Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł
Udany atak brytyjskich samolotów na port w Tarencie, przeprowadzony w nocy z 11 na 12 listopada sprawił, że układ sił na Morzy Śródziemnym uległ zasadniczej zmianie. Włosi znaleźli się w defensywie. Ocalałe z pogromu pancerniki wycofali natychmiast z tej dogodnej, wysuniętej w kierunku Afryki, bazy i umieścili je w Neapolu. Wydłużyło to znacznie ich drogi dochodzenia do rejonów operacyjnych, ale jednocześnie chroniło przed podobnym do tarenckiego atakiem.
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Czas: 2 godz. 50 min
Lektor: Jacek Jońca
Rok 1940 w Europie nie zapowiadał się spokojnie. Wprawdzie w pierwszych miesiącach żadna ze stron znajdujących się w stanie wojny nie rozpoczęła nowych działań, ale atmosfera napięcia wzrastała i rządy państw zachodnich przestały się łudzić, że Niemcy zadowolą się osiągniętymi zdobyczami.
W kwietniu 1940 roku zaczęło się. Padła Dania i Norwegia, a potem przyszła kolej na Francję. Na placu boju pozostała Wielka Brytania, która długo nie mogła ochłonąć po ciosie zadanym jej przez zmasowane natarcie Wehrmachtu na piaskach Dunkierki. Nie miała zresztą na to zbyt wiele czasu, gdyż na brytyjskim niebie pojawiły się samoloty z czarnymi krzyżami, a w portach położonych po drugiej stronie kanału Niemcy zaczęli gromadzić sprzęt desantowy. Dla każdego było oczywiste, w jakim celu to czynią. Wielkiej Brytanii groziła inwazja. Nad porty francuskie, do których Niemcy ściągali sprzęt desantowy, ruszyły więc samoloty brytyjskie. Nie było ich wiele, ale przeprowadzone przez nie ataki okazały się skuteczne. Z trudem gromadzony sprzęt był niszczony, a barki płonęły.
Sytuacja ta budziła niepokój admirała Ericha Raedera, twórcy planu inwazji na Wyspy Brytyjskie, i spowodowała, iż niemieccy sztabowcy doszli do wniosku, że nie pokona się Albionu, jeśli nie zniszczy się brytyjskiego lotnictwa i nie przetnie jego morskiej komunikacji. Termin operacji desantowej przesunięto, a tym samym w miarę upływu czasu z rąk niemieckich zaczęła się wymykać inicjatywa strategiczna – Adolf Hitler i jego armie utraciły raz na zawsze możliwość uderzenia na nieprzygotowanych i oszołomionych niedawną klęską Brytyjczyków.
W tym czasie Wielka Brytania miała nieliczne i niezbyt nowoczesne lotnictwo, a jej flota broniąca interesów kolonialnego imperium była zaangażowana w odległych częściach kuli ziemskiej. Zarówno wojskowi, jak i cywilni przywódcy tego kraju zdawali sobie sprawę z groźby, jaka zawisła nad Wyspami w przypadku długotrwałej blokady morskiej i przecięcia szlaków wiodących z kolonii do metropolii. Państwa Osi dysponowały przecież dużą liczbą okrętów, których stale im przybywało na skutek zdobyczy wojennych oraz pracujących na pełnych obrotach stoczni. Szczególnie poważny problem wyłonił się przed Brytyjczykami po klęsce Francji, kiedy to okręty niedawnych sojuszników schroniły się w afrykańskich portach i nie było wiadomo, po czyjej stronie staną do walki. Najwięcej jednostek francuskich znalazło się w porcie Mers el-Kebir. Dowodzący flotą francuską wiceadmirał Marcel Gensoul dysponował czterema pancernikami, sześcioma niszczycielami, okrętem-bazą wodnosamolotów oraz kilkunastoma mniejszymi jednostkami. Brytyjska Admiralicja bez trudu zdołała przekonać Winstona Churchilla o potrzebie neutralizacji tak poważnej siły, która mogła znaleźć się w rękach przeciwnika.
Trzeciego lipca eskadra brytyjska, nosząca taktyczną nazwę „Force H”, pod dowództwem wiceadmirała Jamesa F. Somerville’a zablokowała port Mers el-Kebir. Brytyjczycy zażądali, aby Francuzi przystąpili do walki u boku floty brytyjskiej, odeszli do brytyjskich portów i tam podporządkowali się „Wolnym Francuzom”, popłynęli do Indii Zachodnich lub zatopili własne jednostki. Wiceadmirał Gensoul nie wyraził zgody na żadną z tych propozycji i wówczas eskadra brytyjska otworzyła ogień z dział artylerii pokładowej. W wyniku ostrzału trafiony został pancernik „Bretagne” i zatonął wskutek wybuchu własnej amunicji, a dwa inne, uszkodzone, by uniknąć podobnego losu, wpłynęły na mieliznę. Jedynie pancernik „Strasbourg”, osłaniany przez pięć niszczycieli, podjął nierówną walkę, przerwał się przez kordon brytyjski i zawinął do Tulonu. W wyniku tego ataku zginęło 1279 marynarzy z niedawnej armii sojuszniczej.
Admiralicja Brytyjska uznała, że atak na Mers el-Kebir nie załatwił do końca sprawy floty francuskiej. Ósmego lipca Brytyjczycy zaatakowali port w Dakarze i uszkodzili francuski okręt liniowy „Richelieu”. We wrześniu ponownie pojawili się pod Dakarem, ale tym razem napotkali twardy, zdecydowany opór. W rezultacie musieli wycofać się.
Te dość wątpliwe z wojskowego i politycznego punktu widzenia sukcesy nie zmieniły nastrojów w społeczeństwie brytyjskim, które w tym właśnie czasie przeżywało nieustanne naloty niemieckich bombowców. Toczyła się bowiem bitwa o Wielką Brytanię, bitwa zacięta, na śmierć i życie.
Przystąpienie wojsk włoskich do działań wojennych po stronie Hitlera dodatkowo skomplikowało trudną sytuację Wielkiej Brytanii, zmieniając niekorzystnie dla niej układ sił w rejonie Morza Śródziemnego. Na jednym tylko jego krańcu Brytyjczycy zachowali zdecydowaną przewagę nad wszystkimi przeciwnikami. Strzegła go twierdza gibraltarska, „niezatapialny okręt” armady admirała Andrew Cunninghama. U podnóży wyniosłej skały Gibraltaru rozsiadły się zabudowania portu wojennego, a jej wnętrze zryte było korytarzami i umocnionymi platformami, w których oczekiwały na ewentualny atak dobrze wyekwipowane oddziały brytyjskie, jak dotąd nikt nie kwapił się specjalnie do ataku na Gibraltar. Hitler przez pewien czas przewidywał takie działanie, a niemiecki wywiad, przedstawiciele dyplomacji i sztaby czynili przygotowania do przechwycenia brytyjskiego przyczółka na Półwyspie Iberyjskim (operacja „Izabella Felix”), jednak na szczęście dla Wielkiej Brytanii plany tego przedsięwzięcia spoczęły na półkach naczelnego dowództwa Wehrmachtu.
Na przeciwległym krańcu basenu śródziemnomorskiego kontradmirał Arthur L. Lyster, dowodzący eskadrą aleksandryjską, nie miał tak dogodnej sytuacji. Flota brytyjska i okręty sojusznicze były tu narażone na ataki włoskiego lotnictwa, a lądowe zaplecze nie dawało takich gwarancji jak gibraltarska skała. Te dwa rejony ześrodkowania sił brytyjskich w tym rejonie świata uzupełniała Malta położona niemal w centrum Morza Śródziemnego. Mimo niewielkiego obszaru ta skalista wysepka odegrała doniosłą rolę w zmaganiach wojennych tamtego okresu.
Już następnego dnia po przystąpieniu Włoch do wojny silna eskadra brytyjska znalazła się w rejonie wód wewnętrznych nowego przeciwnika. Brytyjczycy nie ograniczyli się do demonstracji siły i zaakcentowania wszechobecności najpotężniejszej dotychczas floty świata, ale dokonali ataku na port w Tobruku. W wyniku bombardowania artyleryjskiego został zniszczony krążownik „San Giorgio”. Współpracujące jeszcze wówczas z brytyjską admiralicją dowództwo francuskiej floty wysłało eskadrę, która otworzyła ogień z dział pokładowych do urządzeń portowych w Genui i Vado, a następnie ten sam los spotkał północnoafrykański port Bardia. Po obu stronach zaczęły tonąć okręty.
Był to jednakże dopiero początek wielkich zmagań, jakie niebawem miały rozegrać się na tych wodach. Zarówno doświadczona admiralicja brytyjska, jak i znająca doskonale ten akwen włoska Supermarina nie były pewne, jaką mają obrać taktykę wobec przeciwnika. Włoski admirał Inigo Campioni, mimo iż dysponował liczną i silną flotą oraz miał możliwość wykorzystywania lotnictwa wspierającego jego operacje, czuł wyraźny respekt przed Brytyjczykami. Tego stosunku do brytyjskiej floty nie zmieniło nawet włączenie się do działań lotnictwa niemieckiego. Ta rezerwa, a może raczej przyjęta taktyka była dość nieudolnie realizowana przez szefa sztabu Supermariny admirała Domenica Cavagnariego, co spowodowało, że zarówno głównodowodzący, jak i jego szef sztabu musieli podać się do dymisji. Nowi admirałowie kierujący włoską flotą – głównodowodzący admirał Angelo Jachino i szef sztabu admirał Arturo Ricardi – nie byli w stanie zmienić na korzyść Włoch przebiegu morskich zmagań na Morzu Śródziemnym.
Latem 1940 roku pierwszy lord Admiralicji, Dudley Pound, wiele uwagi poświęcił rozwojowi sytuacji w rejonie Morza Śródziemnego, gdzie flota brytyjska miała do wykonania poważne zadania. Jej rola polegała nie tylko na trzymaniu w szachu Włochów i niedopuszczeniu do pojawienia się na tych wodach okrętów niemieckich, ale miała również blokować wojskom Osi dostęp do bogatych złóż surowców na terenie swych kolonii, a przede wszystkim do arabskich źródeł ropy naftowej.
Jak wspomnieliśmy, zadania to były poważne, a ich wykonanie nie należało do łatwych, gdyż flota włoska na Morzu Śródziemnym dysponowała czterema okrętami liniowymi, siedmioma ciężkimi i czternastoma lekkimi krążownikami, stu dwudziestu dziewięcioma niszczycielami i torpedowcami oraz niepokojącą aliantów liczbą stu piętnastu okrętów podwodnych.
Tymczasem dowodzący brytyjską flotą admirał Cunningham mógł wystawić przeciwko włoskiej armadzie zaledwie sześć okrętów liniowych, trzy lotniskowce, piętnaście krążowników, trzydzieści sześć niszczycieli i osiemnaście okrętów podwodnych operujących z trzech baz na Morzu Śródziemnym. Cóż to znaczyło wobec potęgi Włochów, którzy mogli przecież w czasie przeprowadzania morskich operacji wykorzystywać również lotnictwo, operujące z dogodnie położonych baz. Mieli wprawdzie i Brytyjczycy swoje mocne punkty – skałę gibraltarską i małą skalistą Maltę, ale na tej ostatniej Admiralicja nie przygotowała należycie garnizonu do działań, jakie miały być prowadzone w tym rejonie. O tym, że mimo wszystko sztab brytyjski przywiązywał duże znaczenie do tej wysepki, świadczy fakt zainstalowania tam ściśle tajnych stacji podsłuchowych do przechwytywania radiowej korespondencji nieprzyjaciela. Zdobyty w ten sposób materiał był niezwłocznie przesyłany samolotami kurierskimi do Bletchley pod Londynem, gdzie mieścił się centralny ośrodek deszyfrażu. Specjaliści kryptologii odczytywali jego treść, znając już tajemnicę niemieckiej „Enigmy”. Funkcjonowała tam jej odwzorowana kopia pod nazwą „Ultra Secret”. Do tego ośrodka trafiały również skrycie rejestrowane radiogramy z włoskiej sieci łączności, ale ten szyfr był wielokrotnie zmieniany i jego złamanie było niemożliwe.
Wróćmy jednak do problemów, jakie wyłoniły się przed Brytyjczykami z chwilą przystąpienia Włoch do wojny. Na Morzu Śródziemnym zakorkowanym twierdzą gibraltarską znajdowało się wiele okrętów przeciwnika, z których szczególnie groźne mogły się okazać okręty podwodne. Pierwszy lord Admiralicji Dudley Pound nie mógł przestać o nich myśleć. Wiedział, że we włoskich portach znajduje się ich znacznie więcej niż w bazach brytyjskich, i zdawał sobie sprawę, że gdyby zostały równie skutecznie wykorzystane jak niemieckie, to brytyjska flota na Morzu Śródziemnym wkrótce przestałaby istnieć. Wprawdzie ten akwen nie sprzyjał operowaniu okrętów podwodnych, gdyż wody były nazbyt przejrzyste i stosunkowo płytkie, ale mimo to zagrożenie istniało. Lord Pound denerwował się, kiedy jego oficerowie przypominali mu, że błękitne wody śródziemnomorskie to nie ponury Atlantyk, ale on nie mógł zlekceważyć niebezpieczeństwa.
Lord patrzył na wolno sunące po niebie punkciki eskadry lotniczej. Był zmęczony poranną naradą i nie chciało mu się opuszczać swego gabinetu. Z niechęcią myślał o tym, że po wyjściu z tego w gruncie rzeczy zacisznego pokoju mógłby spotkać któregoś z uczestników porannej odprawy.
– Ciekawe – mruknął do siebie, odchodząc od okna – czy byłby to przedstawiciel obozu defensywnego czy ofensywnego.
Z westchnieniem zasiadł za potężnym biurkiem i zabrał się do studiowania leżących na nim dokumentów. Praca szła mu niesporo. Wyraźnie odczuwał ciągły brak snu i ruchu. Po kilku minutach oderwał wzrok od zapisanych drobnym drukiem kartek, znów spojrzał w okno i zamyślił się głęboko. Sytuacja na Morzu Śródziemnym była niepokojąca, członkowie Admiralicji nie potrafili zająć jednolitego stanowiska co do formy przyszłych działań na tym akwenie, a on ciągle nie mógł się zdecydować, kto ma rację. Czy ci, którzy przekonywali, że brytyjska flota może jedynie przyjąć pozycję defensywną, czy ci, co twierdzili, że należy przejść do ataku. Wprawdzie jako pierwszy lord Admiralicji powinien słuchać i analizować wypowiedzi innych dowódców, ale w końcu będzie musiał podjąć jakąś decyzję, będzie musiał zająć zdecydowane stanowisko w tej sprawie. Tymczasem w trakcie sztabowych narad i podczas indywidualnych spotkań ciągle mieszano argumenty natury wojskowej i politycznej, brano pod uwagę elementy mogące wpłynąć na rozwój wydarzeń w tym rejonie świata w ciągu najbliższych kilku tygodni lub miesięcy, a także zastanawiano się nad sytuacją, jaka może wytworzyć się w kolejnych latach wojny. Bo teraz w Wielkiej Brytanii nikt już się nie łudził, że ta wojna trwać może krócej niż kilka lat. Państwa faszystowskie prezentowały zaszokowanemu światu swoją zbrodniczą potęgę, a alianci, jak dotąd, byli ciągle w odwrocie i mogli poszczycić się zaledwie kilkoma zwycięskimi epizodami. Faszyści parli naprzód na wszystkich frontach, a sztabowcy brytyjscy dyskutowali zawzięcie i ciągle zastanawiali się, w którym rejonie świata można by było powstrzymać zwycięski pochód wroga. Alianci mieli w swych rękach wiele atutów, ale, jak dotąd, zawodziła koordynacja działań i stale powtarzał się jeden błąd – brak było właściwego przygotowania kampanii na wielu szczeblach dowodzenia.
Lord Pound ocknął się z zamyślenia, zjadł szybko przyniesiony mu do gabinetu posiłek i poprosił do siebie dowodzącego siłami morskimi na Morzu Śródziemnym admirała Cunninghama, z którym chciał spokojnie porozmawiać na temat najwłaściwszej taktyki działań w rejonie śródziemnomorskim.
Przez moment w gabinecie panowała cisza. Pound pragnął, aby ta rozmowa przybrała półprywatny charakter, toteż zaczął od niewiele znaczącego pytania.
– Czy miał pan spokojny lot, admirale? – zapytał, biorąc do ręki leżącą na biurku fajkę.
– O tak, dziękuję, sir. – Cunningham uśmiechnął się lekko, wiedząc jak zresztą wszyscy z otoczenia Pounda o jego niechęci do latania. – Pogoda była dobra, ale teraz raczej należy wypatrywać chmur i szybko znikać przed każdą maszyną, która pojawi się w zasięgu wzroku pilota.
Gospodarz ze zrozumieniem pokiwał głową. Chętnie by jeszcze porozmawiał o samej podróży i warunkach życia w tak bezpiecznym miejscu jak Gibraltar, gdzie nie lecą na głowę bomby, jednak nie po to przecież zapraszał do siebie admirała.
– A na morzu? – nawiązał do wypowiedzi swego rozmówcy. – Czy uważa pan, że i tam powinniśmy znikać z pola widzenia ludzi Campioniego? – Uważnie obserwował reakcję Cunninghama na to sięgające sedna sprawy pytanie.
– Ależ, sir, nigdy nasze okręty tego nie robiły, o ile mnie pamięć nie myli. – W głosie admirała zabrzmiała nuta oburzenia. – Ani na tym akwenie, ani na żadnym innym – dodał.
– Ale Włosi zgromadzili w swych portach wiele ciężkich jednostek. Mają nad nami przewagę liczbową i jakościową– dalej sondował Pound.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki