Cztery cappuccino i Johnnie - Katarzyna Bester - ebook + książka

Cztery cappuccino i Johnnie ebook

Katarzyna Bester

4,4

Opis

Dla tej piątki przyjaciół nie ma tematów tabu!

Gaję, Olimpię, Patrycję, Kalinę i Szczepana połączyło nieoczekiwane spotkanie w Rzeszowie. Ich znajomość szybko się rozwinęła i pozwoliła nawiązać bliską relację.

Z dnia na dzień stali się przyjaciółmi, którzy mogą porozmawiać o… wszystkim! Nieudane związki, sprawy łóżkowe, zawodowe kryzysy, czy emocjonalne rozterki – to i wiele więcej omawiają przy filiżance cappuccino lub szklance zimnego drinka.

Katarzyna Bester w pikantnie przyprawionej opowieści o życiu po trzydziestce, przyjaźni i miłości, która przychodzi z najmniej oczekiwanej strony.

To co? Dasz się zaprosić na kawę?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 261

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (57 ocen)
32
18
5
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
justynaprzybylowicz

Nie polecam

Po przesłuchaniu tej książki tylko utwierdziłam się że ten gatunek nie jest dla mnie. Sięgnęłam po nią tylko ze względu na miejsce akcji. Pomyślałam, że fajnie będzie przeczytać historię umiejscowioną w mieście, które się zna. Właśnie z tej książki dowiedziałam się, że Rzeszów to brzydkie miasto pełne homofobów 🤷 Bohaterowie mają po dwie cechy w czym za jedną uważana jest ich orientacja seksualna. Zero pogłębienia, niektórzy są wprowadzeni do fabuły tylko po to żeby liczba znaków się zgadzała. Podobnie niektóre wątki. Nie polecam!
40
darab

Całkiem niezła

Nie chcę nikogo zniechęcać, ale to zdecydowanie najsłabsza książka tej autorki.
10
nmrogala

Dobrze spędzony czas

Fajna, lekka, przeczytana w jeden wieczór.
00
niewiemcoczytac

Z braku laku…

Naprawdę szkoda, że Rzeszów został przedstawiony jako zaściankowe, totalnie zacofane miasto, gdzie mentalnosc ludzi zatrzymała się w XIX w., na zakupy można pójść tylko do jednej galerii, a wydarzeniem stulecia jest marsz kobiet - poza tym nic się nie dzieje. Nie polecam lektury, dobrnęłam do końca przerzucając kartki, żeby dowiedzieć się, że bohaterkę nienawidzącą dzieci autorka uszczęśliwiła ciążą, z której ta się - wbrew całej fabule - cieszy.
00
Katherinke2511

Nie oderwiesz się od lektury

Według mojej opinii jest to najlepsza książka tej autorki, a przeczytałam zdecydowaną większość.
00

Popularność




 

 

 

 

Copyright © Katarzyna Bester, 2023

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2023

 

Redaktorka prowadząca: Andżelika Stasiłowicz

Marketing i promocja: Aleksandra Białek-Borsuk

Redakcja: Katarzyna Dragan

Korekta: Damian Pawłowski, Joanna Jeziorna-Kramarz

Projekt typograficzny, skład i łamanie: Stanisław Tuchołka | panbook.pl

Projekt okładki i stron tytułowych: Gosia Zimniak

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki

 

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

 

eISBN 978-83-67551-12-0

 

CZWARTA STRONA

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

tel.: 61 853-99-10

[email protected]

www.czwartastrona.pl

 

 

 

 

 

 

Rozdział pierwszy

 

 

Kilkanaście miesięcy wcześniej

Rzeszów, strajk kobiet pod Wielką Cipą

 

 

Kalina stała przy pomniku i uważnie rozglądała się wokół, wypatrując blond loków swojej przyjaciółki. W rękach ściskała tekturowy transparent głoszący, iż jeden z polskich polityków ma małego. Kartonowa tablica była oczywiście dziełem Olimpii, która nie stroniła od komentarzy dotyczących atrakcyjności fizycznej mężczyzn i kobiet, wliczając w to przypuszczenia na temat wielkości męskich narządów płciowych. Zarówno Olimpia, jak i Kalina nie wiedziały nic na temat okazałości przyrodzenia jakiegokolwiek polityka, jednak buzująca w nich złość znalazła ujście w wypisaniu na tekturze owego hasła.

Kalina wiedziała, że bez sensu byłoby się sprzeczać z przyjaciółką, więc kilka dni temu pokornie przyjęła transparent i teraz co jakiś czas unosiła go nad głową. Znała Olimpię ponad dwadzieścia lat i była pewna, że ta wariatka była w stanie wymyślić dużo bardziej soczyste hasło. Pomyślała, że może dzięki maseczce nikt jej nie rozpozna w tłumie i nie skojarzy z tym, co jest wypisane na kartonie. Ona, taka poważna, rozsądna i opanowana osoba, w życiu sama nie umieściłaby na tablicy słów, które teraz czytała spora część mieszkańców Rzeszowa. Olimpia nie miała jednak żadnych oporów, jak zwykle.

— No, widzisz, jak pięknie z tym wyglądasz?! — krzyknęła przyjaciółka, wyrastając nagle przed Kaliną i potrząsając burzą loków. — A tak się przed tym broniłaś. Trzeba próbować nowych rzeczy, moja droga.

Próbowanie nowych rzeczy w wykonaniu Olimpii oznaczało zwykle przerabianie kolejnych pozycji z poradników dla par chcących wprowadzić powiew świeżości do sypialni. Jej biseksualność otwierała przed nią wiele możliwości, z których chętnie korzystała, zanim poznała Huberta. Kalina z ulgą odkryła, że ten facet nie tylko zatrzymał przy sobie Olimpię na dłużej, ale też sprawił, że blond szaleniec trochę uspokoił swój seksualny temperament.

Olimpia od dłuższego czasu namawiała Kalinę, aby wreszcie „wyjęła kij z tyłka” i zaczęła korzystać z życia. Czasem dziwiła się, że tak bardzo się różnią, a nie potrafią bez siebie żyć. Znały się od czasów podstawówki, kiedy to nauczycielka posadziła je w jednej ławce i regularnie zaczęły od siebie ściągać na sprawdzianach. Najlepsza przyjaciółka była głosem rozsądku, który często gasił entuzjazm Olimpii, jednak w żaden sposób nie wpływało to na łączącą je więź.

— Przesuńmy się do przodu, bo napiera na mnie jakaś tablica — zauważyła Kalina, popychając lekko przyjaciółkę w stronę Pomnika Czynu Rewolucyjnego, zwanego przez wszystkich mieszkańców Wielką Cipą.

Nazwa przyjęła się tak mocno, że młodsi obywatele, zapytani o pomnik, zapewne nawiązaliby do kobiecej anatomii. Wprawdzie nie wszystkim kojarzy się on z ogromną waginą, stojącą tuż przy ogrodach należących do kościoła, jednak trudno się oprzeć wrażeniu, że coś w tym jest.

Kalina miała wykształcenie medyczne, ale jako ortodontka nie wypowiadała się w kwestiach ginekologicznych i zawsze tylko wzdychała, kiedy ktoś wspominał o pomniku i analizował jego kształt.

Wokół Wielkiej Cipy zebrało się dużo ludzi. Zarówno Kalina, jak i Olimpia poczuły się wytrącone z równowagi, kiedy usłyszały o planowanych zmianach w przepisach dotyczących aborcji. Nie dyskutowały na temat tego, czy któraś usunęłaby ciążę. Zgodnie twierdziły, że to, czy chore dziecko przyjdzie na świat, czy nie, to decyzja rodziców, a nie polityków. Chcąc walczyć o wolność kobiet do decydowania o własnym ciele i losie, stawiły się pod pomnikiem, aby dołączyć do protestów odbywających się w całej Polsce.

— Pracowałaś dziś czy twoja firma przyłączyła się do strajku? — zapytała Olimpia, trącając przyjaciółkę łokciem.

— Popieram strajk całym sercem, ale moich pacjentów bolą szczęki, odrywają im się zamki i ranią ich druty, więc współczucie dla nich wygrało i przyjęłam rano cztery osoby.

— Jesteś taką dobrą kobietą — oznajmiła Olimpia i westchnęła. — Szkoda, że taką sztywną.

Uśmiech w jej oczach mówił wszystko. Kochała przyjaciółkę mimo wiecznego szydzenia z jej powagi i braku spontaniczności. Kalina zagryzła wargę, chociaż i tak nikt nie zauważyłby jej uśmiechu ukrytego pod maseczką. Pandemia dawała wszystkim w kość, wielu miało już dosyć obostrzeń, jednak należało się ich trzymać, szczególnie w tłumie.

— Przepraszam bardzo! — krzyknęła jakaś kobieta.

— Tak? — Olimpia odwróciła się i zobaczyła przed sobą szczupłą brunetkę, która w jednej dłoni trzymała czarny marker, a w drugiej — zatyczkę.

— Na pani transparencie jest błąd ortograficzny. Mogę? — zapytała nieznajoma, wskazując flamastrem na karton, którym Olimpia wymachiwała na wszystkie strony.

— Jaki błąd? — zapytała, zerkając na swoje dzieło.

— Chuj pisze się przez „ch” — odparła spokojnie brunetka.

— O rety, nie wiedziałam. Dziękuję.

— Nie ma za co. Tak w ogóle jestem Gaja — przedstawiła się, chowając flamaster do kieszeni i wyciągając rękę w stronę wciąż nieco zaskoczonych kobiet.

Kalina i Olimpia dokonały prezentacji i wdały się w krótką dyskusję z nową znajomą. Okazało się, że poprawianie błędów to jej zboczenie zawodowe, bo Gaja jest redaktorką w wydawnictwie. Też miała się spotkać pod pomnikiem z przyjaciółką, więc w czasie rozmowy co chwilę podskakiwała, wypatrując w tłumie znajomej twarzy. Po kilku minutach zaczęła intensywnie wymachiwać rękami i krzyczeć w stronę jasnowłosej dziewczyny, która ze zwiniętym w rulon transparentem przedzierała się przez gąszcz ludzi. Z ciekawością przesuwała wzrokiem po twarzach Olimpii i Kaliny. Kiedy wszystkie cztery już poznały swoje imiona, Patrycja rozwinęła swój transparent z muminkami i razem z innymi ruszyła wokół ronda, żeby wprowadzić nieco zamieszania w ruchu drogowym.

Gaja czuła ogromną ekscytację. Jako osoba żywiołowa i wygadana uwielbiała, kiedy coś się działo. Tego dnia czuła się częścią historii, bo liczyła na to, że wyjście na ulice i głośne wyrażanie swojego zdania przyniesie w przyszłości oczekiwany efekt. Patrycja była bardziej powściągliwa i raczej małomówna, jednak teraz zdecydowanym krokiem szła obok swojej wieloletniej przyjaciółki. Nie sądziła, że kiedykolwiek założy rodzinę, jednak wierzyła, że jej głos przysłuży się młodym kobietom, które pewnego dnia staną przed trudnym wyborem. Walczyła o to, aby miały ten wybór.

Tłum spacerował wokół ronda Dmowskiego, oświetlonego kolorowym blaskiem bijącym od Galerii Rzeszów. Samochody zatrzymywały się, a z ich otwartych okien dało się słyszeć hasła wspierające protestujących. Patrycję wzruszyła jednomyślność osób, które maszerowały, wymachując transparentami, oraz kierowców, którym protest utrudniał przecież poruszanie się po ulicy, a mimo to odsuwali szyby i pokazywali swoje własne kartonowe tablice, a także uniesione kciuki.

— Nie spodziewałam się, że przyjdzie tylu facetów — stwierdziła Olimpia, kiedy pochód zatrzymał się na Hetmańskiej, żeby tam poskakać i pośpiewać. — Szkoda, że mój ma robotę do nadrobienia, bo też bym go zaprosiła.

— Mój przyjaciel obiecał, że się zjawi, ale trudno mi go znaleźć w tym tłumie — odparła Gaja, stając na palcach i wyciągając szyję, żeby przeskanować otoczenie.

— Przyjaciel? — Olimpia wymownie poruszyła brwiami. — Taki od bara-bara?

— Uspokój się — syknęła Kalina, usiłując powstrzymać uśmiech, po czym kopnęła przyjaciółkę w łydkę.

— Nic z tych rzeczy — odpowiedziała Gaja, machając dłonią. — On jest gejem.

— I właśnie nadchodzi — wtrąciła Patrycja i wskazała głową na wysokiego blondyna podążającego w ich stronę. Na jego ramionach wisiała tęczowa szarfa.

— Poznajcie Szczepana — powiedziała Gaja, gdy mężczyzna stanął obok nich.

Kalina podała rękę nieznajomemu, natomiast Olimpia zaczęła się śmiać.

— My już się znamy — rzekł Szczepan, serdecznie ściskając ramieniem roześmianą blondynkę.

— Skąd? — zainteresowała się Gaja.

— Kilka miesięcy temu Szczepan robił zdjęcia do katalogu z bielizną, a ja pracowałam przy tej sesji jako ekspertka — wyjaśniła Olimpia. — Jestem brafitterką.

— Moje cycki potrzebują twojej pomocy — stwierdziła Gaja, wpatrując się w Olimpię.

— Zapraszam. — Blondynka rozłożyła szeroko ręce, jakby już zachęcała kogoś do wejścia do przymierzalni z naręczem biustonoszy do obejrzenia. — Podam ci adres.

— Żegnaj, wypłato… — skomentowała Patrycja, rzucając Gai spojrzenie mówiące, że doskonale wie, ile przyjaciółka wydaje na dobrą bieliznę i że nie będzie się potrafiła przed tym powstrzymać. Patrycja dobrze rozumiała, jak to jest, kiedy nie możesz się przed czymś powstrzymać.

— Kupię tylko jeden — broniła się Gaja, ale po jej minie było widać, że oszukuje samą siebie.

— Też tak mówiłam, zanim ta bestia wpakowała mnie do przymierzalni — odezwała się Kalina, wzbudzając ogólne rozbawienie.

Tłum ruszył dalej, a wraz z nim piątka zatopionych w rozmowie znajomych. Żadne z nich nie przypuszczało wtedy, jak silna więź narodzi się między nimi i jak wiele razy będą się śmiać i płakać w swoim towarzystwie, siedząc w mieszkaniu któregoś z nich lub popijając ulubione napoje w knajpie.

 

 

 

 

 

 

Rozdział drugi

 

 

 

— Cztery cappuccino i Johnnie! — zawołał Szczepan, machając do kelnerki, która zbliżała się właśnie do ich stolika. — I co mu powiedziałaś? — zapytał, odwracając się w stronę Gai, aby kontynuować przerwaną rozmowę.

— Podziękowałam i on sobie poszedł — wyznała, spuszczając wzrok na swoje paznokcie.

Gaja miała ochotę na romans z kurierem, który pracował w jej rejonie od wielu miesięcy. W związku z pandemią wszyscy robili sporo zakupów w sieci i niektórym, mimo otwarcia sklepów, tak zostało. Gaja, wielka fanka książek, zamawiała kolejne pozycje nie tylko po to, żeby przeżyć historię znajdującą się na ich stronach, ale też by doświadczyć chwili radości na widok przystojnego kuriera. Właśnie dlatego kupowała po dwie książki, płacąc każdorazowo za wysyłkę, byle zwiększyć częstotliwość wizyt przystojniaka w jej mieszkaniu. Niestety wyznawała zasadę, że faceci uwielbiają zdobywać i nie wolno im tego ułatwiać, w związku z czym romans z kurierem nadal rozgrywał się jedynie w jej wyobraźni. Zupełnie jak książkowe historie o miłości i pożądaniu.

— Ubrałaś się w ten seksowny stanik, który ostatnio ci sprzedałam? — zapytała Olimpia, która kibicowała staraniom Gai, gdy ta próbowała przykuć uwagę mężczyzny fragmentem koronki wystającym spod bluzki, dużym dekoltem, krótkimi spodenkami i tym podobnymi elementami garderoby.

— Tak. Biust wyglądał idealnie. No i oczywiście umyłam głowę. — W dobie pandemii i pracy zdalnej Gaja myła włosy tylko wtedy, gdy spodziewała się kuriera lub gdy musiała pojechać do wydawnictwa. Weszło jej to w nawyk. — Założyłam najkrótsze spodenki, dzień wcześniej ogoliłam nogi. Prawie mu wepchnęłam cycki w nos, kiedy odbierałam paczkę. Co jest ze mną nie tak?

— Może to z nim jest coś nie tak — skwitowała Kalina.

— Myślisz? — Szczepan zmarszczył brwi i uśmiechnął się tajemniczo. Skinął uspokajająco głową, gdy Kalina posłała mu przepraszające spojrzenie za użycie niefortunnych słów.

— Nie odbijesz mi mojego kuriera! — wypaliła Gaja, oskarżycielsko wskazując Szczepana palcem.

— Może szybciej bym go poderwał niż ty.

— A może jest żonaty? — zaproponowała Patrycja.

Gaja szybko potrząsnęła głową.

— Nie nosi obrączki.

— Nie wszyscy noszą. — Po tych słowach Patrycja zajęła się swoim cappuccino, unikając współczujących spojrzeń przyjaciół. Znali jej historię, straszyła nią łatwowierne kobiety.

W ubiegłym roku Patrycja poznała uroczego faceta, który dość szybko zawrócił jej w głowie. Tłumacząc się tym, że ma mieszkanie w remoncie, wpraszał się do niej na upojne noce. Nie protestowała. Był miły, czuły i cholernie dobry w robieniu minety. Nie chciał się zbytnio ruszać z jej małego mieszkania, znajdującego się na piętrze u rodziców, więc uznała go za domatora. Czas spędzali albo w łóżku, albo na kanapie. Po trzech miesiącach okazało się, że facet miał żonę i dziecko. Schadzki z Patrycją tłumaczył jako „istotne spotkania z ważnymi klientami”, na które wysyłała go firma. Pandemia nie przeszkadzała w podróżach służbowych.

Tyle dowiedziała się Patrycja, kiedy wspomniana żona złapała ją za rękę w galerii handlowej i oznajmiła, że widziała, jak dziewczyna całowała się z jej mężem w samochodzie pod jego biurem. Rzeszów to jednak małe miasto. W pierwszej chwili Patrycja spodziewała się ukamienowania. Tłumaczyła sobie, że na nie zasłużyła, bo przecież mogła sprawdzić, czy facet jest żonaty. Na szczęście zadziałała solidarność jajników i po wymianie wrogich spojrzeń kobiety podzieliły się informacjami na temat jeszcze nic niepodejrzewającego mężczyzny. Pół roku później nie był już ani mężem, ani kochankiem, a tatusiem bywa tylko w weekendy. Jego syn będzie bardzo dobrze wiedział, jak nie wolno postępować, aby w przyszłości nie zniszczyć swojego małżeństwa.

— A próbowałaś zaprosić go na kawę? — zapytał Szczepan, odrywając myśli wszystkich zebranych od feralnego romansu Patrycji.

— Kuriera? Na kawę? — Gaja pokręciła głową z niedowierzaniem. — Przecież oni ciągle się śpieszą. Nie chcę, żeby uznał mnie za idiotkę… albo desperatkę.

— Na pewno tak o tobie nie myśli, kiedy podsuwasz mu cycki pod nos — szydził Szczepan, unosząc do ust szklankę z whisky. Johnnie Walker był jego ulubionym trunkiem, co przyjaciółki rozumiały, dlatego z okazji urodzin obdarowywały go wielką butelką bursztynowego alkoholu.

— Nie wkurwiaj mnie. Chociaż ty.

— A kto cię wkurwia poza mną?

— Ten cały pisarzyna — oznajmiła Gaja, prychając.

— Mówisz o autorze tych powieści, które kochają kobiety w całym kraju? — Szczepan nie dawał za wygraną. — Tym, z którym kazali ci pracować, bo jesteś najlepsza w firmie? Biedactwo. Jak możemy ci pomóc?

Dziewczyny zaczęły chichotać, a Gaja zgromiła Szczepana wzrokiem. Narzekanie na najbardziej poczytnego pisarza w kraju wydawało jej się szalone, jednak nie potrafiła z tego zrezygnować, bo mężczyzna miał wyjątkowy talent do wyprowadzania jej z równowagi. Musiała wyrzucić z siebie tę frustrację, którą wzbudzały w niej jego maile z pretensjami, spóźnienia przy oddawaniu tekstów i wieczne zażalenia w kwestii okładek. Facet miał tupet.

— Jeśli bardzo chcesz mi pomóc, to wytłumacz temu bufonowi, że to nie on tu ustala terminy. — Gaja wbiła wzrok w przyjaciela, który uśmiechnął się jeszcze szerzej.

— Jutro do niego zadzwonię i mu wytłumaczę, że przez jego obijanie się masz za mało czasu, żeby przygotować się na wizytę kuriera. Daj numer.

— Nie mam. Kontaktujemy się tylko mailowo.

— Napuść na niego Kalinę — odparł Szczepan i zanurzył usta w whisky.

— Przepraszam? — Kalina zamrugała kilka razy i zmarszczyła czoło.

— No weź — wyjaśnił Szczepan. — Nie znam straszniejszej osoby od ciebie. Wystarczy, że na kogoś spojrzysz i rzucisz kilka szczerych słów, a ten ktoś od razu leje w gacie.

— Nieprawda! — broniła się pani doktor.

— Prawda — potwierdziła Olimpia ku zaskoczeniu przyjaciółki. — Jakbym miała do wyboru, czyje zdjęcie powiesić na płocie, żeby odstraszać rabusiów, to powiesiłabym twoje.

— Czy ty właśnie porównałaś mnie do dobermana?

— Nie. Doberman na pewno by uciekał, gdybyś spojrzała na niego tak jak na mnie, kiedy porysowałam ci zderzak.

— Nie chciałabym porysować zderzaka Kalince — stwierdziła Gaja, chwytając filiżankę.

— Ja też nie chciałam. — Olimpia wzruszyła ramionami. — Samo tak wyszło.

— Yhm — burknęła Kalina, a na jej usta wypłynął uśmiech. — Samo wyszło ze spodni Huberta i kazało ci puścić kierownicę jedną ręką?

Wszyscy przy stoliku ryknęli śmiechem. Olimpia oblała się lekkim rumieńcem, rzucając Kalinie spojrzenie spod zmrużonych powiek. Nie kryła tego, że razem ze swoim chłopakiem uwielbiają igraszki w aucie. Niestety Hubert zwykle zatrzymywał się w pobliskim lesie, w dodatku wieczorami, natomiast Olimpia gustowała w zabawie podczas jazdy, i to w biały dzień. Nie przeszkadzało jej nawet to, że jechała pożyczonym samochodem.

— Nie sądziłam, że rano będzie taki ruch — usprawiedliwiała się Olimpia.

— Na Powstańców Warszawy zawsze jest ruch — oznajmiła Kalina. — Jak mam tamtędy przejechać rano lub po trzeciej po południu, to mnie szlag trafia. I na pewno nie wpadłabym na to, żeby w takich korkach bawić się czyimś frędzlem.

Szczepan opluł się whisky, a Patrycja zaczęła kaszleć. Gaja wbiła zaciekawione spojrzenie w Kalinę i przygryzła wargę, po czym zapytała:

— Czy ty właśnie nazwałaś penisa „frędzlem”?

Kalina pokiwała głową, próbując schować swoje zażenowanie w filiżance. Wypiła cappuccino do końca i błądziła wzrokiem wszędzie, byle nie spojrzeć na Gaję kontynuującą swoją wypowiedź:

— Nie wierzę. Nasza grzeczna i poważna pani ortodontka używa takich słów?

— Powiedz lepiej, czyim frędzlem ostatnio się bawiłaś — rzuciła Olimpia, uśmiechając się chytrze i puszczając oko do Gai.

Szturchnęła łokciem Kalinę, która odparła cicho:

— Niczyim.

— Mogę ci jakiegoś załatwić — zaproponowała Gaja, powstrzymując śmiech.

— Ty sobie najpierw załatw kuriera, a potem pogadamy o mnie.

— To jest właśnie to! — oznajmił Szczepan, wskazując palcem Kalinę. — Ona zgasi każdego. — Odwrócił się do Gai. — Daj jej namiary na tego pisarza, a gość natychmiast zmieni swoje nastawienie i jeszcze wyśle ci kwiaty w ramach przeprosin.

— Tylko niech wybierze właściwą firmę kurierską — powiedziała Patrycja, na co wszyscy wybuchnęli śmiechem.

 

 

 

 

 

 

Rozdział trzeci

 

 

 

Gaja uwielbiała swoje mieszkanie — dopiero po kilku latach morderczego oszczędzania oraz zastrzyku gotówki ze spadku po babci mogła sobie pozwolić na taką inwestycję. Wygląd i lokalizacja budynku bardzo jej odpowiadały. Był to niski blok, w którym na szczęście nikt nie hałasował, z podziemnym parkingiem i placem zabaw za oknem. Na osiedlu znajdował się sklep spożywczy, do którego mogła wyskoczyć w dresach, co pozwalało zaoszczędzić sporo czasu. Zwykle poświęcała go na pracę, a dokładniej na pisanie maili i odświeżanie skrzynki co minutę w oczekiwaniu na odpowiedź od znienawidzonego autora.

Pracowała z nim od ponad roku i ceniła jego książki, jednak osobowość Leona Bagińskiego sprawiała, że czytanie jego dzieł nie sprawiało Gai takiej przyjemności, jaką zapewne odczuwały jego zagorzałe fanki, nieświadome wypaczonego charakteru pisarza. Kiedy tylko widziała w skrzynce elektronicznej wiadomość od niego, zwykle podnosiło jej się ciśnienie i w myślach wyzywała go od „Bagginsów”, „lalusiów” i „pieprzonych geniuszy”. Kiedy była na bakier z terminami, jak zawsze z winy Leona, zwykła nazywać go „antychrystem”. Modliła się, żeby tylko nie powiedzieć tego na głos w biurze naczelnego.

— Nawet mnie nie wkurwiaj, Baggins — wysyczała przez zęby, otwierając wiadomość, którą wysłał jej przed chwilą Leon. Czekała, aż zaakceptuje projekt okładki, a nie spodziewała się aprobaty pierwotnej propozycji. — No jasne, że ci się nie podoba. Przecież zawsze, kurwa, ci się nie podoba, zawsze coś znajdziesz i się przyczepisz.

Szybko odpisała kilka słów, po czym z głębokim westchnieniem opadła na oparcie fotela i przetarła twarz dłońmi. Rozumiała, że autor chce, aby okładka proponowana przez wydawcę odpowiadała temu, co pisarz ma w głowie. Czasem jednak nie można mieć wszystkiego i trzeba pójść na kompromis. Bagiński nie znał takiego słowa, nigdy nie pojawiło się ono w jego tekstach. Gaja znała je przecież doskonale, bo była jego redaktorką od chwili, kiedy tylko jej wydawnictwo nawiązało z nim współpracę.

Na zewnątrz zrobiło się gorąco, więc wstała i poszła pod chłodny prysznic. Musiała przetrawić kolejne pretensje pisarza i przygotować się do pracy nad dwoma innymi tekstami, których autorzy na szczęście nie byli tak upierdliwi jak „laluś”. Nie miała pojęcia, jak Bagiński wygląda, bo wszystkie formalności załatwiali za pośrednictwem poczty elektronicznej i tradycyjnej, a spotkania autorskie blokowała dotychczas pandemia i niechęć Bagińskiego do pokazywania się publicznie. Wyobrażała sobie jednak, że po drugiej stronie siedzi gburowaty zarozumialec, który tylko czeka, żeby stworzyć jej kolejny problem.

Woda pozwoliła Gai na chwilę relaksu i oczyszczenie umysłu. Pomyślała, że przecież Bagiński to nie jedyny autor, z którym przyszło jej współpracować, więc nie powinna poddawać się jego fochom i denerwować każdą wiadomością, jaką od niego dostawała. To wpływało niekorzystnie na jej pracę. Wskoczyła w ulubione spodenki i rozciągniętą koszulkę, po czym stwierdziła, że zanim siądzie do pracy, zrobi jeszcze szybkie zakupy. Wygrzebała z szuflady jakąś reklamówkę, chwyciła portfel i wsunęła na nogi czerwone tenisówki. Do sklepu na osiedlu nie potrzebowała makijażu. Pani kasjerka nie należała do osób, które za pomocą skanera w oczach po wyglądzie potrafią ocenić czyjąś atrakcyjność i inteligencję, najczęściej krytycznie. Gdyby tylko Bagiński był jak pani kasjerka.

Gaja zamknęła drzwi i odwróciła się na pięcie, gotowa ruszyć korytarzem w stronę schodów. Wmawiając sobie, że ten dzień będzie znakomity, zamaszyście powędrowała na dół. Zeskakując z ostatniego schodka, niemal wpadła na mężczyznę wchodzącego akurat do klatki. W pierwszej chwili otworzyła szeroko usta, aby następnie wyszeptać:

— Cholera.

— Przepraszam — rzucił kurier i z uśmiechem na twarzy minął Gaję, pędząc na górę.

Przez moment patrzyła za nim. Zauważyła, że od tyłu prezentował się równie apetycznie, co od frontu. Poczuła, jak oblewa ją rumieniec. Natychmiast spojrzała na swoje wytarte domowe ubranie i mało atrakcyjne tenisówki. Z tą reklamówką wyglądała jak zwykła baba, która idzie na zakupy do spożywczego. Jak wypłosz. Nawet nie pociągnęła rzęs tuszem. Jej włosy wymagały wizyty u fryzjera. Westchnęła, dokonawszy szybkiej oceny swojego wyglądu, i wyszła na ciepłe wiosenne powietrze.

Opuszczając sklep, rozejrzała się uważnie. Auto kuriera mogło nadal tu stać, chociaż Gaja postarała się, aby pobyt w spożywczaku zajął jej dość czasu, żeby przystojny dostawca paczek zdążył zniknąć z osiedla i nie mógł drugi raz zobaczyć Gai w tym kiepskim domowym wydaniu. Miała swoje lepsze domowe wydanie, specjalnie przygotowywane dla kuriera. Że też nie wpadła na to, że inni również zamawiają paczki i zawsze może spotkać przystojniaka znienacka, zderzając się z nim na korytarzu.

Wróciła w pośpiechu do mieszkania i od razu otworzyła pudełko lodów, które wyjątkowo starannie dziś wybierała. Ponadto w sklepie przez kilka minut udawała, że z zainteresowaniem czyta etykietę kawy, choć w końcu jej nie kupiła. Odkryła za to, że kawa składa się jedynie z kawy. Sprzedawczyni pewnie już to wiedziała, dlatego tak dziwnie spoglądała na Gaję.

Cała ta niespodziewana przygoda miała jednak ogromną zaletę. Gaja przestała denerwować się Bagińskim. Teraz, kiedy z porcją lodów w ręku usiadła przed komputerem, odkryła, że „laluś” wysłał nową wiadomość, gdy ona była pod prysznicem.

— Niesamowite, że odpisałeś mi po pięciu minutach — powiedziała w stronę ekranu. — Cóż za zaszczyt. Szkoda tylko, że jesteś tak cholernie wybredny i muszę zlecać grafikowi przygotowanie nowej okładki.

Uprzejmie odpisała Leonowi, że oczywiście zajmie się wprowadzeniem zmian, które zasugerował. Parsknęła śmiechem, czytając ponownie jego wiadomość i swoją odpowiedź na nią. Musiała się upewnić, że nie przelała w jej treść swoich fantazji, w których niemal morduje Bagińskiego, a już na pewno lekko go uszkadza. Na przykład tłuczkiem do mięsa. Wysłała wiadomość i skupiła się na tekście jakiejś debiutantki, który trafił do wydawnictwa całkiem niedawno.

Gaja zawsze marzyła, aby wydać własną książkę. Miała nawet kilka pomysłów, jednak w żaden sposób nie zabrała się do ich realizacji. Kilka notatek na ostatnich stronach kalendarza to wszystko, co aktualnie posiadała, jeśli mowa o jej karierze pisarskiej. Czasem wyrzucała sobie, że za dużo czasu poświęca innym autorom, zaniedbując przy tym swoje dzieło. Szybko jednak wracała do rzeczywistości, tłumacząc sobie, że jak dotąd nie ma żadnego „swojego” dzieła, a jedynie kilka stron spisanych chaotycznie pomysłów, więc wniosek był taki, że jej kariera nie cierpiała przez to, że zajmowała się cudzą. Dzięki temu spłacała kredyt i mogła poszaleć na wyprzedażach w Galerii Rzeszów. Nie wspominając o książkach kupowanych w sieci i dostarczanych przez przystojnego kuriera.

Kilka godzin pracy przy komputerze sprawiło, że po południu Gaja nie miała już ochoty patrzeć w ekran. Postanowiła zająć się tekstem, który wcześniej sobie wydrukowała. Zerknęła tylko na pocztę, żeby upewnić się, czy Bagiński nie zgłosił jakichś nowych pretensji do jej pracy. Po nim można się było spodziewać wszystkiego. Nie zdziwiłoby jej, gdyby pewnego dnia zażądał wysyłania sobie korespondencji tradycyjną pocztą, na kolorowej, pachnącej papeterii. To byłoby w jego stylu. Takie lalusiowate.

— Dziewczęta, chcę wam powiedzieć, że Baggins znowu nie daje mi wytchnienia. Właśnie rozpakowuję trzeciego dziś loda na patyku, żeby ostudzić emocje — powiedziała do mikrofonu swojego smartfona i wysłała nagranie na komunikatorze, aby przyjaciółki mogły je odsłuchać. Lubiła nagrywać wiadomości, zwłaszcza gdy miała zajęte ręce. Olimpia w ogóle rzadko pisała, bo uwielbiała gadać do telefonu, Patrycja nigdy nie przesyłała wiadomości głosowych, a Kalina zwykle milczała, kwitując wszystko jednym trafnym zdaniem, po którym żadnej z nich nie chciało się już ani mówić, ani pisać.

Swojego czasu Szczepan domagał się, aby dodały go do dyskusji, którą prowadzą grupowo na Messengerze. Po dwóch dniach zrezygnował z tego przywileju, bo miał dość słuchania o przeciekających podpaskach, kolorach lakierów do paznokci, cenach bielizny oraz heteroseksualnych mężczyznach. Żadna z tych kwestii go nie dotyczyła. Nie używał podpasek, nie malował paznokci, bieliznę kupował w zupełnie innych sklepach i wariantach, a heteroseksualni mężczyźni wkurzali go tym, że nie byli gejami.

Dźwięk nadchodzącej wiadomości przykuł uwagę Gai.

 

Patrycja: Co znowu wymyślił?

Gaja: Okładka mu się nie podoba.

Patrycja: A kiedyś mu się podobała?

Gaja: Jakaś siedemnasta wersja przypadnie mu do gustu.

Patrycja: Łaskawca.

 

Gaja wgryzła się w czekoladę okalającą chłodne wnętrze loda. W takich chwilach zgadzała się z osobami twierdzącymi, że czekolada to lek na wszystkie kobiece problemy. Kiedy pyszny smak rozchodził się w jej ustach, Gaja nawet przez moment współczuła Bagińskiemu, że nie jest kobietą i nie może pokonać swoich wiecznych pretensji tabliczką magicznej słodyczy. Westchnęła i włączyła wiadomość głosową, którą minutę wcześniej wysłała Olimpia.

— Laski, potrzebuję na dzisiaj noclegu — mówiła roztrzęsionym głosem. — Pokłóciłam się z Hubertem i mam zamiar dać mu nauczkę. Nie wracam na noc, niech sobie przemyśli swoje zachowanie. Idiota. Mogę się zatrzymać u którejś z was? Po drodze kupię lody, obiecuję.

Gaja natychmiast odpisała, że przyjaciółka może spać u niej. Miała kanapę w pokoju, w którym trzymała książki, więc mogła odstąpić Olimpii dodatkowe posłanie. No i lubiła lody. Zastanawiało ją, co takiego przeskrobał Hubert, że jego dziewczyna postanowiła podjąć tak radykalne kroki. Na odpowiedź nie musiała długo czekać. Po chwili głos Olimpii znowu wypełnił pomieszczenie:

— Zaproponowałam mu zakup kilku zabawek do sypialni. To chyba normalne, że chcę odświeżyć sprawy łóżkowe, no nie? Popatrzył na mnie, jakbym była jebnięta, i powiedział, że jak mi się znudził, to może powinnam poszukać sobie kogoś nowego. Ja na to, że może ma rację i rzeczywiście powinnam. Na to on trzasnął drzwiami i wyszedł. Wkurwił mnie nieziemsko. Poszłam do pracy i nie mam zamiaru szybko wracać. Cóż… — przerwała i wzięła głęboki wdech — …chyba oboje powinniśmy się zastanowić, czy chcemy tkwić w tym związku.

Nagranie dobiegło końca, ale Gaja czekała, aż Olimpia znowu się odezwie i powie, że żartowała. Ona i Hubert byli dla siebie stworzeni. Oboje kochali programy podróżnicze i zwierzęta, pierwszy raz wyznali sobie miłość podczas zbiórki pieniędzy dla bezdomnych kotów. Każde miało dobre serce, ale także mocny charakter, dlatego często się spierali. Raczej nie potrafili dusić w sobie emocji. Hubert był nieco bardziej rozsądny, Olimpia nadrabiała niespożytą energią. Według wszystkich wokół tworzyli zgrany duet, wręcz idealny. Spotykali się od blisko dwóch lat, a od ponad roku wynajmowali wspólnie mieszkanie. Gaja nie wyobrażała sobie, że któreś z nich mogłoby egzystować bez drugiego.

Dokończyła loda, złapała zębami patyczek, żeby go trochę pokąsać, i skupiła się na pisaniu wiadomości do przyjaciółek.

 

Gaja: Olimpia, nie wiem, co powiedzieć.

Olimpia: Powiedz coś wesołego.

Gaja: Wyszłam do sklepu w ciuchach po domu i na klatce wpadłam na mojego kuriera. Nie jestem pewna, czy mnie poznał w tym przebraniu.

Patrycja: Powiedz, że to nie bluzka z kotkiem.

 

Gaja spojrzała na swoje ubranie. Koszulkę z kotkiem miała od lat. Ciuch był na nią dwa rozmiary za duży, a koci pyszczek mocno przetarty w praniu, jednak wygoda stanowiła tutaj kluczowy element. Gaja wzruszyła ramionami i odpisała:

 

Gaja: Bluzka z kotkiem.

Olimpia: Na pewno Cię nie poznał. Pewnie sądził, że mija go jakiś bezdomny.

Patrycja: Dał Ci złotówkę na bułkę?

Gaja: Nie obrażajcie mojej ulubionej koszulki.

Kalina: Jest 13:00, środek dnia. Jeśli wszystkie nie chcecie wkrótce być bezdomne, to weźcie się do roboty.

 

Słowa Kaliny miały zwykle magiczną moc i motywowały ludzi do działania. Gaja odłożyła telefon i zajęła się poprawianiem kolejnego tekstu. Komunikator milczał.

 

 

 

 

 

 

Rozdział czwarty

 

 

 

Dzieci były tego dnia wyjątkowo nieznośne. Nie chciały spać, wybrzydzały przy jedzeniu, a na koniec jedno z nich zwymiotowało Patrycji na buty. Praca w przedszkolu zdecydowanie nie była tym, o czym Patrycja marzyła, ale tkwiła w tej placówce od czterech lat i teraz, po przekroczeniu trzydziestki, nie miała werwy, żeby coś zmieniać. Brakowało jej też pomysłu na to, co chciałaby w życiu robić. W czasie studiów pracowała na słuchawce w jednym z banków, potem załapała się jako ekspedientka w sklepie z butami, później przez chwilę była nianią, a następnie kontynuowała opiekę nad cudzymi dziećmi, zatrudniając się jako pomoc nauczyciela w przedszkolu. Nie sprawiało jej to jednak satysfakcji.

Kiedy nadszedł jej ulubiony czas w ciągu dnia, czyli odbieranie pociech, Patrycja z uśmiechem na ustach odprowadzała dzieci do czekających na nie rodziców. Jedni wyglądali na jeszcze bardziej zawiedzionych swoim życiem niż ona sama. Inni prezentowali się znakomicie, jakby cały dzień spędzili w jacuzzi, a nie w pracy. Jeszcze inni byli tak obojętni, że nawet nie odpowiadali jej „dzień dobry”. No cóż. Patrycja pomyślała, że rodzicielstwo musi być cholernie męczące, skoro ci ludzie nie emanowali szczęściem, widząc swoje latorośle.

Ona sama nie planowała mieć dzieci. Po pierwsze, wykańczało ją opiekowanie się cudzymi, po drugie, nie miała z kim założyć rodziny, a nie chciała zostać samotną matką. Samotność ją przerażała, mimo że od czasów Szymona z nikim na serio się nie spotykała. Nie wierzyła też już w wielką miłość, która dodałaby jej energii i sprawiła, że zobaczyłaby świat przez różowe okulary. Poza tym nie znosiła różowego. Podobnie jak swojej pracy i braku perspektyw.

Tego dnia planowała odwiedzić Gaję, u której od niemal doby mieszkała Olimpia. Podobno spławiła Huberta, odpisując mu zdawkowo na wiadomości, którymi ją zasypywał, gdy nie odbierała telefonu. Do Patrycji też dzwonił, ale obiecała przyjaciółce, że nie zdradzi miejsca jej pobytu. Olimpii zależało na chwili samotności, by przeanalizować pewne kwestie. Patrycja doskonale to rozumiała. Cztery lata wcześniej sama przemyślała kilka spraw i w wyniku tych rozmyślań zerwała z Szymonem. Miała nieodparte wrażenie, że mu wtedy ulżyło, co zdecydowanie nie wpłynęło korzystnie na samoocenę Patrycji.

Wyszła z pracy i głęboko odetchnęła. Gdyby tylko miała pojęcie, co by ją uszczęśliwiło, natychmiast złożyła­by wypowiedzenie i poszukała czegoś nowego. Jej życie zawodowe nie przypominało bajki, ale przynajmniej pasowało do życia uczuciowego. Po zerwaniu z Szymonem Patrycja wróciła do rodziców, którzy mieli mały domek w Krasnem, niewielkiej miejscowości przytulonej do Rzeszowa tak mocno, że wydawała się jego dzielnicą. Dojazdy do pracy były uciążliwe, bo stanie w korku sprzyjało rozmyślaniom, a wnioski z rozmyślań nie napawały optymizmem.

Po drodze do Gai Patrycja wjechała na parking przy jednym z supermarketów. Obiecała, że przywiezie coś słodkiego, bo każda z ich trójki potrzebowała dodatkowych kalorii. Gaja była niesamowicie wkurzona na „antychrysta”, Olimpia na Huberta, a Patrycja na siebie i swoje życie. Tylko Kalina zachowywała zimną krew, ale wszystkie doskonale wiedziały, że to jedynie pozory. Pani ortodontka nie należała do zbyt wylewnych osób, a jej poczucie humoru po prostu nie istniało, w głębi duszy była jednak ciepłą i uczynną osobą. Znajomi wiedzieli o tym, choć rzadko tego doświadczali, bo zwykle na wszystkich warczała.

Patrycja weszła do sklepu i chwyciła koszyk. Nie lubiła robić zakupów, bo oznaczało to wyczerpującą walkę z uzależnieniem. Wiedziała jednak, że musi stawić temu czoła. Gdyby przestała chodzić do sklepu, wszyscy zaczęliby coś podejrzewać. Nikt nie miał pojęcia o jej problemie i tak powinno zostać. Wstydziła się sama przed sobą, jednak nie była na tyle silna, aby zupełnie pozbyć się podszeptów, jakie serwowała jej choroba. Ruszyła odważnie przed siebie, mijając półki z kawą i herbatą.

W alejce unosił się przyjemny zapach powstały w wyniku wymieszania się najróżniejszych aromatów. Część pudełek stała prosto, jakby ktoś chwilę wcześniej ustawił je w rzędzie, inne walały się po niemal opróżnionych kartonach. Naderwane opakowanie kawy przyciągało swoim niebiańskim zapachem. Patrycja już miała sięgnąć na półkę, ale przypomniała sobie, że dzień wcześniej jej mama kupiła kilogram włoskiej kawy. Odsunęła się od regału i ruszyła dalej.

Ręce pociły jej się coraz bardziej. Wrzuciła do koszyka paczkę cukierków w czekoladzie, worek chipsów i opakowanie rurek z kremem. Starała się patrzeć przed siebie, ale w dziale z chemią i kosmetykami poczuła, że traci kontrolę. Podeszła do regału i dyskretnie rozejrzała się wokół. Miała wrażenie, jakby obserwowała samą siebie na ekranie, ale nie dała rady zrobić nic, żeby powstrzymać następne sceny. Przełknęła ślinę i drżącą dłonią powoli sięgnęła po pomadkę do ust. Niewielki rozmiar pozwalał ją łatwo ukryć. Patrycja ścisnęła swój łup w dłoni i szybkim ruchem wsunęła go do kieszeni marynarki. Właściwie był to łup jej choroby.

Zdenerwowanie nasilało się z każdym krokiem do kasy. Patrycja po kolei wyłożyła towary na taśmę, unikając wzroku kasjerki. Wszystko zaczęło się przesuwać, ale wydawało się, że trwa to strasznie długo. Uprzejma pani przywitała się i skasowała kilka produktów, które Patrycja szybko umieściła w swojej torbie. Czuła, że jej się uda. Wiedziała, że później dopadną ją wyrzuty sumienia i poczucie klęski, ale w tamtej chwili narastała w niej satysfakcja podsycana przez drzemiącą wewnątrz kleptomanię.

Zapłaciła za zakupy i schowała resztę do portfela. Odwróciła się w stronę wyjścia, kiedy na jej drodze pojawił się rosły mężczyzna w średnim wieku. Wiedziała już, że tym razem poległa. Wstrzymała oddech. Ochroniarz poinformował ją, że widział wszystko okiem kamer, a następnie zaprosił dziewczynę na zaplecze. Patrycja czuła, jak policzki płoną jej ze wstydu. Usilnie powstrzymywała łzy i krzyk, który narastał w jej gardle. Dlaczego znowu posłuchała tego zdradliwego głosu szepczącego w jej głowie?

W kantorku pojawiła się jakaś kobieta i zaczęła nalegać, aby ochroniarz wezwał policję. Nie chciała odpuścić kradzieży. Patrycja opadła na krzesło stojące pod ścianą i ukryła twarz w dłoniach. Miała ochotę wybiec z pomieszczenia, ale od drzwi odgradzał ją rosły ochroniarz. Kierowniczka, jak wynikało z rozmowy, uparła się przy swoim i mężczyzna wykonał telefon, którego tak bardzo obawiała się Patrycja. Teraz jej choroba miała wyjść na jaw — jeśli oczywiście ktoś będzie na tyle bystry, żeby się domyślić. Wiedziała, że zostanie określona złodziejką albo kleptomanką. Sama nie wiedziała, co gorsze.

Zdawała sobie sprawę, że to, co robiła, było powodowane chorobą, a nie korzyściami majątkowymi, jakie Patrycja mogłaby uzyskać ze sprzedaży wynoszonych niepostrzeżenie, drobnych rzeczy. Najpewniej czuła się na targu, gdzie nie było ochroniarzy i piszczących bramek. W zeszłym miesiącu zabrała ze stolika na Targowej parę skarpet. Podarowała je jakiemuś bezdomnemu, kiedy już opadła euforia i narodziły się wyrzuty sumienia.

Pierwsze objawy choroby pojawiły się kilka miesięcy po tym, jak zerwała z Szymonem. Mimo że ten związek nie przynosił jej spełnienia, Patrycja wiedziała, że to jej problemy doprowadziły do rozpadu ich relacji. Szymon nie był złym mężczyzną. Po prostu trafiła na niego w nieodpowiednim momencie. To nie mogło się udać. Sama nie była pewna, czy chciała wyjść za mąż czy żyć w wolnym związku, czy mieć dzieci czy cieszyć się wolnością. Zdawała sobie sprawę, że życie bez ślubu na Podkarpaciu skazywało ją na plotki wszystkich wokół. A to, co myśleli o niej inni, martwiło ją, chociaż Gaja w kółko powtarzała, że warto mieć to w dupie.