Chodźcie w światłości, dopóki jest światłość - Lew Tołstoj - ebook

Chodźcie w światłości, dopóki jest światłość ebook

Lew Tołstoj

0,0

Opis

Chodźcie w światłości, dopóki jest światłość. Powieść z pierwszych wieków chrześcijaństwa. Ходите в свете, пока есть свет. Повесть из времен древних христиан. Książka w dwóch wersjach językowych: polskiej i rosyjskiej. Opowieść o tym, jak pewien człowiek, będący przez całe życie poganinem i nigdy niezastanawiający się nad kwestiami religijnymi widząc okrutne i niesprawiedliwe prześladowania, jakie spotykają chrześcijan, zaczyna nabierać wątpliwości, co do słuszności postępowania władz… Traci żonę i dzieci, zostaje mu tylko jeden syn – Juliusz. Ten zaś zaprzyjaźnia się z Pamfilem, ten zaś jest chrześcijaninem… Co będzie z synem, co będzie z ojcem? Tego można się dowiedzieć po przeczytaniu książki...

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 170

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




 

 

Lew Tołstoj / Лев Николаевич Толстой 

 

Chodźcie w światłości, dopóki jest światłość

 

POWIEŚĆ Z PIERWSZYCH WIEKÓW CHRZEŚCIJAŃSTWA

 

Ходите в свете, пока есть свет

 

ПОВЕСТЬ ИЗ ВРЕМЕН ДРЕВНИХ ХРИСТИАН

 

przekład anonimowy

 

Książka w dwóch wersjach językowych:

polskiej i rosyjskiej

 

Armoryka

Sandomierz

 

 

Projekt okładki: Juliusz Susak

 

Tekst wg edycji z pierwszej ćwierci XX wieku. 

Zachowano oryginalną pisownię.

 

© Wydawnictwo Armoryka

 

Wydawnictwo Armoryka

ul. Krucza 16

27-600 Sandomierz

http://www.armoryka.pl/

 

ISBN 978-83-7639-083-3 

 

 

 

Chodźcie w światłości, dopóki jest światłość

Drugiego podobieństwa słuchajcie: Człowiek niektóry był gospodarzem, który nasadził winnicę, i płotem ją ogrodził, i wkopał w niej prasę, i zbudował wieżę, i najął ją winiarzom, i odjechał precz. A gdy się przybliżył czas odbierania pożytków, posłał sługi swoje do onych winiarzy, aby odebrali pożytki jej. Ale winiarze pojmawszy sługi jego, jednego ubili, a drugiego zabili, a drugiego ukamionowali. Zasię posłał inszych sług, więcej niż pierwszych; i także im uczynili. Ale na ostatek posłał syna swego, mówiąc: Będą się wstydzić syna mego. Lecz winiarze, ujrzawszy onego syna, rzekli między sobą: Tenci jest dziedzic; pójdźcie, zabijmy go, a otrzymamy dziedzictwo jego. Tedy porwawszy go, wyrzucili go precz z winnicy i zabili. Gdy tedy pan winnicy przyjdzie, cóż uczyni onym winiarzom? Rzekli mu: Złe, źle potraci, a winnicę najmie inszym winiarzom, którzy mu oddawać będą pożytki czasów swoich. (Mt, 21, 33-41 - Biblia Gdańska)

I.

 Działo się to za panowania Imperatora rzymskiego Trajana, w sto lat po Narodzeniu Chrystusa Pana. Było to w czasach, kiedy żyli jeszcze uczniowie Chrystusowi i chrześcianie mocno trzymali się nauki Mistrza, jak powiedziane jest w Dziejach Apost.

 Żył w one czasy w prowincji Cylicyi, w mieście Tarsie, bogaty kupiec, Syryjczyk, handlujący drogiemi kamieniami, Juwenaliusz.

 Pochodził on z ludzi prostych i biednych, lecz pracą i sztuką w rzeczywistości doszedł do bogactw i poważania u swych współobywateli. Podróżował on wiele po różnych krajach i, chociaż nie był uczonym, wiele poznał i zrozumiał, i mieszczanie cenili go bardzo za rozum jego i sprawiedliwość. Wiarę wyznawał on rzymską, pogańską, jaką wyznawali wszyscy szanowani ludzie w cesarstwie rzymskiem, – tą wiarę, wykonywania obrzędów której zaczęli surowo domagać się od czasów Cezara Augusta, i którą ściśle obserwował obecny imperator Trajan. Prowincja Cylicya daleką była od Rzymu, lecz rządził nią rzymski namiestnik, i wszystko, co działo się w Rzymie, odzywało się w Cylicyi, i wielkorządcy naśladowali swoich imperatorów.

 Juwenaljusz pamiętał z dzieciństwa jeszcze opowiadania o tem, co robił Neron w Rzymie, widział potem, jak ginęli imperatorzy jeden za drugim, i jako człowiek rozumny, zrozumiał, że w religji rzymskiej nic nie było świętego, lecz że to wszystko bylo dziełem rąk ludzkich. Szał całego otaczającego go życia, szczególnie zaś to, co działo się w Rzymie, gdzie często bywał dla interesów swoich, często oburzało go. Miał on zwątpienia, lecz nie mógł objąć rozumem wszystkiego i kładł to na karb swego nizkiego wykształcenia.

 Był żonaty, i dzieci miał czworo, lecz troje umarło za lat dziecinnych jeszcze, pozostał jeden syn, imieniem Juljusz.

 Tego Juljusza otoczył Juwenaljusz całą swą miłością i wszystkiemi troskami swemi. Szczególnie zaś chciał Juwenaljusz, żeby nie dręczył się on temi zwątpieniami o życiu, które go samego niepokoiły. Kiedy Juljusz skończył 15 lat, oddał go ojciec na naukę do zamieszkałego w ich mieście filozofa, przyjmującego do siebie młodzież na naukę. Ojciec oddał go do filozofa razem z kolegą jego, Pamfilem, synem zmarłego wyzwoleńca swego. Młodzieńcy byli rówieśnikami, obydwaj piękni i przyjaciele.

 Młodzieńcy uczyli się pilnie, obydwaj mieli charakter dobry. Juljusz przykładał się więcej do nauki poezyi i matematyki, Pamfil – zaś do nauki filozofji. Na rok przed ukończeniem nauki, Pamfil, przyszedłszy do szkoły, oznajmił nauczycielowi, że matka jego, wdowa, przenosi się do miasta Dafne i że on musi opuścić naukę. Żałował nauczyciel utraty ucznia, przynoszącego mu zaszczyt, żałował i Juwenaljusz, lecz najwięcej ze wszystkich żałował Juljusz. Na wszystkie prośby i tłomaczenia, żeby pozostał dalej, i w dalszym ciągu prowadził naukę, Pamfil był nieubłagany i podziękowawszy przyjaciołom za miłość ich ku niemu i troski o niego rozstał się z nimi.

 Upłynęły dwa lata. Juljusz ukończył nauki i przez cały ten czas ani razu nie spotkał przyjaciela swego.

 Razu pewnego spotkał go na ulicy, zaprosił go do siebie do domu i zaczął się dopytywać o to, jak i gdzie on mieszka. Pamfil opowiedział mu, że mieszka z matką wciąż Dafne.

 – Mieszkamy, – mówił: nie sami, lecz z nami jest wielu przyjaciół, z którymi wszystko mamy wspólne.

 – Jakto wspólne? spytał Juljusz.

 – Tak, że nikt z nas nic nie uważa za swoje.

 – Dlaczego wy to robicie?

 – Jesteśmy chrześcianami, rzekł Pamfil.

 – Czyżby?... wykrzyknął Juljusz, a mnie przecież mówili, że chrześcianie zabijają dzieci i jedzą je? Czyż i ty przyjmujesz w tem udział.

 – Przyjdź i zobacz, – odrzekł Pamfil: nie robiemy nic szczególnego, żyjemy po prostu, starając się nie robić nic złego.

 – Lecz jakżeż można żyć, nic nie uważając za swoje?

 – Żywimy się. Jeżeli oddajemy braciom naszą pracę, to oni oddają nam swoją.

 – A jeżeli bracia biorą pracę waszą, a nie oddają jej, wtedy jakżesz?

 – Takich niema, – rzekł Pamfil: tacy ludzie lubią żyć w zbytkach i nie przyjdą do nas, życie nasze proste i nie zbytkowne.

 – Alboż to mało jest leniwców, którzy będą bardzo zadowoleni z tego, jeżeli będą ich darmo żywić.

 – Są i tacy, i my chętnie przyjmujemy ich. Niedawno przyszedł jeden taki, zbiegły niewolnik; z początku prawda, lenił się i żył źle, lecz prędko zmienił swe życie i teraz został dobrym bratem.

 – No, a jeżeliby on się nie poprawił?

 – Są i tacy. Starzec Cyryli mówi, że z takimi to właśnie postępować należy jak z najdroższymi braćmi i jeszcze więcej ich kochać.

 – Czyż można kochać łotrów?

 – Nie wolno nie kochać człowieka!

 – Lecz jakżeż wy możecie dawać wszystkim to, o co oni proszą? spytał Juljusz. Jeżeli by ojciec mój dawał wszystkim, kto go o coś prosi, wkrótce nic by mu nie zostało.

 – Nie wiem – odrzekł Pamfil – nam pozostaje na wypadek potrzeby. I jeżeli zdarza się, że niema co jeść, lub niema się czem przykryć, to my prosimy o to drugich i oni nam dają. Lecz rzadko się to zdarza. Mnie tylko raz zdarzyło się położyć się spać bez kolacji, a i to dlatego, że zmęczyłem się bardzo i nie chciałem iść do brata poprosić.

 – Nie wiem, jak wy robicie, rzekł Juljusz: tylko, jak ojciec mówi, jeżeli swego nie strzedz, a jeszcze jeżeli dawać wszystkim, kto tylko poprosi, to sam z głodu umrzesz.

 – My nie umieramy. Przyjdź, popatrz. Żyjemy i nie tylko że nie uczuwamy potrzeby, lecz nawet mamy wiele rzeczy niepotrzebnych.

 – Więc jakżeż to tak?

 – A oto dlaczego. Wyznajemy my wszyscy jedną wiarę, lecz stopień wykonania u wszystkich jest różny: u jednego jest większy, u drugiego mniejszy. Jeden wydoskonalił się już w dobrem życiu, drugi dopiero zaczyna je. A przed nami wszystkiemi stoi Chrystus z życiem Swojem, i my wszyscy staramy się naśladować Go, i w tem jednem widzimy nasze dobro. Jedni z nas, jak starzec Cyryli i żona jego Pelagja, stoją na czele nas, inni z tyłu, trzeci jeszcze bardziej z tyłu, lecz wszyscy idą jedną drogą. Przodujący są już blizko do nauki Chrystusa – wyrzeczenia się siebie – i zgubili swą duszę, ażeby zdobyć ją. Tym już nic nie trzeba, ci siebie nie żałują, i wszystko, do ostatka, według przykazań Chrystusa, oddają proszącym. Drudzy są słabszymi, tacy, którzy nie mogą oddać wszystkiego, słabną i jeszcze żałują sami siebie, słabną bez zwykłego odzienia i pokarmu, i nie wszystko oddają. Są jeszcze słabsi – ci, którzy dopiero co nie dawno wstąpili na drogę; ci żyją jeszcze po staremu, zatrzymują wiele dla siebie i oddają tylko to, co im zbywa. I ci to ostatni przychodzą z pomocą tym na przodzie. Oprócz tego wszyscy my związani jesteśmy pokrewieństwem z poganami. Jeden ma ojca poganina, który ma majątek i daje synowi. Syn daje proszącym, lecz ojciec znów daje. Inny ma matkę pogankę, ta żałuje syna i pomaga mu. Trzeci ma dzieci pogan, a matka jest chrześcijanką, i dzieci zaopatrują matkę, dają jej i proszą, żeby nie rozdawała, a ona z miłości dla nich przyjmuje, i mimo to rozdaje innym. Czwarty ma żonę – pogankę. Piąta męża poganina. Tak jest wszystko poplątane, i stojący na przodzie, radzi by oddać ostatnie, lecz nie mogą. Tem też i podtrzymują się słabsi w wierze, i dzięki temu zbiera się wiele rzeczy nad miarę.

 Na to Juljusz rzekł:

 – Lecz jeżeli tak, to wy, znaczy się, odstępujecie od nauki Chrystusa i tylko przybieracie pozę. A jeżeli wy nie oddajecie wszystkiego, to i niema między nami a wami różnicy. Mojem zdaniem, jeżeli być już chrześcianinem, to wypełnić wszystko, oddać wszystko i pozostać żebrakiem.

 – I to najlepsze ze wszystkiego, – rzekł Pamfil – i zrób tak.

 – Tak, zrobię, kiedy zobaczę, co wy robicie!

 – My nic pokazywać nie chcemy. I tobie nie radzę iść do nas i wychodzić ze swego trybu życia dla pokazu; czynimy to, co robimy, nie dla oczu jednak, a dla wiary naszej.

 – Co to znaczy – dla wiary naszej?

 – A dla wiary znaczy to, że – zbawienie od złego świata, od śmierci, – tylko spoczywa w życiu według nauki Chrystusa. I nam jest wszystko jedno, co powiedzą o nas ludzie. My robimy wszystko nie dla ludzi, a dla tego, że tylko w tem widzimy życie i dobro.

 – Nie wolno nie żyć dla siebie, – rzekł Juljusz: Bogowie sami włożyli na nas to, że my kochamy siebie więcej od innych i szukamy dla siebie przyjemności. I wy toż samo robicie. Ty sam mówisz, że między waszymi są ludzie, którzy siebie żałują. Będą oni coraz więcej i więcej robić sobie przyjemności i coraz więcej będą porzucać wiarę waszą i będą robić to samo co i my.

 – Nie, – odrzekł Pamfil: nasi idą inną drogą i nigdy nie słabną, lecz coraz większej nabierają mocy: jak ogień nigdy nie zgaśnie, kiedy do niego drew się dokłada. Na tem też polega wiara nasza.

 – Nie rozumiem, na czem też ona polega.

 – Wiara nasza opiera się na tem, że my rozumiemy życie tak, jak objaśnił nam je Chrystus.

 – Jak to?

 – Chrystus rzekł taką przypowieść: „Żyli robotnicy winnicy w cudzym ogrodzie i płacić powinni dziesięcinę gospodarzowi”. To my, ludzie, żyjemy na świecie i powinniśmy płacić dziesięcinę, wykonywać wolę Jego... „A ludzie ci według pojęć świata pomyśleli, że ogród do nich należy, że nie mają co płacić za niego, a tylko to, ażeby korzystać z owoców jego. Przysłał do ludzi tych gospodarz wysłańca, ażeby otrzymać dziesięcinę, a oni wygnali go. Przysłał gospodarz swego syna po dziesięcinę, a oni zabili go, myśląc, że potem nikt im przeszkadzać nie będzie.” Oto jest ta wiara świata, według której żyją wszyscy ludzie na świecie, nieuznający tego, że życie dane jest tylko dlatego, ażeby służyć Bogu. Chrystus zaś nauczył nas tego, że wiara świata w to, że człowiekowi lepiej będzie jeżeli wygna z ogrodu wysłańca, syna gospodarza, i nie da dziesięciny, że ta wiara fałszywa, gdyż nie minie nas: albo dać dziesięcinę, albo zostać wygnanymi z ogrodu. Nauczył On nas tego, że wszystkie przyjemności, które my nazywamy przyjemnościami: jedzenie, picie, zabawy, nie mogą być przyjemnościami, jeżeli na nich polega życie, że są one przyjemnościami tylko wtedy, kiedy szukamy czego innego, – spełnienia woli Boga, że tylko wtedy te przyjemności, jako nagroda prawdziwa, następują po spełnieniu woli Boga. Chcieć brać przyjemności bez trudu spełnienia woli Bożej, odrywać jedne przyjemności bez trudu, – to wszystko jedno, co rozrywać źdźbła kwiatów i rozsadzać je bez korzeni. My wierzymy w to i dlatego nie możemy szukać oszukaństwa zamiast prawdy. Wiara nasza polega na tem, że dobro życia nie w przyjemnościach jego, a w wykonaniu woli Boga bez myśli o przyjemnościach i nadziei ich, i my tak żyjemy, i czem dłużej żyjemy, tem bardziej widzimy, że przyjemności i dobro, jak koło za hołoblami, idą w ślad za wypełnieniem woli Boga. Nauczyciel nasz rzekł:

 „Przyjdźcie do Mnie wszyscy utrudzeni i obciążeni, i ja uspokoję was. Weźcie brzemię moje na siebie i nauczcie się ode Mnie, gdyż Jam cichy i pokorny sercem, i znajdziecie spokój dla dusz waszych, gdyż brzemię Moje dobre i lekkie jest.”

 Tak mówił Pamfil. Juljusz słuchał, i serce jego wzruszało się, lecz nie było wyraźnem dla niego co mówił Pamfil; wydawało mu się, że Pamfil oszukuje go; patrzał wtedy w dobre oczy przyjaciela swego i przypomniał sobie dobroć jego, i zdawało mu się, że Pamfil sam oszukuje siebie. Pamfil zapraszał Juljusza, ażeby przyjechał do nich, zobaczyć ich życie, i jeżeli mu się ono spodoba, pozostał z nimi.

 I Juljusz obiecał, lecz nie pojechał do Pamfila i, wciągnięty w wir życia swego, zapomniał o nim.

II.

 Ojciec Juljusza był bardzo bogaty, kochał jedynego syna, szczycił się nim i nie żałował dla niego pieniędzy. Życie Juljusza przechodziło tak, jak przechodzi życie bogatych młodych ludzi: na próżnowaniu, zbytkach i rozpustnych rozrywkach, które pozostają zawsze jedne i te same: wino, gra i rozpustne kobiety.

 Lecz przyjemności, którym oddawał się Juljusz, co raz więcej i więcej wymagały pieniędzy, i zaczęło ich jemu brakować. Razu pewnego poprosił ojca o większą sumę, niż ta, którą mu ojciec zwykle dawał. Ojciec dał, lecz zrobił mu wymówkę. Syn, czując się winnym, i nie chcąc przyznać się do swojej winy, rozzłościł się, nawymyślał ojcu, jak zawsze irytują się ci, którzy wiedzą o swej winie i nie chcą przyznać się do niej. Wzięte od ojca pieniądze rozeszły się bardzo prędko, i, oprócz tego, jednocześnie zdarzyło się Juljuszowi z pijanym kolegą wmięszać się do bójki i zabić człowieka. Rządca miasta dowiedział się o tem i chciał wziąść Juljusza do aresztu, lecz ojciec wystarał mu się o przebaczenie. W tym że czasie Juljusz, z powodu swych hulanek, potrzebował jeszcze więcej pieniędzy. Pożyczył je u kolegi i obiecał mu oddać je. Oprócz tego, kochanka jego żądała od niego prezentu; podobał jej się naszyjnik perłowy, i wiedział, że jeżeli nie wykona jej prośby, rzuci go i połączy się z bogaczem, który już oddawna starał się odbić ją Juljuszowi. Juljusz przyszedł do matki i powiedział jej, że koniecznie mu są potrzebne pieniądze, że jeżeli nie dostanie ich tyle, ile mu potrzeba, to zabije się.

 – O to, że znajdował się w takiej sytuacji, winił nie siebie, a ojca. Mówił:

 „Ojciec nauczył mnie życia pełnego przepychu, a potem zaczął żałować mi pieniędzy. Jeżeliby dał mi z początku, bez żadnych wymówek, to, co mi dał potem, urządziłbym sobie życie, i nie czułbym potrzeby; lecz że on mi dawał zawsze niedostatecznie, zmuszony byłem zwracać się do lichwiarzy, i oni wysysali ze mnie wszystko: i dla życia, właściwego dla mnie, jako dla bogatego młodzieńca, nic mi nie pozostawało, i wstyd mi było kolegów, a ojciec nie chciał tego zrozumieć. Zapomniał, że sam był młody. Doprowadził mnie do tego położenia, i teraz, jeżeli nie da mi tego, o co proszę, zabiję się.”

 Matka, która pieściła syna, poszła do ojca. Ojciec zawołał syna i począł robić wymówki i jemu i matce. Syn ostro odpowiedział ojcu. Ojciec uderzył go. Syn schwytał za ręce ojca, ojciec zawołał niewolników, i kazał związać syna i zamknąć go.

 Pozostawszy sam, Juljusz przeklinał ojca i życie swoje. Śmierć jego lub ojca przedstawiała mu się jako jedyne wyjście z tej sytuacji, w jakiej się znalazł.

 Matka Juljusza cierpiała jeszcze więcej od niego. Nie roztrząsała ona, kto był winien w całej tej sprawie. Żałowała tylko kochanego dziecięcia. Poszła do męża, błagając go o przebaczenie. Mąż nie chciał jej słuchać, zaczął robić wymówki jej o to, że rozpieściła syna; ona znów robiła wymówki jemu i skończyło się na tem, że mąż pobił żonę. Lecz matka za nic uważała swe pobicie, przyszła do syna, przekonywała go, żeby prosił ojca o przebaczenie, i upokorzył się przed nim. Za to obiecała synowi, w tajemnicy przed ojcem, dać te pieniądze, które mu były potrzebne. Syn zgodził się, i wtedy matka poszła do męża swego i poprosiła go o przebaczenie synowi. Ojciec długo wymawiał żonie i synowi, lecz nareszcie zdecydował że przebaczy synowi, tylko pod tym warunkiem, żeby porzucił swe życie rozpustne, i ożenił się z córką bogatego kupca, którą ojciec chciał wydać za syna.

 – Otrzyma odemnie pieniądze i posag żony, – rzekł ojciec: i wtedy niech zacznie życie normalne. Jeżeli obieca mi wykonać wolę moją, przebaczę mu. Teraz zaś nic mu nie dam i przy pierwszem przewinieniu oddam w ręce rządcy.

 Juljusz na wszystko się zgodził i został wypuszczony. Obiecał ożenić się i porzucić swe złe życie, lecz nie zamierzał tego zrobić. I życie w domu dla niego stało się piekłem: ojciec nie mówił z nim, kłócił się z matką z powodu niego, matka płakała.

 Na drugi dzień matka zawezwała go do swoich pokoi i w tajemnicy doręczyła mu kosztowny kamień, który zabrała mężowi.

 – Idź, sprzedaj go, nie tu, a w innem mieście, i zrób to co potrzeba, a ja potrafię ukryć tą zgubę do czasu, a jeżeli się wykryje to winę zwalę na jednego z niewolników.

 Słowa matki wzruszyły serce Juljusza. Przeraził się tego, co ona zrobiła, i, nie wziąwszy drogocennego klejnotu, poszedł precz z domu.

 Sam nie wiedział gdzie i poco on idzie. Szedł naprzód, wciąż naprzód, precz z miasta, czując konieczność pozostania samemu i obmyślenia wszystkiego tego, co z nim zaszło i co go czekało. Idąc wciąż naprzód i naprzód, wyszedł z miasta i wszedł do gaju, poświęconego bogini Djanie. Wszedłszy w to miejsce osamotnione, zaczął rozmyślać. Pierwszą myślą, która mu przyszła do głowy, było zwrócić się z prośbą o pomoc do bogini. Lecz nie wierzył już w bogów swoich i dlatego wiedział, że od nich niema co spodziewać się pomocy. A kiedy nie od nich, to od kogo? Samemu obmyślać swoje położenie wydawało mu się zbyt dziwnem. W duszy jego panował chaos i mrok. Lecz nie miał nic do roboty. Trzeba było zwrócić, się do swego sumienia, przed niem zaczął wytrząsać swe życie i swe czyny. I to i drugie wydawało mu się złem i przedewszystkiem głupiem.

 Z jakiego powodu dręczył on tak siebie? Z jakiego powodu gubił tak swe młode lata? Szczęścia było niewiele, a smutku i nieszczęścia wiele. Najgłówniejszem jednak było to, że czuł się tak samotnym. Przedtem była kochająca matka, był ojciec, byli nawet przyjaciele, – teraz nie miał nikogo. Nikt go nie kochał! Dla wszystkich był ciężarem! Wszystkim umiał stanąć na drodze życiowej: dla matki był przyczyną nieporozumienia z ojcem, dla ojca był marnotrawcem bogactwa, zebranego ciężką pracą całego życia dla przyjaciół był niebezpiecznym, nieprzyjemnym współzawodnikiem. Dla nich wszystkich powinno być pożądanem, żeby on umarł.

 Roztrząsając swe życie, wspomniał o Pamfilu i o ostatniem widzeniu się z nim, i o tem jak Pamfil wzywał go do siebie, do chrześéjan. I przyszło mu do głowy nie powracać do domu, a wprost udać się do chrześéjan i pozostać z nimi.

 Lecz czyż położenie jego jest tak rozpaczliwe? pomyślał, i znów zaczął przypominać sobie wszystko, co z nim zaszło i znów przeraziło go to, że wydało mu się, iż nikt go nie kocha i że on nie kocha nikogo. Matka, ojciec, przyjaciele nie kochali go, powinni byli pragnąć śmierci jego; lecz czy i on sam kochał kogo? Przyjaciół? Czuł, że nikogo nie kocha. Wszyscy oni byli współzawodnikami, wszyscy byli bez litości dla niego teraz, kiedy wpadł w nieszczęście.

 „Ojciec”? spytał siebie, i przerażenie go ogarnęło, kiedy przy tem pytaniu zajrzał w serce swoje. Nie tylko nie kochał, lecz nawet i nienawidził go za pęta, za obelgi. Nienawidził i oprócz tego widział wyraźnie, że dla jego, Juljusza, szczęścia potrzebną jest śmierć ojca.

 – Tak?.. spytał siebie Juljusz: i jeżeli bym wiedział, że nikt nigdy nie zobaczy i nie dowie się, – co ja bym zrobił, gdybym mógł jednym ciosem odrazu pozbawić go życia i uwolnić siebie?

 I Juljusz odpowiedział sobie:

 – Tak, zabiłbym go!

 Odpowiedział sobie i przerażenie go zdjęło za samego siebie.

 – Matka? Tak, żałuję jej, lecz ja jej nie kocham; wszystko mi jedno, co z nią będzie, potrzebna mi jest tylko jej pomoc... Tak, jam zwierz i zwierz zabity, zaszczuty i tylko tem różnię się od niego, że mogę, własnowolnie, odejść od tego oszukańczego życia; mogę zrobić to, czego nie może zwierz – zabić siebie. Ojca nienawidzę, nikogo nie kocham... ani matki, ani przyjaciół... chyba jednego Pamfila?!

 I znów przypomniał sobie jego. Zaczął sobie przypominać ostatnie widzenie i rozmowę z nim, i słowa Pamfila o tem, że zgodnie z ich nauką Chrystus mówił:

 „Przyjdźcie do Mnie wszyscy utrudzeni i obciążeni, i Ja uspokoję was.” Czyżby to była prawda?

 Zaczął rozmyślać, przypominać łagodną, spokojną i szczęśliwą twarz Pamfila, zapragnął wierzyć temu, co mówił Pamfil.

 – Cóż jestem ja w rzeczywistości?.. – rzekł on do siebie: Kto ja jestem?.. Człowiek szukający dobra. Szukałem go w zadowoleniu zmysłów i nie znalazłem. I wszyscy żyjący tak, jak ja, również go nie znajdują. Wszyscy są źli i cierpią. Czyż jest człowiek, który zawsze jest szczęśliwy, dlatego że niczego nie szuka. On mówi, że ich wielu jest takich i że wszyscy zostaną takimi, jeżeli pójdą w ślady tego, co mówi ich Nauczyciel. Cóż, jeżeli to prawda? Prawda, czy nie prawda, – mnie ciągnie do niej, i ja pójdę.

 Tak rzekł sobie Juljusz, wyszedł z gaju, postanawiając nie wracać już więcej do domu, i poszedł do tej wioski, w której mieszkali chrześcijanie.