Ebook dostępny w abonamencie bez dopłat od 19.08.2025
Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł
Każdy człowiek ma swoje demony. Ten thriller sprawi, że odkryjecie własne.
Brat Hektor na polecenie najwyższych hierarchów kościelnych wyrusza do położonego na odludziu klasztoru Misterystów. Siedziba pradawnego zakonu kryje mroczne tajemnice. Doszło w niej do makabrycznej zbrodni, a na temat mnichów krążą dziwne plotki. Mówi się, że weszli w konszachty z samym diabłem.
Tymczasem śledczy zdają się bezradni w starciu z mordercą. Czy może się z nim zmierzyć jedynie... egzorcysta?
Wszystko wskazuje, że aby dopaść zbrodniarza, najpierw należy uwierzyć.
Uwierzyć w Bezgraniczne Zło.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 217
Rok wydania: 2025
Pamięci Urszuli Wich
„Zły proroku! – zakrzyknąłem – czartem jesteś, nie aniołem,
Na to niebo ponad nami – na ten Boga wzniosły gmach –
Zdradź mej duszy, którą pali ból: co czeka na nią w dali?
O, gdybyśmy się spotkali z mą Lenorą w nieba mgłach!
Co mnie czeka, co ocali – czy Lenora w rajskich mgłach?”
Kruk zakrakał: „Kres i krach”.
Edgar Allan Poe, Kruk (fragment),
tłum. S. Barańczak, Wybór wierszy i przekładów, Warszawa 1997, s. 448.
1.
Czy wiecie, co boli najmocniej? Jaki ból jest nie do wytrzymania, a który przyprawia o obłęd? Odpowiedź nie należy do łatwych.
Odczuwanie bólu to rzecz subiektywna. To święta prawda.
Istnieją mające to pokazać rozmaite skale. Numeryczne, słowne, obrazkowe... W skali Laitinena wyodrębniono cztery obszary poddawane ocenie w punktacji od zera do czterech. Nasilenie bólu, częstotliwość jego występowania oraz zażywania środków przeciwbólowych, a także ograniczenie aktywności ruchowej. Zmiany w tej skali pozwalają śledzić między innymi postępy terapeutyczne. Proste? Ale tak samo zawodne.
W dziesięciostopniowej skali VAS wydzielono ból łagodny, średni oraz silny. Często obrazuje się go emotikonami i odpowiednimi ich kolorami. Ale to jedynie instrument badawczy adekwatny do naszych czasów.
Subiektywność odczucia bólu prowadzi do powstania wielu mitów. Kobiety, które poproszono o ocenę cierpienia w trakcie porodu, zmieniały swoje postrzeganie w zależności od chwili przeprowadzenia badania. Bezpośrednio po porodzie ból wydawał się im większy, z czasem wędrował ze statystycznej ósemki ku szóstce. Warto zwrócić uwagę, że ósemka przybliża go do bólu w trakcie amputacji bez znieczulenia kończyny. Subiektywność potrafi być zwodnicza.
Podobnie jest na przykład z wbiciem się w palec drzazgi czy bólem zęba. Jednak nie tylko czas, ale i miejsce potrafią wpływać na odczucia. Znaczenie mają również płeć, wiek oraz pochodzenie etniczne i kulturowe. Przyjmuje się, że wraz z rozwojem cywilizacji człowiek staje się coraz bardziej wrażliwy na ból. W kulturach, w których okazywanie emocji uważane jest za tabu, notuje się wyższy próg bólu. Jednak czy aby na pewno? Czy nie zachodzi jedynie błąd próby badawczej? Czy ktoś, kto bez mrugnięcia okiem prowadzi ostrze żyletki, rozcinając skórę pomiędzy palcami, rzeczywiście nie czuje bólu? Raczej nie. Ale mnisi buddyjscy medytujący w trakcie tortur ponoć byli w stanie odciąć się od cierpienia. Stawiali tamę między bodźcami zewnętrznymi a światem własnego umysłu. W takim razie gdzie przebiega granica?
Często lżejszy ból określany jest jako irytujący, a większy jako nieprzyjemny. Nieprzyjemnym bólem bywa rozcięcie skóry, ale choroba nowotworowa wiąże się z bólem poważnym. Wyżej w skali jest ból straszny, ponad którym jest już jedynie ból śmiertelny.
Ból śmiertelny nazywany bywa „bólem nie do wytrzymania”. Mimo to wcale nie musi wiązać się z obrażeniami skutkującymi zgonem. Chodzi jedynie o subiektywne (a jakże!) postrzeganie cierpiącego.
Ból, który odczuwał brat Michał, był właśnie takim bólem. Bólem przekraczającym bóle porodowe, ból kolki nerkowej i amputowanej ręki. Bólem gorszym od tego wywołanego przez igłę wbijaną pod paznokieć oraz obcęgi zaciskane na jądrach. Ten ból był śmiercią. Brat Michał marzył, by umrzeć.
2.
Kochanie. Skarbie. Córeczko.
Świat jest piękny. Ciekawe, kim będziesz. Jakie będzie twoje pierwsze słowo? W kim się zakochasz i po kim pierwszym zapłaczesz? Te teksty padają raz po raz. No, może z wyjątkiem tych ostatnich słów, ale to szczegół. Bystre dziecko pamięta. Bystre dziecko zapamiętuje na całe życie.
Rodzice bardzo się kochają. Często się przytulają, nie szczędzą sobie miłych słów ani całusów. Tata lubi gładzić włosy mamy. Mama wtedy uśmiecha się promieniście i stoi nieruchoma. Albo pręży się jak kotka, byle tylko po włosach dotknął jej karku. Kiedy widzą, że się na nich patrzę, nagle się zawstydzają i wracają do wcześniejszych zajęć.
Mama robi najlepszą paellę na świecie. Uwielbiam ją i mogłabym ją jeść codziennie. Tata nie zawsze przychodzi do domu na obiad. Dużo pracuje i musi podróżować. Dlatego najbardziej lubię weekendy, kiedy spędzamy całe dnie razem.
Mam piękny pokój. Na piętrze przytulnego domu, w głębi korytarza. Ściany pomalowano na ciepły, brzoskwiniowy kolor, który wspaniale wygląda w trakcie słonecznych zachodów słońca. Ładne meble zrobił stolarz, kolega taty. Niektóre mają śmieszne rzeźbienia – głowy rozmaitych stworów, powykręcane dłonie, włosy, które, gdyby je pomalować, wyglądałyby jak prawdziwe.
Na szafce obok mojego łóżka stoi fioletowy flakon z kwiatami. Mama wymienia je co kilka dni. W lecie zbiera je wprost z ogrodu, a zimą wyszukuje w rozmaitych sklepach. Zawsze stara się, by były to rośliny ładnie pachnące. Lilie, niektóre odmiany róż albo takie czerwone drobne kwiatki, których nazwy zapomniałam… Mama wierzy, że dzięki nim lepiej zasypiam. I w ogóle, że będę zdrowsza. Tata żartuje, że jej odbiła palma. I dodaje, że nie ma z tym problemu, dopóki salon nie zamienia się w palmiarnię. Może to wcale nie jest śmieszne, ale rodzice zawsze się zaśmiewają z tego durnego dowcipu.
Powiem wam coś jeszcze. Najbardziej lubię w swoim pokoju widok z okna. Jest wspaniały. W oddali rozpościerają się łąki oraz las. Mieszkamy na skraju miasta, a ten teren znajduje się pod ochroną, więc ponoć nigdy nie zostanie zabudowany. Tata czasem twierdzi, że politycy nie znają słowa „nigdy”. W każdym razie często siadamy z mamą przy oknie i patrzymy się w przestrzeń. Mama twierdzi, że ten widok jest jak ruchomy, wiecznie się zmieniający obraz. W lecie część widoku przysłania drzewo rosnące niedaleko okna. To strzelisty miłorząb, z którego liści ponoć robi się jakąś miksturę na pamięć albo coś… Tata zamierza ją popijać na starość. Teraz jednak często zbieramy jej liście i suszymy między stronami książek. Żadne drzewo nie ma tak pięknych kolorów jesienią.
Widok z okna jest naprawdę cudowny. Mogłabym gapić się tak godzinami. No i te liście miłorzębu… Szkoda, że zostały już na drzewie jedynie ostatnie. Ta pora roku jest taka smutna…
DZIEŃ 1
3.
PAŁAC BORCHÓW (PAŁAC ARCYBISKUPI)
ul. Miodowa 17/19, Warszawa
Święta, święta i po świętach. Przynajmniej tak powtarzała większość mieszkańców stolicy, którzy po długiej przerwie wrócili do pracy. Sprzyjający układ gwiazd i kalendarza sprawił, że laba mogła trwać równe dwa tygodnie. Nie trzeba było się nawet przesadnie gimnastykować z dniami wolnymi, urlopami lub zwolnieniami. Spora część pracodawców po prostu odpuściła. Nawet w niektórych urzędach wprowadzono szychtę zmianową. W kontekście politycznej debaty o wolnych Wigiliach można było nastawić się optymistycznie również na kolejne Boże Narodzenie. Tyle że do niego zostało jakieś trzysta pięćdziesiąt dni. Szmat czasu.
Ponoć to właśnie żal po zakończeniu okresu świątecznego sprawia, że w styczniu popełnianych jest najwięcej samobójstw. W tym roku dodatkowym czynnikiem mogła być również odległość od Wielkanocy – ta wypadała wyjątkowo późno, dopiero pod koniec kwietnia. Szybko licząc, dochodziło się do wniosku, że pozostało do niej grubo ponad sto dni. Kicha, lipa, depresja jak na Żuławach. Za przeproszeniem, rzecz jasna.
Tyle że co komu po Wielkanocy? Trzy dni świętowania, ledwie długi weekend, do tego pozbawiony miłej aury Bożego Narodzenia. Wcześniej więcej sprzątania oraz przygotowań niż wypoczynku. No i ta pogoda… Co z tego, że z perspektywy rytu chrześcijańskiego to właśnie Wielkanoc stanowi najważniejsze święto? Nie ma nawet zwyczaju dawania sobie prezentów. Lokalna tradycja przewidziała inflację, smutki PRL albo jedno i drugie i nie introdukowano króliczka rozdającego jajka z niespodziankami. Może kiedyś. Skoro jednym z symboli Bożego Narodzenia nad Wisłą stał się żołnierzyk z Dziadka do orzechów, wszystko było możliwe.
Brat Hektor nie myślał o Wielkanocy. Przez moment analizował zasłyszane gdzieś statystyki dotyczące samobójstw, ale i te nie przykuły jego uwagi. Tym bardziej nie myślał o żołnierzyku ani żadnym balecie. Spojrzał na choinkę ustawioną w korytarzu Pałacu Arcybiskupiego. Była znacznie mniejsza od tej, którą widział w holu, lecz dekoracja wydała mu się przyjemniejsza. Zamiast formalnych białych oraz czerwonych bombek wiele ozdób ze słomy, papieru i drewna. Do tego łańcuchy, jakie pamiętał sprzed lat. Coś wspaniałego. Ponadto w powietrzu unosił się przyjemny zapach żywicy. Być może była to zasługa tego, że drzewko ścięto tuż przed świętami, a nie – jak w większości szkółek – jeszcze pod koniec listopada. Choć kto to mógł wiedzieć?
Swojska choinka była miłym elementem w pełnych przepychu wnętrzach. Siedziba arcybiskupa przytłaczała Hektora bogactwem ornamentów, sztukaterii oraz wiszących na ścianach wielkich obrazów. Wszystko było całkowicie odmienne od surowego wystroju klasztoru, do którego przyzwyczaił się przez ostatnie lata. Za każdym razem, gdy bywał w bogatych wnętrzach, czuł się nie tylko nieswojo, lecz – co gorsza – nie na miejscu. Pasował tu jak pięść do nosa. Z radością stwierdzał jednak, że po latach ascezy wyzwalał się z narzuconych przez świat więzi. Nie ciągnęło go do wygód ani bogactwa. Surowa estetyka gotyckiego świątka dostarczała mu więcej estetycznych wrażeń niż przepych bogato malowanego barokowego putta. Prosty zakonny strój pozwalał na większą swobodę ruchów niż najdroższy garnitur albo haftowane szaty liturgiczne. Nawet te discopolowe, które dygnitarze przywdziali z okazji otwarcia paryskiej katedry Notre Dame po odbudowie.
– Bracie…
Ksiądz sekretarz zatrzymał się przed dwuskrzydłowymi, białymi drzwiami. Zapukał w nie i zerknął porozumiewawczo na Hektora. Mężczyźni mieli już wcześniej ze sobą do czynienia. Zaproszenie do pałacu znowu nie pozostawiało zakonnikowi wyboru. Miał się w nim stawić natychmiast, a w razie jakichkolwiek zastrzeżeń przełożonych powołać się na majestat Jego Ekscelencji, na dobro Santa Sede oraz obowiązek posłuszeństwa nie tylko wobec reguły zakonnej, lecz przede wszystkim Matki Kościoła. Chodziło właśnie o to, choć być może sformułowane zostało nieco prostszymi słowami. Eufemizmy, skwitował je wówczas Hektor. Nawet w wewnętrznej korespondencji władze kościelne ostatnimi czasy temperowały swój język.
– Bracie – powtórzył ksiądz sekretarz. Pchnął drzwi, które otworzyły się niemal całkowicie bezszelestnie. – Jego Ekscelencja czeka.
– Ach, tak.
Hektor kiwnął głową i ruszył w głąb ogromnego pomieszczenia. Oświetlało je światło kilku świec oraz ogromnego żyrandola. Po bokach stały wielkie czarne szafy biblioteczne, pośrodku znajdował się okrągły stół, a nieco dalej biurko wyściełane zielonym suknem. To obok niego, z wielką księgą w dłoni, stał arcybiskup Stanisław Namysłowski. Hierarcha był niskim, nieco przysadzistym mężczyzną o życzliwym spojrzeniu i ujmującym uśmiechu. Zamknął książkę, po czym odłożył ją na biurko. Uśmiechnął się, a jego uśmiech zdradził zakłopotanie.
– Mój człowiek do zadań specjalnych? – usiłował zażartować, choć zabrzmiało to nader ponuro. – Proszę się rozgościć.
– Dziękuję.
Hektor zatrzymał się przy prostym krześle, jednak nie usiadł. Od jego ostatniej wizyty w tym pomieszczeniu nic się tu nie zmieniło. Tak samo jak zapewne przez ostatnie dziesiątki lat. Jedyną nowość stanowiła maleńka choinka ustawiona w rogu pomieszczenia – skromna, lecz przystrojona znacznie bardziej formalnie niż ta na korytarzu.
– Wszystkie wasze troski przerzućcie na niego, gdyż on troszczy się o was[1].
Namysłowski po raz kolejny się uśmiechnął. Po chwili milczenia zatarł dłonie, jakby było mu zimno, i spojrzał głęboko w oczy przybyłego. Hektor nie przepadał za tłumaczeniem Uwspółcześnionej Biblii. Przytoczony werset znacznie lepiej brzmiał dla niego w paru innych wersjach, ale… mniejsza o to.
– Wyruszyłem natychmiast, gdy tylko otrzymałem wezwanie – oznajmił, przerwawszy ciszę. – Przepraszam, jeśli kazałem na siebie czekać.
– Nie, nie…
Arcybiskup lekceważąco machnął dłonią. Wskazał na krzesło, obok którego stał zakonnik.
– Siadajcie, śmiało.
– Dziękuję.
Hektor bezgłośnie przesunął krzesło i usiadł. Przez cały czas bacznie obserwował Namysłowskiego. Arcybiskup nigdy nie wydawał się tak przybity ani zmieszany. Jakby z wszelkich sił starał się odwlec przejście do sedna, co oczywiście pozostawało nieuchronne. Wreszcie zajął miejsce za biurkiem i sięgnął ku piusce. Przegładził ją dłonią, jakby jakimś nadzwyczajnym zmysłem wyczuł na niej niewidoczny pyłek.
– To, co się wydarzyło, zakrawa na szaleństwo – odezwał się wreszcie, nie patrząc w oczy Hektora. Jedna ze świec stojących na jego biurku zamigotała, jakby do pomieszczenia wdarł się przeciąg. Arcybiskup zerknął ku niej i zatrzymał na niej dłużej spojrzenie. Zagryzł usta, lecz po chwili skierował wzrok na zakonnika. – Nie muszę chyba mówić o tajemnicy?
Hektor nie odpowiedział, więc Namysłowski kontynuował:
– Sprawa, w której was wezwałem, być może wymagałaby udziału egzorcysty – parsknął. – Ale wiecie, że mamy z nimi pewien problem. Dlatego to wy będziecie moim egzorcystą, bracie Hektorze.
– Egzorcystą? – Hektor mimowolnie wyszeptał to jedno słowo.
Tego się nie spodziewał.
[1] Uwspółcześniona Biblia Gdańska, 1 P 5,7–11.
4.
POCIĄG IC 31100/01 MALINOWSKI
(TRASA DO STACJI MUSZYNA)
The Prophet’s song Queenów dobiegło końca. Brat Hektor bardzo doceniał warstwę tekstową tej kapeli. Naprawdę piosenki miały sens, a co równie ważne, pozostawiały intrygujące pole do interpretacji. W muzyce, podobnie jak w poezji, znacznie istotniejsze od tego, co oczywiste, okazywało się to, co było jedynie dorozumiane.
Zakonnik wyłączył stary walkman. Wyprostował się w fotelu i zerknął za okno. Od dawna panowała już ciemność, a do tego w szybę pociągu biły drobinki śniegu. W środku pracowała klimatyzacja, było niemal gorąco, lecz i w tym przypadku – ważna była sfera interpretacji. Od paru dni mówiono o załamaniu pogody na południu Polski. W sam raz na ferie dla szkół mających je w pierwszej turze. Białe święta od lat stanowiły jedynie miraż filmowy, jednak po Nowym Roku zazwyczaj zaczynało się prawdziwe zimowo-wiosenne piekło.
Hektor zamknął trzymany na kolanach notes z włożonymi do środka poskładanymi kartkami. Były to nieliczne dokumenty przekazane mu przez arcybiskupa. Kilka wydrukowanych artykułów z gazet, notatka od przeora pewnego klasztoru, odpis protokołu wewnętrznego śledztwa kościelnego. Krótko mówiąc, niemal żadnych faktów, sporo domysłów. Po trzykroć interpretacje przeważały nad tym, co powiedziano wprost. Amen.
A jednak to, co się wydarzyło, rzeczywiście zakrawało na sprawę dla egzorcysty. Policja nie ujawniła niemal żadnych informacji, mimo to kościelni dygnitarze posiadali rozległe kontakty.
„Nie bój się i nie lękaj, ponieważ z tobą jest Pan, Bóg twój, wszędzie, gdziekolwiek pójdziesz”[2]. Wymowne słowa, które na pożegnanie wyrecytował Hektorowi arcybiskup, dawały do myślenia. Hierarcha rzucił przy tym zakonnikowi takie spojrzenie, jakby spodziewał się, że właśnie wysyła go na śmierć. W taki sposób średniowieczni dygnitarze musieli spoglądać na podwładnych, gdy nakazywali im nawracać plemiona kanibali. Przynajmniej mieli spore szanse, że po przetrawieniu w ich żołądkach zostaną oni uznani za świętych.
Bluźniercza myśl sprawiła, że brat Hektor z całej siły zacisnął dłoń na nadgarstku. Kości chrupnęły, lecz on nawet się nie skrzywił. W jego walizce tkwiła dyscyplinka, którą co wieczór karał się za podobne myśli. Dawne życie, wspomnienia świata sprzed lat oraz grzechy młodości czasem przesadnie rozluźniały jego umysł. Ganił się za te reminiscencje przeszłości. W surowej regule oraz religii znalazł wreszcie ukojenie. Tylko czy to, co teraz robił, naprawdę mogło go ukoić?
Arcybiskup już jakiś czas temu usłyszał o jego lojalności oraz surowej dyscyplinie. Dlatego poprosił go o pomoc w paru delikatnych sprawach, wymagających skrajnej dyskrecji. W myśl odwiecznych praw Kościół prowadził własne śledztwa, obok tych wszczętych przez organy państwowe. Zaprzęgano do nich wybranych, zaufanych ludzi. We współczesnym świecie było o nich trudno, lecz brat Hektor mimowolnie stał się dla Namysłowskiego jednym z nich. Tym razem nie mogło być mowy o odstępstwie.
Fakty przedstawiały się ponuro. Mnich zamordowany we własnej celi. Tortury, które zamieniły jego ciało w worek pogruchotanych kości oraz mięsa. Wieści o profanacjach tak obrzydliwych, że nawet ich nie opisano, lecz pozostawiono domysłom. Wszystko to w spokojnym, wręcz idyllicznym anturażu stareńkiego klasztoru. A do tego plotki o jakimś świętym, który w nim przebywa, i o bałwochwalstwie. Złote cielce? Fetysze znane dawnym plemionom? Hektor nie miał pojęcia, co się kryło za tymi pogłoskami.
Wyjął z uszu słuchawki i wciągnął wilgotne powietrze. W wagonie panował zaduch, ale za oknem… Za oknem czekało go pogodowe piekło.
„Być może nie tylko pogodowe” – dodał w myślach. Dotknął dłonią piersi, w miejscu, gdzie spoczywał jego szkaplerz. W tym samym momencie pociąg zaczął zwalniać. Zbliżali się do celu, którym była końcowa stacja linii.
W głowie wybrzmiały mu słowa przeboju Chrisa Rea This is the road to hell. No tak, niezły początek.
[2] Joz 1,9–10, Biblia Tysiąclecia, Pallottinum, Poznań 2003.
5.
MUSZYNA I OKOLICE
– Podwieźć pana?
Brat Hektor zatrzymał się i odwrócił. Na ulicy obok niego stał samochód z logo firmy przewozowej. Szyba po stronie kierowcy była opuszczona i z okna wyglądał szpakowaty, około sześćdziesięcioletni mężczyzna.
– Nie, dziękuję.
– Ta pogoda może wykończyć. Niech pan wsiada, śmiało.
– Naprawdę dziękuję.
Brat Hektor postawił kołnierz płaszcza i ruszył przed siebie. Wiatr niósł drobinki śniegu, które cięły w twarz. Nie była to może zamieć śnieżna, ale mróz mocno dawał się we znaki. Mimo to zakonnik nie zamierzał korzystać z podwózki.
– Wracam do domu, nie wezmę od pana nic za kurs – proponował kierowca. – Przejeżdżam przez miasto, a potem jadę do Krynicy. Jacyś ludzie wywlekli mnie tu w tę zawieruchę i…
Powiew wiatru rozwiał kolejne słowa mężczyzny. Brat Hektor zatrzymał się i sięgnął do kieszeni. Wyciągnął niewielki skórzany portfel. W środku nie miał zbyt wielu pieniędzy, cały jego dobytek ograniczał się do dawnego uposażenia z działalności misyjnej oraz wykładowej, lecz bez wahania sięgnął po pięćdziesięciozłotowy banknot. I tak posiadał znacznie więcej, niż potrzebował.
Podszedł do samochodu i podał taksówkarzowi banknot.
– Proszę – rzucił z pogodnym uśmiechem. – Żeby pan nie był stratny.
– Co pan? Nie chcę jałmużny, tylko proponowałem podwózkę, do tego…
– Szczęśliwego nowego roku. Zaproponował pan pomoc osobie, która jej nie potrzebuje. Może innym razem zaproponuje pan kurs komuś, komu naprawdę się przyda. Uznajmy to za akonto. Z Bogiem!
Hektor żartobliwie zasalutował, po czym szybkim krokiem ruszył przed siebie. Zboczył z ulicy, by taksówkarz nie mógł za nim podążyć. Słyszał jeszcze jego pojedyncze słowa, lecz już się nie odwrócił. Czekały go jakieś trzy kwadranse marszu. W tych warunkach może nieco dłużej.
Klasztor misterystów znajdował się na wzgórzu na południe od miasteczka. Hektor przed wyjazdem dokładnie obejrzał mapy okolicy oraz zapoznał się z dziejami zgromadzenia. Nigdy wcześniej o nim nie słyszał, choć pewnie nie był wyjątkiem. Przed stu laty zakon liczył ponad stu członków i miał cztery siedziby, lecz obecnie pozostała tylko ta jedna, a całe zgromadzenie składało się z dwunastu mnichów.
Misteryści stanowili odłam humiliatów, zakonu formalnie rozwiązanego już przed setkami lat. Jego losy były nadzwyczaj zagmatwane. Począwszy od dawnych oskarżeń o sprzyjanie cesarstwu przeciwko papiestwu, przez zarzucane związki z iluminatami, masonerią oraz wszelkimi innymi wolnomyślicielami, wreszcie po plotki dotyczące ukrywania relikwii przywiezionych z Ziemi Świętej podczas jednej z pierwszych krucjat. Piar misterystów był fatalny. Mimo to z tajemniczych względów, które swoją drogą mogły stanowić odrębną przyczynę teorii spiskowych, kolejni papieże przychylnie oceniali działalność zakonu. Doceniano ich rozległą działalność misyjną, pokutny charakter posługi oraz poziom edukacji członków. Misteryści uchodzili za doskonałych egzegetów. Poza tym od blisko pięciuset lat zajmowali się kopiowaniem starych ksiąg kościelnych – robili to tak wyśmienicie, że najlepsi antykwariusze nie potrafili rozróżnić egzemplarzy współczesnych od tych z poprzednich stuleci. Na aukcjach pojedyncze pozycje uzyskiwały nieprawdopodobne ceny, wzbogacając kasę zakonu. Kasa ta miała niemal w całości trafiać do ubogich, ale… Wiadomo. Plotki rosną na pieniądzach jak na drożdżach. Mówiono nawet o ogromnych skarbach misterystów, jakby byli współczesnymi templariuszami. Ludzie się nie zmieniali… Brakowało jedynie Filipa Pięknego i katastrofa byłaby gotowa. No, może tylko mniej spektakularnie niż niegdyś.
Brat Hektor otarł rozpuszczający się śnieg z twarzy i spojrzał w górę. Częściowo zaśnieżona tablica informacyjna oznajmiała początek szlaku, przy którym znajdował się klasztor z szesnastego wieku. Należało pokonać niemal trzysta kamiennych oraz drewnianych stopni. Przestrzegano o ich złym stanie technicznym, a także zagrożeniu ze strony osłabionych drzew. Na niewidocznej części tablicy znajdował się zapewne wyrażony wprost zakaz wstępu w złą pogodę, ale Hektor nie zamierzał się o tym przekonywać. Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal.
Obtupał buty i omiótł wzrokiem wysokie świerki. Wiatr bujał nimi jak ogromnymi kłosami zboża. Zupełnie jakby niewidzialne boskie dłonie przeczesywały je palcami.
– W górę serca – mruknął zakonnik. – Gdybym ciemną szedł doliną i tak dalej…
Znowu to robił. Żartował ze strachu, odwagi napędzanej żarliwością religijną oraz świętości. Gdyby nie grube rękawice, wbiłby krótkie paznokcie we wnętrza dłoni. Ot tak. Za karę. Jednak teraz…
– Żadnych wymówek – rzucił ostro.
Zdjął rękawiczki i rozprostował palce. Zimny wiatr natychmiast sprawił, że skóra zapiekła. Nie zwrócił na to uwagi. Ruszył przed siebie, wspinając się po kolejnych stopniach. Im wyżej się znajdował, tym głośniej wiatr zawodził w koronach drzew. W miejscach, gdzie śnieg przedarł się i zalegał na stopniach, wędrówka była łatwiejsza. Tam, gdzie go nie było, zbutwiałe stopnie były potwornie śliskie. Czasem kilkumetrowe podejścia zamieniały się w pozbawione jakiegokolwiek oparcia błotniste stromizny. Wówczas Hektor chwytał się gołymi dłońmi pni drzew oraz pojedynczych gałęzi krzaków. Dwukrotnie niemal nie upadł, co jedynie wprawiło go w lepszy humor. W takich chwilach czuł, że żyje. Czuł, że nie jest jedynie kukłą, która myśli i oddycha. Dawne życie odchodziło w zapomnienie, a do głosu dochodziło coś, czego istotę pojął dopiero niedawno – bezcenność świadomości chwili. Świadomości bycia tu i teraz, kostniejących dłoni oraz omiecionych lodowatym wiatrem policzków. Łez płynących z oczu i bólu przymuszonych do wysiłku mięśni nóg. Nie zatrzymywał się. Przeciwnie, jeszcze przyśpieszał kroku, co rusz potykając się i ślizgając. Czerpał z chwili, a jednocześnie odświeżał w myślach zebrane wiadomości.
Pięćdziesiąt lat temu komuniści chcieli doprowadzić do unicestwienia zakonu misterystów. Kilku braci aresztowano pod wyssanymi z palca zarzutami, paru innych na podstawie nagięć prawa powołano do służby wojskowej. Zagrożono, że odmowa poskutkuje poważnymi oskarżeniami. Pewnego dnia gdzieś tu, w leśnej głuszy, trafiono na skatowanego przeora. Mężczyzna przez wiele dni był w śpiączce, wreszcie dzięki Łasce Bożej odszedł z tego świata. Cenzura bardzo starannie czuwała, by wiadomości nie przedostały się do publicznej informacji. Wydarzyło się to na długo przed stanem wojennym i czasami księdza Popiełuszki. Dlaczego kilkunastoosobowa grupa zakonników była dla komunistów zagrożeniem wartym niemal otwartej wojny? Hektor nigdzie nie mógł znaleźć żadnych informacji na ten temat. Arcybiskup zbył jego pytania wzruszeniem ramion.
– Dowie się brat wszystkiego na miejscu – oznajmił. – Jeśli Bóg da.
Reguła posłuszeństwa oraz skromności zabraniały Hektorowi dopytywać się o cokolwiek. Tak, być może Bóg da. A jeśli nie… Trudno.
Miał się o tym przekonać całkiem niedługo. Właśnie wyszedł spośród drzew i stanął na skraju sporej polany. Na jej środku, za mostkiem przewieszonym ponad głęboką rozpadliną, wznosił się zarys klasztoru. Nieregularna, wielokrotnie przebudowywana świątynia, przypominała bardziej tajemnicze, pogańskie sanktuarium niż erem. W kilku oknach widać było migocące światło kaganków. Czerwony blask kusił ciepłem pośród nasilającej się śnieżycy. Właśnie tak zapewne kusiło również piekło.
Ciąg dalszy w wersji pełnej
Copyright © by Max Czornyj, 2025
Copyright © by Grupa Wydawnicza FILIA, 2025
Wszelkie prawa zastrzeżone
Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.
Wydanie I, Poznań 2025
Projekt okładki: Daniel Rusiłowicz
Redakcja: Marta Akuszewska
Korekta: Olga Smolec-Kmoch, Jarosław Lipski
Skład i łamanie: Dariusz Nowacki
PR & marketing: Magdalena Drogoś-Kraszewska, Andżelika Wojtkiewicz
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:
„DARKHART”
Dariusz Nowacki
eISBN: 978-83-8402-360-0
Grupa Wydawnicza Filia sp. z o.o.
ul. Kleeberga 2
61-615 Poznań
wydawnictwofilia.pl
Seria: FILIA Mroczna Strona
mrocznastrona.pl
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.