Burzliwy romans lady Violet - Sophia James - ebook

Burzliwy romans lady Violet ebook

James Sophia

4,0

Opis

Lady Violet nie przejmuje się plotkami. Nie waha się udzielić pomocy rannemu mężczyźnie, którego wygląd przestraszyłby wiele innych dam z towarzystwa. Podejrzewa, że Aurelian nie został zaatakowany przypadkowo i pełni w Londynie tajną misję. Kolejne wypadki potwierdzają to założenie. Violet, która szuka poplecznika i obrońcy, składa Aurelianowi szokującą ofertę. Mąż zostawił jej w spadku wielu wpływowych i groźnych wrogów, wobec których samotna kobieta jest bezradna. Jeśli Aurelian podejmie się jej ochrony, ona zostanie jego kochanką. Ich burzliwy romans każe się obojgu zastanowić, czy słusznie uznali, że w takim związku miłość to tylko przeszkoda.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 267

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (8 ocen)
2
4
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Pogezana

Dobrze spędzony czas

Jeszcze nie widziałam tak źle zredagowanej książki. Sama mam kłopoty z ortografią, ale to co tu się odstawiło aż boli oczy. Sama historia całkiem fajna. Lekka i przyjemna.
00
Asis1987

Nie oderwiesz się od lektury

:)
00
SkylarBook

Całkiem niezła

Pełna błędów gramatycznych i ortograficznych.
00

Popularność




Sophia James

Burzliwy romans lady Violet

Tłumaczenie:

Aleksandra Tomicka-Kaiper

Tytuł oryginału: A Proposition for the Comte

Pierwsze wydanie: Harlequin Mills&Boons, an imprint of HarperCollins Publishers, 2018

Redaktor serii: Grażyna Ordęga

Opracowanie redakcyjne: Grażyna Ordęga

© 2018 by Sophia James

© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2023

Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Harlequin i Harlequin Romans Historyczny są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.

HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone.

HarperCollins Polska sp. z o.o.

02-672 Warszawa, ul. Domaniewska 34A

www.harpercollins.pl

ISBN: 978-83-276-9766-0

Opracowanie ebooka Katarzyna Rek

Rozdział pierwszy

Londyn, 1815 r.

Aurelian de la Tomber poczuł, jak kula przelatuje przez jego ramię, odbijając się od kości i wędrując dalej. Kiedy stał nieruchomo, czekając na życie lub śmierć, serce mu przyspieszyło i nagle zaczął myśleć jaśniej.

Przez dłuższą chwilę zastanawiał się, czy nie stracić przytomności i nie pozwolić, by to inni się nim zajęli. Odzyskał równowagę, odetchnął ciężko i szybko, przeanalizował sytuację.

Kula najwyraźniej nie uszkodziła tętnicy, bo upływ krwi z ran był dość powolny. Ciężkie dudnienie w uszach sugerowało, że serce nadal pracuje, a jeśli będzie uważał, da radę zachować równowagę. To, że w ogóle mógł sobie to wszystko wyobrazić, było kolejnym plusem, a pojawiający się na czole i górnej wardze pot był oznaką szoku. Mimo to nie miał pojęcia, jak głęboko utkwił pocisk, a ból narastał. To dobry znak, pomyślał.

Człowiek przed nim był martwy i nie stanowił już zagrożenia, krew z jego szyi spływała na gruby dywan. Odrzucając broń, Aurelian skierował się do drzwi. Był pewien, że ludzie słyszeli strzał, bo pensjonat przy Brompton Place był pełen gości. Zdjął krawat, zębami złapał koniec materiału, po czym owinął go najciaśniej, jak potrafił, wokół ramienia. To było wszystko, co mógł na razie zrobić. Prowizoryczny opatrunek miał zatamować upływ krwi i umożliwić mu ucieczkę. Przynajmniej taką miał nadzieję.

Kiedy zaczął się trząść, przeklął świat rozmywający się przed oczami. Czuł się tak, jakby znajdował się na pokładzie statku w czasie burzy, stopy lądowały nie do końca tam, gdzie chciał, a wirowanie świata przyprawiało go o mdłości.

Zaklął cicho. Musiał uciec jak najdalej stąd, zanim straci przytomność. Opierał się sprawną ręką o ścianę i liczył stopnie. Ciężko oddychał i kaszlał, ale starał się być cicho, gdy mijał mały niebieski salonik tuż przy holu. Z ulgą zauważył, że nie ma tam już człowieka, który kwadrans temu obserwował korytarz. Drzwi wejściowe znajdowały się dziesięć kroków od podstawy schodów, czwarta płytka od drzwi była wypaczona i mocno popękana. Klamka znalazła się w zasięgu jego ręki, ale krew ściekająca po palcach sprawiła, że nie dał rady chwycić metalu i musiał wytrzeć dłoń o kurtkę, zanim spróbował ponownie.

W końcu wyszedł na zewnątrz. Poczuł na twarzy chłód nocy i wiatr. Stwierdził, że kamienna ściana pomoże mu iść prosto. Paznokcie wbijał w kruszącą się zaprawę. Jego nozdrza wychwyciły zapach roślin wyrastających z chodnika. Pachniały czymś, co przypominało zapach kasztanów pieczonych na ogniskach na Polach Elizejskich w okresie Bożego Narodzenia.

To nie w porządku, pomyślał.

Na Brompton Place w Chelsea nie było o tej porze sprzedawców. Zamknął oczy, a potem szybko otworzył je ponownie. Przed nim rozciągała się Brompton Road, a potem Hyde Park. Gdyby udało mu się tam dotrzeć, byłby bezpieczny, bo zieleń go ukryje. Mógłby w samotności przeanalizować sytuację, a przede wszystkim wypchać kurtkę trawą, żeby zatamować krew. Jeśli dotrze do linii drzew, znajdzie tam schronienie i spokój. Było coraz zimniej, a w palcach lewej ręki czuł dziwne odrętwienie. Uczucie, jakby wbijały mu się w ciało niewidzialne szpilki, teraz ustąpiło.

Gdyby to był Paryż, szybko znalazłby kryjówkę i pomoc. Znowu przeklął, ale tym razem jego głos zabrzmiał słabo.

Upadł ciężko na kolana. Nie mógł stać, ale w rynsztoku znajdowała się krata prowadząca do podziemnego odpływu. Doczołgał się do niej, a gdy wyczuł palcami zimny metal, podniósł pokrywę, wytężając wszystkie siły. Jednak jej ciężar odrzucił go do tyłu na śliską ulicę. Głową głucho trzasnął o bruk.

Odgłos kół powozu w pobliżu był ostatnią rzeczą, którą zarejestrował, zanim pochłonęła go ciemność.

Violet Augusta Juliet, wicehrabina wdowa Addington, nigdy nie powinna była zachęcać szanownego Alfreda Biggleswortha do wygłaszania swoich opinii na temat koni, ponieważ później przez całą noc była zmuszona wysłuchiwać jego tyrad. Nie, powinna była ładnie się uśmiechnąć i pójść dalej, kiedy po raz pierwszy zaczepił ją na balu u Barringtonów, ale w jego wyrazie twarzy było coś, co wyglądało na desperację, więc słuchała. To była jej najlepsza i najgorsza strona, ta troska o uczucia innych ludzi i jej potrzeba, by ich uszczęśliwiać. Potrząsnęła głową i odwróciła się, by spojrzeć w ciemność przez okno powozu. Uszczęśliwiać? Nie, to nie było słowo, którego szukała. Marszcząc brwi i zastanawiając się nad właściwym określeniem, zdjęła rękawiczki. Nigdy nie lubiła ich nosić, W ślad za nimi poszedł też czepek.

– Pan Bigglesworth najwyraźniej przykuł twoją uwagę, Violet.

Amaryllis Hamilton siedziała obok w powozie, obserwując ją ciemnymi oczami. Violet poczuła wyrzuty sumienia – powinny wyjść wcześniej, przecież wiedziała, że jej szwagierka dopiero niedawno wyzdrowiała po zapaleniu płuc.

– Mówi się, że jest doskonałą partią, a ci, którzy go znają, mówią też bardzo dobrze o jego rodzinie – ciągnęła Amaryllis żartobliwym tonem. – Zasługujesz na dobrego człowieka, który będzie szedł z tobą przez życie, Violet, i modlę się co noc do Pana, abyś go znalazła.

To była rozmowa, która toczyła się między nimi bardzo często, ale dziś Violet była nią zirytowana.

– Osiągnęłam dojrzały wiek dwudziestu siedmiu lat, Amaro, i nie szukam kolejnego męża. Dzięki Bogu.

Wyprostowała się, a obrączka na jej dłoni zalśniła w świetle latarni. Pamiętała, jak Harland włożył ją na jej palec przy ołtarzu, pod pięknym witrażem, obok wazonu wypełnionego liliami. Od tamtej pory nigdy nie lubiła tych kwiatów, połysk na woskowych płatkach kojarzył jej się z kroplami potu na czole męża. Podpisano umowę, niełatwą do zerwania, a mężowi przekazany został pokaźny posag. Pamiętała też ojca stojącego w kościele z szerokim uśmiechem zadowolenia na twarzy.

Powóz zwolnił, by przejechać przez wąskie uliczki przy Brompton Road, a następnie zatrzymał się całkowicie – co było niezwykłe, biorąc pod uwagę, że ruch o tej porze powinien być znikomy.

Odsunąwszy zasłonę, Violet wyjrzała i zobaczyła leżącego mężczyznę. Dżentelmena, sądząc po jego ubiorze, choć nie miał krawata, a jego strój wyglądał na podniszczony. Otworzyła okno i zawołała do woźnicy.

– Czy jest jakiś problem, Reidy?

– To nic, milady. Tylko pijak, który zasnął na przejściu. Stangret próbuje go usunąć w bezpieczniejsze miejsce. Za chwilę znów wyruszymy.

Violet zerknęła w dół i zobaczyła, że niekoniecznie jest to zgodne z prawdą. Stangret Addingtonów był niewielkim chłopcem, który miał spore problemy z przeciągnięciem mężczyzny na bok. Mimo znikomej ilości światła, zobaczyła ciemny ślad krwi i bez wahania otworzyła drzwi i wyślizgnęła się z powozu.

– Jest ranny, musi go obejrzeć doktor. – Rana na linii włosów nad prawym uchem krwawiła, na lewym ramieniu nieznajomy miał opatrunek. Na dźwięk jej głosu otworzył oczy.

– Ja… będzie… dobrze… – szepnął poirytowanym tonem.

Pochyliła się.

– Czy woli pan umrzeć z powodu utraty krwi, czy po prostu zamarznąć?

Woźnica podszedł z latarnią, a wtedy Violet zauważyła uśmiech na twarzy nieznajomego. Jeśli rzeczywiście był umierający, to dobrze, że niczym się nie smucił. Położyła rękę na jego dłoni i poczuła, że jest zmarznięta na kość.

– Zaprowadź go do powozu. Ze względu na późną godzinę i spadającą temperaturę uważam, że dobrze byłoby zawieźć go szybko do domu.

Służący z trudem podniósł nieznajomego, który okazał się bardzo wysoki. Mężczyzna zaklął płynnie po francusku, co sprawiło, że się spięła. A potem zwymiotował na ulicę tuż przy jej butach. Gdy ponownie spojrzał w górą, na jego twarzy malowało się przerażenie.

– Znajdź butelkę z wodą i obmyj go.

Woźnica westchnął ciężko.

– Wydaje się, że ten człowiek powinien zostać pozostawiony samemu sobie, moja pani.

– Proszę, zrób, jak mówię, Reidy. Jest tu zimno i chciałabym już wrócić do powozu.

– Tak, proszę pani.

Woda przemoczyła jej jedwabne pantofle. Gdy nieznajomy wytarł krew z ust mankietem, uwidoczniła się blizna w dolnej części podbródka. Wyglądał jak pirat po skończonej bitwie, niebezpieczny, ogromny i nieprzewidywalny. Ciemne włosy miał rozpuszczone, a oczy w półmroku błysnęły złotem.

– Gdzie pan mieszka, sir? – zadała to pytanie, gdy tylko wszedł do powozu, polecając woźnicy, by poczekał na informację, w którym kierunku będą jechać. Spróbował jej odpowiedzieć, ale tylko kaszlnął i osunął się na oparcie.

– Pojedziemy do domu. On potrzebuje ciepła i lekarza.

– Jesteś pewna, milady?

– Jestem. Pani Hamilton dopilnuje, by nic mi się nie stało. Jeśli będą jakieś problemy, zaczniemy walić w dach. Choć patrząc na stan tego człowieka, nie sądzę, by stanowił zagrożenie.

Gdy powóz ruszył, Violet spojrzała na nieznajomego. Pomyślała, że jest źle ułożony, bo zdrowe ramię miał wciśnięte pod ciało. Mogła dostrzec broń w kieszeni, a drugą w miękkiej skórze prawego buta. Czyli był uzbrojony i niebezpieczny. Powinna go wyrzucić na ulicę, a jednak tego nie zrobiła.

Był ranny, a to poruszyło jej serce.

Zaczęło padać, wkrótce deszcz zamieni się w śnieg, bo chmury burzowe zalegające nad miastem były fioletowe. Zadrżała i zacisnęła zęby na myśl o tym, co zrobiła.

Porywcza. Głupia. Jak często Harland tak o niej mówił? Kobieta o głupich i irytujących poglądach. Kobieta, która nigdy do końca nie potrafiła się odnaleźć. Amara przyglądała się jej niepewnie i nawet stangret miał problemy z patrzeniem w jej stronę. Zapłacę za głupotę, pomyślała, ale gdyby zostawiła nieznajomego, umarłby.

Gdy dotarli do domu, kazała służącym wnieść mężczyznę do środka i wysłała lokaja po lekarza.

– O tej porze może być trudno go znaleźć, milady..

– Proszę tylko, abyś się pospieszył, Adams, i zapewnił lekarza, że dostanie dobrą zapłatę za usługę.

Umieściła gościa w gościnnej sypialni, ignorując zastrzeżenia Amary.

– Nie wygląda na cywilizowanego dżentelmena – zauważyła szwagierka, obserwując go od drzwi. –Nie wygląda też na Anglika.

Miała rację. W ogóle nie wyglądał jak eleganccy lordowie, którzy bawili się dziś wieczorem u Barringtonów. Jego płaszcz był zbyt prosty, a włosy o wiele za długie. Wyglądał męsko i był przystojny. Gdy leżał w łóżku na pięknej pościeli, w pokoju pełnym eleganckich ozdób, wydawał się zupełnie nie na miejscu.

– Proszę go obmyć, pani Kennings, i ubrać w jedną z koszul nocnych mojego zmarłego męża. Lekarz powinien być tu za chwilę. Niech pani znajdzie kogoś do pomocy.

Nie czuła się już zmęczona, była za to nieco zdezorientowana całą sytuacją i swoim zdecydowanym postępowaniem. Harland zawsze upierał się przy podejmowaniu wszystkich ważnych decyzji, a ona rzadko miała na nie jakiś wpływ. Dziś wieczorem poczuła, że wreszcie robi to, co ona uważa za słuszne i nie musi nikogo słuchać.

Jeśli służba dziwiły jej polecenia, nie mówili o tym. Byli posłuszni i powstrzymali się od pytań. Władza miała w pewnych okolicznościach wiele zalet.

Po kilku chwilach do drzwi biblioteki zapukał lokaj. Wszedł do środka z naręczem broni.

– Pani Kennings przysłała mnie z tym, milady. Powiedziała, że lepiej, aby były tutaj niż przy nieznajomym. Lekarz też właśnie przyszedł.

– Poproś go, by przyszedł do mnie, gdy skończy, Adams. Będę tu na niego czekała.

– Oczywiście, milady.

Zauważyła, że uzbrojenie było liczne i zróżnicowane. Na stole leżał pistolet skałkowy wykonany z orzecha i stali. Jego mosiężna kolba odbijała światło. Dobrze wyważony egzemplarz, pomyślała, gdy podniosła go i zastanawiała się, jaką skrywa historię. Cała kolekcja noży: ostrze w pochwie z szorstkiej skóry, dłuższy, ostrzejszy nóż z inkrustowaną rękojeścią oraz gruby, szeroki ni to miecz, ni sztylet.

Narzędzia pracy świadczące o zajęciu nieznajomego. Prawda ją na chwilę oszołomiła. Człowiek, któremu pomogła, był zabójcą. Zdawała sobie sprawę, jak musiało go naznaczyć takie życie. Być może właśnie w tej chwili pani Kennings podnosiła materiał jego koszuli, aby pokazać lekarzowi blizny wypisane na jego skórze, układające się w historię jego życia. Była pewna, że tak właśnie jest. Ciemna krew rozmazała się na matowej stali ostrza w miejscach, które zraniły czyjeś ciało. Wyobraziła sobie, jak wygląda przeciwnik nieznajomego i podeszła do stolika, by nalać sobie brandy.

Przez wszystkie lata małżeństwa nie piła nic mocniejszego niż poncz. Teraz skłaniała się ku brandy, bo ten alkohol uśmierzał ból, choć zawsze uważała, by pić w samotności, bez świadków. Brandy spłynęła po jej gardle jak ciepły balsam, osiadając w żołądku i kojąc nerwy.

Chciała pójść do nieznajomego, upewnić się, że nie umarł. Chciała też znów go dotknąć, poczuć ciepło jego skóry, mieć pewność, że oddycha. Pochyliła głowę i nasłuchiwała. Umarły nie zatrzymałby medyka tak długo, a medyk oczekujący zapłaty szybko przyszedłby do biblioteki i zażądał tego, co mu się należało.

Usłyszała głęboki okrzyk bólu i spięła się, a cisza, która nastąpiła później, była równie przerażająca jak hałas.

– Proszę, Boże, pomóż mu – wyszeptała w noc i spojrzała na płonący w kominku ogień.

Służąca musiała zostać wyciągnięta z ciepłego łóżka, aby go rozpalić. Czasami życie było niekończącym się pasmem nieszczęść lub uciążliwych obowiązków, zwłaszcza dla służby.

Natomiast życie Harlanda wydawało się pasmem gniewu. Po pierwszych kilku miesiącach małżeństwa rzadko widziała go szczęśliwego. Zmarszczyła brwi. Wydarzenia tego wieczoru sprawiły, że zaczęła wspominać smutne chwile, a przecież nie było sensu patrzeć wstecz.

Przypomniały jej się słowa ojca. Kiedy oddawał ją w ramiona Harlanda Addingtona, pochylił się i powiedział:

– Wicehrabia jest człowiekiem, który zmierza do celu. To mądry i utytułowany młodym mężczyzna. Będziesz szczęśliwa, Violet, zobaczysz.

Wtedy uznała, że w to wierzył, ale teraz nie była tego taka pewna. Jej ojciec był twardym i zdystansowanym mężczyzną, z którym nie była w najlepszych relacjach, zresztą z nikim nie miał dobrych relacji. Wszak po kilku latach małżeństwa jej macocha i ojciec nienawidzili się prawie tak samo gorąco, jak ona i Harland pod koniec wspólnego życia. Jaki ojciec, taka córka. Zagubieni w zdradliwym bagnie między dobrem a złem.

Hałas w holu dwa kwadranse później sprawił, że odwróciła się, odstawiła pustą szklankę po brandy i czekała, aż drzwi się otworzą.

– Doktor Barry jest gotowy do wyjścia, milady. – Jej gospodyni stała u boku starego lekarza. Violet mgliście kojarzyła tego człowieka. Być może przychodził kiedyś do Harlanda, by zdiagnozować jedną z jego licznych i różnorodnych dolegliwości.

– Jak się miewa pacjent?

– Obawiam się, że kiepsko, lady Addington – Widziała z wyrazu jego twarzy, że prognozy nie były optymistyczne. – Jeśli Bóg w całej swej mądrości zechce, by wyzdrowiał, to może, ale jeśli nie… –zawahał się, ale po chwili kontynuował: – Człowiek trudniący się… przemocą… musi liczyć się z tym, że to anioły lub demony zadecydują o jego losie.

– Czy są jakieś instrukcje dotyczące opieki?

– Tak, milady. Upewnijcie się, że przyjmuje wodę i co sześć godzin trzeba nakładać tę maść na jego prawą skroń i lewą rękę. Ma pod bandażem kompres, który należy rano zmienić. Najbardziej martwi mnie klatka piersiowa, ale wyjąłem kulę. Wrócę jutro w południe, aby go ponownie zbadać, chyba że życzy pani sobie, abym go stąd zabrał…

– Nie, nie życzę sobie – odparła szybko. Lekarz wyglądał na zaskoczonego.

– Dobrze, lady Addington. Zostawiłem rachunek, życzę dobrej nocy. Jeśli ten mężczyzna umrze do rana, proszę wysłać wiadomość. Przyjadę po ciało.

Kiwnąwszy głową, zdusiła wszelkie podziękowania, które g zamiar wypowiedzieć. Spodziewała się więcej troski i optymizmu po osobie, której praca polegała na opiece nad chorymi. Nie wezwę go ponownie, postanowiła.

Chwilę później siedziała na krześle przy łóżku wysokiego nieznajomego, a ciężar decyzji o oddaniu go pod czyjąś opiekę spoczywał na jej ramionach.

Umyty, był jeszcze piękniejszy. Ale przecież Harland był niezwykle przystojny i jakoś jej to nie fascynowało.

Potrząsając głową, skupiła się na mężczyźnie przed sobą, ciesząc się, że jest z nim sam na sam, ciesząc się z nocy, blasku świec i nieruchomego świata na zewnątrz.

Gospodyni ubrała go w jedną z wykrochmalonych i haftowanych nocnych koszul Harlanda, której kołnierz sztywno okalał jego szyję. Rana nad uchem została zszyta, a długie ciemne włosy opadały na rozsmarowaną na niej żółtą maść. Nic jednak nie mogło ukryć śladu na jego brodzie, grubej blizny zaczynającej się tuż pod ustami i biegnącej do szyi. Violet pomyślała, że to rana od noża, która nie została dobrze opatrzona i zapewne zaczęła ropieć. Zastanawiała się, czy to było bardzo bolesne.

Był rozgorączkowany. Widziała to po rumieńcach na jego skórze i pulsującym tętnie na szyi.

– Pozwól mu żyć – szepnęła. Już dawno nie modliła się tak szczerze.

Pod zamkniętymi oczami rysowały się ciemne sińce, mężczyzna był blady. Paznokcie miał krótkie i porządnie przycięte, a pierścień na jego palcu był ze złota. Pod wygrawerowaną koroną umieszczono kilka małych brylantów.

Stracił opuszek palca prawej ręki – wyglądało to na czyste i dobrze wygojone cięcie, ale rana musiała być stosunkowo stara, ponieważ blizny były już blade. Wszystko to składało się na wizerunek człowieka, którego życie mogło obfitować w wiele niebezpiecznych sytuacji. Ledwo mieścił się na łóżku – musiał mieć kolana zgięte, żeby stopy pozostały na łóżku. Buty ustawione obok łóżka były z najlepszej skóry, dobrze wykonane, wyglądały na drogie – w srebrze ich klamerek wygrawerowana była ta sama korona, która widniała na pierścieniu.

Violet z westchnieniem wstała i odwróciła się do okna, spoglądając na miasto i jego gasnące światła. Londyn był bezpieczny, pełen ludzi i ciągłych zmian. Była tu już od dwunastu miesięcy i ani razu nie opuściła śródmieścia, prowadziła uporządkowane życie, w którym nie było nic zaskakującego. Dlaczego więc nalegała, by sprowadzić do domu tego niebezpiecznego nieznajomego? Wzięła do ręki książkę, którą przyniosła z sobą, usiadła ponownie na krześle przy łóżku i zaczęła czytać na głos. Słyszała gdzieś, że to pomaga wrócić do życia tym, którzy są już jedną nogą na tamtym świecie, ponieważ sprowadza ich z powrotem, pokazując im drogę.

Pół godziny później, gdy się odezwał, prawie podskoczyła.

– Gdzie… ja… jestem…? – Każde słowo wypowiadał powoli i starannie.

– W Chelsea, w moim domu. Jestem Violet, lady Addington, sir. Znaleźliśmy pana rannego na Brompton Place w bardzo późnych godzinach nocnych. Kiedy nie był pan w stanie podać nam swojego adresu, przywieźliśmy pana tutaj.

– My? – W tym jednym słowie kryło się bogactwo pytań.

Zarumieniła się – to było przekleństwo osób o jasnej karnacji – i zacisnęła zęby z gniewu. Nie musiała mu się tłumaczyć i nie zamierzała. Ignorując pytanie, kontynuowała:

– Ma pan sporą ranę na linii włosów nad prawym uchem. Krwawiła obficie, ale została już zszyta. Ma pan również dziurę po kuli w lewym boku. Przeszła przez ramię i utkwiła w klatce piersiowej. Kula została usunięta, ale wezwany lekarz nie był pewien, jakie szkody mogła spowodować. Moja gospodyni twierdzi jednak, że widziała, jak inni z podobnymi obrażeniami, wracali do siebie w ciągu kilku dni.

W rzeczywistości pani Kennings powiedziała o wiele więcej o pacjencie, pomyślała Violet, ale nie zamierzała powtarzać opinii służącej na temat różnych części jego ciała.

– Czy ktoś mnie tu śledził?

– Nie. A spodziewał się pan tego?

Odwrócił głowę.

– Gdzie są moje ubrania?

– Były brudne. Moja służba ubrała pana w koszulę nocną i położyła do łóżka. W szufladzie po drugiej stronie pokoju znajdują się ubrania, które może pan nosić, gdy poczuje się lepiej. Pana własne ubrania zostaną zwrócone jutro, po wyczyszczeniu.

– A moja broń?

– Również jest czyszczona. Myślę, że musi pan odpocząć, gdyż zdaniem mojego woźnicy przy zbyt szybkich ruchach będzie miał pan zawroty głowy.

– Zapewne ma rację.

Podniósł rękę, by zasłonić oczy.

– Nie sądzę, że napaści dokonał jakiś rzezimieszek.

– Nie. Ja też tak nie uważam.

Miał dykcję ludzi z wyższych sfer i mówił tak, jakby każde słowo musiał najpierw przemyśleć. Odniosła wrażenie, że być może angielski nie jest jego pierwszym językiem. Przypomniała sobie, jak klął po francusku, gdy pierwszy raz go zobaczyła.

– Kim pan jest, sir?

Tym razem Violet pozwoliła sobie, by w jej ton wkradły się ostrzejsze tony.

Kobieta siedząca przy łóżku była piękna. Nie widział jeszcze u nikogo takich kolorów – miała zielonoszare oczy, niemal białą skórę i płomieniste włosy, które okalały twarz o delikatnie rzeźbionych rysach. Wyglądała na zaniepokojoną, jej pełne usta były rozchylone, a policzki pokryte bladymi piegami.

Potrząsnął mocno głową, wyobrażając sobie, że ona chyba jest ułudą powstałą po uderzenia w skroń i postrzale,. Zaraz, powiedziała, że nazywa się Violet Addington. Violet, czyli fiołek. Pasowało do niej. Delikatna. Krucha, ale zarazem twarda i wytrzymała.

Lady Addington? Dlaczego miałaby przebywać z nim w komnacie sypialnej, ubrana w ciemnozieloną suknię z głębokim dekoltem, z rozpuszczonymi włosami?

Nie miało to sensu.

– Dlaczego jest tu pani ze mną sama? – Nie chciał podawać jej swojego imienia, ponieważ oznaczałoby to zaangażowanie w jego życie, które mogło jej zaszkodzić. Był zadowolony, gdy domyśliła się powodów jego powściągliwości i odwróciła wzrok. Gdyby mógł zwlec się z łóżka i wyjść, zrobiłby to, ale był obolały i cholernie zmęczony.

– Czytał mi pani historię o Spartanach?

Uśmiechnęła się.

– Pomyślałam, że może się panu spodobać. Sam wygląda pan trochę jak jeden z tych starożytnych wojowników.

– W haftowanej koszuli nocnej?

– Och, nie mówię o pańskim ubraniu, a o usposobieniu. Trzeba było przejść trudne szkolenie, aby zostać dopuszczonym w ich szeregi. Trzeba było mieć w sobie mrok.

– Cóż, przynajmniej w tej kwestii ma pani rację.

Cienie przemknęły przez jej twarz, ukazując wyraźną zmarszczkę między brwiami.

– Powinnam chyba zostawić pana teraz, by mógł pan się wyspać.

Zamknął na moment oczy, gdy przytakiwał, a gdy otworzył je ponownie, już jej nie było.

Tej nocy mało spała. Leżała spięta i niespokojna w łóżku, nasłuchując wszelkich odgłosów ruchu, ale nic nie usłyszała. Czy spał, czy też leżał tak jak ona z szeroko otwartymi oczami?

Nie chciał zdradzić swojego imienia, co oznaczało, że skrywał liczne sekrety. Miał znowu broń pod ręką i zastanawiała się, czy było to bezpieczne dla jej domowników. Pytanie o to, czy ktoś ich śledził, natrętnie rozbrzmiewało w jej głowie.

Czy spodziewał się więcej kłopotów? Czy był człowiekiem, na którego inni mogliby polować? Czy gdyby niebezpieczeństwo rzeczywiście pojawiło się u jej drzwi, byłby w stanie ochronić ich wszystkich? A może to on był zagrożeniem?

Zegar wybił czwartą, a sen wciąż nie nadchodził. Kiedyś rzadko sypiała w nocy, za to dnie spędzała na krótkich, niespokojnych drzemkach. Skończyło się to, gdy zarządca jej męża przybył, by z ponurą miną powiadomić ją o śmierci Harlanda w wypadku.

Obecnie spała nieco lepiej, miasto otulało ją swoim hałasem i szumem. Skończyło się życie w ciągłym letargu, za to coraz częściej myślała o tym, czy kiedykolwiek będzie znów taką kobietą, jaką była przed ślubem. Taką, która uważała, że świat jest otwarty, dobry i sprawiedliwy. Taką, która nie bała się życia. Szczerze w to wątpiła.

Obróciła obrączkę na palcu, chcąc ją po prostu zdjąć i skończyć ze wspomnieniami, ale w socjecie obowiązywały zasady obnoszenia się z żałobą, nawet jeśli ona nie odczuwała żalu z powodu śmierci męża. Nie mogła całkowicie usunąć wspomnień o Harlandzie ani ze swojej pamięci, ani z domu. To sprowokowałoby pytania, na które nie chciała odpowiadać.

Czuła się stara i wyniszczona, a dzisiejsze zakończenie dnia było tak nietypowe, że obawiała się kłopotów, które dotąd były nieodłączną częścią jej życia.

Nieznajomy był w przeszłości ranny wiele razy, tak powiedział lekarz, a także jej gospodyni. Jego skóra była naznaczona latami przemocy. Był jednak spokojny, sprawiał wrażenie, jakby czekał na nadchodzące niebezpieczeństwo, by zareagować, uderzyć, obronić swoje terytorium. Choć leżał tam ranny i blady, zachował czujność. To było tak, jakby zaprosiła tygrysa bengalskiego, by zasiadł z nią do kolacji. Już teraz czuła, jakich szkód może dokonać. Był ranny, ale nadal groźny. Byłaby głupia, sądząc inaczej.

Obudziła się nagle z walącym sercem. Zegar przy łóżku wskazywał dziesiątą. Czy on nie żył? Czy lekarz znowu przyszedł? Czy świat znowu się zmienił? Dlaczego nikt jej nie obudził? Wszystkie te pytania krążyły jej pogłowie, dzwoniła małym srebrnym dzwonkiem, aby przywołać służącą.

Edith przyszła ze zwyczajową porcją ploteczek, choć tego ranka miała też do przekazania istotną nowinę.

– Kiedy pani Kennings poszła sprawdzić, co u rannego, łóżko było pościelone, a nocna koszula złożona. Młodsza pokojówka powiedziała, że nie było go w łóżku, kiedy przyszła podsycić ogień tuż po szóstej, milady. Jednak, jak powiedziała, był eleganckim gościem i zostawił kartkę. Włożyłam liścik do kieszeni, żeby nie zaginął.

Violet z trwogą wzięła papier misternie złożoną karteczkę. Na zewnątrz wypisane było jej imię. Poczekała, aż służąca wyjdzie.

„Violet”. Napisał to zaostrzonym kawałkiem węgla drzewnego z kominka w swoim pokoju.

„Dziękuję za pomoc. Nie zapomnę o niej.”

List był niepodpisany.

Pismo było dość grube i pochylona, a krój liter odbiegał od angielskiego sposobu pisania. Podkreślił słowo „nie”, jakby chciał podnieść jego wagę i w pewnym sensie uwierzyła mu, bo nie sprawiał wrażenia człowieka, który zapomina o obietnicach.

Edith weszła z powrotem do pokoju, trzymając w ramionach suknię i dodatki. Miała na twarzy wyraz zaciekawienia.

– Nie wiem, dlaczego wyszedł tak szybko, milady, a służąca na dole powiedziała, że na poręczy schodów była krew.

– Miejmy więc nadzieję, że dotarł bezpiecznie do swojego domu i jest w tej chwili pod opieką rodziny.

W trakcie wygłaszania tego frazesu zastanawiała się, czy w ogóle miał rodzinę. Sprawiał wrażenie człowieka samotnego. Samotnego. Był ubrany jak dżentelmen, choć raczej niezamożny, i tak też mówił. Gdyby znała jego nazwisko, mogłaby o niego zapytać, ale odrzuciła tę myśl. Gdyby chciał, żeby go poznała, podałby je, a kiedy w zawoalowany sposób wspomniał, że ktoś może go śledzić, wyczuła, że chciał pozostać anonimowy.

Cóż, jej życie wróciło na właściwe tory i nie chciała stracić tego nowo odnalezionego zadowolenia. Lepiej było o nim zapomnieć. Może niepotrzebnie przywiozła go do domu? Nie, gdyby został na ulicy całą noc, umarłby.

Późnym wieczorem, siedząc z Amarylis w salonie na parterze, Violet próbowała skupić się na haftowanym obrazie. Przedstawiał wiejski domek nad rzeką otoczony ogrodem pełnym letnich kwiatów. Ogień w kominku był jasny i ciepły, na zewnątrz słyszała przejeżdżające dorożki, których hałas był tłumiony przez co najmniej cztery cale świeżego śniegu. Zazwyczaj uwielbiała takie spokojne zakończenie zimowego dnia, dziś wieczorem czuła się niespokojna i wzburzona.

– Służąca mówiła, że na rynku ludzie bardzo plotkowali. – W słowach Amary zabrzmiał pewien ton, który sprawił, że podniosła wzrok.

– Plotkowali? – Violet nie słuchała niesprawdzonych wiadomości, ale nie mogła się powstrzymać, żeby nie zapytać.

– Mówi się, że ostatniej nocy w pensjonacie na Brompton Place doszło do bójki, w wyniku której zginął człowiek. Dżentelmen. Wygląda na to, że miał podcięte gardło. Brutalnie.

Nutka pytania w głosie szwagierki domagała się odpowiedzi.

– I myślisz, że ten nieznajomy, którego przywiozłyśmy do domu, mógł mieć z tym coś wspólnego?

– Cóż, leżał na końcu Brompton Place, a na jego ubraniu była krew, Violet. Miał też przy sobie wiele broni. Boże, mógł nas wszystkich pozabijać!

– Czy ktoś na rynku znał nazwisko lub zawód zmarłego?

– Nie sądzę, ale był z miasta i miał pistolet. Znaleziono go przy nim, podobnie jak pełną sakiewkę.

– Nie zabrał jej ten, kto go zabił?

– Tak. Wydaje się, że mordercy nie chodziło o zrabowanie pieniędzy. Może chciał uciszyć tamtego, żeby pewne sekrety nigdy nie wyszły na jaw? Straszne sekrety, których lepiej nie znać…

– Myślę, że naczytałaś się zbyt wielu książek awanturniczych, Amaro. Może to była po prostu kłótnia, która wymknęła się spod kontroli?

Westchnięcie szwagierki brzmiało, jakby była poważnie zaniepokojona.

– Jestem przerażona, Violet, bo taki incydent za bardzo zwraca uwagę. Co, jeśli dowiedzą się o nas? Co wtedy? To wszystko może się powtórzyć, jeśli nie zachowamy ostrożności.

– Nikt się nie dowie, obiecuję ci. Nigdy.

– Nie jestem taka odważna jak ty. Chciałabym być, ale nie potrafię.

– Jesteśmy w Londynie, Amaryllis, a od śmierci Harlanda minęło już ponad piętnaście miesięcy. Jesteśmy bezpieczne.

Violet położyła haft na kolanach i spojrzała na uporządkowane rzędy nici. Porządne ściegi były tak sprzeczne z myślami, które ją nawiedzały. Zachodziła w głowę, co będzie, jeśli Amara miała rację? Czy uratowanie człowieka, o którym zupełnie nic nie wiedziała, sprowadzi na jej głowę problemy?

Napisał, że nie zapomni… Czy były to słowa wdzięczności, czy groźba?

Przyrzekła sobie przy grobie zmarłego męża, że będzie ostrożna i rozważna. A teraz postąpiła głupio. Zastanawiała się, czy zamki w drzwiach są wystarczająco mocne i czy obcy, który znał dokładnie rozkład jej domu, może wrócić.

Jej zadowolenie rozpadło się jak domek z kart. Głupia, głupia, karciła się w duchu. Już wcześniej była słaba i bezbronna, a teraz znów znajdowała się w miejscu, w którym obiecała sobie nigdy więcej nie być. Niepokój znowu wytrącił ją z równowagi.

Przełknęła ślinę i zmusiła się do uśmiechu. Nie pokazywać prawdziwych emocji, bo wtedy traci się kontrolę.

– Jestem pewna, że konstabl znajdzie winowajcę, Amaro, i więcej o tym zdarzeniu nie usłyszymy.

– Nie sądzisz, że powinniśmy powiedzieć coś o tym człowieku, który był tu zeszłej nocy? No wiesz, o jego ranach, o tym, że krwawił?

– Nie, nie sądzę, że powinniśmy – powiedziała z całym przekonaniem, jakie potrafiła wykrzesać, i ucieszyła się, widząc, że szwagierka przytakuje.

– Na pewno ktoś by go zapamiętał, gdyby to był on, przecież bardzo wyróżnia się w tłumie. Ta blizna, bursztynowe oczy i ten wzrost. Jest łatwy do znalezienia, jeśli ktoś będzie go szukał.

Poczuła się, jakby stała nad przepaścią. Może właśnie zaczynało się coś, co wstrząśnie ich spokojnym, uporządkowanym światem? Przyszła jej też do głowy inna myśl.

– Czy ubrania, które miał na sobie zeszłej nocy, nadal są w pralni?

– Nie. Zostały wysuszone w kuchni przy palenisku, a pokojówka je wyprasowała.

– Czy możesz je dla mnie znaleźć, Amaro? Może one nam coś powiedzą.

– A jeśli będzie to coś, czego nie chcemy wiedzieć?

Kiedy Violet nie odpowiedziała, szwagierka wstała i wyszła.

Dlaczego próbowała dowiedzieć się więcej o nieznajomym? I czy ta wiedza może jej zaszkodzić? Pamiętała przecież przesiewanie kłamstw i prawd Harlanda i to, jak czuła się zbrukana, odkrywając jego kolejne sekrety.

Amaryllis wróciła z ubraniami, wyraźnie zmartwiona.

– Jeśli opuścił nas tak nagle, to może w ten sposób sugerował, by nie zgłębiać jego tajemnic? Może powinnyśmy po prostu o tym zapomnieć, Violet? Ciekawość czasami odbiera spokój. Powinnyśmy oddać te ubrania na cele charytatywne i zapomnieć, że kiedykolwiek spotkałyśmy tego człowieka. Tak będzie najlepiej. Lokaj twierdzi, że wyglądał podejrzanie, a my nie potrzebujemy ponownego kontaktu z podejrzanymi ludźmi.

Szybko się pożegnała, a gdy drzwi się za nią zamknęły, Violet została sama z tym, co pozostawił po sobie mężczyzna, którego znalazła na ulicy. Rękawy jego koszuli miały jedwabne mankiety, a bryczesy były wykonane z dobrego gatunku sukna. Podniosła materiał do twarzy i powąchała, ale jego zapach zniknął. Pozostała tylko woń mydła i dymu z paleniska, na którym suszyło się odzienie.

– Kim jesteś? – wyszeptała w noc. – I gdzie teraz jesteś?

Odpowiedział jej zegar wybijający godzinę na korytarzu. Nieznajomy zniknął wśród tysięcy ludzi, którzy nazywali Londyn swoim domem, walcząc o przetrwanie, zmagając się z niebezpieczeństwem. I nie wróci.

Położyła ubrania na małym stoliku obok siebie i postanowiła nie myśleć o nim więcej.

Rozdział drugi

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji

Spis treści:

Okładka
Strona tytułowa
Rozdział pierwszy
Rozdział drugi
Rozdział trzeci
Rozdział czwarty
Rozdział piąty
Rozdział szósty
Rozdział siódmy
Rozdział ósmy