Bomby na Tarent - Andrzej Stuglik - ebook + audiobook

Bomby na Tarent audiobook

Andrzej Stuglik

0,0
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Udany atak brytyjskich samolotów na port w Tarencie, przeprowadzony w nocy z 11 na 12 listopada sprawił, że układ sił na Morzy Śródziemnym uległ zasadniczej zmianie. Włosi znaleźli się w defensywie. Ocalałe z pogromu pancerniki wycofali natychmiast z tej dogodnej, wysuniętej w kierunku Afryki, bazy i umieścili je w Neapolu. Wydłużyło to znacznie ich drogi dochodzenia do rejonów operacyjnych, ale jednocześnie chroniło przed podobnym do tarenckiego atakiem.

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 2 godz. 50 min

Lektor: Jacek Jońca

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Bomby na Tarent

Rok 1940 w Euro­pie nie zapo­wia­dał się spo­koj­nie. Wpraw­dzie w pierw­szych mie­sią­cach żadna ze stron znaj­du­ją­cych się w sta­nie wojny nie roz­po­częła nowych dzia­łań, ale atmos­fera napię­cia wzra­stała i rządy państw zachod­nich prze­stały się łudzić, że Niemcy zado­wolą się osią­gnię­tymi zdo­by­czami.

W kwiet­niu 1940 roku zaczęło się. Padła Dania i Nor­we­gia, a potem przy­szła kolej na Fran­cję. Na placu boju pozo­stała Wielka Bry­ta­nia, która długo nie mogła ochło­nąć po cio­sie zada­nym jej przez zma­so­wane natar­cie Wehr­machtu na pia­skach Dun­kierki. Nie miała zresztą na to zbyt wiele czasu, gdyż na bry­tyj­skim nie­bie poja­wiły się samo­loty z czar­nymi krzy­żami, a w por­tach poło­żo­nych po dru­giej stro­nie kanału Niemcy zaczęli gro­ma­dzić sprzęt desan­towy. Dla każ­dego było oczy­wi­ste, w jakim celu to czy­nią. Wiel­kiej Bry­ta­nii gro­ziła inwa­zja. Nad porty fran­cu­skie, do któ­rych Niemcy ścią­gali sprzęt desan­towy, ruszyły więc samo­loty bry­tyj­skie. Nie było ich wiele, ale prze­pro­wa­dzone przez nie ataki oka­zały się sku­teczne. Z tru­dem gro­ma­dzony sprzęt był nisz­czony, a barki pło­nęły.

Sytu­acja ta budziła nie­po­kój admi­rała Eri­cha Raedera, twórcy planu inwa­zji na Wyspy Bry­tyj­skie, i spo­wo­do­wała, iż nie­mieccy szta­bowcy doszli do wnio­sku, że nie pokona się Albionu, jeśli nie znisz­czy się bry­tyj­skiego lot­nic­twa i nie prze­tnie jego mor­skiej komu­ni­ka­cji. Ter­min ope­ra­cji desan­to­wej prze­su­nięto, a tym samym w miarę upływu czasu z rąk nie­miec­kich zaczęła się wymy­kać ini­cja­tywa stra­te­giczna – Adolf Hitler i jego armie utra­ciły raz na zawsze moż­li­wość ude­rze­nia na nie­przy­go­to­wa­nych i oszo­ło­mio­nych nie­dawną klę­ską Bry­tyj­czy­ków.

W tym cza­sie Wielka Bry­ta­nia miała nie­liczne i nie­zbyt nowo­cze­sne lot­nic­two, a jej flota bro­niąca inte­re­sów kolo­nial­nego impe­rium była zaan­ga­żo­wana w odle­głych czę­ściach kuli ziem­skiej. Zarówno woj­skowi, jak i cywilni przy­wódcy tego kraju zda­wali sobie sprawę z groźby, jaka zawi­sła nad Wyspami w przy­padku dłu­go­trwa­łej blo­kady mor­skiej i prze­cię­cia szla­ków wio­dą­cych z kolo­nii do metro­po­lii. Pań­stwa Osi dys­po­no­wały prze­cież dużą liczbą okrę­tów, któ­rych stale im przy­by­wało na sku­tek zdo­by­czy wojen­nych oraz pra­cu­ją­cych na peł­nych obro­tach stoczni. Szcze­gól­nie poważny pro­blem wyło­nił się przed Bry­tyj­czy­kami po klę­sce Fran­cji, kiedy to okręty nie­daw­nych sojusz­ni­ków schro­niły się w afry­kań­skich por­tach i nie było wia­domo, po czy­jej stro­nie staną do walki. Naj­wię­cej jed­no­stek fran­cu­skich zna­la­zło się w por­cie Mers el-Kebir. Dowo­dzący flotą fran­cu­ską wice­ad­mi­rał Mar­cel Gen­soul dys­po­no­wał czte­rema pan­cer­ni­kami, sze­ścioma nisz­czy­cie­lami, okrę­tem-bazą wod­no­sa­mo­lo­tów oraz kil­ku­na­stoma mniej­szymi jed­nost­kami. Bry­tyj­ska Admi­ra­li­cja bez trudu zdo­łała prze­ko­nać Win­stona Chur­chilla o potrze­bie neu­tra­li­za­cji tak poważ­nej siły, która mogła zna­leźć się w rękach prze­ciw­nika.

Trze­ciego lipca eska­dra bry­tyj­ska, nosząca tak­tyczną nazwę „Force H”, pod dowódz­twem wice­ad­mi­rała Jamesa F. Some­rville’a zablo­ko­wała port Mers el-Kebir. Bry­tyj­czycy zażą­dali, aby Fran­cuzi przy­stą­pili do walki u boku floty bry­tyj­skiej, ode­szli do bry­tyj­skich por­tów i tam pod­po­rząd­ko­wali się „Wol­nym Fran­cu­zom”, popły­nęli do Indii Zachod­nich lub zato­pili wła­sne jed­nostki. Wice­ad­mi­rał Gen­soul nie wyra­ził zgody na żadną z tych pro­po­zy­cji i wów­czas eska­dra bry­tyj­ska otwo­rzyła ogień z dział arty­le­rii pokła­do­wej. W wyniku ostrzału tra­fiony został pan­cer­nik „Bre­ta­gne” i zato­nął wsku­tek wybu­chu wła­snej amu­ni­cji, a dwa inne, uszko­dzone, by unik­nąć podob­nego losu, wpły­nęły na mie­li­znę. Jedy­nie pan­cer­nik „Stras­bo­urg”, osła­niany przez pięć nisz­czy­cieli, pod­jął nie­równą walkę, prze­rwał się przez kor­don bry­tyj­ski i zawi­nął do Tulonu. W wyniku tego ataku zgi­nęło 1279 mary­na­rzy z nie­daw­nej armii sojusz­ni­czej.

Admi­ra­li­cja Bry­tyj­ska uznała, że atak na Mers el-Kebir nie zała­twił do końca sprawy floty fran­cu­skiej. Ósmego lipca Bry­tyj­czycy zaata­ko­wali port w Daka­rze i uszko­dzili fran­cu­ski okręt liniowy „Riche­lieu”. We wrze­śniu ponow­nie poja­wili się pod Daka­rem, ale tym razem napo­tkali twardy, zde­cy­do­wany opór. W rezul­ta­cie musieli wyco­fać się.

Te dość wąt­pliwe z woj­sko­wego i poli­tycz­nego punktu widze­nia suk­cesy nie zmie­niły nastro­jów w spo­łe­czeń­stwie bry­tyj­skim, które w tym wła­śnie cza­sie prze­ży­wało nie­ustanne naloty nie­miec­kich bom­bow­ców. Toczyła się bowiem bitwa o Wielką Bry­ta­nię, bitwa zacięta, na śmierć i życie.

Przy­stą­pie­nie wojsk wło­skich do dzia­łań wojen­nych po stro­nie Hitlera dodat­kowo skom­pli­ko­wało trudną sytu­ację Wiel­kiej Bry­ta­nii, zmie­nia­jąc nie­ko­rzyst­nie dla niej układ sił w rejo­nie Morza Śród­ziem­nego. Na jed­nym tylko jego krańcu Bry­tyj­czycy zacho­wali zde­cy­do­waną prze­wagę nad wszyst­kimi prze­ciw­ni­kami. Strze­gła go twier­dza gibral­tar­ska, „nie­za­ta­pialny okręt” armady admi­rała Andrew Cun­nin­ghama. U pod­nóży wynio­słej skały Gibral­taru roz­sia­dły się zabu­do­wa­nia portu wojen­nego, a jej wnę­trze zryte było kory­ta­rzami i umoc­nio­nymi plat­for­mami, w któ­rych ocze­ki­wały na ewen­tu­alny atak dobrze wyekwi­po­wane oddziały bry­tyj­skie, jak dotąd nikt nie kwa­pił się spe­cjal­nie do ataku na Gibral­tar. Hitler przez pewien czas prze­wi­dy­wał takie dzia­ła­nie, a nie­miecki wywiad, przed­sta­wi­ciele dyplo­ma­cji i sztaby czy­nili przy­go­to­wa­nia do prze­chwy­ce­nia bry­tyj­skiego przy­czółka na Pół­wy­spie Ibe­ryj­skim (ope­ra­cja „Iza­bella Felix”), jed­nak na szczę­ście dla Wiel­kiej Bry­ta­nii plany tego przed­się­wzię­cia spo­częły na pół­kach naczel­nego dowódz­twa Wehr­machtu.

Na prze­ciw­le­głym krańcu basenu śród­ziem­no­mor­skiego kontr­ad­mi­rał Arthur L. Lyster, dowo­dzący eska­drą alek­san­dryj­ską, nie miał tak dogod­nej sytu­acji. Flota bry­tyj­ska i okręty sojusz­ni­cze były tu nara­żone na ataki wło­skiego lot­nic­twa, a lądowe zaple­cze nie dawało takich gwa­ran­cji jak gibral­tar­ska skała. Te dwa rejony ześrod­ko­wa­nia sił bry­tyj­skich w tym rejo­nie świata uzu­peł­niała Malta poło­żona nie­mal w cen­trum Morza Śród­ziem­nego. Mimo nie­wiel­kiego obszaru ta ska­li­sta wysepka ode­grała donio­słą rolę w zma­ga­niach wojen­nych tam­tego okresu.

Już następ­nego dnia po przy­stą­pie­niu Włoch do wojny silna eska­dra bry­tyj­ska zna­la­zła się w rejo­nie wód wewnętrz­nych nowego prze­ciw­nika. Bry­tyj­czycy nie ogra­ni­czyli się do demon­stra­cji siły i zaak­cen­to­wa­nia wszech­obec­no­ści naj­po­tęż­niej­szej dotych­czas floty świata, ale doko­nali ataku na port w Tobruku. W wyniku bom­bar­do­wa­nia arty­le­ryj­skiego został znisz­czony krą­żow­nik „San Gior­gio”. Współ­pra­cu­jące jesz­cze wów­czas z bry­tyj­ską admi­ra­li­cją dowódz­two fran­cu­skiej floty wysłało eska­drę, która otwo­rzyła ogień z dział pokła­do­wych do urzą­dzeń por­to­wych w Genui i Vado, a następ­nie ten sam los spo­tkał pół­noc­no­afry­kań­ski port Bar­dia. Po obu stro­nach zaczęły tonąć okręty.

Był to jed­nakże dopiero począ­tek wiel­kich zma­gań, jakie nie­ba­wem miały roze­grać się na tych wodach. Zarówno doświad­czona admi­ra­li­cja bry­tyj­ska, jak i zna­jąca dosko­nale ten akwen wło­ska Super­ma­rina nie były pewne, jaką mają obrać tak­tykę wobec prze­ciw­nika. Wło­ski admi­rał Inigo Cam­pioni, mimo iż dys­po­no­wał liczną i silną flotą oraz miał moż­li­wość wyko­rzy­sty­wa­nia lot­nic­twa wspie­ra­ją­cego jego ope­ra­cje, czuł wyraźny respekt przed Bry­tyj­czy­kami. Tego sto­sunku do bry­tyj­skiej floty nie zmie­niło nawet włą­cze­nie się do dzia­łań lot­nic­twa nie­miec­kiego. Ta rezerwa, a może raczej przy­jęta tak­tyka była dość nie­udol­nie reali­zo­wana przez szefa sztabu Super­ma­riny admi­rała Dome­nica Cava­gna­riego, co spo­wo­do­wało, że zarówno głów­no­do­wo­dzący, jak i jego szef sztabu musieli podać się do dymi­sji. Nowi admi­rałowie kie­ru­jący wło­ską flotą – głów­no­do­wo­dzący admi­rał Angelo Jachino i szef sztabu admi­rał Arturo Ricardi – nie byli w sta­nie zmie­nić na korzyść Włoch prze­biegu mor­skich zma­gań na Morzu Śród­ziem­nym.

Latem 1940 roku pierw­szy lord Admi­ra­li­cji, Dudley Pound, wiele uwagi poświę­cił roz­wo­jowi sytu­acji w rejo­nie Morza Śród­ziem­nego, gdzie flota bry­tyj­ska miała do wyko­na­nia poważne zada­nia. Jej rola pole­gała nie tylko na trzy­ma­niu w sza­chu Wło­chów i nie­do­pusz­cze­niu do poja­wie­nia się na tych wodach okrę­tów nie­miec­kich, ale miała rów­nież blo­ko­wać woj­skom Osi dostęp do boga­tych złóż surow­ców na tere­nie swych kolo­nii, a przede wszyst­kim do arab­skich źró­deł ropy naf­to­wej.

Jak wspo­mnie­li­śmy, zada­nia to były poważne, a ich wyko­na­nie nie nale­żało do łatwych, gdyż flota wło­ska na Morzu Śród­ziem­nym dys­po­no­wała czte­rema okrę­tami linio­wymi, sied­mioma cięż­kimi i czter­na­stoma lek­kimi krą­żow­ni­kami, stu dwu­dzie­stu dzie­wię­cioma nisz­czy­cie­lami i tor­pe­dow­cami oraz nie­po­ko­jącą alian­tów liczbą stu pięt­na­stu okrę­tów pod­wod­nych.

Tym­cza­sem dowo­dzący bry­tyj­ską flotą admi­rał Cun­nin­gham mógł wysta­wić prze­ciwko wło­skiej arma­dzie zale­d­wie sześć okrę­tów linio­wych, trzy lot­ni­skowce, pięt­na­ście krą­żow­ni­ków, trzy­dzie­ści sześć nisz­czy­cieli i osiem­na­ście okrę­tów pod­wod­nych ope­ru­ją­cych z trzech baz na Morzu Śród­ziem­nym. Cóż to zna­czyło wobec potęgi Wło­chów, któ­rzy mogli prze­cież w cza­sie prze­pro­wa­dza­nia mor­skich ope­ra­cji wyko­rzy­sty­wać rów­nież lot­nic­two, ope­ru­jące z dogod­nie poło­żo­nych baz. Mieli wpraw­dzie i Bry­tyj­czycy swoje mocne punkty – skałę gibral­tar­ską i małą ska­li­stą Maltę, ale na tej ostat­niej Admi­ra­li­cja nie przy­go­to­wała nale­ży­cie gar­ni­zonu do dzia­łań, jakie miały być pro­wa­dzone w tym rejo­nie. O tym, że mimo wszystko sztab bry­tyj­ski przy­wią­zy­wał duże zna­cze­nie do tej wysepki, świad­czy fakt zain­sta­lo­wa­nia tam ści­śle taj­nych sta­cji pod­słu­cho­wych do prze­chwy­ty­wa­nia radio­wej kore­spon­den­cji nie­przy­ja­ciela. Zdo­byty w ten spo­sób mate­riał był nie­zwłocz­nie prze­sy­łany samo­lo­tami kurier­skimi do Blet­chley pod Lon­dy­nem, gdzie mie­ścił się cen­tralny ośro­dek deszy­frażu. Spe­cja­li­ści kryp­to­lo­gii odczy­ty­wali jego treść, zna­jąc już tajem­nicę nie­miec­kiej „Enigmy”. Funk­cjo­no­wała tam jej odwzo­ro­wana kopia pod nazwą „Ultra Secret”. Do tego ośrodka tra­fiały rów­nież skry­cie reje­stro­wane radio­gramy z wło­skiej sieci łącz­no­ści, ale ten szyfr był wie­lo­krot­nie zmie­niany i jego zła­ma­nie było nie­moż­liwe.

Wróćmy jed­nak do pro­ble­mów, jakie wyło­niły się przed Bry­tyj­czy­kami z chwilą przy­stą­pie­nia Włoch do wojny. Na Morzu Śród­ziem­nym zakor­ko­wa­nym twier­dzą gibral­tar­ską znaj­do­wało się wiele okrę­tów prze­ciw­nika, z któ­rych szcze­gól­nie groźne mogły się oka­zać okręty pod­wodne. Pierw­szy lord Admi­ra­li­cji Dudley Pound nie mógł prze­stać o nich myśleć. Wie­dział, że we wło­skich por­tach znaj­duje się ich znacz­nie wię­cej niż w bazach bry­tyj­skich, i zda­wał sobie sprawę, że gdyby zostały rów­nie sku­tecz­nie wyko­rzy­stane jak nie­miec­kie, to bry­tyj­ska flota na Morzu Śród­ziem­nym wkrótce prze­sta­łaby ist­nieć. Wpraw­dzie ten akwen nie sprzy­jał ope­ro­wa­niu okrę­tów pod­wod­nych, gdyż wody były nazbyt przej­rzy­ste i sto­sun­kowo płyt­kie, ale mimo to zagro­że­nie ist­niało. Lord Pound dener­wo­wał się, kiedy jego ofi­ce­ro­wie przy­po­mi­nali mu, że błę­kitne wody śród­ziem­no­mor­skie to nie ponury Atlan­tyk, ale on nie mógł zlek­ce­wa­żyć nie­bez­pie­czeń­stwa.

Lord patrzył na wolno sunące po nie­bie punk­ciki eska­dry lot­ni­czej. Był zmę­czony poranną naradą i nie chciało mu się opusz­czać swego gabi­netu. Z nie­chę­cią myślał o tym, że po wyj­ściu z tego w grun­cie rze­czy zacisz­nego pokoju mógłby spo­tkać któ­re­goś z uczest­ni­ków poran­nej odprawy.

– Cie­kawe – mruk­nął do sie­bie, odcho­dząc od okna – czy byłby to przed­sta­wi­ciel obozu defen­syw­nego czy ofen­syw­nego.

Z wes­tchnie­niem zasiadł za potęż­nym biur­kiem i zabrał się do stu­dio­wa­nia leżą­cych na nim doku­men­tów. Praca szła mu nie­sporo. Wyraź­nie odczu­wał cią­gły brak snu i ruchu. Po kilku minu­tach ode­rwał wzrok od zapi­sa­nych drob­nym dru­kiem kar­tek, znów spoj­rzał w okno i zamy­ślił się głę­boko. Sytu­acja na Morzu Śród­ziem­nym była nie­po­ko­jąca, człon­ko­wie Admi­ra­li­cji nie potra­fili zająć jed­no­li­tego sta­no­wi­ska co do formy przy­szłych dzia­łań na tym akwe­nie, a on cią­gle nie mógł się zde­cy­do­wać, kto ma rację. Czy ci, któ­rzy prze­ko­ny­wali, że bry­tyj­ska flota może jedy­nie przy­jąć pozy­cję defen­sywną, czy ci, co twier­dzili, że należy przejść do ataku. Wpraw­dzie jako pierw­szy lord Admi­ra­li­cji powi­nien słu­chać i ana­li­zo­wać wypo­wie­dzi innych dowód­ców, ale w końcu będzie musiał pod­jąć jakąś decy­zję, będzie musiał zająć zde­cy­do­wane sta­no­wi­sko w tej spra­wie. Tym­cza­sem w trak­cie szta­bo­wych narad i pod­czas indy­wi­du­al­nych spo­tkań cią­gle mie­szano argu­menty natury woj­sko­wej i poli­tycz­nej, brano pod uwagę ele­menty mogące wpły­nąć na roz­wój wyda­rzeń w tym rejo­nie świata w ciągu naj­bliż­szych kilku tygo­dni lub mie­sięcy, a także zasta­na­wiano się nad sytu­acją, jaka może wytwo­rzyć się w kolej­nych latach wojny. Bo teraz w Wiel­kiej Bry­ta­nii nikt już się nie łudził, że ta wojna trwać może kró­cej niż kilka lat. Pań­stwa faszy­stow­skie pre­zen­to­wały zaszo­ko­wa­nemu światu swoją zbrod­ni­czą potęgę, a alianci, jak dotąd, byli cią­gle w odwro­cie i mogli poszczy­cić się zale­d­wie kil­koma zwy­cię­skimi epi­zo­dami. Faszy­ści parli naprzód na wszyst­kich fron­tach, a szta­bowcy bry­tyj­scy dys­ku­to­wali zawzię­cie i cią­gle zasta­na­wiali się, w któ­rym rejo­nie świata można by było powstrzy­mać zwy­cię­ski pochód wroga. Alianci mieli w swych rękach wiele atu­tów, ale, jak dotąd, zawo­dziła koor­dy­na­cja dzia­łań i stale powta­rzał się jeden błąd – brak było wła­ści­wego przy­go­to­wa­nia kam­pa­nii na wielu szcze­blach dowo­dze­nia.

Lord Pound ock­nął się z zamy­śle­nia, zjadł szybko przy­nie­siony mu do gabi­netu posi­łek i popro­sił do sie­bie dowo­dzą­cego siłami mor­skimi na Morzu Śród­ziem­nym admi­rała Cun­nin­ghama, z któ­rym chciał spo­koj­nie poroz­ma­wiać na temat naj­wła­ściw­szej tak­tyki dzia­łań w rejo­nie śród­ziem­no­mor­skim.

Przez moment w gabi­ne­cie pano­wała cisza. Pound pra­gnął, aby ta roz­mowa przy­brała pół­pry­watny cha­rak­ter, toteż zaczął od nie­wiele zna­czą­cego pyta­nia.

– Czy miał pan spo­kojny lot, admi­rale? – zapy­tał, bio­rąc do ręki leżącą na biurku fajkę.

– O tak, dzię­kuję, sir. – Cun­nin­gham uśmiech­nął się lekko, wie­dząc jak zresztą wszy­scy z oto­cze­nia Pounda o jego nie­chęci do lata­nia. – Pogoda była dobra, ale teraz raczej należy wypa­try­wać chmur i szybko zni­kać przed każdą maszyną, która pojawi się w zasięgu wzroku pilota.

Gospo­darz ze zro­zu­mie­niem poki­wał głową. Chęt­nie by jesz­cze poroz­ma­wiał o samej podróży i warun­kach życia w tak bez­piecz­nym miej­scu jak Gibral­tar, gdzie nie lecą na głowę bomby, jed­nak nie po to prze­cież zapra­szał do sie­bie admi­rała.

– A na morzu? – nawią­zał do wypo­wie­dzi swego roz­mówcy. – Czy uważa pan, że i tam powin­ni­śmy zni­kać z pola widze­nia ludzi Cam­pio­niego? – Uważ­nie obser­wo­wał reak­cję Cun­nin­ghama na to się­ga­jące sedna sprawy pyta­nie.

– Ależ, sir, ni­gdy nasze okręty tego nie robiły, o ile mnie pamięć nie myli. – W gło­sie admi­rała zabrzmiała nuta obu­rze­nia. – Ani na tym akwe­nie, ani na żad­nym innym – dodał.

– Ale Włosi zgro­ma­dzili w swych por­tach wiele cięż­kich jed­no­stek. Mają nad nami prze­wagę licz­bową i jako­ściową– dalej son­do­wał Pound.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki