Buntowniczki. Niezwykłe Polki, które robiły, co chciały - Andrzej Fedorowicz - ebook + audiobook

Buntowniczki. Niezwykłe Polki, które robiły, co chciały ebook i audiobook

Andrzej Fedorowicz

4,4

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

"Nie jestem aniołem i nie będę nim, dopóki umrę. Będę sobą" - mawiała angielska poetka i pisarka Charlotte Brontë. Pod tą frazą mogłyby się podpisać bohaterki tej książki. Wybrały cel i przez całe życie uparcie do niego dążyły. Celem tym była wolność i niezależność.

Nie akceptowały świata, który je otaczał, i były gotowe pójść na wojnę nawet z największymi - męskimi - autorytetami epoki. Nie znaczy to, że były wrogami mężczyzn, gdyż to właśnie mężczyźni stawali się ich największymi zwolennikami, otaczając buntowniczki aurą niewyobrażalnego wręcz uwielbienia.

Wiele z naszych buntowniczek pozostawiło po sobie barwne - i zdumiewająco szczere - wspomnienia. Po wielu dekadach, a nawet wiekach od ich powstania to wciąż niezwykle inspirująca lektura. Zasiane przez nie ziarno buntu kiełkuje wciąż w nowych pokoleniach Polek.

Andrzej Fedorowicz dziennikarz-freelancer. Publikował w "Super Expressie", "Fakcie", "Gazecie Wyborczej", "Polityce", "Newsweeku Historia", "Focusie", "Uważam Rze Historia" i "wSieci Historii". Pasjonat historii, techniki, wyjątkowych biografii i podróży. Historyczne dziennikarstwo śledcze to jego ulubione zajęcie. Autor (wspólnie z żoną Ireną) przewodnika po Wyspach Kanaryjskich, książki "25 polskich wynalazców i odkrywców, którzy zmienili świat" i "Wybranek Fortuny" - książki o niezwykłych karierach niezwykłych Polek.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 343

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 38 min

Lektor: Agnieszka Postrzygacz

Oceny
4,4 (411 ocen)
226
130
51
3
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
mati_toja2

Nie oderwiesz się od lektury

Wspaniałe historie! powinni wprowadzić tą książkę jako lekturę obowiązkową do szkół.
10
niespodziewajka

Nie oderwiesz się od lektury

Super motywująca książka, a do jej bohaterek bedę jeszcze na pewno wracać
10
ponitka

Dobrze spędzony czas

Obowiązkowa lektura dla licealistek aby uwierzyły, że nic nie musi je powstrzymywać przed zdobywaniem świata.
10
BarbaraMJ

Nie oderwiesz się od lektury

Obowiązkowa lektura dla każdej kobiety niezależnie od wieku i podejścia do życia! Szczerze polecam!
00
TeamTurek

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo inspirująca lektura.
00

Popularność




 

 

Copyright © Andrzej i Irena Fedorowicz, 2019

 

Projekt okładki

Paweł Panczakiewicz

 

Zdjęcie na okładce

© Biblioteka Narodowa;

ze zbiorów Muzeum Historycznego Miasta Krakowa/Forum;

East News; Wikimedia Commons

 

Ilustracje w środku

© East News; Forum; Biblioteka Narodowa;

Wikimedia Commons;

Muzeum Powstańców Wielkopolskich

im. Generała Józefa Dowbora Muśnickiego w Lusowie

 

Redaktor prowadzący

Adrian Markowski

 

Redakcja

Maria Talar

 

Korekta

Sylwia Kozak-Śmiech

Maciej Korbasiński

 

ISBN 978-83-8169-700-2

 

Warszawa 2019

 

Wydawca

Prószyński Media Sp. z o.o.

02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28

www.proszynski.pl

 

 

Wstęp

„Nie jestem aniołem i nie będę nim, dopóki nie umrę. Będę sobą” – mawiała angielska poetka i pisarka Charlotte Brontë. Pod tą frazą mogłyby się podpisać bohaterki tej książki. Jedne już we wczesnej młodości przeczuwały, że pisane jest im niezwykłe i trudne życie, inne dojrzewały do tego dłużej. Ale jeśli warto dziś o nich pisać i czytać, to dlatego, że z wybranego celu nigdy nie zrezygnowały. Celem tym była wolność i niezależność.

Ktoś mógłby spytać, co takiego łączy natchnioną mistyczkę Feliksę Kozłowską, założycielkę nowego Kościoła wyklętą przez papieża, z ikoną ruchów lewicowych Różą Luksemburg, poza tym, że żyły w tych samych czasach i te same zdarzenia wpływały na ich życie? Obie nie akceptowały świata, który je otaczał, i były gotowe pójść na wojnę nawet z największymi autorytetami epoki. Dodajmy – męskimi autorytetami. Ale nie znaczy to, że były wrogami mężczyzn. To właśnie oni stawali się ich największymi zwolennikami, otaczając „buntowniczki” aurą niewyobrażalnego wręcz uwielbienia.

Życiorysy niektórych bohaterek są tak niezwykle współczesne, że sprawiają wrażenie, jak gdyby przeniósł je w odległą epokę jakiś tajemniczy wehikuł czasu. Bo jak wytłumaczyć fakt, że nastolatka z prowincji, Regina Rusiecka, robi błyskawiczną karierę na dworze sułtana imperium tureckiego, jednego z najpotężniejszych ludzi osiemnastego stulecia? I do tego żyje w muzułmańskim kraju tak, jak chce, według własnych zasad – niezależna, wolna, nie zwracając uwagi na konwenanse.

Wiary w siebie i tupetu z pewnością Reginie nie brakowało. Podobnie jak Joannie Żubr, która w męskim przebraniu wstąpiła do armii napoleońskiej, by zostać pierwszą Polką odznaczoną orderem Virtuti Militari. Albo Marii Konopnickiej, pisarce i poetce sprowadzonej dziś do roli szlachetnego rupiecia polskiej literatury, podczas gdy ona, zabierając ze sobą szóstkę dzieci, porzuciła męża nieudacznika i – mając skończone trzydzieści lat – rozpoczęła życie niezależnej freelancerki. A także Helenie Rubinstein – ta z kolei, aby uniknąć niechcianego małżeństwa z rozsądku, po prostu… stworzyła koncern, do dziś będący jedną z najbardziej znanych kosmetycznych marek świata.

Pierwszą Polką terrorystką była Wanda Krahelska, a pilotką – Janina Lewandowska, jedyna kobieta zamordowana w Katyniu. Za decyzjami obydwu tych niezwykłych bohaterek stały osobiste dramaty. Nie brakowało ich też w życiu Narcyzy Żmichowskiej, której rewolucyjne poglądy na wychowanie ukształtowały kolejne generacje Polek.

Czasem życiorysy przeplatają się w niezwykły sposób. Wychowanką i przyjaciółką Narcyzy Żmichowskiej była Wanda Żeleńska, przyszła matka znanego pisarza Tadeusza Boya-Żeleńskiego. Jego kochankami były dwie kolejne, niezwykłe postacie z tej książki: aktorka Jadwiga Mrozowska i pisarka feministka Irena Krzywicka. Pierwsza, po porzuceniu sceny u szczytu sławy, została znaną podróżniczką, a jej ekspedycje do Indii, Tybetu i Pamiru – zupełnie inne niż te, które możemy dziś oglądać – naprawdę zapierają dech w piersiach. Druga dzięki swym bezkompromisowym tekstom i erotycznej swobodzie zdobyła miano największej skandalistki dwudziestolecia międzywojennego.

Wiele z naszych buntowniczek żyło na szczęście na tyle długo, by pozostawić po sobie barwne – i zdumiewająco szczere – wspomnienia. Po wielu dekadach, a nawet wiekach od ich powstania to wciąż niezwykle inspirująca lektura. Zasiane przez nie ziarno buntu kiełkuje wciąż w nowych pokoleniach Polek.

 

MATKA POLKA BUNTOWNICZKA

Maria Konopnicka

 

W grudniu 1891 roku przy stole w małym, wychłodzonym mieszkaniu w Mediolanie siedziała ubrana w kilka warstw ubrań pięćdziesięcioletnia kobieta. W rękawiczkach bez palców trzymała pióro, pisała tekst na zamówienie jednego z warszawskich wydawnictw. Wcześniej, aby zdobyć pieniądze na zapłacenie czynszu i jedzenie, oddała do lombardu zegarek. Do Mediolanu dojechała drugą klasą zamiast trzeciej, unikając zaduchu, tłoku, brudu i pluskiew, ale nie dlatego, że chciała, tylko wstyd jej było przed odprowadzającymi ją na dworzec ludźmi. Trzęsącą się z zimna pisarką była Maria Konopnicka, jedna z najpopularniejszych autorek w swoim kraju. Bez problemu mogła mieć stałą pracę i dochody, gdyby tylko zechciała skorzystać z propozycji wpływowych znajomych. Ona jednak wybrała życie nomadki, z ciągłym brakiem pieniędzy i tanimi, ciasnymi mieszkaniami. Dzieliła je z młodszą o dziewiętnaście lat kobietą. Dlaczego?

Traktowana dziś jak „szlachetny rupieć” Maria Konopnicka wykonała w życiu wiele zadziwiających wolt. Gdy czytelnicy chcieli ją widzieć w roli narodowej wieszczki, ta o tworzonych na zamówienie patriotycznych wierszach nie mówiła inaczej jak „ta literacka plaga”1. Pisała je, bo sprzedawały się dobrze, a ona potrzebowała pieniędzy na utrzymanie, wykształcenie i wywianowanie szóstki dzieci. Ale nie raz próbowała się wyrwać z narzuconego jej przez krytykę i czytelników gorsetu. Po odejściu od męża wiązała się z młodszymi od siebie mężczyznami, a później z kobietą. Wielbiono ją, by za chwilę odsądzać od czci i wiary. Kiedy w końcu zawiodła ją własna córka, powiedziała „dość”. Z brutalną szczerością rozprawiła się z dotychczasowym życiem i postanowiła zacząć nowe, włócząc się po Europie i nie licząc się z nikim i z niczym.

Był 23 maja 1842 roku, gdy w Suwałkach urodziła się Maria Stanisława, druga córka Józefa i Scholastyki Wasiłowskich. Po niej na świat przyszła jeszcze trójka rodzeństwa – brat i dwie siostry. Ojciec pełnił funkcję obrońcy Prokuratorii Generalnej i patrona Trybunału Cywilnego I Instancji Guberni Augustowskiej. Pierwsze siedem lat w Suwałkach minęło szczęśliwie. Chociaż Maria, jej starsza siostra Wanda i brat Jarosław miewali w tym czasie osobliwe zainteresowania. Fascynowały ich opisy męczeństwa świętych, którymi, nie szczędząc drastycznych szczegółów, raczyła ich jedna ze służących. Siostry i brat godzinami potrafili się spierać, czyj rodzaj śmierci był bardziej bolesny i okrutny. Później Marię fascynować będą ludzie, którzy w obronie idei gotowi są zginąć.

Kiedy miała siedem lat, ojciec dostał nowe stanowisko i rodzina przeprowadziła się do Kalisza. Tam Maria była świadkiem wielkiego pożaru, który całkowicie zrównał z ziemią dzielnicę żydowską. Widziała rozpacz i nędzę, ale też pomoc, którą pogorzelcy mogli znaleźć u sąsiadów. W porównaniu z sielskim życiem w Suwałkach to był inny świat. Maria chłonęła opowieści o prawdziwych ludzkich nieszczęściach, a nie koloryzowane historie świętych. Ją samą dotknęła tragedia, gdy skończyła dwanaście lat. Śmierć trzydziestoczteroletniej matki całkowicie zmieniła życie rodziny. Ojciec Józef został z czterema córkami i synem; od tego czasu był religijnym samotnikiem, bez reszty oddanym dzieciom. Czytał im wiersze, w tym zakazanego przez Rosjan Mickiewicza, ale także własne przekłady psalmów i poezję antyczną. Życie w domu coraz bardziej przypominało klasztor, Wasiłowskich nikt nie odwiedzał i oni nie składali nikomu wizyt. Jeśli gdzieś wychodzili, to na grób Scholastyki na kaliskim cmentarzu.

Pan Wasiłowski chciał jednak zadbać o wykształcenie dzieci. Kiedy najstarsze córki kolejno kończyły trzynaście lat, wysyłał je do warszawskiej pensji sióstr sakramentek. Edukacja Marii trwała zaledwie rok – ojca było stać tylko na tyle – ale to wystarczyło, by dziewczyna odkryła zupełnie nowy świat. Na pensji panowała ścisła dyscyplina, ale brak było religijnej indoktrynacji. Mieszkające w internacie dziewczęta uwielbiały opowiadać historie o tajemnicach z życia zakonnic. Wśród uczących się u sakramentek stu nastolatek były też wyjątkowo zdolne panny; szczególnie wyróżniała się starsza od Marii o rok Elżbieta Pawłowska – ma talent literacki, pisze więc koleżankom wypracowania. Maria poszła w jej ślady. Znajome z pensji zaprzyjaźnią się jednak wiele lat później, gdy znane już będą pod innymi nazwiskami. Marysia Wasiłowska będzie Marią Konopnicką, a Ela Pawłowska – Elizą Orzeszkową.

Powrót do Kalisza otworzył nowy etap w życiu Marii. Zaczęło się szukanie męża; ojciec nie bez powodu zainwestował w krótką, ale prestiżową naukę w Warszawie. Posagu zapewnić nie mógł, atutem córek miało być więc ich wykształcenie i „światowe maniery”. Nastał czas balów, koncertów i przyjęć – panny muszą się pokazać i zrobić dobre wrażenie. Oczywiście w prowincjonalnym Kaliszu na Bóg wie co liczyć nie można. Pan Wasiłowski jest więc szczęśliwy, gdy udaje mu się w 1861 roku wydać dwudziestoletnią Wandę za starszego o dziewięć lat właściciela majątku Kozuby. Rok później Maria poślubia starszego o dwanaście lat Jarosława Konopnickiego zarządzającego rodzinnym majątkiem Bronów.

***

Była w siódmym niebie, kiedy pan młody zajechał po nią w dwa powozy, ze służbą, kwiatami i bombonierkami. Podobała się jej taka zmiana. „Piękna rzecz! – Przerzucają cię w inny świat, inne życie – dają ci nowe nazwisko, położenie i stosunki – sercu nawet twemu każą bić taktem jakichś obcych uczuć”2 – napisze w liście do stryja. Ignacy Wasiłowski, młodszy brat ojca, niedługo przed ślubem Marii wrócił z Syberii. Trafił tam za udział w konspiracji, kiedy ona miała zaledwie rok. Chociaż ludzie szemrali, że Ignacy wsypał swoich kolegów ze Związku Narodu Polskiego, w zamian za co dostał łagodny wyrok i na zesłaniu zajmował się pracą biurową, w rodzinnej legendzie był bohaterem. Tak też traktowała go Maria – jako męczennika za narodową sprawę. Z czasem Ignacy Wasiłowski stał się jednym z najbliższych jej ludzi.

Tymczasem Maria zafascynowana była mężem i nowym miejscem. Bronów leżał na równinie między Nerem a Wartą, w posiadaniu Konopnickich – szlachty herbu Jastrzębiec – był od osiemnastu lat razem z sąsiednim Spędoszynem, kupionym siedem dekad wcześniej. Bardziej jednak przypominał chłopskie gospodarstwo niż ziemiańską siedzibę. Niewielką, krytą strzechą chatę młodzi dzielili z ojcem Jarosława, Wawrzyńcem. Marii to nie przeszkadzało. Poza domem miała dla siebie mnóstwo przestrzeni, stare jesiony i graby, pod którymi lubiła spędzać czas, wizyty licznego rodzeństwa męża, sąsiadki, z którymi można było pogawędzić o dzieciach, mężach i zwierzętach. Dzieci pojawiły się szybko, kiedy wybuchło powstanie nazwane później styczniowym, Maria była w ciąży z synem Tadeuszem.

Jarosław nie wziął udziału w walkach. Rosjanie na krótko aresztowali go pod zarzutem przechowywania powstańców i broni, ale w czasie rewizji nie znaleziono nic. „Wąsaty anioł” – jak go nazywała Maria – chciał chronić ciężarną żonę. Przekroczyli więc granicę zaboru pruskiego i w Niemczech czekali, aż sytuacja się uspokoi. W Wielkopolsce dotarła do Marii wiadomość, że w walkach z Rosjanami zginął jej młodszy o rok brat. Ciężko to przeżyła. Przez długi czas nie będzie chciała uwierzyć w śmierć Jana, pisząc listy do ludzi o takim samym imieniu i nazwisku z nadzieją, że zaszła pomyłka. Z faktami pogodziła się dopiero, gdy towarzysze broni z oddziału Ludwika Mierosławskiego pokazali jej zakrwawioną koszulę brata.

Trzeba było wrócić do zwykłego życia w Bronowie, który szczęś­liwie nie został zniszczony ani skonfiskowany przez carskie władze. Tam urodził się Tadeusz (1863), a po nim nastąpił prawdziwy wysyp dzieci. Niestety dwaj kolejni synowie Władysław i Stefan zmarli zaraz po narodzinach. Później rok po roku przychodzą szczęśliwie na świat: Zofia (1866), Stanisław (1867), Jan (1868), Helena (1869) i Laura. W 1870 roku Maria ma dwadzieścia osiem lat i jest już matką sześciorga dzieci. Jednak w małżeństwie z „wąsatym aniołem” coś się zaczęło psuć.

Dwa lata wcześniej rodzina pozbawiła Jarosława zarządu nad Bronowem. Majątek był potężnie zadłużony. Po uwłaszczeniu chłopów skończyła się trwająca od wieków gospodarka oparta na pańszczyźnie. Jarosław nie miał pomysłu, jak działać w nowych warunkach. Ale sposobu życia zmieniać nie zamierzał; tak jak przodkowie był przekonany, że szlachcic powinien przede wszystkim żyć z fasonem. Większość czasu spędzał więc poza domem, z kompanami zwanymi w okolicy „uniejowską hordą”. Polowania, zabawy, pijatyki trwały tygodniami. Kiedy brakowało pieniędzy, Jarosław po prostu zaciągał kolejne długi i nie oddawał ich, co powodowało nieustanne procesy z wierzycielami.

Do Marii powoli zaczynało docierać, że jej „wąsaty anioł” to w rzeczywistości prowincjonalny szlachciura bez ambicji. Nie miała złudzeń, że się zmieni – taki sposób życia był w rodzinie Jarosława tradycją od pokoleń. Maria miała pretensje do ojca, który jako urzędnik sądowy w Kaliszu wiedział doskonale o procesach wytaczanych Konopnickim przez wierzycieli. Dlaczego jej nie powiedział? Czy naprawdę był aż tak zdeterminowany, by wydać córkę za mąż? Tymczasem coraz bardziej męczyło ją życie z mężem, który w domu najczęściej zjawiał się pijany. Na wymówki reagował agresją. Ucieczką dla Marii stały się książki i podróże.

Te pierwsze niespodziewanie znalazła na strychu własnego domu. To był prawdziwy skarb; zakurzone, nadgryzione przez myszy Próby Montaigne’a, Pamiętniki Ogińskiego, MeyersKonversations-Lexikon, Opisanie Polski Cellariusza. Dziesiątki tomów dał kiedyś na przechowanie Konopnickim spokrewniony z nimi pułkownik Korycki i już się po nie nie zgłosił. Kiedy więc tylko Maria ogarnęła gromadę dzieci, siadała pod jesionami za domem i czytała. Zaczęła też coraz częściej jeździć po okolicy – do Łęczycy, Zduńskiej Woli, Turka, Uniejowa, Sieradza. Książki obudziły w niej ciekawość świata, w Bronowie zaczynała się dusić. Czy jednak ucieczka stąd była możliwa? Od prawie dziesięciu lat prowadziła życie wiejskiej szlachcianki. Miała szóstkę małych dzieci. W wielkim świecie nikogo nie znała i nikt nie znał jej. Szanse na wydostanie się z Bronowa wydawały się równe zeru.

Maria coraz częściej wspominała Warszawę. Czuła, że potrzebuje kogoś, z kim będzie mogła porozmawiać o świecie i poprosić o radę, kogoś, kto zrozumie jej potrzeby. Okazja trafiła się w 1872 roku, kiedy rodzina Jarosława zdecydowała, że nieudolny gospodarz i jego żona muszą opuścić Bronowo. Kiedy Konopniccy przenoszą się do odległego o kilkanaście kilometrów Gusina, Maria wymusza na mężu zatrudnienie nauczyciela dla najstarszych dzieci.

Jej wybór pada na osiemnastoletniego Konstantego Krynickiego. Ów młody człowiek z nieznanych powodów przerwał studia medyczne i został wędrownym prywatnym nauczycielem. Maria, „najświatlejsza niewiasta w okolicy”, zrobiła na nim ogromne wrażenie. Inteligentna, oczytana, zmysłowa – może nie piękna, ale ma w sobie coś, co na mężczyzn działało jak magnes. Trzydziestoletnia mężatka i młodszy o dwanaście lat nauczyciel zostają kochankami.

***

Czy Jarosław Konopnicki wiedział, że Maria go zdradza? I czy był to jej świadomy plan, by doprowadzić do rozpadu nieudanego związku? W czasach, gdy w zaborze rosyjskim rozwód był niemożliwy, a unieważnienie małżeństwa oznaczało dla kobiety utratę pozycji, majątku i dzieci, Maria podjęła ryzykowną grę. Niedługo po Konstantym, którego nazywała Kociem, znalazła kolejnego przyjaciela. Był nim wdowiec z sąsiednich Krasek, Korneli Dąbrowski. Pod wieloma względami nie różnił się on od męża Marii, tyle że uwielbiał na organizowanych przez siebie balach i spotkaniach recytować okolicznościowe wiersze. I właśnie pan Korneli namówił sąsiadkę, by chwyciła za pióro.

Dla Marii, która ostatni raz pisała coś poza listami kilkanaście lat wcześniej, na pensji w Warszawie, było to duże wyzwanie. Wiele wierszy po prostu podarła, jednak to, co pokazywała Dąbrowskiemu, niezmiennie budziło jego zachwyt. Po trzech latach takiej literackiej zabawy sąsiad namówił w końcu Marię, by wysłała do redakcji lokalnej gazety, „Kaliszanina”, wiersz, który wyjątkowo mu się spodobał:

Wyiskrza się słońce – zestrzela promienie –

Tęczowe odblaski swej głowy...

Ze skarbów wszechświata śle drogie kamienie

W ten mroźny poranek zimowy.3

Tak zaczynał się Zimowy poranek, wiersz, którym Maria Konopnicka zadebiutowała publicznie, mając trzydzieści trzy lata. Podpisała go pseudonimem Marko. Chociaż po latach uzna utwór za miernotę i będzie się go wstydziła, po pojawieniu się w druku pierwszego własnego dzieła była w euforii. Pisała coraz więcej i pan Korneli znów zasugerował, by wysłała wiersz do czasopisma w Warszawie. Tak w czerwcu 1875 roku, w popularnym „Bluszczu”, pojawił się pierwszy podpisany przez Marię nazwiskiem wiersz Idylla:

Na wiosnę wśród braci słowików i róż,

Idylla wstaje...

Powojem ukwieca zielone tła wzgórz,

Konwalią gaje...

Nad rzeczką w wilgotnych oporach, we mgle,

Zasiada z fletnią,

I kwiaty uśpione w miłosnym pół-śnie,

W noc budzi letnią.4

Równie pretensjonalne jak poprzednie dzieło przeszło całkowicie niezauważone przez krytyków. Jednak fakt, że żona Konopnickiego wydrukowała coś w Warszawie, stał się w Gusinie sensacją i okazją do plotek. Nie raz widziano przecież Marię, jak szła pod rękę z Kornelim Dąbrowskim, zawzięcie o czymś dyskutując. Tajemnicą poliszynela były też ciepłe uczucia, jakimi darzyła nauczyciela swoich dzieci. Wszystkie te plotki były jednak niczym wobec skandalu, który wybuchł, kiedy Maria oznajmiła mężowi, że wyjeżdża na dwa miesiące do Szczawnicy „do wód” w towarzystwie pana Korneliego i Kocia.

Czy Jarosław Konopnicki zdawał sobie sprawę, że żona przyprawia mu rogi? Z pewnością musiał, był chyba jednak zbyt oszołomiony jej zachowaniem, by w zdecydowany sposób zaprotestować. W prowincjonalnej szlacheckiej rodzinie nigdy dotąd coś takiego się nie zdarzyło. Nie można było nawet interweniować u ojca Marii, gdyż pan Józef, po przejściu na emeryturę, przeniósł się do Warszawy ze swoją nową żoną, z którą miał dwoje dzieci. Na szczęście dla Jarosława Maria postanowiła zabrać „do wód” jeszcze jedną kobietę, swoją rówieśniczkę, warszawiankę Wandę Umińską, co pozwalało przynajmniej na zachowanie pozorów. Ale i tak plotkom nie było końca. Taki bunt w wydaniu kobiety, szczególnie na prowincji, był wówczas czymś nie do pomyślenia.

Tymczasem czworo kuracjuszy na cały lipiec i sierpień wynajęło pokoje w pensjonacie w Górnej Szczawnicy. Jak wyglądało życie w towarzystwie dwóch kochanków i koleżanki, Maria Konopnicka nigdy nie zdradziła. Oficjalnie czas płynął na długich górskich wędrówkach, leczniczych kąpielach i piciu mineralnej wody zaprawianej, zgodnie z radami lekarzy, owczym lub kobylim mlekiem. Jednak Maria wykorzystuje czas także na pisanie. W Szczawnicy powstaje cykl dziewięciu wierszy W górach.

Po powrocie do Gusina Maria, za radą pana Korneliego, wysyła wiersze do redakcji warszawskiego „Tygodnika Ilustrowanego”. Jego redaktor, Ludwik Jenike, decyduje się opublikować utwór Przygrywka w 30., lipcowym numerze pisma z 1876 roku. Traf chce, że kilka tygodni później ten właśnie numer tygodnika dociera do przebywającego w Stanach Zjednoczonych Henryka Sienkiewicza. Popularny dziennikarz i pisarz reaguje entuzjastyczną recenzją w „Gazecie Polskiej”, z którą współpracuje:

„Zacząłem go czytać z lekceważeniem, jak wszystkie ulotne takie poezyjki, a skończyłem zachwycony. Cały ten wstęp śpiewa jak mazurek Chopina; na własną nutę, w której słychać szmer świerków górskich, kosodrzewin i odgłosy ligawek pastuszych. Pod wierszem znalazłem napis »Maria Konopnicka«. Nie znam tej poetki. W każdym razie ta panna lub pani ma prawdziwy talent, który prześwieca przez wiersze jak promienie świtu przez mgłę”. 5

Te kilka zdań zmienia życie Marii na zawsze.

***

Jak potoczyłyby się losy Marii Konopnickiej, gdyby jej wiersz nie dotarł do rąk Sienkiewicza? Przyszły noblista przebywał w tym czasie w osadzie Anaheim, w kalifornijskim Orange County, gdzie razem ze sławną aktorką Heleną Modrzejewską, jej mężem, synem i grupą przyjaciół zamierzali stworzyć samowystarczalną artystyczną komunę. Plan okazał się mrzonką, jednak pisane przez Sienkiewicza korespondencje – wydane później jako Listy z podróży po Ameryce – chociaż w większości zmyślone, podnosiły nakłady „Gazety Polskiej” do niespotykanych dotąd poziomów. Trzeba było niesamowitego zbiegu okoliczności, by jeden z najpopularniejszych polskich dziennikarzy, piszący dla znanej gazety, gdzieś na drugim końcu świata dostał do rąk polskie czasopismo z debiutanckim wierszem wiejskiej poetki. Maria zdawała sobie sprawę, jak niezwykłe szczęście ją spotkało. I postanowiła wykorzystać je jak najlepiej.

Recenzja w „Gazecie Polskiej” podziałała jak iskra rzucona na beczkę prochu. Kolejny rok Maria spędziła na pisaniu – i przygotowywaniu planu ucieczki z Gusina. Pretekstem miała być konieczność zapewnienia edukacji dzieciom. Najstarszy syn, Tadeusz, kończył właśnie czternaście lat, najmłodsza córka, Laura – siedem. Dzieci zamierzała zabrać ze sobą; nie chciała, by pod opieką ojca i krewnych wyrosły na ograniczonych ignorantów. W pamięci miała zapewne obraz ojca, który jako czterdziestojednoletni wdowiec sam opiekował się nią, trójką jej sióstr i bratem. Maria, uskrzydlona recenzją Sienkiewicza, gotowa była się rzucić na głęboką wodę. Jedna tylko rzecz nie dawała jej spokoju. Sienkiewicz napisał o niej w recenzji „ta panna lub pani”. Czy sądził, że jest młodą autorką? W rzeczywistości Maria była od niego cztery lata starsza. Dlatego właśnie tyle ujęła sobie przed wyjazdem do Warszawy.

Zszokowany buntem żony Jarosław Konopnicki nie wiedział, co robić. Z jednej strony było mu na rękę, że z Gusina wyjedzie kobieta, przez którą dorobił się opinii „rogacza”. Z drugiej – z pewnością był rozżalony, że żona porzuca go w trudnej sytuacji. Kolejne dzierżawy Jarosława szły bowiem równie źle jak gospodarowanie w Bronowie. Maria natomiast uznała te okoliczności za dodatkowy argument, by porzucić utracjusza i nieudacznika. Sprawa nie była jednak prosta. W podobnym położeniu znalazły się bowiem tysiące właścicieli majątków ziemskich, których dekret o uwłaszczeniu chłopów pozbawił taniej siły roboczej. Być może w decyzji Marii była także kalkulacja, że szlacheckie życie na wsi nigdy nie będzie już tak łatwe jak wcześniej. Do miast za chlebem emigrowały w tym czasie tysiące ludzi. Ale samotne kobiety z dziećmi wciąż były wśród nich wielką rzadkością. A ona chciała wyjechać z sześciorgiem potomstwa…

Nadzieją był ojciec mieszkający od dwóch lat w Warszawie. Chociaż miał nową rodzinę, Maria mogła liczyć na jego pomoc. Obiecał wsparcie, być może z poczucia winy, że zaaranżował jej tak niedobrane małżeństwo. Jednak zaledwie trzy miesiące po przeprowadzce córki do Warszawy sześćdziesięcioczteroletni Józef Wasiłowski zmarł w majątku jednej ze swoich sióstr, którą pojechał odwiedzić w chorobie. Po jego śmierci, kiedy niełatwe już od dawna stosunki z macochą stały się jeszcze bardziej napięte, Maria prosi Konstantego Krynickiego, też będącego w Warszawie, o pomoc w znalezieniu taniego mieszkania. Dostaje trzy pokoje bez bieżącej wody w starej, sypiącej się kamienicy przy ulicy Piekarskiej. Przyzwyczajona do przestrzeni i przyrody trzydziestosześcioletnia Maria zamieszkuje pod jednym z najgorszych warszawskich adresów. Na zaniedbanym Starym Mieście panuje wówczas trudny do opisania brud i fetor. Jednak tylko na tyle ją stać – honoraria za wydrukowane dotychczas wiersze poszły w całości na opłacenie przeprowadzki do Warszawy.

Maria szybko zrozumiała, na jak głęboką wodę zdecydowała się rzucić. Życie w mieście oznaczało nie tylko konieczność płacenia za mieszkanie, ale też kupowania żywności dla licznej gromadki dzieci. O to, co mieszkając na wsi, miała za darmo, teraz musi się targować do upadłego na warszawskim rynku. Pisze po nocach, ale – o dziwo – w tych koszmarnie trudnych warunkach jej wiersze stają się coraz lepsze. Czytelnicy żądają kolejnych, na Piekarską płyną więc z redakcji kolejne zamówienia. W końcu na jeden z opublikowanych wierszy zwraca uwagę niewidziana od ponad dwudziestu lat dawna koleżanka z pensji.

Eliza Orzeszkowa jest już znaną pisarką i przymierza się do uruchomienia własnego wydawnictwa. Niesamowite przeistoczenie Marii z „wiejskiej baby” w popularną autorkę, i to w tym wieku, zrobiło na niej wrażenie. Orzeszkowa postanawia pomóc koleżance, nie podejrzewając, że kolejną woltę Konopnicka wykona w jej własnym wydawnictwie.

***

Była niezmiernie wdzięczna Sienkiewiczowi za jego pierwszą recenzję, ale kolejne zaczynały ją męczyć. Dziennikarz wciąż próbował wcisnąć Marię w gorset pisarki łatwej, lekkiej i przyjemnej, w którym powoli zaczynała się dusić. Owszem, pisane na zamówienie literackich czasopism wiersze cieszyły się wielką popularnością. Było w nich wiele ze Słowackiego, Mickiewicza, urzekały czytelników prostą formą, świeżością i autentycznością. Tak jak opublikowany w 1879 roku Czym jesteś:

Lecieć bym chciała daleko... daleko...

Gdzie z brzóz płaczących srebrne rosy cieką,

I gdzie szum lasów pierś przejmuje drżeniem...

– Czym jesteś, szczęście? – Wspomnieniem?

Lecieć bym chciała tam, gdzie olchy rosną,

Gdzie głogi dzikie zakwitają wiosną,

Gdzie się powoje, jak baśń dziwna, plotą...

– Czym jesteś, szczęście? – Tęsknotą?6

Wielu krytyków nie rozumiało tego fenomenu. Wydawało się, że po ogłoszeniu końca epoki romantyzmu poezja nie ma już racji bytu. Teraz modna była realistyczna proza, na której nazwisko wyrobił sobie Sienkiewicz, Orzeszkowa i debiutujący niedawno Bolesław Prus. Mogłoby się wydawać, że w czasach przemysłowej rewolucji, postępu i pozytywizmu poezja nie będzie miała już żadnego wzięcia. A jednak Konopnicka trafiła w jakieś niezidentyfikowane przez znawców literatury potrzeby. Czytelnicy wciąż domagali się kolejnych „słodkich” wierszy, tymczasem ona zaczynała się buntować przeciwko narzucanej jej roli. I w walce o zmianę pisarskiego wizerunku postanowiła iść na całość.

W przerwach między kolejnymi zleceniami pisała poemat, który zatytułowała Z przeszłości. Fragmenty dramatyczne. Opowiadał on historie trojga ludzi prześladowanych przez Kościół za poglądy. Bohaterką pierwszej części była Hypatia z Aleksandrii, sławna filozofka i matematyczka, brutalnie zamordowana w V wieku na polecenie biskupa Cyryla. Drugim męczennikiem nauki był Andreas Vesalius, XVI-wieczny lekarz i anatom, uwięziony na polecenie papieża za wykonywanie sekcji zwłok. Trzecim Galileusz, którego pod groźbą spalenia na stosie Święta Inkwizycja zmusiła do odwołania rewolucyjnych poglądów.

Nie pisała z nienawiści do Kościoła, a z przekonania, że trzeba przypomnieć jego grzechy popełnione wobec ludzi nauki i tych, którzy odważyli się myśleć inaczej. Maria była przekonana, że poemat będzie sukcesem. Upewniła ją w tym entuzjastyczna odpowiedź z „Tygodnika Ilustrowanego”, któremu zaanonsowała utwór jako „opowieść o walce, jaką wolne umysły i duchy toczyły po wszystkie wieki z potęgą tradycji i powagi Kościoła”7. Gdy jednak rękopis dotarł do redakcji, redaktorzy wpadli w panikę. Najpierw próbowali tekst ocenzurować, a kiedy Maria nie zgodziła się na to, wycofali się z planów publikacji.

W poemacie pojawiły się bowiem fragmenty, co do których redaktorzy mogli mieć pewność, że Kościół nie puści ich płazem. Księża wciąż mieli wielki wpływ na czytelników, a recenzenci z katolickiej prasy mogli łatwo zniszczyć nawet popularnych autorów. Wystarczyło oskarżenie o głoszenie heretyckich treści i brak patriotyzmu. Maria leciała jak ćma do ognia, pisząc słowami Vesaliusa:

Jakaż to ciemna i dzika potęga

Po godność ludzką do czoła mi sięga?

Jakaż to władza posępna i krwawa,

Moje najświętsze wydziera mi prawa?

Jestżeś ty Bogiem, że słowa twe mogą

Istotę moją zgnieść — i zdeptać nogą?

Nie! pókim żywy, nie zadrżę przed nikim...

Ja wolny jestem — tyś jest niewolnikiem!8

Rozczarowana tchórzostwem redaktorów postępowego, jak sądziła, tygodnika, Maria postanowiła poprosić o przysługę koleżankę z pensji. Eliza przyjęła tekst, który nazwała arcydziełem herezji i – pełna obaw – umieściła go w planie wydawniczym na grudzień 1880 roku. Na swój poważny debiut Konopnicka czekała z wielką nadzieją, Orzeszkowa z wielkim niepokojem. Jej obawy miały się wkrótce potwierdzić. Poemat Z przeszłości ukazał się bowiem w momencie, gdy Maria była u szczytu popularności jako mistrzyni banalnego wdzięku. Czegoś takiego nikt się po niej nie spodziewał. Publikacja obrazoburczego dzieła autorstwa „miłego słowiczka” była jak wybuch bomby.

***

Recenzenci początkowo zaniemówili, a potem się zaczęło. Syg­nał do nagonki dała recenzja w „Przeglądzie Katolickim”. „Książeczka p. Konopnickiej jest na wskroś fałszem przejęta, a myśl jej bezbożna i bluźniercza” – grzmiał anonimowy autor, dla którego kamieniem obrazy Kościoła stał się cytat z Hypatii: „Posępna ciemnoty niewola/padnie na kraj ten mrocznymi skrzydłami”. „Rozczytana w płodach ducha antychrześcijańskiego, uwierzywszy zapewnieniom tych, co po zburzeniu Kościoła obiecują ludzkości raj na ziemi, poczuła się i ona powołaną do wtórowania tym nieszczęsnym głosom przeczenia i ruiny. Tym objaśniamy sobie upadek autorki i dlatego tyle mówimy o jej książce”9 – pisał dalej recenzent, dodając jednak miłosiernie, że niewątpliwie Konopnicka stworzyła swoje dzieło pod wpływem zaślepienia.

Do krytyki dołączyła się wkrótce prasa konserwatywna, zarzucając poetce bluźnierstwo i ostrzegając przed zgubnym wpływem utworów, wychodzących spod pióra „rozwydrzonej bezbożnicy”10. Orzeszkowa próbowała bronić koleżanki, ale jej też się dostało jako wydawczyni obrazoburczego utworu. Nawet Henryk Sienkiewicz, dotąd niezmiennie chwalący Marię, nie szczędził złośliwości: „Nie myślimy zresztą z tego małego zboczenia wywodzić grobowych wniosków dla całego talentu pani Konopnickiej” – pisał, dodając: „wiemy, że czasem pisze się coś od niechcenia, czasem bez natchnienia, na żądanie jakiejś redakcji, a wtedy chwyta się za pierwszy lepszy temat, byle wywiązać się z obietnicy”11.

Te słowa mogły być dla Marii podwójnie bolesne. Akurat poemat Z przeszłości pisała nie dla pieniędzy, a z potrzeby serca. Chciała dać wyraz temu, co siedziało w niej od dawna, a jednocześnie pokazać, że nie jest tylko „chodzącą po łące poetką”12. Sienkiewicz sugerował też, że jej utwór nie zasługuje na poważną recenzję. Dla niego było to „małe zboczenie” poetki, która powinna zajmować się tym co dotychczas – a poważniejsze tematy zostawić mężczyznom.

Krytyka Sienkiewicza uświadomiła Marii fakt, którego się nie spodziewała. Większość recenzentów najwyraźniej uznała, że Z przeszłości powstało na czyjeś zamówienie. W opinii krytyków poetka była po prostu „piórem do wynajęcia” w walce z Kościołem i tradycyjnymi wartościami. Ataki nasiliły się jeszcze, gdy na odsiecz Konopnickiej ruszyli pozytywiści i liberałowie. Teksty Jeża, Świętochowskiego, Chmielowskiego i Karłowicza miały jej pomóc, a okazały się niedźwiedzią przysługą. Dla krytyków Konopnickiej stało się bowiem oczywiste, że ma ona „mocodawców” po jednej ze stron politycznego sporu.

Maria patrzyła na rozpętaną przez siebie burzę z coraz większym przerażeniem. Chciała odciąć się od obu stron, ale nie wiedziała, jak to zrobić.

„Wyznaję, że zjadliwe napaści części naszej prasy zabolały mnie bardzo; nie byłam na to przygotowana. Dziwi mnie tylko to, że w takim partykularzu jak nasza Warszawa ludzie tak mało wiedzą o sobie. Dowodem tego jest ów zarzut wysługiwania się stronnictwu uczyniony mnie. Stronnictwem, do którego należę duszą i ciałem, są dzieci moje”13 – pisała w liście do Elizy Orzeszkowej.

Zmasowana krytyka zrobiła jednak swoje; wydawnictwa, bijące się dotychczas o wiersze Konopnickiej, teraz stały się niezwykle wstrzemięźliwe. Dochody spadały, tymczasem utrzymanie sześciorga dzieci, z których najstarsze miało siedemnaście lat, pochłaniało coraz większe fundusze. Zrozpaczona Maria postanowiła prosić o pomoc samego guru ówczesnej literatury, Ignacego Kraszewskiego. Ten w sierpniu 1881 roku napisał przychylną opinię, że Maria „może stanąć bez obawy obok największych naszych mistrzów”14, jednak nawet to nie było w stanie cofnąć rozpoczętego bojkotu.

Ciężkie chwile przetrwała dzięki tłumaczeniom oraz pomocy Antoniego Pietkiewicza, dziennikarza i poety, piszącego pod pseudonimem Adam Pług. Paradoksem było to, że uważano go za skrajnie konserwatywnego autora. Pług był też jednak urodzonym filantropem, przed którego drzwiami regularnie ustawiały się kolejki potrzebujących. Gdy zaczęła się nagonka na Marię, a wydawnictwa wycofywały się z publikowania jej wierszy, Pług postanowił pomóc młodszej o dziewiętnaście lat koleżance po fachu, od której odwrócili się wówczas już niemal wszyscy jej znajomi.

„Że też nikt w Warszawie nie znalazł się, kto by kobiecie z talentem wielkim rękę przyjazną podał – nikt oprócz Pługa!” – pisała z ironią Orzeszkowa. „On pomaga jej umieszczać w pismach prace jej, on się nią opiekuje, on jeden jest codziennym jej gościem, książki jej przynosi, w troskach ją pociesza”15. Gdyby nie pomoc kolegi, Marii ciężko byłoby utrzymać się w Warszawie. Krytycy coraz chętniej dopatrywali się w jej utworach zakamuflowanych politycznych treści. Szczególnie podejrzane stały się te, w których zaczęła pisać o ciężkim życiu chłopów. Widziano w tym nie tylko „socjalistyczne ciągoty” autorki, ale wręcz oskarżano ją o chęć rozbudzenia w prostym ludzie „zbrodniczych skłonności”. Nawet Sienkiewicz nie szczędził słów krytyki: „P. Konopnicka, gwoli sentymentowi i antytezom poetycznym tworzy sztuczny świat chłopski, pełen nieszczęść, niedoli i ucisku – w przeciwieństwie do dworu. Owóż te czasy minęły, tego nie ma i być nie może”16 – pisał na łamach „Słowa” na początku 1882 roku.

Tego z kolei nie wytrzymała Orzeszkowa, która odpowiedziała z pasją: „Sienkiewicz kontynuuje swoje »nie ma!«. Już ich naliczyłam kilka. I tak socjalistów Polaków – nie ma! Uliczników – à propos mojej »Sielanki nie różowej« – wychodzących na złodziei i pijaków – nie ma! Chłopów nieszczęśliwych – à propos ludowych poezji Konopnickiej – nie ma! I nie tylko nie ma, ale być nie może. To się dopiero położył na różach – głupiec!”17.

Jednak pani Eliza też przeżywała ciężkie chwile. Po wielu konfliktach z cenzurą jej wydawnictwo zostało zamknięte, a ona sama skazana na trzy lata internowania w Grodnie. Osamotniona Maria walczyła dalej. Chociaż konserwatywni recenzenci skazali na milczenie kolejne tomiki jej wierszy, warszawskie „pyskówki” szczęśliwie mało obchodziły czytelników z prowincji. A ci nadal chcieli czytać poezje pani Konopnickiej; zamówienia na jej książki nadchodziły nawet z Syberii.

Maria, której w międzyczasie udało się wysłać do pracy dwóch najstarszych synów, powoli odbudowywała swoją literacką pozycję i stawała finansowo na nogi. Latem 1883 roku mogła sobie pozwolić na kilkumiesięczny wyjazd do Austrii i Włoch z przyjaciółką, Anielą Tripplin. Odwiedziły między innymi Wenecję, gdzie pierwszy raz w życiu Maria zobaczyła morze. Nareszcie mogła odetchnąć od gęstej warszawskiej atmosfery. Dzięki tej eskapadzie zasmakuje w podróżach, ale na włóczęgę po Europie w towarzystwie podobnej sobie nomadki będzie musiała poczekać jeszcze kilka lat.

***

Była jej imienniczką, młodszą od Konopnickiej o dziewiętnaście lat. Maria Dulębianka miała tylko dwa lata więcej niż najstarszy syn Marii. Urodziła się w Krakowie, gdzie po nauce w pensji pani Maliszewskiej rozpoczęła studia malarskie pod kierunkiem Jana Matejki. Potem, jeszcze jako nastolatka, kształciła się z rysunku i malarstwa w Wiedniu w Kunstgewerbeschule oraz u Horowitza, w Warszawie u Reichmana i Gersona, w Paryżu u Tony’ego Roberta-Fleury’ego, Williama-Adolphe’a Bougureau, Carolusa-Durana i Jana Hennera. Świetnie wykształcona portrecistka już w wieku dwudziestu lat zaczęła wystawiać swoje prace w Krakowie. Jedną z nich zakupiło Muzeum Narodowe.

Poznały się w czytelni, w 1886 roku. Maria Dulębianka miała wtedy dwadzieścia pięć lat, Konopnicka – czterdzieści cztery. Poetka znów przeżywała trudne chwile. Kiedy ucichła burza, wywołana publikacją Z przeszłości, Marii udało się po raz pierwszy (i ostatni) w życiu znaleźć stałą pracę. W 1884 roku została redaktorką kobiecego czasopisma „Świt”. Nowy tygodnik miał się stać bardziej nowoczesną konkurencją dla ukazującego się już od dwóch dekad „Bluszczu”, w którym publikowała i którego redaktorka naczelna Maria Ilnicka pomagała jej w trudnych chwilach razem z Adamem Pługiem. Teraz miały zostać konkurentkami, jednak dla Marii argument finansowy był nie do odparcia. Wydawca pisma, Salomon Lewental, oferował jej stałą pensję w wysokości aż trzech tysięcy rubli rocznie. Dla Marii, która od siedmiu lat pracowała jako wolny strzelec, była to fantastyczna oferta.

Na decyzji Lewentala zaważył skandal związany z publikacją Z przeszłości. Żydowski wydawca zapewne w ogóle nie wziąłby pod uwagę Konopnickiej, gdyby nie szum, którego narobiła wokół siebie kontrowersyjnym tekstem. „Świt” miał być ofertą dla nowoczesnych, wyzwolonych kobiet, a nie „lalek z zasznurowaną buzią i spuszczonymi oczami”18 – jak pisała o „Bluszczu” Maria w jednym z listów do stryja Ignacego. Sama odgrażała się, że „narobi w Warszawie rumoru”19. Z zapałem zabrała się za kompletowanie zespołu i współpracowników pisma. Oprócz niezawodnej Orzeszkowej i Kraszewskiego pisać dla „Świtu” mieli między innymi Bałucki, Dygasiński, Gomulicki, Jeż, Lenartowicz, Oppman, a nawet Adam Pług.

Szybko się jednak okazało, że wizja Marii rozmija się nie tylko z oczekiwaniami wydawcy, ale też samych czytelników. Konopnicka chciała robić tygodnik dla kobiet takich jak ona sama – zbuntowanych, pracujących, niezależnie myślących. Problem w tym, że było ich wówczas bardzo niewiele. Z dużymi oporami zaakceptowała narzucony przez wydawcę dodatek, zawierający przepisy kulinarne, przegląd najmodniejszych fryzur i strojów, wzorów mebli i obić tapicerskich. Bardziej ambitne treści musiały się ponadto zderzyć z przeciwnikiem, którego trudno było pokonać – rosyjską cenzurą. W efekcie dla liberałów pismo było zbyt miałkie i za mało postępowe, podczas gdy katolicka prasa określała je jako „pogański liberalizm z przymieszką żydowszczyzny”20.

W 1886 roku drogi Konopnickiej i Lewentala się rozeszły. Po dwóch latach przygody z etatowym dziennikarstwem Maria była znów, jak określiła to w liście do stryja, „wolnym najmitą”21. Odejście ze „Świtu” zbiegło się z utratą pracy przez syna Stanisława, a także z wysłaniem do Paryża najstarszej córki, Zofii, która miała tam zdobyć nauczycielskie wykształcenie w renomowanym Instytucie Panien Polskich w Paryżu z siedzibą w Hôtelu Lambert. Domowe finanse znów były w opłakanym stanie. I wtedy Konopnicka poznała Marię.

Pozornie Dulębianka mogła się wydawać jej przeciwieństwem. Nosząca się po męsku lub w stroju do konnej jazdy, z krótkimi włosami i monoklem w oku, była typem kobiety, która odrzuciła tradycyjne damskie atrybuty. Gotowa była szokować świat i otoczenie, nie przejmując się reakcjami ludzi. Kiedy się poznały, Dulębianka wciąż jeszcze liczyła na międzynarodową artystyczną karierę. Spotkanie z Konopnicką zmieniło wszystko.

Od tego czasu to właśnie ona stanie się najpewniejszym oparciem dla starszej przyjaciółki. Ale czy była to wyłącznie przyjaźń? Już współcześni podejrzewali, że obie Marie łączy bardziej intymny związek. Niezbyt piękna, ale pełna kobiecej zmysłowości Konopnicka i „męska” Dulębianka, którą przyjaciółka sama nazwie „Pietrkiem z powycieranymi łokciami”, tworzyły niezwykłą w owych czasach parę. Przypisywano im skłonności lesbijskie, jednak przynajmniej w przypadku Konopnickiej sprawa nie była wcale jednoznaczna. Kiedy poznała Dulębiankę, romansowała z młodszym o osiemnaście lat Janem Gadomskim, w przyszłości redaktorem i wydawcą „Gazety Polskiej”, dla którego napisała ponoć popularny dramat Larik, wystawiany później pod jego nazwiskiem. Kolejny romans miała z młodszym o rok Nikodemem Iwanowskim, ziemianinem i malarzem.

Były to już jednak ostatnie romanse z mężczyznami w życiu Marii Konopnickiej. Nie dlatego, że brakowało chętnych; chociaż dobijała do pięćdziesiątki, nie straciła nic ze swego magnetyzmu. Od czasu kiedy poznała Dulębiankę, mężczyźni przestali ją jednak interesować. W 1889 roku, kiedy przyjaciółka wróciła ze studiów w Paryżu, Maria przyszła z nią do domu w Warszawie i po prostu oznajmiła dzieciom, że będzie z nimi mieszkać. Był jeszcze jeden powód takiej decyzji. Poetka zaczynała się obawiać o życie z powodu własnej córki, dziewiętnastoletniej Heleny.

***

Problemy z nią były od zawsze. Niedługo po przeprowadzce do Warszawy Maria odesłała na jakiś czas Helenę do ojca; nie mogła sobie z nią poradzić. Dziewczynka miała wtedy osiem lat, a doras­tając, sprawiała coraz większe problemy. Maria chciała, by poszła w ślady swojej starszej siostry i została prywatną nauczycielką. Chociaż nie skończyła równie renomowanej szkoły jak Zofia, wsparta protekcją znanej matki Helena nie miałaby trudności ze znalezieniem pracy w Warszawie. Niestety zajęcie guwernantki wykorzys­tywała jako okazję do kradzieży.

Kiedy informacje o córce wynoszącej cenne przedmioty z domów ludzi oferujących jej pracę lub okradającej wynajęte mieszkania zaczęły krążyć po Warszawie, Maria wpadła w panikę. Zupełnie nie wiedziała, co robić. Każda próba utemperowania Heleny kończyła się histerycznym atakiem, w czasie którego córka symulowała atak epilepsji lub rwała włosy z głowy. Kiedy matka nie chciała jej wpuścić do mieszkania, robiła to pod drzwiami, wywołując zbiegowisko. To był jednak dopiero początek kłopotów. W wieku osiemnastu lat Helena zaszła bowiem w ciążę.

Ojcem był niejaki Ostrowski. Dziecko natychmiast oddano na wychowanie, jednak Maria musiała pokrywać koszty jego utrzymania. Obawiając się, że Helena, swoim zwyczajem, zacznie rozpowiadać o tym obcym ludziom, odesłała ją ponownie do ojca na wieś. Wkrótce miała tego pożałować. Do Warszawy nadszedł bowiem telegram, w którym Helena donosiła o umierającym Jarosławie i wzywała rodzinę do natychmiastowego przyjazdu. Na miejscu okazało się, że rzekoma choroba ojca była wymys­łem Heleny, która chciała, aby matka zabrała ją z powrotem do Warszawy.

Z innymi dziećmi Maria też miała problemy, ale innej natury. Trzech synów musiała wykupić od poboru do rosyjskiej armii i użyć protekcji, by znaleźć im pracę. Oczekiwania matki w pełni spełnił tylko najmłodszy – Jan, który znalazł zatrudnienie u Radziwiłłów w Nieborowie i ożenił się, a tamtejszy książęcy majątek zwany Arkadią na długo stał się miejscem rodzinnych zjazdów Konopnickich. Tadeusz i Stanisław radzili sobie gorzej, ciągle zmieniali pracę i często chorowali, przysparzając matce nieustannych zmartwień. Najstarsza, Zofia, poszła drogą wskazaną przez Marię i została nauczycielką. Z kolei najmłodsza, Laura, zwana Lorką, najpiękniejsza z dzieci Marii i Jarosława, wymyśliła sobie, że zostanie aktorką, i mimo protestów matki za nic nie chciała z tych planów zrezygnować. Konopnicka podejrzewała, że ma to związek ze złym wpływem Heleny na młodszą siostrę, i tym bardziej starała się ją izolować.

Tymczasem po powrocie do Warszawy Helena wróciła do swojego ulubionego zajęcia, czyli okradania mieszkań. Niewątpliwie była kleptomanką i miała wyjątkowy talent do znajdowania cennych przedmiotów. Na coraz bardziej gwałtowne reakcje matki, która nie ukrywała już, że uważa ją za obłąkaną, zareagowała w kolejny perfidny sposób. W listopadzie 1889 roku wysłała do „Kuriera Porannego” list otwarty, w którym donosiła o swojej próbie samobójczej. Miała rzekomo dokonać jej pod wpływem matki, która zmusiła ją do zażycia strychniny. Gazeta wydrukowała informację i chociaż następnego dnia ukazało się sprostowanie, całe miasto mówiło już o wyrodnej pisarce, która w wierszach użala się nad losem biednych dzieci, a chciała zabić córkę. Co gorsza, kiedy prokuratura wszczęła dochodzenie w sprawie nakłaniania do samobójstwa, Helena sama dostarczyła śledczym pamiętniki, w których opisywała rodzinne tajemnice Konopnickich.

Dla Marii to był już koniec jakichkolwiek relacji z córką. Nie nazwała jej już inaczej jak „ta potwora”. W listach do męża prosiła, by rodzina podjęła solidarną decyzję o wyrzeczeniu się Heleny i ogłoszeniu tego publicznie. Jarosław nie podjął tematu; był bardziej związany z córką, która ze wszystkich dzieci gościła u niego najczęściej. Może zostałaby z ojcem na stałe, gdyby nie fakt, że pan Konopnicki stracił właśnie kolejną dzierżawę…

Odepchnięta przez matkę Helena nie ustawała jednak w wysiłkach, by zwrócić na siebie uwagę. Pewnego wieczoru wdarła się do mieszkania Marii przy ulicy Frascati i oświadczyła, że z niego nie wyjdzie. Konopnicka wezwała stróża, aby ten wyprowadził intruzkę, ale Helena sięgnęła do torebki, grożąc, że ma w niej pistolet. Zabrała ją dopiero policja…

Postępki Heleny – najście na dom matki, grożenie bronią i zbliżająca się seria procesów wytoczonych przez okradzionych ludzi – sprawiły, że nazwisko Konopnickich znalazło się na czołówkach policyjnych stron w gazetach. Maria nie mogła się z tym pogodzić i postanowiła zniknąć, a ostatnim wsparciem została dla niej Dulębianka. Poetka liczyła na to, że Dulębianka, która młodość spędziła, jeżdżąc po Europie, i za granicą czuła się jak ryba w wodzie, zostanie jej wierną towarzyszką. I się nie zawiodła. Pewnego dnia Maria Konopnicka zlikwidowała więc po prostu swoje mieszkanie przy Frascati i nikomu nic nie mówiąc – wyjechała w nieznane.

***

Był rok 1890, kiedy postanowiła na zawsze porzucić Warszawę i udać się na trwającą niemal do końca życia włóczęgę. W mieście spędziła trzynaście lat, w czasie których dorobiła się doskonale znanego Polakom pod wszystkimi zaborami nazwiska. Jej wiersze, recenzje i artykuły sprzedawały się świetnie, pisać mogła w dowolnym miejscu, wierzyła więc, że będzie mogła prowadzić wreszcie niczym nieskrępowane życie. No i miała przyjaciółkę, której taki sposób funkcjonowania odpowiadał. Dulębianka powoli traciła już wtedy nadzieję na zrobienie europejskiej kariery. Z malarstwa nigdy nie zrezygnowała, jednak jej misją stała się rola opiekunki swojej starszej przyjaciółki, której podporządkowała całe swoje życie.

Maria Konopnicka wyjeżdża więc z Warszawy. W Krakowie spotkała się z Dulębianką i poznała najsłynniejszych miejscowych artystów i pisarzy. Później panie zaszyły się na kilka miesięcy w Suchej Beskidzkiej. Początkowo poetka nie chciała wyjeżdżać daleko – w Częstochowie miał się odbyć ślub jej córki Zofii. Dopiero po rodzinnej uroczystości i kolejnym krótkim pobycie w Krakowie ruszyły dalej. Odwiedziły czeski Hradec, potem Admont w Austrii, a jesienią dotarły do Monachium. Tam Maria po raz pierwszy spotkała polskich chłopów, którzy zwabieni przez nieuczciwych pośredników mirażem ziemi w Brazylii powrócili zrujnowani i zrozpaczeni z nieudanej wyprawy na koniec świata. Opisanie ich tragedii stało się prawdziwą obsesją Konopnickiej.

Z Monachium Maria w pośpiechu wróciła na krótko do kraju, dostała bowiem wiadomość o chorobie Tadeusza. Najstarszy syn z ciężkim bólem brzucha został przewieziony spod Łowicza do szpitala w Warszawie, gdzie 12 stycznia 1891 roku zmarł na rękach matki; przyczyną było zapalenie otrzewnej z powodu perforacji wyrostka robaczkowego. Po pogrzebie syna Maria odwiedziła mieszkającą w Dąbrowie Zofię i wróciła do Monachium.

Tymczasem w Warszawie sędziowie uznali Helenę za chorą umysłowo i kazali ją umieścić w przytułku dla obłąkanych w Górze Kalwarii, skąd zresztą szybko uciekła.

W maju Konopnicka wraz z Dulębianką i jej matką, towarzyszącą im na obczyźnie, wyjechały do Szwajcarii; polska emigracja urządziła tam obchody 100-lecia Konstytucji 3 maja. Poetkę przyjmowano jak królową, nikt jednak nie wiedział, że została prawie bez grosza. Ślub córki, pogrzeb syna, podróże, nieregularnie przychodzące honoraria – sytuację ratowały sprzedane przez Dulębiankę obrazy i kilka cennych rzeczy. Artystki nie miały środków na dłuższy pobyt w Szwajcarii, zdecydowały się zatem na tańszy Mediolan. Było je stać tylko na podróż wagonem trzeciej klasy, a tymczasem polscy emigranci postanowili odprowadzić słynną poetkę na dworzec. Maria ukryła więc biedę, w jakiej się znalazła, i za ostatnie pieniądze kupiła bilety drugiej klasy. Gdy przyjaciółki dotarły do Mediolanu, zastawiła w lombardzie zegarek.

Zimę spędziły w nieogrzewanym mieszkaniu, śpiąc pod kilkoma kołdrami naraz.

W Marii obudziła się tęsknota za krajem. Gasiła ją, pisząc serię opowiadań dla dzieci. A już z nadejściem wiosny, wraz z honorariami za opublikowane w Polsce utwory, powróciła chęć włóczęgi. Pojechały więc dalej – Rzym, Florencja, Genua, Nicea… Tam Maria otrzymała wiadomość o ślubie najmłodszej córki Laury z prawnikiem Stanisławem Putlińskim, posłała więc depeszę z życzeniami.

Dalsza trasa prowadziła przez Awinion do Paryża. Tam, ku rozpaczy Dulębianki, zmarła jej matka, do Marii doszła zaś informacja o ślubie syna Jana i chorobie Lorki. Poetka wróciła więc na pewien czas do kraju opiekować się córką.

W 1895 roku przyjaciółki postanowiły się przenieść do Drezna, jednak nie zagrzały tam miejsca – pruskie władze uznały bowiem Marię Konopnicką za persona non grata i nakazały opuszczenie miasta. Znów podróż – Merone, Tyrol, Abacja22 i Lwów, którego mieszkańcy urządzili Marii iście królewskie przyjęcie. Zmęczona popularnością i nieustannymi spotkaniami, które uniemożliwiały jej pracę, poetka zdecydowała się jechać za granicę. Chciała osiąść na dłużej w Wiedniu. Nie udało się jej – w stolicy Austrii dojdzie do tragedii.

Nazywał się Maksymilian Gumplowicz i był synem znanego socjologa i prawnika. Z Marią dzieliła go różnica ponad dwudziestu lat. Gumplowiczów Konopnicka poznała w czasie poprzednich podróży do Austrii i zaprzyjaźniła się z nimi. Nie spodziewała się jednak, że młody historyk dosłownie zwariuje na jej punkcie.

Zaloty Maksymiliana do ponadpięćdziesięcioletniej poetki jego rodzice traktowali początkowo z przymrużeniem oka. Kiedy jednak syn zaczął mówić o planach małżeńskich i śledził Marię nawet w czasie jej podróży do Nicei, gdzie pojechała na miesiąc podreperować zdrowie, wpadli w przerażenie. Żadne argumenty nie docierały do zakochanego trzydziestolatka; wystawał przed domem Marii, chodził za nią po ulicy, próbował wedrzeć się do mieszkania. Po doświadczeniach z własną córką Konopnicka nie zamierzała być niewolnicą niezrównoważonego psychicznie człowieka. Aby ostatecznie go do siebie zniechęcić, przy kolejnym spotkaniu wyzwała go w poniżający sposób. Ku jej przerażeniu Maksymilian strzelił sobie w głowę przed hotelem, w którym się zatrzymała…

***

I znów trzeba było jechać dalej; Monachium, Paryż, Normandia… Tam, w portach północnego wybrzeża Francji, Maria znów widzi polskich chłopów, wracających z nieudanej emigracji. Razem z przyjaciółką spisuje ich dramatyczne relacje. Niektórym w czasie morskiej podróży zmarły wszystkie dzieci… Konopnicka chciała napisać o tym poemat – dzieło swojego życia. Pan Balcer w Brazylii okazał się jednak niemożliwym do czytania gniotem.

Wielką sławę pod koniec życia przyniesie za to Marii jeden krótki wiersz.

Nie wiadomo dokładnie, gdzie i kiedy powstała Rota. Kiedy w 1901 roku we Wrześni wybuchły brutalnie spacyfikowane przez pruskie władze szkolne strajki, poetka przebywała we Florencji. Pisała wiele na ten temat do polskich gazet, jednak sam utwór powstał później. Wielką popularność zdobył niedługo przed śmiercią Marii Konopnickiej, w lipcu 1910 roku, kiedy z muzyką Feliksa Nowowiejskiego został wykonany jako Hymn grunwaldzki na obchodach 500-lecia słynnej bitwy. Tak skonfliktowana z Kościołem buntowniczka stała się autorką najsłynniejszej polskiej pieśni patriotycznej, której każda zwrotka kończy się słowami „Tak nam dopomóż Bóg”.

Siedem lat wcześniej skończył się czas intensywnych podróży coraz bardziej schorowanej sześćdziesięciojednoletniej poetki i jej czterdziestodwuletniej przyjaciółki. Osiadły na dłużej w jednym miejscu w 1903 roku po obchodach 25-lecia pracy twórczej Marii Konopnickiej. Z Krakowa na spotkanie do Lwowa Maria jechała, po raz pierwszy w życiu, wagonem pierwszej klasy, szła usłaną kwiatami drogą z pociągu do dworcowej hali. Witano ją jak narodową bohaterkę, noszono na rękach. Krakowianie i lwowiacy gotowi byli spełnić każde jej życzenie. Kiedy więc Maria wspomniała w liście do Elizy Orzeszkowej, że marzy o własnym domku gdzieś na wsi, nie musiała długo czekać.

Z inicjatywy pisarki 8 września 1903 roku Maria Konopnicka otrzymała w prezencie od narodu dworek w Żarnowcu niedaleko Krosna. Razem z Marią Dulębianką osiadły tam na resztę życia, nie rezygnując jednak całkiem z eskapad po Europie. Tym bardziej że okoliczni chłopi zaczęli masowo nachodzić dobrodziejkę z prośbami o pomoc, a nawet okradać ją w przekonaniu, że przyjaciółka ludu nie będzie miała nic przeciwko temu…

Ale ostatnie lata to także coraz większa aktywność polityczna Dulębianki, która postanawia wciągnąć do ruchu walczącego o prawa wyborcze kobiet również swoją przyjaciółkę. W 1908 roku właśnie Konopnicką zgłosiła jako pierwszą w historii kandydatkę w wyborach do sejmu galicyjskiego. Kiedy ta odmówiła, Dulębianka postanowiła wystartować sama. Zostać posłanką nie mogła – ówczesna ordynacja odmawiała takiego prawa kobietom – jednak zorganizowana przez nią nielegalna kampania wyborcza i zdobyta liczba głosów pokazały, że w przyszłości będzie to możliwe.

Chwila rozstania obu Marii nadeszła 8 września 1910 roku. Tego dnia w sanatorium Kisielka pod Lwowem zmarła sześćdziesięcioośmioletnia poetka. Maria Dulębianka dołączyła do niej dziewięć lat później, gdy w czasie polsko-ukraińskiej wojny o Lwów zaraziła się tyfusem w czasie akcji pomocy dla internowanych polskich żołnierzy. Została pochowana w tym samym grobie co Maria Konopnicka. Dopiero w 1927 roku jakiś urzędnik doszedł do wniosku, że towarzystwo obcej kobiety, do tego feministki, psuje bogoojczyźniany wizerunek autorki Roty. Trumnę z ciałem Marii Dulębianki przeniesiono na pobliski Cmentarz Orląt. Można się tylko domyślać, jak skomentowałaby to jej przyjaciółka…

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI

PEŁNY SPIS TREŚCI:

Wstęp

MATKA POLKA BUNTOWNICZKA. Maria Konopnicka

NIENASYCONA ŁOWCZYNI EMOCJI. Jadwiga Mrozowska-Toeplitz

ŚWIĘTA WYKLĘTA. Maria Franciszka Kozłowska

SKŁÓCONA ZE ŚWIATEM MARZYCIELKA. Róża Luksemburg

KLĄTWA CÓRKI GENERAŁA. Janina Lewandowska

GORSZYCIELKA NARODU. Irena Krzywicka

NIEZWYKŁA BIZNESWOMAN Z XVIII WIEKU. Regina Salomea Pilsztyn

TERRORYSTKA Z ZASADAMI. Wanda Krahelska

GUWERNANTKA NA CZELE SPISKU. Narcyza Żmichowska

NAJLEPSZA WOJOWNICZKA NAPOLEONA. Joanna Żubr

BUNT WARTY MILIONY. Helena Rubinstein

Wybrana bibliografia

1 M. Szypowska, Konopnicka, jakiej nie znamy, Wydawnictwo Zysk i S-ka, Poznań 2014, s. 498.

2M. Konopnicka, Listy do Ignacego Wasiłowskiego, Wydawnictwo Instytutu Badań Literackich PAN, Warszawa 2005, s. 8.

3 Za: http://bazhum.muzhp.pl/media//files/Pamietnik_Literacki_czasopismo_kwartalne_poswiecone_historii_i_krytyce_literatury_polskiej/Pamietnik_Literacki_czasopismo_kwartalne_poswiecone_historii_i_krytyce_literatury_polskiej-r1972-t63-n2/Pamietnik_Literacki_czasopismo_kwartalne_poswiecone_historii_i_krytyce_literatury_polskiej-r1972-t63-n2-s199-206/Pamietnik_Literacki_czasopismo_kwartalne_poswiecone_historii_i_krytyce_literatury_polskiej-r1972-t63-n2-s199-206.pdf (dostęp 01.08.2018).

4https://pl.wikisource.org/wiki/Poezye._Serya_pierwsza/Idylla (dostęp 10.06.2018).

5 „Gazeta Polska”, nr 276, 26 października 1876.

6https://poezja.org/wz/Konopnicka_Maria/4849/Czym_jeste%C5%9B (dostęp 11.06.2018).

7M. Szypowska, dz. cyt., s. 161.

8https://pl.wikisource.org/wiki/Vesalius (dostęp 11.06.2018).

9 A. Brodzka-Wald, Maria Konopnicka, Wiedza Powszechna, Warszawa 1975, s. 22.

10I. Kienzler, Maria Konopnicka.Rozwydrzona bezbożnica, Bellona, Warszawa 2014, s. 87.

11 M. Szypowska, dz. cyt., s. 177.

12I. Kienzler, dz. cyt., s. 78.

13 M. Szypowska, dz. cyt., s. 176.

14Tamże, s. 173.

15 Tamże, s. 181.

16 Tamże, s. 207.

17 Tamże, s. 207–208.

18 M. Konopnicka, dz. cyt., s. 101.

19 Tamże.

20 M. Szypowska, dz. cyt., s. 327.

21 M. Konopnicka, dz. cyt., s. 174.

22Chorw. Opatija.