Bunt Martineza. Okno - Vicente Blasco Ibáñez, Barry Pain - ebook

Bunt Martineza. Okno ebook

Vicente Blasco Ibanez, Barry Pain

0,0
3,15 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
  • Wydawca: Armoryka
  • Język: polski
  • Rok wydania: 2020
Opis

Opowiadania dwóch znanych pisarzy - Vincente Blasco Ibaneza i Barry Paina. Jedno z nich nosi tytuł: „Bunt Marineza”, drugie zaś to „Okno”. A oto fragment pierwszego z nich: „Po zwycięstwie rewolucji, gdy jej wodzowie militarni ostatecznie usadowili się w Meksyku i podzielili między siebie główne urzędy – od prezydenta republiki do rektora uniwersytetu – mężny Doroteo Martinez zaczął się nudzić, sam nie wiedząc dlaczego! Co prawda, nie mógł się skarżyć na swój los. Przed sześciu laty był mizernym capataz (ekonomem) w dobrach wielkiego pana, który przebywał przeważnie w Paryżu. Pewnego dnia siadł na koń i przyłączył się do mścicieli Madero, by obalić Huertę, jego zabójcę. Dlaczegóż by nie miał zostać rewolucjonistą za przykładem innych Meksykanów, równie skromnego pochodzenia, którzy stali się prezydentami i ministrami? Guadalupa, żona jego, osoba despotyczna, będąca względem niego w stałej opozycji, tym razem przyjęła z entuzjazmem jego wojownicze zamiary. – Zobaczymy, może zostaniesz jenerałem, – powiedziała, – nie mogę już patrzeć na jenerałowe, które dawniej były pokojówkami. Wspinał się więc na szczyt sławy. Podniecała go żona, a także pragnienie, by imię jego drukowano i opiewano wierszem przy akompaniamencie gitary. W wieku lat trzydziestu bez wielkich przeszkód został jenerałem brygady. Dzięki chłopskiej przebiegłości przechodził w porę z partii do partii podczas wojen domowych, które wybuchły przy końcu rewolucji. Potrafił zawsze odgadnąć, kto zwycięży, a kogo pochłonie klęska i zapomnienie”. Jak widać opowieść zapowiada się bardzo ciekawie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 29

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



 

Vicente Blasco Ibáñez, Barry Pain

 

Bunt Martineza

Okno

 

przekład anonimowy

 

Armoryka

Sandomierz

 

Projekt okładki: Juliusz Susak

 

 

Tekst wg edycji:

Vicente Blasco Ibáñez,

Barry Pain

Bunt Martineza

Wyd. Bibljoteka Groszowa

Redaktor                H. Zajączkowski

Warszawa[1925]

Zachowano oryginalną pisownię.

 

 

© Wydawnictwo Armoryka

 

Wydawnictwo Armoryka

ul. Krucza 16

27-600 Sandomierz

http://www.armoryka.pl/

 

ISBN 978-83-7950-957-7

 

 

VINCENTE BLASCO IBANEZ

BUNT MARTINEZA

OPOWIADANIE MEKSYKAŃSKIE

 

I.

 Po zwycięstwie rewolucji, gdy jej wodzowie militarni ostatecznie usadowili się w Meksyku i podzielili między siebie główne urzędy — od prezydenta republiki do rektora uniwersytetu — mężny Doroteo Martinez zaczął się nudzić, sam nie wiedząc, dlaczego!

 Co prawda, nie mógł się skarżyć na swój los. Przed sześciu laty był mizernym capataz (ekonomem) w dobrach wielkiego pana, który przebywał przeważnie w Paryżu.

 Pewnego dnia siadł na koń i przyłączył się do mścicieli Madero, by obalić Huertę, jego zabójcę. Dlaczegóżby nie miał zostać rewolucjonistą za przykładem innych Meksykanów, równie skromnego pochodzenia, którzy stali się prezydentami i ministrami? Guadalupa, żona jego, osoba despotyczna, będąca względem niego w stałej opozycji, tym razem przyjęła z entuzjazmem jego wojownicze zamiary.

 — Zobaczymy, może zostaniesz jenerałem, — powiedziała, — nie mogę już patrzeć na jenerałowe, które dawniej były pokojówkami.

 Wspinał się więc na szczyt sławy. Podniecała go żona, a także pragnienie, by imię jego drukowano i opiewano wierszem przy akompanjamencie gitary. W wieku lat trzydziestu bez wielkich przeszkód został jenerałem brygady. Dzięki chłopskiej przebiegłości przechodził w porę z partji do partji podczas wojen domowych, które wybuchły przy końcu rewolucji. Potrafił zawsze odgadnąć, kto zwycięży, a kogo pochłonie klęska i zapomnienie.

 Pierwszym jego szefem i mistrzem był Vancho Villa. Pod jego rozkazami przebył znaczną część wojny. Ale patrząc na jego walkę z Carranzą, przeczuł, że ten obszarnik, ten ranchero o postawie uroczystej i mieszczańskiej, zwany „starym brodaczem” odpowiedniejszy jest na prezydenta od byłego bandyty i poszedł za nim.

 Poraz drugi Guadalupa uznała, że małżonek jej zdolny jest powziąć trafną decyzję.

 Za prezydentury Carranzy partyzant jego poznał całą słodycz władzy. Ze stolicy Meksyku nadchodziły wielkie koperty z pieczęcią rządową i napisem: „Do obywatela jenerała Doroteo Martineza, dowódzcy rezerw...

 Władza nominalna jego obejmowała terytorjum większe, niż kilka państw europejskich, ale faktycznie działała tylko w prowincji, gdzie był jego sztab jeneralny i w osadach miejskich, zajętych przez wojsko.

 Znaczenie tych wojsk było również raczej złudzeniem, niż rzeczywistością. Gdy się na nie patrzyło z biur ministerjalnych Meksyku, składały się z dwunastu tysięcy ludzi i prawie takiej samej liczby koni. Na gruncie operacyjnym pułki topniały i zamieniały się w drobne oddziałki. Tysiące wojowników malały do paru setek ludzi, a konie które, sądząc z rachunków opłacanych przez ministerstwo wojny, powinnyby pękać z przejedzenia, gdyż na papierze pochłaniały góry furażu, były to chude szkapy, pasące się na łąkach prywatnych i żywiące się przygodnie tem, co znalazły pod nogami.

 Jenerał, wierny zacnej tradycji, spokojnie kładł do kieszeni żołd nieistniejących żołnierzy i opłatę za słomę i owies, których nigdy nie powąchały ich konie. Czyż ojczyzna nie powinna była zapłacić swym bohaterom za przeszłe i przyszłe zasługi?

 Wojna w kraju nie ustawała. Napróżno rząd stolicy ogłaszał w prasie, że nie złożyli broni tylko niektórzy bandyci, bandyci, których miano wytępić lada chwila. Ale poglądy na bandytyzm rządu i jego wrogów, były w danym razie rozbieżne. Pewnem było tylko, że ci, którzy przebiegali góry i doliny, wysadzając pociągi dynamitem, paląc wsie, rozstrzeliwując więźniów, porywając kobiety, do niedawna byli towarzyszami broni tych, co ich teraz ścigali.

 Zdawało się, że ścigani i ścigający unikali ciosów stanowczych. Przeciwnicy Martineza szerzyli w stolicy pogłoski, że zależało mu bardziej od buntowników na tem, by wojna nie wygasła. Pokój dla niego, jak i dla innych dowódców działań wojennych oznaczał stratę iluzorycznych pułków i niemniej ułudnych racji furażu.

 Ale waleczny