Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
ŚLEDZTWO O CHIŃSKICH WPŁYWACH, KTÓRE WPRAWI CIĘ W OSŁUPIENIE
Wabią pieniędzmi, perspektywą ogromnego rynku zbytu i tanimi rozwiązaniami technologicznymi.
Wykorzystują niezależność samorządów i uczelni, a także szkół wojskowych do nawiązywania niekontrolowanej przez nikogo współpracy i zdobywania technologicznego know-how.
Przejmują fabryki, legendarne marki motoryzacyjne, media.
Pozyskują informacje o naszym życiu z TikToka, telefonów, komputerów, a nawet odkurzaczy i oczyszczaczy powietrza.
Korumpują władze na wszystkich szczeblach, a do wyciszania skandali zatrudniają najlepsze agencje PR.
Zjednują sobie polityków, naukowców, celebrytów i miliony zwykłych ludzi.
Chińczycy w Europie działają niepostrzeżenie, ale na masową skalę.
Sylwia Czubkowska – uznana dziennikarka, która od lat bada chińskie wpływy w Europie – prowadzi pierwsze takie śledztwo dotyczące sposobu, w jaki Chiny przejmują naszą część świata, w tym Polskę. Ujawnia nieznane fakty, analizuje metody działań Państwa Środka, obnaża korupcję na wielką skalę i demaskuje olbrzymią machinę dezinformacyjną.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 444
Data ważności licencji: 9/7/2027
Tacie. Szkoda, że już nie przeczytasz Mamie i Braciom, za cierpliwość i wsparcie
Na naszych oczach spełnia się przepowiednia Napoleona, który miał ostrzegać, że „kiedy Chiny się obudzą, świat zadrży”. Wszystko wskazuje na to, że nie tylko się obudziły, ale właśnie mocno się przeciągają po długim i mocno dla nich koszmarnym śnie. A to ich przeciąganie się dotyka kawałka Europy, w którym przyszło nam żyć.
Gości, którzy wjeżdżają do Belgradu od wschodu, poza słynną Wschodnią Bramą, zwaną też Zepter Tower, wita billboard z „Bratem Xi”. A przynajmniej witał jeszcze w połowie 2021 roku, między drugą a trzecią falą pandemii. Kilka miesięcy wcześniej bałkańska stolica tak jak większość Europy tkwiła w lockdownie, ale dodatkowo zalały ją czerwone plakaty z przywódcą Chin i z podziękowaniami dla Państwa Środka za to, że pomagało Serbii, oferując maseczki, a potem szczepionki.
Latem, gdy cykady zagłuszają ruch uliczny, a XIX-wieczne kamieniczki w upale przypominają kolonialną zabudowę, centrum Podgoricy staje się zaskakująco podobne do starego Szanghaju. Ścieżka rowerowa dumnie oznaczona jako ufundowana przez chińską ambasadę w stolicy Czarnogóry wydaje się zatem więcej niż na miejscu.
Aleję Pekińską w Wielkim Kamieniu, technoparku położonym kilkadziesiąt kilometrów od Mińska, także zasponsorowały Chiny. Zresztą jak wszystkie ulice w tej miejscowości, a więc opisano ją podwójnie: po rosyjsku i po chińsku. Niełatwo tam trafić. Nie tylko z powodu praktycznego odcięcia Białorusi od Europy Zachodniej z chwilą, gdy reżim Łukaszenki najpierw ponownie sfałszował wybory, a następnie już otwarcie przyłączył się do Władimira Putina w ataku na Ukrainę. Wielki Kamień od początku obecności Chińczyków nie był szczególnie otwarty na obcych.
W Budapeszcie niemal vis-à-vis Ministerstwa Finansów znajduje się Bank of China. Może to być oczywiście przypadek, jakby specjalnie wyreżyserowany pod krytyczne oko reporterów. Tyle że w kwietniu 2020 roku węgierski minister finansów Mihály Varga ogłosił, że jego rząd właśnie od tego banku dostanie potężną pożyczkę na budowę szybkiej kolei Budapeszt–Belgrad. Pożyczkę pod inwestycję, która według szacunków ekspertów zwróci się za jakieś… 2500 lat1. Nic dziwnego, że pomnik palatyna Węgier Józefa Antoniego Habsburga, który przecież na początku XIX wieku wprowadził do tego kraju kolej, patrzy na siedzibę banku zimnym wzrokiem. Takich śladów chińskich inwestycji – albo dopiero rozbudzonych na nie nadziei – można od Bałtyku do Morza Czarnego odnaleźć znacznie więcej, niżby wynikało z czystego rachunku ekonomicznego.
Gdy spojrzymy na suche dane, to Chiny nie wyglądają na szczególnie ważnego partnera tego kawałka Europy. Owszem, wartość wymiany handlowej między Polską a Chinami w 2021 roku wyniosła ponad 42 mld dol., a to spory skok, bo aż o ponad jedną trzecią więcej niż rok wcześniej. Bez mała o jedną trzecią wzrósł też sam eksport. W całej Europie Środkowo-Wschodniej (łącznie z Białorusią, ważnym punktem na mapie chińskich przedsięwzięć) wartość wymiany handlowej z Chinami sięgnęła już niemal 142 mld dol. Dużo?
Uświadomienie sobie, że z Chin do samych tylko Niemiec i w drugą stronę popłynęły towary o wartości aż 235 mld dol., działa jak zimny prysznic. Czy zatem Europa Środkowa jest dla Pekinu ważnym partnerem gospodarczym, czy może zaledwie etapem planu realizowanego na znacznie szerszą skalę?
Przez większość historii Chiny były najpotężniejszym państwem na świecie. Dokładnie takim, jakim się same widziały – Państwem Środka, wokół którego krążyły wszystkie inne. XIX wiek, kolonializm i wojny opiumowe rzuciły jednak tego giganta na kolana. Upokorzone przez mocarstwa zachodnie, zmuszone do przyjęcia narzuconych reguł handlu, pogrążyły się w dekadach politycznego chaosu, krwawej wojny z Japonią i jeszcze bardziej krwawej wojny domowej i totalitarnych rządów Mao.
Ale stulecie upokorzeń dobiegło końca i Chiny na każdym polu starają się odzyskać pozycję globalnego mocarstwa. Legendarna myśl chińskiego stratega wojskowości Sun Tzu głosi: „Kto wie, kiedy może walczyć, a kiedy nie może, odniesie zwycięstwo”2. Chińczycy nie chcą podbić świata, lecz go zdominować. Nie tyle przewagą militarną, ile gospodarczą.
Są oczywiście regiony świata znacznie bardziej kluczowe dla Chin, gdzie obecność inwestycji Państwa Środka jest znacznie wyraźniejsza i gdzie chińskiemu kapitałowi znacznie łatwiej działać, choćby dlatego, że żyją tam liczne chińskie społeczności.
Tyle że ta skromna obecność Chin w Europie Środkowej jest tylko złudzeniem. Złudzenie zniknie, gdy na chińską ekspansję przestaniemy patrzeć z perspektywy pojedynczych państw i przyjrzymy się całemu regionowi. Gdy zamiast skupiać się na bezpośrednich inwestycjach i spektakularnych przejęciach, prześledzimy, jak chińskie działania wpływają na lokalną politykę, konsumpcję i aspiracje kawałka Europy położonego między bogatym Zachodem a ambitnym Wschodem. Wtedy zauważymy, jak ta układanka kilkunastu państw, sięgająca od Bałkanów aż do Bałtyku i zamieszkana przez blisko 130 milionów ludzi, może być dla rosnącej potęgi Chin ważna. Gdy się patrzy z szerszej perspektywy, wyraźniej widać, że między Warszawą a Zagrzebiem rozciąga się szerokie pole do ekspansji technologiczno-gospodarczo-politycznej i właśnie się zderza z globalnymi ambicjami Chińskiej Republiki Ludowej.
Tylko z jakim konkretnie obszarem mamy do czynienia? W końcu Europa Środkowa od zawsze jest konstruktem dosyć płynnym. Raz zamykającym się na samym centrum, Grupa Wyszehradzka plus Bałtowie, raz określanym jako wszystko, co między Niemcami a Rosją. Czasem wlicza się do niej Bałkany, a czasem traktuje się je jako zupełnie odrębną część Europy. A to wchodzą w jej skład Białoruś i Ukraina, a to – jak w planach Chin – oba te państwa znajdują się poza układem 16 + 1, albo też nagle – jako siedemnasty gracz – pojawia się Grecja.
Skoro trudno o jasną definicję, postanowiłam pójść śladem Milana Kundery, który w latach 80. w eseju Zachód porwany albo tragedia Europy Środkowej napisał, że „nie jest państwem, lecz kulturą, losem”3. Wtedy tym wspólnym losem było między innymi przymusowe wcielenie do bloku sowieckiego. Dzisiaj jest nim funkcjonowanie w dziwnej polityczno-gospodarczo-historycznej hybrydzie wschodniej autokracji i zachodniej demokracji – przedmurza Zachodu lub Wschodu, zależy, z której strony patrzeć.
Uświadomiliśmy to sobie mocniej, gdy Rosja zaatakowała Ukrainę. Kiedy dosłownie cztery dni po rozpoczęciu inwazji spacerowałam po Rydze z łotewskim analitykiem Mārisem Andžānsem, do zaplanowanej rozmowy o Chinach cały czas wplątywała się nam Rosja. Wreszcie Łotysz podsumował: „Niedźwiedzia mamy tutaj, pod granicą, smok jest daleko i wydaje się problemem na później. Ale co, jeśli niedźwiedź jest ze smokiem dogadany i naprawdę mamy do czynienia z ich wspólnym działaniem?”. Andžāns ujął w ten sposób zagrożenie, które spędza sen z powiek wielu Europejczyków. O osi Moskwa–Pekin i układzie Dragonbear (smokoniedźwiedzia) mówią już otwarcie dyplomaci, politycy i analitycy z całego Zachodu. A skoro związki Chin i Rosji są tak oczywiste, życie na przedmurzu jeszcze bardziej się komplikuje. Jeden z najlepszych w Polsce analityków Chin Michał Bogusz z Ośrodka Studiów Wschodnich jak mantrę powtarza, że przedmurze z definicji znajduje się po niewłaściwej – czytaj: narażonej na przykrości – stronie muru.
Postarajmy się zrozumieć, z jakich cegieł jest zbudowany ten mur, zidentyfikujmy, gdzie ma mocne, a gdzie słabsze fragmenty, a przede wszystkim: przed czym konkretnie i kogo ma chronić. Ta książka nie ma na celu straszyć Chinami. Wręcz przeciwnie. Im głębiej wchodzi się w temat chińskiej ekspansji (tego, co dwójka hiszpańskich dziennikarzy śledczych opisała jako „nieuchronny podbój świata po chińsku”4), tym częściej dostrzegamy w niej odbicie naszych własnych ambicji, łączącą nas z Chińczykami pewnego rodzaju wspólnotę doświadczeń. Apetyt na sukces, potrzeba szybkiego odrobienia strat i doścignięcia rozwiniętego Zachodu, pretensje za historyczne krzywdy. W Chinach – za sto lat kolonialnego upokorzenia, w naszej części Europy – za Jałtę. W tym sensie opowieść o „podboju Europy Środkowej po chińsku” jest także opowieścią o nas, naszej historii i naszych aspiracjach.
Europejczycy lubią myśleć o Chinach w kategoriach egzotyki. Widzieć w nich hybrydę pradawnego imperium, starożytnej kultury i komunistycznej ortodoksji. Taka wizja Chin samym chińskim decydentom i biznesmenom pasuje. Nam jednak bardziej niż na stereotypach powinno zależeć na zrozumieniu procesów, jakim już jesteśmy poddawani.
Kluczowa data to 15 września 2008 roku. W najnowszej historii świata ma znaczenie większe, niż skłonni jej byliśmy w owym czasie przyznawać. To wtedy upadł bank Lehman Brothers i zaczął się kryzys gospodarczy, którego konsekwencje ponosimy właściwie do dziś. Nie tylko ekonomiczne, lecz także – właściwie przede wszystkim – polityczno-społeczne. To ten kryzys wyniósł do władzy silne ruchy antyestablishmentowe, które zaowocowały wyborem Donalda Trumpa, brexitem, a w naszej części Europy – wygraną Prawa i Sprawiedliwości oraz utrwaleniem władzy Viktora Orbána na Węgrzech. Dziś też jasno widać, że osłabienie gospodarcze zachodniego świata wspomogło impet rozwojowy Chin, w którego wyniku Państwo Środka wyrasta na naszych oczach na supermocarstwo.
A jako supermocarstwo ma bardzo konkretne interesy nie tylko na bogatym Zachodzie, ale też w Polsce, Czechach, na Litwie, Węgrzech, w Chorwacji czy Serbii. Poprzez skuteczne pobudzanie wschodnioeuropejskich apetytów, po cichu, jak przyczajony tygrys, zmienia oblicze naszego świata. I niczym ukryty smok samo ma znacznie większe apetyty, niż mogłoby się nam dzisiaj wydawać.
Liczba publikacji, analiz, reportaży, śledztw dotyczących wpływów Chin szybko rośnie. Nic dziwnego: trudno dziś o ciekawszy temat niż strategiczne plany Chińskiej Republiki Ludowej. To, że losy Chin odegrają kluczową rolę w losach świata, przeczuwamy od dawna, jak w tym ponadstuletnim dialogu z Wesela Stanisława Wyspiańskiego, gdzie na pytanie, co tam w polityce, pada sakramentalne: „Chińczycy trzymają się mocno”. Dziś już nie trzymają się mocno – dziś mocno trzymają cały świat. Narzucają tempo rozwoju, wskazują kluczowe kierunki, podsuwają narracje. Ale przede wszystkim – nie ma co ukrywać – sprawiają, że stary globalny układ sił właśnie przechodzi do lamusa. Choć mamy tego świadomość, to wciąż mało uwagi przyciągają działania Chin w Europie Środkowej, która jest ich bramą do Zachodu.
W 2009 roku, gdy ówczesny przywódca Chin Hu Jintao przybył oficjalnie w odwiedziny na Słowację, przed pałacem prezydenckim w Bratysławie doszło do starcia między aktywistami protestującymi przeciwko wizycie – w imię ofiar chińskiego reżimu – a przedstawicielami chińskiej diaspory w kraju gospodarza. W 2008 roku na warszawskiej Woli – mimo sprzeciwów ambasady Chin – jednemu z rond próbowano nadać imię Wolnego Tybetu. W 2011 roku do Czech na zaproszenie byłego prezydenta Václava Havla przyleciał Dalajlama. Dekadę temu takie gesty krytyki wobec komunistycznego reżimu w Chinach były w naszej części Europy na porządku dziennym. Czyż mogło być inaczej w państwach, które same przeszły przez tragedie komunizmu i długotrwały proces wychodzenia z autorytaryzmu?
Ostatnia dekada wiele jednak zmieniła. W Chinach do władzy doszedł Xi Jinping i zaczął nie tylko odwrót od polityki Deng Xiaopinga, czyli słynnych 24 znaków, które głosiły między innymi, aby nie podnosić głowy, czekać na swój czas i cierpliwie zdobywać zaufanie. Zamiast tego Chiny krok po kroku zaczęły pokazywać, że są zbyt silne i zbyt ambitne, by nadal to ukrywać. Xi stopniowo wzmacnia też własną pozycję, czego efektem będzie zapewne kolejny mandat od partii na kolejną kadencję i coraz bardziej jednoosobowe i radykalne rządy, których Chiny nie widziały od czasu Mao Zedonga.
Ostatnia dekada to także budowanie koncepcji Nowego Jedwabnego Szlaku, którego Europa Środkowa stała się ważnym elementem. Wizyty Xi Jinpinga w kolejnych państwach regionu w latach 2016–2017 rozbudziły nadzieje na wielkie inwestycje, przepływ technologii i zastrzyk gotówki z Państwa Środka. Nagle Chiny z siermiężnego komunistycznego reżimu przeobraziły się w oczach kolejnych polityków i biznesmenów w inwestora mogącego stanowić alternatywę dla Stanów Zjednoczonych czy Unii Europejskiej. Rondo Wolnego Tybetu w Warszawie po cichu stało się więc już tylko rondem Tybetu. Smok obiecał wielkie inwestycje, więc lepiej go nie drażnić.
W ostatnich latach tymczasem do gry weszły dwie ważne zmienne: pandemia i Rosja. Obawa przed agresywną Rosją skłaniała kolejne państwa do ponownego zacieśnienia związków ze Stanami Zjednoczonymi. Waszyngton nie mówi „nie”, ale wymaga jednoznacznego odsunięcia się od Chin. I tu w europejskim przedmurzu doszło do wyłomu. Gdy Litwa czy Czechy zaczęły dokładać cegieł do muru, Serbia i Węgry postąpiły wręcz przeciwnie: uznały, że czas na wielką zmianę i warto szerzej otworzyć drzwi na inwestycje z Chin. A to podejście wpłynęło na decyzje związane z pandemią i przyjmowaniem pomocy z Państwa Środka.
W ciągu niecałych dwóch lat pracy nad tą książką nasz region kilkukrotnie dokonywał mniejszych i większych pivotów. Koncepcje współpracy z Chinami pojawiały się i gasły. Wykorzystywano je do szachowania USA, Unii Europejskiej lub do podkreślania własnej niezależności. Zmieniały się rządy w poszczególnych państwach, zmieniały koncepcje polityki zagranicznej. Co więcej, nabierał kształtów nowy dwubiegunowy układ globalnych sił.
Owszem, niektórzy analitycy uważają, że i Chiny, i Rosja, czyli imperia, których ogromne ambicje obserwujemy i odczuwamy na własnej skórze, tak naprawdę są przegrane. Przegrały, bo działają w paradygmacie, który już nie istnieje, a to, co teraz obserwujemy, to ich ostatnie podrygi, które potrwają może – bagatela – 30 lub 40 lat. I że same Chiny i Rosja nawet nie rozumieją tego, że przegrały, ponieważ mentalnie tkwią w przeszłym świecie i dopóki mogą, narzucają związane z nim wyobrażenia innym.
Przegrały? Przecież Rosja, atakując Ukrainę, doprowadziła do najpoważniejszego kryzysu w światowym status quo, a Chiny napędzane ambicją zostania największą światową potęgą przed 2050 rokiem działają coraz bardziej ekspansywnie.
Ale skoro takie wrażenie robią na nas chińskie mądrości, to odwołajmy się po raz kolejny do Sun Tzu i jego Sztuki wojny. W części poświęconej strategii pisał: „Gdziekolwiek armia atakuje, jest jak kamień w jajku”5. Czyli na tyle Chiny mogą wpływać na sytuację i wygrywać, na ile im na to pozwolimy.
Oto historie, które wspólnie tłumaczą, dlaczego na chińską ekspansję powinniśmy patrzeć nie jak na egzotyczne wydarzenia z drugiego końca świata, lecz jak na naszą własną rzeczywistość. Przynajmniej w perspektywie 30–40 lat. Są to historie Weijinga „Staszka” W., byłego dyrektora Huawei zatrzymanego w Polsce pod zarzutem szpiegostwa; chińskiego „cara propagandy”, który został doradcą prezydenta Czech; budapeszteńskiego oddziału uczelni, która wyparła uniwersytet George’a Sorosa; pand, na które czeka zoo w Zamościu, oraz małego miasta w Serbii, które po raz pierwszy w swojej tysiącletniej historii stanęło w obliczu bankructwa.
ROZDZIAŁ 1
Stawiaj swoje wojska w pozycji, z której nie ma ucieczki i raczej umrą, niż zdołają się wycofać. Jeżeli nie ma ucieczki od śmierci, zarówno oficerowie, jak i prości żołnierze dają z siebie wszystko1.
Weijing Wang, w Polsce zwany Staszkiem, przed warszawskim sądem okręgowym 1 czerwca 2021 roku stanął wymizerowany. Dwadzieścia sześć miesięcy w areszcie tymczasowym nie miało na niego najlepszego wpływu. Obok niego na ławie oskarżonych zasiadł Piotr D., który w areszcie spędził tylko sześć miesięcy, ale też nie wyglądał na okaz dobrego samopoczucia. Gdy Weijing odczytywał napisane własnoręcznie w zeszycie kilkanaście stron wyjaśnień dla sądu, głos mu drżał. Wyraźnie słychać było, że ma problem z czytaniem po polsku i że targają nim potężne emocje.
To był pierwszy raz od zatrzymania obu mężczyzn i postawienia im poważnych zarzutów, kiedy można było posłuchać ich wyjaśnień. Szybko się jednak okazało, że opinia publiczna ich nie pozna. Od razu na pierwszej rozprawie na wniosek prokuratury sąd utajnił proces i dlatego nie mogę nawet napisać, co Wang zawarł w swojej mowie. Można jedynie ujawnić, że poprosił, aby media podawały jego pełne dane i publikowały jego zdjęcia bez zamazywania twarzy.
Celem procesu jest zbadanie, czy Weijing „Staszek” Wang, były dyrektor w Huawei, oraz Piotr D., były oficer Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, brali udział w działalności obcego wywiadu, która mogła wyrządzić szkodę Rzeczypospolitej Polskiej.
Obaj mężczyźni zostali zatrzymani w styczniu 2019 roku. Przez dwa dni informacja nie przedostała się do mediów, ale kiedy już została ujawniona, sprawa z miejsca rozlała się poza granice Polski. Nic dziwnego, od początku było wiadomo, że to nie jest zwykłe oskarżenie o szpiegostwo – jeżeli w ogóle takie oskarżenie może być zwykłe – a raczej sprawa, w której kontekstem jest coraz bardziej zaogniająca się sytuacja na linii Stany Zjednoczone – Chiny.
Pamiętam reakcje ludzi ze środowiska związanego z telekomunikacją na aresztowanie tej dwójki: wielkie niedowierzanie. Bo jak Staszek i Piotruś mogliby pracować dla obcego wywiadu? Owszem, znali się ze wszystkimi, każdemu pomogli, załatwili, skontaktowali, z kim trzeba, ale po pierwsze, ta branża nie jest za duża, a po drugie, oni po prostu mieli takie charaktery. „To nie są zarzuty o jakąś banalną korupcję, bo one – przepraszam, że to powiem – nikogo by nie zaskoczyły. Nie dlatego, że konkretnie w stosunku do nich mam takie podejrzenia, tylko dlatego, że inwestycje, wokół których działali, są, no cóż, korupcjogenne. Ale jednak szpiegostwo to jest zupełnie inny kaliber” – mówił mi w styczniu 2019 roku jeden z ekspertów od cyfryzacji pracujący dla kluczowych polskich instytucji. Dziś, po trzech latach wciąż trudno mu w te zarzuty uwierzyć i dodaje: „Choć gdy spojrzymy na to, co już wiemy z akt sprawy, to widać, że obaj albo działali nieświadomie i głupio, albo świadomie, lecz nie spodziewali się, że tak delikatne, nieekspansywne ruchy mogą wzbudzić zainteresowanie naszych służb”.
Te delikatne, nieekspansywne ruchy, o których wiemy, są zawarte w nieutajnionych 110 tomach akt sprawy. Sąd tuż przed pierwszą rozprawą dał mi do nich na kilka dni dostęp i to, co wyłania się z materiału dowodowego, z uwzględnionych w nim zeznań oskarżonych, świadków, ale i z korespondencji między D. a Wangiem układa się w dwa możliwe scenariusze.
Pierwszy to ten, o którym mówią D. i Wang. Mamy więc dwójkę kolegów, którzy poznali się w 2016 roku. Weijing od dobrych kilku lat mieszkał w Polsce, choć tak naprawdę Staszkiem został już w Chinach. Przybrał polskie imię, gdy pracował w firmie zajmującej się importem kosmetyków i bursztynowej biżuterii z Polski, potem przeniósł się do konsulatu w Gdańsku. W 2011 roku, po prawie pięciu latach spędzonych w naszym kraju, wyjechał do Chin z planami uruchomienia swojego biznesu. Niespodziewanie jednak wrócił do Polski i podjął pracę w coraz prężniej rozpychającym się na rynku Huawei, jako menedżer ds. PR. Tak właśnie poznał Piotra D., wtedy pracownika Urzędu Komunikacji Elektronicznej ze sporym doświadczeniem w branży telekomunikacyjnej i rozeznaniem w naszym sektorze publicznym.
D. jest przeciwieństwem spokojnego Wanga. Kiedy w 2006 roku zjawił się w gmachu Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, od razu było wiadomo, że nie jest zwykłym urzędnikiem. Miał trzy fakultety: medycynę na Akademii Medycznej w Warszawie, telekomunikację na Epitech w Nicei oraz zarządzanie bezpieczeństwem państwa w Akademii Obrony Narodowej w Warszawie. Przebojowy, ambitny, towarzyski. Kiedy się po raz pierwszy osobiście spotykamy przed salą sądową, czyli w sytuacji więcej niż niekomfortowej, szybko skraca dystans, sam proponuje kawę, nie ma w nim grama rezerwy czy choćby oficjalności. I to mimo tak trudnego momentu.
Nic dziwnego, że kiedy pod koniec 2009 roku stracił pracę w MSW, szybko trafił w znacznie ciekawsze miejsce – do ABW, i to od razu na zastępcę dyrektora Departamentu Bezpieczeństwa Teleinformatycznego i Informacji. Tam dostał poświadczenie bezpieczeństwa dające dostęp do informacji ściśle tajnych przez pięć lat, a do poufnych aż przez dziesięć. Odpowiadał za wdrożenie systemu łączności specjalnej w czasie polskiej prezydencji w UE w 2011 roku. W połowie roku 2012 został oddelegowany do pracy w Urzędzie Komunikacji Elektronicznej, czyli instytucji, która reguluje rynek telekomunikacyjny.
Jako oficer ABW Piotr D. został doradcą szefowej UKE Magdaleny Gaj, a w 2014 roku – szefem tamtejszego departamentu kontroli i nadzoru. To ostatnie to kluczowe stanowisko z dostępem do wielu poufnych informacji. Gaj marzyła się kariera w Międzynarodowym Związku Telekomunikacyjnym (ITU). Latała na konferencje i sympozja zagraniczne tak zapamiętale, że współpracownicy określają jej urzędowanie jako „Magda Travel”. Jeździła także na spotkania do Pekinu i Szanghaju, na które zabierała dwie osoby: dyrektora departamentu rozwoju infrastruktury oraz swojego doradcę. Dyrektorem była Marzena Śliz, doradcą Piotr D.
Po zakończeniu kadencji Gaj w UKE D. także odszedł z urzędu i wrócił do ABW. Nie ukrywał jednak, że ma już dosyć pracy w sektorze publicznym. I wtedy poznał się z ambitnym dyrektorem z Huawei. Obaj na tyle się polubili, że Wang wręcz zarekomendował D. do pracy w Huawei, przedstawiając go nie tylko jako eksperta, lecz także człowieka o „miłym charakterze”, jak pisał w jednej z wiadomości, które można odnaleźć w aktach sprawy. Chińska firma szukała wtedy ludzi z doświadczeniem w administracji publicznej. Ale Piotr D. pracy nie dostał. Powód? Po rozmowach jednak go nie polubiono. Polubiono za to rekrutowaną w tym samym czasie koleżankę D. z UKE, czyli wspomnianą Marzenę Śliz – i to ona została zatrudniona jako dyrektor public affairs. Zamiast w Huawei Piotr D. znalazł zatrudnienie w Orange, ważnym telekomie.
Mimo niepomyślnej rekrutacji D. i W. nie zerwali kontaktów. Wręcz przeciwnie – zaczęli się coraz częściej towarzysko spotykać i sporo korespondować. W aktach sprawy zgromadzono pełno wydruków esemesów i korespondencji z komunikatorów obu mężczyzn z plotkami o kolejnych urzędnikach i politykach: z MSWiA, z Naukowej i Akademickiej Sieci Komputerowej, z policji. Żadne wielkie tajemnice, raczej sprawy pobieżne, czasem jakiś żart, plotka.
Do tego doszły coraz częstsze prywatne kontakty, rodzinne grille, pomoc w znalezieniu dobrego lekarza dla żony czy dzieci. I wreszcie wakacje. Szczególnie jedne zainteresowały śledczych: wspólny rodzinny wyjazd Wanga i D. na dziesięć dni do Chin w sierpniu 2018 roku. Obie rodziny odwiedziły Pekin, Xi’an, Szanghaj, Hangzhou. Pojechali bez pośrednictwa agencji turystycznej, bo jak tłumaczą, tak było wygodniej. Koszt wycieczki rodziny D. – 25 tys. zł – pokrył Staszek, ale Piotr miał je zwrócić w trzech częściach: 12 tys. w gotówce, 8 tys. przelewem i jeszcze 5 tys. w gotówce.
Tę relację można odczytywać jako typowo koleżeńską albo tak, jak to widzi prokuratura. A według niej Weijing Wang dokonywał „rozpoznania administracji publicznej i budował strefy wpływu dla zapewnienia swojemu pracodawcy, czyli Huawei, dostępu do informacji wrażliwej”. Dążył do tego, jak uważają śledczy, poprzez „rozbudowywanie siatki kontaktów i powiązań, nawiązywanie relacji towarzyskich”. Piotrowi D. zarzuca się zaś, że od grudnia 2016 roku działał dla wywiadu ChRL. Kiedy Wang jako oficer wywiadu ChRL miał wykonywać zadania wywiadowcze polegające na rozpoznaniu możliwości Huawei jako dostawcy urządzeń do strategicznej infrastruktury, Piotr D. miał mu „przedstawiać swoją atrakcyjność wywiadowczą jako źródła informacji” wprost z kancelarii premiera, UKE, Ministerstwa Cyfryzacji, MSWiA, policji oraz samorządów. D. miał powiadamiać o zmianach w strukturze ministerstw, zapewniać dostęp do ważnych urzędników, a nawet ministrów. Miał także zasugerować możliwość wywierania wpływu na te osoby, przez co „wykreował reakcję oficera wywiadu w postaci zaoferowania mu atrakcyjnego stanowiska pracy w Huawei”.
A to i tak najdrobniejszy i najłatwiejszy do wytłumaczenia aspekt afery szpiegowskiej wokół Huawei – afery, która od początku 2019 roku wisi nie tylko nad obu oskarżonymi, nad reputacją chińskiego potentata telekomunikacyjnego, próbami uruchomienia sieci 5G w Polsce, lecz także nad coraz bardziej napiętymi stosunkami Stanów Zjednoczonych i Chin.
Tak naprawdę pomysł na tę książkę wziął się właśnie od sprawy z Huawei. Jej kontekst polityczny, geopolityczny i technologiczny okazał się nawet ciekawszy niż same opowieści o kontaktach Staszka i D. Ciekawszy niż brzmiąca niczym ze szpiegowskiego filmu opowieść o tym, jak Wang i D. spotykali się na parkingu jednego z centrów handlowych, by rzekomo... wymienić się ekologicznymi ziemniakami. A nawet ciekawszy niż to, że Huawei tak bardzo chciał rekrutować ludzi związanych z polityką, że sami oskarżeni pisali do siebie w korespondencji jako o „zespole MSW”.
Ważniejsze okazały się obserwowanie i badanie zmian nastrojów oraz decyzji wokół chińskich inwestycji i politycznych wpływów, które w świetle afery szpiegowskiej wydały się nagle bardzo realne. Prowadziły mnie one przez tysiące kilometrów, przez dziesiątki rozmów z politykami, ekspertami, dyplomatami, lobbystami, przedsiębiorcami, którym z dnia na dzień otwierały się oczy i którzy zaczynali patrzeć na chińskie biznesy, ich wpływy i ambicje w naszym kawałku świata przez zupełnie inny pryzmat.
Im bardziej Hu Xijin, ówczesny naczelny „Global Timesa”, czyli anglojęzycznego organu prasowego Komunistycznej Partii Chin, po aresztowaniach Wanga i D. kpił na Twitterze: „Czy jest w Polsce cokolwiek, co warto byłoby ukraść? Polski departament bezpieczeństwa narodowego chyba sobie schlebia”, tym bardziej było widać, że te zatrzymania miały zaboleć właśnie Pekin. Bardziej nawet niż sam Huawei.
Choć także pobieżny przegląd historii Huawei – cała opowieść o tej firmie jest zbyt złożona, by ją tu przytoczyć – skłania do zastanowienia, czy faktycznie Chiny i Huawei to odrębne byty. Na pewno jednak historia tego przedsiębiorstwa jest pouczająca zarówno w kwestii przemian, jakie nastąpiły w ChRL, jak i tego, co się dzieje na linii kontaktów Chin z Zachodem.
Ojcem Huawei jest urodzony pod koniec II wojny światowej Ren Zhengfei. Już samo to, że jest o jakieś pokolenie starszy o Jacka Ma, Ponego Ma i Lei Juna, czyli twórców chińskich potęg technologicznych Alibaby, Tencentu i Xiaomi, powodowało, że jego ścieżka do zbudowania giganta telekomunikacyjnego wyglądała z gruntu inaczej. Ren, mający techniczne wykształcenie, przez lata pracował dla jednego z lokalnych instytutów badawczych. Ale karierę rozkręciła mu dopiero służba w Ludowej Armii Wyzwolenia – został inżynierem w jednostce zajmującej się badaniami z zakresu technologii telekomunikacyjnych. Był już w wieku średnim, gdy jego ambicje założenia własnej firmy idealnie wstrzeliły się w nową politykę Chin. Te w erze Denga Xiaopinga zwróciły się i ku reformom, i ku nowym technologiom.
Symbolem nowej ery jest miasto Shenzhen, które jeszcze pod koniec lat 70. było niewielkim, liczącym ledwie kilkadziesiąt tysięcy mieszkańców portem rybackim. W 1980 roku utworzono tam pierwszą w Chinach specjalną strefę ekonomiczną. Takie strefy to nie był chiński wynalazek, sięgnięto po wzór znany choćby z Korei Południowej czy z Tajwanu. Ale to i tak jak na Chiny Ludowe był potężny eksperyment. W końcu przecież Deng, rocznik 1904, i jego towarzysze z politbiura nie byli narwanymi innowatorami. Przeżyli Wielki Marsz, rewolucję kulturalną i wszelkie ideologiczne szaleństwa czasów Mao, więc ostatnie, czego chcieli, to dopuścić do głosu kolejną ideologię – tym razem burżuazyjnego kapitalizmu. Matt Sheehan, wieloletni korespondent w Chinach, w książce The Transpacific Experiment [Eksperyment transpacyficzny] porównującej technologiczny boom w Dolinie Krzemowej i w Chinach podkreśla, jak ogromne było zapóźnienie Chin w technologicznym wyścigu: „Kiedy Steve Jobs w garażu w Cupertino wymyślał marketing dla wczesnych komputerów Apple’a, chińscy liderzy wciąż drążyli zagadnienie, czy pozwolić rolnikom na sprzedaż wyhodowanych przez siebie warzyw dla zysku”2.
Dlatego właśnie zachowawczo wybrano Shenzhen, miasteczko na uboczu, w cieniu Hongkongu – a i tak dodatkowo otoczono je długą na ponad 100 km zaporą z drutu kolczastego.
Wśród pierwszych beneficjentów nowych swobód był założony 1987 roku Huawei. Jego „kapitał zakładowy” był więcej niż skromny: sześcioro pracowników i 24 tys. juanów3 (jakieś 5 tys. dol.). Ale wystarczyło, by firma zaczęła rosnąć, i to dosłownie wraz z Shenzhen, bo byli rolnicy zabrali się do budowania. Na mikrodziałeczkach o powierzchni 100 metrów kwadratowych w latach 80. stawiali budynki liczące dwa–trzy piętra, w latach 90. – wysokie na sześć do ośmiu kondygnacji, a później ich miejsce zajęły drapacze chmur. W ciągu czterech dekad wyrosła metropolia, która liczy dziś niemal 15 mln mieszkańców i bywa nazywana azjatycką Doliną Krzemową. Oprócz Huawei powstały tam także Xiaomi oraz Tencent, właściciel WeChata i światowy potentat branży gier.
Ale aby taka technologiczno-przemysłowa rewolucja była w ogóle możliwa, potrzebna była specjalna zgoda Pekinu. Huawei, którego nazwę tłumaczy się jako „wspaniały”, ale jednocześnie jako „chiński”, wraz z innymi 85 firmami technologicznymi dostał glejt od władz na to, by działać jako „przedsiębiorstwo społeczne”4. To był spory wyłom w zasadach scentralizowanej gospodarki. Ren Zhengfei po odejściu z armii wyjechał do Shenzhen i zaczął tam pracę dla firmy elektronicznej podlegającej pod Nanyo Corporation, jedną z największych SOE (state-owned enterprise) – firm należących do państwa. I dopiero wtedy postanowił rzucić się na głęboką wodę własnego przedsiębiorstwa. Choć – jak zauważa Yun Wen – analityk z Kanady, autor niezwykle szczegółowej książki o historii Huawei – Ren nie był zwykłym, powiedzielibyśmy dziś, startuperem. Wręcz przeciwnie, należał do grupy „czerwonych kapitalistów”, cieszył się uprzywilejowaną pozycją, bo znajomości z lokalnymi oficjelami i koledzy z wojska już na starcie zapewnili mu pierwsze kontrakty.
Ale wejście na rynki światowe i do globalnego biznesu telekomunikacyjnego to był długi marsz. Firma musiała najpierw zawalczyć o utrzymanie się w samych Chinach, gdzie dominującą pozycję miały SOE. W takiej sytuacji Ren postawił na nisze, rynki, którymi wielkie państwowe firmy nie były zainteresowane. Takim rynkiem byli klienci z interioru. Huawei skupił się na mniejszych miastach i na bardziej ubogich prowincjach, oferując ich mieszkańcom nie tylko sprzęt do budowy sieci telefonicznych, lecz także pomoc techniczną. Rozsyłał wszędzie tam swoich ludzi, budując sprawne łańcuchy dostaw, dzięki czemu w 1995 roku firma była największym dostawcą sprzętu w chińskich prowincjach. Dwa lata później została oficjalnie uznana przez rząd za „narodowego czempiona”, czyli firmę o znaczącym wkładzie w rozwój gospodarki.
To był moment, gdy państwo zaczęło w zdecydowany sposób wspierać lokalnych dostawców sprzętu telekomunikacyjnego. Zakończyły się preferencyjne stawki dla importowanych urządzeń, między innymi od szwedzkiego Ericssona. Równolegle zaczęto subsydiować chińskie firmy, w tym Huawei. Za tą zmianą stało spotkanie, jakie nowy przywódca Chin Jiang Zemin odbył z Renem. Przedsiębiorca w oficjalnym przemówieniu, jakie wtedy wygłosił, mówił tak: „Technologia telekomunikacyjna to element bezpieczeństwa narodowego. Jeżeli naród nie ma swojego własnego sprzętu, to tak, jakby nie miał armii”5. Te słowa cytuje Wen w swojej książce. Nie znajdziemy ich za to w książce, jaką polski oddział Huawei rozdał na Boże Narodzenie 2019 roku polskim dziennikarzom. W liczącym ponad 500 stron tomie Własnymi słowami zebrano wywiady, w których Ren udowadnia, jak bardzo Huawei jest niszczony przez Stany Zjednoczone w imię obrony amerykańskiego rynku.
Gdy państwo roztoczyło parasol nad chińskimi firmami telekomunikacyjnymi, Huawei mógł rozwijać kolejne technologie, zaczynając od linii stacjonarnych, przez GSM, po G2. Kiedy w tej ostatniej napotkał problem z kontraktami krajowymi, bo okazało się, że dysponuje za małym kapitałem, otworzył się na współpracę z zagranicą, szczególnie na rynkach rozwijających się. Wkroczył do Afryki, Ameryki Południowej, na Bliski Wschód i do Rosji, gdzie przy wsparciu Pekinu tylko w 2001 roku osiągnął sprzedaż przekraczającą 100 mln dol.6 Ale przełom nastąpił dopiero pięć lat później, kiedy Huawei wyprodukował miniaturowy i – jak na ówczesne warunki – bardzo szybki modem HSDPA USB. Zachwycił nim operatorów i konsumentów w kilkudziesięciu krajach.
Dzięki wsparciu, a raczej specjalnym ścieżkom kredytowym w państwowych bankach, w tym w China Development Bank, Huawei ze szczególnym impetem wkroczył do Afryki. Zyski ze świata przydały się w 2010 roku, gdy zaczęto wdrażać sieć 3G. Przedsiębiorstwo miało już środki, by zdobyć ponad 30 proc. chińskiego rynku. Co więcej, w 2009 roku firma Rena zaczęła prace badawcze nad technologią 5G. To był potężny skok do przodu. Pamiętajmy, że był to świat przed rewolucją powszechnego, szybkiego internetu LTE, który umożliwił działanie urządzeniom mobilnym z prawdziwego zdarzenia. Steve Jobs zaś dopiero co zaprezentował pierwsze iPhone’y. Nawet same Chiny czekały jeszcze na ogłoszenie planu Made in China 2025, który między innymi właśnie 5G wskazał jako technologię kluczową dla rozwoju całego kraju.
Tak szybka inwestycja w 5G była możliwa dzięki temu, że Huawei wszedł do Europy. Strategia, jaką zastosował w tym celu Ren, odwoływała się do koncepcji znanej jeszcze z czasów Mao, a opisanej w eseju z 1937 roku W sprawie sprzeczności. Sprowadzała się ona w wielkim skrócie do skupiania się na jednej kluczowej operacji7. Skoro 90 proc. europejskiego rynku było w rękach kilku paneuropejskich operatorów: Vodafone, Orange, T-Mobile i Telefoniki, Huawei zaczął od nawiązania ścisłej współpracy z jednym z nich. Padło na Vodafone, dzięki czemu chińska firma pojawiła się ze swoim sprzętem od razu w 21 państwach, w tym w Hiszpanii (gdzie dostarczyła sprzęt do 70 proc. sieci), Grecji, Rumunii i na Węgrzech.
Wtedy po urządzenia prężnej spółki z Shenzhen zaczęli się coraz chętniej zgłaszać mniejsi operatorzy, jak choćby czwarty telekom w Polsce, czyli P4, operator sieci Play. Wystartował w 2007 roku, a już dwa lata później zaciągnął w China Development Bank 490 mln euro pożyczki – w ogromnej mierze na rozbudowę infrastruktury, do której to Huawei dostarczył sprzęt.
Tak dokapitalizowana firma mogła zacząć coraz więcej inwestować. Także w smartfony. Owszem, pierwszy model – z 2003 roku – okazał się niewypałem, ale kiedy Huawei podpisał globalną umowę z T-Mobile i wprowadził na rynek swój premierowy smartfon z systemem Android, spotkał się ze znacznie cieplejszym przyjęciem.
Przełomem pod wieloma względami okazał się jednak rok 2013. To wtedy zaprezentowano pierwszy model z serii Mate, który wkrótce stał się flagowym produktem Huawei. Wówczas wprowadzono tańszą submarkę Honor. Wtedy też ta chińska firma została drugim największym, po szwedzkim Ericssonie, producentem sprzętu do budowy sieci.
I wtedy też zaczęły się nad nią zbierać z dnia na dzień coraz ciemniejsze chmury.
Piętnastego listopada 2012 roku, po zakończeniu XVIII Zjazdu Komunistycznej Partii Chin w Wielkiej Hali Ludowej, wyszedł do dziennikarzy nowo wybrany sekretarz generalny: Xi Jinping. Pewny siebie, pełen wigoru, uśmiechnięty. Był to pierwszy sekretarz urodzony już w komunistycznych Chinach. Mówił o tym, że podjął się wielkiego zobowiązania wobec wielkiego narodu. Na koniec dodał: „To ludzie są autorami historii. To masy są prawdziwymi bohaterami i źródłem siły. Mamy świadomość, że możliwości jednostki są ograniczone, ale tak długo, jak pozostaniemy zjednoczeni, nie będzie trudności, której nie przezwyciężymy”8.
Już wtedy można było wyczuć nadciągającą zmianę. Sinolog i były ambasador w Chinach Bogdan Góralczyk całą swoją książkę zatytułowaną Wielki renesans poświęcił „głębszym procesom zachodzącym w chińskiej zbiorowej mentalności”. Kluczowe było to, że kryzys 2008 roku „uświadomił chińskim przywódcom, iż sytuacja międzynarodowa gruntowanie się zmieniła. W ich, jak zwykle trzeźwej, ocenie dotychczasowy hegemon, USA, stracił swój status jedynowładcy, przynajmniej w sensie gospodarczym i finansowym. Świat szybko ponownie stawał się wielobiegunowy, rosła bowiem rola tzw. wschodzących rynków (emerging markets), począwszy od Chin, które jeszcze do tej cezury dosyć powszechnie określano jednym terminem: Trzeci Świat”9.
Głośny plan Made in China 2025, zakładający, że Chiny dokonają wielkiego skoku cywilizacyjnego i gospodarczego dzięki nowym technologiom, ogłoszono dopiero w 2017 roku. Ale od samego początku rządów Xi Jinpinga nie było tajemnicą, że siłą napędową tego nowego „wielkiego renesansu” – jak ten kiedyś, możliwy dzięki wynalazkowi druku, prochu i nawigacji – będzie sztuczna inteligencja, robotyka, internet rzeczy, pojazdy autonomiczne oraz właśnie sieć piątej generacji. Choć Chiny powtarzają jak mantrę koncepcję pokojowego wzrostu, to ich przywódcy doskonale zdali sobie sprawę, że strategiczny cel, jakim jest osiągnięcie do 2049 roku (na stulecie ChRL) pozycji pierwszego mocarstwa świata, wymaga zrzucenia z tej pozycji Stanów Zjednoczonych. A tego nie uda się zrobić bez ich pokonania na polu gospodarczym, technologicznym, kulturowym i wojskowym.
Henry Kissinger, były sekretarz stanu USA, który stał za nawiązaniem kontaktów z Chinami podczas prezydentury Nixona, w potężnej książce O Chinach (wydanej w 2011 roku) do najnowszych wydarzeń odnosi się ledwie na ostatnich 50 stronach, ale nie pozostawia złudzeń: Państwo Środka dąży do globalnej przewagi taktycznej. A ta, jak pisze Kissinger, ma oznaczać „nadejście złotego wieku azjatyckiej prosperity, w której chińskie towary, kultura i wartości będą wyznaczać światowe standardy”10.
I ta diagnoza właśnie około dekady temu zaczęła przenikać do świadomości Zachodu. Berliński think tank Instytut Badań nad Chinami Mercator (MERCIS) powstał właśnie w 2012 roku11 i szybko zdiagnozował, że Pekinowi zależy na „zbudowaniu supermocarstwa technologicznego”, w czym kluczową rolę odgrywa zastąpienie obcych technologii własnymi. Przy czym „własne” w rzeczywistości oznacza: będące pod kontrolą rządu. Bo – co nie jest tajemnicą – nawet „przedsiębiorstwa społeczne” w Chinach nie korzystają z pełnej swobody działalności.
Michał Bogusz z Ośrodka Studiów Wschodnich na początku 2021 roku w ogóle nie był tym zaskoczony. Mówił mi wtedy tak: „Chińskie big techy partia hodowała jak w szklarni. A że był to początek XXI wieku, czyli czas boomu gospodarczego w Chinach i łatwego dostępu do kapitału, to można było rzeczywiście sporo zdziałać”12. Tyle że za takie wsparcie firmy były zobowiązane okazywać wdzięczność i posłuszeństwo. Zarówno swoim partyjnym patronom, jak i szerzej – władzy. Dlatego Ren Zhengfei zapytany przez „Time”, czy jest członkiem partii, potwierdził bez wahania i dodał: „Członkiem partii można zostać, jeżeli ma się wiarę i uczestniczy się w sesjach szkoleniowych. (…) Mam poczucie lojalności – wobec moich klientów. Jeśli chodzi o Komunistyczną Partię Chin, jest ona lojalna wobec Chińczyków”13.
Moment, w którym Xi zaczął już otwarcie mówić o chińskich ambicjach, był też momentem, gdy Zachód, czyli głównie Stany Zjednoczone, zaczął się bliżej przyglądać biznesowym i technologicznym czempionom Państwa Środka. Właśnie w 2012 roku komisja ds. wywiadu Izby Reprezentantów po raz pierwszy zaczęła ostrzegać amerykańskie firmy przed robieniem interesów z Huawei. Powód: podejrzenie o powiązania z chińskimi służbami. Spora część branży technologicznej wyśmiała przygotowany wtedy raport jako niesolidny i pozbawiony twardych dowodów.
Ale alarmujące sygnały służby kolejnych państw wysyłały już wcześniej. Australia w 2011 roku wykluczyła Huawei z możliwości brania udziału w przetargach na krajową infrastrukturę sieciową, powołując się na względy bezpieczeństwa narodowego. Indie – największy konkurent Chin w Azji – podjęły bezprecedensową decyzję o skontrolowaniu chińskiego sprzętu telekomunikacyjnego, w tym modemów Huawei, pod kątem obecności programów monitorujących transmisję danych. Po tej kontroli Delhi zaprosiło do współpracy tylko firmy z Izraela, Kanady i USA.
Czeski senator Pavel Fischer mówi, że w jego ojczyźnie właśnie w tym momencie, gdy Huawei pojawił się jako dostawca infrastruktury, zaczęły się niektórym politykom i ekspertom zapalać czerwone lampki. W Polsce jesienią 2011 roku „Dziennik Gazeta Prawna”14 opisał tajemnicze przekazanie sprzętu od Huawei do Centrum Projektów Informatycznych MSWiA. Tajemnicze, bo samo ministerstwo nie do końca wiedziało, na jakich odbyło się to zasadach. CPI to była ważna jednostka zajmująca się organizacją przetargów na wykonanie najważniejszych w państwie systemów informatycznych. Dopiero po ujawnieniu tej informacji resort spraw wewnętrznych zaczął sprawdzać, co też jego urzędnicy dostali i od kogo.
Chwilę później pojawił się kolejny raport, tym razem przygotowany dla parlamentu brytyjskiego, w którym ostrzegano, że „domniemane związki Huawei z chińskim państwem budzą niepokój i każą zadać sobie pytanie, czy intencje firmy mają naturę ściśle biznesową, czy też są bardziej polityczne”. „The Sunday Times”15, korzystając ze źródeł w MI5, opisał stosowaną przez Chińczyków taktykę prezentów. Wiele darowanych – na przykład biznesmenom ze strategicznych koncernów przy okazji targów – komputerów było zainfekowanych programami szpiegowskimi. Nie wskazywano bezpośrednio na Huawei, ale nie było już wtedy innego równie popularnego dostawcy sprzętu z Chin.
Chcąc uciąć te spekulacje, Huawei zgodził się na stworzenie w Wielkiej Brytanii specjalnego ośrodka, w którym tamtejsze władze będą mogły sprawdzać jego oprogramowanie pod kątem tzw. back doors, czyli ścieżki, która pozwala się dostać do systemu choćby służbom specjalnym.
Wszystkie te obawy, sygnały od służb, analizy podkreślające, że Huawei tylko wygląda na firmę jak każda inna, po dojściu do władzy Donalda Trumpa wręcz eksplodowały. Nowy prezydent USA rozpoczął wojnę celną z Chinami i szybko ogromną część protekcjonistycznych działań przeorientował na ograniczanie wpływów chińskich firm. A Huawei stał się ich symbolicznym uosobieniem. W czasie gdy chiński gigant świętował już globalne sukcesy – w 2017 roku sprzedał na całym świecie 153 mln smartfonów, co dało mu 11 proc. udziału w globalnym rynku, a na swoim macierzystym stał się niekwestionowanym liderem – służby USA podjęły kampanię kontrolowania firmy Rena i wyciągania jej kolejnych brudów.
Między lutym 2018 a lutym 2019 roku na Huawei spadał istny grad ciosów. Dyrektor FBI Chris Wray oficjalnie ostrzegał przed zakupem telefonów tej firmy. Pentagon zakazał ich nabywania do amerykańskich baz wojskowych. Stany Zjednoczone z hukiem wyeliminowały Huawei najpierw z budowy tamtejszej sieci 5G, a następnie – pod wpływem wspólnych apeli służb specjalnych (CIA, FBI i NSA) – z listy dostawców sprzętu dla instytucji publicznych. Federalna Komisja Łączności zaproponowała blokowanie każdego operatora, który używa infrastruktury pochodzącej od tej chińskiej firmy.
Australia zapowiedziała, że wykluczy Huawei z budowy sieci 5G. Wielka Brytania ogłosiła, że nie tylko podejmie podobne kroki w stosunku do 5G, lecz także zażąda od swoich telekomów wyczyszczenia już postawionej sieci 4G ze sprzętu tej firmy. Wreszcie pod koniec 2018 roku w Kanadzie została zatrzymana Meng Wanzhou, wiceprezes firmy i córka Rena. Powód: oskarżenie, że firma łamała embargo i sprzedawała sprzęt Iranowi. A jakby tego było mało, ze współpracy z Huawei wycofali się tymczasem AT&T, największy operator w Stanach, oraz sieć sklepów Best Buy.
Ale choć ciosy wymierzano w tempie godnym kina kung-fu, firma wciąż miała się nadzwyczaj dobrze i przeskakiwała w globalnej sprzedaży Apple’a, stając się drugim (po koreańskim Samsungu) największym producentem smartfonów. A w coraz śmielej nadciągającej technologii 5G nie miała sobie równych. Był to już moment, gdy nowa generacja sieci rozgrzewała nie tylko biznes telekomunikacyjny. Wizja, że dzięki superszybkiemu i wysokoprzepustowemu internetowi pojawią się inteligentne miasta z prawdziwego zdarzenia, że drogami pojadą autonomiczne samochody, a przemysł przejmą roboty, stała się pożywką dla masowych wyobrażeń o rychłej cyfrowej rewolucji. Firmy związane z telekomunikacją obiecywały, że 5G to kwestia kilku miesięcy, niezbędny sprzęt jest już przecież gotowy. I stacje, i routery, a nawet telefony. W ogromnej części właśnie od Huawei, bo oferowały najlepszą jakość w relacji do ceny.
A że cena, zwłaszcza w Europie Środkowej, nadal czyni cuda, to tam właśnie trwał w najlepsze triumfalny marsz tej firmy przez kolejne państwa. Na Węgrzech Huawei zbudował sobie w 2009 roku centrum dostaw urządzeń sieciowych i montażu, a w 2018 – hub odpowiedzialny za działania w chmurze. Rok później zapowiedziano rozbudowę centrum dostaw i inwestycję rzędu 5 mld dol. Sprzęt tej firmy wykorzystano też do budowy systemu ratunkowego, a w 2015 roku węgierska państwowa firma informatyczna wraz z Huawei wygrała przetarg na wdrożenie specjalnej infrastruktury sieciowej (LTE 450 MHz) dla instytucji publicznych, służb ratowniczych, placówek oświatowych, służby zdrowia oraz państwowych firm.
W Belgradzie w tym czasie kupowano kamery do projektu safe city. Także w Chorwacji, przy okazji spotkania premierów Li Keqianga i Andreja Plenkovicia, podpisano z Huawei memorandum na dostawę sprzętu do budowy infrastruktury smart city, inteligentnego miasta przyszłości. W Rumunii większość infrastruktury sieci 3G i 4G zbudowano na sprzęcie Huawei. Identycznie jak w Polsce. Choć żaden operator nie chce podać dokładnych danych, to eksperci nie mają wątpliwości: do budowy 60–70 proc. polskiej sieci szerokopasmowej użyto sprzętu z Shenzhen.
Do końca 2018 roku atmosfera wokół Huawei była tak entuzjastyczna, że szef gabinetu politycznego premiera Marek Suski z zachwytem zapowiadał, że Huawei ma otworzyć centrum naukowo-techniczne gdzieś w okolicach Warszawy. Co więcej, firma została oficjalnym partnerem Porozumienia na rzecz Strategii 5G dla Polski.
Tymczasem w Czechach tuż przed Bożym Narodzeniem 2018 Krajowa Agencja Bezpieczeństwa i Cyberbezpieczeństwa Republiki Czeskiej (Národní úřad pro kybernetickou a informační bezpečnost – NÚKIB) – tamtejszy kontrwywiad – ku wściekłości prezydenta Miloša Zemana opublikowała oficjalny komunikat, w którym ostrzegała operatorów telekomunikacyjnych przed współpracą z Huawei i ZTE przy realizacji inwestycji 5G. Jakby tego było mało, de facto zakazała używania sprzętu tej firmy w infrastrukturze krytycznej. A przecież ledwie rok wcześniej Zeman, prezes czeskiego Huawei oraz CEO firmy Czechinvest podpisali umowę, zgodnie z którą Huawei miał w najbliższych latach zainwestować w Czechach 8,5 mld dol.
W takiej właśnie atmosferze doszło do aresztowania Staszka Wanga i Piotra D.
I każdy mógł je odczytać tak, jak mu było wygodnie. Ambasada Chin i wszyscy lobbujący za inwestycjami z Chin widzieli w nim oczywisty dowód na to, że „Polska chodzi na pasku USA”. Ostrzegający przed narastającą rolą Państwa Środka – przykład mechanizmów jego działania i metod, jakich używa się w celu budowy „technologicznego supermocarstwa”.
To, że Stany Zjednoczone naciskały na sojuszników, w tym Polskę, by Huawei zablokować, było widoczne gołym okiem. Przecież zapadła decyzja o wpisaniu tej firmy na tzw. czarną listę. Oznaczało to odcięcie jej od wszelkich dostaw i usług amerykańskich firm. Sytuacja była tak poważna, że nawet chińska firma SIMC, produkująca procesory, ale z wykorzystaniem amerykańskich rozwiązań, nie dostała zgody rządu USA na dostarczanie swoich produktów do Huawei. Przede wszystkim jednak Huawei został odcięty od Google, czyli systemu operacyjnego Android, najpopularniejszego oprogramowania dla smartfonów.
Już w połowie 2021 roku ruszył Harmony – system operacyjny, który ma zastąpić Androida. Trudniej szło firmie przekonywanie twórców popularnych aplikacji, by zdecydowali się na niego przesiąść. Biznesmen Stefan Batory, twórca iTaxi, a później popularnej aplikacji do rezerwowania usług Booksy, opowiadał mi, jak Huawei próbował jego firmę namawiać do wejścia na Harmony. „Musieliśmy jednak zrezygnować, bo automatycznie oznaczałoby to wyrzucenie nas z rynku amerykańskiego. Oczywiście nieobecność na Harmony oznacza utratę klientów korzystających z Huawei, tyle że dla nas kluczowy jest jednak iOS, z którego korzysta około 80 proc. naszych klientów” – zdradza Batory i dodaje, że Chińczycy próbowali czarować, że mają wypracowaną specjalną ścieżkę do obejścia amerykańskiego bana, ale nie chciał nawet eksperymentować z takimi metodami.
Kiedy centrala firmy mierzyła się z koniecznością ekspresowego stworzenia własnego systemu operacyjnego, w Polsce, po oskarżeniach o szpiegostwo, Huawei stał się gorącym kartoflem. Politycy co chwilę zmieniali zdanie, co z nim zrobić. A to zarzekali się, że potrzeba audytu, żeby sprawdzić, jak bardzo kraj jest uzależniony od tej firmy, i zapowiadali zmiany w prawie, które miały go wykluczyć z budowy sieci 5G. Za chwilę jednak się wycofywali i mówili już tylko o zapewnieniu bezpieczeństwa aukcji i czekaniu na wyniki śledztwa.
W podobny stan rozedrgania wprowadził się cały region, a właściwie cała Europa. Decyzje zmieniały się jak w kalejdoskopie. Gdy jedno państwo ogłaszało, że ograniczy zakusy Huawei, to władze kolejnego podkreślały, że nie widzą najmniejszego problemu we współpracy z chińską firmą. Wszyscy kombinowali, jak tu zjeść ciastko i mieć ciastko.
Latem 2020 roku do Europy Środkowej wyruszył z misją Mike Pompeo, nazywany „antychińskim jastrzębiem Trumpa”. Oficjalnie podróż sekretarza stanu miała się toczyć wokół zwiększenia liczby amerykańskich żołnierzy na wschodniej flance NATO, ale nie było tajemnicą, że kluczowe było lobbowanie w sprawie sieci 5G. Administracja Trumpa właśnie ogłosiła program Clean Network, zakładający oczyszczenie sieci z chińskiego sprzętu i oprogramowania, i próbowała do niego wciągnąć swoich sojuszników. Ale szło to opornie i właściwie tylko Albania i Rumunia z miejsca zdecydowały się przyłączyć do memorandum. Andreea Brînză, wiceszefowa Rumuńskiego Instytutu Analiz Azja–Pacyfik, uważa, że jej krajem kierował „czynnik rosyjski”16, czyli konieczność utrzymania amerykańskich gwarancji bezpieczeństwa z obawy przed zagrożeniem ze strony Rosji. Dokładnie takie same uzasadnienia było słychać z Litwy, Łotwy i Estonii.
Ale już Czechy wcale nie paliły się iść na rękę Pompeo i Trumpowi. I to mimo że ich służby były przecież stanowczo na nie w stosunku do inwestycji z Huawei. Nastroje w Pradze ochłodziła reakcja Chin na raport NÚKIB. Na „efekt Dalajlamy” – czyli dyplomatyczne oburzenie Pekinu za każdym razem, gdy poruszany jest temat wolnego Tybetu – wszyscy byli już przygotowani, ale reakcje Pekinu w związku z technologią 5G były poważnym zaskoczeniem. „5G było poddane silnym atakom w Czechach” – mówi senator Pavel Fischer. „Lobbingowym i dyplomatycznym. Wrogość, z jaką zareagowały Chiny, była naprawdę zaskakująca” – dodaje.
Premier Andrej Babiš tuż po informacji od służb o Huawei spotkał się z ambasadorem Chin. Ten po tym spotkaniu publicznie ogłosił, że Babiš przyznał, że opinia czeskiego wywiadu była „błędem”. Szef rządu jednak bardzo ostro zareagował i zaprzeczył: „Nigdy nie powiedziałem, że rząd zobowiązał się do naprawienia błędów popełnionych w związku z alarmem służb. To, co zrobił ambasador ChRL, jest niesłychane i nie do zaakceptowania”.
Huawei też przestał się patyczkować. W Czechach zagroził, że za wykluczenie go z przetargu resortu finansów na stworzenie portalu Moje daně, wartego pół miliarda koron (około 19,5 mln euro), firma będzie się domagała nie tylko unieważnienia tego postępowania, ale wręcz „rozważy wszystkie opcje”, w tym wystąpienie do międzynarodowego arbitrażu z wnioskiem o astronomiczne odszkodowanie.
Przede wszystkim jednak firma Rena Zhengfeia zdecydowała się na lobbingowy kontratak na wszelkich rynkach. Frank Jüris z think tanku zajmującego się polityką zagraniczną Eesti Välispoliitika Instituut podkreśla, że świadomość społeczna Estończyków wzrosła – bardziej nawet niż pod wpływem oskarżeń o związki z chińskimi władzami – po tym, jak Huawei zatrudnił agencję PR Powerhouse, w której pracują byli ministrowie. „Przecież były polityk, jeden z zatrudnionych tam eksministrów, uczestniczył w posiedzeniu za zamkniętymi drzwiami w parlamencie i w nim przemawiał, miał dostęp do informacji dotyczących bezpieczeństwa, które naprawdę powinny być zarezerwowane dla wybranych urzędników. To było bardzo niepokojące i dzięki mediom stało się szerzej znane. Sieć 5G nagle opuściła wyspecjalizowaną niszę i wyszła na niwę otwartych polityczno-społecznych dyskusji” – mówi mi Jüris, ale dodaje, że tym bardziej skłoniło to Estonię do usztywnienia kursu i zbanowania chińskiej firmy.
W Polsce w tym czasie wokół 5G zaczęły się dziać coraz dziwniejsze historie. Aby móc uruchomić sieć kolejnej generacji, potrzebne jest uwolnienie do niej nowych częstotliwości. Zapadła więc decyzja, że na 5G zostaną przeznaczone trzy niezagospodarowane pasma 700 MHz, 3,4–3,8 GHz i 26 GHz. Ale tylko to drugie nadawało się do szerokiego zastosowania, bo pozwala podłączyć wiele urządzeń w tym samym czasie, i to na gęsto zabudowanych obszarach. Oczywiście nawet częstotliwości nie są z gumy, więc by każdy z operatorów miał do nich dostęp, Urząd Komunikacji Elektronicznej ogłosił aukcję na cztery specjalne bloki o troszkę innych parametrach, czyli po jednym dla każdego operatora. Aukcję, bo operatorzy mieli proponować stawki opłat według własnego uznania, ogłoszono pod koniec 2019 roku. Miała być rozstrzygnięta w połowie kolejnego roku, by telekomy mogły podjąć inwestycje (wciąż nie wiadomo było, czy będą mogły korzystać z Huawei) i uruchomić 5G już w roku 2021.
Niespodziewanie w kwietniu 2020 roku, w środku nocy, na przyspieszonych obradach Sejmu w czasie pierwszego lockdownu, gdy procedowano zmiany w prawie wprowadzające tzw. tarczę antycovidową chroniącą przedsiębiorców, jeden z posłów PiS zgłosił poprawkę, która… wyrzuciła aukcję (wraz z ówczesnym szefem UKE) do kosza. Nocna zmiana wprawiła wszystkich w osłupienie. Jakie było uzasadnienie poprawki, która przeszła głosami posłów PiS? Aukcja na 5G nie jest wystarczająco dobrze zabezpieczona od strony cyberbezpieczeństwa i nie spełnia pod tym kątem wymogów Komisji Europejskiej. Najpierw trzeba znowelizować ustawę o krajowym systemie cyberbezpieczeństwa, a potem ogłosić aukcję raz jeszcze.
Specjalna nowelizacja pojawiła się dosyć szybko. A w niej zapis, że działające przy Radzie Ministrów Kolegium ds. Cyberbezpieczeństwa „może przeprowadzić (…) ocenę ryzyka dostawcy sprzętu i oprogramowania istotnego dla cyberbezpieczeństwa podmiotów krajowego systemu”17. O Chinach czy Huawei nie padło ani słowo, ale sygnał był jasny: oto furtka do ewentualnego wykluczenia firmy.
Kiedy jednak projekt nowelizacji wyciekł, w polskich mediach posypały się zgoła odmienne tytuły: „Polski rząd szykuje ban na TikToka”, „TikTok na celowniku Ministerstwa Cyfryzacji”. Napisała o tym Wirtualna Polska18, jeden z największych portali informacyjnych, dokumenty „ujawnił” także tygodnik „Wprost”19. Dlaczego media nagle pisały o TikToku, a nie o Huawei? Za tymi publikacjami stała agencja PR byłego kontrowersyjnego polityka związanego z prawicą, która je kolportowała, tłumacząc dziennikarzom, że w nowym prawie jest ukryty haczyk, który może każdą chińską usługę, nawet niewinną, wyrzucić z rynku.
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej
ROZDZIAŁ 2
Dostępne w wersji pełnej
ROZDZIAŁ 3
Dostępne w wersji pełnej
ROZDZIAŁ 4
Dostępne w wersji pełnej
ROZDZIAŁ 5
Dostępne w wersji pełnej
ROZDZIAŁ 6
Dostępne w wersji pełnej
ROZDZIAŁ 7
Dostępne w wersji pełnej
ROZDZIAŁ 8
Dostępne w wersji pełnej
ROZDZIAŁ 9
Dostępne w wersji pełnej
ROZDZIAŁ 10
Dostępne w wersji pełnej
ROZDZIAŁ 11
Dostępne w wersji pełnej
ROZDZIAŁ 12
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Wstęp
1 Nick Miller, ‘Why are they giving us the money?’ Behind China’s plans to ‘rescue’ a decrepit rail link, „The Sunday Morning Herald”, 20.07.2018, https://www.smh.com.au/world/europe/why-are-they-giving-us-the-money-behind-china-s-plans-to-rescue-a-decrepit-rail-link-20180606-p4zjwk.html (dostęp: 21.05.2022).
2 Sun Tzu, Sun Pin, Sztuka wojny, tłum. Dariusz Bakalarz, Gliwice 2021, s. 26.
3 Milan Kundera, Zachód porwany albo tragedia Europy Środkowej, tłum M.L., „Zeszyty Literackie” 1984, nr 5, s. 16.
4 Juan Pablo Cardenal, Heriberto Araújo, Podbój świata po chińsku, tłum. Ewa Korycińska-Dzius, Katowice 2012; ciż, Nieuchronny podbój świata po chińsku, tłum. Ewa Korycińska-Dzius, Katowice 2016.
5 Sun Tzu, Sun Pin, Sztuka wojny, tłum. Dariusz Bakalarz, Gliwice 2021, s. 38.
Rozdział 1
1 Sun Tzu, Sun Pin, Sztuka wojny, tłum. Dariusz Bakalarz, Gliwice 2021, s. 80.
2 Matt Shenan, The Transpacific Experiment: How China and California Collaborate and Compete for our Future, Berkeley 2019, s. 67. (Fragmenty tekstów nieopublikowanych w polskim przekładzie podajemy w tłumaczeniu własnym autorki – przyp. red.).
3 Yun Wen, The Huawei Model: The Rise of China’s Technology Giant, Urbana 2020, s. 30.
4 Tamże, s. 32.
5 Tamże, s. 39.
6 Tamże, s. 68.
7 Tamże, s. 96.
8 Treść przemówienia za tłumaczeniem BBC, https://www.bbc.com/news/world-asia-china-20338586 (dostęp: 21.05.2022).
9 Bogdan Góralczyk, Wielki renesans. Chińska transformacja i jej konsekwencje, Warszawa 2018, s. 356.
10 Henry Kissinger, O Chinach, tłum. Magdalena Komorowska, Wołowiec 2018, s. 489.
11 Tamże, s. 402.
12 Sylwia Czubkowska, W Chinach zarżnęli kurczaka, żeby przestraszyć małpy. Big techy dostały sygnał, kto tu rządzi, Spider’sWeb+, 8.02.2021, https://spidersweb.pl/plus/2021/02/jakc-ma-chiny-parta-komunistyczna-bigtech-cyfrowe-korporacje-regulacje (dostęp: 21.05.2022).
13Własnymi słowami. Rozmowy z Renem, Warszawa 2019, s. 355.
14 Robert Zieliński, Służby specjalne sprawdzają chiński prezent dla polskiego MSW, „Dziennik Gazeta Prawna”, 23.09.2011, https://wiadomosci.dziennik.pl/wydarzenia/artykuly/357630,abw-sprawdza-chinski-prezent-dla-polskiego-msw.html (dostęp: 21.05.2022).
15 David Leppard, China bugs and burgles British business exectuives, „Times”, 4.02.2010, https://www.thetimes.co.uk/article/china-bugs-and-burgles-british-business-exectuives-g8kgrd75hxn (dostęp: 21.05.2022).
16 Andreea Brînză, How Cernavodă made Romania a key geopolitical battleground in Europe, CHOICE, 26.10.2020, https://chinaobservers.eu/how-cernavoda-made-romania-a-key-us-china-geopolitical-battleground-in-europe/ (dostęp: 21.05.2022).
17 Projekt ustawy o zmianie ustawy o krajowym systemie cyberbezpieczeństwa oraz niektórych innych ustaw z dnia 15 marca 2022 r., dostępny pod adresem: https://legislacja.rcl.gov.pl/projekt/12337950 (dostęp: 21.05.2022).
18 Sylwester Ruszkiewicz, Zakażą TikToka w Polsce? Rząd w tajemnicy pracuje nad specjalnym prawem, Wirtualna Polska, 29.07.2020. https://wiadomosci.wp.pl/zakaza-tiktoka-w-polsce-rzad-w-tajemnicy-pracuje-nad-specjalnym-prawem-6536983201871489a (dostęp: 1.06.2022).
19 Marcin Dobski, TikTok na celowniku Ministerstwa Cyfryzacji. Aplikacja będzie zakazana? Ujawniamy dokumenty, „Wprost”, 10.08.2020. https://www.wprost.pl/tylko-u-nas/10351698/polska-kontra-tiktok-rzad-zakaze-uzywania-aplikacji-przed-wizyta-mike-pompeo-w-warszawie.html (dostęp: 1.06.2022).
Copyright © by Sylwia Czubkowska
Projekt okładki i stron tytułowych Rafał Rola
Fotografie na okładce © Oleksii Topolianskyi / Unsplash © 順平 黃 / Unsplash
Redaktorka inicjująca Milena Rachid Chehab
Redaktorka prowadząca Agnieszka Rzonca
Redakcja Łukasz Grzymisławski
Adiustacja Magdalena Matyja-Pietrzyk
Korekta Małgorzata Kuśnierz Anastazja Oleśkiewicz
ISBN 978-83-240-9257-4
Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl
Więcej o naszych autorach i książkach: www.wydawnictwoznak.pl
Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, ul. Kościuszki 37, 30-105 Kraków
Dział sprzedaży: tel. 12 61 99 569, e-mail: [email protected]
Wydanie I, Kraków 2022
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotował Karol Ossowski
