Charlotta (Imperium jedwabiu) - Sara Medberg - ebook

Charlotta (Imperium jedwabiu) ebook

Sara Medberg

4,1

Opis

Historia miłosna, która wstrząsnęła imperium jedwabiu.

Surowe zasady, hierarchia społeczna, klasowość i jedwab rządzą w XIX-wiecznym Turku, gdzie szwaczka Charlotta szuka swojego pana Darcy’ego. Gdy baron Ridderlöw zatrudnia ją w posiadłości jako pokojówkę siostry, odmienia nie tylko jej życie.

W ręce Charlotty trafia dopiero co opublikowana „Duma i uprzedzenie” Jane Austen, przez co zaczyna ona inaczej postrzegać role kobiet w społeczeństwie. Gdy zgorzkniały baron Ridderlöw okazuje jej zainteresowanie, postanawia sprawdzić w praktyce zawarte w książce idee miłości, małżeństwa i wczesnego feminizmu.

Czy zwykła pokojówka może sięgnąć po wszystko:

ekscytujące życie i mężczyznę marzeń?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 457

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,1 (14 ocen)
7
3
3
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Rozdział pierwszy

▽△▽△▽

Pałac Drot­t­nin­gholm – 1816 rok

Jeśli pani piśnie choć jedno słowo, to poża­łuje tego – powie­dział ktoś uprzej­mym tonem do ucha Emmy Crepe. Poczuła, jak czy­jeś silne ręce chwy­tają ją mocno za ramiona.

Prze­ra­żona nabrała powie­trza w płuca i przy­ci­snęła do piersi małą szka­tułkę z dro­gimi kamie­niami zabraną ze sto­lika noc­nego znaj­du­ją­cego się w parad­nej sypialni kró­lo­wej. Spoj­rzała tęsk­nie na okno, przez które zamie­rzała uciec. Jedną nogę obutą w jedwabny pan­to­fel prze­rzu­ciła już na para­pet.

– Kim pan jest? Czego pan chce? – wyszep­tała ze ści­śnię­tym ser­cem. Czyżby to jakiś żoł­nierz z głów­nej warty pała­co­wej ją zauwa­żył? Ale dla­czego w takim razie zażą­dał, żeby mil­czała? Na pewno zamie­rzał ją aresz­to­wać.

– Wybacz mi, pani, że prze­ry­wam te lukra­tywne dzia­ła­nia, ale nie­stety muszę pro­sić o poda­nie tej szka­tułki z klej­no­tami – nale­gał głos za ple­cami Emmy, igno­ru­jąc jej pyta­nia.

Ku swo­jemu zdu­mie­niu panna ujrzała dłoń odzianą w wie­czo­rową ele­gancką ręka­wicę, bez wąt­pie­nia pocho­dzącą z warsz­tatu naj­droż­szego ręka­wicz­nika w Sztok­hol­mie, która pod­su­wała w jej stronę worek z szorst­kiego płótna.

– Mam ją panu dać? – dopy­ty­wała się, nie wie­rząc wła­snym uszom. – Czemu, na Boga, mia­ła­bym się na to zgo­dzić?

– W prze­ciw­nym razie obwiesz­czę całemu dwo­rowi, na czym panią przy­ła­pa­łem – oświad­czył nie­zna­jomy obo­jęt­nie. – Tego na pewno by pani nie chciała.

Emmy poczuła, jak prze­nika ją dreszcz. To by była kata­strofa!

Jej prze­śla­dowca zaśmiał się ochry­ple.

– Wła­śnie tak sobie pomy­śla­łem. – Męż­czy­zna wyda­wał się iry­tu­jąco zado­wo­lony z jej reak­cji. – Niech pani wykona mój roz­kaz, to wszystko będzie dobrze i nikomu nie sta­nie się krzywda.

Panna, z ser­cem biją­cym w sza­leń­czym tem­pie, zaczęła roz­wa­żać różne ewen­tu­al­no­ści. Nawet jeżeli uda się jej wyrwać z uchwytu, to w dłu­giej sukni ni­gdy nie zdąży przejść przez para­pet i zesko­czyć na zie­mię miękko, tak jak sobie to ćwi­czyła, i męż­czy­zna znów ją zła­pie. Nie mówiąc o poko­na­niu wewnętrz­nego dzie­dzińca i dotar­ciu do pała­co­wego kościoła, z któ­rego pro­wa­dziła droga poza teren kró­lew­skiej rezy­den­cji. Drzwi świą­tyni były na pole­ce­nie sta­rego kościel­nego otwarte w związku z nie­szpo­rami, modli­twą odby­wa­jącą się o zacho­dzie słońca. Pozo­sta­wała jej jedy­nie ucieczka przez pałac.

W sali przy­jęć na wyż­szym pię­trze trwał w naj­lep­sze bal zor­ga­ni­zo­wany z koń­cem wio­sny na cześć księ­cia koron­nego Karola Jana. W imie­niu pode­szłego już wie­kiem króla fak­tycz­nie kra­jem rzą­dził następca tronu, uro­dzony jako Jean Bap­ti­ste Ber­na­dotte. W tę ostat­nią sobotę maja zwo­łał on naj­sza­cow­niej­sze w Sztok­hol­mie osoby oraz grono waż­nych pod wzglę­dem poli­tycz­nym gości, aby świę­to­wać nadej­ście cie­płej pory roku. Emmy chciała prze­do­stać się do sali balo­wej i wmie­szać się w rze­szę ludzi. Ina­czej będzie musiała wrzu­cić szka­tułkę z klej­no­tami na pastwę losu do worka pod­su­wa­nego jej nie­cier­pli­wie przez męż­czy­znę, który ją zasko­czył.

Przy­gry­zła wargę. Długo się tru­dziła, żeby zdo­być ten przed­miot. Odpo­wiedź na zagadkę, którą pró­bo­wała roz­wią­zać od dawna, była w zasięgu jej ręki. Nie podda się.

– Niech pani się pośpie­szy. – Waha­nie Emmy ziry­to­wało nie­zna­jo­mego. – Nie mam zamiaru spę­dzić tu całej nocy.

– Ja także nie – syk­nęła panna, wyrwała się męż­czyź­nie i wymie­rzyła mu dwa sku­teczne ciosy, jeden w szczękę, a drugi w prze­ponę, jed­no­cze­śnie dzię­ku­jąc sobie w duchu, że ostat­nio spę­dzała dużo czasu w ciem­nych zakąt­kach alei i ulic, gdzie jeden z jej nowych, nie­zbyt wytwor­nych zna­jo­mych nauczył ją kilku poży­tecz­nych umie­jęt­no­ści.

– A to dzika kotka! – krzyk­nął zasko­czony męż­czy­zna, zgi­na­jąc się w poło­wie i łapiąc oddech. – Jesz­cze tego pani poża­łuje. Niech pani wraca!

– W żad­nym wypadku! – zawo­łała Emmy i rzu­ciła się w stronę drzwi, trzy­ma­jąc szka­tułkę z klej­no­tami pod pachą. – Życzę panu miłego wie­czoru.

Nie mogła się powstrzy­mać przed lek­kim dygnię­ciem, zanim wybie­gła z parad­nej kom­naty sypial­nej nale­żą­cej do czę­ściowo dostęp­nych dla towa­rzy­stwa pomiesz­czeń zaj­mo­wa­nych przez kró­lowe w minio­nych cza­sach. Daw­nym zwy­cza­jem przyj­mo­wały one gości i gawę­dziły z nimi pod­czas toilet­ten, ubie­ra­nia się i cze­sa­nia. Stam­tąd panna podą­żyła przez oświe­tlone wosko­wymi świe­cami wspa­niałe pokoje głów­nego pię­tra ku sali balo­wej.

Ozdobne zło­ce­nia lśniły, pod­łogi pokry­wały dro­gie dywany, a ściany upięk­szały cenne dzieła sztuki. Emmy nie dostrze­gała jed­nak żad­nego z tych szcze­gó­łów, ucie­ka­jąc przed swoim prze­śla­dowcą, który ruszył za nią w pościg. Zady­szana wpa­dła do następ­nej kom­naty, a potem bie­gła przez salony i pokoje w nadziei, że zgubi natręt­nego męż­czy­znę. Chciała dotrzeć do sali balo­wej, z któ­rej docho­dziły szum roz­mowy i muzyka.

Zrzu­ciła z sie­bie szybko czarną pele­rynę, którą zakryła more­lową balową suk­nię, gdy przy­go­to­wy­wała się do ucieczki przez okno sypialni parad­nej nale­żą­cej do kró­lo­wej. Co ma z nią począć? W żad­nym wypadku nie mogła poja­wić się w sali balo­wej w wierzch­nim odzie­niu. Bie­gła bez­gło­śnie w jedwab­nych pan­to­flach, jed­no­cze­śnie szu­ka­jąc wzro­kiem roz­wią­za­nia.

Dotarła do pała­co­wej gale­rii sztuki obej­mu­ją­cej nie­mal dwie­ście obra­zów, którą zdo­biły wspa­niałe malo­wi­dła na sufi­tach oraz wzo­rzy­ste par­kiety. Rząd okien otwie­rał się na jezioro Melar. Jego wody poły­ski­wały w bla­sku pochodni oświe­tla­ją­cych park oddzie­la­jący pałac od brzegu. No wła­śnie! Zostawi pele­rynę w jed­nej z okien­nych wnęk i nikt nie będzie się temu dzi­wił. Naj­wy­żej pomy­ślą, że jakiś zapro­szony gość zatrzy­mał się przy uchy­lo­nych oknach, by ode­tchnąć świe­żym powie­trzem i zapo­mniał o ubra­niu. Emmy rzu­ciła szybko pele­rynę na ławę i pobie­gła do góry po głów­nych scho­dach pałacu ze szka­tułką z klej­no­tami. Wspa­niała główna klatka scho­dowa wypeł­niona była posą­gami i sztu­ka­te­riami.

Jakie to szczę­ście, że książę koronny wbrew dorad­com posta­no­wił koniecz­nie urzą­dzić maska­radę, pomy­ślała panna i dotknęła swo­jej aksa­mit­nej maski zasła­nia­ją­cej górną część twa­rzy. Prze­ku­piła jed­nego z kurie­rów pocz­to­wych, aby poka­zał jej kartę z zapro­sze­niem, na któ­rej wid­niał wymóg maski i stroju balo­wego. Podej­rze­wała, że to ostat­nie było ustęp­stwem na rzecz dam. Kobiety na dwo­rze długo bun­to­wały się prze­ciwko pań­stwo­wym dekre­tom doty­czą­cym luk­susu, któ­rymi chciano ogra­ni­czyć kon­sump­cję dro­gich towa­rów, takich jak ele­ganc­kie mate­riały na stroje.

Emmy miała maskę i suk­nię balową, sko­pio­wała też z pamięci kartę z zapro­sze­niem, więc udało się jej wejść do środka. W sali balo­wej będzie bez­pieczna, nikt jej nie roz­po­zna. Prze­do­sta­nie się tam na­dal ozna­czało wyczyn wyma­ga­jący szyb­kiej akcji – uświa­do­miła sobie, zer­ka­jąc przez ramię. Ści­ga­jący nie usta­wał, a dystans mię­dzy nimi kur­czył się alar­mu­jąco. Męż­czy­zna miał w sobie coś ary­sto­kra­tycz­nego, przy­po­mi­nał wynio­słego władcę z zamierz­chłych cza­sów. Twarz zakry­wała mu gra­na­towa maska. Panna zasta­na­wiała się, czy tajem­ni­cza postać jest jed­nym wysoko uro­dzo­nych uczest­ni­ków wio­sen­nego balu. Książę koronny musiał zacho­wy­wać ostroż­ność na wypa­dek, gdyby jakiś pod­dany chciał go zdra­dzić. A może męż­czy­zna wdarł się do pałacu bez pozwo­le­nia, tak jak ona?

– Pro­szę się natych­miast zatrzy­mać! – krzyk­nął za nią nie­zna­jomy, gdy bie­gła, prze­ska­ku­jąc po dwa stop­nie naraz.

Nie mogła się powstrzy­mać przed pokusą i roze­śmiała się per­li­ście.

– Niech mnie pan zła­pie, jeśli potrafi! – zawo­łała, zer­ka­jąc za sie­bie.

Lek­kim kro­kiem prze­mknęła przez ogromną, długą salę, w któ­rej wcze­śniej odby­wał się uro­czy­sty obiad. Wiszące na ścia­nach lustra tremo w pozła­ca­nych ramach przy­wo­dziły jej na myśl zasły­szaną nie­gdyś opo­wieść o Sali Lustrza­nej w Wer­salu.

Zde­cy­do­wa­nie odpę­dziła wspo­mnie­nia wspa­nia­ło­ści fran­cu­skiego dworu. Nale­żały one do cza­sów, które już bez­pow­rot­nie minęły. Wśród sze­le­stu powie­wa­ją­cych fałd more­lo­wej sukni balo­wej pobie­gła ku drzwiom kom­naty, w któ­rej odby­wały się tańce, poda­jąc w pędzie cichym gło­sem hasło oso­bi­stym war­tow­ni­kom księ­cia trzy­ma­ją­cym straż przed wej­ściem. Już wcze­śniej zba­dała plany pałacu Drot­t­nin­gholm i zaprzy­jaź­niła się ze służbą. W ten spo­sób dowie­działa się o wielu waż­nych szcze­gó­łach, które mogli znać tylko zapro­szeni na uro­czy­stość goście.

– Moja kochana, zacze­kaj! Nie możesz porzu­cić mnie tak okrut­nie! – zakrzyk­nął podą­ża­jący za nią męż­czy­zna z fał­szywą tro­ską i przedarł się przez straże. Naj­wi­docz­niej war­tow­nicy pomy­śleli, że cho­dzi o sprzeczkę miło­sną mię­dzy dwoj­giem uczest­ni­ków balu. Nie­zna­jomy zanur­ko­wał jej śla­dem w gru­pie bawią­cych się w sali ludzi.

Gdy panna krą­żyła po par­kie­cie tam i z powro­tem, uda­jąc, że podzi­wia tań­czące pary, które wła­śnie oddały się skocz­nemu kon­tre­dan­sowi, w jej gło­wie poja­wiła się prze­ra­ża­jąca myśl. Ona sama ubrana w strój balowy, ow­szem, wto­piła się w uczest­ni­ków uro­czy­sto­ści, lecz co ze szka­tułką z klej­no­tami? Wpraw­dzie była mała, wiel­ko­ści kilku cali, ale zdo­bił ją herb kró­le­stwa i poza tym to znane dzieło sztuki wyko­nał pewien nie­ży­jący już dwor­ski jubi­ler. W zamknię­tym na klucz pojem­niku prze­cho­wy­wano dzie­dziczne, prze­cho­dzące z jed­nej wład­czyni na drugą klej­noty oraz inne kosz­tow­no­ści. Star­sza kró­lowa rzadko prze­by­wała w swo­jej sypialni parad­nej, a jej następ­czyni, uro­dzona we Fran­cji księżna koronna Dezy­de­ria Clary miesz­kała na­dal w Paryżu, ofi­cjal­nie ze wzglę­dów zdro­wot­nych, i do tej pory tylko raz zawi­tała do Szwe­cji.

Emmy ukryła szybko nie­wielki przed­miot w fał­dach sukni i krą­żyła w tłu­mie gości. Sta­rała się zacho­wy­wać moż­li­wie natu­ral­nie i swo­bod­nie, jed­no­cze­śnie zasta­na­wia­jąc się gorącz­kowo, jak naj­le­piej umknąć z pałacu. Zro­biła unik na widok nad­cho­dzą­cego amba­sa­dora Włoch, ukło­niła się pew­nemu rosyj­skiemu księ­ciu i led­wie udało się jej wykrę­cić z zapro­sze­nia do następ­nego walca z ele­ganc­kim pru­skim moż­no­władcą. Mimo masek łatwo ich roz­po­znała po odświęt­nych ubio­rach i przy­pię­tych meda­lach.

Wła­śnie zada­wała sobie pyta­nie, czy pozbyła się prze­śla­dowcy, gdy nagle powie­trze prze­szył dźwięk wystrzału.

– Jego Kró­lew­ska Wyso­kość został tra­fiony!

– Zamknąć wszyst­kie wyj­ścia!

– Zaalar­mo­wać gwar­dię przy­boczną!

W jesz­cze chwilę temu tak roz­ba­wio­nej sali balo­wej zapa­no­wał chaos. Damy pisz­czały i mdlały, pano­wie chwy­tali za szpady przy­pięte do parad­nych mun­du­rów. W tym roz­gar­dia­szu Emmy ujrzała ku swo­jemu prze­ra­że­niu, jak śmier­tel­nie blady książę osuwa się nie­przy­tomny na zie­mię, ści­ska­jąc lewe ramię. Na jego szla­chet­nych rysach malo­wało się cier­pie­nie. W mgnie­niu oka oto­czyła go rze­sza wysoko uro­dzo­nych ofi­ce­rów z gwar­dii przy­bocz­nej Svea, któ­rzy znaj­do­wali się na liście zapro­szo­nych na bal. Utwo­rzyli oni wokół księ­cia mur ochronny, a sto­jący dalej żoł­nie­rze głów­nej warty i straż­nicy monar­chy pośpie­szyli na miej­sce wypadku.

Czy to ści­ga­jący ją męż­czy­zna strze­lił do księ­cia koron­nego? Emmy pośpiesz­nie pró­bo­wała odna­leźć go wzro­kiem. Wła­ści­wie to nawet miała nadzieję, że ujrzy go scho­wa­nego gdzieś w kącie, z iro­nicz­nym uśmiesz­kiem na war­gach i dopiero co uży­tym, dymią­cym pisto­le­tem. Nie miała żad­nych wąt­pli­wo­ści, że był zdolny do takiego czynu. Spra­wiał wra­że­nie czło­wieka bez skru­pu­łów i na pewno nie szczę­dziłby środ­ków, by osią­gnąć swój cel, jaki­kol­wiek by on nie był.

Jed­nak nie zna­la­zła prze­śla­dowcy w kłę­bią­cej się ludz­kiej masie. Zaczęła szybko wyco­fy­wać się w stronę drzwi sali balo­wej. Musiała prędko wydo­stać się z niej, zanim żoł­nie­rze opa­nują chaos i zamkną wyj­ścia. Nie chciała nawet myśleć, co by się stało, gdyby zna­le­ziono przy niej nale­żącą do kró­lo­wej szka­tułką z klej­no­tami, i to wtedy, gdy książę koronny został postrze­lony. Służby porząd­kowe na pewno połą­czy­łyby te sprawy ze sobą, za co mogłaby zapła­cić życiem.

Z biją­cym ser­cem prze­ci­snęła się mię­dzy dwoma mówią­cymi po nie­miecku męż­czy­znami, z któ­rych jeden, jak przy­pusz­czała, był luk­sem­bur­skim dyplo­matą, a drugi land­gra­fem Hesji-Hom­burg. A może Bran­den­bur­gii? Cho­ciaż dobrze znała euro­pej­skie kalen­da­rze szla­chec­kie, z trud­no­ścią mogła spa­mię­tać nie­zli­czo­nych ary­sto­kra­tów nie­miec­kich wiel­kich księstw i hrabstw. Roz­mowa doty­czyła tego, czy lepiej byłoby udać się do pała­co­wej zbro­jowni, czy pójść po pisto­lety do poje­dynku, znaj­du­jące się po dru­giej stro­nie pałacu, w pokoju gościn­nym jed­nego z uczest­ni­ków sprzeczki.

Emmy wymknęła się z sali balo­wej w tej samej chwili, w któ­rej pano­wie porzu­cili plany zdo­by­cia broni i wdali się w tra­dy­cyjną, porządną walkę wręcz, zni­ka­jąc w tłu­mie ota­cza­ją­cym księ­cia koron­nego. Panna prze­mknęła nie­zau­wa­żal­nie po scho­dach w dół i dotarła do holu w tyl­nej czę­ści pałacu. Wyszła prędko przez podwójne drzwi, sta­nęła nie­spo­dzie­wa­nie na gór­nym pode­ście ogrom­nych pustych scho­dów zewnętrz­nych i popa­trzyła na wielki taras pro­wa­dzący do pała­co­wego parku. Księ­ży­cowy blask spra­wiał, że uno­sząca się pod­czas tej spo­koj­nej wio­sen­nej nocy mgła błysz­czała. Atmos­fera nie napa­wała panny otu­chą po tych wszyst­kich dra­ma­tycz­nych wyda­rze­niach i jej ramiona pokryły się gęsią skórką. Wyglą­dało na to, że żoł­nie­rze straży głów­nej porzu­cili sta­no­wi­ska na zewnątrz pałacu, więc Emmy uznała, że nada­rza się oka­zja do ucieczki.

Balowy strój sze­le­ścił, gdy szła pośpiesz­nie w stronę scho­dów wio­dą­cych na taras. Wła­śnie dotarła do pierw­szego stop­nia, gdy nie­ocze­ki­wa­nie czy­jaś dłoń opa­dła ciężko na jej bark, prze­szka­dza­jąc w ucieczce.

– Czy panna o czymś nie zapo­mniała? – spy­tał ktoś ostrym tonem.

Emmy krzyk­nęła i się obró­ciła. Czyżby to prze­śla­dowca ją dogo­nił? Prze­stra­szona napo­tkała spoj­rze­nie nie­bie­skich oczu jasno­wło­sego mło­dego męż­czy­zny. Stwier­dziła, że nie był to ten, który śle­dził ją w pałacu. Jej ulga nie trwała jed­nak długo, ponie­waż odświętny mun­dur nie­zna­jo­mego zdra­dzał, że jest on jed­nym z ofi­ce­rów gwar­dii przy­bocz­nej Svea, który w ten wie­czór miał wolne. Męż­czy­zna zdjął maskę i blask księ­życa oświe­tlił jego posą­gową twarz.

– Pro­szę mnie prze­pu­ścić! – zawo­łała, pró­bu­jąc wyrwać się z jego uchwytu.

– Próżna nadzieja. Naj­pierw musi mi pani powie­dzieć, co robiła w środku nocy w sypialni kró­lo­wej wraz z, hm, pani przy­ja­cie­lem. – Ofi­cer znaj­do­wał się tak bli­sko, że Emmy czuła cie­pło bijące od niego przez grube płótno ele­ganc­kiego wie­czo­ro­wego mun­duru z epo­le­tami i błysz­czą­cymi guzi­kami.

– W kom­na­cie sypial­nej? – zapy­tała, sta­ra­jąc się wyra­zić w swoim gło­sie tyle obu­rze­nia, ile tylko się dało. – Czy suge­ruje pan, że uczest­ni­czy­łam w nie­sto­sow­nej schadzce kochan­ków? Jak pan śmie, panie…?

Unio­sła dum­nie brwi, dając tym do zro­zu­mie­nia, jak bar­dzo mło­dej nie­za­męż­nej kobie­cie nie wypada roz­ma­wiać z męż­czy­zną, który nie został jej przed­sta­wiony.

– Kapi­tan Ale­xan­der Nord­felt, do usług, sza­nowna pani – odpo­wie­dział uprzej­mie ofi­cer i się skło­nił. – Jedyny syn pana na zamku Lau­ris­borg i jego główny spad­ko­bierca, a także wycho­wa­nek szkoły rycer­skiej w Haapa­niemi. A jak brzmi pani nazwi­sko?

Przez kró­ciutką chwilę Emmy zasta­na­wiała się, gdzie takie miej­sce jak Haapa­niemi może się znaj­do­wać, ale doszła do wnio­sku, że obco brzmiąca nazwa wska­zuje z pew­no­ścią na Fin­lan­dię. Jesz­cze kilka lat temu kra­ina ta nale­żała do naj­bar­dziej wysu­nię­tych na wschód wło­ści szwedz­kiego kró­le­stwa. Lau­ris­borg był powszech­nie zna­nym baro­ko­wym pała­cem poło­żo­nym na połu­dnie od Sztok­holmu. Mimo tej dzi­wacz­nej sytu­acji Emmy pochy­liła się w ukło­nie. W isto­cie nie zamie­rzała wcale zdra­dzać temu męż­czyź­nie swo­jego nazwi­ska ani mówić, że w prze­ci­wień­stwie do krę­cą­cych się w sali balo­wej szlach­cia­nek tytu­ło­wano ją jedy­nie panną, jak to robiono wobec córek księży i miesz­czan. Nie­spra­wie­dli­wość losu spo­wo­do­wała, że miała ochotę wes­tchnąć, i musiała przy­gryźć wargę, żeby nie wydać z sie­bie żad­nego dźwięku.

– Widzę, że w tej chwili pani nie ma ochoty zdra­dzać swo­jej toż­sa­mo­ści – uznał iro­nicz­nie męż­czy­zna. – Jest to zro­zu­miałe, ale nie­zbyt mądre. Widzia­łem mia­no­wi­cie panią wycho­dzącą z sypial­nej parad­nej, a w ślad za nią podą­żył jej przy­ja­ciel.

– Nie może pan tego udo­wod­nić – zawo­łała Emmy.

– Nie? – Kapi­tan Nord­felt się uśmiech­nął. – Twier­dzi pani, że to nie należy do niej?

Ku prze­ra­że­niu Emmy ofi­cer uniósł wysoko pele­rynę, którą ona tak lek­ko­myśl­nie zosta­wiła chwilę temu na ławce pod oknem.

– To nie moje – oświad­czyła prze­ko­nu­ją­cym tonem, pocie­sza­jąc się, że to prawda, ponie­waż poży­czyła odzie­nie z myślą o noc­nej wypra­wie.

– Niech pani nie pró­buje mnie oszu­kać. – Kapi­tan chwy­cił ją za ramię. Jego jastrzębi wzrok padł na szka­tułkę z klej­no­tami, którą ukry­wała za sobą. – Co pani tam ma?

– Pro­szę zosta­wić mnie w spo­koju!

Emmy wsu­nęła pudełko głę­biej w fałdy sukni w nadziei, że męż­czy­zna nie zauważy tego w ciem­no­ści. Kapi­tan pod­szedł bli­żej, roz­ta­cza­jąc świeży zapach wody po gole­niu.

– Ukrywa pani pisto­let? – spy­tał ostro, nie zwa­ża­jąc na jej prośbę. – Może to ten sam, któ­rym postrze­lono księ­cia koron­nego? – Się­gnął ręką za jej plecy, aby pochwy­cić przed­miot.

– Oczy­wi­ście, że nie! – wybuch­nęła Emmy.

Na kilka sekund ogar­nęło ją wiel­kie wzbu­rze­nie i nie mogła się ruszyć. Zauwa­żyła z kon­ster­na­cją, że fizyczna bli­skość przy­stoj­nego ofi­cera wywo­łała w niej spo­dzie­wany dreszcz.

– Zaraz się prze­ko­namy. – Męż­czy­zna nachy­lił się nad nią, pró­bu­jąc pochwy­cić jej skarb.

Zmie­szana panna cof­nęła się, żału­jąc, że nie nauczyła się bro­nić przed sto­ją­cym bli­sko prze­ciw­ni­kiem. Kapi­tan Nord­felt nie rezy­gno­wał, więc nie mogła uwol­nić ręki z jego moc­nego jak u niedź­wie­dzia uchwytu. Ofi­cer zagra­dzał jej drogę swoją sze­roką pier­sią, a jego ide­al­nie zawią­zany lniany kra­wat, widoczny spod odświęt­nej kurtki, znaj­do­wał się na wyso­ko­ści jej nosa. Z czo­łem pokry­tym potem Emmy pró­bo­wała zna­leźć jakieś wyj­ście z tej sytu­acji. Męż­czy­zna mógł w każ­dej chwili zauwa­żyć szka­tułkę z klej­no­tami, którą trzy­mała!

•••

Ale­xan­der zmarsz­czył brwi, pró­bu­jąc zła­pać przed­miot trzy­many przez Emmy i wyrwać go z jej ręki. Co to może być? W każ­dym razie nie wyglą­dało to na szczę­ście na broń. Ofi­cer podej­rze­wał, że rzecz ta pocho­dziła z kom­naty sypial­nej kró­lo­wej. Kapi­tan błą­dził w pobliżu tego wspa­nia­łego pomiesz­cze­nia, uni­ka­jąc grupki śmie­ją­cych się ner­wowo debiu­tan­tek i ich matek, które z nie­spo­żytą ener­gią kon­ku­ro­wały o uwagę zamoż­nego i ele­ganc­kiego męż­czy­zny.

Wła­śnie pogra­tu­lo­wał sobie, że udało mu się zmy­lić stado dam, kiedy zoba­czył tajem­ni­czą parę wybie­ga­jącą z kom­naty kró­lo­wej. Teraz, gdy przyj­rzał się kobie­cie dokład­niej, trudno mu było uwie­rzyć, że cho­dziło o miło­sną schadzkę. Nie­zna­joma z wiel­kimi, aksa­mit­nymi, brą­zo­wymi oczami i gład­kimi jak jedwab różo­wymi policz­kami spra­wiała wra­że­nie nie­win­nej. Mimo maski Ale­xan­der wywnio­sko­wał, że jest piękna. Do jego zadań nale­żało pil­no­wa­nie dworu króla i bez­pie­czeń­stwa ojczy­zny, więc zaczął śle­dzić bie­gną­cych, po dro­dze zabrał pozo­sta­wioną przez nie­zna­jomą pele­rynę, a potem stra­cił oboje podej­rza­nych z oczu, gdy znik­nęli w roz­gar­dia­szu panu­ją­cym w sali balo­wej. Chwilę póź­niej znów zauwa­żył młodą osóbkę, gdy nie­zau­wa­żal­nie wymknęła się na zewnętrzne schody.

Jego roz­wa­ża­nia się urwały, gdyż nagle wrota pałacu otwo­rzyły się z łosko­tem i mroczna, przy­po­mi­na­jąca cień postać męż­czy­zny o wład­czej posta­wie poja­wiła się na zewnątrz, a za nią cała rze­sza żoł­nie­rzy z warty głów­nej i gwar­dii przy­bocz­nej. To prze­cież ten sam czło­wiek, który biegł za kobietą!

Ale­xan­der odsu­nął ją instynk­tow­nie dalej, w zacie­nione miej­sce pod ścianą i zasło­nił cia­łem. Powie­trze wypeł­niła kako­fo­nia róż­nych gło­sów, gdy grupa skła­da­jąca się co naj­mniej w poło­wie z przed­sta­wi­cieli naj­zna­mie­nit­szych rodów w Euro­pie wybie­gła za żoł­nie­rzami, krzy­cząc gniew­nie.

– Łapać tego nędz­nika! On zastrze­lił księ­cia koron­nego!

– Hal­tet den Schur­ken!

– Mon­sieur, arrêtez-vous, s’l vous plaît! Viens ici!

Ku zdzi­wie­niu Ale­xan­dra nie­zna­joma drgnęła na dźwięk języka fran­cu­skiego. Jej twarz pod czarną maską zro­biła się blada niczym białe płótno.

– Niech mnie pan nie wyda! – szep­nęła z prze­ra­że­niem w gło­sie.

– Nawet by mi to nie przy­szło na myśl – powie­dział pod nosem kapi­tan, sam zdzi­wiony swo­imi sło­wami. Wie­dział, że gdyby żoł­nie­rze zna­leźli kobietę, praw­do­po­dob­nie aresz­to­wa­liby ją od razu, bez żad­nego prze­słu­chi­wa­nia. W związku tym, że w sali balo­wej leżał zakrwa­wiony książę koronny, przy­wra­cali oni porzą­dek z bez­li­to­sną sku­tecz­no­ścią.

– Pro­szę robić to, co ja – zapro­po­no­wał cicho Ale­xan­der i nachy­lił się nad panną.

– Co… co pan chce zro­bić? – wyją­kała Emmy.

– Jedy­nym wia­ry­god­nym wyja­śnie­niem tego, że młoda kobieta i dżen­tel­men znaj­dują się we dwoje na pustych scho­dach pałacu, jest roman­tyczna schadzka.

Męż­czy­zna spoj­rzał z deter­mi­na­cją w jej prze­stra­szone oczy. Czuł, jak serce panny trze­po­cze nie­spo­koj­nie pod balo­wym stro­jem. Z pałacu wypły­wali następni ludzie, hałas się nasi­lał.

Nie dając jej wię­cej czasu do namy­słu, Ale­xan­der przy­ci­snął wargi do jej ust. Emmy wes­tchnęła, wyda­wało się, że pojęła, czym jest spo­wo­do­wane jego zacho­wa­nie i odpo­wie­działa mu tym samym. Kapi­tan zapo­mniał się cał­ko­wi­cie. Młoda kobieta, którą obej­mo­wał, była niczym słońce, lato, brzo­skwi­nie i płatki kwia­tów. Cienka suk­nia balowa uszyta z koro­nek i lek­kiej tafty wyglą­dała jak marze­nie. Pro­sta jedwabna wstążka trzy­mała w ryzach ciemne cze­ko­la­dowe włosy, z któ­rych blask księ­życa wydo­by­wał wiśniowe refleksy. Ofi­cer zdzi­wiony tym, że obu­dził się w nim duch poety, pod­pro­wa­dził pannę w zaci­sze dzi­kiego wina pora­sta­ją­cego ścianę. Miał nadzieję, że roślina zakryje ich przed wzro­kiem innych.

Obok nich roz­le­gał się stu­kot wie­czo­ro­wych pan­to­fli i łomot woj­sko­wych butów z cho­le­wami, ale nikt nie zwra­cał uwagi na cału­jącą się parę. Ale­xan­der zamie­rzał wła­śnie wypu­ścić pannę z objęć, gdy w ten wio­senny wie­czór ode­zwał się wład­czy głos, który spra­wił, że kapi­ta­nowi krew zasty­gła w żyłach.

– Nord­felt! Co pan wyra­bia? – spy­tał ktoś ostro. – Wiem, że nie macie dzi­siaj w nocy służby, ale ofi­cer o dobrych manie­rach nie spo­tyka się z damami pod osłoną ciem­no­ści. To nie­przy­stojne zacho­wa­nie.

Kapi­tan roz­po­znał głos swo­jego dowódcy, Brandta.

– Przy­ła­pał mnie pan na gorą­cym uczynku, puł­kow­niku – odparł i zaśmiał się z zakło­po­ta­niem jak mło­dzie­niec pod­czas mogą­cego wywo­łać skan­dal spo­tka­nia tête-á-tête z uko­chaną. – Oba­wiam się, że dałem się porwać uczu­ciom.

– Mam nadzieję, że żywi pan uczciwe zamiary – grzmiał Brandt, który był suro­wym czło­wie­kiem. – Wie pan dobrze, jakiego jestem zda­nia na temat lek­ko­myśl­nych miło­snych przy­gód żoł­nie­rzy z moich oddzia­łów. Nie cier­pię cze­goś takiego.

– Oczy­wi­ście, że nie, panie puł­kow­niku. To zna­czy, chcia­łem powie­dzieć, że tak, panie puł­kow­niku – zapew­nił go Ale­xan­der. – Co się dzieje w pałacu? Sły­sze­li­śmy jakieś gło­śne hałasy.

Ofi­cer prze­su­nął pannę za sie­bie, osła­nia­jąc ją przed ostrym spoj­rze­niem dowódcy, jakby nie chciał, aby ktoś zoba­czył jego uko­chaną w podej­rza­nej sytu­acji. Kobieta stała tak bli­sko niego, że czuł, jak cała drży.

– Ktoś strze­lił do księ­cia koron­nego i musi zapła­cić za swój czyn – oznaj­mił puł­kow­nik szorstko. – Pro­szę wpro­wa­dzić swoją narze­czoną do pałacu, Nord­felt. Tu, na zewnątrz może zro­bić się nie­bez­piecz­nie.

Narze­czoną? Ale­xan­der pobladł, ale prze­zor­nie nic nie odpo­wie­dział.

– Tak jest, panie puł­kow­niku. Już idziemy do pałacu. – Poczuł wdzięcz­ność z powodu rycer­sko­ści swo­jego zwierzch­nika o twar­dej skó­rze, który uwa­żał, że jego obo­wiąz­kiem jest chro­nić damy.

– Miłego wie­czoru, Nord­felt. Panienko, zro­bimy wszystko, aby opa­no­wać sytu­ację i spró­bu­jemy zatrzy­mać win­nego.

Puł­kow­nik Brandt ukło­nił się ze sta­ro­świecką ele­gan­cją, a potem jego dono­śne, odda­la­jące się kroki dały znać, że podą­żył za swo­imi ludźmi, któ­rzy znik­nęli w pała­co­wym parku. Ale­xan­der ode­tchnął z ulgą.

– Czy oni już poszli? – spy­tała Emmy zza jego ple­ców.

– Nikogo nie widać – oświad­czył uspo­ka­ja­jąco kapi­tan i się odwró­cił.

– Dzię­kuję, że mnie pan nie zdra­dził. – Jasne oczy zwró­ciły się ku niemu i po raz pierw­szy usły­szał w jej gło­sie deli­katny obcy akcent. – To ozna­cza­łoby mój koniec.

– Nie trzeba mi dzię­ko­wać – odparł Nord­felt i wycią­gnął dłoń, aby roz­wią­zać tasiemki pod­trzy­mu­jące jej maskę.

– Nie, pro­szę! – krzyk­nęła i się cof­nęła.

– Muszę wie­dzieć, kim pani jest.

– Ni­gdy się pan tego nie dowie – rzu­ciła w jego stronę i zanim zdą­żył jej prze­szko­dzić, pomknęła w dół po scho­dach i przez taras wbie­gła do pała­co­wego parku. Jasna suk­nia balowa uno­siła się białą plamą na tle ciem­nej nocy, gdy tak podą­żała mię­dzy syme­trycz­nie zasa­dzo­nymi żywo­pło­tami i raba­tami kwia­to­wymi w baro­ko­wym stylu. Żoł­nie­rze ści­ga­jący prze­stępcę znaj­do­wali się teraz po dru­giej stro­nie parku, więc jej nie zauwa­żyli.

Kapi­tan patrzył za nią ze srogą miną, jesz­cze moc­niej ści­ska­jąc w ręku pele­rynę. Było to wspa­niałe ręko­dzieło, kap­tur zdo­biły rzad­kie łabę­dzie pióra i koronki. Nie powi­nien mieć trud­no­ści z odna­le­zie­niem wła­ści­cielki odzie­nia.

Sto­jąc tak, zaczął się zasta­na­wiać nad dwiema spra­wami. Po pierw­sze, powi­nien jak naj­szyb­ciej odszu­kać pannę i ją prze­słu­chać. Po dru­gie zaś, oka­zało się, że nagle i nie­spo­dzie­wa­nie zna­lazł sobie narze­czoną. Nie­moż­li­wo­ścią będzie wytłu­ma­czyć puł­kow­ni­kowi Brand­towi jego pomyłkę. Dowódca zechce, aby nie­zwłocz­nie przed­sta­wił go swo­jej przy­szłej żonie. Na war­gach kapi­tana poja­wił się iro­niczny uśmiech, gdy pomy­ślał, że jego kuzyn Daniel, który nie­dawno wyje­chał na stałe z kraju, zdzi­wiłby się na wieść o rychłym ślu­bie. Zupeł­nie nie paso­wało to do jego opi­nii na temat Ale­xan­dra.

Ofi­cer obró­cił się z wes­tchnie­niem i wła­śnie wtedy ujrzał przez oszklone zewnętrzne drzwi pałacu, jak słu­żący nie­śli bez­władne ciało księ­cia koron­nego w stronę głów­nych scho­dów. Nadworny lekarz oso­bi­sty władcy szedł za nimi wyraź­nie zde­ner­wo­wany. Zmę­czony Nord­felt prze­cze­sał dło­nią włosy i posta­no­wił wró­cić do pałacu, by spraw­dzić, czy mógłby się na coś przy­dać.

•••

Emmy szła, wstrzy­mu­jąc oddech, w nad­pły­wa­ją­cej znad morza mgle przez śród­mie­ście Sztok­holmu, po Skep­ps­bro­ka­jen, nad­brzeż­nej ulicy cią­gną­cej się wzdłuż pomo­stu. Ten sam uliczny chło­pak, któ­rego wcze­śniej wysłała do stajni po wyna­ję­tego konia, znik­nął wła­śnie za rogiem, żeby zwró­cić zwie­rzę wła­ści­cie­lowi. Usta­lili, że spo­tkają się o dru­giej i Emmy, galo­pu­jąc z Drot­t­nin­gholm, oba­wiała się, że nie będzie chciał on cze­kać tak długo i sobie pój­dzie. A zama­sko­wana młoda kobieta, zwra­ca­jąca pośrodku nocy wypo­ży­czo­nego konia do stajni, spro­wo­ko­wa­łaby kło­po­tliwe pyta­nia.

Pode­szła pod sto­jące przy ulicy dobrze utrzy­mane domy w nadziei, że nikt jej nie ujrzy. Znaj­do­wała się w porząd­nej oko­licy, miesz­kali w niej bogaci kupcy, czyli tak zwana szlachta ze Skep­ps­bron, ale młode panny nie poja­wiały się tu bez eskorty nawet w ciągu dnia, nie mówiąc o noc­nej porze, kiedy to na mie­ście było nie­bez­piecz­nie. Zde­ner­wo­wana zer­k­nęła za sie­bie, ale nie zoba­czyła nikogo.

W księ­ży­cowe noce nie zapa­lano latarni ulicz­nych, więc prze­kra­dała się w cie­niu domów rzu­ca­nych bla­skiem księ­życa na pustej Prätsgatan. Skrę­ciła na wąską uliczkę Mårten Trat­zig i pobie­gła scho­dami pro­wa­dzą­cymi do Västerlånggatan. Jej małe ate­lier, w któ­rym wyra­biała koronki, mie­ściło się wła­śnie przy tej ruchli­wej ulicy han­dlo­wej. Echo kro­ków panny odbi­jało się dono­śnie od ścian budyn­ków. Zady­szana skrę­ciła za następ­nym rogiem i wkrótce dotarła do celu.

Po chwili moco­wa­nia się z klu­czami otwo­rzyła zamki, nie upusz­cza­jąc szka­tułki z klej­no­tami, którą ści­skała pod pachą, i weszła prędko do swo­jego przy­tul­nego stu­dia. Koronki, jedna od dru­giej pięk­niej­sza, biżu­te­ria zdo­biąca suk­nie, sztuczne kwiaty i bele mate­ria­łów we wszyst­kich kolo­rach tęczy leżały uło­żone w rów­nych rzę­dach na pół­kach i stole robo­czym pośrodku pokoju. Oprócz tego były tam cie­niu­teń­kie nici, poduszka do robie­nia koro­nek, szpulki, igły, czó­łenka, haczyki, pióra, perły, palety i inne przy­bory do robót ręcz­nych. Emmy znała różne tech­niki pro­duk­cji koro­nek od szy­deł­ko­wa­nia i szy­cia aż po wyra­bia­nie koro­nek – fry­wo­lit­ko­wych węzeł­kami na kor­donku. Ponadto zaj­mo­wała się ozda­bia­niem ubrań, dopa­so­wy­wa­niem ich i sprze­dażą wszel­kiego rodzaju akce­so­riów kra­wiec­kich.

Trzę­są­cymi się dłońmi zary­glo­wała za sobą drzwi i oparła się o nie, dysząc. Każda mija­jąca sekunda spra­wiała, że czuła w piersi coraz więk­szy ucisk. Co takiego się wyda­rzyło w pałacu Drot­t­nin­gholm? Czy tajem­ni­czy męż­czy­zna, który zasko­czył ją w parad­nej sypialni kró­lo­wej, naprawdę postrze­lił księ­cia koron­nego? Jak ciężko go zra­nił? Dla­czego kapi­tan Nord­felt jej pomógł i czy będzie chciał ją odszu­kać? Pomy­śleć, że mogliby ją jesz­cze oskar­żyć o popeł­nioną tam zbrod­nię!

Wokół nóg panny krę­cił się pies, małe puszy­ste stwo­rze­nie, a kot zamiau­czał gło­śno na znak pro­te­stu z powodu hałasu.

– Udało mi się wpaść w praw­dziwe tara­paty – prze­ma­wiała cicho do zwie­rząt, pod­cho­dząc szybko do sto­ją­cej w kącie szafy.

Scho­wała tam szka­tułkę z klej­no­tami pod sto­sem mięk­kich halek. Ozda­biała je wła­śnie paste­lo­wymi koron­kami dla pew­nej zna­ją­cej się na modzie baro­no­wej, która zło­żyła u niej duże zamó­wie­nie.

– Ludzie króla nie powinni mnie zna­leźć, ale jeżeli tak się sta­nie, mam nadzieję, że nie prze­szu­kają domu – dodała, a potem wzięła kota na ręce i przy­tu­liła go do sie­bie. Jego mru­cze­nie uspo­ko­iło jej zszar­gane nerwy. – Lecz chyba tylko bar­dzo dzielny męż­czy­zna odwa­żyłby się grze­bać w bie­liź­nie damy.

Kot zamru­czał jesz­cze gło­śniej, a pies zaszcze­kał, jakby chciał potwier­dzić słowa swo­jej pani.

Zado­wo­lona z ukry­cia zdo­by­czy Emmy zamknęła szafę i pośpiesz­nie udała się do małego, poło­żo­nego nad ate­lier poko­iku, w któ­rym miesz­kała. Roz­wią­zała tasiemki maski i zrzu­ciła z sie­bie balowy strój. Na jego uszy­cie poświę­ciła tygo­dnie; szkoda tylko, że ni­gdy nie odważy się wło­żyć go ponow­nie. Z tęsk­nym wes­tchnie­niem powie­siła suk­nię w gar­de­ro­bie.

Jed­no­cze­śnie przy­szła jej do głowy straszna myśl. Była tak zaafe­ro­wana, że zapo­mniała zabrać pele­rynę z rąk kapi­tana Nord­felta! Poży­czyła ją od pew­nej klientki, która zle­ciła jej upięk­sze­nie. Pele­ryna była wyjąt­kowo ozdobna i ist­niało nie­bez­pie­czeń­stwo, że napro­wa­dzi ona na ślad panny. Emmy jęk­nęła zroz­pa­czona. Do tego będzie musiała uszyć taką samą pele­rynę klientce, któ­rej obie­cała oddać ją w przy­szłym tygo­dniu.

Roz­trzę­siona ubrała się w nocną koszulę i weszła do łóżka. Bar­dzo chciała, aby kapi­tan Nord­felt zre­zy­gno­wał z poszu­ki­wań. Zmar­twiona, przy­po­mniała sobie wyraź­nie dotyk jego ust i mocny poca­łu­nek. Była to zręczna sztuczka. Nie wzbu­dzili żad­nych podej­rzeń straży.

Emmy posta­no­wiła twardo, że nie będzie myślała o ele­ganc­kim ofi­ce­rze. Pozo­stało tylko mieć nadzieję, że jej nie znaj­dzie. Musi sku­pić się na tym, co istotne: zapla­no­wać kolejny krok w celu roz­wią­za­nia zagadki doty­czą­cej zagi­nię­cia rodziny. Praw­do­po­dob­nie w szka­tułce z klej­no­tami znaj­do­wał się pewien ważny przed­miot, który zapewne pomoże w wyja­śnie­niu sprawy. Kiw­nęła głową i pogła­dziła zwie­rzęta, które szy­ko­wały sobie wła­śnie miej­sce w nogach łóżka. Wes­tchnęła i przy­mknęła oczy.

Następ­nego ranka znów zawiąże włosy w ści­sły kok, nasa­dzi na nos grube oku­lary, a na głowę skromną koron­kową cza­peczkę. Będzie na­dal odgry­wała rolę porząd­nej i zde­cy­do­wa­nie nie­cie­ka­wej panny, koron­czarki Emmy Crepe, ulu­bie­nicy ary­sto­kra­tek i kobiet zatrud­nio­nych w pałacu. Do jej klien­tek nale­żała sama kró­lowa i damy dworu. Miała nadzieję, że z cza­sem dołą­czy do nich rów­nież księżna koronna Dezy­de­ria. Wysoko uro­dzone osoby w mie­ście kon­ku­ro­wały o jej usługi. Nikomu nawet nie przyj­dzie na myśl, że miesz­ka­jąca ze swo­imi ulu­bień­cami przy zna­nej ulicy han­dlo­wej dzi­waczna panna robiąca koronki jest w rze­czy­wi­sto­ści córką szla­chet­nego fran­cu­skiego comte, panną Emma­line Cava­lier, która ponad trzy lata temu, w wieku dwu­dzie­stu pię­ciu lat ucie­kła ze swo­jego kraju, ryzy­ku­jąc życie.

Rozdział drugi

▽△▽△▽

To bez­na­dziejne – powie­działa z wes­tchnie­niem miesz­ka­jąca w Luostarinmäki, rze­mieśl­ni­czej dziel­nicy Turku, zaj­mu­jąca się kra­wiec­twem Char­lotta Minette Hen­rietta Silke. – Na pewno skoń­czę w przy­tułku.

Odwró­ciła do góry nogami drew­nianą skar­bonkę, wie­dząc, że robi to na próżno. Znisz­czony przed­miot był puściu­teńki. Potrzą­sa­nie, koły­sa­nie i macha­nie nie poma­gało, monety nie wyla­ty­wały z wnę­trza. Od chwili, w któ­rej widziała ostat­nio bank­noty, upły­nęło sporo czasu, nie­mal wiecz­ność. Przez kilka roz­pacz­li­wych sekund trwa­ją­cych mgnie­nie oka pró­bo­wała nawet prze­mó­wić do trzy­ma­nej w dłoni skar­bonki. Bła­gała, aby wyrzu­ciła ze swo­ich trzewi cho­ciaż kilka gro­si­ków, ale ta patrzyła na nią w pogar­dli­wym mil­cze­niu, jakby chciała zwró­cić jej uwagę, że to nie ona odpo­wiada za obecne zmar­twie­nia panny. Char­lotta odło­żyła ją bez­rad­nie na poobi­jany stół.

– Co ja teraz pocznę?

Nie­szczę­śliwa wła­ści­cielka pustej skar­bonki wpa­try­wała się w nędzne ściany nie­przy­tul­nego pokoju. Począt­kowa biała, a teraz brud­no­szara farba była popę­kana i złusz­czona. U góry kolor stał się pra­wie czarny z powodu dłu­go­trwa­łego uży­wa­nia tanich, smo­lą­cych świec i dymią­cego pieca. Sufit wyglą­dał tak, jakby w każ­dej chwili miał spaść na głowę prze­by­wa­ją­cego w środku czło­wieka. Nie­które okna były roz­bite, a inne w tak złym sta­nie, że nie­ustanny prze­ciąg powo­do­wał bóle w koń­czy­nach.

Char­lotta owi­nęła się dokład­niej mięk­kim, kupio­nym za gra­nicą, wyko­na­nym z praw­dzi­wego kasz­miru sza­lem. Gar­de­roba sta­no­wiła resztki jej świec­kiego majątku, jedyny obiekt dumy i miała nie­zwy­kle istotne zna­cze­nie dla repu­ta­cji panny. Nawet zna­ko­mite umie­jęt­no­ści szy­cia i pamięć po papie nie zatrzy­ma­łyby tych ostat­nich klien­tek, gdyby zaczęła wyglą­dać jak żebraczka pod­pie­ra­jąca się kijem.

Ojciec Char­lotty był mistrzem kra­wiec­kim, a matka zaradną gospo­dy­nią domową. Cztery lata temu zabrała ich grypa i dziew­czyna nie miała już żad­nych krew­nych. Wyzna­czony na opie­kuna obcy jej czło­wiek sprze­dał posta­wiony w dobrej dziel­nicy mia­sta muro­wany budy­nek, dom rodzinny i skle­pik papy, sprze­nie­wie­rzył pie­nią­dze otrzy­mane w spadku i prze­padł za gra­nicą bez śladu. Samotna kobieta z trud­no­ścią zara­biała na utrzy­ma­nie, ponie­waż panny i mężatki nie miały pełni praw. Jedy­nie wdowy same zawia­dy­wały swo­imi spra­wami. Char­lot­cie pozo­stała po ojcu tylko pierw­szo­rzędna kolek­cja przy­bo­rów kra­wiec­kich i mate­ria­łów, która powoli nikła wraz z klient­kami.

Wyjący wście­kle w ten cie­pły wie­czór wiatr wci­skał się przez szpary okienne do środka. Panna spoj­rzała z zatro­ska­niem na znisz­czone okna, a potem na pod­łogę, i się wzdry­gnęła. Stare belki były wyraź­nie prze­gniłe i to cud, że jesz­cze się trzy­mały pod trwa­ją­cym dzie­siątki lat obcią­że­niem. To stu­let­nie drewno podda się z pew­no­ścią lada dzień i wszystko wpad­nie do ciem­nej znisz­czonej piw­nicy, o któ­rej nawet nie chciała myśleć.

Przez ostat­nie pełne wyrze­czeń mie­siące sta­rała się uni­kać scho­dze­nia na niż­sze pię­tra, kiedy tylko mogła. Uda­wało się jej to cał­kiem dobrze, ponie­waż gdy pew­nej nocy, po wyjąt­kowo hała­śli­wej liba­cji chy­try gospo­darz oraz jego mająca skłon­no­ści do picia żona, od któ­rych wynaj­mo­wała pokój, nie­spo­dzie­wa­nie znik­nęli, w piw­nicy pozo­stały tylko puste butelki po winie. To pomiesz­cze­nie z łuko­wa­tym skle­pie­niem wyda­wało się jej w bli­skim zawa­le­nia się domu naj­bar­dziej nie­przy­jemne ze wszyst­kich innych. Nawet miesz­ka­jące tam wcze­śniej myszy ucie­kły przed wil­go­cią. Kilka dni temu na pię­trze poja­wiły się gry­zo­nie i wzięły we wła­da­nie miej­sce, które gospo­darz z emfazą nazy­wał salo­nem, cho­ciaż w rze­czy­wi­sto­ści była to tylko poło­żona od strony ogrodu obszerna, zanie­dbana i nie­mal cał­ko­wi­cie ciemna izba.

Obec­nie w domu pano­wała ponura cisza. Bez­duszny gospo­darz i jego leniwa żona pozo­sta­wili po sobie liczne długi, które z jakie­goś nie­wy­ja­śnio­nego powodu spa­dły na barki Char­lotty, cho­ciaż ona wyna­jęła od nich jedy­nie nie­wielki pokój, w któ­rym miesz­kała i zaj­mo­wała się szy­ciem. Gdy wie­rzy­ciel zastu­kał do drzwi, prze­ra­żona panna zaprze­czyła, jakoby wie­działa cokol­wiek o należ­no­ściach wie­rzy­ciela z twa­rzą prze­stępcy. Pró­bo­wała tłu­ma­czyć mu, że gospo­darz znik­nął nagle i w tajem­ni­czych oko­licz­no­ściach. Wkrótce oka­zało się jed­nak, że wyja­śnie­nia, namowy, bła­ga­nia ani apele nie potra­fiły prze­ko­nać obo­jęt­nego na wszystko opryszka, który uwa­żał, że obecna loka­torka miała obo­wią­zek zwrotu dłu­gów zagi­nio­nego wła­ści­ciela.

Mimo tych kula­wych argu­men­tów Char­lotta bez sprze­ciwu spła­cała zadłu­że­nie w miarę swo­ich moż­li­wo­ści. Wes­tchnęła i potarła czoło. Przez ostat­nie tygo­dnie, żeby zdo­być dodat­kowe pie­nią­dze, sprze­da­wała nie­liczne, nędzne meble, jeden po dru­gim. Teraz został jej tylko obskurny stół kra­wiecki i chwiejne, koślawe krze­sło, na któ­rym wła­śnie sie­działa, oraz lustro do przy­mia­rek wiszące przed nią na ścia­nie.

Oparła się łok­ciami o stół i zamy­ślona przy­glą­dała się swo­jemu odbi­ciu w poczer­nia­łym zwier­cia­dle. Wybla­kłe zło­cone ramy lśniły w przy­tłu­mio­nym świe­tle samot­nej świecy sto­ją­cej obok. Może jakiś szla­chetny boha­ter­ski męż­czy­zna przy­bę­dzie, żeby ura­to­wać ją z tej strasz­nej sytu­acji, jak to się dzieje w fascy­nu­ją­cych książ­kach? Czy­ta­nie było jedną z ulu­bio­nych roz­ry­wek Char­lotty, gdy żyli jesz­cze jej rodzice. Książki oka­zały się jed­nak zbyt dro­gimi, luk­su­so­wymi towa­rami i nale­żały do wspo­mnień.

Zamy­ślona panna oglą­dała badaw­czo swoją twarz pod róż­nymi kątami. Czy kryje się w niej pier­wia­stek hero­iny? Pro­fil wyda­wał się zno­śny. Zie­lone oczy były duże i błysz­czące, łuk różo­wego policzka miękki. Nawet za bar­dzo, uznała, wzdy­cha­jąc z roz­pa­czą. Było dla niej tajem­nicą, jak uda­wało się jej zacho­wać deli­kat­nie zaokrą­gloną syl­wetkę przy obec­nym ską­pym poży­wie­niu. Włosy mie­niły się odcie­niami kar­melu, czer­wieni i złota.

Panna zmarsz­czyła bie­gnące regu­larną linią w stronę nasady wło­sów brwi, nad­zwy­czaj ciemne jak u osoby z tak jasną kar­na­cją. Papa cią­gle narze­kał, że są zbyt uro­cze. Kobieta nie potrze­bo­wała uroku, lecz posłusz­nego i pokor­nego umy­słu. Usta Char­lotta miała piękne, wargi czer­wone, mięk­kie i pocią­ga­jące.

Potrzą­snęła smutno głową. Wcale nie wyglą­dała na hero­inę, która według jej roze­zna­nia powinna mieć smu­kłą kibić, ala­ba­strową cerę, udu­cho­wione oczy i tajem­ni­czą moc ocza­ro­wy­wa­nia kawa­le­rów, aby tło­czyli się przy niej, pada­jąc na kolana i pro­sząc o jej rękę. Jedy­nym męż­czy­zną, który ostat­nio uklęk­nął przed nią, był wie­kowy kowal Koski­nen, a to tylko dla­tego, że się potknął o wysta­jącą kra­wędź nie­rów­nej, pozba­wio­nej bruku uliczki. Char­lotta pomo­gła pod­nieść się bied­nemu star­cowi, który na szczę­ście nie doznał żad­nego uszczerbku na zdro­wiu. Wyda­rze­nie to potwier­dziło przy­gnę­bia­jący fakt: zubo­żała miesz­czanka w fatal­nym wieku dwu­dzie­stu dzie­wię­ciu lat była bez wąt­pie­nia starą panną. Zwłasz­cza że cho­dziło o pannę kry­jącą w sobie smutną tajem­nicę.

Wielka łza poja­wiła się w kąciku jej oka i powoli spły­nęła po policzku. Char­lotta zaci­snęła zęby i pró­bo­wała zapew­nić sie­bie, że płacz nie pomoże jej w tej sytu­acji. Zde­cy­do­wa­nie zdu­siła tar­ga­jącą nią burzę uczuć. Było oczy­wi­ste, że nie wyżyje jedy­nie z kra­wiec­twa.

Jed­nak po dokład­nym zasta­no­wie­niu się uznała, że do przy­tułku wio­dła jesz­cze daleka droga. W kró­le­stwie ist­niał obo­wią­zek służby i wszy­scy zdolni do pracy ludzie pozba­wieni majątku lub środka utrzy­ma­nia musieli szu­kać posady. Bez niej nie­za­mężna kobieta mogła być nawet ska­zana za włó­czę­go­stwo na pobyt w jesz­cze gor­szym od przy­tułku zamknię­tym ośrodku, prze­zna­czo­nym dla naj­nędz­niej­szych bie­da­ków, w któ­rym pano­wał przy­mus pracy. Char­lotta nie miała cał­ko­wi­tej pew­no­ści, czy te prze­pisy doty­czyły rów­nież miesz­cza­nek, czy tylko plebsu, ale nie zamie­rzała tego spraw­dzać.

Ponie­waż była ubogą przed­sta­wi­cielką stanu miesz­czań­skiego, musiała prędko zna­leźć sobie przy­zwo­ite zaję­cie, choćby jako pry­watna kraw­cowa, panna do towa­rzy­stwa lub gospo­dyni domu. Będzie to trudne bez refe­ren­cji, ale może nazwi­sko papy uła­twi jej zna­le­zie­nie god­nego miej­sca. Wzięła poży­czoną dwa dni temu od madame z sąsiedz­twa gazetę „Åbo Allmänna Tid­ning” dato­waną na dzień 29 maja roku pań­skiego 1816 i prze­bie­gła szybko wzro­kiem po ogło­sze­niach z ofer­tami pracy.

Kobieta szuka panny do towa­rzy­stwa. Ule­gły cha­rak­ter i zna­jo­mość dozo­wa­nia leków zio­ło­wych będą uznane za zaletę. Odpo­wie­dzi należy adre­so­wać na hasło „Hra­bina” i wysy­łać do sprze­da­ją­cego tę gazetę przy Bra­hen­katu księ­ga­rza Johans­sona…

Nie brzmi to ide­al­nie, pomy­ślała Char­lotta, widząc sie­bie oczami duszy, jak dniami i nocami usłu­guje kapry­śnej ary­sto­kratce, i prze­szła do następ­nego ogło­sze­nia, które zapo­wia­dało się bar­dziej obie­cu­jąco:

Porządna kupiecka rodzina chcia­łaby zatrud­nić doświad­czoną guwer­nantkę do trojga dobrze zacho­wu­ją­cych się malu­chów. Raz w mie­siącu wolna połowa nie­dzieli…

Czemu by nie? Char­lotta nie miała wpraw­dzie odpo­wied­niego doświad­cze­nia, ale była dobrze wykształ­cona. Z wes­tchnie­niem wycią­gnęła kartkę, kała­marz i pióro, aby napi­sać odpo­wiedź.

•••

Zerwał się silny wiatr. Świeżo nobi­li­to­wany fre­iherr Daniel Ridderlöw wypro­sto­wał obute w lśniące ofi­cerki nogi w stronę pustego kominka. Znu­dzony patrzył przez okno biblio­teki swo­jego nowego dworu. Pogoda była paskudna. Nie pamię­tał, aby cho­ciaż raz ujrzał słońce od czasu, gdy kilka dni temu przy­był z rodzin­nego mia­sta, Sztok­holmu, w któ­rym miesz­kał od lat, do Wiel­kiego Księ­stwa Fin­lan­dii, gdzie się uro­dził i skąd wyje­chał jako mały chło­piec. Sro­gie wie­trzy­sko znę­cało się nad szla­chet­nymi drze­wami parku, jakby chciało powa­lić jak naj­wię­cej z nich. Z sza­rego nieba lała się woda. W środku, w biblio­tece, było rów­nie zimno, co na zewnątrz.

– Dla­czego wła­śnie ja? – mruk­nął Daniel, zły na oko­licz­no­ści, które zmu­siły go do wyjazdu na to nie­przy­tulne pust­ko­wie.

Pomy­ślał z tęsk­notą o swo­jej świet­nej prze­szło­ści rot­mi­strza dowo­dzą­cego lek­kimi dra­go­nami wcho­dzą­cymi w skład pułku gwar­dii przy­bocz­nej Jego Kró­lew­skiej Mości, władcy Szwe­cji. Była to ranga woj­skowa odpo­wia­da­jąca kapi­ta­nowi w innych rodza­jach broni. Osła­biony wie­kiem król pod wpły­wem reko­men­da­cji księ­cia koron­nego, któ­rego adop­to­wał na spad­ko­biercę swo­ich woj­sko­wych funk­cji i kró­lew­skiego płasz­cza, nadał mu cał­kiem nie­dawno szla­chec­two, zmie­nia­jąc zwy­czajne nazwi­sko Daniela z Löf na Ridderlöw. Ponadto w odpo­wie­dzi na pro­po­zy­cję księ­cia poda­ro­wał mu znaczną sumę pie­nię­dzy oraz leżący daleko, na obrze­żach Turku, dwór Gwiezdny Łuk, zapi­sany Koro­nie testa­men­tem przez pod­wład­nego mają­cego fiń­skie korze­nie. Wyglą­dało to nie­mal tak, jakby fak­tycz­nie kie­ru­jący pań­stwem wpły­wowy władca wyszep­tał kró­lowi do ucha, że chce się Daniela pozbyć.

Sytu­ację pogor­szył jesz­cze pełen pre­ten­sji list ciotki. Rad­czyni gór­ni­cza Ame­lia Amanda Ståhl była sio­strą jego ojca. Sta­now­cza wdowa wzięła na wycho­wa­nie młod­szą sio­strę bra­tanka, Petro­nellę, zwaną Nellą, gdy lata temu ich rodzice zmarli pod­czas wiel­kiej epi­de­mii. Ordy­nans Daniela, Fransén, przy­wiózł pew­nego nie­szczę­snego dnia spi­saną przez ciotkę długą epi­stołę i wrę­czył ją panu. Zachwy­cona wie­ściami z dworu sza­cowna pani, pod­kre­śla­jąc w wielu miej­scach swoje opi­nie, oświad­czyła z całą jasno­ścią, że nad­szedł naj­wyż­szy czas, aby Daniel zre­zy­gno­wał z wywi­ja­nia sza­belką i zatrosz­czył się, jak ma nadzieję, o swój nie­dawno otrzy­many dwór i jed­no­cze­śnie o Nellę, któ­rej był ofi­cjal­nym opie­ku­nem.

Panienka miała już sie­dem­na­ście lat i nie mogła wiecz­nie robić krzy­ży­ko­wych haftów i ład­niut­kich akwa­rel w pen­sjo­na­cie dla dziew­cząt w Turku. Ciotka sama zadba­łaby o naj­droż­szą kru­szynkę, gdyby nie to, że wyczer­pu­jące obo­wiązki życia towa­rzy­skiego naka­zują jej kon­ty­nu­owa­nie dłu­giej wizyty u pew­nej przy­ja­ciółki w Göteborgu. Daniel szla­chet­nie powstrzy­mał się od zwró­ce­nia uwagi ciotce, że naj­droż­sza kru­szynka została wysłana do poło­żo­nej daleko pry­wat­nej szkoły w celu napra­wie­nia uszczerbku, jakiego repu­ta­cja ich rodziny doznała w wyniku pew­nego okrop­nego skan­dalu.

Pod­daw­szy się swo­jemu losowi, Daniel nie­chęt­nie sprze­dał swoją posadę woj­skową, zapa­ko­wał sakwo­jaże i kufer podróżny i poje­chał z Fransénem, który otrzy­mał sta­no­wi­sko gar­de­ro­bia­nego, na wschód, aby zacząć życie pana na dwo­rze. Pra­wie osiem­dzie­się­cio­ty­sięczne wiel­kie, pełne zgiełku mia­sto zamie­nił na małą miej­sco­wość zamiesz­kaną przez zale­d­wie dzie­sięć tysięcy osób. Był potom­kiem żoł­nier­skiego rodu nale­żą­cego do nie­ty­tu­lar­nej szlachty i nic nie wie­dział o rol­nic­twie ani gospo­da­rze­niu. W prze­ci­wień­stwie do ludzi z ary­sto­kra­cji nie ocze­ki­wano, że otrzyma jaki­kol­wiek tytuł, nie mówiąc o posia­da­niu dużego majątku.

Zabrał więc Nellę oraz zdu­mie­wa­jąco dużą liczbę bagaży z pen­sjo­natu, gar­ścią monet uci­szył dyrek­torkę nawią­zu­jącą do nie­daw­nego epi­zodu, który nad­szarp­nął opi­nią szkoły i któ­rego ini­cja­torką była naj­wy­raź­niej jego sio­stra – „Ona naprawdę zabrała ze spi­żarki syrop i śmie­tanę i zwa­biła nie­winne kole­żanki, aby zaja­dały się z nią łako­ciami, wasza łaska­wość, nie­grzeczne zacho­wa­nie ze strony mło­dej panny… Och, bar­dzo dzię­kuję… W żad­nym wypadku nie będę roz­sie­wała plo­tek o wysko­kach panienki Ridderlöw, to prze­cież anio­łek, praw­dziwe cudowne dziecko….” – i zaszedł do biura pośred­nic­twa dla służby, aby wziąć dziew­czy­nie guwer­nantkę, która by jej pil­no­wała. Jako wycho­waw­czyni dostępna w tak krót­kim cza­sie była jedy­nie made­mo­iselle Bon­bon, więc zatrud­nił ją mimo roz­trze­pa­nia i dener­wu­ją­cego spo­sobu mówie­nia.

Oka­zało się to błę­dem, bo teraz musiał się mar­twić nie tylko o trudną do okieł­zna­nia dziew­czyną, ale także gada­tliwą i wyma­chu­jącą rękami nauczy­cielkę, która mdlała z byle powodu i swo­imi stra­chem raczej doda­wała Nelli ener­gii, niż ją tono­wała. Daniel, czu­jąc cię­żar swo­ich trzy­dzie­stu ośmiu prze­ży­tych lat, chwy­cił butelkę koniaku z zagra­niczną ety­kietą i prze­chy­lił ją nad krysz­ta­ło­wym kie­lisz­kiem sto­ją­cym na stole. Potrze­bo­wał cze­goś na wzmoc­nie­nie. Samotna zło­ci­sta kro­pla spły­nęła powoli po gład­kiej szkla­nej powierzchni, prze­le­ciała z tru­dem przez otwór i spa­dła na dno kie­liszka.

Daniel popa­trzył na to ze zdu­mie­niem.

– Och­mi­strzu! – zakrzyk­nął. – Przy­nie­ście natych­miast napoje!

Po roz­ka­zie zapa­dła cisza, zakłó­cana jedy­nie szu­mem wia­tru i bęb­nie­niem desz­czu o szyby. Gdzie się podziewa słu­żący? Jed­no­cze­śnie przy­po­mniał sobie, że prze­cież nie zatrud­nił nikogo nowego. Kuch­nią zarzą­dzała owi­nięta chu­s­tami, odzie­dzi­czona razem z dwo­rem star­sza kobieta, któ­rej imie­nia nie pamię­tał. W opo­rzą­dza­niu koni poma­gał pode­szły wie­kiem sta­jenny. Fransén trosz­czył się w bli­żej nie­znany mu spo­sób o naj­waż­niej­sze potrzeby swo­jego pra­co­dawcy jak posiłki, ubra­nie i wygody w sypialni. O resztę Daniel nie dbał. Po przy­wie­zie­niu Nelli i made­mo­iselle do dworu Gwiezdny Łuk sku­pił się głów­nie na ana­li­zo­wa­niu swo­jego nie­spra­wie­dli­wego losu i popi­ja­niu trun­ków w biblio­tece.

– Czy ja sam mam się zabrać do roboty? – powie­dział gniew­nie i wstał z wysił­kiem. – Wyda­wa­łoby się, że pan na dwo­rze powi­nien być lepiej trak­to­wany.

Poszedł, tupiąc gło­śno, do kuchni. Kuchenna ucie­kła w prze­stra­chu bocz­nymi drzwiami na dzie­dzi­niec, gdy tylko usły­szała jego kroki. Nie przej­mu­jąc się tym, wła­ści­ciel dworu zaczął prze­glą­dać kre­densy, które ku jego utra­pie­niu oka­zały się puste. Puszka z mąką, cukier­nica z odro­biną cukru na dnie i kilka okraw­ków ciem­nego tra­dy­cyj­nego chleba wcale go nie ucie­szyły. Przez chwilę zasta­na­wiał się, co jedzą kobiety, ale szybko o tym zapo­mniał. Gwiezdny Łuk znaj­do­wał się na Mgli­stej Wyspie, z któ­rej drogą wodną było około pół mili do Turku, pły­nąc naj­pierw przez otwarte morze, a potem głę­bo­kim, nada­ją­cym się dla dużych stat­ków kana­łem obok wysp Ruis­salo i Hirven­salo. Made­mo­iselle Bon­bon powinna coś robić za swoje wyna­gro­dze­nie. Jeżeli nie potrafi utrzy­mać jego sio­stry w ryzach i ogra­ni­czyć jej sza­leństw, to mogłaby zadbać o jedze­nie.

Prze­szedł do holu, w któ­rym zaczął ubie­rać się w pozo­sta­wione tam wierzch­nie odzie­nie, żału­jąc jed­no­cze­śnie, że Fransén zabrał wła­śnie jego rumaka Jupi­tera na prze­jażdżkę. Pomru­ku­jąc z iry­ta­cji, wło­żył nie­na­gan­nie uszyty płaszcz, nasa­dził na głowę wyszczot­ko­wany ide­al­nie przez gar­de­ro­bia­nego jedwabny kape­lusz i nacią­gnął na dło­nie ręka­wice. Jesz­cze modna laska i gotowe.

Wkrótce szedł szyb­kim kro­kiem po wąskiej ścieżce w stronę miej­sca, w któ­rym cze­kała przy­cu­mo­wana łódź. Mokra gleba ugi­nała się pod ele­ganc­kimi ofi­cer­kami, wiatr szar­pał kape­lu­szem, a deszcz wil­żył płaszcz, lecz na szczę­ście nie prze­mo­czył gru­bego weł­nia­nego mate­riału. Daniel pra­gnął weso­łego towa­rzy­stwa i napitku. Krótki czas, jaki tu spę­dził do tej pory, nauczył go, że obie te rze­czy znaj­dzie w Turku. Zepchnął na wodę łódź z małym żaglem i chwy­cił za wio­sła. Dobrze się skła­dało, że przy­wykł w woj­sku do wielu prak­tycz­nych czyn­no­ści, które wyda­wały się obce wyde­li­ka­co­nym ary­sto­kra­tom. Kil­koma moc­nymi pocią­gnię­ciami wpra­wił w ruch żaglówkę i ta pomknęła przez spie­nione i wzbu­rzone fale. Wkrótce sta­nie przed nim paru­jący kie­lich pon­czu.

•••

Dopiero póź­nym wie­czo­rem Char­lotta poczuła się osta­tecz­nie zado­wo­lona ze swo­jej odpo­wie­dzi na ogło­sze­nie o pracę. Wła­śnie spraw­dzała dzieło, które wyszło spod jej ręki, mając nadzieję, że sta­nowi odpo­wied­nią mie­szankę facho­wo­ści i sza­cunku, gdy na skrzy­pią­cych scho­dach roz­le­gło się szu­ra­nie nogami. Wielka pięść ude­rzyła w słabo izo­lo­wane drzwi i nie­mal wypchnęła je z fra­mugi.

Kobieta pod­sko­czyła prze­stra­szona.

– Panno Silke – roz­legł się dono­śny głos, któ­rego w żad­nym wypadku nie można było nazwać przy­jem­nym. – Wiem, że pani tam jest. Przy­sze­dłem ode­brać to, co mi się należy.

Char­lotta przy­ci­snęła dłoń do piersi. Znów ten nie­szczę­sny wie­rzy­ciel! Prze­cież dopiero w zeszłym tygo­dniu dała mu tyle pie­nię­dzy, że led­wie wystar­czyło jej na kilka polan do pieca i okru­chy jedze­nia. Zde­ner­wo­wana szu­kała wzro­kiem miej­sca, w któ­rym mogłaby się ukryć, ale w nie­mal pustym pokoju takiego nie zna­la­zła. Szybko ubrała się w pele­rynę i zaczęła prze­kra­dać się do tyl­nych drzwi.

– Posłu­chaj, dziew­czyno. Nie mam czasu, żeby cały dzień cze­kać na płat­no­ści od wiecz­nie nie­za­do­wo­lo­nych kraw­co­wych. – Głos stał się jesz­cze bar­dziej znie­cier­pli­wiony, a pięść ude­rzyła ponow­nie w drzwi, które zatrzę­sły się nie­bez­piecz­nie.

Panna szła w pośpie­chu przez tak zwany salon, gdy spad­ko­bierca dłu­gów kop­nia­kiem uto­ro­wał sobie drogę do środka i w kilku sko­kach zna­lazł się przy niej.

– A więc pró­buje pani uciec? – drwił sobie, cią­gnąc swoją zdo­bycz na zewnętrzne schody. – Jak zga­duję, bra­kuje pani gro­siwa?

– Pro­szę mnie puścić! – Char­lotta wal­czyła dziel­nie, żeby się wyrwać. – Zapłacę za kilka dni – zapew­niała męż­czy­znę. Może uda się jej zebrać do tej pory wystar­cza­jącą sumę.

– To za późno! – krzyk­nął męż­czy­zna i popchnął ją tak, że pole­ciała ple­cami na ścianę. Ude­rzyła się przy tym głową bole­śnie o nie­równą powierzch­nię bali, z któ­rych był zbu­do­wany dom. – Potrze­buję pie­nię­dzy wcze­śniej. Posłu­cha mnie pani, czy mam ją obić, aż zro­zu­mie, co dla niej naj­lep­sze?

– Niech mnie pan puści – powie­działa zady­szana Char­lotta, sta­ra­jąc się oswo­bo­dzić. – Pomocy!

– Ma pani czas do jutra rana – wychry­piał napast­nik i potrzą­snął nią, gdy nagle jakaś mocna dłoń pochwy­ciła go za ramię i obró­ciła nim dokoła.

Z ciem­no­ści wyło­nił się postawny dżen­tel­men, a osło­nięta kosz­towną ręka­wicą pięść wymie­rzyła cios i drę­czy­ciel upadł na łeb, na szyję w błoto.

– Ta pani naj­wy­raź­niej nie życzy sobie pana towa­rzy­stwa – oświad­czył nie­zna­jomy groź­nym tonem.

Powie­dział to po szwedzku, gdyż w tym języku Char­lotta roz­ma­wiała z wie­rzy­cie­lem. W mowie obcego męż­czy­zny panna usły­szała jed­nak melo­dyjny akcent wska­zu­jący na dia­lekt, jakim posłu­gi­wali się Fino­wie miesz­ka­jący w Szwe­cji. Ojciec Char­lotty był szwedz­ko­ję­zyczny, ale mama mówiła po fiń­sku. Panna znała więc dosko­nale oba języki.

– To dzie­wu­cha jest mi winna pie­nią­dze! – Opry­szek sta­nął na rów­nych nogach jed­nym, nad­zwy­czaj­nie bły­ska­wicz­nym sko­kiem. Jak widać, ude­rze­nia pię­ścią nie były mu w pracy obce.

– Dżen­tel­men powi­nien odpu­ścić damie jej długi, jeżeli spo­wo­do­wał je swoją nie­de­li­kat­no­ścią – odparł przy­bysz zimno. – Pro­szę odejść.

Pisto­let, który poja­wił się w jego dłoni, zalśnił meta­licz­nie w świe­tle świecy dobie­ga­ją­cym przez małe okno i otwarte drzwi. Wie­rzy­ciel się cof­nął.

– Jesz­cze o mnie usły­szy­cie – mruk­nął wście­kle pod nosem i zaci­snął pię­ści. Rzu­ca­jąc mściwe spoj­rze­nie, znik­nął w pobli­skiej ciem­nej uliczce, a wkrótce ucichł także odgłos jego kro­ków.

Na scho­dach pozo­stali Char­lotta i jej wyba­wi­ciel.

– Bar­dzo dzię­kuję, dobry panie – powie­działa krótko panna i spoj­rzała na nie­zna­jo­mego, a jej oczy zro­biły się okrą­głe ze zdzi­wie­nia.

Twarz męż­czy­zny wywarła na niej duże wra­że­nie. Nie była kla­sycz­nie piękna, raczej surowa, ale jej rysy miały coś takiego, co przy­cią­gało wzrok. Domi­no­wał w niej zakrzy­wiony orli nos, który uko­chana mama panny nazwa­łaby szla­chet­nym. Oczy sta­no­wiły chłodną mie­szankę sza­ro­ści i błę­kitu, przy­po­mi­na­jącą morze w spo­kojny zimowy dzień. Ciemne włosy zostały zwią­zane zamszową wstążką i upięte na szyi w tro­chę nie­modną już fry­zurę. Nie­spo­ty­ka­nie umię­śnione ciało nosiło piętno woj­sko­wego sznytu.

– Czy on wyrzą­dził pani krzywdę? – spy­tał męż­czy­zna bez emo­cji.

– Nic gor­szego od sinia­ków – zapew­niła go Char­lotta, roz­cie­ra­jąc ramiona, obo­lałe po uści­sku dłoni wie­rzy­ciela.

– Ta kana­lia powinna dostać baty! – Przez chwilę wyda­wało się, że męż­czy­zna pobie­gnie za nim, ale się opa­no­wał i wyko­nał szybki i grzeczny ukłon. – Baron Daniel Ridderlöw, nowy pan na dwo­rze Gwiezdny Łuk. Pro­szę mi wyba­czyć śmia­łość, ale nie ma tu nikogo, kto mógłby mnie zapre­zen­to­wać.

Char­lotta wie­działa, że w naj­lep­szych krę­gach ludzie byli sobie przed­sta­wiani przez trze­cią osobę.

– Panna Silke – odpo­wie­działa i ukło­niła się, zagar­nia­jąc suk­nię.

Praw­dziwy baron! A wła­ści­wie fre­iherr, popra­wiła się w myślach, przy­po­mi­na­jąc sobie nauki papy doty­czące hie­rar­chii tytu­łów ary­sto­kra­tycz­nych. Wol­nych panów czę­sto nazy­wano baro­nami. Znany mistrz kra­wiecki musiał koniecz­nie wie­dzieć, jak należy się zwra­cać do szla­chet­nych klien­tów. Char­lotta rzu­ciła nie­spo­kojne spoj­rze­nie na pisto­let, który męż­czy­zna na­dal ści­skał w dłoni.

– Sądzi pan, że na­dal jest on nie­zbędny?

– Ach, to tylko śro­dek potrzebny mi w pracy – wyja­śnił baron uspo­ka­ja­jąco. Broń znik­nęła w wewnętrz­nej kie­szeni jego płasz­cza. – Nie­dawno zakoń­czy­łem karierę ofi­cera w woj­sku Jego Kró­lew­skiej Wyso­ko­ści w Szwe­cji. Przy­zwy­cza­je­nie jest drugą naturą.

– No tak – stwier­dziła cicho Char­lotta jesz­cze bar­dziej zadzi­wiona.

Dla­czego wysoki rangą żoł­nierz sąsied­niego mocar­stwa prze­cha­dzał się w naj­od­le­glej­szym zakątku Luostarinmäki, pod małymi drew­nia­nymi domami z dachami zro­bio­nymi z torfu i desek prak­tycz­nie w środku nocy? Naj­zna­mie­nit­sze warsz­taty i sklepy złot­ni­ków, rzeź­bia­rzy, garn­ca­rzy, tapi­ce­rów, lut­ni­ków, futrza­rzy i innych ręko­dziel­ni­ków znaj­do­wały się w dal­szej oko­licy, oświe­tlo­nej rów­no­mier­nie pochod­niami zawie­szo­nymi na żeliw­nych hakach przy drzwiach i rogach domów. Ten zaką­tek roz­ja­śniała jedy­nie łuna docho­dząca z jej wyna­ję­tego pokoju i umiesz­czony nieco dalej, na scho­dach ganku sąsiadki nędzny oga­rek świecy z dogo­ry­wa­ją­cym nie­mal pło­mie­niem.

Pano­wie, ow­szem, robili cza­sami zakupy dla swo­ich sióstr albo zaska­ki­wali żony nowymi suk­niami lub jakimś szcze­gó­łem gar­de­roby, ale ary­sto­krata w rodzaju barona nie nale­żał do kręgu jej klien­tów, któ­rzy skła­dali się głów­nie z przed­sta­wi­cieli miesz­czań­stwa i drob­nej szlachty. Bystre oko Char­lotty zauwa­żyło od razu, że błysz­czący poje­dyn­czy dia­ment zdo­biący szpilę kra­watu był praw­dziwy, a odzie­nie uszyte na wymiar przez dro­giego krawca.

– Mogę zapy­tać, czy takie sceny podobne do awan­tur się powta­rzają? – docie­kał męż­czy­zna, zaska­ku­jąc pannę chę­cią poga­wędki.

– Nie­stety, teraz to czę­ściej reguła niż przy­pa­dek – odparła dziew­czyna.

– Jak to moż­liwe? – W gło­sie barona poja­wił się grzeczny ton.

Char­lotta przy­gry­zła wargę: kobie­cie nie przy­stoi opo­wia­dać o swo­ich tro­skach nie­zna­jo­mym dżen­tel­me­nom. Jed­nak chęć zwie­rze­nia się komuś prze­wa­żyła. Nabrała powie­trza w usta.

– Wszystko zaczęło się od tego, gdy jakiś czas temu gospo­darz, od któ­rego wynaj­muję pokój…

Zanim zdą­żyła się opa­mię­tać, wylała się z niej cała ponura histo­ria. Ridderlöw słu­chał jej w sku­pie­niu. Wyda­wał się wcale nie zauwa­żać desz­czu, który padał mu na głowę z czar­nego nieba, ani wia­tru sie­ką­cego pochy­lone, opie­ra­jące się o sie­bie domy i trawę w ogród­kach. W powie­trzu uno­sił się świeży zapach ziemi i roślin­no­ści. Dzwon poło­żo­nej w oddali, zbu­do­wa­nej na wzgó­rzu Uni­kan­kari kate­dry wybił jede­na­stą. Dźwięki ude­rzeń roz­cho­dziły się, wibru­jąc i zni­ka­jąc odpę­dzane wia­trem.

– …i jeżeli szybko nie znajdę posady, to będzie ze mną źle – zakoń­czyła smutno Char­lotta i zadrżała pod wpły­wem zim­nego powie­trza.

Teraz, gdy opo­wie­działa wszystko, znów ogar­nęły ją wcze­śniej­sze wąt­pli­wo­ści. Czy ona jest przy zdro­wych zmy­słach? Żeby męczyć obcego czło­wieka swo­imi codzien­nymi zmar­twie­niami. Męż­czy­zna miał na pewno coś waż­niej­szego do roboty. I poza tym, jak on mógłby jej pomóc? Już otwie­rała usta, żeby prze­pro­sić za nie­sto­sowne zacho­wa­nie, gdy baron prze­mó­wił.

– Chyba mam roz­wią­za­nie pani pro­ble­mów – oświad­czył ku jej wiel­kiemu zdu­mie­niu.

Jego chłodny wzrok prze­śli­zgnął się badaw­czo po jasnej muśli­no­wej sukni w róże, z wyso­kim sta­nem i ład­nych domo­wych kap­ciach, które miała na sobie. Ścią­gnął ręka­wice i pod­szedł bli­żej.

– Tak, wspa­niałe – powie­dział pod nosem i dotknął szala otu­la­ją­cego jej ramiona. – Bar­dzo ładne…

Char­lotta poczuła, jak serce pod­cho­dzi jej do gar­dła. Czy męż­czy­zna chwa­lił jej powierz­chow­ność? Jego twarz znaj­do­wała się tuż bli­sko niej. Na sza­le­nie krótką jak mgnie­nie oka chwilę pełna nadziei myśl poja­wiła się w jej gło­wie. Może baron zako­chał się w niej pło­mien­nie i chciał ura­to­wać ją z biedy i nędzy, pla­nu­jąc w gło­wie ślub. Złoty sygnet bły­snął, gdy jego mocne palce dotknęły żabotu sukni. Kątem dłoni musnął jej brodę, jego sza­ro­nie­bie­skie oczy pociem­niały niczym nocne niebo i…

Char­lotta oprzy­tom­niała. Naj­wy­raź­niej czy­tała za dużo roman­sów, kiedy miała jesz­cze ku temu oka­zję. Nic dziw­nego, że wielu peda­go­gów ostrze­gało, że współ­cze­sna lite­ra­tura wpy­cha kobiety we wła­dzę mrzo­nek. Poza tym wydało się jej, że wyczuwa w odde­chu barona deli­katną woń whi­sky. Czy on nie jest aby pijany?

– Dobry panie – powie­działa sta­now­czym gło­sem i zro­biła krok do tyłu. – Co pan wła­ści­wie robi?

– Podzi­wiam dobry gust panny i jakość pracy kra­wiec­kiej – odparł baron, uno­sząc głowę, jakby cho­dziło o rzecz oczy­wi­stą. – Moja młod­sza sio­stra potrze­buje gar­de­ro­bia­nej. No wie pani, słu­żą­cej odpo­wie­dzial­nej za oso­bi­ste wygody, odzie­nie i fry­zury. Pomy­śla­łem, że być może nada­wa­łaby się pani do tej pracy.

Ostat­nie zamki na pia­sku wzno­szone przez Char­lottę runęły. Oczy­wi­ście! Jakim cudem męż­czy­zna pokroju Ridderlöwa, nale­żący bez wąt­pie­nia do naj­bar­dziej pożą­da­nych w krę­gach towa­rzy­skich kawa­le­rów miałby się inte­re­so­wać kraw­cową.

– Och! Ukoń­czy­łam szkołę dla córek zamoż­nych miesz­czań­skich rodzin, więc oczy­wi­ście wiem, czego wymaga ele­gancki styl, i potra­fię zacho­wy­wać się zgod­nie z ety­kietą – zapew­niała pośpiesz­nie, sta­ra­jąc się mówić zde­cy­do­wa­nym tonem. – Za rok koń­czę trzy­dzie­ści lat, więc osią­gnę­łam poważny wiek. Jestem pilna i godna zaufa­nia, na pewno pora­dzę sobie z tym zada­niem.

– Zwy­kle okres służby zaczyna się od dnia Świę­tego Michała, na prze­ło­mie paź­dzier­nika i listo­pada – kon­ty­nu­ował baron – ale ja mogę panią zatrud­nić od razu na stałą umowę.

Panna poki­wała głową. Służba trwała zawsze tyle samo, nie­za­leż­nie od tego, czy pań­stwo trak­to­wało pra­cow­ni­ków dobrze, czy źle. Ale ona zapewne nie musi się tym mar­twić. Baron wyda­wał się porząd­nym czło­wie­kiem.

– A zatem usta­lone. – Ridderlöw pod­jął osta­teczną decy­zję i wycią­gnął z kie­szeni pękaty port­fel. Wspo­mniał o sowi­tym mie­sięcz­nym wyna­gro­dze­niu, a na doda­tek obie­cał utrzy­ma­nie; bez­tro­sko wci­snął do ręki Char­lotty sporą sumę pie­nię­dzy. – Pro­szę to wziąć jako zaliczkę na potrzeby zwią­zane z podróżą i zapa­ko­wać wszystko, czego pani potrze­buje. Spo­tkamy się poju­trze o dwu­na­stej nad morzem przy maga­zy­nach kró­lew­skich. Znaj­duje się tam przy­stań towa­rowa, przy któ­rej cumuje moja łódź. Popły­niemy nią do dworu. Dobra­noc, panno Silke.

Uno­sząc kape­lusz, męż­czy­zna znik­nął w desz­czową noc rów­nie szybko, jak się poja­wił, zosta­wia­jąc Char­lottę zdu­mioną tak nagłą zmianą jej sytu­acji, która jesz­cze chwilę temu wyda­wała się roz­pacz­liwa.

Rozdział trzeci

▽△▽△▽

… i do tego wezmę trzy łok­cie wstążki w mako­wym kolo­rze i pięć jasno­fio­le­to­wej, a ponadto chcę obej­rzeć srebrne i złote koronki – obwie­ścił zrzę­dliwy głos gdzieś ponad głową Emmy. – Chyba nie­długo skoń­czy pani to pod­wi­ja­nie, panno Crepe?

– Już wkrótce, rad­czyni Ståhl – powie­działa z wysił­kiem panna. Prze­su­wała się po pod­ło­dze wokół pulch­nej damy i wbi­jała szpilki w nową spa­ce­rową suk­nię, nada­jąc jej modny cha­rak­ter. – Pro­szę tylko ustać przez chwilę w jed­nym miej­scu…

– Co pani powie­działa? – Rad­czyni gór­ni­cza spoj­rzała na nią przez lor­netkę, którą trzy­mała w ozdo­bio­nej licz­nymi pier­ście­niami dłoni. – Kobieta, taka jak ja, nie może stać w jed­nym miej­scu, mam zbyt dużo ener­gii i cie­ka­wo­ści w sobie. Każdy dzień nie­sie ze sobą nową przy­godę.

– Rozu­miem to, wiel­można pani – mruk­nęła Emmy i wbiła następną szpilkę w dół sukni, skró­co­nej wła­śnie o kilka cali. – Sprawa wygląda tylko tak, że ostat­nio zuży­łam do upięk­sze­nia pani stroju dużo mate­riału, bo chciała pani ozdo­bić ją tre­nem…

– Oczy­wi­ście, kocha­niutka – prze­rwała jej rad­czyni Ståhl. – Widzia­łam taką w naj­now­szym lon­dyń­skim maga­zy­nie kobie­cym. Pomy­śla­łam, że muszę mieć podobną.

– …a teraz, gdy zmie­niła pani zda­nie… – kon­ty­nu­owała panna, sta­ra­jąc się, żeby w jej gło­sie nie brzmiało znie­chę­ce­nie, i prze­szła na drugą stronę klientki.

– Jak słusz­nie zauwa­żyła panna ostat­nim razem, tren, który widzia­łam, był chyba czę­ścią sukni balo­wej – przy­znała rad­czyni gór­ni­cza bez żad­nych wyrzu­tów sumie­nia. – W sukni spa­ce­ro­wej może się on ubru­dzić i zaku­rzyć na ulicy albo utkwić w kole, jeżeli wła­ści­cielka odbywa tak zwaną wyprawę spa­ce­rową w powo­zie, jak to zwy­kły czy­nić nowo­cze­sne damy.

– …dopro­wa­dziło to do tego, że dużą część mate­riału trzeba było odciąć, a brzegi sukni ozdo­bić na nowo – zakoń­czyła Emmy i chwilę po tym klientka nagle obró­ciła się wokoło.

– Och! – Szyb­kiemu ruchowi towa­rzy­szył pełen zachwytu okrzyk. Panna ujrzała, że pani Ståhl wpa­truje się w półkę przy­mo­co­waną do ściany po dru­giej stro­nie ate­lier. – Czy moje oczy widzą holen­der­ską tka­ninę z pokrzywy? Wła­śnie takiej szu­ka­łam!

– Sza­nowna pani, pro­szę uwa­żać! – zawo­łała Emmy i w ostat­niej chwili puściła brzeg sukni, dzięki czemu mate­riał się nie roze­rwał, gdy zażywna dama rzu­ciła się w stronę półki. – Kupi­łam tę tka­ninę na statku han­dlo­wym, który przy­był w zeszłym tygo­dniu, i zro­bi­łam z niej pasy – powie­działa zady­szana, bie­gnąc za rad­czy­nią. – Może je pani pooglą­dać, gdy skoń­czymy przy­miarkę.

– Ależ to fascy­nu­jące! – Rad­czyni gór­ni­cza Ståhl zlek­ce­wa­żyła słowa Emmy i parła do przodu z twa­rzą pro­mie­niu­jącą zachwy­tem. – Po pro­stu muszę jej dotknąć.

– Moja droga pani Ståhl, pro­szę się zatrzy­mać! – Ku swo­jej roz­pa­czy panna usły­szała, jak z tym­cza­sowo spię­tych fał­dów sukni wypa­dają na zie­mię szpilki.

Jed­no­cze­śnie zadźwię­czał mały dzwo­nek zawie­szony z dru­giej strony drzwi ate­lier i do środka wszedł nowy klient.

– Ale­xan­der! – zawo­łała rad­czyni gór­ska i bez waha­nia zmie­niła kurs. Z wycią­gnię­tymi ramio­nami pod­bie­gła do przy­by­łego. – Kochany chłop­cze! A wła­ści­wie powin­nam nazy­wać cię teraz kapi­ta­nem Nord­fel­tem. Jakże to wspa­niałe, że wła­śnie dosta­łeś awans. Podejdź tu i uca­łuj ciotkę w poli­czek!

Kapi­tan Nord­felt? Ciotka?

Emmy poczuła, jak krew odpływa jej z twa­rzy. Jeden rzut oka ponad ple­cami rad­czyni potwier­dził, że z ruchli­wej, bru­ko­wa­nej okrą­gla­kami ulicy, po któ­rej prze­cho­dzili pośpiesz­nie ludzie i jechały powozy, wkro­czył wła­śnie do ate­lier ofi­cer, któ­rego spo­tkała poprzed­niej nocy. Jaskrawe, wpa­da­jące przez okno pro­mie­nie popo­łu­dnio­wego słońca oświe­tlały jego pro­stą syl­wetkę i posą­gowe rysy twa­rzy. Ostre nie­bie­skie spoj­rze­nie utkwione było w rad­czyni, która oka­zała się jego ciotką.

Emmy szybko prze­su­nęła się za obszerne plecy pani Ståhl, pró­bu­jąc się ukryć. Zaczęła wbi­jać z powro­tem w mate­riał szpilki, które wypa­dły wsku­tek ener­gicz­nych ruchów damy. Czy kapi­tan przy­szedł tu, ponie­waż jej szu­kał? A może to czy­sty przy­pa­dek i chciał kupić drobny pre­zent dla krew­nej albo – tu panna się zaczer­wie­niła – dla swo­jej kochanki?

Powszechną tajem­nicą było to, że nie­któ­rzy pano­wie, a nawet damy z ary­sto­kra­tycz­nych rodów mieli związki poza­mał­żeń­skie, nazy­wane ofi­cjal­nie przed ślu­bem sekret­nym łożem. Repu­ta­cja kobiet była wpraw­dzie bar­dziej nara­żona na spla­mie­nie niż w przy­padku męż­czyzn, to one musiały przede wszyst­kim utrzy­my­wać pozory, a na kochan­ków wybie­rać sobie kogoś ze swo­jego lub wyż­szego stanu. Zwy­kle wycho­dziły naj­pierw za mąż i rodziły dzie­dzica, aby nie było podej­rzeń co do linii rodu. Jed­nak z jakie­goś względu panna nie mogła uwie­rzyć, aby kapi­tan Nord­felt ze swoim szcze­rym spoj­rze­niem i otwar­to­ścią zaba­wiał się w taki spo­sób.

– Dzień dobry, kochana cio­ciu – ode­zwał się uprzej­mie ofi­cer i na policzku zachwy­co­nej rad­czyni wylą­do­wały dwa całusy. – Od ostat­niego spo­tka­nia upły­nął szmat czasu, ale nasza kore­spon­den­cja spra­wiła mi dużo rado­ści. Wyglą­dasz rów­nie pro­mien­nie jak świeżo roz­kwi­tła róża.

– Co za bzdury! – zaświer­go­tała star­sza pani. – Zawsze byłeś praw­dzi­wym bała­mut­ni­kiem, mój chłop­cze.

– Pochwały pod adre­sem pięk­no­ści nie wyma­gają wysił­ków – odparł Nord­felt, a ton jego głosu świad­czył, że się uśmie­cha.

– Jak się ma moja kochana sio­stra, a twoja matka?

– Wspa­niale, dzię­kuję. Ona i ojciec prze­by­wają teraz z moimi sio­strami w miej­skim domu i na pewno zechcą się z panią spo­tkać, gdy tylko usły­szą o jej przy­by­ciu. Pro­szę opo­wie­dzieć, co u ciotki sły­chać?

– Życie wdowy to seria cią­głych zmian – wes­tchnęła dra­ma­tycz­nie rad­czyni gór­ni­cza. – Wizyty i podróże, spo­tka­nia towa­rzy­skie i zabawy. W cza­sie mojego mał­żeń­stwa było ina­czej. Ni­gdzie nie wycho­dzi­łam, ponie­waż mój sza­nowny mąż, radca gór­ni­czy Ståhl, pokój jego pamięci, pra­gnął sku­piać się wyłącz­nie na bada­niu mine­ra­łów. Inte­re­so­wał się jedy­nie swo­imi obo­wiąz­kami w koron­nym kole­gium gór­ni­czym, jak wiesz, cen­tral­nym urzę­dzie gór­nic­twa i prze­twór­stwa meta­lo­wego, i dostałby zadyszki z powodu dzi­siej­szego pośpie­chu.

– Myśla­łem, że prze­dłuży pani swoją wizytę w Göteborgu.

– Moja łaskawa przy­ja­ciółka, wdowa Cron­felt uznała, że wspo­mniane mia­sto jest zbyt upal­nym miej­scem na spę­dza­nie gorą­cej pory roku – oświad­czyła rad­czyni i powa­chlo­wała się dło­nią, jakby mimo łagod­nej pogody początku lata już odczu­wała zbli­ża­jące się let­nie upały. – Posta­no­wi­ły­śmy zaje­chać do Sztok­holmu, żeby zro­bić zakupy, a potem schro­ni­ły­śmy się na chłod­nej pro­win­cji w jej rodzin­nym dwo­rze. Gdy jeste­śmy w mie­ście, miesz­kamy w naszej rezy­den­cji, która, jak wiesz, znaj­duje się bli­sko słyn­nego pałacu nale­żą­cego do hra­biow­skiej rodziny von Fer­se­nów.

Rad­czyni zaczęła wymie­niać z zapa­łem nie­zli­czone zalety swo­jej posia­dło­ści. W tym cza­sie, gdy goście roz­ma­wiali ze sobą, Emmy czuła, jak na zmianę oblewa ją to gorąco, to zimno. Kapi­tan Nord­felt miał miły głos, co ją zmar­twiło. Roz­no­sił się w malut­kim ate­lier niczym cie­pły miód i popro­wa­dził myśli panny na łąki ską­pane w zło­tym świe­tle słońca pod­czas bez­tro­skich, leni­wych dni, takich, któ­rych jej życie było pełne, gdy miesz­kała we Fran­cji, w rodzin­nym domu. Kochała tam­ten stary, kamienny zamek, zbu­do­wany na wyso­kim wznie­sie­niu oto­czo­nym polami. Teraz wszystko prze­pa­dło, a jej rodzina…

Nie chcąc koń­czyć tej roz­pacz­li­wej myśli, sku­piła się z wysił­kiem na teraź­niej­szo­ści. Nie­spo­kojna sta­rała się, naj­le­piej jak mogła, ukryć za obfitą suk­nią z licz­nymi hal­kami rad­czyni Ståhl, pod­wi­ja­jąc jej brzegi. Dwa minione dni oka­zały się straszne. W oba­wie, że jej czyn wyj­dzie na jaw, nie miała odwagi nawet zer­k­nąć na szka­tułkę z klej­no­tami, nie mówiąc już o spraw­dze­niu zawar­to­ści. W nie­dzielę do bla­dego świtu szyła drugą pele­rynę w miej­sce utra­co­nej. Dzi­siaj zaś spała zbyt długo i obu­dziła się z bólem głowy na chwilę przed otwar­ciem ate­lier. Na szczę­ście w zaka­zie picia kawy zawar­tym w dekre­cie doty­czą­cym luk­susu, któ­rym wła­dza pań­stwowa chciała ogra­ni­czyć spo­ży­cie deli­ka­te­sów, by wes­przeć rodzimą pro­duk­cję, obo­wią­zy­wała teraz prze­rwa, więc gorący mocny napój był jedy­nym spo­so­bem na pora­dze­nie sobie z rze­szą klien­tek napły­wa­ją­cych od rana.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki