47,99 zł
Zeinab Hashmat-Pache – pół-Polka, pół-Egipcjanka – dorastała w dwóch światach: w pachnącym przyprawami Kairze i w szarej, przytłaczającej rzeczywistości polskiego blokowiska lat dziewięćdziesiątych. W jednym była księżniczką wychowywaną przez czułych dziadków, w drugim – dziewczynką przez lata ignorowaną i niesłyszaną.
„Córka dwóch światów” to intymna opowieść o dorastaniu między dwiema kulturami, o przemocy, samotności i tęsknocie za rodzeństwem. O walce z systemem, o strachu, który można przełamać, o miłości i nadziei, które potrafią przetrwać nawet najciemniejsze chwile.
Bez oskarżeń, z czułością i autentycznością Zeinab Hashmat-Pache pokazuje, jak z ran może narodzić się odwaga. To świadectwo wewnętrznej siły dziecka i jego oporu wobec niesprawiedliwości. To historia, która zostanie z Tobą na zawsze.
Zeinab Hashmat Pache – pół-Polka, pół-Egipcjanka. Absolwentka arabistyki i kulturoznawstwa na Uniwersytecie SWPS. Zawodowo zajmuję się PR i komunikacją – zarówno w branży rozrywkowej, jak i w organizacji pozarządowej działającej na rzecz dzieci. „Córka dwóch światów” to jej debiut literacki: poruszająca autobiografia, w której wraca do trudnego dzieciństwa i głośnej historii z lat dziewięćdziesiątych Jako dorosła kobieta oddaje głos małej dziewczynce, której nikt wtedy nie chciał wysłuchać.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 368
Data ważności licencji: 8/27/2030
Copyright © by Zeinab Hashmat-Pache
Copyright © for this edition by Wydawnictwo Otwarte 2025
Opieka wydawnicza: Michał Misiorek
Redakcja tekstu: Renata Surmacz
Konsultacje językowe (j. arabski): dr Zeina Al-Zaiim
Fotografie na wkładce: archiwum prywatne Zeinab Hashmat-Pache
Adiustacja: Aneta Miklas / d2d.pl
Korekta: d2d.pl
Promocja i marketing: Martyna Dziadek
Projekt okładki: Monika Drobnik-Słocińska
Fotografia na okładce: Iwona El Tanbouli-Jabłońska, Maciej Jabłoński / F11
ISBN 978-83-8135-591-9
Imiona i nazwiska niektórych osób opisanych w tej książce zostały zmienione w celu ochrony ich prywatności.
www.otwarte.eu
Dystrybucja: SIW Znak. Zapraszamy na www.znak.com.pl
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotował Jan Żaborowski
Dedykuję tę książkę moim przodkom i rodzicom, bo bez względu na wszystko to dzięki nim jestem tu, gdzie jestem, i jestem tym, kim jestem.
Mojemu rodzeństwu, z którego jestem dumna każdego dnia – za ich siłę, odwagę i za to, kim są.
Wszystkim dzieciom, których głos nigdy nie został wysłuchany, oraz dorosłym, którzy wciąż noszą w sobie zranione, zapomniane dziecko – niech odnajdą w sobie odwagę, by zawalczyć o siebie i swoją wolność.
Zabiorę Cię w podróż, jaką jest moje życie, pełne skrajnych emocji i trudnych przeżyć. Takie właśnie było moje dzieciństwo: nieprzewidywalne, brutalne, a jednocześnie pełne nadziei. Każdego dnia działo się coś, czego się nie spodziewałam. To opowieść o mojej rodzinie – ogromnym bólu i przemocy, które trwały w niej przez pokolenia. O wielkiej miłości, ale również torturach i strachu o własne życie.
Jak w każdym chaosie kryje się cisza, tak w każdej, nawet najbardziej dramatycznej sytuacji można odnaleźć światło. I tego promyczka nadziei, a także marzeń, trzymałam się mocno od dziecka.
Starałam się nigdy nie myśleć o ludziach, sytuacjach czy rzeczach jedynie w kategoriach dobra i zła. Unikałam czarno-białego wartościowania. Pomiędzy tymi dwiema skrajnościami jest czasem mnóstwo szarości, dlatego zależało mi na tym, by dostrzegać wszelkie niuanse i sprzeczności tkwiące w każdym z nas. Nie oceniać, lecz starać się zrozumieć dlaczego. To ukształtowało mnie i moje postrzeganie świata.
Chciałabym tu zaznaczyć jedną bardzo ważną rzecz: moja historia splata w sobie dwa światy, ale nie jest to opowieść o obarczaniu religii czy kultury odpowiedzialnością za to, co się stało w mojej rodzinie, co wydarzyło się w moim dzieciństwie. Proszę, nie doszukuj się w tej książce historii o „złym Arabie” czy „złym muzułmaninie”. To nie taka jest przyczyna tego, co działo się w moim życiu. Dorastałam w domu dziecka, wśród ponad setki dzieci, z których żadne nie pochodziło z muzułmańskiej rodziny i nie miało żadnych związków z kulturą arabską. To były dzieci, które przeżyły koszmar w polskich, często chrześcijańskich domach. Przemoc nie zna religii. Nie ma narodowości, statusu społecznego ani wykształcenia. Zło istnieje wszędzie, niezależnie od kultury i wiary. Bez względu na to, skąd pochodzimy, zawsze znajdą się zarówno dobrzy ludzie, jak i ci pogrążeni w ciemności, którzy wyrządzają krzywdę innym.
To historia o dziewczynce, a potem młodej kobiecie, która niosła ogromny ciężar traum i doświadczeń, ciężar nie do uniesienia, ale mimo to nie dała się pokonać. Przeszła przez niewyobrażalne trudności, ale dzięki pracy i walce o lepsze dziś i jutro udało jej się uwolnić.
Nie jest to historia o nienawiści, lecz o walce, przetrwaniu i odnalezieniu siebie.
Ta książka nie tylko opowiada moją historię, ale też oddaje głos tej małej dziewczynce, która przez lata krzyczała, ale nikt jej nie słyszał. Chciałabym dodać odwagi tym, którzy w milczeniu przeżywają swoje dramaty, boją się mówić, by nie zostać ocenionymi. Tym, którzy czują się ofiarami, żyjąc w poczuciu wstydu za coś, czego nigdy nie powinni się wstydzić. Naszą powinnością jest zawalczyć o siebie. Koniecznością – przełamać strach. Nawet jeśli zaczynamy od najmniejszych kroków – każdy z nich prowadzi ku wolności.
Niech ta książka przyniesie miłość i światło – zarówno Tobie, jak i wszystkim, którzy poczuli się niezauważeni.
czerwiec, 2009 r.
Pokój wydawał mi się przeraźliwie pusty. Były jeszcze aneks kuchenny i łazienka. Wprowadziłam się do ciemnego, malutkiego mieszkania z dwiema walizkami. Mam dużo szczęścia. Ukończyłam szkołę, niedługo zacznę studia, pracuję. Jest Karol. To wszystko, co mam. Mało, ale jednocześnie aż tyle. Zaczynam dorosłe życie.
Siedzę sama i czuję, że ściany mnie osaczają. Nigdy nie czułam się tak samotna. Do tej pory moją rodziną była dziewięćdziesiątka dzieciaków. Do dzisiaj. Stałam się dorosła i musiałam odejść z Kabaretu. Taka kolej rzeczy. Chciałabym odnaleźć moją prawdziwą rodzinę. Teraz jeszcze bardziej niż kiedykolwiek. Niejedną noc przepłakałam w poduszkę, nieraz krzyczałam, by zagłuszyć tęsknotę. Gdzie jesteście?! Ileż dałabym, żeby wiedzieć o was cokolwiek. Chciałabym teraz móc zadzwonić do jednej z moich sióstr. Ale to jest niemożliwe. Straciłam je dawno temu. Ale nie poddam się, dopóki ich nie odnajdę.
– Ja bez ślubu nie jadę – powiedział Karol.
– Czy ty mi się właśnie oświadczasz? – Spojrzałam na niego, a on tylko wzruszył ramionami.
– Nie wyobrażam sobie sytuacji, że coś ci się stanie, a ja nawet nie będę mógł zareagować.
Wiedziałam, czego Karol się obawia. Po raz ostatni widziałam moją egipską rodzinę – babcię Galilę, dziadka Kamala, ciocie Amani i Amal oraz wujka Ahmeda – siedemnaście lat temu. Jestem w połowie Egipcjanką i w połowie Polką, a w dodatku kobietą niezamężną. Jako córka Egipcjanina, urodzona w Kairze, kiedy wyjeżdżam do mojego drugiego ojczystego kraju, podlegam pod tamtejsze prawo – to ojciec jest moim opiekunem (wali). I nawet jeśli umarł (o ile to prawda, nie mam na to dowodu), to moim opiekunem staje się inny mężczyzna – mój brat lub brat mojego ojca. Teoretycznie jest to znacznie lepsza sytuacja, bo z tego, co pamiętam, wujek Ahmed był jego przeciwieństwem. A dziadkowie… Wspominam ich jako cudownych, ciepłych ludzi, choć po latach spędzonych z ojcem zupełnie straciłam zaufanie do rodziny.
Wolałam być przygotowana na wszystko. Karol najwyraźniej też.
– Zeinab, mówię poważnie – ciągnął. – Albo bierzemy ślub, albo odwołujesz wyjazd. Lepiej nie ryzykować.
„On tak na serio? Stawia mi ultimatum w chwili, która powinna być romantyczna. Jest naprawdę okrutnie romantycznie”. Przez głowę przebiegło mi tysiąc myśli. Nie tak wyobrażałam sobie ten moment. A gdzie pierścionek? Czy to naprawdę z nim chcę spędzić resztę życia? Cieszę się czy może się boję? Sama nie potrafiłam określić, co czuję. Fala różnorodnych emocji – od radości, strachu, lęku aż po zwyczajne „nie wiem” – zaczęła wypełniać moje myśli i ciało.
– A co ze ślubem? Suknią, weselem? Nie mamy ani grosza.
– To twoja decyzja, przecież i tak spędzimy razem całe życie, więc co to za różnica – odezwał się. Jego mocny i ciepły głos uciszył moje myśli. Karol jako przyszły mąż nie tylko gwarantował, że bezpiecznie wrócę z wyprawy do Egiptu, ale też stanowiłby tam dowód mojej niezależności. Po ślubie to on byłby moim wali.
Z jednej strony miał rację – musiałam zdecydować. Tego właśnie nauczyło mnie życie i wszystko, przez co przeszłam. Co przetrwałam. Wiem, czego chcę, i potrafię wiele poświęcić, by to osiągnąć. Z drugiej strony czułam złość – miałam zdecydować o jednej z najważniejszych rzeczy w moim życiu w ciągu krótkiej chwili – a przyczyną całego tego zamieszania był mój ojciec. Mój strach przed nim, który na nowo mnie paraliżował i wciąż powracał, jakby nigdy mnie nie opuścił. Kochałam Karola, ale nie chciałam, żeby tak ważne wydarzenie w moim życiu było zdeterminowane przez moją trudną sytuację rodzinną. A przede wszystkim przez lęk przed ojcem. Bałam się go, odkąd sięgam pamięcią, już pierwsze związane z nim wspomnienia owiane są lękiem. Miałam wrażenie, że między nami zawsze coś było nie tak, jakbyśmy od samego początku zostali przypisani do swoich ról, które mieliśmy odegrać w tym życiu.
*
Miałam wtedy niecałe cztery lata. Myślę, że to była jakaś pierwsza połowa, początek 1994 roku. Mieszkałam wtedy z dziadkami w Kairze. Tamtego dnia siedziałam z babcią Galilą przed telewizorem i oglądałyśmy kolejny odcinek jej ulubionego serialu. Nagle rozległo się pukanie do drzwi. To nie mógł być dziadek, bo właśnie wyjechał służbowo.
– Otworzę! – zawołał wujek Ahmed.
Zerwałam się z kanapy. Razem ruszyliśmy biegiem w stronę drzwi.
– A właśnie, że ja! – odkrzyknęłam. Uwielbiałam takie przekomarzanki z wujkiem.
Roześmiał się, gdy go wyprzedziłam i otworzyłam. W progu stali obcy ludzie: wysoki mężczyzna, a za nim drobna kobieta. Uśmiechnęli się do mnie serdecznie i pewnym krokiem weszli do środka. Cofnęłam się zaskoczona. Babcia i wujek wyglądali na przestraszonych. Nie wiedziałam, kim są ci ludzie, a oni zachowywali się, jakby byli u siebie. Mężczyzna postawił na podłodze walizy i wyciągnął do mnie ręce w geście przywitania. Kobieta nadal się uśmiechała. Czemu się tak cieszyli?!
– Zeinab! Moja Zeinab!
Spojrzałam na niego podejrzliwie. Kto to jest? A ta pani, która się do mnie uśmiecha? Nie zdążyłam się wycofać w głąb przedpokoju, gdy kucnęli i już tulili mnie do siebie. Stałam przez chwilę jak sparaliżowana, a potem zaczęłam się wyrywać. Przeraziłam się i rozpłakałam. Udało mi się wyswobodzić z uścisku mężczyzny i podbiegłam do babci.
– Mamo! Mamo! – Przytuliłam się do niej. Od zawsze nazywałam ją mamą.
– To nie jest twoja mama! – krzyknął ten człowiek. – Jestem twoim tatą, a twoja mama przyjechała tu ze mną!
O czym on mówi? Byłam zdezorientowana. Przecież moja mama stoi obok mnie! Co tu się dzieje, dlaczego on się tak rządzi?
– Zabieramy cię stąd! – wrzasnął, a może tylko głośno powiedział. Nie pamiętam, bo wtedy już się darłam wniebogłosy. Wpadłam w histerię i wczepiłam się w babcię, a ona mocno przyciągnęła mnie do siebie.
– Nie! Nigdy ci jej nie oddam! Zeinab jest nasza, Mohamed!
Moja kochana mama! Złapałam się kurczowo babci i krzyczałam jeszcze głośniej, gdy mężczyzna chwycił mnie za ręce i zaczął ciągnąć do siebie. Babcia zdążyła złapać mnie za nogi. W jednej chwili wisiałam między nimi napięta jak struna. Wyrywali mnie sobie, szarpiąc moim ciałem i siłując się ze sobą. Bolały mnie ręce i nogi ściśnięte w żelaznym uścisku z dwóch stron. Dusiłam się od krzyku i łez. Czułam przerażenie babci. Jednocześnie wściekłość i siłę tego obcego mi człowieka. Jego własna matka postanowiła zabrać mu to, co należało do niego.
Był silniejszy. Wyrwał mnie z rąk babci. Chwycił moje małe ciało w pół, pobiegł do drugiego pokoju i rzucił na tapczan wujka. Gdy próbowałam w histerii uciec, wskoczył na łóżko i zaczął po nim skakać. Przewracałam się i odbijałam a to od ściany, a to od nóg ojca. Starałam się nie wpaść mu pod stopy. W pokoju rozległo się wiele głosów. Nagle w mieszkaniu pojawiło się mnóstwo ludzi. Babcia, wujek, moje ciotki, sąsiedzi – wszyscy krzyczeli:
– Nie zrób jej krzywdy! – Próbowali powstrzymać ojca, ściągnąć go na podłogę. Ale on odpychał ich i wrzeszczał:
– To moja córka! To moja córka! – i inne słowa, których nawet nie pamiętam.
Rozpętała się awantura. I nikt już mnie nie słuchał. Nie wiem, ile to trwało. Nagle poczułam, jak delikatnie obejmują mnie czyjeś ręce. Nie broniłam się, pozwoliłam się przytulić tej nieznajomej kobiecie, która po cichu weszła do pokoju i znalazła się przy tapczanie. Wzięła mnie na ręce. Nikt nie zauważył, gdy wymknęła się ze mną do wyjścia. Tam czekali moi starsi kuzyni. Kobieta pogładziła mnie po twarzy, uśmiechnęła się. A potem powiedziała szeptem do nich:
– Zabierzcie Zeinab do siebie, odezwę się, jak już będzie po wszystkim. No, idźcie już! – powiedziała łamaną arabszczyzną.
Nie mam pojęcia, skąd się tam wzięli moi kuzyni. Zakładam, że to wujek Ahmed zadzwonił do nich i poprosił o pomoc. Zabrali mnie roztrzęsioną i zapłakaną.
– Już dobrze, Zizi – przytulała mnie moja ulubiona kuzynka Fifi. – Napij się. – Podała mi metalowy kubek z zimną wodą.
Moi kuzyni wydawali mi się prawie dorośli, tacy jak wujek Ahmed, ale nieraz bawili się ze mną nad morzem, budowali zamki z piasku i skakali przez fale, a poza tym często spotykaliśmy się podczas świąt i rodzinnych uroczystości. Ufałam im i czułam się przy nich bezpiecznie.
Opierałam się łokciami o blat stołu i próbowałam zębami chwycić kubek. Fifi z kuzynem Boklozem wymieniali porozumiewawcze spojrzenia i od czasu do czasu zerkali nerwowo na telefon. Nie potrafię powiedzieć, jak długo tak siedzieliśmy. Nagle zza otwartego na oścież okna dobiegł dźwięk klaksonu. Oboje zerwali się i pobiegli na balkon, a ja tuż za nimi. Zobaczyłam naszego białego peugeota oraz wujka i babcię. Opierali się o drzwi auta. Babcia pomachała do mnie i zawołała:
– Zeinab, zejdź na dół. Wracamy do domu! Yālla īmshī. Już dobrze.
– Nigdzie nie jadę – oświadczyłam głośno, zaciskając dłonie na barierkach balkonu. – Tam jest zły pan. Nie chcę do niego iść.
Kuzynka głośno westchnęła. Czułam jej niepokój. Zdawała sobie sprawę, że nie pójdzie im tak łatwo. Nie ze mną. Lubiłam tupnąć nogą. Patrzyła raz na babcię, raz na mnie, nie wiedząc, jak się zachować w tej sytuacji.
– Kochanie, zejdź. Wszystko ci wytłumaczymy, zobaczysz. – Babcia namawiała łagodnie, ale ja nie ruszałam się z balkonu i z uporem kręciłam głową.
Wreszcie wujek wysiadł z samochodu i wszedł po mnie na górę. Próbował mnie rozśmieszyć, połaskotać, ale czułam, że sam jest spięty, więc nie bardzo mu się to udawało. Jednak pozwoliłam mu wziąć się na ręce, pomachałam kuzynom i ruszyliśmy do domu.
Już nieco spokojniejsza, wbiegłam po schodach i nacisnęłam klamkę. Zobaczyłam ojca siedzącego na kanapie. Założył nogę na nogę, podbródek opierał na dłoni i wpatrywał się we mnie ponuro.
– Zeinab, kochanie, to jest twój tata – odezwała się cicho babcia, popychając mnie lekko w jego kierunku. – Yalla būssī al baba. Idź, pocałuj ojca!
Spojrzałam na wujka Ahmeda, a on z trudem wydusił z siebie:
– Twój tata.
Babcia nieco mocniej pchnęła mnie w kierunku ojca. Opierałam się.
– Zeinab, przeproś tatę za tę histerię, którą tu urządziłaś – usłyszałam od babci. Aż mnie zatkało.
„Ja mam przepraszać?! Niby za co?!”
– Lā! Nie!– krzyknęłam. – Niech on przeprosi!
W pokoju zapadła cisza. Słyszałam tylko za sobą oddech babci i tykanie zegara. Zobaczyłam łagodny wzrok prawdziwej mamy, która cały czas stała pod ścianą. Tej młodej, ładnej kobiety. Ojciec nawet nie drgnął. Z czasem nauczyłam się, że ta jego pozycja i pozorny spokój nie wróżą niczego dobrego. Nie wiem, ile to trwało, ale zrozumiałam, że muszę coś zrobić. Westchnęłam i podeszłam bliżej. Miałam ściśnięte gardło ze strachu, ale przywitałam się. Napięcie w pokoju powoli opadało i wszystko wracało do normy. A raczej wszyscy wokół zaczęli zachowywać się tak, jakby nic się nie stało. To było dziwne. Ja wciąż byłam wściekła. „Jak to?! – buntowałam się w myślach. – Czemu musiałam ustąpić temu mężczyźnie, który nagle pojawił się w moim domu i powiedział, że jest moim ojcem? Dlaczego wszyscy tak się go boją?!”
To była jedna z pierwszych trudnych lekcji. W ten sposób skończyło się moje sielankowe życie z dziadkami. W rodzinach arabskich małe dzieci często mają szczególne prawa. Ja je miałam. Dotychczas nikt na mnie nie krzyczał, nie podnosił ręki. Co więcej, nawet mi się nie sprzeciwiał. Nie wiem, jak dziadkowie ze mną postępowali, ale cały czas odnosiłam wrażenie, że to ja jestem najważniejsza, że ode mnie wiele zależy i wszyscy słuchają tego, co mówię. Do teraz. Kiedy pojawił się mój ojciec, okazało się, że jestem krnąbrna i charakterna. No i kazał się za to przepraszać. Może przejrzał się we mnie jak w lustrze.
Rodzice zamieszkali z nami. Musiałam się pilnować, żeby nie mówić do babci „mamo”. To strasznie złościło ojca i chyba smuciło moją prawdziwą mamę. Spędzałam z nimi coraz więcej czasu. Babcia pod pretekstem różnych obowiązków wychodziła z domu na kilka godzin, jakby wolała unikać ojca. A ja dzień po dniu zbliżałam się coraz bardziej do rodziców. Starali się o mnie. Zabierali na spacery, kupowali lody, bawili się ze mną w parku w berka. Popłynęliśmy w rejs po Nilu. A w Gizie, siedząc w cieniu pod piramidami, ojciec opowiadał mi o historii starożytnego Egiptu i faraonach. Czasem po prostu łaskotał mnie tak, że aż płakałam ze śmiechu. A gdy piłam pyszny sok z trzciny cukrowej (ʻāṣīr min al-qasab) i kapało mi z brody, ojciec pieszczotliwie mówił: bo’ak makhrom – w Polsce znane jako „dziurawa broda”. Moja nowa mama była bardzo czuła. Coraz chętniej chwytałam ją za rękę, pozwalałam się przytulać i całować, gdy jadłam z rodzicami moje ulubione koshary. To popularne danie egipskie, wegetariańska, pożywna potrawa, która łączy w sobie różne składniki, takie jak: ryż, makaron, soczewica, ciecierzyca, sos pomidorowy.
Zaczynałam ich lubić. Mama uczyła mnie pierwszych słów po angielsku, ponieważ ojciec nie zgadzał się na rozmowy po polsku. W dziecku łatwo wzbudzić zaufanie, zwłaszcza że odkąd pamiętam, byłam otoczona kochającymi dorosłymi, którzy się o mnie troszczyli. Niestety to idealne życie z rodzicami nie trwało długo. Ojciec znowu pokazał swoją drugą twarz.
Tego dnia babcia poszła do lekarza i długo nie wracała. Wierciłam się niespokojnie i co chwilę wyglądałam z balkonu, wypatrując jej, a kiedy przyszła pora kolacji, zerkałam na zegar. Babcia zawsze wracała, gdy duża wskazówka była na 12, a mała na 7. Tęskniłam za babcią, a ona nie zjawiła się na kolacji. Nie mogłam usiedzieć na miejscu i znów pobiegłam na balkon.
– Co ty wyprawiasz?! – krzyknął ojciec.
– Gdzie jest mama? – zapytałam. – Ja chcę do mamy!
I wtedy zza okna usłyszałam babcię. Stała na dole i rozmawiała z sąsiadką. Ucieszyłam się tak bardzo, że zaczęłam podskakiwać i piszczeć z radości.
Ojciec wstał od stołu. Chwycił mnie i siłą posadził na kanapie. Nie zwróciłam uwagi na jego lodowate spojrzenie i kamienną twarz. Dopiero później nauczyłam się rozpoznawać ten pierwszy sygnał nadchodzącej furii.
– Akulī! Jedz! – Wcisnął mi do ręki talerz z arbuzem.
Siedziałam, majtając nogami w powietrzu, wgryzałam się w kawałek soczystego arbuza. Sok ciekł mi po brodzie i rękach. Czekałam, aż wreszcie w drzwiach stanie babcia. W końcu weszła. Może gdybym spojrzała na ojca, domyśliłabym się, żeby nie cieszyć się na jej widok tak bardzo. Ale nie spojrzałam. Uśmiechnęłam się szeroko z radości, a kawałki arbuza wypadły mi z buzi.
– Mohamed, uważaj na Zizi – powiedziała babcia. – Ona zaraz wszystko pobrudzi.
Potem sprawy potoczyły się błyskawicznie. Nagle stół stojący przede mną poszybował w górę, a resztki jedzenia wylądowały na ścianie i na dywanie. Nabuzowany ojciec podszedł do babci, która przerażona patrzyła na pobojowisko. Uderzył ją w twarz. Nie zdążyła się zasłonić. Zachwiała się i upadła. Ojciec pochylił się nad nią, dysząc ze złości. Wydawał mi się olbrzymem przy swoich prawie stu dziewięćdziesięciu centymetrach wzrostu. Nie pamiętam, czy odłożyłam talerz, czy wytarłam twarz z soku. Zapamiętałam jedynie, że dostałam szału. Ktoś krzywdził moją ukochaną babcię, moją mamę! Zerwałam się z kanapy, ruszyłam w stronę ojca i bez namysłu z całej siły wgryzłam się w jego ramię. Nie spodziewał się ataku. Z bólu gwałtownie odepchnął mnie tak mocno, że głową uderzyłam w ścianę. W ustach czułam metaliczny, słodkawy smak krwi. Ale to była jego krew, nie moja. Zorientowałam się, że odgryzłam mu kawałek skóry. Dostałam histerii. Babcia, krzycząc, zerwała się z podłogi, ale ojciec nie pozwolił jej do mnie podejść – zaczynała się kolejna awantura.
– Zeinab, spokojnie, już dobrze. – Obok pojawiła się mama. Wzięła mnie na ręce i zaniosła do pokoju wujka. Szlochałam, a ona położyła się ze mną na łóżku, przytuliła mnie i nuciła uspokajająco tak długo, aż wreszcie zasnęłam.
Tej samej nocy rodzice zabrali mnie z mieszkania dziadków. Obudziłam się na chwilę w taksówce wyładowanej walizkami, z głową na kolanach mamy. Spojrzałam na nią, a ona tylko pochyliła się nade mną i pogłaskała mnie po włosach.
– Ciiiiii… Śpij już, śpij…
Obudziłam się w jakimś hotelu. Rozglądałam się nieprzytomnie po obcym wnętrzu z białymi ścianami i umywalką.
– Dlaczego nie jestem w swoim domu? – spytałam mamę. – Gdzie babcia, ciocia i wujek?
– Zabieramy cię do naszego domu. To daleko stąd, w Polsce. Zobaczysz, jak fajnie jest lecieć samolotem.
Nie wiem, jak długo jeszcze byliśmy w Egipcie, ale jakiś czas później nocą patrzyłam z góry na rozświetlony Kair, a o świcie ojciec pokazywał mi kolorowe pola i łąki. Nigdy nie widziałam naraz aż tyle zieleni.
– Zobacz, Zeinab – tłumaczył mi spokojnym głosem, przytulając mnie. – To jest kraj twojej mamy.
Lot z Egiptu trwał wiele godzin. Wystartowaliśmy w środku nocy. Prawdopodobnie były jakieś problemy z nadaniem bagażu, bo wielkie teczki ojca z rysunkami nie chciały się zmieścić w luku bagażowym. Potem, kiedy już dorosłam, ze zdjęć wywnioskowałam, że mieliśmy międzylądowanie w Niemczech. Ja jednak zapamiętałam z tej podróży tylko rozświetlony nocą Kair zaraz po starcie i polskie łąki przed samym lądowaniem. Byłam zachwycona tymi wszystkimi kolorami. Po egipskim krajobrazie lasy, pola zbóż, czerwone maki wyglądały dla mnie jak z bajki.
Był najprawdopodobniej czerwiec 1994 roku. W Warszawie pachniało inaczej. Powietrze było bardziej przejrzyste, wilgotne, czuło się mokrą trawę, zapach ziemi. W Egipcie wszędzie unosił się szary pył, samochody na ulicach ciągle trąbiły, układając dźwięki w rytmiczną melodię. Tu było ciszej, auta spokojnie toczyły się w jednym kierunku, nie panował taki jazgot. Z lotniska pojechaliśmy czerwoną taksówką.
– Proszę do Piastowa, na Piłsudskiego. – Mama zwróciła się do taksówkarza po polsku. Używała tego języka rzadko, w wyjątkowych sytuacjach. Ojciec przez kolejne lata zabraniał nam posługiwać się nim w domu.
Zaparkowaliśmy na osiedlu pełnym zieleni przed czteropiętrowym blokiem z szarej płyty. Ojciec wypakowywał walizki i wielkie czarne plastikowe teczki pełne jego obrazów i fotografii. Mama trzymała mnie za rękę. Dzieci na placu zabaw przestały się kręcić na zgrzytającej karuzeli i bez skrępowania gapiły się na nas. Jak na jakieś zjawisko. Bardzo chciałam pokazać im język, ale nie ośmieliłam się. Siedzący na ławce dorośli też nagle zamilkli. Musieliśmy być nie lada atrakcją w tamtych czasach w podwarszawskim Piastowie. Weszliśmy do klatki, a potem wspięliśmy się schodami na górę. Otworzyliśmy drzwi pomalowane farbą olejną. Rozglądałam się zaciekawiona. Mieszkanie było malutkie i dość ciemne.
– Gdzie reszta domu? – zapytałam po arabsku, gdy już je zwiedziłam.
Szczerze mówiąc, nie bardzo było co oglądać. Niewielka kawalerka: maleńka kuchnia, w której stał jeden taboret z laminowanym siedzeniem w biało-szarą kratkę. Pokój z wzorzystym dywanem, wersalką i pojedynczym tapczanem, regał na jednej ze ścian. Nie było nawet telewizora.
– Zeinab, to nasz nowy dom. – Mama mnie przytuliła.
– Dom? Taki mały? – zdziwiłam się.
Jeszcze kilka dni wcześniej biegałam po przestronnych, jasnych pokojach u babci i dziadka w Kairze. Tu nie było gdzie biegać, no i nie było dziadków. Chciałam jak najszybciej do nich wrócić.
*
Dzieci w Egipcie rządzą. Dosłownie. Biegają, krzyczą i rozrabiają nie tylko w domu, ale także w miejscach publicznych, takich jak na przykład restauracje. Właśnie tak się czułam, gdy mieszkałam u babci Galili i dziadka Kamala. Pierwsza wnuczka, jak księżniczka. Babcia i dziadek chętnie spełniali moje zachcianki. Byłam strojnisią, więc dostawałam wypatrzone na bazarze sukienki z bufkami i lakierowane czarne pantofelki, niezliczone spinki i kolorowe gumki, co jakiś czas oczywiście sesja u fotografa. Odkąd pamiętam, ubierałam się sama, bo zawsze najlepiej wiedziałam, co chcę włożyć. Lubiłam się stroić, jak prawie każda dziewczynka. Często paradowałam przed lustrem w jakichś chustach babci.
– Wujku, nie wyjdę dziś z domu, jeśli nie przyniesiesz mi ze sklepu okularów z Myszką Miki. Ja je chcę!
– Na’am habibti, na’am. Tak, kochanie, tak. – Często słyszałam takie czułe słowa w odpowiedzi.
Pamiętam, jak kiedyś na plaży, dokąd jeździliśmy całą rodziną, zajadaliśmy się grillowaną rybą. Babcia odwijała ją z gazety, a ja łapczywie pochłaniałam kęsy i biegłam od razu do morza. Babcia z troską wołała: „Skarbie, wracaj, nie wolno pływać po jedzeniu!”. I kiedyś zwymiotowałam do wody. Wszyscy się przejęli, nikt się na mnie nie zdenerwował. Podobnie jak wtedy, gdy napchałam sobie papieru toaletowego do nosa. Jechałam na ostry dyżur z połową bardzo zatroskanej rodziny. A gdy wycinano mi migdałki, po znieczuleniu obudziłam się i zobaczyłam przy łóżku ciotki, wujka i dziadków, którzy przynieśli mi pudełka z lodami i owocowymi galaretkami. Bardzo mnie kochali. Cierpliwie znosili, gdy w domu godzinami „wisiałam” na telefonie. Bawiłam się ebonitowym aparatem retro z przezroczystą tarczą lub neonową zabawką udającą prawdziwy telefon. Wymyślałam po arabsku rozmowy z przeróżnymi ludźmi. Podobno krzyczałam też: „mama”, „tata”, „halo, halo”. Może na początku jeszcze ich pamiętałam, a potem zaczęłam utożsamiać dziadków z moimi rodzicami? Do dziś mam też w głowie piosenkę o zagubionym kurczaczku, którego właściciel szukał, aż w końcu go znalazł. I pamiętam, jak babcia krzyczała przez telefon: „Mohamed, Zeinab jest nasza i nigdy ci jej nie oddam!”. A ja zastanawiałam się wtedy, kim właściwie jest ten Mohamed, do którego ona tak krzyczy…
Blok, w którym mieszkaliśmy w Kairze – jak wszystko w tym mieście – pokryty był szarym pyłem. Stoi do dziś w dzielnicy El-Zaytoun w części Al-Amiriya. Na każdym piętrze znajdowały się tylko dwa mieszkania. Za to bardzo przestronne. W Egipcie mieszkania są raczej duże, bo wielodzietne rodziny potrzebują więcej przestrzeni. Na schodach pachnie jedzeniem i orientalnymi przyprawami. W czasach mojego dzieciństwa wspólne posiłki to był rytuał. U dziadków znajdował się ogromny, masywny, drewniany stół. Na ścianach ich mieszkania wisiały wyszywane ręcznie obrazy – paw z rozpostartym ogonem i wiejski pejzaż. Ozdobione cekinami. Były też ślubne portrety rodzinne. Lubiłam na nie patrzeć. Z sypialni babci wychodziło się na duży balkon. Stały tam drewniane arabskie krzesła. Miały wygięte nogi i wygodne oparcia. Wślizgiwałam się na taras, gdy dziadek z kuzynami i sąsiadami siadywali tam w słońcu i ssali łodygi trzciny cukrowej. Dziadek Kamal był dla mnie najukochańszy. Rozśmieszał mnie, przytulał, klaskał, gdy przebierałam się przed lustrem. Wciąż wspinałam się na jego kolana. I razem z nim na balkonie często ciamkałam te słodkie badyle. Produkowano z nich sok ʻāṣīr min al-qasab sprzedawany w budkach na ulicach. Do dziś tak jest. Dziadek zasiadał z kompanami, by rytualnie żuć pędy trzciny i gawędzić. A ja przy nim. Czułam na sobie ciepło zachodzącego słońca, smak soczystego cukru w ustach i radość. Uwielbiałam też wujka Ahmeda, młodszego brata ojca. Zabierał mnie na samochodowe przejażdżki po mieście. Sadzał na kolanach, tak bym razem z nim mogła zmieniać biegi w aucie. W Egipcie podchodzi się do przepisów w sposób dość liberalny. Nikogo nie dziwi siedem osób na tylnym siedzeniu ani dzieci usadowione między nogami motocyklistów – niekiedy bardzo małe – trzymające razem z dorosłym kierownicę.
– Beze mnie nigdzie nie wyjdziesz! – Tupałam nogą i wybiegałam za wujkiem Ahmedem, gdy szedł na randkę.
Zabierał mnie czasem na spotkania ze ślicznymi dziewczynami. Albo na zakupy. Mieliśmy swoją „zegarkową” zabawę – gryziesz nadgarstek drugiej osoby i zębami robisz okrągły ślad. Dokładnie pamiętam, jak przyszedł oznajmić dziadkom, że chce wziąć ślub, jak kupował złotą biżuterię dla swojej przyszłej żony, a potem jak tańczyłam na ich weselu. Jego żona w tiulowej sukni wydawała mi się wtedy istną księżniczką. Uwielbiałam też ciocię Amani, najmłodszą siostrę mojego ojca. Lubiłam ją odwiedzać, a ona pozwalała mi, w przeciwieństwie do babci, jeść różne smakołyki i była najwspanialszą ciocią na świecie. Ale to z babcią spędzałam najwięcej czasu. Nigdy nie poprawiała mnie, gdy wołałam do niej „mamo”.
Miałam też przyjaciela – młodszego o rok kuzyna, syna cioci Amani. Gdy tylko zaczął chodzić, staliśmy się nierozłączni. Dorośli dawali nam dużo swobody. W Kairze nikogo nie dziwią dzieci biegające po ulicy. Wyróżniałam się wśród rówieśników, bo byłam inna. Miałam blond włosy i jasne oczy. Kiedy pod blokiem dzieciaki gapiły się na mnie za długo, pokazywałam im język. Odpowiadały tym samym. Głównie bawiłam się z kuzynem. Świat – czyli nasza dzielnica – był taki ciekawy. Nigdy nie zdarzyło nam się nic złego, może poza obtarciem kolana. Największą atrakcją był zakurzony sklepik na rogu. Sprzedawano w nim pięć artykułów na krzyż – jakiś szampon w saszetkach, pikle w wiadrze, kilka słodyczy. A my chodziliśmy tam z odliczonymi drobniakami po opakowane w czerwoną folię batoniki Samba. Albo paczkę chipsów Lay’s, najlepiej solonych, lub 7up w szklanych butelkach. Po okolicy kursował obwoźny sprzedawca. Podchodził pod blok, ciągnąc za sobą osła. Wykrzykiwał:
– Tamāṭim! Tamāṭim! Biṭṭīḵ ahmar! Pomidory! Pomidory! Czerwone arbuzy!
A ja z babcią przez okno spuszczałyśmy na sznurku w koszyku pieniądze i po chwili wciągałyśmy świeże pomidory i kawałki soczystego arbuza. Raz lub dwa razy w tygodniu wybierałyśmy się na bazar (suq,czyt.suk). Sprzedawcy przyjaźnie reagowali, gdy chciałam dotknąć wszystkich kolorowych warzyw albo zajadałam się plackami chleba sprzedawanymi wprost z ziemi. Ale najbardziejuwielbiałam kruche ciastka (kaʻk,czyt.kayk) obsypane cukrem pudrem. Ciągnęłam babcię w kierunku straganów ze słodyczami, po drodze mijałyśmy stoiska z tkaninami albo przyprawami. Czasem podczas zakupów rozlegało się z meczetów nawoływanie muezinów. Wtedy szybko wracałyśmy do domu. Na modlitwę.
Dzieci nie mają obowiązku modlitwy (ṣalāh). Ale ja lubiłam naśladować babcię. Przygotowania do modlitwy zawsze wyglądały tak samo. Najpierw babcia obmywała trzykrotnie poszczególne części ciała. Zaczynała od rąk i nadgarstków, potem przepłukiwała usta, następnie wciągała wodę nosem i wypuszczała ją, obmywała twarz, przecierała wodą ręce od nadgarstka do łokci. Potem zwilżonymi dłońmi pocierała włosy, obmywała uszy i schylała się, by rękami przemyć trzykrotnie stopy do kostek. Gdy już była przygotowana do modlitwy, rozkładała dywanik (sajjādah) na podłodze, stając zawsze twarzą skierowaną w stronę Mekki, i zaczynała modlitwę. Muzułmanie modlą się pięć razy dziennie: o wschodzie słońca (fağr), w południe (zuhr), po południu (ʻasr), po zachodzie słońca (maghrib) i w pierwszej połowie nocy (isza). Modlitwa pozwala uzyskać Boskie błogosławieństwo. Zaczyna się ją od słów Allah Akbar (Bóg jest wielki), następnie recytuje wersy sury z Koranu. Zależnie od pory dnia wykonuje się odpowiednią serię pokłonów (rakka).
Babcia na początku modlitwy stała, a ja obok niej. Naśladowałam wszystkie jej gesty. Teraz wiem, że musiało to jej przeszkadzać, ale nigdy nie zwróciła mi uwagi. Obserwowałam uważnie, co robi, i starałam się powtarzać za nią. Jej prawa ręka przykrywała lewą, obydwie znajdowały się na wysokości mostka, potem wznosiła ręce w okolice uszu, z powrotem kładła je na piersi, klękała i skłaniała się całym ciałem, czołem do ziemi. Robiąc to, wypowiadała słowa modlitwy. Dziękowała Bogu za wszystkie dobre rzeczy, jakie ją spotykają, prosiła o zdrowie i pomyślność. Kończyła modlitwę, żegnając się ze swoim aniołami. Babcia mówiła, że każdy ma dwa anioły siedzące na ramionach. Dlatego trzeba skłonić głowę w stronę prawego ramienia, a potem w stronę lewego. Na prawym ramieniu siedzi ten dobry anioł, a na lewym – ten od złych rzeczy. I do każdego trzeba wypowiedzieć jakieś słowa. Ja też chciałam jak ona robić pokłony i nosić chustę na głowie. Choć według Koranu obowiązek modlitwy jest dopiero od siódmego roku życia.
Dziadkowie byli religijni. Zabierali mnie do meczetu, gdzie z babcią lub ciotkami czasem modliłyśmy się w oddzielnych pokojach dla kobiet, a czasem po prostu razem z mężczyznami spędzałyśmy czas na dziedzińcu, siedząc pod ścianami ozdobionymi freskami.
– Dlaczego ten pan tu śpi? – zapytałam kiedyś, wskazując mężczyznę skulonego w cieniu.
– Bóg daje nam tu schronienie. Możesz spać, czytać Koran, ochłodzić się – wytłumaczyła mi babcia. – To takie miejsce, gdzie każdy czuje się bezpiecznie, może odpocząć i spędzić czas z Allahem. Możesz napić się wody, a nawet zjeść posiłek, bo tu też się gotuje. Spotykamy się tu wszyscy szczególnie w okresie ramadanu. To ogromne święto dla muzułmanów.
– Dziadku, dlaczego ja mogę jeść dziś kurczaka, a ty pijesz tylko wodę? – pytałam. Chciałam wiedzieć, co ten ramadan tak w ogóle znaczy.
Opowiadał mi o skupieniu na modlitwie, wstrzemięźliwości od jedzenia. Pokazywał palcem fazy Księżyca na kolorowym muzułmańskim kalendarzu i wyjaśniał konieczność postu przez trzydzieści dni w ramadanie. To święto trwa przez miesiąc i jest ruchome. Każdego roku jest o jedenaście dni wcześniej, zależy bowiem od faz Księżyca, które zmieniają się w ciągu dwudziestu ośmiu dni, więc w czasie krótszym niż miesiąc kalendarzowy.
Ramadan to wielkie święto, do którego niektórzy przygotowują się cały rok. Sąsiedzi składają się finansowo i wspólnie przystrajają swoje domy lub mieszkania najpiękniejszymi lampionami. Na łańcuchach zamocowanych między oknami domów wiszą wzorzyste flagi w kształcie trójkątów. Kair w tym czasie jest rozświetlony. Staje się kolorowy. Świetlne dekoracje zdobią ulice i budynki. Robiło to na mnie w tamtym czasie ogromne wrażenie. Dzieci również mają swoje lampioniki i mogą je wszędzie ze sobą nosić. Nie rozstawałam się z moim.
Ramadanowi towarzyszy specjalna muzyka, najczęściej wesoła, pogodna. Świętuje się wspólnie, więc dzieci także śpiewają piosenki i mogą uczestniczyć we wszystkim. Po zachodzie słońca zaczyna się radość i wspólna zabawa.
Zapamiętałam ramadan jako wielkie rodzinne święto. Wieczorem dziadek włączał telewizor i słuchaliśmy specjalnej muzyki albo odczytywania Koranu. Czekaliśmy na… wystrzał z armaty. Rozlegał się każdego dnia ramadanu minutę przed wieczorną modlitwą. Teraz to się zmieniło i strzelają fajerwerki, ale ja pamiętam, że czekałam na huk jak na pozwolenie na zabawę, taniec i jedzenie łakoci. Post zaczyna się od modlitwy porannej (fağr) i kończy przed wieczorną (maghrib). Przez cały dzień nie można jeść. Biesiadowanie rozpoczyna się dopiero po zachodzie słońca. Ludzie jedzą posiłki (iftar) razem,zapraszają się nawzajem – rodziny, sąsiedzi, znajomi. Świętowanie odbywa się w domu najstarszego członka rodziny. Ale nie tylko. Bywa też tak, że stoły są rozstawiane na ulicach i każdy wynosi swoje jedzenie. Rozpoczyna się wspólne świętowanie.
Nocą razem ruszaliśmy na spacer. Chodziliśmy do restauracji, odwiedzaliśmy innych członków rodziny. Przed świtem muezini nawołują do porannej modlitwy i trzeba zakończyć drugi dozwolony posiłek (suhur). Ich głosy dobiegające z wszystkich meczetów w okolicy przed wschodem słońca tworzą niepowtarzalną melodię. Wciąż we mnie tkwi wspomnienie tego magicznego chóru.
Podczas ramadanu je się dużo daktyli, termes z cytryną (ugotowane nasiona łubinu), dużo warzyw i inne pyszności. Drugiego dnia po zakończeniu postu, a pierwszego nowego miesiąca Shawwal, zaczyna się święto Eid al-Fitr, które trwa trzy dni. Podczas eid dzieci mają dodatkową radość. Biegają i zbierają pieniądze od rodziny i znajomych.
– Zeinab, dzieciaki, proszę.
Uśmiechnięci wujkowie i ciocie głaskali nas po głowach i wciskali nam w dłonie kilkufuntowe banknoty. Podekscytowana chowałam je do kolorowej torebki. Byłam bardzo oszczędna.
W ostatnim tygodniu postu kobiety spotykają się, by wspólnie wypiekać kruche ciasteczka (kayk), przygotowywać warzywa nadziewane ryżem (mahshi) i smażyć chrupiące pierożki z serem (sambusak) – zupełnie inne niż te znane w Polsce. Byłam zawsze tam, gdzie babcia i moje ciocie. Wspólnie robiłyśmy pierożki nadziewane kokosem i orzechami, smażone na głębokim oleju, a potem zanurzane w słodkim syropie. Cudownie chrupiące i rozpływające się w ustach.
Nie mogło też zabraknąć małych, delikatnych naleśników (qatayef) nadziewanych orzechami lub serem, które albo smażyłyśmy na chrupko i układałyśmy je w stos (atayef asafiri), albo składałyśmy na pół i podawałyśmy w wersji miękkiej, polane syropem. Na stole pojawiały się też złociste kulki ciasta (zalabia) smażone na głębokim oleju i obtaczane w gęstym, aromatycznym syropie.
Czy dlatego chłonęłam tamten świat, bo przeczuwałam, że mogę go stracić? To prawdopodobne, chociaż może się wydawać absurdalne. Gdy już mieszkałam zupełnie gdzie indziej, pielęgnowałam w sobie te wspomnienia jak najcenniejszą rzecz.
Pamiętam, jak pewnego dnia wracałyśmy z babcią z bazaru i stanęłyśmy przed szkołą. W Kairze takie budynki zawsze są ukryte za ciężkimi, czarnymi, mosiężnymi bramami. Słyszałam krzyki uczniów na boisku.
– Zeinab, kiedyś będziesz się tutaj uczyć – powiedziała babcia.
Spojrzałam na nią i westchnęłam.
– Ale mamo, ja tutaj nie będę chodzić do szkoły – odparłam, jakbym już wtedy przeczuwała, że moje życie będzie wyglądać zupełnie inaczej.
Dalsza część w wersji pełnej
Okładka
Karta tytułowa
Karta redakcyjna
Spis treści
Wstęp
Rozdział 1 | Wbrew mojej woli
Okładka
Strona tytułowa
Strona redakcyjna
Spis treści
Dedykacja
Meritum publikacji
