Czarna łza - Marta Kirin - ebook

Czarna łza ebook

Marta Kirin

3,9

Opis

"Witamy na New Hope! Przygotuj się na instalację wszczepów lokalizacyjnych"

Stacja kosmiczna New Hope miała być bramą Imperium Newarskiego do eksploracji kosmosu. Stwarzać nowe możliwości. Dla uchodźców z okupowanej przez Imperium planety Czatusja okazała się jednak piekłem. Uciekali przed wojną domową, pragnęli lepszego życia, a zmuszeni zostali do walki o swoją kulturową i religijną tożsamość. Zamknięci wśród ciasnych korytarzy niższych poziomów nie znaleźli obiecanej nadziei, a jedynie ubóstwo i niemoc.
Bunt był kwestią czasu.

Czatuska organizacja terrorystyczna Czarna łza nie cofnie się przed niczym.
Czy Straż Graniczna zdoła ochronić mieszkańców stacji przed atakami?
Kto jest agresorem a kto ofiarą?
A może każdy jest jednym i drugim?

"Czarna łza. Półcień" to połączenie klasycznej space opery z elementami cyberpunku. Pełna akcji, strzelanin, intryg i trudnych wyborów doprowadzonych do ostateczności ludzi. Przedstawia uniwersum stworzone na bazie współczesnej historii Tybetu.


Marta Kirin - rocznik 88'. Absolwentka Mongolistyki i Tybetologii na Uniwersytecie Warszawskim. Studiowała również bezpieczeństwo narodowe, specjalizując się w bezpieczeństwie portów lotniczych. Pracowała jako supervisor odprawy na lotnisku. Pasją życiową oprócz pisania jest koreańska sztuka walki Taekwon-do, w której osiągnęła czarny pas. Włada językiem koreańskim, mongolskim i tybetańskim. Prywatnie jest żoną, mamą dwójki dzieci i opiekunką alaskan malamuta. Wspólnie z rodziną mieszka w Irlandii.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 327

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,9 (7 ocen)
3
2
1
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Kathy_W

Nie oderwiesz się od lektury

(...) Ogromnym atutem tej historii jest jej wielopłaszczyznowość. Pod doskonale widocznym problemem wagi, można by rzec, międzyplanetarnej kryją się mniejsze, jednostkowe, wcale nie mniej dramatyczne wątki. (...) Nie jest łatwo przedstawić czytelnikowi wykreowany przez siebie świat, szczególnie dotyczący czegoś co jest mu obce. Marcie Kirin się to udało. Autorka przebywa w tym uniwersum już od wielu lat i doskonale się w nim czuje (co zaprezentowała spójnością stworzonej rzeczywistości, a także swobodą w poruszaniu się na poszczególnych poziomach stacji), ale co ważne potrafiła tak przedstawić całość, że nie miałam najmniejszego problemu w tym, żeby sobie wszystko wyobrazić i bez trudu się odnaleźć. Niesamowite wrażenie zrobili na mnie bohaterowie. Jest ich kilku, poznajemy ich w kolejnych rozdziałach, przy czym warto nadmienić, iż każda główna postać ma swój rozdział. To zdecydowanie sprawiało, że się nie pogubiłam. Tym bardziej, że stacja kosmiczna nie należy do typowych miejsc a...
20
Felicja

Nie oderwiesz się od lektury

"Czarna Łza Półcień" To jeden z lepszych debiutów jakie czytałam. To Space opera z elementami cyberpunku, której akcja toczy się na stacji kosmicznej. Mamy tu wielu bohaterów, każdy z nich ma swoją historię, swoje motywy,swoją wiarę. Terroryzm, Imperium Newarii i Czatusję, do tego inspirowane historią współczesnego Tybetu. Całość napisana tak, że nie można się oderwać. Wciąga od pierwszych stron i sama stacja, jej klimat przydusza czytelnika, dzięki czemu jeszcze bardziej można się wczuć. Ogromnie polecam jeśli lubicie Space Opery, ale też wszystkim tym, którzy ten gatunek omijają. Nie ma tu tysiąca trudnych terminów, ale ten element fantastyki naukowej jest widoczny. Lektura to sama przyjemność!
00
kaate30
(edytowany)

Nie oderwiesz się od lektury

Na początku nie byłam przekonana, ale jak się wkręciłam w życie bohaterów to nie mogłam oderwać się od książki i teraz czekam z niecierpliwością na tom drugi :)
00
piotreklegimi1993

Dobrze spędzony czas

Moja recka dostępna jest na LC, na stronie tej książki. Nick: Piotr
00

Popularność




Redakcja:

Kinga Rak, Anna Gidaszewska (Twarda Oprawa)

Korekta:

Joanna Kos (Twarda Oprawa)

Redaktor prowadząca:

Karolina Brzuchalska (Twarda Oprawa)

Ilustracja na okładce:

Agnieszka Belicka

abelicka.artstation.com

Skład tekstu i projekt okładki:

Joanna Dzięciołowska

hadwao-art.eu

Wersja elektroniczna:

Mateusz Cichosz

@magik.od.skladu.ksiazek

Copyright © 2022 by Studio Arkana Limited

Copyright © 2022 by Marta Kirin

Dublin, Ireland

www.martakirin.com

[email protected]

ISBN: 978-1-7398119-2-1

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Książka ani jej części nie mogą być przedrukowane ani w żaden sposób reprodukowane lub odczytywane w środkach masowego przekazu bez pisemnej zgody autora.

Dla Piotra.

Dzięki Tobie jestem silna.

Rozdział 1

W mrok

1/01

– Zamach bombowy w korytarzach B i C na poziomie czternastym oraz poziomie czterdziestym piątym. Rozkazem Straży Granicznej zablokowane zostały windy dwadzieścia osiem i dwadzieścia dziewięć. – Rozbrzmiał metaliczny, pozbawiony emocji kobiecy głos.

Caden Wardick zamarł, pochylony nad maską ścigacza pulsarowego, i zacisnął dłoń na kluczu. Pot spłynął mu z czoła po skroni, kiedy się wyprostował i przełożył ciężkie narzędzie do drugiej ręki. W napięciu czekał na dalszą część komunikatu sączącego się z głośnika.

– Newarskich obywateli rannych: dziesięciu, zabitych: dwoje. Rodziny otrzymają powiadomienie na wszczepy komunikacyjne. Ukrywanie przestępców oraz informacji o wydarzeniu grozi aresztowaniem. Życzymy miłego dnia, obywatele NewHope.

Spojrzenie Cadena padło na pokryte warstwą czarnego smaru przedramię. Przez skórę przebijały się zielone cyfry zegarka cyklicznego, który był zagnieżdżony w nadgarstku jako jeden z wielu posiadanych wszczepów. Implanty, które instalowano w ciele, miały różne funkcje, mogły być wszczepami komunikacyjnymi, polepszającymi percepcję lub wspomagającymi działania mięśni lub stawów. W napięciu oczekiwał wyświetlenia przychodzącej wiadomości. Mama pracowała w zaatakowanym korytarzu.

– Powinni wysłać tych brudasów z powrotem na Czatusję!

Caden oderwał wzrok od przedramienia i obejrzał się na szefa, Steve’a, niskiego mężczyznę z przylizanymi szpakowatymi włosami oraz malutkimi ciemnymi oczami.

Caden rozluźnił nieco ramiona. Wiadomość nie przyszła, a to oznaczało, że jego matce nic się nie stało. Rozejrzał się po warsztacie ciekawy, czy pozostałych pracowników również zainteresował komunikat. Hala, na której pracowali, była na tyle duża, by spokojnie móc naprawiać kilka ścigaczy naraz, a na środku pozostawała pusta przestrzeń, żeby móc manewrować, wjechać lub wyjechać większym pojazdem. Szare ściany były pozaklejane plakatami, najczęściej z wizerunkami pięknych gołych kobiet lub kosmosu, czy ekranami informującymi o przeprowadzanych naprawach. Wszyscy mechanicy, w tym i Caden, byli ubrani w zgniłozielone kombinezony zapinane na suwak, z białym logiem warsztatu: szarą plakietką przypominającą tarczę z krzyżykiem na środku i napisem „U Steve’a”. Niemal wszyscy byli ubrudzeni smarem lub olejem na twarzach i dłoniach. Pomimo że przepisy nakazywały zakładanie rękawic ochronnych, nikt ich nie nosił, bo niewygodnie się w nich pracowało, nie miało się wyczucia w palcach tak potrzebnego przy naprawach.

Przekrój kulturowy w warsztacie Steve’a był rozległy. W większości pracowali tu Newarczycy, ale można było też spotkać kilku Czatujczyków czy przybyszy z Praxos IX, którzy byli o wiele niżsi niż rdzenni mieszkańcy Imperium i mieli bledszy kolor skóry. Teraz w warsztacie znajdowało się pięciu pracowników, sami pełnoprawni obywatele newarscy.

Nikogo nie obszedł komunikat. Reszta załogi nieprzerwanie pracowała przy maszynach i urządzeniach, jakby nigdy nic, jakby nie było żadnego ogłoszenia. David nucił coś pod nosem, przykręcając śruby do boku transportera impulsowego. Caden zacisnął mocniej dłoń na kluczu. Czy powinien spodziewać się czegoś innego po mieszkańcach stacji kosmicznej New Hope, którzy musieli wyzbyć się empatii, aby przeżyć?

Pochylił się nad czarnym ścigaczem, nad którym pracował wcześniej, i zajrzał z powrotem do silnika. Dzisiaj miał zrobić podwójną zmianę. Potrzebował pieniędzy, ale powoli miał dosyć dzisiejszej roboty. Przejechał ręką po czarnych, krótko obstrzyżonych włosach i potarł dłonią o chudych, wykrzywionych palcach o nogawkę. Poczuł pod palcami zgrubienie w okolicach uda. Przynajmniej teraz wszczepy elektromechaniczne przy kolanach nie bolały.

– Niedługo wysadzą całą tę cholerną puszkę – powiedział Steve, zanim zniknął w biurze.

Cadenowi zrobiło się niedobrze. Nie wiedział, czy to strach o matkę ściska mu żołądek, czy opary przegrzanego i zepsutego silnika dławią mu płuca. Wyprostował się i postanowił chwilę odpocząć. Przymknął zmęczone żółte oczy i przełożył narzędzie do drugiej ręki. Przejechał palcami po pociągłej, szczupłej twarzy i podrapał się po gładko ogolonym podbródku.

David przestał nucić pod nosem i Caden usłyszał, jak otwiera skrzynkę z narzędziami.

– Który to atak? – zapytał David.

Caden wzruszył ramionami.

– Chyba czwarty – mruknął.

– Trzeci – wtrącił głęboki głos.

Ucisk w żołądku się nasilił. Uniósł wzrok znad silnika i zobaczył potężnej postawy Charliego Malana – łysy mężczyzna uśmiechał się lekko, a wokół oczu pojawiały mu się pajączki zmarszczek, co sprawiało, że wyglądał łagodnie pomimo wysokiego wzrostu, szerokich barów i wyraźnie umięśnionych ramion. Nie golił zarostu od kilku dni, a w oczach tliło się zmęczenie, jakby nie spał zbyt dobrze. Miał na sobie długi do łydek, czarny, podniszczony w kilku miejscach płaszcz. Tylko Charlie mógł założyć płaszcz do jednoczęściowego kombinezonu zakładu. Wyglądało to po prostu źle.

Kiwnął głową na przywitanie w kierunku Cadena, ale on z kamienną twarzą wrócił do pracy. Złapał uszczelkę wolną dłonią i szarpał się z nią przez moment. Spod naciągniętego rękawa bluzy dostrzegł bliznę po oparzeniu na nadgarstku i się skrzywił. Przypominała mu o wypadku. Od tego czasu nie rozmawiał z Charliem i dzisiaj też nie miał takiego zamiaru.

– W ciągu trzech cykli pracowych – powiedział David, niski korpulentny blondyn po czterdziestce. Cadenowi zajęło chwilę, zanim zrozumiał, że to kontynuacja tematu poruszanego wcześniej. – Straż Graniczna sobie nie radzi. Po co te ich kontrole, skoro i tak wpuszczają terrorystów?

– Bojowników o wolność – poprawił spokojnie Charlie.

– A ty co? Po ich stronie? – skontrował David.

Caden wymienił uszczelkę i dokręcił śrubę, wkładając w to więcej siły niż trzeba. Bojowników o wolność? Ściskał klucz, aż zabolała go dłoń. Wyprostował się i spojrzał gniewnie na Charliego. Ci bojownicy o wolność o mało nie zabili dzisiaj jego matki! Ale wiedział, skąd się to wzięło u Charliego. Kto nagadał mu bzdur o czatuskich wojownikach, walczących o niepodległość ojczyzny z imperialistycznymi siłami Newarii. Cadena przepełniała złość na to, że dał się tak wkręcić! Jakby był ślepy na to, co naprawdę się dzieje wokół niego, niczym nieświadome dziecko. Jak mógł nie widzieć zniszczenia i chaosu?

– Nie – odparł po chwili Charlie. Zdjął płaszcz i powiesił na kołku wbitym w ścianę tuż pod hologramem z jego nazwiskiem. – Ale gdyby Newaria nie dała im tak po dupie na Czatusji, toby tutaj nie przyjeżdżali.

– Być może. Tylko jak długo kisiliby się w tej swojej zapyziałej dziurze? – zastanawiał się David. Rozejrzał się po warsztacie, upewniając się, że inni go nie słuchają. Nachylił się ku Charliemu. – Brudasy powinny siedzieć w gnoju, nie? To dzikusy! Nie nadają się do życia w kosmosie! Imperium nie powinno im pozwolić tutaj przylatywać – prychnął zdegustowany. – W pewnym momencie i tak by się z niej wyroili. Jak każdy w tej cholernej galaktyce. Może wtedy również zabijaliby w imię tej ich porypanej religii? Rasa! Co to, kurwa, ma być? W całej galaktyce nikt nie słyszał większych bzdur!

Caden chciał coś powiedzieć, ale przerwał mu długi ostry dźwięk powiadomienia dochodzący z biura Steve’a. Koniec zmiany Davida i dwóch innych pracowników. Początek zmiany Charliego. Caden spojrzał w jego kierunku z udawaną obojętnością. Unikał Charliego z powodzeniem od kilku cykli, ale teraz będzie musiał z nim spędzić dłuższą część zmiany, bo dzisiaj robił podwójnie, tak umówił się ze Steve’em. Potrzebował pieniędzy. Nie mógł pozwolić, żeby tylko matka harowała na ich utrzymanie, a ostatnio nie czuł, żeby dostatecznie się dokładał do wspólnego budżetu. Charlie odwzajemnił spojrzenie i się uśmiechnął, ale Caden go zignorował i ponownie zabrał się za silnik.

– Dobra – odezwał się David. – Oby te upierdliwe brudasy nie planowały żadnych niespodzianek na dzisiaj, bo wolałbym dotrzeć do mojej pięknej żonki i dzieciaków.

– Pozdrów Alice, Dave – powiedział wesoło Charlie.

– Jasne – odparł David. – Trzymaj się, młody – rzucił w kierunku Cadena. – I unikaj kłopotów.

Caden machnął tylko ręką na pożegnanie, a po chwili usłyszał zatrzaskujące się za Davidem drzwi i serce zabiło mu szybciej. Nie byli może zupełnie sami w warsztacie, ale Charlie miał naprawiać sprzęt najbliżej jego stanowiska. Caden złapał przewody w silniku i starał się je połączyć z jednostką zapłonową, ale komputer nie wykrywał urządzenia. Musiał, cholera, źle to zrobić. Charlie odchrząknął i klasnął w dłonie.

– No to do roboty! – oznajmił wesoło.

– Aha – mruknął Caden.

Spojrzał przelotnie na Charliego akurat w momencie, kiedy tamten podwijał rękawy kombinezonu i uwidocznił umięśnione, szerokie przedramiona i dłonie pokryte starymi wyblakłymi bliznami od oparzeń i nakłuć igieł. Ślady po nałogu, z którego wyszedł.

Cadena za każdym razem, gdy je widział, przechodził dreszcz, przypominał sobie o własnym uzależnieniu od synteku. Narkotyk ten nie dodawał wytrzymałości, otumaniał zmysły, ale mimo to był zażywany wręcz rytualnie w gangach New Hope. Każdy członek miał swój przydział i narkotyzowali się wspólnie na imprezach lub przed akcjami, dla odwagi. Otumanieni używkami składali sobie przysięgi i ślubowali braterstwo aż po śmierć: zadbanie o odpowiedni pogrzeb, zapłacenie za trumnę i wypuszczenie ciała w kosmos. Charlie też go brał i razem wyszli z nałogu. Gdyby nie on, Caden do dzisiaj ćpałby w zaułkach i na głodzie zdobywałby nielegalnie pieniądze na towar.

Przymknął oczy i po raz kolejny się zastanowił, dlaczego Charlie, do jasnej cholery, nie zainwestuje w pistolet regeneracyjny i nie pozbędzie się tych ohydztw z rąk? Nie zadał jednak tego pytania na głos, bo nie miał ochoty na zaczynanie rozmowy. Patrzył przez chwilę, jak Charlie przyłożył kciuk do interfejsu, żeby odnotować rozpoczęcie pracy, a potem podszedł do grafiku zawieszonego obok wieszaków i sprawdził wyznaczone zadania.

Caden starał się skupić na naprawie ścigacza, ale rozpraszało go szuranie i krzątanie się Charliego przy narzędziach.

To będzie długa zmiana.

– Caden, słuchaj… – zaczął Charlie, a Cadena ścisnęło w brzuchu. – Czy mógłbyś mi użyczyć dziewiątki?

Caden się wyprostował. Charlie szperał w narzędziach, robiąc rumor.

– To pewnie ten młody, Rick, czy jak mu tam… Zawsze gdzieś zapodzieje coś, co pożyczy na chwilę. Nie chce mi się bawić w kalibrację matrycy rozdzielczej przy pomocy mniejszych kluczy.

Caden spojrzał w zestaw przygotowanych narzędzi, które rozłożył na stanowisku obok ścigacza. Znajdował się tam potrzebny Charliemu klucz. Oderwał się od pracy, sięgnął po narzędzie i podszedł do przyjaciela.

– Trzymaj – powiedział, wyciągając przedmiot w jego kierunku.

– Dzięki – odparł Charlie i chwycił klucz.

Stali naprzeciwko siebie w niezręcznej ciszy. Charlie uśmiechał się, a Caden pozostawał obojętny, w końcu wskazał za siebie kciukiem.

– Muszę dokończyć tego ścigacza.

Charlie kiwnął głową, ale uśmiech zniknął z jego twarzy i podszedł do małego transportowca grawitacyjnego, którego miał naprawić. Uklęknął i zdjął panel kontrolny. Transportowiec sięgał mu do bioder. Prostokątna szara skrzynka do przewożenia rzeczy z silniczkami u dołu i po bokach. Teraz leżał przewrócony na bok, dając dostęp do silników z dołu.

Caden wrócił na stanowisko i skupił się na robocie. Przez dłuższy czas pracowali w ciszy, co mu odpowiadało. Reszta pracowników w oddali też była skupiona na pracy i z rzadka ktoś się odzywał. W spokoju dokończył podłączanie kabli, sprawdził, czy istnieje ryzyko spięcia, gdy odpali maszynę. Wydawało się, że jest w porządku, więc przeszedł do pękatej kabiny na przodzie ścigacza, która była na tyle duża, żeby pomieścić w sobie dwa siedzenia, ale miała ledwo kilka centymetrów za plecami na systemy klimatyzacji. Z przodu miała dużą szybę, która z zewnątrz wyglądała, jakby była pokryta tym samym lakierem co cały pojazd. Po bokach były drzwi z przezroczystymi prostokątnymi szybkami. Za kabiną ciągnął się płaski tył maszyny, w której mieścił się silnik, który naprawiał właśnie Caden. Ścigacz był pokryty pięknym czarnym lakierem, ale miał liczne rysy i przybrudzenia. Caden pociągnął drzwi, ale nie zareagowały.

– Co jest? – mruknął.

Zacisnął rękę na klamce i pociągnął mocniej. Nic.

– Niech to cholera!

– Może jak będziesz milszy, to się otworzą?

Caden nie zareagował na komentarz Charliego. Kopnął w bok ścigacza. Włączył się sygnał ostrzeżenia, a na szybie drzwi wyświetlił się komunikat: STOP! Odsuń się od pojazdu! Niewykonanie poleceń grozi aresztowaniem i przesłuchaniem! Caden pokręcił głową.

– Już dawno powinien być rozłożony na części – mruknął, wskazując liczne zarysowania na lakierze. – To cud, że nikt się nie zabił podczas wyścigów w tym ścigaczu.

Charlie stanął przy nim i złożył ręce na piersi. Przyglądał się przez chwilę pojazdowi. Wskazał rysę na drzwiach i na otwartej masce.

– Masz rację – potwierdził. – Musiał walnąć w pole siłowe.

– Steve coraz częściej przyjmuje pojazdy po stłuczkach z polami – wyszeptał Caden, spoglądając w kierunku biura szefa.

Charlie wzruszył ramionami.

– Po prostu nie zadaję pytań – powiedział, patrząc znacząco na Cadena. – Inaczej byśmy tu nie pracowali. Gdzie indziej przyjmują byłych członków gangu? I pojazdy z wyścigów? Steve kręci tu pewnie niezły interes na lewo.

– Myślisz, że ma układy z policją, żeby go nie ruszali? Ciekawe, ile im odpala?

Charlie wzruszył ramionami i nie kontynuował tematu. Miał rację. Nie powinni się tym interesować. Ważne, że dostawali wypłaty na czas i mieli co ze sobą zrobić.

Caden zamierzał ponownie pociągnąć za klamkę, ale Charlie go uprzedził. Wsadził pod nią klucz, pogmerał chwilę i drzwi powoli wysunęły się na zewnątrz, a później w górę. Kabina stanęła otworem. Charlie z uśmiechem wzruszył ramionami i poklepał się dwoma palcami lewej ręki po prawym ramieniu.

W metalowej puszce na wyrost zwanej stacją kosmiczną mieszanie gestów czatuskich i newarskich zdarzało się powszechnie. Caden znał oba systemy gestów, skoro większość niższych poziomów, gdzie on sam mieszkał z matką, zajmowali uchodźcy z Czatusji. Użycie gestów czatuskich przez Charliego zdenerwowało go, bo wiedział, że nauczył się ich od Leili. A skojarzenie z kobietą Charliego przypomniało mu, dlaczego nie chciał z nim gadać. I do czego doprowadziła znajomość z Leilą.

– Dzięki – mruknął i wsiadł do kabiny, rozłożył wygodnie nogi i włączył komputer pokładowy.

– Skoczymy po pracy na piwo? – zapytał niespodziewanie Charlie z szerokim uśmiechem. – Pogadać?

Caden wpisywał komendy na desce rozdzielczej i udawał obojętność.

– Nie będziesz się pierdolił z Leilą? – zapytał, siląc się na neutralny ton głosu. – To nowość. A może akurat ma ochotę coś wysadzić?

Charlie z impetem trzasnął dłonią o dach ścigacza. Caden zauważył na jego policzkach czerwone wypieki. Nerwowo ruszał też żuchwą. Odkąd została złamana, kilka dobrych lat temu podczas bójki z konkurującym gangiem, Charlie robił to nieświadomie zawsze, kiedy się wkurzał.

– Jesteś uprzedzonym dupkiem, wiesz?

– No co? Chciałeś gadać, nie?

Charlie wyprostował się, już opanowany.

– Nie o tym.

Caden prychnął i wrócił do pracy. Włączył diagnozę systemów wykonawczych i dopiero wtedy wrócił spojrzeniem do Charliego, który odłożył klucz do skrzynki Cadena i przeszedł obok ścigacza. Caden poczuł ucisk w klatce piersiowej. Nie wytrzymał.

– Bałeś się przyznać, co? – zapytał szybko Caden, wychodząc z kabiny z napiętymi mięśniami. Charlie przystanął. – Przed policją, że zadajesz się z Czatujką. Wtedy, po pożarze. Straż Graniczna i tak się dowiedziała, co? Dlatego odrzucili twoją aplikację i zaszyłeś się z powrotem tutaj, gdzie bezpiecznie – mówił szybko, podniesionym głosem. Pozostali pracownicy podnosili głowy, żeby zobaczyć, co się dzieje.

Charlie milczał.

– Jesteś tchórzem – wycedził Caden, wskazując na niego oskarżycielsko palcem. – Gdyby nie ja, już dawno byś siedział na więziennej asteroidzie. Kryłem cię i tę twoją… – Szukał odpowiedniego słowa po czatusku, żeby nazwać Leilę, ale nie potrafił niczego znaleźć. – Kurewkę. To ona maczała palce przy pożarze magazynu, co?

– Szaar! – przeklął Charlie po czatusku. Napiął plecy i mięśnie, dłonie złożył w pięści.

Caden poderwał głowę, ponieważ Charlie był o wiele wyższy. Serce zabiło mu mocniej, kiedy sobie uświadomił, że gdyby Charlie chciał, mógłby go udusić gołymi dłońmi. Przełknął nerwowo ślinę i walczył ze sobą, żeby się nie cofnąć przed górą mięśni, która nad nim stała.

– Nawet nie wiesz, o czym mówisz – wycedził tamten przez zęby. – Więc zamknij ryj, póki możesz.

– Bo co? Zwołasz swoich kochanych terrorystów z Czarnej Łzy i zabiją mnie razem z matką?

– Co ty pierdolisz? – zapytał zaskoczony Charlie, ściągając gniewnie brwi.

Caden prychnął.

– Albo świetnie się kryjesz, albo jesteś głupszy, niż myślałem, i nadal wierzysz Leili, że nie ma nic wspólnego z terrorystami.

Charlie chwycił kołnierz jego kombinezonu i szarpnął w górę, tak mocno, że Caden niemal stanął na palcach.

– Leila nie jest terrorystką – powiedział powoli Charlie, zniżając głos do ostrzegawczego szeptu.

– Dajesz się jej manipulować od samego początku. Tylko jesteś zbyt ślepy, żeby to zauważyć! – wykrzyczał Caden, patrząc wprost w lodowate, pełne gniewu oczy przyjaciela.

Twarda pięść Charliego uderzyła Cadena w nos. Chrząstka trzasnęła, trysnęła krew, a on wylądował na podłodze.

– Co się tam, kurwa, dzieje?

Pomimo krzyku Steve’a Charlie podszedł, złapał Cadena ponownie za kołnierz i zamachnął się drugi raz.

– Charlie, puść go! Natychmiast!

Charlie powoli rozluźnił palce.

– A teraz – powiedział Steve i się zbliżył. Cadena zamroczył chwilowo ból nosa, widział wykrzywioną w gniewie twarz Charliego jak przez mgłę. – Albo wrócicie do roboty i zamkniecie jadaczki do końca zmian, albo wypieprzajcie z warsztatu. Mam innych mechaników, którzy marzą o waszych posadkach. Czy wyraziłem się jasno? – Steve przyglądał się badawczo to Charliemu, to Cadenowi.

Charlie wyprostował się i przeszedł obojętnie obok Steve’a. Caden przyłożył dłoń do nosa, żeby zatamować krwawienie. Na próżno. Przyjął wyciągniętą rękę szefa i wstał z jego pomocą.

– Ogarnij się i wracaj do pracy.

– Nie ustawiaj mnie więcej z tym gnojem na zmiany – warknął Caden.

– Nie martw się. W tym cyklu już się nie zobaczycie.

– Świetnie – skomentował Caden, plując na podłogę za Charliem.

Charlie tylko mruknął w odpowiedzi.

1/02

Uciekał.

Nie widział ludzi, korytarzy i świateł, tylko czerwień krwi na dłoniach. Zewsząd otaczało go nachalne wycie alarmu, drążyło mózg. Opadał z sił. Z coraz większą trudnością łapał powietrze, a ból rozrywał klatkę piersiową. Serce tłukło jak oszalałe. Byle do przodu.

Brakowało mu oddechu. Opadł na kolana. Obejrzał się przez ramię, ale zobaczył jedynie płomienie i iskry.

– Jason! – Zignorował krzyk za sobą. Wstał gwałtownie. Musiał biec dalej! – Jason! Nie zostawiaj mnie tutaj! Słyszysz, skurwielu? Wracaj! Tchórzu!

Nagle zgasły światła.

Okrętem gwałtownie zatrzęsło. Blachy wygięły się z ogłuszającym piskiem. Zrobiło mu się gorąco, czuł, że głębokie wszczepy w ciele zaczęły topnieć, rozżarzały się i spalały go od środka. Ból wdzierał się w każdą tkankę.

Dźwięk alarmu się nasilał.

Jason Varity otworzył szeroko oczy i zaczerpnął gwałtownie powietrza. Zakaszlał. Przycisnął dłoń do klatki piersiowej, a wyczuwając zimną skórę pod palcami, nieco się uspokoił.

Hałasował alarm budzika.

Próbował odetchnąć, ale panika zacisnęła klatkę piersiową. Nasłuchiwał w napięciu, czy nikt nie wali do drzwi albo ich nie wyważa. Nie dosłyszał niczego poza alarmem i własnym sercem. Rozluźnił się i rozejrzał po pokoju.

Nic się nie dzieje. Nikt nie odkrył nielegalnych wszczepów, które nosił w sobie. Wciąż był bezpieczny.

Klepnął się po nadgarstku, by wyłączyć uciążliwy sygnał. Z niechęcią spojrzał na przebijające przez skórę cyfry. W przeciwieństwie do jego ojczystej planety na stacji stosowano system pośredni pomiędzy czatuskim a newarskim. Nadal nie potrafił się przyzwyczaić do tego sposobu. Z tego, co wiedział, początkowo założono brak podziału doby na dzień i noc, tylko wprowadzono trzy zmiany cyklu roboczego. W praktyce mówiono o zmianie dziennej, pośredniej i nocnej, każda po dziewięć godzin. Natura ludzka chyba nie potrafiła funkcjonować inaczej. Ośmiokrotność trzech zmian nazywano cyklem pracowym.

– Cholera jasna – wymamrotał.

Przymknął z powrotem oczy i położył przedramię na czole.

Czy codziennie będzie budził się z poczuciem zagrożenia i strachu? Przybycie na stację było jednak złym pomysłem. Może należało wrócić ze skruchą do ojca i poddać się procesowi? Skończyć w celi i czekać na egzekucję.

Rozejrzał się po niewielkim pokoju i pomyślał, że w sumie to pomieszczenie i tak jest podobne do więzienia. Brakowało tylko pola siłowego, które uniemożliwiałoby wyjście. Jedynymi meblami, które się tu znajdowały, były: łóżko, w którym ledwo się mieścił, metalowe krzesło i stolik przy iluminatorze. W ścianę była wmontowana mała lodówka na świeże jedzenie. Zresztą tego najbardziej mu brakowało – świeżego jedzenia.

Ociągając się, postawił stopy na zimnej podłodze. Zanim wstał, potarł dłońmi twarz i podszedł do lodówki. Wyciągnął opakowanie odżywczej papki i rozerwał je. Pociągnął nosem i się skrzywił.

Czy to kosmiczne żarcie musi zawsze tak śmierdzieć? Kącikiem torebki dotknął ust i wlał zawartość do gardła. Przełknął z trudnością, czując zatęchły smak grudek. Albo chłodzenie się zepsuło, albo to było takie ohydne. Myślami wybiegł do knajpy na poziomie trzecim. Tam podawali znośne rzeczy. Nie tak dobre, jak na Newarii, ale na pewno lepsze niż te paczkowane gówna.

Podrapał się po ramieniu i boku szyi. Wszczepione rok temu implanty nadal swędziały. A może tylko mu się wydawało? Uwierała go sama świadomość, że je ma. Spojrzał na iluminator i odważył się zerknąć na bezkres przestrzeni kosmicznej, ale od razu poczuł mdłości i się odwrócił. Jak za każdym razem po przebudzeniu, wspominał przeszłość i się zastanawiał: czy ktoś jeszcze przeżył? Ten krzyk, który nazwał go tchórzem, będzie go prześladować do końca życia.

Utkwił spojrzenie w łóżku. Chciałby zasnąć choć raz i nie mieć koszmarów o okręcie.

Dźwięk nadchodzącej transmisji wyrwał go z rozkręcającej się karuzeli wspomnień. Spojrzał na nadgarstek, na skórze wyświetliły się nazwisko oraz numer identyfikatora z pracy. Uspokoił bijące mocniej serce. Upomniał się, że ani policja, ani Straż Imperialna nie dzwonią przed aresztowaniem. Wcisnął palcem punkt na nadgarstku, żeby zaakceptować połączenie.

– Jackson – powiedział neutralny głos we wszczepach usznych.

Jason podrapał się po skroni. Zajęło mu dwie sekundy, zanim sobie przypomniał, że obecnie nazywa się Neal Jackson, a nie Jason Varity.

– Tak? – odpowiedział, wstrzymując oddech. Zakłuło go w piersiach. Czy wzbudził podejrzenia, że nie zareagował od razu na nazwisko?

– Przyjdziesz wcześniej do pracy. – Dyspozytor ekip naprawczych zawsze mówił takim samym monotonnym głosem, aż Jason się zastanawiał, czy przypadkiem nie jest to sztuczna inteligencja. – Musisz zjechać na czterdziesty czwarty poziom.

– Nie mów, że znowu nie działają panele w tunelach?

Ostatnio ciągle je naprawiali. Spojrzał jeszcze raz na zegarek. Miał jeszcze dwie godziny do rozpoczęcia zmiany. Westchnął ciężko na myśl o nadgodzinach, za które dostanie marne wynagrodzenie.

– Ciesz się, że Terence nie każe ci iść na czternasty poziom. Słyszałeś o zamachu?

Jason wyprostował się i skrzywił.

– Komunikat – mruknął. Rzeczywiście, coś wcześniej nadawali, ale był zbyt zmęczony, żeby zrozumieć sens słów.

– Mhm… Niestety. Tym razem brudasy dały nam popalić. Granicznicy są wściekli, policja szuka śladów, a my musimy naprawiać. Odgruzowali już dostępy do tuneli międzypoziomowych i szybów windowych, ale ciągle jeszcze je czyszczą. Wszyscy chodzą wściekli.

Policja? Granicznicy? Jason przełknął ślinę. Może i lepiej, że wysyłają go na dół, zamiast tam. Znał już większość techników czatuskich i tylko nadzorował pracę. Czuł się tam jednak niekomfortowo. Był niemile widziany przez Czatujczyków. W końcu był czystej krwi Newarczykiem, a oni takich nienawidzili. Za każdym razem miał ochotę skołować sobie pistolet i zabrać ze sobą do obrony. Nigdy nic nie zwiastowało awantury, ale po zamachu napięcie wszędzie wzrastało.

– Dlaczego znowu ja? – zapytał zrezygnowany, chociaż wiedział, że nie umknie temu przydziałowi. Nie był na takiej pozycji.

– Masz jeszcze kilka godzin do odpracowania, pamiętasz?

Jason zdjął szarpnięciem kurtkę z oparcia krzesła obok.

– To nie moja wina, że Trick zniknął na dwie godziny z naszej zmiany – warknął.

– Możesz o tym pogadać z Terence’em, ja tylko przekazuję dyspozycje. Mówił, że potrzebuje kogoś doświadczonego na miejscu.

Jason zagryzł zęby. Doświadczonego przez zasiedzenie. Pracował zbyt długo na jednym stanowisku.

– Kiedy mam zjechać?

– Teraz.

– Świetnie – mruknął. Włożył dłoń do rękawa kurtki.

– Ekipa czatuska będzie czekać.

Jason zatrzymał się w połowie ruchu i dokończył wolniej.

– To nie naprawa jednoosobowa?

– Nie.

– Dostanę obstawę? – zapytał rzeczowo Jason. W ostatnich cyklach sprawa porywanych techników trochę przycichła, ale nadal było to zagrożenie. Czarna Łza porywała pracowników technicznych z góry i dlatego przydzielano im prywatną ochronę. Uzbrojoną.

– Nie. Wszyscy są na poziomie czternastym.

– Super – rzucił Jason.

Dyspozytor się rozłączył, a Jason stał jeszcze przez chwilę nieruchomo. Niech szlag trafi Terence’a i Czatujczyków.

– Czarna dziura – mruknął, kiedy wychodził z mieszkania.

Przyłożył nadgarstek do płytki na drzwiach na wysokości biodra i odczekał trzy sekundy. Krótki dźwięk potwierdził zatrzaśnięcie i zabezpieczenie zamka. Za każdym razem, kiedy to robił, miał w głowie myśl, że policja, Straż Graniczna i Korpus Wojskowy mogą otworzyć każde drzwi na stacji, jeśli sobie tego zażyczą.

Odwrócił się i spojrzał w górę na powłokę, która okalała szczyt stacji New Hope. Była przepięknie zaprojektowana. Na przezroczystej tafli transmitowano obraz i tylko pierwsze dwanaście poziomów mogło cieszyć się tym widokiem. Od dwunastego zaczynały się poziomy „ciężkie”, jak zwykli je nazywać technicy. Były ryglowane i odcinane od siebie wielkimi metalowymi grodziami, które po zamknięciu mogły odizolować dany poziom i oddzielić go od reszty. Zazwyczaj grodzie pozostawały otwarte, ale zdarzały się momenty, kiedy musiano je zamykać, żeby odciąć pożar od reszty stacji. Zwykle technicy wyświetlali na powłoce za dnia słońce, obłoki, które znano z planet, z atmosferą. Na zmianach nocnych gwiazdy oraz kolorowe obrazy z mgławicy, która znajdowała się ledwie kilkanaście lat świetlnych od stacji.

Jason zmrużył oczy, ale tym razem nie zachwycał się obrazem. Kończyła się zmiana pośrednia, a więc słońce zamieniano powoli w rozgwieżdżony obraz, którego Jason nie lubił oglądać, bo przypominał mu o przeszłości i samotnym dryfowaniu wśród gwiazd. Słońce ze zmiany dziennej i pośredniej lubił i często przystawał, żeby nacieszyć oczy. Nigdy jednak nie pokazywali deszczu, który był powszechny w imperialnej stolicy Newarii – Hope City.

Jason poprawił kołnierz kurtki. Przeszedł po białej kładce, która prowadziła na drugą stronę rozległego korytarza, żeby połączyć się z główną przestrzenią. Od ścian i chodników biła biel, a ludzie ubrani byli w pastelowe kolory. Co kilka metrów działały spryskiwacze o łagodnych zapachach, kojarzyły się Jasonowi z kwiatami czy zapachem newarskiej łąki gdzieś z prowincji Dans. Może komuś się podobały, ale Jasona drażniły. Głównie dlatego, że zdawał sobie sprawę z tego, że na Newarię nigdy nie wróci, ale też przez uczucie nierealności. Dolne poziomy były inne, tutaj życie toczyło się w bańce, którą Jasonowi trudno było oglądać.

Ulice wyższych poziomów były czyste i dokładnie sprzątane, dezynfekowane regularnie przez odpowiednie systemy. Jason zadrżał na myśl, że po powrocie z niższych poziomów będzie musiał przejść pełną dezynfekcję i wymianę ubrań. Nienawidził zjeżdżać w brudne rejony stacji. Tu, na górze, czuł się prawie dobrze. Roślinność, która dawała im nie tylko powietrze, lecz także poczucie normalności, oddzielenia od kosmosu, była bujna i gęsto posadzona w specjalnie przystosowanych donicach wokół głównych placów i korytarzy. Jason nigdy nie wnikał, czy była prawdziwa, po prostu była miła dla oczu.

Nie było tutaj ani za zimno, ani za ciepło. Raz na jakiś czas rozregulowywały się filtry i próbniki środowiskowe i te lubił naprawiać. Dzisiaj jednak działały najwyraźniej bez zarzutu.

Przechodząc wśród tłumu uśmiechniętych twarzy, spojrzał jeszcze ku górze. Biura i mieszkania oficjeli newarskich. Większość z nich to urzędnicy zajmujący się przepływem ludności przez ten sektor. Zastanowił się krótko, czy czatuskie podania o status uchodźców i wylot ze stacji zalegają na biurkach urzędników, czy od razu są wyrzucane do śmieci. Mieszkania na wyższych poziomach nie były takie ciasne jak jego i na pewno nie miały iluminatorów wyglądających tylko w kosmos. Ich okna były po stronie stacji, tak aby mogli zerkać ze swoich wysokich bloków mieszkalnych w dół na place niższych poziomów, pełne ludzi śpieszących się do pracy.

Rzeczywiście stacja New Hope przypominała Jasonowi bardziej miasto niż stacje kosmiczne, które znał ze służby wojskowej. Stacje wojskowe były ponure i ciasne, tak by pomieścić jak największą liczbę sprzętu i ludzi. Czyste i dezynfekowane jeszcze częściej niż New Hope. Przestrzeń, w której teraz się poruszał, była otwarta. Mieszkania, urzędy i wszystkie pomieszczenia od poziomu pierwszego aż po dziewiąty, na którym żył, były usytuowane na zewnętrznych ścianach stacji. Tylko jeden budynek znajdował się na samym środku wypełnionego wodą sztucznego zbiornika. Nazywany Iglicą. Tam urzędowało dowództwo imperialne. Dyrektor stacji oraz Korpus Wojskowy.

Administracja.

Doki transportowe umieszczono już pod blachą metalu na poziomie dziesiątym i był to najładniejszy port z całej stacji. Zajmował cały poziom dziesiąty i był przeznaczony dla elity przylatującej na stację w interesach lub dla przedstawicieli politycznych czy mieszkańców wyższych poziomów. To tam właśnie na stację przybył Jason dzięki swoim lewym papierom i załatwionej pracy w ekipie remontowej wyższego stopnia.

Przez pierwszy miesiąc w ogóle nie interesował się tym, co istniało poniżej, bo mieszkał na poziomie dziewiątym. A potem musiał wyjątkowo tam zjechać, ponieważ ekipy naprawcze z dołu nie wyrabiały się z przeprowadzaniem napraw w tamtej części. Wtedy dopiero zobaczył ciemność, brud i ubóstwo, które mieszkało pod powierzchnią.

Wzdrygnął się na myśl, że dzisiaj znowu musiał się w tym zanurzyć.

– Hej, Neal!

Jason przykładał przedramię do pulpitu i urządzenie odnotowało początek zmiany, kiedy usłyszał za sobą wesoły głos dzieciaka, którego często niańczył przy drobniejszych naprawach, uczył go z polecenia szefa. Miał nadzieję, że Seamus nie pojawi się tak szybko. Powinien się spodziewać, że dzisiaj już nic nie pójdzie po jego myśli.

Odwrócił się i kiwnął na przywitanie chłopakowi.

– Cześć – mruknął i złożył ręce na piersi. – Gotowy do pracy?

– Prawie – odparł podekscytowany Seamus i podszedł do swojej szafki z narzędziami.

Seamus był chudym niczym antena przekaźnikowa chłopakiem o rudych, wiecznie rozczochranych włosach, któremu uśmiech chyba nigdy nie schodził z twarzy.

Denerwował Jasona. Pewnie dlatego, że tak bardzo przypominał mu młodszego brata – Erica. Wychowywany na górze stacji, na poziomie piątym, dzieciak dyplomatów o rozległych wpływach w Imperium. Jasona zbytnio nie obchodziło, dlaczego wylądowali w tej dziurze. Seamus nie miał specjalnych umiejętności technicznych, chciał sobie tylko zarobić, żeby udowodnić rodzicom, że nie jest już dzieciakiem. Chciał zebrać kasę, wyprowadzić się od rodziców i wstąpić do Korpusu Wojskowego na szkolenie, czym wkurzał Jasona jeszcze bardziej. Korpus nie był taki, jakim malował go sobie w głowie Seamus.

Jason oczywiście o tym milczał. Neal Jackson urodził się na innej planecie i nigdy nie był w korpusie.

W przeciwieństwie do Jasona.

Jason podszedł do swojej szafki, odbezpieczył zamek, przykładając nadgarstek, i wpisał kod dostępu. Wyciągnął kombinezon, buty na zmianę, skrzyneczkę z narzędziami i pas narzędziowy. Położył wszystko na ławce obok. Zdjął kurtkę i powiesił do szafki. W międzyczasie zerkał na Seamusa, który był już w połowie zapinania kombinezonu. Oczywiście, ciągle się uśmiechał. Jason westchnął, zamknął z trzaskiem szafkę i usiadł na ławce obok. Zdjął buty i wsadził nogę w kombinezon.

– Ale super! – odezwał się w końcu Seamus. Jason wiedział, że chłopak nie będzie długo milczał.

– Co takiego? – zapytał spokojnie, choć już doskonale wiedział, co usłyszy.

– Jedziesz na dół! – zakrzyknął Seamus.

Jason skrzywił się i zapiął do połowy strój, potem włożył buty, które zawierały w sobie stabilizatory i magnesy, które w razie dekompresji czy nagłej zmiany grawitacji po włączeniu mogły uratować technikowi życie. Zapiął je dokładnie i sprawdził stan naładowania z boku. Wyświetlacz pokazał pełny zakres działania, co uspokoiło trochę Jasona. Po samotnym locie w próżni nie lubił chodzić w nienaładowanych butach, choć większość techników olewała te sprawy. Utrata grawitacji raczej się nie zdarzała. Jednak przy obecnym stanie zamachów – kto mógł być pewien.

Jeden wybuch, sabotaż odpowiedniego systemu na stacji kosmicznej i, tak samo jak na statku, mogło się to skończyć tragicznie. Przełknął ślinę, kiedy w głowie zobaczył ogień. Zrobiło mu się niedobrze i lekko zakręciło się w głowie.

– Nie cieszysz się? – zapytał nagle Seamus, gotowy do drogi w granatowym kombinezonie technicznym, butach i z pasem narzędziowym zapiętym mocno na biodrach. Z szerokim uśmiechem na twarzy.

– Nie mam powodu do radości – odburknął Jason.

– Nigdy nie byłem na dole – doprecyzował Seamus.

– Chcesz się zamienić? – Jason wstał, zapiął do końca kombinezon i zaczął przypinać pas z narzędziami.

– A mogę?

Jason pokręcił głową i dokończył zapinanie pasa. Nadzieja w głosie Seamusa sprawiła, że parsknął śmiechem. Poklepał młodziaka po ramieniu.

– Terence urwałby mi jaja – mruknął.

Seamus nadal stał podekscytowany z głupkowatym uśmiechem.

– Ja mam regulacje filtrów na drugim poziomie – powiedział ze wzruszeniem ramion. – Nudy.

– Może nudy, ale bezpieczne.

– I krótka robota – dodał Seamus.

– I krótka – potwierdził Jason.

Jason zmarszczył brwi.

– A tak w ogóle, dlaczego przyszedłeś dwie godziny przed swoją zmianą?

– Bo weźmiesz mnie ze sobą – odparł pewnie Seamus.

Jason popukał pięścią w udo – czatuski odpowiednik newarskiego pukania się w czoło. Nawet gesty przejmował już od Czatujczyków z dołu. Czarna dziura.

– Chyba coś ci się poprzekręcało w głowie, młody.

– Zachowujesz się jak zgryźliwy dziad.

– Nie jestem zgryźliwy. Po prostu dbam o swoją skórę. Nie idziesz i już.

Odwrócił się i skierował do wyjścia. Zasalutował niedbale w kierunku Seamusa, ale chłopak ruszył za nim.

– Daj spokój, Neal! Zjadę z tobą, porozglądam się, nie będę przeszkadzać!

Jason zatrzymał się.

– Po co?

– Nie chcę żyć w bańce – powiedział poważnie i tą powagą zbił Jasona z tropu.

Teraz, kiedy tak stał zrezygnowany, ale z błyskiem podniecenia w oczach, Jason zobaczył w nim kogoś ze swojej przeszłości, kogo bardzo mu brakowało od lat. Młodszy brat Jasona Eric kiedyś użył podobnych słów. Przed tym, jak Jason opuścił dom, żeby spełnić życzenia ojca. Brakowało mu Erica i lubił spełniać jego dziwne zachcianki, kiedy ojciec o tym nie wiedział.

Mruknął coś pod nosem, pokręcił głową.

– A kto naprawi filtry ważniakom na drugim poziomie?

– Zrobię to po powrocie! To łatwa sprawa i szybka. Sam powiedziałeś!

– Będę tego żałować – mruknął Jason i machnął ręką, żeby Seamus za nim podążył.

– Dzięki, Neal! Jesteś wielki!

– Niesiesz sprzęt, młody – oświadczył Jason, wręczając Seamusowi ciężką skrzynkę.

Seamus klepnął go w ramię, a Jason wypuścił z siebie zdławione mruknięcie.

1/03

Martwi nie robili na Nathanie wrażenia. Już nie. W ciągu wieloletniej służby w Straży Granicznej agent specjalny widział wiele. Porozrzucane szczątki ofiar zamachowców bombowych, zdeformowane i poskręcane zwłoki wyrzucone w przestrzeń kosmiczną. Musiał się im przyglądać i analizować każdy szczegół.

Taka praca.

Teraz siedział przy biurku i poprawił ciemne okulary, kompletnie ignorując mężczyznę, który stał przed nim. Sztuczne oko, które miał osadzone w pustym oczodole, wyświetlało raporty od ekip śledczych. Zdjęcia zniszczeń oraz ofiar. Sporządzono je przed kilkoma minutami. W tle, nieco rozmazane, widział swoje małe biuro o szaro-niebieskich ścianach i czarne gładkie biurko, na którym leżały jego dłonie i dwa datapady, urządzenia do przechowywania małych plików tekstowych i hologramowych zdjęć.

Poziom czterdziesty piąty był w lepszym stanie niż czternasty, z którego zdjęcia już obejrzał. Skoordynowany atak. Znowu. Świadomość, że terroryści zdołali detonować bombę tak blisko jego strażnicy, przyprawiała go o refluks. Jak im się to udało?

Wyglądało to na wybuchy żywej bomby.

Nie zaskoczyło go to. Czatuscy terroryści od lat lubowali się w takiej formie ataków. Strażnicy graniczni i policja nauczyli się odkrywać materiały wybuchowe, które terroryści nosili pod ubraniami, zanim dochodziło do „aktu wiary”, samobójczej śmierci w „obronie Rasy”, czyli zabicia jak największej liczby niewinnych, więc sięgnęli po radykalniejsze metody. Zaczęli wszczepiać bomby wewnątrz ciała.

Bez możliwości dezaktywacji z zewnątrz. Nathan widział jej działanie, strzępki rozerwanych od środka organów, dziesiątki ofiar wokół. Kilkukrotnie sam uniknął takiej paskudnej śmierci.

Kiedy pracował jeszcze w terenie, udało mu się udaremnić kilka zamachów. Zapędzał terrorystów w mniej zaludnione rejony stacji i tam naciskał na nich tak długo, dopóki nie zdetonowali ładunków. Nie było innego wyjścia. Testowali nowe sposoby. Umieli już dezaktywować mniejsze wszczepy, używane przez terrorystów do aktywowania trucizny, która uśmiercała ich w kilka sekund. I była zabezpieczeniem przed schwytaniem. Ale tych dużych z ładunkami wybuchowymi jeszcze nie. I tym się aktualnie zajmował. Zza biurka. Analizował akty terroryzmu popełniane przez Czarną Łzę od dwóch lat. Zazwyczaj nagrania, pod każdym możliwym kątem. Po tysiąc razy. Chodził też na miejsce zbrodni, kiedy dostał pozwolenie. Przełożeni martwili się jego zaburzoną przez sztuczne oko percepcją podczas akcji. Testy, które mu wykonali, wskazywały, że nagromadzenie różnych czynników, jak przebywanie w tłumie czy podczas ataku, powoduje większe rozproszenie niż pomoc. Woleli, żeby gnił za biurkiem, niż się narażał. Administracja nie znała się na tej robocie.

Kiedyś był jednym z najlepszych agentów terenowych na stacji. A teraz? Musiał siedzieć niczym urzędniczyna i czytać raporty. Emocje są dla słabych – upomniał się w myślach i wyłączył przekaz z kamer w oku, nakierowując spojrzenie na ikonkę wyjścia.

Spojrzał z powrotem na mężczyznę, który stał na baczność przed jego biurkiem. Młody chłopak o czarnych włosach, korpulentnej budowie, średniego wzrostu, ubrany w szaro-czarny mundur Straży Granicznej z emblematem węża wijącego się wokół metalowej pałki – symbol straży.

Sztuczne oko natychmiast wyświetliło jego dane. Gozem Martin, lat dwadzieścia dwa. Rodzina: matka – Erina Martin, lat sześćdziesiąt, ojciec – Jack Martin, lat sześćdziesiąt cztery. Służba: rok aktywnej służby.

Człowiek, który nigdy nie zszedł na niższe poziomy stacji. Gówniarz.

Nathan przechylił powoli głowę na bok, przyglądając mu się. Oko połączone z bazą danych stacji New Hope wyszukało wszystkie wszczepy i modyfikacje cielesne, które chłopak miał w sobie. Ściągnął odczyty z implantów medycznych, które monitorowały funkcje życiowe Martina. Przyśpieszona akcja serca, wyższe tętno, pot na twarzy. Denerwował się. Dobrze. Miał czym.

– Panie Martin. – Wrócił do konwersacji, którą przerwał kilka sekund wcześniej, żeby przejrzeć wstępnie raporty w oku. Mówił spokojnie, ale ton głosu był twardy. Tętno chłopaka podwyższyło się, o czym poinformowało go skrupulatnie oko. – Czy dokończy pan wyjaśniać, dlaczego uderzył pan oficera dowodzącego?

Martin widocznie przez chwilę błądził oczami po ścianie za Nathanem, jakby szukał w niej właściwej odpowiedzi. Sytuacja Gozema Martina kwalifikowała się do zwolnienia ze służby. Nathan przyłożył palec do zgrubiałej zabliźnionej części twarzy pod okiem, ale powstrzymał się od drapania. Nie przeprosił za przerwanie wcześniejszej rozmowy. Nie musiał, bo przyzwyczaił już do tego zachowania swoich podkomendnych i miał w nosie, czy kogoś to urażało czy nie.

Martin w końcu kiwnął głową, na jego twarzy malował się zarówno strach, jak i uczucie ulgi. Nathan da mu szansę złożyć pełne oświadczenie w tej sprawie, bo lubił traktować swoich podkomendnych sprawiedliwie, ale podejrzewał, jaki wyda werdykt. Nie musiał mieszać w to komendanta ani Administracji. Dla niego sprawa Gozema Martina i ostatniej akcji była całkiem jasna. Chciał jednak usłyszeć wszystko z ust Martina, zanim podejmie ostateczną decyzję.

– Z całym szacunkiem, agencie specjalny Bruce – zaczął znowu Martin. – Oficer dowodzący to idiota.

Nathan powstrzymał uśmiech, miał obowiązek pozostać neutralny. Przełożył rękę nad datapadem, który leżał na jego biurku. Nad wyświetlaczem pojawiły się holograficzne litery. Nie musiał ich czytać w takiej formie, oko już dawno wyświetliło mu cały raport, ale zauważył, że ludzie lepiej się czują, kiedy robi takie rzeczy.

– Oficer Baylan to odznaczony weteran wojenny – stwierdził Nathan oschle. Wskazał palcem odpowiedni wiersz w raporcie. – Trzykrotnie. A ty? – Podniósł wzrok na Martina i powoli zdjął przyciemniane okulary. Wiele razy widział tę samą reakcję. Na twarzy Martina pojawiło się przerażenie, zaraz potem obrzydzenie, które starał się ukryć, i zamiast na Nathanie skupił spojrzenie na przestrzeni przed sobą. Nathan ignorował wykresy ze wszczepów medycznych i kontynuował. – Jesteś niedoświadczonym podoficerem, który przyleciał prosto z Komendy Głównej Straży ze stolicy. – Pokręcił głową. – Ledwo dziesięć cykli temu. – Nachylił się ponad biurkiem. – Bez obycia w sytuacji.

Wykres medyczny Martina zaświecił się groźnie na pomarańczowo, co oznaczało silny stres u rozmówcy. Nathan rozłożył ręce.

– Nie mam innego wyjścia, panie Martin, jak przyznać panu rację.

– Co?

Nerwowe pytanie Martina niemal rozbawiło Nathana. Niemal.

– Ma pan rację. Baylan jest idiotą i zignorował bezpośrednie zagrożenie, jakim była kobieta. Raport pierwszych autopsji wykazał, że miała w sobie nadajnik detonacyjny zaszyty w nadgarstku, zaraz przy wszczepie komunikacyjnym.

– Czyli zastrzeliłem terrorystkę? – upewnił się Martin.

Nathan przyjrzał mu się dokładnie. Skrzywił się z niesmakiem, kiedy dostrzegł uśmiech w kąciku ust chłopaka. Oczywiście, że szukał potwierdzenia. Odebrał życie kobiecie, która zasłaniała się rękoma i błagała o litość na klęczkach. Chłopak będzie musiał z tym żyć.

– Panie Martin – zaczął Nathan. – To nie takie proste. Nadajnik zaszyty w nadgarstku to bardzo skomplikowana i sprytna procedura. Mogła nawet o nim nie wiedzieć, widziałem już takie przypadki. Mogła równie dobrze chronić tylko swoje dziecko czy męża. Proszę nie oceniać pochopnie intencji ludzi na New Hope. – Wskazał palcem holograficzne zdjęcie zabitej kobiety, wiszące nad blatem biurka. Zabita miała długie ciemne włosy, śniadą cerę, otwarte w przerażeniu oczy i dziurę po wiązce laserowej w czole. – Zwłaszcza Czatujczyków.

Wyłączył machnięciem ręki datapada i holograficzne litery oraz zdjęcie rozsypały się w cyfrową mgiełkę, która znikła szybko bez śladu.

Nathan nie miał zamiaru nikomu ułatwiać służby. On oczekiwał wyników. Z problemami natury psychicznej oficerowie i agenci specjalni musieli radzić sobie sami albo zwrócić się do psychologa straży. Nathan wiedział, jakie to uczucie poddać się terapii. Musiał ją odbyć po utracie oka. Nic przyjemnego. I brak oka, i terapia.

– Awansuję pana na agenta terenowego i przydzielam pierwszą misję – stwierdził beznamiętnie. Sięgnął do szuflady biurka i wyciągnął dwa datapady, rzucił je niedbale na blat. – Potrzebuję człowieka do odnalezienia agenta, który zaginął sześć cykli pracowych temu. Myślę, że pan się nada, panie Martin.

Dziwne, ale Nathan poczuł ucisk w sercu. Naprawdę przejmował się tą niepewną sytuacją z agentem. Nie powinien.

– Sześć cykli? – Martin sięgnął po datapady. – To nie długo.

– Ten agent ominął trzy okresy, w których mógł zdać raport.

Martin zmarszczył brwi, przeglądając datapady. Oko zarejestrowało, że całe napięcie uleciało z ciała agenta, normuje się tętno oraz ciśnienie krwi. Jeśli potrafi tak szybko się uspokoić podczas akcji, to Nathan miał nadzieję, że dobrze wybrał człowieka do zadania.

– Nie rozumiem, sir – odezwał się Martin. – Agenci pozostający w głębokich kontaktach z Czarną Łzą często znikają. Czy praktyką nie jest przyjmowanie ich za zamordowanych? Dlaczego tego szukamy?

Nathan tym razem pozwolił sobie na drgnięcie warg. Dobre pytanie.

– Jest częścią tajnego projektu, o którym nie mogę powiedzieć na razie więcej. To nie pana zmartwienie, panie Martin. Pana zadaniem jest odnalezienie agenta. To wszystko.

Nathan zarejestrował zmianę na twarzy Martina. Z powątpiewania w zdziwienie.

Ścisnęło go w brzuchu. Był osobiście zaangażowany w pewne przedsięwzięcia, o których Martin nie musiał i nie powinien wiedzieć. Nikt nie mógł. Zastanowił się ponownie, czy mądrze było wprowadzać kolejnego człowieka w poszukiwania przyjaciela, któremu powierzył misję na boku, ale uznał, tak samo jak kilkanaście razy przedtem, że nie miał wyboru. Projekt „Sieć” nie mógł wypłynąć na wierzch, a jeśli sam by zszedł na niższe poziomy albo zaczął gmerać głębiej w bazie danych, wzbudziłoby to niepotrzebne pytania u jego przełożonych i Administracji.

– Niech pan po prostu zacznie szukać mojego agenta. – Gdy tylko użył słowa mojego, skręciło go jeszcze bardziej. Dlaczego użył tego słowa? – Straż Graniczna nie może sobie pozwolić na stratę tak ważnego człowieka. Wszystkie potrzebne informacje ma pan na datapadach.

Przede wszystkim Nathan nie mógł go stracić.

– Rozumiem, agencie specjalny.

– Odmaszerować i proszę się zgłosić, gdy będzie pan coś wiedział.

– Tak jest.

Martin nie zasalutował, tylko kiwnął głową. Nathan patrzył za nim, gdy wychodził z biura. Starał się ignorować oczekujące jego uwagi statystyki liczby kroków, które wykonał strażnik, zanim zniknął za drzwiami. Gdy tylko drzwi się zamknęły, Nathan podrapał energicznie blizny pod okiem. Przepełniła go nie po raz pierwszy nienawiść do urządzenia, które tkwiło w jego czaszce. Drapanie zamiast ulgi przynosiło ból. Oderwał palce od twarzy i położył je na blacie, wbijając paznokcie boleśnie w blat. To chwila słabości. Miewał takie. Walczył z nimi, ale czasem wygrywały.

Musiał wziąć się w garść. Czy zniknięcie jedynego człowieka, któremu ufa, musiało tak na niego wpływać? Jak do tego doprowadził? Tylko słabi ufają. Przypomniał sobie to kredo. Martin był na tyle kompetentny, że powinien go odnaleźć. Przynajmniej taką miał nadzieję.

Trzasnął dłonią o blat biurka.

Na dupę imperatora! Nie powinien się tak przejmować!

Do biura weszła kolejna osoba.

– Agencie specjalny? – zapytała cicho Izabell.

Nathan założył nieśpiesznie okulary, wykorzystując ten ruch, żeby się uspokoić.

– Komendant chce pana widzieć.

Nathana wcale to nie zdziwiło. Kiwnął głową i wstał. Przeszedł obok niższej od niego Izabell, która się uśmiechnęła. Czasem był ciekaw, czy ona rzeczywiście nie widzi jego blizn i jest miła, bo go lubi, czy dlatego, że tak wypada.

Wszedł swobodnie do gabinetu komendanta Straży Granicznej Johna Wakersa. Znali się od lat i wiedział, co było przyczyną wezwania.

Poprawił kołnierz czarnej koszuli i zaraz potem odruchowo ciemne okulary. Oko zarejestrowało wszystkie meble, fotel i trzy krzesła przed biurkiem, datapady na biurku, zdjęcie holograficzne rodziny komendanta i monitory, które znajdowały się w pomieszczeniu, ale Nathan ignorował powiadomienia, ponieważ znał je dobrze, a wszczep za każdym razem pokazywał to samo.

John siedział za biurkiem i przyglądał się jednemu z datapadów rozłożonych na blacie. Był wysokim blondynem, pod błękitną koszulą przebijał się wyraźny zarys mięśni. Nathan nie czytał akt komendanta, które wyświetliło oko, potwierdził ich otrzymanie, kiedy nakierował na nie spojrzenie, i odrzucił.

Kiwnął głową na przywitanie, kiedy niebieskie oczy Johna zwróciły się ku niemu. Oko zajęło się lokalizowaniem wszczepów medycznych, by automatycznie pobrać informacje o stanie fizycznym rozmówcy.

– Nate, dlaczego zwolniłeś ze służby Baylana?

Nie od dziś rozmijali się z podejściem do służby. John ciągle kwestionował jego decyzje. Odczyty potwierdzały, że przełożony nie jest zdenerwowany, a jedynie ciekawy. Gdyby nawet był, Nathan by się tym raczej nie przejął.

Musiał robić swoje.

– Czytał pan raport? – odpowiedział pytaniem na pytanie.

John odchylił się na krześle, odrywając spojrzenie od datapada. I przenosząc je na Nathana, kiwnął głową, ale milczał. Zostawiał pole Nathanowi na dalsze wyjaśnienia.

– Popełnił błąd, który nie powinien mieć miejsca – kontynuował Nathan. – Zawahał się przed zastrzeleniem kobiety, która miała w nadgarstku nadajnik. Martin dokończył robotę, a Baylan się wściekł. Nie potrzebujemy ludzi miękkich i niezdecydowanych, John. Baylan nie potrafi podejmować trudnych decyzji.

Komendant stuknął palcem wskazującym w datapada, z którego przed chwilą czytał.

– Nie potrzebujemy też takich, którzy strzelają bez powodu – upomniał John, a na datapadzie Nathan odczytał nazwisko Gozema Martina. – Gdyby nie miał racji, zastrzeliłby niewinną kobietę.

Nathan wzruszył ramionami.

– Albo my ich, albo oni nas – powiedział beznamiętnie.

Wakers westchnął, ale nie skomentował, tylko wstał z krzesła i obszedł biurko, żeby stanąć obok Nathana.

Oko zarejestrowało sztywne, nienaturalne dla Johna, powolne ruchy. Podkrążone oczy i zmęczenie były ewidentne nawet bez zaawansowanego wszczepu Nathana. John upewnił się, że drzwi są zamknięte, i wcisnął nadgarstek lewej ręki. Wszczep Nathana zarejestrował spadek napięcia w biurze.

John wyłączył monitory, które momentalnie wyblakły, i kamery, o czym poinformowało oko. Czyżby coś podejrzewał?

– Nate – zaczął ostrożnie. – Wiem, że robisz coś na boku.

Nathan milczał.

Nie miał zamiaru ani potwierdzać, ani zaprzeczać.

– Gdzie jest twój chłoptaś? – zapytał komendant. – Wysłałeś go z jakąś misją na dolne poziomy, tak?

Nathan pokręcił głową i odetchnął głośno. Czy jest sens ukrywać tę część projektu? Wiadomo było, że jego agent zniknął z radarów. Gdyby trzymał się procedur i składał raporty, zanim zszedł, tak jak ustalali, to miałby podkładkę, żeby to ciągnąć. A teraz?

– Wysłałem przed chwilą Martina, żeby zbadał sytuację – przyznał, choć wiedział, jak komendant na to zareaguje.

John uniósł brwi i oparł się biodrem o biurko, krzyżując przed sobą ramiona.

– Nie ustaliłeś tego ze mną.

– To mój projekt i moje decyzje – powiedział twardo Nathan.

Tętno Johna wzrosło. Nigdy mu się nie podobało, że Nathan działał na własną rękę.

– Oczekuję wyników, panie Bruce – odrzekł rzeczowo. – Jeśli to ma pomóc w wyłapaniu siatki czarnych, to działaj dalej. Ale! – Uniósł palec ostrzegawczo. – Masz trzy cykle, żeby pokazać mi jakieś efekty, inaczej uznam twojego agenta za zdrajcę i każę go aresztować. Zrozumieliśmy się?

Nathan zacisnął pięść. Skurwiel wiedział, gdzie uderzyć, żeby bolało.

– Nate – powiedział już łagodniej John. – Administracja pozwoliła ci zachować to… – machnął w kierunku sztucznego oka. – Na dalsze ustępstwa nie pójdą, wiesz to. Do czegokolwiek jest ci potrzebny ten twój szalony doktorek, który ci to zrobił, radziłbym ci się go pozbyć.

Nathan znowu poczuł ten nieprzyjemny ucisk w żołądku. Skąd wiedział o Rainim? Kazał doktorowi siedzieć cicho w laboratorium! Jeśli pisnął komukolwiek słówko o projekcie „Sieć”, zatłucze idiotę.

Komendant kontynuował.

– Pamiętaj, o co toczy się gra! Jeśli twoje działania w jakikolwiek sposób zagrażają mieszkańcom New Hope, będę musiał podjąć odpowiednie kroki. Brudasy zaczynają sobie za bardzo poczynać! Poziom czternasty to zdecydowanie za wysoko na zamach! Administracja siedzi mi na karku!

Nathan kiwnął głową.

– Jeśli zajdzie taka potrzeba, znowu zablokuję stację – mówił dalej John.

Nathan wciągnął mocniej powietrze.

– Przymusowe przesłuchania niewiele dają, a wyciąganie informacji z podejrzanych trwa więcej czasu, niż możemy poświęcić – stwierdził. – To musi być ostateczność.

– Chyba się do niej powoli zbliżamy, co? – John przyjrzał się dokładnie twarzy Nathana. To była jedna z nielicznych osób, które się nie krzywiły, gdy patrzyły na spaloną tkankę jego twarzy. – Trzy cykle – powtórzył John. – Lepiej się dowiedz, co się dzieje, i przynieś jakieś wyniki, do kurwy nędzy!

Gdyby terroryści otrzymali technologię, którą użył Nathan, mogłoby to się skończyć tragicznie. Chciał ufać swojemu agentowi, że wykonuje robotę i nie pozwoli Czarnej Łzie wykorzystać uśpionego agenta, którego stworzyli razem z doktorem Rainim.

– Przyjdę, kiedy będę coś mieć – odrzekł spokojnie.

John pokazał mu drzwi, jednocześnie odblokowując system zagłuszający. Monitory ożyły z powrotem. Nathan wyszedł na gwarny korytarz strażnicy.

Zanim jednak dotarł do swojego biura, oko poinformowało go o zakodowanej wiadomości. Zatrzymał się na środku korytarza wśród zapracowanych ludzi i uniósł głowę do góry, żeby skupić się na przychodzącej wiadomości.

– Mam dla ciebie informacje. Spotkajmy się u mnie na początku nowego cyklu. WAŻNE! T.D.

Nate opuścił powoli głowę, jednocześnie wydając polecenie oku, żeby skasowało wiadomość. Powstrzymał uśmiech. Był wśród ludzi. Nawet pozytywne uczucia to słabość.

Taan Dalens, wieloletni przyjaciel, który z ramienia policji zajmował się terroryzmem, był również analitykiem i od wielu cykli poszukiwał przywódcy jednej z siatek zamachowców oraz pomagał Nathanowi przy jego tajnym projekcie. Skoro był w posiadaniu ważnych informacji, może znalazł jego agenta albo kapitana Czarnej Łzy.

Nathan wrócił do biura i zaczął przeglądać raporty.

W żołądku czuł ciągły ucisk i nie mógł się doczekać, kiedy spotka się z Dalensem.

Może Martin nie będzie potrzebny.

1/04

Lokal Pod Ciemną Gwiazdą był zwyczajną speluną. Było to ciasne śmierdzące miejsce, do którego ludzie nie przychodzili porozmawiać, tylko zapomnieć. Kiedy Daren Taraska przybył na stację, obiecał sobie, że nigdy nie skończy jak bywalcy tego baru – bez wiary, otoczeni ciemnością zapyziałej przestrzeni kosmicznej. Skrzywił się z niesmakiem, gdy ktoś nieudolnie zanucił pieśń do Rasy. Miał ochotę roztrzaskać śpiewakowi łeb o bar, ale ścisnął tylko mocniej szklankę.

Wszystkie te ciche modły bez kapłanów, którzy albo zostali zabici podczas czystek, albo ukrywali się na niższych poziomach, jak robaki, były miałkimi próbami odtworzenia czegoś, co zostawili za sobą. Daren nienawidził, kiedy inkantowali pieśni drogie jego sercu w tym zapomnianym przez Rasę miejscu. Modły powinny się odbywać na uświęconej ziemi, szaar!

A ci gówno warci „śpiewacze” mogli przysłużyć się swojemu narodowi. Przełknął gorzki trunek i pomyślał, że gdyby nie musiał siedzieć w tym pierdolonym barze, też by działał na rzecz odzyskania niepodległości.

Czy tak według Arsena Saby miał zapracować na zmianę wyroku? Na odkupienie win? Gdyby wiedział, że jakiekolwiek inicjatywy pod dowództwem Leili będą odrzucane i karane takimi głupimi misjami, to dałby się zabić na Czatusji!

Nienawidził czekania!

Zobaczył kątem oka parę Czatujczyków, wysokiego, chudego mężczyznę obejmującego niską kobietę o rudych włosach. Widział ich brudne, poszarpane ubrania i że dyskretnie pokazywali sobie na datapadzie kwotę, którą musieli zapłacić za drinki. Rozmawiali ze sobą szeptem i rzucali nerwowe spojrzenia wokół. Pewnie myśleli, żeby spierdolić bez płacenia. Głupi uchodźcy! Myśleli, że uciekną w ramiona newarskich wybawców, a tymczasem zostali zatrzymani na stacji New Hope jak niepotrzebne bydło. Stłoczeni w przeludnionych sektorach. Bez przeszłości i bez przyszłości.

Daren uświadomił sobie dopiero niedawno, że Arsen wysłał go na stację w ramach kary za Dżuharibi. Musiał coś robić, żeby nie zwariować. Już dawno powinni dać mu ponieść bombę i pozwolić zabić niewiernych! Dlaczego trzymali jego duszę na progu Pustki? Dlaczego nie pozwolili mu zmyć win, tylko kazali czekać?

„Rasa ma na ciebie plan, synu” – tak powiedział Arsen. Daren zamknął oczy i odłożył szklankę na blat baru. Pusta. Tak jak i on w tej chwili. Życie przestało się liczyć. Był tylko bronią w rękach Nietykalnych i Rasy. Narzędziem, czekającym niecierpliwie na wykorzystanie.

Nie żywił już nadziei, że czeka go coś więcej niż śmierć.

Chciał jej zaznać w obronie wiary, ukochanej Rasy. Jeśli przyczyni się przy tym do odzyskania przez Czatusję niepodległości, to jego dusza zespoli się z Rasą i powędruje z nią w kosmos. Tylko tego pragnął i tylko dlatego nie poprosił Leili o wykonanie zawieszonego wyroku śmierci.

Swędzenie skóry na nadgarstku i cichy komunikat w głębi czaszki, wywołany przez implant komunikacyjny, wyrwały go z zadumy. Spojrzał na nadgarstek. Kończył się powoli cykl roboczy. Daren przetarł twarz dłonią. Wyczuł szorstki zarost i poczuł frustrację, że musi regularnie się golić. Jako dumny Czatujczyk niechętnie to robił, ale musiał upodobnić się do reszty mieszkańców, żeby nie rzucać się w oczy.

Leila kazała.

Myśl o Leili wywołała uśmiech na jego twarzy. Przypomniał sobie kilka ostatnich nocy z nią spędzonych i od razu poczuł się lepiej. Przynajmniej miał jakieś małe przyjemności w życiu. Może czas zdać raport o oczekiwaniach na kontakt od mieszańca, w którym wszyscy tak pokładali nadzieje. A był on niczym nohoj, mały zagubiony futrzany zwierzaczek z Czatusji, który bez opieki odpowiedniego człowieka po prostu zdychał. Tak samo ten, niby ważny członek Czarnej Łzy, na którego czekał całymi cyklami, po prostu zdechłby bez pana.

Darena ciągle to dziwiło, że dowództwo, Nietykalni i Arsen na to wszystko pozwalali. Czy to była słabość? Czy jakiś większy plan Rasy, o którym nie miał pojęcia?

Nie był od myślenia. Musiał zdać się na wolę Nietykalnych i Rasy.

Kiwnął na barmana, że już skończył. Wstał i poczuł, że nie stoi stabilnie. Za dużo procentów. Mężczyzna za barem chwycił szklankę i pochylił się nad blatem, kiedy Daren zakładał na ramiona zielony, ciepły płaszcz, miejscami już przetarty.

– Sierżancie – szepnął w kierunku Darena konspiracyjnie. – Ten zamach ze zmiany pośredniej…

Daren uniósł brew i przyjrzał się twarzy człowieka, którego imienia nigdy nie pamiętał. Nie należał do Czarnej Łzy, więc nie był dla niego nikim ważnym.

– W oficjalnych kanałach nie mówią nigdy o Czatujczykach – kontynuował barman.

Daren kiwnął głową. Nikogo nie obchodzili uchodźcy.

– Wiesz, kto zginął?

Daren wzruszył ramionami.

– Nikt z mojego oddziału – odparł.

Odwrócił się i, przechodząc obok obszarpanej pary, mruknął pod nosem czatuskie przekleństwo. Wszyscy mieli w dupie uchodźców.

On też.

Kiedy dotarł do swojego mieszkania, nie dość, że już wytrzeźwiał, to jeszcze przypomniał sobie, że nie skontaktuje się z Leilą, żeby zdać raport, ponieważ na ten cykl roboczy wypadała cisza radiowa. Zrzucił stary płaszcz z ramion i zostawił go na podłodze. W jego jednopokojowym mieszkaniu znajdowało się łóżko i kotara w rogu, zasłaniająca unitarkę, w którą załatwiał swoje potrzeby. W drugim rogu stała szafka z zapasami jedzenia, a na przeciwległej ścianie było biurko z monitorami. Bardziej usłyszał, niż poczuł burczenie w brzuchu i podszedł do szafki, powinien mieć jeszcze zapasy syntetycznego jedzenia. Zerknął w kierunku stanowiska komputerowego po drugiej stronie pokoju. Otworzył drzwiczki szafki i z obrzydzeniem pociągnął nosem. Dlaczego to sztuczne żarcie musiało tak śmierdzieć? Prawdziwe czatuskie jedzenie pachniało ogniskiem i przyprawami. Zatęsknił momentalnie do tłustego kawałka mięsa z ganova. Sięgnął po jedno opakowanie, ale cofnął rękę i obejrzał się na monitor. Mrugał na nim jaskrawozielony napis. Zostawił otwartą na oścież szafkę i podszedł do ekranu, który stał na środku biurka, zaraz za staroświecką klawiaturą.

[TRANSMISJA PRZECHWYCONA]

Daren powoli usiadł na niewygodnym, niskim krześle przed monitorem i przyłożył dłonie do klawiatury, która miała klawisze z newarskimi literami. Kiedy wszczep komunikacyjny w nadgarstku połączył się z systemem, monitor wyświetlił opcje do wyboru.

[ODSZYFROWUJ] [ZAKODUJ I PRZEKAŻ DALEJ] [WYRZUĆ] [DOSTĘPNY PODGLĄD HOLOGRAFICZNY TRANSKRYPCJI] [WYŚWIETL]

Daren się skrzywił, nienawidził korzystać z newarskiej technologii. Na Czatusji wszelkie obce urządzenia były zakazane. Kapłani zabraniali ich, żeby nie wpływały na umysły dzieci. Poza tym poprzez technologię traci się połączenie z Rasą. Czarna Łza jednak potrzebowała jej do działań przeciwko okupantowi. Daren musiał używać wszczepów i systemów, ale nie myślał o nich pozytywnie. Były jedynie narzędziami do walki z Newarią. Tylko za to otrzymuje się wybaczenie od Mówców, kapłanów Rasy, duchowych przewodników w życiu Czatujczyków. Daren ufał Mówcom, zwłaszcza tym najważniejszym, z największymi zasługami, czyli Nietykalnym, takim ludziom jak Arsen Saba.

Wpisał odpowiednie komendy i przeciągnął się w krześle. Otworzył paczkę syntetycznego jedzenia i zjadł prosto z opakowania. Może to nie było nic ważnego. Od kilkunastu cykli otrzymywał tylko potwierdzenia rozkazu, żeby został na stanowisku i wyczekiwał na agenta w barze. Po szczegółowe wytyczne mógł zgłosić się osobiście do Leili, a to zazwyczaj kończyło się jednak czymś innym niż raportowaniem przed kapitan Czarnej Łzy, czymś przyjemniejszym i dostępnym tylko poza zasięgiem radaru Nietykalnych i Arsena Saby, którzy tkwili na Czatusji.

Dlaczego myśli o wspólnych chwilach z Leilą tak często przychodziły mu teraz do głowy? Czuł ucisk i chciał się pozbyć tego głupiego napięcia w ciele. Nie było go stać na prostytutki, a Leila, o ile miała dobry humor, była o niebo lepszą opcją. Darmową, a do tego niezwykle satysfakcjonującą. Lubił, kiedy traciła przy nim kontrolę i to on mógł nią trochę zarządzać.

Myśli przerwał dźwięk zakończonego procesu dekodowania transmisji.

Tuż nad jego rękoma przed ekranem pojawiły się holograficzne litery.

– Mam dla ciebie informacje. Spotkajmy się u mnie na początku nowego cyklu. WAŻNE! T.D. – przeczytał powoli Daren.

Zacisnął pięści, wpatrując się w ekran.

– Szaar! – przeklął.

Podpis „T.D”. Wysłany do tego pierdolonego agencika straży granicznej Nathana Bruce’a! Miał z nim poważne zatargi, odkąd przyleciał na stację.

Na Rasę! A jeśli rzeczywiście Bruce zdobędzie informacje o pobycie Leili? Co, jeśli ją dorwą, kapitan Czarnej Łzy? Ile wiedziała? Ile mogli od niej wyciągnąć? Co prawda miała implant uśmiercający. Każdy z agentów go miał, ale impki już dawno nauczyły się je dezaktywować, zanim agent zdąży włączyć proces. Leila nie miała informacji o wszystkich komórkach i operacjach na New Hope, ale wiedziała o tej jednej bardzo ważnej.

Daren nie mógł na to pozwolić. Inaczej całą operację, której poświęcił tyle czasu… Niech to pochłonie Pustka! Podrapał się po niedogolonym policzku. Wpisał w interfejs.

[ZLOKALIZUJ MIEJSCE WYSŁANIA WIADOMOŚCI]

Czekał, wpatrując się w monitor. Leila kazała mu siedzieć na dupie i nic nie robić. Nawet nie wiedziała, że ma ten sprzęt. Zmontował go w tajemnicy przy pomocy kilku bystrzejszych chłopaków z jego oddziału. Leila kazała mu się nie mieszać w żadne sprawy, dopóki nie przyjdzie na to pora. Miał raportować, jeśli coś się będzie działo lub przykuje jego uwagę albo jeśli ten pierdolony mieszaniec się z nim skontaktuje.

Daren miał być łącznikiem między mieszańcem a Leilą w sprawie Pochodni.

Ale czy Pochodnia nie przepadnie, jeśli impki dorwą Leilę?

[LOKALIZACJA DANYCH DOSTĘPNA]

Daren pochylił się do monitora, odczytał dokładny adres i wstał z krzesła. Nie może pozwolić, żeby dwa lata pracy poszły w pizdu. Musiał zatrzymać Bruce’a, zanim się dowie, gdzie szukać Leili. Serce zabiło mu mocniej. Znowu, kurwa, zignoruje bezpośredni rozkaz.

– Szaar – mruknął.

Sięgnął po wojskowy nóż w pochwie, który trzymał przy monitorze. Nie była to „elegancka” broń, szerokie, obosieczne ostrze, z uchwytem przewiązanym czarnym rzemykiem dla pewniejszego chwytu. Przypiął broń do paska spodni, podniósł płaszcz z podłogi i założył go na ramiona. Zastanowił się chwilę i wrócił do łóżka. Podniósł materac i wyciągnął z niego dwa podłużne granaty, które wcisnął do kieszeni płaszcza. Nigdy nie wiadomo.

Czy robił to, żeby ochronić misję Pochodni, czy żeby ratować Leilę? Nie wiedział. Ale jedno było pewne. Niesubordynacją w stosunku do przełożonych nie zdejmie z siebie widma egzekucji na Czatusji ani nie osiągnie zespolenia z Rasą. Niech to wszystko Pustka pochłonie!

Trzasnął za sobą drzwiami.

Rozdział 2

Aktywacja

2/01

Podły smak papierosa na języku drażnił Cadena.

Korytarz poziomu pięćdziesiątego drugiego, w którym się ukrywał, był ciasny i zagrzybiony z powodu źle wentylowanych ścian. W jego głębi znajdował się stary nieczynny wiatrak, którego nie opłacało się naprawiać. Dym papierosowy wędrował do góry i znikał w brudnej kratce wentylacyjnej.

Caden chciał się oderwać od wszystkiego. Zagłuszyć szum, który słyszał w głowie, odkąd wyszedł z pracy. Szukał ukojenia zszarganych nerwów, zanim wróci do domu. Nie miał ochoty nawet rozmawiać z mamą, chociaż zżerała go troska o nią. Martwił się, że granicznicy i policja jednak się pomylili i mamie stała się krzywda podczas dzisiejszych zamachów. Powinien biegiem wrócić do domu i przekonać się na własne oczy, czy rzeczywiście jest cała. Przecież wybuch był niedaleko miejsca jej pracy! Zmuszał się jednak do spokoju i nakazywał sobie, żeby nie rzucać się w szaleństwo zamartwiania się, tylko zostać i pomyśleć, zanim wpadnie w spiralę złych myśli, które wprowadzą go w stan paniki i spowodują, że wyważy drzwi wejściowe od domu, żeby zobaczyć mamę gotującą spokojnie w kuchni.

Nie. Nie może znowu zacząć zachowywać się jak furiat. Musi udowodnić mamie, że jest spokojny i wyważony. Jest taki, jaki powinien być dorosły i stateczny człowiek, który żyje i zarabia w normalny sposób. Dawno skończył z byciem narwańcem, który sprowadza na siebie i bliskie osoby nieszczęścia.

Teraz nawet, kiedy przymykał oczy, przypominał sobie o konsekwencjach swoich nerwowych działań. Powracały znajome, strawione ogniem twarze, które nawiedzały go w ciemnościach. Widział znowu moment, kiedy wchodził do magazynu, skąd miał przynieść nową partię narzędzi do warsztatu. Robił to zamiast Charliego, który zaszył się gdzieś z Leilą. Chciał mu pomóc, zrobić przysługę w tajemnicy. Jednak zamiast narzędzi znalazł płomienie. Trafił na coś, na co nie powinien trafić. Czarnych podpalających ciała zabitych szpiegów Straży Granicznej. Zauważyli go. Próbował uciekać, ale dorwali go i pobili. Nadal czuł ból, który rozdzierał mu mięśnie ręki, kiedy włożyli mu ją do płomieni. Kazali siedzieć cicho i nikomu nie zdradzić, co zobaczył. Zostawili go na posadzce w plamie jego własnej krwi. Chwilę później zjawiła się policja i obwiniła za to zajście. Krył terrorystów, bo nie chciał sprowadzić na siebie i mamę ich gniewu. Otworzył szeroko oczy i sięgnął do paczki papierosów w kieszeni spodni. Pociągnął nosem, który bolał od uderzenia Charliego. Steve mu go nastawił, kiedy zobaczył, jak się męczy przy naprawach. Samo nastawianie było okropne!

Pierdolony Charlie.

Przez kilka ostatnich cykli pracowych Caden czuł się całkiem nieźle, tkwił w zawieszeniu, ale było mu z tym dobrze. Chodził do pracy i nie myślał o przeszłości. Kłótnia z Charliem, który kiedyś był dla niego jak starszy brat, sprawiła, że wróciły koszmary. Ogień palił jego duszę tak samo mocno, jak wtedy, gdy spalił mu kawałek ręki. Tak samo realnie.

Dłoń zaczęła się trząść. Caden poczuł ucisk w żołądku. Spłynęło na niego poczucie winy, które objawiało się za każdym razem, kiedy dotykał rozległej czerwonobordowej zgrubionej blizny i kiedy czuł drganie uszkodzonych nerwów albo gdy patrzył w swoje odbicie w lustrze. To uczucie ciążyło mu na sercu tak samo jak smak papierosa na języku.

– Pierdolę – zaklął.

Uszkodzony nerw drgał niekontrolowanie. Dwa pieprzone lata, a on nadal odczuwał skutki.

– Kurwa – mruknął, kiedy papieros wypadł z odrętwiałych palców.

Przymknął oczy, odchylił głowę i przełknął ślinę. Owiewało go zgrzybiałe tchnienie stacji New Hope, które mieszało się z papierosowym dymem i drażniło zranione nozdrza. Przycisnął palec do bolącej przegrody nosowej i się skrzywił.

Pierdolony Charlie.

Mama na pewno zacznie zadawać pytania, jeśli jest cała i zdrowa. Nie chciał ich słyszeć, równie mocno jak jej sugestii, żeby jednak próbował naprawić relację z Charliem. Ciągle naciskała. Nieustannie się o to kłócili. W nocy, kiedy był sam w swoim pokoju, słyszał jej zdławione szlochy dochodzące z kuchni. Nie rozumiała, co się między nimi wydarzyło. Caden podejrzewał, że Charlie nie poszedł wtedy do magazynu, bo wiedział, że czarni tam będą. Leila musiała mu to powiedzieć i zatrzymać go, a Cadenowi tylko powiedział, że olewa sprawę. Caden chciał mu pomóc i zrobić to za niego. Nie powiedział o tym policji. Milczał, bo nie chciał, żeby oberwało się Charliemu za knowania terrorystki. W oczach Cadena Leila była manipulatorką, która współpracowała z czarnymi, tylko nie wiedział, w jakim stopniu.

Przez milczenie wylądował w więzieniu na rok za ukrywanie sprawców. Aż dziw, że policja nie naciskała do dzisiaj, żeby jednak zaczął sypać. Próbowali w więzieniu, codziennie. Nasyłali na niego drabów, którzy zadawali pytania, ale milczał dalej. W końcu przyszli sami strażnicy i stłukli go pałkami – i wtedy zniszczyli mu kolana.

Dlaczego tak mocno krył Charliego? Leilę mógłby sprzedać. W końcu był niemal stuprocentowo pewny, że to ona podłożyła ogień pod magazyn lub jej ludzie. Była Czatujką, do cholery jasnej, na pewno miała koneksje z terrorystami. Ale gdyby to powiedział, konsekwencje spadłyby w takim samym stopniu na Charliego, a tego nie chciał. Nie chciał, żeby przyjaciel trafił do więzienia. On się nie nadawał na odsiadkę. Nie przeżyłby za kratami długo w przeciwieństwie do Cadena.

Ale przez to wszystko świadomie rezygnował z przyjaźni. Przepełniał go gniew i nie potrafił wybaczyć Charliemu, że nie widzi, kim Leila jest naprawdę. Głupi ślepiec.

Mama nie dowie się o tej nocy. Nie miał ochoty jej tego opowiadać.

Nigdy. Nikomu.

Wystarczy, że za często widział przed sobą spalone twarze.

Za często.

– Cześć, synku – Przywitał go ciepły głos matki. – Chcesz obiad?