Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Co kryje mgła? Maciek i Radek wracają z Himalajów. Wyprawa kończy się dla Maćka amputacją nogi, co pozostawia w chłopaku trwały ślad. Maciek zmaga się z depresją. Radek tworzy w mediach społecznościowych kanał reporterski The Curious. Otrzymuje maila od niejakiego Szajby. Jest on przyjacielem Romki, która przeżyła spotkanie z niezidentyfikowaną istotą skrywającą się we mgle nad biebrzańskimi bagnami. Radek postanawia wykorzystać maila od Szajby i wciągnąć Maćka w kolejne śledztwo, by odwrócić jego uwagę od problemów i nadać jego życiu nowej wartości. Przyjaciele jadą do Brzegwi w towarzystwie Rafała – taty Radka. Czy uda im się dowiedzieć, co kryje mgła? „Ciekawscy” to seria ekscytujących przygód dwóch przyjaciół – Radka i Maćka. Razem wyruszają w niezwykłe podróże, które prowadzą ich do najbardziej niesamowitych miejsc – pełnych tajemnic, zagadek i niebezpieczeństw. Od prehistorycznych er dinozaurów po tajemnicze bagna na Podlasiu czy mroźne szczyty Himalajów.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 201
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
PROLOG
To był ten moment, kiedy czas zwalnia praktycznie do zera, a wyostrzone zmysły rejestrują z uwagą wszystko, co dzieje się dookoła. Serce bije jak oszalałe, mięśnie tężeją i już nic nie zależy od ciebie.
Zaledwie piętnaście minut wcześniej Romka niepewnie stanęła w garażu. Pomieszczenie wydawało się dość puste, gdy zniknął z niego SUV taty. Oboje z mamą wybrali się do Białegostoku do Teatru Dramatycznego na premierę jakiejś klasycznej sztuki. Mama chyba nawet wymieniła jej tytuł, ale Romka już go nie pamiętała. Celowo z nimi nie pojechała, by teraz móc wcielić w życie swój plan. Oczywiście pozostawała jeszcze jedna przeszkoda: jej brat Kuba, ale on także spędzał sobotni wieczór poza domem. Przekroczył magiczną granicę osiemnastu lat i teraz z dużą regularnością znikał, aby świętować wejście w dorosłość kolegów i koleżanek ze szkoły. Romka miała więc absolutną pewność, iż jest sama i nikt jej nie nakryje, nikt również jej nie powstrzyma.
Pstryknęła włącznik i pomieszczenie wypełniło się ostrym, jasnym światłem. Dziewczyna się uśmiechnęła. Stały tam, jeden obok drugiego, jakby czekały na jej przyjście.
Romka od dawna pragnęła zostać właścicielką quada. Nie była jakąś chłopczycą, wręcz przeciwnie – miała słabość do kwiecistych sukienek, a przed wyjściem do szkoły malowała usta kupioną po kryjomu szminką. Jednocześnie w jej krwi płynęła benzyna. Kochała motoryzację, ale skończyła dopiero czternaście lat, więc nie wszystko było dla niej dozwolone. A ponieważ mieszkała w leśnej głuszy, to właśnie czterokołowiec z terenowymi aspiracjami był aktualnie jej największym marzeniem. To marzenie rodzice postanowili spełnić, w takim stopniu, na jaki pozwalał na to wiek córki.
Romka bez problemu zdobyła prawo jazdy kategorii AM dla osób w jej wieku i z radością dosiadła zrywnego mechanicznego rumaka. Niestety musiała się też liczyć z pewnymi obostrzeniami. Silnik nie mógł mieć więcej niż pięćdziesiąt centymetrów sześciennych, a maksymalną prędkość pojazdu regulował ogranicznik dławiący maszynę przy czterdziestu pięciu kilometrach na godzinę. To nie zrażało Romki, quad stał się jej codziennym środkiem lokomocji, a także kompanem wypraw do lasu. Nastolatka wprost nie posiadała się ze szczęścia, gdy spod kół bryzgały fontanny błota, a ona pokonywała ziemne przeszkody. Wszystko się jednak zmieniło wraz z nadejściem urodzin Kuby. Od tamtego czasu jakieś bliżej nieokreślone uczucie mąciło jej radość. „Cztery lata różnicy, głupie cztery lata, a takie przywileje” – myślała dziewczyna. „I żeby chociaż w tych czterech latach skrywała się jakaś mądrość”. Tymczasem Kubek bywał irytujący i głupi jak... jak tylko może być głupi starszy brat. Ale to i tak nie miało nic do rzeczy. W świetle prawa był dorosłym Jakubem z „dorosłym” prawem jazdy kategorii B. Dlatego w garażu obok jej quada stała maszyna brata: słynny amerykański polaris. Choć używany i już lekko podniszczony, topił serce Romki i powodował, iż poziom jej zazdrości osiągał najwyższe rejestry.
– Dawid i Goliat – jęknęła.
Miała wrażenie, że czterokołowiec brata jest tak duży, iż rzuca cień na jej małą... zabawkę. Tak, musiała to przyznać, jej pojazd wyglądał przy nim jak zabawka dla dzieci. Oczywiście Kuba nie był ostatnią świnią i zabrał ją kilka razy na przejażdżkę polarisem, ale ilekroć przymierzała się do jego maszyny, natychmiast studził jej zapał:
– Wciągnij golf, zaparz sobie herbatkę i baw się w jesieniarę, tutaj nawet do kierownicy nie dosięgniesz! – I rechotał, jakby opowiedział najlepszy dowcip świata.
– Goń się! – Romkę przechodził dreszcz wściekłości.
Dlatego dziś musiała to zrobić, musiała „pożyczyć” polarisa i wyskoczyć na przejażdżkę. Poczuć moc czterosuwowego silnika o pojemności sześciuset centymetrów sześciennych; zobaczyć, jak to jest pędzić z prędkością dwukrotnie większą niż ta, którą zwykle osiągała na swoim quadzie. No i w końcu przemierzyć tych kilka płytkich grzęzawisk otaczających bagna. Przecież mieszkała tuż obok Biebrzańskiego Parku Narodowego.
Była doskonale przygotowana, wiedziała, dokąd chce jechać, a także gdzie umyje maszynę przed powrotem do garażu. Włożyła również kask i kurtkę ze specjalnym wzmocnieniem chroniącym kręgosłup. Chwilę potem wrota garażu powędrowały ku górze. Wyjechała powoli, nie chciała zostawić śladów na podwórku, ale tuż za domem dokręciła manetkę gazu do oporu. U progu lata słońce lubiło wisieć gdzieś na linii horyzontu, tworząc wspaniałe różowawe tło dla rozległej krainy bagien i mokradeł otaczających dolinę Biebrzy.
– Raz się żyje! – krzyknęła do siebie z zadowoleniem i ekscytacją.
Cyfry na wyświetlaczu rosły w ułamkach sekund, automatyczna skrzynia redukowała biegi dopiero przy naprawdę wysokich obrotach, a w Romkę uderzył podmuch wiatru. To była wolność przez duże „W”. Wrzeszczała z radości jak opętana, a jej oczy skrzyły się zza szczelnych okularów ochronnych. Łąka rozmyła się w wielką zieloną plamę, a wzniecony ogon kurzu znaczył jej trasę. Z lotu ptaka musiała wyglądać jak mała, zagubiona kometa.
Dziewczyna przyspieszała i zwalniała, przecinając znane sobie leśne dukty. Kuliła się na wirażach, rozjeżdżała kałuże i przekraczała z uwagą strome rowy, korzystając z napędu na cztery koła. Zatrzymała się na dłużej tylko raz, by spojrzeć na wielkie ognisko płonące w osadzie słowiańskiej. Nie wiedziała o niej zbyt wiele, ale ludzie nie rozmawiali o niczym innym. Jedni zachwycali się, że to nowa atrakcja turystyczna i że stoi za tym jakiś archeolog z Warszawy. Inni dziwili się, pukali w czoło i z kpiną w głosie albo wręcz oburzeniem twierdzili, że to jakaś sekta, która wywołuje duchy i wskrzesza minione kulty.
Wokół sporego ogniska kręciła się grupa kobiet ubranych w charakterystyczne popielate suknie. Mężczyźni skakali przez ogień i chyba coś śpiewali, ale ryk silnika zagłuszał ich głosy. Poza tym Romka stała dobrych dwieście metrów od wejścia do osady, usytuowanej na posiadłości prywatnego właściciela. Trudno było jej dostrzec detale, lecz to nie miało teraz większego znaczenia. Dziś to nie słowiańskie gusła miały uatrakcyjnić jej wieczór. Przecież realizowała swój śmiały plan, a główny punkt programu wciąż był przed nią.
Ponownie odkręciła manetkę gazu i popędziła dobrze znaną prostą drogą. Na jej końcu znajdował się niewielki garb ziemny. Był na tyle wysoki, iż jej mały quad wyskakiwał z niego, unosząc przednie koła. Jednocześnie bez problemu można było obserwować, co się dzieje po drugiej stronie wzniesienia. Teraz przyszedł czas powtórzyć ten numer.
Romka dwukrotnie się upewniła, że jakiś zabłąkany wędkarz nie przecina miejsca, w którym spodziewała się lądować, i ruszyła z maksymalnym przyspieszeniem. Koła lekko zabuksowały, zanim terenowe opony złapały przyczepność. Kilka sekund później polaris najechał na garb i... dopiero wtedy Romka zrozumiała swój błąd. Skakała tutaj już wiele razy, ale przy o wiele mniejszej prędkości. Czterokołowiec Kuby, choć cięższy od jej maszyny, z łatwością oderwał od ziemi wszystkie cztery koła. Jakby ktoś na chwilę wyłączył grawitację. Oniemiała czternastolatka z przerażeniem spojrzała na miejsce, gdzie koła z powrotem powinny dotknąć gruntu. Tymczasem ona szybowała dalej. Zaraz za garbem droga zakręcała w lewo, omijając grzęzawisko. Polaris wylądował tuż za tym miejscem, a siła uderzenia wybiła Romkę z siodełka.
Ocknęła się po chwili: drżała i szumiało jej w uszach. Ubranie kleiło się do skóry i w pierwszym odruchu pomyślała, że to krew. Wtedy jednak poczuła nieprzyjemny zgniły zapach i zrozumiała, że leży w szuwarach tuż obok rozległego podmokłego terenu. Doskwierał jej dotkliwy ból w prawym barku. Jednak nie to martwiło Romkę najbardziej.
– Quad! – wrzasnęła, gdy tylko z powrotem zaczęła logicznie myśleć.
Mimo bólu, wciąż jeszcze przepełniona adrenaliną, zerwała się na równe nogi i brodząc po kolana w mule i wodzie, rozglądała się nerwowo. Powoli nastawał wieczór, a grzęzawisko okryło się pierzyną gęstej mgły, co na pewno nie pomagało w poszukiwaniach. W mlecznej poświacie Romce udało się w końcu dostrzec czerwony punkt. Była pewna, że to tylne światła polarisa. Dziewczynie wydało się, że leżał kilka metrów od brzegu, z przodem zanurzonym pod wodę. Jego ostatnią drogę znaczył tunel zmiażdżonych i pociętych tataraków.
– Kubek mnie zabije! – szepnęła nastolatka, zaciskając blade usta.
Myśli kotłowały się w jej głowie, a mózg pracował na zwiększonych obrotach. Romka starała się znaleźć racjonalne rozwiązanie, które pozwoliłoby jej wybrnąć z tej trudnej sytuacji. W pierwszym odruchu pomyślała, że zaryzykuje i spróbuje wejść w grzęzawisko. „To kilka metrów” – powtarzała dla otuchy. Tylko co potem? Quad ważył ponad trzysta kilogramów, w dodatku utknął w mule i gęstwinie roślin.
– Nie wyciągnę go.
Drugi pomysł wydawał się o wiele bardziej realny. Nastolatka uznała, że wróci do domu, weźmie swojego małego czterokołowca i linę, a następnie spróbuje wyciągnąć polarisa z powrotem na brzeg. Ponieważ nie potrafiła wymyślić lepszego planu, gorączkowo uchwyciła się jedynego, jaki miała. W innej sytuacji po prostu przyznałaby się i poprosiła o pomoc dorosłych, ale teraz strach nie pozwalał jej nawet dopuścić takiego scenariusza.
Już miała ruszyć w drogę, gdy do jej uszu dobiegł dziwny dźwięk. Początkowo wydawało się, że warstwa wody i zbitych w dywan bagiennych roślin poruszyła się i zafalowała, mlaszcząc charakterystycznie. Tak się zdarzało, gdy wiał silniejszy wiatr. Teraz jednak wiatr był ledwie wyczuwalny. Dziewczyna się rozejrzała. Z oddali dochodziły śpiewy ze słowiańskiego obozu. Wielkie ognisko rzucało w niebo pomarańczową łunę. Wtem coś ponownie poruszyło dywanem pokrywającym bagno, tylko bliżej. Uwalniane bąble powietrza zabulgotały kilka metrów od miejsca, gdzie stała Romka, a polaris się zachwiał.
– Nie! – krzyknęła dziewczyna.
Tego obawiała się najbardziej: że quad na niepewnym gruncie zacznie się osuwać w głąb trzęsawiska. Tak przecież robiły bagna – łapczywie wciągały wszystko, co w nie wpadło.
Romka wpatrywała się w punkt, gdzie tkwiła maszyna, nie przejmując się chłodem ani mokrymi ubraniami. Kolejny wyrzut adrenaliny odłączył ją na chwilę od doznań ciała i kazał jej się skupić. Tymczasem we mgle mignął jakiś zwinny kształt. Sunął zakamuflowany wśród roślinności, jakby zaintrygowało go całe to zajście. Do nastolatki dotarło, że to nie jest normalne. Cofając się, dziewczyna się potknęła i upadła na pupę. Wtedy coś z grzęzawiska zaczęło ciągnąć quada za zanurzone przednie koła.
Romka nie dowierzała, że któreś z rodzimych zwierząt może być wystarczająco duże, by poruszyć ciężki pojazd z taką łatwością. W końcu tylne czerwone światło polarisa zadrgało i zgasło. Wszystko ustało jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, a Romka przez chwilę zastanawiała się, czy nie były to zwidy. Bała się poruszyć, jedynie skanowała wzrokiem brzeg. W końcu zrozumiała, że cokolwiek dobierało się do polarisa, teraz płynęło w jej stronę. Powietrze momentalnie przeszył upiorny syk. Nastolatka rzuciła się do ucieczki.
Biegła, przekonana, że walczy o życie. Nawet nie myślała o bólu ramienia. Potykała się i ślizgała, woda chlupała jej w butach, ale ona parła do przodu. Byle dalej od bagna. Po kilku sekundach, które wydawały się wiecznością, znalazła się na trakcie, w miejscu, gdzie feralny skok pozbawił ją panowania nad quadem. Podążając nim, powoli zbliżała się do obozu Słowian, ale w ostatniej chwili, by skrócić sobie drogę, postanowiła przeciąć wąski pas lasu oddzielający ją od miasteczka. Znała ten teren jak własną kieszeń. Wbiegła śmiało między pnie buków i olch, rozgarniając dłońmi niższe krzaki. Poruszała się jednak coraz wolniej. Poczuła, że jest na granicy wyczerpania, więc musiała się zatrzymać. Padła na kolana z głową tuż przy ziemi i starała się nie zwymiotować. Znów dygotała. „Co ja widziałam? Co to było? Przecież to niemożliwe” – na okrągło powtarzała w głowie te trzy zdania. Zawsze miała się za racjonalną, ogarniętą, zrównoważoną osobę, ale tego, co wydarzyło się przed chwilą, nie dało się racjonalnie wytłumaczyć.
Uniosła głowę i skupiła wzrok na oddalonym teraz miejscu, gdzie droga biegła tuż przy bagnie. Spoglądała tam z obawą, jakby z mgły miał się wyłonić jakiś mityczny potwór, przyzywając ją imieniem. To był ten moment wieczoru, kiedy po zachodzie słońca zza horyzontu sączy się jeszcze odrobina światła. Niebo nie jest czarne, więc kształty nie zlewają się w jedną plamę, tylko odcinają na nieco jaśniejszym tle.
Stał tam, spokojny i niewzruszony, z rogami wycelowanymi w niebo. Gdyby miała siłę uciekać, już by jej tu nie było. Jednak zmęczenie kazało jej tkwić za drzewami i wtedy mimo paniki wykiełkowała w niej przytomna myśl. Skoro słowiańska wioska znajdowała się dosłownie kilkaset metrów stąd, to musiał być ktoś od nich. Nawiedzony szaman, a może zwyczajnie jeden z entuzjastów przeszłości, który – by lepiej wczuć się w atmosferę wieczoru – przywdział dziwną maskę. Romka nie widziała dokładnie, czy to była szmata, czy jakaś skóra, do której przyczepiono poroże. Gdy tak obserwowała cudaczną postać, starając się uspokoić oddech, ta się odwróciła i zerknęła w jej stronę. Czy to możliwe, że ją widziała? Przecież Romka siedziała w gęstwinie lasu, sto metrów dalej. Jednak z jakiegoś powodu miała wrażenie, że ten ktoś patrzy na nią. Tego było już za dużo! Łzy spłynęły jej po twarzy. Zacisnęła pięści, wstała, podpierając się o drzewo, odwróciła i zaczęła maszerować w stronę domu. Byle dalej od bagna, byle dalej od tych wszystkich dziwactw. Co rusz obracała się jeszcze, by zobaczyć, czy postać z rogami nie idzie za nią, ale na polanie nikogo już nie było.
Tylko mgła wciąż tam tkwiła. Gęsta i rozlewająca się coraz szerszą plamą, pilnowała ukrytych w sobie tajemnic.
Poznaj ciekawskich kolegów: Radka, domorosłego ufologa z tendencją do wpadania w tarapaty, i Maćka – dinonerda, który bez zająknięcia wymawia słowo kecalkoatl.
W efekcie splotu okoliczności zostają wessani przez portal prowadzący do... prehistorii, gdzie na chwilę przed końcem ery dinozaurów poznają obcego przybysza.
Czy Radek i Maciek wygrają walkę o życie i zdążą uciec przed pędzącą w stronę Ziemi asteroidą? I dlaczego to jurajska draka skoro trafili w okres kredowy?
Czy po czasoprzestrzennej podróży w przeszłość coś może cię jeszcze zaskoczyć? Z tym pytaniem Maciek, Radek i ich rodzice wyruszają na wysokogórską wyprawę. Szybko jednak okazuje się, że Himalaje mają do zaoferowania o wiele więcej niż tylko piękne widoki z turystycznego szlaku.
Poznana w górach himalaistka twierdzi, że jej partnera wspinaczkowego porwało yeti... W tym samym czasie w Nepalu odbywa się konferencja światowego giganta technologicznego, testującego roboty oparte na sztucznej inteligencji. Czy to tylko zbieg okoliczności? A może Radek i Maciek znów znaleźli się w centrum zdarzeń wymykających się zdrowemu rozsądkowi? I czy Maya, nepalska przewodniczka, pomoże chłopcom pokonać pułapki majestatycznej Annapurny?