99,00 zł
WYDANIE POPRAWIONE I UZUPEŁNIONE
Bestseller autora dwutomowego dzieła Hitlera wojna U-Bootów. Saga o drodze do zwycięstwa amerykańskiej floty podwodnej w wojnie z japońską żeglugą na Pacyfiku. Od pierwszych ataków wadliwymi torpedami do triumfu taktyki wilczych stad, blokady Wysp Japońskich i podpisania przez Japonię aktu kapitulacji na pokładzie pancernika USS „Missouri” 2 września 1945 roku. Ciche zwycięstwo, wydane w wielu krajach świata i uznane za jedną z najlepszych książek o walkach na morzu, weszło już do kanonu literatury faktu poświęconej II wojnie światowej. Przypisami opatrzył książkę Leszek Erenfeicht.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 1454
Podziękowania
Niezliczeni ludzie na wiele sposobów pomagali mi w pisaniu tej książki. Chciałbym podziękować:
Marcowi Jaffe, dyrektorowi do spraw wydawniczych wydawnictwa Bantam Books. To on wymyślił tę książkę. Kiedy rodziła się i rozwijała, obrastając w strony, wątki i komplikacje, bez ustanku zachęcał wszystkich do wytrwania i pomagał cennymi radami.
Mojej żonie, Joan, która pracowała ze mną ramię w ramię, przekopując się przez archiwa i biblioteki w całych Stanach Zjednoczonych, pomagając w przeprowadzaniu wywiadów, przepisując te wywiady z taśmy na papier i tworząc indeks zagadnień w nich poruszanych, dwukrotnie przepisując cały tekst, zestawiła kalendarium patroli i inne załączniki, pomagała mi prowadzić korespondencję i wykonywała setki innych zadań. Bez jej współpracy i niezłomnej wiary w powodzenie, którą wspierała mnie przez trzy lata pisania tej książki, zapewne nigdy by ona nie powstała.
Peg Cameron i Janet Baker, redaktorkom z Lippincott, za ich błyskotliwą, upartą, rozważną i konkretną pracę.
Wielu ludziom Marynarki Wojennej Stanów Zjednoczonych, poczynając od kierownika jej działu historycznego, wiceadmirała w st. spocz. Edwina Bichforda Hoopera. Szczególne podziękowania należą się doktorowi Deanowi C. Allardowi, kierownikowi Archiwum Operacyjnego Marynarki Wojennej i jego asystentom, zwłaszcza pani Katherine Lloyd, W.B. Greenwoodowi z Biblioteki Marynarki Wojennej i kmdr por. R.E. Hurdowi z Biura Historii Okrętów. Równie gorące podziękowania kieruję do Thomasa J. Stebbinsa, dyrektora Biblioteki i Muzeum Sił Podwodnych w bazie okrętów podwodnych New London, w Groton, w stanie Connecticut, oraz do Bernardine Kimmerling, Betty W. Shirley i Judy L. Parker z Działu Biografii Biura Informacji Departamentu Marynarki Wojennej, a także do kmdr Rogera Pineau, zaprzyjaźnionego historyka marynisty, dyrektora Muzeum Marynarki Wojennej.
Nie mniej gorąco dziękuję innemu memu przyjacielowi, historykowi i wybitnemu podwodnikowi, kmdr w stanie spoczynku Edwardowi L. Beachowi. W trakcie pisania tej książki komandor Beach udzielił dwóch długich i bardzo pomocnych wywiadów, potem wielokrotnie udzielał jeszcze wyczerpujących odpowiedzi na mnóstwo pytań i w końcu z własnej inicjatywy wziął na siebie czytanie maszynopisu książki, kiedy ta wreszcie powstała. To wielce odpowiedzialne i olbrzymie zadanie wykonał szybko, sprawnie i bardzo wnikliwie, odnajdując wiele pomyłek i błędów, podważając wiele z moich sądów i sugerując poprawki.
Poza Beachem wiele zawdzięczam dowódcom i marynarzom z okrętów podwodnych, którzy udzielali wywiadów i odpowiadali na liczne pytania – bez ich współpracy ta książka także by nie powstała. Szczególne podziękowania w tej grupie należą się wiceadmirałowi w st. spocz. Ralphowi W. Christiemu. Jego i innych weteranów podwodnej wojny wkład w powstanie tej książki został opisany w spisie źródeł, zamieszczonym na końcu.
I w końcu chciałbym także podziękować tym, którzy przyczynili się do powstania tej książki w inny sposób, niż swoimi relacjami i poszukiwaniem źródeł. Należą do nich: William R. Anderson, były kongresman z Tennessee i personel jego biura, a zwłaszcza Al Wise i Judy Miller; Julie i Ted Drury; Linda i George Henshawowie; Iola i Elmer Hintzowie; DuBos i Trevor Armbristerowie z Waszyngtonu; Marybelle i Don Schanche z Larchmont w st. Nowy Jork; Barbara i Zen Yonkovigowie z Greenwich, w st. Connecticut; Susie i Tad Rutledge z Lake Bluff w st. Illinois; dr John Shields i Anne Rutledge Shields z Springfield w st. Illinois; kpt. William Cauldwell z Sił Powietrznych USA i Jean Cauldwell z Yuba City w Kalifornii; Eleanor i Frederick Shermanowie, oraz pani Evelyn Watt z Key Biscayne na Florydzie i Hank Walker z Miami.
Clay Blair, Jr. Waszyngton-Key Biscayne, 1970–1974
Wstęp
Podczas toczonej w latach 1941–1945 na Oceanie Spokojnym wojny morskiej pomiędzy Stanami Zjednoczonymi Ameryki a Cesarstwem Japonii toczyła się jeszcze jedna, dużo mniej znana wojna, będąca ważną częścią składową tamtej: amerykańska ofensywa podwodna przeciw japońskiej flocie handlowej i marynarce wojennej. Garstka podwodników na pokładach niewielkiej stosunkowo liczby okrętów podwodnych odbyła ponad 1600 patroli bojowych, zatapiając ponad 1000 japońskich statków i zadając poważne straty Cesarskiej Marynarce Wojennej, zatapiając jeden pancernik, osiem lotniskowców, trzy krążowniki ciężkie i osiem lekkich.
Marynarka handlowa była nieodzowna dla utrzymania potencjału ekonomicznego i wojennego wyspiarskiego państwa, takiego jak Japonia. Jej flota handlowa przywoziła wszystkie surowce, których natura krajowi poskąpiła: ropę naftową, rudę żelaza, węgiel, boksyty, kauczuk i żywność, a wywoziła to, co niezbędne dla funkcjonowania machiny wojennej: broń, amunicję, samoloty i wojska, które wzmacniały garnizony okupowanych terytoriów. Kiedy okrętom podwodnym udało się ten ruch w obie strony ukrócić, los Japonii został przypieczętowany.
Po odzyskaniu przez Amerykanów Guam i Sajpanu latem 1944 roku, okręty podwodne z przeniesionych tam baz ustanowiły rzeczywistą blokadę morską Japonii. Nieliczne jedynie japońskie statki i okręty zdołały się przez nią prześliznąć nieatakowane, większość tych, które tego próbowały, zostało zatopionych. Po krótkim czasie Japończycy nie mieli już mazutu dla swoich okrętów, benzyny dla samolotów, ciężarówek i samochodów, stali, aluminium i innych metali dla przemysłu, brakowało żywności dla licznej ludności. Po wojnie, kiedy ujawniono dane na temat rozmachu i skuteczności tej blokady, wielu ekspertów orzekło, że okupione krwawymi stratami amerykańskie inwazje na wyspy Palau, Filipiny, Iwo Jimę, Okinawę oraz prowadzące do rzezi cywilnej ludności bombardowanie japońskich miast bombami zapalającymi i atomowymi, okazały się całkowicie niepotrzebne. Twierdzili, że pomimo fanatycznych rojeń o walce do ostatniego Japończyka, które żywili niektórzy z rządzących, sama tylko podwodna blokada doprowadziłaby ostatecznie i nieodwołalnie do klęski Japonii.
Prowadząc tę podwodną wojnę, Amerykanie korzystali z tajnej broni: od 1941 do 1945 roku kryptolodzy Marynarki Wojennej Stanów Zjednoczonych byli w stanie przechwytywać i odczytywać japońskie depesze. Napływ ścisłych informacji o datach wypłynięcia, kursach, prędkości oraz marszrutach większości japońskich konwojów i zespołów okrętów, otrzymywanych w ten sposób, pozwalał dowódcom amerykańskiej broni podwodnej kierować swoje okręty na właściwe pozycje i tam czekać, aż cele same pojawią się w ich peryskopach. Nikt wprawdzie nie przeprowadził dotąd ścisłych badań na ten temat, ale wydaje się, że ponad połowa zatopień jednostek japońskich w czasie wojny jest zasługą właśnie tych informacji. Japończycy do samego końca wojny nie zdawali sobie sprawy z tej przewagi przeciwnika.
Nawet pomimo tego, nie było to wcale łatwe zwycięstwo. Zanim doszło do ataku na Pearl Harbor, Stany Zjednoczone podpisały i ratyfikowały różne traktaty międzynarodowe, w których zobowiązywały się nie brać udziału w „nieograniczonej wojnie podwodnej”, to znaczy powstrzymać się od atakowania statków handlowych bez ostrzeżenia. W czasie pokoju cały rozwój poszedł w kierunku dużych okrętów podwodnych, które miały się stać częścią wielkich zespołów nawodnych, a taktyka koncentrowała się na atakach na wielkie jednostki nawodne przeciwnika. Po 7 grudnia 1941 roku Stany Zjednoczone porzuciły jednak te szlachetne mrzonki i nakazały swoim siłom podwodnym rozpoczęcie właśnie dokładnie takiej nieograniczonej wojny podwodnej, której im przez lata zabraniały. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności wielkie oceaniczne okręty podwodne okazały się idealnym narzędziem do prowadzenia tego rodzaju walki. Sama zmiana jednak zaskoczyła zarówno strategów, jak i taktyków broni podwodnej, więc minęło wiele miesięcy, zanim siły podwodne opanowały zupełnie nowe dla nich zadania.
Prócz tego były jeszcze inne trudności. Ćwiczenia w czasie pokoju, prowadzone w sztucznych i całkowicie oderwanych od realiów warunkach, na podstawie branych z sufitu założeń, doprowadziły do przekonania, że samolot, hydrolokator okrętowy i bomby głębinowe są w każdej potyczce śmiertelnym zagrożeniem dla okrętu podwodnego, który w starciu z siłami nawodnymi jest bez szans i staje się bezwolną ofiarą na ich łasce. Takie przekonanie doprowadziło do selekcji negatywnej na stanowiskach dowódczych i pozostawienia na nich tylko dowódców odznaczających się nadmierną ostrożnością. Ci uważali, że jedyne szanse przeżycia daje atak z dużej głębokości, według danych bojowych wypracowanych na podstawie namiarów stacji hydrolokacyjnej. Takie podstawy podwodnej taktyki drugiej wojny światowej, jak dzienne i nocne ataki z peryskopem, czy nocny atak z powierzchni uważano za praktyki samobójcze, podobnie jak w ogóle przebywanie okrętu podwodnego w promieniu 500 mil morskich Mm od baz lotniczych przeciwnika. Zbyt wiele miesięcy minęło, zanim odkryto, jak dalekie od rzeczywistości są takie koncepcje i pozbyto się tych szkodliwych nawyków.
Promowanie ostrożności w czasie pokojowych ćwiczeń doprowadziło w początkowym okresie wojny do poważnych problemów kadrowych. Przez cały czas pokoju tępiono odważnych, pomysłowych dowódców, gotowych podejmować ryzyko. W razie odkrycia jakichkolwiek odejść od sztywnych reguł „walki” w czasie ćwiczeń, karano ich surowo, promując konserwatywnych wyznawców bezwzględnego posłuszeństwa, którzy zawsze mieli wszystkie papierki w porządku. Kiedy zaczęła się wojna, większość z nich zupełnie się nie sprawdziła. W ciągu pierwszych 18 miesięcy wojny kilkudziesięciu dowódców trzeba było zwolnić za „brak agresywnego ducha bojowego”, co dla wielu było katastrofą, zarówno w sensie osobistym, jak i dla ich dalszej kariery. Zastępowano ich młodymi, rzutkimi ryzykantami, którzy w czasach pokoju nigdy by nie mieli szansy na dowództwo. Ta zmiana pokoleniowa na stanowiskach dowódczych trwała jednak zbyt długo i utracono przez to wiele okazji do zadania nieprzyjacielowi jeszcze większych strat.
Błędy w obsadzie stanowisk dowódczych nie ograniczały się niestety do szczebla dowódców okrętów. Kiedy wybuchła wojna, siłami podwodnymi dowodzili oficerowie, którzy dostali się tam w ten sam sposób, co dowódcy okrętów – unikając ryzyka i nie próbując nawet poznać potencjału broni podwodnej, którą dysponowali. Ludzie ci stosowali nadal podejście z czasów pokoju: „do diabła z zatopieniami, przyprowadź okręt z powrotem”. Nie potrafili też stawić czoło przełożonym z floty nawodnej, którzy rozproszyli siły floty podwodnej i marnotrawili je, przydzielając do wykonywania bezowocnych, drugorzędnych zadań. Musiało minąć półtora roku, zanim wreszcie zdołano rozwiązać te problemy w dowództwie i na najwyższych stanowiskach w broni podwodnej znaleźli się wreszcie ludzie, którzy rozumieli jej specyfikę, wiedzieli, jak jej najskuteczniej użyć i nie obawiali się swego zdania wyrażać i bronić.
Sukces kryptologów okazał się bronią obosieczną. Z jednej strony dostarczał doskonałych informacji o ruchach i sile przeciwnika, z drugiej jednak dowódców zbyt często ponosiła chęć zyskania dzięki nim chwały. Dysponując tak wspaniałymi informacjami, ulegali pokusie koncentrowania swych wysiłków na ściganiu „grubego zwierza” – pancerników, lotniskowców i krążowników. Ich zatopienia wyglądały w depeszach o niebo lepiej, niż nawet dziesiątki tysięcy ton rejestrowych tonażu floty handlowej, które były o wiele ważniejsze dla ostatecznego zwycięstwa. Bardzo często zdarzało się, że dowódców odrywano od zwalczania żeglugi, by marnowali paliwo i czas, goniąc we wskazane w depeszach miejsca tylko po to, by przekonać się, że na skutek pomyłki nawigacyjnej – własnej, lub Japończyków – mogli jedynie z daleka obejrzeć znikające z dużą prędkością za horyzontem łakome kąski. Minęły miesiące, nim dowódcy floty wreszcie zrozumieli, że utrata japońskiego zbiornikowca, powolniejszego, nieuzbrojonego i o niebo łatwiejszego do odnalezienia i zatopienia, szkodzi zdolności bojowej Japonii znacznie bardziej niż lekkiego krążownika o porównywalnym tonażu.
Jakby tego było mało, amerykańskie siły podwodne znacznie ucierpiały na skutek wadliwych torped. Skonstruowano je w czasie pokoju i nigdy nie poddano realistycznym próbom w warunkach bojowych, a mimo to wpajano podwodnikom, że to jedna z najpotężniejszych broni przeciwokrętowych, jakie powstały w historii wojen morskich. Torpeda ta zaopatrzona była w dwa zapalniki – zwykły, kontaktowy, którzy miał powodować wybuch głowicy bojowej w razie uderzenia w burtę wrogiego okrętu i tajny, otoczony aurą „cudownej broni” zapalnik magnetyczny, który detonował ją w chwili, w której przepływała pod kilem atakowanej jednostki. W odróżnieniu od wybuchu spowodowanego zapalnikiem kontaktowym, na niewielkiej głębokości, gdy część energii wybuchu rozpraszała się wyrzucając w górę słup wody lub w specjalnie zaprojektowanych komorach rozpraszających (tzw. bąblach przeciwtorpedowych) chroniących boczny pancerz jednostki, detonacJapod stępką wywoływała falę uderzeniową, uderzającą z całą siłą w nieosłoniętą pancerzem część struktury, powodując znacznie poważniejsze uszkodzenia, do złamania stępki i w następstwie przełamania kadłuba włącznie. Kiedy zaczęła się wojna, podwodnicy przekonali się na własnej skórze, że torpeda nie utrzymywała jednak ustawionej przed odpaleniem głębokości i często płynęła znacznie głębiej – zbyt głęboko, by magnetyczny zapalnik mógł zadziałać, nie mówiąc o wywołaniu przewidzianych uszkodzeń. Kiedy w końcu poprawiono ten defekt, okazało się, że z kolei sam zapalnik magnetyczny też jest wadliwy i często prowadzi do przedwczesnego odpalenia głowicy, zanim ta dotrze w pobliże celu. Zdecydowano się wówczas odłączyć zapalnik magnetyczny do czasu usunięcia wad i opierać się na sprawdzonym przez lata, jak się wydawało, zapalniku kontaktowym. Szybko okazało się jednak, że ten również został wadliwie skonstruowany. Każda z tych wad wydawała się odkrywcom ostateczną, po której usunięciu wszystko będzie już wspaniale, a okazywało się, że jedynie kryje następne usterki. Trzeba było aż dwudziestu jeden miesięcy od ataku na Pearl Harbor, by dopiero we wrześniu 1943 roku zajęto się wreszcie na poważnie torpedami i usunięto ich wady, zamiast zrzucać odpowiedzialność za ich wady na ludzi, którzy musieli ich używać w walce.
Gdyby nie kłopoty personalne, błędne koncepcje taktyczne i wady techniczne, wojna morska na Pacyfiku mogłaby od początku przyjąć zupełnie inny obrót. Gdyby okrętów podwodnych z dobrze działającymi torpedami używać w odpowiedni sposób od samego początku, być może udałoby się nawet zapobiec japońskim inwazjom na Holenderskie Indie Wschodnie i Filipiny. Dowódcy uskrzydleni serią sukcesów i zatopień w atakach torpedowych, a nie jak w rzeczywistości zdezorientowani i przybici niewybuchami torped wystrzeliwanych z pewnych, stuprocentowych pozycji, mogliby zadać japońskiej flocie obezwładniające ciosy dużo wcześniej. Wojna na Pacyfiku byłaby wtedy krótsza o wiele miesięcy.
1
Droga ku wojnie
Od wieków teoretycy wojskowości doceniali dwie zasadnicze zalety okrętów podwodnych: możliwość dokonania ataku z zaskoczenia i relatywnie duże szanse na wycofanie się z miejsca ataku. Odkąd Archimedes ogłosił prawa rządzące zachowaniem ciała w cieczy, ludzie próbowali budować przeróżne pojazdy podwodne – dla celów wojennych, wydobycia bogactw czy wreszcie zwykłej rozrywki. Do 1775 roku nikomu jednak nie udało się zbudować pojazdu podwodnego zdolnego do prowadzenia działań bojowych. Człowiekiem, który tego dokonał, był zbuntowany poddany brytyjski z kolonii w Ameryce, David Bushnell, który w czasie amerykańskiej wojny o niepodległość zamierzał zatopić brytyjskie okręty wojenne stojące na kotwicy w Zatoce Nowojorskiej.
Prymitywny okręt Bushnella, Turtle, był jednoosobową komorą nurkową o ręcznym napędzie, przypominającą na pierwszy rzut oka słynne stojące jajko Kolumba. Obsługujący go śmiałek miał za zadanie wkręcić w dno wrogiego okrętu hak, powiesić na nim minę i zapalić lont. Lont miał być takiej długości, żeby napędzany obracaną ręcznie śrubą Archimedesa „okręt podwodny” zdołał się oddalić na bezpieczną odległość. Amerykanie trzy razy spuszczali na wodę swą tajną broń, atakując między innymi flagowy okręt admirała lorda Howe’a, HMS Eagle. Niestety, za każdym razem coś szło nie tak i Turtle nie odniósł żadnego sukcesu. Mimo to Jerzy Washington przyznał, że „był to wysiłek geniusza”.
Kolejny Amerykanin w historii okrętu podwodnego to Robert Fulton, znany raczej dzięki swym parowcom. W 1800 roku skonstruował bojowy okręt podwodny z ręcznym napędem, większy i znacznie bardziej wyrafinowany technicznie od Turtle. Tyle że Stany Zjednoczone były już niepodległe, nie prowadziły wojny i nie były nim zainteresowane. Fulton wyruszył więc na poszukiwanie funduszy do rozdzieranej wojnami Europy. Tu rzucił się w wir międzynarodowych intryg. We Francji zdołał namówić Napoleona do sfinansowania budowy prototypu, zwanego Nautilusem. Podczas demonstracji Fulton odważnie zaatakował hulk i wysadził go w powietrze. Napoleon uznał jednak, że okręt podwodny to broń skrytobójcza, niegodna człowieka honoru i on nie będzie kupował czegoś tak potwornego. W rzeczywistości chodziło raczej o to, żeby przejąć okręt Fultona, nie płacąc mu ani grosza, a potem go skopiować. Cesarz Francuzów nie docenił jednak wynalazcy, który przejrzał jego grę i zniszczył Nautilusa, zanim wyjechał z kraju.
Ponieważ nie miał już czego szukać w opanowanej przez Napoleona Europie kontynentalnej, kroki swe skierował do Londynu. Tu zyskał zainteresowanie premiera Williama Pitta, który zorganizował specjalny komitet rządowy i przeznaczył na próby pewną sumę pieniędzy. Inicjatywa ta jednak spotkała się z oporem ze strony Earla St. Vincent, Pierwszego Lorda Morskiego, który na wieść o posunięciu Pitta miał się wyrazić:
Pitt jest największym głupcem na ziemi, jeśli popiera taki sposób prowadzenia wojny, jakiego nie chcą ci, którzy panują na morzach i jaki panowania tego mógłby ich pozbawić.
To nieprzychylne zdanie stało się na ponad wiek oficjalną wykładnią stanowiska brytyjskiej Admiralicji wobec okrętów podwodnych. Kiedy Fulton przekonał się, że Brytyjczycy nie zamierzają zbudować jego okrętów, wrócił do kraju i przeniósł swoje zainteresowania na statki parowe, czego owocem była pierwsza w świecie jednostka tego typu, Clermont.
Okręty podwodne wróciły do łask dopiero, gdy Amerykę rozdarła wojna secesyjna pomiędzy Unią i Konfederacją. Obie strony rozpoczęły budowę okrętów podwodnych. Lepsze wyniki w tej dziedzinie osiągnęli Południowcy. Handlarz cukrem Horace L. Hunley zdołał namówić kilku przyjaciół do wspólnego sfinansowania projektu. I tak zwodowano dwunastometrowy okręt podwodny o stalowej konstrukcji, nazwany na cześć inicjatora CSS H.L. Hunley. Okręt poruszany był siłą mięśni ośmioosobowej załogi, która kręciła korbami napędzającymi śrubę. Miał podkradać się do okrętów nieprzyjaciela i atakować je miną wytykową na długiej żerdzi, eksplodującą w zetknięciu z kadłubem atakowanej jednostki.
Hunley był jednak okrętem pechowym. Co najmniej dwa razy, a może i więcej, relacje i dokumenty nie są co do tego zgodne – zatonął z całą załogą w czasie rejsów szkoleniowych lub nieudanych ataków na okręty Unii. W jednej z tych katastrof zginął sam Hunley. Godzina tryumfu Hunleya wybiła 17 lutego 1864 roku, kiedy płynąc po powierzchni, z otwartymi włazami (konstruktor nie zaopatrzył okrętu w chrapy, więc „jednostka napędowa” w postaci ośmioosobowej załogi szybko zużywała cały zapas powietrza w kadłubie, co zmuszało do pływania na powierzchni) zdołał się wedrzeć do zatoki Charleston. Tam miną wytykową ugodził jedenastodziałowy 1200-tonowy parowy slup USS Housatonic, doprowadzając do jego zatopienia. Niestety, nie zdążono nacieszyć się sukcesem – fala uderzeniowa, wywołana eksplozją miny, przechyliła okręt, a przez otwarte włazy woda zalała go, definitywnie posyłając na dno z całą załogę.
Po kilkuletnim zastoju idea budowy okrętu podwodnego powróciła dzięki dwóm wydarzeniom. Pierwsze nazwalibyśmy dziś sukcesem marketingowym. W 1870 roku francuski pisarz Jules Verne opublikował Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi, fascynującą opowieść o fantastycznym okręcie podwodnym Nautilus i jego dowódcy kapitanie Nemo. Książka okazała się światowym bestsellerem. Autor odmalował porywający obraz podwodniaków i broni podwodnej, przedstawiając ją jako groźne narzędzie walki i zasługujące na znacznie większą niż dotąd uwagę.
Drugie wydarzenie było natury technicznej. Niemal jednocześnie na świecie pojawiły się dwa przełomowe w historii okrętu podwodnego wynalazki: samobieżna mina morska Whiteheada i akumulator, źródło energii elektrycznej.
Pierwotne, pływające lub kotwiczne miny morskie, stosowane od pierwszej połowy XIX wieku, nazywano torpedami, zapewne od nazwy ryby elektrycznej Torpedo nobiliana, żyjącej w wodach atlantyckich. To właśnie takie „torpedy”, które dziś nazywamy minami morskimi, miał na myśli admirał Farragut, wydając w zatoce Mobile swój słynny rozkaz: „Do diabła z torpedami, cała naprzód!1”. Na pomysł zbudowania miny, zdolnej po wystrzeleniu z „działa” pneumatycznego samodzielnie dotrzeć do celu, wpadł komandor austriackiej marynarki wojennej Giovanni Luppis. W 1864 roku, wobec braku zainteresowania przełożonych zwrócił się ze swoim wynalazkiem do brytyjskiego inżyniera i przedsiębiorcy Roberta Whiteheada, który nadzorował pracę stalowni w Fiume (dzisiejsza Rijeka) w Chorwacji. Dwa lata później Whitehead zdołał zbudować pierwszy działający model „samobieżnej torpedy”. Miała 4,2 metra długości i kaliber2” 356 mm, ważyła 136 kilogramów i przenosiła głowicę bojową z ładunkiem około 8 kilogramów dynamitu. Napędzany sprężonym powietrzem silnik obracał małą śrubę napędową, która nadawała pociskowi prędkość 6 węzłów przy maksymalnym zasięgu 700 metrów. Kolejnym krokiem w konstrukcji torped samobieżnych było zastosowanie żyroskopu przez Austriaka Ludwiga Obry, co zapewniło możliwość utrzymania zadanego kursu. Od tej pory przez ponad pięćdziesiąt lat zasadnicza konstrukcja torpedy Luppisa-Whiteheada nie ulegała zmianom, choć rósł jej kaliber, zasięg, prędkość, zdolności nawigacyjne i masa głowicy bojowej.
Najważniejszym wyzwaniem, przed którym stawali i stają nadal konstruktorzy okrętów podwodnych, jest napęd. W 1863 roku Francuzi wyposażyli okręt podwodny w napęd pneumatyczny, ale nie spełnił on pokładanych nadziei – jednostka była zbyt powolna i miała bardzo mały zasięg.
Kilku europejskich konstruktorów budowało okręty z napędem parowym, jednak w ciasnym wnętrzu okrętu kotły wytwarzały zbyt wysoką temperaturę.
W 1870 roku, w tym samym czasie, kiedy Whitehead usprawnił swoją torpedę, kilku wynalazcom, pracującym od dawna nad urządzeniem zdolnym przechowywać energię elektryczną, udało się stworzyć akumulator. Szybko połączono ten wynalazek z silnikiem elektrycznym i w ten sposób rozwiązano problem napędu.
Niestety, wczesne akumulatory były olbrzymich rozmiarów, a wyczerpywały się w krótkim czasie. Zasięg napędzanych nimi okrętów był więc nadal bardzo ograniczony. W latach osiemdziesiątych XIX wieku w Europie zaprojektowano co najmniej czterdzieści dwa różne okręty podwodne, z których piętnaście zaowocowało prototypami.
Jednak prawdziwy geniusz i ojciec współczesnych sił podwodnych dopiero zaczynał swoją karierę. Był nim imigrant z Irlandii, nauczyciel szkolny John Philip Holland. Drobnej postury, nieśmiały, łagodny belfer miał opinię ekscentryka. Za młodu z wypiekami na twarzy czytał o europejskich i amerykańskich pracach nad okrętami podwodnymi, o Turtle, Nautilusie i Hunleyu. Rysował plany, marzył, zapoznawał się z siłowniami parowymi, akumulatorami, „działami pneumatycznymi” i wystrzeliwanymi z nich „minami samobieżnymi”. Najbardziej jednak zainspirował go zbudowany w roku 1874 przez George’a Braytona pierwszy amerykański silnik spalinowy, napędzany naftą. Była to jednostka napędowa o niewielkich rozmiarach, osiągająca relatywnie dużą moc i niewytwarzająca tyle ciepła, co maszyna parowa.
Historia Hollanda nie odbiega od doświadczeń innych wynalazców. Zbieranie pieniędzy na prace wymagało desperackich środków, postęp wymagał znoszenia kpin nic nierozumiejącego otoczenia, w tym osób, które powinny być najbardziej zainteresowane powodzeniem projektu. Pomysłowość i zaradność imigranta pomagała przezwyciężyć problemy. Od 1878 do 1888 roku Holland zbudował cztery prototypy okrętów podwodnych z mieszanym, spalinowo-elektrycznym napędem. Każdy z nich z jakichś powodów okazywał się nieudany, ale każda klęska uczyła Hollanda czegoś, co przydawało się później.
Marynarka, na której pomoc liczył, nie była zainteresowana projektami wynalazcy. Oficerowie byli wówczas zafascynowani teoriami komandora Alfreda Thayera Mahana, wykładowcy Akademii Sztabowej Marynarki Wojennej w Newport w stanie Rhode Island. Koncepcja Mahana zakładała, że naród, który nie rozwija handlu zagranicznego, obumiera i ginie. Wzywał do odrzucenia doktryny izolacjonizmu i zbudowania największej floty handlowej świata. By zapewnić tej flocie i samym Stanom Zjednoczonym należytą ochronę przed wyzwaniami ze strony mocarstw, które utraciłyby światową dominację, kraj powinien zbudować równie potężną marynarkę wojenną, zdolną stawić czoło każdej innej, oraz stworzyć sieć baz morskich na całym świecie. Gdyby jakikolwiek przeciwnik ważył się zaatakować Amerykę, siły morskie z tych baz wydałyby mu walną bitwę na środku któregoś z oceanów, z dala od własnych brzegów. Marynarka Wojenna Stanów Zjednoczonych przystąpiła do rozbudowy swych sił w ślad za dynamicznym rozwojem floty handlowej.
Realizacja doktryny Mahana przypadła na lata, w których Holland budował swoje prototypy. Wynalazca nie dostał od marynarki ani jednego dolara, ani jednego słowa zachęty. Jego okręty nie pasowały do doktryny. Z zasięgiem nieprzekraczającym 4 Mm – i tak jednym z największych wśród ówczesnych jednostek podwodnych – nie nadawały się do wypłynięcia na pełne morze; były zbyt delikatne i zbyt często ulegały awariom. Holland z goryczą komentował potem:
Marynarka ich nie chciała, bo nie miały pokładów, żeby ustawić załogi w paradzie burtowej.
Najbardziej, choć nie wprost i raczej mimo woli, pomogła Hollandowi ojczyzna Verne’a, Francja. Francuzi zakochali się w okrętach podwodnych. W odróżnieniu od Wielkiej Brytanii, Francja miała długie granice lądowe z potencjalnymi przeciwnikami. Do ich obrony potrzebowała potężnej, stałej armii. Mając do wyboru utrzymywanie wielkiej marynarki albo wielkiej armii, Francuzi wybrali wojska lądowe. Nie mając pieniędzy na okręty nawodne, na wypadek wojny morskiej z Wielką Brytanią (która wówczas była największą potęgą morską i na dodatek mocno ciążyła ku Niemcom, z którymi łączyły ją więzy pokrewieństwa rodziny królewskiej) przygotowali strategię, dzięki której do skutecznej obrony nie trzeba było dorównywać liczebnością flocie brytyjskiej. W razie wojny z Wielką Brytanią Francja miała zamiar prowadzić guerre de course, a więc działania krążowników przeciw flocie handlowej Wielkiej Brytanii w celu wzięcia wyspy głodem. Walką miały się zajmować liczne i tanie krążowniki lekkie i pomocnicze – uzbrojone statki handlowe. Odwodami zaś miała być nieliczna flota ciężkich okrętów, oczekująca w portach na chwilę, gdy zdesperowani Brytyjczycy rozproszą swą potęgę i zaczną się uganiać za francuskimi krążownikami. Dopiero wtedy główne siły francuskie miały wyjść z portów i uderzyć na osłabioną Royal Navy, broniącą macierzystych portów.
W strategii tej była jednak pewna luka. A co będzie, jeśli Brytyjczycy – zamiast atakować krążowniki – zablokują wybrzeże francuskie, nie wypuszczając krążowników na pełne morze? Francuzi dostrzegli w okrętach podwodnych szansę na wyjście z impasu. Gdyby udało się zbudować okręt podwodny zdolny do operowania choćby w ograniczonym promieniu od baz, ale za to uzbrojony na tyle potężnie, by zagrozić brytyjskim okrętom nawodnym, mógłby on złamać brytyjską blokadę i wywalczyć krążownikom drogę na pełne morze. W ten sposób powstała koncepcja okrętu podwodnego jako obrońcy wybrzeża. W 1886 roku francuska Marine Nationale rozpisała konkurs wśród wynalazców cywilnych i wkrótce posypały się projekty. W ten sposób, jak pisze brytyjski historyk Arthur Hazlet, Francja stała się pierwszym państwem, które zdecydowało się łożyć na systematyczny rozwój okrętów podwodnych.
Początkowo amerykańska marynarka wojenna patrzyła z niedowierzaniem na francuskie postępy w dziedzinie okrętów podwodnych. Później jednak okazała zainteresowanie. Może ten wynalazek rzeczywiście mógłby mieć zastosowanie wojskowe? W 1888 roku marynarka rozpisała konkurs na jeden mały okręt podwodny obrony wybrzeża. Wziął w nim udział John Holland i pokonał sześciu konkurentów.
Prace nad projektem owego okrętu, nazwanego Plunger, trwały siedem lat.
Kontrakt podpisano w 1895 roku, stępkę położono rok później w Baltimore. Droga do skonstruowania okrętu była pełna przeszkód, Holland ponownie stał się obiektem drwin, budowę prześladowały opóźnienia, a wynalazca po krótkim porywie euforii zaczął znowu popadać we frustrację. Jego konkurenci knuli polityczne intrygi, szczując na niego to Departament Marynarki Wojennej, to znów Kongres. Zrealizowanie kontraktu przeciągało się z powodu walk kompetencyjnych w kolejnych firmach, jakie w tym celu tworzył Holland, a które w końcu dały początek Electric Boat Company. Biurokraci piętrzyli przeszkody, narzucając nierealne wymagania i w końcu wymuszając parowy napęd Plungera na powierzchni, choć europejscy konstruktorzy dowiedli niepraktyczności takiego rozwiązania. Holland w końcu ustąpił, ale jego stronnicy zanotowali zdanie, jakie kiedyś w przypływie rozdrażnienia rzucił kolejnej komisji, która przyszła żądać zmian konstrukcyjnych:
Czego jeszcze zażyczy sobie marynarka? Może mój okręt ma się wspinać na drzewa?!
Tymczasem jednak Holland zbudował (za pieniądze przedsiębiorców, którzy nadal mu wierzyli) w Elizabeth w stanie New Jersey swój szósty prototyp, napędzany silnikiem spalinowym konstrukcji niemieckiego inżyniera Nikolausa Otto. Holland VI był majstersztykiem. Wynalazca z dumą prezentował biznesmenom, oficjelom i prasie jednostkę długości 16,5 metra, uzbrojoną w jedną wyrzutnię torpedową, wyrażając się o budowanym dla marynarki okręcie parowym w nader napastliwych słowach, nazywając go między innymi „potworem”. Zaoferował swój nowy prototyp, ale marynarka odrzuciła propozycję, gdyż Holland VI nie odpowiadał jej wymaganiom – nie pomógł nawet bardzo pochlebny dla wynalazcy i ostro sformułowany list zastępcy sekretarza Marynarki Wojennej Theodore’a Roosevelta, zalecający podpisanie drugiego kontraktu.
Hollanda niełatwo było jednak zniechęcić. Zaholował swój okręt z New Jersey do Waszyngtonu i tam, na Potomaku, pod samym nosem Departamentu i Kongresu, zorganizował kolejny promocyjny pokaz sprawności. Zwolennicy powoływali się na przekonujący przykład zakończonej ostatnio wojny z Hiszpanią.
W przejażdżkach okrętem Hollanda wzięły udział dwie ważne osobistości z marynarki. Jedną z nich był admirał George Dewey, bohater bitwy w Zatoce Manilskiej. Po zejściu na ląd powiedział dziennikarzom:
Gdyby Hiszpanie mieli dwie takie jednostki w Zatoce Manilskiej, nigdy bym jej nie utrzymał ze swoją eskadrą.
Komendant Akademii Marynarki Wojennej w Annapolis był drugą z tych osób. Orzekł on:
Ten okręt nigdy nie zrewolucjonizuje współczesnej wojny morskiej, ale w obronie wybrzeża może oddać nieocenione usługi.
Dzięki tym wypowiedziom Holland wreszcie zdołał skłonić marynarkę, by porzuciła swe nierealne wymagania. Nowy kontrakt opiewał na sprzedaż Marynarce Wojennej Stanów Zjednoczonych Hollanda VI i drugiego okrętu tego samego typu – w zamian za skasowanego jeszcze przed zwodowaniem parowego Plungera. Później, dzięki poparciu Deweya, marynarka podpisała jeszcze jeden kontrakt, opiewający na zakup kolejnych sześciu jednostek. 12 października 1900 roku na Hollandzie VI podniesiono amerykańską banderę, przyjmując go do służby pod nazwą USS Holland. Ponieważ każdy okręt w marynarce nosi prócz nazwy także numer burtowy, złożony z symbolu klasy okrętu i kolejnego numeru, USS Holland otrzymał oznaczenie SS-1 (Submersible Ship, Hull Number 1, czyli Okręt Podwodny Numer 1). Siedem pozostałych okrętów podwodnych typu Holland (Plunger, Adder, Grampus, Moccasin, Pike, Porpoise i Shark, potem przemianowane na A-1 do A-7) miało już po 19,5 metra długości, ale nadal każdy z nich uzbrojony był w jedną wyrzutnię torpedową.
Stany Zjednoczone stały się drugim po Francji państwem, które oficjalnie zakupiło okręty podwodne, wyznaczając im konkretne miejsce w swej doktrynie morskiej. Do 1910 roku marynarka zamówiła jeszcze jedenaście okrętów podwodnych o napędzie benzynowa-elektrycznym, zbudowanych przez Electric Boat Company Hollanda. Sam Holland już w tym nie uczestniczył; odszedł z Electric Boat w wyniku zaciekłej walki pomiędzy jego byłymi wspólnikami. Jednostki rosły z serii na serię. Trzy pierwsze (Viper, Cuttlefish i Tarantula, potem B-1 do B-3) miały po 25 metrów i dwie wyrzutnie torpedowe, pięć kolejnych (Octopus, Stingray, Tarpon, Bonita3 i Snapper, potem C-1 do C-5) było okrętami długości 32 metrów, również z dwiema wyrzutniami torpedowymi, a pozostałe trzy (Narwhal, Grayling i Salmon, potem D-1 do D-3) olbrzymimi na owe czasy jednostkami długości 41 metrów, uzbrojonymi w aż cztery wyrzutnie torped.
Większość tych okrętów wysłano do obrony wysuniętych baz amerykańskich na odległych akwenach. Sześć okrętów typu A (A-2 do A-7) i wszystkie trzy typu B załadowano na statki i wysłano do Zatoki Manilskiej. Pięć jednostek typu C popłynęło o własnych siłach do bazy w zatoce Guantanamo na Kubie, skąd także o własnych siłach – co uważano za niesłychany wyczyn – pokonały 700 Mm dzielących Kubę od Panamy, gdzie właśnie otwarto Kanał Panamski. Pięć okrętów – Holland, A-1 i trzy typu D – pozostało na wodach amerykańskich, gdzie służyły głównie do szkolenia podwodniaków. Służba w broni podwodnej nie należała wówczas do najpopularniejszych. Pozbawione peryskopów okręty dokonywały ataków, ustawicznie wynurzając się dla obserwacji celu, przez co porównywano je do morświnów i nazywano „świńskimi łajbami”. Prócz tych niedogodności miały inne wady, które niewybredna marynarska śpiewka wytykała następującymi słowami:
Sraczy nie ma na podwodnych, Skórzane tam portki noszą, Dupy zwieszą za relingiem, Głośnym krzykiem się zanoszą.
Ulepszano też bez przerwy główną broń okrętów podwodnych – torpedy. To odpowiedzialne zadanie powierzono Biuru Uzbrojenia Departamentu Marynarki Wojennej, które niechętni mu przezywali Klubem Artyleryjskim. Skupiało oficerów i techników uznających zasadniczy prymat armaty nad jakimikolwiek innymi środkami walki morskiej. Przy tym działało jak każda wojskowa biurokracja – powoli, bez wyobraźni, konserwatywnie. W rezultacie przez ponad trzy dekady Marynarka Wojenna Stanów Zjednoczonych musiała polegać na konstrukcjach zagranicznych.
W Wielkiej Brytanii na przełomie wieków inżynierowie Vickersa, brytyjskiego koncernu przemysłowego, który wykupił prawa patentowe Whiteheada i produkował większość torped dla amerykańskiej marynarki, odkryli, że spalana w komorze ciśnieniowej mieszanka wysokoprocentowego alkoholu i wody ze sprężonym powietrzem tworzy parę pod bardzo wysokim ciśnieniem, którą można skierować na turbinę i w ten sposób napędzać śrubę torpedy. To przełomowe odkrycie pozwoliło wreszcie zbudować torpedę, przenoszącą dużą głowicę bojową na znaczną odległość z o wiele większą niż dotąd prędkością. Problemem nierozerwalnie związanym z użyciem turbinowych torped „parogazowych”, jak je nazwano, był pozostawiany przez płynący pocisk spieniony ślad torowy, złożony z resztek zużytej pary, gazów spalinowych i bąbelków powietrza. Pozwalał wyśledzić kierunek, z którego nadpływała torpeda i ostrzegał o jej zbliżaniu, ale mimo to marynarki wojenne całego świata ustawiły się w kolejce po ten cud myśli technicznej, a torpedowce stały się częścią sił morskich każdego państwa. Takich samych torped używano na wczesnych okrętach podwodnych marynarki amerykańskiej.
W 1907 roku Marynarka Wojenna Stanów Zjednoczonych postanowiła wybudować fabrykę torped parogazowych w Newport w stanie Rhode Island. I tak nieliczni specjaliści od konstrukcji torped stanęli przed zadaniem wyszkolenia niedoświadczonej, słabo wykształconej i niewykwalifikowanej załogi fabryki, którą rekrutowano spośród nielicznej miejscowej ludności.
W pierwszej dekadzie XX wieku rozwój zagranicznych konstrukcji okrętów podwodnych był znacznie bardziej zaawansowany. Oficerowie marynarki francuskiej, szykujący się do swojej guerre de course, nęcili wynalazców lukratywnymi kontraktami rządowymi i publicznymi pochwałami. W 1900 roku, kiedy US Navy zakupiła dopiero swój pierwszy okręt podwodny, Francja położyła stępki pod tuzin okrętów kolejnej już generacji, a w 1907 roku miała ich w swym uzbrojeniu aż osiemdziesiąt pięć, dysponując najliczniejszymi na świecie siłami podwodnymi. Prasa szeroko omawiała ćwiczenia, w których francuscy podwodniacy siali spustoszenie wśród własnych jednostek, odgrywających rolę nieprzyjacielskich łamaczy blokady.
Admiralicja brytyjska poczuła się zmuszona do zbudowania własnych, eksperymentalnych sił podwodnych. Miały one liczyć aż pięć jednostek typu Holland. W 1901 roku zamówiono je w Ameryce, w Electric Boat Company, na wzór amerykańskich okrętów typu A. Okręty dostarczono do 1904 roku i zaczęły one brać udział w ćwiczeniach floty brytyjskiej u boku jednostek nawodnych. Nie wyszło im to jednak na dobre: A-1 został przypadkowo staranowany podczas ćwiczeń i poszedł na dno z całą załogą. Mimo tej tragedii i niedoskonałości używanych jednostek kilku brytyjskich ekspertów dostrzegło możliwości nowej broni.
Jednym z nich był John Fisher, który w 1904 roku został Pierwszym Lordem Morskim. Swoje poglądy zawarł w napisanej kwiecistym językiem notatce, która stwierdzała między innymi:
Zdumiewa mnie niezmiernie, wprost bezgranicznie, jak wielu spośród nas umknęła świadomość rewolucyjnej zmiany w taktyce i strategii morskiej, którą wprowadzi użycie na większą skalę okrętów podwodnych.[…] Nigdy nie kryłem i nie kryję nadal swej opinii, że potrzeba natychmiastowej budowy większej ilości okrętów podwodnych – co najmniej dwudziestu pięciu ponad liczbę obecnie zamówioną, a stu lub więcej tak szybko, jak to tylko możliwe – jest ważna, nagląca, pilna, nieznosząca sprzeciwu i niecierpiąca zwłoki (zabrakło mi już przymiotników).
Przy tak elokwentnym poparciu Admiralicja nie miała innego wyboru, jak tylko we współpracy z koncernem Vickersa rozpocząć projektowanie własnych okrętów podwodnych. Okręty typów B i C, których budowę zapisano w planie rozwoju floty na rok budżetowy 1905-1906, były już jednostkami znacznie większymi i bardziej niezawodnymi od prymitywnych Hollandów pierwszej generacji, zaopatrzonymi w dwie wyrzutnie torpedowe każda. W 1910 roku Brytyjczycy mieli już w pierwszej linii pięćdziesiąt okrętów podwodnych – mniej niż Francuzi, ale dwa razy tyle co Amerykanie.
Żaden z krajów, który używał okrętów podwodnych nie był zadowolony z silników benzynowych. Benzyna była paliwem zbyt lotnym i łatwopalnym. W ciągu pierwszej dekady użytkowania okrętów podwodnych wiele z nich zatonęło lub odniosło ciężkie uszkodzenia na skutek eksplozji oparów benzyny. Zdarzały się też wypadki zatrucia załóg w czasie pływania pod wodą. Potrzeba zastąpienia silnika benzynowego innym, używającym mniej niebezpiecznego paliwa, stała się nagląca.
Problem rozwiązało użycie silnika na „ciężki olej”, którego konstruktorem był Niemiec z Augsburga, Rudolf Diesel. Około 1895 roku zdołał pokonać większość problemów, których przysparzały pierwsze prototypy; w ciągu następnych dziesięciu lat jego silnik skopiowało i udoskonaliło wielu producentów z całego świata. W 1904 roku nad podobnym silnikiem zaczęli pracować inżynierowie Vickersa. Po czterech latach na okręcie podwodnym A-13 zamontowali jeszcze prymitywny, ale działający model nowej jednostki napędowej. Rok później pierwszy okręt podwodny napędzany silnikiem Diesla spuścili na wodę także Włosi. W tym samym 1909 roku Brytyjczycy skończyli D-1, pierwszy brytyjski okręt podwodny zbudowany od podstaw z silnikiem dieslowskim. Od tej pory wszystkie brytyjskie okręty podwodne miały silniki wysokoprężne do napędu na powierzchni.
Ostatnią ze znaczących marynarek europejskich, które przyjęły do swego uzbrojenia okręt podwodny, była marynarka niemiecka. Złożyło się na to kilka przyczyn. Admirał von Tirpitz, twórca niemieckiej marynarki wojennej, forsował program budowy wielkiej floty nawodnej. Przykład francuski jasno dowodził, że flota podwodna była znacznie tańsza w budowie, więc jej stworzenie popierał Reichstag. Tirpitz nie chcąc, by cokolwiek stanęło na drodze do urzeczywistnienia snów o wielkiej niemieckiej flocie pancerników i krążowników, starał się utrącić te głosy, przekonując o znikomej wartości bojowej okrętów podwodnych. Podkreślał zawodność i podatność na eksplozje napędzanych silnikami benzynowymi jednostek, twierdząc, że dostępne silniki nie pozwalają na zbudowanie bezpiecznych i niezawodnych okrętów. Poza tym wody przybrzeżne Niemiec miały być zbyt płytkie, by okręty podwodne obrony wybrzeża mogły efektywnie na nich operować.
Wobec takiego stanowiska powstanie i rozwój niemieckiej broni podwodnej były w dużej mierze zasługą prywatnego kapitału. W 1902 roku firma Kruppa zbudowała wzorowaną na konstrukcjach zagranicznych, niewielką jednostkę doświadczalną Forelle (Pstrąg). Okręt nie wzbudził zainteresowania admirała Tirpitza, ale Krupp zdołał go sprzedać Rosjanom. W 1904 roku, kiedy rozpoczęła się wojna z Japonią, Rosja4 zamówiła u Kruppa kolejne trzy okręty podwodne – Karp, Karaś i Kambała – większe i napędzane silnikami parafinowymi konstrukcji niemieckiej firmy braci Körting. Te trzy jednostki dały początek niemieckiemu budownictwu okrętów podwodnych.
W 1905 roku niemiecki Sztab Morski, będąc pod wrażeniem poziomu technicznego trzech okrętów typu Karp z silnikami Körtinga, zamówił u Kruppa pierwszy okręt podwodny, noszący niemiecką banderę – U-1. Był kopią okrętu Karp, miał 42,4 metra długości, wyporność nawodną 238 ton, jedną wyrzutnię torpedową kalibru 450 mm na dziobie, a parafinowy silnik Körtinga nadawał mu maksymalną prędkość nawodną 10,8 węzłów. Budowę U-1 zakończono w grudniu 1906 roku. W następnych dwóch latach do służby weszły jeszcze trzy okręty: U-2, U-3 i U-4. Każdy z nich był większy i silniej uzbrojony od poprzednika. U-3 i U-4 miały już po dwie wyrzutnie dziobowe i dwie rufowe, 421 ton wyporności nawodnej i 51 metrów długości.
Ograniczone zdolności tych pionierskich okrętów nie zadowalały jednak dowództwa marynarki niemieckiej. Od początku chciało ono dużego okrętu podwodnego, zdolnego do żeglugi oceanicznej i atakowania dominującej na morzach floty brytyjskiej. W końcu 1907 roku sformułowano docelowe wymagania techniczne: okręt podwodny przyszłości miał mieć zasięg 2000 Mm przy prędkości krążowniczej5 rzędu 13-15 węzłów, załogę złożoną z dwudziestu ludzi i być uzbrojony w cztery wyrzutnie torpedowe – dwie na dziobie i dwie na rufie. By sprostać tym założeniom, Krupp skonstruował duży, pięćset tonowy okręt napędzany czterema silnikami Körtinga. Marynarka zamówiła czternaście takich jednostek o oznaczeniach U-5 do U-18.
W czasie, kiedy powstawało pierwszych osiemnaście U-Bootów, w dziedzinie silników wysokoprężnych w Niemczech dokonał się znaczący postęp. W latach 1906-1907 Krupp skonstruował i uruchomił produkcję pierwszego silnika dieslowskiego przeznaczonego specjalnie dla jednostek podwodnych. Inna firma niemiecka, Maschinenfabrik Augsburg-Nurnberg (MAN) zbudowała konkurencyjny model silnika wysokoprężnego do napędu okrętów podwodnych, który okazał się pod wieloma względami lepszy od modelu Kruppa. Mimo tych pionierskich osiągnięć musiały upłynąć niemal cztery lata, zanim w 1913 roku zwodowano pierwszą serię okrętów podwodnych z silnikami Diesla firmy MAN, U-19 do U-22. Zwodowane rok później U-23 do U-26 zaopatrzono w diesle Kruppa.
Ostatnią z liczących się sił morskich świata, która przeszła w swoich siłach podwodnych na napęd wysokoprężny, była US Navy. Okolicznością łagodzącą może być w tym przypadku brak własnej konstrukcji silników. Marynarka amerykańska musiała się zwrócić o pomoc technologiczną do Brytyjczyków i Niemców. Electric Boat Company utworzyła w tym celu filię pod nazwą New London Ship and Engine Company (NELSECO), za której pośrednictwem zakupiła u Vickersa i w MAN licencję na produkcję siłowni dieslowskich dla okrętów podwodnych. W latach 1911-1914 powstało siedemnaście nowych okrętów podwodnych napędzanych silnikami NELSECO.
Pierwszymi amerykańskimi okrętami podwodnymi z napędem wysokoprężnym były Skipjack i Sturgeon, później przemianowane na E-1 i E-2. Dowództwo Skipjacka objął młody podporucznik, entuzjasta okrętów podwodnych, Chester William Nimitz, który wcześniej pływał na napędzanych silnikami benzynowymi okrętach Plunger i Snapper. W krótkim czasie stał się czołowym autorytetem we flocie w sprawie silników wysokoprężnych. Po zakończeniu służby na Skipjacku odbył podróż do Europy, w czasie której odwiedził zakłady Rudolfa Diesla w Belgii i Augsburgu. Po powrocie objął nadzór nad instalacją pierwszej siłowni wysokoprężnej na nawodnej jednostce Marynarki Wojennej Stanów Zjednoczonych, zbiornikowcu Maumee.
Następnymi czterema amerykańskimi dieslowskimi okrętami podwodnymi były Carp, Barracuda, Pickerel i Skate, przemianowane następnie na F-1 do F-4. Były to jednostki nieudane, źle skonstruowane i jeszcze gorzej wykonane. Po ukończeniu ich budowy w 1912 roku zaholowano je na Hawaje, gdzie pełniły służbę jednostek obrony wybrzeża.
Skate był najbardziej pechową jednostką z całej serii. Omal nie zatonął w czasie prób stoczniowych, potem miała na nim miejsce eksplozja wodoru, ulatniającego się z zalanych wodą morską akumulatorów, a zaledwie dwa tygodnie później, w czasie zanurzenia szkoleniowego, zatonął wraz z całą dwudziestojednoosobową załogą. Wrak wydobyto i jako przyczynę wypadku podano wadę konstrukcyjną. Niedługo później w czasie ćwiczeń Pickerel staranował Carpa, który zatonął na głębokości dwustu metrów, zabierając ze sobą dziewiętnaście z dwudziestu czterech osób załogi.
Po typie F do służby weszły cztery okręty eksperymentalne, noszące oznaczenia G-1 do G-4. G-1 (eks-Seal), G-2 (eks-Tuna) i G-3 (eks-Turbot) były konstrukcjami konkurenta Hollanda, Simona Lake’a. G-4 (eks-Thrasher) był konstrukcją Włocha Laurentiego. G-1, G-2 i G-4 miały silniki benzynowe, a G-3 wysokoprężny. Na okrętach tych wypróbowywano takie ulepszenia, jak pokładowe wyrzutnie torpedowe, pięciotonową odrzucaną stępkę, mającą ułatwiać wynurzenie w sytuacjach awaryjnych, śluzy powietrzne, umożliwiające nurkom opuszczanie zanurzonych okrętów, a nawet koła mocowane do stępki (pomysł Lake’a), mające pozwolić okrętowi jeździć po dnie morskim. Wszystkie cztery okręty uznano za nienadające się na jednostki bojowe i używano ich głównie do szkolenia załóg.
Kolejnymi trzema były Seawolf, Nautilus i Garfish, później przemianowane na H-1 do H-3. Były to jednostki dużo lepsze od poprzedniej serii, ale podobnie jak tamte prześladował je pech. Seawolf wszedł na mieliznę w pobliżu wyspy Santa Margarita w Kalifornii, topiąc dowódcę i trzech marynarzy. Przy ściąganiu z mielizny okręt zatonął na głębokości piętnastu metrów i nigdy nie został wydobyty. Garfish, operując w pobliżu wybrzeży Kalifornii, także wszedł na mieliznę w pobliżu Eureki. Załoga uratowała się, korzystając z boi Straży Przybrzeżnej, ale przy ściąganiu Garfisha na mieliznę wpadł krążownik Milwaukee, który został zniszczony przez sztorm, zanim zdołano go wyprowadzić w morze.
Ostatnią serią z owych siedemnastu dieslowskich okrętów podwodnych był bardzo udany, zbudowany w ilości ośmiu sztuk typ K o wyporności pięciuset ton, uzbrojony w cztery wyrzutnie torpedowe. Pierwsze cztery jednostki miały jeszcze nazwy – Haddock, Cachalot, Orca i Walrus, zastąpione wkrótce przez oznaczenia K-1 do K-4. Później okręty podwodne Marynarki Wojennej Stanów Zjednoczonych przez długie lata otrzymywały jedynie oznaczenie typu i kolejny numer. Każda nowa litera oznaczała następny, zwykle lepszy od poprzednich, typ. Na K-7 podwodną wycieczkę odbył zastępca sekretarza Marynarki Wojennej, Franklin Delano Roosevelt. Cztery okręty typu K wysłano na Hawaje, by zastąpiły tam pechowe jednostki typu F.
W przededniu wybuchu I wojny światowej, w sierpniu 1914 roku, marynarki wojenne całego świata miały w swoim uzbrojeniu łącznie ponad czterysta okrętów podwodnych. Większość z nich stanowiły jednostki z napędem benzynowym, uznawane za zbyt niebezpieczne, by mogły służyć bojowo. Francja, która była pionierem w dziedzinie okrętów podwodnych, nadal przewodziła, mając w uzbrojeniu 123 okręty podwodne. Francuzi jednak bardzo odstawali w dziedzinie silników wysokoprężnych i ich siły podwodne szybko się starzały. Wielka Brytania plasowała się na drugim miejscu z 72 okrętami, z których jednak tylko 17 stanowiły nowe jednostki oceaniczne z napędem wysokoprężnym. Trzecie miejsce zajmowała Rosja z 41 okrętami, nie miała jednak ani jednej jednostki nowoczesnej konstrukcji. 34 okręty podwodne, w tym 12 nowoczesnych, dawały czwarte miejsce Stanom Zjednoczonym. Niemcy zajmowały dalekie piąte miejsce – z 26 okrętami podwodnymi, z których 14 miało kopcące i wciąż psujące się silniki Körtinga, a 12 nowoczesne siłownie dieslowskie. Z tych ostatnich większość dopiero co spłynęła z pochylni i załogi jeszcze uczyły się na nich pływać.
Z chwilą wybuchu I wojny światowej Wielka Brytania wprowadziła blokadę morską Niemiec i reszty Państw Centralnych. Zgodnie z międzynarodowym prawem morskim okręty brytyjskie miały prawo zatrzymać i zająć lub zatopić każdy nieprzyjacielski statek handlowy lub pasażerski, próbujący przełamać blokadę, zapewniając uprzednio bezpieczeństwo załodze i pasażerom. Przepisy te dawały Brytyjczykom także prawo do zatrzymywania i przeszukiwania statków bander neutralnych w poszukiwaniu kontrabandy. W razie jej znalezienia status takiej jednostki ulegał zmianie na „nieprzyjacielski”, ze wszystkimi tego konsekwencjami.
Niemcy nie byli w stanie przełamać blokady. Ich marynarka wojenna, choć potężna, ustępowała znacznie brytyjskiej. Nie mogąc przełamać blokady siłą, Niemcy ogłosiły ją bezprawną i próbowały skłonić państwa neutralne, zwłaszcza Stany Zjednoczone, których statki często zatrzymywane były przez okręty brytyjskie, by wpłynęły na rząd w Londynie w celu jej zniesienia. Apele te jednak zawiodły i blokada była kontynuowana.
Na początku wojny niemiecki Sztab Morski postanowił wysłać swe niewielkie siły podwodne na patrole ofensywne, by atakowały prowadzące blokadę brytyjskie okręty wojenne.
6 sierpnia 1914 roku dziesięć starych U-Bootów z silnikami Körtinga wyruszyło na pierwszy w dziejach wojny morskiej ofensywny patrol podwodny. Dwa z nich zaginęły. Największym sukcesem pozostałych, które zawinęły do portów 12 sierpnia, było już samo to, że powróciły.
Mimo to Sztab Morski nakazał kontynuować patrole. W czterdziestym siódmym dniu wojny, 22 września, szczęście uśmiechnęło się do U-9 pod dowództwem kapitana marynarki Otto Weddigena. W obiektywie jego peryskopu ukazały się sylwetki trzech liczących po 12 000 ton wyporności brytyjskich krążowników pancernych, płynących stałym kursem bez eskorty z prędkością dziesięciu węzłów. Weddigen odpalił dwie torpedy do prowadzącego HMS Aboukir. Obie trafiły. W ciągu mniej niż pół godziny Aboukir wywrócił się do góry dnem i zatonął. Pozostałe, Cressy i Hogue, zatrzymały się i opuściły szalupy, by ratować rozbitków z okrętu, który, jak sądzono, wszedł na minę. Weddigen ponowił atak, wystrzeliwując po dwie torpedy do każdego z nich. Wszystkie trafiły i zadziałały jak należy. Cressy i Hogue zatonęły szybko, pociągając za sobą na dno tysiąc czterysta osób.
Na fali tego tryumfu część oficerów Sztabu Morskiego postulowała, by w odpowiedzi na nawodną blokadę brytyjską Niemcy ogłosiły podwodną blokadę Wielkiej Brytanii. Tirpitz, dowodzący nadal marynarką, nie był przekonany o jej skuteczności. Niemcy nadal mieli w linii zaledwie około tuzina okrętów podwodnych – zbyt mało, by wprowadzić w życie tak ambitne zamierzenie. Oprócz tego istniały problemy natury taktycznej: zatrzymywanie i przeszukiwanie jednostek neutralnych pociągało za sobą zbyt wielkie zagrożenie dla okrętu podwodnego. „Podwodna blokada” byłaby poza tym zupełnie nowym rodzajem działań zbrojnych. Jej urzeczywistnienie pociągało za sobą wiele wątpliwości natury prawnej, moralnej i psychologicznej, które należało zawczasu rozstrzygnąć. Tirpitz postulował ostrożne podejście do sprawy i na początek wprowadzenie tylko blokady częściowej – na jednym, wybranym akwenie. Do próby generalnej proponował ujście Tamizy.
Debata w Sztabie Morskim ciągnęła się w nieskończoność. Wreszcie zwolennicy blokady, utrzymując, że jej ogłoszenie w ciągu sześciu tygodni zmusi Wielką Brytanię do zwinięcia blokady Niemiec, postawili na swoim. 4 lutego 1915 roku Niemcy ogłosiły, że ustanawiają „strefę wojenną” wokół Wysp Brytyjskich i że wszystkie znajdujące się w niej jednostki nieprzyjacielskie zostaną zniszczone. Dołoży się przy tym wszelkich starań, by oszczędzić wyraźnie oznakowane statki bander neutralnych, ale ich właściciele powinni pamiętać o tym, że zapuszczają się na wody „strefy” na własne ryzyko. Dowódcom U-Bootów cesarz Niemiec ogłosił:
Jeśli mimo dołożenia wszelkich starań zdarzy się pomyłka, winą za nią nie będzie się obarczać dowódców okrętów podwodnych.
Przedsięwzięcie zawiodło. W ciągu pierwszych trzech miesięcy blokady podwodnej U-Booty zatopiły zaledwie trzydzieści trzy statki o łącznym tonażu 100 000 BRT, co stanowiło niewielkie straty w zaopatrzeniu docierającym na Wyspy Brytyjskie. W dodatku blokada zaowocowała wielkim skandalem, kiedy U-Booty zatopiły bez ostrzeżenia dwa brytyjskie liniowce pasażerskie, Arabic, i Lusitanię (na której zginęło niemal tysiąc dwieście osób, w tym stu dwudziestu sześciu Amerykanów). Uginając się pod dobiegającymi z całego świata wyrazami oburzenia, cesarz narzucił dowódcom okrętów podwodnych tak daleko idące obostrzenia dotychczasowej swobody atakowania celów, że w praktyce Sztab Morski był zmuszony przerwać działania.
Tymczasem Admiralicja wdrażała tuzin priorytetowych programów zwalczania okrętów podwodnych. Najważniejszym, a w każdym razie najskuteczniejszym, okazał się wywiad radiowy. W początkowym okresie wojny Brytyjczycy zorganizowali specjalną komórkę wywiadu do złamania kodu radiowego niemieckich sił morskich. Jej wysiłki, nigdy nieopisywane, zakończyły się sukcesem. Podsłuchując kierowane do okrętów depesze, Brytyjczycy zyskali cenne źródło wiadomości taktycznych. W dodatku wzdłuż swoich wybrzeży stworzyli sieć stacji namiaru radiowego. Kiedy transmisję namierzyło dwie lub więcej takich stacji, pozycję U-Boota można było określić z zadziwiającą precyzją.
Te informacje wraz z raportami o zauważonych na morzu U-Bootach i meldunkami z atakowanych statków kierowano do sali sytuacyjnej w Admiralicji. Jak oceniał po wojnie amerykański historyk Carroll Storrs Alden:
Brytyjczycy dysponowali olbrzymią ilością danych wywiadowczych na temat wrogich okrętów podwodnych. […] Wiedzieli o niemal każdym wypłynięciu U-Boota z baz w Niemczech i kto nim dowodził. […] [Byli w stanie ustalić, jakim kursem okręty wchodzą, a jakim opuszczają swe bazy, jak długo trwa patrol, a nawet jakie są nawyki poszczególnych dowódców, na przykład to, że jeden z nich używa tylko torped i po ich wyczerpaniu wraca, podczas gdy inni wolą zatapiać statki z działa pokładowego, zakładać ładunki wybuchowe w czasie abordażu czy stawiać zapory minowe.
Wiedzieć, gdzie przebywa U-Boot to jedno, zniszczyć go to całkiem inna sprawa. Na to zadanie nie szczędzono nakładów. Na patrole zwalczania okrętów podwodnych (ZOP) wysyłano niszczyciele, okręty podwodne, ścigacze okrętów podwodnych, sterowce, setki zarekwirowanych jachtów i trawlerów rybackich, a także niewinnie wyglądające statki-pułapki – małe przybrzeżne trampy, niewarte torpedy, silnie uzbrojone w działa, którymi miały niszczyć atakujące na powierzchni okręty podwodne. Admiralicja uzbroiła także wiele innych statków, by mogły się same bronić w razie ataku. Brytyjscy naukowcy zbudowali prymitywne urządzenie, pozwalające nasłuchiwać pod wodą szumu śrub płynącego okrętu podwodnego, znane pod nazwą hydrofonu, zaś inżynierowie stworzyli pocisk zaopatrzony w zapalnik zdolny zdetonować na zadanej głębokości. Swój wynalazek nazwali bombą głębinową.
Postanowiono natomiast nie wdrażać systemu konwojowania statków handlowych. Konwoje ograniczały prędkość wszystkich statków do najwolniejszego z nich, dając w dodatku U-Bootom wielki i zagęszczony cel. Admiralicja wątpiła, by kapitanowie statków handlowych byli w stanie utrzymać wyznaczone w szyku miejsce.
Na początku 1916 roku niemieccy wojskowi nastawali na restytucję podwodnej blokady Wielkiej Brytanii. Nie zanosiło się na zwycięstwo Niemiec na lądzie. Potrzebne było wymierzenie Wielkiej Brytanii ciosu, który wytrąci ją z wojny. Podwodna blokada powinna być zatem prowadzona bezwzględnie i brutalnie, bez żadnych ograniczeń. Tym razem Niemcy były znacznie lepiej przygotowane do jej prowadzeni. Miały więcej okrętów, większych i potężniej uzbrojonych, które schodziły z pochylni przez cały 1915 rok.
Cesarz wahał się, wątpił w powodzenie, ale wreszcie wydał zgodę. W marcu 1916 roku U-Booty wyszły w morze, by zrealizować drugą fazę blokady. Ledwie się rozpoczęła, kiedy znów podniosły się krzyki oburzenia: niemiecki okręt podwodny bez ostrzeżenia storpedował w kanale La Manche płynący pod banderą francuską statek Sussex, wiozący 436 osób, w większości kobiety i dzieci, w tym grupę Amerykanów. Sussex nie zatonął w wyniku ataku, ale ponad pięćdziesiąt osób zginęło od wybuchu torped. Prezydent Wilson wystosował ultimatum do cesarza, grożąc zerwaniem stosunków dyplomatycznych w razie kontynuacji nieograniczonej wojny podwodnej.
W obliczu tego ultimatum Wilhelm II ponownie odwołał U-Booty do baz.
Przez kilka następnych miesięcy używano ich bardzo ostrożnie, często zmieniając reguły i wydając sprzeczne rozkazy, co irytowało i frustrowało dowódców. Druga faza blokady, podobnie jak pierwsza, przyniosła bardzo mizerne rezultaty.
Wojna w Europie miała bardzo duży wpływ na politykę morską Stanów Z jednoczonych. Prezydent Wilson ogłosił, że jedynym sposobem na utrzymanie Ameryki z daleka od wojny jest uczynienie jej tak silną, by nikt nie śmiał jej zaatakować. Polecił Radzie Głównej – organowi Marynarki Wojennej Stanów Zjednoczonych złożonemu z najwyższych stopniem admirałów, działającemu na wzór rady nadzorczej przedsiębiorstwa – przestudiować sytuację i zaproponować odpowiednie kroki. W 1915 roku Rada odpowiedziała, że Stany Zjednoczone powinny zbudować marynarkę wojenną, która „docelowo dorówna flotom najpotężniejszych państw świata”. Pokłosiem wytycznych, zwanych popularnie programem „Największej floty świata” (A Navy Second to None), było zwiększenie sił morskich Stanów Zjednoczonych poprzez budowę wielu pancerników, krążowników pancernych, lekkich krążowników, niszczycieli, a także okrętów podwodnych.
Zanim zatwierdzono program rozbudowy, marynarka otrzymała środki na dziewiętnaście nowych okrętów podwodnych, które weszły do służby po typie K. Z tych dziewiętnastu okrętów jedenaście stanowiły jednostki typu L (L-1 do L-11), jedna typu M (M-1) i siedem typu N (N-1 do N-7). Typ L był nieco większy od typu K, typ M, który zarzucono po zwodowaniu pierwszej jednostki, był jeszcze większy. Typ N był krokiem wstecz, okrętem mniejszym nawet od typu K. Podobnie jak wszystkie poprzednie, także okręty typów L, M i N były przeznaczone tylko do obrony wybrzeża i miały operować w pasie wód przybrzeżnych. Każdy z nich był uzbrojony w cztery wyrzutnie torpedowe umieszczone na dziobie, z zapasem ośmiu torped.
Po przyjęciu programu rozbudowy Kongres zaaprobował fundusze na budowę stu dalszych okrętów podwodnych. Czterdzieści trzy z nich stanowiły okręty typów O i R, pięćdziesiąt jeden typu S, a sześć pozostałych przypadło na pojedyncze jednostki eksperymentalne. Typy O i R były zaledwie zmodernizowanymi okrętami typów K i L. Dopiero typ S stanowił znaczący postęp w dziedzinie budowy okrętów podwodnych. Jednostki te miały po siedemdziesiąt metrów długości i wyporność nawodną około ośmiuset ton, uzbrojone były tak samo jak poprzedni typ, ale zabierały dwanaście torped. Większość z nich zbudowała Electric Boat Company w swoich stoczniach w Quincy w stanie Massachusetts i w San Francisco w Kalifornii. Kontrakt na dwadzieścia okrętów udało się przechwycić Simonowi Lake’owi, który budował je w swojej stoczni w Bridgeport w stanie Connecticut, a dziesięć zbudowała stocznia Marynarki Wojennej w Portsmouth w stanie New Hampshire.
Mimo że okręty te tworzyły jeden typ, w rzeczywistości pomiędzy jednostkami budowanymi przez Lake’a i Electric Boat Company występowały poważne różnice konstrukcyjne. Okręty Electric Boat, zwane popularnie okrętami typu S Hollanda, miały zbiorniki balastowe zamontowane wewnątrz kadłuba sztywnego, należały więc do okrętów podwodnych jednokadłubowych. Okręty typu S Lake’a miały zbiorniki balastowe umieszczone pomiędzy kadłubem sztywnym a lekkim, co sprawiało, że zaliczano je do okrętów podwodnych dwukadłubowych. Electric Boat budowała swoje okręty tak, by zanurzały się z wyraźnym trymem na dziób i miały jak najlepsze osiągi w pływaniu podwodnym. Lake natomiast koncentrował się na osiągach nawodnych, a jego okręty zanurzały się na równej stępce, co znacznie wydłużało czas operacji. Dychotomia w koncepcjach budowy okrętów trwała jeszcze przez lata, gdyż nikt nie potrafił zdecydować, które osiągi są ważniejsze. Z czasem jednak w Biurze Okrętów zwyciężyła koncepcja Lake’a – podwójny kadłub i większy nacisk na dzielność morską wynurzonego okrętu.
Program budowy stu okrętów podwodnych wymagał wyszkolenia tysięcy ludzi do ich obsługi. W tym celu w New London w stanie Connecticut marynarka zorganizowała Szkołę Sił Podwodnych. Pierwotna baza szybko rozrosła się w całe miasto podwodniaków – z budynkami dydaktycznymi z czerwonej cegły, koszarami, stołówkami i infrastrukturą techniczną: nabrzeżami, warsztatami i suchymi dokami wzdłuż rzeki. Od 1916 roku New London stało się domem dla wszystkich podwodniaków Marynarki Wojennej Stanów Zjednoczonych.
Aby zaspokoić zapotrzebowanie na torpedy, Biuro Uzbrojenia rozbudowało zakłady w Newport i utworzyło ich filię w Alexandrii w stanie Wirginia. Technicy tych dwóch zakładów stworzyli nową, potężną i niezawodną torpedę Mark X kalibru 533 mm, wzorowaną na nowej parogazowej torpedzie brytyjskiej. Mark X przenosiła głowicę bojową z ładunkiem 227 kilogramów trotylu na 3200 metrów z prędkością 36 węzłów.
Na początku 1917 roku sytuacja Niemiec na wszystkich frontach zaczynała rysować się w coraz ciemniejszych barwach. Wojskowi znowu zaczęli naciskać na cesarza, by wznowić podwodną blokadę Wielkiej Brytanii niezależnie od gróźb ze strony Amerykanów. Nawet jeśli Ameryka wejdzie do wojny po stronie aliantów, na co się i tak coraz bardziej zanosiło, okręty podwodne zatopią statki wiozące żołnierzy i zaopatrzenie, nim te dotrą do Europy. Wilhelm znów wyraził zgodę na podwodną ofensywę, wydał nawet rozkazy, które podporządkowywały niemiecką marynarkę wojenną wspieraniu działań floty podwodnej. Od tej pory głównym zadaniem marynarki było dopilnowanie, by U-Booty mogły bezpiecznie wypływać i powracać do baz.
Każdy U-Boot znaczy dla nas tyle, że opłaca się użyć całej dostępnej nam potęgi naszej floty, by umożliwić mu działanie i zaopatrzenie.
Ową trzecią fazę niemieckiej wojny podwodnej, która trwała bez przerwy aż do zakończenia wojny, Sztab Morski rozpoczął 1 lutego 1917 roku, wysyłając na patrole bojowe pięćdziesiąt siedem U-Bootów. W tym czasie Niemcy zdołali utrzymywać na morzach i oceanach, na których trwała wojna, od trzydziestu pięciu do czterdziestu okrętów jednocześnie.
Początkowo rezultaty były oszałamiające. W ciągu pierwszych trzech miesięcy nowej kampanii U-Booty zatopiły tysiąc alianckich statków pasażerskich i handlowych. Luty zamknął się sumą 540 000 BRT6 zatopionego tonażu, w marcu zatopiono 593 000 BRT, a w kwietniu aż 800 000 BRT. Do września, przez cztery długie miesiące, alianckie straty utrzymywały się na tak wysokim poziomie, że Wyspy Brytyjskie zostały niemal całkowicie odcięte od świata. Ambasador amerykański Walter H. Page powiedział:
Okręty podwodne to najpotężniejsza broń, jaką do tej pory przyniosła ta wojna. Podwodna ofensywa 1917 roku groziła nam absolutną i nieodwracalną klęską.
Amerykanie gwałtownie zareagowali na wznowienie wojny U-Bootów. W trzecim dniu jej trwania, 3 lutego 1917 roku, prezydent Wilson dotrzymał swego ultimatum z poprzedniego roku i zerwał stosunki dyplomatyczne z Niemcami. 26 lutego nakazał uzbrojenie amerykańskich statków handlowych. Sześć tygodni później, 6 kwietnia 1917 roku, w krwawym szczycie trzeciej podwodnej ofensywy, Wilson ogłosił, że „świat musi się wreszcie stać bezpiecznym miejscem dla demokracji” i poprosił Kongres o wypowiedzenie Niemcom wojny.
Od wielu lat stratedzy marynarki amerykańskiej przygotowywali na wypadek wojny z Niemcami tzw. Plan Czarny. Opierał się on na założeniu, że potężna flota niemiecka wyruszy z portów europejskich, kierując się na wody amerykańskie lub karaibskie z zamiarem zniszczenia floty amerykańskiej i wysadzenia sił inwazyjnych na wybrzeża kraju. Plan Czarny przewidywał koncentrację sił amerykańskich w zatoce Chesapeake, skąd w dniu „M” miałyby wypłynąć i odnieść zdecydowane zwycięstwo w stylu Mahana, w bitwie, którą wydałyby okrętom niemieckim na środku oceanu. Przez lata ćwiczenia Floty Atlantyku opierano na takim właśnie scenariuszu zdarzeń.
Po 6 kwietnia, kiedy Ameryka znalazła się w stanie wojny z Niemcami, admirałowie zaczęli mobilizować swe siły do walnej bitwy z Hochseeflotte na środku oceanu. Stratedzy zmodyfikowali plan, uwzględniając zagrożenie ze strony okrętów podwodnych na wodach wzdłuż Wschodniego Wybrzeża. Pancerniki, krążowniki, niszczyciele i kanonierki, które wycofano z linii w ostatnich latach, na gwałt remontowano i wcielano powtórnie do służby. Wzdłuż całego wybrzeża okręty podwodne i niszczyciele wyruszyły na patrole, wypatrywać niemieckiej floty lub U-Bootów.
Przebywający w Wielkiej Brytanii amerykański admirał William Sims pierwszy zdał sobie sprawę z tego, że cały ten wysiłek idzie w złym kierunku. Hochseeflotte nie miała szans zagrozić amerykańskiej marynarce, bo siły brytyjskie trzymały ją w szachu na Morzu Północnym. Realnym zagrożeniem mogły być tylko okręty podwodne i to nie u wybrzeży amerykańskich, lecz na wodach wokół Wielkiej Brytanii, gdzie polowały na statki wiozące zaopatrzenie. Sims depeszował do Waszyngtonu:
Jeśli szybko nie położy się kresu tej wojnie na wyniszczenie, to w ciągu kilku miesięcy aliantom grozi nieuchronna klęska.
Sims postulował, by marynarka odłożyła Plan Czarny na bok i jak najszybciej wysłała wszystkie będące w jej dyspozycji niszczyciele na europejskie wody, by rozpoczęły polowanie na U-Booty. Opowiada się też za jak najszybszym wprowadzeniem systemu konwojowego, by utrudnić niemieckim okrętom zwalczanie żeglugi.
Większość admirałów w kraju przyjęła te depesze z niedowierzaniem. Sims albo stracił rozeznanie w sytuacji, albo dał się omotać Brytyjczykom, powiadano. Wszystko, czego się domagał, stało w jaskrawej sprzeczności z ofensywną doktryną Mahana, zakładającą wydanie przeciwnikowi walnej bitwy. Sims domagał się przyjęcia strategii defensywnej! I to na jakiej podstawie? Rzekomego zagrożenia ze strony U-Bootów? Przecież to oczywiste przejaskrawienie sytuacji’
Ostatecznie admirałowie postanowili trzymać się nadal Planu Czarnego, ale jednocześnie w geście dobrej woli zgodzili się wysłać do Europy symboliczne siły w postaci sześciu niszczycieli. W końcu skoro klęska Brytyjczyków jest tak blisko, jak depeszował Sims, to wielkie siły floty niemieckiej mogą w każdej chwili ruszyć przez Atlantyk, kiedy tylko ich armia pobije aliantów na lądzie, a wtedy Stany Zjednoczone zostaną same. Nie wolno osłabiać sił obronnych przez wysyłanie kolejnych niszczycieli do zwalczania U-Bootów w Europie. Zamiast systemu konwojów, admirałowie zgodzili się przyśpieszyć uzbrajanie statków handlowych.
I tak mijały tygodnie. Niemieckiej floty nie było widać, a tymczasem tydzień w tydzień u brytyjskich brzegów szły na dno setki tysięcy ton alianckiej floty. Dopiero wtedy admirałowie przyznali rację Simsowi. Rozwiązano kontrakty na budowę nowych i remonty starych pancerników. Zawierano je na niszczyciele i jednostki patrolowe do zwalczania okrętów podwodnych. Wywalczono wreszcie z Brytyjczykami wprowadzenie systemu konwojów. Tuziny niszczycieli i patrolowców wysłano do Wielkiej Brytanii, by na najbardziej zagrożonych wodach zwalczały U-Booty. Wysłano eskadrę pancerników, by wzmocnić brytyjskie siły, szachujące niemieckie pancerniki na Morzu Północnym.
Tymczasem Sims – pod wrażeniem sukcesów brytyjskich okrętów podwodnych w zwalczaniu U-Bootów – zaproponował wysłanie do Europy także kontyngentu amerykańskich okrętów podwodnych. Departament Marynarki Wojennej zaaprobował ten plan i na dowódcę owego kontyngentu wyznaczył komandora Thomasa Charlesa Harta, eksperta od torped z doświadczeniem w działaniach podwodnych. Do pomocy Hartowi przydzielono innego podwodniaka, eksperta od silników wysokoprężnych, Chestera Nimitza, który miał się zająć przygotowaniami podwodnej armady do wielkiej podróży przez ocean.
Hart i Nimitz mieli problem ze zgromadzeniem wymaganej liczby zdatnych do użytku okrętów. W czesnym latem 1917 roku, kiedy rzucono ten pomysł, wielka flota podwodna okrętów typów O, R i S była w większości albo dopiero na deskach kreślarskich, albo w najlepszym razie na pochylniach stoczni. Stany Zjednoczone miały w linii czterdzieści sześć okrętów, z tego ponad połowę starych, z napędem benzynowym, stacjonujących w New London, Panamie i Manili. Wymaganiom ekspedycji europejskiej odpowiadało zaledwie osiem jednostek typu K i siedem typu L. Problem polegał na tym, że połowa okrętów typu K stacjonowała na Hawajach. Na Atlantyku Hart i Nimitz mieli więc do wyboru zaledwie jedenaście okrętów – cztery typu K i siedem typu L. Hart dodał jeszcze dwunasty, E-1, czyli dawnego Skipjacka, pierwszy amerykański dieslowski okręt podwodny, służący jako jednostka szkolna w New London.
Wszystkie dwanaście jednostek poddano szeroko zakrojonym remontom w stoczniach marynarki, a potem podzielono na dwa dywizjony. 4 Dywizjon Okrętów Podwodnych (DOP) wysłano na Azory, a 5 Dywizjon Okrętów Podwodnych do południowej Irlandii. Od początku szło im nie najlepiej. 4 DOP składał się z czterech okrętów typu K (K-1, K-2, K-5 i K-6) oraz starego E-1. Okręty typu K wyruszyły w październiku 1917 roku, eskortowane przez flagową jednostkę Harta, okręt-bazę Bushnell. 5 DOP (L-1, L-2, L-4, L-9, L-10 i L-11) wyruszył wraz z opóźnionym przez awarię E-1 także w eskorcie Bushnella. W drodze okręty prześladowała zła pogoda, która sprawiła, że do Bantry Bay w Irlandii dotarły dopiero w lutym. Ani 5 DOP, który dwadzieścia jeden razy nawiązywał kontakt z U-Bootami, ani tym bardziej azorski 4 DOP, który nie napotkał ani jednego U-Boota, nie mogły poszczycić się zatopieniem nieprzyjacielskich jednostek. Jedynym zyskiem z całej eskapady było porównanie ze sprzętem europejskim, które wykazało zacofanie zarówno techniczne, jak i taktyczne. Brytyjskie i niemieckie okręty podwodne biły na głowę swe amerykańskie odpowiedniki prędkością, zasięgiem i odpornością. Zanurzały się szybciej, schodziły głębiej, w zanurzeniu płynęły szybciej i były bardziej sterowne. Ich silniki, torpedy, peryskopy, hydrofony były lepsze od wszystkiego, co kiedykolwiek wyprodukowali Amerykanie. Miały uzbrojenie artyleryjskie, o którym Amerykanie dopiero myśleli. Amerykańskie siły podwodne jeszcze przez wiele lat kopiowały zarówno technikę, jak i taktykę Brytyjczyków i Niemców.
Kiedy na amerykańskich wodach stwierdzono obecność wrogich okrętów podwodnych, walka z nimi spadła na pozostałe tam okręty podwodne Marynarki Wojennej Stanów Zjednoczonych – E-2, nowe okręty typu N i cztery typu K, które zdecydowano się ściągnąć na Karaiby z Hawajów. Siły te operowały z New London, Key West i innych portów Wschodniego Wybrzeża, ale do końca wojny nie odnotowały żadnych sukcesów.
Pod koniec wojny program rozbudowy floty pozwolił Amerykanom wysłać do Europy drugi kontyngent okrętów podwodnych. Złożyły się nań 6 Dywizjon Okrętów Podwodnych (cztery jednostki, L-5 do L-8) oraz 8 DOP (siedem nowych okrętów typu O, 0-3 do 0-10). 6 DOP dotarł na Azory 7 listopada 1918 roku, na cztery dni przed podpisaniem zawieszenia broni. 8 DOP wypłynął z Newport 2 listopada. 11 listopada, kiedy umilkły działa, wciąż był w drodze; dostał rozkaz powrotu do macierzystych portów.
***
Kres zagrożeniu ze strony U-Bootów położyły ostatecznie wywiad radiowy i ów nudny, męczący system konwojowania, na który tak długo alianci nie mogli się zdecydować. Płynące zygzakiem w zwartej formacji setki statków, eskortowane przez niszczyciele i inne jednostki do zwalczania okrętów podwodnych, prowadzone trasami omijającymi znane pozycje U-Bootów, pokonywały Atlantyk istotnie nieco dłużej niż pojedyncze statki, ale za to dowoziły bezpiecznie na miejsce ludzi i sprzęt. Ostatnich sceptyków musiały przekonać liczby. Po wprowadzeniu konwojowania alianckie straty tonażu handlowego spadły raptownie z poziomu 800 000 BRT miesięcznie, na którym utrzymywały się od kwietnia, do niewiele ponad 300 000 BRT. W ciągu pierwszych trzech miesięcy 1917 roku alianci stracili tysiąc statków. W ciągu dziewięciu miesięcy istnienia systemu konwojowego w 1918 roku straty wyniosły 1133 jednostki, z których 999 płynęło samodzielnie. Konwoje utraciły zaledwie 134 statki.
Po zakończeniu wojny statystycy zajęli się stratami alianckimi spowodowanymi działaniami U-Bootów. Zatopiły one dziesięć pancerników, osiemnaście krążowników, dwadzieścia jeden niszczycieli i dziewięć okrętów podwodnych oraz 5708 statków o łącznym tonażu niemal 11 milionów BRT. Połowa zatopionego tonażu poszła na dno pod brytyjską banderą.
Niemieckie siły podwodne nie zostały rozbite, a jedynie obezwładnione.
W czasie wojny Niemcy zbudowali 373 okręty podwodne. W ciągu pierwszych dwóch lat ich straty były niewielkie. W dwóch kolejnych, kiedy alianci usprawnili metody zdobywania wiadomości wywiadowczych i wprowadzili system konwojowy, straty U-Bootów sięgnęły średnio siedmiu okrętów miesięcznie. W momencie zakończenia wojny Niemcy mieli 179 okrętów podwodnych w linii i 224 w budowie. Plan na 1919 rok przewidywał budowę trzydziestu okrętów miesięcznie. W ciągu wojny Niemcy stracili 178 okrętów z około pięcioma tysiącami oficerów, podoficerów i marynarzy na pokładach. Zatopienie każdego z nich alianci okupili jednak trzydziestoma dwoma zatopionymi własnymi jednostkami.
Najskuteczniejszym orężem przeciw okrętom podwodnym – statystycznie rzecz biorąc – okazały się inne okręty podwodne. W czasie wojny alianci utrzymywali stale na patrolach bojowych około trzydziestu pięciu okrętów podwodnych. Te niewielkie siły zatopiły łącznie osiemnaście U-Bootów: dwa razy tyle, co słynne okręty-pułapki i trzy razy tyle, co 625 samolotów i sterowców przydzielonych do zwalczania okrętów podwodnych. Cztery tysiące pomocniczych jednostek marynarki wojennej, które Brytyjczycy wcielili do służby przeciw U-Bootom, zaliczyło łącznie trzydzieści dwa zatopienia. Trzysta niszczycieli i ścigaczy, których zadaniem było wyłącznie zwalczanie okrętów podwodnych, zapisało na swoje konto łącznie czterdzieści jeden U-Bootów. Pozostałe siedemdziesiąt dwa okręty podwodne zatonęły na minach lub w wyniku wypadków.
Okręt podwodny, skonstruowany z myślą o obronie wybrzeża, a użyty do zwalczania żeglugi nieprzyjacielskiej, zmusił Wielką Brytanię do stoczenia – jak to napisał brytyjski historyk Julian Corbett – „najbardziej zażartej walki na morzu, jaką zna historia”. Sama tylko neutralizacja U-Bootów wymagała wysiłków miliona alianckich marynarzy, tysięcy okrętów, setek samolotów, na co wydano setki milionów dolarów.
Wnioski były jednoznaczne. Pojawienie się okrętu podwodnego i jego rola w działaniach I wojny światowej wymogły daleko idące zmiany w planowaniu i strategii morskiej. W odróżnieniu od poprzednich konfliktów zbrojnych, w przyszłości „wojna handlowa” będzie zapewne zasadniczym sposobem prowadzenia walki na morzu. Każda potęga dążąca do panowania na morzu będzie musiała wystawić nie tylko potężne nawodne siły bojowe, ale i o wiele liczniejszą armadę mniejszych okrętów, których zadaniem będzie ochrona tych sił. Jeśli takie państwo będzie w dużej części polegało na dostawach drogą morską, tak jak Wielka Brytania, będzie musiało także rozporządzać takim tonażem handlowym – a co ważniejsze, możliwościami jego uzupełnienia – by pokryć nieuniknione straty w wyniku podwodnej blokady przeciwnika.
Po pokonaniu Niemiec i zakończeniu I wojny światowej potencjalnym przeciwnikiem Stanów Zjednoczonych stała się Japonia. Przez dziesięciolecia od „wizyty” komandora Perry’ego oba kraje utrzymywały dobrosąsiedzkie stosunki. W czasie wojny rosyjsko-japońskiej amerykańska opinia publiczna była po stronie Japonii. W czasie I wojny światowej Japonia była sojusznikiem Francji i Wielkiej Brytanii, a więc także Stanów Zjednoczonych. Mimo to mnożyły się oznaki narastających między tymi krajami konfliktów. Japońska armia miała coraz więcej do powiedzenia w polityce, a jej najbardziej wpływowi przedstawiciele nie taili poparcia dla zapędów ekspansjonistycznych w Chinach, co stało w jaskrawej sprzeczności z amerykańskimi planami na Dalekim Wschodzie i nastrojami społeczeństwa Stanów Zjednoczonych.
Japońska marynarka wojenna dynamicznie się rozwijała. W zamian za pomoc w zwalczaniu niemieckich U-Bootów na Morzu Śródziemnym w czasie I wojny światowej, na mocy traktatu wersalskiego Japonia otrzymała jako terytorium mandatowe dawne niemieckie kolonie na Pacyfiku: Mariany (z wyjątkiem wyspy Guam, wcześniej już zdobytej przez Amerykanów na Hiszpanach), Karoliny i Wyspy Marshalla. Wszystkie te terytoria leżały na drodze ze Stanów Zjednoczonych na Filipiny. Ewentualne bazy morskie mogły znacznie wzmocnić pozycję i potęgę japońskiej floty.
Doktryna Mahana prócz Planu Czarnego wymagała także analogicznego na wypadek ataku ze strony Japonii. Wielokrotnie unowocześniany Plan Pomarańczowy, przewidywał japońską napaść na Filipiny, terytorium zamorskie Stanów Zjednoczonych. Plan zakładał związanie sił przez niewielkie oddziały lądowe na wyspach i przez Flotę Azjatycką, bazującą w ich portach. Siły te, prowadząc walki odwrotowe, miały się stopniowo wycofać na umocnione pozycje na półwyspie Bataan w Zatoce Manilskiej, do których podejść broniła od tyłu ufortyfikowana wyspa Corregidor. W tym czasie siły amerykańskie skoncentrują się na wodach macierzystych, przepłyną przez Kanał Panamski na zachodnią stronę kontynentu i zawijając po drodze po paliwo na Hawaje i Guam, gdzie przy okazji wysadzą posiłki dla tamtejszych garnizonów, ruszą na Daleki Wschód, by – jak Mahan przykazał – wydać walną bitwę siłom blokującym Filipiny. Po rozbiciu nieprzyjacielskiej floty siły amerykańskie przeniosą się na wody japońskie i otoczą wyspy pierścieniem blokady, która zmusi przeciwnika do poszukiwania pokojowego rozwiązania sporu. W tym czasie na Filipiny przybędą transportowce z posiłkami dla broniących się na wyspach wojsk amerykańskich, które wygaszą ostatnie ogniska japońskiego oporu.
Plan Pomarańczowy, uważany za trzon amerykańskiej doktryny morskiej, stanowił główny temat dla słuchaczy Akademii Sztabowej Marynarki Wojennej w Newport. W początkach wieku to właśnie Plan Pomarańczowy skłonił Theodore’a Roosevelta, którego Wielka Biała Flota musiała opływać przylądek Horn za każdym razem, kiedy chciała wyjść na Pacyfik, do podjęcia decyzji o budowie Kanału Panamskiego. To Plan Pomarańczowy dyktował założenia taktyczno-techniczne nowych okrętów – ich prędkość, zasięg, dzielność morską. Odgrywaniu poszczególnych części Planu Pomarańczowego poświęcano większość ćwiczeń. Kiedy w wyniku przegranej przez Niemcy wojny światowej Plan Czarny zdezaktualizował się, jego pacyficzny odpowiednik zdominował amerykańską strategię i planowanie morskie.
Tuż po wojnie amerykańskie siły podwodne rosły w siłę i prestiż. Czterdzieści trzy okręty typów O i R już trafiły do linii, pięćdziesiąt jeden większych okrętów typu S albo już poszło w ich ślady, albo powstawało na pochylniach stoczni. Wielu młodych oficerów, dostrzegając szansę na szybkie objęcie dowództwa, o które w siłach nawodnych było coraz trudniej, przenosiło się na okręty podwodne.
Mimo tego przepływu kadr siły nawodne i podwodne marynarki amerykańskiej stanowiły nadal dwa zupełnie odrębne światy. Siły podwodne były marynarką wewnątrz marynarki i pozostawały dumnie w swej izolacji. Miały z czego być dumne. Były i na zawsze już pozostaną formacją ochotniczą i elitarną. Korpus oficerski sił podwodnych łączyły więzy dużo ściślejsze niż w innych rodzajach wojsk, a nawet samej marynarki. Jeśli na okręcie płynącym w miesięczny rejs znajdowało się trzech czy czterech oficerów, nie było sposobu na to, by nie poznali się bliżej. W żadnej innej służbie nie było tylu ślubów „w rodzinie”, kiedy oficer brał za żonę siostrę lub córkę innego podwodniaka. Korpus oficerski sił podwodnych był nieliczny, więc wszyscy wiedzieli tu wszystko o wszystkich.
Do I wojny światowej okręt podwodny był uważany w amerykańskiej marynarce za broń nadającą się jedynie do obrony wybrzeża, za coś w rodzaju artylerii nadbrzeżnej o przedłużonym zasięgu. Wojna otworzyła podwodniakom oczy na ich możliwości. Niemieckie U-Booty zatopiły dwadzieścia osiem dużych okrętów alianckich, pancerników i krążowników. Zarówno brytyjskie, jak i niemieckie okręty podwodne uczestniczyły – choć na ograniczoną skalę – w działaniach dużych zespołów sił nawodnych. Okręt podwodny mógł być – utrzymywali podwodniacy na podstawie doświadczeń europejskich – ważną częścią ofensywnych sił marynarki, a nie tylko psem łańcuchowym, uwiązanym do wybrzeża.
Po wejściu do służby pierwszych okrętów typu S marynarka postanowiła wypróbować tę koncepcję, ale bez powodzenia. Okręty typu S, zwłaszcza budowane przez rządową stocznię w Portsmouth, okazały się zbyt powolne, miały za mały zasięg i były zbyt delikatne, by w poważniejszych operacjach zaczepnych dotrzymywać kroku flocie. W 1921 roku komandor Hart poprowadził grupę nowych okrętów typu S (jedenaście jednostek, S-2 do S-4, S-6, S-9 i S-14 do S-17) ze Wschodniego Wybrzeża do Manili na Filipinach, ćwicząc przerzut sił w związku z Planem Pomarańczowym. Podróż ta zajęła aż siedem miesięcy. Po tym niepowodzeniu i innych nieudanych manewrach z flotą marynarka powróciła do punktu wyjścia – okręty podwodne miały bronić wybrzeża, a w wypadku ataku bronić podejść morskich do baz w Manili, na Hawajach, w Panamie i na Wschodnim Wybrzeżu.
Stało się jasne, że jeśli okręt podwodny ma być częścią floty, bronią pełnomorską, to potrzeba do tego jednostek o wiele większych, szybszych i odznaczających się znacznie większym zasięgiem. Taki okręt będzie musiał pomieścić mnóstwo paliwa, wiele torped, mieć znacznie większą dzielność morską i do tego być rzeczywiście niezawodny. Jego prędkość nawodna – i to nie maksymalna, tylko krążownicza – będzie musiała wzrosnąć do poziomu przeciętnej prędkości marszowej zespołów floty, to jest do siedemnastu węzłów. W sumie, jeśli okręt podwodny miał się stać częścią Planu Pomarańczowego, to potrzeba było dużej, szybkiej jednostki o ogromnym zasięgu, napędzanej potężnymi i niezawodnymi silnikami Diesla.
Duże okręty podwodne nie były czymś zupełnie nowym. W czasie wojny Niemcy zbudowali wiele jednostek o wiele większych od ich amerykańskich odpowiedników z tego okresu. Największymi z nich było sześć olbrzymich handlowych statków podwodnych typu Deutschland o wyporności ponad 2000 ton i zasięgu 13 000 Mm. Te powolne, nieruchawe jednostki zostały później przebudowane na podwodne krążowniki (U-151 do U-157), uzbrojone w dwa potężne działa kalibru 150 mm i odbywały rutynowo trzymiesięczne patrole. Pod koniec wojny Niemcy budowali znacznie bardziej zaawansowane technicznie duże okręty podwodne, które nazywali „krążownikami podwodnymi” (U-142 do U-150). Były to olbrzymy (2700 ton), rozwijające nawodną prędkość 17 węzłów przy zasięgu 5000 Mm.
Stany Zjednoczone także eksperymentowały z dużymi okrętami podwodnymi.
Już w czasie wojny Electric Boat otrzymała kontrakt na budowę trzech jednostek typu T, które na papierze wyglądały podobnie do niemieckich krążowników podwodnych, lecz miały być od nich nieco mniejsze. Okręty typu T miały po 81,5 metra długości i wyporność około 1100 ton. Według założeń konstrukcyjnych powinny rozwijać prędkość do 20 węzłów, mieć olbrzymi zasięg i przewozić szesnaście torped. Gotowe okręty nie spełniły pokładanych w nich nadziei. Były powolne, trudno sterowne i niebezpieczne.
Największym problemem był jak zwykle napęd. Mimo że Niemcy osiągnęli mistrzostwo w budowaniu okrętowych siłowni wysokoprężnych, Amerykanie nadal mieli z tym problemy. Diesle na jednostkach typu T były ciężkie, posiadały niewielką moc i stale się psuły. Marynarka zdobyła diesle MAN, zdemontowane z niemieckiego okrętu podwodnego, i próbowała je zamontować w T-2. Okazało się wtedy, że silniki są za duże. Jeden z oficerów skomentował:
To było tak, jakby słonia wepchnąć do stajni dla kucyka.
Po tej porażce zrezygnowano z okrętów typu T. Jednak podwodniacy byli nadal zdecydowani wywalczyć dla siebie miejsce w pierwszej lidze. Kiedy po zakończeniu wojny mogli wreszcie korzystać z niemieckich osiągnięć w dziedzinie budowy okrętów podwodnych i silników wysokoprężnych, Radzie Głównej marynarki zaproponowano budowę nowych okrętów oceanicznych, wzorowanych na niemieckich krążownikach, ale napędzanych dieslami amerykańskiej firmy Busch-Sulzer z St. Louis. Projekt zakładał stworzenie olbrzyma o długości 104 metrów i wyporności przekraczającej 2000 ton. Rada zatwierdziła projekt i zamówiła trzy okręty typu V
