Czas przebudzenia. Listy do wnuków - Izabela Szczepaniak - ebook

Czas przebudzenia. Listy do wnuków ebook

Szczepaniak Izabela

4,5

Opis

Drogi Czytelniku! Książka, którą właśnie trzymasz w ręku, zawiera listy, które początkowo miały należeć do prywatnej korespondencji przeznaczonej dla nienarodzonych jeszcze wnuków autorki. Za namową bliskich postanowiła jednak opublikować te teksty, abyś i Ty mógł skorzystać z jej bezcennych rad, jak przeżyć życie w szczęściu i miłości. Książka jest pełna magii i nadzwyczajnych historii, które wydarzyły się naprawdę. Nie brakuje w niej jednak trudnych życiowych sytuacji i wartościowych rad, jak przetrwać czas, kiedy znajdziemy się na życiowych zakrętach. Jak postępować, a czego unikać, aby przeżyć to nasze ziemskie życie w błogości i dostatku. Jest w niej również ktoś, kogo nazywa Sternikiem życiowym, który, jak uważa autorka, nie zawitał w jej życiu bez przyczyny i przy każdym upadku podawał jej pomocną dłoń oraz nadzieję, że będzie dobrze, gdy wydawało się, że nie ma nadziei.
Jeżeli zatem chciałbyś poznać piękną historię życia autorki i jednocześnie skorzystać z jej płynących prosto z serca rad, nie odkładaj tej książki na półkę.
Zabierz ją ze sobą i wyciągnij z niej wszystko, co będzie służyło Tobie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 98

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (4 oceny)
2
2
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
dabrowskaczyta

Dobrze spędzony czas

Książka jest napisana w formie listów. Lubię taki format. Autorka opisuje swoim wnukom jak wyglądało życie jej i jej rodziny w Polsce, ale i na emigracji. Wnukom, które jeszcze się nie narodziły, ale są w planach. Sama mogę się podpisać pod niektórymi rzeczami, bo jako dziecko wyprowadziłam się z rodziną do Wielkiej Brytanii I nie mam zamiaru wracać mimo, że Polska jest pięknym krajem. Autorka opisuje w lista prywatne sprawy. Jak to było jak dziadek z babcią się poznali. Dlaczego musieli wyprowadzić się za granicę. Dlaczego akurat Wielka Brytania. Widziałam dużo opini, że nie powinno się publikować prywatnych rzeczy. To co autorka opublikowała to tak naprawdę mnóstwo rad umieszczonych w zaledwie 94 stronach. Po przeczytaniu książki doszłam do pewnych przemyśleń. Napewno jedno praktykuję odkąd przeczytałam książkę. Cieszyć się każdym dniem. Polecam Wam bardzo. I czekam na więcej.
00
Evelka43

Z braku laku…

Książka jest bardzo osobista i uważam że powinna być listem Książka dla wybranych osób przyjaciół. Dla większego grona czytelników jest raczej nudna opowieścią. Cieszę się że mieli państwo tak fajne życie ale powiedźmy sobie szczerze nie wszyscy takie mamy. Większość ludzi doświadcza różnego rodzaju tragedni biedy nie mają szczęśliwego dzieciństwa a i później w dorosłym życiu nie jest łatwo.
00
wiera1151

Nie oderwiesz się od lektury

Piekna historia ;) Wspaniałych ludzi ;)
00

Popularność




WSTĘP

Każdy ma bardziej lub mniej piękne wspomnienia ze swojego życia. Każdy mógłby napisać listy dla potomnych. Ja swoje życie uznałam za wyjątkowy dar, dar od Boga, i dlatego postanowiłam spisać swoje doświadczenia na kartkach papieru, aby potomkowie naszych pięknych dusz mogli dowiedzieć się o początku swojego istnienia. Dowiedzieć się, od czego wszystko się zaczęło. A więc posłuchajcie, moje Aniołki.

ROZDZIAŁ IŚWIADECTWO ISTNIENIA DUSZ

Wspomniałam wcześniej o pięknych duszach… Pozwólcie, że zatrzymam się przy tym na chwilę. Może nieczęsto o tym myślałam czy mówiłam, ale zawsze uważałam, że mieszkają w nas dusze. W przypadku mnie i mojego cudownego męża są one wyjątkowo urokliwe. Dusze, które zamieszkują nasze równie doskonałe ciała. Uważam, że jesteśmy szczęściarzami, bo domki dla naszych dusz trafiły nam się naprawdę wyjątkowo śliczne, zdrowe, ciała bez skazy… Od początku, kiedy się poznaliśmy, aż do dziś, a jest to już trzydzieści lat, nasze dusze uczyły się siebie nawzajem, poznawały dobre i złe nawyki, adoptowały obopólne zachowania, które w końcu splotły się jak róże dziko, lecz wysoko pnące po drabince, którą podstawiał nam Bóg. Bóg, zawsze i wszędzie nam towarzyszący. Uważam, choć nie mogę pojąć, dlaczego ja zasłużyłam na jego łaski, że to właśnie mnie i waszego dziadka wybrał, abyśmy doświadczyli tak cudownego życia. Wiem, że miał plan. Plan, który przez lata powoli realizował. Oczywiście nie mogę powiedzieć, że zawsze było różowo. Bywały i trudne dni jak wszędzie i w każdej rodzinie, ale my walczyliśmy, podnosiliśmy się, znów upadaliśmy, żeby znowu się podnieść, wyciągnąć wnioski i iść dalej. Nigdy nie narzekając, nie naśladując innych. Mieliśmy swoją wizję naszego życia i uparcie do niej dążyliśmy.

W późniejszych latach uznałam, że złe rzeczy, które nam się przytrafiają, są dla równowagi, bo nie można być tylko szczęśliwym, tylko dostawać, trzeba również poznawać smak porażki, bólu, żalu czy złości. Każda zła chwila dawała nam podwójną siłę. I to działało! Za każdym razem z tego korzystaliśmy. Po trudnym momencie próbowaliśmy znaleźć źródło winy, przedyskutować wydarzenie i potraktować je jak kolejną lekcję od Niego.

Kiedy się poznaliśmy z dziadkiem, byliśmy dziećmi, mieliśmy zaledwie po piętnaście lat. A chcecie wiedzieć w jakich okolicznościach? Pewnie, że chcecie. Otóż poznaliśmy się w pięknym domu zwanym kościołem. Dziadek zaczepiał mnie, rzucając malutkimi kuleczkami z papieru. Słodkie, prawda? Słodkie i prawdziwe, i mam wrażenie, a właściwie jestem pewna, że już wtedy byliśmy sobie przeznaczeni. Dzieci, małe, niedojrzałe dzieci z dwóch totalnie różnych światów, ale dzieci, które za chwilę miały stworzyć swój własny cudowny, niepowtarzalny świat. Taki, którego inni w przyszłości będą im zazdrościć, który będzie dla wielu inspiracją i wzorem do naśladowania. Bo to, co wtedy połączyło nasze dusze, bez wątpienia było wyjątkowe. Często później powtarzałam, powtarzam właściwie do dziś, że sama sobie zazdroszczę własnego życia! Tak bardzo jestem szczęśliwa. I choć złożyło się na to wiele czynników, jedno wiem na pewno: byliśmy sobie przeznaczeni.

Nasza „kościelna” znajomość była bardzo wyboista, bo kto by chciał uwierzyć, że dwoje dzieciaków chce założyć rodzinę, planuje, marzy i odstaje tymi marzeniami od reszty rówieśników. Ale my to zrobiliśmy. Gdzieś po drodze były śliczne dziewczyny, które również chciały zatrzymać dziadka dla siebie, czy chłopcy zabiegający o moje względy. Dużo pokus, dużo pięknych chwil ze znajomymi, świat się właśnie dla nas otwierał i zapraszał do szalonego młodzieńczego życia. Nasze dusze, choć może nieraz chciały ulec pokusie poznawania innego świata niż nasz, skrzętnie odmawiały i jak małe, błądzące w ciemności dzieci po omacku do siebie lgnęły. Kochając się tak mocno, zaczęliśmy poważnie planować wspólną przyszłość.

Stopniowo wchodziliśmy po naszej miłosnej drabinie. Zaczęliśmy od trzymania się za ręce, nazywaliśmy siebie dziewczyną i chłopakiem, potem powolutku, jak aniele piórka spadające z nieba, przychodziły kolejne etapy, wszystko w swoim czasie z pełną akceptacją i z pełną świadomością, że tego chcemy. Wszystko było magiczne, wszystko jak z bajki, jak z romantycznej powieści, którą aż chciało się czytać. Mało kto wierzył w bardzo długą czystość naszego związku, ale my się nie spieszyliśmy. Już wtedy wiedzieliśmy, że dla nas to będzie na zawsze.

Kiedy już czuliśmy, że nie możemy bez siebie żyć, że chcemy kłaść się i budzić obok siebie, rozpoczęliśmy plany, aby ten sam Bóg, który nas wypatrzył w drewnianych kościelnych ławkach, wykonanych przez ukochanego dziadka Janka całe lata wcześniej, połączył nas na zawsze. Historia jednak była trochę bardziej skomplikowana, gdyż w tamtych czasach mężczyzna musiał mieć ukończone dwadzieścia jeden lat, aby wstąpić w związek małżeński. Zastanawiacie się, czy poczekaliśmy? Odpowiedź jest prosta: nie. Postanowiliśmy poprosić o zgodę nie tylko rodziców, ale również sąd, który pozwolił nam zostać mężem i żoną. Radości nie było końca, a nasze dusze tańcowały ze szczęścia, jakby już pląsały w weselnych tańcach w jednym z najpiękniejszych dni.

Tak oto rozpoczęła się nasza unikalna podróż życia. Szczęśliwi, wolni, mogący podejmować własne decyzje… Tak, mieliśmy głowy pełne pomysłów na to, jak ta podróż będzie wyglądała i podążaliśmy za owymi planami, nie patrząc na nikogo. Oczywiście z szacunkiem dla rad rodziców czy innych dobrych otaczających nas ludzi, lecz zawsze słuchając tylko siebie. Ucząc się na własnych błędach i wyciągając z nich wnioski na przyszłość. Uwieńczeniem tego szczęścia miała być poczęta tuż po ślubie duszyczka. Uczucie, jakie nam towarzyszyło, było kolejną nagrodą od naszego Ukochanego, którego śmiem teraz nazywać Przyjacielem w Niebie. Często z nim rozmawiam, choć nie zawsze tak było. Kiedyś ta relacja wyglądała zupełnie inaczej. Owszem, byliśmy przykładnymi praktykującymi katolikami, regularnie uczęszczającymi na niedzielne msze święte. Tak zostaliśmy wychowani i dziękuję za to naszym rodzicom, ponieważ to oni doprowadzili nas do wiary i zasiali ziarenka miłości do Boga. Z biegiem lat zrozumieliśmy, że nie kościół jest najważniejszy, i choć nie często lecz za każdym razem, gdy do niego wchodzę, jestem obdarowywana uczuciem, które trudno mi opisać. Bóg jest miłością naszego życia i to on daje nam wskazówki, jak żyć i którą drogą iść. Chroni nas… Wiem, kiedy jest przy mnie, bo rozmawiam z nim codziennie, ale nie poprzez modlitwę. Rozmawiam z nim tak po prostu, zwyczajnie, jak z ojcem, któremu chcę się pochwalić, podziękować czy wypłakać się, gdy jest mi źle. Po pewnym czasie zrozumiałam, że robię to częściej niż przy okazji przykładnego niedzielnego chodzenia do kościoła.

Ale troszkę zboczyłam z tematu.

To ziarenko rosnące wewnątrz mnie dało nam krótkie chwile szczęścia, gdyż szybko dołączyło do grona aniołków w niebie. Było to bardzo trudne doświadczenie, choć dziś uważam, że gdyby nie miało miejsca, nie zostałby poczęty nasz mały cud – Oskarek. To na niego czekaliśmy i to jego duszyczka stała w kolejce u bram niebios otoczona ogrodami Pana, aby wskoczyć w ciałko najpiękniejszego dla nas dziecka, które wypełniło wspólne życie i uczyniło z nas rodzinę, prawdziwą rodzinę. Mały bobas był najwspanialszym darem, jaki otrzymaliśmy, więc nie mogliśmy nacieszyć się chwilami z nim spędzanymi.

Pomyślicie: nic wyjątkowego, każdy młody rodzic tak czuje. Pewnie tak, ale to nasza historia i ona jest absolutnie dla nas wyjątkowa, tak jak wyjątkowe jest nasze życie. Po kilku latach od narodzin Oskarka los nas nie oszczędził. Znowu utrata jednej duszyczki, aby druga, równie mocno tupiąca maleńkimi stópkami po zielonych łąkach, chciała do nas dołączyć.

I tak począł się Filipek. Nasze drugie największe szczęście z pięknym wnętrzem. Zlepek naszych ciał i myśli. Wciąż pamiętam te wielkie, pełne miłości i zaciekawienia oczka Oskarka, który pokochał swojego braciszka od pierwszych chwil jego przyjścia na świat. Opiekując się nim, cmokając bezustannie, bez cienia zazdrości, jak to często bywa, gdy pojawia się młodsze rodzeństwo. Tak pozostało na zawsze. Są dla siebie najlepszymi przyjaciółmi. Wierzę, że nikt nigdy nie będzie w stanie tego zmienić.

Po latach, kiedy już dorośli i znaleźli swoje drugie połówki, potrafili podzielić swoje serca na części, aby ta zarezerwowana dla nich na zawsze pozostała nienaruszona. Ich miłość i szacunek do siebie nawzajem są tak samo silne jak całej naszej czwórki. Wiecie dlaczego? Bo tworzymy jedność, tak unikatową, że nie jestem w stanie logicznie tego wytłumaczyć. Bóg starannie wszystko zaplanował, aby wybrać dla naszych ciał piękne dusze, jakimi jesteśmy. Lub na odwrót.

Nie mogę tu pominąć jednego bardzo istotnego faktu. Otóż moi rodzice starali się o swoje dzieci siedem lat. Moja ukochana mama traciła już nadzieję na pojawienie się potomstwa. Ale wydarzył się cud! Jako pierwszy urodził się mój brat, a zaledwie dwa lata po nim Bóg powołał do życia i mnie. Przyszłam więc na świat po dziewięciu latach małżeństwa rodziców. Wyjątkowym zbiegiem okoliczności w tym samym roku urodził się mój ukochany mąż, a wasz dziadek… Widzicie tę magiczną spójność? Bo ja tak!

Dziewięć długich lat moja duszyczka czekała na męża. Gdyby starania moich rodziców o potomstwo ziściły się tak, jak tego pragnęli, raczej nie mielibyśmy szans, aby się spotkać i pokochać… Dlatego uważam i zapewniam was, że też jesteście wybrani. Wybrani przez Niego. Bo nie wierzę w przypadki. Wszystko dzieje się po coś i dla czegoś większego niż nasze ziemskie życie. Dlatego zawsze bądźcie wdzięczni za wszystko, co was w życiu spotyka. Traktujcie to jak dar, nawet jeśli nieraz wydaje wam się, że życie jest dla was surowe, niesprawiedliwe. Wierzcie mi, proszę, że jest w tym ukryty cel. Dlatego prędzej czy później spotka was wiele dobrego. Wiem, co mówię, gdyż sami przez to przechodziliśmy wiele razy w swoim życiu. Wielokrotnie bywało źle, nie do zniesienia, wiele razy pytałam sama siebie dlaczego? Wiele razy miałam złamane serce przez bliskich i przyjaciół. Ale prawda była taka, że to wszystko działo się w jakimś celu. Docierało to do mnie za każdym razem, gdy wydarzały się małe cuda, jak i te ogromne, i wtedy wiedziałam, że jesteśmy w szczęśliwym momencie tylko dlatego, iż wcześniej wydarzyło się coś, co wówczas było dla nas dramatem.

Coś na rzecz czegoś. Dla równowagi w życiu. Nie można być tylko szczęśliwym, trzeba doświadczać wszystkich emocji, nawet złych, aby później móc radować się dobrymi.

Ale znowu zboczyłam ze ścieżki… Aniołki moje kochane. A więc wracamy do bobasowych duszyczek. Bycie rodzicem to najpiękniejszy dar, jakiego można doświadczyć w życiu. Zapewniam was, że ów dar nie kończy się wraz z wejściem pociech w dorosłość. Moja miłość nigdy nie osłabła. Nie tylko moja, ale nasza, bo takiego ojca dla chłopców, jakim był i jest wasz dziadek, życzę każdemu dziecku. Jestem dumna, że właśnie on jest ojcem moich dzieci. Chłopcy wyrastali w wielkiej miłości, uczeni szacunku do innych istot, ludzi, zwierząt. Wszystkiego, co żyje i zasługuje na dobre traktowanie. Ja przelewałam na nich matczyne uczucia i zwyczajne przyziemne dobrodziejstwa tego świata, dziadek zaś uczył, co to honor, duma, patriotyzm i życie według zasad. Nie bez powodu przywołałam patriotyzm, bo los zesłał nam życie poza ojczyzną, życie bez bliskich. Na szczęście dziś wiem, że była to dla nas największa nagroda!

Opowiem o niej więcej w dalszej części tej książki, bo jest to jeden z głównych rozdziałów naszej historii. Ale chciałam nawiązać do słowa patriotyzm. Otóż, gdy wyjeżdżaliśmy przerażeni, zagubieni i samotni w nieznane, mając tylko siebie, tylko cztery splecione w nadziei, miłości i wierze dusze, chłopcy mieli zaledwie dziewięć i pięć lat. Byli maluszkami, które dopiero wkraczały w życie, niewiele o nim wiedząc. Mieli jednak świadomość, że są Polakami i mówili w ojczystym języku, który na obczyźnie okazał się mało przydatny. Ale wiecie co, nigdy, przenigdy nie wyparli tego, co zostało zasiane w domu, w którym się urodzili. Dziś są dorosłymi mężczyznami i z dumą powtarzają, że kochają Polskę.

Władają biegle dwoma językami i szczycą się swoim pochodzeniem. Kibicują polskim drużynom, zawsze wkładając biało-czerwone koszulki i wykrzykując przy tym trzema prawie identycznymi męskimi głosami z wielką pasją, którą zaszczepił w nich wasz dziadek. Filip poinformował nas któregoś dnia, że marzy o wytatuowaniu znaku orła białego na swoim ciele, bo tak czuje. Myślę, że nie trzeba tego komentować. Zawsze byli honorowi, stateczni, z jakąś nieziemską mądrością. Nieczęsto spotykam na swojej drodze młodych ludzi tak mądrych i dojrzałych. Zawsze opiekuńczy, gdziekolwiek się pojawią, wprawiają nas w niewyobrażalną dumę. Ktokolwiek miał okazję ich poznać, zwykle podkreślał, jacy są wyjątkowi. Są darem od Boga. Są tylko częścią nas, genami naszych rodów przekazywanymi z pokolenia na pokolenie, bo druga część naszych dzieci to ich wnętrze wypełniające ich równie piękne ciała, wnętrze, na które nie mieliśmy i nie mamy wpływu. Obaj pochodzą z zupełnie innego rodu, niezbadanego dotąd przez nikogo, bo nie można zbadać wiary. Wiara to stan duszy, którą jest się obdarzonym.

My niewątpliwie jesteśmy nią obdzieleni. Zrozumiałam to wiele lat później. Dopiero gdy weszłam w dorosłe życie, z uwagi na wiele sytuacji życiowych, które mnie spotkały, otrzymałam ten dar, aby zrozumieć, że jesteśmy tu na ziemi po coś, że jesteśmy posłańcami mającymi dawać świadectwo. Jak wcześniej wspomniałam, jesteśmy domkami dla zamieszkujących nasze ciała dusz. Kiedy zaczęłam zagłębiać się w swoje wnętrze, ze zdziwieniem odkryłam, jakim jestem cudem. Pokochałam siebie, choć wcześniej nie uważałam, że to możliwe. Taką, jaką zostałam stworzona – z wadami i zaletami. Im bardziej to rozumiałam, tym częściej miałam szansę zobaczyć więcej.

Tak