Dawna mądrość na nowe czasy. Rozmowy z uzdrawiaczami i szamanami XXI wieku - Geseko von Lüpke - ebook

Dawna mądrość na nowe czasy. Rozmowy z uzdrawiaczami i szamanami XXI wieku ebook

Geseko von Lüpke

0,0
44,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

W obliczu światowego kryzysu, po raz pierwszy w historii przedstawiciele prastarych tradycji postanowili podzielić się swoją wiedzą z ludźmi Zachodu. Mędrcy ci nieustanie przekraczają granice dzielące tradycje od nowoczesności, balansując między różnymi stanami świadomości i podróżując – często zaopatrzeni w laptopy – jako orędownicy dawnej mądrości po całej kuli ziemskiej.

Geseko von Lüpke przeprowadził rozmowy z siedemnastoma z nich, między innymi z szamanami innuickim, peruwiańskim czy buriackim, północnoamerykańskim uzdrawiaczem oraz kapłanką Majów.

Jego książka przywołuje zapomniane, lecz wciąż aktualne prawdy, które mogą okazać się kluczowe dla naszego (prze)życia.

W pewnym momencie nowoczesna cywilizacja zredukowała postrzeganą przez nas rzeczywistość do rzeczywistości rzeczy, po to, abyśmy mogli łatwiej ją pojąć i nad nią panować. Potrzebujemy szamańskich mądrości, aby móc na nowo odnaleźć powiązanie z prawdziwą, żywą rzeczywistością. Bez tego powiązania pozbawiamy się korzeni i nie mamy wielkich szans na przyszłość. Musimy ten większy świat odkryć na nowo, aby móc swobodnie oscylować między tym, co dotykalne, a tym, co prawdziwe i żywe.

Hans-Peter Dürr, fizyk kwantowy, laureat Nagrody Nobla

Książka, zawierająca rozmowy z szamanami z kulturowych kręgów pięciu kontynentów, oferuje nam fascynujący wgląd w prastare mądrości tych podróżników po różnych stanach świadomości. W czasach, w których pilnie potrzebujemy odnowienia obrazu świata, tak aby respektował jedność życia, rozpoznawał wzajemny związek wszelkich zjawisk i połączył nas ponownie z Ziemią, możemy się z tych ponadczasowych szamańskich mądrości nauczyć wielu cennych rzeczy.

Fritjof Capra, fizyk atomowy, pisarz

Geseko von Lüpke, ur. w 1958 roku, politolog i etnolog. Autor wielu książek, niezależny dziennikarz, redaktor audycji radiowych. Organizuje i prowadzi konferencje, wykłady i otwarte debaty dotyczące kultury, nauk przyrodniczych i duchowości. Długie podróże po świecie, zwłaszcza po Azji, obudziły w nim zainteresowanie duchowym rozwojem człowieka. Od lat prowadzi seminaria poświęcone vision quests, w czasie których pomaga ludziom przechodzącym życiowy kryzys. Dzięki rozległym kontaktom na całym świecie stał się pośrednikiem i „tłumaczem” między różnymi kulturami.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 440

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Dedykacja

Dla

Xeni

badaczki magii dnia powsze­dniego

kobiety

part­nerki

kochanki

Przedmowa

Ta książka to współ­cze­sna opo­wieść o rytu­ałach naszych przod­ków. Znaj­dziesz w niej opisy tego, co działo się w bar­dzo daw­nych cza­sach, w kręgu, przy noc­nym ogniu: histo­rie opo­wia­dane przez star­szy­znę ple­mienną, roz­mowy z mędr­cami, uzdra­wia­czami i sza­ma­nami. Nie­zwy­kłe jest w tej książce to, że przy jej ogniu sie­dzi nie jeden przed­sta­wi­ciel star­szy­zny ple­mien­nej, ale ponad tuzin. Owa star­szy­zna – sza­mani i uzdra­wia­cze – pocho­dzi nie z jed­nego i, jak to czę­sto bywało, odizo­lo­wa­nego od reszty świata ple­mie­nia, lecz z sie­dem­na­stu rdzen­nych kul­tur z pię­ciu kon­ty­nen­tów.

Książka ta jest też próbą pod­su­mo­wa­nia nurtu, który poja­wił się przed ponad trzy­dzie­stoma laty. Kilka dzie­się­cio­leci temu etno­lo­go­wie ostrze­gali świat, że kul­tura sza­mań­ska może wkrótce cał­ko­wi­cie zanik­nąć. Wbrew tym prze­stro­gom stare sza­mań­skie tra­dy­cje znów zna­la­zły się w cen­trum zain­te­re­so­wa­nia, także w świe­cie zachod­nim. Ów cudowny ratu­nek dla pra­sta­rej wie­dzy jest wyni­kiem pracy wielu ludzi z całego świata, tych, któ­rzy roz­po­znali nie­oce­nioną war­tość rdzen­nych oby­cza­jów i poświę­cili życie ich pod­trzy­my­wa­niu.

Zacho­wa­nie wie­dzy o sta­rych rytu­ałach sza­mań­skich nie jest jed­nak zasługą wyłącz­nie etno­lo­gów i antro­po­lo­gów, któ­rzy zbyt czę­sto ana­li­zo­wali ową archa­iczną wie­dzę z per­spek­tywy euro­cen­trycz­nej i publi­ko­wali swe wnio­ski w for­mie mono­gra­fii czy dyser­ta­cji. Oca­le­nie tych skar­bów jest w szcze­gól­no­ści zasługą tych, któ­rzy pod­jęli ryzyko zapro­sze­nia przed­sta­wi­cieli spo­łecz­no­ści, w któ­rych te skarby prze­trwały, do Europy, stwo­rzyli dla nich podium, z któ­rego mogli prze­mó­wić, i roz­po­częli z nimi wie­lo­kul­tu­rowy dia­log. Byli dosta­tecz­nie „prze­bu­dzeni”, aby zro­zu­mieć, że nowo­cze­sny świat ma do nich wiele pytań i że po set­kach lat wyzy­sku, świa­do­mego nisz­cze­nia rdzen­nych tra­dy­cji, odbie­ra­nia god­no­ści ple­mio­nom oraz kul­tu­ro­wej domi­na­cji nad­szedł czas zadość­uczy­nie­nia. Zało­żone w Poci we Wło­szech Sha­ma­nism & Healing Asso­cia­tion było pierw­szym sto­wa­rzy­sze­niem, które zapro­siło do Nie­miec uzdra­wia­czy z całego świata. W 1982 roku zor­ga­ni­zo­wało pierw­szy kon­gres poświę­cony pre­zen­ta­cji nie­zna­nych dotąd zachod­niej cywi­li­za­cji tra­dy­cyj­nych sza­mań­skich metod lecze­nia. W kra­jach nie­miec­ko­ję­zycz­nych Sha­ma­nism & Healing Asso­cia­tion uznaje się za pio­niera w tej dzie­dzi­nie. Jej zna­cze­nie rośnie, coraz czę­ściej staje się tema­tem warsz­ta­tów, kon­fe­ren­cji, a nawet lite­ra­tury facho­wej.

To, że mogłem prze­pro­wa­dzić wywiady z sza­ma­nami z pięt­na­stu kra­jów bez prze­kra­cza­nia gra­nic wła­snego kręgu kul­tu­ro­wego, zawdzię­czam odwa­dze tych ludzi, a także tych wszyst­kich, któ­rzy w ostat­nich latach prze­mie­rzali podobne ścieżki. To, co wspól­nie osią­gają, to glo­ba­li­za­cja w naj­lep­szym tego słowa zna­cze­niu. Dzięki nim sza­mani i sza­manki stali się czymś wię­cej niż tylko obiek­tem egzo­tycz­nych zain­te­re­so­wań i badań etno­lo­gicz­nych. Zostali uznani za praw­dzi­wych nauczy­cieli powoli giną­cych, sta­rych, ale wciąż tak istot­nych prawd. Z kolei dla repre­zen­tan­tów rdzen­nych kul­tur jest to oka­zja do świa­do­mego spo­tka­nia z nowo­cze­snym Zacho­dem, sta­nię­cia z nim twa­rzą w twarz i roz­po­czę­cia rów­no­praw­nego dia­logu. Dia­log mię­dzy prze­my­słowo roz­wi­ja­ją­cymi się spo­łe­czeń­stwami a tra­dy­cyj­nymi kul­turami ple­mien­nymi jest zaś czymś zupeł­nie nowym, choć od dawna tak pożą­da­nym.

Owe eks­plo­ra­cyjne spo­tka­nia z kul­turą sza­mań­ską mogą też pomóc zachod­niemu światu uświa­do­mić sobie wła­sne sza­mań­skie korze­nie. Dzięki nim nie tylko pozna­jemy wła­sny rodo­wód, ale możemy też odkryć wyparte i zapo­mniane aspekty naszej kul­tury. Nasz sto­su­nek do tych „prze­sta­rza­łych” lub „pry­mi­tyw­nych” tra­dy­cji może ulec rady­kal­nej zmia­nie. Takie wie­lo­kul­tu­rowe spo­tka­nia umoż­li­wiają poszu­ki­wa­nie para­leli w obra­zach świata obu tra­dy­cji – a jest to droga pełna nie­spo­dzia­nek.

Dodat­kowa war­tość tej ini­cja­tywy jest taka, że sza­mani, żyjący czę­sto w geo­gra­ficz­nie odizo­lo­wa­nych rejo­nach, mogą się ze sobą spo­ty­kać. Takie kon­takty mię­dzy roz­sia­nymi po całej kuli ziem­skiej tra­dy­cyj­nymi uzdra­wia­czami, na ogół kie­ru­ją­cymi się tymi samymi zasa­dami, lecz rzadko dotych­czas uczą­cymi się od sie­bie nawza­jem, są w sza­mań­skiej tra­dy­cji kul­tu­ro­wej czymś zupeł­nie nowym. Kon­takty te mogą słu­żyć wielu celom – przede wszyst­kim umoż­li­wiają pod­ję­cie współ­pracy i naro­dziny soli­dar­no­ści mię­dzy sza­ma­nami róż­nych tra­dy­cji. Mogą się też przy­czy­nić do wzmoc­nie­nia zagro­żo­nych form kul­tu­ro­wych sza­manizmu. Wśród sza­ma­nów uczest­ni­czą­cych w takich spo­tka­niach, powo­łu­ją­cych się dotych­czas wyłącz­nie na swoją rdzenną i lokal­nie prze­ka­zy­waną wie­dzę, powstaje coś, co nazwać by można mię­dzynarodową samo­świa­do­mo­ścią. Docho­dzi do wymiany mię­dzy kole­gami po fachu. Wresz­cie mogą skon­fron­to­wać z innymi swoje tra­dy­cje.

Dzięki tej mię­dzy­kul­tu­ro­wej współ­pracy prak­tyki sza­mań­skie mogą się dalej roz­wi­jać. Przede wszyst­kim jed­nak spo­tka­nia te uświa­da­miają nam, że sza­ma­nizm ma coś takiego jak wspólny rdzeń.

Szcze­gólne podzię­ko­wa­nia należą się za to wspo­mnia­nemu sto­wa­rzy­sze­niu, które dzi­siaj jako Scha­ma­ni­smus und Heilen orga­ni­zuje semi­na­ria, dłu­go­ter­mi­nowe stu­dia, kon­fe­ren­cje i spo­tka­nia z uzdra­wia­czami, a także umoż­li­wia kon­takty mię­dzy nimi. Sto­wa­rzy­sze­niu temu zawdzię­czam spo­tka­nia z więk­szo­ścią moich roz­mów­ców. Dotych­czas glo­ba­li­za­cja zagra­żała sza­ma­ni­zmowi, wymu­sza­jąc kul­tu­rowe dopa­so­wa­nie. Zmie­niło się to rady­kal­nie: glo­ba­li­za­cja sprzyja wzmoc­nie­niu sza­ma­ni­zmu, jego dal­szemu roz­wo­jowi i roz­prze­strze­nia­niu, rów­nież w zachod­nim świe­cie.

Kla­syczna etno­lo­gia opi­sy­wała sza­ma­nizm z nie­mal muze­al­nej per­spek­tywy, jako upa­da­jącą tra­dy­cję kul­tu­rową. Ja napi­sa­łem o niej ina­czej. W swej dłu­giej histo­rii sza­ma­nizm zawsze dopa­so­wy­wał się do zmie­nia­ją­cych się warun­ków. Zawsze pod­le­gał i wciąż pod­lega kul­tu­ro­wej ewo­lu­cji. Kla­syczny sza­ma­nizm odizo­lo­wa­nych spo­łecz­no­ści znik­nął być może cał­ko­wi­cie, a to dla­tego, że rdzenne spo­łecz­no­ści – nie­ma­jące kon­taktu z „nowo­cze­snym” świa­tem – nie­mal już nie ist­nieją. Jed­no­cze­śnie jed­nak, szcze­gól­nie ostat­nio, sza­mań­ski obraz świata potwier­dza swą nie­zwy­kłą myślową kon­se­kwen­cję i trwa­łość. Na tere­nach nie­któ­rych byłych repu­blik radziec­kich i w Mon­go­lii prze­żywa – po sie­dem­dzie­się­ciu latach bru­tal­nego gnę­bie­nia – nie­zwy­kłe odro­dze­nie. W wielu kra­jach, przez wieki kolo­ni­zo­wa­nych i nazy­wa­nych Trze­cim Świa­tem, tra­dy­cje sza­mań­skie znów stają się ważną czę­ścią kul­tu­ro­wej toż­sa­mo­ści. Oczy­wi­ste jest, że w nie­zli­czo­nych miej­scach na kuli ziem­skiej stare tra­dy­cje na­dal są pie­lę­gno­wane i prze­ka­zy­wane z poko­le­nia na poko­le­nie. Dzieje się to czę­sto w ukry­ciu, a towa­rzy­szy temu ogromne ryzyko. Natu­ral­nie prze­kazy te zmie­niły się w cza­sach uci­sku. Nie­za­prze­czalne jest jed­nak, że dzięki temu człon­ko­wie tych spo­łecz­no­ści wiele się rów­nież nauczyli.

Pod­ty­tuł książki brzmi „roz­mowy z uzdra­wia­czami i sza­ma­nami XXI wieku”. Dzi­siej­szy sza­ma­nizm pre­zen­tuje się w nowym stroju, nowym języku i w nowych spo­so­bach poj­mo­wa­nia sie­bie i świata. Jesz­cze przed dwu­dzie­stoma laty dia­logi z sza­ma­nami nace­cho­wane były wiel­kim wysił­kiem zro­zu­mie­nia głę­bo­kich kul­tu­ro­wych róż­nic w spo­so­bach myśle­nia i postrze­ga­nia rze­czy­wi­sto­ści, jak rów­nież języ­ko­wych meta­for, jakimi się sza­mani posłu­gi­wali. Dziś jest zupeł­nie ina­czej. Uzdra­wia­cze i sza­mani XXI wieku to nie tylko wędrowcy mię­dzy róż­nymi sta­nami świa­do­mo­ści – jakimi zawsze byli ich przod­ko­wie – ale rów­nież podróż­nicy mię­dzy cywi­li­za­cjami, epo­kami, tra­dy­cyj­nymi sys­te­mami wie­dzy i kon­ty­nen­tami. Otwo­rzyli się na obce tra­dy­cje o wiele sze­rzej, niż kie­dy­kol­wiek odwa­żył się to zro­bić świat Zachodu – nie wyrze­ka­jąc się przy tym wła­snych korzeni. Dla­tego wła­śnie stali się pośred­ni­kami, tłu­ma­czami i media­to­rami mię­dzy sta­rym a nowym, pio­nie­rami mię­dzykulturowej wymiany w naszej glo­bal­nej wio­sce. Konieczne jest odno­to­wy­wa­nie tego w każ­dej publi­ka­cji oma­wia­ją­cej współ­cze­sne formy sza­ma­nizmu.

Wszy­scy boha­te­ro­wie zebra­nych w tej książce roz­mów żyją jedną nogą w nowo­cze­snym świe­cie, a drugą w swo­jej rdzen­nej tra­dy­cji. Więk­szość z nich to aktyw­nie dzia­ła­jący – zarówno w świe­cie zachod­nim, jak i w swych rdzen­nych kul­tu­rach – uzdra­wia­cze, mędrcy i przed­sta­wi­ciele star­szy­zny. Nie­któ­rzy zostali wyzna­czeni przez swe spo­łecz­no­ści na misjo­na­rzy tra­dy­cyj­nego prze­kazu i roz­po­wszech­nia­nia sta­rych prawd. Inni są ostat­nimi depo­zy­ta­riu­szami wyga­sa­ją­cej już wie­dzy kon­kret­nej umie­ra­ją­cej tra­dy­cji. Życio­rysy tych kul­tu­ro­wych noma­dów noszą ślady licz­nych i czę­sto fascy­nu­ją­cych zała­mań. Sza­mani opo­wia­dają o tym, że czuli się zagu­bieni kul­tu­rowo, i o tym, jak się odna­leźli. Nie­któ­rzy mówią o przy­mu­so­wej depor­ta­cji do nowo­cze­snego świata. Przez nią albo dzięki niej musieli przy­swoić sobie nową wie­dzę. Jesz­cze inni rów­no­le­gle do trwa­ją­cych dłu­gie lata pro­ce­sów ini­cja­cji sza­mań­skiej stu­dio­wali na zachod­nich uni­wer­sy­te­tach, pra­co­wali w nowo­cze­snych ośrod­kach admi­ni­stra­cyj­nych czy edu­ka­cyj­nych. Wielu musiało odbyć bole­sną i trudną wewnętrzną wędrówkę, aby osią­gnąć har­mo­nię – dopiero wtedy mogli zostać praw­dzi­wymi mię­dzy­kul­tu­ro­wymi nosi­cie­lami sta­rych mądro­ści. Jako dzieci dwóch świa­tów nauczyli się nie tylko prak­ty­ko­wać swe rdzenne tra­dy­cje, ale też rozu­mieć je w spo­sób ana­li­tyczny. A to – znowu po raz pierw­szy – umoż­li­wiło praw­dziwy dia­log. Jesz­cze nie­dawno uczest­nicy takich roz­mów – zada­jący pyta­nia czło­wiek Zachodu i odpo­wia­da­jący sza­man – żyli w tak róż­nych świa­tach, że jeden ledwo rozu­miał pyta­nia, a drugi odpo­wie­dzi. Teraz mamy wspólny język, podobne meta­fory, porów­ny­walne ana­li­tyczne spo­soby myśle­nia. Dia­log pozorny został zastą­piony dia­logiem praw­dziwym. Zamiast nakła­dać wła­sną inter­pre­ta­cję na to, co niezrozu­miałe, lub pro­jek­to­wać wła­sne poglądy, możemy roz­ma­wiać tak długo, aż osią­gniemy cał­ko­witą jasność i obo­pólne zro­zu­mie­nie.

Trzeba jed­nak przy­znać, że nie można w jed­nej książce zawrzeć całego ogromu i zło­żo­no­ści sza­mań­skich tra­dy­cji. Sza­ma­nizm jest nie­mal tak stary jak sam czło­wiek. W ciągu stu­leci, a może nawet tysiąc­leci powstało mnó­stwo jego odcieni. Każdą z sie­dem­na­stu zebra­nych tu roz­mów potrak­to­wać można jako jedną z wielu powierzchni tego samego dia­mentu – zda­jąc sobie sprawę, że jest ich nie­skoń­cze­nie wiele. Każda z tych powierzchni nie­sie infor­ma­cje o struk­tu­rze i głębi cało­ści sza­mań­skiego prze­kazu. Jed­no­cze­śnie nie da się w poszcze­gól­nych wypo­wie­dziach wyklu­czyć ani sprzecz­no­ści, ani powtó­rzeń. Nie­moż­liwe jest zasze­re­go­wa­nie kom­plek­so­wej wie­dzy sza­mań­skiej w spo­sób, do jakiego przy­zwy­cza­iły nas nauki ści­słe czy przy­rod­ni­cze. Nawet powtó­rze­nia nie są tu zwy­kłym powie­la­niem tego samego. Umoż­li­wiają raczej pozna­nie głów­nych cech sza­mań­skiego prze­kazu z róż­nych per­spek­tyw. W celu uzy­ska­nia więk­szej przej­rzy­sto­ści książka ta podej­muje próbę podzie­le­nia na czę­ści – w zasa­dzie nie­po­dziel­nej – myśli sza­mań­skiej.

Po zaty­tu­ło­wa­nym „Sza­ma­nizm mię­dzy epoką kamie­nia a nowo­cze­sno­ścią” stresz­cze­niu cało­ści, które można potrak­to­wać jako wpro­wa­dze­nie do filo­zo­fii sza­mań­skiej, nastę­puje sie­dem­na­ście roz­mów podzie­lo­nych na sześć obsza­rów. Każda z nich sku­pia się na jed­nym aspek­cie wie­dzy sza­mań­skiej, a rów­no­cze­śnie odna­leźć w nich można wszyst­kie jej aspekty z róż­nie roz­ło­żo­nymi punk­tami cięż­ko­ści.

W roz­dziale „Sza­mań­ski obraz świata” wypo­wia­dają się inu­icki sza­man Anga­an­gaq i inka­ski sza­man Don Oscar Miro-Quesada. Dzielą się jasnym, a jed­no­cze­śnie nie­zwy­kle zło­żo­nym i wni­kli­wym spoj­rze­niem na sza­mań­ską rze­czy­wi­stość, dając przy tym prak­tyczne wska­zówki, w jaki spo­sób możemy tę wie­dzę wyko­rzy­stać dzi­siaj.

Roz­dział „Dia­log ze świa­tem natury” to roz­mowy z pocho­dzą­cym z pół­nocno-zachod­niej Mon­go­lii sza­ma­nem i pisa­rzem Gal­sa­nem Tschi­na­giem, pół­nocnoamerykańskim uzdra­wia­czem i przed­sta­wi­cie­lem star­szy­zny Wam­pa­no­agów – Mani­to­nqu­atem – oraz z zie­la­rzem i sza­ma­nem z peru­wiań­skiej Ama­zo­nii Don Pedrem Guerrą Gon­za­le­sem. Pod­kre­ślają oni sil­nie i cza­sami w cudowny spo­sób obja­wia­jące się powią­za­nia sza­mań­skiej tra­dy­cji z pra­wami natury. Mówią o tra­dy­cyj­nych spo­so­bach ucze­nia się, naucza­nia i uzdra­wia­nia, opo­wia­dają o nor­mach i zwy­cza­jach.

W obszer­nej czę­ści zaty­tu­ło­wa­nej „Jed­ność żyją­cej jed­no­ści” głos zabie­rają połu­dnio­wo­afry­kań­ski sza­man i san­goma Percy Konqobe, sza­man indo­ne­zyj­skich Bata­ków Mor­den Sitang­gang, zachod­nio­afry­kań­ski sza­man Daga­rów Mali­doma Somé, gwa­te­mal­ska sza­manka i kapłanka Majów Doña Eufe­mia Cho­lac Chi­col, buriacka sza­manka Nadia Stie­pa­nowa, kore­ań­ska sza­manka tańca Hi-ah Park i maory­ska sza­manka Wai Turoa-Mor­gan. W tej czę­ści mowa jest o poszcze­gól­nych aspek­tach sza­manizmu, od cało­ścio­wej, sys­te­mo­wej dzia­łal­no­ści sza­manów przez głę­bo­kie i ponad­cza­sowe powią­za­nia z mitycz­nymi pra­przod­kami. Oma­wiane są drogi ini­cja­cji sza­mań­skiej, kon­takty z innymi świa­tami, zasad­ni­cza rola śmierci i ponow­nych naro­dzin, a także zada­nia sto­jące przed nowo­cze­snym sza­manizmem w zachod­nim świe­cie.

Koń­cowa część, „Euro­pej­skie korze­nie sza­ma­ni­zmu”, to roz­mowy z angiel­skimi sza­ma­nami drzew Dustym Mil­le­rem XIII i Dustym Mil­le­rem XIV, z nor­we­skim sza­ma­nem z ple­mie­nia Saami Ailem Gau­pem oraz z nie­miecką kul­tu­ro­znaw­czy­nią, badaczką matriar­chatu i ini­cja­torką matriar­chal­nych obrząd­ków miste­ryj­nych Heide Göttner-Aben­droth. W tej czę­ści staje się jasne, że tak jak kie­dyś, tak i teraz stare tra­dy­cje sza­mań­skie żyją na obrze­żach nowo­cze­snej kul­tury. Zostaje rów­nież posta­wiona, być może pro­wo­ka­cyj­nie dla nie­któ­rych brzmiąca teza, że współ­cze­snej wie­dzy o przed­chry­stu­so­wej tra­dy­cji matriar­chal­nej w Euro­pie można użyć jako narzę­dzia do badań korzeni sza­mań­skich naszej wła­snej cywi­li­za­cji.

Roz­mowy z sza­ma­nami i uzdra­wia­czami XXI wieku koń­czy część zaty­tu­ło­wana „Przy­szłość sza­ma­ni­zmu”. Znaj­du­jemy w niej roz­mowy z mek­sy­kań­skim sza­ma­nem i tera­peutą José Lópe­zem Guidem i z sza­ma­nem Ana­sazi i Hisat­si­nom Jose­phem Stan­ding Eagle, który odwo­łuje się do prze­ka­zów zani­ka­ją­cej kul­tury swo­jego ludu. W tej czę­ści podej­muję odważną próbę prze­pro­wa­dze­nia syn­tezy nowo­cze­snego zachod­niego sza­ma­ni­zmu i archa­icz­nych spo­so­bów postrze­ga­nia sza­mań­skiego świata. Jed­no­cze­śnie można w niej zna­leźć wizjo­ner­skie spoj­rze­nie na istot­ność nie­du­al­nej sza­mań­skiej ducho­wo­ści i na moż­li­wo­ści wynie­sie­nia jej ponad ogra­ni­cze­nia poszcze­gól­nych kul­tur.

Pod­su­mo­wa­niem jest część „Jaka dawna mądrość na jakie nowe czasy?”. Ponie­waż już sam tytuł książki suge­ruje, że prze­kazy sza­mań­skie są dziś nie­zwy­kle ważne, w tej czę­ści przed­sta­wiam wybrane i stresz­czone istot­niej­sze wypo­wie­dzi. Mowa w niej nie tylko o medycz­nych i tera­peu­tycz­nych kon­cep­cjach i meto­dach, ale rów­nież o ich zasto­so­wa­niu w filo­zo­fii, naukach spo­łecz­nych i do roz­wią­zy­wa­nia kon­flik­tów – w świe­tle ich etycz­nego i ducho­wego zna­cze­nia. Nowo­cze­sny świat może tu zna­leźć pro­po­zy­cje roz­wią­zań wielu pozor­nie nie­roz­wią­zy­wal­nych pro­ble­mów.

Na końcu książki zamie­ści­łem listę adre­sów inter­ne­to­wych. Jesz­cze nie­dawno nie do pomy­śle­nia było zna­le­zie­nie elek­tro­nicz­nego adresu sza­mana lub jego strony inter­ne­to­wej. To rów­nież wska­zuje, jak nowymi ścież­kami cha­dza sza­ma­nizm XXI wieku. Nie­któ­rzy rdzenni uzdra­wia­cze mówią z uśmie­chem, że wymiana, kie­dyś moż­liwa wyłącz­nie na płasz­czyź­nie wizyjno-ducho­wej, obec­nie moż­liwa jest – cał­kiem zwy­czaj­nie – za pośred­nic­twem myszy i ekranu kom­pu­tera. Na stro­nie 381 znaj­dują się odno­śniki do stron inter­ne­to­wych ofe­ru­ją­cych warsz­taty sza­mań­skie, kon­fe­ren­cje i spo­tka­nia. W książce mogła się oczy­wi­ście zmie­ścić jedy­nie część tych ofert. Jest ich jed­nak tyle, że każdy będzie mógł nawią­zać kon­takt z sza­ma­nem, któ­rego wypo­wie­dzi szcze­gól­nie go zain­te­re­so­wały. Istotną rze­czą jest to, że wszy­scy moi roz­mówcy ofe­rują regu­larne semi­na­ria, dłuż­sze tre­ningi, a cza­sami też szko­le­nia i obozy let­nie. Można więc potrak­to­wać tę książkę jako dro­go­wskaz, który przez gąszcz nie zawsze poważ­nych ofert pro­wa­dzi na współ­cze­sny rynek rdzen­nej wie­dzy. Czy­tel­nik może wyro­bić sobie opi­nię o oso­bo­wo­ści każ­dego z nauczy­cieli, uzy­skać wgląd w ich zaple­cze kul­tu­rowe i dowie­dzieć się, jak kon­stru­ują swe prze­kazy. Oso­bi­ste roz­mowy prze­ka­zują wię­cej niż wymie­nia­nie etno­gra­ficz­nych nie­zwy­kło­ści róż­nych sza­mań­skich tra­dy­cji. Uka­zują mię­dzy innymi poczu­cie humoru sza­ma­nów, ich oso­bi­ste kry­zysy, drogę cier­pie­nia, która u tych wiecz­nych poszu­ki­wa­czy zawsze pro­wa­dzi do osią­gnię­cia har­mo­nii. Takie szczere roz­mowy oka­zują się naj­bar­dziej sku­tecz­nym spo­so­bem zbli­że­nia i zbu­do­wa­nia pomo­stu zro­zu­mie­nia ponad kul­tu­ro­wymi prze­pa­ściami. Odpo­wie­dzi, nawet jeśli cza­sem wydają się nieco kro­to­chwilne i nie­mal nie­moż­liwe do zasto­so­wa­nia, nie są pod­da­wane oce­nie ani z czym­kol­wiek porów­ny­wane. Są uzna­wane za rów­no­rzędną, peł­no­prawną i cał­ko­wi­cie praw­do­po­dobną rze­czy­wi­stość. Odpo­wia­da­jący na pyta­nia sza­mani mogli mówić jak na nara­dach star­szy­zny – otwar­cie i od serca.

Życzę wam, dro­gie czy­tel­niczki i dro­dzy czy­tel­nicy, spo­koju i otwar­tego serca. Zasiądź­cie z nami przy ogniu, aby wysłu­chać tych jakże aktu­al­nych słów z innych świa­tów i innych cza­sów i przy­jąć je.

Geseko von Lüpke

Olching, kwie­cień 2008 roku

Szamanizm między epoką kamienia a nowoczesnością

Od pra­po­cząt­ków histo­rii nie­któ­rzy ludzie wiodą szcze­gól­nego rodzaju podwójne życie. Z jed­nej strony mocno stoją na ziemi, z dru­giej są sil­nie zako­rze­nieni w innych świa­tach. Błą­kają się mię­dzy róż­nymi rze­czy­wi­sto­ściami jak ptaki, jak posłańcy i misjo­na­rze. Nazy­wamy ich sza­ma­nami, magi­kami, uzdra­wia­czami, medy­kami, cza­row­ni­kami, cza­ro­dzie­jami, pro­ro­kami.

Skąd ich znamy? Poja­wiają się w naszych domach na zdję­ciach z waka­cji, tań­czą, brzę­czą, tur­ko­czą, bęb­nią, uzdra­wiają, beł­ko­czą nie­zro­zu­miałe słowa i pozo­sta­wiają nas bez­rad­nych i zdez­o­rien­to­wa­nych.

Spo­ty­kamy ich na urlo­pach, w wielu miej­scach na naszej coraz mniej­szej pla­ne­cie, w Ayers Rock w Austra­lii, w kuror­tach na wybrze­żach Sri Lanki, na kenij­skich sawan­nach, na ame­ry­kań­skim połu­dnio­wym zacho­dzie, na mon­gol­skich ste­pach. Są, jak się zdaje, wszę­dzie – od bie­guna pół­noc­nego po Antark­tydę. Są wszę­dzie, ale zwy­kle ich nie rozu­miemy. Ich dzi­kość nas prze­raża, a ich zdol­no­ści i umie­jęt­no­ści – fascy­nują.

Cza­so­pi­sma i książki opo­wia­da­jące o uzdra­wia­czach i cza­row­ni­kach, cudach i sen­sa­cyj­nych doświad­cze­niach powo­dują, że wła­ści­wie nie wiemy, z czym mamy do czy­nie­nia. Z czymś pier­wot­nym? Pry­mi­tyw­nym? Z czymś nie­nor­mal­nym? Z obłą­ka­niem? Z oszu­stami? Czy może z mędr­cami, praw­dzi­wymi uzdra­wia­czami i mistrzami? Trzeba też wziąć pod uwagę fakt, że sza­ma­nizm jako zja­wi­sko jest dzi­siaj bar­dzo modny. Bar­dzo wielu miesz­kań­ców środ­ko­wej Europy eks­pe­ry­men­tuje z indiań­skimi sza­ła­sami potów, wyru­sza na wizjo­ner­skie wyprawy w ryt­mie bęb­nów, uczest­ni­czy w warsz­ta­tach poświę­co­nych archa­icz­nym tech­ni­kom eks­ta­tycz­nym. Leka­rze i pra­cow­nicy służby zdro­wia licz­nie zja­wiają się na kon­fe­ren­cjach sza­mań­skich i przy­słu­chują się uważ­nie mądro­ściom uzdra­wia­czy pocho­dzą­cych z rdzen­nych kul­tur. Pra­stare zabiegi tera­peu­tyczne od dawna są sto­so­wane w nowo­cze­snej psy­cho­te­ra­pii. Obser­wu­jemy eks­plo­zję semi­na­riów poświę­co­nych sztuce ludo­wego uzdra­wia­nia. Pra­wie żadne wydaw­nic­two nie może już liczyć na dobry obrót, jeśli nie wydaje pozy­cji poświę­co­nych sza­ma­nizmowi i magii. Księ­gar­nie muzyczne mają całe sek­cje z archa­iczną, rdzenną muzyką.

Jak to się stało, że zain­te­re­so­wa­nie sza­ma­ni­zmem – naj­star­szą dys­cy­pliną reli­gijną, lecz­ni­czą i psy­cho­lo­giczną – w dobie kom­pu­te­rów i stat­ków kosmicz­nych nagle odżyło?

Jesz­cze kilka lat temu ta pra­stara wie­dza wyda­wała się ska­zana na śmierć. Teraz zapo­znają się z nią leka­rze, biz­nes­meni i psy­cho­lo­go­wie oraz wszy­scy ci, któ­rzy spra­gnieni są mądro­ści i wska­zó­wek na temat oso­bi­stego roz­woju.

Czym więc jest szamanizm?

Dla jed­nych sza­mani to godni podziwu wir­tu­ozo­wie magii, dla innych – szar­la­tani. Jedni uwa­żają ich pra­stare prak­tyki za źró­dło cen­nych myśli o „odcza­ro­wa­nej” przez naukę rze­czy­wi­sto­ści. Inni widzą w nich hokus-pokus z epoki kamie­nia. Jesz­cze inni twier­dzą, że sza­manizm ist­nieje wyłącz­nie w naszych gło­wach – jest pro­jek­cją tego wszyst­kiego, czego nam dzi­siaj bra­kuje: sza­leń­stwa, spon­ta­nicz­no­ści, mistyki, sta­rych legend, związ­ków z naturą.

Ten, kto pod­cho­dzi do sza­ma­ni­zmu wyłącz­nie z zewnątrz, bar­dzo szybko napo­tyka racjo­nalne, logiczne prze­szkody w jego rozu­mie­niu. W taki spo­sób nie da się go pojąć. Naukowe defi­ni­cje sza­ma­ni­zmu rów­nież cechuje nie­okre­ślo­ność. Ale gdy się cze­goś nie rozu­mie, można wokół tego krą­żyć i akcep­tu­jąc napo­tykane po dro­dze nie­spo­dzianki, pomału zbli­żać się do istoty rze­czy.

Co do jed­nego sza­mani i więk­szość zachod­nich bada­czy wydają się być zgodni: naro­dziny sza­manizmu należy wią­zać z doświad­cze­niem śmierci pre­hi­sto­rycz­nych ludzi. Bez­po­śred­nio z tym wiąże się prze­ko­na­nie, że poże­gna­nie świata żywych nie jest poże­gna­niem osta­tecz­nym. Dla naszych przod­ków nie był to pre­ten­sjo­nalny wymysł, ale po pro­stu spo­strze­że­nie w oczy­wi­sty spo­sób wyni­ka­jące z obser­wa­cji natury. Nowe życie nie­ustan­nie powstaje z tego, co umiera. A jeśli począ­tek i koniec życia są eta­pami cyklu, śmierć ozna­cza nie tylko roz­pad, ale i uwol­nie­nie się cze­goś, co wykra­cza poza gra­nice ciała. Od tego spo­strze­że­nia już tylko krok do wiary w duszę lub dokład­niej: „wyobra­że­nia o ist­nie­niu nie­za­leż­nej od ciała ducho­wej ener­gii”1. Oczy­wi­ście wie­rzyli w to już przod­ko­wie homo sapiens. Wyko­pa­li­ska potwier­dzają, że już Nean­der­tal­czycy (żyjący od 160 tysięcy do 40 tysięcy lat przed naszą erą) grze­bali bli­skich w spo­sób wyraź­nie wska­zu­jący na ich nie­pod­wa­żalną wiarę w życie po śmierci. Nawią­za­nie kon­taktu z wolną duszą zmar­łej czy też żyją­cej istoty – bez względu na to, czy cho­dzi o zwie­rzę, czy czło­wieka – było i pozo­stało odwieczną tęsk­notą czło­wieka. Stąd naj­praw­do­po­dob­niej wzięły się rytu­ały i cere­mo­nie. Miały pomóc w nawią­za­niu takiego kon­taktu. Na pod­sta­wie tego doświad­cze­nia stwo­rzono model świata, który potrafi je wyja­śnić.

Jeśli pra­stary mit o śmierci i ponow­nych naro­dzi­nach uznamy za źró­dło sza­ma­ni­zmu, zoba­czymy, że staje się on kul­tu­rową i duchową kon­ty­nu­acją tra­dy­cyj­nych wie­rzeń naszych pra­pra­przod­ków ze środ­ko­wego pale­olitu i pierw­szych ludzi wcze­snej epoki kamie­nia. Wyja­śnia to też ist­nie­nie sta­rych sza­mań­skich tra­dy­cji na całej kuli ziem­skiej – od lodo­wych połaci pół­nocy przez tun­dry, pre­rie i obszary o kli­ma­cie umiar­ko­wa­nym aż do pustyni i puszcz wschodu, zachodu, pół­nocy i połu­dnia. Wiąże się to bowiem z doświad­cze­niem ogól­no­ludz­kim, nie­za­leż­nym od kul­tury. Pier­wot­ność sza­ma­ni­zmu widać rów­nież w aspek­cie histo­rycz­nym, kiedy potrak­tu­jemy go jako domi­nu­jącą formę prak­tyk ducho­wych. W porów­na­niu z sza­ma­ni­zmem wszyst­kie funk­cjo­nu­jące dzi­siaj reli­gie insty­tu­cjo­nalne z histo­ryczno-kul­tu­ro­wego i histo­ryczno-reli­gij­nego punktu widze­nia są bar­dzo młode.

Praprzodek wszystkich religii

Zachodni świat stwo­rzył wiele teo­rii na temat sza­ma­ni­zmu. Na ogół odzwier­cie­dlają one raczej sys­temy postrze­ga­nia świata i spo­soby myśle­nia samych bada­czy niż praw­dziwy świat sza­ma­nów.

Ponie­waż sza­mani i sza­manki żyją na całej kuli ziem­skiej od co naj­mniej czter­dzie­stu tysięcy lat, dla wielu są cie­ka­wymi relik­tami daw­nej reli­gij­no­ści myśli­wych i zbie­ra­czy. Histo­ria kul­tury z ogrom­nej powszech­no­ści sza­mań­skich prak­tyk wysnuła wnio­sek, że sza­manizm jest eta­pem, przez który w roz­woju kul­tu­ro­wym prze­cho­dzi każda spo­łecz­ność. Ów pogląd suge­ruje pośred­nio, że mówiąc o sza­manizmie, mówimy o prze­sta­rza­łej, „pry­mi­tyw­nej” for­mie kul­tury, która w „roz­wi­nię­tych” spo­łe­czeń­stwach musi skoń­czyć w lamu­sie. Innymi słowy: jeśli chcemy się na­dal „roz­wi­jać” jako ludz­kość, prak­tyki sza­mań­skie muszą umrzeć. Podobne prze­ko­na­nia pre­zen­tują antro­po­lo­dzy i kul­tu­ro­znawcy. Twier­dzą, że świa­do­mość ludzka prze­cho­dzi przez różne etapy: od etapu archa­icz­nego do magicz­nego, a potem od mito­lo­gicz­nego do racjo­nal­nego. Taki sąd opiera się oczy­wi­ście na zało­że­niu, że dzi­siej­sza racjo­nalna świa­do­mość czy­sto mate­rial­nego świata jest naj­wyż­szą formą świa­do­mo­ści, a inne formy postrze­ga­nia były tylko jej zwia­stu­nami i można je obec­nie cał­ko­wi­cie wyeli­mi­no­wać. Po lek­tu­rze roz­mów z sza­ma­nami, posłu­gu­ją­cymi się kom­plek­sową wewnętrzną i racjo­nalną ana­lizą, czy­tel­nik z całą pew­no­ścią nie da wiary sądom, iż ich wie­dzę należy trak­to­wać jako coś pry­mi­tyw­nego, archa­icz­nego czy duchowo ułom­nego.

Wizja świata odrzu­ca­jąca sza­ma­nizm dość szybko traci zwo­len­ni­ków, nie tylko dla­tego, że wynika z osą­dza­ją­cej, euro­po­cen­trycz­nej per­spek­tywy, ale też dla­tego, że wymaga pomi­nię­cia faktu, iż w domi­nu­ją­cych reli­giach nowo­żyt­nych obecne są nurty bar­dzo podobne do sza­ma­nizmu. Wystar­czy przy­po­mnieć teo­rie wiel­kich chrze­ści­jań­skich misty­ków śre­dnio­wie­cza, na przy­kład teo­rię ducho­wo­ści przy­rody świę­tego Fran­ciszka z Asyżu, wizję zalud­nio­nego kosmosu Gior­dana Bruna czy ideę Goethego o cał­ko­wi­cie oży­wio­nym świe­cie. Coraz moc­niej utrwala się kon­cep­cja, iż nie trzeba prze­zwy­cię­żać i odrzu­cać pew­nych form kul­tu­ro­wych czy świa­do­mo­ścio­wych, ale należy je wyko­rzy­stać do osią­gnię­cia inte­gra­cji i trak­to­wać jako swego rodzaju kon­ti­nuum. Według tej kon­cep­cji każda kolejna faza roz­woju kul­tu­ro­wego i forma świa­do­mo­ści zawiera wszyst­kie poprzed­nie. Roz­woju nie defi­niuje się więc jako odrzu­ce­nia „przedaw­nio­nej” prze­szło­ści, ale jako zdol­ność do swo­bod­nego poru­sza­nia się mię­dzy róż­nymi jego fazami w pro­ce­sie ducho­wej ewo­lu­cji, tak aby osta­tecz­nie osią­gnąć fazę inte­gralną. Nowo­cze­sna racjo­nal­ność zachod­niego świata nie jest już więc osta­tecz­nym celem ewo­lu­cji, ale raczej kul­tu­rową decy­zją o przy­ję­ciu okre­ślo­nego para­dyg­matu postrze­ga­nia, do któ­rej przy­chy­liła się w pew­nym momen­cie naszego roz­woju część ludz­ko­ści, pod­czas gdy inne kul­tury wybrały i na­dal wybie­rają inną drogę.

Z tej per­spek­tywy sza­ma­nizm może być trak­to­wany jako pod­sta­wowa forma kul­tu­ro­wego wyrazu, a na płasz­czyź­nie ducho­wej – jako źró­dło lub pra­przo­dek wszyst­kich reli­gii. Nie dla­tego, że trzeba w niego wie­rzyć, ale dla­tego że wła­śnie od niego zaczy­nają się doświad­cze­nia wska­zu­jące drogę do ducho­wej jed­no­ści świata i do mistycz­nego doświad­cze­nia tej jed­no­ści.

Ten, kto, jak nasi pra­przod­ko­wie, ma wiarę duchową, rozu­mie, że ist­nieje wiele płasz­czyzn rze­czy­wi­sto­ści, które się nawza­jem prze­ni­kają – mate­rialne i niemate­rialne, które razem two­rzą jeden, nie­roz­dzielny, nie­du­alny świat. Dostęp do tych na pierw­szy rzut oka nie­wi­dzial­nych czy nie­po­strze­gal­nych płasz­czyzn rze­czy­wi­sto­ści można uzy­skać tylko wtedy, kiedy jest się goto­wym prze­kro­czyć gra­nice zwy­kłej codzien­nej świa­do­mo­ści. Do tego zawsze potrzebni byli spe­cja­li­ści, ludzie skłonni ruszyć taką ścieżką. Okre­śle­nie „sza­man” pocho­dzi z języ­ków tun­gu­sko-man­dżur­skich i ozna­cza dosłow­nie czło­wieka roz­go­rącz­ko­wa­nego, pod­nie­co­nego. „Ten, kto jest sza­manem, wpro­wa­dza się w inny stan świa­do­mo­ści, staje się gorący, roz­na­mięt­niony, udu­cho­wiony” – wyja­śnia etno­log Ame­lie Schenk2. Świa­do­mość prze­cho­dzi wów­czas przez całą skalę sta­nów psy­chicz­nych, dostęp­nych wszyst­kim. Docho­dzi do trans­for­ma­cji od stanu „nor­mal­nego” przez „inten­sywny” do „eufo­rycz­nego”. Sza­mani mają ową skalę wraż­li­wo­ści, uczuć i postrze­ga­nia otwartą ku górze, co umoż­li­wia im dosię­gnię­cie obszaru, w któ­rym cha­rak­te­ry­styczne dla niego dozna­nia jedni nazy­wają pato­lo­gią, a inni eks­tazą. Da się to być może zamknąć w sło­wie „nie­zwy­kłość”. O doświad­cze­niach, które stają się wów­czas udzia­łem sza­ma­nów – doświad­cze­niach z pogra­ni­cza śmierci, naro­dzin, sta­nów poza­cie­le­snych, podróży w inne światy, w obszary nie­biań­skie czy pie­kielne, spo­tka­niach z arche­ty­pami i mito­lo­gicz­nymi siłami, z duchami zwie­rząt, zwie­rzę­tami mocy i tote­mami – mówią mity, bajki, legendy i duchowe prze­kazy nie­mal wszyst­kich sta­rych kul­tur.

Między odrzuceniem a fascynacją

Odbiór sza­ma­ni­zmu w zachod­nim świe­cie prze­szedł przez wiele eta­pów3. Jako jedni z pierw­szych pisali o sza­ma­nach jezu­ici. Nazy­wali ich oszu­stami i fał­sze­rzami. Jeśli jed­nak spę­dzili z nimi jakiś czas, przy­zna­wali, że mają oni nad­zwy­czajne umie­jęt­no­ści i uzdol­nie­nia. W póź­niej­szej lite­ra­tu­rze nie ma już mowy o oszu­stach, ale o dziele dia­bła. „Ludzie, któ­rzy żyli wśród sza­ma­nów, szybko zaczy­nali w nich wie­rzyć – mówi Bill Lyon, antro­po­log i badacz sza­ma­ni­zmu z ame­ry­kań­skiego połu­dnio­wego zachodu. – Kto nie wie­rzy w ich potęgę, ten ich nie zna. Kto z nimi mieszka, pra­cuje i spę­dza czas, wie, że naprawdę potra­fią robić to, o czym mówią”.

Czy ist­nieją też dzi­siaj zakli­na­cze desz­czu, cudowni uzdra­wia­cze, wywo­ły­wa­cze duchów? Poka­zują nam – ludziom ukształ­to­wa­nym na zachod­nią, nowo­cze­sną modłę – zacza­ro­wany świat w dosłow­nym tego słowa zna­cze­niu, dzi­waczny świat, który roz­bija struk­tury naszego postrze­ga­nia. Dla świa­tłego miesz­kańca Europy Środ­ko­wej sza­mani są prze­ci­wień­stwem nowo­cze­sno­ści, zachod­niego racjo­na­li­zmu i tego, co nazy­wamy oświe­ce­niem. Zachod­nia nauka długo uzna­wała całą kul­tu­rową fazę sza­manizmu za pato­lo­gię, a jej przed­sta­wi­cieli uwa­żała za histe­ry­ków, neu­ro­ty­ków i schi­zo­fre­ni­ków.

Kim są sza­mani i sza­manki we wła­snych kra­jach? Kore­ań­ska sza­manka i tan­cerka Hi-ah Park nazywa ich z pewną dozą auto­iro­nii „ducho­wymi komi­nia­rzami”, odpo­wie­dzial­nymi za wywóz „nie­wi­dzial­nych śmieci psy­chicz­nych”. Ailo Gaup, sza­man Saamów, ostat­niej euro­pej­skiej spo­łecz­no­ści noma­dów z pół­noc­nej Skan­dy­na­wii, mówi: „Myślę, że sza­mani to arty­ści. Jeste­śmy jed­nak w tym samym stop­niu gawę­dzia­rzami, co klau­nami”. A inka­ski uzdra­wiacz Don Oscar Miro-Quesada zawo­dzi zbyt wiel­kie ocze­ki­wa­nia, kiedy zaczyna wyli­czankę: „Mura­rzami, mężami, dziad­kami, ojcami, ludźmi”. Tych, któ­rzy poru­szają się mię­dzy codzien­no­ścią a mito­lo­gicz­nymi świa­tami innych świa­do­mo­ści, nie da się łatwo zaszu­flad­ko­wać. Dla­tego maory­ska sza­manka Wai Turoa-Mor­gan ma dużo zro­zu­mie­nia dla zachod­nich scep­ty­ków. „Myślę, że naprawdę cechuje nas coś takiego jak stan kon­tro­lo­wa­nego sza­leń­stwa. Cho­dzimy po ostrzu noża”. Sza­mani i sza­manki są medy­kami, kapła­nami, psy­cho­lo­gami i tera­peu­tami w jed­nej oso­bie, a swym ple­mio­nom służą nie tylko jako peda­go­dzy, sędzio­wie, wojow­nicy i myśliwi, ale też jako tan­ce­rze, śpie­wacy i arty­ści. Mon­gol­ski sza­man i książę swego ple­mie­nia, a rów­no­cze­śnie stu­diu­jący w Niem­czech pisarz Gal­san Tschi­nag mówi: „Sza­manizm jest sumą wie­lo­ści. Sza­man musi umieć wszystko. Sza­manem się nie zostaje, sza­manem się jest. Potrzeba do tego szó­stego zmy­słu. Sza­man to czło­wiek, który widzi i sły­szy to, czego inni nie dostrze­gają. To dar natury, ukryta zdol­ność, która ma tak wielką war­tość jak szla­chetne kamie­nie. Tra­ge­dia kul­tury euro­pej­skiej polega na tym, że czło­wiek, który zauważa u sie­bie takie zdol­no­ści, natych­miast uzna­wany jest za sza­leńca, wariata, kogoś z zabu­rze­niami umy­sło­wymi, opę­ta­nego lub wichrzy­ciela”.

Podróżnicy w inne światy

Szla­chetne, święte sza­leń­stwo? Sza­mani to czę­sto archa­iczni odkrywcy, podróż­nicy w nie­ma­te­rialne światy: światy duchów i boż­ków, prze­wod­ni­ków ducho­wych, przod­ków, nie­ma­te­rial­nych bytów posłu­gu­ją­cych się intu­icją i wizją. Sza­man żyje pomię­dzy świa­tami. Jest budow­ni­czym mostów, które we wszyst­kich nie­mal tra­dy­cyj­nych kul­tu­rach repre­zen­tują inte­gra­cję mię­dzy tym a tam­tym świa­tem. Za sprawą potęgi świa­do­mo­ści sza­mani potra­fią się prze­miesz­czać w inne rze­czy­wi­sto­ści. Dla etno­loga i bota­nika Chri­stiana Raet­scha sza­manizm jest tech­niką świa­do­mo­ści: „To nie jest sys­tem wie­rzeń. Nie cho­dzi tu o wiarę, ale o zbiór tech­nik zwią­za­nych ze sta­nami świa­do­mo­ści oraz o dostęp do tych prze­strzeni kosmosu, rze­czy­wi­sto­ści i innych wymia­rów, które zwy­kle są nie­wi­dzialne i nie­do­stępne”. Tra­dy­cje całego świata nadają Wiel­kiemu Duchowi wiele nazw. Ist­nieje też wielka liczba środ­ków pomoc­ni­czych, metod i tech­nik, dzięki któ­rym sza­mani otwie­rają się na ogrom nie­zna­nej prze­strzeni. Mogą to być roz­ma­ite dźwięki, bęb­nie­nie, tech­niki oddy­cha­nia, rytu­alne tańce i wcho­dze­nie w trans, a także oddzia­ły­wa­nie zmie­nia­ją­cych świa­do­mość roślin, kon­trola myśli, wizje przy­szło­ści czy uży­wa­nie sym­bo­licz­nych, ener­ge­tycz­nie nała­do­wa­nych przed­mio­tów.

Rze­telny sto­su­nek do badań nad sza­ma­ni­zmem ozna­cza odej­ście od ogra­ni­cza­ją­cych pojęć i wyobra­żeń zachod­nich reli­gii, a także od norm i reguł „oświe­co­nego umy­słu”. Na pewne pyta­nia zachod­nia nauka zawsze odpo­wia­dała tak samo. Aby naprawdę móc zro­zu­mieć sza­ma­nizm, trzeba wyru­szyć z sza­ma­nami w podróż do innych świa­tów. Nie da się tego zro­bić w fotelu, z książką na kola­nach. Ale i taka książ­kowa podróż w świat pozor­nej irra­cjo­nal­no­ści i mistyki może nauczyć nas cze­goś o korze­niach reli­gii w ogóle, o ludz­kiej psy­chice, o cudach życia, i obja­wić nam egzy­sten­cjalną prawdę.

W swych ple­mien­nych spo­łecz­no­ściach sza­mani i sza­manki w jed­na­ko­wym stop­niu wywo­łują sza­cu­nek i trwogę. W odizo­lo­wa­nych tra­dy­cyj­nych kul­tu­rach peł­nią funk­cję leka­rzy, uzdra­wia­czy, ratow­ni­ków w sytu­acjach kry­zy­so­wych. Są wodzami, a jed­no­cze­śnie ludźmi odpo­wie­dzial­nymi za utrzy­ma­nie pokoju. Są też tymi, któ­rzy nie boją się śmierci i odby­wają podróże do kra­iny zmar­łych. Potra­fią wpły­wać na świat przy­rody i zacza­ro­wy­wać innych. W cza­sie rytu­ałów i cere­mo­nii poka­zują swym wspól­no­tom drogę do mito­lo­gicz­nych korzeni. Są więc także straż­ni­kami kul­tury, z któ­rej się wywo­dzą. Pro­mują zdro­wie, har­mo­nię i toż­sa­mość, wciąż na nowo odbu­do­wu­jąc wła­sny obraz świata.

Dla zachod­niej nauki, tak chęt­nie odkry­wa­ją­cej nowe zja­wi­ska, kate­go­ry­zu­ją­cej je i wkła­da­ją­cej do odpo­wied­nich prze­gró­dek, sza­ma­nizm był zawsze czymś nie­poj­mo­wal­nym. Nie pasuje do żad­nej prze­gródki. Bo choć sza­mani żyją na całym świe­cie, nie ma dwóch takich samych. Każdy potrafi coś innego, każdy śpiewa swą wła­sną pieśń, każ­dego pro­wa­dzą jego wła­sne duchy, przod­ko­wie i bożki. Są do sie­bie podobni – mówi etno­log Ame­lie Schenk – wyłącz­nie pod wzglę­dem podej­ścia do świata, powagi, z jaką poświę­cają się swej pracy, inten­syw­no­ści modlitw. Tak samo skła­dają ofiary duchom i potra­fią wycho­dzić poza to, co dostępne „nor­mal­nym ludziom”.

„Każdy sza­man idzie wła­sną drogą. Gdy­by­śmy usta­wili obok sie­bie pię­ciu sza­manów z tej samej tra­dy­cji, roz­po­zna­li­by­śmy oczy­wi­ście pewne cechy wspólne: w ich kostiu­mach, ekwi­punku, opo­rzą­dze­niu, ale w środku każdy jest inny, ma inne marze­nia i wizje. Sza­ma­nizm jest zawsze czymś uni­kal­nym, czymś, czego się doświad­cza samemu. Nikt nie ma przed sobą pro­stej i prze­wi­dy­wal­nej ścieżki. I każdy docho­dzi do miej­sca, w któ­rym nie wia­domo, co dalej”.

Ścieżka szamana

„Sza­ma­nem się nie zostaje, sza­ma­nem się jest” – mówi Gal­san Tschi­nag. Wielu Euro­pej­czy­ków chcia­łoby zostać sza­ma­nami, pod­czas gdy w rdzen­nych kul­tu­rach zada­nie to wzbu­dza trwogę. Sza­ma­nizm to cho­roba, egzy­sten­cjalne wyzwa­nie, ciężki los, coś, co na czło­wieka spada, mówi Percy Konqobe, sza­man i san­goma z połu­dnio­wo­afry­kań­skiego ple­mie­nia Xhosa: „To powo­ła­nie, któ­remu nie można się prze­ciw­sta­wić. Jeśli ktoś pró­buje się opie­rać, dzieją się okropne rze­czy. Nie można pod­jąć decy­zji o zosta­niu san­gomą. Jest się do tego zmu­szo­nym przez sze­reg nie­wi­dzial­nych czyn­ni­ków i oko­licz­no­ści. Dzieją się z czło­wie­kiem bar­dzo dziwne rze­czy i wielu uważa go za wariata. Sza­man, który kocha to, co robi, ni­gdy się tak naprawdę nie poświęca. Jeśli poja­wia się poświę­ce­nie, koń­czy się miłość”.

Ci, któ­rzy uczą się przez naśla­do­wa­nie innych, uwa­żani są w tra­dy­cyj­nych kul­tu­rach za prak­ty­kan­tów, pomoc­ni­ków, „małych sza­ma­nów”. Etno­lo­gia wymie­nia dwa warunki sza­mań­skiego powo­ła­nia: gene­tyczne uwa­run­ko­wa­nie do posia­da­nia „szó­stego zmy­słu” i egzy­sten­cjalny kry­zys – ostry zakręt losu, który rady­kal­nie prze­kształca psy­chikę, szok, który zmie­nia oso­bo­wość, zagra­ża­jący życiu wypa­dek, cał­ko­wita klę­ska finan­sowa lub spo­łeczna, zna­le­zie­nie się na skraju śmierci. Takim wyzwa­niom muszą sta­wić czoło naj­więksi sza­mani. Nie­mal każdy z nich prze­żył coś takiego. To tak zwana cho­roba ini­cja­cyjna. Cho­rują na nią ludzie na całym świe­cie – zachod­nia nauka nie potrafi jej nazwać i na ogół mówi w jej przy­padku o cho­ro­bie psy­cho­so­ma­tycz­nej. Objawy fizyczne mogą być bar­dzo dotkliwe: silne bóle, poczu­cie ogrom­nego ciśnie­nia, gorączka, zawroty głowy, utrata przy­tom­no­ści. Hi-ah Park, kore­ań­ska sza­manka tańca, była przez wiele mie­sięcy spa­ra­li­żo­wana. Zachod­nia medy­cyna nie potra­fiła powie­dzieć dla­czego. „U nas nazywa się to cho­robą duchową. W pew­nym momen­cie wpada się w czarną, pustą otchłań i czło­wiek myśli, że umiera. Wtedy zaczy­nają się marze­nia senne i wizje. To jest jak miste­rium. Na początku niczego się nie rozu­mie. A potem nagle jakoś rozu­mie się to, czego się nie rozu­mie. I zanim się czło­wiek zupeł­nie zagubi, poja­wia się nie wia­domo skąd stary, doświad­czony sza­man. Roz­po­znaje, co się dzieje, i prze­pro­wa­dza ini­cja­cję. I czło­wiek rodzi się na nowo jako Dziecko Ducha”.

Ini­cja­cja i nauki sza­mań­skie są jed­nak czymś bar­dzo dale­kim od tego, co nazy­wamy szkołą i nauką na Zacho­dzie. Pod­czas gdy księża wycho­dzą od kon­cep­cji upo­rząd­ko­wa­nego obrazu Boga i świata, w sza­ma­ni­zmie cho­dzi o to, aby prze­ła­mać wszel­kie prze­ko­na­nia i samemu, czę­sto z wiel­kim wysił­kiem, krok po kroku zbli­żać się do bogów i duchów. Towa­rzy­szą temu nie­rzadko rany i ból, izo­la­cja i strach, eks­taza w tańcu i muzyce, post i spo­ży­wa­nie roślin wywo­łu­ją­cych odmienne stany świa­do­mo­ści. To coś, co odbywa się na gra­nicy sza­leń­stwa. Zawsze muszą w tym współ­uczest­ni­czyć doświad­czeni sza­mani.

Aby uzy­skać wgląd w sferę znaj­du­jącą się poza rze­czy­wi­sto­ścią mate­rialną, adept musi odciąć się od wszel­kich kul­tu­ro­wych wzor­ców zacho­wań, cał­ko­wi­cie się uwol­nić od wszel­kich poglą­dów i kon­cep­cji. Ucze­nie się wymaga zre­zy­gno­wa­nia ze wszel­kiego porządku. Trzeba pozwo­lić zapa­no­wać cha­osowi, aby jak na pustym bia­łym ekra­nie mogły poja­wić się wizje. „Odrzu­camy roz­są­dek i nie boimy się para­dok­sów – mówi peru­wiań­ski sza­man Don Oscar Miro-Quesada. – Można nawet powie­dzieć, że istota sza­manizmu to dosko­na­le­nie umie­jęt­no­ści cie­sze­nia się cudow­nie nie­prze­wi­dy­walną naturą życia. Im swo­bod­niej i z więk­szym zaufa­niem pod­cho­dzi się do tego, co nie­prze­wi­dy­walne, ze wszyst­kimi nie­spo­dzian­kami, z tym, co nie­ocze­ki­wane i zaska­ku­jące, tym wcze­śniej można zacząć pły­nąć z nur­tem życia i roz­wi­jać nie­zwy­kłe umie­jęt­no­ści i moce”.

Ponad podziałem człowiek – świat przyrody

Z kozetką w gabi­ne­cie zachod­niego tera­peuty nie mają te metody wiele wspól­nego. Kul­tury sza­mań­skie zacho­wały się w tro­pi­kal­nych pusz­czach, na suchych wydmach, w lodo­wa­tych tun­drach. Wewnętrzne i zewnętrzne światy trak­tują jako jedno i to samo. Nakła­dają się one na sie­bie i roz­pusz­czają w sobie. Nasz zachodni podział na pod­miot i przed­miot tam nie ist­nieje, a tym bar­dziej nie ist­nieje ostre roz­gra­ni­cze­nie mię­dzy tym, co racjo­nalne, a tym, co nieracjo­nalne. Spo­łecz­no­ści sza­mań­skie uwa­żają, że świata psy­chiki nie da się oddzie­lić od świata natury. Psy­chikę, a więc duszę i świa­do­mość, sza­mani odnaj­dują wszę­dzie: w sobie i poza sobą. Duch sza­mana może dotknąć ducha kamie­nia, mówi tuwiń­ski sza­man Gal­san Tschi­nag. „Kamień ma swo­jego ducha. Niebo jest moim ojcem, zie­mia – moją matką. Kiedy wyra­żam się z takim sza­cun­kiem o przy­ro­dzie, sza­cu­nek ten musi zacząć się ode mnie samego. My, któ­rzy wywo­dzimy się z przy­rody, rozu­miemy, co ona ozna­cza: przy­roda jest bar­dzo silna, przy­roda ozna­cza moc. To, co prze­ma­wia przez sza­manów, to wła­śnie moc przy­rody”.

Sza­ma­nizm postrzega rze­czy­wi­stość zupeł­nie ina­czej niż kul­tura Zachodu. Pod­czas gdy nowo­cze­sna nauka roz­bija świat na sze­reg małych odręb­nych czę­ści, sza­ma­nizm uważa go za jed­ność. Mikro­ko­smos czło­wieka jest całym makro­ko­smo­sem. Kiedy sza­man wcho­dzi w głę­bię swego wewnętrz­nego świata, prze­kra­cza jed­no­cze­śnie gra­nice kosmosu i odbywa kosmiczne podróże. Nie trak­tuje świata jak ogrom­nej maszyny, ale jak ocean nie­ma­te­rial­nych pól mocy, które pod­le­gają usta­wicz­nym zmia­nom. Rów­nież mate­rię stałą postrzega – podob­nie jak współ­cze­sna fizyka – jako zagęsz­czoną, żywą ener­gię. Zamiast jed­nak sto­so­wać ter­miny naukowe, sza­mani mówią o spi­rits. Spi­rits to nie to samo co duchy, jak my, z braku innych moż­li­wo­ści, dość bez­rad­nie tłu­ma­czymy. Spi­rit jest czymś pozba­wio­nym formy, bez­cza­sową prze­strze­nią, która prze­pływa przez wszyst­kich ludzi i wszyst­kie rze­czy. Sza­man – czy jego wyż­sze ja – który potrafi się do tej ener­gii przy­łą­czyć, widzi pomię­dzy, poza i pod tym, co ist­nieje.

Antro­po­lo­go­wie i zachodni reli­gio­znawcy bar­dzo powoli zaczy­nają poj­mo­wać ów obcy kosmos. Etnop­sy­cho­log Hol­ger Kal­weit mówi: „Ogól­nie rzecz bio­rąc, roz­róż­niamy i okre­ślamy trzy osobne obszary: świat mate­rialny, taki, jakim go postrze­gamy, świat ener­gii, psy­che, dla któ­rej każda spo­łecz­ność ma wła­sne nazwy, na którą skła­dają się myśli i uczu­cia i która wytwa­rza mate­rię, i naszą praw­dziwą istotę, w któ­rej nie ma już myśli i uczuć, jest tylko czy­sty duch, bez tre­ści”. Naj­róż­niej­sze rdzenne tra­dy­cje przy­wo­łują meta­forę trzy­pię­tro­wego drzewa życia, po któ­rym sza­mani wspi­nają się w górę i scho­dzą w dół: pod­ziemny świat zmar­łych, przod­ków i trans­for­ma­cji, znaj­du­jący się w środku świat ludzi i widocz­nej mani­fe­sta­cji rze­czy­wi­sto­ści, i górny świat nie­biań­skich duchów, gwiazd, Księ­życa, Słońca wraz z ich bogi­niami i boż­kami.

W wielu sza­mań­skich tra­dy­cjach tę pio­nową oś uzu­peł­nia pozioma powierzch­nia koła, podzie­lona zgod­nie z kie­run­kami nieba na cztery czę­ści. Jest to sym­bol repre­zen­tu­jący koło cyklicz­nych, nie­koń­czą­cych się zmian, naro­dzin i śmierci, sta­wa­nia się i prze­mi­ja­nia, jak rów­nież pór roku i wieku czło­wieka, wyzwań przed nim sto­ją­cych i wglą­dów, jakich doświad­cza. To, co znaj­duje się w środku kręgu uzdra­wia­nia, doty­czy świata mate­rial­nego, a to, co prze­nika świat żywych z zewnątrz, pocho­dzi z niemate­rial­nego, nie­ogra­ni­czo­nego świata ducha. Czło­wiek jest więc czę­ścią widzial­nego i niewidzial­nego kosmosu, który ma wiele płasz­czyzn i kie­run­ków.

Sza­man potrafi się prze­miesz­czać po tych płasz­czy­znach we wszyst­kich kie­run­kach. Musi się stale oczysz­czać, uwal­niać od poglą­dów i roz­pusz­czać swoje ja – temu wła­śnie służą rytu­ały – aby stać się nie­od­łączną czę­ścią Cało­ści. A tam, jak mówi Gal­san Tschi­nag, nie jest się już ofiarą sił natury, ale jej aktyw­nym czyn­ni­kiem spraw­czym, posia­da­ją­cym ogromną moc. „Cał­ko­wi­cie wta­piam się w przy­rodę. Jestem po pro­stu cząstką wiel­kiej natury. Cał­ko­wi­cie się z nią iden­ty­fi­kuję. Kiedy czło­wiek zyskuje tę umie­jęt­ność, natura zaczyna mu słu­żyć. Czło­wiek staje się małym punk­ci­kiem w wiel­kim kole życia”.

Czas głębi i kolektywna mądrość

W tym cał­ko­wi­cie udu­cho­wio­nym świe­cie duchy i przod­ko­wie zaj­mują cen­tralne miej­sce. Z sza­mań­skiej per­spek­tywy są już czę­ścią cało­ści, znają już drogę. Sza­man, który nawią­zuje z nimi kon­takt, zawsze działa na styku życia i śmierci. Umiera w nor­mal­nym świe­cie, wkra­cza – wolny od ego – w obszar pomię­dzy i wraca naro­dzony na nowo. Sza­mani kore­ań­scy twier­dzą, że w tej unio mystica stają się jed­no­ścią z bogiem i przez potęgę prze­miany zostają natchnieni Duchem.

Percy Konqobe mówi: „Przod­ko­wie niosą posłan­nic­two do wyż­szych istot, znają drogę. Są tymi, któ­rzy nas uczą, któ­rzy poma­gają nam dzia­łać, podej­mo­wać decy­zje, two­rzyć to, co ma być stwo­rzone. Są jak nasze cie­nie: tam, gdzie jeste­śmy my, zawsze są i oni”.

Duchy, prze­wod­nicy duchowi, zjawy zawsze utrud­niali zro­zu­mie­nie sza­ma­ni­zmu. Tu zde­rza się bowiem zachodni roz­są­dek z tra­dy­cyjną mistyką. Dla kul­tury sza­mań­skiej zjawy i duchy przod­ków nie są wymy­ślo­nymi meta­fi­zycz­nymi figu­rami, ale nama­cal­nymi pomoc­ni­kami, isto­tami, z któ­rymi można nawią­zać kon­takt pod­czas rytu­ałów, transów czy sean­sów spi­ry­ty­stycz­nych. Co wię­cej, są tymi, któ­rzy udzie­lają sza­ma­nowi sił i zdol­no­ści okre­śla­nych przez kry­tyczny umysł jako magia czy egzor­cy­zmy: uczą, jak uzdra­wiać, wró­żyć, odby­wać podróże poza­cie­le­sne, odpra­wiać czary ochronne, wpły­wać na warunki atmos­fe­ryczne i pomyśl­ność łowów.

W opi­sach prak­tyk sza­mań­skich poję­cia „przo­dek” i „duch” cza­sem się zama­zują. Wyła­nia się jed­nak abso­lutne prze­ko­na­nie, że dzięki sile świa­do­mo­ści czło­wiek może dotknąć cał­kiem innych, nowych doświad­czeń i posiąść wie­dzę, która leży po dru­giej stro­nie czasu i prze­strzeni. Do tego służą kon­takty z przod­kami, które można by tłu­ma­czyć jako rodzaj „gene­tycz­nej pamięci”. „Moja tra­dy­cja jest bar­dzo stara, a ja jestem tak stary jak ona – mówi inu­icki sza­man Anga­an­gaq. – Sam z sie­bie nie mogę zro­bić nic. Mój mózg jest bar­dzo mały, a na doda­tek wyko­rzy­stuję jedy­nie nie­wielką jego część. (…) Sam mam mini­malną wie­dzę, cała reszta pocho­dzi od przod­ków”. Mowa tu o toż­sa­mo­ści, która wykra­cza daleko poza poje­dyn­cze ist­nie­nie. I rze­czy­wi­ście sza­mani twier­dzą, że potra­fią swo­bod­nie prze­miesz­czać się w cza­sie – podró­żo­wać w przy­szłość i prze­szłość. Nauka Zachodu, a kon­kret­nie bio­lo­gia ewo­lu­cyjna, pró­buje roz­szy­fro­wać zapis gene­tyczny, jaki w sobie nosimy. Sza­mani, kiedy to sły­szą, mówią, że oni po pro­stu wyko­rzy­stują swą jaźń, aby uzy­skać dostęp do gene­tycz­nej „spi­żarni” pamięci komór­ko­wej, a dzięki pomocy duchów przod­ków mają dostęp do całej zbio­ro­wej wie­dzy wszyst­kich tych, co żyli przed nimi. Zachodni psy­cho­lo­go­wie nie kwe­stio­nują faktu, że nie­które zacho­wa­nia ich pacjen­tów mają korze­nie w uwa­run­ko­wa­niach poprzed­nich gene­ra­cji. Sza­mani mówią, że to, co uzdra­wiamy w sobie, uzdra­wiamy też w swo­ich przod­kach, a uzdra­wia­nie przod­ków popra­wia nasz stan fizyczny i psy­chiczny. Twier­dzą więc ni mniej, ni wię­cej, że moż­liwe jest wykra­czanie poza nasz line­arny czas i dzia­ła­nie w prze­szło­ści, i wpły­wa­nie w ten spo­sób na teraź­niej­szość. Wszyst­kie te na pierw­szy rzut oka nie­praw­do­po­dobne wypo­wie­dzi wyma­gają od nas roz­sze­rze­nia strefy tole­ran­cji umy­słu, wytre­no­wa­nego w okre­ślony spo­sób.

Po drugiej stronie umysłu – transracjonalność?

Ci, któ­rzy inte­re­sują się sza­ma­ni­zmem i nie­wy­ja­śnio­nymi dla nas zdol­no­ściami sza­ma­nów, muszą – wbrew całej mocy kry­tycz­nego umy­słu – ze zdzi­wie­niem stwier­dzić, że zdol­no­ści te naprawdę mają moc spraw­czą. Etno­log Bill Lyons wyraża opi­nię wielu kole­gów po fachu: „Kiedy idziesz na cere­mo­nię zakli­na­nia desz­czu i spę­dzasz na niej dwa, trzy dni, zaczyna padać deszcz! Zawsze! To działa za każ­dym razem! Nie rozu­miemy, jak to się dzieje, ale się dzieje. Nie powin­ni­śmy trak­to­wać tych ludzi jak głup­ców. Nie odpra­wia­liby tych cere­mo­nii od tysięcy lat, gdyby to nic nie dawało. Tacy głupi nie są!”.

Można by wysnuć wnio­sek, że ludzie, któ­rzy z czy­stej igno­ran­cji nie chcą uznać sku­tecz­no­ści tych prak­tyk, muszą się wiele nauczyć – i jest to być może ich naj­mniej­szy wspólny mia­now­nik.

Sza­ma­nizm wymaga od nas co naj­mniej przy­zna­nia, że nasz świa­tły, roz­sądny spo­sób poj­mo­wa­nia świata ma ogra­ni­cze­nia. I że naprawdę ist­nieje coś, co wykra­cza poza mate­rialną rze­czy­wi­stość. Wymaga od nas rezy­gna­cji z naszego ulu­bio­nego albo-albo. Sza­mani uka­zują nam świat wiel­kiej kre­atyw­no­ści, świat poten­cjału i nie­ogra­ni­czo­nych moż­li­wo­ści. Jest w nim – jak w naszym życiu – wiele róż­nych prawd, cza­sami sprzecz­nych. Jeśli rozum – wyge­ne­ro­wany z widzial­nego świata – prze­staje być jedy­nym kry­te­rium prawdy, racjo­nal­ność i irracjo­nal­ność mogą ist­nieć obok sie­bie i wska­zy­wać drogę do trans­ra­cjo­nal­nego świata, leżą­cego po dru­giej stro­nie tego auto­kra­tycz­nego podziału.

Ozna­cza to też, że pro­wa­dzić nowo­cze­sne bada­nia sza­ma­ni­zmu możemy tylko wtedy, kiedy pozwo­limy się zapro­wa­dzić do kra­iny nie­ogra­ni­czo­nych moż­li­wo­ści naszej świa­do­mo­ści. Jeśli chcemy naprawdę zro­zu­mieć sza­ma­nizm, musimy go doświad­czyć, mówi Wolf Wies, jeden z pio­nie­rów dia­logu mię­dzy sta­rymi tra­dy­cjami a nowo­cze­snym świa­tem. „Jeśli czło­wiek Zachodu ma się otwo­rzyć na te rze­czy, musi sam je prze­żyć. Kogo jed­nak od początku prze­peł­niają scep­ty­cyzm i wąt­pli­wo­ści, kto pod­cho­dzi do nich, kie­ru­jąc się wyłącz­nie rozu­mem, ten nie uzy­ska do nich dostępu. Ludzie, któ­rzy choćby raz prze­szli przez sza­mań­skie doświad­cze­nie, nie czują potrzeby jego tłu­ma­cze­nia – jego war­tość staje się dla nich oczy­wi­sto­ścią. Nawią­zują kon­takt z nową płasz­czy­zną świa­do­mo­ści i mogą go póź­niej odtwa­rzać, nie potrze­bu­jąc pomocy sza­mana”.

Jak w każ­dym zespole spe­cja­li­stów każdy sza­man potrafi coś innego. Żaden nie potrafi wszyst­kiego. Tylko nie­wielu jest w sta­nie racjo­nal­nie wytłu­ma­czyć swoje zdol­no­ści. Pra­wie żaden nie uważa, że to potrzebne. Ważne jest tylko to, że ich cere­mo­nie i rytu­ały przy­no­szą pożą­dane skutki. „Droga sza­mana ni­gdy się nie koń­czy – stwier­dził stu­dwu­letni Don Jose Mat­suwa z mek­sy­kań­skiego ple­mie­nia Huiczoli. – Jestem bar­dzo sta­rym czło­wie­kiem, a jed­no­cze­śnie małym dziec­kiem, które stoi prze­peł­nione trwogą przed wiel­kim miste­rium życia”. Wypo­wiedź ta uka­zuje pod­sta­wową myśl sza­manizmu: pomimo ogromu wie­dzy psy­cho­lo­gicz­nej, mito­lo­gicz­nej, ducho­wej i medycz­nej sza­man zawsze uważa się za kogoś, kto nie­prze­rwa­nie się uczy, czer­piąc mądrość z samego bytu. Nie­któ­rzy z sza­manów przy­znają, że obok siły ducha dys­po­nują całym arse­na­łem róż­nych tri­ków i ilu­zji – korzy­stają z niego, by zro­bić wra­że­nie na tych, któ­rzy ich oglą­dają, albo zwy­czaj­nie po to, aby wyrwać się mono­to­nii codzien­no­ści, którą są prze­siąk­nięte rów­nież rdzenne kul­tury. To jed­nak tylko nie­winne sztuczki.

Nowo­cze­sne bada­nia nad sza­ma­ni­zmem nie wyklu­czają już tego, że nasi przod­ko­wie rze­czy­wi­ście mieli dostęp do tych regio­nów świa­do­mo­ści, o któ­rych my już dawno zapo­mnie­li­śmy. Odkąd nowo­cze­sna fizyka usi­łuje odszy­fro­wy­wać zdol­no­ści sza­ma­nów, zdu­miona para­le­lami mię­dzy pra­sta­rym i naj­now­szym spoj­rze­niem na świat, nie wyklu­cza się już, że głę­bią ludz­kiej duszy rzą­dzą inne prawa niż racjo­nalną logiką. Rene­sans sza­ma­ni­zmu dopro­wa­dził do zakwe­stio­no­wa­nia naszego obrazu świata i posta­wił przed nami zada­nie prze­sta­wie­nia pali gra­nicz­nych wokół dotych­cza­so­wego postrze­ga­nia rze­czy­wi­sto­ści.

Szamanizm i leczenie

Pod­czas gdy sza­mań­skie spoj­rze­nie na świat, tech­niki zmie­nia­nia stanu świa­do­mo­ści i inne metody magicz­nego wpły­wa­nia na rze­czy­wi­stość wciąż spo­ty­kają się we współ­cze­snym świe­cie z nie­uf­no­ścią, odrzu­ce­niem, a czę­sto i dra­stycz­nym sprze­ci­wem, sto­su­nek medy­cyny do pra­sta­rej wie­dzy sza­ma­nów ewi­dent­nie się zmie­nił. Przy­kła­dem są nie tylko etno­far­ma­ceuci, któ­rzy na zle­ce­nia wiel­kich firm far­ma­ceu­tycz­nych prze­mie­rzają pusz­cze i tro­pi­kalne lasy naszej pla­nety, aby szybko opa­ten­to­wać to, co tam znajdą lub czego się nauczą – nie­rzadko od sza­ma­nów. Udział w warsz­ta­tach i kur­sach pro­wa­dzo­nych przez rdzen­nych uzdra­wia­czy jest obec­nie ceniony tak wysoko, że stu­denci medy­cyny otrzy­mują za to punkty nie­zbędne do dal­szej edu­ka­cji. Pod­czas licz­nych kon­fe­ren­cji i semi­na­riów medycz­nych zasia­dają obok sie­bie leka­rze i sza­mani. Poja­wiły się też ambu­lanse sza­mań­sko-medyczne, w któ­rych cho­rzy na raka lub cier­piący na zabu­rze­nia umy­słowe mogą uzy­skać pomoc od obu medycz­nych świa­tów. Wydaje się więc sto­sowne wspo­mnieć o powią­za­niach sza­manizmu i lecze­nia.

Każda spo­łecz­ność ma wła­sne poglądy na temat zdro­wia, cho­roby, jej przy­czyn i tera­pii. Każda tra­dy­cja wyko­rzy­stuje wła­sne metody i środki lecz­ni­cze. Neu­rozy mogą się więc oka­zać duchami czy demo­nami, leka­rze – sza­ma­nami, bak­te­rie – karmą albo winą, a to, co nazy­wamy cza­rami – zło­żo­nym rytu­ałem lecz­ni­czym mają­cym moc uzdra­wia­nia indy­wi­du­al­nego i glo­bal­nego, przy­no­szą­cym korzy­ści cho­remu i całej spo­łecz­no­ści. Metody te spraw­dzają się od tysięcy lat.

Słowo „leczyć” w języku nie­miec­kim pocho­dzi od słowa „święty, cało­ściowy”. Uzdro­wie­nie jest moż­liwe – w co wie­rzy nie tylko więk­szość tra­dy­cyj­nych kul­tur, wie­rzyli w to także nasi przod­ko­wie – kiedy zaj­miemy we wszech­świe­cie wła­ściwe miej­sce, kiedy prze­strze­gamy pra­wi­deł życia, pamię­tamy o sta­rych mądro­ściach, czcimy przod­ków i zado­wa­lamy bogów.

Uzdro­wie­nie jest powro­tem do cało­ści, jed­no­ści z naturą – zarówno w przy­padku jed­nostki, jak i całej wspól­noty. Sza­mani zawsze byli mistrzami radze­nia sobie z trud­no­ściami, mistrzami prze­mian, tymi, co przy­wra­cają jed­ność. Aby doko­ny­wać takich prze­mian, sza­mani peł­nili role tych wszyst­kich, któ­rych dzi­siaj nazy­wamy psy­cho­te­ra­peu­tami, kapła­nami, gawę­dzia­rzami, poetami, śpie­wa­kami, arty­stami, tan­ce­rzami, mistrzami cere­mo­nii, media­to­rami i nego­cja­to­rami, tymi, co upra­wiają przy­ro­do­lecz­nic­two i są mistrzami ilu­zji. Cho­roba jest według nich zabu­rze­niem dzia­ła­ją­cych w czło­wieku i kosmo­sie sił, które u zdro­wych ludzi dzia­łają wspól­nie i w pewien okre­ślony spo­sób. Cho­ru­jemy, kiedy to siły życiowe nie mogą swo­bod­nie przez nas prze­pły­wać.

Zabu­rze­nia spra­wiają, że w cało­ścio­wym sys­te­mie ciała i ducha osa­dzają się nega­tywne lub nie­zrów­no­wa­żone ener­gie, które przej­mują kon­trolę i uwi­dacz­niają się jako symp­tomy cho­roby.

Zada­nie uzdra­wia­cza polega na tym, aby usu­nąć z sys­temu te nega­tywne ener­gie, roz­pu­ścić supły ener­ge­tyczne i przy­wró­cić ciału rów­no­wagę. Cho­roba nie jest więc wro­giem, któ­rego trzeba poko­nać. Jest mają­cym pełne prawo do ist­nie­nia bytem, który po pro­stu zbłą­dził. Sza­mani nie wal­czą z cho­robą, jak to robią nasi leka­rze. Pod­cho­dzą do tej ener­gii, tego stanu, tego ducha ze współ­czu­ciem. Rozu­mieją, że zajął w ciele pacjenta nie­wła­ściwe miej­sce. Uzdra­wia­nie indy­wi­du­alne, pole­ga­jące na kie­ro­wa­niu wszyst­kich ener­gii we wła­ściwe miej­sca, wykra­cza więc poza gra­nice lecze­nia jed­nostki i staje się rów­no­cze­śnie uzdra­wia­niem całej struk­tury kosmosu, jak mówi sza­man Saami Ailo Gaup: „Te siły gdzieś przy­na­leżą i po pro­stu się zagu­biły, gdzieś mają sens i cel. Kiedy więc powrócą na swoje miej­sce, czło­wiek odzy­skuje rów­no­wagę”. Sza­mani i sza­manki nie likwi­dują rów­nież bólu, ale uwa­żają go za byt, który poprzez swoją obec­ność budzi Ducha i domaga się zmiany. Sza­mani dys­po­nują całym spek­trum rytu­al­nych dzia­łań, które spra­wiają, że ból opusz­cza ciało, przy czym zawsze uzdra­wiają rów­no­cze­śnie ciało, umysł i duszę. Zamiast kon­cen­tro­wać się na usu­wa­niu obja­wów, sta­wia­niu dia­gnozy za pomocą skom­pli­ko­wa­nego sprzętu i prze­pro­wa­dza­niu kon­kret­nych tera­pii tra­dy­cyjne metody lecze­nia bazują na cało­ścio­wym obra­zie świata i czło­wieka. Korzy­stają z tech­nik rytu­al­nych i trans­owych, przy­wra­cają cho­remu har­mo­nię z samym sobą i wła­snym śro­do­wi­skiem. Uzdra­wia­jąc ciało, ducha i umysł, sza­mani korzy­stają z pomocy bogów, duchów i wyż­szych istot, które trak­tują jako swoje kul­tu­rowe dzie­dzic­two.

Sza­ma­nizm jest więc odzy­ski­wa­niem har­mo­nii ze wszyst­kimi siłami kosmosu. Poję­cie zdro­wia daleko wykra­cza poza fizyczne zdro­wie poje­dyn­czego czło­wieka. Cere­mo­nie uzdra­wia­nia, na ogół otwarte, mają na celu umoż­li­wie­nie cho­remu powrotu do peł­no­praw­nego życia w spo­łecz­no­ści. Przy­po­mi­nają też uczest­ni­czą­cej w rytu­ałach wspól­no­cie o prze­strze­ga­niu ducho­wych i kul­tu­ro­wych reguł zdro­wego życia. Uświa­da­miają jed­no­stce i spo­łecz­no­ści, że każda żyjąca istota ma prawo do zdro­wia – czyli do zacho­wa­nia rów­no­wagi mię­dzy mikro­ko­smo­sem i makro­ko­smo­sem. O tym wła­śnie przy­po­mina się w rytu­ałach, czę­sto mocno udra­ma­ty­zo­wa­nych. Uzmy­sła­wia się też cho­remu, że sam przy­czy­nił się do utraty rów­no­wagi w swoim orga­ni­zmie, sam jest więc odpo­wie­dzialny za jej przy­wró­ce­nie. Kiedy pacjent zaczyna żyć w zgo­dzie z wła­snymi celami, nadzie­jami i potrze­bami – odzy­skuje zdro­wie. Kiedy tych warun­ków nie speł­nia, cho­ruje. Defi­ni­cja ta podobna jest w obszer­nych frag­men­tach do nowo­cze­snej defi­ni­cji Świa­to­wej Orga­ni­za­cji Zdro­wia, według któ­rej zdro­wie to stan cał­ko­wi­tego fizycz­nego, psy­chicz­nego i spo­łecz­nego dobro­stanu czło­wieka, a nie tylko brak cho­roby.

Naj­więk­sza róż­nica mię­dzy sza­ma­nem a zachod­nim leka­rzem polega na tym, że sza­man, zanim przy­stąpi do lecze­nia innych, musi naj­pierw uzdro­wić się sam. Jeśli nie prze­żyje cho­roby ini­cja­cyj­nej, nie utraci orien­ta­cji i poczu­cia porządku, nie doświad­czy pro­ble­mów, cha­osu i cho­roby. Sza­man jest tym, który, wolny od uwi­kłań codzien­no­ści, musi potra­fić roz­po­znać przy­czyny i związki mię­dzy wszel­kimi zja­wi­skami. „Trzeba samemu prze­żyć i poznać wszyst­kie pro­blemy, żeby poma­gać je roz­wią­zy­wać innym – mówi san­goma Percy Konqobe. – Trzeba samemu przez to przejść, a nawet przez znacz­nie wię­cej, niż prze­cho­dzi pacjent. Nie ma innego wyj­ścia”.

Sza­man jest więc arche­ty­pem „ran­nego uzdra­wia­cza”, który z jed­nej strony pod­cho­dzi do pacjen­tów ze współ­czu­ciem i zna­jo­mo­ścią cier­pie­nia, z dru­giej jest świa­domy pro­cesu wzro­stu i doj­rze­wa­nia, jaki towa­rzy­szy każ­dej cho­ro­bie.

Przed roz­po­czę­ciem lecze­nia trzeba oczy­wi­ście – jak u nas – posta­wić dia­gnozę. Jest ona jed­nak o wiele szer­sza i o wiele bar­dziej wie­lo­stronna. Sza­man zna nie tylko pacjenta, ale i jego śro­do­wi­sko, wie o poja­wia­ją­cych się w nim pro­ble­mach i napię­ciach. Cza­sami uzdra­wiacz zata­pia się w tran­sie, nawią­zuje kon­takt z przod­kami i pomoc­ni­kami ducho­wymi i pozwala im się pro­wa­dzić. Przy sta­wia­niu dia­gnozy ni­gdy nie ma miej­sca na zga­dy­wa­nie, domnie­my­wa­nie czy spe­ku­la­cje. Sza­man albo wie, albo nie wie. Zawsze wyra­bia sobie spoj­rze­nie na całość. Przy­czyną cier­pie­nia ni­gdy nie jest poje­dyn­czy organ, dla­tego dia­gnoza wykra­cza poza gra­nice jed­nostki – co w nowo­cze­snej ter­mi­no­lo­gii okre­śla się jako podej­ście sys­te­mowe. Objawy fizyczne są zawsze wyra­zem innej głę­bo­kiej przy­czyny. W uzdra­wia­niu uczest­ni­czy nie tylko chory, lecz także cała jego wspól­nota. Sza­man wska­zuje drogę prze­miany. Lekiem są jed­nak nie tylko rytu­ały, zakli­na­nie duchów czy wyciągi z ziół. Cza­sami, jak mówi Gal­san Tschi­nag, jest nim kok­tajl słów. „Jeśli mam pozo­stać wierny swo­jej funk­cji, zanim zacznę coś leczyć, muszę naj­pierw coś zbu­rzyć. Zanim przy­stą­pię do uzdra­wia­nia czło­wieka, muszę naj­pierw znisz­czyć ogar­nia­jące go odrę­twie­nie, skost­nie­nie. Potem dopiero przy­cho­dzi czas na inne słowa”. Cho­dzi o prze­kra­cza­nie gra­nic, o zmianę postrze­ga­nia sie­bie samego, o otwar­cie nowych prze­strzeni, mówi etnop­sy­cho­log Hol­ger Kal­weit. „Sza­man poka­zuje pacjen­towi, że jego poję­cie psy­che jest zbyt wąskie. Czło­wiek musi roz­sze­rzyć się do gra­nic moż­li­wo­ści – wów­czas wszyst­kie pro­blemy zni­kają. Cia­snota, wąskość ozna­cza cho­robę. Obszer­ność, prze­stron­ność ozna­cza zdro­wie”.

Dzięki sło­wom, rytu­ałom, cere­mo­niom, śpie­wom, tań­com, podró­żom sen­nym czy żywym mitom ludzie muszą doświad­czyć prze­miany, umrzeć w sta­rych rolach i naro­dzić się na nowo zdro­wymi. W wielu sza­mań­skich tra­dy­cjach jako wehi­kułu do podróży w inne rze­czy­wi­sto­ści używa się tajem­ni­czych mocy roślin i innych sub­stan­cji zmie­nia­ją­cych świa­do­mość. Trans­for­ma­cja i ponowne nawią­za­nie związku są spra­wami klu­czo­wymi. Nawią­za­nie rela­cji z prze­szło­ścią to po łaci­nie reli­gio. W sza­ma­ni­zmie roz­pusz­czają się gra­nice mię­dzy tym, co święte, a tym, co zdrowe, mię­dzy duchem a mate­rią. Dzie­więć­dzie­siąt pro­cent sza­mań­skich środ­ków lecz­ni­czych to rośliny: kora drzew, liście, płatki. Nic jed­nak nie jest nie­święte, wszystko jest udu­cho­wione. Nawet jeśli lecze­nie polega wyłącz­nie na sto­so­wa­niu ziół i nie wspo­mina się o duchach, i tak są one obecne.

Bez­po­średni wpływ na życie i prze­trwa­nie czło­wieka mają nie tylko rośliny. Oddzia­łują na niego rów­nież strony świata i pory roku. Roz­cią­gnięci mię­dzy nie­bem a zie­mią zawie­ramy i odczu­wamy żywioły wody, powie­trza, ognia i ziemi. Świat natury i stan jej zdro­wia jest zawsze inte­gralną czę­ścią zdro­wia czło­wieka. Wewnętrzne kra­jo­brazy duszy odzwier­cie­dlają zewnętrzne kra­jo­brazy natury. Strona świata – na przy­kład pół­noc – może repre­zen­to­wać wewnętrzne zimno i skost­nie­nie, wewnętrzny odwrót lub śmierć. Lekar­stwem mogą być duchy zwie­rząt, gór i rzek. Czło­wiek jest więc z jed­nej strony zwią­zany cia­sną sie­cią z żywą, udu­cho­wioną naturą, z dru­giej jest w tej natu­ral­nej sieci zawarty i przez nią nie­siony.

Duchy i bogo­wie innych rze­czy­wi­sto­ści, z któ­rymi sza­mani są zawsze tak bar­dzo zwią­zani, nie ukry­wają się w tajem­ni­czych świa­tach – wysoko w nie­bie czy głę­boko w pod­zie­miach. Są – jak mówi reli­gio­znaw­stwo – imma­nentne: egzy­stują w obsza­rze świa­do­mo­ści, prze­ni­kają sza­mana jak mgła, sza­man zawsze może w nie „wkro­czyć”. W ten spo­sób staje się czę­ścią boskiej mocy. Żaden z wiel­kich sza­manów uzdra­wia­czy nie uważa swo­ich nie­zwy­kłych umie­jęt­no­ści za oznakę oso­bi­stej mocy. Wręcz prze­ciw­nie: szcze­gólna siła uzdra­wia­nia obja­wia się dopiero wtedy, kiedy odrzuci się wszel­kie oso­bi­ste, ego­istyczne motywy. „Kiedy odda się boskiemu porząd­kowi swoje ja, obraz tego, co moż­liwe, staje się jaśniej­szy – wyja­śnia sza­manka Hi-ah Park. – Czło­wiek staje się jed­nym i tym samym co spi­rit, a jed­no­cze­śnie sługą boskich sił”.

Z ana­lizy zja­wi­ska, jakim jest sza­ma­nizm, z ana­lizy jego obrazu świata, jego spo­so­bów uzdra­wia­nia i jego pozor­nie magicz­nych trans­cen­den­tal­nych umie­jęt­no­ści, psy­cho­de­licz­nych podróży w zaświaty i kon­tak­tów z duchami wyła­nia się umie­jęt­ność zupeł­nie nie­znana w nowo­cze­snej zachod­niej kul­tu­rze, a mia­no­wi­cie umie­jęt­ność prze­miesz­cza­nia się w inne stany świa­do­mo­ści. Jak twier­dzi ame­ry­kań­ski psy­cho­log i badacz świa­do­mo­ści Sta­ni­slav Grof, zachodni świat jest jedyną kul­turą na świe­cie, która dotych­czas nie zaj­mo­wała się bada­niem odmien­nych sta­nów świa­do­mo­ści. „W tra­dy­cyj­nej psy­chia­trii wszel­kie doświad­cze­nia odmien­nych sta­nów świa­do­mo­ści auto­ma­tycz­nie nazywa się psy­cho­zami. Zna­czy to, że prak­tycz­nie całą duchową kul­turę czło­wieka uzna­jemy za pato­lo­gię. Wszyst­kie stare i przed­in­du­strialne wspól­noty pod­cho­dziły do tych sta­nów z wielką czcią”.

Współ­cze­sna psy­cho­lo­gia zaczyna pomału sto­so­wać nowe metody: wpro­wa­dza­nie w trans, w stan eks­tazy, hip­nozy, medy­ta­cji – metody, które kul­tury sza­mań­skie sto­sują od tysięcy lat. Nauka krok po kroku dema­skuje te pozor­nie para­nor­malne oso­bli­wo­ści, okre­śla­jąc je jako „posze­rzoną nor­mal­ność”. Im dalej na tej otwar­tej skali, tym oso­bliw­sze spo­strze­że­nia. To, co nazy­wamy halu­cy­na­cjami, staje się real­no­ścią.

Wiele tajem­nic pra­sta­rych tra­dy­cji sza­mań­skich pozo­stało nam jesz­cze do odkry­cia. Mogą one cał­ko­wi­cie zmie­nić nasze spoj­rze­nie na moż­li­wo­ści i zdol­no­ści czło­wieka.

Sza­mań­skie uzdra­wia­nie polega na ponow­nym nawią­za­niu kon­taktu – na pozio­mie wewnętrz­nym i zewnętrz­nym – z cało­ścią natury i cało­ścią wła­snej duszy. Sza­mani zawsze byli pio­nie­rami tych wewnętrz­nych i zewnętrz­nych podróży. Powstała nie­ogra­ni­czona róż­no­rod­ność rytu­ałów i cere­mo­nii, w cza­sie któ­rych można, korzy­sta­jąc z pomocy bęb­nów, tańca, śpiewu czy wido­wi­ska, opu­ścić codzienną rze­czy­wi­stość. Dla­tego wszel­kie formy lecze­nia zwią­zane są z mito­lo­gią kon­kret­nej spo­łecz­no­ści. Bo uzdra­wia­nie – trzeba to raz jesz­cze pod­kre­ślić – ozna­cza zawsze zespo­le­nie wewnętrz­nego i zewnętrz­nego świata. Stąd bie­rze się ta nie­zwy­kła róż­no­rod­ność sza­mań­skiej wie­dzy na temat uzdra­wia­ją­cej siły natury, ziół i innych roślin, wyko­rzy­sty­wa­nych dzi­siaj, jak wspo­mniano wcze­śniej, rów­nież przez współ­cze­sną far­ma­ko­lo­gię. Sza­mani upra­wiają przy­ro­do­lecz­nic­two, są tera­peu­tami, kosmo­lo­gami i akto­rami, sza­lo­nymi mędr­cami i tymi, któ­rzy prze­kra­czają nie­prze­kra­czalne gra­nice. Wstę­pują w rejony, któ­rych ludzie na ogół uni­kają, mówi kore­ań­ska sza­manka Hi-ah Park: „Spra­wiają, że to, co nie­wi­dzialne, staje się widzialne. Pro­ces uzdra­wia­nia polega na wypro­wa­dza­niu na świa­tło tego, co ciemne, nie­wi­doczne”.

Sta­ty­stycz­nie rzecz bio­rąc, sza­mań­skie metody uzdra­wia­nia na całej kuli ziem­skiej są bar­dzo sku­teczne i w wielu dzie­dzi­nach dorów­nują suk­ce­som tra­dy­cyj­nej medy­cyny. Nie ulega wąt­pli­wo­ści, że nie obej­mują skła­da­nia zła­ma­nych nóg czy usu­wa­nia wyrostka robacz­ko­wego. Dla­tego sza­mani nie uwa­żają się za kon­ku­ren­cję dla kla­sycz­nej medy­cyny, ale za jej uzu­peł­nie­nie. Ich głów­nym zada­niem zawsze było zmie­nia­nie subiek­tyw­nego odczu­cia cho­roby czy innego pro­blemu, likwi­do­wa­nie ura­zów psy­chicz­nych, prze­ła­my­wa­nie izo­la­cji spo­łecz­nej, przy­wra­ca­nie poczu­cia sensu i bez­pie­czeń­stwa, a więc akty­wi­zo­wa­nie sił samouzdra­wia­nia. Sza­mani nie oddzie­lają cho­rych od tego, co zdrowe i pełne życia. Pro­wa­dzą ich z powro­tem do świę­tej cało­ści, do sił życio­wych prze­ni­ka­ją­cych wszystko, do mito­lo­gii, sensu życia i śmierci.

Mię­dzy nie­bem a zie­mią zna­leźć można znacz­nie wię­cej, niż sądzi nowo­cze­sny świat. Sza­man może być oknem na te nie­znane rejony. To dla­tego tera­peuci, leka­rze i psy­cho­lo­go­wie tak czę­sto ostat­nio wyru­szają na piel­grzymki do sza­ma­nów. „Ponad osiem­dzie­siąt pro­cent ludzi, któ­rzy przy­jeż­dżają na nasze kon­fe­ren­cje i warsz­taty z sza­ma­nami, to pra­cow­nicy służby zdro­wia – mówi Wolf Wies, zało­ży­ciel i do nie­dawna pre­zy­dent sto­wa­rzy­sze­nia Scha­ma­ni­smus und Heilen. – Coraz wię­cej leka­rzy, psy­cho­te­ra­peu­tów i pra­cow­ni­ków służby zdro­wia otwiera się na tę wie­dzę”.

Tak oto „pry­mi­tywni histe­rycy” i „oszu­ści” stali się nauczy­cie­lami, żywym przy­po­mnie­niem dawno zapo­mnia­nej sym­biozy świę­to­ści i zdro­wia. Sza­man – para­dok­sal­nie – wciąż pozo­staje mię­dzy pogardą a czcią.

Szamanizm za progiem

Każdy, kto inte­re­suje się dzi­siaj sza­ma­ni­zmem, powi­nien zadać sobie pyta­nie, czy jego nadzieja na zna­le­zie­nie odpo­wie­dzi na gnę­biące go egzy­sten­cjalne pyta­nia w sza­ma­ni­zmie nie bie­rze się z czy­stej fascy­na­cji egzo­tyką tej oso­bli­wej kul­tury – i tym samym, czy nie jest to ucieczka od odpo­wie­dzi, które może zna­leźć tuż za wła­snym pro­giem. Nale­ża­łoby zmie­rzyć się z pyta­niem, czy ide­ali­zo­wa­nie uzdra­wia­czy z dale­kich, dziw­nych stron nie wynika z nie­moż­no­ści odna­le­zie­nia mądro­ści w sobie samym.

Nowo­ze­landzka sza­manka Wai Turoa-Mor­gan wie­rzy, że Niemcy to pew­nie jedyny kraj na całym świe­cie, „w któ­rym pamięć o wła­snych sta­rych mądro­ściach jest tak wypło­wiała”. Ogromna fala zain­te­re­so­wa­nia sza­ma­ni­zmem ma źró­dło wła­śnie w tej pustce. Żaden z odwie­dza­ją­cych kraje nie­miec­ko­ję­zyczne sza­ma­nów nie jest zain­te­re­so­wany prze­ka­zy­wa­niem wła­snych rdzen­nych tra­dy­cji. Ich celem jest przede wszyst­kim nie­sie­nie pomocy i wska­zó­wek co do tego, jak odna­leźć rodzimy rodo­wód i powró­cić do wła­snych tra­dy­cyj­nych korzeni. Kto wyru­szy w taką wędrówkę wstecz, szybko odczuje pły­nące z niej korzy­ści w codzien­nym życiu.

Kto ich nie zna – nie­zli­czo­nych drob­nych zaklęć i for­mu­łek, nie­szko­dli­wych powie­dzo­nek wymie­rzo­nych prze­ciwko siłom ciem­no­ści czy gestów zapew­nia­ją­cych szczę­ście? Kto jed­nak dziś pamięta, że jemioła, którą wie­szamy w grud­niu na drzwiach, jest prośbą o przy­chyl­ność, mającą moc odpę­dza­nia złych duchów i cza­row­nic, i się­ga­jącą aż do tra­dy­cyj­nych obrząd­ków cel­tyc­kich dru­idów?

Kto myśli jesz­cze o cza­rach i sza­ma­nach, kiedy prze­bie­gnie mu drogę czarny kot? Kto pamięta, że cze­rem­cha (drzewko majowe) jest sym­bo­lem płod­no­ści zwią­za­nym z mitem zie­lo­nego czło­wieka i duchów przy­rody? Bar­dzo wiele nazw, jakimi okre­ślamy zja­wi­ska natu­ralne, wiąże się z sza­mań­ską czcią dla bosko­ści natury. Kto wie, że rzeka Dunaj wzięła imię od cel­tyc­kiej bogini matki Danu? Kto by przy­pusz­czał, że fede­ralny orzeł, ber­liń­ski niedź­wiedź czy bawar­ski lew nie są niczym innym jak sza­mań­skimi zwie­rzę­tami mocy, pozo­sta­ło­ściami po sta­rych kla­nach? Coraz mniej pamię­tamy i w coraz mniej chcemy wie­rzyć. Ale nasze korze­nie się­gają daleko i głę­boko w mito­lo­giczne pra­czasy, od któ­rych tak chęt­nie się odci­namy, nazy­wa­jąc je epoką kamie­nia.

„Jeste­śmy głę­boko zako­rze­nieni w pra­sza­ma­ni­zmie – mówi antro­po­log Wolf Die­ter Storl. – Tutejsi ludzie też dzie­więć­dzie­siąt pro­cent życia poświę­cali polo­wa­niu lub zbie­rac­twu. Byli zako­rze­nieni w natu­rze i żyli z nią w zgo­dzie”.

Ozna­cza to, że korzeń i pień naszej kul­tu­ro­wej ewo­lu­cji ma naturę sza­mań­ską i tylko naj­młod­sze gałązki repre­zen­tują filo­zo­fię czy­stego rozumu. Zaprze­cza­nie ist­nie­niu tej ogrom­nej histo­rycz­nej prze­strzeni w naszej pamięci gene­tycz­nej jest tak absur­dalne, jak cie­sze­nie się z prze­ma­lo­wa­nia samo­chodu, kiedy zapo­mi­namy o całym zło­żo­nym mecha­ni­zmie, który tkwi pod lakie­rem. Powrót do sza­mań­skich doświad­czeń nie jest też na ogół trudny – wystar­czy prze­bić się przez zewnętrzną war­stwę lakieru. Bada­nia Foun­da­tion for Sha­ma­nic Stu­dies wyka­zują, że „dzie­więć­dzie­siąt pro­cent ludzi Zachodu znaj­duje łatwy dostęp do tych świa­tów”.

Długo – obok reli­gii – tylko arty­ści, akto­rzy i muzycy poświę­cali uwagę magii nie­wi­dzial­nego świata. Nie bez przy­czyny arty­stów – na przy­kład Jose­pha Beuysa – nazy­wano współ­cze­snymi sza­ma­nami, któ­rzy w swych pry­mi­tyw­nych for­mach prze­ła­my­wali kul­tu­rowe normy, a w swych dzie­łach wydźwi­gali to, co pospo­lite, do poziomu nad­zwy­czaj­no­ści, a to, co nor­malne, do poziomu świę­to­ści. Zain­te­re­so­wa­nie sza­ma­ni­zmem uzmy­sła­wia też, że wiele zja­wisk dzi­siej­szego świata ma sens tylko wtedy, gdy spoj­rzymy na nie z per­spek­tywy sza­mań­skiej. Wów­czas spo­strze­gamy, że na przy­kład muzyka rave ze swoim szyb­kim, mono­ton­nym ryt­mem może być wyra­zem tęsk­noty za sta­nem transu, a coraz powszech­niej­sze nad­uży­wa­nie nar­ko­ty­ków – rosną­cej potrzeby nie­wła­ści­wie rozu­mia­nych poszu­ki­wań ducho­wych.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Klaus Müller, Scha­ma­ni­smus, Heiler, Geister, Ritu­ale, Beck Ver­lag, München 1997. [wróć]

Jeśli nie zazna­czono ina­czej, wszyst­kie cytaty pocho­dzą z roz­mów prze­pro­wa­dzo­nych przez autora. [wróć]

Zagad­nie­nie bar­dzo dobrze przed­sta­wione w książce Jeremy’ego Narby’ego Sha­mans Thro­ugh Time. 500 Years on the Path to Know­ledge (Jeremy P. Tar­cher/Pen­guin, Los Ange­les 2001). [wróć]