Christianitas - Grzegorz Kucharczyk - ebook

Christianitas ebook

Grzegorz Kucharczyk

4,8

Opis

Niniejsza książka jest opowieścią o kryzysie. Tym najpoważniejszym, bo dotykającym sfery ducha, kryzysie naszego kręgu cywilizacyjnego ukształtowanego przez chrześcijaństwo przekazane ludom Europy przez Kościół rzymski.

 

Jaka jest przyczyna tego kryzysu, alias kto lub co za tym stoi? Niniejsza książka nie rości sobie najmniejszych nawet pretensji do wyczerpania tego tematu. Autor stoi jednak na stanowisku, że w historii nic nie jest dane raz na zawsze i nic nie jest zdeterminowane. Nie rządzą nami jakieś bezosobowe siły z kategorii „obiektywnych praw dziejowych” lub duchy o nieokreślonej proweniencji („duch postępu”, „duch soboru”).

 

Kryzys, o którym mowa, dotyczy ludzi i został przez ludzi wywołany. Przez konkretne decyzje polityczne (forsujące np. laicyzację lub prące do rewolucji), przez konkretne idee polityczne i propagandowe narracje, które nie wzięły się znikąd, wreszcie przez zakulisowe działanie zorganizowanych grup nacisku (np. masoneria). Nie chodzi tu bynajmniej o jakąś zwulgaryzowaną teorię spisku, choć ta ostatnia – wskazując na działania konkretnych ludzi lub grup – jest o wiele mniej uwłaczająca dla rozumu ludzkiego, aniżeli pogląd wskazujący, że światem rządzą jakieś bezosobowe moce.

 

Święty papież wielokrotnie zwracał uwagę – o czym piszemy w książce – na wszechstronność kryzysu współczesnego Zachodu, a tym samym i zagrożeń, wobec których stoi Kościół przełomu drugiego i trzeciego tysiąclecia. Dzisiaj jeden z następców św. Jana Pawła II abdykuje, bo „osłabły siły ducha” (Benedykt XVI), a drugi twierdzi, że najpoważniejszym problemem Kościoła w dwudziestym pierwszym wieku jest… „bezrobocie młodych” i abdykuje ze sprawowania Urzędu Nauczycielskiego, mówiąc: „Kim jestem, by ich sądzić”.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 504

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,8 (4 oceny)
3
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Co­py­ri­ght © by Grze­gorz Ku­char­czyk

Co­py­ri­ght to this edi­tion © by Wy­daw­nic­two Pro­hi­bi­ta

Re­cen­zent:

Prof. dr hab. Mie­czy­sław Ryba (KUL)

ISBN:

978-83-61344-80-3

Pro­jekt okład­ki:

Szy­mon Pi­pień

Re­dak­cja i ko­rek­ta:

Bar­ba­ra Ma­niń­ska

Wy­daw­ca:

Wy­daw­nic­two PRO­HI­BI­TA

Pa­weł To­bo­ła-Per­t­kie­wicz

www.pro­hi­bi­ta.pl

wy­daw­nic­two@pro­hi­bi­ta.pl

Tel: 22 424 37 36

www.fa­ce­bo­ok.com/Wy­daw­nic­two­Pro­hi­bi­ta

Sprze­daż książ­ki w In­ter­ne­cie:

Wstęp

Ni­niej­sza książ­ka jest o kry­zy­sie. Tym naj­po­waż­niej­szym, bo do­ty­ka­ją­cym sfe­ry du­cha, kry­zy­sie na­sze­go krę­gu cy­wi­li­za­cyj­ne­go ukształ­to­wa­ne­go przez chrze­ści­jań­stwo prze­ka­za­ne lu­dom Eu­ro­py przez Ko­ściół rzym­ski. Na­sze cza­sy są świad­kiem znacz­ne­go przy­spie­sze­nia i po­głę­bie­nia zja­wisk kry­zy­so­wych. Zmie­nia się po­stać tego świa­ta – co­raz szyb­ciej i w co­raz gor­szym kie­run­ku.

Świę­ty Jan Pa­weł II już w 1982 roku mó­wił: „Duch tego świa­ta pra­gnął­by, by­śmy ska­pi­tu­lo­wa­li w naj­bar­dziej pod­sta­wo­wych za­sa­dach ży­cia chrze­ści­jań­skie­go. Dziś, jak ni­g­dy przed­tem, pod­sta­wo­we praw­dy wia­ry są kwe­stio­no­wa­ne, a war­to­ści ety­ki chrze­ści­jań­skiej ata­ko­wa­ne i ośmie­sza­ne. Rze­czy, któ­re bu­dzi­ły obu­rze­nie po­przed­niej ge­ne­ra­cji, te­raz za­pi­sa­ne są w księ­gach usta­wo­daw­czych spo­łe­czeń­stwa! Te pro­ce­sy na­le­żą do zja­wisk naj­więk­szej wagi i nie moż­na ich nie do­strze­gać, nie udzie­la­jąc na nie od­po­wie­dzi, ani też nie wy­star­czy tu ba­nal­na od­po­wiedź. Spra­wy o tak wiel­kiej do­nio­sło­ści wy­ma­ga­ją peł­nej uwa­gi na­sze­go chrze­ści­jań­skie­go su­mie­nia”.

Od cza­su, gdy pa­pież z Pol­ski wy­po­wia­dał te sło­wa, mi­nę­ło po­nad trzy­dzie­ści lat, wy­ro­sło cał­kiem nowe po­ko­le­nie Eu­ro­pej­czy­ków, czy sze­rzej – lu­dzi Za­cho­du, któ­re mie­rzy się nie tyl­ko z „kul­tu­rą abor­cji” i „kul­tu­rą an­ty­kon­cep­cji”, ale z co­raz sil­niej­szy­mi wy­sił­ka­mi w kie­run­ku ra­dy­kal­nej „de­kon­struk­cji” ro­dzi­ny, płci oraz isto­ty ludz­kiej. Któż by się spo­dzie­wał jesz­cze parę lat temu, że na sy­no­dzie bi­sku­pów w Wa­ty­ka­nie z du­żym tru­dem uda się od­rzu­cić po­my­sły do­war­to­ścio­wu­ją­ce de­wia­cje i cu­dzo­łó­stwo. Jak po­ka­zał sy­nod z paź­dzier­ni­ka 2014 roku, więk­szość bi­sku­pów uwa­ża, że trze­ba iść w tym no­wym „kie­run­ku dusz­pa­ster­skiej wraż­li­wo­ści”. Za­bra­kło je­dy­nie więk­szo­ści kwa­li­fi­ko­wa­nej.

Świę­ty pa­pież wie­lo­krot­nie zwra­cał uwa­gę – o czym pi­sze­my w książ­ce – na wszech­stron­ność kry­zy­su współ­cze­sne­go Za­cho­du, a tym sa­mym i za­gro­żeń, wo­bec któ­rych stoi Ko­ściół prze­ło­mu dru­gie­go i trze­cie­go ty­siąc­le­cia. Dzi­siaj je­den z na­stęp­ców św. Jana Paw­ła II ab­dy­ku­je, bo „osła­bły siły du­cha” (Be­ne­dykt XVI], a dru­gi twier­dzi, że naj­po­waż­niej­szym pro­ble­mem Ko­ścio­ła w dwu­dzie­stym pierw­szym wie­ku jest… „bez­ro­bo­cie mło­dych” i ab­dy­ku­je ze spra­wo­wa­nia Urzę­du Na­uczy­ciel­skie­go, mó­wiąc: „Kim je­stem, by ich są­dzić”.

Tak wy­glą­da ka­pi­tu­la­cja wo­bec praw­dzi­we­go pro­ble­mu (kry­zy­su cy­wi­li­za­cji chrze­ści­jań­skiej] przy­kry­wa­na te­ma­ta­mi za­stęp­czy­mi z ro­dza­ju po­ka­zo­wej „wal­ki z ubó­stwem”. Któ­ryż to z Apo­sto­łów tak bar­dzo trosz­czył się o los bied­nych, że prze­li­czał war­tość dro­go­cen­ne­go olej­ku wy­la­ne­go na sto­py Pana na war­tość fun­du­szu po­mo­co­we­go dla ubo­gich? A Pan mówi: „Ubo­gich za­wsze mieć bę­dzie­cie”.

Jaka jest przy­czy­na tego kry­zy­su, alias kto lub co za tym stoi? Ni­niej­sza książ­ka nie ro­ści so­bie naj­mniej­szych na­wet pre­ten­sji do wy­czer­pa­nia tego te­ma­tu. Au­tor stoi jed­nak na sta­no­wi­sku, że w hi­sto­rii nic nie jest dane raz na za­wsze i nic nie jest zde­ter­mi­no­wa­ne. Nie rzą­dzą nami ja­kieś bez­oso­bo­we siły z ka­te­go­rii „obiek­tyw­nych praw dzie­jo­wych” lub du­chy o nie­okre­ślo­nej pro­we­nien­cji („duch po­stę­pu”, „duch so­bo­ru”).

Kry­zys, o któ­rym mowa, do­ty­czy lu­dzi i zo­stał przez lu­dzi wy­wo­ła­ny. Przez kon­kret­ne de­cy­zje po­li­tycz­ne (for­su­ją­ce np. la­icy­za­cję lub prą­ce do re­wo­lu­cji], przez kon­kret­ne idee po­li­tycz­ne i pro­pa­gan­do­we nar­ra­cje, któ­re nie wzię­ły się zni­kąd, wresz­cie przez za­ku­li­so­we dzia­ła­nie zor­ga­ni­zo­wa­nych grup na­ci­sku (np. ma­so­ne­ria]. Nie cho­dzi tu by­naj­mniej o ja­kąś zwul­ga­ry­zo­wa­ną teo­rię spi­sku, choć ta ostat­nia – wska­zu­jąc na dzia­ła­nia kon­kret­nych lu­dzi lub grup – jest o wie­le mniej uwła­cza­ją­ca dla ro­zu­mu ludz­kie­go, ani­że­li po­gląd wska­zu­ją­cy, że świa­tem rzą­dzą ja­kieś bez­oso­bo­we moce.

Praw­dą jest rów­nież mak­sy­ma imć pana Za­gło­by, że „nie masz ta­ko­wych ter­mi­nów, z któ­rych by vi­ri­busuni­tis przy Bo­skich au­xi­liach pod­nieść nie moż­na”. Dla­te­go w cza­sach kry­zy­su spo­ty­ka­my wiel­kich obroń­ców chri­stia­ni­tas jako ładu cy­wi­li­za­cyj­ne­go – ty­ta­nów du­cha i in­te­lek­tu. Tak­że o nich jest ta książ­ka.

W książ­ce znaj­du­je się rów­nież blok tek­stów od­no­szą­cych się (tak­że w cha­rak­te­rze po­le­mik) do hi­sto­rii Pol­ski. Jed­nak w więk­szo­ści wy­pad­ków mó­wi­my tu­taj rów­nież o za­gad­nie­niach z na­szych dzie­jów, od­no­szą­cych się do kon­fron­ta­cji z prze­ja­wa­mi kry­zy­su za­chod­niej cy­wi­li­za­cji. Za­rów­no ko­mu­nizm, jak i na­ro­do­wy so­cja­lizm były re­zul­ta­ta­mi du­cho­we­go tąp­nię­cia, któ­re za­ist­nia­ło na Za­cho­dzie na dłu­go przed 1914 ro­kiem, a któ­re pa­pież Pius XII na­zwał „zbrod­nia­mi Ma­je­sta­tu wo­bec Chry­stu­sa Kró­la”.

Tek­sty, któ­re zło­ży­ły się na ni­niej­szą książ­kę, uka­zy­wa­ły się (choć nie wszyst­kie) w cią­gu kil­ku­na­stu lat na ła­mach pra­sy kon­ser­wa­tyw­nej w Pol­sce oraz na por­ta­lu PCh24. Nie jest to jed­nak ze­staw „od­grze­wa­nych ko­tle­tów”. Prze­wa­ża­ją­ca więk­szość tek­stów zo­sta­ła roz­bu­do­wa­na o nowe tre­ści. Nie­któ­re są zu­peł­nie nowe.

Grze­gorz Ku­char­czyk

Część I Chri­stia­ni­tas

Ha­gia So­phia i Clu­ny–chrze­ści­jań­ska cy­wi­li­za­cja i bar­ba­rzyń­cy

Ko­cham ten ko­ściół i jego świę­te cho­rą­gwie,

Jego srebr­ne na­czy­nia i jego kan­de­la­bry,

Świa­tła, iko­ny, am­bo­nę.

Ile­kroć tam za­cho­dzę, do tego ko­ścio­ła Gre­ków,

Gdzie za­wsze czuć woń ka­dzi­dła,

Brzmią li­tur­gicz­ne śpie­wy,

A ka­pła­ni w or­na­tach lśnią­cych zło­ci­stym bla­skiem,

Kro­czą­cy uro­czy­ście, peł­ni są do­sto­jeń­stwa –

Po­wra­cam za­raz my­ślą do na­szej daw­nej świet­no­ści:

Do po­tę­gi Bi­zan­cjum.1

Przed nie­mal stu laty w ten spo­sób opi­sy­wał Ha­gię So­phię – nie­gdyś naj­więk­szą ba­zy­li­kę chrze­ści­jań­skie­go świa­ta, a od 1453 roku za­mie­nio­ną w me­czet – Grek z Alek­san­drii Kon­stan­di­nos Ka­wa­fis. Ten je­den z pięk­niej­szych wier­szy au­to­ra Ita­ki jest świa­dec­twem nie tyl­ko me­lan­cho­lii ogar­nia­ją­cej na wi­dok naj­wspa­nial­szej nie­gdyś świą­ty­ni ca­łe­go ka­to­lic­kie­go świa­ta zde­gra­do­wa­nej do roli me­cze­tu (a już nie­dłu­go, w 1934 r. – z woli Ke­ma­la Ata­tür­ka – do mu­zeum). To tak­że do­wód na to, że men­tal­ność współ­cze­snych – a z pew­no­ścią dwu­dzie­sto­wiecz­nych Gre­ków – zo­sta­ła ukształ­to­wa­na przez du­cho­we i kul­tu­ro­we dzie­dzic­two Bi­zan­cjum, a nie sta­ro­żyt­nej Hel­la­dy; po­wsta­ła ona nie tyle w cie­niu Par­te­no­nu ile ra­czej pod ko­pu­ła­mi Ha­gii So­phii.

Wspa­nial­sza niż świą­ty­nia Sa­lo­mo­na

Świą­ty­nia Mą­dro­ści Bo­żej – wy­bu­do­wa­na w la­tach 532–537 za pa­no­wa­nia naj­więk­sze­go ce­sa­rza bi­zan­tyj­skie­go Ju­sty­nia­na I Wiel­kie­go – była ka­te­drą pa­triar­chy Kon­stan­ty­no­po­la (do 1054 r. ka­to­lic­kie­go) i tra­dy­cyj­nym miej­scem ko­ro­na­cji bi­zan­tyj­skich ce­sa­rzy. Je­śli wie­rzyć re­la­cji Eu­ze­biu­sza z Ce­za­rei, ce­sarz Ju­sty­nian oso­bi­ście brał udział w pro­jek­to­wa­niu wspa­nia­łej ba­zy­li­ki, a do­kład­ne wska­zów­ki otrzy­my­wał z aniel­skim po­śred­nic­twem z nie­ba. Do hi­sto­rii prze­szły też sło­wa Ju­sty­nia­na, któ­ry po wej­ściu do ukoń­czo­nej ba­zy­li­ki miał wy­krzyk­nąć: „Sa­lo­mo­nie, prze­ści­gną­łem cię!”.

Ma­te­riał po­trzeb­ny do bu­do­wy pa­triar­szej i ce­sar­skiej ba­zy­li­ki ścią­ga­no z ca­łe­go ob­sza­ru wschod­nie­go ce­sar­stwa (cho­ciaż za Ju­sty­nia­na ce­sar­stwo było po­now­nie tyl­ko jed­no – ce­sarz od­zy­skał prze­cież nie tyl­ko Afry­kę Pół­noc­ną, ale rów­nież Ita­lię z Rzy­mem). Szla­chet­ny bu­du­lec pły­nął też z Egip­tu i Sy­rii. Wy­ko­rzy­sta­no rów­nież ko­lum­ny ze słyn­nej efe­skiej świą­ty­ni Ar­te­mi­dy (jed­ne­go z sied­miu cu­dów sta­ro­żyt­ne­go świa­ta).

Wspa­nia­łość Ha­gii So­phii była le­gen­dar­na: „Ogrom­na ko­pu­ła spo­czy­wa na nie­wy­so­kim tam­bu­rze (pod­bu­do­wie), nad któ­rym bie­gnie do­oko­ła zwar­ty ciąg okien, tak więc wnę­trze ko­ścio­ła jest peł­ne świa­tła, któ­re­go źró­dło i kie­ru­nek są w pierw­szej chwi­li nie­uchwyt­ne. Nocą oświe­tlał je ze­spół ży­ran­do­li za­wie­szo­nych na łań­cu­chach […]. Zwie­dza­ją­cy ma wra­że­nie, jak­by zgu­bił się w ol­brzy­miej pod­wod­nej gro­cie, ja­rzą­cej się świa­tłem, któ­re pły­nie z nie­wi­do­me­go źró­dła, i wy­ło­żo­nej lśnią­cy­mi ka­mie­nia­mi szla­chet­ny­mi”2. Do­kład­ny opis głów­ne­go oł­ta­rza, przy któ­rym Naj­święt­szą Ofia­rę spra­wo­wał tyl­ko pa­triar­cha, wspa­nia­łych mo­zaik oraz naj­więk­szych uro­czy­sto­ści ko­ściel­nych i pań­stwo­wych spra­wo­wa­nych w mu­rach tej świą­ty­ni od­naj­du­je­my w dzie­le ce­sa­rza Kon­stan­ty­na VII Por­fi­ro­ge­ne­ty De ca­ere­mo­niis, po­cho­dzą­cym z X wie­ku.

Ha­gia So­phia do­świad­cza­ła wszyst­kich dra­ma­tycz­nych wy­da­rzeń, któ­re były udzia­łem Kon­stan­ty­no­po­la – cho­dzi tu­taj by­naj­mniej nie tyl­ko o na­wie­dza­ją­ce mia­sto nad Bos­fo­rem sil­ne trzę­sie­nia zie­mi (jed­no z nich, już w 558 r. spo­wo­do­wa­ło za­wa­le­nie się cen­tral­nej ko­pu­ły ba­zy­li­ki Mą­dro­ści Bo­żej). Tak­że o sza­le­ją­cy w Bi­zan­cjum na prze­ło­mie VIII i IX wie­ku iko­no­klazm, któ­ry nie omi­nął rów­nież ba­zy­li­ki. Jego ofia­rą pa­dły wspa­nia­łe zło­ci­ste mo­zai­ki przed­sta­wia­ją­ce Chry­stu­sa, Mat­kę Bożą oraz świę­tych.

Wraz z ca­łym mia­stem ba­zy­li­ka do­świad­cza wiel­kich ob­lę­żeń mu­zuł­mań­skich – wiel­kie­go, trwa­ją­ce­go czte­ry lata mię­dzy 674 a 678 ro­kiem, oraz krót­sze­go w la­tach 717–718 (wspo­mnieć na­le­ży, że w 626 r. Kon­stan­ty­no­pol wy­trzy­mał ob­lę­że­nie przez Per­sów). Trud­no prze­ce­nić rolę tej pierw­szej obro­ny mia­sta przed Ara­ba­mi. To prze­cież pod mu­ra­mi Mia­sta Kon­stan­ty­na kro­czą­cy do­tąd od zwy­cię­stwa do zwy­cię­stwa is­lam po­niósł do­tkli­wą po­raż­kę, na dłu­go wcze­śniej za­nim pod Po­itiers marsz Ara­bów na in­nym krań­cu świa­ta chrze­ści­jań­skie­go po­wstrzy­ma­li Fran­ko­wie (732 r.).

Gdy na mu­rach trwa­ła wal­ka obroń­ców z na­cie­ra­ją­cy­mi mu­zuł­ma­na­mi, w „ko­ście­le Gre­ków” trwa­ły nie­usta­ją­ce mo­dły. Ta sy­tu­acja – nie­ste­ty bez szczę­śli­we­go za­koń­cze­nia – po­wtó­rzy się rów­nież w 1453 roku pod­czas ostat­nie­go ob­lę­że­nia Kon­stan­ty­no­po­la przez mu­zuł­ma­nów. W 1204 roku po zdo­by­ciu mia­sta przez uczest­ni­ków IV kru­cja­ty Ha­gia So­phia aż do 1261 roku na nowo sta­ła się ba­zy­li­ką ka­to­lic­ką (od 1054 r. trwa­ła schi­zma wschod­nia). Tam też ko­ro­no­wa­ni byli ła­ciń­scy wład­cy Kon­stan­ty­no­po­la. Zdo­by­ciu mia­sta przez ła­cin­ni­ków to­wa­rzy­szy­ło plą­dro­wa­nie nie tyl­ko pa­ła­ców ce­sar­skich, ale i świą­tyń Kon­stan­ty­no­po­la – nie wy­łą­cza­jąc ba­zy­li­ki Mą­dro­ści Bo­żej. Fakt ten zo­stał od razu sta­now­czo po­tę­pio­ny przez pa­pie­ża In­no­cen­te­go III.

Ostat­nie ob­lę­że­nie

W grud­niu 1452 roku w ba­zy­li­ce Mą­dro­ści Bo­żej zo­stał uro­czy­ście od­czy­ta­ny akt za­war­tej w 1439 roku pod­czas so­bo­ru flo­renc­kie­go unii mię­dzy Ko­ścio­łem wschod­nim i za­chod­nim. W uro­czy­sto­ści uczest­ni­czył ce­sarz Kon­stan­tyn XI wraz ze swo­im dwo­rem. Czy­tel­nym zna­kiem do­ko­na­ne­go zjed­no­cze­nia było włą­cze­nie do mo­dlitw mszal­nych imie­nia bi­sku­pa Rzy­mu. Nie­speł­na pół roku póź­niej, na po­cząt­ku kwiet­nia 1453 roku, roz­po­czę­ło się dru­gie ob­lę­że­nie Kon­stan­ty­no­po­la przez Tur­ków (pierw­sze w 1422 r. mia­sto zwy­cię­sko od­par­ło).

Po­dob­nie jak pod­czas wcze­śniej­szych ob­lę­żeń mia­sta przez mu­zuł­ma­nów, rów­nież w 1453 roku – od 5 kwiet­nia (po­czą­tek ob­lę­że­nia) do 29 maja (osta­tecz­ny szturm Tur­ków) – trwa­ły w Kon­stan­ty­no­po­lu nie­ustan­ne mo­dli­twy. Na mury wy­cho­dzi­ły pro­ce­sje z re­li­kwia­mi świę­tych oraz iko­ną Mat­ki Bo­skiej (Ho­de­ge­tria) – pa­tron­ki mia­sta. Cen­tral­nym miej­scem mo­dlitw była po­now­nie Ha­gia So­phia. Tu­taj też osta­tecz­nie, ale jak­że za póź­no, do­peł­ni­ła się unia flo­renc­ka. W ba­zy­li­ce mo­dli­li się za­rów­no ka­to­li­cy rzym­scy (wśród obroń­ców dużo było We­ne­cjan i Ge­nu­eń­czy­ków), grec­cy i ci, któ­rzy do tej pory trwa­li w opo­rze przed przy­ję­ciem unii. Ale na­wet ci ostat­ni uczest­ni­czy­li w na­bo­żeń­stwach i sa­kra­men­tach bez wzglę­du na to, czy od­pra­wia­li je w świą­ty­ni ła­cin­ni­cy czy Gre­cy.

Ty­sią­ce lu­dzi szu­ka­ło schro­nie­nia w ol­brzy­miej ba­zy­li­ce. We­dług daw­nej le­gen­dy, na­wet gdy­by nie­wier­ni mie­li sfor­so­wać mury, świe­tli­sty anioł z nie­ba miał ich prze­go­nić sprzed wrót do ba­zy­li­ki i z ca­łe­go mia­sta. W wie­czór po­prze­dza­ją­cy osta­tecz­ny szturm Tur­ków na mia­sto do ba­zy­li­ki Mą­dro­ści Bo­żej przy­był rów­nież ostat­ni ce­sarz bi­zan­tyj­ski (a wła­ści­wie ostat­ni ba­si­le­os Ro­ma­ioi – ce­sarz Rzy­mian) Kon­stan­tyn XI, by po­jed­nać się z Bo­giem.

29 maja 1453 roku Kon­stan­ty­no­pol zo­stał zdo­by­ty przez Tur­ków. Jak pi­sał Ste­ven Run­ci­man, data ta „sta­no­wi punkt zwrot­ny w hi­sto­rii. Ozna­cza ko­niec sta­rej opo­wie­ści, opo­wie­ści o bi­zan­tyj­skiej cy­wi­li­za­cji. Przez je­de­na­ście se­tek lat sta­ło nad Bos­fo­rem mia­sto, gdzie uwiel­bia­no in­te­lekt, a na­ukę i li­te­ra­tu­rę kla­sycz­nej prze­szło­ści prze­cho­wy­wa­no i stu­dio­wa­no […]. Było to rów­nież wiel­kie mia­sto ko­smo­po­li­tycz­ne, gdzie rów­no­le­gle z to­wa­ra­mi swo­bod­nie wy­mie­nia­no idee, i któ­re­go oby­wa­te­le wi­dzie­li sie­bie jako spad­ko­bier­ców Gre­cji i Rzy­mu uświę­co­nych przez wia­rę chrze­ści­jań­ską”3.

To był rów­nież ko­niec naj­wspa­nial­szej ba­zy­li­ki świa­ta chrze­ści­jań­skie­go. Tur­cy po zdo­by­ciu mia­sta za­bi­li albo za­bra­li w ja­syr ty­sią­ce chrze­ści­jan, któ­rzy schro­ni­li się w ba­zy­li­ce. Do ostat­niej chwi­li jed­nak trwa­ły mo­dli­twy, tak­że przy głów­nym oł­ta­rzu. Nie­któ­rzy po­dob­no wi­dzie­li, jak ka­pła­ni, sto­ją­cy do koń­ca przy oł­ta­rzu, wzię­li ze sobą świę­te na­czy­nia li­tur­gicz­ne i ucie­kli przed Tur­ka­mi przez po­łu­dnio­wą ścia­nę świą­ty­ni, któ­ra w cu­dow­ny spo­sób roz­stą­pi­ła się przed nimi. Mają wró­cić, gdy świą­ty­nia na nowo zo­sta­nie od­da­na chrze­ści­ja­nom.

Jed­ną z pierw­szych de­cy­zji zwy­cię­skie­go suł­ta­na Meh­me­da (Zdo­byw­cy) było bo­wiem za­mie­nie­nie Ha­gii So­phii w me­czet. Suł­tan wje­chał do Kon­stan­ty­no­po­la po trzech dniach ra­bo­wa­nia mia­sta, na co ze­zwo­lił swo­im żoł­nie­rzom. Pierw­sze kro­ki skie­ro­wał wła­śnie do świą­ty­ni Mą­dro­ści Bo­żej. Tam je­den z ule­mów od­czy­tał z am­bo­ny mu­zuł­mań­skie wy­zna­nie wia­ry. Chwi­lę po­tem suł­tan sta­nął na pły­cie głów­ne­go oł­ta­rza ba­zy­li­ki – we­dług nie­któ­rych świa­dectw wje­chał na nią kon­no – i stam­tąd od­dał po­kłon Al­la­ho­wi.

„Słoń­ce Clu­ny”

Po­czą­tek X wie­ku po Chry­stu­sie był po­cząt­kiem ko­lej­ne­go „ciem­ne­go stu­le­cia” w dzie­jach Ko­ścio­ła za­chod­nie­go. Pa­pie­stwo od kil­ku­dzie­się­ciu lat było igrasz­ką w ręku kil­ku moż­nych ro­dów rzym­skich; wie­lu bi­sku­pów to przede wszyst­kim wiel­cy pa­no­wie feu­dal­ni, otrzy­mu­ją­cy in­we­sty­tu­rę od lo­kal­nych se­nio­rów (ksią­żąt, kró­lów), lo­jal­ni przede wszyst­kim wo­bec nich; na­stą­pił upa­dek dys­cy­pli­ny ko­ściel­nej, sze­rzy się sy­mo­nia, a i mał­żeń­stwa du­chow­nych nie sprzy­ja­ją od­da­niu się bez resz­ty i bez­in­te­re­sow­nie obo­wiąz­kom dusz­pa­ster­skim. Nie ma wiel­kich ka­tedr – za­rów­no funk­cjo­nu­ją­cych jako Domy Boże, jak i miej­sca na­uko­wej re­flek­sji.

Do­kład­nie w tym cza­sie, w bur­gundz­kim Clu­ny w 910 roku, do­szło do prze­ło­mo­we­go wy­da­rze­nia w dzie­jach nie tyl­ko Ko­ścio­ła za­chod­nie­go, ale ca­łej za­chod­niej Eu­ro­py. Dzię­ki fun­da­cji księ­cia Wil­hel­ma Akwi­tań­skie­go po­wstał w Clu­ny be­ne­dyk­tyń­ski klasz­tor. Akt fun­da­cyj­ny prze­wi­dy­wał nie tyl­ko sto­sow­ne upo­sa­że­nie ma­te­rial­ne dla sy­nów św. Be­ne­dyk­ta, ale rów­nież za­wie­rał eg­zemp­cję (wy­łą­cze­nie) klasz­to­ru spod wpły­wów lo­kal­nej wła­dzy świec­kiej i du­chow­nej. Clu­ny od po­cząt­ku pod­le­ga­ło bez­po­śred­nio i wy­łącz­nie Sto­li­cy Apo­stol­skiej. Tak roz­po­czę­ła się hi­sto­ria opac­twa, któ­re w krót­kim cza­sie roz­ro­sło się do po­tęż­nej kon­gre­ga­cji klasz­to­rów be­ne­dyk­tyń­skich i bez któ­re­go nie moż­na zro­zu­mieć nie tyl­ko hi­sto­rii Ko­ścio­ła, ale i ca­łej za­chod­niej chri­stia­ni­tas w X, XI i XII wie­ku. Te trzy stu­le­cia były świad­kiem dy­na­micz­ne­go roz­ro­stu klu­niac­kiej kon­gre­ga­cji i rów­nie da­le­ko­sięż­nych wpły­wów mni­chów z Clu­ny na naj­waż­niej­sze wy­da­rze­nia tam­tej epo­ki – od­no­wę Ko­ścio­ła (tzw. re­for­my gre­go­riań­skie), ruch kru­cja­to­wy oraz od­no­wie­nie ży­cia ar­ty­stycz­ne­go i na­uko­we­go (tzw. re­ne­sans XII w.).

W zgod­nej opi­nii ba­da­czy dzie­jów Ko­ścio­ła za­ło­że­nie klasz­to­ru w Clu­ny było po­cząt­kiem dłu­gie­go pro­ce­su od­no­wy Ko­ścio­ła – in ca­pi­ta et in mem­bra. Pro­ces był dłu­gi, ale przez to sys­te­ma­tycz­ny, do­brze przy­go­to­wa­ny, or­ga­nicz­ny. Ha­słem Clu­ny nie było „otwie­ra­nie się na świat”, ale od­dzie­le­nie się od nie­go, aby tym le­piej otwo­rzyć się na su­ro­wość, ale i pięk­no pier­wot­nej re­gu­ły św. Be­ne­dyk­ta. Re­for­ma­to­rzy z Clu­ny za­czy­na­li przede wszyst­kim od sie­bie. Ale to z ich gro­na wy­szli pa­pie­że: św. Grze­gorz VII, bł. Urban II oraz Pas­cha­lis II, któ­rzy na prze­ło­mie XI i XII wie­ku przy­pie­czę­tu­ją dzie­ło od­no­wy Ko­ścio­ła po­wszech­ne­go, w tym jego eman­cy­pa­cję spod do­mi­na­cji wła­dzy świec­kiej. To w mu­rach klu­niac­kie­go opac­twa schro­nie­nie przed ce­sa­rzem Hen­ry­kiem V zna­lazł w 1119 roku pa­pież Ge­la­zy II, któ­ry tam też umarł. Kon­kla­we, któ­re od­by­ło się w Clu­ny, wy­nio­sło na Tron Pio­tro­wy Ka­lik­sta II, któ­re­go jed­ną z pierw­szych de­cy­zji było po­sta­no­wie­nie o łą­cze­niu od­tąd god­no­ści opa­ta Clu­ny z god­no­ścią Księ­cia Ko­ścio­ła (kar­dy­na­ła).

Daw­ny mnich klu­niac­ki bł. Urban II mó­wił o Clu­ny, że „świe­ci po­nad zie­mią na po­do­bień­stwo dru­gie­go słoń­ca. Do nie­go moż­na od­nieść sło­wa na­sze­go Pana: Je­ste­ście świa­tło­ścią świa­ta”. „Słoń­ce Clu­ny” w X–XII wie­ku naj­moc­niej świe­ci­ło świę­to­ścią swo­ich człon­ków. Je­den po dru­gim na­stę­po­wa­li po so­bie wiel­cy i świę­ci opa­ci: Odon (927–942), Ma­jol (948–994), Od­ilon (994–1049), Hugo (1049–1109). W la­tach 1122–1156 Clu­ny rzą­dził opat Piotr z Mont­ba­isier. Nie do­cze­kał się wy­nie­sie­nia na oł­ta­rze, ale do hi­sto­rii prze­szedł jako Piotr Ve­ne­ra­bi­lis (Czci­god­ny). Jak ma­wiał Grze­gorz VII, inny świą­to­bli­wy pa­pież wy­wo­dzą­cy się z bur­gundz­kie­go opac­twa: „Ża­den klasz­tor nie rów­na się z nim, po­nie­waż nie było w Clu­ny opa­ta, któ­ry nie był­by świę­tym”.

Clu­ny było więc atrak­cyj­ne swo­ją świę­to­ścią. Na po­cząt­ku XII wie­ku ist­nie­je już po­tęż­na, li­czą­ca nie­mal 1200 klasz­to­rów, kon­gre­ga­cja klu­niac­ka – sieć do­mów za­kon­nych pod­po­rząd­ko­wa­nych opac­twu– –mat­ce. Naj­wię­cej (883) było ich wte­dy we Fran­cji, nie­mal 100 w Niem­czech i Szwaj­ca­rii, po­nad 50 w pół­noc­nych Wło­szech, po­nad 40 w An­glii oraz 31 w kró­le­stwach hisz­pań­skich.

Jak wi­dzi­my, Clu­ny da­wa­ło Ko­ścio­ło­wi pa­pie­ży i nie­jed­no­krot­nie go­ści­ło ich w swo­ich mu­rach. Przy­by­wa­li do opac­twa nie tyl­ko szu­kać schro­nie­nia, ale rów­nież – o czym bę­dzie jesz­cze mowa – by kon­se­kro­wać po­wsta­ją­cą tam wspa­nia­łą ba­zy­li­kę. W 1245 roku, po za­koń­cze­niu ob­rad I so­bo­ru po­wszech­ne­go w Lyonie, opac­two było świad­kiem od­wie­dzin pa­pie­ża In­no­cen­te­go IV, kró­la Fran­cji św. Lu­dwi­ka IX oraz wie­lu oj­ców so­bo­ro­wych (m.in. ła­ciń­skich pa­triar­chów Kon­stan­ty­no­po­la oraz An­tio­chii).

Clu­ny w wy­dat­ny spo­sób współ­dzia­ła­ło w na­ro­dzi­nach i roz­sze­rza­niu idei kru­cja­to­wej. Już w pierw­szej po­ło­wie XI wie­ku po­ja­wi­ła się w krę­gu Clu­ny myśl o ko­niecz­no­ści wspar­cia – nie tyl­ko mo­dli­twą, ale i mie­czem – chrze­ści­jan wal­czą­cych za Pi­re­ne­ja­mi o od­zy­ska­nie ziem daw­ne­go ka­to­lic­kie­go kró­le­stwa Wi­zy­go­tów spod wła­dzy Ara­bów. Mni­si klu­niac­cy – przede wszyst­kim ci, któ­rzy na fali ru­chu od­no­wy w Ko­ście­le ob­ję­li sto­li­ce bi­sku­pie, w tym rów­nież sto­li­cę bi­sku­pa Rzy­mu (św. Grze­gorz VII, bł. Urban II) – uczy­ni­li wie­le za­rów­no dla roz­sze­rze­nia idei kru­cja­to­wej na po­moc dla wschod­nich chrze­ści­jan, jak i dla wy­kształ­ce­nia się na Za­cho­dzie eto­su ry­ce­rza chrze­ści­jań­skie­go, mi­les Chri­sti.

Tra­dy­cja i pięk­no li­tur­gii – na­rzę­dzia od­no­wy

Za­pro­po­no­wa­na przez Clu­ny re­cep­ta na od­no­wie­nie Ko­ścio­ła to po­wrót do tra­dy­cji (pier­wot­na re­gu­ła św. Be­ne­dyk­ta), dys­cy­pli­ny i mo­dli­twy. Z ini­cja­ty­wy opa­ta św. Od­ilo­na wpro­wa­dzo­no w Ko­ście­le po­wszech­nym Dzień Za­dusz­ny, a Clu­ny wie­le uczy­ni­ło dla od­no­wy pa­mię­ci o Ko­ście­le cier­pią­cym w czyść­cu. Ale mo­dli­twa mia­ła być pięk­na i w pięk­nej opra­wie. Stąd pie­czo­ło­wi­tość mni­chów klu­niac­kich w od­nie­sie­niu do li­tur­gii. Wła­ści­wą at­mos­fe­rę dla Sa­kra­men­tu Oł­ta­rza mia­ła two­rzyć wspa­nia­ła świą­ty­nia. Dzie­ło bu­do­wy ba­zy­li­ki w Clu­ny pod we­zwa­niem św.św. Pio­tra i Paw­ła, pa­tro­nów opac­twa, jest zwią­za­ne z po­sta­cią św. Hu­go­na opa­ta (1049–1109). We­dle współ­cze­snej mu klasz­tor­nej kro­ni­ki „za­chę­co­ny przez po­le­ce­nie z wy­so­ka, zbu­do­wał on ba­zy­li­kę jako na­miot na chwa­łę Bożą […] o ta­kim splen­do­rze, że gdy­by miesz­kań­cy nie­ba mie­li się kon­ten­to­wać na­szy­mi ziem­ski­mi wa­run­ka­mi, moż­na by było o niej mó­wić, że jest przed­sion­kiem anio­łów”.

Pierw­szy ka­mień pod nowy ko­ściół klasz­tor­ny (tzw. Clu­ny III) zo­stał po­ło­żo­ny w 1088 roku. W 1095 roku kon­se­kra­cji głów­ne­go oł­ta­rza w po­wsta­ją­cej ba­zy­li­ce do­ko­nał pa­pież Urban II pod­czas swo­jej pa­mięt­nej po­dró­ży do Fran­cji, pod­czas któ­rej ogło­sił I wy­pra­wę krzy­żo­wą. Świę­ty opat nie do­cze­kał koń­ca bu­do­wy „na­mio­tu Bo­że­go” o nie­biań­skim splen­do­rze. Kon­se­kra­cja ca­łej ba­zy­li­ki zo­sta­ła do­ko­na­na w 1130 roku przez pa­pie­ża In­no­cen­te­go II, czter­dzie­ści dwa lata po roz­po­czę­ciu bu­do­wy świą­ty­ni.

Przez nie­mal czte­ry na­stęp­ne wie­ki ro­mań­ska ba­zy­li­ka św. Pio­tra w Clu­ny była naj­więk­szą świą­ty­nią chrze­ści­jań­stwa, prym ten utra­ci­ła do­pie­ro na rzecz od­no­wio­nej na po­cząt­ku XVI wie­ku Ba­zy­li­ki św. Pio­tra w Rzy­mie. Roz­mia­ry klu­niac­kiej ba­zy­li­ki były im­po­nu­ją­ce. Zgod­nie z za­my­słem św. Hu­go­na w jej mu­rach mie­li się zmie­ścić na­raz wszy­scy mni­si z ca­łej klu­niac­kiej kon­gre­ga­cji – od Hisz­pa­nii po Niem­cy, od An­glii po Ita­lię.

W cen­trum peł­nej splen­do­ru klu­niac­kiej li­tur­gii była ad­o­ra­cja Naj­święt­sze­go Sa­kra­men­tu. Dla ka­to­li­ków zmu­sza­nych dzi­siaj do ob­ser­wo­wa­nia skan­da­licz­nej ko­mu­nii świę­tej udzie­la­nej na rękę, pie­tyzm mni­chów od­no­szą­cy się do Eu­cha­ry­stii musi wy­glą­dać jak ze­tknię­cie się z in­nym, nie­biań­skim świa­tem. Za­cy­tuj­my jed­ne­go z hi­sto­ry­ków zaj­mu­ją­cych się dzie­ja­mi w Clu­ny: „Słu­ga, któ­re­go po­win­no­ścią było za­nieść wo­rek do mły­na, nie mógł być «roz­wią­zły». Za­czy­nał od umy­cia ka­mie­nia młyń­skie­go, chro­nio­ne­go przez za­sło­ny, na­stęp­nie ubie­rał się na bia­ło, gło­wę na­kry­wał hu­me­ra­łem w ten spo­sób, że tyl­ko oczy było wi­dać. Do­pie­ro wów­czas mógł ze­mleć ziar­no na mąkę, prze­siać ją i umyć. Po od­śpie­wa­niu mo­dlitw dal­sze czyn­no­ści przej­mo­wa­li trzej bra­cia, rów­nież ubra­ni na bia­ło. Wy­sy­py­wa­li mąkę na nie­ska­zi­tel­nej czy­sto­ści stół i mie­sza­li ją z wodą na­le­wa­ną z na­czy­nia uży­wa­ne­go w cza­sie Mszy. Za­le­ca­no wy­ko­naw­com, aby pod­czas wy­pie­ku nie za­nie­czysz­cza­li „Eu­cha­ry­stii prze­naj­święt­szej ta­jem­ni­cy” nie tyl­ko śli­ną, ale i od­de­chem. Ze swo­jej stro­ny, ka­płan we­zwa­ny do spra­wo­wa­nia Eu­cha­ry­stii, nie­za­leż­nie czy cho­dzi­ło o jed­ną z dwóch co­dzien­nych Mszy kon­wen­tu­al­nych, czy o Msze pry­wat­ne, mył dwa razy ręce na znak oczysz­cze­nia; pierw­szy raz, jak na­ka­zu­je tra­dy­cja, przed za­ło­że­niem szat li­tur­gicz­nych, dru­gi, tuż przed kon­se­kra­cją. […] Ta wia­ra w re­al­ną Obec­ność była tak moc­na, że Ber­nard usta­lił pro­ce­du­rę za­cho­wa­nia się na wy­pa­dek, gdy­by pod­czas Ofia­ry Eu­cha­ry­stycz­nej kro­pla «Krwi Pań­skiej» [cu­dzy­słów w ory­gi­na­le – G.K.] spa­dła na ob­rus oł­ta­rza, kor­po­rał lub or­nat. Na­le­ży wy­ciąć ka­wa­łek ma­te­ria­łu w ten spo­sób uświę­co­ne­go i prze­cho­wy­wać go od tej pory mię­dzy re­li­kwia­mi”4.

Clu­ny – opac­two pa­pie­ży, miej­sce naj­świet­niej­szej świą­ty­ni za­chod­nie­go chrze­ści­jań­stwa, prze­cho­wy­wa­ło w swo­ich mu­rach i za mu­ra­mi klasz­to­ru praw­dzi­wy skar­biec re­li­kwii. Klasz­tor­ne in­wen­ta­rze z XVI wie­ku in­for­mu­ją m.in. o prze­cho­wy­wa­niu tam re­li­kwii Krzy­ża Świę­te­go, gąb­ki, któ­rą po­jo­no Chry­stu­sa na Kal­wa­rii, ka­wał­ka ska­ły, z któ­rej Zba­wi­ciel na­uczał Mo­dli­twy Pań­skiej. Oprócz re­li­kwii prze­cho­wy­wa­no w Clu­ny Księ­gę Ge­ne­sis z no­tat­ka­mi św. Au­gu­sty­na, psał­terz św. Jana Chry­zo­sto­ma, bo­ga­te zbio­ry ma­nu­skryp­tów – re­zul­tat pra­cy ogrom­ne­go przy­klasz­tor­ne­go skryp­to­rium.

Więk­szość tych re­li­kwii oraz dóbr kul­tu­ry zo­sta­ła bez­pow­rot­nie znisz­czo­na pod­czas fran­cu­skich wo­jen re­li­gij­nych w XVI i XVII wie­ku, któ­re nie omi­nę­ły rów­nież słyn­ne­go opac­twa. A kon­kret­nie nie ustrze­gło się ono naj­ścia od­dzia­łów hu­ge­noc­kich, któ­re w ty­po­wy dla sie­bie spo­sób za­zna­czy­ły swo­ją obec­ność da­le­ko po­su­nię­tym wan­da­li­zmem, któ­re­go ofia­rą pa­da­ły wy­żej wy­mie­nio­ne oraz inne „przy­kła­dy pa­pi­stow­skich za­bo­bo­nów”5.

„Uli­ca łaj­dac­ka”, czy­li Clu­ny jako „do­bro na­ro­do­we”

Śmier­tel­ny cios wy­mie­rzy­ła opac­twu do­pie­ro re­wo­lu­cja fran­cu­ska. W 1789 roku wszy­scy mni­si zo­sta­li wy­gna­ni z jego mu­rów, a opac­two zo­sta­ło okre­ślo­ne jako „do­bro na­ro­do­we”. Re­wo­lu­cja po­trak­to­wa­ła je w spo­sób taki sam, jak wszyst­kie inne po­mni­ki daw­nej Fran­cji – „pier­wo­rod­nej córy Ko­ścio­ła”. W tym sa­mym cza­sie, gdy mo­tłoch bez­cze­ścił ba­zy­li­kę i gro­by kró­lów Fran­cji w Sa­int–De­nis, od­dział ar­mii re­pu­bli­kań­skiej (w 1792 r.) bez­cze­ścił ba­zy­li­kę w Clu­ny. W 1798 roku całe opac­two wraz z jego wspa­nia­łą świą­ty­nią zo­sta­ło sprze­da­ne (jako „do­bro na­ro­do­we”) za nie­wie­le po­nad dwa mi­lio­ny fran­ków trzem „uczci­wym oby­wa­te­lom” z nie­da­le­kie­go Mâcon. Je­den z nich – nie­ja­ki pan Ge­mil­lon, udo­wod­nił w oczach Re­pu­bli­ki swo­ją „uczci­wość”, zrzu­ca­jąc su­tan­nę. Inny zaś z na­byw­ców słyn­nej ba­zy­li­ki – pan Ba­to­nard, ku­piec win­ny – skło­nił lo­kal­ne wła­dze do zgo­dy na taką cenę sprze­da­ży, ofe­ru­jąc ła­pów­kę w po­sta­ci wina war­te­go sie­dem ty­się­cy fran­ków.

„Uczci­wi oby­wa­te­le” po­trak­to­wa­li wspa­nia­łą ba­zy­li­kę jako do­cho­do­wy ka­mie­nio­łom, miej­sce po­zy­ski­wa­nia so­lid­ne­go ma­te­ria­łu bu­dow­la­ne­go sprze­da­wa­ne­go z zy­skiem (przede wszyst­kim lo­kal­nym od­bior­com). W cią­gu kil­ku lat nie­gdyś naj­więk­sza ba­zy­li­ka za­chod­nie­go świa­ta zo­sta­ła ro­ze­bra­na do fun­da­men­tów. Dzwo­ny z ba­zy­li­ki, po­cho­dzą­ce z XII wie­ku, dar ce­sa­rzo­wej Ma­tyl­dy (żony ce­sa­rza Hen­ry­ka V, a na­stęp­nie hra­bi­ny An­de­ga­we­nii) zo­sta­ły prze­to­pio­ne na ar­ma­ty. Tak za­koń­czy­ła się nie­mal dzie­więć­set­let­nia hi­sto­ria opac­twa.

Trud­no zna­leźć w no­wo­żyt­nej Eu­ro­pie rów­nie dra­ma­tycz­ny przy­kład kul­tu­ro­we­go wan­da­li­zmu, ja­kim było znisz­cze­nie ba­zy­li­ki w Clu­ny. Po­dob­no Na­po­le­on Bo­na­par­te już jako ce­sarz Fran­cu­zów, prze­jeż­dża­jąc przez Bur­gun­dię, od­ma­wiał od­wie­dzin w Clu­ny, nie chcąc spo­ty­kać się z „bar­ba­rzyń­ca­mi”, któ­rzy do­zwo­li­li na taką de­wa­sta­cję. Ale to tyl­ko le­gen­da. Do Pa­ry­ża już w 1800 roku do­cho­dzi­ły wie­ści o do­ko­nu­ją­cych się w Clu­ny znisz­cze­niach (ra­por­to­wał o tym pa­ry­ski hi­sto­ryk sztu­ki A. Le­no­ir, któ­ry udał się do Bur­gun­dii), ale za­rów­no Pierw­szy Kon­sul, jak i póź­niej ce­sarz Fran­cu­zów nie uczy­nił nic, by po­wstrzy­mać wan­da­lizm. Za­koń­czył się on do­pie­ro w 1820 roku, ale już wów­czas z ba­zy­li­ki nie po­zo­stał nie­mal ślad.

Dzi­siaj, prze­cha­dza­jąc się uli­ca­mi kil­ku­ty­sięcz­ne­go mia­stecz­ka Clu­ny, nie­jed­no­krot­nie na ścia­nach do­mów moż­na od­na­leźć mo­ty­wy her­bo­we lub re­lie­fy ro­ślin­ne. Nie­chyb­ny do­wód na to, że dom zo­stał zbu­do­wa­ny z ma­te­ria­łu po­zy­ska­ne­go z lo­kal­ne­go „ka­mie­nio­ło­mu”. Nie­przy­pad­ko­wo głów­na uli­ca w mie­ście, w któ­rym co rusz wi­dać tego typu świa­dec­twa, na­zy­wa­na jest rów­nież la rue sce­le­ra­te – uli­cą łaj­dac­ką. Obec­nie Clu­ny – jak na­pi­sał je­den z bry­tyj­skich au­to­rów – to „pu­sta musz­la wy­peł­nia­na przez wiatr i na­szą cie­ka­wość, co tu­taj kie­dyś ist­nia­ło” (E. Mul­lins).

Od wspa­nia­ło­ści naj­więk­szych świą­tyń chrze­ści­jań­stwa po nę­dzę ruin i przy­gnę­bia­ją­cy sta­tus mu­zeum – oto wspól­na dro­ga, któ­rą prze­szły Ha­gia So­phia i Clu­ny, Wschód i Za­chód. Za­ata­ko­wa­ne zo­sta­ły w róż­nym cza­sie przez dwie fale bar­ba­rzyń­ców – mu­zuł­ma­nów i re­wo­lu­cjo­ni­stów. A po­nie­waż dla wie­lu – na Wscho­dzie i na Za­cho­dzie – „lu­dzie ci byli ja­kimś roz­wią­za­niem” (by raz jesz­cze za­cy­to­wać tu Ka­wa­fi­sa), Clu­ny to cią­gle ru­iny, a Ha­gia So­phia jest wiel­kim mu­zeum. Los tych wspa­nia­łych świą­tyń przy­po­mi­na rów­nież o tym, że nic nie jest dane raz na za­wsze, albo, jak mówi św. Pa­weł: „Niech ten, któ­ry stoi, ba­czy, by nie upadł”. Ale prze­cież pa­mięć o wiel­kiej prze­szło­ści nie wy­ga­sła zu­peł­nie. Nie sły­chać co praw­da gło­sów na Za­cho­dzie, do­ma­ga­ją­cych się re­kon­struk­cji wiel­kiej ba­zy­li­ki klu­niac­kiej, zwłasz­cza w cza­sie, gdy ist­nie­ją­cym do tej pory wiel­kim świą­ty­niom gro­zi za­mia­na w klu­by noc­ne (vide Ho­lan­dia). Jed­nak już w wy­pad­ku Ha­gii So­phii, co rusz – i to nie tyl­ko wśród pra­wo­sław­nych Gre­ków – po­ja­wia­ją się gło­sy do­ma­ga­ją­ce się od­da­nia ba­zy­li­ki chrze­ści­ja­nom (ostat­nio do gło­sów tych do­łą­czył pro­fe­sor Do­nald He­inz z uni­wer­sy­te­tu w Chi­ca­go). Rząd w An­ka­rze jed­nak może być spo­koj­ny. Zwrot ba­zy­li­ki wy­znaw­com Chry­stu­sa z pew­no­ścią nie bę­dzie wy­zna­czo­ny przez Ko­mi­sję Eu­ro­pej­ską jako je­den z wa­run­ków ak­ce­sji Tur­cji do UE.

Sa­int–De­nis:wiel­kość i dra­mat kró­lew­skie­go opac­twa

Trzech Dio­ni­zych i jed­no opac­two

Świę­ty Dio­ni­zy (Sa­int De­nis) był jed­nym z apo­sto­łów znaj­du­ją cej się pod rzym­skim pa­no­wa­niem Ga­lii. Wy­sła­ny za Alpy przez pa­pie­ża Fa­bia­na po­niósł śmierć mę­czeń­ską przez ścię­cie w okre­sie prze­śla­do­wań chrze­ści­jan za pa­no­wa­nia ce­sa­rza De­cju­sza (249–251). Miej­scem mę­czeń­stwa, a jed­no­cze­śnie miej­scem po­chów­ku mę­czen­ni­ka była miej­sco­wość Ca­tul­lia­cum, po­ło­żo­na nie­opo­dal Pa­ry­ża. Kult re­li­kwii świę­te­go Dio­ni­ze­go roz­po­czął się za­raz po jego śmier­ci i do­cze­kał upad­ku wła­dzy ce­sar­skie­go Rzy­mu nad Ga­lią oraz przy­ję­cia ka­to­li­cy­zmu przez Chlo­dwi­ga (496 r.), kró­la Fran­ków, pierw­sze­go ka­to­lic­kie­go wład­cy z fran­kij­skiej dy­na­stii Me­ro­win­gów. Ca­tul­lia­cum prze­obra­ża się w tym cza­sie w Sa­int–De­nis.

W okre­sie pa­no­wa­nia wład­ców fran­kij­skich – za­rów­no za Me­ro­win­gów, a jesz­cze bar­dziej w okre­sie pa­no­wa­nia dy­na­stii Ka­ro­lin­gów – ro­śnie kult świę­te­go Dio­ni­ze­go jako jed­ne­go z naj­waż­niej­szych pa­tro­nów Fran­cji (ści­ślej: kró­le­stwa fran­kij­skie­go), w na­tu­ral­ny spo­sób zo­gni­sko­wa­ny wo­kół pod­pa­ry­skie­go Sa­int–De­nis, w któ­rym zo­sta­ły przed wie­ka­mi zło­żo­ne re­li­kwie mę­czen­ni­ka. Ich stró­ża­mi są osa­dze­ni tam przez fran­kij­skich wład­ców be­ne­dyk­ty­ni. Wy­da­rze­nie to jest jed­nym z prze­ja­wów ist­nie­ją­ce­go już w tym okre­sie (VIII–IX w.) ści­słe­go związ­ku mię­dzy mo­nar­chią fran­cu­ską (fran­kij­ską) a Sa­int–De­nis. Jed­nym, ale nie je­dy­nym.

Od cza­sów Me­ro­win­gów, a kon­kret­nie od kró­la Da­go­ber­ta (pa­nu­ją­ce­go w VI w. jed­ne­go z na­stęp­ców Chlo­dwi­ga), ży­cze­niem ko­lej­nych kró­lów fran­kij­skich, a po­tem fran­cu­skich, było by­cie po­cho­wa­nym „u boku św. Dio­ni­ze­go”. Opac­two Sa­int–De­nis sta­je się w ten spo­sób ofi­cjal­ną ne­kro­po­lią kró­lów Fran­cji. Tra­dy­cja ta trwa­ła aż do po­cząt­ku XIX wie­ku. Ostat­nim wład­cą Fran­cji tam po­cho­wa­nym był Lu­dwik XVIII, brat zgi­lo­ty­no­wa­ne­go Lu­dwi­ka XVI. Tra­dy­cja dłu­ga, ale prze­rwa­na tra­gicz­ny­mi wy­da­rze­nia­mi re­wo­lu­cji fran­cu­skiej – tra­gicz­ny­mi za­rów­no dla mo­nar­chii, jak i dla opac­twa.

W kro­ni­kach z okre­su ka­ro­liń­skie­go opac­two Sa­int–De­nis na­zy­wa­ne jest „mat­ką ko­ścio­łów fran­cu­skich”, „ko­ro­ną Kró­le­stwa”. Ko­lej­ni wład­cy za­nim spo­czną apud Sanc­ti Dio­ni­sii są hoj­ny­mi do­na­to­ra­mi. Jed­nym z naj­bar­dziej ła­ska­wych pod tym wzglę­dem był wnuk Ka­ro­la Wiel­kie­go, ce­sarz Ka­rol Łysy. Da­ro­wał on opac­twu wspa­nia­ły zło­ty oł­tarz oraz dro­go­cen­ne re­li­kwie Męki Pań­skiej – gwóźdź z Krzy­ża Świę­te­go oraz frag­ment Ko­ro­ny Cier­nio­wej. Jego da­rem był prze­cho­wy­wa­ny w Sa­int–De­nis aż do cza­sów re­wo­lu­cji fran­cu­skiej oka­za­ły, wy­ko­na­ny ze zło­ta krzyż (tzw. krzyż Eli­giu­sza, wy­ko­na­ny w VII w.), z po­wo­du swo­jej wspa­nia­ło­ści opi­sy­wa­ny jako au­ri­fex pe­ri­tis­si­mus.

W okre­sie fran­kij­skim w kon­tek­ście dzie­jów kul­tu świę­te­go Dio­ni­ze­go do­szło do jesz­cze jed­ne­go, bar­dzo zna­czą­ce­go wy­da­rze­nia. Cho­dzi o iden­ty­fi­ka­cję (myl­ną) rzym­skie­go mę­czen­ni­ka z III wie­ku, czy­li wspo­mnia­ne­go na po­cząt­ku św. Dio­ni­ze­go, pierw­sze­go bi­sku­pa Pa­ry­ża za­mę­czo­ne­go w okre­sie pa­no­wa­nia ce­sa­rza De­cju­sza (III w.) ze wspo­mi­na­nym w „Dzie­jach Apo­stol­skich” in­nym świę­tym Dio­ni­zym, tzw. Dio­ni­zym Are­opa­gi­tą – uczniem św. Paw­ła Apo­sto­ła i – zgod­nie z tra­dy­cją – bi­sku­pem Aten. Do­dat­ko­wo zaś w IX wie­ku ucze­ni kro­ni­ka­rze i teo­lo­go­wie ka­ro­liń­scy przy­pi­sa­li (cał­kiem nie­słusz­nie) temu wła­śnie św. Dio­ni­ze­mu Are­opa­gi­cie au­tor­stwo trak­ta­tów mi­stycz­no–teo­lo­gicz­nych utrzy­ma­nych w du­chu fi­lo­zo­fii neo­pla­toń­skiej, któ­re w tym stu­le­ciu za po­śred­nic­twem Kon­stan­ty­no­po­la do­tar­ły na Za­chód. Ła­ciń­skie prze­kła­dy dzieł owe­go Pseu­do– Dio­ni­ze­go Are­opa­gi­ty, w rze­czy­wi­sto­ści ży­ją­ce­go na prze­ło­mie V i VI wie­ku, po prze­ło­że­niu ich na ła­ci­nę w po­ło­wie IX wie­ku (jed­nym z wy­bit­nych trans­la­to­rów, a jed­no­cze­śnie po­pu­la­ry­za­to­rów tych trak­ta­tów był Jan Szkot Eriu­ge­na) cie­szy­ły się przez ko­lej­ne stu­le­cia nie­słab­ną­cą po­pu­lar­no­ścią wśród teo­lo­gów za­chod­niej chri­stia­ni­tas. Naj­waż­niej­sze z tych trak­ta­tów: O imio­nach Bo­skich, O hie­rar­chii nie­bie­skiej, O hie­rar­chii ko­ściel­nej oraz Teo­lo­gia mi­stycz­na, ode­gra­ły tak­że nie­po­śled­nią rolę w hi­sto­rii be­ne­dyk­tyń­skie­go opac­twa w Sa­int– De­nis, po­dob­nie jak złą­cze­nie w jed­ną oso­bę trzech róż­nych po­sta­ci (bi­sku­pa Pa­ry­ża, bi­sku­pa Aten i Pseu­do–Dio­ni­ze­go Are­opa­gi­ty).

Jak król Fran­cji stał się wa­sa­lem św. Dio­ni­ze­go

Jak pi­sze Otto von Sim­son, ba­dacz po­cząt­ków sztu­ki go­tyc­kiej: „W pierw­szej po­ło­wie XII wie­ku Sa­int–De­nis sta­ło się ba­stio­nem po­li­ty­ki domu kró­lew­skie­go; stąd bra­ła po­czą­tek idea mo­nar­chii chrze­ści­jań­skiej, któ­ra ugrun­to­wa­ła prze­wa­gę Ka­pe­tyn­gów we Fran­cji, a w sen­sie ide­olo­gicz­nym – w ca­łej Eu­ro­pie”. Rzecz ja­sna to nie be­ne­dyk­ty­ni z Sa­int–De­nis jako pierw­si mó­wi­li o kró­lu jako Bo­żym po­ma­zań­cu. Nie­miec­ki hi­sto­ryk ma jed­nak ra­cję w czym in­nym. Rze­czy­wi­ście u pro­gu XII wie­ku po raz ko­lej­ny uwi­docz­nia się ści­sły zwią­zek mię­dzy opac­twem Sa­int–De­nis a mo­nar­chią fran­cu­ską, tym ra­zem ka­pe­tyń­ską.

Sym­bo­licz­ne pod tym wzglę­dem wy­da­rze­nie do­ko­na­ło się w 1124 roku, gdy król Fran­cji Lu­dwik VI przed uda­niem się na woj­nę z ce­sa­rzem rzym­skim (i kró­lem nie­miec­kim) Hen­ry­kiem V, wo­bec ca­łe­go swo­je­go dwo­ru i ry­cer­stwa przy­jął na klęcz­kach z rąk opa­ta Sa­int–De­nisve­xil­liumSanc­ti Dio­ni­sii – sztan­dar świę­te­go Dio­ni­ze­go. Cho­rą­giew utoż­sa­mia­na była zresz­tą z le­gen­dar­ną, wspo­mi­na­ną w Pie­śni o Ro­lan­dzie, cho­rą­gwią Ka­ro­la Wiel­kie­go, Ori­flam­me. Sa­int– De­nis było tym miej­scem, w któ­rym w pierw­szej po­ło­wie XII wie­ku do­szło do sku­tecz­ne­go „za­anek­to­wa­nia przez Ka­pe­tyn­gów tra­dy­cji ka­ro­liń­skiej, któ­ra po­wra­ca­ła tu do swo­ich źró­deł: na rów­ni­nę fran­cu­ską” (Geo­r­ges Duby).

Do­ko­nu­jąc tego aktu przy­ję­cia z rąk opa­ta Sa­int–De­nis cho­rą­gwi świę­te­go Dio­ni­ze­go, król Fran­cji ofi­cjal­nie stał się len­ni­kiem tego „oso­bli­we­go po Bogu pro­tek­to­ra Kró­le­stwa” – jak w jed­nym ze swo­ich do­ku­men­tów na­zy­wał apo­sto­ła Ga­lii król Lu­dwik VI. Wy­jąt­ko­wa po­zy­cja opac­twa Sa­int–De­nis w Kró­le­stwie Fran­cji (okre­śla­ne­go przez tego sa­me­go Ka­pe­tyn­ga mia­nem ca­put re­gni no­stri – gło­wy na­sze­go Kró­le­stwa) w pierw­szej po­ło­wie XII wie­ku uwi­docz­nia się nie tyl­ko w tym fak­cie. Lu­dwik VI – wa­sal św. Dio­ni­ze­go – krót­ko przed swo­ją śmier­cią w 1137 roku zło­żył w Sa­int–De­nis swo­je in­sy­gnia ko­ro­na­cyj­ne. Po­cząw­szy od pa­no­wa­nia jego wnu­ka Fi­li­pa Au­gu­sta zwy­cza­jem sta­ło się, że za­raz po uro­czy­stej ko­ro­na­cji w Re­ims nowy król Fran­cji skła­dał swo­ją ko­ro­nę w słyn­nym opac­twie u re­li­kwii pa­tro­na Kró­le­stwa.

W XII wie­ku be­ne­dyk­ty­ni z Sa­int–De­nis cie­szą się sta­tu­sem „opac­twa kró­lew­skie­go”, bę­dą­ce­go pod szcze­gól­ną opie­ką ka­pe­tyń­skiej mo­nar­chii. Sy­tu­acja ta znaj­du­je rów­nież swój wy­raz w przy­wi­le­jach na­tu­ry eko­no­micz­nej. Już Lu­dwik VI nadał opac­twu waż­ny przy­wi­lej, po­le­ga­ją­cy na moż­li­wo­ści czer­pa­nia do­cho­dów z co­rocz­ne­go jar­mar­ku win­ne­go (zwa­ne­go Len­dit).

Su­ger – mnich, opat, re­gent Kró­le­stwa

W pierw­szej po­ło­wie XII wie­ku Kró­le­stwo Fran­cji to kraj, któ­rym rzą­dzą Ka­pe­tyn­go­wie i „sy­no­wie św. Be­ne­dyk­ta”. To czas apo­geum roz­ro­stu wspa­nia­łej kon­gre­ga­cji klu­niac­kiej, epo­ka, któ­ra jest świad­kiem du­cho­wej i in­te­lek­tu­al­nej mocy pły­ną­cej od Dok­to­ra Mio­do­uste­go – św. Ber­nar­da z Cla­irvaux, jed­ne­go z wiel­kich od­no­wi­cie­li tra­dy­cji be­ne­dyk­tyń­skiej du­cho­wo­ści (tym bo­wiem był za­kon cy­ster­sów); to wresz­cie czas rzą­dów opac­kich w Sa­int–De­nis Su­ge­ra.

Su­ger zo­stał opa­tem w Sa­int–De­nis w 1122 roku. Od dzie­ciń­stwa przy­jaź­nił się z przy­szłym kró­lem Fran­cji Lu­dwi­kiem VI (przez ja­kiś czas na­wet ra­zem się wy­cho­wy­wa­li). Ta dłu­go­let­nia zna­jo­mość za­owo­co­wa­ła wiel­kim za­ufa­niem, ja­kie wo­bec Su­ge­ra oka­zy­wał Lu­dwik VI, trak­tu­jąc go nie tyl­ko jako swo­je­go naj­waż­niej­sze­go do­rad­cę w spra­wach du­cho­wych, ale rów­nie uważ­nie słu­cha­jąc jego gło­su w ma­te­riach po­li­tycz­nych. Ta­kie było tło słyn­ne­go zjaz­du w Sa­int– De­nis w 1124 roku, któ­ry gdy­by nie sil­na po­zy­cja Su­ge­ra na dwo­rze Ka­pe­tyn­gów, miał­by zu­peł­nie inny prze­bieg.

Po śmier­ci Lu­dwi­ka VI w 1137 roku po­zy­cja Su­ge­ra nie ule­gła za­chwia­niu. Rów­nież Lu­dwik VII da­rzył opa­ta wiel­ką es­ty­mą. Gdy w 1147 roku król Fran­cji „wziął krzyż” i na we­zwa­nie wiel­kie­go cy­ster­sa (św. Ber­nar­da z Cla­irvaux) udał się z dru­gą wy­pra­wą krzy­żo­wą do Zie­mi Świę­tej, na re­gen­ta Kró­le­stwa zo­stał wy­zna­czo­ny inny wiel­ki mnich – opat Su­ger z Sa­int–De­nis. Ten ostat­ni na­le­żał zresz­tą do gro­na wiel­kich en­tu­zja­stów zbroj­nych piel­grzy­mek. Po nie­po­wo­dze­niu dru­giej kru­cja­ty przy­mie­rzał się do pod­ję­cia przy­go­to­wań w celu zor­ga­ni­zo­wa­nia ko­lej­nej wy­pra­wy. Nie zdą­żył tego uczy­nić, jed­nak wpływ idei kru­cja­to­wej zo­stał utrwa­lo­ny w opusvi­tae Su­ge­ra, naj­wy­bit­niej­szym jego przed­się­wzię­ciu – ja­kim było roz­po­czę­cie w la­tach 1135–1144 prze­bu­do­wy ko­ścio­ła opac­kie­go w Sa­int–De­nis. Dzie­ło to było wiel­ką syn­te­zą teo­lo­gii, po­li­ty­ki i sztu­ki. Jak pi­sze Geo­r­ges Duby, tam, w Sa­int–De­nis, „z woli jed­ne­go czło­wie­ka, Su­ge­ra”, na­ro­dzi­ła się ar­chi­tek­tu­ra go­tyc­ka.

Po­dob­nie jak współ­cze­śni mu wiel­cy opa­ci z Clu­ny, rów­nież Su­ger uwa­żał, że Boży Kult, któ­re­go szczy­tem jest Naj­święt­sza Ofia­ra, wy­ma­ga naj­więk­sze­go pięk­na. Praw­da i Pięk­no mu­szą iść w pa­rze. Nie było dla nie­go nic bar­dziej ob­ce­go jak teza – jak­że upo­wszech­nio­na od po­ło­wy XX wie­ku – ja­ko­by brzy­do­ta i pry­mi­ty­wizm były zna­mie­niem „ewan­ge­licz­nej pro­sto­ty”. Jak pi­sał opat z Sa­int–De­nis w jed­nym ze swo­ich trak­ta­tów: „Co do mnie oświad­czam, iż wy­da­ło mi się słusz­ne, aby wszyst­ko, co tyl­ko jest naj­cen­niej­sze­go, słu­ży­ło ce­le­bro­wa­niu Eu­cha­ry­stii Świę­tej […] o ileż bar­dziej przy­stoi uży­wać na­czyń ze zło­ta, szla­chet­nych ka­mie­ni i wszyst­kie­go, co ucho­dzi za cen­ne wśród stwo­rze­nia, kie­dy mamy przy­jąć w nie krew Je­zu­sa Chry­stu­sa. Ci, co nas kry­ty­ku­ją, twier­dzą, iż do skła­da­nia ofia­ry wy­star­czy świę­tość du­szy, czy­stość my­śli i wier­ność in­ten­cji, i zga­dza­my się, że w isto­cie to wła­śnie li­czy się przede wszyst­kim. Stwier­dza­my jed­nak rów­nież, iż ze­wnętrz­ne ozdo­by na­czyń świę­tych tak­że na­le­żą do po­słu­gi, a już szcze­gól­nie do po­słu­gi w Ofie­rze Świę­tej, któ­rą na­le­ży spra­wo­wać w ca­łej czy­sto­ści we­wnętrz­nej, w ca­łej szla­chet­no­ści ze­wnętrz­nej”.

Su­ger był po­nad­to za­fa­scy­no­wa­ny pi­sma­mi Pseu­do–Dio­ni­ze­go Are­opa­gi­ty, a zwłasz­cza za­war­tą w nich teo­lo­gią świa­tła. Jed­nym z jej wiel­kich ko­men­ta­to­rów był przy­ja­ciel Su­ge­ra, je­den z naj­więk­szych teo­lo­gów zwią­za­nych z tzw. dwu­na­sto­wiecz­nym re­ne­san­sem, Hugo od św. Wik­to­ra. W naj­więk­szym skró­cie owa teo­lo­gia dio­ni­zyj­ska (przy­po­mnij­my, „obu­do­wa­na” fi­lo­zo­fią neo­pla­toń­ską) na­ucza­ła, że Bóg jest świa­tłem. Stwo­rze­nie jest otrzy­mu­je, a za­ra­zem par­ty­cy­pu­je, w tym Bo­skim świe­tle. Jest to uczest­nic­two po­wszech­ne, ale nie rów­ne. Świat stwo­rzo­ny (za­rów­no wi­dzial­ny, jak i nie­wi­dzial­ny) ma swo­ją, usta­no­wio­ną przez Boga hie­rar­chię. Stwo­rze­nia umiesz­czo­ne w niej wy­żej le­piej od­bi­ja­ją Boże świa­tło. Od­bi­ja­nie tego nad­przy­ro­dzo­ne­go świa­tła jest jed­no­cze­śnie ak­tem po­wro­tu stwo­rze­nia do swe­go Stwór­cy. Jak pi­sze fran­cu­ski hi­sto­ryk: „Ta kon­cep­cja jest klu­czem do no­wej sztu­ki, do sztu­ki Fran­cji, któ­rej wznie­sio­ny przez Su­ge­ra ko­ściół opac­ki jest wzo­rem. Jest to sztu­ka bla­sków i piel­grzy­mo­wa­nia świa­tła” (G. Duby).

Wspa­nia­ła syn­te­za

Pra­ce nad prze­bu­do­wą świą­ty­ni po­cho­dzą­cej jesz­cze z cza­sów ka­ro­liń­skich Su­ger roz­po­czął od przed­sion­ka i wej­ścia (zgod­nie z tra­dy­cją ar­chi­tek­tu­ry chrze­ści­jań­skiej umiesz­czo­nych od stro­ny za­chod­niej). Zo­sta­ły wznie­sio­ne dwie wie­że i trzy nowe por­ta­le. Naj­waż­niej­sze jed­nak pra­ce trwa­ły mię­dzy ro­kiem 1140 a 1144, gdy przy­stą­pio­no do prze­bu­do­wy chó­ru. W tym cza­sie pre­zbi­te­rium otrzy­mu­je kon­struk­cję krzy­żo­wo–że­bro­wą i jest oto­czo­ne wień­cem dzie­wię­ciu ka­plic, któ­rych naj­waż­niej­szym ele­men­tem były wi­tra­że. Efekt był taki, „iż cały ko­ściół za­ja­śniał cu­dow­nym, nie­usta­ją­cym bla­skiem spły­wa­ją­cym z okien, jak żad­ne peł­nych świa­tła”. Tak utrwa­lo­no w ka­mie­niu teo­lo­gię świa­tła Pseu­do–Dio­ni­ze­go Are­opa­gi­ty. Jak pi­sał jego su­mien­ny czy­tel­nik opat Su­ger: „Szla­chet­ne dzie­ło ja­śnie­je, lecz ja­śnie­je szla­chet­nie; nie­chaj oświe­ca umy­sły i praw­dzi­wy­mi świa­tła­mi pro­wa­dzi je do praw­dzi­we­go świa­tła, do któ­re­go Chry­stus jest praw­dzi­wy­mi drzwia­mi”.

Wiel­kość dzie­ła, któ­re za­po­cząt­ko­wał opat Su­ger nie po­le­ga­ła na ory­gi­nal­no­ści (skle­pie­nia krzy­żo­wo–że­bro­we czy wi­tra­że zna­no już wcze­śniej – choć­by w krę­gu sztu­ki mo­zel­skiej), ale na syn­te­zie, umie­jęt­nym po­łą­cze­niu. I to nie tyl­ko łą­cze­niu roz­ma­itych nur­tów ist­nie­ją­cych w ar­chi­tek­tu­rze sa­kral­nej. Syn­te­za Su­ge­ra obej­mo­wa­ła, jak pod­kre­śla­li­śmy, o wie­le wię­cej. W jej za­się­gu była bo­wiem rów­nież teo­lo­gia. Nie tyl­ko wspo­mnia­na teo­lo­gia świa­tła z krę­gu neo­pla­toń­skie­go.

Ba­zy­li­ka bu­do­wa­na przez Su­ge­ra nie tyl­ko była teo­lo­gią wszech­mo­cy Bo­żej, któ­rą tak do­bit­nie uka­zy­wa­ła sztu­ka ro­mań­ska. Jak zwra­ca uwa­gę przy­wo­ła­ny już tu­taj G. Duby w tym wy­pad­ku cho­dzi o wie­le bar­dziej o teo­lo­gię Wcie­le­nia: „Dzie­ło Su­ge­ra wzbo­ga­ca się w ten spo­sób o jesz­cze je­den wy­miar: ludz­ki, wy­miar czło­wie­ka, któ­re­go prze­nik­nę­ło świa­tło”. W tym aspek­cie, jak zwra­ca uwa­gę ten sam ba­dacz, moż­na do­strzec w ar­chi­tek­to­nicz­no–teo­lo­gicz­nej syn­te­zie Su­ge­ra zwią­zek z ideą kru­cja­to­wą, wszak jak pod­kre­śla fran­cu­ski me­die­wi­sta: „Wy­pra­wa krzy­żo­wa była nie czym in­nym jak kon­kret­nym, do­ty­kal­nym od­kry­wa­niem, w Be­tle­jem, na Gó­rze Oliw­nej, u stud­ni Ja­ku­bo­wej, bo­że­go czło­wie­czeń­stwa”.

Sko­ro teo­lo­gia Wcie­le­nia, to wzrok i umysł wier­nych nie­uchron­nie na­le­ża­ło kie­ro­wać ku ziem­skiej Mat­ce Syna Bo­że­go. W cen­trum iko­no­gra­fii wi­tra­żo­wej ba­zy­li­ki prze­bu­do­wy­wa­nej przez Su­ge­ra zna­la­zły się sce­ny z ży­cia Mat­ki Bo­żej, po­cząw­szy od Zwia­sto­wa­nia i Na­wie­dze­nia św. Elż­bie­ty.

Jed­nak w cen­trum wszyst­kie­go jest Krzyż, we­dle słów sa­me­go Su­ge­ra „ży­cio­daj­ny krzyż, przy­no­szą­ce zdro­wie ve­xi­lium wiecz­ne­go zwy­cię­stwa Zba­wi­cie­la”, ale tak­że znak krzy­żow­ców. Krzyż Su­ge­ra umiesz­czo­ny przed głów­nym oł­ta­rzem ba­zy­li­ki był kru­cy­fik­sem – co tak­że było zna­mie­niem no­we­go uję­cia teo­lo­gii w ar­chi­tek­tu­rze sa­kral­nej. Cały ze zło­ta, ozdo­bio­ny 17 ema­lio­wa­ny­mi płyt­ka­mi, przed­sta­wia­ją­cy­mi w 68 sce­nach „hi­sto­rię Zba­wi­cie­la wraz z umiesz­czo­ny­mi świa­dec­twa­mi ale­go­rii ze Sta­re­go Te­sta­men­tu” (Su­ger). Był im­po­nu­ją­cy. Jego wy­so­kość mie­rzo­na od pod­sta­wy, na któ­rą skła­dał się pie­de­stał wraz z pod­trzy­mu­ją­cym kwa­dra­to­wym fi­la­rem, wy­no­si­ła po­nad 20 stóp. Dys­po­nu­je­my tyl­ko opi­sem tego wspa­nia­łe­go dzie­ła sztu­ki, bo­wiem krzyż Su­ge­ra wraz z dużą czę­ścią skarb­ca klasz­tor­ne­go zo­stał znisz­czo­ny przez pro­te­stan­tów w cza­sie fran­cu­skich wo­jen re­li­gij­nych w XVI wie­ku. Wspa­nia­łe­go kru­cy­fik­su nie ura­to­wa­ła klą­twa na­ło­żo­na na przy­szłych wan­da­li przez pa­pie­ża Eu­ge­niu­sza III, któ­ry w 1147 roku prze­by­wał w Sa­int–De­nis, by do­ko­nać kon­se­kra­cji no­we­go chó­ru ba­zy­li­ki. Jak skru­pu­lat­nie od­no­to­wał opat Su­ger: „Pu­blicz­nie w obec­no­ści wszyst­kich, przy­się­ga­jąc na miecz św. Pio­tra i Świę­te­go Du­cha, rzu­cił on klą­twę na tego, kto by po­wa­żył się okraść to miej­sce lub w swej zu­chwa­łej lek­ko­myśl­no­ści, pod­niósł­by nań dłoń; roz­ka­za­li­śmy tedy, by klą­twa wy­ry­ta zo­sta­ła u stóp krzy­ża”.

Świa­tło od­bi­ja­ją nowe skle­pie­nia, ro­ze­ty i wi­tra­że. Ale rów­nież zło­to i ka­mie­nie szla­chet­ne. W śre­dnio­wie­czu moż­na mó­wić nie­mal o teo­lo­gii ka­mie­ni szla­chet­nych. Dłu­ga to tra­dy­cja, się­ga­ją­ca apo­ka­lip­tycz­nej wi­zji No­we­go Je­ru­za­lem, któ­re­go mury były wy­sa­dza­ne ka­mie­nia­mi szla­chet­ny­mi, po­przez na­ucza­nia Oj­ców i Dok­to­rów Ko­ścio­ła o ka­mie­niach szla­chet­nych sym­bo­li­zu­ją­cych cno­ty i przy­mio­ty chrze­ści­jań­skie. To tak­że szu­ka­nie in­spi­ra­cji, cze­go Su­ger nie ukry­wał, w wy­stro­ju naj­wspa­nial­szej wów­czas świą­ty­ni chrze­ści­jań­skie­go świa­ta – ba­zy­li­ki Ha­gia So­phia w Kon­stan­ty­no­po­lu. Naj­śwież­sze wia­do­mo­ści o niej przy­wo­zi­li na Za­chód po­wra­ca­ją­cy ze zbroj­nych piel­grzy­mek krzy­żow­cy.

Całe stro­ni­ce swo­ich trak­ta­tów opat Su­ger po­świę­cił wy­li­cza­niu dro­go­cen­nych ka­mie­ni zdo­bią­cych na­czy­nia li­tur­gicz­ne, któ­re dzię­ki nie­mu zna­la­zły się w skarb­cu klasz­tor­nym, wszak – jak pi­sał – „urok wie­lo­barw­nych ka­mie­ni szla­chet­nych” ma prze­no­sić „na dro­gę roz­my­ślań nad roz­ma­ito­ścią cnót świę­tych”. W tym sa­mym celu zło­ty oł­tarz głów­ny przy­kry­ty zło­tym ob­ru­sem ce­sa­rza Ka­ro­la Ły­se­go, zo­stał wzbo­ga­co­ny przez Su­ge­ra przy­kry­ciem skła­da­ją­cym się z trzech zło­tych pan­ne­au.

Wiel­ki dra­mat kró­lów

Tak po­wsta­wa­ła go­tyc­ka od­po­wiedź na wspa­nia­łość Ha­gii So­phii. Wspa­nia­łość jed­nej i dru­giej na­le­ży do prze­szło­ści. Ba­zy­li­kę w Sa­int–De­nis – po­dob­nie jak wie­le zna­ko­mi­tych przy­kła­dów ka­to­lic­kiej ar­chi­tek­tu­ry sa­kral­nej we Fran­cji – bo­le­śnie do­tknę­ły dwie re­wo­lu­cje, któ­re na­wie­dzi­ły ten kraj: re­for­ma­cja w XVI wie­ku oraz re­wo­lu­cja roz­po­czę­ta w 1789 roku. Jak już za­zna­cza­li­śmy, w cza­sie wo­jen re­li­gij­nych prze­ta­cza­ją­cych się przez Fran­cję w XVI wie­ku ba­zy­li­ka i jej skar­biec zo­sta­ły złu­pio­ne przez hu­ge­no­tów. Jed­nak praw­dzi­wą ka­ta­stro­fą oka­za­ła się dla Sa­int–De­nis re­wo­lu­cja fran­cu­ska. Ra­bu­sie po­now­nie za­in­te­re­so­wa­li się za­war­to­ścią skarb­ca. Gdy­byż na tym się skoń­czy­ło.

W 1793 roku do­szło do po­dwój­nej eg­ze­ku­cji mo­nar­chii fran­cu­skiej. Raz 21 stycz­nia 1793 roku, gdy zgi­lo­ty­no­wa­no kró­la Lu­dwi­ka XVI. Po raz dru­gi, gdy mo­tłoch wdarł się do ne­kro­po­lii kró­lów Fran­cji w Sa­int–De­nis i roz­po­czął sys­te­ma­tycz­ne bez­czesz­cze­nie kró­lew­skich gro­bow­ców. Wszyst­kie szcząt­ki kró­lew­skie – po­cząw­szy od Me­ro­win­gów, a skoń­czyw­szy na Bur­bo­nach – zo­sta­ły wy­wa­lo­ne na śmiet­nik (był je­den wy­ją­tek – „lud” nie zna­lazł szcząt­ków świę­te­go kró­la Lu­dwi­ka IX).

Ten nie­spo­ty­ka­ny akt bar­ba­rzyń­stwa, któ­re­go wstrzą­sa­ją­cy opis po­zo­sta­wił Jean Ra­spa­il w swo­jej po­wie­ści Sire, po­zo­sta­wił śla­dy na­wet po stu la­tach. W 1890 roku, po swo­ich od­wie­dzi­nach w Sa­int– De­nis, Sta­ni­sław Wy­spiań­ski, na­wią­zu­jąc do tra­gicz­nych wy­da­rzeń 1793 roku, pi­sał do Lu­cja­na Ry­dla: „Przy­glą­dasz się do­oko­ła jak­by cią­gle de­ko­ra­cji te­atral­nej owe­go wiel­kie­go dra­ma­tu kró­lów. Na­le­ży so­bie wy­obra­zić tę tłusz­czę wpa­da­ją­cą za­kłó­cić ten spo­kój, roz­be­stwio­ną na tę po­wa­gę, dy­szą­cą dru­zgo­tać ka­mien­ne wi­ze­run­ki wład­ców”.

Dzi­siaj pod­pa­ry­ska gmi­na Sa­int–De­nis jest od lat rzą­dzo­na przez le­wi­cę (ko­mu­ni­ści i so­cja­li­ści na zmia­nę). Znaj­dzie­my tam „uli­cę Le­ni­na”. Znaj­dzie­my rów­nież ba­zy­li­kę, stwo­rzo­ną nie­gdyś przez Su­ge­ra wiel­ką syn­te­zę sztu­ki, teo­lo­gii i chrze­ści­jań­skiej mo­nar­chii. Trze­ba do­brze po­szu­kać, bo ko­ściół opac­ki jest so­lid­nie obu­do­wa­ny in­ny­mi, waż­ny­mi dla Re­pu­bli­ki bu­dow­la­mi. Co praw­da więk­szość miesz­kań­ców Sa­int–De­nis to lu­dzie wie­rzą­cy i prak­ty­ku­ją­cy – tu­tej­sze me­cze­ty nie na­rze­ka­ją na brak mo­dlą­cych się. I przy­po­mi­na­ją się wy­po­wie­dzia­ne w 1980 roku sło­wa bł. Jana Paw­ła II: „Fran­cjo, mat­ko tylu świę­tych – co uczy­ni­łaś ze swo­im chrztem?”.

„Ate­usz czuł­by się tu nie­do­brze”

Od po­nad trzy­dzie­stu lat od­by­wa się piel­grzym­ka śro­do­wisk tra­dy­cjo­na­li­stycz­nych na tra­sie Pa­ryż–Char­tres. Co roku sku­pia ona uczest­ni­ków z wie­lu kra­jów eu­ro­pej­skich oraz obu Ame­ryk. Nie bra­ku­je tak­że grup pol­skich. Opie­kę dusz­pa­ster­ską spra­wu­ją księ­ża z Brac­twa św. Pio­tra oraz z in­nych in­sty­tu­tów kul­ty­wu­ją­cych tra­dy­cję kla­sycz­ne­go rytu rzym­skie­go.

Char­tres, gdzie znaj­du­je się jed­na z naj­wspa­nial­szych ka­tedr go­tyc­kich na kon­ty­nen­cie (XIII w.), było na­zy­wa­ne przez Au­gu­ste’a Ro­di­na „Akro­po­lem Fran­cji”. To tu­taj Hen­ryk Bo­ur­bon, po tym jak do­szedł do wnio­sku, że „Pa­ryż wart jest Mszy”, przy­wdział ko­ro­nę kró­lew­ską jako Hen­ryk IV. Od wie­ków do Char­tres zdą­ża­ły ty­sią­ce pąt­ni­ków. Po­cząt­kiem był dar Ka­ro­lin­ga, ce­sa­rza Ka­ro­la Ły­se­go, któ­ry da­ro­wał miej­sco­wej ka­te­drze dro­go­cen­ną re­li­kwię – su­kien­kę Naj­święt­szej Ma­ryi Pan­ny.

Dwu­na­ste i trzy­na­ste stu­le­cie to naj­lep­sze wie­ki Char­tres. Jest wznie­sio­na ku czci Mat­ki Bo­żej (No­tre Dame) wspa­nia­ła ka­te­dra, roz­kwit prze­ży­wa miej­sco­wa szko­ła ka­te­dral­na z ta­ki­mi wiel­ki­mi po­sta­cia­mi jak św. Iwo bi­skup Char­tres, w ze­ni­cie jest wresz­cie ruch piel­grzym­ko­wy. W tej epo­ce Char­tres, obok Rzy­mu, San­tia­go de Com­po­stel­la, Can­ter­bu­ry jest jed­nym z naj­po­pu­lar­niej­szych miejsc piel­grzym­ko­wych w ob­rę­bie za­chod­niej chri­stia­ni­tas. Po­twier­dza­ją to na­wet bul­le ko­lej­nych pa­pie­ży (m.in. Alek­san­dra IV i Mi­ko­ła­ja IV). Kult re­li­kwii prze­cho­wy­wa­nej w Char­tres nie za­nik­nął jed­nak w póź­niej­szych wie­kach. Wśród pąt­ni­ków od­naj­du­je­my m.in. świę­tych Win­cen­te­go a Pau­lo oraz Fran­cisz­ka Sa­le­ze­go.

Char­tres tak­że nie omi­nął ka­ta­klizm fran­cu­skiej re­wo­lu­cji. W 1793 roku bar­ba­rzyń­cy we­szli do ka­te­dry i zbez­cze­ści­li re­li­kwiarz, a czczo­ną przez nie­mal ty­siąc lat re­li­kwię po­cię­li na drob­ne ka­wał­ki. Re­wo­lu­cyj­ni iko­no­kla­ści nie oszczę­dzi­li rów­nież wspa­nia­łych rzeźb umiesz­czo­nych na por­ta­lach ka­te­dry. Chry­stus za­sia­da­ją­cy na ma­je­sta­cie (tzw. Por­tal Kró­lew­ski) do dzi­siaj nosi śla­dy tam­tych znisz­czeń. A nie­wie­le bra­ko­wa­ło, by wspa­nia­ła ka­te­dra – dzi­siaj wid­nie­ją­ca na Li­ście Świa­to­we­go Dzie­dzic­twa Ludz­ko­ści UNE­SCO – po­dzie­li­ła los Clu­ny. Jako „ozna­ka za­bo­bo­nu i uprze­dzeń” zo­sta­ła przez re­pu­bli­kań­ski rząd wy­sta­wio­na na sprze­daż. Zna­lazł się na­wet na­byw­ca, któ­ry ku­pił ka­te­drę za cenę ma­te­ria­łów bu­dow­la­nych, któ­re spo­dzie­wał się uzy­skać po jej roz­biór­ce. Po­ja­wił się jed­nak „pro­blem lo­gi­stycz­ny”, któ­ry ura­to­wał świą­ty­nię – ku­piec nie mógł zna­leźć dość roz­le­głe­go miej­sca, w któ­rym mógł­by prze­cho­wy­wać po­zy­ska­ny w ten spo­sób gruz.

Okres przy­wra­ca­nia kul­tu Bo­że­go w Char­tres po re­wo­lu­cji i rzą­dach na­po­le­oń­skich oka­zał się bar­dzo dłu­gi. Od­na­le­zio­ne ka­wał­ki sza­ty Mat­ki Bo­żej zo­sta­ły umiesz­czo­ne w no­wym re­li­kwia­rzu. Jed­nak na re­stau­ra­cję kryp­ty, w któ­rej re­li­kwiarz znaj­do­wał się do 1793 roku, trze­ba było cze­kać aż do 1860 roku. Kil­ka­na­ście lat póź­niej rów­nież ka­te­dra w Char­tres była świad­kiem oży­wie­nia re­li­gij­ne­go, ja­kie ogar­nę­ło Fran­cu­zów po upo­ka­rza­ją­cej klę­sce II Ce­sar­stwa w woj­nie z Pru­sa­mi (1870 r.). W 1873 roku – roku po­świę­ce­nia przez fran­cu­skie Zgro­ma­dze­nie Na­ro­do­we ca­łe­go kra­ju Naj­święt­sze­mu Ser­cu Je­zu­so­we­mu, rów­nież do Char­tres przy­by­ła piel­grzym­ka na­ro­do­wa.

W tym sa­mym roku, w po­bli­żu po­ło­żo­ne­go nie­opo­dal Or­le­anu uro­dził się Char­les Pe­guy (1873–1914), pi­sarz i po­eta, po­stać na trwa­łe zwią­za­na z kul­tem No­tre Dame de Char­tres. W mło­do­ści zwią­za­ny z ru­chem so­cja­li­stycz­nym. W cza­sie ostre­go kon­flik­tu we­wnętrz­ne­go zwią­za­ne­go z tzw. spra­wą Drey­fu­sa opo­wie­dział się po stro­nie „drey­fu­sar­dów”, jed­no­czą­cych się pod ha­słem „Re­pu­bli­ka w nie­bez­pie­czeń­stwie”. Przy czym sło­wo „re­pu­bli­ka” było ro­zu­mia­ne jako rów­no­znacz­ne nie tyl­ko z nie­uf­no­ścią wo­bec ar­mii (zwłasz­cza kor­pu­su ofi­cer­skie­go), ale rów­nież z po­li­ty­ką agre­syw­nej la­icy­za­cji.

W 1900 roku C. Pe­guy roz­po­czął wy­da­wa­nie wła­sne­go pi­sma „Ca­hiers de la Qu­in­za­ine” („Ze­szy­ty jed­nej pią­tej”). Ty­tuł wy­ja­śniał na­stę­pu­ją­co: „Cza­so­pi­smo żyje tyl­ko wte­dy, gdy każ­dy nu­mer iry­tu­je przy­naj­mniej jed­ną pią­tą jego czy­tel­ni­ków. Spra­wie­dli­wość po­le­ga na do­gląd­nię­ciu, by nie była to cią­gle ta sama jed­na pią­ta”.

In­te­lek­tu­al­na uczci­wość – albo jak kto woli, praw­dzi­wa nie­za­leż­ność – ka­za­ła C. Pe­guy dość szyb­ko zdy­stan­so­wać się od drey­fu­sar­dów i ge­ne­ral­nie od ca­łej le­wi­cy. „Nie­któ­rzy pra­gną ata­ko­wać i znie­wa­żać ar­mię, po­nie­waż w tych dniach na­le­ży to do do­bre­go tonu […]. Je­śli nie przyj­mu­jesz ta­kiej li­nii, nie je­steś wy­star­cza­ją­co po­stę­po­wy […] i ni­g­dy nie do­wie­my się, ja­kie to akty tchó­rzo­stwa spo­wo­do­wa­ne były wła­śnie oba­wą, że nie bę­dzie się wy­glą­dać zbyt po­stę­po­wo” – pi­sał. A trze­ba do­dać, że C. Pe­guy nie znał po­ję­cia po­stę­po­wo­ści za wszel­ką cenę.

To był po­czą­tek jego dro­gi do Ko­ścio­ła. W 1908 roku, gdy był cho­ry, od­wie­dził go w jego pa­ry­skim miesz­ka­niu przy­ja­ciel Jo­seph Lot­te. Pod ko­niec dłu­giej wi­zy­ty, gdy gość był już przy drzwiach, C. Pe­guy po­wie­dział: „Po­cze­kaj. Jesz­cze nie po­wie­dzia­łem Ci wszyst­kie­go. Zo­sta­łem ka­to­li­kiem”. Rok póź­niej owo­cem tej du­cho­wej prze­mia­ny był wspa­nia­ły po­emat Mi­ste­rium mi­ło­ści Jo­an­nyd’Arc.

W czerw­cu 1912 roku cięż­ko za­cho­ro­wał je­den z sy­nów C. Pe­guy. W in­ten­cji wy­bła­ga­nia ła­ski zdro­wia dla swo­je­go dziec­ka po­eta wy­ru­szył sprzed pa­ry­skiej No­tre Dame do ka­te­dry w Char­tres. Pi­sał po­tem do swo­je­go przy­ja­cie­la: „Czu­łem, że to po­waż­na spra­wa […]. Od­by­łem piel­grzym­kę do Char­tres […]. W trzy dni zro­bi­łem 144 ki­lo­me­try […]. Dzwon­ni­cę Char­tres wi­dać z od­le­gło­ści 17 ki­lo­me­trów na rów­ni­nie […]. Gdy tyl­ko ją uj­rza­łem, wpa­dłem jak­by w eks­ta­zę. Nic już nie czu­łem, ani zmę­cze­nia, ani mo­ich nóg. Za jed­nym za­ma­chem wszyst­ko, co nie­czy­ste od­pły­nę­ło ode mnie, sta­łem się in­nym czło­wie­kiem. W so­bot­ni wie­czór go­dzi­nę mo­dli­łem się w ka­te­drze; w nie­dzie­lę rano przed Mszą mo­dli­łem się ko­lej­ną go­dzi­nę […]. Mo­dli­łem się jak ni­g­dy w ży­ciu, by­łem w sta­nie mo­dlić się za swo­ich wro­gów […] Mój chło­pak zo­stał oca­lo­ny, a całą trój­kę [dzie­ci] od­da­łem Mat­ce Bo­żej […]. Moje ma­lu­chy nie są ochrzczo­ne. Po­wie­rzam to Naj­święt­szej Pa­nien­ce”.

Zwią­zek C. Pe­guy, w któ­rym żył od 1896 roku z Char­lot­te Bau­do­uin, był związ­kiem nie­sa­kra­men­tal­nym (kon­trakt cy­wil­ny). Po­cho­dzą­ca z ro­dzi­ny, w któ­rej żywe i czczo­ne były tra­dy­cje Ko­mu­ny Pa­ry­skiej, od­ma­wia­ła przy­ję­cia chrztu. Nie chcia­ła rów­nież do­pu­ścić do nie­go dzie­ci. Pe­guy chciał jed­nak i wie­rzył, że jest to moż­li­we, zba­wie­nia ca­łej swo­jej ro­dzi­ny. Pi­sał: „Na­le­ży zba­wić się ra­zem, na­le­ży ra­zem przy­być do do­bre­go Boga. Na­le­ży sta­nąć przed nim wspól­nie. Nie wol­no od­kry­wać Pana Boga je­den bez dru­gie­go. Trze­ba, aby­śmy wszy­scy ra­zem po­wró­ci­li do domu na­sze­go Ojca”.

Pra­gnie­nie Pe­guy speł­ni­ło się we wrze­śniu 1914 roku. Trwa­ła już Wiel­ka Woj­na. Po­rucz­nik Char­les Pe­guy zo­stał zmo­bi­li­zo­wa­ny i w sierp­niu 1914 roku wraz ze swo­im od­dzia­łem zo­stał skie­ro­wa­ny na front nad rze­kę Mar­nę, gdzie mia­ły się roz­strzy­gnąć losy nie­miec­kiej ofen­sy­wy na Pa­ryż. 5 wrze­śnia 1914 roku Pe­guy zgi­nął tra­fio­ny kulą w czo­ło. W przed­dzień wi­dzia­no, jak skła­dał bu­kiet kwia­tów przed fi­gu­rą Mat­ki Bo­żej w ma­łej ka­plicz­ce w Mont­me­lian. Mau­ri­ce Bar­res na wieść o śmier­ci Pe­guy na­pi­sał: „To coś wię­cej niż stra­ta, to klę­ska”.

Do dzi­siaj piel­grzy­mi idą szla­kiem od­no­wio­nym nie­ja­ko przez Char­les’a Pe­guy. Jego sło­wa są zna­ne i przy­po­mi­na­ne. Uczy­nił tak rów­nież ks. Berg w swo­jej ho­mi­lii na za­koń­cze­nie te­go­rocz­nej piel­grzym­ki, przy­po­mi­na­jąc sło­wa fran­cu­skie­go pi­sa­rza o ko­niecz­no­ści „zba­wia­nia się w ro­dzi­nie”.

Char­tres rzu­ci­ło na ko­la­na nie tyl­ko fran­cu­skie­go po­etę i pi­sa­rza. Ka­zi­mierz Wie­rzyń­ski, któ­ry od­wie­dził ka­te­drę w Char­tres w okre­sie mię­dzy­wo­jen­nym, za­chwy­co­ny ma­je­sta­tem jej pięk­na, na­pi­sał: „Pięk­no jej, czy­stość, nie­ska­la­na for­ma bu­dzi za­chwyt, któ­ry ma coś z mi­ło­ści klej­no­tu ro­dzin­ne­go. Z wszyst­kich zna­nych mi pięk­no­ści świa­ta nic nie da się po­rów­nać z tym uczu­ciem za­do­mo­wie­nia, ja­kie­go do­zna­je się w Char­tres. […] Je­że­li Pan Bóg ma swój pry­wat­ny piec, za któ­rym moż­na się czuć bez­piecz­nie i swoj­sko, to chy­ba przy tej świą­ty­ni. Tu po­wi­nien był miesz­kać Che­ster­ton, aby śmiać się i mo­dlić. Ka­mie­nie nie mają ser­ca, to praw­da, ale nie tu­tej­sze. Żad­na świę­tość nie jest dys­kret­niej­sza, żad­na mi­łość peł­niej­sza od­da­nia, żad­ne od­da­nie bliż­sze unie­sie­nia. Na­po­le­on miał po­wie­dzieć, że ate­usz czuł­by się tu nie­do­brze. […] Wszyst­ko to spra­wia, że wra­ca się do Char­tres z ra­do­ścią, że ni­g­dy nie ma się tych od­wie­dzin za dużo, a na­wet do­syć. Że chcia­ło­by się za­miesz­kać tu albo gdzieś nie­da­le­ko”6.

Char­tresson­ne,Char­trest’ap­pel­le!

1700 lat edyktu mediolańskiego

Po­kój kon­stan­tyń­ski

W Me­dio­la­nie na po­cząt­ku 313 roku do­szło do spo­tka­nia dwóch wład­ców Im­pe­rium Ro­ma­num – wła­da­ją­ce­go na Za­cho­dzie Kon­stan­ty­na oraz jego od­po­wied­ni­ka na Wscho­dzie – Li­cy­niu­sza. Naj­waż­niej­szym re­zul­ta­tem me­dio­lań­skie­go zjaz­du był słyn­ny edykt, któ­ry ogła­szał to­le­ran­cję wy­zna­nio­wą dla chrze­ści­jan na ob­sza­rze ca­łe­go im­pe­rium. Choć wśród hi­sto­ry­ków wcze­sne­go Ko­ścio­ła pa­nu­je dzi­siaj opi­nia, że nie moż­na mó­wić o wy­da­niu w 313 roku jed­ne­go do­ku­men­tu (edyk­tu), a ra­czej cho­dzi w tym wy­pad­ku o nie­za­leż­ne od sie­bie de­kla­ra­cje wład­ców, isto­ta rze­czy po­zo­sta­je: za­koń­czy­ła się w dzie­jach Ko­ścio­ła w ce­sar­stwie rzym­skim epo­ka prze­śla­do­wań (ostat­nie wiel­kie mia­ło miej­sce na po­cząt­ku IV w. za pa­no­wa­nia Dio­kle­cja­na), na­stał dla Ko­ścio­ła po­kój – od imie­nia jed­ne­go z wy­mie­nio­nych wład­ców zwa­ny po­ko­jem kon­stan­tyń­skim.

Wła­ści­wa ge­ne­za edyk­tu me­dio­lań­skie­go leży w wy­da­rze­niach, któ­re mia­ły miej­sce rok wcze­śniej w za­chod­niej czę­ści im­pe­rium. Do­szło wów­czas do kon­fron­ta­cji zbroj­nej dwóch pre­ten­den­tów: Kon­stan­ty­na oraz Mak­sen­cju­sza. De­cy­du­ją­ca oka­za­ła się bi­twa na mo­ście Mul­wij­skim nie­opo­dal Rzy­mu. Star­cie wy­gra­ła, choć mniej licz­na, ar­mia ma­sze­ru­ją­ce­go z Ga­lii Kon­stan­ty­na.

Przed bi­twą Kon­stan­tyn uj­rzał nad swo­imi woj­ska­mi świe­tli­sty znak krzy­ża, a na­stęp­nie w nocy uka­zał się mu Chry­stus na­ka­zu­ją­cy mu umie­ścić Znak Zba­wie­nia na woj­sko­wych sztan­da­rach i da­ją­cy obiet­ni­cę zwy­cię­stwa. Wów­czas mia­ły paść z ust Zba­wi­cie­la sło­wa: „W tym zwy­cię­żaj” (łac. in hoc vin­ces; grec. To­uto nika).

Kon­stan­tyn – cho­ciaż przy­jął chrzest do­pie­ro na łożu śmier­ci w 337 roku – do koń­ca był prze­ko­na­ny o Bo­skiej in­ter­wen­cji, któ­rej za­wdzię­czał po­myśl­ny fi­nał wal­ki o wła­dzę. Wy­da­nie edyk­tu to­le­ran­cyj­ne­go dla chrze­ści­jan tłu­ma­czył zresz­tą nie tyl­ko jako wy­raz „spła­ce­nia dłu­gu”, ale przede wszyst­kim jako szan­sę ura­to­wa­nia pań­stwa od gro­żą­cej mu de­gren­go­la­dy du­cho­wej i kul­tu­ro­wej.

Bio­graf ce­sa­rza bi­skup Eu­ze­biusz z Ce­za­rei za­no­to­wał ta­kie sło­wa wład­cy, wy­ja­śnia­ją­ce mo­ty­wy sto­ją­ce za me­dio­lań­ską de­cy­zją: „Po­nie­waż wiel­ka i drę­czą­ca bez­boż­ność cią­ży­ła nad ludź­mi, po­nie­waż pań­stwu gro­zi­ła, jak od za­ra­zy, zu­peł­na ru­ina i nie było ra­dy­kal­ne­go, zba­wien­ne­go spo­so­bu oca­le­nia, jaki ra­tu­nek przed złem zna­la­zło Bó­stwo? Bóg chciał wła­śnie mo­ich usług i uznał je za od­po­wied­nie do speł­nie­nia swej woli. I tak po­czy­na­jąc od Mo­rza Bry­tyj­skie­go hen na pół­no­cy i od kra­jów, gdzie za­cho­dzi słoń­ce, wy­gna­łem i roz­pro­szy­łem, wspie­ra­ny wyż­szą mocą, okrop­no­ści, któ­re wszę­dzie pa­no­wa­ły, aby ro­dzaj ludz­ki po­uczo­ny za moim po­śred­nic­twem po­wró­cił do po­słu­szeń­stwa naj­święt­sze­mu pra­wu, a bło­go­sła­wio­na wia­ra roz­sze­rza­ła się pod moż­nym prze­wod­nic­twem Naj­wyż­sze­go”.

Na­le­ży za­uwa­żyć, że z pew­no­ścią na de­cy­zję Kon­stan­ty­na nie­po­śled­ni wpływ wy­warł fakt, że jego mat­ka – św. He­le­na – była chrze­ści­jan­ką, a z chrze­ści­ja­na­mi sty­kał się już w dzie­ciń­stwie, któ­re spę­dził w Ni­ko­me­dii (Azja Mniej­sza) oraz na dwo­rze swo­je­go ojca, Kon­stan­ty­na Chlo­ru­sa w Ga­lii.

Jak pi­sał w swo­jej En­cy­klo­pe­dii Ko­ściel­nej ks. Mi­chał No­wo­dwor­ski, w ży­ciu Kon­stan­ty­na po tym jak ob­jął je­dy­no­wład­cze rzą­dy w ca­łym im­pe­rium (po po­ko­na­niu Li­cy­niu­sza), „czę­ściej i gwał­tow­niej niż przed­tem po­czę­ły się ob­ja­wiać dwie za­sad­ni­cze wady jego cha­rak­te­ru: sa­mo­wo­la i gniew”. Wy­ni­kiem tego są dra­ma­ty w ro­dzi­nie ce­sar­skiej: śmierć syna i żony Kon­stan­ty­na. Jed­nak do hi­sto­rii prze­szedł on jako Kon­stan­tyn Wiel­ki, a w Ko­ście­le pra­wo­sław­nym jest na­wet czczo­ny jako świę­ty. Na­wet ci wiel­cy Oj­co­wie i Dok­to­rzy Ko­ścio­ła (np. św. Au­gu­styn), któ­rzy zwal­cza­li urosz­cze­nia bi­zan­tyj­skich ce­sa­rzy do rzą­dów nad Ko­ścio­łem, nie od­ma­wia­li wiel­ko­ści temu wład­cy. Ty­tu­łem ku niej było nie tyl­ko za­pew­nie­nie wol­no­ści wy­zna­wa­nia wia­ry ka­to­lic­kiej w ca­łym ce­sar­stwie, ale za­pew­nie­nie de­cy­du­ją­ce­go od­dzia­ły­wa­nia cy­wi­li­za­cyj­ne­go chrze­ści­jań­stwa na spo­łe­czeń­stwo im­pe­rium.

Na­le­ży bo­wiem za­uwa­żyć, że jesz­cze przed edyk­tem me­dio­lań­skim po­ja­wia­ły się sy­gna­ły świad­czą­ce o tym, że koń­czy się era prze­śla­do­wań Ko­ścio­ła. Fakt ten za­po­wia­dał edykt ce­sa­rza Ga­le­riu­sza z 311 roku, a rok póź­niej kon­ku­rent Kon­stan­ty­na do wła­dzy na Za­cho­dzie, Mak­sen­cjusz ogło­sił swo­ją de­cy­zję o zwro­cie ma­jąt­ków skon­fi­sko­wa­nych wcze­śniej Ko­ścio­ło­wi w Afry­ce oraz Ita­lii. Tak więc edykt me­dio­lań­ski był ra­czej zwień­cze­niem pew­nych wcze­śniej­szych ten­den­cji. I był po­cząt­kiem ca­łe­go cią­gu de­cy­zji Kon­stan­ty­na, któ­re zmie­rza­ły do wspar­cia chry­stia­ni­za­cyj­nej mi­sji Ko­ścio­ła, czy­li – jak sam ce­sarz to ujął – wal­ki z „wiel­ką i drę­czą­cą bez­boż­no­ścią”.

Ko­ściół zo­stał uzna­ny przez pań­stwo rzym­skie jako in­sty­tu­cja o oso­bo­wo­ści praw­nej, ma­ją­cy pra­wo nie tyl­ko do po­sia­da­nia nie­ru­cho­mo­ści, ale wy­stę­po­wa­nia jako spad­ko­bier­ca (321 r.). Waż­na de­cy­zja za­pa­dła w 318 roku, gdy Kon­stan­tyn zrów­nał wy­ro­ki są­dów ko­ściel­nych (bi­sku­pich) z wy­ro­ka­mi są­dów pań­stwo­wych (ce­sar­skich). Od 323 roku chrze­ści­ja­nie zo­sta­li zwol­nie­ni z obo­wiąz­ku bra­nia udzia­łu w pań­stwo­wych ce­re­mo­niach o po­gań­skim cha­rak­te­rze.

Sze­reg edyk­tów Kon­stan­ty­na uła­twiał chry­stia­ni­za­cję rzym­skiej sfe­ry spo­łecz­nej. Od 316 roku za­czął obo­wią­zy­wać za­kaz sto­so­wa­nia kary krzy­żo­wa­nia i pięt­no­wa­nia twa­rzy. W la­tach 325–326 wpro­wa­dzo­no za­kaz walk gla­dia­to­rów oraz ogra­ni­czo­no ar­bi­tral­ną wła­dzę pa­ter fa­mi­lias. W 321 roku nie­dzie­la osią­gnę­ła sta­tus uzna­wa­ne­go przez pań­stwo dnia świą­tecz­ne­go Wpro­wa­dzo­no rów­nież ogra­ni­cze­nia w prak­ty­ko­wa­niu nie­wol­nic­twa. Taki cha­rak­ter mia­ła de­cy­zja Kon­stan­ty­na z 323 roku o pra­wo­moc­no­ści wy­zwo­le­nia nie­wol­ni­ka przed bi­sku­pem w ob­rę­bie świą­ty­ni. To za pa­no­wa­nia Kon­stan­ty­na Wiel­kie­go w Rzy­mie roz­po­czy­na się bu­do­wa wiel­kich ba­zy­lik chrze­ści­jań­skich (np. na La­te­ra­nie). Bu­do­wa­ny przez ce­sa­rza nad Bos­fo­rem „Nowy Rzym” – Kon­stan­ty­no­pol od po­cząt­ku po­wsta­wał jako mia­sto chrze­ści­jań­skie.

Nic dziw­ne­go, że ob­ser­wu­jąc skut­ki wpro­wa­dzo­ne­go po 313 roku po­ko­ju kon­stan­tyń­skie­go, chrze­ści­jań­ski pi­sarz Lak­tan­cjusz nie szczę­dził po­chwał dla rzym­skie­go wład­cy: „Oto po znisz­cze­niu wszyst­kich nie­przy­ja­ciół i przy­wró­ce­niu na świe­cie po­ko­ju, Ko­ściół gnę­bio­ny do nie­daw­na, na nowo po­wsta­je i Świą­ty­nia Boga, któ­ra przez bez­boż­nych była wy­wró­co­na, z mi­ło­sier­dzia Pań­skie­go z więk­szą chwa­łą się bu­du­je. Wzbu­dził bo­wiem Bóg wład­cę, któ­ry po­ło­żył kres nie­cnym i krwa­wym rzą­dom ty­ra­nów, by od­tąd jak­by po otrzą­śnię­ciu mgły mi­nio­nych cza­sów umy­sły wszyst­kich uwe­se­lał przy­jem­ny i po­god­ny po­kój”.

Ile może w Ko­ście­le „bi­skup ze­wnętrz­ny”?

Istot­nie, edykt me­dio­lań­ski otwie­rał nową, wol­ną od prze­śla­do­wań ze stro­ny władz rzym­skich (je­śli nie li­czyć epi­zo­du Ju­lia­na Apo­sta­ty) epo­kę w dzie­jach Ko­ścio­ła. Był rów­nież po­cząt­kiem dro­gi, któ­rej za­koń­cze­niem była de­cy­zja ce­sa­rza Teo­do­zju­sza Wiel­kie­go z 380 roku, usta­na­wia­ją­ca re­li­gię ka­to­lic­ką wy­zna­niem ofi­cjal­nym Im­pe­rium. Jed­nak po­kój kon­stan­tyń­ski – a na­stęp­nie edykt Teo­do­zju­sza – ozna­czał rów­nież, że przed Ko­ścio­łem i pań­stwem (co­raz bar­dziej chry­stia­ni­zo­wa­nym) po­ja­wi­ło się za­da­nie wy­pra­co­wa­nia mo­de­lu ko­eg­zy­sten­cji. Jak wie­my, spo­sób roz­wią­za­nia tego za­da­nia, tak róż­ny na wscho­dzie i za­cho­dzie Im­pe­rium Ro­ma­num, bę­dzie czyn­ni­kiem de­cy­du­ją­cym o za­sad­ni­czych od­ręb­no­ściach mię­dzy cy­wi­li­za­cją ła­ciń­ską i bi­zan­tyj­ską (uży­wa­jąc ty­po­lo­gii prof. F. Ko­necz­ne­go).

Ce­sarz Kon­stan­tyn Wiel­ki od po­cząt­ku uwa­żał, że wo­bec Ko­ścio­ła jego rola nie ogra­ni­cza się li tyl­ko do usu­nię­cia ba­rier sto­ją­cych do­tąd na dro­dze chry­stia­ni­za­cji rzym­skie­go spo­łe­czeń­stwa. Nie chciał być tyl­ko opie­ku­nem Ko­ścio­ła (jego sy­nem zo­stał do­pie­ro tuż przed śmier­cią). Nie zre­zy­gno­wał z daw­ne­go ty­tu­łu „Pon­ti­fexMa­xi­mus” i tak też poj­mo­wał swo­ją rolę w re­la­cjach z Ko­ścio­łem. Jak pi­sał w li­ście do bi­sku­pów ze­bra­nych na zwo­ła­nym przez sie­bie pierw­szym w dzie­jach Ko­ścio­ła so­bo­rze po­wszech­nym w Ni­cei: „Po­nie­waż do­bro­byt pań­stwa po­uczył mnie, jak wiel­ka jest do­broć Bo­żej po­tę­gi, więc uzna­łem, że ce­lem [pań­stwa] po­win­no przede wszyst­kim być za­cho­wa­nie wśród tak szczę­śli­wych lu­dów jed­nej wia­ry, jed­nej mi­ło­ści praw­dzi­wej, jed­ne­go wspól­ne­go kul­tu Boga Wszech­moc­ne­go […] nie mogę za­prze­czyć, że tym, co spra­wia mi tak wiel­ką ra­dość, jest być to­wa­rzy­szem wa­szym w służ­bie bo­żej [podkr. G.K.]”7.

Jesz­cze bar­dziej wy­mow­ne są inne sło­wa skie­ro­wa­ne przez Kon­stan­ty­na do Oj­ców ni­cej­skich: „Zo­sta­li­ście usta­no­wie­ni przez Boga bi­sku­pa­mi w tym, co do­ty­czy we­wnętrz­ne­go ży­cia Ko­ścio­ła, ja na­to­miast zo­sta­łem usta­no­wio­ny bi­sku­pem w spra­wach ze­wnętrz­nych”. Przy­po­mnij­my, że te sło­wa wy­po­wia­dał ce­sarz, któ­ry cią­gle nie był ochrzczo­ny! Ce­sarz, któ­ry swo­je „po­wo­ła­nie bi­sku­pie” ro­zu­miał cał­kiem do­słow­nie. Bez­po­śred­nio an­ga­żo­wał się w we­wnętrz­ne spra­wy Ko­ścio­ła – jak na przy­kład w spór z do­na­ty­sta­mi czy aria­na­mi. Z pew­no­ścią do­bro­czyn­ną ini­cja­ty­wą Kon­stan­ty­na było zwo­ła­nie so­bo­ru w Ni­cei, któ­ry po­twier­dził ka­to­lic­kie wy­zna­nie wia­ry, od­rzu­ca­jąc he­re­zję Ariu­sza.

Praw­dzi­wy pro­blem po­ja­wiał się jed­nak wów­czas, gdy sam ce­sarz–bi­skup tra­cił kon­takt z or­to­dok­sją, a po­przez przy­pi­sy­wa­ny so­bie nad­zwy­czaj­ny sta­tus w Ko­ście­le („bi­skup od spraw ze­wnętrz­nych”) usi­ło­wał na­rzu­cić ca­łe­mu Ko­ścio­ło­wi swo­je nie­orto­dok­syj­ne prze­ko­na­nia. Dzie­je Bi­zan­cjum ob­fi­tu­ją w tego typu wy­pad­ki, gdy ba­si­leus wy­zna­ją­cy taką czy inną he­re­zję (aria­nizm, mo­no­te­le­tyzm czy iko­no­klazm) usu­wał ze sto­lic bi­sku­pich ka­to­lic­kich hie­rar­chów (nie wy­łą­cza­jąc pa­triar­chów Kon­stan­ty­no­po­la), by na ich miej­sca usta­na­wiać he­re­zjar­chów, któ­rzy na­stęp­nie na zwo­ły­wa­nych pod ochro­ną ce­sar­ską „so­bo­rach” for­mu­ło­wa­li he­re­tyc­kie wy­zna­nia wia­ry.

Tak­że pod tym wzglę­dem – nie­ste­ty – po­li­ty­ka Kon­stan­ty­na Wiel­kie­go była swe­go ro­dza­ju ma­try­cą. Ce­sarz, z jed­nej stro­ny zwo­łu­ją­cy ni­cej­ski so­bór i an­ga­żu­ją­cy się w obro­nę ni­cej­skie­go cre­do, z dru­giej stro­ny uzna­je spór z aria­na­mi za „spra­wy bła­he” i „głup­stwa, co do któ­rych każ­dy my­śli to, co chce”. A pod ko­niec pa­no­wa­nia wola Kon­stan­ty­na skła­nia się ku he­re­zji ariań­skiej. Z po­le­ce­nia ce­sa­rza nie­złom­ny obroń­ca ka­to­lic­kiej or­to­dok­sji św. Ata­na­zy Alek­san­dryj­ski zo­sta­je usu­nię­ty ze swo­jej pa­triar­szej sto­li­cy i ska­za­ny na wy­gna­nie. Nota bene chrzest Kon­stan­tyn przy­jął z rąk ka­pła­na ariań­skie­go.

Taką po­li­ty­kę kon­ty­nu­ował syn Kon­stan­ty­na, ce­sarz Kon­stan­cjusz II – „bi­skup ze­wnętrz­ny” za­an­ga­żo­wa­ny w pro­mo­wa­nie aria­ni­zmu. Wy­mow­ne są sło­wa skie­ro­wa­ne przez nie­go do bi­sku­pów ze­bra­nych w 355 roku na sy­no­dzie me­dio­lań­skim, któ­rym ce­sarz na­ka­zał po­tę­pić bro­nią­ce­go ni­cej­skie­go cre­do św. Ata­na­ze­go: „Ja oskar­żam Ata­na­ze­go, ma­cie wie­rzyć i słu­chać”. Gdy bi­sku­pi mimo to na­dal wy­ra­ża­li wąt­pli­wo­ści, czy ta­kie po­tę­pie­nie jest zgod­ne z pra­wa­mi Ko­ścio­ła, Kon­stan­cjusz II orzekł: „Moja wola jest ka­no­nem”8.

W tym kon­tek­ście za opatrz­no­ścio­we dzia­ła­nie na­le­ży oce­nić prze­nie­sie­nie przez Kon­stan­ty­na Wiel­kie­go sto­li­cy im­pe­rium do „No­we­go Rzy­mu” nad Bos­fo­rem. Bli­skość ce­sar­skiej (czy też ce­sar­sko–bi­sku­piej) wła­dzy bar­dzo utrud­nia­ła Ko­ścio­ło­wi wschod­nie­mu utrzy­ma­nie swo­jej nie­za­leż­no­ści wo­bec urosz­czeń wła­dzy ce­sar­skiej. Trze­ba bo­wiem pa­mię­tać o tym, że prze­ciw uzur­pa­cjom wła­dzy świec­kiej, prze­ciw ro­dzą­cej się cy­wi­li­za­cji bi­zan­tyj­skiej ro­zu­mia­nej jako ce­za­ro­pa­pizm, pro­te­sto­wa­no za­rów­no na Za­cho­dzie jak i na Wscho­dzie. Na Za­cho­dzie tacy Oj­co­wie i Dok­to­rzy Ko­ścio­ła jak św. Am­bro­ży z Me­dio­la­nu czy św. Au­gu­styn, na Wscho­dzie: św. Jan Chry­zo­stom (pa­triar­cha Kon­stan­ty­no­po­la, prze­mo­cą usu­nię­ty ze swo­jej sto­li­cy bi­sku­piej) czy wspo­mnia­ny św. Ata­na­zy Alek­san­dryj­ski (tak­że kil­ka­krot­nie ska­zy­wa­ny na ba­ni­cję).

Jed­nym z wiel­kich au­to­rów ka­to­lic­kiej wy­kład­ni sto­sun­ku pań­stwo (ce­sar­stwo)–Ko­ściół był wspo­mnia­ny bi­skup Me­dio­la­nu św. Am­bro­ży. Jak pi­sał: „Ce­sarz jest w Ko­ście­le, a nie po­nad Ko­ścio­łem. Do­bry bo­wiem ce­sarz sta­ra się nieść po­moc Ko­ścio­ło­wi, a nie zwal­czać go”. I w in­nym miej­scu: „Ko­ściół na­le­ży do Boga […], a Ce­zar nie ma żad­ne­go pra­wa do wła­dzy nad świą­ty­nią Boga”9.

Tę na­ukę pod­trzy­mał i roz­wi­jał w na­stęp­nym stu­le­ciu bi­skup afry­kań­skiej Hip­po­ny św. Au­gu­styn, któ­ry na­uczał: „Praw­da, ce­sarz, choć jest czło­wie­kiem, jest kró­lem nad ludź­mi w ludz­kich spra­wach, ale jest jesz­cze inny Król w spra­wach nie­bie­skich. Jest je­den król dla ży­cia do­cze­sne­go i dru­gi Król dla ży­cia wiecz­ne­go”. W in­nym miej­scu do­pre­cy­zo­wy­wał: „Na­wet je­śli pro­si­my ce­sa­rzy o coś dla po­żyt­ku Ko­ścio­ła, to jed­nak nie ob­da­rza­my ich na­szym praw­dzi­wym za­ufa­niem”. Pod ko­niec V wie­ku pi­sał o tym przy­szły pa­pież Ge­la­zy II: „Ce­sarz jest sy­nem, a nie zwierzch­ni­kiem Ko­ścio­ła. W spra­wach wia­ry może się tyl­ko uczyć, a nie na­uczać”10.

Rzecz ja­sna, w tak for­mu­ło­wa­nym mo­de­lu „roz­dzia­łu” Ko­ścio­ła od pań­stwa nie cho­dzi­ło o for­so­wa­nie ja­kiejś cał­ko­wi­tej se­pa­ra­cji wła­dzy świec­kiej od du­chow­nej (wszak „ce­sarz jest w Ko­ście­le”). Pi­sa­rze ka­to­lic­cy – za­rów­no w epo­ce Oj­ców Ko­ścio­ła, jak i w śre­dnio­wie­czu – od­no­sząc się do wła­ści­we­go mo­de­lu re­la­cji pań­stwo–Ko­ściół, od­wo­ły­wa­li się do słow­nic­twa Ma­gi­ste­rium for­mu­ło­wa­ne­go w epo­ce wiel­kich spo­rów chry­sto­lo­gicz­nych (IV–V w.), gdy orze­ka­no o Dru­giej Oso­bie Trój­cy, Jej na­tu­rach i Jej woli. Po­dob­nie jak w Chry­stu­sie ist­nie­ją dwie na­tu­ry (bo­ska i ludz­ka) – nie­po­mie­sza­ne, ale po­łą­czo­ne (w jed­nej Oso­bie), tak i są dwie osob­ne wła­dze: świec­ka i du­chow­na, o osob­nych kom­pe­ten­cjach, ale któ­rych nie na­le­ży roz­dzie­lać.

Bi­sku­pi Rzy­mu vs. „bi­sku­pi ze­wnętrz­ni”

Po­dob­nie jak pod­trzy­ma­nie ka­to­lic­kiej chry­sto­lo­gii w IV i V wie­ku było oku­pio­ne wiel­ki­mi ofia­ra­mi (nie­raz mę­czeń­stwem), po­dob­nie było w wy­pad­ku obro­ny ka­to­lic­kiej na­uki o re­la­cjach dwóch władz. Tu­taj klu­czo­wa była rola bi­sku­pów Rzy­mu, ich nie­złom­ność nie tyl­ko w kwe­stii obro­ny or­to­dok­sji, ale i wal­ce z uzur­pa­cja­mi ce­sar­skich „bi­sku­pów ze­wnętrz­nych”.

War­to w tym kon­tek­ście przy­po­mnieć wy­da­rze­nie, któ­re mia­ło miej­sce przy oka­zji wspo­mnia­ne­go sy­no­du me­dio­lań­skie­go (355 r.) zwo­ła­ne­go przez sym­pa­ty­zu­ją­ce­go z aria­ni­zmem Kon­stan­cju­sza II. Gdy ster­ro­ry­zo­wa­ny przez ce­sa­rza sy­nod w koń­cu uchwa­lił po­tę­pie­nie Ata­na­ze­go Wiel­kie­go, na co na­wet przy­sta­li pa­pie­scy le­ga­ci, pa­pież Li­be­riusz zde­za­wu­ował po­stę­po­wa­nie swo­ich wy­słan­ni­ków i od­rzu­cił pro­ariań­skie de­cy­zje za­pa­dłe w Me­dio­la­nie pod dyk­tan­do ce­sa­rza. Do­szło wów­czas do zna­mien­nej wy­mia­ny zdań mię­dzy ce­sa­rzem a pa­pie­żem. Ce­sarz: „Czym­że ty je­steś wo­bec ca­łe­go świa­ta, iż śmiesz czło­wie­ka bez­boż­ne­go [św. Ata­na­ze­go Wiel­kie­go] bro­nić i mą­cić przez to po­kój świa­ta i pań­stwa rzym­skie­go?”. Pa­pież: „Cho­ciaż sam je­stem, spra­wa wia­ry nie sta­je się przez to mniej­szą”.

Za obro­nę or­to­dok­sji ariań­ski „bi­skup ze­wnętrz­ny” ska­zał w 355 roku bi­sku­pa Rzy­mu na wy­gna­nie do Tra­cji. Św. Li­be­riusz nie był ostat­nim pa­pie­żem, któ­ry w ten spo­sób do­świad­czył „opie­ki” nad Ko­ścio­łem ze stro­ny ba­si­leu­sów. Tym była ona do­tkliw­sza, im bar­dziej za­zna­cza­ła się w Ita­lii obec­ność po­li­tycz­na i woj­sko­wa Bi­zan­cjum – jej apo­geum to wie­ki VI i VII (od znisz­cze­nia przez Be­li­za­riu­sza pań­stwa Ostro­go­tów po na­jaz­dy Lon­go­bar­dów), a ostat­nie przy­czół­ki w po­łu­dnio­wej Ita­lii Bi­zan­cjum opu­ści w XI wie­ku.

W la­tach 545–555 uwię­zio­ny zo­stał pa­pież Wir­gi­liusz. Jesz­cze bar­dziej dra­ma­tycz­ne były losy pa­pie­ża św. Mar­ci­na I (649–655), któ­ry trwał w obro­nie ka­to­lic­kiej wia­ry prze­ciw he­re­zji mo­no­te­le­ty­zmu, wspie­ra­nej przez ak­tu­al­ne­go wład­cę Bi­zan­cjum. W tym wy­pad­ku ceną za wier­ność było mę­czeń­stwo. W 653 roku po­nad osiem­dzie­się­cio­let­ni pa­pież zo­stał aresz­to­wa­ny przez woj­ska bi­zan­tyj­skie i we wrze­śniu na­stęp­ne­go roku tra­fił do Kon­stan­ty­no­po­la, gdzie miał być osą­dzo­ny przez sąd ce­sar­ski za „zdra­dę”. Zgod­nie z wy­tycz­ny­mi sę­dzio­wie nie mie­li wąt­pli­wo­ści, że pa­pież, od­rzu­ca­jąc mo­no­te­le­tyzm, oka­zał „zdra­dę” wo­bec ce­sa­rza (sprzy­ja­ją­ce­go he­re­zji). Karą była śmierć, za­mie­nio­na na wy­gna­nie na Krym. Wcze­śniej jed­nak pa­pie­ża pu­blicz­nie upo­ko­rzo­no i wy­szy­dzo­no, ob­na­ża­jąc go z szat li­tur­gicz­nych i na­gie­go ob­wo­żąc uli­ca­mi Kon­stan­ty­no­po­la. Pa­pież–mę­czen­nik przez cały czas się mo­dlił: „Bogu niech bę­dzie chwa­ła za wszyst­ko”. Krym­skie ze­sła­nie (maj–wrze­sień 655 r.) było do­peł­nie­niem mę­czeń­stwa św. Mar­ci­na I. Swo­ją dro­gą ła­cin­ni­cy cią­gle mu­szą prze­pra­szać za swo­je rze­czy­wi­ste i do­mnie­ma­ne winy wo­bec pra­wo­sła­wia (np. złu­pie­nie Kon­stan­ty­no­po­la w 1204 r.). Umę­cze­nie bi­sku­pa Rzy­mu w VII wie­ku jest na­to­miast po­zba­wio­ne spraw­ców.

Pa­pie­że da­wa­li świa­dec­two i for­mu­ło­wa­li ka­to­lic­kie Ma­gi­ste­rium od­no­śnie do wła­ści­we­go mo­de­lu re­la­cji mię­dzy pań­stwem a Ko­ścio­łem. Pod ko­niec V wie­ku, gdy aż do 800 roku nie bę­dzie na Za­cho­dzie ce­sar­stwa, osta­tecz­nie sfor­mu­ło­wał je pa­pież Ge­la­zy II w swo­im słyn­nym li­ście do bi­zan­tyj­skie­go ce­sa­rza Ana­sta­ze­go (494 r.): „Dwie są oczy­wi­ście, Ce­sa­rzu Au­gu­ście, na­czel­ne wła­dze, któ­re rzą­dzą tym świa­tem: uświę­co­na po­wa­ga bi­sku­pów i zwierzch­ność ce­sar­ska, lecz z nich obu o tyle więk­sze jest brze­mię cią­żą­ce na ka­pła­nach, że oni mają zdać spra­wę przed są­dem Bo­skim na­wet za sa­mych kró­lów rzą­dzą­cych ludź­mi […]. Je­śli bo­wiem w dzie­dzi­nie praw­ne­go po­rząd­ku pu­blicz­ne­go zwierzch­ni­cy re­li­gij­ni uzna­jąc, że wła­dza zo­sta­ła Ci dana z woli Naj­wyż­sze­go, sami tak­że słu­cha­ją Two­ich praw, żeby nie wy­da­wa­ło się, iż w spra­wach świec­kich prze­ciw­sta­wia­ją się Two­im kom­pe­tent­nym de­cy­zjom to, jak ocho­czo – py­tam się Cie­bie – po­win­no się słu­chać tych, któ­rzy zo­sta­li usta­no­wie­ni sza­fa­rza­mi czcią ota­cza­nych ta­jem­nic?”11.

Zakazana encyklika

W paź­dzier­ni­ku 2014 roku mi­nę­ła sie­dem­dzie­sią­ta pią­ta rocz­ni­ca ogło­sze­nia en­cy­kli­ki pa­pie­ża Piu­sa XII Sum­mi pon­ti­fi­ca­tus. Do­ku­ment zo­stał pro­mul­go­wa­ny 20 paź­dzier­ni­ka 1939 roku, w chwi­li, gdy od po­nad mie­sią­ca trwa­ła II woj­na świa­to­wa. En­cy­kli­ka zo­sta­ła ogło­szo­na już po uka­za­niu świa­tu, a zwłasz­cza na­sze­mu kra­jo­wi, strasz­li­wej mocy so­ju­szu dwóch to­ta­li­tar­nych mo­carstw: Nie­miec hi­tle­row­skich oraz Związ­ku So­wiec­kie­go.

Całą gro­zę sy­tu­acji ja­sno do­strze­gał Pius XII, pi­sząc o „praw­dzi­wej go­dzi­nie ciem­no­ści”, w któ­rej „duch prze­mo­cy i nie­zgo­dy wy­le­wa na ludz­kość z cza­ry peł­nej krwi, nie­zli­czo­ne klę­ski i nie­wy­po­wie­dzia­ne cier­pie­nia”. Pa­pież nie miał złu­dzeń, co do tego, że woj­na, któ­rą roz­pę­ta­li na­ro­do­wi so­cja­li­ści i ko­mu­ni­ści, spo­tę­gu­je tyl­ko to, co już wcze­śniej sta­ło się rze­czy­wi­sto­ścią w od­nie­sie­niu do Ko­ścio­ła – „czas udręk i rzad­ko no­to­wa­nych w hi­sto­rii jego cier­pień i prze­śla­do­wań”.

Pius XII do­strze­gał w tym mo­rzu cier­pień szcze­gól­ną udrę­kę Pol­ski, „na­ro­du tak Nam dro­gie­go”; Pol­ski, „któ­ra przez swą nie­złom­ną wier­ność dla Ko­ścio­ła i przez wiel­kie za­słu­gi, ja­kie zdo­by­ła, bro­niąc chrze­ści­jań­skiej kul­tu­ry i cy­wi­li­za­cji – o czym hi­sto­ria ni­g­dy nie za­po­mni – ma pra­wo do ludz­kie­go i bra­ter­skie­go współ­czu­cia ca­łej ludz­ko­ści”. Pa­pież wy­ra­żał jed­no­cze­śnie swo­ją uf­ność w na­dej­ście dnia, w któ­rym Pol­ska „jak tego do­ma­ga­ją się za­sa­dy spra­wie­dli­wo­ści i praw­dzi­wie trwa­łe­go po­ko­ju, wy­ło­ni się wresz­cie zmar­twych­wsta­ła z owe­go jak gdy­by po­to­pu, któ­ry się na nią zwa­lił”.

Jaka jest jed­nak przy­czy­na zła, tej „sza­le­ją­cej bu­rzy” wznie­co­nej przez „de­mo­ny nie­zgo­dy”? Naj­głęb­szej przy­czy­ny – uczy Pius XII w Sum­mi pon­ti­fi­ca­tus – na­le­ży szu­kać w „odej­ściu zbyt wie­lu lu­dzi od na­uki Chry­stu­sa, któ­rej straż­nicz­ką i na­uczy­cie­lem jest Sto­li­ca Pio­tro­wa”, to zaś wio­dło do ko­lej­ne­go zła, ja­kim było „za­prze­cze­nie i od­rzu­ce­nie jed­na­ko­wej i wspól­nej wszyst­kim nor­my pra­wo­ści oby­cza­jów, za­rów­no w pry­wat­nym ży­ciu po­szcze­gól­nych lu­dzi, jak i w sto­sun­kach pań­stwo­wych i mię­dzy­pań­stwo­wych”.