cudowne i pożyteczne. o znaczeniach i wartościach baśni - Bettelheim Bruno - ebook

cudowne i pożyteczne. o znaczeniach i wartościach baśni ebook

Bettelheim Bruno

0,0
60,00 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Ta niezwykła książka o cudownym świecie starych, opowiadanych przez wieki baśni i o głębokich prawdach ludzkich, jakie nam ów świat przekazuje, urzekła już niejednego czytelnika. Każdy, kto ją czyta, przekonuje się, jak głęboki jest jej osobisty oddźwięk, i nieraz do niej wraca. Bo emanuje urokiem baśniowych opowieści znanych nam z dzieciństwa, a zarazem wprowadza nas w coś zupełnie nowego, nieoczekiwanego.
Książka Bettelheima to pełen konkretnych treści, czerpanych z różnych opowieści baśniowych, żywy, a nie akademicki, swoisty elementarz psychoanalityczny dla wszystkich. Osobiście poruszający, bo mimo że postacie są baśniowe, to jednak, dla naszej wyobraźni, są z ciała i krwi, dzięki czemu łatwiej też owe pojęcia i twierdzenia odnieść do siebie, powiązać z własnymi przeżyciami, zwłaszcza z wczesnych, najważniejszych i zarazem najtrudniejszych okresów życia.

Fragment „Wprowadzenia” Danuty Danek

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 792

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Tytuł oryginału

The Uses of Enchantment. The Meaning and Importance of Fairy Tales

Redaktor prowadząca

Elżbieta Brzozowska

Korekta

Bernadeta Lekacz, Monika Michowicz

Projekt okładki i stron tytułowych

AKC / Ewa Majewska

© Copyright 1975, 1976 by the Bettelheim Estate

© Copyright for the Polish translation by Danuta Danek

© Copyright for the Introduction, Footnotes and Afterwords by Danuta Danek

© Copyright for the Polish edition by Państwowy Instytut Wydawniczy, 2023

Wydanie czwarte, zmienione, Warszawa 2023

Państwowy Instytut Wydawniczy

ul. Foksal 17, 00-372 Warszawa

tel. 22 826 02 01

[email protected]

Księgarnia internetowa www.piw.pl

www.fb.com/panstwowyinstytutwydawniczy

ISBN  978-83-8196-621-4

WPROWADZENIE

Ta niezwykła książka o cudownym świecie starych, opowiadanych przez wieki baśni i o głębokich prawdach ludzkich, jakie nam ów świat przekazuje, urzekła już niejednego czytelnika. W wielu krajach, ponieważ przetłumaczono ją na wiele języków. A także u nas, skoro trzy wydania jej przekładu polskiego zostały już od dawna wyczerpane. Każdy, kto ją czyta, przekonuje się, jak głęboki jest jej osobisty oddźwięk, i nieraz do niej wraca.

Bo emanuje urokiem baśniowych opowieści znanych nam z dzieciństwa, a zarazem wprowadza nas w coś zupełnie nowego, nieoczekiwanego. Gdy śledzimy rozważania autora o tej czy innej, dobrze nam zwykle znanej baśni, zaczyna to nagle rzucać nowe, niespodziane światło na różne nasze przeżycia z dziecięcego okresu życia. Wiele z nich podczas lektury tych rozważań odżywa, czasem nawet bardzo intensywnie. I pod jej wpływem zaczynamy teraz dostrzegać, jak były ważne, jak wpłynęły na nasze dalsze życie, z czego nie zdawaliśmy sobie dotychczas sprawy. Zaczynamy je teraz lepiej rozumieć. Lepiej rozumieć siebie samych, a dzięki temu także innych ludzi.

I zarazem w coś jeszcze innego nas ta lektura wprowadza. W określoną dziedzinę nauki. We współczesną wiedzę o życiu psychicznym człowieka, o wielkiej jego złożoności. W wiedzę, która jest całkowicie odmienna od tego, jak życie to ujmowała dawna, tradycyjna psychologia, i od psychologicznych wyobrażeń potocznych. Zapoczątkowana przeszło wiek temu przełomowymi odkryciami dokonanymi w psychoanalizie, została od tego czasu, po początkowych oporach, przyswojona i rozwinięta czy zmodyfikowana w najważniejszych kierunkach współczesnej psychologii, które bez nich nie mogą się już obejść.

A owe przełomowe odkrycia psychoanalityczne są osobliwe. Nasze życie psychiczne okazało się osobliwe. Tym trudniej o powszechniejsze zrozumienie, o co w tych odkryciach naprawdę chodzi. A także o osobiste przekonanie się, że to, o czym w nich mowa, istotnie naszej rzeczywistości psychicznej odpowiada; że określone, doniosłe zjawiska psychiczne, które psychoanaliza wykryła, istotnie w nas zachodzą. Ujmowane są bowiem w pojęcia i twierdzenia, w sformułowania słowne – a jak przejść od pojęć i twierdzeń, od słów, do własnego, żywego doświadczenia?

To właśnie umożliwia lektura tej książki. Bo z podstawowymi odkryciami, pojęciami i twierdzeniami psychoanalitycznymi zapoznajemy się tu nie w sposób abstrakcyjny; są one przekazywane nie w samych sformułowaniach słownych. Poznajemy je ucieleśnione w konkretnych postaciach i zobrazowane w wydarzeniach baśniowych. I właśnie dzięki tym ucieleśnieniom i obrazom z łatwością zaczynamy owe odkrycia i pojęcia rozumieć. Książka to pełen konkretnych treści, czerpanych z różnych opowieści baśniowych, żywy, a nie akademicki, swoisty elementarz psychoanalityczny dla wszystkich1. Osobiście poruszający, bo mimo że postacie są baśniowe, to jednak, dla naszej wyobraźni, są z ciała i krwi, dzięki czemu łatwiej też owe pojęcia i twierdzenia odnieść do siebie, powiązać z własnymi przeżyciami, zwłaszcza z wczesnych, najważniejszych i zarazem najtrudniejszych okresów życia.

Dzieciństwo bowiem nie jest bynajmniej okresem życia „sielskim, anielskim”, nawet w okolicznościach zewnętrznych najbardziej pomyślnych. To najtrudniejszy dla nas, a nie najłatwiejszy okres życiowy, jak się nieraz wciąż jeszcze powierzchownie sądzi.

Najtrudniejszy nie tylko ze względów poznawczych, czyli dlatego, że dziecko mało wie, ale także i przede wszystkim z powodów emocjonalnych, ponieważ musi ono uporać się z pojawiającymi się wraz z kolejnymi fazami jego rozwoju, skomplikowanymi, często sprzecznymi i wywołującymi wewnętrzne konflikty uczuciami, łączącymi je z osobami w jego najbliższym otoczeniu, od których jego życie jest całkowicie zależne, bez których nie mogłoby przetrwać. I właśnie to należy też do najważniejszych odkryć, które zawdzięczamy psychoanalizie. Dokonane zostało w niej wtedy, gdy dzięki psychoterapeutycznemu wnikaniu w różnorodne, niemające uzasadnień fizycznych dolegliwości osób dorosłych, okazało się, że ich źródła – najczęściej, zdawałoby się, przez osoby te zapomniane – kryją się w określonych trudnościach emocjonalnych, wewnętrznych konfliktach czy psychicznych urazach z czasów dzieciństwa.

Dziś takie powiązanie to już w psychologii oczywistość i nawet nie pamiętamy, że jest to odkrycie twórcy psychoanalizy. Dla Freuda stanowiło z początku takie zaskoczenie, że jemu samemu najpierw trudno było w nie uwierzyć. Przecież owe przeżycia dziecięce dawno minęły, przecież najczęściej ich już nawet nie pamiętamy. Jak się to dzieje, że gdzieś w nas ‒ nie wiadomo gdzie ‒ przechowują się i wpływają na nasze młodzieńcze lub dorosłe życie, a my nie zdajemy sobie z tego sprawy? To właśnie pytanie miało doprowadzić Freuda do tego, co można nazwać sednem psychoanalizy, a o czym za chwilę.

Za pierwszymi odkryciami Freuda, dotyczącymi niezmiernej wagi dzieciństwa, poszły ‒ w miarę gromadzenia się psychoanalitycznego doświadczenia terapeutycznego ‒ dalsze. I kolejne lata rozwoju psychoanalizy stale wzbogacały wypracowywaną także przez innych badaczy wiedzę o tym, że w okresie dziecięcym nasza psychika rządzi się innymi prawami niż psychika człowieka dorosłego, że myślimy i czujemy wtedy inaczej niż w wieku dorosłym. Inaczej rozumujemy. Wykazały też, jakie pojawiają się w naszych kolejnych fazach rozwojowych potrzeby psychiczne, głównie właśnie emocjonalne, których zaspokojenie jest nam niezbędne do dalszego, pomyślnego rozwoju, a o których dawniej nie wiedziano. W końcu zaś nastąpiło coś, co podważyło samą podstawę naszego dotychczasowego myślenia o człowieku. Odkrycie, że aby móc żyć ‒ i chcieć żyć ‒ nie wystarczy urodzić się. I nie wystarczy otrzymywać pokarm fizyczny oraz opiekę fizyczną. Do tego, aby przetrwać ‒ i aby chcieć żyć ‒ równie niezbędny jest nam wszystkim określony pokarm psychiczny. A zapewnić go może jedynie wnosząca określone treści psychiczne więź z inną istotą ludzką.

W dawnych sierocińcach małe dzieci umierały, mimo że zaspokajano ich potrzeby fizyczne. Bo tylko fizyczne. O określonych potrzebach psychicznych nie wiedziano. Umierały, można powiedzieć, z psychicznej niemożności życia.

Książka ta stanowi wprowadzenie także do tej właśnie wiedzy, o której mowa. I mimo że napisana została wiele już lat temu, jej aktualność, jeśli chodzi o wartość społeczną ‒ a przy tym o wyjątkową dostępność intelektualną wszystkiego, co przekazuje ‒ nigdy może nie była większa niż obecnie, w czasach zatrważającej fali dziecięcych i młodzieńczych depresji i samobójstw, czyli właśnie stanów psychicznej niemożności życia.

Aby lepiej zrozumieć psychoanalityczne interpretacje postaci i wydarzeń baśniowych przeprowadzone w książce, warto uprzytomnić sobie, co jest sednem psychoanalizy, sednem jej przełomowych, dokonanych pod koniec XIX wieku odkryć, które zmieniły całkowicie nasz sposób pojmowania ludzkiego życia psychicznego, a wraz z tym oczywiście w ogóle ludzkiej kultury.

Jest to odkrycie osobliwej dwoistości ludzkiej psychiki. Tego, że nasze życie psychiczne toczy się nie tylko w jednej sferze, warstwie czy dziedzinie, którą nazywamy świadomością, ale w dwu, bo jednocześnie w innej jeszcze sferze, nieświadomej, czyli takiej, z której nie zdajemy sobie sprawy.

W badaniach psychoanalitycznych okazało się, że tylko część, i to niewielka, naszego życia psychicznego (myśli, uczuć, spostrzeżeń, wspomnień, pragnień, zamiarów itp.) jest świadoma, tworzy naszą psychiczną sferę świadomą, świadomy system psychiczny. Część zaś, i to znacznie większa, to treści psychiczne nieświadome, tworzące odrębną sferę naszej psychiki, rządzącą się też odrębnymi, zupełnie innymi prawami niż sfera świadoma, czyli tworzące odrębny system psychiczny. Są to więc myśli, uczucia, spostrzeżenia, wspomnienia, pragnienia, dążenia, które istnieją w naszym życiu psychicznym, ale poza naszą świadomością. A mimo to wpływają na nasze życie. Często w bardzo istotny sposób. A my nie zdajemy sobie z tego sprawy.

Pojawia się oczywiście pytanie, skąd biorą się w nas owe treści nieświadome; dlaczego nie wszystkie mieszczą się w sferze świadomej?

Zdaniem Freuda, gdy przychodzimy na świat, całe nasze życie psychiczne jest nieświadome; sfera świadomości wytwarza się i rozwija dopiero w kolejnych fazach rozwojowych. Później zaś treści, które znajdują się w owym zbiorniku nieświadomym, biorą się w dużej mierze stąd, że z określonych powodów jakiejś myśli, uczucia, spostrzeżenia itp. nie możemy zaakceptować, bo albo sprawiają nam zbyt wielki ból, zbyt wielkie cierpienie, któremu nasza psychika nie jest w stanie podołać (zwłaszcza w wieku dziecięcym i w okresie dorastania, gdy jest jeszcze słaba), albo są niezgodne z jakimiś naszymi istotnymi wartościami lub przyjętymi normami społecznymi. Usuwamy je więc z naszej świadomości albo w ogóle ich do świadomości nie dopuszczamy, które to zjawiska psychiczne zostały nazwane wyparciem. Są to więc swoiste zjawiska obronne. A dokonują się w nas najczęściej lub w dużej mierze także nieświadomie, bez udziału naszej świadomej woli, bezwiednie.

Jednak ‒ i to jest kolejne wielkie odkrycie psychoanalityczne ‒ w naszej psychice nic nie ginie2. Treści, usunięte do sfery nieświadomej czy do świadomości w ogóle niedopuszczone, trwają w nas i oddziałują na nasze życie, a my nie zdajemy sobie z tego sprawy.

Skoro zaś istnieją w nas jednocześnie dwie odrębne sfery życia psychicznego, świadoma i nieświadoma, to w każdym z nas działają też dwie pamięci ‒ świadoma i nieświadoma. To, czego nie znajdujemy w pamięci świadomej, może znajdować się w pamięci nieświadomej ‒ i bez naszej wiedzy o tym, wpływać na nasze życie.

I to wyjaśnia zagadkę zjawiska, o którym tu mowa, a które wydawać się może trudne do zrozumienia: jak się to dzieje, że przeżycia z czasów dzieciństwa, nawet już dawno zapomniane, mimo to oddziałują na całe dalsze życie. Zapomnienie to jest pozorne, ponieważ dokonało się tylko w pamięci świadomej; pamięć o tych zdarzeniach trwa w sferze nieświadomej. A gdy się do tej pamięci zdoła dotrzeć, co umożliwiają określone, odkryte w psychoanalizie metody poznawcze, wtedy okazuje się często, że w naszej dziecięcej przeszłości emocjonalnej kryć się mogą zepchnięte do sfery nieświadomej ‒ bo zbyt rujnujące, nie do udźwignięcia przez dziecięcą psychikę ‒ dramaty, a nawet prawdziwe tragedie. I że wywarły one ukryty, nierozpoznawany przez nas wpływ na nasze dalsze losy życiowe.

Przedstawiony tu obraz psychiki, w której istnieją dwa odrębne i rządzące się odrębnymi prawami systemy psychiczne, świadomy i nieświadomy, należy dopełnić o trzecie pojęcie. Freud wyróżnił jeszcze inną sferę w naszej psychice, jednak nie całkowicie odrębną, ale przynależną do pierwszego systemu psychicznego (bo rządzą w niej te same prawa, co w owym pierwszym systemie), którą nazwał sferą przedświadomości. Są to treści psychiczne, które tylko chwilowo nie są dostępne świadomości (a nie w sposób trwały, jak w przypadku treści przynależnych do systemu nieświadomości). Mogą w zwykłych okolicznościach życia i względnie łatwo stać się świadome (przeciwnie niż w przypadku treści nieświadomych). A nadto, gdy zyskają dostęp do świadomości, wówczas nasza świadomość je uznaje, nie okazują się dla niej obce (podczas gdy w przypadku treści nieświadomych nie mamy poczucia, że są nasze własne). Można powiedzieć, że treści przedświadome bliskie bywają treściom świadomym, choć w danym momencie z określonych powodów nie uświadamiamy ich sobie lub nie uświadamiamy w pełni.

Spośród licznych komplikacji naszego życia, związanych z osobliwą dwoistością psychiki, szczególnie ważne ‒ i związane ściśle z problematyką książki ‒ jest zjawisko, które polega na tym, że nasze relacje z drugim człowiekiem przebiegają nie tylko na poziomie świadomym; w relacjach tych reagujemy także nieświadomie na nieświadome treści ‒ myśli, uczucia, pragnienia ‒ kierowane ku nam przez drugiego człowieka. Z czego właśnie ani my nie zdajemy sobie sprawy, ani drugi człowiek. I to psychiczne zjawisko bywa źródłem bardzo wielu nieszczęść. Zwłaszcza między osobami najbliższymi. A szczególnie ‒ wielu nieszczęść dziecka. Jest bowiem wobec tego zjawiska z racji słabości swojej psychiki szczególnie bezbronne.

Ale jak o realności tego zjawiska przekonać? Niczego tu nie można zademonstrować, zmierzyć, zważyć; wszystko dzieje się wewnątrz nas.

Pojawia się jednak taka możliwość, gdy zwrócimy uwagę na to, że jednym ze środków wyrazu naszych myśli i uczuć, także ‒ a nawet przede wszystkim ‒ nieświadomych, jest mowa ciała.

Pokazać to może przykład zdarzenia międzyludzkiego opowiedzianego niegdyś przez znanego reżysera Roberta Wilsona:

Opowiada on [Wilson] taką historię. Kiedyś, gdy nie zajmował się jeszcze teatrem, robił we współpracy z pewnym antropologiem filmową analizę sytuacji matka–dziecko: dziecko płacze, matka bierze je na ręce. Rozbita na 300 klatek sekwencja tych działań ujawniła niespodziewanie, że w pierwszej fazie matka zwraca się ku dziecku agresywnie i że dziecko odpowiada na to zespołem ruchów i dźwięków wyrażających strach; wtedy dopiero działania matki stają się opiekuńcze. Kobieta, jak opowiada Wilson, nie chciała temu uwierzyć, nie przyjmowała do wiadomości. „Czyż ja mogłabym się rzucić na moje dziecko?”3.

Relacja między małym dzieckiem i matką przebiegała tu w pierwszej fazie, zarówno u dziecka, jak i matki, na poziomie całkowicie nieświadomym, wyrażając się w mowie ciała. Kobieta, mimo że reakcję swoją potem  w i d z i a ł a,  słusznie, by tak rzec, nie chciała przyjąć jej do wiadomości, a nawet to, że nie chciała jej przyjąć do wiadomości, potwierdza pochodzenie tej reakcji z jej sfery nieświadomej. Bo myśli i uczucia nieświadome są właśnie całkowicie obce naszej świadomości: nie poczuwamy się do nich, to znaczy nie poczuwa się do nich nasza świadomość. A mimo to oddziałują na nasze relacje z drugą istotą ludzką i to one, jeśli ich nie rozpoznajemy, mogą stać się źródłem największych międzyludzkich tragedii.

Tego rodzaju rozpoznania dokonywane we własnym życiu, choć mogą być jeszcze mgliste, przynieść może czytelnikowi także ta książka. Zostaje tu ukazane, że „baśń to elementarz, z którego dziecko uczy się czytać we własnym umyśle”. Ale nie jest to bynajmniej książka tylko o baśniach i o dzieciach. Z prowadzonych w niej rozważań może uczyć się czytać we własnym umyśle każdy człowiek. We własnym umyśle, co znaczy tutaj, zgodnie z tym, o czym cały czas mowa w książce, we własnym życiu psychicznym, które zawsze jest życiem międzyludzkim.

Jak już wspomniałam, dzięki określonym walorom pisarskim książka ta jest dostępna również dla czytelników, którzy z psychologią, a w szczególności z psychoanalizą dotychczas bliżej się nie zetknęli. Pojęcia psychoanalityczne, którymi autor się posługuje, stają się zrozumiałe w toku jego rozważań także dla takich osób. Jednak z myślą o czytelnikach z kręgów najszerszych, a przede wszystkim o zainteresowanej problemami psychologicznymi młodzieży, wprowadziłam do mojego przekładu, począwszy od drugiego wydania, pewne podawane w przypisach wyjaśnienia terminologiczne, gdy ważne pojęcie psychoanalityczne pojawia się w tekście po raz pierwszy, a najbliższy kontekst nie od razu pozwala ściśle uchwycić jego sens. W niniejszym wydaniu je uzupełniłam, gdy okazało się, że byłyby przydatne. A niektóre pojęcia, jak przede wszystkim pojęcie świadomości, przedświadomości i nieświadomości, przybliżam w tym wydaniu już w moim Wprowadzeniu.

Nadto, już w drugim wydaniu tego przekładu wprowadziłam pewne bardzo istotne zmiany terminologiczne, które obowiązana jestem w każdym kolejnym wydaniu wyjaśnić, dotyczą bowiem trzech najważniejszych ‒ po wymienionych przed chwilą ‒ pojęć Freudowskich. Choć zagadnienie jest o wiele szersze, wiąże się bowiem z problemami, jakie w ogólności stwarzać może tłumaczenie prac Freuda na języki obce. A więc z rozumieniem i przyswajaniem jego myśli.

Problemom tym ‒ na przykładzie tłumaczeń angielskich ‒ poświęcił Bettelheim osobną pracę4.

Był najbardziej kompetentną w tych kwestiach osobą, jako że język niemiecki był jego językiem ojczystym: urodził się i pierwszą część życia spędził w Wiedniu. Kiedy zaś mając trzydzieści sześć lat znalazł się w 1939 roku, jako emigrant, w Stanach Zjednoczonych, zaczął pisać, pracować i wykładać w języku angielskim, posługując się z konieczności przekładami prac Freuda na angielski. I uderzyło go, jak dalece różnią się one ‒ ich sens i duch ‒ od oryginałów. Po latach najważniejsze swoje uwagi o tych przekładach przedstawił w wymienionej tu niewielkiej książeczce. Są one pod wieloma względami równie istotne, jeśli chodzi o problemy, jakie stwarzają przekłady polskie, a zwłaszcza problem polskich odpowiedników najważniejszych pojęć Freudowskich.

Bettelheim pokazał w niej, jakim zniekształceniom uległa psychoanaliza Freuda ‒ a nawet sam wizerunek Freuda jako człowieka ‒ w tłumaczeniach jego pism na angielski. Przedstawił, jak najważniejsze pojęcia psychoanalityczne wprowadzone przez Freuda brzmią i co znaczą w oryginale niemieckim, a jak mylnie, nawet wbrew sensom i duchowi oryginału, przetłumaczono je na język angielski i wprowadzono w powszechne użycie w dziedzinie psychoanalizy na obszarze kultury anglosaskiej. Tu właśnie, jak podkreśla Bettelheim, w przekładach angielskich, nastąpiło to, co nie tylko stworzyło wprowadzający w błąd, a rozpowszechniony obraz psychoanalizy, ale nierzadko zniechęca do niej, i zupełnie słusznie, bo tłumacze angielscy zrobili z języka prac Freuda sztuczny, profesjonalny żargon, pełen wysilonych terminów, abstrakcyjnych pojęć i dogmatycznych twierdzeń. Żargon, który z tego względu nie może też budzić w nikim żadnego oddźwięku osobistego, nie mówiąc już o głębszym osobistym zaangażowaniu w psychoanalityczne samopoznanie. Żargon, dotyczący zawsze innych ludzi ‒ a nie mnie.

Tymczasem prawdziwy obraz psychoanalizy Freudowskiej i stworzone przez Freuda językowe środki wyrazu, służące ujmowaniu jego odkryć, są, jak pokazuje Bettelheim, inne.

Język ma w dziele Freuda przeogromne znaczenie; jest to najwspanialsze narzędzie jego kunsztu. Posługuje się on językiem niemieckim w sposób nie tylko mistrzowski, ale często poetycki; z reguły wyraża swoje myśli zgodnie z prawdziwą sztuką wymowy. Wiedzą to i uznają powszechnie ci, którzy poznali jego pisma w oryginale. […] Myśl Freudowska, odarta z właściwego słowa czy pozbawiona odpowiedniego ujęcia, zamienia się w grube uproszczenie, a nawet ulega całkowitemu zniekształceniu5.

Jaka zaś była podstawowa zasada językowa tworzonych przez Freuda, nowych psychoanalitycznych pojęć?

Wszędzie tam, gdzie w przekonaniu Freuda było to tylko możliwe, starał się on przekazywać swoje nowe idee za pomocą najzwyklejszych słów, z którymi czytelnik jego obeznany był od dzieciństwa; […]. Kiedy dla przekazania czegoś zwykłe, codzienne słowa okazywały się niewystarczające, z owych zwykłych słów tworzył nowe, często przez połączenie dwu takich słów, co jest nagminną praktyką w języku niemieckim. Jedynie wtedy, kiedy słowa będące w powszechnym użyciu – nawet wyposażone w nowe znaczenia albo połączone ze sobą czy uszeregowane – nie przekazywały w odpowiedni sposób tego, co chciał wyrazić, uciekał się do greki lub łaciny, jak w przypadku terminu „zespół edypalny”, który wiąże się z mitem greckim. Nawet wówczas jednak wybierał określenia, o których wiedział, że nie będą jego czytelnikowi obce i że dzięki temu czytelnik wyposaży je w te ważne składniki znaczeniowe, które w zamierzeniu Freuda służyć miały przekazywaniu zarówno jawnych sensów, jak sensów ukrytych, głębszych. Zakładał, że czytelnicy jego to osoby wykształcone, ludzie wychowani na klasykach, podobnie jak on sam. (Za czasów Freuda w Gymnasium greka i łacina były przedmiotami obowiązkowymi)6.

Tymczasem podstawową tendencją przekładów angielskich, jak pokazał Bettelheim, jest tendencja dokładnie przeciwna: zastępowanie zwykłych, codziennych słów oryginału niemieckiego sztucznymi terminami specjalistycznego języka medycznego, a przede wszystkim – równie sztucznymi zapożyczeniami z greki i łaciny. I to w czasach, gdy powszechniejsza znajomość obu tych martwych języków (i związanej z nimi starożytnej kultury europejskiej) jest praktycznie równa zeru, gdy są to więc języki martwe podwójnie. A psychoanaliza, przeciwnie, dotyczy żywego życia ludzkiego, życia naszego powszedniego.

Tendencja, o której mowa, doprowadziła do szczególnie dotkliwego zniekształcenia trzech najważniejszych pojęć Freuda, których mylne odpowiedniki, wprowadzone w tłumaczeniach angielskich, zostały stamtąd niestety przejęte w pierwszych powojennych tłumaczeniach pism Freuda na język polski w latach siedemdziesiątych, a pod ich wpływem przyjęły się w ogólności w polskich pracach psychoanalitycznych. Dlatego kwestia właściwego przekładu tych pojęć jest równie ważna, jeśli chodzi o tłumaczenia polskie: dotyczy polskiej terminologii psychoanalitycznej.

Te trzy terminy to id, ego i superego, utworzone ze słów łacińskich, które nie są bynajmniej, jak się u nas powszechnie sądzi, terminami wprowadzonymi w tym brzmieniu przez Freuda, lecz zostały wykoncypowane przez niefortunnych tłumaczy angielskich. Nie występują też w tłumaczeniach terminologii Freudowskiej na inne języki, poza angielskim – i polskim (ale w dawniejszych, przedwojennych polskich przekładach było inaczej). W języku francuskim na przykład stworzono odpowiedniki z najzwyklejszych zaimków należących do mowy codziennej: le ça, le moi, le surmoi, dokładnie na wzór Freudowskich terminów niemieckich; podobnie jest w języku włoskim i hiszpańskim.

Trzy najważniejsze pojęcia teoretyczne Freuda oddawane są w przekładach angielskich nie przez wyrażenia angielskie, ale w języku, którego w naszych czasach używa się powszechniej już tylko przy wypisywaniu recept lekarskich. Przedstawiając funkcjonowanie naszej psychiki, Freud posługuje się pojęciami tego, co świadome, przedświadome i nieświadome. Procesy psychiczne, o jakie mu chodzi, to procesy wewnętrzne i zindywidualizowane. Szukając odpowiednich nazw na ich określenie, Freud wybrał słowa, które należą do pierwszych słów, jakich uczy się każde dziecko mówiące po niemiecku. Na oznaczenie nieznanych, nieświadomych treści psychicznych wybrał zaimek osobowy es (ang. it, polskie „to, ono”), nadając mu formę rzeczownikową: das Es. Ale znaczenie tego terminu można w pełni uchwycić dopiero w zestawieniu z zaimkiem ich (ang. I, polskie „ja”), któremu Freud również nadał formę rzeczownikową: das Ich. O jakie treści chodziło mu w tych terminach, pokazuje on jasno w pracy Das Ich und das Es, w której po raz pierwszy wprowadził te przeciwstawne, a zarazem uzupełniające się pojęcia. To, że w przekładach angielskich stosuje się łacińskie odpowiedniki owych zaimków osobowych: ego i id, a nie odpowiednie wyrażenia angielskie, sprawia, iż mamy tu do czynienia z zimną terminologią techniczną, pozbawioną jakichkolwiek skojarzeń osobistych. W języku niemieckim zaimki, którymi posługuje się Freud, mają oczywiście głębokie znaczenie emocjonalne, jako że czytelnik niemiecki używa ich przez całe życie; starannie obmyślony przez Freuda wybór tych słów ułatwia mu intuicyjne zrozumienie przekazywanych sensów.

Żadne słowo nie ma tak bogatych i tak osobistych konotacji jak zaimek „ja”. Jest to jedno z najczęściej używanych słów w mowie codziennej, a co jeszcze ważniejsze, jest to słowo najbardziej indywidualizujące. Przez niewłaściwe oddanie das Ich jako ego, stworzono żargon, w którym całkowicie znika osobiste zaangażowanie, z jakim mówimy „ja” – nie wspominając już o tym, że znika nasza podświadoma pamięć głębokich przeżyć z czasów, gdy ucząc się mówić „ja”, odkryliśmy siebie samych. Nie wiem, czy Freud znał powiedzenie Ortegi y Gasseta, że tworzenie pojęć to zatracanie więzi z rzeczywistością, ale na pewno wiedział o tej prawdzie i starał się jak mógł uniknąć tego niebezpieczeństwa. Tworząc pojęcie das Ich, powiązał je z rzeczywistością – przez wybór słowa – tak ściśle, że w praktyce niemożliwością jest użyć tego terminu w sposób pozbawiający go owej więzi. Kiedy czytamy lub mówimy „ja”, zmusza nas to do introspekcyjnego spojrzenia na samych siebie. Inaczej jest natomiast w przypadku, gdy dowiadujemy się, że ego posługuje się w walce z id określonymi mechanizmami, takimi jak przemieszczenie czy projekcja – wówczas bowiem mamy do czynienia z czymś, co można badać z zewnątrz, obserwując innych. Tego rodzaju przekład – niewłaściwy i błędny, jeśli chodzi o budzony oddźwięk emocjonalny – sprawia, że psychologia o charakterze introspekcyjnym zostaje przekształcona w psychologię typu behawioralnego, w której obserwacje dokonywane są z zewnątrz. Rzecz prosta, w taki właśnie sposób większość ludzi w Ameryce pojmuje i stosuje psychoanalizę7.

Sprawa tych trzech terminów jest tak podstawowa, że z rozważań Bettelheima muszę przytoczyć przynajmniej jeszcze dwa fragmenty.

Wprowadzając terminy ego i id, stworzono sztuczny język konceptualny, a przecież psychoanaliza zmierza przede wszystkim do tego, aby pomóc nam w uporaniu się z najmniej konceptualnymi przejawami naszej psychiki – z tym wszystkim, co w nas najpierwotniejsze, najbardziej irracjonalne, a co daje się wyrazić (jeżeli jest to w ogóle możliwe) wyłącznie w języku najprostszym, najmniej wyszukanym. Rozróżnienie między ja a tym jest dla nas bezpośrednio zrozumiałe i jasne, i nie wymaga żadnych zgoła psychoanalitycznych wyjaśnień, bo znamy je z naszego sposobu mówienia o sobie. Gdy na przykład powiadamy: „ja poszedłem tam”, wiemy, co uczyniliśmy i z jakich powodów. Kiedy natomiast mówimy: „popchnęło mnie to w tym kierunku”, dajemy wyraz poczuciu, że coś w nas – nie wiemy, co – zmusiło nas do określonego działania. Jeśli osoba cierpiąca na depresję powiada: „znowu mnie to naszło”, daje jasny wyraz poczuciu, że ani jej intelekt, ani świadomość, ani wola nie mają udziału w tym, co się z nią dzieje – że jest ona w mocy sił będących poza zasięgiem jej wiedzy i kontroli8.

Bettelheim wyjaśnia także, dlaczego niewłaściwy jest wprowadzony przez tłumaczy angielskich termin superego:

W trzecim pojęciu, również wprowadzonym przez Freuda w pracy Das Ich und das Es – w pojęciu das Über-Ich, które czytelnicy przekładów angielskich znają jako superego, połączone są dwa słowa należące do potocznej niemczyzny. W złożeniu tym najważniejsza jest druga część, która uwydatnia, że pojęcie to odnosi się do czegoś, co stanowi integralną część każdej osoby – do pewnego wewnętrznego urządzenia kontrolnego (często sprawującego kontrolę nadmierną), które każda osoba sama w sobie wytwarza pod wpływem potrzeb wewnętrznych i uwewnętrznionego nacisku świata zewnętrznego. Funkcją przyimka über („ponad, nad”) jest oddzielenie sfery das Über-Ich od sfery das Ich.

Błędny odpowiednik superego wprowadzony do przekładów angielskich rychło się przyjął i obecnie częściej i powszechniej używa się tego słowa niż słów ego czy id. Ludzie, którym nigdy nie przyjdzie na myśl, aby mówić o swoim czy cudzym ego lub id, swobodnie mówią o swoim czy cudzym superego. Powodem jest tu może okoliczność, że nie było dotąd słowa, które zawierałoby nie tylko treści wyrażone w słowie „sumienie” – te treści owo stare słowo oddaje bardzo dobrze – lecz miało także szerszy sens, obejmujący zarówno świadome i w znacznej mierze uzasadnione przejawy tej kontroli wewnętrznej, jak przejawy nieświadome, nieuzasadnione, przejawy, które mają charakter przymusowy, prześladowczy i wiążą się z samoukaraniem.

W systemie pojęciowym Freuda ja, to i nad-ja są tylko różnymi czynnikami całości naszej psychiki, zawsze i nieodłącznie związanymi ze sobą; oddzielić je można wyłącznie w teorii. Każdy z nich pełni w sobie właściwy sposób doniosłą a odmienną rolę w funkcjonowaniu psychiki, acz ich działania na siebie zachodzą. W przypadku angielskiego terminu superego przeszkodą w emocjonalnym rozumieniu sensu pojęcia Freuda i roli, jaką przypisuje on temu czynnikowi, jest nie tyle cząstka „super”, co znów człon „ego”. W złożeniu das Über-Ich cząstka Ich ma przekazywać – tak bezpośrednio, jak to w ogóle w przypadku słowa jest możliwe – myśl, że dana osoba sama wytworzyła w swojej psychice takie urządzenie kontrolne, że jej nad-ja (czy janadrzędne) stanowi rezultat jej własnych doświadczeń, pragnień, potrzeb i lęków, rezultat tego, czym owe doświadczenia, pragnienia, potrzeby i lęki były dla niej samej, oraz że urządzenie to zyskało władzę nad nią dlatego, że sama umieściła w nim uwewnętrznione wymogi co do siebie samej, jakie sobie stawiała i stawia. Dzięki takiemu osobistemu zrozumieniu tego terminu łatwo pojmie ona, że u innych dzieje się podobnie i że nad-ja (czy ja nadrzędne) pełni tę samą rolę w psychice drugiego człowieka. Gdyby zamiast wprowadzać słowo superego, utworzono angielskie złożenie, w którego skład wchodziłoby „ja”, czytelnik łatwo i momentalnie wyczułby, że to on sam właśnie musi borykać się z tą częścią własnej psychiki. Cząstka słowna natomiast, która ma charakter dookreślający, über, przekazuje jedynie to, że pojęcie owo odnosi się do tych przejawów naszej psychiki, które roszczą sobie prawo do rządzenia nami w imię swojej nadrzędności9.

Dzięki przytoczonym wyjaśnieniom czytelnik, który chce przystąpić do lektury niniejszej książki, a z podstawowymi pojęciami, które tam napotka, nie był jeszcze obeznany, zyskał chyba najlepsze wprowadzenie do psychoanalitycznego rozumienia człowieka, które leży u podstaw rozważań autora o znaczeniach i wartościach baśni. Ale właśnie pozostaje jeszcze sprawa polskich odpowiedników podstawowych pojęć psychoanalitycznych, o których mowa.

Bettelheim, pisząc książkę o baśniach dla czytelników anglojęzycznych, posługiwał się w niej przyjętymi w psychoanalitycznej terminologii angielskiej łacińskiego pochodzenia terminami id, ego, superego. Gdy książkę tę przed laty tłumaczyłam, zachowałam owe terminy, skoro autor ich używał, co wydawało mi się tym bardziej właściwe, że, jak już wspomniałam, przyjęły się one ‒ choć istnieją już dawniejsze odpowiedniki polskie ‒ we współczesnej terminologii psychoanalitycznej u nas. Kiedy jednak poznałam rozważania Bettelheima w późniejszej jego pracy Freud i dusza ludzka, uznałam, że w przekładzie jego książki o baśniach nie mogę już tych terminów zostawić. Ale czym je zastąpić?

Ten problem terminologiczny stał się nie do uniknięcia przy tłumaczeniu właśnie pracy Bettelheima o Freudzie. Nie mogłam oczywiście posługiwać się terminami id, ego, superego, poddawanymi w niej miażdżącej krytyce. Ze względów gramatycznych nie dało się też zastosować dawniejszych odpowiedników polskich: das Es ‒ ono, das Ich ‒ jaźń, das Über-Ich ‒ nad-jaźń, które, choć bardzo bliskie intencjom znaczeniowym Freuda, mają też inne jeszcze mankamenty, nadto, kłóciłyby się z wywodami Bettelheima. Wprowadziłam więc, wyjaśniając to we wstępnej Nocie, odpowiedniki to, ja i nad-ja, wyróżniane kursywą dla odróżnienia ja w sensie węższym, Freudowskim, oznaczającym część psychiki, od „ja” w cudzysłowie, kiedy to zgodnie z powszechnym użyciem chodzi o całość czyjejś psychiki czy osobowości. Co wszakże zrobić z takim ja w języku mówionym? Gdy nie można zastosować żadnych odróżniających znaków graficznych? Już wtedy więc szukałam czegoś lepszego. I wspomniałam w owej Nocie, żesens Freudowski oddawałyby chyba najlepiej – przy wszystkich niemożliwościach gramatycznych polszczyzny – odpowiedniki to we mnie, ja we mnie i nad-ja we mnie. Proszę raz jeszcze wmyślić się w sens Freudowski, wyjaśniany tak przekonywająco przez Bettelheima – i porównać.

Wprowadzenie tak brzmiących terminów do przekładu Freuda i duszy ludzkiej byłoby zbyt nieporęczne. Mimo wszystko jednak sens (i wszystkie jego ukazane tutaj konsekwencje) jest ważniejszy od poręczności. Toteż już w drugim wydaniu tłumaczenia książki Bettelheima o baśniach dokonałam odpowiednich zmian. Nie są one radykalne, są bardzo łagodne.

Czytelnikom, którzy nawykli już do żargonu id, ego, superego, ułatwiam próbne przejście do terminologii to we mnie, ja we mnie, nad-ja we mnie (utworzonej ze zwykłych polskich słów, łatwych do intuicyjnego nawet zrozumienia i zastosowania bezpośrednio do siebie), podając ją w nawiasach, w formie dostosowanej do kontekstu, po danym terminie żargonowym. Natomiast czytelnikom, którzy przeciwnie, dotychczas nie zetknęli się z żargonem id, ego, superego, ułatwiam z kolei w ten sam sposób zrozumienie – i co równie ważne, odczucie – o co chodzi, gdy napotkają ten żargon w innych polskich tekstach psychoanalitycznych. I nie tylko psychoanalitycznych, bo rozpowszechnił się on u nas także poza samą psychoanalizą.

W każdym z kolejnych wydań tego przekładu dokonywałam pewnych zmian, które w moim przekonaniu jaśniej oddawały sens wywodów autora (prostowałam też drobne omyłki); tak jest także w niniejszym, czwartym wydaniu. Najważniejszą zmianą jest teraz oddawanie angielskiego repression w tekście Bettelheima przez wyparcie, a nie przez stłumienie, co objaśniam w odpowiednim miejscu tłumaczonych rozważań.

Już w drugim wydaniu wprowadziłam inną ważną zmianę pod wpływem tego, o czym pisze Bettelheim w pracy Freud i dusza ludzka. Wmyśliwszy się jeszcze raz uważnie w to, o czym mowa w tych fragmentach tekstu książki Cudowne i pożyteczne, w których Bettelheim posługuje się jeszcze sam ‒ zgodnie z krytykowanym później w książce o Freudzie zwyczajem psychoanalitycznym angielskim ‒ słowem mind, uznałam, że w niektórych przypadkach właściwsza jest psychika, a nie umysł, jak dawałam poprzednio. Jednak i wtedy, jak sądzę, nie popełniałam błędu.

Bo w tradycji europejskiej to, co rozumie się przez „umysł”, ma właśnie ten szeroki charakter, o który współcześnie chodzi w pojęciu „psychiki”: „umysł” to bynajmniej nie jest w tej tradycji tylko „intelekt”, czubek głowy człowieka, tak jak „myślenie” to nie jest tu tylko logiczno-pojęciowe rozumowanie czy tylko to, co w człowieku racjonalne. Wbrew rozpowszechnionym obecnie, a całkowicie mylnym wyobrażeniom, nie taki wąski, intelektualistyczny i racjonalistyczny sens miało dla Kartezjusza jego słynne „myślę, więc jestem”. Jak nie miało go w filozofii europejskiej jeszcze przez całe następne stulecie. W równie słynnej, osiemnastowiecznej Logice Condillaca czytamy według starego polskiego przekładu:

Myśleć jest to czuć, uważać, czyli dawać baczność, porównywać, sądzić, rozważać, imaginować, żądać, mieć namiętności, spodziewać się, obawiać się itd.

Toteż wszystko, o czym w tej książce mowa, tworzy szczególnego rodzaju elementarz człowieczy. Gdy się w jej lekturę nieśpiesznie zagłębiać, może stawać się, mówiąc szekspirowskimi słowami, „małą akademią sztuki istnienia, cichą i skupioną”. Pomagając nam w budowaniu i zachowywaniu własnego, dojrzałego, niezależnego „ja”, a przez to w obronie podstawowych ludzkich wartości.

Danuta Danek

2023

PODZIĘKOWANIA

Wielu ludzi miało swój udział w tworzeniu baśni. Wielu ludzi ma też swój udział w powstaniu niniejszej książki. Przede wszystkim dzieci, których reakcje uprzytomniły mi, jak doniosłą rolę odgrywają baśnie w ich życiu, oraz psychoanaliza, która pozwoliła mi dotrzeć do głębszych znaczeń baśniowych. Wprowadzenie w cudowny świat baśni zawdzięczam matce; gdyby nie wpływ, jaki na mnie wywarła, nigdy by do napisania tej książki nie doszło. Podczas pracy nad nią wielu przyjaciół okazało miłe zainteresowanie zajmującymi mnie problemami; przekazali mi oni liczne pomocne uwagi. Wyrazy wdzięczności niechaj przyjmą Marjorie i Al Flarsheim, Frances Gitelson, Elizabeth Goldner, Robert Gottlieb, Joyce Jack, Paul Kramer, Ruth Marquis, Jacqui Sanders, Linnea Vacca i wielu innych.

Rękopis mój zredagowała Joyce Jack; dzięki jej cierpliwości i niezwykle wnikliwemu opracowaniu otrzymał on obecną postać. W osobie Roberta Gottlieba miałem szczęście znaleźć wydawcę, o jakim marzy każdy autor, bo łączącego subtelne, dodające zachęty zrozumienie z głębokim krytycyzmem.

Nie mniejszą wdzięczność chciałbym także wyrazić Fundacji Spencera, której stypendium pozwoliło mi książkę napisać. Życzliwe i przyjazne zrozumienie ze strony H. Thomasa Jamesa, prezesa Fundacji, było dla mnie nieocenionym wsparciem.

WSTĘP

WALKA O NADANIE SENSU WŁASNEJ EGZYSTENCJI

Jeśli nie chcemy żyć z dnia na dzień, ale pragniemy w pełni świadomie przeżywać własną egzystencję, wówczas naszą największą potrzebą i najtrudniejszym zadaniem jest znalezienie jej sensu. Wiadomo powszechnie, jak wielu ludzi traci chęć do życia i zaprzestaje wszelkich wysiłków, ponieważ wymknęło im się znaczenie własnej egzystencji. Nie pojmuje się go nagle w określonym wieku, nawet po osiągnięciu dojrzałości liczonej w latach. Odwrotnie, dojrzałość psychiczną zdobywa się dopiero wówczas, gdy dochodzimy do głębokiego zrozumienia, jaki może lub powinien być sens naszego życia. A zrozumienie takie jest rezultatem długiego rozwoju: w każdym wieku poszukujemy pewnego minimum owego sensu – i winniśmy być zdolni do tego, aby go odnaleźć – zgodnie z przebywaną fazą rozwojową umysłu i aktualnymi możliwościami rozumienia.

Wbrew starożytnemu mitowi, mądrość nie wyłania się w jednej chwili, w pełni ukształtowana, jak Atena z głowy Zeusa; dochodzi się do niej niezmiernie powoli, a jej początki są całkowicie irracjonalne. Mądre zrozumienie sensu własnej egzystencji na tym świecie można zyskać dopiero wówczas, gdy jest się dorosłym, na podstawie przeżytych doświadczeń. Niestety, bardzo wielu rodziców pragnie, aby umysły dzieci funkcjonowały tak samo jak ich własne – podczas gdy dojrzałe pojmowanie samego siebie i świata, a także wyobrażenia, dotyczące sensu życia, muszą rozwijać się równie powoli jak ciało i umysł.

Najważniejsze, a zarazem najtrudniejsze zadanie w chowaniu dzieci, tak dawniej, jak dziś, to pomaganie im w znajdowaniu sensu własnego życia. Aby to osiągnąć, muszą one przejść przez wiele doświadczeń związanych z dorastaniem. Dziecko musi w miarę swego rozwoju uczyć się krok po kroku lepiej rozumieć siebie; pozwala mu to lepiej rozumieć innych ludzi, a w rezultacie – nawiązywać z nimi więzi pełne znaczenia i wzajemnych satysfakcji.

Chcąc odnaleźć głębszy sens życia, trzeba być zdolnym do wyjścia poza ciasne granice egzystencji egocentrycznej oraz wierzyć w możność wniesienia – jeśli nie teraz, to kiedyś w przyszłości – istotnego wkładu w swoje życie. Poczucie to jest konieczne, jeśli chce się być zadowolonym z siebie i z tego, co się robi. Ażeby nie być zdanym na łaskę losu, trzeba rozwijać własne zasoby wewnętrzne – w taki sposób, by uczucia, wyobraźnia i intelekt wzajemnie wspierały się i wzbogacały. Uczucia pozytywne dają nam siły potrzebne do rozwijania naszej racjonalności; nadzieja na przyszłość jest dla nas jedynym oparciem pośród nieuchronnych przeciwności losu.

Jako wychowawca i psychoterapeuta dzieci, cierpiących na poważne zaburzenia emocjonalne, miałem za główne zadanie przywrócić im poczucie, że własne życie ma sens. Praca nad tym dowiodła mi, że dzieci nie wymagałyby specjalnego leczenia, gdyby chowano je tak, iż życie miałoby dla nich sens. Musiałem dociec, jakie doświadczenia życiowe dziecka najbardziej sprzyjają temu, żeby własne życie miało dla niego sens; dzięki jakim doświadczeniom życie w ogóle ma więcej znaczenia. Najważniejszy jest w tej dziedzinie wpływ rodziców i innych osób opiekujących się dzieckiem, a następnie – dziedzictwa kultury, jeśli jest ono przekazywane dziecku we właściwy sposób. Młodszemu dziecku przekazują je najlepiej utwory literackie.

Zważywszy te fakty, uznałem, że poważna część literatury, mającej rozwijać umysł i osobowość dziecka, jest bardzo niezadowalająca, nie pobudza bowiem i nie wzmacnia tych jego zasobów, które są mu najbardziej potrzebne przy rozwiązywaniu trudnych problemów wewnętrznych. Elementarze, z których dziecko uczy się czytać w przedszkolu, a potem w szkole, mają jedynie na celu rozwijanie technicznej sprawności, w oderwaniu od treści. Przeważająca część tzw. „literatury dziecięcej” stara się albo bawić, albo pouczać, albo łączyć naukę z zabawą. Lecz większość tych książek ma treść tak płytką, że nie dają one nic istotnego. Zdobywanie określonej sprawności, takiej jak umiejętność czytania, staje się bezwartościowe, jeżeli poznawane dzięki niej treści nie wnoszą nic ważnego do naszego życia.

Wszyscy jesteśmy skłonni oceniać przyszłą wartość jakiegoś działania na podstawie tego, co daje nam ono obecnie. Odnosi się to zwłaszcza do dziecka, ponieważ w znacznie większej mierze niż człowiek dorosły żyje ono teraźniejszością, i choć przeżywa lęki o własną przyszłość, ma jedynie bardzo niejasne wyobrażenie o tym, jaka będzie i czego będzie od niego wymagała. Jeżeli opowieści, których dziecko słucha albo które czyta, są jałowe, myśl, że opanowanie umiejętności czytania pozwoli mu w przyszłości wzbogacić swoje życie, stanowi dla niego jedynie pustą obietnicę. Największą wadą wspomnianych książek dla dzieci jest to, że okradają dziecko z tej wartości, jakiej powinno mu dostarczać obcowanie z literaturą, a jaką jest umożliwienie mu wglądu w głębsze znaczenie życia i w sprawy, które są dla dziecka najważniejsze w danej fazie rozwoju.

Jeśli opowieść ma naprawdę przykuć uwagę dziecka, musi je zabawić i obudzić w nim ciekawość. Jeśli jednak ma wzbogacić jego życie, musi pobudzać wyobraźnię, pomóc dziecku w rozwijaniu inteligencji i porządkowaniu uczuć, musi mieć związek z jego lękami i dążeniami oraz umożliwić mu pełne rozeznanie własnych trudności, a zarazem poddać sposoby rozwiązywania nękających je problemów. Krótko mówiąc, musi się odnosić jednocześnie do wszystkich aspektów dziecięcej osobowości i niczego przy tym nie bagatelizować. Przeciwnie, winna traktować trudne dylematy dziecięce z całą powagą, a zwłaszcza budzić w dziecku wiarę w siebie i w swoją przyszłość.

Z tych i wielu innych powodów żadna „literatura dziecięca” (poza nielicznymi wyjątkami) nie może się równać – jeśli chodzi o wzbogacanie wewnętrzne i przynoszone satysfakcje, i to zarówno w przypadku dzieci, jak dorosłych – z wywodzącą się z folkloru baśnią. To prawda, że w warstwie zewnętrznej baśnie niewiele mówią o specyficznych warunkach życia we współczesnym społeczeństwie masowym; baśnie powstały na długo przedtem, zanim pojawiło się ono w historii. Jednak o wewnętrznych problemach istoty ludzkiej i właściwych sposobach radzenia sobie z jej trudnym położeniem w każdym społeczeństwie baśnie mówią znacznie więcej niż jakikolwiek inny rodzaj opowieści dostępnych dziecku. Ponieważ dziecko ma nieustannie do czynienia z otaczającym je społeczeństwem, na pewno nauczy się stawiać mu czoło, jeżeli tylko pozwolą mu na to zasoby wewnętrzne.

Własne życie wydaje się często dziecku niepojęte, dlatego tym bardziej potrzebuje ono sposobności, by móc lepiej zrozumieć siebie w złożonym świecie, z którym będzie musiało się uporać. Dlatego trzeba mu pomóc w pewnym uporządkowaniu chaotycznych emocji. Potrzebuje ono wskazówek, jak wprowadzić ład do swego wewnętrznego domostwa, aby następnie móc nadać ład swemu życiu. Nadto – a w obecnym momencie naszej historii nie wymaga to chyba specjalnych uzasadnień – potrzebuje wychowania, które w subtelny sposób, jedynie przez ukazywanie następstw, pokazywałoby mu wartość zachowań, zgodnych z wymogami moralności, nie za pośrednictwem abstrakcyjnych pojęć etycznych, lecz poprzez to, co widzialnie i dotykalnie dobre, i tym samym mające dla dziecka znaczenie.

Tego rodzaju znaczenie dziecko odnajduje w baśniach. Poeci od dawna o tym wiedzieli, jak zresztą o wielu innych prawdach odkrytych przez współczesną psychologię. Schiller napisał: „W baśniach opowiadanych mi w dzieciństwie kryje się głębsze znaczenie niż w prawdach, o których poucza życie” (Dwaj Piccolomini, akt III, scena 4).

Opowiadane wciąż na nowo przez stulecia (jeśli nie tysiąclecia), baśnie wysubtelniały się, zyskując zdolność przekazywania zarówno znaczeń jawnych, jak ukrytych, jednoczesnego przemawiania do wszystkich warstw osobowości ludzkiej, przekazywania swych treści w taki sposób, że dostępne są w równej mierze nieuczonemu umysłowi dziecka, jak wysoko rozwiniętej umysłowości dorosłego. Przyjęto w nich psychoanalityczny model osobowości ludzkiej, kierując doniosłe przekazy do świadomej, przedświadomej i nieświadomej sfery psychiki, niezależnie od tego, na jakim poziomie każda z tych sfer w danym momencie funkcjonuje u konkretnego słuchacza. Opowieści te dotyczą uniwersalnych problemów człowieka, zwłaszcza tych, które zajmują umysł dziecka, przemawiają do jego zaczynającego się kształtować ego (do jego ja w nim) i pobudzają jego rozwój, łagodząc zarazem przedświadome i nieświadome napięcia. W miarę rozwoju fabuły zostają uwyraźnione i ucieleśnione presje id (presje tego w nas); jednocześnie opowieść ukazuje, jak zezwolić na zadośćuczynienie tym spośród nich, które zgodne są z wymaganiami ego (ja w nas) i superego (nad-ja w nas).

Jednakże, jeśli zainteresowałem się baśniami, to nie w rezultacie takiej formalnej analizy ich zalet. Przeciwnie, zainteresowanie moje zrodziło się z pytania, dlaczego dzieci, z którymi miałem do czynienia – normalne i odbiegające od normy, a przy tym mniej lub bardziej inteligentne – czerpią z baśni, wywodzących się z folkloru10, więcej satysfakcji niż z jakichkolwiek innych opowieści dla dzieci.

Im bardziej starałem się przeniknąć, dlaczego baśnie z takim powodzeniem wzbogacają wewnętrzne życie dziecka, tym wyraźniej zdawałem sobie sprawę, że w sposób znacznie głębszy niż cokolwiek, co napisano, uwzględniają one rzeczywisty stan, w jakim dziecko znajduje się pod względem psychicznym i emocjonalnym. Mówią one o dręczących je konfliktach wewnętrznych tak, że dziecko je nieświadomie rozumie, oraz – nie bagatelizując niezwykle poważnych zmagań wewnętrznych, towarzyszących wzrastaniu – podają przykłady zarówno chwilowego, jak trwałego wyjścia z opresji wewnętrznych.

Gdy stypendium Fundacji Spencera pozwoliło mi podjąć badania nad tym, jaki wkład mogłaby wnieść psychoanaliza w wychowanie dzieci, uznałem, że skoro czytanie dzieciom i czytanie przez dzieci należy do podstawowych środków wychowawczych, dobrze byłoby wykorzystać tę sposobność, aby dokładniej i głębiej zbadać, dlaczego baśnie, wywodzące się z folkloru, stanowią w wychowaniu dzieci tak cenną pomoc. Mam nadzieję, że właściwe zrozumienie jedynych w swoim rodzaju wartości baśni skłoni rodziców i nauczycieli do przywrócenia baśniom ważnego miejsca, jakie przez wieki zajmowały w życiu dziecka.

BAŚŃ I PROBLEMY EGZYSTENCJALNE

Jeśli dziecko ma sobie poradzić z psychologicznymi problemami wzrastania – takimi jak zawody narcystyczne11, trudności edypalne12, rywalizacja między rodzeństwem, uwolnienie się od zależności dziecięcych, osiągnięcie poczucia własnej odrębności osobowej i własnej wartości oraz wyrobienie w sobie poczucia powinności moralnych – musi mieć możność rozumienia tego, co dzieje się w świadomej sferze jego psychiki, tak aby mogło radzić sobie również z tym, co dzieje się w jego nieświadomości. Może ono to uzyskać nie w ten sposób, że dzięki racjonalnym wyjaśnieniom pojmie, jaka jest natura i treść jego nieświadomości, ale oswajając się z nią w fantazjach na jawie – przez przetrawianie, przekształcanie i wzbogacanie imaginacyjne elementów opowieści, na które zareagowało w sferze nieświadomej. Tym samym wmieszcza ono treści nieświadome w świadome fantazje, co umożliwia mu uporanie się z owymi treściami. Tu właśnie baśnie okazują swą nieocenioną wartość, bo ofiarowują dziecku takie obszary wyobraźniowe, których nie odkryłoby samo. A jeszcze ważniejszą rzeczą jest, że forma i struktura baśni poddają dziecku obrazy, z których może korzystać, kształtując własne fantazje na jawie, przez co może też nadawać lepszy kierunek swemu życiu.

Zarówno u dziecka, jak u dorosłego nieświadomość w potężny sposób wpływa na zachowanie. Kiedy treści nieświadome nie mają dostępu do świadomości, wówczas albo określone obszary świadomości zostają opanowane przez elementy pochodne od owych treści nieświadomych, albo dana jednostka zmuszona jest utrzymywać tak silną kontrolę nad nimi, mającą charakter wewnętrznego przymusu, że osobowość jej może doznać okaleczenia. Jeśli jednak treści nieświadome dopuszczane są w pewnej mierze do świadomości i mogą znajdować wyraz w dziedzinie wyobraźni, wówczas możliwości wyrządzania przez nie szkody – nam samym czy innym – są znacznie ograniczone; część siły, z jaką treści te oddziaływują, może wówczas zostać wprzęgnięta do celów pozytywnych. Jednakże większość rodziców uważa, że należy odwracać uwagę dziecka od tego wszystkiego, co stanowi jego największą udrękę: od nieokreślonych, niedających się wysłowić lęków i chaotycznych, gniewnych, a nawet gwałtownych fantazji. Wielu rodziców sądzi, że dziecko powinno stykać się jedynie z rzeczywistością świadomości oraz z obrazami, które sprawiają przyjemność i są zgodne z naszymi życzeniami – że winno mieć do czynienia tylko z jasnymi stronami życia. Jednakowoż tego rodzaju jednostronny pokarm żywi umysł też wyłącznie w jednostronny sposób, a tymczasem życie ma nie tylko jasne strony.

Istnieje rozpowszechniony zwyczaj ukrywania przed dziećmi, że źródło tego, iż w życiu bywa źle, leży w znacznej mierze w naszej własnej naturze – w przejawianej przez wszystkich ludzi pochopności do działania agresywnego, aspołecznego, egoistycznego, do działania, które wywoływane jest przez gniew lub lęk. Chcemy, aby nasze dzieci wierzyły, że przeciwnie, wszyscy ludzie są na wskroś dobrzy. Dzieci wiedzą wszakże, iż one nie zawsze są dobre; a często, nawet gdy są dobre, to wbrew własnym chęciom. Pozostaje to w sprzeczności z tym, co mówią rodzice, i sprawia, że dziecko samemu sobie wydaje się potworem.

W dominującej obecnie kulturze pragnie się stwarzać pozór, zwłaszcza jeśli chodzi o dzieci, że ciemna strona człowieka nie istnieje, i wyznaje się optymistyczną wiarę w coraz-lepszość. Również psychoanaliza jest uważana za coś, co ma uczynić życie lekkim – ale nie takie były intencje jej twórcy. Celem psychoanalizy jest pomaganie człowiekowi, by mógł zyskać możność zaakceptowania problematycznej natury życia, nie dając się pokonać przez nią ani przed nią nie uciekając. Recepta Freuda brzmi, że tylko wówczas, gdy człowiek podejmie odważnie walkę, która sprawia przemożne wrażenie niedającej żadnych szans, może on wymóc na swym istnieniu sens.

To właśnie w najróżnorodniejszy sposób przekazują dziecku baśnie: walka z poważnymi trudnościami jest w życiu nieunikniona, jest ona nieodłączną częścią istnienia ludzkiego – ale jeśli się nie ucieka przed nią, lecz niewzruszenie stawia czoło niespodzianym i często niesprawiedliwym ciosom, pokonuje się wszelkie przeszkody i w końcu odnosi zwycięstwo.

Współczesne opowieści dla dzieci przeważnie wymijają owe problemy egzystencjalne, mimo że są one najważniejsze dla nas wszystkich. Zwłaszcza dziecko bardzo potrzebuje sugestii – przekazywanych w formie symbolicznej – jak radzić sobie z tymi problemami i w bezpieczny sposób przebywać drogę, wiodącą ku dojrzałości. „Bezpieczne” opowieści współczesne nie mówią nic o śmierci i starości, o ograniczeniach naszej egzystencji i pragnieniu życia wiecznego. Baśń, przeciwnie, konfrontuje dziecko w uczciwy sposób z podstawowymi problemami egzystencjalnymi człowieka.

I tak, fabuła wielu baśni zaczyna się od śmierci matki czy ojca, co stwarza – jak w rzeczywistym życiu (realnie lub w sferze obaw) – niezwykle bolesne problemy. W innych baśniach matka czy ojciec, dożywszy późnego wieku, postanawiają ustąpić wobec nowego pokolenia. Ale przedtem następca musi wykazać, że zdolny jest przejąć dziedzictwo i że jest tego godny. Baśń Trzy piórka ze zbioru braci Grimm13 zaczyna się w ten sposób: „Żył raz pewien król, który miał trzech synów. […] Kiedy był już stary i słaby, nie wiedział, któremu synowi przekazać królestwo”. Aby wątpliwości rozstrzygnąć, daje każdemu z nich trudne zadanie; ten, który wywiąże się z niego najlepiej, zostanie królem po jego śmierci.

Jest charakterystyczną właściwością baśni, że ukazuje pewien problem egzystencjalny w sposób prosty i zwarty. Pozwala to dziecku problem ten uchwycić, bo pokazany jest w najistotniejszej formie, podczas gdy bardziej złożona fabuła utrudniłaby dziecku jego zrozumienie. Baśń upraszcza wszystkie sytuacje. Wszystkie postacie zostają w niej zarysowane z wielką wyrazistością. Szczegóły zaś – jeśli nie mają naprawdę istotnej wagi – są pomijane. Bohater baśniowy reprezentuje określony typ, a nie niepowtarzalne indywiduum.

Przeciwnie niż w wielu współczesnych opowieściach dla dzieci, w baśniach niegodziwość jest równie wszechobecna jak cnota. Praktycznie w każdej baśni w jedne postacie i ich uczynki wcielone zostaje dobro, w inne – zło; podobnie wszechobecne jest dobro i zło w życiu, a skłonność do jednego i drugiego przejawia się w każdym człowieku. Właśnie ta dwoistość stwarza problem moralny, a jego rozwiązywanie wymaga walki.

Zło przedstawia się w baśniach w sposób, który go nie pozbawia atrakcyjności – symbolizowane jest przez potęgę olbrzyma czy smoka, moc czarownicy, przebiegłość królowej w Królewnie Śnieżce – i często zyskuje chwilową przewagę. W wielu baśniach uzurpatorowi udaje się na pewien czas zająć miejsce bohatera – jak w przypadku niegodziwych sióstr w Kopciuszku. Jeśli zanurzenie się w świat baśniowy przynosi pewne kształcące doświadczenie moralne, to nie dlatego, że postać niegodziwa zostaje w zakończeniu baśni ukarana, choć nie jest to pozbawione wagi. W baśniach, jak w życiu, kara lub obawa przed karąjedynie w bardzo ograniczonej mierze powstrzymuje przed popełnieniem zbrodni.Przeświadczenie, że zbrodnia nie popłaca, jest o wiele lepszym środkiem zapobiegawczym, toteż w baśniach postać niegodziwa zawsze ponosi klęskę. I nie dlatego baśń zachęca do powinności moralnych, że cnota na koniec zwycięża, ale dlatego, że bohater jest dla dzieckapostacią bardziej pociągającą niż inne osoby występujące w baśni i że identyfikuje się ono z nim, gdy toczy on wszystkie swe walki.W procesie owej identyfikacji dziecko wyobraża sobie, że wraz z bohaterem przechodzi jego próby i cierpienia, i że tryumfuje wraz z nim, gdy cnota odnosi zwycięstwo. Dziecko dokonuje tej identyfikacji całkowiciesamodzielnie, a utożsamiając się z bohaterem w jego wewnętrznych i zewnętrznych zmaganiach, przejmuje tym samym sens moralny baśni.

Postacie baśniowe nie są ambiwalentne – nie są zarazem dobre i złe, jak my wszyscy w życiu realnym. Ponieważ w umyśle dziecka dominuje biegunowość, charakterystyczna jest ona także dla baśni. Postać jest albo dobra, albo zła; nic pośredniego nie istnieje. Jeden z braci jest głupi, drugi mądry. Jedna z sióstr jest cnotliwa i pracowita, pozostałe są niegodziwe i leniwe. Jedna jest piękna, pozostałe są brzydkie. Jedno z rodziców jest na wskroś dobre, drugie jest z gruntu złe. Zestawianie postaci przeciwstawnych nie ma na celu uwydatniania, które zachowanie jest właściwe – jak to się dzieje w przypadku opowieści budujących. (Spotyka się baśnie, niewprowadzające płaszczyzny moralnej, w których dobro i zło, piękność i brzydota nie grają żadnej roli). Ukazywanie postaci tak biegunowo przeciwstawnych pozwala dziecku łatwiej uchwycić zachodzącą między nimi różnicę, niż gdyby były one przedstawione w sposób bliższy rzeczywistemu życiu, to znaczy z uwzględnieniem całej złożoności, która właściwa jest realnym ludziom. Na niejednoznaczność ludzką jest jeszcze za wcześnie dla dziecka, którego osobowość nie jest jeszcze względnie skonsolidowana. Aby to mogło u niego nastąpić, potrzebuje pozytywnych identyfikacji. Wówczas dopiero zyskuje podstawę, by rozumieć, że ludzie bardzo różnią się między sobą i że trzeba wybierać, kim się chce być. Biegunowa przeciwstawność postaci baśniowych ułatwia tę podstawową decyzję, od której zależy cały dalszy rozwój osobowości.

Nadto, dziecko uwzględnia w swoich wyborach nie tyle fakt, że postać postępuje dobrze lub źle, ile sympatię bądź antypatię, jaką w nim ona wzbudza. Tym łatwiej identyfikuje się z postacią dobrą (i odrzuca złą), im jest ona prostsza i bardziej bezpośrednia. A identyfikuje się z nią nie dlatego, że jest dobra, lecz dlatego, że położenie, w jakim się ta postać znajduje, budzi w nim głęboki, pozytywny oddźwięk. Dziecko nie zadaje sobie pytania, czy chce być dobre, ale pytanie, do kogo chce się upodobnić. I rozstrzyga je, umieszczając bez zastrzeżeń siebie w bohaterze baśniowym. Jeśli postać ta jest dobra, dziecko również chce być dobre.

Baśnie niewprowadzające płaszczyzny moralnej, w których nie ma przeciwstawienia postaci dobrych i złych, służą zupełnie innemu celowi. I tak, opowieści o kocie w butach, który dzięki przebiegłości zapewnia bohaterowi sukces, czy o Dżeku, który kradnie skarb olbrzymowi14, wpływają na rozwój dziecka nie przez zachęcanie do wyboru między dobrem a złem, ale przez to, że przekazują dziecku nadzieję, iż nawet najsłabszym może się w życiu udać. Ostatecznie, na co przydać się może komuś postanowienie, że będzie dobry, jeśli czuje się kimś tak marnym, że obawia się, iż nigdy do niczego nie dojdzie? Baśnie tego rodzaju nie dotyczą wyborów moralnych, ale mają na celu przekonywanie dziecka, że może osiągnąć powodzenie. To także bardzo istotny problem egzystencjalny: czy stawić czoło życiu, będąc przekonanym, że zdoła się pokonać życiowe trudności – czy też oczekiwać, że poniesie się klęskę.

Głębokie konflikty wewnętrzne, wywodzące się z naszych popędów pierwotnych i gwałtownych uczuć, są całkowicie nieobecne w większości współczesnej literatury dziecięcej i dlatego dziecko jest w tej dziedzinie całkowicie pozbawione pomocy. Tymczasem miewa ono rozpaczliwe poczucie, że jest samotne i opuszczone oraz często doświadcza śmiertelnego lęku. Na ogół nie umie wyrazić swoich uczuć w słowach albo może je wyrazić tylko pośrednio: poprzez lęk przed ciemnością, przed jakimś zwierzęciem, poprzez niepokój, jaki budzi w nim własne ciało. Ponieważ spostrzeganie takich doznań u dziecka budzi złe samopoczucie rodziców, starają się oni ich nie dostrzegać lub pomniejszają lęki przez nie wyrażane, sprowadzając je do wymiarów własnego niepokoju i sądząc, że tym samym uśmierzają lęki dziecka.

Baśń, przeciwnie, traktuje owe egzystencjalne lęki i dylematy całkowicie poważnie i zawiera bezpośrednie odniesienia do nich: do potrzeby, aby być kochanym, i lęku, że się jest uważanym za kogoś pozbawionego wartości; do miłości życia i lęku przed śmiercią. Co więcej, baśń ofiarowuje rozwiązania tego rodzaju, że są one dziecku dostępne na jego poziomie rozumienia. Wnosi na przykład problem ludzkiego pragnienia, aby żyć wiecznie, wprowadzając takie zakończenie: „I jeśli nie umarli, to żyją do dziś”. Inne zakończenie baśniowe: „I żyli odtąd długo i szczęśliwie” – ani na chwilę nie wprowadza dziecka w błąd, że można żyć bez końca. Wskazuje jednak, że istnieje coś, co może złagodzić ból wywoływany krótkością naszego życia na ziemi: przynosząca prawdziwe satysfakcje więź z drugim człowiekiem. Baśń powiada, że jeśli uda nam się więź taką stworzyć, osiągamy najgłębsze poczucie bezpieczeństwa emocjonalnego, jakie możliwe jest dla człowieka, oraz maksymalną trwałość więzi, i że jest to jedyna rzecz, która może rozproszyć lęk przed śmiercią. Baśń powiada, że w prawdziwie dojrzałej miłości spełnia się to, co jest źródłem tęsknoty za życiem wiecznym. Taki jest sens końcowej formuły wielu baśni: „A potem jeszcze długo w szczęściu żyli”.

Osoby mało obeznane z baśniami przypisują podobnym zakończeniom nierealistyczny charakter życzeniowy, nie dostrzegając wcale, jak doniosły przekaz kierują one do dziecka. Baśnie te mówią mu, że nawiązanie prawdziwej więzi międzyosobowej wyzwala z dręczącego lęku przed odłączeniem (który stanowi osnowę fabuły wielu baśni, ale zawsze w zakończeniu zostaje rozproszony). Baśnie te powiadają nadto, że – wbrew temu, co dziecko sądzi i czego pragnie – nie wyzwoli się ono z tego lęku, jeśli będzie się wiecznie trzymało matki. Jeśli będzie usiłowało uwolnić się od lęku przed odłączeniem i od lęku przed śmiercią, czepiając się kurczowo rodziców, spotka je los Jasia i Małgosi, w okrutny sposób zmuszonych do opuszczenia domu.

Jedynie wkraczając w świat, bohater baśniowy (dziecko) może odnaleźć siebie; jedynie wkraczając w świat oraz odnajdując siebie, może on spotkać inną istotę ludzką, z którą będzie mógł żyć długo i szczęśliwie, to jest nie doznając już nigdy lęku przed odłączeniem. Baśń skierowana jest ku przyszłości i skłania dziecko – w sposób, przemawiający zarówno do świadomej, jak do nieświadomej sfery jego psychiki – aby zrezygnowało z dziecięcej potrzeby zależności i osiągnęło egzystencję niezależną, przynoszącą więcej zadowolenia.

W dzisiejszych czasach dzieci nie chowają się już w zapewniających bezpieczeństwo, wielopokoleniowych i rozgałęzionych rodzinach czy w ściśle zintegrowanych społecznościach lokalnych. Toteż obecnie jest rzeczą jeszcze ważniejszą niż w czasach, kiedy baśnie powstały, aby dostarczać dziecku obrazów, w których bohater, zmuszony samotnie wyruszyć w świat i nie wiedząc początkowo nic o tym, co najważniejsze, znajduje w świecie bezpieczne miejsce, do którego zdążał właściwą drogą z głęboką wewnętrzną pewnością.

Podobnie jak współczesne dziecko, które często czuje się osamotnione, bohater baśniowy przez pewien czas również jest osamotniony. Wspiera go bliski kontakt z tym, co pierwotne – z drzewem, zwierzęciem, całą przyrodą; podobnie dziecko bliższe jest tej sferze niż większość dorosłych. Los owych bohaterów przekonuje dziecko, że może czuć się – podobnie jak oni ‒ odrzucone i opuszczone w świecie, błądząc w nim po omacku, ale że będzie – również jak oni – krok po kroku prowadzone w życiu i otrzyma potrzebną pomoc. Współcześnie, w jeszcze większej mierze niż dawniej, dziecko potrzebuje dodających odwagi obrazów, w których istota ludzka mimo swego osamotnienia może nawiązać z otaczającym światem więzi pełne dla niej znaczenia i wartości.

SWOISTOŚĆ BAŚNIOWEJ FORMY ARTYSTYCZNEJ

Baśń, sprawiając dziecku przyjemność, dostarcza mu objaśnień, dotyczących jego psychiki, i wspiera rozwój dziecięcej osobowości. Przekazuje ona swe sensy na tak wielu poziomach i wzbogaca życie dziecka na tyle sposobów, że żadna książka nie jest w stanie zdać z tego w pełni sprawy.

W niniejszej pracy próbuję pokazać, że opowieści baśniowe ukazują w wyobraźniowej formie, na czym polega proces zdrowego rozwoju człowieka i że zachęcają dziecko do tego rozwoju, przedstawiając go w sposób pociągający. Ów proces dojrzewania zaczyna się od oporu stawianego rodzicom i od lęku przed dorastaniem, a kończy się, gdy młoda istota ludzka naprawdę odnajduje siebie, zyskuje niezależność psychiczną i dojrzałość moralną oraz nie przeżywa już płci odmiennej jako zagrażającej czy demonicznej, ale potrafi nawiązać z nią pozytywne więzi. Krótko mówiąc, w książce tej pragnę wyjaśnić, w jaki sposób baśń wnosi tak wielki i pozytywny wkład psychologiczny w wewnętrzne dojrzewanie dziecka.

Oczarowania, jakiego doznajemy, gdy poddajemy się oddziaływaniu baśni, nie wywołują jej psychologiczne treści (choć one również do tego się przyczyniają), ale jej wartości literackie: wywołuje je baśń jako dzieło sztuki. Baśń nie miałaby takiego psychologicznego wpływu na dziecko, gdyby przede wszystkim i nade wszystko nie była dziełem sztuki.

Baśń jest czymś jedynym i swoistym nie tylko pośród form literackich; jest to jedyny wytwór sztuki tak całkowicie zrozumiały dla dziecka. Podobnie jak w przypadku każdego wielkiego dzieła artystycznego, najgłębsze znaczenie baśni będzie dla każdej osoby inne, inne nawet dla tej samej osoby w różnych momentach życia. Dziecko wydobędzie rozmaite znaczenia z tej samej baśni zależnie od swoich zainteresowań i potrzeb w konkretnej fazie rozwoju. Jeśli stworzy mu się sposobność, powróci do danej baśni, gdy będzie gotowe poszerzyć jej dawne znaczenia lub zastąpić je nowymi.

Baśnie jako dzieła sztuki mają wiele aspektów wartych badania, nie tylko psychologiczną treść i psychologiczny wpływ, którym poświęcona jest niniejsza książka. W baśniach na przykład przekazywana jest tradycja naszej kultury i poznając baśnie, dziecko zyskuje jej znajomość15. Jeszcze innemu zagadnieniu, jakim jest jedyny w swoim rodzaju sposób przyczyniania się do moralnego kształcenia dziecka, można by poświęcić cały tom, a nie tylko kilka stronic, na których ledwo zarysowuję ten temat w niniejszej pracy.

Folkloryści zajmują się baśniami w sposób właściwy ich dyscyplinie; językoznawcy i badacze literatury analizują znaczenia zawarte w baśniach z innych punktów widzenia. Jest rzeczą interesującą, że na przykład w wątku Czerwonego Kapturka, którego połyka wilk, niektórzy dopatrują się motywów tego rodzaju, jak noc pochłaniająca dzień, księżyc gaszący słońce, zima następująca po ciepłych porach roku, bóstwo pożerające sakralną ofiarę itd. Niezależnie jednak od tego, że wspomniane interpretacje są bardzo ciekawe, nie wydaje się, by przynosiły cokolwiek rodzicom lub wychowawcom, pragnącym wiedzieć, jakie znaczenie może mieć dana baśń dla dziecka, którego doświadczenie nie ma nic wspólnego z interpretacjami świata dokonywanymi na płaszczyźnie rozważań o naturze i bóstwach niebiańskich.

Baśnie są także pełne motywów religijnych; wiele opowieści biblijnych ma ten sam charakter co baśń. Świadomy i nieświadomy krąg skojarzeń budzony przez baśnie w umyśle osoby słuchającej zależy od ogólnego układu odniesienia, jaki właściwy jest jej życiu, i od tego, czym się ona osobiście zajmuje. Toteż osoby interesujące się religią znajdą w baśniach wiele rzeczy bardzo doniosłych, o których w niniejszej pracy nie wspominam.

Większość baśni powstała w czasach, gdy religia zajmowała najważniejsze miejsce w życiu, stąd ich bezpośredni lub pośredni związek z motywami religijnymi. W Księdze tysiąca i jednej nocy pełno nawiązań do religii islamskiej. Liczne baśnie powstałe w kręgu kultury zachodniej również zawierają treści religijne, ale większość tych baśni jest dziś pomijana i nie są one znane szerszej publiczności, ponieważ w wielu ludziach owe religijne tematy nie budzą już doniosłego oddźwięku, gdy chodzi czy to o pojmowanie świata, czy o własne życie. Przykładem może tu być baśń Dziecko Matki Boskiej, jedna z najpiękniejszych opowieści ze zbioru braci Grimm. Zaczyna się ona podobnie jak Jaś i Małgosia: „W pobliżu wielkiego lasu żył pewien drwal ze swoją żoną”. Podobnie jak w Jasiu i Małgosi, małżonkowie są tak biedni, że nie mogą dłużej wyżywić siebie i trzyletniej córeczki. Poruszona ich rozpaczą, zjawia się Matka Boska i oznajmia, że zaopiekuje się dzieckiem, po czym zabiera je do nieba. Dziewczynka wiedzie tam cudowne życie. Kiedy ma już czternaście lat, Matka Boska powierza jej klucze do trzynaściorga drzwi prowadzących do trzynastu pokoi niebieskich, pozwalając otworzyć dwanaścioro drzwi i zakazując otwierać trzynastych. (Podobny motyw pojawia się też w zupełnie odmiennej opowieści o Sinobrodym). Dziewczynka nie może się oprzeć pokusie. Kłamie, że nie otworzyła trzynastych drzwi i w rezultacie znajduje się z powrotem na ziemi, utraciwszy przy tym mowę. Przechodzi trudne koleje losu, a w pewnym momencie ma zostać spalona na stosie. Wówczas budzi się w niej pragnienie, by wyznać swój grzech i natychmiast odzyskuje możność mówienia. Zostaje ocalona od stosu i Matka Boska obdarza ją „szczęściem na całe życie”. Opowieść ta przekazuje nam pouczenie, że jeśli używamy mowy, aby kłamać, sprowadza to na nas zgubę; lepiej wówczas zostać pozbawionym możności mówienia, jak bohaterka opowieści. Jeśli jednak posługujemy się mową, aby okazać skruchę, wyznać błąd i powiedzieć prawdę, zdolność mówienia może nas ocalić.

Nawiązania religijne znajdujemy w licznych baśniach ze zbioru braci Grimm, często na początku opowieści. Baśń o starcu przemienionym w młodzieńca zaczyna się tak: „W dawnych czasach, kiedy jeszcze Pan Bóg przechadzał się po ziemi, zatrzymał się wraz ze św. Piotrem przy domostwie pewnego kowala”. W innej baśni, Bogacz i biedak, Pan Bóg, jak inni bohaterowie baśniowi, jest strudzony drogą. Opowieść zaczyna się następująco: „Dawno, dawno temu, kiedy jeszcze Pan Bóg zwykł był przechadzać się między ludźmi po ziemi, zdarzyło się pewnego razu, że noc zaskoczyła go z dala od gospody, a był bardzo zmęczony. Przy drodze, zwrócone ku sobie, stały dwa domy”. Religijne aspekty opowieści baśniowych są doniosłe i fascynujące, jednakże temat i cel niniejszej książki przesądzają o tym, że aspekty te nie wchodzą w zakres podjętych w niej rozważań.

Cel, jaki postawiłem sobie w tej pracy, jest stosunkowo wąski, bo chodzi mi tylko o pokazanie, jak się to dzieje, że baśnie w tak istotny sposób pomagają dziecku w trudnościach związanych z psychologicznymi problemami dorastania i integracji osobowości. Musiałem mimo to przyjąć dalsze poważne, ale konieczne ograniczenia.

Pierwsze z nich wiąże się z faktem, że tylko niewielka część baśni jest obecnie szerzej znana. Większość twierdzeń wysuniętych tu przeze mnie zyskałaby żywszą ilustrację, gdyby można było odwołać się do pewnych baśni mniej znanych. Ale ponieważ utraciły one dawniejszą popularność, trzeba by je przytaczać w całości, co zwiększyłoby niepomiernie objętość książki. Zdecydowałem więc, że skupię się na kilku baśniach, które wciąż jeszcze są powszechnie znane, i na ich przykładzie ukażę, jakie zawierają ukryte znaczenia oraz w jaki sposób wiążą się z dziecięcymi problemami dorastania i naszym rozumieniem siebie samych i świata. A w drugiej części pracy, rezygnując z dążenia do wyczerpującej analizy całości każdej z omawianych baśni – co byłoby niewykonalne, rozważam, jakie znaczenia zawierają wybrane szczegóły pewnych baśni najbardziej znanych i lubianych oraz jakiej dostarczają przyjemności.

Gdyby książka ta była poświęcona tylko jednej czy dwu baśniom, można by wtedy uwzględnić więcej aspektów tych opowieści, choć nawet wówczas nie dałoby się ukazać do dna całej ich głębi, jako że każda baśń zawiera zbyt wiele poziomów znaczeniowych. To, jaka baśń dla danego dziecka jest najważniejsza w danym wieku, zależy całkowicie od psychologicznej fazy rozwojowej, w której się ono znajduje, i od problemów, które są dla niego wówczas najdotkliwsze. Pisząc książkę, skupiłem się – a wydaje się to uzasadnione – na głównych znaczeniach baśni, co ma tę niedogodność, że pominięte zostały baśniowe aspekty znaczeniowe, które dla konkretnego dziecka, z racji jego konkretnych problemów w danym momencie, mogą być o wiele ważniejsze. Jest to więc dalsze ograniczenie niniejszej pracy.

Tak na przykład, rozważając znaczenie zawarte w baśni Jaś i Małgosia, zwracam uwagę na dziecięcą dążność do kurczowego trzymania się rodziców jeszcze wówczas, gdy pora już, by dziecko samodzielnie zwróciło się ku światu zewnętrznemu; uwydatniam także potrzebę przekraczania oralności pierwotnej16, symbolizowanej przez zapamiętałą żarłoczność dzieci, gdy napotykają domek z piernika. Może się więc wydawać, że baśń ta przynosi najwięcej dziecku małemu, które ma właśnie postawić pierwsze kroki w świecie zewnętrznym. Ucieleśnia ona jego lęki i zarazem je rozprasza, bo nawet wtedy, gdy pojawiają się one w najbardziej skrajnej formie – jako lęk przed pożarciem – wydarzenia baśniowe niweczą je: dzieci w zakończeniu baśni tryumfują, a straszliwy przeciwnik (w osobie czarownicy) zostaje raz na zawsze zwyciężony. Można by więc utrzymywać, że opowieść znajduje najsilniejszy oddźwięk u dziecka wkraczającego dopiero w wiek, w którym baśnie zaczynają wywierać na dzieci swój dobroczynny wpływ, to jest u dziecka cztero- czy pięcioletniego, i że dla niego też ma największą wartość.

Tymczasem lęk przed odłączeniem, to znaczy obawa, że zostanie się opuszczonym, i lęk przed zagłodzeniem, z którym łączy się zachłanność oralna, nie ograniczają się do jednej tylko, określonej fazy rozwojowej. Pojawiają się one w każdym wieku na poziomie nieświadomym, dlatego też baśń ta również dla starszych dzieci jest pełna znaczenia i również starszym dzieciom dodaje odwagi. W istocie, im dziecko jest starsze, tym trudniej mu dopuścić do świadomości, że żywi lęk przed opuszczeniem przez rodziców lub że przejawia zachłanność oralną; i jest to tym ważniejszy powód, by baśń przemawiała do jego sfery nieświadomej, ucieleśniając jego nieświadome lęki i lęki te rozpraszając – w sposób, z którego dziecko świadomie w ogóle nie zdaje sobie sprawy.

Określone szczegóły opowieści mogą dostarczać potrzebnego wsparcia i wskazówek małemu dziecku, inne – starszemu. Pewna dziewczynka była zafascynowana w dzieciństwie