszcza tam i w Afryce Północnej, jedno i drugie państwo było potęgą. Po zapaści Egiptu, po rewolucji w Tunezji i Libii, gdzie ówczesny prezydent Sarkozy odegrał znaczącą rolę, Turcja Erdoğana zaczęła aspirować do pozycji najważniejszego państwa regionu. Nie jest to zgodne z interesami Francji, zwłaszcza że kraje arabskie boją się odnowienia imperialnej pozycji Turków z czasu Osmanów. Wolą Francję, choć nie mogą tego powiedzieć głośno. Była metropolia kolonialna jest na Bliskim Wschodzie i w Afryce Północnej postrzegana lepiej niż Turcja, którą widzi się tam jako odnowioną potęgę imperialną. Francja ponadto ma więcej środków i rywalizacja z Chinami o strefy wpływów bardziej jej się uda w Afryce niż Turcji. I jeszcze jeden argument: Francja ma u siebie wielu Turków i niewielu Ormian. Ormianie są wpływowi, a Turcy należą do tej sfery, którą podejrzewa się nie bez podstaw o napady na banki i kasyna. Bogaci Ormianie wygrywają pieniądze, a ubodzy gangsterzy tureccy dokonują „wtórnej redystrybucji dochodu narodowego”.