Chodząca katastrofa - Jamie McGuire - ebook + audiobook + książka

Chodząca katastrofa ebook i audiobook

McGuire Jamie

4,3

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

10 osób interesuje się tą książką

Opis

Kontynuacja Pięknej katastrofy, bestsellerowej powieści obyczajowej, której filmowa adaptacja wkrótce trafi na ekrany kin.

Daj się porwać opowieści niebezpiecznego chłopaka…

Czy można kochać zbyt mocno? Travis Maddox przed śmiercią swojej matki nauczył się od niej dwóch rzeczy: Kochaj mocno. Walcz jeszcze mocniej.

Jego życie jest pełne romansów na jedną noc, hazardu, nielegalnych walk i przemocy. Ale kiedy zaczyna mu się wydawać, że nikt go nie pokona – ani na ringu, ani w miłości – pewna... Porządna dziewczyna... Powala go na kolana… I nic nie jest już takie, jakie było wcześniej.

Pięknej katastrofie autorka oddała głos Abby Abernathy. Teraz pora przekonać się, czy Travis opowie tę samą historię.

Dowiedz się, co on naprawdę myśli...

Dorastanie może okazać się prawdziwą katastrofą. Ale Jamie McGuire z prawdziwą finezją udawadnia, że nie musi tak być.

USA Today”

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 502

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 13 godz. 23 min

Lektor: Konrad Szymański
Oceny
4,3 (222 oceny)
133
46
27
14
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
mo_niska

Nie oderwiesz się od lektury

super
00
Renifer5

Całkiem niezła

całkiem niezła
00
Niunka01

Nie oderwiesz się od lektury

Super
00
mater0pocztaonetpl

Dobrze spędzony czas

Nie lubię odwróconych historii...bo to to samo.. chciałam nowych przygód...ale i tak jest ok
00
Avazan

Nie oderwiesz się od lektury

Przeczytaj warto
00

Popularność




INTENSYWNA. SEKSOWNA. WCIĄGAJĄCA. ABSOLUTNIE UZALEŻNIAJĄCA.

DAJ SIĘ PORWAĆ OPOWIEŚCI NIEBEZPIECZNEGO CHŁOPAKA.

CZY MOŻNA KOCHAĆ ZBYT MOCNO?

Travis Maddox od matki nauczył się dwóch rzeczy: Kochaj mocno. Walcz jeszcze mocniej. Jego życie jest pełne romansów na jedną noc, hazardu, nielegalnych walk i przemocy. Ale kiedy zaczyna mu się wydawać, że nikt go nie pokona – ani na ringu, ani w miłości – pewna...

PORZĄDNA DZIEWCZYNA

powala go na kolana... I nic nie jest już takie, jakie było wcześniej.

W Pięknej katastrofie swój głos miała Abby Abernathy. Teraz pora przekonać się, czy Travis opowie tę samą historię.

Dowiedz się, co naprawdę myśli...

JAMIE McGUIRE

Jamie McGuire urodziła się w Tulsie w stanie Oklahoma. Uczyła się na kilku tamtejszych uczelniach i uzyskała dyplom z radiografii.

Jej międzynarodowy bestseller Piękna katastrofa przyczynił się do powstania gatunku powieści New Adult. Ekranizacji podjął się Roger Kumble, który ma w dorobku przebój kinowy After 2. Kontynuacja książki, Chodząca katastrofa, zadebiutowała na 1. miejscu list bestsellerów „New York Timesa”, „USA Today” oraz „Wall Street Journal”.

McGuire jest także autorką m.in. serii powieści o braciach Maddox i trylogii paranormalnych romansów młodzieżowych Providence, Requiem, Eden.

jamiemcguire.com

Tej autorki

PIĘKNA KATASTROFA

CHODZĄCA KATASTROFA

Tytuł oryginału:

WALKING DISASTER

Copyright © Jamie McGuire 2013

All rights reserved

Polish edition copyright © Wydawnictwo Albatros Sp. z o.o. 2022

Polish translation copyright © Anna Esden-Tempska 2015

Redakcja: Monika Strzelczyk

Projekt graficzny okładki: Damon.za

Opracowanie graficzne okładki polskiej: Wydawnictwo Albatros Sp. z o.o.

Zdjęcie i ilustracja na okładce: © Tony Mauro (front);

Paweł Czerwiński/Unsplash (skrzydełka, tył)

ISBN 978-83-6742-654-1

Wydawnictwo Albatros Sp. z o.o.

Hlonda 2A/25, 02-972 Warszawa

wydawnictwoalbatros.com

Facebook.com/WydawnictwoAlbatros|Instagram.com/wydawnictwoalbatros

Niniejszy produkt jest objęty ochroną prawa autorskiego. Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku osobę, która wykupiła prawo dostępu. Wydawca informuje, że publiczne udostępnianie osobom trzecim, nieokreślonym adresatom lub w jakikolwiek inny sposób upowszechnianie, kopiowanie oraz przetwarzanie w technikach cyfrowych lub podobnych – jest nielegalne i podlega właściwym sankcjom.

Konwersja do formatu EPUB oraz MOBI

Katarzyna Rek

woblink.com

Spis treści:

Okładka
Karta tytułowa
Karta redakcyjna
Prolog
Rozdział pierwszy. Gołąbek
Rozdział drugi. Odwrotny skutek
Rozdział trzeci. Szlachetny rycerz
Rozdział czwarty. Mętlik
Rozdział piąty. Współlokatorzy
Rozdział szósty. Coś mocniejszego
Rozdział siódmy. Tańce w Red Door
Rozdział ósmy. Oz
Rozdział dziewiąty. Masakra
Rozdział dziesiąty. Załamany
Rozdział jedenasty. Zimna jak lód
Rozdział dwunasty. Dziewica
Rozdział trzynasty. Dziewiętnastka
Rozdział czternasty. Przyjaźń
Rozdział piętnasty. Jutro
Rozdział szesnasty. Przestrzeń i czas
Rozdział siedemnasty. Świat staje na głowie
Rozdział osiemnasty. Szczęśliwa trzynastka
Rozdział dziewiętnasty. Powrót taty
Rozdział dwudziesty. Trochę wygrasz, trochę przegrasz
Rozdział dwudziesty pierwszy. Powolna śmierć
Rozdział dwudziesty drugi. Odrzucony
Rozdział dwudziesty trzeci. Akceptuję
Rozdział dwudziesty czwarty. Zapomnieć
Rozdział dwudziesty piąty. Porwanie
Rozdział dwudziesty szósty. Panika
Rozdział dwudziesty siódmy. Próba ognia
Rozdział dwudziesty ósmy. Państwo Maddoxowie
Epilog
Podziękowania

Dla Jeffa, mojej własnej PIĘKNEJ katastrofy

Prolog

Na czole widać było kropelki potu, oddech się rwał, a mimo to wcale nie wyglądała źle. Jej cera straciła brzoskwiniowy odcień, do którego przywykłem, a oczy dawny blask, ale nadal była piękna. Najpiękniejsza kobieta, jaką w życiu widziałem.

Jej dłoń opadła z łóżka, palec drżał. Mój wzrok powędrował od osłabionych, pożółkłych paznokci wzdłuż chudej ręki, przez kościste ramię i zatrzymał się w końcu na jej oczach. Patrzyła na mnie przez wąskie szparki powiek. Były ledwie uchylone, ale na tyle, bym wiedział, że zdaje sobie sprawę z mojej obecności. To właśnie w niej uwielbiałem. Kiedy na mnie patrzyła, naprawdę mnie widziała. Nie spoglądała gdzieś w dal, zaabsorbowana tym, co musi tego dnia zrobić. Nie uciekała myślami od moich głupich historii. Słuchała ich z radością. Wszyscy inni tylko dla świętego spokoju kiwali głowami i wypuszczali moje gadanie drugim uchem, ona nie. Nigdy.

– Travis – powiedziała schrypniętym głosem. Odchrząknęła i na jej wargach pojawił się nikły uśmiech. – Podejdź tu, kochanie. Wszystko w porządku. Chodź.

Tata dotknął palcami tyłu mojej szyi i popchnął mnie naprzód. Słuchał, co mówi pielęgniarka. Nazywał ją Becky. Pojawiła się u nas w domu kilka dni wcześniej. Jej słowa brzmiały łagodnie, spojrzenie miała nawet miłe, ale nie lubiłem tej kobiety. Nie potrafiłbym tego wyjaśnić, ale jej obecność budziła lęk. Wiedziałem, że pewnie jest tu, aby pomóc, ale to nie było dobre, choć tata ją akceptował.

Popchnięcie taty sprawiło, że zrobiłem kilka kroków naprzód i znalazłem się dość blisko, by mamusia mogła mnie dotknąć. Wyciągnęła swoje długie, smukłe palce i pogładziła mnie po ręce.

– Wszystko w porządku, Travis – szepnęła. – Mamusia chce ci coś powiedzieć.

Wetknąłem palec do ust i przesuwałem nim po dziąsłach. Na moje skinienie głową uśmiechnęła się jeszcze bardziej, kiedy więc zbliżyłem się do jej twarzy, starałem się potakiwać jak najmocniej.

Zmobilizowała resztkę sił, żeby się unieść, a potem nabrała powietrza.

– Chcę poprosić cię o coś bardzo trudnego, synku. Wiem, że dasz radę. Jesteś już duży.

Znów skinąłem głową i odwzajemniłem jej uśmiech, choć wcale nie miałem na to nastroju. Uśmiechanie się, kiedy ona była tak udręczona i słaba, wydawało się nie na miejscu, ale cieszyła się, że jestem dzielny. Więc byłem.

– Travis. Posłuchaj dobrze, co ci powiem, a przede wszystkim zapamiętaj to sobie na zawsze. To bardzo trudne. Próbowałam przypomnieć sobie coś z czasów, kiedy miałam trzy lata i…

Odpłynęła. Ból musiał być nieznośny.

– Za bardzo boli, Diane? – spytała Becky, przykładając strzykawkę do wenflonu.

Chwilę później mama się odprężyła. Znów wzięła wdech i spróbowała od nowa.

– Możesz to zrobić dla mamusi? Zapamiętasz, co ci powiem?

Ponownie skinąłem głową, a ona uniosła kościstą dłoń do mojego policzka. Jej ręka nie była zbyt ciepła i już po paru sekundach z drżeniem opadła na łóżko.

– Po pierwsze, nie ma nic złego w tym, że człowiek jest smutny. To nic złego pozwolić sobie na uczucia. Pamiętaj. Po drugie, bądź dzieckiem tak długo, jak tylko możesz. Baw się. Dokazuj – jej oczy się zaszkliły – i ty, i twoi bracia troszczcie się o siebie nawzajem. I o tatę. Nawet kiedy dorośniesz i wyprowadzisz się, przyjeżdżaj do domu, to ważne. Dobrze?

Moja głowa poruszała się mocno w górę i w dół. Tak bardzo chciałem, żeby mama była zadowolona.

– Pewnego dnia się zakochasz, synku. Nie poprzestań na byle czym. Wybierz sobie dziewczynę, która nie będzie łatwa. Taką, o którą będziesz musiał walczyć, a potem nigdy nie przestawaj. Nigdy – nabrała mocno powietrza – nie dawaj za wygraną, kiedy walczysz o to, czego pragniesz. I nigdy – jej brwi zmarszczyły się z bólu – nie zapomnij, że mamusia cię kocha. Nawet jeśli nie będziesz mógł mnie zobaczyć. – Po jej policzku spłynęła łza. – Zawsze, zawsze będę cię kochać.

Jej oddech stał się nierówny, zakasłała.

– Dobrze – powiedziała Becky, wtykając sobie w uszy jakieś śmieszne urządzenie. Końcówkę przytknęła do piersi mamy. – Czas odpocząć.

– Nie ma czasu – szepnęła mamusia.

Becky spojrzała na tatę.

– Zbliżamy się, panie Maddox. Pewnie powinien pan przyprowadzić pozostałych synów, żeby się pożegnali.

Usta taty zacisnęły się w kreskę. Pokręcił głową.

– Nie jestem gotowy – wyjąkał.

– Nigdy nie będziesz gotowy na stratę żony. Ale nie chciałbyś przecież, żeby odeszła bez pożegnania z dziećmi.

Tata pomyślał chwilę, wytarł nos rękawem i skinął głową. Wymaszerował z pokoju jak ktoś niespełna rozumu.

Obserwowałem mamusię. Patrzyłem, jak z trudem łapie oddech, a Becky sprawdza jakieś cyferki, które pokazują się na pudełku obok niej. Dotknąłem ręki mamy. Po oczach Becky poznałem, że musi coś wiedzieć, o czym ja nie mam pojęcia, i na tę myśl skręciło mnie w żołądku.

– Wiesz, Travis – powiedziała, nachylając się do mnie – po tym lekarstwie, które podaję, mamusia zaśnie, ale nawet przez sen może cię słyszeć. Dalej możesz mówić, że ją kochasz i że będziesz za nią tęsknić, a ona wszystko usłyszy.

Popatrzyłem na mamusię i szybko pokręciłem głową.

– Nie chcę za nią tęsknić.

Becky położyła delikatnie swoją ciepłą dłoń na moim ramieniu, dokładnie tak, jak to robiła mama, kiedy się czymś martwiłem.

– Mamusia chciałaby być tu z tobą. Bardzo by tego chciała. Ale Jezus woła ją już do siebie.

Nachmurzyłem się.

– Mnie jest potrzebna bardziej niż Jezusowi.

Becky uśmiechnęła się i pocałowała mnie w czubek głowy.

Tata zapukał. Drzwi się otworzyły. W korytarzu tłoczyli się przy ojcu moi bracia, a Becky wzięła mnie za rękę i podprowadziła do nich.

Trenton nie spuszczał oczu z łóżka, na którym leżała mama, a Taylor i Tyler patrzyli wszędzie, tylko nie tam. Ale poczułem się nieco lepiej, widząc, że są równie wystraszeni jak ja.

Thomas stał obok mnie, trochę z przodu, jak to robił na podwórku, kiedy chłopcy z sąsiedztwa zaczepiali Tylera i chcieli się bić, a on mnie osłaniał.

– Nie wygląda dobrze – powiedział.

Tata odchrząknął.

– Mama od dawna choruje, dzieci, i chyba już czas… czas, żeby… – I umilkł.

Becky uśmiechnęła się blado, ze współczuciem.

– Wasza mama nie je i nie pije. Jej organizm się poddaje. To bardzo trudne, ale to dobry czas, żebyście powiedzieli mamie, jak ją kochacie, że będziecie za nią tęsknić i że może odejść. Chce waszej zgody.

Bracia posłusznie skinęli głowami. Wszyscy, tylko nie ja. Ja uważałem, że to nie w porządku. Nie chciałem, żeby odeszła. Nie obchodziło mnie, czy Jezus ją wzywa, czy nie. Była moją mamusią. Mógł zabrać sobie jakąś starą mamę. Która nie musi opiekować się małymi chłopcami. Starałem się zapamiętać wszystko, co mi powiedziała. Starałem się utrwalić to sobie mocno w głowie. Baw się. Odwiedzaj tatę. Walcz o to, co kochasz. To ostatnie mnie niepokoiło. Kochałem mamusię, ale nie wiedziałem, jak mam o nią walczyć.

Becky nachyliła się tacie do ucha. Pokręcił głową, a potem skinął na moich braci.

– Dobrze, chłopcy. Podejdźcie się pożegnać, a potem połóż braci spać, Thomasie. Zabierz ich stąd.

– Tak jest – powiedział Thomas.

Wiedziałem, że tylko udaje dzielnego. Jego oczy były tak samo smutne jak moje.

Thomas mówił coś do mamy chwilę, a potem Taylor i Tyler coś tam do niej szeptali, jeden z lewej, drugi prawej strony. Trenton płakał i obejmował ją długo. Wszyscy mówili, że może już nas opuścić. Wszyscy, tylko nie ja. Tym razem mama nic nie odpowiadała.

Thomas pociągnął mnie za rękę z sypialni mamy. Szedłem tyłem, aż znaleźliśmy się w korytarzu. Próbowałem wmówić sobie, że mama tylko zasnęła, ale w głowie miałem mętlik. Thomas wziął mnie na ręce. Przyspieszył kroku na schodach, kiedy z dołu rozległo się zawodzenie ojca.

– Co ci powiedziała? – spytał, odkręcając kran nad wanną.

Nie odezwałem się. Słyszałem, że pyta, i zapamiętałem jej słowa, tak jak prosiła, ale nie byłem w stanie ani płakać, ani wydobyć z siebie głosu.

Thomas ściągnął mi przez głowę wybrudzoną koszulkę, zdjął szorty i majtki z obrazkiem z bajki Tomek i przyjaciele. Rzucił wszystko na podłogę.

– Czas na kąpiel, gapciu.

Podniósł mnie i wsadził do ciepłej wody. Namoczył myjkę i wycisnął mi nad głową. Nawet nie mrugnąłem. Nie próbowałem też zetrzeć wody z twarzy, choć nie znosiłem, jak ją zalewa.

– Wczoraj mama mówiła mi, że mam opiekować się tobą i bliźniakami. I troszczyć się o tatę.

Położył skrzyżowane ręce na brzegu wanny i oparł na nich brodę, wpatrując się we mnie.

– I będę to robił, Trav, zgoda? Zaopiekuję się tobą. Nie martw się. Razem będziemy tęsknić za mamą, ale nic się nie bój. Przypilnuję, żeby wszystko było dobrze. Obiecuję.

Chciałem skinąć głową albo go objąć, ale nie byłem w stanie. Powinienem o nią walczyć, a siedziałem na górze, w wannie pełnej wody, nieruchomy jak posąg. Już ją zawiodłem. W myśli obiecywałem jej, że zrobię wszystko, o czym mówiła, kiedy tylko moje ciało zacznie znów funkcjonować. Kiedy minie smutek, zawsze będę się bawił, zawsze będę walczył. Z całych sił.

Rozdział pierwszy

Gołąbek

Pieprzone sępy. Potrafią czaić się na ciebie godzinami. Całymi dniami. I nocami też. Prześwietlając cię wzrokiem, zastanawiając się, co skubnąć najpierw, co będzie najsłodsze, najdelikatniejsze albo najbardziej wygodne.

To, czego nie wiedzą, czego by się nigdy nie spodziewały, to tego, że ofiara udaje. Nietrudno je wykiwać. Kiedy tylko uznają, że wystarczy cierpliwie czekać, aż kompletnie wymiękniesz, wtedy przystępujesz do ataku. Wyciągasz tajemną broń – całkowite lekceważenie tego, co jest, brak zgody na poddanie się porządkowi rzeczy.

W takiej właśnie chwili zaskakujesz je tym, że masz wszystko gdzieś. Co za szok!

Przeciwnik na ringu, jakiś palant, który próbuje trafić w twoje słabe strony inwektywami, kobieta próbująca cię usidlić… Zawsze się im dostaje.

Od najmłodszych lat bardzo starałem się żyć po swojemu. Te dupki z krwawiącymi sercami, gotowe oddać duszę byle jakiej naciągaczce, która się do nich uśmiechnie, niczego nie rozumieli. Mnie jakoś udawało się płynąć pod prąd. Byłem odmieńcem. Oni wybierali trudną drogę, jakby kto pytał. Zostawianie sentymentów na progu i zastępowanie ich obojętnością lub gniewem – który o wiele łatwiej kontrolować – jest proste. Pozwalanie sobie na uczucia sprawia, że łatwo nas zranić. Tyle razy próbowałem wyjaśnić błąd moim braciom, kuzynom czy przyjaciołom, ale przyjmowali to sceptycznie. I tyle razy widziałem, jak płakali lub nie mogli spać przez jakąś wysztafirowaną lalę w dziwkowatych szpilkach, która i tak miała ich gdzieś. Nie mogłem tego pojąć. Kobiety warte takich dramatów nie pozwoliłyby dobrać się do siebie tak szybko. Nie dałyby się popchnąć na kanapę albo zwabić do sypialni po pierwszej randce, a nawet dziesiątej.

Moje teorie nie trafiały do nikogo, bo nie pasowały do porządku rzeczy. Pożądanie, seks, zauroczenie, miłość, a potem złamane serce. Logiczne. I tak się działo zawsze.

Ale nie dla mnie. O, nie. W życiu!

Dawno temu postanowiłem, że będę wykorzystywał harpie, póki nie pojawi się gołębica. Istota, która nikomu nie wchodzi w paradę, tylko zajmuje się swoimi sprawami, stara się przejść przez życie, nie tłamsząc nikogo swoimi potrzebami czy samolubnymi zwyczajami. Dzielna. Sympatyczna. Inteligentna. Piękna. Łagodna. Towarzyszka na całe życie. Niedostępna, póki się nie przekona, że może ci zaufać.

Kiedy w otwartych drzwiach mieszkania strzepywałem po raz ostatni popiół z dopalanego papierosa, stanęła mi nagle przed oczami dziewczyna w tym cholernym różowym sweterku. Bez namysłu nazwałem ją Gołąbkiem. To miało być jedynie głupie przezwisko. Żeby speszyć ją jeszcze bardziej. Zaczerwieniła się i zrobiła wielkie oczy. Wydawała się taka niewinna, ale wiedziałem, że to tylko pozory. Odsunąłem wspomnienie o niej i popatrzyłem bez emocji w kierunku pokoju.

Na kanapie wyciągnęła się leniwie Megan. Oglądała telewizję. Wydawała się znudzona i zastanawiałem się, czemu jeszcze tu jest. Zwykle zbierała swoje klamoty i wychodziła, kiedy tylko ją puknąłem.

Drzwi jęknęły, gdy je trochę bardziej uchyliłem. Odchrząknąłem i podniosłem plecak za paski.

– Wychodzę, Megan.

Usiadła i przeciągnęła się, a potem złapała swoją ogromniastą torbę. Trudno mi było sobie wyobrazić, że ma w niej co nosić. Zarzuciła srebrne łańcuchy torby na ramię, wsunęła na stopy buty na koturnach i wolnym krokiem ruszyła do wyjścia.

– Napisz mi SMS-a, gdybyś się nudził – powiedziała, nie patrząc w moją stronę.

Opuściła na nos wielgachne okulary przeciwsłoneczne i jakby nigdy nic poszła schodami w dół, kompletnie niewzruszona moją odprawą. To właśnie obojętność Megan sprawiła, że ta dziewczyna była jedną z nielicznych, które częściej u mnie gościły. Nie płakała nad moim brakiem zaangażowania, nie robiła scen. Brała układ takim, jakim jest, a potem zajmowała się swoimi sprawami.

Mój harley połyskiwał w porannym jesiennym słońcu. Poczekałem, aż Megan ruszy z parkingu pod domem, a potem pognałem na dół, zapinając po drodze kurtkę. Za pół godziny zaczynały się zajęcia z nauk humanistycznych z doktorem Rueserem, ale nie obchodziło go, czy się spóźniam. Skoro się nie wściekał, naprawdę nie widziałem sensu, żeby gnać tam na łeb na szyję.

– Czekaj no! – zawołał ktoś za mną.

W drzwiach naszego mieszkania stał Shepley. Nie miał na sobie koszuli i balansował na jednej nodze, starając się wciągnąć na drugą stopę skarpetkę.

– Chciałem cię spytać wczoraj wieczorem. Coś ty powiedział Markowi? Pochyliłeś się i szepnąłeś mu do ucha coś, co najwyraźniej kompletnie go zatkało.

– Podziękowałem, że parę tygodni temu wyjechał na weekend, bo jego matka to naprawdę gorąca sztuka.

Shepley spojrzał na mnie z niedowierzaniem.

– Nie podpuszczaj mnie, stary.

– No dobra. Słyszałem od Cami, że miał kłopoty z narkotykami czy alkoholem jako nieletni w Jones County.

Pokręcił głową, po czym skinął w kierunku kanapy.

– Tym razem pozwoliłeś Megan zanocować?

– Nie, Shep. Wiesz przecież, to nie wchodzi w rachubę.

– Po prostu wpadła na poranne dymanko przed zajęciami, co? Ciekawy sposób, żeby w razie co cię wrobić.

– Tak sądzisz?

– Skacze z łóżka do łóżka. – Shepley wzruszył ramionami. – Cała Megan. No, nie wiem. Słuchaj, muszę odwieźć Americę do kampusu. Podrzucić cię?

– Zobaczymy się później – powiedziałem, nasuwając ciemne okulary firmy Oakley. – Ja mogę zabrać Mare.

Shepley skrzywił się.

– Ooo… co to, to nie.

Ubawiony jego reakcją, dosiadłem harleya i włączyłem silnik. Choć miałem brzydki zwyczaj podrywania przyjaciółek jego dziewczyny, były granice, których bym nie przekroczył. America jest jego, a kiedy on wykazywał zainteresowanie jakąś dziewczyną, to znikała ona z pola mojego radaru raz na zawsze. Wiedział to. Po prostu lubił się mnie czepiać.

Spotkałem się z Adamem za siedzibą bractwa Sig Tau. Prowadził Krąg. Po wstępnej zapłacie – wieczorem – pozwalałem mu następnego dnia zgarniać zyski, a potem odpalałem mu działkę za fatygę. On mnie krył, ja miałem swoje wygrane. Łączyły nas relacje czysto biznesowe. Obaj woleliśmy prosty układ. Póki mi płacił, nie naprzykrzałem się mu, a póki on nie chciał, żeby mu spuścić łomot, też nie zawracał mi głowy.

Ruszyłem przez kampus do stołówki. Kiedy dochodziłem do podwójnych metalowych drzwi, drogę zastąpiły mi Lexi i Ashley.

– Cześć, Trav – powiedziała Lexi, prężąc się zalotnie. Idealna opalenizna, różowa bawełniana koszulka pękała pod naporem napompowanych silikonem piersi. Trudno się było oprzeć tym falującym wypukłościom; to przede wszystkim one skusiły mnie, żeby ją zaliczyć. Ale raz wystarczy. Jej głos przypominał mi dźwięk powietrza powoli spuszczanego z balonu, a Nathan Squalor puknął ją już następnego wieczoru po mnie.

– Cześć, Lex.

Zdusiłem resztkę papierosa, wrzuciłem go do kosza i szybko wszedłem do środka. Nie paliłem się do szturmu na bufet zwiędłych warzyw, wysuszonych wędlin i przejrzałych owoców – co to, to nie. Ale, Jezu, ten jej głos! Psy by zawyły, a dzieci zaczęłyby się rozglądać, czy obok nich nie ożyła jakaś postać z kreskówek.

Mimo wyraźnego braku zainteresowania z mojej strony obie dziewczyny poszły za mną.

– Shep. – Skinąłem głową do kumpla.

Siedział przy Americe, w wesołym towarzystwie. Śmiali się. Gołąbek, dziewczyna, którą widziałem podczas walki, zajmowała miejsce naprzeciw niego, grzebiąc w jedzeniu plastikowym widelcem. Mój głos zwrócił jej uwagę. Kiedy postawiłem z impetem tacę na końcu stołu, czułem, jak wodzi za mną swoimi wielkimi oczami.

Usłyszałem chichot Lexi. Starałem się nie dać po sobie poznać, że tak mnie wkurza. Usiadłem, a ona potraktowała moje kolano jak krzesło.

Niektórzy kumple z drużyny futbolowej siedzący przy naszym stole obserwowali mnie z podziwem, tak jakby dla nich to, że łażą za tobą dwie tępe krowy, było szczytem marzeń.

Lexi wsunęła dłoń pod stół i przycisnęła mi ją do uda, przesuwając palce po wewnętrznym szwie dżinsów. Rozchyliłem bardziej kolana, w oczekiwaniu, kiedy dotrze do celu.

Zanim mnie dotknęła, nad stołem dał się słyszeć szept Ameriki.

– No nie, zaraz zwymiotuję.

Lexi obejrzała się, cała sprężona.

– Słyszałam to, zdziro.

Bułka śmignęła tuż przy twarzy Lexi i odbiła się od podłogi jak piłka. Shepley i ja wymieniliśmy spojrzenia. Gwałtownie cofnąłem kolano.

Tyłek Lexi klapnął na podłogę. Muszę przyznać, że dźwięk pacnięcia jej ciała o kafelki w stołówce trochę mnie podniecił.

Nie biadoliła za bardzo, zanim odeszła. Shepley chyba docenił mój gest i to było dla mnie najważniejsze. Nie miałem cierpliwości do takich dziewczyn jak Lexi. Trzymałem się jednej zasady: liczy się szacunek. Wobec mnie, mojej rodziny i moich przyjaciół. Cholera, nawet niektórzy z moich wrogów zasługiwali na poszanowanie. Nie widziałem powodu, by dłużej, niż to konieczne, utrzymywać kontakt z ludźmi, którzy tego nie rozumieją. Dziewczyny, które przekroczyły próg mojego mieszkania, mogłyby dopatrywać się w tym hipokryzji, ale jeśli same się szanowały, to ja też traktowałem je z szacunkiem.

Mrugnąłem do Ameriki, która wydawała się zadowolona, skinąłem głową Shepleyowi i wróciłem do jedzenia tego, co miałem na talerzu.

– Nieźle się spisałeś wczoraj wieczorem, Wściekły Psie – powiedział Chris Jenks, ciskając grzanką przez stół.

– Zamknij się, tępaku – uciszył go swoim niskim głosem Brazil. – Adam więcej cię nie wpuści, jak się dowie, że paplesz.

– Dobra, dobra – skwitował tamten, wzruszając ramionami.

Odniosłem tacę i nachmurzony wróciłem na miejsce.

– I nie nazywaj mnie tak.

– Co? Że Wściekły Pies?

– Tak.

– Czemu nie? Myślałem, że to twoja ksywka w Kręgu. Tak jak mają striptizerki.

Wlepiłem wzrok w Jenksa.

– Czemu się nie przymkniesz, żeby dać szansę zagoić się tej dziurze w twojej gębie? – Nigdy nie lubiłem tej mendy.

– Już się robi, Travis. Wystarczyło powiedzieć. – Zachichotał nerwowo, zanim zebrał swoje śmieci i odszedł.

Wkrótce jadalnia opustoszała. Popatrzyłem na Shepleya i Americę, którzy jeszcze zostali. Rozmawiali z koleżanką Ameriki. Miała długie, wijące się włosy, a z jej skóry nie zeszła jeszcze opalenizna z wakacji. Cycki, może nie największe, jakie widziałem, ale oczy… co za osobliwy szary kolor. Jakby skądś znajomy.

Niemożliwe, żebym już ją spotkał, ale coś w jej twarzy przypominało mi o czymś, czego nie umiałbym określić.

Wstałem i podszedłem do niej. Miała włosy gwiazdy porno, a twarz anioła. Oczy o migdałowym wykroju, niebywale piękne. I wtedy to zrozumiałem: pod tą urodą i pozorem niewinności kryje się coś jeszcze, jakby chłodne wyrachowanie. Nawet kiedy się uśmiechała, mogłem dostrzec grzech tak głęboko w niej zakorzeniony, że żaden sweterek tego nie przykryje. Jej oczy nad maleńkim noskiem, regularne rysy. Wszystkim może wydawać się czysta i naiwna, ale ta dziewczyna coś ukrywa. Nie dałem się zwieść tylko dlatego, że podobna grzeszność tkwiła i we mnie przez całe moje życie. Różnica polega na tym, że ona to trzyma w zanadrzu, a ja regularnie wypuszczam demona z klatki.

Wpatrywałem się w Shepleya tak długo, aż poczuł mój wzrok. Kiedy spojrzał na mnie, skinąłem w kierunku dziewczyny, którą w myślach nazywałem Gołąbkiem.

Kto to? – zapytałem bezgłośnie.

Zmarszczył brwi. Nic nie skapował.

Ta. – Znów tylko ruchem warg próbowałem wyjaśnić, o co chodzi.

Usta Shepleya ułożyły się we wkurzający uśmieszek. Dupek zawsze miał taką minę, kiedy chciał zaraz zrobić coś, co mnie doprowadzi do białej gorączki.

– Co? – spytał dużo głośniej niż trzeba.

Widziałem, że dziewczyna wie, o kim mówimy, bo spuściła głowę, udając, że nie słyszy.

Po sześćdziesięciu sekundach spędzonych w obecności Abby Abernathy zauważyłem dwie rzeczy: nie mówiła wiele, a jeśli już, to była cięta jak osa. Ale nie wiem… Może się czepiam. Starała się trzymać na dystans takich gnojków jak ja, lecz tym bardziej się upierałem.

Przewróciła oczami na moje zaczepki trzy czy cztery razy. Denerwowałem ją i to mnie dość bawiło. Dziewczyny zwykle nie traktowały mnie z autentyczną niechęcią, nawet gdy pokazywałem im drzwi.

Kiedy moje najlepsze uśmiechy nie odniosły skutku, zmieniłem taktykę.

– Masz tik?

– Co takiego? – spytała.

– Tik. Oczy ci dziwnie latają.

Gdyby mogła zabijać wzrokiem, leżałbym już, wykrwawiając się na podłodze. Nie mogłem powstrzymać śmiechu. Ma tupet mądralina. Podobała mi się coraz bardziej.

Nachyliłem się bliżej do jej twarzy.

– Ale co to za oczy. A tak przy okazji, jaki to kolor? Szary?

Od razu się przygarbiła, chowając twarz pod opadającymi włosami. Punkt dla mnie. Speszyłem ją, a to znaczy, że jestem na dobrej drodze.

America od razu rzuciła się Abby na odsiecz. Nie mogę mieć jej tego za złe. Widziała ten szereg dziewczyn przewijających się przez nasze mieszkanie. Nie miałem zamiaru wkurzać Ameriki, zresztą nie wyglądała na złą. Bardziej na rozbawioną.

– Nie jesteś w jej typie – rzuciła.

Otworzyłem usta, podejmując jej grę.

– Przecież wszystkim się podobam!

Zerknęła na mnie i lekko się uśmiechnęła. Ogarnęła mnie fala ciepła, a może po prostu miałem dziką chęć powalić tę dziewczynę na swoją kanapę. Była inna. Co za orzeźwiające doznanie.

– O, uśmiech – powiedziałem.

Nazwanie tego po prostu uśmiechem, jakby nie było to coś najpiękniejszego, co w życiu widziałem, wydawało się nie na miejscu, ale nie miałem zamiaru spieprzyć swojej gry, kiedy już zaczynałem zyskiwać przewagę.

– Wcale nie jestem takim zepsutym draniem, jak gadają. Miło było cię poznać, Gołąbku. – Wstałem, obszedłem stół i nachyliłem się Americe do ucha. – Pomóż mi z nią, dobrze? Będę grzeczny, przysięgam.

W kierunku mojej twarzy poleciała frytka.

– Zabieraj usta z ucha mojej dziewczyny, Trav! – warknął Shepley.

Cofnąłem się, podnosząc ręce i robiąc minę niewiniątka.

– Ja tylko nawiązuję kontakty!

Zrobiłem kilka kroków do wyjścia, gdzie zauważyłem grupkę dziewczyn. Otworzyłem drzwi, a one hurmem skorzystały z okazji, zanim zdążyłem się przecisnąć.

Dawno już nie miałem potrzeby o nikogo zabiegać. Ciekawe, że nie chciałem od razu jej puknąć. Martwiło mnie, że pewnie uważa mnie za palanta, ale jeszcze bardziej, że to ma dla mnie znaczenie. W każdym razie po raz pierwszy od długiego czasu ktoś był nieprzewidywalny. Robiła wrażenie całkowitego przeciwieństwa dziewczyn, które tu spotykałem, i musiałem się dowiedzieć dlaczego.

Na zajęciach u Chaneya był komplet. Pobiegłem na swoje miejsce, biorąc po dwa stopnie naraz, i zacząłem przeciskać się między nagimi nogami.

– Witam panie. – Skinąłem głową.

Zamruczały zgodnym chórem w odpowiedzi.

Suki. Połowę z nich zaliczyłem na pierwszym roku, druga połowa przewinęła się przez moją kanapę dobrze przed przerwą semestralną. Z wyjątkiem dziewczyny siedzącej na końcu. Sophia posłała mi krzywy uśmiech. Wyglądała tak, jakby jej twarz stanęła w ogniu, a ktoś starał się go zdławić widelcem. Chodziła z kilkoma moimi kumplami z bractwa. Znając ich przeszłość i wiedząc, że ta dziewczyna nie dba o zabezpieczanie się, najlepiej było uznać ją za zbytnie ryzyko, nawet jeśli ja, zwyczajowo, byłem bardzo ostrożny.

Oparła się na łokciach, wychylając się do przodu, żebyśmy mieli lepszy kontakt wzrokowy. Miałem chęć wzdrygnąć się z odrazą, ale się opanowałem. Nie. Nie warto.

Brunetka przede mną obejrzała się i zatrzepotała rzęsami.

– Cześć, Trav, podobno szykuje się impreza dla par w Sigma Tau.

– Nie – uciąłem szybko.

Wydęła lekko dolną wargę.

– Ale… kiedy mi o tym mówiłeś, sądziłam, że chcesz pójść.

Zaśmiałem się.

– Narzekałem na ten zwyczaj. To nie to samo.

Blondynka siedząca obok mnie wychyliła się naprzód.

– Wszyscy wiedzą, że Wściekły Pies nie chodzi na bale par. To nie ten adres, Chrissy.

– Ach, tak? A ciebie kto pyta? Nie wtrącaj się – powiedziała naburmuszona Chrissy.

Kiedy się tak kłóciły, zauważyłem wchodzącą pośpiesznie Abby. Wpadła do pierwszego rzędu tuż przed dzwonkiem.

Zanim zdałem sobie sprawę, czemu to robię, złapałem notatnik, wetknąłem długopis między zęby, pognałem na dół i wślizgnąłem się na ławkę obok niej.

Abby zrobiła potwornie zabawną minę i z jakiegoś powodu, którego wyjaśnić nie umiem, poczułem nagły przypływ adrenaliny, jak przed walką.

– Fajnie. Możesz za mnie notować – rzuciłem.

Była bardzo zniesmaczona, a to tylko sprawiło mi radochę. Większość dziewczyn wydawała mi się nudna jak flaki z olejem, a ta mnie intrygowała. Nawet bawiła. Nie robiłem na niej specjalnie wrażenia, w każdym razie nie w pozytywnym sensie. Tak jakby mdliło ją na mój widok, co dziwnie mnie wzruszało.

Nagle poczułem, że natychmiast muszę sprawdzić, czy naprawdę tak mnie nie znosi, czy tylko zgrywa taką twardą. Pochyliłem się do niej.

– Przepraszam… czy ja cię czymś uraziłem?

Jej oczy złagodniały, nim pokręciła głową. Nie nienawidzi mnie. Tylko chciałaby nienawidzić. Miałem nad nią wielką przewagę. Jeśli chce grać, mogę grać.

– No to o co ci chodzi?

Wydawało się, że głupio jej to mówić.

– Nie pójdę z tobą do łóżka. Powinieneś dać sobie spokój, i to już.

Ach, tak. Zapowiada się zabawnie.

– Nie prosiłem, żebyś się ze mną przespała… wspominałem o czymś takim?

Popatrzyłem w górę na sufit, jakbym musiał się zastanowić.

– A może wpadłabyś dziś wieczorem z Americą?

Abby zrobiła ryjek, jakby wyczuła, że coś śmierdzi.

– Nie będę z tobą flirtował, przysięgam.

– Pomyślę o tym.

Starałem się nie uśmiechać za bardzo, żeby się nie zdradzić. Ona nie da się obracać jak te suki z górnych rzędów. Obejrzałem się. Wszystkie świdrowały dzikim wzrokiem tył głowy Abby. Wiedziały tak samo dobrze jak ja. Abby jest inna i będę musiał nad nią popracować. Raz trochę się wysilić.

Trzy bazgroły potencjalnych tatuaży i ze dwadzieścia sześcianów później zajęcia się skończyły. Przemknąłem korytarzami, zanim ktokolwiek zdołał mnie zatrzymać. Miałem niezły czas, ale jakimś cudem Abby już wyszła. Była dobre dwadzieścia metrów przede mną.

Stara się mnie unikać. Przyspieszyłem kroku, aż się z nią zrównałem.

– No i co, pomyślałaś?

– Travis! – zawołała jakaś dziewczyna, bawiąc się swoimi włosami.

Abby szła dalej. Zostawiła mnie zmuszonego słuchać irytującej paplaniny tamtej nudziary.

– Przepraszam…

– Mam na imię Heather.

– Przepraszam, Heather, ale… muszę lecieć.

Objęła mnie. Poklepałem ją po pupie, wyswobodziłem się z uścisku i ruszyłem dalej, zastanawiając się, kto to był.

Zanim zdołałem to sobie przypomnieć, zobaczyłem długie opalone nogi Abby. Wetknąłem marlboro w usta i podbiegłem do niej.

– Przy czym to byliśmy? No tak… że pomyślisz.

– O czym ty mówisz?

– Zastanowiłaś się, czy przyjdziesz?

– Jeśli się zgodzę, przestaniesz za mną łazić?

Udałem, że się zastanawiam, a potem skinąłem głową.

– Tak.

– No to przyjdę.

O w mordę. Przecież nie jest taka łatwa.

– Kiedy?

– Wieczorem. Wpadnę wieczorem.

Zatrzymałem się w pół kroku. Ona coś kombinuje. Nie spodziewałem się, że się podda.

– To miło – powiedziałem, ukrywając zaskoczenie. – W takim razie do zobaczenia, Gołąbku.

Odeszła, nie oglądając się. Kompletnie niewzruszona naszą rozmową. Znikła za grupą innych studentów idących na zajęcia.

Dostrzegłem białą czapkę Shepleya. Nie spieszył się na ćwiczenia z informatyki. Zmarszczyłem brwi. Nie znosiłem tych zajęć. Kto jeszcze w tych czasach nie radzi sobie z pieprzonym komputerem?

Dołączyłem do Shepleya i jego dziewczyny, kiedy ruszyli z innymi główną aleją kampusu. Zachichotała, z roziskrzonymi oczami patrząc, jak Shep mnie beszta. America nie jest głupią cipą. Seksowna, ale można z nią pogadać i nie mówi co drugie słowo „jakby”, a czasami jest całkiem zabawna. Co mi się w niej najbardziej podobało, to to, że nie chciała przyjść do nas przez dobre kilka tygodni od ich pierwszej randki i nawet kiedy oglądali razem film, tuląc się do siebie na kanapie, wracała na noc do akademika.

Miałem jednak wrażenie, że okres próbny, zanim Shepley będzie mógł ją puknąć, dobiega końca.

– Cześć, Mare – powiedziałem i skinąłem głową.

– Jak leci, Trav? – spytała.

Uśmiechnęła się do mnie, ale jej oczy od razu powędrowały z powrotem na Shepleya.

Miał szczęście. Dziewczyny takie jak ta nie zdarzają się często.

– To ja tu – powiedziała, wskazując akademik po drugiej stronie.

Zarzuciła ręce Shepleyowi na szyję i pocałowała go. Złapał ją za koszulkę z obu stron i przyciągnął mocno do siebie, zanim ją puścił.

America pomachała ostatni raz do nas obu i podeszła do swojego kolegi Fincha przy frontowych drzwiach.

– Bujasz się w niej, co? – spytałem, dając mu kuksańca.

Odepchnął mnie.

– Nie twój interes, palancie.

– Czy ona ma siostrę?

– Jest jedynaczką. I zostaw też w spokoju jej koleżanki, Trav. Nie żartuję.

Nie musiał mówić tego ostatniego zdania. Jego oczy jak zwykle zdradzały, co czuje i myśli, i widziałem, że jest całkiem poważny, a może nawet nieco przerażony. Nie tylko się w niej bujał. Był zakochany.

– Masz na myśli Abby.

Zmarszczył brwi.

– Chodzi mi o wszystkie jej przyjaciółki. Nawet o Fincha. Trzymaj się od nich z daleka.

– Kuzynku! – powiedziałem, zarzucając mu łokieć na szyję i lekko ściskając. – Zakochałeś się? Aż mi się łza w oku kręci.

– Przymknij się – warknął. – Tylko obiecaj, że będziesz się trzymał z dala od jej koleżanek.

Wyszczerzyłem zęby w uśmiechu.

– Nic nie obiecuję.

Rozdział drugi

Odwrotny skutek

– Co ty wyczyniasz? – zapytał Shepley.

Stał pośrodku pokoju z parą butów sportowych w jednej ręce i brudnymi bokserkami w drugiej.

– Chodzi ci o to, że sprzątam? – powiedziałem, wstawiając szklanki po drinkach do zmywarki.

– No, widzę… dlaczego?

Uśmiechnąłem się, stojąc plecami do Shepleya. Zaraz mi dokopie.

– Spodziewam się gościa.

– Tak?

– Gołąbka.

– Co takiego?

– Abby, Shep. Zaprosiłem Abby.

– No nie! Nie spieprz mi tego znowu. Bardzo cię proszę.

Odwróciłem się, krzyżując ręce na piersi.

– Próbowałem, Shep. Naprawdę. Ale… No, nie wiem. – Wzruszyłem ramionami. – Ona ma w sobie coś. Nie mogłem się powstrzymać.

Zacisnął szczęki, wymaszerował z pokoju i trzasnął drzwiami.

Skończyłem ładować zmywarkę, a potem okrążyłem kanapę, żeby sprawdzić, czy nie przegapiłem jakiegoś pustego opakowania po prezerwatywie. Nie lubiłem się z tego tłumaczyć.

Fakt, że puknąłem sporo pięknych koleżanek ze studiów, nie był dla nikogo tajemnicą, ale nie widziałem powodu, by przypominać o tym dziewczynom, kiedy mnie odwiedzały. Liczy się sposób podania.

W dodatku Gołąbek. Żeby ją zaliczyć na mojej kanapie, trzeba będzie dużo więcej niż gry pozorów. Na razie przyjąłem taktykę małych kroków. Jak się człowiek skupia na celu, łatwo wszystko zawalić. Była spostrzegawcza. Jeszcze mniej naiwna niż ja. Ta misja wiązała się ze sporym ryzykiem.

Sortowałem w sypialni brudy, kiedy usłyszałem, jak ktoś otwiera frontowe drzwi. Shepley zwykle nasłuchiwał nadjeżdżającego auta Ameriki, żeby powitać ją w progu.

Pantoflarz jeden.

Jakieś stłumione odgłosy rozmowy, a potem zamykane drzwi pokoju Shepleya były dla mnie sygnałem. Poszedłem do salonu i zastałem ją tam. Okularki, włosy upięte na czubku głowy i coś jak piżama. Nie zdziwiłbym się, gdyby wyciągnęła ją z samego dna kosza z bielizną do prania.

Trudno było nie parsknąć śmiechem. Jeszcze nigdy żadna dziewczyna tak do mnie przyszła. W drzwiach pojawiały się tu spódniczki dżinsowe, sukienki, w tym i taka obcisła, prześwitująca, nałożona na stringi. Kilka razy zdarzyło się ciało wysmarowane make-upem albo nabłyszczaczem do skóry. Piżama nigdy.

Wygląd Abby od razu uświadomił mi, dlaczego tak łatwo zgodziła się przyjść. Chciała mnie zniechęcić, żebym dał jej spokój. Gdyby mimo wszystko nie wyglądała tak cholernie seksownie, to pewnie by zadziałało, ale miała idealną cerę, a brak makijażu i oprawki okularów tylko podkreślały niezwykły kolor jej oczu.

– O, już jesteś – powiedziałem i klapnąłem na kanapę.

Z początku wydawała się dumna ze swojego pomysłu, ale kiedy rozmawialiśmy, a ja nie zwracałem uwagi na jej ubiór, dotarło do niej, że plan spalił na panewce. Im bardziej jej uśmiech bladł, tym mój stawał się szerszy. Była taka zabawna. Nie mogłem się pohamować.

Shepley i America dołączyli do nas dziesięć minut później. Abby była speszona, a mnie aż kręciło się w głowie z euforii. Nasza rozmowa o tym, czy potrafię napisać najprostszą pracę – w co wątpiła – przeszła na dociekania, skąd u mnie ta skłonność do bójek. Nawet podobało mi się to gadanie z nią o zwykłych rzeczach. Wolałem to niż niezręczne zadanie wyproszenia jej, kiedy ją zaliczę. Ona nie rozumiała mnie, a ja w jakiś sposób chciałem, żeby pojęła, o co mi chodzi, choć robiłem takie wrażenie, jakbym ją zbywał.

– Jesteś jakiś Karate Kid? Gdzie nauczyłeś się bić?

Shepley i America byli wyraźnie zażenowani zachowaniem Abby. Nie wiem czemu. Mnie w żadnym wypadku to wszystko nie przeszkadzało. To, że mało mówiłem o swoim dzieciństwie, nie znaczy, że się go wstydzę.

– Ojciec miał problem z alkoholem i wybuchowy temperament, a czterech moich starszych braci odziedziczyło po nim te cholerne geny.

– O – powiedziała po prostu.

Zaczerwieniła się i w tej chwili poczułem drgnienie w piersi. Nie byłem pewien, co to, ale się zaniepokoiłem.

– Nie masz się co peszyć, Gołąbku. Tata przestał pić. A bracia dorośli.

– Nie speszyłam się.

Język jej ciała przeczył słowom. Starałem się wymyślić coś, by zmienić temat, i wtedy wpadłem na to, żeby skomentować jej seksowny, niechlujny wygląd. Zakłopotanie Abby od razu zastąpiła irytacja, coś, z czym dużo lepiej sobie radziłem.

America zaproponowała, żebyśmy pooglądali telewizję. Ostatnia rzecz, jaka mi się marzyła, to być w jednym pokoju z Abby i nie móc z nią rozmawiać. Wstałem.

– Jesteś głodna, Gołąbku?

– Już jadłam.

America uniosła lekko brwi.

– Jak to? A… no… prawda. Zapomniałam. Złapałaś kawałek… pizzy… przed wyjściem.

Abby znów była speszona, ale po chwili zatuszował to gniew. Szybko zorientowałem się, jaki jest schemat jej reakcji.

Otworzyłem drzwi, starając się o wyluzowany ton. Jeszcze nigdy nie zależało mi tak bardzo, żeby wyciągnąć skądś dziewczynę – zwłaszcza że nie chodziło o seks.

– Chodź, na pewno jesteś głodna.

Jej ramiona trochę się rozluźniły.

– A dokąd się wybierasz?

– Pójdziemy, dokąd chcesz. Możemy wpaść gdzieś na pizzę. – Aż się wewnętrznie wzdrygnąłem. To mogło zabrzmieć jak nadgorliwość.

Spojrzała w dół na swoje dresowe spodnie.

– Nie jestem za bardzo ubrana.

Naprawdę nie wiedziała, jaka jest piękna. Przez to była jeszcze bardziej atrakcyjna.

– Wyglądasz świetnie. Chodźmy. Umieram z głodu.

Kiedy już siedziała za mną na harleyu, mogłem znów ogarnąć myśli. Zwykle uspokajałem się na motocyklu. Uda Abby obejmujące moje biodra dziwnie dodawały mi równowagi. Czułem coś w rodzaju ulgi.

Te nietypowe dla mnie emocje wprawiały mnie w zakłopotanie. Nie podobało mi się to. Ale przypominały mi, że ona jest blisko, więc czułem zarówno ukojenie, jak i niepokój. Zdecydowałem wziąć się w garść. Może Abby i jest gołębicą, ale przecież to tylko dziewczyna, do cholery. Nie ma co trząść portkami.

Poza tym pod tą powierzchownością grzecznej panienki coś się kryło. Nie znosiła mnie, bo musiała sparzyć się kiedyś na kimś takim jak ja. Ale na pewno nie była puszczalską. Nawet nawróconą. Potrafiłem je rozpoznać na kilometr. Powoli spadała ze mnie maska gracza. W końcu znalazłem dziewczynę, którą warto poznać, ktoś taki jak ja już ją zranił.

Choć dopiero co się poznaliśmy, potwornie wkurzała mnie myśl, że jakiś dupek ją skrzywdził. A jeszcze bardziej to, że Abby mnie z nim kojarzyła. Dodałem gazu, podjeżdżając pod pizzerię. Jazda nie trwała wystarczająco długo, żebym uporządkował sobie chaos w głowie.

Nawet nie myślałem o tym, jak szybko jadę, więc kiedy Abby zeskoczyła z motoru i zaczęła się wydzierać, nie umiałem powstrzymać śmiechu.

– Nie przekroczyłem dozwolonej prędkości.

– Tak, gdybyśmy byli na autostradzie! – Rozpuściła wariacki kok z czubka głowy i przeczesała palcami długie włosy.

Nie mogłem oderwać od niej wzroku, kiedy upinała je od nowa. Wyobraziłem sobie, że tak pewnie wygląda rano, a potem musiałem przez dziesięć minut wspominać sceny z Szeregowca Ryana, żeby mi nie stanął. Krew. Krzyk. Wylewające się wnętrzności. Granaty. Ostry obstrzał. Jatka.

Przytrzymałem jej drzwi.

– Nie dopuściłbym, żeby stało ci się coś złego, Gołąbku.

Ze złością minęła mnie i wmaszerowała do restauracji, ignorując mój gest. Jaka szkoda! Była pierwszą dziewczyną, przed którą kiedykolwiek chciałem otworzyć drzwi. Czekałem na tę chwilę, a ona nawet nie zauważyła.

Wszedłem za nią i skierowałem się do wnęki z boku, którą zwykle zajmowałem. Drużyna piłkarska siedziała przy zestawionych stolikach pośrodku sali. Już wyli ze śmiechu, że wparadowałem tu na randkę. Zacisnąłem zęby. Nie chciałem, żeby Abby się zorientowała.

Pierwszy raz w życiu wstydziłem się swojego zachowania. Ale szybko mi przeszło. Kiedy zobaczyłem, jak Abby siada naprzeciw mnie, roztrzęsiona i nadąsana, od razu zrobiło się mi lepiej.

Zamówiłem dwa piwa. Popatrzyła na mnie z niesmakiem. Kelnerka bezwstydnie ze mną flirtowała i Abby było przykro. Najwyraźniej mogłem ją wkurzyć, nawet jeśli się o to nie starałem.

– Często tu bywasz? – burknęła, rzucając okiem na kelnerkę.

Ożeż w mordę, tak. Była zazdrosna. Chwileczkę. Może problem w tym, jak traktują mnie inne kobiety? To wcale by mnie nie zdziwiło. Ta mała przyprawiała mnie o zawrót głowy.

Pochyliłem się do niej, opierając łokcie na stole. Nie dałem jej poznać, że robi na mnie takie wrażenie.

– No, to jaka jest twoja historia, Gołąbku? Nie znosisz mężczyzn w ogóle czy tylko mnie?

– Sądzę, że chodzi tylko o ciebie.

Musiałem się zaśmiać.

– Nie mogę cię rozszyfrować. Jesteś pierwszą dziewczyną, która ma do mnie pretensję, choć jeszcze się ze mną nie przespała. Nie peszysz się, kiedy ze mną rozmawiasz, i nie próbujesz mnie uwodzić.

– To żadne gierki. Po prostu nie podobasz mi się.

Auć.

– Nie byłabyś tu, gdybym ci się nie podobał.

Mój upór się opłacił. Rozchmurzyła się, skóra wokół jej oczu wyraźnie się odprężyła.

– Nie mówię, że jesteś zły. Po prostu nie lubię być zaszufladkowana tylko dlatego, że mam waginę.

Nie wiem, co mnie napadło, ale nie mogłem się opanować. Na próżno próbowałem zdławić wesołość, parsknąłem śmiechem. Nie uważa mnie więc za palanta, po prostu nie podoba się jej moje podejście. To łatwo zmienić. Poczułem ulgę i uśmiałem się szczerze, jak nie zdarzyło mi się od lat, a może nawet nigdy dotąd.

– O Boże! Niech skonam! O to chodzi! Musimy zostać przyjaciółmi. Odmowy nie przyjmuję.

– Możemy się przyjaźnić, nie mam nic przeciwko, ale to nie znaczy, że możesz mi się co pięć sekund dobierać do majtek.

– Nie masz zamiaru iść ze mną do łóżka. Pojąłem.

I już. Uśmiechnęła się i w tym momencie otworzył się przede mną cały świat nowych możliwości. Przemknęły mi w myśli obrazy porno z Gołąbkiem, jakbym przerzucał kanały telewizyjne, a potem zrobiły się zakłócenia i na ich miejsce pojawił się komunikat na temat szlachetnej postawy i tego, że nie chcę spieprzyć tej dziwnej przyjaźni.

Odwzajemniłem uśmiech Abby.

– Masz moje słowo. Nawet nie pomyślę o twoich majtkach, chyba… że sama zechcesz.

Oparła swoje drobne łokcie na stole i nachyliła się. Oczywiście mój wzrok od razu powędrował na jej cycki, patrzyłem, jak przyciskają się do krawędzi blatu.

– A do takiej sytuacji nie dojdzie, więc możemy być przyjaciółmi.

Wyzwanie podjęte.

– No, a jaka jest twoja historia? – spytała Abby. – Czy zawsze byłeś Travisem Maddoxem Mad Dogiem, Wściekłym Psem, czy dopiero od kiedy jesteś tutaj?

Użyła dwóch palców obu rąk, żeby zaznaczyć cudzysłów, kiedy wymawiała tę paskudną pieprzoną ksywę.

Aż się wzdrygnąłem.

– Nie. Tak nazwał mnie Adam po mojej pierwszej walce.

Nie znosiłem tego przezwiska, ale przylgnęło. Wszystkim najwyraźniej się spodobało, więc Adam używał go dalej.

Po chwili niezręcznej ciszy Abby się wreszcie odezwała:

– I tyle? Nie powiesz mi nic o sobie?

Wydawało się, że nie przeszkadza jej ta ksywa albo po prostu przyjęła do wiadomości, jak jest, i tyle. Nie miałem pojęcia, kiedy się obrazi albo zezłości, a kiedy będzie zachowywać się racjonalnie i spokojnie. Wciągało mnie to coraz bardziej.

– A co byś chciała wiedzieć?

Abby wzruszyła ramionami.

– Normalnie. Skąd pochodzisz, kim chcesz zostać… takie tam rzeczy.

Musiałem się starać nie napinać ramion. Mówienie o sobie – szczególnie o dzieciństwie – wykraczało poza strefę bezpieczeństwa. Dałem kilka wymijających odpowiedzi i na tym koniec, kiedy nagle usłyszałem, jak jeden z zawodników stroi sobie jakieś żarty. Nie przeszkadzałoby mi to specjalnie, gdybym się nie bał, że Abby połapie się wreszcie, z czego się śmieją. No dobra, kłamię. To by mnie wkurzyło bez względu na to, czy ona tam była, czy nie.

Chciała wiedzieć więcej o mojej rodzinie i wybranych przedmiotach na studiach, a ja z całych sił starałem się nie poderwać z miejsca, bo miałem ochotę wstać i pogonić całe to towarzystwo, żeby wiali stąd na łeb na szyję. Coraz bardziej gotowałem się ze złości i coraz trudniej było mi skupić się na rozmowie.

– Z czego oni się śmieją? – spytała wreszcie, wskazując hałaśliwą bandę przy stole.

Pokręciłem głową.

– Powiedz mi – upierała się.

Moje usta zacisnęły się w wąską kreskę. Jeśli Abby wyjdzie, pewnie nie dostanę już nigdy drugiej szansy i te palanty będą miały jeszcze lepszy powód do żartów.

Patrzyła na mnie wyczekująco.

A, pieprzyć to.

– Śmieją się ze mnie, że musiałem cię najpierw zaprosić na kolację. Zwykle… tego nie robię.

– Najpierw?

Kiedy dotarło do niej, o co chodzi, twarz jej stężała. Zawstydziła się, że jest tu ze mną.

Skrzywiłem się. Spodziewałem się, że lada moment wypadnie z pizzerii jak burza.

Zgarbiła się.

– Bałam się, że się śmieją, bo zobaczyli cię ze mną, w tym stroju, i sądzą, że się z tobą prześpię – powiedziała cicho.

Chwileczkę. Co takiego?

– Dlaczego miałbym się nie pokazywać z kimś takim jak ty?

Abby zaczerwieniła się i spuściła wzrok na stół.

– O czym to mówiliśmy?

Westchnąłem. Martwiła się o mnie. Myślała, że śmieją się z jej wyglądu. Nie jest taka twarda, jak się zdawało. Zdecydowałem się zadać kolejne pytanie, zanim znów zrobi zwrot.

– A ty, co przede wszystkim studiujesz?

– O, jeszcze się nie zdecydowałam, ale skłaniam się ku księgowości.

– Ale nie jesteś stąd. Musiałaś się skądś przeflancować.

– Z Wichita. Tak jak America.

– Jak to się stało, że trafiłaś tu z Kansas?

– Musiałyśmy przenieść się gdzieś dalej.

– Od czego?

– Od moich rodziców.

Uciekała. Słusznie czułem, że sweter i perełki, które miała na sobie w tamten wieczór, kiedy się poznaliśmy, były przykrywką. Tylko co chciała ukryć? Szybko irytowały ją pytania osobiste, ale zanim mogłem zmienić temat, Kyle z drużyny piłkarskiej zaczął robić jakieś głupie uwagi.

Skinąłem głową.

– No, a dlaczego tutaj?

Abby coś tam odpaliła Kyle’owi. Cokolwiek powiedziała, ja tego nie dosłyszałem. Chichoty i głupkowate komentarze członków drużyny zagłuszyły jej słowa.

– Frajer, zamiast poprosić o resztki dla pieska, chce zaliczyć suczkę.

Dłużej już tego nie ścierpiałem. Obrażali nie tylko mnie, ale i Abby. Wstałem i zrobiłem kilka kroków w ich kierunku, a oni rzucili się na wyścigi do wyjścia, potykając się o własne nogi.

Czułem wzrok Abby na tyle swojej głowy, co mnie opamiętało. Wróciłem do naszej wnęki. Uniosła brew i cała moja frustracja i gniew od razu stopniały.

– Miałaś powiedzieć mi, dlaczego wybrałaś tę uczelnię – przypomniałem.

Chyba najlepiej było zachowywać się tak, jakby nic się nie stało.

– Trudno wyjaśnić. – Wzruszyła ramionami. – Chyba po prostu wydawało mi się, że tak będzie dobrze.

Jeśli można opisać, co wtedy czułem, to ostatnie jej zdanie idealnie do tego pasowało. Nie wiedziałem, co, do cholery, robię i dlaczego, ale z jakiegoś powodu siedzenie naprzeciw niej przy stole działało na mnie dziwnie kojąco. Nawet w chwili wściekłości.

Uśmiechnąłem się i otworzyłem kartę dań.

– Rozumiem.

Rozdział trzeci

Szlachetny rycerz

Shepley stał w progu i machał Americe odjeżdżającej z parkingu. Kompletnie rozum mu odjęło od tej miłości. Potem zamknął drzwi i padł na rozkładany fotel, uśmiechając się głupkowato.

– Dureń z ciebie – stwierdziłem.

– Ja? Popatrz na siebie. Abby uciekała stąd, jakby się paliło.

Nachmurzyłem się. Nie zauważyłem, żeby Abby aż tak się spieszyła, ale teraz, kiedy Shepley to powiedział, przypomniało mi się, że rzeczywiście była dość milcząca, gdy wróciliśmy.

– Tak sądzisz?

Zaśmiał się, przeciągając się w fotelu i wysuwając podpórkę dla nóg.

– Nie znosi cię. Daj sobie spokój.

– Wcale nie. Randka się udała. Zjedliśmy kolację.

Shepley uniósł brwi.

– Randka? Trav. Co ty wyprawiasz? Bo jeśli dla ciebie to tylko zabawa i spieprzysz mi to, zamorduję cię we śnie.

Padłem na kanapę i złapałem pilota.

– Nie wiem, co robię, ale tego nie zrobię.

Patrzył na mnie skołowany. Nie chciałem dać po sobie poznać, że jestem tak samo zagubiony jak on.

– Nie żartuję – podkreślił, patrząc w ekran. – Zaduszę cię.

– Słyszałem – uciąłem.

Wkurzało mnie, że jestem zupełnie jak nie ja, a tu jeszcze ten skunks grozi mi śmiercią. Zadurzony Shepley był irytujący. Zakochany – nie do zniesienia.

– Pamiętasz Anyę? – spytałem.

– To co innego – rzucił ze złością. – Z Mare jest inaczej. To właśnie ta dziewczyna.

– Wiesz to na pewno już po paru miesiącach?

– Wiedziałem to, kiedy tylko ją zobaczyłem.

Pokręciłem głową. Nie znosiłem, kiedy taki był. Jednorożce i motylki wypływały mu z dupy, a w powietrzu fruwały amorki. Kończyło się zawsze złamanym sercem i przez dobre pół roku musiałem stawać na głowie, żeby nie dać mu się zapić na śmierć. Ale Americe wyraźnie taki się podobał.

Ja przez żadną kobietę nie mazałem się ani nie piłem na umór, bo odeszła. W życiu. Skoro się mnie nie trzyma, to i tak nie jest nic warta.

Shepley wstał, przeciągnął się i powędrował do swojego pokoju.

– Odbiło ci, Shep.

– Skąd wiesz? – zapytał.

Miał rację. Nigdy nie byłem zakochany, ale nie mogłem sobie wyobrazić, żeby to tak mnie zmieniło.

Zdecydowałem się też iść do siebie. Rozebrałem się i położyłem na wznak na materacu. Kiedy tylko moja głowa dotknęła poduszki, pomyślałem o Abby. Jeszcze raz przeżywałem w szczegółach naszą rozmowę. Chwilami wykazywała nawet odrobinę zainteresowania. Nie nienawidzi mnie, co mnie trochę uspokoiło. Niespecjalnie kajałem się ze względu na swoją reputację, ale Abby nie oczekiwała, że będę udawał. Kobiety zwykle mnie nie peszyły. Przy niej robiłem się rozkojarzony i skupiony zarazem. Ożywiony i swobodny. Wkurzony i bliski euforii. Nigdy nie czułem się tak nieswojo. I chyba dlatego chciałem częściej się z nią spotykać.

Po dwóch godzinach gapienia się w sufit, dumania, czy zobaczę ją jutro, zdecydowałem się wstać i poszukać w kuchni butelki jacka daniel’sa.

W zmywarce były czyste szklanki. Wyciągnąłem jedną i napełniłem po brzeg. Po wychyleniu jej nalałem sobie drugi raz. Wypiłem jednym haustem, wstawiłem szklankę do zlewu i odwróciłem się. W drzwiach stał Shepley z głupkowatym uśmieszkiem na twarzy.

– Tak to się zaczyna.

– W dniu, kiedy pojawiłeś się na naszym drzewie genealogicznym, chciałem je ściąć.

Shepley roześmiał się i zamknął drzwi.

Powlokłem się do sypialni, wkurzony, że nie mogłem się z nim pokłócić.

Poranne zajęcia ciągnęły się w nieskończoność, a ja byłem trochę sobą zniesmaczony, że nie pozostaje mi nic, tylko biec do stołówki. Nie wiedziałem nawet, czy Abby tam jest.

Ale była.

Brazil siedział dokładnie naprzeciw niej, obgadując coś z Shepleyem. Na mojej twarzy pojawił się uśmieszek, a potem westchnąłem z ulgą, zarazem czując, że poddaję się swojej słabości.

Panie zza lady naładowały mi na tacę Bóg wie co, po czym podszedłem do stolika i stanąłem dokładnie naprzeciw Abby.

– Siedzisz na moim miejscu, Brazil.

– To jedna z twoich dziewczyn, Trav?

Abby potrząsnęła głową.

– A skąd!

Czekałem, aż w końcu posłuchał, wziął tacę i poszedł zająć wolne krzesło przy końcu długiego stołu.

– Jak leci, Gołąbku? – spytałem, czekając na kąśliwą reprymendę.

Ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu nie widać było po niej, żeby się zezłościła.

– Co to takiego?

Patrzyła na moją tacę. Też spojrzałem na parującą paciaję. Abby nawiązywała niezobowiązującą konwersację. Kolejny dobry znak.

– Boję się tych kobiet ze stołówki. Nie ośmieliłbym się krytykować ich umiejętności kucharskich.

Popatrzyła, jak grzebię widelcem w poszukiwaniu czegoś jadalnego, a potem jej uwagę zwróciły szepty wokół nas. Nic dziwnego, moi kumple nie byli przyzwyczajeni, żebym robił sprawę z tego, że chcę naprzeciw kogoś usiąść. Sam nie byłem pewien, czemu to zrobiłem.

– Rety… po lunchu mamy ten test z biologii – jęknęła America.

– Uczyłaś się? – spytała Abby.

America zmarszczyła nos.

– Mój Boże, nie. Cały wieczór musiałam uspokajać swojego chłopaka, że nie pójdziesz do łóżka z Travisem.

Shepley od razu zmarkotniał na wspomnienie wczorajszej rozmowy.

Zawodnicy z drużyny piłkarskiej siedzący przy końcu stołu umilkli i zamienili się w słuch, a Abby zsunęła się niżej na krześle i spiorunowała wzrokiem przyjaciółkę.

Była zażenowana. Z jakiegoś powodu nie cierpiała być w centrum uwagi.

America zignorowała ją i trąciła Shepleya łokciem, ale się nie rozchmurzył.

– Jezu, Shep. Dlaczego tak się przejmujesz?

Rzuciłem w niego paczuszką ketchupu, żeby rozładować atmosferę. Siedzący obok koledzy skupili się teraz na Shepleyu i Americe, w nadziei, że będzie o czym gadać.

Shepley nic nie odpowiedział, ale Abby zerknęła na mnie swoimi szarymi oczami i leciutko się uśmiechnęła. Byłem dziś na fali. Nie mogłaby mnie nienawidzić, nawet gdyby próbowała. Nie wiem, czemu się tak martwiłem. Przecież wcale nie chciałem z nią chodzić czy coś z tych rzeczy. Po prostu była idealnym eksperymentem platonicznym. W zasadzie wydawała się grzeczną dziewczynką – choć trochę złośnicą – i po prostu nie chciała, żebym pokrzyżował jej pięcioletni plan. Jeśli go miała.

America pogładziła Shepleya po plecach.

– On nic nie namiesza. Tylko trochę to potrwa, nim uwierzy, że Abby jest odporna na wasze wdzięki.

– Nie podrywałem jej – zaznaczyłem stanowczo. Zaczynałem zyskiwać przewagę, a tu America podtapia mój okręt wojenny. – Przyjaźnimy się.

Abby popatrzyła na Shepleya.

– Mówiłam ci. Nie masz się czym martwić.

Oczy Shepleya i Abby spotkały się i jego mina złagodniała. Kryzys zażegnany. Uratowała sytuację.

Odczekałem chwilę, zastanawiając się, co powiedzieć. Chciałem poprosić Abby, żeby wpadła później do nas, ale to nie byłoby zręcznie po tym, co mówiła America. Nagle wpadł mi do głowy świetny pomysł, i już się nie wahałem.

– A ty się uczyłaś?

Abby zmarszczyła czoło.

– Żebym nie wiem ile ślęczała, jestem beznadziejna z biologii. Po prostu nic mi nie wchodzi do głowy.

Wstałem i skinąłem w kierunku drzwi.

– Chodź.

– Co?

– Weźmiemy twoje notatki. Pomogę ci się pouczyć.

– Travis…

– Rusz tyłek, Gołąbku. Zaliczysz na celująco.

Następne trzy sekundy wydawały się najdłuższe w moim życiu. Wreszcie Abby wstała. Mijając Americę, pociągnęła ją lekko za włosy.

– Do zobaczenia na zajęciach, Mare.

Tamta się uśmiechnęła.

– Zajmę dla ciebie miejsce. Będziesz musiała mi pomagać na maksa.

Otworzyłem drzwi i puściłem Abby przodem przy wyjściu, ale chyba tego nie zauważyła. Znowu. Byłem potwornie rozczarowany.

Włożyłem ręce do kieszeni, dotrzymując jej kroku w krótkiej drodze do żeńskiego akademika, Morgan Hall, a potem patrzyłem, jak mocuje się z kluczem.

Wreszcie otworzyła drzwi, weszła i rzuciła książkę do biologii na łóżko. Usiadła, zakładając nogę na nogę, a ja padłem na materac i zauważyłem, że jest twardy i bardzo niewygodny. Nic dziwnego, że wszystkie dziewczyny na uczelni bzikowały. Jak mogłyby się wyspać na takich cholernych materacach. Jezu!

Abby otworzyła podręcznik na właściwej stronie i zabrałem się do roboty. Przeszliśmy główne punkty rozdziału. Fajnie było, kiedy tak patrzyła na mnie, a ja mówiłem. Jakby chłonęła każde moje słowo, a jednocześnie dziwiła się, że w ogóle umiem czytać. Kilka razy po jej minie poznałem, że nie rozumie, więc zaczynałem od nowa, aż w jej oczach pojawiał się błysk. Bardzo starałem się potem utrzymać to światło w jej oczach.

Zanim się spostrzegłem, musiała już iść na zajęcia. Westchnąłem i dla żartu pacnąłem ją podręcznikiem po głowie.

– Umiesz. Znasz to wszystko na pamięć.

– No… zobaczymy.

– Odprowadzę cię. Przepytam cię po drodze.

Czekałem na grzeczną odprawę, ale uśmiechnęła się leciutko i skinęła głową.

Kiedy weszliśmy do holu, westchnęła.

– Nie będziesz się wściekał, jeśli sknocę ten test, co?

Ona się martwi, że ja będę się na nią złościł? Nie byłem pewien, co o tym myśleć, ale to mnie kompletnie rozwaliło.

– Nie sknocisz, Gołąbku. Ale następnym razem musimy popracować wcześniej – powiedziałem, idąc obok niej w kierunku budynku wydziału nauk przyrodniczych.

Zadawałem jej pytanie za pytaniem. Na większość odpowiadała od razu, czasem się wahała, ale nie zrobiła żadnego błędu.

Doszliśmy do drzwi sali. Widziałem w jej oczach, że docenia mój trud. Ale była zbyt dumna, żeby to przyznać.

– No, to połamania nóg – powiedziałem z braku lepszego pomysłu.

Minął nas Parker Hayes i skinął głową.

– Cześć, Trav.

Nie znosiłem tej mendy.

– O, Parker – odparłem, odkłaniając się lekko.

Był jednym z tych typków, co lubili wlec się za mną i odgrywać rolę szlachetnego rycerza, żeby się z którąś przespać. Lubił opowiadać, że jestem kobieciarzem, ale tak naprawdę sam prowadził o wiele bardziej wyrafinowaną grę. Nie był szczery w swoich podchodach. Udawał, że mu zależy na dziewczynie, a potem ją olewał.

W pewien wieczór na pierwszym roku zabrałem do siebie z Red Door Janet Littleton. Parker próbował szczęścia z jej koleżanką. Każdy z nas wyszedł osobno z klubu i kiedy zaliczyłem Janet i nie udawałem, że chcę kontynuować związek, wkurzona wezwała przyjaciółkę, żeby po nią przyjechała. Tamta była jeszcze z Parkerem, więc w końcu to on odwiózł Janet do domu.

Po tym zdarzeniu miał nową historię do opowiadania podrywanym dziewczynom. Kiedy tylko zaliczyłem jakąś laskę, on od razu się do niej zabierał, wspominając, jak to ratował Janet.

Tolerowałem go, ale niechętnie.

Parker wlepił wzrok w Abby, oczy mu zabłysły.

– Witaj, Abby.

Nie rozumiałem, dlaczego tak bardzo chciał się przekonać, czy zdoła zaliczyć wszystkie te same dziewczyny co ja. Ale chodził z Abby na zajęcia już od paru tygodni i dopiero teraz się nią zainteresował. Tylko dlatego, że zobaczył, jak z nią rozmawiam. Kiedy zdałem sobie z tego sprawę, o mało nie trafił mnie szlag.

– Cześć – powiedziała wzięta przez zaskoczenie Abby.

Najwyraźniej nie pojmowała, czemu on się nagle do niej odzywa. Miała to wypisane na twarzy.

– Kto to? – spytała.

Wzruszyłem od niechcenia ramionami, choć miałem ochotę rzucić się i sprać go po tym gogusiowatym tyłku.

– Parker Hayes – powiedziałem i wymawiając to, poczułem niesmak w ustach. – To jeden z moich braci z Sig Tau.

To też pozostawiło niesmak. Miałem braci, zarówno ze studenckiego zrzeszenia, jak i rodzonych. Parker nie pasował mi do żadnej kategorii. Przypominał raczej głównego wroga, którego trzyma się blisko, żeby mieć go na oku.

– Jesteś członkiem bractwa? – spytała, leciutko marszcząc nosek.

– Tak, Sigma Tau, jak Shep. Myślałem, że wiesz.

– No… nie wyglądasz na takiego, co należy do stowarzyszeń. – Popatrzyła na tatuaże na moich przedramionach.

Fakt, że jej wzrok znów skupił się na mnie, od razu poprawił mi nastrój.

– Mój ojciec skończył tę uczelnię, wszyscy moi bracia należą do Sigma Tau. Rodzinna tradycja.

– I wymogli na tobie, żebyś też wstąpił? – spytała sceptycznie.

– Nie do końca. To fajni faceci – powiedziałem, kartkując notatki, a potem podałem je Abby. – Lepiej idź już na zajęcia.

Posłała mi ten nienaganny uśmiech.

– Dziękuję za pomoc.

Dała mi kuksańca w bok, a ja – nie potrafiłem się powstrzymać – też się do niej uśmiechnąłem.

Weszła do sali i usiadła obok Ameriki. Parker gapił się na nią, obserwował, jak rozmawiają. Kiedy odchodziłem, wyobrażałem sobie, jak łapię ławkę i rzucam mu na łeb. Nie miałem już zajęć i nie było powodu dłużej się tu kręcić. Przejażdżka harleyem pomoże mi ochłonąć i nie bzikować z obawy, że Parker wkradnie się jakoś w łaski Abby. Postarałem się więc wybrać okrężną drogę, żeby poukładać sobie w głowie. Minąłem kilka nadających się na moją kanapę koleżanek, ale wciąż stawała mi przed oczami twarz Abby. Aż zacząłem się na siebie wkurzać.

Od kiedy skończyłem piętnaście lat, zawsze byłem wredny dla dziewczyn powyżej szesnastki, z którymi rozmawiałem na osobności. Mogłaby to być typowa historia: niegrzeczny chłopak zakochuje się w grzecznej panience, ale Abby nie była księżniczką z bajki. Ona coś ukrywa. Może to nas połączyło. To coś, przed czym uciekała.

Zaparkowałem pod domem i zsiadłem z motocykla. I tyle z układania sobie w głowie na harleyu. Wszystkie moje domysły nie mają sensu. Po prostu próbuję sobie wytłumaczyć, dlaczego mam na jej punkcie dziwnego fioła.

Nagle w zdecydowanie kiepskim humorze trzasnąłem za sobą drzwiami, usiadłem na kanapie i jeszcze bardziej się wkurzyłem, bo nie mogłem znaleźć od razu pilota.

Czarny plastik wylądował tuż obok mnie, kiedy minął mnie Shepley w drodze na fotel. Podniosłem pilota i skierowałem na telewizor, włączając go.

– Czemu zabierasz pilota do sypialni? Powinieneś go zostawiać tutaj – zrugałem kuzyna.

– Nie wiem. Człowieku, odruchowo go wziąłem. Masz jakiś problem?

– Nie wiem – mruknąłem, pstrykając. Wyłączyłem głos. – Abby Abernathy.

Shepley uniósł brwi.

– Co z nią?

– Zalazła mi za skórę. Chyba powinienem ją zaliczyć i będzie spokój.

Przyglądał mi się chwilę z wahaniem.

– Nie żebym nie doceniał twojej nowej wstrzemięźliwości i tego, że nie rujnujesz mi życia, ale do tej pory nigdy nie pytałeś mnie o zgodę… chyba że… No nie, wreszcie ktoś nie jest ci całkiem obojętny!

– Nie bądź upierdliwy.

Shepley nie umiał powstrzymać uśmiechu.

– Zależy ci na niej. Pewnie potrzebna ci była dziewczyna, która jest w stanie przez ponad dobę ci się oprzeć.

– Laura kazała mi czekać tydzień.

– Ale Abby nie wyznaczyła terminu, co?

– Chce, żebyśmy zostali tylko przyjaciółmi. Pewnie i tak mam szczęście, że nie traktuje mnie jak trędowatego.

Po chwili niezręcznego milczenia Shepley pokiwał głową.

– Boisz się.

– Niby czego? – żachnąłem się z ironicznym uśmieszkiem.

– Odrzucenia. Wściekły Pies nie jest w końcu inny od nas wszystkich.

Zamrugałem nerwowo.

– Wiesz, że tego nie cierpię, Shep.

Uśmiechnął się.

– Wiem. Prawie tak samo, jak nie cierpisz tego, jak się teraz czujesz.

– Niespecjalnie mnie podbudowałeś.

– Czyli podoba ci się i się boisz. Co teraz?

– Nic. Tylko kiepsko, że wreszcie znalazłem dziewczynę wartą zachodu, a ona jest dla mnie za dobra.

Shepley próbował zdławić śmiech. Irytowało mnie, że tak go bawi moje kłopotliwe położenie. W końcu spoważniał.

– Dlaczego nie dasz jej samej zdecydować? – spytał.

– Bo na tyle mi na niej zależy, że wolę zrobić to za nią.

Przeciągnął się, a potem wstał i ruszył, powłócząc bosymi stopami po dywanie.

– Chcesz piwa?

– Tak. Wypijmy za przyjaźń.

– Zamierzasz więc trzymać się jej dalej? Po co? Wydaje mi się, że to będzie jak tortury.

Pomyślałem o tym chwilę. Tak, to wydawało się jak tortury, ale było już lepsze niż obserwowanie jej z oddali.

– Nie chciałbym, żeby skończyła u mnie… albo u innego fiuta.

– Masz na myśli wszystkich facetów. Kompletnie ci odbiło.

– Przynieś mi to pieprzone piwo i zamknij się.

Shepley wzruszył ramionami. W przeciwieństwie do Chrisa Jenksa wiedział, kiedy zamknąć dziób.

Rozdział czwarty

Mętlik

Decyzja była szalona, ale