3,15 zł
Opowiadania dwóch znanych pisarzy - Vincente Blasco Ibaneza i Barry Paina. Jedno z nich nosi tytuł: „Bunt Marineza”, drugie zaś to „Okno”. A oto fragment pierwszego z nich: „Po zwycięstwie rewolucji, gdy jej wodzowie militarni ostatecznie usadowili się w Meksyku i podzielili między siebie główne urzędy – od prezydenta republiki do rektora uniwersytetu – mężny Doroteo Martinez zaczął się nudzić, sam nie wiedząc dlaczego! Co prawda, nie mógł się skarżyć na swój los. Przed sześciu laty był mizernym capataz (ekonomem) w dobrach wielkiego pana, który przebywał przeważnie w Paryżu. Pewnego dnia siadł na koń i przyłączył się do mścicieli Madero, by obalić Huertę, jego zabójcę. Dlaczegóż by nie miał zostać rewolucjonistą za przykładem innych Meksykanów, równie skromnego pochodzenia, którzy stali się prezydentami i ministrami? Guadalupa, żona jego, osoba despotyczna, będąca względem niego w stałej opozycji, tym razem przyjęła z entuzjazmem jego wojownicze zamiary. – Zobaczymy, może zostaniesz jenerałem, – powiedziała, – nie mogę już patrzeć na jenerałowe, które dawniej były pokojówkami. Wspinał się więc na szczyt sławy. Podniecała go żona, a także pragnienie, by imię jego drukowano i opiewano wierszem przy akompaniamencie gitary. W wieku lat trzydziestu bez wielkich przeszkód został jenerałem brygady. Dzięki chłopskiej przebiegłości przechodził w porę z partii do partii podczas wojen domowych, które wybuchły przy końcu rewolucji. Potrafił zawsze odgadnąć, kto zwycięży, a kogo pochłonie klęska i zapomnienie”. Jak widać opowieść zapowiada się bardzo ciekawie.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 29
Vicente Blasco Ibáñez, Barry Pain
Bunt Martineza
Okno
przekład anonimowy
Armoryka
Sandomierz
Projekt okładki: Juliusz Susak
Tekst wg edycji:
Vicente Blasco Ibáñez,
Barry Pain
Bunt Martineza
Wyd. Bibljoteka Groszowa
Redaktor H. Zajączkowski
Warszawa[1925]
Zachowano oryginalną pisownię.
© Wydawnictwo Armoryka
Wydawnictwo Armoryka
ul. Krucza 16
27-600 Sandomierz
http://www.armoryka.pl/
ISBN 978-83-7950-957-7
VINCENTE BLASCO IBANEZ
OPOWIADANIE MEKSYKAŃSKIE
Po zwycięstwie rewolucji, gdy jej wodzowie militarni ostatecznie usadowili się w Meksyku i podzielili między siebie główne urzędy — od prezydenta republiki do rektora uniwersytetu — mężny Doroteo Martinez zaczął się nudzić, sam nie wiedząc, dlaczego!
Co prawda, nie mógł się skarżyć na swój los. Przed sześciu laty był mizernym capataz (ekonomem) w dobrach wielkiego pana, który przebywał przeważnie w Paryżu.
Pewnego dnia siadł na koń i przyłączył się do mścicieli Madero, by obalić Huertę, jego zabójcę. Dlaczegóżby nie miał zostać rewolucjonistą za przykładem innych Meksykanów, równie skromnego pochodzenia, którzy stali się prezydentami i ministrami? Guadalupa, żona jego, osoba despotyczna, będąca względem niego w stałej opozycji, tym razem przyjęła z entuzjazmem jego wojownicze zamiary.
— Zobaczymy, może zostaniesz jenerałem, — powiedziała, — nie mogę już patrzeć na jenerałowe, które dawniej były pokojówkami.
Wspinał się więc na szczyt sławy. Podniecała go żona, a także pragnienie, by imię jego drukowano i opiewano wierszem przy akompanjamencie gitary. W wieku lat trzydziestu bez wielkich przeszkód został jenerałem brygady. Dzięki chłopskiej przebiegłości przechodził w porę z partji do partji podczas wojen domowych, które wybuchły przy końcu rewolucji. Potrafił zawsze odgadnąć, kto zwycięży, a kogo pochłonie klęska i zapomnienie.
Pierwszym jego szefem i mistrzem był Vancho Villa. Pod jego rozkazami przebył znaczną część wojny. Ale patrząc na jego walkę z Carranzą, przeczuł, że ten obszarnik, ten ranchero o postawie uroczystej i mieszczańskiej, zwany „starym brodaczem” odpowiedniejszy jest na prezydenta od byłego bandyty i poszedł za nim.
Poraz drugi Guadalupa uznała, że małżonek jej zdolny jest powziąć trafną decyzję.
Za prezydentury Carranzy partyzant jego poznał całą słodycz władzy. Ze stolicy Meksyku nadchodziły wielkie koperty z pieczęcią rządową i napisem: „Do obywatela jenerała Doroteo Martineza, dowódzcy rezerw...
Władza nominalna jego obejmowała terytorjum większe, niż kilka państw europejskich, ale faktycznie działała tylko w prowincji, gdzie był jego sztab jeneralny i w osadach miejskich, zajętych przez wojsko.
Znaczenie tych wojsk było również raczej złudzeniem, niż rzeczywistością. Gdy się na nie patrzyło z biur ministerjalnych Meksyku, składały się z dwunastu tysięcy ludzi i prawie takiej samej liczby koni. Na gruncie operacyjnym pułki topniały i zamieniały się w drobne oddziałki. Tysiące wojowników malały do paru setek ludzi, a konie które, sądząc z rachunków opłacanych przez ministerstwo wojny, powinnyby pękać z przejedzenia, gdyż na papierze pochłaniały góry furażu, były to chude szkapy, pasące się na łąkach prywatnych i żywiące się przygodnie tem, co znalazły pod nogami.
Jenerał, wierny zacnej tradycji, spokojnie kładł do kieszeni żołd nieistniejących żołnierzy i opłatę za słomę i owies, których nigdy nie powąchały ich konie. Czyż ojczyzna nie powinna była zapłacić swym bohaterom za przeszłe i przyszłe zasługi?
Wojna w kraju nie ustawała. Napróżno rząd stolicy ogłaszał w prasie, że nie złożyli broni tylko niektórzy bandyci, bandyci, których miano wytępić lada chwila. Ale poglądy na bandytyzm rządu i jego wrogów, były w danym razie rozbieżne. Pewnem było tylko, że ci, którzy przebiegali góry i doliny, wysadzając pociągi dynamitem, paląc wsie, rozstrzeliwując więźniów, porywając kobiety, do niedawna byli towarzyszami broni tych, co ich teraz ścigali.
Zdawało się, że ścigani i ścigający unikali ciosów stanowczych. Przeciwnicy Martineza szerzyli w stolicy pogłoski, że zależało mu bardziej od buntowników na tem, by wojna nie wygasła. Pokój dla niego, jak i dla innych dowódców działań wojennych oznaczał stratę iluzorycznych pułków i niemniej ułudnych racji furażu.
Ale waleczny