Cichociemni. Elita polskiej dywersji - Kacper Śledziński - ebook

Cichociemni. Elita polskiej dywersji ebook

Kacper Śledziński

0,0
14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.


Dowiedz się więcej.
Opis

Byli gotowi poświęcić wszystko w dla idei „Wywalcz Polsce wolność lub zgiń!”

Doskonale wyszkoleni, bezgranicznie odważni, desperacko zdeterminowani, bezkompromisowi. Najlepsi z najlepszych - starannie wyselekcjonowani spośród tysięcy kandydatów. Musieli porzucić wszystko, zapomnieć, kim byli, bez słowa opuścić kobiety, które kochali. Poddani morderczemu szkoleniu, przygotowywali się, aby w pojedynkę zmienić bieg historii.

Zrzuceni na spadochronach do okupowanej Polski, podejmowali samobójcze misje. Nieliczni, którzy przeżyli, trafili po wojnie do piekła komunistycznych więzień. Jednak nigdy się nie poddali. Do końca marzyli o wolnej Polsce.

Prawdziwe losy polskich bohaterów, przy których bledną historie o amerykańskich komandosach.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 643

Data ważności licencji: 4/20/2026

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Okładka

Karta tytułowa

Motto

Nazywają nas cichociemnymi podobno dlatego, że niezauważalnie znikamy z macierzystych jednostek i mamy do spełnienia tajemniczą misję. A cichociemny to po prostu dywersant.

rotmistrz Adam Mackus

Do życia powoływała nas nazwa. Jak według niektórych wierzeń starożytnego Wschodu – o istnieniu rzeczy świadczy przydane rzeczy określenie. Nazwa żargonowa, urodzona w alchemicznej retorcie żołnierskiej, jędrnej mowy. Nazwa – dobrze oddająca charakter oddziału, efekt trafnej intuicji językowej. W końcu nie wiadomo gdzie i przez kogo ukuta – somewhere in Scotland. Nazwa przeszła różne stadia. Wpierw szeptana, później wymawiana głośno. Jeszcze później znów szeptana – po wojnie w kraju, przez pewien czas w każdym razie. Cichociemni. Minęły lata, nazwa pozostała do dziś.

Przemysław Bystrzycki, cichociemny, ps. Grzbiet, Kreda

Dedykacja

Moim Rodzicom

Dramatis personae

Porucznik doktor medycyny Alfred Paczkowski, absolwent Szkoły Podchorążych Sanitarnych, był lekarzem w 9. Pułku Ułanów Małopolskich przed wojną stacjonującym w Trembowli na Wołyniu. Wrzesień 1939 roku spędził w siodle: pułk walczył w Podolskiej Brygadzie Kawalerii, a z nią – w Armii „Poznań”. Potem wstąpił do ruchu oporu i przyjął pseudonim Lubicz. Jako kurier przedostał się na Zachód. We Francji spotkał kapitana Macieja Kalenkiewicza. „W ciągu marca – pisał – zbliżyłem się do chomików”. Rozmowy z Kalenkiewiczem i kapitanem Janem Górskim, a także notatka w teczce z dokumentami informująca, że jest kurierem chętnym do powrotu do kraju, sprawiły, że znalazł się w gronie potencjalnych skoczków. Kiedy już w czasie pobytu w Anglii zgłosił generałowi Sikorskiemu „gotowość powrotu do kraju”, został zaproszony do Londynu na rozmowę. W początkach listopada 1940 roku w Sztabie Naczelnego Wodza przyjął Paczkowskiego kapitan Jan Jaźwiński. Rozmowa wypadła obiecująco, toteż Paczkowski trafił na Informacyjny Kurs dla Kurierów. „Na tym kursie spotkałem prawie całą paryską grupę »chomików«, z Maciejem Kalenkiewiczem na czele. Czytaliśmy niemieckie gazety, które docierały przez Lizbonę, oraz meldunki z kraju. Wtedy to po raz pierwszy zobaczyłem raporty z Komendy Głównej ZWZ. Wszyscy byliśmy przygotowani do podróży przez Wschód i Bałkany”1.

Kapitan dyplomowany saperów Maciej Kalenkiewicz jako pierwszy powiedział Paczkowskiemu o możliwości dostania się do Polski samolotem. Kapitan Kalenkiewicz „nosił w sobie dziedzictwo Kościuszki i Traugutta, wielkich polskich saperów”, pisał Paczkowski, który darzył Kalenkiewicza niezwykłym szacunkiem, choć pierwsze wrażenie dalekie było od entuzjazmu. „Przyglądałem się i kombinowałem – pisał – kim jest ta maruda, ta menda sztabowa”. Pogłębiająca się znajomość sprawiła, że zmienił tę opinię. W przekonaniu Paczkowskiego Kalenkiewicz był szefem cichociemnych. Doświadczeniem zasłużył sobie na ten honorowy tytuł. Zaczynał we wrześniu 1939 roku jako prawa ręką majora Henryka Dobrzańskiego „Hubala”. Całą jesień spędził w partyzantce. W grudniu przez Rumunię i Jugosławię dostał się do Paryża. Na drugi dzień po przybyciu razem z przyjacielem kapitanem Janem Górskim rozpoczął pracę nad otwarciem drogi lotniczej do Polski.

Porucznik artylerii Bohdan Piątkowski, „jeździec-zawodnik, zamiłowany koniarz i pisarz”, a przy tym oficer zawodowy, w 1930 roku ukończył Oficerską Szkołę Artylerii i otrzymał przydział do 1. Dywizjonu Artylerii Konnej im. Generała Józefa Bema. Podczas kampanii wrześniowej służył w Ośrodku Zapasowym Artylerii Konnej. Nie przez Węgry czy Rumunię, jak większość polskich żołnierzy, lecz przez Litwę przedostał się do Francji. Tam w 3. Pułku Artylerii Lekkiej 3. Dywizji Piechoty zaledwie otarł się o wojnę. Razem z pułkiem przedostał się do Wielkiej Brytanii. Na Wyspach, w spokojnym miasteczku St. Andrews, został oficerem ogniowym 1. baterii 1. Dywizjonu Artylerii Lekkiej w 1. Brygadzie Strzelców. „Był w nim nieprzeparty urok osobisty, który wyłaził spod narzuconej opryskliwości, było znakomite koleżeństwo i pyszne poczucie humoru, maskowane na co dzień przesadną surowością i służbistością”2.

Podporucznik Jan Piwnik ukończył Szkołę Rezerwy Artylerii we Włodzimierzu Wołyńskim, uczelnię o wysokim poziomie nauczania, jednak nie związał się z wojskiem na całe życie. Po epizodzie w przemyskim 10. Pułku Artylerii Ciężkiej zdecydował się na służbę w Policji Państwowej. Skończył Szkołę Oficerów Policji w Mostach Wielkich. W 1935 roku rozpoczął służbę w Warszawie w osobistej ochronie premiera Walerego Sławka. Gdy wybuchała wojna, miał stopień aspiranta i stał na czele kompanii zmotoryzowanego batalionu policji stacjonującego gdzieś między Zawierciem a Częstochową. Wrzesień przeminął szybko w huku dział i kurzu bocznych dróg, w walce i w odwrocie. 17 września podporucznik Piwnik przeszedł z niepełną kompanią granicę węgierską. Zamknięcie w obozie dla internowanych w Felsöpakony-puszta kłóciło się z charakterem oficera, stąd decyzja o ucieczce. W styczniu 1940 roku Jan Piwnik w kilkuosobowej grupie opuścił obóz. Ucieczka jednak się nie powiodła. Piwnik trafił na dwa miesiące do twierdzy budapeszteńskiej, po czym przeniesiono go do obozu w miejscowości Jolsva. Dopiero w kwietniu udało mu się wyrwać na wolność. Francja przywitała go poczuciem wyższości i pobłażliwym uśmieszkiem. Żegnała radością złudnego armistycjum i okrzykami: „La guerre est finie!”. Ale dla ambitnego oficera wojna miała się dopiero rozpocząć3.

Podporucznik Eugeniusz Kaszyński przed wojną był instruktorem wychowania fizycznego i przysposobienia wojskowego w Horodence, powiatowej miejscowości ukrytej wśród jarów i wzgórz Pokucia. Na Kresy trafił z dyplomem Szkoły Podchorążych Rezerwy Piechoty w Biedrusku. Zanim przyjął wspomnianą funkcję instruktora, był oficerem kontraktowym w 49. Pułku Piechoty Strzelców Huculskich w Kołomyi. We wrześniu 1939 roku walczył w Grupie Operacyjnej „Stryj”, z którą przeszedł granicę węgierską. Do Francji dotarł stosunkowo szybko. Już jesienią 1939 roku przekroczył bramę Coëtquidan – francuskiego obozu wojskowego w Bretanii, od września 1939 do czerwca 1940 roku znajdującego się pod komendą władz polskich. Stanął w jednym szeregu z żołnierzami 8. Pułku w 3. Dywizji Piechoty. Klęska Francji wyleczyła go ze złudzeń. Wielka Brytania pozwoliła mu się odnaleźć w nowej służbie.

Podporucznik piechoty Ryszard Nuszkiewicz rozpoczął wojnę w 6. Pułku Strzelców Podhalańskich. W dziesięcioosobowej grupie przeszedł granicę węgierską. Jego droga do Francji w zasadzie nie odbiegała od utartych schematów. Posługując się sfałszowanymi dokumentami, jako siedemnastoletni Andrzej Giebułtowski pociągiem przez Jugosławię i Włochy dostał się do Francji. Wpisany na stan 1. Dywizji Grenadierów Polskich, znalazł się w Lotaryngii. Tragiczna kampania francuska zaprowadziła go na Lazurowe Wybrzeże. Przez osiem miesięcy życie Nuszkiewicza, jego kolegów z pułku i dużej grupy polskich żołnierzy z brygady podhalańskiej i 1DGP wypełniało dolce far niente. A jednak mimo tak luksusowej sytuacji odzywało się oficerskie sumienie. W marcu 1941 roku rogata sarmacka dusza kazała Nuszkiewiczowi i czterem jego towarzyszom wyruszyć do Wielkiej Brytanii przez Hiszpanię. Przez dziewięć miesięcy grupa krążyła między Francją a Półwyspem Iberyjskim, wtrącana do więzienia i obozu koncentracyjnego w Argelès-sur-Mer. Ostatnie dwa miesiące 1941 roku porucznik Nuszkiewicz spędził w Gibraltarze, skąd 30 grudnia 1941 roku wypłynął do Wielkiej Brytanii.

Podporucznik Henryk Januszkiewicz to kolejny artylerzysta na liście cichociemnych. Ukończył tę samą szkołę co Jan Piwnik. We wrześniu 1939 roku jako świeżo upieczony plutonowy podchorąży walczył w 15. Pułku Artylerii Lekkiej. Przedostał się na Zachód, gdzie zmienił artylerię lekką na motorową. Nowoczesnej wojny uczył się w 1. Pułku Artylerii Motorowej 1. Dywizji Pancernej. Skakał na terytorium Polski 16 lutego 1943 roku w czteroosobowej ekipie dowodzonej przez podporucznika Adolfa Pilcha.

Podporucznik Adolf Pilch ukończył szkołę podchorążych w Skierniewicach. Nie został jednak zawodowym żołnierzem – wybrał studia budowlane na Politechnice Warszawskiej. Wojna zastała go w stolicy. Po zakończeniu kampanii wrześniowej wrócił do rodzinnej Wisły na Śląsku. Długo tam miejsca nie zagrzał. Zimą przeszedł na słowacką stronę. Celem wyprawy były Węgry, a później Francja. Na Zachodzie pojawił się wiosną 1940 roku. Nie brał udziału w bitwie o Francję – nie zdążył. Z 7. Pułkiem Piechoty ewakuowano go do Wielkiej Brytanii. Na Wyspach podporucznik Pilch zerwał kontakty z piechotą i przemienił się w kawalerzystę 24. Pułku Ułanów. Tam, między surowymi wzgórzami Szkocji, otrzymał propozycję powrotu do kraju.

Tych ośmiu ludzi to tylko niewielka część spośród tych, dla których słowa „Wywalcz Jej wolność lub zgiń”, wypisane na mapie Polski w świetlicy w ośrodku szkoleniowym w Audley End, nie były pustym frazesem. Może niepojęty jest tok motywacji, która nimi kierowała, może trudne lub zgoła niemożliwe jest zrozumienie, dlaczego dobrowolnie rezygnowali ze spokojnego życia w Wielkiej Brytanii i zdecydowali się rzucić (dosłownie i w przenośni) w wir wojny, w której mogli tylko zwyciężyć albo zginąć.

Może...

Niech jednak o swych motywacjach opowiedzą sami.

Do służby w okupowanym kraju zgłosiło się dwa tysiące sześciuset trzynastu ochotników. Szkolenie prowadzone zgodnie z najwyższymi standardami Special Operations Executive i brytyjskich oddziałów commando skończyło sześciuset sześciu elewów. Do skoku zakwalifikowano pięciuset siedemdziesięciu dziewięciu. Między 15 lutego 1941 a 26 grudnia 1944 roku odbyły się osiemdziesiąt dwa loty. Zrzucono trzystu czterdziestu czterech spadochroniarzy. W tym zdecydowaną większość żołnierzy. Było ich trzystu szesnastu.

1 A. Paczkowski, Ankieta cichociemnego, Warszawa 1987, s. 74.

2 S. Jankowski, Z fałszywym ausweisem w prawdziwej Warszawie. Wspomnienia 1939–1946, t. 1, Warszawa 1984, s. 198.

3 C. Chlebowski, „Ponury” major Jan Piwnik, 1912–1944, Warszawa 2006, s. 11–17.

Prolog

Surkonty, 21 czerwca 1944 roku, godz. 14.00

Silniki ciężarówek pracowały cicho na niskich obrotach. Samochody jechały powoli jeden za drugim i tak też zatrzymywały się między drzewami, schowane przed niepożądanym wzrokiem. Kiedy jednak ze skrzyń zaczęli zeskakiwać pierwsi żołnierze, z pobliskich krzaków wyskoczył mały, może kilkunastoletni chłopiec. Wypadł na bitą drogę i tupiąc bosymi stopami, pędził, najszybciej jak mógł, ku wsi.

– Sowieci! Sowieci!

Przeraźliwy krzyk chłopca poderwał oficera z krzesła. Potrącony kolanem kubek spadł na ziemię i rozpadł się na kawałki, zmiażdżony ciężkim butem. Chrzęst pękającego fajansu zlał się z basem salwy.

Oficer, major, biegł w stronę chałupy, przy której stało kilku partyzantów. Coś do nich wołał, ale jego głos ginął w narastającej wrzawie świszczących pocisków i eksplozji. Z domu wybiegła kobieta i w kilka sekund była przy nim. Nie pytając o pozwolenie, zaczęła mu zapinać guziki munduru. On zaś wykrzykiwał rozkazy, wskazując lewą ręką miejsca, gdzie miały przypaść drużyny. W mgnieniu oka partyzanci rozsypali się wokół chutoru. Przycupnęli na przygotowanych zawczasu stanowiskach oraz w miejscach dogodnych do obrony.

Lecz żaden strzał nie poleciał w stronę nieprzyjaciela, choć palce nerwowo dygotały na spustach broni. Tylko lornetki oficerskie celowały w długie szeregi krasnoarmiejców.

Karne wojsko czekało na rozkaz dowódcy – cichociemnego.

A cichociemny rozłożył już szerokim wachlarzem swoich siedemdziesięciu partyzantów i właśnie sam prowadził kilku ludzi ku małej reducie.

Zza domu wybiegli we czterech, cztery pary oczu prześlizgnęły się po długiej tyralierze ruskiej piechoty, cztery pary nóg zadudniły na wyschniętej ziemi, cztery ciała rzuciły się za osłonę ręcznego karabinu maszynowego. Wyćwiczone ręce płynnie odbezpieczyły broń, po czym z lufy wyleciała krótka seria niczym uwertura koncertu.

Bitwa wybuchła niespodziewanie huraganowym ogniem i to przygasając, to wzbudzając się na nowo, grzmiała nad Surkontami kilka długich godzin. Szły ataki radzieckie jeden za drugim, lecz nagle podrywane, tak samo nagle gasły i łamały się po kilku celnych strzałach polskich obrońców. Niekarni żołnierze radzieccy poganiani do ataku rozkazami oficerów zatrzymywali się przerażeni widokiem drgających trupów towarzyszy. Więc nie ćwiczeniem wojskowym, lecz masą Rosjanie mogli zmóc obrońców.

Ta przewaga stała się w końcu widoczna. Kiedy od strony atakujących Rosjan coraz więcej luf paliło pociskami, po polskiej stronie raz po raz milkł pistolet lub karabin. Wreszcie i broniący prawego skrzydła erkaem w pół taktu urwał swój koncert. A wówczas do cichej reduty poczołgała się drobna postać dziewczyny, która przekrzykując świst kul, wołała:

– Major Kotwicz! Major Kotwicz!

Nikt nie odpowiadał.

CZĘŚĆ PIERWSZA

(...) dobierać należy ludzi o twardym, nieugiętym charakterze, dzielnych, zdecydowanych, ideowych, umiejących w sposób bezwzględny dochować tajemnicy, zdolnych do odegrania roli emisariuszy politycznych i wojskowych.

ściśle tajne pismo generała dywizji Władysława Sikorskiego z 28 listopada 1939 roku

ROZDZIAŁ PIERWSZY Sojusznicy

zima 1939 – wiosna 1940 roku

Zimą 1939 roku Paryż nie stracił nic ze swojego uroku. Uliczne caffé pękały w szwach. Teatry rywalizowały o publiczność, prześcigając się w wyszukanym repertuarze. Kabarety, cóż, te nigdy nie narzekały na brak gości. Tym razem jednak na każdym spektaklu widownia zlewała się w nieregularne plamy szarych, błękitnych i zielonych mundurów. Mundur zresztą przylepił się do Paryża ostatnimi tygodniami niczym nowa wizytówka miasta. Piechota, kawaleria, piloci, a z rzadka i marynarze wypełniali autobusy i metro oraz ulice, skwery i place. Gwar, bywało – uciążliwy, bywało – zabawny, poprzedzał kilku- lub nawet kilkunastoosobowe grupki. Od wczesnego poranka do późnej nocy trajkotała ulica. Anglicy, Polacy i oczywiście Francuzi przekrzykiwali się, czy to chwaląc smak win, które lały się strumieniami, czy poruszając poważniejsze tematy. Zresztą Francuzi wiedli prym w tym młynie. „Spotykany na ulicach Paryża żołnierz francuski podważał z miejsca książkowe wyobrażenie o armii, która podbiła pod wodzą Napoleona Europę i zwyciężała w pierwszej wojnie światowej. Czyż mogło budzić zaufanie wojsko obwieszone bidonami, pod ustawicznym rauszem i wiecznie rozdyskutowane?”4

Atmosfera „dziwnej wojny” opanowała armię i wkradła się w życie miasta olbrzymimi plakatami głoszącymi: „Nous vaincrons parce que nous sommes les plus forts”.

– „Zwyciężymy, ponieważ jesteśmy najsilniejsi” – powtórzył szeptem kapitan saperów Maciej Kalenkiewicz.

I nie śmiał w to wątpić. Właśnie przyjechał do Paryża. Jeszcze nie docierała do niego prawda o morale Francuzów, jeszcze się nie przyzwyczaił do hałaśliwego miasta. Przecież zaledwie kilka tygodni wcześniej jako „Kotwicz” walczył u boku majora Henryka Dobrzańskiego „Hubala” w okupowanym kraju. Teraz, idąc ulicami w wigilię Bożego Narodzenia, chłonął paryską atmosferę świąt.

Kamienica, której szukał, stała przy rue d’Assas. Kalenkiewicz odnalazł właściwy numer mieszkania. Zza drzwi dochodziła przytłumiona rozmowa prowadzona po polsku. Nacisnął dzwonek. Nie czekał długo na otwarcie drzwi.

W przestronnym pokoju od drzwi do okien ciągnął się stół nakryty białym obrusem i zastawiony nieregularną bryłą waz, mis i półmisków.

Wszedł.

Obce i znajome twarze obróciły się w jego stronę, a zaraz też co poniektórzy zaczęli wołać: „Maciej! Maciej!”. Inni znów pytali: „Kto to jest?”. Szeptano więc jego nazwisko, tłumacząc przy okazji, że to przyjaciel kapitana Jana Górskiego. Jakoż Górski, który rozpoznał Kalenkiewicza jako pierwszy, wstał i witał się z przyjacielem, zapraszając go do stołu. Starym polskim zwyczajem na niespodziewanego wędrowca czekało miejsce przy stole.

Górski zyskał w osobie Kalenkiewicza upartego sojusznika. Znali się jeszcze z czasów szkolnych. Razem zdawali maturę w Korpusie Kadetów wiosną 1924 roku. Rozumieli się w pół zdania, tak że kilka słów wystarczyło Górskiemu, aby zarazić Kalenkiewicza pomysłem wojsk spadochronowych.

– Na razie nie mamy nic, ani regulaminów, ani programu ćwiczeń – mówił Górski.

Lecz przede wszystkim brakowało otwartych na nowości umysłów. Sztab był zajęty bieżącymi sprawami.

W hotelu Regina przy rue Rivoli panowała atmosfera bezdyskusyjnej ufności w siłę francuskiego sojusznika. Frankofil generał Władysław Sikorski przewidywał zwycięstwo aliantów w ciągu kilku miesięcy, a najwyżej roku. Nie wyobrażał sobie jednak, by kampania mogła się odbyć bez udziału polskiej armii. Sojusznik nie spieszył się bynajmniej z dostarczaniem mundurów, broni czy sprzętu. Toteż w lutym 1940 roku gotowa była tylko jedna dywizja, z której i tak na gwałt wyciągano ludzi do brygady podhalańskiej. Szykowano aliancki korpus ekspedycyjny. Celem miała być walcząca ze Związkiem Radzieckim Finlandia.

Sikorski nieustannie dopominał się o zaopatrzenie. Zasypywał Francuzów lawiną próśb lub żądań. Rozbijały się one jednak o mur ignorancji. Brak dobrej woli był aż nadto widoczny. Jedynie Sikorski zdawał się go nie dostrzegać. Otoczył się wyimaginowaną wizją polskiej armii wyposażonej w nowoczesny sprzęt i starał się innych do niej przekonać5.

Generał Sikorski, autor Przyszłej wojny..., rozumiał istotę nowoczesnego konfliktu. Kilka stron w swojej książce poświęcił jednostkom wyborowym, „wojskom gruntownie wyszkolonym, posiadającym wypróbowaną zwartość wewnętrzną i wysokie walory moralne”6. Wierzył, że we Francji ma możliwość zrealizowania przynajmniej części swych postulatów. Sytuacja w Polsce sprzyjała inicjatywie generała.

W środę 27 września 1939 roku, po dwóch „piekielnych” dobach, kiedy „eksplozje stopiły się w nieprzerwane grzmienie”7, generał-pułkownik Johannes Blaskowitz szykował Wehrmacht do szturmu miasta.

Podziemia gmachu Pocztowej Kasy Oszczędności, zamienione na sztab obrony Warszawy, rozświetlał płomień lamp naftowych i świec. Dym z papierosów kołysał się pod sufitem szarą mgłą. Oficerowie w zabrudzonych mundurach kręcili się po izbach. Dzwoniły telefony, stukały klawisze maszyn do pisania.

Generał Juliusz Rómmel wolnym krokiem obchodził stół, dyktując adiu­­tantowi treść oświadczenia: „Dane mi przez Naczelnego Wodza w porozumieniu z Rządem pełnomocnictwo dowodzenia w wojnie z najazdem na całym obszarze Państwa, przekazuję generałowi brygady Michałowi Tadeuszowi Tokarzewskiemu-Karaszewiczowi z zadaniem prowadzenia dalszej walki o utrzymanie niepodległości i całości granic. J. Rómmel, generał dywizji”8.

Decyzja o zorganizowaniu zbrojnego oporu przeciw okupantom nie była wymuszona na Tokarzewskim. To on sam złożył taką propozycję, uważając, że „jest to nie tylko naszym obowiązkiem wobec Polski, ale ma szansę udania się”9.

Na najwyższych stanowiskach państwowych nastąpiły zmiany, które odbiły się echem w Dowództwie Głównym Służby Zwycięstwu Polski. Internowanie władz II RP groziło wyrzuceniem Polski na margines spraw europejskich. Zareagowano błyskawicznie. W ciągu kilku dni Ignacy Mościc­ki wyznaczył następcę w osobie Władysława Raczkiewicza. W tym samym dniu prezydent powołał rząd. Premierem mianował Władysława Sikorskiego, naczelnego wodza.

Na efekt tych zmian czekano ponad miesiąc. 13 listopada 1939 roku w Paryżu zapadła decyzja o likwidacji Służby Zwycięstwu Polski. Od tego dnia „przygotowania do walki czynnej z okupantami leżą w kompetencji Związku Walki Zbrojnej, ściśle tajnej organizacji wojskowej, której powstanie i zależność służbową zatwierdziła Rada Ministrów”10. Komendantem nowej organizacji został Kazimierz Sosnkowski, rezydujący nad Sekwaną. W kraju jego zastępcami mianowano Stefana Roweckiego w strefie niemiec­kiej i Karaszewicza-Tokarzewskiego w radzieckiej.

„To nonsens! – mówił Rowecki. – Czyż oni nie wiedzą w Paryżu, że Tokarzewski dowodził we Lwowie armią przed samą wojną?”11

Tokarzewski również miał zastrzeżenia do rozkazu, aczkolwiek przyjął go spokojnie: „Przeniesienie swoje uważam za wielki nonsens, o ile nie za złośliwość. Ale jestem żołnierzem, rozkaz jest dla mnie święty, pomimo że się z nim nie zgadzam. Mam jednak dziwne przeczucie, że tam nie dotrę, i to wbrew swojej woli”12.

Tokarzewskiego złapano w nocy z 6 na 7 marca 1940 roku, po tym jak przeszedł San pod Jarosławiem. W łapy NKWD wpadł również pułkownik Leopold Okulicki. Okulickiego przeprowadzał przez granicę radziecko-niemiecką podporucznik Władysław Zymon, wówczas Waldy Wołyński, gorliwy współpracownik NKWD. Pułkownik Okulicki dojechał do Lwowa, ponieważ miał w tym interes generał NKWD Iwan Sierow. To prawdopodobnie on kierował polskim ruchem oporu w radzieckiej strefie okupacyjnej! Żadna decyzja nie mogła zapaść bez jego wiedzy13. Okulicki we Lwowie spędził tylko trzy miesiące. W nocy z 21 na 22 stycznia 1941 roku do mieszkania przy Zadworzańskiej 117 włamali się żołnierze NKWD. „Mrówka” jeszcze tej samej nocy stanął przed Sierowem. „Z miejsca powiedzieli mi, kto jestem i co robię – meldował Okulicki dziewięć miesięcy później. – Sierow zaproponował mi dalsze dowodzenie ZWZ pod kontrolą NKWD”14.

„Ja waszym agentem nie będę”, miał odpowiedzieć „Mrówka”.

Rowecki nie wiedział, co się dzieje we Lwowie. Jego uwagę zajmowały wówczas inne zadania: „Mam rozkaz połączenia wszystkich [organizacji wojskowych] pod moim dowództwem – mówił do pułkownika Tadeusza Komorowskiego. – Ale nie mam żadnych środków, by narzucić wykonanie tego rozkazu. Wszystko, czym rozporządzam, to pełnomocnictwo Rządu Polskiego za granicą, a to jest tylko autorytet moralny (...)”.

„Rząd gen. Sikorskiego jest władzą jedyną, którą wszyscy uznają – odpowiedział Komorowski. – Tylko komuniści mogą próbować stworzenia organizacji konkurencyjnej. Jest ich jednak niewielu, a od czasu sojuszu niemiecko-sowieckiego zachowują całkowite milczenie i dotychczas żadnego działania przeciw Niemcom nie podjęli. (...) nie wyobrażam sobie rozłamu w narodzie, (...) zespolenie kraju pod względem wojskowym powinno się całkowicie udać”15.

Jak się okazało, optymizm Komorowskiego był uzasadniony, natomiast do pełnego zjednoczenia ruchów podziemnych nie doszło aż do końca wojny.

A w Paryżu Wódz Naczelny nakazywał „zorganizować do dyspozycji generała Sosnkowskiego stałą tajną komunikację lotniczą z głównymi centrami okupowanego kraju (Lwów, Warszawa, Kraków – ew. jeżeli możliwe, i Poznań)”. Wymienił szczegółową „listę personelu obsługującego powyższą komunikację”, a na koniec dodał: „dobierać należy ludzi o twardym, nieugiętym charakterze, dzielnych, zdecydowanych, ideowych, umiejących w sposób bezwzględny dochować tajemnicy, zdolnych do odegrania roli emisariuszy politycznych i wojskowych”16.

Rozkaz pozostał bez odzewu.

Kapitan Górski chodził po pokoju tam i z powrotem od kilku minut. Jego cień to rósł, to malał. Wreszcie zatrzymał się i wskazując palcem maszynę do pisania, powiedział szybko:

– Proszę pisać. „Przedstawiam zgłoszenie grupy oficerów, wychowanków wyższej Szkoły Wojennej, pragnących wziąć udział w desantach spadochronowych w Kraju. Załączam podstawowe uzasadnienie pomysłu”.

Tu umilkł i słychać było tylko szybki stukot maszyny do pisania. Zaraz jednak dyktował dalej:

– „Melduję, że wyżej wymieniona grupa posiada wystarczającą ilość oficerów fachowo przygotowanych do opracowania szczegółowego projektu wstępnego... – Mówił płynnie, treść bowiem miał przemyślaną. Już po raz trzeci pisał do sztabu. Jak dotąd bez odzewu. – Sprawa jest pilna, bo kwestia uzgodnień z M.S. Wojsk. i z władzami alianckimi wymaga co najmniej paru tygodni, uzyskanie zaś sprzętu, prace rozpoznawcze i uzgodnienie z władzami organizacji niepodległościowej w Kraju oraz szkolenie wymaga czasu 2–3 miesięcy”17. Proszę pokazać.

Wziął kartkę z rąk sekretarki i przebiegł treść oczyma.

– W porządku – zwrócił się do siedzącego obok Kalenkiewicza.

Pochylił się nad biurkiem i złożył podpis. Następnie podał pismo przyjacielowi.

– Jeszcze tylko trzeba przygotować listę szesnastu oficerów gotowych do skoku w kraju – powiedział Kalenkiewicz.

Górski przytaknął skinieniem głowy.

List trafił do rąk generała Sosnkowskiego, który przesłał go generałowi Zającowi. Po dwóch miesiącach przyszła odpowiedź, którą można było streścić jednym słowem: Nie!

Ponowna odmowa generała Zająca wynikała z problemów technicznych. Francuzi nie chcieli przeznaczyć na egzotyczny dla nich cel samolotów bombowych dalekiego zasięgu. Szukano więc innego rozwiązania. Zastanawiano się nad wykorzystaniem trzech LOT-owskich lockheedów L-14H super electra o zasięgu 3100 kilometrów lub nad wypożyczeniem, a nawet zakupem samolotów od Brytyjczyków bądź Amerykanów. Ponieważ działaniom dowództwa lotnictwa brakowało ikry, nic konkretnego w tej sprawie nie załatwiono. Obiektywnie trzeba jednak przyznać, że generał Zając i jego sztab mieli na swojej głowie zorganizowanie dywizjonów myśliwskich i bombowych. Tym zajmowali się w pierwszej kolejności, a że pracy było dużo, nie starczyło czasu na ekstrawagancje grupy szaleńców.

Tymczasem grupa szaleńców nazywana „chomikami” nadgryzała problem w Sztabie Głównym, kaptując sobie wpływowych sprzymierzeńców. Przede wszystkim gorącym orędownikiem Kalenkiewicza i Górskiego został oficer Komendy Głównej Związku Walki Zbrojnej kapitan dyplomowany Jan Jaźwiński, który służył swoim doświadczeniem i pomocą w przekonaniu do pomysłu generała Sosnkowskiego. Z kolei Zofia Leśniowska drążyła temat w rozmowach z ojcem, generałem Sikorskim. Obaj generałowie poparli pomysł „chomików” i... nic się nie zmieniło.

W maju kapitanowie przenieśli się do Paryża, gdzie w KG ZWZ zajęli pokój numer 500 na piątym piętrze hotelu Regina. Zanim wygoniła ich stamtąd wiadomość o postępach armii niemieckiej, opracowali pierwszą w obozie alianckim kompleksową koncepcję działania wojsk powietrzno­-desantowych18, nazywanych w dokumencie Polskim Korpusem Wojsk Powietrznych.

Raport imponował szczegółami nie tylko w części dotyczącej szkolenia kadry. Oficerowie dokładnie określili liczbę batalionów piechoty w „dywizji powietrznej” (sześć) oraz liczbę samolotów potrzebnych do ich przetransportowania (po pięćdziesiąt na batalion, w sumie trzysta, do tego następnych sto dla dowództwa i zaopatrzenia). Tak więc od wiosny 1940 roku, czyli od chwili kiedy na biurku generała Sosnkowskiego znalazł się projekt z numerem dziennika podawczego 1487/40, Polska dysponowała konkretnym planem organizacji wojsk powietrznodesantowych.

A tymczasem na pokonanej, lecz nie złamanej Polsce zaciskała się pętla okupantów. 25 października 1939 roku był ostatnim dniem kontroli Wehrmachtu nad okupowaną Polską. Bierne przyglądanie się ekscesom Einsatzgruppen czy SS-Totenkopf, a nade wszystko udział żołnierzy Wehrmachtu w egzekucjach postawiły wojsko niemieckie w jednym szeregu z SS i policją19. Dywizje wracały do koszar lub pędziły nad granicę francuską, aby włączyć się w Sitzkrieg. Ich miejsce zajmowała Schutzstaffel SS, organizacja odpowiadająca za Ordnung w Generalnym Gubernatorstwie.

Szef SS Heinrich Himmler przejmował kontrolę nad okupowanym krajem. Agenci IV Wydziału RSHA20 ruszyli w kraj. Za nimi krok w krok szło osławione Gestapo21. Rozpoczynało się polowanie. Niemieccy myśliwi krótko jednak czuli się bezkarni. Osaczeni szybko pokazali kły.

Walkę z podziemiem rozpoczęła Gruppe IV A, której trzy wydziały brały na cel między innymi ruch oporu i miały zwalczać sabotaż, akcje zbrojne i dywersję22.

„W SS znaleźć można było »lepszy rodzaj ludzi«, a przynależność do tej organizacji przynosiła znaczny prestiż i spore korzyści towarzyskie”, pisał Walter Schellenberg23. Adolf Hitler życzył sobie, by SS skupiło się na sprawach bezpieczeństwa wewnętrznego. Dodajmy – bezpieczeństwa dość specyficznie rozumianego. Sporządzona w 1934 roku przez Reinharda Heydricha kartoteka SD „obejmowała wszystkich opozycjonistów różnych politycznych odcieni. Wkrótce dokumentacja stała się tak obszerna, że trudno się nią było posługiwać (...). Po prostu było zbyt wielu Niemców nastawionych niechętnie do nowego reżimu”24. Heydrich zmienił kryteria, decydując się na wpisywanie do kartoteki najgroźniejszych przeciwników NSDAP. W nowej kartotece znaleźli się decydenci z SA i grupa oficerów Reichswehry, a od 1935 roku – Wehrmachtu. Skoro na listę trafiali oficerowie SA, można powiedzieć, że nikt nie mógł czuć się bezpieczny w III Rzeszy.

We wrześniu 1939 roku SS rzuciło się na nowe ofiary – społeczeństwo pokonanej Polski, a głównie na jej inteligencję. Kiedy 20 października 1939 roku w Berlinie Hitler wydawał dyspozycje w kwestii polityki względem Generalnego Gubernatorstwa, zaznaczył, że „należy zapobiec temu, aby polska inteligencja stała się warstwą kierowniczą. W kraju tym ma być utrzymana niska stopa życiowa, chcemy stamtąd czerpać tylko siłę roboczą. (...) Generalny gubernator winien narodowi polskiemu dać tylko skromne warunki egzystencji i zapewnić podstawy bezpieczeństwa wojskowego”. Te ostatnie słowa dotyczyły raczej Niemców zamieszkałych na terenie Generalgouvernement oraz samego gubernatorstwa jako terenu ważnego strategicznie, gdyż, jak mówił dalej Hitler, „należy zapewnić, aby teren ten, który jako wysunięty przyczółek posiada dla nas znaczenie wojskowe, mógł być wykorzystany do koncentracji wojskowej. W tym celu należy utrzymać w dobrym stanie i wykorzystać linie kolejowe, drogi, sieć łączności”25.

Powodem decyzji podejmowanych w Berlinie, ale również w Moskwie i Londynie, była tak znienawidzona przez Polaków geografia. Rozumiano bowiem strategiczne znaczenie GG, które było bramą Europy, w zależności od atakującej strony wykorzystywaną albo podczas Drang nach Osten, albo w marszu k zapadu. Po agresji III Rzeszy na ZSRR znaczenie obszaru Polski jeszcze wzrosło, a gubernatorstwo z prowincji podległej Hitlerowi stało się zapleczem frontu. Wszystkie bezpośrednio zainteresowane rządy i sztaby rozumiały rolę, jaką na tym terenie może odegrać dobrze zorganizowany ruch oporu. On też doprowadzał do wściekłości obu dyktatorów.

Jesienią 1939 roku Gestapo i NKWD zainaugurowały cykl spotkań, podczas których omawiano plany eksterminacji narodu polskiego i strategię zwalczania polskiego ruchu oporu. Terminy i miejsca spotkań trzymano w ścisłej tajemnicy.

„W marcu 1940 roku – pisał Komorowski – sztab mój otrzymał wiadomość, że do Krakowa przybyła specjalna komisja NKWD, aby uzgodnić z Gestapo wspólne działania przeciwko polskiemu ruchowi podziemnemu. (...) Narady w Krakowie trwały kilka tygodni. Dostarczano mi nawet czasem sprawozdań z tych zebrań, nazwiska uczestników i ich adresy”. 16 maja 1940 roku doktor praw Hans Frank, nazywany przez prominentów III Rzeszy König von Polen, zauważył, że „w kraju narasta organizowany przez Polaków na wielką skalę ruch oporu; należy się w najbliższym czasie spodziewać wybuchu większych, gwałtownych zamieszek. Tajne stowarzyszenia obejmują już tysiące uzbrojonych Polaków (...). Wszędzie kolportuje się, a nawet po części rozlepia buntownicze, nielegalne ulotki, toteż nie ulega wątpliwości, że stan bezpieczeństwa przedstawia się bardzo groźnie”26.

Rezultatem spotkania była decyzja podjęcia Nadzwyczajnej Akcji Pacyfikacyjnej (Ausserordentliche Befriedungsaktion). Akcja AB, bo pod taką nazwą została zapamiętana, trwała trzy miesiące, lecz nie rozbiła polskiego podziemia.

W radzieckiej strefie okupacyjnej działało NKWD, spadkobierca Czeka, mające dwudziestoletnie doświadczenie w inwigilowaniu obywateli. O jego efektywności świadczył nie tyle długi staż, ile idąca w miliony liczba ofiar skazanych na śmierć lub zesłanych do gułagu (co zazwyczaj znaczyło to samo). Jak podał radziecki urząd ewidencji ludności, od 1929 roku do wybuchu wojny przepadło siedemnaście milionów osób27. Często nawet sami kierownicy NKWD padali ofiarą działania służb bezpieczeństwa.

Oficerowie NKWD działali znacznie sprawniej niż Gestapo, ale też innymi kryteriami się kierowali. Najważniejsze były dla nich kryteria klasowe, a nie rasowe. Mogli przy tym liczyć na życzliwość Ukraińców i Białorusinów, a ci często denuncjowali swoich polskich sąsiadów. Summa summarum, duża grupa tzw. biało-Polaków mogła się bać o swoją przyszłość. Arystokraci i właściciele ziemscy wcale nie zajmowali na liście NKWD pierwszego miejsca. Wyżej był personel Czerwonego Krzyża, co może wydawać się dziwne. Natomiast nikogo nie powinno zaskakiwać umieszczenie na pierwszym miejscu trockistów i mienszewików, a dalej członków nadal działających partii politycznych. Wysoko znaleźli się również policjanci i „oficerowie byłej Armii Carskiej oraz innych wojsk antybolszewickich z lat 1918–1921”28. Na tym lista się nie kończyła – była taka długa, jak pociągi ze skazańcami wlokące się tygodniami na wschód.

Okupant radziecki działał szybko, metodycznie i z punktu widzenia polskiej racji stanu – niestety, skutecznie. 5 marca 1940 roku Stalin wydał rozkaz rozładowania obozów w Miednoje, Ostaszkowie i Starobielsku. Świat o tym jeszcze nie wiedział. Usłyszał 13 kwietnia 1943 roku i nie chciał uwierzyć, bo tak było wygodniej.

Niewypowiedziana wojna między Związkiem Radzieckim i Rzecząpospolitą Polską komplikowała stosunki polsko-brytyjskie aż do 1945 roku. Przyczyn można szukać w brytyjskiej racji stanu. I trzeba zaznaczyć na wstępie, nie można mieć o to do Brytyjczyków pretensji. Pewien żal jednak pozostał, a wynikał on z braku szczerości strony brytyjskiej. Cóż, można powiedzieć – polityka. A jednak choćby umiarkowana przyzwoitość byłaby w tych trudnych chwilach wskazana. Umowa zawarta 25 sierpnia 1939 roku gwarantowała wzajemną pomoc obu sygnatariuszy w razie agresji „jednego z mocarstw europejskich”. W dołączonym do dokumentu tajnym protokole konkretnie zaznaczono, że chodzi o III Rzeszę. Dodano jeszcze kilka innych sformułowań, które można uznać za gwarancję pomocy w razie ataku ze strony ZSRR. Przede wszystkim dopisano, że „w razie akcji (...) ze strony mocarstwa europejskiego innego niż Niemcy umawiające się strony będą się konsultować co do środków, które mają być wspólnie zastosowane”29. Nie ma tu żadnych konkretów, pozostawiono jednak wpółotwartą furtkę. Nadchodzące wydarzenia miały pokazać, czy zostanie ona otwarta czy zatrzaśnięta. Kolejny fragment gwarantował nienaruszalność granic30. Otwierał więc furtkę szerzej, tak przynajmniej sądził ambasador RP przy rządzie Jego Królewskiej Mości Edward hrabia Raczyński. Bardzo się zawiódł, kiedy 18 września 1939 roku minister spraw zagranicznych Edward Wood, znany jako lord Halifax, wyjaśnił, że sojusz odnosi się tylko do agresji niemieckiej: „Co się tyczy agresji radzieckiej, mamy swobodę podjęcia decyzji i zdecydowania, czy wypowiemy wojnę ZSRR czy też nie”. Gwarancje dla Polski dotyczą jej niepodległości, nie zaś nienaruszalności terytorialnej.

Rząd JKM nie mógł i nie chciał narażać swoich obywateli na konsekwencje wmieszania Wielkiej Brytanii w spór o polskie Kresy Wschodnie. Tymczasem polscy politycy nie chcieli zrozumieć, że Polska była tylko pionkiem na szachownicy europejskiej dyplomacji. Dopóki obok brytyjskiego skoczka nie stanęła radziecka wieża i amerykański hetman, wydawało się im, że Polska odegra ważną rolę. Brytyjska Realpolitik wylała im kubeł zimnej wody na głowy i postawiła w sytuacji bez wyjścia.

Po pięciu latach ta sama Realpolitik, coś zupełnie naturalnego w stosunkach międzynarodowych, postawiła osamotnioną Polskę twarzą w twarz z zaborczym „sojusznikiem”. I ta sama Realpolitik kazała cichociemnym zmierzyć się jednocześnie z niemieckimi Soldaten i radzieckimi sołdatami.

4 R. Nuszkiewicz, Uparci, Warszawa 1983, s. 13.

5 O. Terlecki, Generał Sikorski, t. 1, Kraków 1986, s. 184.

6 W. Sikorski, Przyszła wojna, jej możliwości i charakter oraz związane z nim zagadnienia obrony kraju, Warszawa 1984, s. 132.

7 W. Szpilman, Pianista. Warszawskie wspomnienia 1939–1945, Kraków 2003, s. 25.

8Armia Krajowa w dokumentach. 1939–1945, t. 1, Wrocław 1990, tekst pełnomocnictwa (przypis), s. 2.

9 Tamże, relacja gen. Tokarzewskiego o utworzeniu armii podziemnej, s. 2.

10 Tamże, decyzje gen. Sikorskiego dotyczące kierownictwa politycznego i wojskowego dla spraw kraju, s. 4.

11 W. Gieysztor, Tajna misja do Polski, „Kierunki” 1958, nr 30, s. 11.

12 Cyt. za: T. Szarota, Stefan Rowecki „Grot”, Warszawa 1985, s. 147.

13 A. Przemyski, Ostatni komendant generał Leopold Okulicki, Lublin 1990, s. 43–45.

14Armia Krajowa w dokumentach, dz. cyt., t. 2, s. 62–66.

15 T. Bór-Komorowski, Armia podziemna, Warszawa 1994, s. 37–38.

16Armia Krajowa w dokumentach, dz. cyt., t. 2, s. 9.

17 J. Tucholski, Cichociemni, Warszawa 1988, s. 19.

18 „Użycia lotnictwa dla łączności i transportów wojskowych drogą powietrzną do Kraju oraz dla wsparcia powstania. Stworzenie jednostek wojsk powietrznych”. Następnie zredagowali „Instrukcję dla pierwszych lotów łącznikowo-rozpoznawczych” i tekst „Zapoczątkowanie rozpoznania lotnisk w Kraju”, by w końcu przejść do „Planu wsparcia i osłony powstania w Kraju. Część I. Przygotowanie”.

19 J. Böhler, Zbrodnie Wehrmachtu w Polsce. Wrzesień 1939. Wojna totalna, przeł. P. Pieńkowska-Wiederkehr, Kraków 2009, s. 253.

20 Reichssicherheitshauptamt – Główny Urząd Bezpieczeństwa Rzeszy.

21 Geheime Staatspolizei – Tajna Policja Państwowa.

22 Wstęp R. Majewskiego do: W. Schellenberg, Wspomnienia, przeł. T. Rybowski, Warszawa 1987, s. 22–23.

23 W. Schellenberg, Wspomnienia, dz. cyt., s. 30.

24 E.L. Blandford, Tajne służby SS, przeł. S. Kędzierski, M. Snarska, Warszawa 2002, s. 53.

25 Protokół konferencji A. Hitlera z szefem naczelnego dowództwa Wehrmachtu gen. płk W. Keit­lem w dniu 17 X 1939 r. w sprawie polityki III Rzeszy wobec GG oraz likwidacji zarządu wojskowego i przekazania władzy administracji cywilnej, w: Okupacja i ruch oporu w „Dzienniku” Hansa Franka 1939–1945, t. 1, red. Z. Polubiec, przeł. D. Dąbrowska, M. Tomala, Warszawa 1970, s. 119.

26 Konferencja w sprawie zastosowania nadzwyczajnych środków w celu zdławienia ruchu oporu społeczeństwa polskiego w GG, w: Okupacja i ruch oporu w „Dzienniku” Hansa Franka 1939–1945, dz. cyt., t. 1, s. 185.

27 Za: N. Davies, Powstanie ’44, przeł. E. Tabakowska, Kraków 2004, s. 51.

28 Rozkaz nr 0054 z 28 XI 1940 r. podpisany przez Gusevitiusa, komisarza Ludowego Litewskiej SRR do spraw wewnętrznych, cyt. za: N. Davies, Boże igrzysko. Historia Polski, t. 2, przeł. E. Tabakowska, Kraków 1990.

29 Lord Halifax do premiera Chamberlaina, w: J. Łojek, Agresja 17 września 1939. Studium aspektów politycznych, Warszawa 1990, aneks, s. 188.

30 N. Davies, Powstanie ’44, dz. cyt., s. 53, 57.

ROZDZIAŁ DRUGI Gangsterschule

lato 1940 roku

10 czerwca 1940 roku uzbrojony w rozbrajający zestaw min i grymasów Benito Mussolini stanął przed audytorium na placu Weneckim. Słuchający Duce rzymianie, a za pośrednictwem radia reszta Włochów oraz stranieri dowiedzieli się o przystąpieniu Italii do wojny po stronie Niemiec. Z perspektywy polskiej wiadomość ta miała dość duże znaczenie: trasa kurierów podróżujących między Paryżem a Warszawą, prowadząca przez Turyn i Mediolan, została praktycznie zablokowana. W tej nowej sytuacji politycznej samolot wydawał się rozwiązaniem pewnym i przede wszystkim szybkim. Jedna noc wystarczyła na przelot z Wielkiej Brytanii nad Polskę, podczas gdy podróż dokoła Afryki, przez kraje arabskie i Bałkany mog­ła trwać nawet pół roku. Rozumieli to nie tylko Kalenkiewicz z Górskim, a szerzej – cała grupa „chomików”, lecz również działający w kraju oficerowie ZWZ. W lutym 1940 roku generał Stefan Rowecki powołał Komendę Główną Lotnictwa. Podstawowym zadaniem nowej komórki było zorganizowanie miejsc zrzutu i lotnisk.

Kiedy na przełomie maja i czerwca w Belgradzie spotkali się oficerowie KG ZWZ z Paryża i przedstawiciele konspiracji krajowej, Rowecki naciskał na „masowe dostarczanie broni, bombardowania, wyrzucanie oddziałów desantowych, względnie lądowanie oddziałów lotniczych”. Ponadto zapewniono, że „dział samodzielny przygotowuje obecnie punkty lądowania i przyjmowania zrzutek (...), studiuje zagadnienia zdobycia lotnisk i samolotów, przygotowania zapasów benzyny, przygotowania specjalnych grup lotniczych. Było kilka Łosi pochowanych po lasach, ale nie wiadomo, czy ich obecny stan jest taki, żeby je można było wykorzystać”31.

Zaangażowanie ZWZ w organizację kontaktów lotniczych zarówno w Warszawie, jak i w Paryżu wynikało z realizmu strategicznego. Ani nad Sekwaną, ani nad Wisłą nie wyobrażano sobie zwycięstwa powstania w Polsce bez sprzętu, broni, a przede wszystkim oficerów i oddziałów przysyłanych drogą lotniczą z Zachodu. Ponieważ konferencja w Belgradzie zbiegła się ze złamaniem Francji, o powszechnym powstaniu w tej sytuacji oczywiście nie myślano. Tym bardziej jednak potrzebowano broni, sprzętu oraz oficerów przygotowanych do żmudnej pracy w konspiracji.

Latem 1940 roku Górski i Kalenkiewicz zasypali sztab projektami budowy „ośrodków wyszkolenia desantowego dla grupy oficerów łączności z Krajem; grupy dywersyjnej; oddziałów spadochronowych i dowódców oddziałów transportowych drogą lotniczą do kraju”32.

Znów wydawało się, że praca poszła na marne, pismo bowiem spodziewanego odzewu nie wywołało. Stagnacja trwała do opublikowania przez Kalenkiewicza artykułu O zdobywczą postawę polskiej polityki. Esencja tekstu zawiera się w części poświęconej wojsku.

W toczącej się wojnie polskie siły zbrojne mają wystąpić u boku sił brytyjskich, wykonując powierzone sobie mniej lub więcej rozległe zadania. Poważniejszym, a być może jedynym czynnikiem, który rolę naszą może wydźwignąć w górę, podnieść czysto wykonawcze znaczenie naszej armii do roli współkombatanta, jest przedstawienie Ang­likom konkretnie opracowanego planu przygotowania, organizacji i przeprowadzenia na tyłach Niemiec ruchów zbrojnych ludów im wrogich, a przede wszystkim powstania w Polsce. (...) Dowództwo brytyjskie rozumie znaczenie tak szeroko pojętej dywersji na tyłach nieprzyjaciela. Świadczą o tym poruszające te zagadnienia przemówienia angielskich mężów stanu. Odnosi się wrażenie, że mogą oni wystąpić z własną inicjatywą i próbować nam ją narzucić. Jest niezmiernie ważne, by kierownictwo tej sprawy, która wiąże się z ewentualną nową daniną krwi naszego i nam pokrewnych narodów, spoczywało wyłącznie w naszych rękach. (...) sojusznicy nasi muszą zrozumieć, że użycie wojsk polskich na własnej ziemi jest nie tylko zgodne z interesem polskim, ale jako najbardziej wydajne, pokrywa się całkowicie z interesem brytyjskim. Zasada ta oraz konieczność wyrównania szczupłości liczebnej polskich sił zbrojnych przez ich jakość i bogate wyposażenie w nowoczesny sprzęt techniczny doprowadzają do wniosku, że armia nasza powinna być pomyślana jako przyszły Polski Korpus Desantowy i Lotnictwo Wsparcia Powstania33.

– Proszę przygotować referat dotyczący organizacji i działania wojsk spadochronowych – powiedział generał Klimecki, kiedy propozycje dotarły do sztabu.

Drzwi do gabinetu generała Sikorskiego uchyliły się szerzej, ale nadal pozostawały przymknięte. Kapitan musiał czekać jeszcze kilkanaście dni, by pod datą 20 września zapisać w pamiętniku:

Dziś fantastyczny dzień. Wczoraj skończyłem referat o desantach. Rano niespodziewany telefon. P. Leśniowska. Prosi na śniadanie. Po kawie kobiety dyskretnie znikają. Referuję. Zwyciężam na całego. Po południu robota odchodzi też już na całego. Wielki to krok naprzód, ale prawdziwe trudności dopiero czekają. (...) Cieszę się niewymownie, że oto bez żadnych krętactw i bocznych dróg – zrobione. Przedwczoraj pisałem do p. L[eśniowskiej], że nie potrzebuję jej pomocy i zabraniam interwencji. Twierdzi, że była posłuszna. Audiencję wyjednał mój referat O zdobywczą postawę polityki polskiej34.

Na zakończenie śniadania generał Sikorski poinformował Kalenkiewicza o formowaniu polskiej jednostki spadochronowej i rozpoczęciu przygotowań do lotów do kraju. W związku z tym w październiku w ramach Oddziału III (operacyjnego) rozpoczął pracę wydział studiów i szkolenia wojsk spadochronowych.

Inicjatywę brytyjską, o której pisał Kalenkiewicz, rozruszał premier rządu Jego Królewskiej Mości sir Winston Spencer Churchill. Zaczęło się w spokojny i cichy wieczór 4 czerwca 1940 roku na wybrzeżu kanału La Manche, w sąsiedztwie niewielkiego portowego miasteczka Dunkierka. Szum fal i pojedyncze krzyki mew nie zakłócały atmosfery wieczoru, a nawet dodawały mu osobliwego uroku. Tymczasem to nie on przyciągnął tu dziennikarzy, fotografów i oficerów w eleganckich mundurach feldgrau.

Rzucając uwagi i krótkie komentarze przerywane śmiechem, grupa kilku osób zatrzymała się nieopodal wyłożonej kostką i częściowo przysypanej piaskiem drogi, gdzie stała ciężarówka z wypisanym na masce silnika numerem L4157017. Obok porzucono jakieś skrzynki czy kanistry, dalej tkwiła zakopana w piasku plaży furgonetka, za nią przechylony na bok autobus, niemi świadkowie katastrofy. Jeden z fotoreporterów podszedł bliżej, tak by kadr objął interesujący go fragment plaży. Trzask migawki wtopił się w szum serii aparatów fotograficznych powtarzających się raz po raz w różnych miejscach plaży, czy raczej pobojowiska. Tysiące samochodów wszelakiego przeznaczenia, ciężarowych, osobowych, pancernych, wojskowych łazików, motocykli, czołgów utworzyło wielkie cmentarzysko. Nie był to bynajmniej bezużyteczny złom, lecz w większości sprawny sprzęt Brytyjskiego Korpusu Ekspedycyjnego. Dowódcę, generała Johna Gorta, i 338 226 żołnierzy ewakuowano na Wyspy.

Kiedy 4 czerwca o godzinie czternastej dwadzieścia trzy brytyjska Admiralicja ogłosiła zakończenie operacji „Dynamo”, wyrzucenie aliantów z kontynentu stało się faktem. Poszukiwania drogi powrotnej rozpoczęto jeszcze tego samego dnia.

W tym samym mniej więcej czasie, wieczorem 4 czerwca, premier Churchill wygłaszał w wypełnionej po brzegi Izbie Gmin przemówienie, które mia- ło pokazać „nie tylko rodakom, ale i światu, że nasze postanowienie, by walczyć nadal, jest oparte na poważnych podstawach i nie jest desperackim wysiłkiem”35. W swym zapewnieniu o przygotowaniu do obrony Wysp Brytyjskich premier zawarł również zapowiedź akcji ofensywnych: „Nie zadowolimy się wojną defensywną – mówił. – Mamy obowiązek wobec aliantów. (...) Musimy wyzwolić też jak największy potencjał ofensywny. Tym się teraz zajmujemy”36.

Jeszcze tego samego dnia premier przekazał szefowi Sztabu Imperialnego generałowi Hastingsowi Ismayowi polecenie zorganizowania „samodzielnych, zdolnych do autonomicznego działania, doskonale wyposażonych oddziałów wypadowych”. Pomysł rozwinął dwa dni później.

Należy podjąć przedsięwzięcia, które wprowadziłyby zamieszanie na nieprzyjacielskim brzegu i byłyby realizowane przy użyciu specjalnych wojsk wypadowych. Oczekuję od Szefów Połączonych Sztabów propozycji, jakimi środkami należałoby ten cel osiągnąć, prowadząc nieustająco energiczną ofensywę przeciwko całemu wybrzeżu pod niemiecką okupacją, zaściełając je ciałami Niemców37.

Ta krótka notatka zachowana w brytyjskich archiwach pokazuje tempo, w jakim pracowały szare komórki premiera. Pomysł Churchilla był jednocześnie stary i nowy. Pozorna sprzeczność wynikała z tego, że ideę jednostek nazwanych później commando lub oddziałami specjalnymi zaczerpnięto z czasów wojen burskich, toczonych w Afryce Południowej na przełomie XIX i XX wieku. Wówczas zorganizowane przez kolonistów holenderskich małe mobilne oddziały nękały regularną armię brytyjską. Churchill poznał ich skuteczność niejako na własnej skórze, brał bowiem udział w tej wojnie. Po czterdziestu latach zamierzał ten pomysł zaadaptować na potrzeby nowoczesnej wojny. Nie wiedział jeszcze, jak to zrobić. Myśl, która kołatała mu się w głowie, była niejasna. Wiedział jednak, że ograniczenie się tylko do wypadów na wybrzeże europejskie nie doprowadzi do załamania pozycji III Rzeszy, a tym samym nie przyniesie przełomu w wojnie. Jeżeli chciał rzucić Hitlera na kolana, musiał również uderzyć głęboko za liniami frontów.

Kilka dni wcześniej, 27 maja 1940 roku, Gabinet Wojenny przyjął dokument zaproponowany przez szefów sztabów, zatytułowany „Brytyjska strategia w określonych okolicznościach”, czyli w przeddzień spodziewanej klęski Francji. Znalazły się w nim koncepcje bombardowań obiektów przemysłowych w Niemczech. Następnie położono nacisk na akcje sabotażowe i dywersyjne, a w dalszej perspektywie – rewolty w okupowanych krajach. Drzwi do powstania Special Operations Executive (Kierownictwo Operacji Specjalnych) – tak nazwano nową organizację – zostały uchylone. Rozpoczynała się „ożywiona nadzieją improwizacja, wymyślona w sytuacji naprawdę rozpaczliwej”38.

Minęły jednak jeszcze prawie dwa miesiące gier partyjnych, zanim SOE zostało powołane do życia. Szukano odpowiedniego kandydata na stanowisko jego kierownika. Zastanawiano się też, jakie ministerstwo powinno sprawować nad nim nadzór. Wreszcie Churchill zgodził się na objęcie stanowiska kierownika nowej organizacji przez ministra wojny ekonomicznej Hugha Daltona.

O północy z 16 na 17 lipca „energiczny i ambitny” Dalton dostał oficjalną nominację. Po pięciu dniach na posiedzeniu Gabinetu Wojennego zatwierdzono Kartę SOE, w której zawarto zadania organizacji. Na koniec Churchill zwrócił się do Daltona słowami, które przeszły do historii: „A teraz niech pan podpali Europę”39.

Minister Dalton miał wizję „wojny niedżentelmeńskiej”, zanim jeszcze otrzymał stanowisko kierownika SOE. Proponował zorganizowanie na podbitym przez nieprzyjaciela terenie ruch oporu na wzór irlandzkiej Sinn Féin, partyzantki chińskiej czy hiszpańskiej z czasów wojen napoleońskich. Wreszcie – pisał – „musimy stosować rozmaite metody, a więc sabotaż przemysłowy i wojskowy, podburzanie robotników i strajki, ciągłą propagandę, akty terroru wykonywane na zdrajcach i przywódcach niemieckich, bojkot i rozruchy”40. Słowem, pod władzą hitlerowską miał zapanować chaos, który podkopie pozycję gospodarczą i ekonomiczną III Rzeszy. Wydaje się jednak, że podniecony wizją palącej się Europy doktor Dynamo zapomniał, że nad chaosem niełatwo jest zapanować, a jego konsekwencje są trudne do przewidzenia.

Słowa ministra brzmiały groźnie, tym bardziej że zostały wypowiedziane jego dudniącym głosem – niestety, były to tylko słowa. „Podziemna wojna była sztuką nie znaną w Anglii w 1940 r. Nie było żadnych podręczników dla nowo zwerbowanych funkcjonariuszy ani starych, wysłużonych agentów, którzy mogliby im przekazać swoje doświadczenie z ostatniej wojny... tej wiedzy trzeba się było dopiero uczyć w twardej szkole praktyki”41 – zauważył lord Selborne, następca Daltona.

Dalton zrozumiał to wreszcie i... nabrał wątpliwości co do swojej wizji SOE jako organizacji cywilnej. Potrzebował zawodowego oficera na stanowisko szefa operacji paramilitarnych. Przypomniał sobie o generale-majorze Collinie McVean Gubbinsie, którego poznał onegdaj i darzył szacunkiem. Ten średniego wzrostu i raczej skromnej postury oficer według Daltona robił wrażenie człowieka odpowiedniego do tej roboty42.

Gubbins, kanonier z czasów pierwszej wojny światowej i adiutant generała Edmunda Ironside’a w Murmańsku, walczący w wojskach interwencyjnych podczas rewolucji bolszewickiej, miał za sobą doświadczenia kampanii irlandzkiej, gdzie uczył się taktyki działań partyzanckich. W 1938 roku, już jako oficer Biura Studiów Sztabu Generalnego, studiował metody wojny dywersyjnej. Wybuch wojny zastał go w Warszawie, gdzie badał możliwości powstania ruchu antyhitlerowskiego na zapleczu frontu. Pierwsze doświadczenia bojowe w drugiej wojnie światowej zdobywał w Norwegii, gdzie kierował samodzielnymi kompaniami do zadań specjalnych.

Powierzenie Gubbinsowi stanowiska szefa wyszkolenia i operacji nadało SOE „wojskową precyzję” i wytyczyło szlak, którym podążała organizacja. Przede wszystkim rolą Gubbinsa było opracowanie programu szkoleń i kierowanie operacjami specjalnymi. Tym samym skończył się okres improwizacji, wystartowała Gangsterschule – szkoła gangsterów.

18 listopada 1940 roku w siedzibie Kierownictwa Operacji Specjalnych na Baker Street 64 razem z Gubbinsem pojawiło się kilku oficerów, wśród których znalazł się kapitan Harold Perkins. Wojna zaskoczyła go w Polsce, gdzie był przedsiębiorcą w Bielsku-Białej. Znał dobrze język polski i Polaków, stąd jego funkcja szefa polskiej sekcji SOE. Już po Nowym Roku pojawił się w SOE major R.H. Barry, kombatant spod Dunkierki, specjalista w dziedzinie broni maszynowej i przeciwpancernej. Gubbins postawił go na czele sekcji operacyjnej43.

Nasze przejście na Baker Street – pisał jeden z oficerów – budziło wiele obaw wśród tych cywilnych pracowników, którzy bali się zmilitaryzowania organizacji. Znowu inni uważali, że zawodowi oficerowie nie byli przygotowani do zadań, jaki miał wykonywać SO 2 [drugi oddział SOE]. Trzeba przy tym zaznaczyć, że w tym czasie [jesień 1940] takie działania rzeczywiście były lekceważone przez regularne jednostki. Więc musieliśmy pracować najlepiej, jak umiemy44.

SOE odpowiadało za „koordynowanie wszystkich akcji dywersji i sabotażu”, a „generalny plan partyzanckich operacji ofensywnych” musiał być zgodny z „generalnymi planami strategicznymi prowadzenia wojny”45. To zaś znaczyło, że Dalton powinien informować szefów sztabów o zamiarach SOE. Ponieważ do tego samego zobowiązano szefów sztabów, Ministerstwo Spraw Zagranicznych i Secret Intelligence Service, współpraca tych instytucji zapowiadała się wzorowo. Zapomniano jednak ustalić ich hierarchię, co szybko doprowadziło do rywalizacji. Kiedy podczas wojny okazało się, że SOE musi walczyć nawet o najdrobniejszy sprzęt, rywalizacja nie była już tylko kwestią kaprysu i niezdrowych ambicji. Barry pisał:

Gdy żądaliśmy karabinów maszynowych, materiału wybuchowego, karabinów i innej broni czy nawet samolotu, aby dostarczyć to wszystko do miejsca przeznaczenia, to w praktyce odbieraliśmy sprzęt armii, a samolot RAF-owi. Dlatego najpierw musieliśmy dostarczyć dowód, że to, czego się domagamy, może być przez nas lepiej wykorzystane do szkodzenia wrogowi niż przez jednostki bojowe. A to było bardzo trudno udowodnić, nie mogliśmy być bowiem pewni naszych wojsk. Myśmy naszych wojsk, jeśli można je tak nazwać, nie znali46.

Pewnym sposobem zaradzenia tej sytuacji było nawiązanie kontaktu z rządami emigracyjnymi. Oczywiście nie rozwiązywało to wszystkich problemów, jednak dawało pojęcie o armiach podziemnych czy nastrojach społecznych na okupowanych terenach. Zdaniem Gubbinsa tylko współpraca z rządami emigracyjnymi gwarantowała „maksymalne rezultaty”. Zmuszała jednak SOE do liczenia się z opinią rządów emigracyjnych, które z obawy przed represjami na ludności cywilnej były zazwyczaj przeciwne przesadnie nasilonej akcji dywersyjnej. Daltonowskie hasła powszechnej i permanentnej rewolucji zastąpiło racjonalne i konsekwentne wyposażanie armii podziemnych w broń i sprzęt. Żołnierzom, a tym bardziej wysokim rangą oficerom, nakazano aktywny opór, lecz bez narażania się na straty. Zakazano walk partyzanckich, natomiast polecono skupić się na rozbudowie armii podziemnych, tak by były gotowe do powstania na sygnał SOE47. A jednak mimo zastrzeżeń rządów emigracyjnych ingerencja SOE w działania i struktury armii podziemnych była silna. Często sprowadzała się wprost do wydawania rozkazów i wymuszania ich wykonywania. W ten sposób działało dwanaście sekcji krajów Europy Zachodniej. Inne zasady współpracy obowiązywały Polaków.

Przede wszystkim Brytyjczycy nie wtrącali się do planowania i wykonywania akcji, choć czasami proponowali zadania wynikające ze strategii aliantów. Niemniej decyzje zapadały zwykle w KG ZWZ, a szczegóły wykonania pozostawiano oficerom bezpośrednio odpowiedzialnym za wynik akcji. Ta niezależność operacyjna wymagała samodzielnej sieci radiowej, szyfrów i decydowania o charakterze i liczbie zrzutów, co udało się uzyskać. Tak więc polskiej sekcji SOE pozostało zadanie pomocnicze, lecz niezwykle ważne: organizacja wszelkiego rodzaju szkoleń dla polskich agentów i dostarczanie sprzętu.

Współpraca z polską sekcją SOE leżała w kompetencji założonego 29 czerwca 1940 roku Oddziału VI – Samodzielnego Wydziału Krajowego przemianowanego później na Oddział Specjalny. Jednak nowa nazwa nie przyjęła się i do końca wojny używano starej. Zarządzany przez pułkownika dyplomowanego Józefa Smoleńskiego oddział był w praktyce rzecznikiem Komendy Głównej ZWZ, która rozkazem z 30 czerwca została przeniesiona do okupowanego kraju. Powodem tej decyzji były trudności w utrzymaniu stałej łączności z krajem i zarazem w efektywnym kierowaniu ZWZ po przeniesieniu rządu do Londynu.

Pośredni kontakt między Warszawą a Paryżem udało się nawiązać 4 marca 1940 roku via Budapeszt, przez Bazę „Romek”. Pod koniec kolejnego kwartału (czerwiec 1940) włączono radiostację Bazy „Bolek” w Bukareszcie. Bezpośrednią łączność radiową udało się uzyskać dopiero w grudniu 1940 roku.

Oceniając realnie wytworzone warunki – napisał generał Sosnkowski – Naczelny Wódz na mój wniosek uznał konieczność ustanowienia Komendy Głównej ZWZ w Kraju i zamianował generała Rakonia [Rowecki] Komendantem Głównym ZWZ, pozostawiając mi jako swemu zastępcy na stanowisku Naczelnego Wodza i Premiera ogólne kierownictwo wojskową pracą niepodległościową48.

Dopiero 25 lipca 1941 roku generał Sosnkowski został całkowicie odsunięty od kierowania ZWZ, który przeszedł pod bezpośrednią kontrolę Sikorskiego.

Pomimo istnienia obu jednostek od około pięciu miesięcy współpracę między SOE a Sztabem Naczelnego Wodza nawiązano dopiero w grudniu 1940 roku. Wówczas SOE miało już opracowane prognozy „gotowości i zdolności niektórych krajów do powstania przeciwko reżimowi hitlerowskiemu” oraz strategię na najbliższe kilka miesięcy, w której Polskę oceniono najlepiej z wszystkich krajów okupowanych. „Chociaż nie uważa się, żeby organizacje podziemne w Polsce i Czechosłowacji, ich uzbrojenie i zasoby oraz możliwość ich zaopatrywania osiągnęły do marca 1941 roku stan, który uzasadniałby wybuch ogólnego powstania, można uznać, że prawdopodobieństwo wytworzenia się w tych krajach sytuacji, umożliwiającej powstanie przeciwko Niemcom na przyszłą wiosnę, jest stosunkowo największe”49, napisali w raporcie z 4 września 1940 roku oficerowie MI/R. Dalej wśród siedmiu argumentów uzasadniających tę opinię odnotowano „istnienie w Polsce bardzo aktywnej organizacji, stawiającej sobie za główny cel dywersję, oraz partyzantkę przeciwko Niemcom”. Zauważono jeszcze jedno ważne „za”: „istnienie w Polskim Sztabie Głównym specjalnego departamentu, zajmującego się tymi sprawami”50, czyli wspomnianego powyżej Oddziału VI.

Dalton zatem „był gotów (...) uznać kwestię Polski za jedną z priorytetowych spraw do podjęcia”51. Wyglądało więc na to, że SOE znalazło miejsce swoich pierwszych operacji. Potrzebne były jeszcze transport, broń oraz grupa wyszkolonych ludzi.

Kryteria werbowania agentów zmieniły się z chwilą, gdy Kierownictwo Operacji Specjalnych uświadomiło sobie pierwszorzędne znaczenie drogi powietrznej dla działań dywersyjnych. Nadal mieli to być ochotnicy, jednak konieczność ukończenia szkolenia spadochronowego sprawiła, że od kandydatów musiano wymagać lepszej sprawności fizycznej, niż wcześniej zakładano. Wszystkim zainteresowanym wyszło to na dobre, ponieważ praktyka pokazała, że doskonała sprawność fizyczna była jednym z podstawowych kryteriów rekrutacji żołnierzy do oddziałów specjalnych, a co ważniejsze – przynosiła korzyści w akcji.

Naturalną konsekwencją wyboru samolotu na główny środek transportu było zorganizowanie przez Brytyjczyków kursów spadochroniarzy, co nie było łatwe, ponieważ koncepcja wojsk spadochronowych wśród aliantów była praktycznie nieznana. Kursy w Legionowie czy Wojskowy Ośrodek Spadochronowy otwarty w Bydgoszczy w maju 1939 roku były tylko skromnymi próbami i zginęły w huku wybuchów wojny polskiej. Dlatego też wspomniane wcześniej teoretyczne prace Górskiego i Kalenkiewicza miały de facto pionierski charakter. I to nie tylko na polskim podwórku.

Brytyjczycy „odkryli” wojska powietrznodesantowe po sukcesach niemieckich spadochroniarzy w Holandii. I właśnie z niemieckich oddziałów czerpali pierwsze wzory. Dopiero w latach 1941–1942 rozwinęła się brytyjska szkoła skoków oraz powstała 1. Dywizja Powietrznodesantowa, słynne „Czerwone Diabły”. A jednak kiedy Churchill decydował się na założenie SOE, wspominał również o potrzebie zorganizowania korpusu powietrznodesantowego liczącego pięć tysięcy żołnierzy. Zgodził się tę liczbę zmniejszyć do pięciuset, czego później żałował52. Niemniej jednak już 21 czerwca 1940 roku rozpoczął się pierwszy kurs dla pięćsetosobowej grupy.

Miejsce znalazło się w bazie RAF na lotnisku Ringway, trzynaście kilometrów na południe od Manchesteru. Dwa długie hangary, koszary dla lotników i obsługi sąsiadowały z warsztatami. Nieopodal pooddzielane płatami trawy pasy startowe przecinały się z drogami kołowania. Zresztą zieleń była tu wszechobecna, pola bowiem ciągnęły się daleko, aż po horyzont. Teren otaczało ogrodzenie z drutu kolczastego. Urozmaiceniem była tylko kaplica zbudowana z czerwonej cegły, wznosząca się niedaleko południowego krańca lotniska, i przylegający do niej niewielki cmentarz.

Drzwi Central Landing School, z czasem przemianowanej na Parachute Training School, były otwarte dla ochotników i żołnierzy oddziałów spadochronowych wszystkich alianckich armii. Tak więc praktycznie szkoła działała na okrągło, przyjmując Brytyjczyków, Norwegów, Czechów, Holendrów, Francuzów i oczywiście Polaków. Już w październiku udało się podpułkownikowi Wilhelmowi Heinrichowi oraz kapitanowi Kalenkiewiczowi załatwić miejsce dla dwunastu polskich ochotników na angielskim kursie. Kalenkiewicz i Górski znaleźli się w tej dwunastce. 27 października 1940 roku Kalenkiewicz, siedząc w pociągu relacji Londyn – Manchester, napisał: „Zatem jadę na ten kurs. Cieszę się jak idiota, albo jak kadet na urlopie”53.

Radość Kalenkiewicza była zrozumiała. Wreszcie po blisko rocznych staraniach idea zmieniała się w czyn. Ruszył pierwszy kurs spadochronowy dla Polaków. Sukces był tym większy, że nie był to jedyny kurs tej jesieni. Mniej więcej w tym samym czasie w Szkocji trwał kurs strzelecko-minerski dla żołnierzy z polskiej 4. Brygady Strzelców. Chyba nikt już nie miał wątpliwości, że zapaliło się zielone światło dla polskich wojsk spadochronowych.

31 J. Tucholski, Cichociemni, Wrocław 2010, aneks nr 4: wybrane fragmenty protokołu z konferencji belgradzkiej 29 V – 2 VI 1940 dotyczące kwestii łączności lotniczej, s. 528.

32 J. Erdman, Droga do Ostrej Bramy, Warszawa 1990, s. 113.

33 „O zdobywczą postawę polskiej polityki”, cyt. za: J. Erdman, Droga do Ostrej Bramy, dz. cyt., s. 114–115.

34 Pamiętnik M. Kalenkiewicza, w: J. Erdman, Droga do Ostrej Bramy, dz. cyt., s. 120.

35 W.S. Churchill, Druga wojna światowa, t. 2, ks. 1, przeł. K. Mostowska, Gdańsk 1995, s. 117.

36 Tamże, s. 118.

37 J. Durnford-Slater, Komandosi. Wspomnienia dowódcy jednostki specjalnej 1940–1945, przeł. L. Erenfeicht, Warszawa 2002, s. 23.

38 Cyt. za: D. Stafford, Wielka Brytania i ruch oporu w Europie (1940–1945). Zarys dziejów Kierownictwa Operacji Specjalnych (SOE) oraz wybór dokumentów, przeł. Z. Sroczyńska, Warszawa 1984, s. 38.

39 Tamże, s. 41.

40 H. Dalton, The fateful years. Memoires 1931–1945, London 1957, cyt. za: D. Stafford, Wielka Brytania i ruch oporu w Europie (1940–1945), dz. cyt., s. 41.

41 D. Stafford, Wielka Brytania i ruch oporu w Europie (1940–1945), dz. cyt., s. 42.

42 P. Wilkinson, Foreign fields. The story of an SOE operative, London 1997, s. 105.

43 Tamże, s. 107.

44 Tamże.

45 D. Stafford, Wielka Brytania i ruch oporu w Europie (1940–1945), dz. cyt., s. 41.

46 Wypowiedź gen. R.H. Barry’ego, cyt. za: J. Piekałkiewicz, Szpiedzy, agenci, żołnierze. Tajne operacje II wojny światowej, przeł. P. Seydak, Warszawa 2006, s. 44.

47 D. Stafford, Wielka Brytania i ruch oporu w Europie (1940–1945), dz. cyt., s. 48, 50.

48Armia Krajowa w dokumentach. 1939–1945, t. 1, Wrocław 1990, s. 262.

49 „Spodziewany stan gotowości i zdolności niektórych krajów do powstania przeciwko reżimowi hitlerowskiemu”, w: D. Stafford, Wielka Brytania i ruch oporu w Europie (1940–1945), dz. cyt., s. 253.

50 Tamże, s. 253–254.

51 D. Stafford, Tajny agent. Prawdziwa historia ukrytej wojny z Hitlerem, przeł. M. Łakomy, Warszawa 2007, s. 18.

52 W.S. Churchill, Druga wojna światowa, dz. cyt., t. 2, ks. 1, s. 250.

53 Pamiętnik M. Kalenkiewicza, w: J. Erdman, Droga do Ostrej Bramy, dz. cyt., s. 129.

ROZDZIAŁ TRZECI Pionierzy

Dostępne w wersji pełnej.

ROZDZIAŁ CZWARTY Cichociemni

Dostępne w wersji pełnej.

ROZDZIAŁ PIĄTY Paraszutyści

Dostępne w wersji pełnej.

ROZDZIAŁ SZÓSTY Aliant i wróg

Dostępne w wersji pełnej.

ROZDZIAŁ SIÓDMY Operacja „Jacket”

Dostępne w wersji pełnej.

CZĘŚĆ DRUGA

Dostępne w wersji pełnej.

ROZDZIAŁ ÓSMY Kryptonim „18”

Dostępne w wersji pełnej.

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY Raport Operacyjny nr 154

Dostępne w wersji pełnej.

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY Kanał Królewski

Dostępne w wersji pełnej.

ROZDZIAŁ JEDENASTY Kryptonim „Targi Mińskie”

Dostępne w wersji pełnej.

ROZDZIAŁ DWUNASTY Improwizacja

Dostępne w wersji pełnej.

ROZDZIAŁ TRZYNASTY Wyrok

Dostępne w wersji pełnej.

ROZDZIAŁ CZTERNASTY Audley End

Dostępne w wersji pełnej.

ROZDZIAŁ PIĘTNASTY Pińsk

Dostępne w wersji pełnej.

ROZDZIAŁ SZESNASTY „Kirunek”

Dostępne w wersji pełnej.

ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY Zamek Sapiehów

Dostępne w wersji pełnej.

CZĘŚĆ TRZECIA

Dostępne w wersji pełnej.

ROZDZIAŁ OSIEMNASTY Kierownictwo Dywersji

Dostępne w wersji pełnej.

ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY Otwarcie

Dostępne w wersji pełnej.

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY Cichociemny „Robot”

Dostępne w wersji pełnej.

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIERWSZY Zamach

Dostępne w wersji pełnej.

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DRUGI „Ponury”

Dostępne w wersji pełnej.

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY TRZECI Operacja „Bagration”

Dostępne w wersji pełnej.

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY CZWARTY Powstanie

Dostępne w wersji pełnej.

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIĄTY Biada zwyciężonym

Dostępne w wersji pełnej.

Zakończenie

Dostępne w wersji pełnej.

Wkładka. Ilustracje

Dostępne w wersji pełnej.

Wybrana literatura

Dostępne w wersji pełnej.

Indeks osób

Dostępne w wersji pełnej.

Karta redakcyjna

Copyright © by Kacper Śledziński, 2012

Wydanie I, 2012

Projekt okładki

Paweł Dąbrowski

Opieka redakcyjna

Maciej Gablankowski

Korekta

Maria Armata / Wydawnictwo JAK

Indeks

Bogumiła Gnypowa / Wydawnictwo JAK

ISBN 978-83-240-2154-3

Fotografie wykorzystane na okładce i w książce pochodzą z archiwum generała Stefana Starby Bałuka i zostały pozyskane za pośrednictwem Narodowego Archiwum Cyfrowego lub bezpośrednio od właściciela. Zdjęcie nr 10 znajduje się w domenie publicznej.

Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl

Społeczny Instytut Wydawniczy Znak,

30-105 Kraków, ul. Kościuszki 37

Dział sprzedaży: tel. (12) 61 99 569,

e-mail: [email protected]

Plik opracowany na podstawie Cichociemni. Elita polskiej dywersji, Wydanie I, 2012

Plik opracował i przygotował Woblink

woblink.com