Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Drugi tom bestsellerowego cyklu o historii Pierwszej Rzeczpospolitej. Tym razem Radosław Sikora, znany popularyzator historii ojczystej, podbija stawkę i dorzuca kolejnych kilkaset ciekawostek, przybliżając nam dzieje Polski. Autor obficie korzysta z cennych faktograficznie słynnych dzieł z epoki, znanych zazwyczaj tylko pasjonatom historii, okraszając je swoimi komentarzami i ujawniając drapieżne pióro literata zakochanego w ojczystych dziejach. Każdą opowieść Radosław Sikora opatrzył starannie ilustracjami, dzięki czemu książka stała się historycznym leksykonem Rzeczpospolitej Szlacheckiej, stanowiącym idealne dopełnienie wydanego wcześniej tomu pierwszego.
- O dobywaniu szabel podczas Mszy Świętej
- O zwyczajach ślubnych
- Karpińskich przygody z duchami
- O przyuczaniu do strzelby historie pocieszne
- O egzekucjach… A gdy kat spartolił sprawę
- Poloneza czas zacząć
- Wyszedł jak Zabłocki na mydle
- O handlu w niedzielę i święta
- Andrzejkowe wróżby i jak dziewczyny zalecają się do chłopców
- O bezrękim husarzu, który Moskwę gromił
- Gdy mu kul nie dostało, wybił ząb i nabił
- O pogardzie Polaków do Niemców „Niemca wolność w oczy bodzie”
- Szwedzcy magowie i czarownice
- Brudny jak Francuz, wymyty jak Polak
Mam nadzieję, że dzięki drugiemu tomowi cykluRzeczpospolita na nowo odkrytaCzytelnik pozna jeszcze lepiej świat dawnej Polski sarmackiej. Więcej nawet – pozna jej ducha. – Radosław Sikora
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 381
Projekt okładki i stron tytułowych
Fahrenheit 451
Zdjęcia na okładce
© Marek Kalisiński
Zdjęcia na wyklejkach
© Radosław Sikora
Redakcja
Barbara Manińska
Korekta
Karolina Kuć, Mariola Niedbał
Skład i łamanie wersji do druku
TEKST Projekt
Fotoedycja
Radosław Sikora
Dyrektor wydawniczy
Maciej Marchewicz
Jakiekolwiek nieautoryzowane wykorzystanie tej publikacji do szkolenia generatywnych technologii sztucznej inteligencji (AI, SI) jest wyraźnie zabronione z wyłączeniem praw autora współautora oraz wydawcy.
Wydawca korzysta również ze swoich praw na mocy artykułu 4(3) Dyrektywy o jednolitym rynku cyfrowym 2019/790 i jednoznacznie wyłącza tę publikację z wyjątku dotyczącego eksploracji tekstu i danych.
ISBN 978-83-8079-370-5
© Copyright by Radosław Sikora
© Copyright for Zona Zero Sp. z o.o., Warszawa 2025
Wydawca
Zona Zero Sp. z o.o.
ul. Łopuszańska 32
02-220 Warszawa
tel. 22 836 54 44, 22 877 37 35
faks: 22 877 37 34
e-mail: [email protected]
Przygotowanie wersji elektronicznej
Epubeum
38 Królewska para (Jan Kazimierz i Maria Ludwika), w otoczeniu pierwszych panów Rzeczypospolitej, w kościele. Fragment obrazu przedstawiającego hetmana polnego koronnego Marcina Kalinowskiego przekazującego zdobyczne chorągwie kozackie lubelskim dominikanom. Malarz nieznany (Tomasz Muszyński?), ok. 1651–1653 [Źródło: Bazylika św. Stanisława Biskupa Męczennika w Lublinie. Fot. Radosław Sikora].
39 Klasztor Kamedułów na Bielanach pod Krakowem. Stan w 2022 r. [Źródło: zdj. Radosław Sikora].
40 Portret króla polskiego Władysława Jagiełły, namalowany w 1665 r. Choć król ten zmarł w 1432 r., odmalowano go w siedemnastowiecznym odzieniu, na którym nosi szkaplerz [Źródło: Kościół Bożego Ciała w Poznaniu. Zdj. Radosław Sikora].
41 Anna z Mortęskich Wejherowa, żona Ernesta, na portrecie Hermana Hahna, namalowanym w 1597 r. [Źródło: Kościół pw. Świętych Apostołów Piotra i Pawła w Pucku. Zdj. Radosław Sikora].
42 Rodzina Rusinów z Trechtymirowa [Źródło: Johann Heinrich Müntz, Podróże malownicze przez Polskę 1780–1784, opr. Elżbieta Budzińska, Warszawa 2022].
43 Dominikanin podczas kazania. Fragment obrazu z końca XVII w. [Źródło: Bazylika św. Stanisława Biskupa Męczennika w Lublinie. Fot. Radosław Sikora].
44 Dary wotywne z XVIII w. [Źródło: Muzeum Archidiecezjalne w Poznaniu. Zdj. Radosław Sikora].
45 Polacy (w kontuszach) i Polki podczas adoracji Matki Bożej. Fragment obrazu z nastawy ołtarza Wszystkich Świętych. Malowany w drugiej połowie XVIII w. (zapewne ok. 1770 r.) [Źródło: Archikatedra św. Jana Chrzciciela i św. Jana Ewangelisty w Lublinie. Zdj. Radosław Sikora].
46 Nagrobek Piotra Wiesiołowskiego, ufundowany w 1634 roku przez jego wnuków, Krzysztofa i Mikołaja [Źródło: Kościół św. Franciszka i św. Bernardyna w Wilnie. Zdj. Radosław Sikora].
47 Osiemnastowieczny obraz przedstawiający św. Iwo, tercjarza zakonu św. Franciszka, patrona prawników. Na nim to widać pasek św. Franciszka. Podobnym na starość przepasywał swój czarny, aksamitny żupan Aleksander Ursyn Niemcewicz. Obok świętego mężczyźni w strojach polskich [Źródło: Kościół św. Jana w Wilnie. Zdj. Radosław Sikora].
48 Polichromia z pierwszej połowy XVIII w. przedstawiająca rodzinę szlachecką [Źródło: Kościół Bożego Ciała w Poznaniu. Zdj. Radosław Sikora].
49 Pomnik Mikołaja Spytka Ligęzy sprzed 1637 r. [Źródło: Bazylika Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny oo. Bernardynów w Rzeszowie. Zdj. Radosław Sikora].
50 Fragment obrazu z połowy XVII w., przedstawiającego pielgrzymkę Albrychta Stanisława Radziwiłła (w czarnym ubiorze) i jego chorej żony Krystyny Anny (niesiona na łożu) do słynącej cudami Matki Boskiej w Piasecznie. W tle widoczny zamek i miasto Gniew. Pielgrzymka, która miała miejsce w lipcu 1642 r., okazała się skuteczna. Bóle związane z kamieniami nerkowymi ustąpiły. Pani Radziwiłłowa wróciła do formy, a dwa kamienie nerkowe wydaliła w październiku 1649 r. [Źródło: Kościół Narodzenia Najświętszej Maryi Panny w Piasecznie. Zdj. Radosław Sikora].
51 Małżeństwo szlacheckie adorujące Matkę Boską. Fragment obrazu Krzysztofa Boguszewskiego Apoteoza Niepokalanej z 1628 r. [Źródło: Muzeum Archidiecezjalne w Poznaniu. Zdj. Radosław Sikora].
52 Bitwa Polaków z Turkami. Prawdopodobnie pod Wiedniem w 1683 r. Obraz z ok. 1720 r. [Źródło: Kościół św. Piotra i św. Pawła w Krakowie. Zdj. Radosław Sikora].
53 Syn (Jan) modlący się z matką (Justyną Kos z domu Konarską). Fragment nagrobka rodziny Kosów z wczesnego wieku XVII. Prawdopodobnie jego twórcą był Wilhelm van den Blocke [Źródło: Archikatedra w Oliwie. Zdj. Radosław Sikora].
54 Dwór z Żyrzyna, wzniesiony w połowie XVIII w. Stan z 2022 r. [Źródło: Muzeum Wsi Lubelskiej. Zdj. Radosław Sikora].
Bazylika katedralna Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w Pelplinie.
Zdj. Radosław Sikora.
„A iż w Rzeczypospolitej naszej iest dissidium [różność] niemałe in causa Religionis Christianae [w sprawie religii chrześcijańskiej], zabiegając temu, aby się z tej przyczyny między ludźmi sedycyja [rozruch, bunt] iaka szkodliwa nie wszczęła, ktorą po inszych królestwach iaśnie widzimy, obiecujemy to sobie spolnie pro nobis et successoribus nostris, in perpetuum, sub vinculo iuramenti, fide, honore et conscientiis nostris [za nas i za potomki nasze na wieczne czasy pod obowiązkiem przysięgi, pod wiarą, honorem i sumieniem naszym], iż ktorzy jesteśmy dissidentes de religione [rozróżnieni w wierze] pokoj między sobą zachować, a dla różnej wiary i odmiany w kościelech krwie nie przelewać ani się penować confiscatione bonorum [karać konfiskatą majętności], poczciwością [pozbawieniem czci], carceribus et exilio [więzieniem i wygnaniem] i zwierzchności żadnej ani urzędowi do takowego progressu [postępowania] żadnym sposobem nie pomagać. I owszem, gdzieby ią kto przelewać chciał, ex ista causa [z tej przyczyny] zastawiać się o to wszyscy będziem powinni, choćby też za pretextem dekretu abo za postępkiem iakim sądowym kto to czynić chciał”1.
Egzekucja skazanych za tzw. tumult toruński.
Źródło: Daniel Ernest Jabłoński, Thorn affligée : ou relation de ce qui s’est passé dans cette ville depuis le 16. juillet 1724. jusqu’à present, tirée de memoires certains, & composée sans préjugé pour l’instruction des personnes qui aiment la justice & la verité, Amsterdam 1726.
Głosił akt konfederacji warszawskiej z 28 stycznia 1573 roku. Był to fundament ustrojowy dawnej Rzeczypospolitej, gwarantujący jej obywatelom wolność wyznawania dowolnej religii. Czy to oznacza, że odtąd wszyscy żyli ze sobą w zgodzie i szczęściu? Nic z tych rzeczy!
O ile konfederacja warszawska faktycznie zapobiegła wojnom religijnym, które w Europie były wówczas smutną normą, o tyle ludzie byli tylko ludźmi i tam, gdzie któreś wyznanie zdobywało przewagę, starało się ją wykorzystać do pognębienia innych. Na przykład w połowie XVII wieku urzędnik nuncjatury Giacomo Fantuzzi obserwował w Gdańsku takie zjawisko:
„Władze miasta w całości są luterańskie i nie chcą już więcej do siebie kalwinów dopuszczać, którzy nie mając pozwoleństwa, by w Gdańsku przebywać, na początku udawali luteran, aż do chwili gdy wzrósłszy w liczbę tak, że stawić czoła luteranom mogli, odkryli, że są kalwinami i dalej chcą mieć prawo zasiadania we władzach miasta, jak dotąd.
Stąd też dochodzi między nimi do wielkich sporów i niezgody, a w czasie, kiedy z Polski wyjeżdżałem, toczył się między nimi przed trybunałem królewskim wielki proces, przy którym ja, jako przedstawiciel Stolicy Apostolskiej, stale byłem obecny i natrudziłem się niemało, by ojców franciszkanów ad causam [do sprawy] dopuszczono, co mi się udało. Spór się tyczył kościoła Św. Franciszka w Gdańsku, dawniej należącego do franciszkanów, później zaś, do chwili procesu, będącego wspólnie w rękach luteran i kalwinów; jedni i drudzy w nim msze odprawiali, teraz zaś luteranie, którzy zwą się ewangelikami, pragnęli wygnać z niego kalwinów, którzy się zowią ewangelikami reformowanymi. Sprawa ta spowodowała wrogość powszechną między dwoma stronnictwami, luterańskim i kalwińskim, z których pierwsze nad drugim góruje”2.
Kłócili się więc ze sobą luteranie z kalwinami, choć gdy przychodziło do sporów z katolikami, solidarnie stawali przeciw nim. Ci ostatni, zepchnięci w Gdańsku do defensywy, mieli bardzo ograniczone prawa:
„[...] skoro już królowie polscy swym luteranom pozwolili tam zamieszkiwać, ci teraz wraz z kalwinami prawie dwie trzecie miasta stanowią, resztę zaś katolicy, nie mając prawa ani zasiadać we władzach miasta, ani żadnej funkcji czy urzędu miejskiego pełnić. […] A ponieważ prawie całe miasto jest heretyckie, w większości swej luterańskie, katolikom nie wolno publicznie z procesją po mieście chodzić, nosić otwarcie Przenajświętszego Sakramentu chorym, publicznie swych zmarłych chować, a wszystko to przez zaniedbanie królów polskich, a w większej jeszcze mierze biskupów Gdańska, gdzie pięćdziesiąt lat temu katolicy uroczystości owe publicznie organizowali, a teraz prywatnie je urządzają, procesje odbywają się wewnątrz kościołów i na dziedzińcach klasztornych, gdzie zmarłych przenosi się w nocy, by ich następnie za dnia pogrzebać z mszą i zwykłym ceremoniałem”3.
Oczywiście nie wszędzie w miastach dominowali protestanci. Tam, gdzie rządzili katolicy, sytuacja miała się odwrotnie. To protestanci byli w defensywie. Na przykład kilkanaście lat wcześniej, bo w 1633 roku:
„[...] gdy kalwinowie jednego swego umarłego wiedli w Lublinie, studenci nie dopuszczali im tego tam z asystą [czynić]. Tym tumultem zabito studentów kilku i kilku drążników na cmyntarzu kościoła u ojców bernardynów postrzelono”4.
Ostatecznie ów tumult religijny skończył się ugodą między ewangelikami a katolikami, ale ci pierwsi mocno za zadane rany i za zabójstwa, których się dopuścili, zapłacili. Dekret trybunalski zakazał im bowiem odprawiania publicznych nabożeństw, pozwalając jedynie na prywatne ceremonie.
Z kolei w 1632 roku, w stolicy Polski, korzystając z okresu bezkrólewia:
„Pod ten czas [krakowscy] studenci Żydów chcieli zburzyć, kilku utopiwszy, którzy zamknąwszy się z piechotą zamkową [z Zamku Królewskiego na Wawelu] w mieście swym [Kazimierzu], przez dwie niedzieli nie wychodzili, obawiając się”5.
Sprawa zakończyła się prozaicznie. Żydzi „dali coś studentom”6, co skłoniło ich do odstąpienia od swych zbrodniczych zamiarów.
Tego typu konfliktów było co niemiara. Do najgłośniejszego doszło w Toruniu w 1724 roku. W mieście tym, w reakcji na fałszywą plotkę, że w kolegium jezuickim przetrzymywany jest uczeń protestanckiego gimnazjum, rozjuszeni torunianie wdarli się do katolickiej szkoły i zdemolowali ją. Pobito kilku jezuitów i sprofanowano kaplicę. Sprawa trafiła do sądu, który skazał kilkanaście osób na śmierć. Wyrok wykonano.
I tak to – mniej czy bardziej ze sobą skonfliktowani – żyli sobie „rozróżnieni w wierze”, pod prawnym parasolem konfederacji warszawskiej.
Zwiedzając bazylikę katedralną Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w Płocku, trudno przeoczyć duży, ładnie wykonany nagrobek księdza. Ktoś włożył wiele wysiłku w to, by pamięć o zmarłym nie zaginęła. Czyżby rodzina? Okazuje się, że nie. Byli to przyjaciele, którzy nie poskąpili pieniędzy na tak drogą inwestycję. A to wszystko, aby upamiętnić człowieka, którego niewątpliwie bardzo szanowali nie tylko za jego wiedzę, ale i charakter. Jak bowiem głosi epitafium, nagrobek jest poświęcony:
„Czcigodnemu księdzu, Pawłowi Głogowskiemu, dziekanowi płockiemu, mężowi z pobożności i mądrości, z wielkiej nauk świętych i prawodawstwa znajomości głośnemu, wyróżniającemu się niewinnością życia, czystością obyczajów, gościnnością, skromnością, popiołom jego mieszkanie to przedtem przygotowane i uposażone przyjaciele wystawili. Umarł dnia 10 lutego roku Pańskiego 1580, wieku swego 78”7.
Nagrobek księdza Pawła Głogowskiego.
Źródło: Bazylika katedralna Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w Płocku. Zdj. Radosław Sikora.
Jak pisał Antoni Julian Nowowiejski, czyli autor monografii o Płocku, ksiądz Paweł Głogowski był sławą kapituły płockiej nie tylko ze względu na swoją uczoność, lecz również jako „niepospolitej dobroci człowiek”8. Dzięki takim duchownym, w czasach, gdy wokół szalała reformacja, Mazowsze fanatycznie wręcz trzymało się religii katolickiej.
„[Herakliusz Kostecki, bazylianin] zniósł tę ciemność, którą zastał. Pierwszą w [s]przedawaniu żonek, drugą w żenieniu się po kilka razy i zostawaniu mężem kilku żon [...]”9.
Bazylianin w 1764 r. Rys. Jean-Baptiste Le Prince.
Źródło: Cyfrowe zbiory Herzog Anton Ulrich-Museum Braunschweig.
Zanotował mieszkający na Ukrainie polski szlachcic Paweł Mładanowicz. Była to wielka zmiana, gdyż zanim Kostecki w latach sześćdziesiątych XVIII wieku rozpoczął działalność misyjną, to szerzyły się tam zupełnie niechrześcijańskie obyczaje. I to mimo że chrześcijaństwo na tych terenach sięga korzeniami X wieku.
Jednymi z podstawowych zadań, przed którymi stał Kościół katolicki (czy to rzymskokatolicki, czy też – jak w wypadku Kosteckiego – greckokatolicki, tj. unicki), były i dążenie do poprawy obyczajów swoich wiernych, i misja ewangelizacyjna wśród pogan oraz członków innych wyznań. Wywiązywanie się z tych zadań nieraz niosło ze sobą spore ryzyko. Najlepszym przykładem żywot Herakliusza Kosteckiego, który w 1768 roku poniósł męczeńską śmierć w Humaniu.
Ukraina owej epoki była zaniedbana przez duchowych przewodników, więc i nie dziw, że pleniły się tam zachowania nieakceptowane ani przez katolików, ani przez prawosławnych. Wśród nich były nie tylko handel żonami czy poligamia, ale także homoseksualizm i zoofilia. O tych ostatnich pisał na przykład ksiądz Jędrzej Kitowicz:
„Było w Siczy Kozaków, ich terminem zowiąc, czterdzieści kureni (po polsku: korzeni). [...] Żon nie mieli ani kobiety żadnej między sobą nie cierpieli; a kiedy który został przekonany, że kędy za granicą miał sprawę z kobietą, tedy takowego do pala w kureniu, z którego był, za dekretem przywiązanego, póty tłukli polanami, to jest szczypami drew, póki go nie zabili, pokazując na pozór, jakoby czcili stan czystości; dla czego też nazywali się powszechnie mołojcami, to jest młodzieńcami, gdy w samej rzeczy prowadzili życie bestialskie, mażąc się jedni z drugimi grzechem sodomskim [współżyjąc seksualnie ze sobą] albo łącząc z bydlętami [współżyjąc seksualnie ze zwierzętami], na które sprośności, samej naturze obmierzłe, nie było żadnej kary, jakby uczynek z kobietą był plugawszy niż z kobyłą albo z krową”10.
Na Ukrainie musiała panować dość duża swoboda seksualna, skoro Johann Heinrich Müntz, który w 1783 roku znalazł się na granicy jej polskiej i rosyjskiej części, zapisał: „Ludność jej ciągle się zmniejsza […] z powodu chorób wenerycznych, którymi wszyscy mieszkańcy są zarażeni”11.
Jednak nie tylko Ukraina wymagała duchowej opieki. Fundując kolegium jezuitów w Połocku, król Stefan Batory chciał między innymi zapobiec patologiom zachowań seksualnych, w tym panującemu wśród miejscowych snochactwu. Snochactwo, czyli utrzymywanie przez teścia kontaktów seksualnych z synową (сноха, czyli snocha, oznacza synową), było wówczas akceptowane przez Rusinów. Jak pisał ksiądz Jan Piotrowski:
„Przywiedziono mi, prawi, tu na Litwie gdzieś niedawno dziecię we 13 lat, a przy niem niewiastę. Ten chłopiec mężem był tej niewiasty a przecie ojciec jego mieszkał z nią, jako z żoną, czekając, ażby syn dorósł”12.
Odzyskany w 1579 roku z rąk moskiewskich Połock, zamieszkany był w zdecydowanej mierze przez prawosławnych Rusinów. I to pracy misyjnej wśród nich poświęcone było wspomniane kolegium.
Wielowiekowa, intensywna praca Kościoła katolickiego zmieniła obyczaje społeczeństw wchodzących w skład dawnej Rzeczypospolitej. Choć, jak to widać po naszych czasach, żadna zmiana nie jest trwała ani ostateczna.
O ile na początku XVI wieku noszenie nakryć głowy w kościołach było czymś normalnym, o tyle sto lat później za takie zachowanie można już było nieźle oberwać. Przekonał się o tym piętnastoletni Żyd Meir ben Jechiel, którego polski szlachcic Abraham Sokołowski bezskutecznie próbował nakłonić do przyjęcia wiary katolickiej. W tym to celu, przysposabiając go sobie na pachołka, każąc nieść za sobą pałasz, udali się do kościoła w Czechowicach. A było to pod koniec 1608 roku.
W samym kościele szlachcic rzekł: „Zdejm czapkę z głowy”13, lecz jako że w żydowskiej tradycji mężczyźni powinni nosić nakrycia głowy na znak bogobojności, mając również zakaz naśladowania zwyczajów innowierczych, Meir ben Jechiel nie wykonał polecenia. Wówczas Polak sam mu tę czapkę zdjął i po chwili oddał w ręce młodzieńca. Lecz ten, aby nawet przez chwilę nie stać z gołą głową, położył sobie na nią dłonie. A gdy tylko otrzymał czapkę, skorzystał z niej. Jako że powtórzyło się to trzykrotnie, a tłumy ludzi w kościele przyglądały się tej scenie z uwagą, Sokołowski rzekł:
„Uczyń to tylko dla mnie, a serca nie przykładaj, tylko aby uświęcić mnie w oczach ludu, aby zdawało się, iż spełniłeś wolę moję”14.
Jednak prośba ta nie wywołała żadnego skutku. Coraz bardziej poirytowany szlachcic ostrzegł Żyda:
„Jeszcze raz to uczynię i czapkę dam ci do ręki. Strzeż się abyś jej na głowę nie włożył, bo jedno istnieje prawo, abyś śmierć poniósł”15.
Ale i ta groźba nie podziałała, bo gdy Sokołowski podał czapkę młodzieńcowi, ten ponownie włożył ją na głowę. Tego już było za wiele! Wściekły szlachcic, powstrzymując się przed zabójstwem człowieka w kościele, „zajadłości swej okiełznać nie mogąc, w płonącym gniewie policzek mi tylko wymierzył, tak iż dwa zęby mi wypadły, a cały lud patrzył”16.
Mimo iż „krew buchnęła mi z ust i nozdrzy”,17 Meir ben Jechiel ostatecznie dopiął swego. Wyprowadzono go ze świątyni, doprowadzono do porządku, a gdy później znaleźli się w kościele w Krakowie, „w obawie, iż wzgardzę słowami jego i hańba spotka go większa, niż kilka razy już[em] mu uczynił”18, Sokołowski już nie próbował zmuszać go do ściągania czapki. I tylko ludzie zdumieni patrzyli, kim jest ów człowiek, który w Domu Bożym śmiał stać z nakrytą głową. Tak to przynajmniej przedstawił sam Meir ben Jechiel, by w oczach swoich ziomków uchodzić za bohatera, niedającego się ni prośbą, ni groźbą nakłonić do złamania zasad wiary. A czy mógł tę historię nieco podkoloryzować? Wydaje się, że tak.
Urodzony w 1766 roku szlachcic polski Jan Duklan Ochocki, opisując czasy swojej młodości, stwierdził, że laufrowie i pajucy nawet w kościele nie zdejmowali nakryć głowy. O tych pierwszych pisał:
„Laufrów odziewano z hiszpańska w lekkie materye, w trzewiki, z kaszkietem na głowie z herbem pańskim i piórami strusiemi, którego nie zdejmowali nigdy ani w kościele, ani w sali posługując do stołu”19.
Z kolei pajucy „na wygolonej wysoko głowie mieli czapki spiczaste, obwinięte materyą koloru herbowego, której ani na pokojach, ani nawet w kościele nie zdejmowali”20. Jak widać, dla służby dworskiej robiono wyjątek. I to, co nie uchodziło panu, czyli szlachcicowi, uchodziło jego pachołkowi. Dziwne to, ale jednak pozwala zrozumieć, dlaczego Abraham Sokołowski ustąpił Meirowi ben Jechielowi i mimo opisanego ataku wściekłości nie wymagał później od niego ściągania czapki w świątyni.
13 marca 1633 roku, mając wolną chwilę od obowiązków państwowych, kanclerz wielki litewski Albrycht Stanisław Radziwiłł dosiadł konia i pojechał na krakowskie Bielany, by podziwiać nowo wzniesiony klasztor. W swoich pamiętnikach zapisał:
„[...] udałem się na Srebrną Górę kamedułów, odległą o milę od Krakowa. Klasztor ten ogromnym kosztem zbudował marszałek koronny [Mikołaj] Wolski, jak to oznajmił miejscowy zakonnik, który poręczył mi, że wydano na budowę 500 000 zł. Gmach godny króla, a nie szlachcica. Niech Bóg będzie mu wieczną nagrodą. O budowie nie wspominam, skoro może być przez wszystkich w Królestwie oglądana, to tylko dodam, że rzecz jest godna zobaczenia i może się równać z zagranicznymi budowlami”21.
Wspomniane 500 tys. złotych było kwotą ogromną. Ten sam kanclerz wielki litewski w 1632 roku zapisał, że zbudowanie mostu łączącego oba brzegi Wisły pod Warszawą kosztowało raptem 14 tys. złotych.
Klasztor na Bielanach był jednym z mnóstwa przykładów pobożnych fundacji polskiej i litewskiej szlachty. Mimo licznych zawieruch dziejowych przetrwały one do naszych czasów w znacznie lepszym stanie niż wznoszone na prywatne potrzeby pałace czy zamki, a tym bardziej drewniane dwory.
„Farę oddali [protestanccy] mieszkańcy na pastwę zniszczenia, w obawie żeby jezuici – którym niedawno budynek odebrano – nie dostali go na powrót w swe ręce”22.
Tak pisał bez ogródek węgierski kalwin, który w 1617 roku zwiedzał Elbląg. Zarówno w tym mieście, jak i w innych miastach Rzeczypospolitej, gdzie protestanci urośli w siłę, trwała walka o mienie Kościoła katolickiego. Choćby w Gdańsku, gdzie:
„[...] zatrzymali oni [protestanci] kościoły katolickie, do jakich wdarli się byli katolikom, którzy już przedtem z nich ustąpić [przed przemocą] musieli; jedynie dominikanom kościół ich zwrócono a potem karmelitom i mniszkom [brygidkom]”23.
Kościół św. Jakuba w Lęborku (po prawej) i średniowieczne obwarowania miasta (wieża w centrum i po lewej). Stan z 2022 r.
Źródło: zdj. Radosław Sikora.
Wzorem innych części Europy w dobie reformacji wyznawcy nowych religii i sekt bezpardonowo zawłaszczali katolickie kościoły, klasztory czy inne dobra. Tam, gdzie napotkali opór, wywiązywały się trwające krócej lub dłużej konflikty. Królowie polscy, w zależności tak od sytuacji ogólnej, jak i swojej religijnej gorliwości, różnie na to reagowali. Czasem obojętnością, a czasem wspierając katolików przeciw grabieżcom. Przykładem mogą być losy kościoła św. Jakuba w Lęborku, który w połowie XVI wieku zajęli ewangelicy. Władza polskich królów była tu wówczas osłabiona, bo choć ziemia lęborska formalnie do nich należała, to jednak przekazali ją w lenno książętom pomorskim. Ci zaś, przyjąwszy luteranizm, wspierali swoich współwyznawców. Dopiero po bezpotomnej śmierci księcia Bogusława XIV, w kwietniu 1637 roku, Lębork przeszedł bezpośrednio pod panowanie polskiego króla Władysława IV Wazy. Ten wcielił ziemię lęborską do województwa pomorskiego Królestwa Polskiego, a biskup Maciej Łubieński rozpoczął starania o odzyskanie kościołów. Na szczęście strony bez walki doszły do porozumienia (21 marca 1639 r.), dzięki czemu kościół św. Jakuba w Lęborku zwrócono katolikom (27 marca 1640 r.). Nie wszędzie jednak kończyło się tak pomyślnie. Dlatego do końca istnienia dawnej Rzeczypospolitej całe mnóstwo świątyń czy klasztorów wzniesionych przez katolików pozostało w rękach protestantów.
W latach 1676–1677 po Rzeczypospolitej podróżował Robert South, kapelan angielskiego ambasadora w Polsce. Dzięki temu poznał miasta i obyczaje mieszkańców kraju. I cóż to szczególnie przykuło uwagę naszego podróżnika?
W liście pisanym w Gdańsku 16 grudnia 1677 roku zanotował, iż w katedrze gnieźnieńskiej zaobserwował, że gdy podczas Mszy Świętej czytano jakąkolwiek część Ewangelii, każdy mężczyzna wyciągał swą szablę do połowy z pochwy, aby zaświadczyć o swojej gotowości do obrony wiary chrześcijańskiej. Wyjaśnił przy tym, że jest to zwyczaj praktykowany w Polsce od czasów panowania króla Mieczysława (czyli księcia Mieszka I), pierwszego chrześcijańskiego władcy Polski24. Jak się okazuje, praktyka ta nie była aż tak powszechna, jak sądził, ale potwierdzają ją również rodzime źródła. Jednym z nich są wspomnienia Jana Duklana Ochockiego.
Jan Duklan Ochocki, szlachcic urodzony w latach sześćdziesiątych XVIII wieku, wiele wzmianek w swoich pamiętnikach poświęcił okolicznościom, w jakich noszono szable. Między innymi pisał o zachowaniu Polaków podczas Mszy Świętej:
„Jeszcze w młodości mojej pamiętam zwyczaj gdzie niegdzie zachowywany, że w czasie śpiewania lub czytania Ewangelii przy mszy świętej, głowy nakrywano kołpakami25, a pałasze do pół dobywano z pochew, dla okazania gotowości bronienia wiary katolickiej.
Powoli zwyczaj ten stary ustawać począł; w roku 1786 pierwszy raz będąc w Warszawie, widziałem jeszcze starców obrządku tego dopełniających, ale to już były wyjątki tylko.
Falkowski, skarbik łucki, do śmierci [w 1789 r.] go nie zaniechał. Mam pod ręką cały ten proces drukowany, którego on był instygatorem.
Najprzód w roku 1785 d. 17 grudnia w grodzie łuckim manifestacya W.[ielmożnego] Jerzego Falkowskiego przeciwko wszystkim generaliter [w ogólności] religii katolickiej odstępcom czytającym Woltera, opuszczającym obowiązki, wzgardzającym staremi zwyczajami, jako dobywaniem pałasza w czasie Ewangelii itp.”26.
Msza Święta z udziałem polskich rekonstruktorów, w kościele w Pomorzanach, w 2014 r. Rekonstruktorzy dobywają szabel podczas czytania Ewangelii.
Źródło: zdj. Tomasz Raczyński.
Mamy więc naocznego świadka, opisującego praktykę dobywania szabel (w tych czasach szable zwano już powszechnie pałaszami) w czasie Mszy Świętej, podczas czytania Ewangelii. Kolejnego zresztą. Bo już Jacek Kowalski przywołał wspomnienia Floriana Jaroszewicza (1694–1771), który pisał: „W młodości mojej widziałem niektórych wielkich panów, że pod czas Ewangelii za szablę się trzymali”27. Jaroszewicz pisał o wielkich panach, a Ochocki o zwykłej szlachcie. Obie te relacje uwiarygodniają się i uzupełniają. Wynika z nich, że na początku XVIII wieku zwyczaj dobywania szabel podczas Mszy Świętej trwał jeszcze wśród najbogatszych i najbardziej znaczących, a choć potem zanikł w tej grupie, to wśród uboższej szlachty tu i ówdzie dotrwał do lat osiemdziesiątych XVIII wieku.
Na początku lat dziewięćdziesiątych XVIII wieku obyczaj ten, choć zmodyfikowany, doczekał się prawdziwego renesansu. Dowodzi tego między innymi opis obozu wojskowego pod Gołębiem z 1791 roku:
„Widok wspaniały kilku tysięcy narodowego żołnierza pod bronią, na wszelki wojenny rynsztunek opatrzonego, odgłos przy odprawianiu mszy, armat, kotłów, trąb i szelest oręża, dobywanego podczas ewangelii i podniesienia sprawował w sercach przytomnych obywatelów wszelkiego stanu i płci uczucia mocne i radosne z powstającego znaczenia kraju naszego”28.
Warto zwrócić uwagę, że nie tylko – jak dawniej – szable wyciągano podczas czytania Ewangelii, ale także – i tu nowość – podczas podniesienia Najświętszego Sakramentu. To ostatnie mogło być wynikiem wpływów francuskich. Jak bowiem wspominał Józef Załuski, były szef szwadronu polskiego pułku szwoleżerów gwardii cesarskiej, w 1810 roku w Hiszpanii:
„[...] nabożeństwa nasze nie podobały się Hiszpanom starszym, a zwłaszcza kanonikom, bo do mszy asystował oddział wojska z bronią i lubo podczas podniesienia prezentowano broń, wszelako żołnierze zachowywali czapki na głowie, a oficer komenderujący paradą kościelną odzywał się głośno po kościele, co było według zwyczajów wojska francuskiego”29.
Podobnie pisał Julian Ursyn Niemcewicz o mszach w Warszawie, celebrowanych w epoce Księstwa Warszawskiego:
„Zwyczaj był za Francuzów, że wojsko szykiem stawało w kościele, podczas Podniesienia broń prezentując. Później zwyczaj ten ustał”30.
Jakby nie było, obyczaj dobywania szabel podczas Mszy Świętej z pewnością istniał w przedrozbiorowej Rzeczypospolitej. Do tej właśnie tradycji odwołujemy się jako rekonstruktorzy historyczni, praktykując ją od czasu do czasu31.
Jak pisał autor Encyklopedii staropolskiej:
„W obyczaju polskim był odwieczny zwyczaj u możniejszych przypinania korony na głowie panny młodej, udającej się do ślubu, co było symbolem ukoronowania jej cnoty panieńskiej. Pierwotne znaczenie takiego symbolu w obyczaju lechickim miał maleńki wianeczek ruciany, który przypinano do włosów na ciemieniu. Później, aby nagrodę cnoty uświetnić, przypinano na wianku koronę”32.
Panna młoda z koroną na głowie. Fragment tzw. Tablicy gołuchowskiej z ok. 1620 r.
Źródło: Muzeum Narodowe w Poznaniu.
A jak to wyglądało w praktyce? Spójrzmy na ceremonię poprzedzającą ślub jednego z najbogatszych magnatów koronnych, Jana Zamoyskiego, z Marią Kazimierą d’Arquien, która była dwórką królowej Ludwiki Marii. Ceremonię tę opisał Michel Rousseau de la Valette w książce wydanej w 1679 roku. Otóż dwa dni przed ślubem, czyli 1 marca 1658 roku:
„[...] Podlotowski przybył w imieniu Księcia [Jana Zamoyskiego], by wręczyć jej [panny d’Arquien] Pani [królowej Ludwice Marii] diamentową koronę. Ten ceremoniał i wszystkie następne stosuje się w Polsce podczas ślubów wielkich Panów. [Panna d’Arquien] Znajdowała się obok Królowej, siedzącej pod baldachimem. [Podlotowski] Wygłosił uroczyste przemówienie o pięknych zaletach Zamoyskiego, o splendorze i wielkości jego domu, o ważnych stanowiskach zajmowanych w Rzeczypospolitej przez jego przodków. Po obszernym rozwodzeniu się na ten temat wręczył Królowej trzymaną koronę. Królowa włożyła ją na głowę Panny d’Arquien. Następnie uroczystą przemowę wygłosił Kanclerz Królowej. W sposób równie przesadny mówił zwłaszcza o urodzie, inteligencji i innych wielkich zaletach [przyszłej] panny młodej. Wychwalił jej dom, jej wielkie koligacje rodzinne i nie omieszkał wspomnieć o niczym, co świadczyło o szczęściu jakie miał Książę, ją poślubiając”33.
Zwyczaj ten trzymał się dobrze i w kolejnym stuleciu. Marcin Matuszewicz pod rokiem 1754 zanotował, że gdy jego brat Józef się żenił:
„W dzień szlubu po obiedzie pretendowano, abym koronę z klejnotów ubraną szlubną pannie młodej oddawał i miał mowę”34.
Fragment rewersu medalu ślubnego, jaki wybito w Gdańsku z okazji małżeństwa króla polskiego Władysława IV Wazy. Na dole wizerunek pierścienia ślubnego. Powyżej dwie splecione dłonie, symbolizujące małżeństwo. W tle panorama Gdańska.
Źródło: Zamek Królewski w Warszawie.
Wróćmy jednak do 1658 roku. Warto dodać, że znano już wówczas zwyczaj wręczenia obrączki, czy raczej pierścionka ślubnego. I tak:
„[...] Arcybiskup Gniezna, Prymas Polski [Andrzej Leszczyński] rozpoczął ceremonię Ślubu. A gdy zapytał Pannę d’Arquien, czy chce pojąć Księcia Zamoyskiego za męża, ta odwróciła się w stronę Królowej, złożyła głęboki ukłon i poprosiła ją o zgodę. Po jej otrzymaniu przyjęła ślubny pierścionek”35.
Tu muszę sprecyzować, że nie tylko panna młoda otrzymywała pierścień ślubny. Przykład tego widzimy podczas ślubu króla Zygmunta III Wazy i Konstancji Habsburżanki, do którego doszło 11 grudnia 1605 roku w Krakowie:
„[...] gdy ks. kardynał pytał królowej: spondesne [przyrzekasz]? ona pierwej matki, obróciwszy się z ukłonem, spytawszy co odpowiedzieć ma, odpowiedziała: spondeo et volo [przyrzekam i chcę]. W tem pierścienie oddawał, i przemienił ks. kardynał [...]”36.
Podobna scena rozegrała się 10 marca 1646 roku, w kościele św. Jana w Warszawie, gdzie doszło do pierwszego spotkania Ludwiki Marii Gonzagi z jej poślubionym per procura mężem, polskim królem Władysławem IV Wazą. Wówczas nuncjusz „pierścienie przemienił / y semel contractum matrimonium confirmauit”37, czyli wymianą pierścieni potwierdził zawarte przez nich małżeństwo.
Pierścionek (zaręczynowy?) tzw. rączka w rączkę. Polska, 1604 r.
Źródło: Muzeum Okręgowe w Koninie. Zdj. Wojciech Ziemski.
A kiedy pojawiły się obrączki ślubne? Okazuje się, że znano je już w połowie XVII wieku, choć bardziej popularne stały się dopiero w kolejnym stuleciu. Na przykład w 1667 roku Zuzanna Obodyńska ofiarowała Matce Boskiej Domagaliczowskiej „po zmarłym małżonku swym [...] parę obrączek kręconych, ślubnych”38.
Oprócz korony dla panny młodej oraz obdarowywania się pierścieniami czy obrączkami istniał jeszcze inny zwyczaj ślubny. Odnotował go Bazyli Rudomicz w marcu 1658 roku. A chodziło o wręczanie idącym do ołtarza gałązek lilii. Pan Bazyli podejrzewał, że zwyczaj ten miał biblijne korzenie:
„[...] N. Maria Panna radząc się najwyższego kapłana w sprawie poślubienia oblubieńca otrzymała za jego pośrednictwem z nieba objawienie, iż starający się o Jej rękę będą trzymać gałązki z kwiatami. Tego zaś winna wybrać jako oblubieńca, nad którego gałązką kwitnącą ukaże się Duch Św. w postaci gołębicy. I to zdarzyło się św. Józefowi. Stąd prawdopodobnie utrwalił się zwyczaj dawania gałązek lilii idącym do ślubu”39.
Niestety Rudomicz nie wyjaśnił, jak powszechny był to zwyczaj i jakich warstw społecznych dotyczył.
„Dnia 12 [stycznia 1683 r.] odprawował się [w Wilnie] pogrzeb znamienity jej m.[ość] pani Macybelli Hlebowiczówny z domu, Marcjanowej Ogińskiej, wojewodzinej trockiej, zacnej pani, z wielką magnificencyją [wspaniałością] u ojców dominikanów, w kościele onych. Na którym będąc nabożeństwie casu [przypadkiem] przypatrzyłem się tej wszytkiej ceremonijej, osobliwie że zeszła ta zacna heroina upraszała o to małżonka swego, jw. [jaśnie wielmożnego] jm. [jegomość] pana Marcjana z Kozielska Ogińskiego, wojewodę trockiego i testamentem warowała [zabezpieczyła sobie], ażeby tru[m]na niczym nie obita była. Tedy jm. pan wojewoda, nie łamiąc jej wolej i dyspozycyjej jako kochający małżonek, samą srebrną trunę nową wystawił na katafalku, kosztującą ośm tysięcy talarów twardych; której [Ogińskiej] niech da Bóg światłość wiekuistą, jako zacnej i łaskawej pani”40.
Castrum doloris Anny Katarzyny z Sanguszków Radziwiłłowej, wystawione w kościele Jezuitów w Nieświeżu 11 września 1747 r. Castrum doloris to bogato dekorowana struktura, specjalnie wznoszona na uroczystości pogrzebowe. Jej centralnym punktem był katafalk, na którym składało się trumnę. W tym wypadku mamy dwie trumny z portretami zmarłych – wyżej Anny, a niżej jej czteroletniego wnuka Mikołaja.
Źródło: Cyfrowe zbiory Muzeum Narodowego w Warszawie.
Staropolskie pogrzeby starano się urządzać z niesłychaną pompą; z tym większą, im wyżej w hierarchii społecznej stała rodzina zmarłego. Nie wszystkim to odpowiadało, czy to ze względu na niepotrzebne wydatki, czy też chrześcijańską pokorę. Niektórzy umierający prosili więc rodzinę, czy nawet domagali się tego odpowiednim zapisem w testamencie, by ich pogrzeb był urządzony skromnie, bez zbędnych kosztów. Tak właśnie postąpiła żona wojewody trockiego, żądając od męża, by nie obijał trumny żadną materią. Ale prośby umierających to jedno, a przymus wewnętrzny to drugie. Kochający członkowie rodziny, choć formalnie spełniali prośby umierających, znajdowali jednak sposób na ominięcie ich życzeń. Pan Marcjan Ogiński nie obił trumny aksamitem czy inną drogą materią, ale aby pokazać swą małżeńską miłość, by ukoić nieco swój ból, który byłby tym większy, gdyby pochował żonę w surowym drewnie, ufundował jej srebrną trumnę, która kosztowała fortunę, bo aż 8 tys. talarów. Kompromisy były zresztą różnorodne. Na przykład urządzano dwie uroczystości. Jedną – zgodnie z wolą zmarłego – skromną, a drugą z pełną pompą. Takimi to fortelami potrafiono pogodzić ogień z wodą.
„Po jej [trumny] spuszczeniu i złożeniu do grobu [krypty kościelnej], stryj [młodych Firlejów, a brat zmarłego] o godności wiślickiej [kasztelan wiślicki] wziął hełm, najstarszy syn [zmarłego] Mikołaj tarczę, najmłodszy kopię, z całej siły rzucili nimi o ziemię i rozgnietli. Ciężkozbrojny rycerz, który z rynsztunkiem wjechał konno do kościoła, osunął się z konia”41.
Husarz kruszący kopię na przeciwniku. Fragment siedemnastowiecznego obrazu przedstawiającego św. Kazimierza na tle sceny bitewnej. Podczas pogrzebów to zwykle właśnie husarze byli wykorzystywani do kruszenia kopii.
Źródło: Bazylika Zwiastowania Najświętszej Maryi Panny w Leżajsku. Zdj. Radosław Sikora.
Takie oto ceremonie towarzyszyły pogrzebowi wojewody krakowskiego Jana Firleja w 1574 roku. Już wtedy znano zwyczaj łamania broni po zmarłym szlachcicu i upadania rycerza na posadzkę kościoła. Zwyczaj ten wkrótce rozwinięto, tak że to ów wpadający konno do świątyni rycerz łamał kopię o katafalk. A że było to niebezpieczne, więc i nie dziw, że przy tej okazji dochodziło do licznych wypadków. Na przykład podczas pogrzebu hetmana wielkiego koronnego Stanisława Koniecpolskiego w 1646 roku:
„Na tym pierwszym pogrzebie hetmana w Brodach nastąpiło zamieszanie w kościele, kiedy to w ciasnocie według zwyczaju rycerz na koniu chciał złamać swoją kopię; spłoszony koń wielu zranił kopytami, a wypadłszy z kościoła przebiegł całe miasto i dopiero wtedy go zatrzymano”42.
Kilka lat później, w Warszawie:
„[...] odprawował się pogrzeb w kościele św. Jana u fary, Marszałka nadwornego niedawno zmarłego [Adama Kazanowskiego] piękną apparencyą w prowadzeniu ciała, koni powodnych pięknie ubranych, osoby giermka i inszych okoliczności do tego aktu należących i z niemałym kosztem [...]. Katafalk był nakształt herbu jego, to jest z bramy o trzech wieżach zrobiony i kopiami usarskiemi z proporcami czerwono-złotymi na znak tego, że był żołnierzem, ozdobiony. [...] Śmiechu zaś ludzi nabawił a oraz i strachu Wisłouch, gdy krusząc kopią po śliskiej na ten czas bardzo posadzce, w biegu końskim mało nie zabił Panny Grzybowskiej [...] przy katafalku stojącej”43.
Zmarły w 1649 roku marszałek Adam Kazanowski. Rycina Willema Hondiusa z 1646 r. Na jego to pogrzebie doszło do niebezpiecznego incydentu podczas kruszenia kopii.
Źródło: Wikimedia.
Podobne kłopoty opisał szlachcic litewski Jan Władysław Poczobut Odlanicki. W 1662 roku, podczas pogrzebu swojego brata Stanisława:
„[...] gdyśmy odprawili pogrzeb nieboszczyka brata Stanisława w kościele kupiskim [w Kupiszkach], krusząc kopię pomieniony jm. pan Szykier, łowczy witebski, malusieńko się nie zabił przez niefortunę spadania z łęków obu – zadniego i przedniego, w impecie wszytkim końskim za uderzeniem drzewca [kopii] surowego, które się ledwie skruszywszy w samym wypadaniu z kościoła, upadło w poprzek konia, kiedy się właśnie trzeba było schylić. Aż się uderzył o wiereję [wierzeję], wypadając, a zatem i z konia spaść musiał, tak go z umysłu nakierował, widząc że nogi w strzemionach uwięzły, a szkapa dziarska. Pan Bóg to wie, co by było, gdyby tego fortelu nie zażył, aby padł koń. Jakoż tak przykro wypadając padł, że się wszyscy cudowali, że żyw został. Tak się to kruszenie kopijej nie nadało [...]”44.
Tego typu wypadki nie odstraszały jednak szlachty, więc przy pogrzebach nie tylko hetmanów, nie tylko rotmistrzów, ale nawet towarzyszy polskiego autoramentu, oddawano im tę ostatnią przysługę.
W Rzeczypospolitej przetrwała średniowieczna tradycja samobiczowania się pokutników. A ponieważ zanikła ona we Francji, to i nie dziw, że Charles Ogier, obserwując w Gdańsku procesję biczowników, był bardzo zaskoczony tym niecodziennym widokiem:
„Kiedyśmy pod wieczór [21 marca 1636 r., w dzień Męki Pańskiej] powrócili do naszych Dominikanów [kościoła i klasztoru Dominikanów w Gdańsku], byłem świadkiem widowiska, jakiego dotąd jeszcze nie widziałem. Utworzyła się mianowicie około godziny siódmej procesja penitentów w czerwone odzianych płaszcze i polskie pieśni śpiewających, którzy kościół obchodzą, przystają, na ziemię padają przed Bożym Ciałem i tam się biczują. Myślałem ja, że zwykli robić to nie za mocno i raczej na pozór. Tymczasem oni biczowali się tak okrutnie, jakby to rzecz szła o cudzą skórę, a kiedy po stu albo więcej uderzeniach przestali na znak swego przywódcy, który kijem rytm im do tego wystukiwał, i na ziemi leżeli, myślałem, że sprawa z tym skończona”45.
Kościół św. Mikołaja i klasztor Dominikanów w Gdańsku, przed którymi Charles Ogier obserwował orszak samobiczujących się kapników.
Źródło: Georg Reinhold Curicke, Der Stadt Dantzig Historische Beschreibung..., Gdańsk 1687.
Charles Ogier był katolikiem, więc dobrze rozumiał, czym to samobiczowanie w Wielki Piątek było podyktowane. Ale oglądana gorliwość śpiewających polskie pieśni (jak zaznaczył, w Gdańsku katolikami byli przeważnie Polacy, „bo Niemcy bardziej przylgnęli do herezji”46) przerastała jego pojęcie o pobożności. Gdy po krótkiej przerwie biczownicy kontynuowali samoumartwienie, Francuz oddalił się:
„Aliści gdy przywódca zaraz potem znowu rytm zaczął wybijać, gwałtowniej jeszcze krwawe to widowisko wznowili. Nie mogłem czekać na koniec tego tragicznego widowiska, bom też i nie miał tyle wytrwałości w przyglądaniu się, ile oni w dręczeniu się mieli”47.
Mimo iż nie wytrwał do końca ceremonii, Ogier dopisał jeszcze kilka zdań komentujących całą sytuację:
„Podczas tego zaś gdy tamci się biczują, grają organy i inne instrumenty i śpiew rozbrzmiewa i rok w rok widowisku temu przygląda się niezliczony tłum zmieszanych ze sobą heretyków i katolików, którzy – każdy stosowanie do swego usposobienia – podziwiają, litują się, albo wyśmiewają. Podobno w Polsce wielu ze znacznej szlachty zwykło w ciągu tych dni tak dręczyć i biczować [się] już to publicznie, już to prywatnie. Mają ci petenci twarze zasłonięte, i zakryte i poznać, kto oni, można chyba tylko z ruchów i postawy”48.
Zwyczaje te trwały w najlepsze i w XVIII wieku. Bardzo szczegółowo opisał je wówczas ks. Jędrzej Kitowicz. Od niego to dowiadujemy się na przykład tego, kim byli ludzie (zwani kapnikami) biorący udział w tej ceremonii:
„Byli to ludzie rozmaici, z nabożeństwa [pobożności] lub z nakazu spowiedniczego za grzechy swoje publiczną dyscyplinę w kościołach podczas pasji czyniący”49.
O dziwo, czasami brały w tym udział również kobiety. Acz księdzu to się nie podobało:
„Zdarzało się, acz rzadko, że panny płocho pobożne skrycie ubierały się w kapy, na suknią męską włożone, łączyły się z kapnikami i wraz z nimi publiczną czyniły dyscyplinę [chłostę]. Jako jednak z natury są miłosierne, tak się też i nad swoim ciałem pastwić nie raczyły, głaszcząc się raczej miętką dyscypliną po plecach niż biczując, a ciałem delikatnym i koszulą cienką wizerunek miłosny zamiast pokutnego wystawując”50.
Ksiądz Kitowicz nie omieszkał także opisać narzędzi służących do samobiczowania się:
„[...] biczowali się w gołe plecy dyscyplinami rzemiennymi albo nicianymi, w powrózki kręte splecionymi. Niektórzy końce dyscyplin rzemiennych przypiekali w ogniu dla dodania większej twardości albo szpilki zakrzywione w dyscypliny niciane i rzemienne zakładali, ażeby lepiej ciało swoje wychłostali, które czasem takowym ćwiczeniem, silno przykładanym, aż do żywego mięsa i szkurłatów [kawałów skóry] wiszących sobie szarpali, brocząc krwią suknie, kapę i pawiment kościelny”51.
A ile trwało to krwawe widowisko, które wzbudzało w widzach skrajnie różne emocje? Okazuje się, że mniej niż kwadrans. Gdyby zaś któryś kapnik próbował przedłużać swoje cierpienie, to idący na końcu orszaku marszałek podchodził do pokutnika i ściągał mu z ramienia kaptur, zasłaniając nim plecy. A wszystko po to, by kapnik nie wywyższał się nad innych w swojej gorliwości.
1Confederatio Generalis Varsaviensis, w: Volumina Constitutionum, t. II, s. 1550–1609, Vol. 1, 1550–1585, opr. Stanisław Grodziski, Irena Dwornicka, Wacław Uruszczak, Warszawa 2005, s. 306.
2 Fantuzzi Giacomo, Diariusz podróży po Europie (1652), tłum. Wojciech Tygielski, Warszawa 1990, s. 45.
3 Tamże, s. 45-46.
4Raptularz Zbigniewa Borowskiego 1604–1644, opr. Henryk Gmiterek, „Miscellanea Lublinensia”, t. IX, Lublin 2017, s. 39–40.
5 Tamże, s. 35.
6 Tamże.
7 Tłumaczenie z łaciny za: Antoni Julian Nowowiejski, Płock. Monografia historyczna, napisana podczas wojny wszechświatowej, poprawiona i uzupełniona w roku 1930, Płock 1931, s. 317.
8 Tamże.
9 Paweł Mładanowicz, Rzez humańska, czyli historya rewolucyi zrobionej przez Zelezniaka i Gontę: napisana rzetelnie, wiernie, dokładnie przez znajdującego się w tejże okropnej rewolucyi naocznego świadka, w: Bunt hajdamaków na Ukrainie r. 1768. opisany przez Lippomana i dwóch bezimiennych wydane z rękopisu przez Edwarda Raczyńskiego, Poznań 1854, s. 73.
10 Jędrzej Kitowicz, Opis obyczajów za panowania Augusta III, red. Zbigniew Goliński, Warszawa 2003, s. 177.
11 Elżbieta Budzińska, Jana Henryka Müntza podróże malownicze po Polsce i Ukrainie (1781–1783), Warszawa 1982, s. 203.
12 Jan Piotrowski, Dziennik wyprawy Stefana Batorego pod Psków, opr. Aleksander Czuczyński, Kraków 1894, s. 23.
13 Meir ben Jechiel Kadosz z Brodu, Zwój pana Meira, tłum. i oprac. Leszek Kwiatkowski, w: Najstarsze pamiętniki Żydów krakowskich, Warszawa 2019, s. 77.
14 Tamże.
15 Tamże.
16 Tamże s. 77–78.
17 Tamże, s. 78.
18 Tamże, s. 91.
19 Jan Duklan Ochocki, Pamiętniki Jana Duklana Ochockiego, Warszawa 2019, s. 46.
20 Tamże, s. 47.
21 Albrycht Stanisław Radziwiłł, Pamiętnik o dziejach w Polsce, t. 1 (1632–1636), przeł. i oprac. Adam Przyboś, Roman Krzywy, Warszawa 1980, s. 294.
22 Marton Csambor, Podróż po Polsce, tłum. Jan Ślaski, Warszawa 1961, s. 87–88.
23 Karol Ogier, Karola Ogiera dziennik podróży do Polski 1635–1636, cz. 2, tłum. Edwin Jędrkiewicz, Gdańsk 1953, s. 205.
24 Robert South, Posthumous Works Of the late Reverend Robert South, Londyn 1717, s. 41.
25 O nakrywaniu głów kołpakami przy dobywaniu szabel pisał również Henryk Rzewuski: „Kiedy przyszło do słów: cum jejunatis nolite fieri sicut Pharisaei, wszyscyśmy do pół szabli z pochew wydobywali, głowy czapkami nakrywszy; a to na znak, iż gotowi jesteśmy orężem walczyć za Święte słowa Zbawiciela naszego” (Rzewuski Henryk, Pamiątki JPana Seweryna Soplicy cześnika parnawskiego, t. II, Paryż 1839, s. 107). Jednak urodzonego w 1791 r. Rzewuskiego, anonimowo piszącego swoje gawędy o czasach sprzed swoich narodzin, nie można traktować jako źródło z pierwszej ręki.
26 Jan Duklan Ochocki, Pamiętniki Jana Duklana Ochockiego, Warszawa 2019, s. 60–61.
27 Jacek Kowalski, Missa est. Msza Święta Panów Pasków, Poznań 2019, s. 207.
28 Cytat za: Kowalski, Missa, s. 208.
29 Józef Załuski, Wspomnienia, Kraków 1976, s. 208.
30 Niemcewicz Julian Ursyn, Pamiętniki czasów moich, t. II, opr. Jan Dihm, Warszawa 1958, s. 267.
31 Z tego, co obserwuję, niektóre grupy tylko sporadycznie praktykują ten obyczaj. Inne w ogóle. Ale na przykład obowiązuje on członków Signum Polonicum (Zbigniew Sawicki, Traktat szermierczy o sztuce walki polska szablą husarską, Część 2. W obronie Ewangelii, Zawiercie 2012, s. 43).
32 Zygmunt Gloger, Encyklopedia staropolska, t. 3, Warszawa 1996, s. 83.
33 Tłumaczenie Krzysztof Jagusiak, oryginał w: Michel Rousseau de la Valette, Casimir Roy de Pologne, t. II, Paryż 1679, s. 80–81.
34 Marcin Matuszewicz, Diariusz życia mego. Tom I, 1714–1757, opr. Bohdan Królikowski, Warszawa 1986, s. 425.
35 Tłumaczenie Krzysztof Jagusiak, oryginał w: Michel Rousseau de la Valette, Casimir…, s. 86.
36Dyaryjusz wszystkich rzeczy przez wesele Króla Jego Miłości, począwszy od przyjachania carowego posła w roku 1605, „Biblioteka Naukowego Zakładu imienia Ossolińskich” t. 2, z. 5. Lwów 1847. s. 478.
37Ingres tryvmphalny do Warszawy, naiasnieyszey Lvdowiki Maryey de Gonzage e cleves, krolowey polskiey, y swedzkiey, &c. &c, Xięzny de Mantua, Montis Ferrati, y Niuersij, &c. &c. W Roku 1646. Dniá 10. Márcá, ktory się tym sposobem odpráwował, Warszawa 1646. k. A4r.
38 Anna Saratowicz-Dudyńska, O akcesoriach stroju staropolskiego (XVI–XVII w.) – wybrane zagadnienia w: Rządzić i olśniewać. Klejnoty i jubilerstwo w Polsce w XVI i XVII wieku, Warszawa 2019, s. 99.
39 Bazyli Rudomicz, Efemeros, czyli Diariusz prywatny pisany w Zamościu w latach 1656–1672, cz. 1, tłum. Władysław Froch, opr. Marian Lech Klementowski, Władysław Froch, Lublin 2002, s. 76.
40 Jan Władysław Poczobut Odlanicki, Pamiętnik, opr. Andrzej Rachuba, Warszawa 1987, s. 298–299.
41 Heinrich Wolf, Polskie przypadki Henryka Wolfa z Zurychu. Dziennik podróży z lat 1570–1578, przeł. Robert Sochań, Warszawa 1996, s. 73.
42 Albrycht Stanisław Radziwiłł, Pamiętnik o dziejach w Polsce, t. 2 (1637–1646), przeł. i oprac. Adam Przyboś, Roman Żelewski, Warszawa 1980, s. 493.
43 Stanisław Oświęcim, Stanisława Oświęcima dyaryusz 1643–1651, w: Scriptores rerum polonicarum, t. 19, Kraków 1907, s. 223.
44 Jan Władysław Poczobut Odlanicki, Pamiętnik, opr. Andrzej Rachuba, Warszawa 1987, s. 180.
45 Charles Ogier, Karola Ogiera dziennik podróży do Polski 1635–1636, cz. 2, tłum. Edwin Jędrkiewicz, Gdańsk 1953, s. 71.
46 Tamże.
47 Tamże.
48 Tamże.
49 Jędrzej Kitowicz, Opis obyczajów za panowania Augusta III, opr. Anna Skarżyńska, Warszawa 2003, s. 42.
50 Tamże, s. 44.
51 Tamże, s. 43.
Okładka
Strona tytułowa
Strona redakcyjna
Wkładka kolorowa 1
O religii, kościele, ceremoniach i księżach
146. Rozróżnieni w wierze
147. Niepospolitej dobroci człowiek
148. Wykorzenianie złych obyczajów
149. Czapki z głów
150. Zbożne fundacje
151. Skok na kasę
152. O dobywaniu szabel podczas Mszy Świętej
153. O zwyczajach ślubnych
154. Pogrzeb
155. Kruszenie kopii w kościele
156. Biczownicy
Przypisy
Spis treści
Cover
Title Page
Copyright Page
