Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Książka „Cynamonowe serduszko” jest zbiorem wierszy i kilku tekstów pisanych prozą. „Cynamonowe serduszko” rozpoczyna się retrospekcyjnym wierszem „Wronie”, by poprzez burzliwe życiowe dzieje, poprzez pytania, na które każdy sam musi sobie odpowiedzieć, poprzez refleksje o życiu i przemijaniu, doprowadzić autora książki do cichej przystani, o której każdy marzy, jak w tytułowym tekście. Część z tych tekstów ukazała się w książce „Rozliczenie”, jednak nie jest to jej inne wydanie.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 63
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
KorektorZostały usunięte błędy korektorskie w tekstach powielonych z książki "Rozliczenie". Kilka "rzeczy" zostało przeredagowanych w stosunku do ich pierwotnej wersji, bez zmiany istoty tekstu.
Projektant okładkiMiłka Zielińska
© Krzysztof Zieliński, 2024
© Miłka Zielińska, projekt okładki, 2024
Książka „Cynamonowe serduszko” jest zbiorem wierszy i kilku tekstów pisanych prozą. „Cynamonowe serduszko” rozpoczyna się retrospekcyjnym wierszem „Wronie”, by poprzez burzliwe życiowe dzieje, poprzez pytania, na które każdy sam musi sobie odpowiedzieć, poprzez refleksje o życiu i przemijaniu, doprowadzić autora książki do cichej przystani, o której każdy marzy, jak w tytułowym tekście.
Część z tych tekstów ukazała się w książce „Rozliczenie”, jednak nie jest to jej inne wydanie.
ISBN 978-83-8369-238-8
Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero
< < < < < < < < < < < < < ∞ > > > > > > > > > > > > >
Żaden człowiek nie jest samoistną wyspą: każdy stanowi ułamek kontynentu, część lądu. Jeżeli morze zmyje choćby grudkę ziemi, Europa będzie pomniejszona, tak samo jak gdyby pochłonęło przylądek, włość twoich przyjaciół czy twoją własną. Śmierć każdego człowieka umniejsza mnie, albowiem jestem zespolony z ludzkością. Przeto nigdy nie pytaj, komu bije dzwon: bije on tobie.
John Donne
poeta angielski
(1573 — 1631)
Zielone szkiełko
Znalazłem zielone szkiełko,
wygrzebałem butem z piasku,
przyłożyłem do oka.
Oto, co ujrzałem w zielonym jego blasku:
Starą lipę z ławką dookoła,
przyfolwarczny pałac Słońcu się kłaniał,
ciężkie konie zaprzęgnięte w wozy
i oracza za pługiem, w trudzie ziemię krajał.
Za wsią, za łąką jeziorko,
z pnia drzewa — tratwa, chłopcy się pławili,
w trzcinach stado nieporadnych kijanek,
na brzegu babki z piasku, dzieci lepiły.
Ostatnie płonie ognisko w obozie,
drużynowy opowiada starodawne dzieje,
siedzimy wpatrzeni w płonące polana,
Nad marzeniami wiatr szumny wieje.
Na skraju wsi szkółka mała,
wrześniowa mgła lato wygoniła,
grzechocze piórnik w tornistrze,
jesień na liściach kasztanów tańczyła.
Jeszcze przez szkiełko zobaczyłem
stalówkę, obsadkę, kałamarz,
w bajce o krasnoludkach wystąpiłem,
potem zieloną ławkę, klasę
i kaflowy piec pożegnałem.
A co z zielonym szkiełkiem? Zapytacie.
Tam gdzie magię znalazłem,
tam ją w piachu schowałem.
Może kiedyś, ktoś szkiełko znajdzie
i jak ja — drogę do krainy dzieciństwa odnajdzie.
Ostróda 22.12.2021.
[1]Wronie — wieś w Polsce położona w województwie kujawsko-pomorskim w powiecie wąbrzeskim. Pierwsze wzmianki o wsi pochodzą z 1265 roku, wieś czynszowa Wronie z młynem została założona przez przybyszów ze śląska. (Wikipedia)
Skrzypiące, kręte, pachnące wilgocią murów schody,
drzwi ze staroświecką kołatką.
Przedpokój.
Może pokój.
Może salon.
Czarne przedwojenne meble.
Kredens pełen kryształów.
W białego słonia wmontowany zegar,
I jeszcze jeden zegar,
czarny, oszklony, z dwoma wahadłami.
Było też czarne pianino,
kiedyś…
Kiedyś grała na nim moja matka.
Miała białe podkolanówki,
lalki i jasne warkoczyki.
I była pękata, czarna, pachnąca naftaliną szafa,
pełna garderoby już niepotrzebnej,
obuwia, w którym nikt od dawna nie chodził,
książek dawno przeczytanych,
z którymi żal się rozstać,
karton po butach pełen pożółkłych zdjęć,
dawno nieoglądanych.
I stała tam wersalka wcale nie przedwojenna.
I były tam problemy powojenne.
A na Rynku
słońce to samo,
bruk ten sam,
pomnik na Placu Zwycięstwa
ten sam.
Dla mnie na zawsze ten sam.
Dojrzę kręgi na wodzie rybim pluskiem zrobione.
Ze skrzydeł motyla podmuch wiatru zdejmę.
Spadające ptasie pióro w dłonie pochwycę.
Ruch firanki lipcowego poranka w pamięci zatrzymam.
Zachowam pod powiekami trzcin falowanie.
Brzmienie ważki na źdźble siadającej usłyszę.
Spojrzenia biegnące do Wenus zawrócę.
Złapię do Jowisza płynące westchnienia.
Pył gwiezdny gestem siewcy zaczerpnę.
Tęsknoty na promień Słońca jak obwarzanki naniżę.
Z marzeniami tobołek z sierpa Księżyca zdejmę.
Drogę Mleczną po kraniec wzrokiem przeniknę.
Wieczorem świecę w izbie zapalę,
przy glinianym piecu chlebowym usiądę.
Pod drewnianą powałą myśli się będą unosić.
Jak w moździerzu zioła ucieram starannie,
tak słowa, co gładsze, na kartce układam.
Drew dorzucam, płomień świecy przygasa.
Nad ranem w fotelu, w koc zawinięty,
przebudzi mnie deszcz w szyby stukając,
nie chcę powiek podnosić, chcę marzyć.
Chcę wierzyć, że to, co śniłem,
to przepis na wiersz odnalazłem.
Chcę myśleć, że wiersz przecudny stworzyłem.
Ostróda 18.05.2023
Siedziały w kawiarni
Trzy panie i pan
I nie była to café parisien
Snuli opowieści
O miasteczkach i siołach, o naszym kraju.
Gdzie byli, gdzie będą, a gdzie warto być.
O Żabim Rogu, Zawrotach i Bramce.
O Słoneczniku, Wenecji i Raju.
A ja w fotelu trzy stoliki dalej
zamykam oczy i widzę
opuszczony pałac w lesie,
do wsi zapomnianej aleję lipową,
głaz przydrożny na rozstajach.
I płyną w powietrzu
wspomnienia, refleksje, doznania
trzech pań i jednego pana.
I do Działdowa mnie zabrali
tam gdzie graniczą Prusy z Mazowszem,
gdzie czarny orzeł pod złotą koroną,
naprzeciw orła białego staje.
Nim myśli z zapachem kawy uleci,
notuję wiersz na serwetce.
Nim zgasną światła kawiarniane,
nim się pożegnają i znikną
zaczarowani — pan i trzy panie.
Ostróda 13.07.2023
«Oto jestem. Wczepiony kurczowo we włosy świata,
forma uwierająca człowieka, który ją zamieszkuje»
/Oto jestem. Bogdan Loebl/
Zaprę się nogami o głębokiej wody dno kamieniste.
Zaprę się rękami o niebo świetlnymi latami świetliste.
Wzrok na krzywiźnie widnokresu zatrzymam,
gdzie Krzyż Południa naprzeciwko stóp moich.
Zamknę oczy, wstrzymam oddech,
o podróży w nieznane podumam.
Wiatr wieści ze świata do ucha mi wtłoczy,
gdzie śmierć, gdzie zaraza,
gdzie głód, gdzie wojna się toczy.
Nie dźwignę sam firmamentu,
nie dźwignę choćbym i Herkulesem i Tytanem był,
nie zagarnę ręką horyzontu.
Ocean w mig mnie pochłonie, rzeka dość wody wybroczy.
Ośmiornice z traw morskich wieniec mi uplotą,
delfiny wyniosą me ciało na brzeg,
odpłyną, nie pomnąc, że człekiem jam był.
Albatros zaskrzeczy nad ludzką lichotą.
Wiatr pustynnym piaskiem szkielet mój zakryje,
archeolog — europoidalny, dziesięć wieków wstecz,
nie wiedząc, że ja nadal żyję,
że dźwigam niebo, by do wody nie wpadło,
że wicher zawracam, gdy paszcza trąb wyje,
że Jutrzenki pilnuję, by, co ranek była,
Gwiazda Wenus ze sklepienia,
które dźwigam, świecił.
Iława, nad brzegiem Jezioraka, 27.07.2021
ramionami rozłożystymi
rosłem
dla was
opierałem się mrozom
mężniałem w deszczu
targany wiatrem
ptasie plemię liśćmi otulałem
i wędrowiec w moim cieniu przysiadł
teraz czekam
przyjdzie drwal z silnymi rękoma i toporem
może będę ścianami waszego domostwa
krzyżem przydrożnym
czterema obliczami Światowida
albo ramą świętego obrazu nad waszym łóżkiem
drzwiami za którymi cisza i spokój
i wieszak na twoje okrycie
może będzie ze mnie stół
jak wyśpiewał Pan Gintrowski
«Stół taki, co sam pisze wiersze,
a jak zechce może zaśpiewa» *)
i krzesłem przy tym stole będę
i rozmów waszych nocnych będziemy słuchali
i łzy wasze pić będziemy i wódkę rozlaną
tak — skrzypcami też mógłbym być
wysoko w C-dur skocznie bym muzykował
czy też zwycięskim hetmanem
na szachownicy zmagania toczącym
mogę być wiórem
ziemię użyźniającym
albo radość z płonącego ogniska
w świat ze skrami ponieść
jakkolwiek losy się moje potoczą
w nowym życiu wrócę
w wodzie
w ziemi
w powietrzu będę
*) Stół Mordechaja Gebirtiga. Słowa Anna Kamieńska
Ostróda 13.08.2022
A gdybym był tylko w wodzie lustrzanym odbiciem?
Tylko życia przemijającego odzwierciedleniem?
Rósłbym w tej wodzie wraz z drzewem,
jak bracia nierozłączni stopami zrośnięci.
Jego konary w niebo wysoko,
moje w zwierciadlanej toni.
W zakochaniu byśmy się w sobie przeglądali,
gałęziami, w wiatru poszumie rozmawiali.
Liść spadający od niego
i ode mnie by się odrywał.
Frunęłyby dwa listki symetrycznie,
jeden z góry do dołu, drugi przeciwnie.
Spotkałyby się liście na powierzchni wody,
ten z dołu do góry i ten z góry na dół.
Maleńki żagielek wiatrem pchany,
albo z nurtem rzeki w nieznane zabrany.
Potem zła zima wodę lodem skuje,
od siebie odgrodzi bratanków.
W ciemności tkwi ten do dołu od góry,
a ten u góry swój cień na śniegu rysuje.
I tak tkwią w marazmie,
czekając, aż lód staje,
dwa na siebie skazane życia.
Odbicie drzewa i drzewo odbicia.
Wiosną zazieleni się jego/moja korona.
O brzasku spostrzegę bez smutku,
to jednak do niego ptak przylatuje,
a ja go tylko naśladuję.
Ostróda 30.06.2023
Gdzie jestem?
W domu?
Kiedyś miałem dom.
Z telewizorem, meblami i łazienką.
Nie jestem w domu.
Nigdzie nie jestem.
Głowa zmęczona nocnymi koszmarami,
a może dobrymi snami, których nie chcę pamiętać,
zaczyna pracować — niestety.
Nie obchodzi mnie, czy jest zima, czy lato.
Zawsze jest odpowiednia pora by umrzeć.
Idę przez miasto.
Nie patrzę na ludzi.
Patrzę na chodnik pod stopami.
Patrzę na kwiaty w ogródkach.
Kiedyś miałem ogródek.
I jabłonie i truskawki i altankę.
Kwiaty nie mają pogardliwego spojrzenia.
I pachną.
Nie patrzę na ludzi.
Kiedyś miałem syna.
Sadzałem go na swoich kolanach.
Oglądaliśmy dobranocki.
Potem wpadał na obiad i za chwilę już go nie było.
Może gdzieś tu jest, w tym mieście.
Może jest gdzieś.
Nie poznałbym go już chyba.
On mnie nie poznaje.
Może gdzieś tu jest.
Nie spieszę się nigdzie.
Tam gdzie byłem rano, nie było nic.
Tam gdzie podążam, też nie ma nic.
Nie mam marzeń.
Nie mam spraw do załatwienia.
Nie mam dokumentów.
Nie. Jeden, jedyny dokument mam.
Zawinięte w foliowy woreczek zdjęcie.
Pomięte, połamane, stare.
Zdjęcie chłopca.
Bogactwo?
Co to jest?
Nie wiedziałbym jak korzystać.
Mój majątek to dwie foliowe torby.
I to, co gdzieś tam znajdę.
Siadam z tym na ławce.
Koło baru.
Jedząc chleb, czuję zapach.
Kiedyś taki jeden przyniósł mi obiad
w styropianowym pudełku.
Kiedyś też dał mi 10 złotych.
Widziałem go z kobietą.
Trzymali się za ręce.
Miałem kiedyś dziewczynę.
Chodziliśmy na potańcówki.
Kiedyś miałem żonę.
Jutro nie jest ważne.
Wszystko było «kiedyś».
«Kiedyś» też już jest nieważne.
Mam jeden dokument w kieszeni.
Nie myśl, że okno otwieram,
aby świeżego powietrza łyk zaczerpnąć.
Robię to, aby widzieć gwiazdy.
Nie myśl, że oczy otwieram, aby widzieć gwiazdy.
Oczy otwieram, aby widzieć nieskończoność.
Nie myśl, że nie patrzę na ciebie, bo cię nie kocham.
Kocham ciebie, nie widząc cię.
Nie myśl, że siedząc w ciszy, nie chcę nic słyszeć.
W ciszy więcej słychać.
Nie myśl, że klangor żurawi jest dla mnie nadchodzącą jesienią.
Jest nadzieją na kolejne lato, za chwilę.
Nie myśl, że gram na pianinie, aby zapełnić ciszę.
Dźwięki klawiszy dają ukojenie poharatanej duszy,
W brzmieniach pianina jest łyk rześkiego powietrza.
Jest bezkres nieba i gwiazdy tuż tuż.
Jest klucz dzikich ptaków.
Jest miłość spełniona.
Jesteśmy i ty i ja.
Jest nadzieja.
Jest cisza.
Ciągle jeszcze niedoskonale gram na pianinie.
Kiedy ci powiem, że cię już nie kocham,
rozpocznie się moje umieranie.
Na nic zbroja złota,
w pawie pióra strojna.
Na nic koń bojowy.
Rozpocznie się moje umieranie.
Sokołem nad Ziemią się wzniosę,
zatoczę kręgi nad plażą.
Śladów naszych stóp nie dostrzegę.
Rozpocznie się moje umieranie.
Inną ławkę w parku wybiorę,
wzrok ku niepamięci odwrócę.
Maj nozdrza urazi.
Rozpocznie się moje umieranie.
Zwiędły róże, które ci dałem,
twój zapach uleciał z pościeli.
Nasze cienie pójdą osobno.
Rozpocznie się moje umieranie.
Pójdę nad rzekę w naszą rocznicę,
rozłożę szeroko ramiona.
Twarzą do Słońca, nurt mnie poniesie.
Rozpocznie się moje umieranie.
Z głębin rzeki dostrzegam wyraźnie,
ta zbroja jest rdzawa, a rumak — Rosynant.
Mą Dulcyneę cierń róży skaleczył.
Dzień pochmurny wspólnych cieni nie stworzy.
Łez w wodzie nie widać,
rozpoczęło się moje konanie.
Ostróda 02.01.2022
Od jeziora w górę,
czy z góry w dół,
dojdziesz do miejsca,
gdzie stopień krzywy,
poręcz żelazna
i Pani Wiosna taczką przyjechała.
Jesteś w kwiaciarni na Przechodniej.
Sny złapane w ptasie pióra