Ciekawscy. Co kryje mgła? - Łuczyński Michał - ebook
NOWOŚĆ

Ciekawscy. Co kryje mgła? ebook

Łuczyński Michał

0,0

Opis

Co kryje mgła? Maciek i Radek wracają z Himalajów. Wyprawa kończy się dla Maćka amputacją nogi, co pozostawia w chłopaku trwały ślad. Maciek zmaga się z depresją. Radek tworzy w mediach społecznościowych kanał reporterski The Curious. Otrzymuje maila od niejakiego Szajby. Jest on przyjacielem Romki, która przeżyła spotkanie z niezidentyfikowaną istotą skrywającą się we mgle nad biebrzańskimi bagnami. Radek postanawia wykorzystać maila od Szajby i wciągnąć Maćka w kolejne śledztwo, by odwrócić jego uwagę od problemów i nadać jego życiu nowej wartości. Przyjaciele jadą do Brzegwi w towarzystwie Rafała – taty Radka. Czy uda im się dowiedzieć, co kryje mgła? „Ciekawscy” to seria ekscytujących przygód dwóch przyjaciół – Radka i Maćka. Razem wyruszają w niezwykłe podróże, które prowadzą ich do najbardziej niesamowitych miejsc – pełnych tajemnic, zagadek i niebezpieczeństw. Od prehistorycznych er dinozaurów po tajemnicze bagna na Podlasiu czy mroźne szczyty Himalajów.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 201

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Tekst: MI­CHAŁ ŁU­CZYŃ­SKI
Pro­jekt okładki: PIOTR SO­KO­ŁOW­SKI
Re­dak­tor pro­wa­dząca: AGATA TON­DERA
Re­dak­cja: DAG­MARA PO­WOLNY
Ko­rekta: ALEK­SAN­DRA WIE­TO­CHA; ko­rekta w pro­gra­mie firmy Lin­gventa
Opra­co­wa­nie gra­ficzne okładki i skład: MO­NIKA NO­WICKA
© Co­py­ri­ght for text by Mi­chał Łu­czyń­ski, 2025, Re­pre­zen­ta­cja praw – Agen­cja Li­te­racka Iskra © Co­py­ri­ght by Wy­daw­nic­two Zie­lona Sowa Sp. z o.o., War­szawa 2025
All ri­ghts re­se­rved
Wy­da­nie I
ISBN 978-83-8388-230-7
Wszyst­kie prawa za­strze­żone. Prze­druk lub ko­pio­wa­nie ca­ło­ści albo frag­men­tów książki moż­liwe jest tylko na pod­sta­wie pi­sem­nej zgody wy­dawcy.
Wy­daw­nic­two Zie­lona Sowa Sp. z o.o. 00-807 War­szawa, Al. Je­ro­zo­lim­skie 94 tel. 22 379 85 50, fax 22 379 85 51wy­daw­nic­two@zie­lo­na­sowa.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

PRO­LOG

To był ten mo­ment, kiedy czas zwal­nia prak­tycz­nie do zera, a wy­ostrzone zmy­sły re­je­strują z uwagą wszystko, co dzieje się do­okoła. Serce bije jak osza­lałe, mię­śnie tę­żeją i już nic nie za­leży od cie­bie.

Za­le­d­wie pięt­na­ście mi­nut wcze­śniej Romka nie­pew­nie sta­nęła w ga­rażu. Po­miesz­cze­nie wy­da­wało się dość pu­ste, gdy znik­nął z niego SUV taty. Oboje z mamą wy­brali się do Bia­łe­go­stoku do Te­atru Dra­ma­tycz­nego na pre­mierę ja­kiejś kla­sycz­nej sztuki. Mama chyba na­wet wy­mie­niła jej ty­tuł, ale Romka już go nie pa­mię­tała. Ce­lowo z nimi nie po­je­chała, by te­raz móc wcie­lić w ży­cie swój plan. Oczy­wi­ście po­zo­sta­wała jesz­cze jedna prze­szkoda: jej brat Kuba, ale on także spę­dzał so­botni wie­czór poza do­mem. Prze­kro­czył ma­giczną gra­nicę osiem­na­stu lat i te­raz z dużą re­gu­lar­no­ścią zni­kał, aby świę­to­wać wej­ście w do­ro­słość ko­le­gów i ko­le­ża­nek ze szkoły. Romka miała więc ab­so­lutną pew­ność, iż jest sama i nikt jej nie na­kryje, nikt rów­nież jej nie po­wstrzyma.

Pstryk­nęła włącz­nik i po­miesz­cze­nie wy­peł­niło się ostrym, ja­snym świa­tłem. Dziew­czyna się uśmiech­nęła. Stały tam, je­den obok dru­giego, jakby cze­kały na jej przyj­ście.

Romka od dawna pra­gnęła zo­stać wła­ści­cielką qu­ada. Nie była ja­kąś chłop­czycą, wręcz prze­ciw­nie – miała sła­bość do kwie­ci­stych su­kie­nek, a przed wyj­ściem do szkoły ma­lo­wała usta ku­pioną po kry­jomu szminką. Jed­no­cze­śnie w jej krwi pły­nęła ben­zyna. Ko­chała mo­to­ry­za­cję, ale skoń­czyła do­piero czter­na­ście lat, więc nie wszystko było dla niej do­zwo­lone. A po­nie­waż miesz­kała w le­śnej głu­szy, to wła­śnie czte­ro­ko­ło­wiec z te­re­no­wymi aspi­ra­cjami był ak­tu­al­nie jej naj­więk­szym ma­rze­niem. To ma­rze­nie ro­dzice po­sta­no­wili speł­nić, w ta­kim stop­niu, na jaki po­zwa­lał na to wiek córki.

Romka bez pro­blemu zdo­była prawo jazdy ka­te­go­rii AM dla osób w jej wieku i z ra­do­ścią do­sia­dła zryw­nego me­cha­nicz­nego ru­maka. Nie­stety mu­siała się też li­czyć z pew­nymi ob­ostrze­niami. Sil­nik nie mógł mieć wię­cej niż pięć­dzie­siąt cen­ty­me­trów sze­ścien­nych, a mak­sy­malną pręd­kość po­jazdu re­gu­lo­wał ogra­nicz­nik dła­wiący ma­szynę przy czter­dzie­stu pię­ciu ki­lo­me­trach na go­dzinę. To nie zra­żało Romki, quad stał się jej co­dzien­nym środ­kiem lo­ko­mo­cji, a także kom­pa­nem wy­praw do lasu. Na­sto­latka wprost nie po­sia­dała się ze szczę­ścia, gdy spod kół bry­zgały fon­tanny błota, a ona po­ko­ny­wała ziemne prze­szkody. Wszystko się jed­nak zmie­niło wraz z na­dej­ściem uro­dzin Kuby. Od tam­tego czasu ja­kieś bli­żej nie­okre­ślone uczu­cie mą­ciło jej ra­dość. „Cztery lata róż­nicy, głu­pie cztery lata, a ta­kie przy­wi­leje” – my­ślała dziew­czyna. „I żeby cho­ciaż w tych czte­rech la­tach skry­wała się ja­kaś mą­drość”. Tym­cza­sem Ku­bek by­wał iry­tu­jący i głupi jak... jak tylko może być głupi star­szy brat. Ale to i tak nie miało nic do rze­czy. W świe­tle prawa był do­ro­słym Ja­ku­bem z „do­ro­słym” pra­wem jazdy ka­te­go­rii B. Dla­tego w ga­rażu obok jej qu­ada stała ma­szyna brata: słynny ame­ry­kań­ski po­la­ris. Choć uży­wany i już lekko pod­nisz­czony, to­pił serce Romki i po­wo­do­wał, iż po­ziom jej za­zdro­ści osią­gał naj­wyż­sze re­je­stry.

– Da­wid i Go­liat – jęk­nęła.

Miała wra­że­nie, że czte­ro­ko­ło­wiec brata jest tak duży, iż rzuca cień na jej małą... za­bawkę. Tak, mu­siała to przy­znać, jej po­jazd wy­glą­dał przy nim jak za­bawka dla dzieci. Oczy­wi­ście Kuba nie był ostat­nią świ­nią i za­brał ją kilka razy na prze­jażdżkę po­la­ri­sem, ale ile­kroć przy­mie­rzała się do jego ma­szyny, na­tych­miast stu­dził jej za­pał:

– Wcią­gnij golf, za­parz so­bie her­batkę i baw się w je­sie­niarę, tu­taj na­wet do kie­row­nicy nie do­się­gniesz! – I re­cho­tał, jakby opo­wie­dział naj­lep­szy dow­cip świata.

– Goń się! – Romkę prze­cho­dził dreszcz wście­kło­ści.

Dla­tego dziś mu­siała to zro­bić, mu­siała „po­ży­czyć” po­la­risa i wy­sko­czyć na prze­jażdżkę. Po­czuć moc czte­ro­su­wo­wego sil­nika o po­jem­no­ści sze­ściu­set cen­ty­me­trów sze­ścien­nych; zo­ba­czyć, jak to jest pę­dzić z pręd­ko­ścią dwu­krot­nie więk­szą niż ta, którą zwy­kle osią­gała na swoim qu­adzie. No i w końcu prze­mie­rzyć tych kilka płyt­kich grzę­za­wisk ota­cza­ją­cych ba­gna. Prze­cież miesz­kała tuż obok Bie­brzań­skiego Parku Na­ro­do­wego.

Była do­sko­nale przy­go­to­wana, wie­działa, do­kąd chce je­chać, a także gdzie umyje ma­szynę przed po­wro­tem do ga­rażu. Wło­żyła rów­nież kask i kurtkę ze spe­cjal­nym wzmoc­nie­niem chro­nią­cym krę­go­słup. Chwilę po­tem wrota ga­rażu po­wę­dro­wały ku gó­rze. Wy­je­chała po­woli, nie chciała zo­sta­wić śla­dów na po­dwórku, ale tuż za do­mem do­krę­ciła ma­netkę gazu do oporu. U progu lata słońce lu­biło wi­sieć gdzieś na li­nii ho­ry­zontu, two­rząc wspa­niałe ró­żo­wawe tło dla roz­le­głej kra­iny ba­gien i mo­kra­deł ota­cza­ją­cych do­linę Bie­brzy.

– Raz się żyje! – krzyk­nęła do sie­bie z za­do­wo­le­niem i eks­cy­ta­cją.

Cy­fry na wy­świe­tla­czu ro­sły w ułam­kach se­kund, au­to­ma­tyczna skrzy­nia re­du­ko­wała biegi do­piero przy na­prawdę wy­so­kich ob­ro­tach, a w Romkę ude­rzył po­dmuch wia­tru. To była wol­ność przez duże „W”. Wrzesz­czała z ra­do­ści jak opę­tana, a jej oczy skrzyły się zza szczel­nych oku­la­rów ochron­nych. Łąka roz­myła się w wielką zie­loną plamę, a wznie­cony ogon ku­rzu zna­czył jej trasę. Z lotu ptaka mu­siała wy­glą­dać jak mała, za­gu­biona ko­meta.

Dziew­czyna przy­spie­szała i zwal­niała, prze­ci­na­jąc znane so­bie le­śne dukty. Ku­liła się na wi­ra­żach, roz­jeż­dżała ka­łuże i prze­kra­czała z uwagą strome rowy, ko­rzy­sta­jąc z na­pędu na cztery koła. Za­trzy­mała się na dłu­żej tylko raz, by spoj­rzeć na wiel­kie ogni­sko pło­nące w osa­dzie sło­wiań­skiej. Nie wie­działa o niej zbyt wiele, ale lu­dzie nie roz­ma­wiali o ni­czym in­nym. Jedni za­chwy­cali się, że to nowa atrak­cja tu­ry­styczna i że stoi za tym ja­kiś ar­che­olog z War­szawy. Inni dzi­wili się, pu­kali w czoło i z kpiną w gło­sie albo wręcz obu­rze­niem twier­dzili, że to ja­kaś sekta, która wy­wo­łuje du­chy i wskrze­sza mi­nione kulty.

Wo­kół spo­rego ogni­ska krę­ciła się grupa ko­biet ubra­nych w cha­rak­te­ry­styczne po­pie­late suk­nie. Męż­czyźni ska­kali przez ogień i chyba coś śpie­wali, ale ryk sil­nika za­głu­szał ich głosy. Poza tym Romka stała do­brych dwie­ście me­trów od wej­ścia do osady, usy­tu­owa­nej na po­sia­dło­ści pry­wat­nego wła­ści­ciela. Trudno było jej do­strzec de­tale, lecz to nie miało te­raz więk­szego zna­cze­nia. Dziś to nie sło­wiań­skie gu­sła miały uatrak­cyj­nić jej wie­czór. Prze­cież re­ali­zo­wała swój śmiały plan, a główny punkt pro­gramu wciąż był przed nią.

Po­now­nie od­krę­ciła ma­netkę gazu i po­pę­dziła do­brze znaną pro­stą drogą. Na jej końcu znaj­do­wał się nie­wielki garb ziemny. Był na tyle wy­soki, iż jej mały quad wy­ska­ki­wał z niego, uno­sząc przed­nie koła. Jed­no­cze­śnie bez pro­blemu można było ob­ser­wo­wać, co się dzieje po dru­giej stro­nie wznie­sie­nia. Te­raz przy­szedł czas po­wtó­rzyć ten nu­mer.

Romka dwu­krot­nie się upew­niła, że ja­kiś za­błą­kany węd­karz nie prze­cina miej­sca, w któ­rym spo­dzie­wała się lą­do­wać, i ru­szyła z mak­sy­mal­nym przy­spie­sze­niem. Koła lekko za­buk­so­wały, za­nim te­re­nowe opony zła­pały przy­czep­ność. Kilka se­kund póź­niej po­la­ris na­je­chał na garb i... do­piero wtedy Romka zro­zu­miała swój błąd. Ska­kała tu­taj już wiele razy, ale przy o wiele mniej­szej pręd­ko­ści. Czte­ro­ko­ło­wiec Kuby, choć cięż­szy od jej ma­szyny, z ła­two­ścią ode­rwał od ziemi wszyst­kie cztery koła. Jakby ktoś na chwilę wy­łą­czył gra­wi­ta­cję. Onie­miała czter­na­sto­latka z prze­ra­że­niem spoj­rzała na miej­sce, gdzie koła z po­wro­tem po­winny do­tknąć gruntu. Tym­cza­sem ona szy­bo­wała da­lej. Za­raz za gar­bem droga za­krę­cała w lewo, omi­ja­jąc grzę­za­wi­sko. Po­la­ris wy­lą­do­wał tuż za tym miej­scem, a siła ude­rze­nia wy­biła Romkę z sio­dełka.

Ock­nęła się po chwili: drżała i szu­miało jej w uszach. Ubra­nie kle­iło się do skóry i w pierw­szym od­ru­chu po­my­ślała, że to krew. Wtedy jed­nak po­czuła nie­przy­jemny zgniły za­pach i zro­zu­miała, że leży w szu­wa­rach tuż obok roz­le­głego pod­mo­kłego te­renu. Do­skwie­rał jej do­tkliwy ból w pra­wym barku. Jed­nak nie to mar­twiło Romkę naj­bar­dziej.

– Quad! – wrza­snęła, gdy tylko z po­wro­tem za­częła lo­gicz­nie my­śleć.

Mimo bólu, wciąż jesz­cze prze­peł­niona ad­re­na­liną, ze­rwała się na równe nogi i bro­dząc po ko­lana w mule i wo­dzie, roz­glą­dała się ner­wowo. Po­woli na­sta­wał wie­czór, a grzę­za­wi­sko okryło się pie­rzyną gę­stej mgły, co na pewno nie po­ma­gało w po­szu­ki­wa­niach. W mlecz­nej po­świa­cie Romce udało się w końcu do­strzec czer­wony punkt. Była pewna, że to tylne świa­tła po­la­risa. Dziew­czy­nie wy­dało się, że le­żał kilka me­trów od brzegu, z przo­dem za­nu­rzo­nym pod wodę. Jego ostat­nią drogę zna­czył tu­nel zmiaż­dżo­nych i po­cię­tych ta­ta­ra­ków.

– Ku­bek mnie za­bije! – szep­nęła na­sto­latka, za­ci­ska­jąc blade usta.

My­śli ko­tło­wały się w jej gło­wie, a mózg pra­co­wał na zwięk­szo­nych ob­ro­tach. Romka sta­rała się zna­leźć ra­cjo­nalne roz­wią­za­nie, które po­zwo­li­łoby jej wy­brnąć z tej trud­nej sy­tu­acji. W pierw­szym od­ru­chu po­my­ślała, że za­ry­zy­kuje i spró­buje wejść w grzę­za­wi­sko. „To kilka me­trów” – po­wta­rzała dla otu­chy. Tylko co po­tem? Quad wa­żył po­nad trzy­sta ki­lo­gra­mów, w do­datku utknął w mule i gę­stwi­nie ro­ślin.

– Nie wy­cią­gnę go.

Drugi po­mysł wy­da­wał się o wiele bar­dziej re­alny. Na­sto­latka uznała, że wróci do domu, weź­mie swo­jego ma­łego czte­ro­ko­łowca i linę, a na­stęp­nie spró­buje wy­cią­gnąć po­la­risa z po­wro­tem na brzeg. Po­nie­waż nie po­tra­fiła wy­my­ślić lep­szego planu, go­rącz­kowo uchwy­ciła się je­dy­nego, jaki miała. W in­nej sy­tu­acji po pro­stu przy­zna­łaby się i po­pro­siła o po­moc do­ro­słych, ale te­raz strach nie po­zwa­lał jej na­wet do­pu­ścić ta­kiego sce­na­riu­sza.

Już miała ru­szyć w drogę, gdy do jej uszu do­biegł dziwny dźwięk. Po­cząt­kowo wy­da­wało się, że war­stwa wody i zbi­tych w dy­wan ba­gien­nych ro­ślin po­ru­szyła się i za­fa­lo­wała, mlasz­cząc cha­rak­te­ry­stycz­nie. Tak się zda­rzało, gdy wiał sil­niej­szy wiatr. Te­raz jed­nak wiatr był le­d­wie wy­czu­walny. Dziew­czyna się ro­zej­rzała. Z od­dali do­cho­dziły śpiewy ze sło­wiań­skiego obozu. Wiel­kie ogni­sko rzu­cało w niebo po­ma­rań­czową łunę. Wtem coś po­now­nie po­ru­szyło dy­wa­nem po­kry­wa­ją­cym ba­gno, tylko bli­żej. Uwal­niane bą­ble po­wie­trza za­bul­go­tały kilka me­trów od miej­sca, gdzie stała Romka, a po­la­ris się za­chwiał.

– Nie! – krzyk­nęła dziew­czyna.

Tego oba­wiała się naj­bar­dziej: że quad na nie­pew­nym grun­cie za­cznie się osu­wać w głąb trzę­sa­wi­ska. Tak prze­cież ro­biły ba­gna – łap­czy­wie wcią­gały wszystko, co w nie wpa­dło.

Romka wpa­try­wała się w punkt, gdzie tkwiła ma­szyna, nie przej­mu­jąc się chło­dem ani mo­krymi ubra­niami. Ko­lejny wy­rzut ad­re­na­liny odłą­czył ją na chwilę od do­znań ciała i ka­zał jej się sku­pić. Tym­cza­sem we mgle mi­gnął ja­kiś zwinny kształt. Su­nął za­ka­mu­flo­wany wśród ro­ślin­no­ści, jakby za­in­try­go­wało go całe to zaj­ście. Do na­sto­latki do­tarło, że to nie jest nor­malne. Co­fa­jąc się, dziew­czyna się po­tknęła i upa­dła na pupę. Wtedy coś z grzę­za­wi­ska za­częło cią­gnąć qu­ada za za­nu­rzone przed­nie koła.

Romka nie do­wie­rzała, że któ­reś z ro­dzi­mych zwie­rząt może być wy­star­cza­jąco duże, by po­ru­szyć ciężki po­jazd z taką ła­two­ścią. W końcu tylne czer­wone świa­tło po­la­risa za­drgało i zga­sło. Wszystko ustało jak za do­tknię­ciem cza­ro­dziej­skiej różdżki, a Romka przez chwilę za­sta­na­wiała się, czy nie były to zwidy. Bała się po­ru­szyć, je­dy­nie ska­no­wała wzro­kiem brzeg. W końcu zro­zu­miała, że co­kol­wiek do­bie­rało się do po­la­risa, te­raz pły­nęło w jej stronę. Po­wie­trze mo­men­tal­nie prze­szył upiorny syk. Na­sto­latka rzu­ciła się do ucieczki.

Bie­gła, prze­ko­nana, że wal­czy o ży­cie. Na­wet nie my­ślała o bólu ra­mie­nia. Po­ty­kała się i śli­zgała, woda chlu­pała jej w bu­tach, ale ona parła do przodu. Byle da­lej od ba­gna. Po kilku se­kun­dach, które wy­da­wały się wiecz­no­ścią, zna­la­zła się na trak­cie, w miej­scu, gdzie fe­ralny skok po­zba­wił ją pa­no­wa­nia nad qu­adem. Po­dą­ża­jąc nim, po­woli zbli­żała się do obozu Sło­wian, ale w ostat­niej chwili, by skró­cić so­bie drogę, po­sta­no­wiła prze­ciąć wą­ski pas lasu od­dzie­la­jący ją od mia­steczka. Znała ten te­ren jak wła­sną kie­szeń. Wbie­gła śmiało mię­dzy pnie bu­ków i olch, roz­gar­nia­jąc dłońmi niż­sze krzaki. Po­ru­szała się jed­nak co­raz wol­niej. Po­czuła, że jest na gra­nicy wy­czer­pa­nia, więc mu­siała się za­trzy­mać. Pa­dła na ko­lana z głową tuż przy ziemi i sta­rała się nie zwy­mio­to­wać. Znów dy­go­tała. „Co ja wi­dzia­łam? Co to było? Prze­cież to nie­moż­liwe” – na okrą­gło po­wta­rzała w gło­wie te trzy zda­nia. Za­wsze miała się za ra­cjo­nalną, ogar­niętą, zrów­no­wa­żoną osobę, ale tego, co wy­da­rzyło się przed chwilą, nie dało się ra­cjo­nal­nie wy­tłu­ma­czyć.

Unio­sła głowę i sku­piła wzrok na od­da­lo­nym te­raz miej­scu, gdzie droga bie­gła tuż przy ba­gnie. Spo­glą­dała tam z obawą, jakby z mgły miał się wy­ło­nić ja­kiś mi­tyczny po­twór, przy­zy­wa­jąc ją imie­niem. To był ten mo­ment wie­czoru, kiedy po za­cho­dzie słońca zza ho­ry­zontu są­czy się jesz­cze odro­bina świa­tła. Niebo nie jest czarne, więc kształty nie zle­wają się w jedną plamę, tylko od­ci­nają na nieco ja­śniej­szym tle.

Stał tam, spo­kojny i nie­wzru­szony, z ro­gami wy­ce­lo­wa­nymi w niebo. Gdyby miała siłę ucie­kać, już by jej tu nie było. Jed­nak zmę­cze­nie ka­zało jej tkwić za drze­wami i wtedy mimo pa­niki wy­kieł­ko­wała w niej przy­tomna myśl. Skoro sło­wiań­ska wio­ska znaj­do­wała się do­słow­nie kil­ka­set me­trów stąd, to mu­siał być ktoś od nich. Na­wie­dzony sza­man, a może zwy­czaj­nie je­den z en­tu­zja­stów prze­szło­ści, który – by le­piej wczuć się w at­mos­ferę wie­czoru – przy­wdział dziwną ma­skę. Romka nie wi­działa do­kład­nie, czy to była szmata, czy ja­kaś skóra, do któ­rej przy­cze­piono po­roże. Gdy tak ob­ser­wo­wała cu­daczną po­stać, sta­ra­jąc się uspo­koić od­dech, ta się od­wró­ciła i zer­k­nęła w jej stronę. Czy to moż­liwe, że ją wi­działa? Prze­cież Romka sie­działa w gę­stwi­nie lasu, sto me­trów da­lej. Jed­nak z ja­kie­goś po­wodu miała wra­że­nie, że ten ktoś pa­trzy na nią. Tego było już za dużo! Łzy spły­nęły jej po twa­rzy. Za­ci­snęła pię­ści, wstała, pod­pie­ra­jąc się o drzewo, od­wró­ciła i za­częła ma­sze­ro­wać w stronę domu. Byle da­lej od ba­gna, byle da­lej od tych wszyst­kich dzi­wactw. Co rusz ob­ra­cała się jesz­cze, by zo­ba­czyć, czy po­stać z ro­gami nie idzie za nią, ale na po­la­nie ni­kogo już nie było.

Tylko mgła wciąż tam tkwiła. Gę­sta i roz­le­wa­jąca się co­raz szer­szą plamą, pil­no­wała ukry­tych w so­bie ta­jem­nic.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

Po­znaj cie­kaw­skich ko­le­gów: Radka, do­mo­ro­słego ufo­loga z ten­den­cją do wpa­da­nia w ta­ra­paty, i Maćka – di­no­nerda, który bez za­jąk­nię­cia wy­ma­wia słowo ke­cal­ko­atl.

W efek­cie splotu oko­licz­no­ści zo­stają we­ssani przez por­tal pro­wa­dzący do... pre­hi­sto­rii, gdzie na chwilę przed koń­cem ery di­no­zau­rów po­znają ob­cego przy­by­sza.

Czy Ra­dek i Ma­ciek wy­grają walkę o ży­cie i zdążą uciec przed pę­dzącą w stronę Ziemi aste­ro­idą? I dla­czego to ju­raj­ska draka skoro tra­fili w okres kre­dowy?

.

Czy po cza­so­prze­strzen­nej po­dróży w prze­szłość coś może cię jesz­cze za­sko­czyć? Z tym py­ta­niem Ma­ciek, Ra­dek i ich ro­dzice wy­ru­szają na wy­so­ko­gór­ską wy­prawę. Szybko jed­nak oka­zuje się, że Hi­ma­laje mają do za­ofe­ro­wa­nia o wiele wię­cej niż tylko piękne wi­doki z tu­ry­stycz­nego szlaku.

Po­znana w gó­rach hi­ma­la­istka twier­dzi, że jej part­nera wspi­nacz­ko­wego po­rwało yeti... W tym sa­mym cza­sie w Ne­palu od­bywa się kon­fe­ren­cja świa­to­wego gi­ganta tech­no­lo­gicz­nego, te­stu­ją­cego ro­boty oparte na sztucz­nej in­te­li­gen­cji. Czy to tylko zbieg oko­licz­no­ści? A może Ra­dek i Ma­ciek znów zna­leźli się w cen­trum zda­rzeń wy­my­ka­ją­cych się zdro­wemu roz­sąd­kowi? I czy Maya, ne­pal­ska prze­wod­niczka, po­może chłop­com po­ko­nać pu­łapki ma­je­sta­tycz­nej An­na­purny?