Carska Droga - Teresa Monika Rudzka - ebook + audiobook

Carska Droga ebook i audiobook

Teresa Monika Rudzka

3,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Kilka kobiet, które łączy pragnienie głębokiej miłości. Szukają jej wszędzie, również – jak przystało na wiek XXI – we współcześnie dostępnych miejscach: na Facebooku, portalach randkowych, wreszcie w realu. Są odważne i zdeterminowane, a co najważniejsze wspierają się nawzajem, udzielają sobie porad, a czasem po prostu chcą się wypłakać... Jedna z bohaterek to autorka poczytnych powieści, właśnie pisze kolejną – także o miłości wpisanej w ludzki los, którą każdy prędzej czy później spotyka na drodze swojego życia.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 498

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 12 godz. 5 min

Lektor: Jolanta Jackowska

Oceny
3,5 (6 ocen)
1
2
2
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Copyright © 2019 by Teresa Monika Rudzka

Copyright for this edition © 2019 by Axis Mundi

REDAKTOR PROWADZĄCY: Marta Szelichowska

REDAKCJA I KOREKTA: Agnieszka Sabak

KOREKTA TECHNICZNA: Basia Borowska

PROJEKT OKŁADKI: Borys Borowski

SKŁAD: Positive Studio

WYDANIE I

ISBN OPRAWA BR: 978-83-64980-83-1

EAN OPRAWA BR: 9788364980831

ISBN E-BOOK: 978-83-64980-86-2

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Żadna część książki nie może być wykorzystana bez zgody wydawcy.

SKŁAD WERSJI ELEKTRONICZNEJ: Marcin Kapusta

konwersja.virtualo.pl

PANNA KRYSIA SADOWSKA

Ojciec to też. Wydałby mnie za najgorszego drania, byle tylko ten miał pieniądze. Byle pozbyć się mnie z domu, a najlepiej, gdyby nie dać posagu. No, o to rzeczywiście trudno, ale wyprawa musi być – rozmyślała zawzięcie panna Krystyna, najstarsze dziecko w rodzinie Sadowskich, drobnych zaściankowych szlachciców mieszkających w pobliżu Goniądza na Podlasiu.

Przed chwilą wyszła z saloniku, nieco zbyt mocno zamykając za sobą drzwi. Dobrze wiedziała, że matka nie omieszka tego wypomnieć, lecz nic jej to nie obchodziło.

Przecież idzie o moje życie, nie matki! – dumała Krysia, od dziecka nie bojąca się samodzielnego myślenia i wyrażania opinii.

Za krnąbrność i nieposłuszeństwo w dzieciństwie często dostawała lanie. Najczęściej wyglądało to tak, że matka, nie mogąc przemówić córce do rozumu, wołała ojca, a ten kazał Krysi obnażyć pośladki, następnie wypiąć się i oprzeć rękoma o brzeg kanapy. Wtedy wymierzał pierworodnej kilka uderzeń pasem, na szczęście niezbyt mocno. Prawie nie bolało, lecz cała procedura była bardzo upokarzająca, o co pewnie chodziło. Jak również o dziwną satysfakcję ojca, pytającego później, czy córka ma dość i czy obiecuje poprawę.

– Nakładaj majtki. No już. I nie becz, przecież ledwo cię musnąłem. Matce byś lepiej przestała pyskować – mówił, a jego słowom towarzyszył dziwny błysk w oczach.

Niby nieumyślnie przeciągał rękę po Krysinym tyłku i jej rozwijających się piersiach. Więcej nic nie robił, bo oto wchodziła matka, od progu zaganiając Krysię do jakiejś nudnej, gospodarskiej pracy, jak na przykład macanie kur i wybieranie spod nich jajek.

– Panienka, która nie zna się na prowadzeniu domu, znajdzie od biedy męża, ale długo on przy niej nie pobędzie. Pójdzie nawet do chłopki na wieś, byle dostać wikt i opierunek – twierdziła, a widząc grymas na twarzy córki, dodawała, żeby się nie krzywić, bo to jej zostanie na zawsze i nikt nie zechce dziewczyny nie dość, że bez wiana, to brzydkiej jak maszkaron.

Gość, który ich dziś zaszczycił, pretendował do Krysinej ręki, nie żądając nawet posagu. Zachwycała go uroda tej osiemnastoletniej dziewczyny o długich, pszenicznych włosach tak gęstych, że splatała je w dwa grube warkocze. Panna Sadowska była rosła, nieco przy kości, jednak bardzo zgrabna, a jej figura nawet bez gorsetu przypominała klepsydrę. Ogromne szarobłękitne oczy dopełniały wyrazu jej ładnej, nieco lalkowatej twarzy, a cerę to już miała dosłownie jak krew z mlekiem. Rozłożyste biodra sugerowały, że będzie rodzić często i bez problemu. Krysia, owszem, jak najszybciej chciała uciec z domu spod kurateli surowych, choć tępych jej zdaniem rodziców, lecz akurat nie z panem Plutą. Po pierwsze, był tylko trochę młodszy od jej ojca. Po drugie, urodę miał mierną i brakowało mu z boku dwóch zębów. Lubieżne spojrzenie pana Jana zapowiadało, że w przyszłości nie będzie chciał wypuszczać żony z łóżka, co z uwagi na to, że nie budził u Krysi pożądania, wcale jej się nie uśmiechało. Jako młoda, niewinna panienka nie powinna niczego wiedzieć o tych sprawach, już matka dbała o to, nie przypuszczając, że sprytna córka, widząc, jak byk pokrywa krowę, skojarzy fakty. O co tyle hałasu…

Skoro jednak trzeba tak robić, więc przynajmniej z kimś przyjemnym – myślała młoda Sadowska.

Doszła do wniosku, że jeśli rodzice będą nalegać, po prostu odmówi. Zagrozi wywołaniem skandalu przed ołtarzem, odmówieniem złożenia małżeńskiej przysięgi.

– Panno Krysieńko, moje uszanowanie i padam do nóżek, a my, my… tego – bełkotał niedawno szlachetka Jan Pluta, śliniąc się obficie przy próbie pocałowania w rękę dziewczyny, z którą umyślił się ożenić.

Krysia wyrwała mu się ze wstrętem, który mógł być jednak poczytany za skromność, jak tłumaczyła matka, przycupnięta w rogu kanapy. Jednocześnie spoglądała srogo na córkę w obawie, że ta swoją hardą naturą zniweczy powzięte z namysłem plany. Spłachetek ziemi będący w posiadaniu Sadowskich dawał marne plony, uzależnione w dodatku od zmiennej aury surowego podlaskiego klimatu. Z inwentarza też nie było wielkiej pociechy, zwłaszcza że skromna ilość krowiego mleka i jajek musiała wystarczyć całej rodzinie, czyli ojcu, matce, najstarszej Krysi, dwóm młodszym braciom oraz najmłodszej Elżuni. Jan Pluta nie był wprawdzie księciem Radziwiłłem, ale po śmierci żony – świeć, Panie, nad jej duszą – od dwóch lat samotnie gospodarzył w swoim dworku. Ziemi miał więcej i to nie same piaski jak Sadowscy. No i co jedna lub nawet dwie gęby do wyżywienia, to nie sześć. A jeszcze ten staw z rybami… Krysia powinna dziękować Bogu, że trafia się jej dobra partia, zamiast stroić fochy. Pani Sadowska chrząknęła porozumiewawczo, lecz z tą dziewuchą zawsze było ciężko dojść do ładu. Ta po prostu zawinęła się i wyszła.

– Panie Janie kochany, młode to i głupie. Ma jeszcze pstro w głowie – usprawiedliwiała córkę, która już zza drzwi, słyszała jej słowa.

– No, ale jakże w ten sposób? Przecież chyba wychowana do stanu małżeńskiego? Dzikuska jedna – odpowiedział na poły ze złością, na poły czule Jan Pluta.

– Wychowana, wychowana! Świetnie gotuje, szyje, na inwentarzu zna się, w pracach polowych pomaga. Tylko mężczyzn niezwyczajna. Słusznie pan mówisz: dzikuska. Niewinna dziewczyna. Przyjeżdżaj pan często, jakieś czekoladki czy inny drobiazg trzeba dać Krysi. Rozmawiać z nią, usposobić ją przychylnie do siebie. Oswoić. Ślub się odbędzie, moja w tym głowa – klarowała pani Sadowska.

– Niedoczekanie! – syknęła Krysia, bo i te słowa dotarły wyraźnie do jej uszu.

Wzruszyła ramionami i postanowiła iść na spacer. Kwiecień, a więc dzień dosyć długi, może zajdzie w kierunku Fortu Centralnego Twierdzy Osowiec. Ze trzy lata temu skończyli modernizację i ludzie sporo o tym gadali. Do środka się nie dostanie, zresztą nie ma potrzeby. Ale okoliczny krajobraz był taki piękny, no i w pobliżu płynęła Biebrza. Panna Sadowska, pamiętając, jak natura koi jej nerwy oraz sprzyja myśleniu, poczęła wprowadzać swoją decyzję w czyn.

– Krysia, proszę, zabierz mnie ze sobą – zaskomlała trzynastoletnia Elżunia.

– A ty czego? – fuknęła starsza siostra, lecz widząc łzy w oczach małej zmiękła.

Co z niej za mazgaj, miękka jest… uległa strasznie. Jakby matka kazała, to by wyszła za tego Plutę bez mrugnięcia okiem – pomyślała. – No, tego nie powiem, bo jeszcze wyrzeknę coś w złą godzinę i będzie. Szkoda by było Elżuni dla tego dziada – dodała jeszcze w duchu.

– Zabierz mnie – powtórzyła siostra, patrząc błagalnie na Krysię, która zawsze bardzo jej imponowała i była dla niej dobra, choć potrafiła ostro nagadać, kiedy się należało.

– Znowu będziesz marudzić – wykręcała się Sadowska, pragnąc pobyć tylko w swoim towarzystwie. Będąc doskonałym piechurem, wiedziała również, że Elżunia szybko zacznie jęczeć i narzekać na zmęczenie.

– Nie będę, przysięgam, tylko weź mnie, no nie bądź taka – błagała młodsza panienka Sadowska, zatem starsza skinęła wreszcie głową na znak zgody.

– Buty tylko załóż odpowiednie. Nie te szmaciane prunelki, oszalałaś? Łąkami może pójdziemy, na bagna zboczymy…

– A ty, oczywiście, zabrałaś Felkowe trzewiki – odparła na to Elżunia. – Tak po męsku, to nie wypada przecież…

– Daj mi święty spokój, nie wybieram się na spacer po miejskiej ulicy – odparła Krysia lubiąca się, owszem, stroić, ale posiadająca również zmysł praktyczny. – Zzuwaj te pantofelki i dobierz sobie jakieś buty Staśka. Szybciej, bo nigdy nie wyjdziemy z domu.

– Krysia, a my gdzie teraz? – spytała Elżunia, gdy już razem z siostrą maszerowały Carskim Traktem1 w kierunku Fortu Centralnego, jak było zaplanowane.

– Nieważne, ciesz się wolnością – odpowiedziała starsza siostra, bo nagle z okrutną świadomością dotarł do niej fakt, że będzie musiała stawić czoła umizgom Jana Pluty, kłótni z rodzicami i to nie jednej! Zapytają, jak sobie wyobraża swoje życie, przecież nie będzie siedzieć z nimi do śmierci. Powołaniem kobiety jest zamążpójście, taka jest wola boska. I gdzie znajdzie lepszego kandydata niż pan Pluta? – Aj… w zasadzie racja, ale ja go tak nie chcę, tak strasznie nie chcę! – szeptała do siebie zrozpaczona.

– Uszanowanie panienkom! Halo! Powitać, jak mówi się u was! Czy ta chusteczka to którejś z panienek? – usłyszała nagle i musiała się odwrócić.

– Dzień dobry – powiedziała niepewnie, widząc przed sobą blondyna średniego wzrostu odzianego w lekki garnitur z szarej wełenki, a może to był inny materiał? Dość, że mężczyzna prezentował się elegancko i wcale nie pasował do nadbiebrzańskich dróg, łąk, nie wspominając o pobliskich bagnach.

– To moja chusteczka – wyrwała się Elżunia. – Niechcący ją upuściłam, bardzo panu dziękuję – zakończyła, starając się nie widzieć lekko drwiącej miny nieznajomego.

Z pewnością przypuszczał, iż dziewczyna w ten sposób chciała zawrzeć znajomość. Ale że nie dziwił go młody wiek Elżuni? Co prawda, była już dość wysoka i nabierała kobiecych kształtów, upodabniając się do starszej siostry.

– Bardzo przepraszam, lecz my się nie znamy. Moja siostrzyczka nie upuściła rozmyślnie chusteczki, wiem to na pewno – rzekła stanowczo Krysia Sadowska, odzyskawszy rezon i wrodzoną pewność siebie.

– Jurij Antonow Mazan, lekarz wojskowy. Fort Centralny. Jeśli panie sobie życzą, to złożę oficjalną wizytę w rodzicielskim domu – odpowiedział równie stanowczo blondyn.

– Zapraszamy. Proszę zapytać o dwór Sadowskich niedaleko Goniądza – powiedziała dość impulsywnie Krysia, choć wiedziała, że rodzice będą kręcić nosem na takiego gościa.

Zadawać się z Rosjaninem? Zaborca, okupant… toż to wstyd i obraza boska. A kiedy dowiedzą się sąsiedzi i ksiądz proboszcz… Krysia zastanowiła się, dochodząc szybko do wniosku, że w razie czego powie się wszystkim o braku wyboru. Rosyjski oficer i lekarz po prostu zażyczył sobie wpaść z wizytą, a kto silniejszemu zabroni?

– Będę zaszczycony – rzekł Jurij Antonow Mazan, przenosząc spojrzenie z Elżuni na jej starszą siostrę. Przyjrzawszy się uważnie warkoczom Krysi, jej dużym oczom oraz rosłej postaci, niemal cmoknął z ukontentowania. Panna Sadowska nie była głupia, aby nie wiedzieć, że wpadła mu w oko. Z wzajemnością zresztą. Ten szczupły, zadbany i pachnący dobrą wodą kolońską Rosjanin miał na sobie doskonale skrojone ubranie, zatem absolutnie w niczym nie przypominał okolicznych mężczyzn, wywodzących się głównie ze szlachty zaściankowej, ale sposobem bycia oraz powierzchownością podobnych do chłopstwa. Krysia wspomniała z odrazą ich rubaszne żarty i przekleństwa, którymi szafowali na prawo i lewo w przekonaniu, iż płeć piękna ich nie słyszy, a gdyby nawet – to nic nie rozumie. Miejscowi nie dbali też specjalnie o siebie. Rzadko zmieniali odzież wierzchnią i spodnią, rzadko się myli, a ich zęby… Krysia się wzdrygnęła na przypomnienie swojego podstarzałego adoratora, Jana Pluty. Rosyjski lekarz miał wspaniałe równe uzębienie, którym co chwila błyskał w uśmiechu. Ona, na szczęście, mogła pochwalić się podobnym.

– To do widzenia, bo my właśnie na spacer – rzekła wreszcie.

– Ja również, ale nie mogę panienkom towarzyszyć, konia tam uwiązałem – odparł pan Mazan, obracając się w kierunku płotu. Krysia zauważyła, że grzbiet wierzchowca gniadej maści lśnił tak, że można było się w nim przejrzeć, a sam koń liczył sobie najwyżej trzy lata. Westchnęła, wspominając dwie smętne chabety w domu, zdatne najwyżej do robót polowych, choć owszem, ojciec zaprzęgał je czasem do wozu, by udać się na targ w miasteczku.

– Piękny… – pochwaliła z nutą zazdrości w głosie.

– No, w rzeczy samej, zgadzam się z panną Sadowską. Chociaż konie powoli stają się przeżytkiem, przyszłość to samochody – odpowiedział Jurij Mazan. – Od niedawna sam jeżdżę autem i nie ma porównania. Szybkość, pęd…

– Tylko nie na wsi – powiedziała kwaśno Krysia, gdyż miała wrażenie, że słyszy bajkę o żelaznym wilku i poczuła się bardzo malutka oraz bardzo biedna. Doświadczyła uczuć, których nie cierpiała. Nie dość, że rozmawiała z przedstawicielem znienawidzonego narodu, ten jeszcze wywyższał się i puszył.

– Proszę sobie nie myśleć, że ja taki… moi przodkowie byli Polakami – odezwał się oficer i lekarz w jednej osobie.

– To pan… czemu pan?

– Brali udział w powstaniu, więc całą rodzinę zesłali na Sybir, dziadek ożenił się z Rosjanką, ich syn też z Rosjanką i tak poszło. Polityka polityką, a ludzie ludźmi. Rosjanie jako tacy nie są wrogami polskiego narodu – rozgadał się Mazan, a Krysia rzekła w duchu, że on ma rację, lecz niechby tylko ktoś spróbował utrzymywać towarzyskie stosunki z Rosjanami, to marny jego los. Zabić by go nie zabili, lecz sąsiedzi przestaliby zapraszać do siebie takiego śmiałka i odszczepieńca, w kościele by się od niego odsuwali, no i nie mógłby liczyć na żadną pomoc, gdyby na przykład spaliła mu się obora, kury przestały się nieść lub nie mógł podołać żniwom.

– Zapraszam do nas przy okazji – powtórzyła tym razem z mniejszym przekonaniem. – Ja jestem Krystyna Sadowska, a to moja młodsza siostra, Elżbieta.

– Nie omieszkam… Było mi bardzo miło, je suis enchantée. Teraz proszę wybaczyć, muszę wracać do fortu – Jurij Mazan dosiadł konia i już go nie było.

– Chodź, Elżunia. Miałyśmy iść na spacer, to już, póki jeszcze widno – Krysia pociągnęła siostrę za rękaw.

– Zaprosiłaś go, Krysia? Powiedziałaś, żeby nas odwiedził? – Elżbieta nie mogła ochłonąć po tym, co usłyszała.

– Uważam, że tak wypadało. Nie musi skorzystać z zaproszenia – odpowiedziała oschle Krystyna, aby zniechęcić smarkulę do dalszych pytań. Miałaby się tłumaczyć przed tym dzieciakiem? Jeszcze tego by brakowało!

Poszły zatem w kierunku Goniądza, a właściwie powlokły się w kierunku bagien, gdzie na wąskich ścieżkach Krysia, ciągnąc siostrę za rękę, rozmyślała, co powinna uczynić i czy w ogóle musi działać? Czasem najlepiej zostawić sprawy ich własnemu biegowi, choć oczywiście byłoby wspaniale, gdyby jednak pan Mazan ich odwiedził, gdyby poznali się bliżej… dziewczyna czuła, że to jest właśnie mężczyzna przeznaczony jej od losu. Odpowiedni mąż dla panny Sadowskiej.

RENATA

No dobrze, Jurij Mazan od pierwszego wejrzenia skradł serce Krysi. Panna ma charakter, zatem uczyni wszystko, by dopiąć swego. Rodzice to w sumie małe piwo, ważniejsza jest reakcja otoczenia. W czasach przed pierwszą wojną światową ludzie, owszem, zwracali uwagę na status majątkowy, ale człowiek, który z własnej, nieprzymuszonej woli wchodził w prywatne konszachty z Rosjaninem, o związkach rodzinnych nie wspominając, miał z definicji przechlapane. Nieważne, że taki ktoś mógł być bogaty jak sam król Midas. Liczyły się duma i honor uciśnionego narodu – rozmyślała Renata, kombinując, jak ma przebiegać ten wątek o miłości, i czy warto w ogóle o tym pisać, bo czego jak czego, ale romantycznych historii w literaturze nie brakowało. – Zwłaszcza tam – podsumowała Renia, a ponieważ usłyszała dźwięk telefonu oznajmiający nadejście nowej wiadomości, postanowiła odpowiedzieć na nią już z komputera i zalogowała się na Facebooku.

Dziś tylko jedno zaproszenie do znajomych, zaraz… Jak cię mogę, to Bolesław Pluta – pomyślała, czując jednocześnie, że objawiło się właśnie jej osobiste przeznaczenie i po wielu latach spotkała nareszcie tego właściwego mężczyznę.

Bolek Pluta migał jej a to tu, a to tam na Facebooku; Renata przede wszystkim kojarzyła zdjęcia jego autorstwa zamieszczane codziennie w otwartej grupie „Bajeczne Podlasie”. Od początku była pod wrażeniem tych przepięknych miejsc prezentowanych ze swadą, urokiem i wielkim sentymentem, zżymając się niekiedy na cukierkowość fotografii. Photoshop lub podobny program niech będzie, owszem, zdjęcia trzeba nieco przypudrować, ale bez przesady. Kobieta z toną makijażu wygląda tak samo nienaturalnie jak mocno pomarańczowe zachody słońca Bolka Pluty.

Co prawda, wielu członków grupy postępuje podobnie i mamy efekt jelenia na rykowisku – myślała Renia. – Należy jednak docenić ich pasję i starania, a samemu Podlasiu nie można odmówić urody, no i ten Bug w Serpelicach, Siemiatycze, Drohiczyn i skansen w Ciechanowcu… – rozmarzyła się melancholijnie autorka poczytnych książek, wspominając wakacyjne pobyty w tych miejscach. Pierwszy raz byłyśmy z Anastazją, a teraz… kilka dni w sierpniu z koleżanką alkoholiczką, która z podziwu dla pięknych krajobrazów przez ten czas zachowała trzeźwość. Teraz nigdy już nie pojadę na Podlasie, za dużo wspomnień.

Renata przypomniała sobie, jak zmarła przed trzema laty córka zachwycała się pięknem łąk i lasów, przydrożnych kapliczek i cerkwi. Jak pochłaniała serwowane w pensjonacie jedzenie, chwaląc, że jest nie tylko z nazwy, lecz i w smaku domowe. – Jest nawet trochę lepsze niż babci – stwierdziła raz z miną winowajcy. Nastka ponad życie kochała babcię Rysię, składając przy każdej okazji hołd jej najlepszej na świecie i w obu Amerykach kuchni. Te jej zabawne i celne powiedzonka… Już jej córka koneserka znała się na jedzeniu, więc skoro chwaliła tamtejsze, a zwłaszcza pyszne zupy, to coś jest na rzeczy.

Raz wróciłyśmy z całodziennej wycieczki i zażyczyłyśmy sobie jajecznicę na kolację. Kelnerka przyniosła porcję i wtedy Anastazja rzuciła: „pozwolisz mamo, że ja zjem pierwsza”. Czekałyśmy dość długo, aż w końcu zapytałam, co z moją porcją. Zakłopotana kelnerka wyjaśniła, że to, co właśnie kończy jeść Nastka, było daniem przeznaczonym dla dwóch osób. Anastazja zrobiła skruszoną minę, a po chwili wybuchnęłyśmy gromkim śmiechem. Nastka zakochała się w nadbużańskich okolicach na równi ze mną i obie planowałyśmy, że spędzimy tam kolejny urlop, ale jej nie było to pisane…

Renia otarła oczy, próbując stawić czoła faktowi, że oto właśnie otrzymała i przyjęła zaproszenie od mieszkańca tej zaczarowanej krainy, będącej w jej pojęciu czymś na kształt Arkadii. Jarać się nie ma sensu, najmniejszego. Codziennie przynajmniej jedna osoba zapraszała ją do grona znajomych, w końcu była dość znana i rozpoznawalna. Niektórzy pisali z rozbrajającą wręcz szczerością, że w grę wchodzi właśnie jej popularność, gdyż bardzo im pochlebia towarzystwo kogoś sławnego, choćby tylko wirtualne. Renata miała zrozumienie dla cudzych słabostek, bo sama również nie była od nich wolna. Kiedyś teściowa Anastazji, Angielka z dziada pradziada, poprosiła ją o przysłanie książek z dedykacją, bo choć nie zna ani słowa po polsku, to chciałaby postawić je na półce w salonie, aby móc pochwalić się przyjaciółkom obecnością prawdziwej pisarki w rodzinie. Renata przychyliła się do jej prośby, myśląc w duchu, że będąc na miejscu Carrie postąpiłaby identycznie.

Właściwy mężczyzna, też coś. Mam po prostu słabszy dzień, a że facet mieszka na Podlasiu… wszak już Wokulskiemu pomyliła się miłość z aspiracjami. Trzeba wziąć to pod uwagę i nie popełnić podobnego błędu, myląc dwa systemy walutowe – myślała z przekąsem, pisząc jednak na tablicy Bolesława Pluty podziękowanie za zaproszenie do grona znajomych.

„Dziękuję za przyjęcie zaproszenia” – przeczytała u siebie dwie godziny później i znowu zadrżała wewnętrznie, a w dołku ją ścisnęło. Córka zawsze powtarzała, że takie objawy świadczą albo o niezaspokojonym głodzie, albo o podnieceniu. W pierwszym przypadku radziła spacer do kuchni w celu usmażenia i zjedzenia naleśników. Ewentualnie mogą być porządne kanapki, dodawała. Co zrobić z podnieceniem tego już nie mówiła, spoglądając tylko na matkę z szelmowskim uśmieszkiem.

Wiem, wiem, znam jej myśli, ale nie miała racji. Z własnego wyboru dawno dałam sobie z tym spokój. Sprawy męsko-damskie są jak supermarket, czyli przereklamowane. A bycie Królową Śniegu to same zalety, może nie? Przez tyle lat nikogo nie potrzebowałam i to się nie zmieni – punktowała w myślach Renata, patrząc z miłym zaskoczeniem, jak Bolek Pluta lajkuje zamieszczone na jej profilu zdjęcia. – No weź, kobieto, przestań, dużo ludzi ci lajkuje, cieszysz się popularnością, jesteś lubiana i to wystarczy. Wyluzuj, wiesz dobrze, że już nic nie będzie takie samo jak przed śmiercią Anastazji.

– Mieszkasz w pięknej okolicy, uwielbiam Podlasie. Byłam tam parę razy – napisała następnego dnia na czacie.

– A gdzie konkretnie? – spytał szybko Bolek.

– Serpelice nad Bugiem, no i okolice, wiesz. Drohiczyn, Siemiatycze. Grabarka i Mielnik. Korczew, leśne drogi. Poczułam, że tu jest moje miejsce na ziemi – rozgadała się, dopisując na końcu, że właścicielka pensjonatu dziwiła się częstym wyjazdom do Siemiatycz, bo „przecież tam nic nie ma”. – A jednak… ja inaczej odbieram to miasto. Ma jakiś taki melancholijny, prowincjonalny urok w dobrym tego słowa znaczeniu. No i najlepsze lody są właśnie w Siemiatyczach.

– Lubisz lody?

– Uwielbiam, ale jestem koneserem i nie rzucam się na każde. Lubię tylko śmietankowe, ręcznie robione, gałkowe. Domowe, żadne tam Algidy czy Zielone Budki. W Siemiatyczach są takie, w niepozornej budce obok dworca PKS. A co, byłeś tam?

– Kilka razy. Znam zresztą całe Podlasie, lecz tej budki jakoś nie kojarzę – odpisał Bolek. – Bardzo sympatycznie się z tobą rozmawia, jesteś miła i komunikatywna. Chcesz zobaczyć zdjęcia z mojego prywatnego archiwum? – Renata ujrzała dorodnego łosia, polną drogę i zachód słońca nad bagnami.

– Piękne. Ty, zdaje się, mieszkasz na północ od Białegostoku? Dlaczego zaprosiłeś mnie do znajomych?

– Mieszkam w Skumpowcu. Lajkowałaś moje zdjęcia w podlaskiej grupie, to sobie pomyślałem, że może zechcesz obejrzeć również te, które wrzucam na profil. I wiesz, czytałem wywiady z tobą, jesteś dość znana…

– Które? – mile połechtana Renata wpadła rozmówcy w słowo.

– No, te na blogu „Górowianka”. Jesteś bardzo niezależną, niekonwencjonalną kobietą – odpisał Bolek. – Nie gniewaj się, ale zanim cię zaprosiłem, sprawdziłem, co piszą w Google, sama rozumiesz, w dzisiejszych czasach nigdy dość ostrożności. Chciałem wiedzieć, czy jesteś osobą, za którą się podajesz.

– Ja… ja zrobiłam to samo – odparła szczerze Renia.

Jakoś niemile dotknęło ją śledztwo Bolka. Cóż, dobrze, gdy Kali ukraść komuś krowę, a źle, kiedy ukradną krowę Kalemu, zacytowała w duchu, tłumacząc sobie, iż obecna epoka jest co najmniej dziwna, nieprzewidywalna i dość niebezpieczna, zatem nie od rzeczy jest korzystać z wiedzy, jaką daje Internet. Sama robiła to bezustannie, sprawdzając nie tylko ludzkie życiorysy, lecz trasy dojazdowe w różne miejsca, asortyment wybranych sklepów i Allegro, ceny biletów na imprezy, objawy wielu chorób oraz sposoby ich leczenia. Znalazłoby się tego jeszcze więcej, a zawieranie znajomości przez Internet w sumie nie różniło się niczym od poznawania ludzi na przysłowiowych imieninach u cioci. Życie zawsze weryfikowało jedne i drugie.

Dlaczego jednak poczułam ten dziwny dreszcz, to uczucie, że otrzymałam znak od losu i muszę jedynie dopilnować, by spełniło się moje przeznaczenie? To nie może być przypadek – dumała Renata myśląca na co dzień trzeźwo oraz niemająca złudzeń do ludzkiej natury. – Tu jest coś innego, ponieważ Bolesław jest inny, a jego zdjęcia dowodzą posiadania artystycznej duszy podobnej do mojej. Z drugiej strony facet, który mieszka wśród bagien i lasów, musi być z definicji za pan brat z rzeczywistością, ogarnięty i tak dalej. Na pewno nie jest typem romantycznego poety bujającego w obłokach, zatem wiele nas łączy Tylko z pewnością jest żonaty, mężczyźni w tym wieku przeważnie są. Z trzeciej strony, gdyby był kawalerem, dowiódłby tym nieudacznictwa i oderwania od życia. A już tragedia, jeśli w dodatku mieszka z mamusią, przecież takowe egzemplarze istnieją na świecie, nawet jakby ich ostatnio więcej. Może rozwiedziony, co z kolei… Nie, bez sensu, muszę się dowiedzieć czegoś konkretnego – dywagowała w myślach Renia.

– Mieszkasz zapewne we własnym domu? Bo chyba nie ma innych możliwości w twojej okolicy? – zagadnęła go podczas następnej rozmowy.

– Mieszkam w bloku, który należał kiedyś do wojska. Kilka ich stoi obok siebie, więc gdy wystawili te zasoby na sprzedaż, kupiłem mieszkanie, zobacz.

Oczom Renaty ukazywały się kolejne zdjęcia świeżo odmalowanego przestronnego lokalu.

– Trzy pokoje, łazienka, toaleta, balkon i sześćdziesiąt pięć metrów kwadratowych – dopisał Bolesław Pluta.

– Jakoś tu pusto – napisała w odpowiedzi, i natychmiast przyszło wyjaśnienie, że tak, pusto, gdyż Bolek mieszka sam.

– Całe mieszkanie wyremontowałem po kosztach, ale elegancko. Wiesz, znajome hurtownie i tak dalej. Wystrój był z epoki Gierka, no, dosłownie. Rozwiodłem się niedawno, wiesz…

– To trochę nietypowe w twoim wieku – rzekła szczerze Renia, mitygując się, gdyż sama najbardziej na świecie nie znosiła, kiedy liczono jej lata.

– Singielkę napisałaś, czytałem na razie opis, ale po książkę też sięgnę. Tak sobie myślę, że niezależność, pieniądze… a właśnie, pieniądze często przewracają kobietom w głowach. Kiedy moja była żona dostała emeryturę, powiedziała, że nie jestem jej do niczego potrzebny i mam się wynosić – rozgadał się Bolek, natomiast Renata usłyszawszy wiadomość o stanie cywilnym znajomego, pomyślała, iż prawda zawsze leży pośrodku i nie ma tak, że jedna strona jest totalnie zła, a druga wyłącznie dobra.

Trzeba go wybadać na tę okoliczność, lecz najważniejsze, że pole wolne, choć wszystko razem jednak niezwykłe. Właśnie on, właśnie czuję, co czuję. Na tym całym Facebooku, który ma ponad dwa miliardy użytkowników, my oboje się odnaleźliśmy. To nie może być tylko przypadek, choć nie wiadomo, co będzie dalej.

– No, ale jak to? Kobiety przeważnie nie chcą żyć same, zwłaszcza, gdy ich pierwsza młodość minęła i z definicji mają mniejsze pole manewru.

– Moja nie chciała o niczym słyszeć. Kazała mi się spakować i won. A przedtem…

– Macie dzieci? – przerwała Renia.

– Mamy, syna, stoi po stronie matki, teraz ona chyba żałuje, że wciągnęła go w nasze sprawy, ale pewnych rzeczy się nie cofnie i wiesz…

– Spróbuj może z nim porozmawiać, bo dobre kontakty z dziećmi są nie do przecenienia.

– Próbuję, myślisz, że nie? Codziennie tam jeżdżę po pracy, oczywiście do Wojtka, inaczej moja noga by nie postała w tym domu – pisał na czacie, a Renata od razu zapamiętywała każde słowo.

– Jakoś tak zawzięcie opowiadasz – wtrąciła się.

– A można inaczej? Czy ty zdajesz sobie sprawę, co ja przeżyłem? Ona powiedziała, że mnie wykończy, musiałem nawet spać w samochodzie, zupełnie jak pies – relacjonował Bolek, lecz Renata owszem, była przejęta, myśląc jednak, że psy nie nocują w samochodach i że rozgoryczenie Bolka skutkuje popadaniem w przesadę, może facet nawet ubarwia nieco fakty. Ale jest wolny i to podstawa; musi minąć trochę czasu, by się uspokoił, poukładał sobie wszystko, wtedy będzie gotowy… do czego?

No, do normalnego życia, choć skoro już zawarł ze mną znajomość i tak się zwierza, to sprawa jest na dobrej drodze – podsumowała w myślach. – To nie jest przypadek, że się poznaliśmy – powtarzała jak mantrę.

– Wiesz? Tak sobie myślę, że nasza znajomość nie nastąpiła przypadkiem, od pierwszego słowa świetnie się rozumiemy – napisał w tym momencie Bolek, więc Renia zachwyciła się jego przenikliwością. Doprawdy, czyta w jej myślach, skonstatowała w duchu, ale już tego nie napisała.

– Twoje zdjęcia są piękne – wstukała zamiast tego.

– Oj tam, skromny amator ze mnie – krygował się mężczyzna, ale rozmówczyni wyczuła jego zadowolenie, mimo iż dzieliło ich ponad trzysta kilometrów.

– Nie, artysta. Widziałam, co wstawiasz na „Bajecznym Podlasiu”…

– Tak, lajkowałaś mi dużo, to, pamiętasz, pomyślałem, że zaproszę cię do znajomych, może i na moim profilu coś ci się spodoba. Już mówiłem. Fajnie się z tobą rozmawia, bo jesteś przystępna i jednocześnie oryginalna. Nie boisz się wyzwań, a to dużo. Słuchaj, muszę lecieć, pogadamy jutro, co?

– Naturalnie – odpisała Renia, po czym w miłym, pełnym nadziei nastroju wróciła do pisania.

Mina jej jednak zrzedła, bo Bolesław przez dwa następne dni nie zjawił się na Facebooku.

Jasne, ludzie nie traktują poważnie internetowych znajomości, dla wielu to jakieś wirtualne byty, pionki w grze i tak dalej – myślała z irytacją, która jednak minęła, kiedy po weekendzie sam ją zagadnął, informując o niespodziewanej wizycie siostrzeńców.

– Dzieci mojej przyrodniej siostry, wiesz. Mieszkają pięćdziesiąt kilometry ode mnie, rozbrykane takie, ale ja to lubię, wiesz…

– O, masz rodzeństwo? Ach, jeszcze trzech braci, też przyrodni? W jakich jesteście stosunkach?

– Super! Świetnie się dogadujemy. Miałem dużo szczęścia w życiu i tak sobie myślę, czy mnie kiedyś opuści? Matka mnie młodo urodziła, coś się nie kleiło między nią a moim ojcem i tego… – zacukał się Bolek. – No i miałem być oddany. Do domu dziecka. Ale dowiedziała się o tym ciotka i powiedziała: mowy nie ma! Żadnego oddawania, ja przygarnę małego. Wychowywała mnie parę lat, później wróciłem do matki. Nie miałem pojęcia, czemu ciotka tak serdecznie mnie traktuje, bo dopiero ze cztery lata temu mi powiedziała, jak było. Szok, co nie?

– Rozmawiałeś o tym z mamą? Pytałeś?

– Nie, dałem spokój. Niczego by to nie zmieniło, a po co jakieś zadrażnienia? Pewnie ciężko jej było, smarkuli jednej – odparł Bolesław i Renata natychmiast pomyślała, że facet przeszedł swoje, jest teraz człowiekiem naprawdę dojrzałym.

Najłatwiejszego charakteru zapewne nie ma, ale zważywszy okoliczności… niemniej jest szczery i uczciwy – podsumowała, patrząc ze zdziwieniem, jak na jej czat wpada jedno i to samo zdanie: „Po co jakieś zadrażnienia?”

– Przepraszam – napisał za kilka minut Bolek – Internet mi się tnie, tu w lasach są problemy z zasięgiem.

A „problemy z zasięgiem” powtórzyły się ze dwadzieścia razy i Bolek zniknął. Renia impulsywnie napisała swój numer telefonu, kliknęła „wyślij”.

Niech się dzieje, co chce, w końcu nic nie ryzykuję, a kto wie… – myślała.

Następnego dnia około dziewiętnastej odebrała telefon, nie dziwiąc się wcale, że mówi Bolek i że ma bardzo miły, zdecydowany głos.

– Pisanie to wiesz, lepiej normalnie pogadać, dlatego pomyślałem, że zadzwonię – powiedział, przeciągając wyrazy w charakterystyczny sposób, co, jak sobie przypomniała Renia, nazywano „śledzikowaniem”. Podobnie mówiła przyjaciółka jej Nastki, dziewczyna z Suwałk. – Tak chciałem cię usłyszeć, Renato, przekonać się, jak brzmisz, i jest jak myślałem, wspaniale.

– Ty też – odparła Renia, czując dreszcze przebiegające po całym ciele. – Kiedy ja miałam coś podobnego? Jeśli nawet, było to dawno i nieprawda, poza tym nigdy w życiu żaden męski głos nie wywarł na mnie wrażenia. Ktoś coś mówił? No to mówił i tyle.

– Reniu, nie znasz całego Podlasia – rzekł nieco pytającym tonem Bolek.

– Pragnę je poznać, a najbardziej…

– …co byś chciała zobaczyć?

– Nie wiem. Nie robiłam konkretnych planów. Miejsca, których jeszcze nie znam. Bug kocham, a…

– Nie znasz Biebrzy. To najcudowniejsza rzeka na świecie. Nie zrozum mnie źle, ja też kocham Bug, ale okolice Biebrzy są dzikie, są nieokiełznane, a ja bym jeszcze… jeszcze byś zobaczyła łosie. I zaprowadziłbym cię na Carską Drogę.

– Carska Droga? Tak się nazywa?

– Albo Carski Trakt. Zbudowano go w dziewiętnastym wieku, żeby połączyć wojskowe twierdze, w tym Osowiec. Ty naprawdę nic o tym nie wiesz? To ci opowiem w skrócie – Bolesław rozpoczął wykład na temat nie tylko Carskiej Drogi, lecz także okolicznych warowni, nadmieniając przy tym o wpływie, jaki miało ich istnienie na życie ludzi.

Renata usłyszała, że w okresie wznoszenia twierdzy mieszkańcy pobliskich wsi żyli jak pączki w maśle. Pracując na budowie, otrzymywali sowite wynagrodzenie, a w późniejszym okresie wielu z nich zatrudniano w samej twierdzy. Całe wsie miały doskonałą opiekę medyczną rosyjskiego lekarza – oficera. Sąsiedztwo Rosjan oraz wspólna praca przenosiły się nieraz na grunt towarzyski, jeśli można to tak określić. Zdarzały się mieszane małżeństwa, bo kochające serca nie znają granic.

– No, ale jak to? Przecież kontakty z zaborcami, z wrogami Polski nie były dobrze widziane. Takich ludzi uznawano za zdrajców, spotykał ich ostracyzm, wiem już ze szkoły! – przerwała Renia.

– Tutaj też, lecz jakby mniej. To było pogranicze, bo przecież niedaleko był również zabór pruski. W takich warunkach rządzą inne prawa. Musieli razem żyć, pomagać sobie, aby po prostu przetrwać. Kiedyś ci więcej opowiem. To kiedy byś chciała przyjechać?

– Ja… jeszcze nie myślałam, może bliżej wiosny?

– Do tego czasu skończysz pisać swoją książkę. Pora będzie odpowiednia na spacery i zwiedzanie. Ustalamy, że pod koniec kwietnia, okay? – rzekł stanowczo Bolek, a Renię znowu przeszedł dreszcz i poczuła, że musi się podporządkować, co sprawiło jej niebotyczną radość.

PANNA KRYSIA SADOWSKA

– Zdaje się, że dziś nas ktoś odwiedzi – powiedziała do matki niby od niechcenia Krysia, wycierając pilnie naczynia.

– Kurze wytarłaś? Doprawdy nie wiem, o co chodzi. Człowiek mieszka na wsi, powietrze niby czyste, a…

– …mówiono, że z budowy, ale fort już dawno zmodernizowany, więc idzie o coś innego – córka wpadła jej w słowa.

– Gdzie tam! Od kiedy wojsko nastało, to ciągle jakieś roboty, stukania. Nie tylko kurz, ale hałas, licho wie, co tam wyczyniają, lecz dla nas źle się skończy. Przecież niektórzy nawet nie końmi jeżdżą, tylko tymi, jak im tam?

– Automobilami – odpowiedziała słodko Krysia. – To postęp, świat się zmienia, można szybciej podróżować i w ogóle…

– Zanim się zmieni, miejscowych szlag trafi. Co nam zresztą po automobilach? – pani Sadowska była w nader pesymistycznym nastroju. – Zaraz, mówiłaś, że pan Jan Pluta przychodzi z wizytą? Twój narzeczony? Wobec tego…

– Póki co nie narzeczony i nie jego miałam na myśli. Przyjdzie… przyjdzie Jurij Antonow Mazan, lekarz z Fortu Pierwszego – Krysia wyzywająco popatrzyła matce w oczy.

– Coś ty narobiła? Skąd on o nas wie? Bez twojej zachęty nie wpadłby na taki pomysł. Ojciec go wyrzuci na zbity pysk, a ciebie spierze na kwaśne jabłko. Bratać się z Rosjaninem?

– Mamuś, on z pochodzenia Polak jest. Jego przodkowie walczyli w powstaniu, zesłali ich na Sybir i…

– I zamiast stać na straży polskiego imienia, to się zruszczyli, rodziny założyli z miejscowymi, prawosławie wyznają – wyliczała posępnie pani Sadowska, nasłuchując kroków męża.

– Nie wiadomo, jakie względy nimi powodowały. A skoro ich potomek wraca do korzeni, do dziedzictwa…

– Wyczytałaś to w jakiejś książce? Dziedzictwo, też coś! Twoje piękne oczy go skusiły i szuka teraz łatwej zdobyczy. Niedoczekanie, polskiej szlachcianki mu się zachciało!

– Mamo, nic o tym nie wiem, lecz jak zapuka… toż wstyd i obraza boska nie ugościć.

– Wstyd będzie przed sąsiadami, o ojcu już mówiłam. Co my tu mamy? Resztki wędlin i ciasta z ubiegłego tygodnia.

– To co, przyjmiemy go? – Krysia oblizywała się w duchu z radości, że oto wszystko poszło po jej myśli.

– A jest inne wyjście? Nie będzie jakiś Rosjanin opowiadał, że Polacy są gbury i światowe zwyczaje im obce. To ci tylko powiem, Kryśka, że masz siedzieć cicho, gadać wtedy, jak o coś zapytają. Masz być miła dla niego, ale niech widzi, że dumę posiadasz.

– To lekarz. Ojca bez przerwy rwie coś w boku, możemy poradzić się pana Mazana – Krysia skierowała rozmowę na praktyczne tory.

– Nie wypada… obcy człowiek, a my od razu z potrzebą – mówiła matka, ale jakiś błysk w jej oczach wskazywał, że spodobało jej się myślenie córki.

– Wyczuje się sytuację i zobaczymy. Dobrze będzie, mama się sama przekona – panna Sadowska patrzyła bez zdziwienia, jak matka przegląda się w lustrze, poprawia włosy i jęczy, że nie ma w co się ubrać, nie pokaże się obcemu mężczyźnie w codziennej sukience i zapasce.

– Krysia, skoroś taka mądra, to nakryj do stołu, wyjmij konfitury ze spiżarki. Herbatę przygotuj, sama już jesteś gotowa? – skończyła z przekąsem, bo raptem dotarło do niej, że córka ma na sobie suknię wkładaną tylko w niedziele do kościoła, wyglansowane trzewiki i jej twarz wygląda jakoś… jakoś inaczej. – Elżunia niech ci pomoże, a ty co ze sobą zrobiłaś? – spytała, robiąc ręką ruch w kierunku buzi pieroworodnej, która natychmiast się uchyliła.

– Mam dobrą cerę, to wszystko – odparła zarumieniona Krysia. – No dobrze, brwi podkreśliłam specjalnym ołówkiem, dałam trochę pudru ryżowego. W Goniądzu jest taki sklepik, ale nie miałam pieniędzy, więc te rzeczy pożyczyłam od panny Marianny.

– Od tej latawicy, która nie przepuści żadnemu mężczyźnie? A skąd ty ją w ogóle znasz? – matka już prawie załamała ręce.

– Nie wiem, co to znaczy nie przepuścić żadnemu mężczyźnie, poza tym w Goniądzu wszyscy się znają – rzekła Krystyna, dodając jeszcze, że to źle wygląda, kiedy kobieta się zaniedbuje, wystawiając sobie tym fatalne świadectwo. A wszak przede wszystkim w oczach zaborców pogardzających brakiem dyscypliny i niechlujstwem.

– Brakiem charakteru przede wszystkim – niespodziewanie stanął na progu ojciec, dodając swoje trzy grosze.

Był odziany w sukienny garnitur, wypastowane buty, podobnie jak bracia Felek i Stasiek. Po chwili z bokówki służącej panienkom za sypialnię wyszła Elżunia w jasnej sukience i z takimiż kokardami w starannie zaplecionych włosach.

– Ja, gospodarz, miałbym nie wiedzieć, co się święci? Skoro ten człowiek uparł się, by przyjść, to musimy się godnie zaprezentować dla niego. Nie będzie byle kto gadał, że Sadowscy, Polacy z dziada pradziada nie znają się na grzeczności i dobrych obyczajach.

– Ale sąsiedzi… – powtarzała matka, lecz już aby tylko coś mówić.

– Jakby na nich wypadło, to myślisz, żeby odmówili? Żeby ich potem Ruscy sekowali? Kryśka, tylko nie bądź zbyt rozmowna i taka wiesz… wyrywna. Raz, że to jednak wróg, a dwa, że młodej pannie nie wypada i pan Jan Pluta mógłby się dowiedzieć, zrozumiano?

– Tatko to zawsze coś. Gdzieżbym śmiała – odpowiedziała potulnie córka, której dusza jednak wierzgała z rozpaczy. – Ten cały Jan Pluta się nie odczepi, a ojciec uparł się, bym za mąż poszła… no to pójdę – myślała, postanawiając zwrócić na siebie uwagę gościa. Wiedziała, że przychodzi do niej, tylko to jeszcze mało. – Może… może… tu trzeba coś więcej – dumała, nie ubierając tego w słowa nawet we własnej głowie.

Wysłuchała jeszcze napomnień matki, aby obie z Elżunią zachowywały się godnie i skromnie i żeby obie wreszcie zajęły się poczęstunkiem. I żeby nie mówiła o pieczeniu ciasta dla tego Rosjanina.

– Raz, że nieprawda, a gdyby nawet, to nie musisz mu się podobać. Panu Janowi będziesz gotować i piec!

Krysia miała wrażenie, że wrzucono ją w potrzask, nawet do pilnie strzeżonej komórki i teraz zamykają za nią drzwi na kilka zamków.

Niedoczekanie, nie dam się, w najgorszym wypadku ucieknę z domu, a może, może… coś musi się udać – podsumowała w myślach, idąc w kierunku samowara.

– Prosiemy, prosiemy! – krzyknęła radośnie matka, słysząc dźwięk otwieranych drzwi, a w tym momencie jej najstarsza córka ucięła tok niespokojnych myśli na temat przyszłego losu stwierdzeniem przed samą sobą, że przecież Jurij Mazan z pewnością jest zamożny, jeśli nie bogaty.

Taki wojskowy lekarz z fortu, zatrudniony, jakby nie patrzeć, przez samego cara, musi dostawać dobrą pensję. Nawet gdyby nie odziedziczył niczego po przodkach, stanem posiadania przewyższa tego szlachetkę Jana Plutę. To będzie doskonały argument dla rodziców, a że Rosjanin… mniejsza, miłość zawsze zwycięży. Klamka zapadnie, kiedy oboje uciekniemy, aby wziąć ślub, powiem zresztą, że przy mnie Jurij na powrót stanie się Polakiem. Tylko jeszcze musi chcieć się ożenić, lecz dlaczego nie? Jestem młoda, piękna i niewinna, bo te macanki w stodole przez parobków najętych na czas żniw nie liczą się przecież. Jemu czas założyć rodzinę, więc zrobię wszystko, by zrobił to jak najszybciej – zakończyła swoją tyradę w duchu Krysia, postanawiając za wszelką cenę spodobać się gościowi i to tak, żeby zupełnie stracił dla niej rozum. Bo licho wie, co mu chodzi po głowie, ale…

– Bardzo proszę przedstawić się rodzinie, a myśmy poznali się wcześniej, niech pan usiądzie – rzekła wdzięcznie do gościa, spuszczając wzrok, rzuciwszy mu jednak przedtem zalotne spojrzenie. Podniosła też odrobinę i niby niechcący sukienkę, by pan Jurij zobaczył jej kostki u nóg. Owszem, spojrzał na nie, ocierając się lekko o Krysię, która poczuła miłe dreszcze, będące jak amen w pacierzu zwiastunem miłości.

– Jakżebym mógł zapomnieć o pięknych siostrach Sadowskich – rzekł dwornie Jurij Antonow Mazan, rosyjski lekarz z Fortu Centralnego. – Konia uwiązałem u płotu, może tak być? – spytał gospodarza.

– Naleję herbaty, tu jest ciasto, czym chata bogata – plątała się Krysia nie mająca wprawy w podejmowaniu gości, o życiu towarzyskim już nie wspominając.

– Elżunia, siadaj obok siostry, a Felek i Stasiek za nimi – starsza pani Sadowska nie była w ciemię bita. Widziała, jak córce świecą się do gościa oczy, a on też nie był od tego, żeby nie skubnąć czegoś dla siebie.

Oby jej cnoty nie odebrał i szukaj potem wiatru w polu, toż stary by nam kości połamał, a Krysia zostałaby jeno drugą panną Marianną, co to każdy korzysta z jej wdzięków, tylko chętnych do żeniaczki nie ma – rozmyślała Krysina matka, zachęcając gościa do jedzenia i picia. Dopilnuję, by wstydu tu nie było, lecz wszystko skończyło się, jak Bóg przykazał. Tylko czy taki wykształcony i bogaty człowiek będzie chciał się żenić? Bałamuctwo mu w głowie, musi się wyszumieć, a drugiej połowy poszuka w Rosji, może i na samym dworze? Nic… trzeba robić swoje.

– Skromnie u nas, bo nikogo nie spodziewaliśmy się, a i przednówek mamy, ale wszystko ze szczerego serca – namawiała, wdychając wodę kolońską o niespotykanym zapachu.

Tak, wyperfumowany, wymyty, buty błyszczące, gdzie on do leczenia chorych, gdzie na naszej wsi… wielkopański kaprys – westchnęła w duchu.

– Chirurg jestem, choć na innych chorobach też się znam – Jurij Mazan czytał chyba w myślach.

– I co? Dużo masz pan pracy? – zapytał pan Sadowski.

– Jest doktor, to i pacjenci się znajdą – westchnął komicznie Rosjanin z polskimi przodkami w rodowodzie. – W forcie dbam o zdrowie naszego wojska. Każdy żołnierz przechodzi co jakiś czas badania kontrolne, czy zdatny do służby jest. Dochodzą najemni robotnicy, a że wszyscy mają rodziny w okolicznych wsiach, to sami, państwo, rozumiecie.

– Zaraz, pan leczysz obcych?

– Dla mnie nie ma obcy lub swój. Dla mnie jest chory albo zdrowy. Choć mądrzy powiadają, że nie ma ludzi całkiem zdrowych, są tylko niezbadani – Jurij Mazan pokazał w uśmiechu swoje piękne zęby, a Krysię przeszły ciarki.

– To może… w boku mnie rwie… zobaczysz pan?

– Tatusiu, też coś! Pan przyszedł do nas w gościnę, a wtedy się nie pracuje! – wyrwało się zirytowanej Krysi, na co rodzice odparli, że sama przecież mówiła, że można skorzystać, że prosić o pomoc medyczną to nie grzech.

– Panno Krystyno, lekarz jak Bóg: bez przerwy na posterunku. Jakby się pani czuła, gdyby szanowny ojciec pani ciężko zachorował, a tymczasem my sobie rozmawiamy? Spokojnie, dojdziemy do wszystkiego – powiedział Jurij Mazan i mrugnął do Krysi.

Przycichła, żałując swego wybuchu, gdyż była świadoma konsekwencji. Matka będzie urągać, dobrze, jeśli nie wymierzy kilku siarczystych policzków. Ojciec zechce jej wygarbować skórę.

Co to, to nie! Nie pozwolę, tu za mąż pchają, a tu traktują jak dzieciaka – postanowiła dziewczyna.

– Proszę położyć się na kanapie i pokazać, gdzie najbardziej boli. A w jakich okolicznościach, może pan sobie przypomnieć? – wypytywał medyk, wysłuchując odpowiedzi ojca.

Ten spoglądał koso na rodzinę nastawiającą ciekawie uszu, bo oto nastąpiły pytania o częstość oddawania moczu i jego kolor, o wypróżnienia. Pan Sadowski pokraśniał, spojrzał wymownie na bliskich, na badającego, znowu na bliskich, po czym rzekł wyniośle, że o takich sprawach on nie jest zwyczajny rozmawiać.

– Lekarza nie trzeba się wstydzić – rzekł Jurij Mazan, nie okazując zdumienia.

Podczas pobytu w forcie nawykł już do podobnych reakcji miejscowych oraz do ich wiary w przedziwne zabobony jak ten na przykład, że ktoś chorzeje z powodu złego spojrzenia zawistnego sąsiada, a jeśli na czyjejś głowie pojawi się kołtun, to absolutnie nie wolno go obcinać. Żyjący na Podlasiu ludzie korzystali również z pomocy znachorów i tak zwanych szeptuch, mających na koncie sporo sukcesów. To ostatnie akurat go nie dziwiło, bo wiedział, na jakich podstawach się opiera. Szeptunkami zostawały starsze, pobożne i szczerze dobre niewiasty, z serca pragnące pomóc bliźnim, którzy całkowicie wierzyli w moc modlitw i działań uzdrowicielek. Autosugestia jak nic, lecz każdy sposób jest dobry, by wrócić do zdrowia, pomyślał nie po raz pierwszy Mazan, przypominając sobie pewną wizytę u znanej szeptuchy, do której przyjechała matka z córką, piętnastoletnim podlotkiem, niemową. Ściślej mówiąc, panienka mówiła jak wszyscy ludzie do siódmego roku życia, a później zamilkła i ani prośby, ani groźby nie pomagały. Ojciec z matką szukali ratunku u doktorów w Białymstoku, Gdańsku i nawet w Warszawie. Chcieli już jechać do Moskwy, ale ktoś im zasugerował, aby zawieźli dziewczynę właśnie do najstarszej w okolicy szeptuchy. Posłuchali, bo cóż mieli do stracenia? Jurij pamiętał każdy szczegół tego, co się wówczas wydarzyło w starej chałupie, nie przypominającej bodaj najskromniejszego medycznego gabinetu. Leciwa kobieta wysłuchała uważnie rodziców, westchnęła i poczęła się modlić, a oni z nią, przekonani, iż los córki został przesądzony. Zostanie starą panną, bo nikt nie zechce ożenić się z niemotą. Może przygarnie ją któreś z rodzeństwa, a oni dadzą jej posag, jakby wychodziła za mąż. I nikt nie wypomni dziecku, że siedzi na łaskawym chlebie. Skończywszy modlitwę szeptucha podeszła do kuchni i zwinnym ruchem chwyciła przez grubą szmatę rozżarzoną do czerwoności fajerkę. Zanim obecni się spostrzegli, szybko podeszła do niemego podlotka z zamiarem przywalenia mu gorącym żelazem w twarz, może w celu jakiegoś naznaczenia? Tego już nikt nie rozważał, gdyż dziewczyna wrzasnęła nieludzkim głosem i jęła wzywać pomocy, a do szeptuchy rzekła ze złością: „ty wariatko”. Od tego czasu mówiła jak każdy normalny człowiek, więc rodzice w podzięce chcieli wybudować uzdrowicielce nową chałupę. Ta jednak odparła, że nie trzeba, bo domu nie zabierze na tamten świat, jeśli zatem mają pieniądze, to biednych w okolicy nie brakuje. Jurij Mazan doskonale zdawał sobie sprawę, że w wyleczeniu dziewczyny medycyna nie brała udziału, tylko pierwiastek psychologiczny. Element zaskoczenia, ale nie każdy przecież wiedział, jak go zastosować i praktycznie, i skutecznie. Szeptuchy natomiast to potrafiły, lecz kiedy czyjaś przypadłość je przerastała, nakazywały surowo, by chory, nie zwlekając, udał się do lekarza, ot, taki pan Jurij Mazan z Fortu Centralnego zna się na rzeczy i nikomu nie odmówi.

– Panie Sadowski, wewnętrznych schorzeń ja na razie nie widzę. Wątroba zdrowa, żołądek i nerki też. Lecz dolna część kręgosłupa mi się nie podoba. Tu jest pies pogrzebany, są zmiany zwyrodnieniowe i stąd rwanie w boku. Jedno wpływa na drugie…

– To cóż robić?

– Nie dźwigać, nie schylać się, ciężko nie pracować. Wiem, wiem, w gospodarstwie trudno. Proszę się jednak starać. Wieczorem smarować maścią, którą przyrządzę dla pana. I przyjść do fortu, powiem jednemu zmyślnemu pielęgniarzowi o masażach. Poczuje się pan jak nowo narodzony, ale jeśli wróci pan do fizycznej pracy, dolegliwości też wrócą.

– Może nalać świeżej herbaty? – spytała z ulgą pani Sadowska, gdy badanie dobiegło końca i słychać było sarkanie męża.

Wraz z jego ponurym spojrzeniem wróżyło to co najmniej awanturę, bo, cóż, nikt nie lubi słuchania przykrych rzeczy, nawet jeśli są powiedziane w dobrej wierze.

– A może pójdziemy na spacer? Nie widział pan jeszcze naszego ogrodu ani łąk – wyrwała się Elżunia.

– Coś ty, tam się krowy pasą! Wejdziecie w krowie placki jak nic – zaprotestowała matka, lecz Krystyna dostrzegła w tym szansę na to, by wreszcie zaczęło się dziać coś interesującego.

– Moja w tym głowa, aby było przyjemnie. Powinien pan zaznajomić się z naszą podlaską przyrodą, bo na całym świecie nie ma piękniejszej. Ach, to i tamto już pan widział? Goniądz? Dolistowo? I Grajewo też? No i oczywiście Carska Droga…

– Znam cały okoliczny teren, ale jak słusznie panna zauważyła, nie byłem w ogrodzie państwa i na łąkach – odparł grzecznie Jurij Mazan, ponieważ chodziło mu po głowie to samo, co pannie Sadowskiej.

– Nie wypada… – wyrwało się gospodyni, lecz córka spytała:

– Co mianowicie? Nie wypada raczej trzymać gościa w dusznym pokoju, kiedy na dworze piękna wiosna, długi wieczór i świeże powietrze. Zresztą, idziemy z Elżunią, a Felek i Stasiek mogą dołączyć – zakończyła, patrząc groźnie na braci, którzy i tak nie mieli ochoty na wyprawę do małego ogrodu oraz na znane od lat pastwisko.

– My… my pomożemy ojcu… oni niech sami… – bąknął Felek.

– Proszę za mną – Krysia pociągnęła gościa za rękaw. – Elżunia, ty też, no chodź!

Spacerowali między rabatkami, niby kierując się w stronę krowiej łąki, ale Krysia nie miała zamiaru pozwolić na bliższy kontakt z krowimi plackami.

– Usiądźmy na tej ławeczce. Elżunia, odpocznij trochę, a za chwilę przyniesiesz nam coś do picia – zakomenderowała.

– Przecież niedawno piliśmy herbatę? – młodsza siostra wytrzeszczyła oczy.

– Teraz mamy ochotę na wodę z sokiem. Niby kwiecień dopiero, a taki gorąc, musimy się czymś ochłodzić – plotła Krysia nieco gwarowo i dość niemądrze, choć Elżunia niczego nie zmiarkowała w przeciwieństwie do Jurija Mazana, który podniósł jej dłoń i pocałował. Nie było to zwykłe całowanie, o nie! Panna Sadowska poczuła język gościa na skórze. Lizał ją delikatnie, po chwili jego wargi muskały rękę dziewczyny w taki dziwny sposób, że obleciały ją dreszcze. Jeśli by kto zapytał, były one bardzo przyjemne i chciało się krzyczeć o jeszcze. Szturchnęła dyskretnie młodszą siostrę, posyłając jej zarazem wymowne spojrzenie.

– Elżuś, ale nie idź do kuchni po to picie, tylko nabierz soku dyskretnie, ze spiżarki, stoi w takich ciemnych butelkach, wiesz. Nie spiesz się, poszukaj dobrze. Wody dobierzemy tutaj, ze studni – dodała, popychając smarkatą w odpowiednim kierunku.

Kiedy ta zniknęła im z oczu, Krysia Sadowska jak gdyby nigdy nic i zupełnie od niechcenia ujęła dłoń gościa w swoją, mówiąc, że słońce wciąż praży, więc lepiej odpocząć w chłodnej altance. Gdy tylko się w niej znaleźli, spojrzeli sobie w oczy, a ich usta przylgnęły do siebie w namiętnym pocałunku. Ściśle rzecz biorąc, zajmował się tym Jurij Mazan, ze znawstwem rozchylając wargi tej młodej panienki z Podlasia i wkładając jej język do ust. Macał ją nim po podniebieniu, po zębach, cmokał i muskał, dziwiąc się nieco, że jego partnerka jest nieporadna i stać ją tylko na poddawanie się otrzymywanym pieszczotom. Nie stawiała żadnego oporu; długi pocałunek zdawał się sprawiać jej przyjemność, co spowodowało dalsze działania Jurija. Głaskał Krysine piersi, wreszcie włożył rękę w dekolt dziewczyny i pieścił brodawki, ciesząc się z ich nabrzmiewania, widocznego dowodu na to, że panna nie jest z drewna, że zbywa jej wprawdzie na doświadczeniu, ale nabędzie go z chęcią. Jakby nie patrzeć, znaleźli się w altance z jej inicjatywy. Jurij najchętniej rzuciłby się na Krysię teraz, zaraz i natychmiast, lecz szósty zmysł podpowiadał mu, że co nagle, to po diable, a co ma wisieć, na pewno nie utonie. Spróbował włożyć pannie rękę pod spódnicę, lecz ta cofnęła się spłoszona, więc trzeba było na razie odpuścić. Niby nieumyślnie przesunął ręką Krysi po wypukłości w spodniach, a ona jakkolwiek drgnęła, rumieniec na jej twarzy świadczył raczej o podnieceniu niż o wstydzie. Zamamrotała pod nosem coś, z czego Jurij zrozumiał piąte przez dziesiąte, ale dotarły do niego słowa o nieodpowiednim miejscu, że ktoś zobaczy i że Elżunia zaraz wróci.

– Mam! Sok porzeczkowy z ubiegłego roku! – usłyszeli w tej chwili, a na progu stanęła zziajana młodsza panienka Sadowska.

Mazanowi przemknęło przez głowę, iż podlotek zapowiada się na równie piękną i dorodną kobietę jak siostra. Może nawet ładniejszą.

– To co, usiądźmy i napijmy się. Pan może zaczerpnąć wody ze studni, bo sok jest bardzo gęsty, rozcieńczyć by się zdało – plotła nadal zaczerwieniona Krysia.

Mazan wyczuł jej zmieszanie, ba, nawet strach.

Może dzisiejsze spotkanie będzie ostatnim – pomyślał.

– Odwiedzi nas pan jeszcze? – spytała Elżunia, a starsza siostra spojrzała na nią z wdzięcznością.

RENATA

Tak właśnie było, tak się zaczęło, żeby później… cóż, zdarzyły się różne rzeczy, jak to w życiu. Muszę dopytać Bolka o szczegóły, jak sprawy wtedy wyglądały i czemu. Po południu, kiedy zadzwoni – pomyślała z miłym dreszczykiem.

Od tamtego lutowego dnia Bolesław Pluta telefonował do niej codziennie, a ich rozmowy trwały długo. Najpierw pytał nieśmiało, czy można ją niepokoić, i Renia od razu powiedziała, że tak, oczywiście i skoro dobrze im się rozmawia, to tylko się z tego cieszyć. Co prawda, pierwsze dłuższe połączenie trwało niemal cztery godziny, więc Renacie kleiły się oczy, bo od pewnego momentu marzyła, aby walnąć się do łóżka i spać do oporu. Jej matka wyszła z pokoju, spoglądając na córkę ironicznie oraz starając się nie uronić ani słowa z rozmowy, więc zirytowana Renia pomyślała, jak bardzo nie znosi wścibstwa oraz ludzi żyjących życiem innych. Gdyby to było kilka lat temu, wtedy usłyszałaby informację o kosztach połączenia, które poniesie tylko córka, bowiem matka nie zamierza. Teraz wszyscy korzystali z możliwości rozmów bez limitu, zatem nie było pretekstu do czepiania się.

Nerwy mam w strzępach, a przecież wzięłam ją do siebie, nie liczę na wdzięczność, lecz jestem za stara na mieszkanie z mamusią, no i te ciągłe wymówki o wszystko i o nic.

Wymówki zdarzały się rzadko, bo zazwyczaj ze sobą nie rozmawiały. Kiepskie od lat relacje zrobiły się całkiem do niczego, gdyż zarówno Renata, jak i jej matka zmagały się ze smutkiem po śmierci córki oraz wnuczki, którego jednak nie potrafiły ze sobą dzielić.

Byle tylko był spokój, niczego więcej nie wymagam – pomyślała Renia, sykając i ruchem ręki nakazując rodzicielce powrót do pokoju. – Martwy dom, bo martwa rodzina – powtarzała w duchu.

Bolek rozłączył się dopiero po godzinie drugiej nad ranem, ponieważ ogromnie pragnął się wygadać, zatem mimo zmęczenia Reni pochlebiło takie zaufanie, tym bardziej, że kilka razy usłyszała, że właśnie ona rozumie go jak nikt. Ma nie tylko duszę artystki, lecz jest po prostu dobrym człowiekiem, a takich obecnie ze świecą szukać. I ta jej empatia… to najważniejsze w życiu.

– Powiem jeszcze, że dobra komunikacja to podstawa. Bez tego nie ma nic, tylko kłótnie, awantury i nieporozumienia.

– Zgoda, tylko jeśli ludzie chcą tego, ale nie potrafią? Nie wiedzą, jak się porozumiewać ze sobą? Za to nie można potępiać – rzekła wtedy przejęta Renata.

– Powinni nad sobą pracować. Czy wiesz, jakie to ważne? W polityce, w pracy, w małżeństwie wreszcie.

– Czyli na każdym obszarze – podsumowała Renia.

– Właśnie! Świetnie to ujęłaś, masz takie bogate słownictwo, wiesz? Trafiasz w sedno. Krótko się znamy, ale dużo nauczyłem się od ciebie i cały czas się uczę – rzekł entuzjastycznie Bolesław. – Ja mam zupełnie inaczej, bo moja droga życiowa… i moja praca nie wymagają takiej znajomości języka.

– A czym się zajmujesz? Fotografią?

– To hobby, na co dzień pracuję w mleczarni, monitoruję oczyszczanie ścieków. Robota nawet ciekawa, tylko strasznie monotonna. Później wracam do swoich czterech ścian i, wiesz, ich milczenie krzyczy. Cisza, brak kogoś bliskiego, to jest po prostu straszne. Ludzie nie mają pojęcia, co tak naprawdę znaczy samotność.

– Mówiłeś, że się rozwiodłeś, czy to było konieczne? – wtrąciła Renata powodowana ciekawością.

Pragnęła również poznać punkt widzenia Bolka, gdyż czyjkolwiek styl opowieści, dobór wyrażeń, plus odniesienia do innych ludzi sprawiały, że można było dodać dwa do dwóch, otrzymując wynik: wiem, z kim mam do czynienia. Po krótkiej rozmowie z jakimś człowiekiem wiedziała, czy kontynuować znajomość, czy też nie. Ten Bolek, cóż, nie miał wyższego wykształcenia, ale poznała w swoim życiu sporo ludzi legitymujących się doktoratem, którzy okazywali się chamami i prostakami. Rzecz nie w dyplomie, chociaż kwit wyższej uczelni stanowił często formalną, lecz jednak nobilitację. Tak jak dawniej inaczej patrzono na szlachtę, choćby najuboższą, inaczej na mieszczan i to często obrzydliwie bogatych.

Tytuł jest tytuł, można swoje myśleć, jednak trzeba sobie zdawać z tego sprawę – podsumowała w duchu, punktując zalety nowego znajomego.

Fotografowanie świadczyło o posiadaniu twórczej duszy, o wewnętrznej wrażliwości. Nie był jakimś chłystkiem z prowincji, interesował się wieloma sprawami, miał ciekawe przemyślenia, nie skreśla się takich ludzi. Nadto wykazywał zainteresowanie jej wypowiedziami i szczerze ją podziwiał.

W sumie żadna ze mnie wielka celebrytka, ale mam już pewną pozycję – myślała dalej.

– Nie dało się inaczej, naprawdę nie. Najłatwiej uciec, a rozwód to dla mnie dezercja. Walczyłem, prosiłem, chciałem iść na ugodę i na nic… W ogóle to Bożena była moją drugą żoną. Pierwsza, którą naprawdę kochałem, którą znałem jeszcze ze szkoły, zmarła bardzo młodo. Rak…

– Tak jak moja córka…

– Wiem, czytałem na twoim profilu i tego… Reniu, ja bardzo ci współczuję, ale słowa nie są w stanie oddać, rozumiesz…

– To dlatego nie poszedłeś na studia? Bo twoja pierwsza żona była w ciąży? – wtrąciła Renia.

– Nie, zakochałem się po prostu. Studia… cóż, doszedłem nawet do półfinału olimpiady historycznej, ale w domu nie było pieniędzy. Zdecydowałem, że pobierzemy się z Ewą, znajdę jakąś robotę, a studiować będę później. Tylko jak się raz wypadnie z jakichś torów, to trudno na nie wrócić. I tak poszło… choroba i śmierć żony, długo nie byłem zdolny do niczego. Zmarła kilka miesięcy po ślubie, też identycznie jak twoja córka. Ożeniłem się trzy lata po śmierci Ewy. Bożena… to nie była żadna wielka miłość. Pałętałem się a to tu, a to tam, nie wiedząc, co z sobą zrobić. Napatoczyła się Bożka i jakoś się zgadaliśmy. Była sama i miała dwóch synów, mąż ją zostawił. Poprosiła, bym pomógł jej wychować dzieci, ja to obiecałem, dbałem o rodzinę i jaka mnie wdzięczność spotkała? Ty wiesz, Renata, co ja przeżyłem? Pytasz, dlaczego? Dlatego, że dobrze zarabiałem, nie trwoniłem kasy. Zero używek oprócz papierosów. Żona mi zazdrościła, że mam pieniądze, że jestem sprytny. Zawsze jakoś dorabiałem, ot, choćby wożąc ludzi na lotnisko. Mówisz, że źle się z tym czuła? No wiesz! Niczego jej nie brakowało! Wszystko miała! Ciągnęła mnie po galeriach handlowych i kupowałem, co chciała! Owszem, odmówiłem, kiedy poprosiła mnie o fundusze na operację kosmetyczną. „Boluś, bo ja chcę być dla ciebie piękna”. Też coś! – zaperzył się.

– Nie uważam, żeby operacje kosmetyczne były czymś złym i niewłaściwym – odparła przekornie Renia.

– Ja też w sumie nie! I nie przeszkadzało mi, że Bożenka jest ode mnie starsza. Ale były wtedy inne priorytetowe sprawy, więc guzik z operacji. Później? Później to ona dostała wcześniejszą emeryturę i momentalnie przewróciło się jej w głowie.

– Przecież polskie emerytury nie są znowu takie, żeby szaleć…

– Dokładnie! A ona zaczęła! Poczuła się panią, bo miała swoje pieniądze. „Nie jesteś mi dla niczego potrzebny” – tak powiedziała! I kazała mi się wynosić, bo inaczej mnie wykończy. Wojtka, syna znaczy, przeciągnęła na swoją stronę, obrzydzili mi życie, że bardziej nie można. Nie wzięła pod uwagę choćby tego, że pomogłem jej wyprawować od ZUS–u tę emeryturę, musiała udowodnić swoją pracę na roli, a dawno to było. Za dzieciaka. Dokumenty, świadkowie, pozwy jej pisałem i co? Wygoniła mnie z domu jak parszywego psa. Bo już do niczego mnie nie potrzebowała! Nie wierzę nikomu, zwłaszcza kobietom. Zrobiłem się bardzo ostrożny… choć jestem również taki z natury.

– Przesadzasz, jedna czy nawet kilka osób to nie cały świat. Pragnę jeszcze zauważyć, że rozmawiasz ze mną i zwierzasz się, a też jestem kobietą – Renata wpadła w ten potok wymowy, gdyż chciała go przystopować.

Prawda zawsze leży pośrodku – myślała.

Poza tym nie znosiła mężczyzn rozczulających się nad sobą, facetów uważających, że przyczyną wszelkiego zła na świecie są wyłącznie kobiety.

– Ty jesteś inna. Mądra, inteligentna i pisarka. I jako osoba bezstronna możesz obiektywnie ocenić sytuację. Wiesz, nikt nie jest święty, ale ja naprawdę byłem dobry dla Bożeny i Wojtka. Dla tych jej chłopaków z pierwszego małżeństwa też…

– Nie boisz się, że zacznę rozpuszczać jej plotki choćby na Facebooku? – zaśmiała się, bo pochlebiła Bolkowa opinia.

– Nie. Zresztą, żadne plotki mi już nie zaszkodzą. Po tym, co mi wyprawiali żona z Wojtkiem, jak mnie szkalowali do ludzi, jak ona ukradła mój telefon i dzwoniła do wszystkich z listy kontaktów… nic mnie już nie wzruszy. Tylko wciąż nie mogę zrozumieć, za co, dlaczego i za co? – mówił Bolek. – Ja byłem w porządku, a…

– Zaraz, może faktycznie własne pieniądze zawróciły twojej żonie w głowie, ale gdybyś przeczekał, to…

– Żadne takie, sprawy zaszły za daleko – Bolesław wpadł Reni w słowa. – Bożena, jak tylko dochrapała się stałego dochodu, zaczęła brać kredyty i pożyczki w bankach, w jakichś Providentach, co ci będę mówić.

– Ten problem również nie jest mi obcy, moja mama wpadła kiedyś w pętlę kredytową, i co przeżyłam, co musiałam zrobić, to moje. Na co twojej żonie były potrzebne pieniądze? Zrobiła chociaż tę operację?

– Skądże, rozpirzyła kasę nie wiadomo na co. Wojtkowi ciuchów nakupowała, pojechali na wczasy, rzucała się z zakupami w Biedronce i Lidlu, żeby ludzie widzieli. Chciała się pokazać. Ja jej mówię nieraz: weź, Bożenko, po co ci zbierać jagody czy opiekować się dziećmi? Odpocznij sobie, mamy weekend i moje zarobki. Nie słuchała, szła na robotę, oj, krnąbrna z niej kobieta.

– Chciała mieć własne fundusze, bo to daje niezależność – wtrąciła Renata.

– Chciała, chciała! Pieniądze są dla mądrych ludzi! Bożka była i jest głupia, lecz gdyby się posłuchała mnie… teraz do końca życia będzie spłacać kredyty, a i tak z nich nie wyjdzie. W dodatku Wojtek nie pracuje ani się nie uczy. Mieszka z mamusią, cały dzień leży na tapczanie, papierosy pali i prawie nic nie mówi. Do tego również ta moja doprowadziła – Renia usłyszała w Bolkowym głosie smutek wymieszany z goryczą. Coś zdecydowanie nie grało w tym małżeństwie, a nuż, widelec to „zła kobieta była”? Bolek z kolei wydawał jej się człowiekiem dość surowym i nie mającym zrozumienia dla takich słabości, jak zakupy w celu zwykłej przyjemności oraz na pokaz, a kwestia operacji plastycznej…

– Sama bym sobie takową zrobiła – westchnęła.

Tak, facet podchodził do życia zbyt serio, regulaminowo, niczym w wojsku, lecz z drugiej strony nie usprawiedliwia to zapożyczania się na maksa bez możliwości spłaty, na czym później cierpi tylko rodzina.

Bo tym pożyczalskim wszystko uchodzi na sucho, zawsze znajdzie się ktoś bliski o dobrym sercu i nielichym pomyślunku, który za uszy wyciągnie ich z tarapatów, nie słysząc nawet marnego „dziękuję”, jedynie pretensje – myślała Renata, wspominając swoją matkę.

– Ile lat ma Wojtek, dwadzieścia siedem? W tym wieku powinien mieć jakąś robotę, dziewczynę lub chłopaka, podróżować po świecie i tak dalej – powiedziała.

– Reniu, ja o tym doskonale wiem! Straszne z nim kłopoty były, od lat. W szkole zadawał się z nieciekawymi kumplami. No mówię ci, sama patologia! Zaczęło się już w gimnazjum. Namawiali go na jakieś takie, skusili, a on miał zawsze słaby charakter i poszło. Narkotyki, choć nie te twarde, inaczej by go już nie było. Dopalacze różne, ecstasy, inne świństwa, których nazw nawet nie znam. Chłopak wracał do domu jak błędny, zero z nim kontaktu. Nauczyciele wzywali nas do szkoły, ale Bożena powiedziała, że się czepiają dziecka i tyle. Co mogłem zrobić, Reniu, no powiedz, co?

– Cóż, w takich sprawach musi być jednolity front, wzajemne wsparcie…

– Właśnie! A Wojtek czuł matkę za sobą, mnie miał za nic. Nawet jak zaczął wynosić różne rzeczy z domu, ta kryła synalka. Dopiero, gdy przyłapali go na kradzieży w Biedronce i przyszła policja, wtedy mu palnęła krótkie kazanie i na tym się skończyło – Bolesław opowiadał głosem przejętym, zbolałym i pełnym troski.