Bolesne sekrety - Muna Shehadi - ebook + audiobook + książka

Bolesne sekrety ebook i audiobook

Shehadi Muna

4,1

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Zwieńczenie porywającej sagi Rodzinne tajemnice Życie Olivii Croft znalazło się na rozdrożu. Po kolejnym nieudanym przesłuchaniu do filmu i zdjęciu z anteny prowadzonego przez nią programu Crofty Cooks pozostała jej już tylko nadzieja, że wraz z mężem Derekiem wreszcie zdołają począć dziecko, którego tak pragnie – i że będzie w stanie zapomnieć o sensacyjnym odkryciu, jakiego dokonała niedawno ze swoimi dwoma siostrami, a mianowicie, że ich zmarła matka i słynna gwiazda filmowa Jillian Croft nie mogła urodzić żadnej z nich. Jej świat wali się jednak doszczętnie, kiedy na jaw wychodzi okrutny sekret Dereka, który ją oszukiwał przez osiem lat małżeństwa. Olivia nie potrafi wybaczyć mu tej zdrady i ucieka z LA na wybrzeże Maine, do miejsca, z którym łączą się jej najszczęśliwsze wspomnienia z dzieciństwa oraz te, związane z jej ukochaną matką. Próbując dojść do ładu z utratą kariery, męża i marzeń, Olivia znajduje pokrewną duszę w Duncanie, którego życie również legło w gruzach. Zanim jednak będzie gotowa otworzyć się na nową przyszłość, musi się najpierw uporać z przeszłością i zmierzyć z całą prawdą o matce – z prawdą, jakiej nawet nie była w stanie sobie wyobrazić.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 501

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 13 godz. 0 min

Oceny
4,1 (67 ocen)
28
23
12
4
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Honest Secrets

Copyright © 2021 Muna Shehadi Sill

Copyright © 2021 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga

Copyright © 2021 for the Polish translation by Danuta Fryzowska

(under exclusive license to Wydawnictwo Sonia Draga)

Projekt graficzny okładki: Marcin Słociński / monikaimarcin.com

Zdjęcie autorki: © Mark Stodder

Redakcja: Marta Chmarzyńska

Korekta: Maria Zając, Edyta Malinowska-Klimiuk, Joanna Rodkiewicz

ISBN: 978-83-8230-113-7

Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione i wiąże się z sankcjami karnymi.

Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.

Szanujmy cudzą własność i prawo!

Polska Izba Książki

Więcej o prawie autorskim na www.legalnakultura.pl

WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o.o.

ul. Fitelberga 1, 40-588 Katowice

tel. 32 782 64 77, fax 32 253 77 28

e-mail:[email protected]

www.soniadraga.pl

www.facebook.com/WydawnictwoSoniaDraga

E - wydanie 2021

Dla Isabel – za to, że jest sobą.

Przekazuję wyrazy wdzięczności mojej cudownej redaktorce Kate Byrne z wydawnictwa Headline Publishing, która na każdym etapie pracy nad trylogią Rodzinne tajemnice służyła mi swoimi niezawodnymi umiejętnościami i wsparciem. Dianie Roberts i Stanleyowi Pendletonowi należą się ciepłe uściski za gościnność i fascynującą dyskusję o życiu szkutnika. Dziękuję także Laurze Erickson-Schroth za jej znakomitą książkę Trans Bodies Trans Selves, która pomogła mi w kwerendzie; oddaję cześć całej transpłciowej społeczności za odwagę i determinację w walce o uznanie waszych praw. Stokrotne dzięki dla Laury Iding za to, że podzieliła się właściwą anegdotą we właściwym czasie. Jeszcze więcej podziękowań składam na ręce mojego męża Marka Stoddera za to, że przeczytał każde słowo w każdej z tych trzech książek, śmiejąc się i płacząc w odpowiednich momentach, i ogólnie za to, że jest najlepszy.

Rozdział 1

28 lipca 1993 (środa)

Ileż się dzieje. Mam trzy córki i bajeczną karierę. Jestem tak zarobiona, że nie mam czasu na pisanie pamiętnika. Ale to ważne, żebym uwieczniła moje niesamowite życie.

Właśnie wróciliśmy z kolejnego wypoczynku w naszym pięknym domu na wybrzeżu Maine. Dziewczynki uwielbiają tam przyjeżdżać. To dla nas radość, że mogą swobodnie się pobawić na skalistym brzegu i pochodzić po lesie. Nie to co na plażach w LA, gdzie muszę mieć je bez przerwy na oku. Mężczyźni łypią pożądliwie na Olivię, która nabiera już kobiecych kształtów, choć ma dopiero dwanaście lat. Poza tym tylko tak mogę zapobiec sytuacji, w której Rosalind odpłynęłaby za daleko i utonęła. Przynajmniej Eve siedzi grzecznie przy mnie i stawia zamki z piasku.

W naszym domu w Stirling nie ma żadnych męskich drapieżników, którzy mogliby zakłócić szczęście Olivii, nie ma też innych nastolatków, dla których byłaby gotowa porzucić swoje siostry, żeby być cool. Rosalind z kolei nie ma szans się utopić, bo woda jest za zimna na kąpiel, a Eve ma frajdę, budując domki z kamieni, gałązek, liści i mchu.

Daniel i ja naprawdę odpoczywamy. Kiedy kupiliśmy ten dom, obiecaliśmy sobie, że nie będziemy przywozić tutaj pracy, nawet jeśli przez to będziemy mogli zostać tylko na tydzień. W tym roku wszystko – pogoda, pływy i nasz zapał – dopisało i udało nam się urządzić clambake. Myślałam, że umrę ze szczęścia, spędzając ten czas ze swoją cudowną rodziną. Moje piękne dziewczynki i mój przystojny mąż wyglądali jeszcze piękniej i przystojniej w blasku słońca zachodzącego nad Maine.

Prawie żałowałam, że musimy wracać do naszego chaotycznego życia na świeczniku. Ale je też uwielbiam.

La primadonna

Jillian Croft

Olivia Croft zwróciła się do kamery telewizyjnej, przybierając swoją najlepszą minę radosnej gospodyni programu – oczy lekko rozszerzone i czujne, usta gotowe do uśmiechu. W środku jednak powoli, acz systematycznie się rozsypywała. Kiedy skończą się reklamy, pojawi się po raz ostatni w show, który stworzyła od zera, podsunęła szefom stacji i prowadziła przez pięć ostatnich lat na antenie lokalnego kanału 53. Program Crofty Cooks był jej oczkiem w głowie, a cała jego ekipa jej rodziną. Szeroki wachlarz gości, wybranych spośród zwykłych, domowych kucharzy – mieszkańców Los Angeles – zdecydowanie wzbogacił jej doświadczenia związane z tym miastem. Przede wszystkim jednak możliwość prowadzenia własnego programu zaspokoiła jej wewnętrzną potrzebę występowania na ekranie, kiedy mijały kolejne lata, a ona wciąż nie zdobyła gwiazdorskiej sławy. Dzięki Crofty Cooks pozostawała w centrum zainteresowania i nie nękały jej dręczące myśli, że marnuje swój potencjał, że nie spełnia swojego marzenia ani oczekiwań matki odnośnie do jej kariery. Bo kiedy ma się za matkę jedną z największych gwiazd światowego kina, bycie jedną z najmniejszych naprawdę boli.

Ostatni odcinek programu był poświęcony dzieciom, więc wszystko kręciło się wokół nich: porady, jak przemycać warzywa i pełnoziarniste produkty w postaci smakołyków, komentarze pediatrów na temat spożycia cukru i jego zdrowotnych konsekwencji, a także segmenty nakręcone wcześniej w tygodniu prezentujące niektóre lokalne, przyjazne dzieciom restauracje ze zdrowym jedzeniem. Na planie gościnnie pojawiło się sześcioro dzieci, w wieku od czterech do ośmiu lat, pomagających przygotować przepisy, reagujących na przysmaki, dzielących się zabawnymi opiniami na temat potraw, które uważały za zdrowe.

Jakaś smaczna zielenina? Miętowe lody! Zielone M&M’sy! Budyń pistacjowy!

– Dziesięć sekund, Olivio. – John, kierownik planu, w którym się podkochiwała, bo nie można było inaczej, pokazał jej obie dłonie.

– Dziękuję.

Mała dziewczynka – Amber, jeśli wierzyć jej tabliczce z imieniem – wyskoczyła zza stołu w telewizyjnej kuchni, gdzie wraz z kolegami i koleżankami, którzy również występowali w programie, pałaszowała „całkiem pożywne” ciasto, upieczone wcześniej przez Olivię, z mąki pełnoziarnistej, przetartych suszonych śliwek dla dodatkowej porcji błonnika i słodyczy oraz z kakao. Olivia porwała ją w ramiona i wzięła na ręce, łaskocząc w brzuszek, żeby się roześmiała.

– Pięć sekund.

Olivia odprawiła machnięciem ręki rozgorączkowaną mamę Amber. Potem, nie mogąc się oprzeć, pochyliła się instynktownie i wciągnęła w nozdrza słodki zapach małej dziewczynki, o którym tak marzyła. Może kiedy zdejmą jej show, będzie bardziej zrelaksowana i wreszcie jej i Derekowi uda się począć dziecko. To był chyba jedyny pozytywny aspekt całej tej sytuacji, jaki potrafiła dostrzec. Jako trzydziestodziewięciolatka bała się, że jej okienko na zajście w ciążę już się zamyka. Znowu coś się dla niej zamyka.

Kiedy Bóg zamyka jeden show, otwiera przesłuchania do kolejnego. To jedno z wielu powiedzonek wymyślonych przez jej matkę. Oby Jillian miała rację.

– Trzy, dwa… – John kontynuował odliczanie na palcach do „wielkiego startu”. Tak przynajmniej myślała o tym Olivia.

– Witam po przerwie w Crofty Cooks. Ta urocza dziewczynka, którą trzymam na rękach, to Amber. – Olivia zwróciła się do dziecka: – Świetnie się dzisiaj bawiłam. A ty? Nauczyłaś się czegoś ważnego?

Amber pokiwała główką. Na jej policzku pysznił się rozsmarowany niebieski kleks kremu o niskiej zawartości cukru.

– Że ciasto jest dobre.

– Brawo. – Olivii stopniało serce. Nie, uschło z rozpaczy. To małe ciałko układało się tak naturalnie w jej ramionach, jakby były do tego stworzone.

Przez kolejne dwa tygodnie zamierzała skupić się w swoim show na problemach i radościach karmienia dzieci, ale…

Odwróciła się ponownie do kamery, wytrzymując w niezbyt pewnym uśmiechu.

– Nasze dzieci są przyszłością tego świata. Powinniśmy zagwarantować im jak najlepszy start. Im mniej będą jeść słodkich potraw, tym mniej będą łase na cukier. Tak, szczęśliwe przyszłe mamy, to dotyczy także was i tego, co jecie w ciąży. Więc uściskajcie dzisiaj swoje maluchy. – Olivia przytuliła Amber, uradowana, że dziewczynka nie zaczęła krzyczeć za mamą. – Obiecajcie sobie, że będziecie je zdrowo karmić. A jeśli tak samo jak ja macie problem z zajściem w ciążę albo jesteście bezdzietne z innych powodów, to pamiętajcie, aby nie rozpieszczać czyichś pociech cukrem, tylko miłością i zabawą. Dziękuję wam gorąco, że byliście dzisiaj ze mną. – Szybko odchrząknęła, aby zamaskować łamiący się głos. – Kocham was. Odżywiajcie się zdrowo! Amber, pomachasz ze mną na pożegnanie?

Ona i Amber pomachały widzom. Kiedy przez kadr zaczęły przewijać się napisy końcowe, Olivia postawiła dziewczynkę, złapała ją za maleńką miękką rączkę i zaprowadziła z powrotem do stołu obleganego przez umorusane ciastem dzieci, a potem przykucnęła przy każdym i zamieniła z nim po dwa słowa.

W końcu John dał znać, że zaczęły się reklamy.

Stało się.

Olivia zmusiła zesztywniałe usta do uśmiechu. Rodzice weszli na plan i zabrali swoje pociechy, przechwalając się między sobą umówionymi przesłuchaniami, lekcjami tańca i planami dietetycznymi każdej z nich. Matka Amber, całkiem urocza blondynka, która wyróżniała się powściągliwością na tle tłumu matek promujących swoje dzieci, prześlizgnęła się ostrożnie w stronę Olivii, przytrzymując córkę na biodrze, zupełnie jakby się bała, że jeśli znajdzie się za blisko nawet takiej niezbyt dużego kalibru gwiazdy, to się sparzy. Olivia uśmiechnęła się ciepło. Zdecydowanie wolała takich nieśmiałych fanów od tych, którym się wydawało, że należała do nich – dotykalskich, zanudzających historyjkami o swoich rodzinach, domagających się niezliczonych selfie. Wszechobecne aparaty fotograficzne nie pozwalały Olivii cieszyć się prywatnością, ale nie dało się ukryć, że mile łechtały jej ego.

– Cześć… – Zerknęła na plakietkę z imieniem kobiety. – Jeanine.

– Chciałam tylko powiedzieć, że uwielbiam twój show.

– Dziękuję. – Olivia biła się z myślą, czy powiadomić widownię w studiu, że dzisiejszy odcinek jest jej ostatnim, lecz postanowiła, że nie zostawi ich ze wspomnieniem tego, jak wypłakuje sobie oczy. Perspektywa sprawienia zawodu fanom, takim jak Jeanine, była druzgocąca, ale szychy na górze zadecydowały. Miała tylko nadzieję, że odejdzie z nienaruszoną godnością. – Wielkie dzięki.

– Kiedyś w twoim programie wystąpiła moja sąsiadka. Przerobiłaś przepis jej babci na tetrazzini z indyka. Od tamtej pory nadal przygotowuje twoją wersję.

Olivia uśmiechnęła się promiennie, jakby dokonanie światowego przewrotu w sposobie przyrządzania tetrazzini z indyka było jej życiowym celem. A przecież Olivia Croft była aktorką, nie kucharką.

– Dobrze wiedzieć.

– Chciałam też jeszcze powiedzieć, że… – Jeanine przełożyła sobie Amber na drugie biodro. – Kiedyś poznałam twoją matkę.

– Naprawdę? – Uśmiech Olivii stał się bardziej naturalny, kiedy poczuła, jak wypełnia ją ciepło. A chwilę później nieuchronny smutek.

– Miałam wtedy dziesięć lat. Tak bardzo chciałam zostać aktorką. Zobaczyłam ją na ulicy. Była taka piękna, nawet poza ekranem.

– Owszem. – Olivia pokiwała dumnie głową. Jej matka zwracała uwagę, dokądkolwiek się udała. Kiedy Olivia szła z nią ulicą, czuła się jak królowa.

– To było takie niespodziewane. Kiedy ją zobaczyłam, tak się podekscytowałam, że padłam do jej stóp. Dosłownie. Było mi strasznie wstyd. – Jeanine się roześmiała, przewracając ślicznymi niebieskimi oczami, a jej policzki oblały się rumieńcem. – Ale ona była taka uprzejma. Nie dość, że pomogła mi wstać, to jeszcze poświęciła czas na rozmowę ze mną, wypytywała mnie o moje zainteresowania, zachęcała do ciężkiej pracy i do tego, żebym wytrwale dążyła do celu.

– Cała mama. – „Nigdy się nie poddawaj” to była mantra Jillian Croft, którą wbijała Olivii do głowy tak długo, aż zyskała pewność, że jej najstarsza córka ją sobie przyswoiła.

Jeanine pokręciła głową z podziwem.

– Jillian Croft, największa gwiazda na świecie, i zachowywała się tak, jakby naprawdę ją obchodziło, kim jestem.

– Bo tak było. – Olivia wyciągnęła rękę i poprawiła koronkowy kołnierzyk przy różowej sukience Amber. – Była niesamowicie szczerą osobą i kochała dzieci.

– A dla mnie była wielkim autorytetem. – Jeanine przycisnęła usta do czoła Amber w instynktownym matczynym odruchu, na widok którego Olivia westchnęła z zazdrości. – Z aktorstwem nigdy nie wypaliło, ale… tak czy siak, chciałam to powiedzieć.

– Cieszę się, że to zrobiłaś, Jeanine.

– Dziękuję, że Amber mogła wystąpić w twoim programie! Amber, powiesz „dziękuję”?

Amber pokręciła przecząco głową. Nie. Jeanine zamarła z nietęgą miną.

– Amber miała dziś pracowity dzień. – Olivia położyła dłoń na niesamowicie miękkiej dziecięcej rączce. – Świetnie ci poszło, skarbie. Ale pewnie chciałabyś już stąd pójść, prawda? Wrócić do domu i się pobawić? Może uciąć sobie drzemkę?

Amber entuzjastycznie przytaknęła.

– Pobawić się.

– W porządku. Dziękuję za pomoc. Pa, pa. – Olivia machała za nimi, dopóki nie wyszły z pokoju, jako ostatnie z gości.

Kiedy tylko zeszła z niej adrenalina, natychmiast pojawiły się uczucie napięcia i zmęczenie, zajmując należne im miejsce obok smutku. Dzięki Bogu obie jej siostry przyleciały, żeby spędzić ten dzień z nią – Rosalind z Nowego Jorku, Eve z Bostonu. Derek był gdzieś w terenie w Montanie. Gdyby Olivia wróciła teraz do pustego domu, wypiłaby butelkę szkockiej, a potem rzygałaby całe popołudnie. Tymczasem kiedy ona była zajęta na planie, Eve i Rosalind pojechały po zakupy na piknik, który miały sobie urządzić we trójkę na Zuma Beach.

Olivia pożegnała się czule, choć z wielkim bólem, z całą ekipą w studiu, dokładając starań, aby zwrócić się do każdego z osobna po imieniu i nadmienić, jakąż to świetną robotę wykonali, żeby ułatwić jej życie. Tego też nauczyła ją matka: Nigdy nie zapominaj tego, co ktoś dla ciebie zrobił, choćby to była drobnostka.

W końcu przeszła do części, w której czekały jej siostry, spodziewając się, że poczuje ulgę, jaką zwykle czuła w obecności ludzi, przy których – gdyby zaszła taka potrzeba – mogła bez skrępowania odpłynąć.

– Byłaś fenomenalna. – Rosalind, jej średnia siostra, brunetka i wolny duch, otoczyła ją ramionami, a Eve, najmłodsza z rodziny, już czekała w kolejce, żeby ją zastąpić.

Tego dnia Rozzy wyglądała zaskakująco normalnie, ubrana w sięgające do kolan różowe szorty i jednolity żółty top. Zazwyczaj tak bardzo naginała granice mody, że groziły pęknięciem. Eve z kolei na ogół ubierała się tak, jakby chciała zniknąć – preferowała stonowane kolory i klasyczny styl. Dzisiaj rzucała się w oczy jako szykowna blondynka w granatowych rybaczkach z kwiecistym wzorem i prostym białym T-shircie. Przez ostatni rok życie ich obu zasadniczo się zmieniło – na lepsze. Życie Olivii także się zmieniło, tyle że zasadniczo na gorsze.

– Dziękuję. Dziękuję, że obie przyleciałyście. – Olivia odwzajemniła żarliwie uściski sióstr, walcząc z dławiącym w gardle wzruszeniem. – No to zabierajmy się stąd.

Ruszyła w stronę wyjścia, a Eve i Rosalind pośpieszyły za nią.

– Trzymasz się jakoś? – spytała Eve.

– Na razie o tym nie myślę. – Powstrzymując łzy samą siłą nienawiści, jaką żywiła do płaczu, przemaszerowała w typową dla LA idealnie piękną czerwcową pogodę na maleńki placyk, na którym parkowała przez ostatnie pięć lat. – Zaszalejmy w Malibu.

– Och, super. – Rosalind westchnęła z rozkoszą. – Od lat nikt mi tego nie proponował.

Olivia wyjęła telefon z torebki, żeby sprawdzić, czy Derek napisał jej coś miłego dla wsparcia i otuchy.

– Pewnie dlatego, że od lat cię tutaj nie było.

– No, niewykluczone. – Rosalind wydawała się bardziej rozbawiona niż zirytowana. Trudno ją było wyprowadzić z równowagi. Nie to, co Eve… W jej przypadku to było tak proste jak zabranie dziecku lizaka.

Żadnych wieści od Dereka. To niemożliwe, żeby zapomniał. Choć z drugiej strony był tylko facetem.

Olivia dostała za to maila od Susan, recepcjonistki ze studia nagrań, i nagle stanęła jak wryta pół metra od auta – jaskrawoczerwonego audi RS7, które uwielbiała za luksus i komfort oraz za prędkość, jaką wyciągało. W LA wybór samochodu był równie istotny jak wybór domu; w obu człowiek spędzał tyle samo czasu.

– Co jest? – spytała Rosalind.

– Dziwne. – Olivia podniosła telefon. – Recepcjonistka ze studia przysłała mi maila. Zgadnijcie, kto właśnie dzwonił i mnie szukał.

– Steven Spielberg?

– Martin Scorsese?

– Ha… ha. – Posłała siostrom swoje słynne krzywe spojrzenie. – To by mnie aż tak nie zdziwiło. Otóż była żona Dereka, Jade.

– Utrzymujesz z nią kontakt? – Rosalind otworzyła samochód i podała kluczyki Olivii.

A ta je oddała.

– Ty prowadź. Ja muszę się przebrać. I nie, oczywiście, że nie utrzymuję z nią kontaktu. Rozwiedli się jakieś dwanaście lat temu. My jesteśmy małżeństwem od ośmiu. Nigdy jej nawet nie poznałam.

– Nie, tylko nie ja. Nienawidzę jeździć po LA. – Rosalind podsunęła kluczyki Eve.

– Nie ma mowy. – Eve podniosła ręce, odmawiając prowadzenia. – To rzeczywiście dziwne, że jego eks chce z tobą rozmawiać. Chyba nie myślisz, że on się z nią kontaktuje?

– Nic mi o tym nie wiadomo. Ale rozstali się raczej w przyjaznej atmosferze, więc nawet gdyby, to nie miałabym nic przeciwko. Kto wie? – Olivia władowała się na tylne siedzenie, na które rano przed przyjazdem do studia wrzuciła strój plażowy. – No dobra, dziewczyny, jedźmy już. Eve, ty prowadzisz.

Eve usiadła na siedzeniu kierowcy, mamrocząc pod nosem.

– Rosalind, jakim cudem nienawidzisz jeździć po LA? – Olivia zrzuciła czółenka od Waltera Steigera. – Przecież mieszkasz w Nowym Jorku!

– Nie jeżdżę po Nowym Jorku. – Rosalind zajęła miejsce dla pasażera. – Jeszcze nie zwariowałam.

– Polemizowałabym.

– Ha, ha. – Wyjęła telefon. – Zaraz sprawdzę najszybszą trasę.

– Samochód ma GPS, użyj go.

– Nie-e, przywykłam do tego. – Rosalind kliknęła w ekran i prześledziła trasę. – Przez miasto będzie szybciej, ale tylko o piętnaście minut. Pojedźmy wybrzeżem. W centrum jest okropny ruch, ale dalej powinno być lepiej.

Olivia rozpięła szeroki pasek z białej skóry, który dobrała do obcisłej sukienki do kolan z kolekcji Caroliny Herrery. Z nich trzech tylko ona miała jakieś pojęcie o modzie, mimo iż ich matka dokładała wszelkich starań, żeby je wszystkie czegoś nauczyć. Jak mawiała: Ubranie może uratować każdą sytuację.

– Gdzie kupiłyście lunch?

– Bristol Farms w zachodnim Hollywood. – Eve sprawdziła natężenie ruchu i dodała gazu. Samochód napędzany przez ośmiocylindrowy silnik wyrwał do przodu z takim impetem, że Eve zaniosła się nerwowym śmiechem. – Twój samochód ma niezłego kopa!

– Mamy grillowane karczochy, tabouli, sery, bagietkę, winogrona, czeko… – Rosalind pisnęła. – Uważaj!

– To on niech uważa.

– Dorastałyśmy tutaj, tutaj wyrobiłyście prawko. – Olivia wyswobodziła się z sukienki. – Przecież dawałyście sobie radę w LA. Gdzie wasze jaja?

– Moje odpadły, kiedy się przeprowadziłam – zripostowała Eve. – W Bostonie wszyscy jeżdżą jak wariaci, ale nie zapuszczam się autem do miasta.

– Ostatnio jeździłyśmy tutaj ponad dziesięć lat temu. Od tego czasu zrobiło się znacznie gorzej. – Rosalind podłączyła swój telefon do portu USB w samochodzie. Z urządzenia rozbrzmiał elektroniczny głos, podając wskazówki dojazdu. – Eve i ja byłyśmy w szoku, że aż tak.

Olivia pokiwała głową, wkładając jaskraworóżowy dół od bikini.

– No, to prawda. Poważnie się zastanawiam nad kupnem drugiego domu, do którego mogłabym uciec. Gdzieś w północnej Kalifornii lub w Maine. Głupio zrobiłyśmy, sprzedając dom rodziców w Stirling.

– Niewykluczone… – Rosalind, jak zwykle dyplomatka. – Z tym miejscem wiąże się wiele wspomnień.

– Może kupimy coś na spółkę? – Olivia odpięła stanik i zastąpiła go górą od stroju kąpielowego.

– Fajnie by było mieć tam jakąś miejscówkę – stwierdziła Eve. – Ze Swampscott jest łatwy dojazd.

– Zależy od lokalizacji – oznajmiła Rosalind. – Zakładam, że myślisz o czymś na wybrzeżu. Może gdzieś blisko taty i Lauren?

– Oczywiście, że na wybrzeżu. A niby gdzie? W krainie łosi po sąsiedzku z babcią Betty? – Olivia skończyła się przebierać, narzucając na bikini białą koronkową tunikę.

Eve tymczasem odkrywała uroki jazdy po Los Angeles wraz z większością jego czterech milionów mieszkańców, którzy także próbowali dokądś dotrzeć.

– Olivio, masz na widoku jakieś castingi?

– Jeden. – Starała się nie okazywać, jak bardzo ją to przygnębia. – Do filmu o kosmitach. Szczyt szczytów w mojej dennej karierze. Jeśli to nie wypali… to nie wiem. Obawiam się, że cały ten stres nie pomaga nam w poczęciu dziecka.

– Czasem warto zrobić sobie przerwę. – Eve przyspieszyła na żółtym świetle. – To faktycznie może stanowić problem.

Rosalind odwróciła się do Olivii z szerokim uśmiechem.

– Już się nie mogę doczekać, żeby zostać zwariowaną cioteczką tego biednego dziecka.

– Prędzej sama będziesz mieć własne. – Olivia zapięła pasy i oparła się o zagłówek. Przerwa może i była dobrym pomysłem, ale kto wie, czy nie przespałaby roli życia. Jak powiedziałaby ich mama: Nie możesz przewodzić watasze wilków, będąc małym kotkiem. – Bryn już się oświadczył?

– Nie-e. – Rosalind zbyła tę sugestię machnięciem ręki. – Nawet jeśli wkrótce się pobierzemy, to i tak chcę poczekać z dzieckiem.

– Mówię tylko, żebyś nie czekała za długo. – Olivia westchnęła, patrząc na przewijające się za oknem budynki oraz wystawy sklepowe, i nagle znużona zamknęła oczy. Jej siostra poznała Bryna, rzeźbiarza i w ogóle świetnego gościa, minionej jesieni, kiedy wykazała się nie lada odwagą i pojechała do New Jersey, żeby odszukać swoją biologiczną matkę. – Nigdy nie wiadomo, ile to potrwa.

– Racja…

Olivia jeszcze przez jakiś czas mgliście rejestrowała, że siostry kontynuują rozmowę, potem samochód się zatrzymał, a Eve zgasiła silnik. Gdy siłą woli zmusiła się do otworzenia oczu, odkryła, że stoją na parkingu przed Zuma Beach.

– Łooo, jak długo drzemałam, godzinę?

– Prawie. – Rosalind pchnięciem otworzyła drzwi, wpuszczając do środka wspaniale orzeźwiającą bryzę. – Jupi! Uwielbiam tę plażę. Dobrze tu wrócić.

– To prawda. – Eve wysiadła z samochodu.

Olivia również się wygramoliła i dołączyła do sióstr. Zuma była też jej ulubioną plażą: niemal pięć kilometrów piaszczystego brzegu, rzadko zatłoczona, obmywana przez łagodne fale przyboju, znakomite do pływania.

Wyjęły z bagażnika jedzenie, koc i ręczniki, po czym znalazły idealne miejsce na wielkiej połaci piasku. Nad głowami szybowały im mewy, a znad kotłującego się oceanu wiał ciepły wiatr.

– Najpierw pływanie czy jedzenie?

– Jedzenie! – Rosalind położyła dłoń na brzuchu. – Konam z głodu.

– Mnie pasuje. – Eve rozłożyła koc i zaczęła rozpakowywać koszyk. – Olivia, ty siadaj tutaj i daj się rozpieszczać.

– To jedna z nielicznych rzeczy, w których jestem prawdziwą ekspertką. – Wyciągnęła się na ręczniku i spryskała skórę oraz włosy sprayem przeciwsłonecznym marki Clarins. – Eve, jak ci idzie projektowanie domów?

– Pomału, ale nie najgorzej. – Eve otworzyła pojemnik ze smakowitymi grillowanymi sercami karczochów. Dla Olivii były to istnie rajskie warzywa. – Wczoraj zaproponowano mi kolejne zlecenie na Washington Island.

– Nie żartuj! – Rosalind nie żałowała sobie kremu z filtrem. – Wspaniale!

– Może przenieś się od razu do Wisconsin? – zasugerowała Olivia. – Clayton na pewno byłby zachwycony.

Eve wzruszyła ramionami, nie dając się podpuścić. Olivia umierała z ciekawości, czy minionej wiosny między Eve i mężczyzną, którego poznała na wyspie, Doszło Do Seksu.

Oczywiście chamsko byłoby zapytać wprost.

– No więc czy ty i Clayton zaliczyliście już bzykanko?

– Olivia! – Rosalind zasłoniła usta dłonią, próbując zakryć uśmiech.

Krzywe spojrzenie Eve niemal dorównywało temu, z którego słynęła Olivia.

Olivia wybuchnęła śmiechem.

– Po prostu nie mogę się doczekać, aż w końcu będziesz szczęśliwa.

– Ciebie powiadomię pierwszą. Tak czy siak, to ciekawe zlecenie. Projekt renowacji wnętrza. Pewnie je przyjmę. A jeśli chodzi o moją przeprowadzkę, to raczej nie mam tego w planach. Wisconsin to ładny stan, a jezioro Michigan jest naprawdę fajne, ale…

– To tylko jezioro. – Olivia wskazała fale przyboju, łapczywie wciągając w płuca wilgotne powietrze. – Mieszkam tu całe życie, ale nadal jestem pod wielkim wrażeniem, że mogę ot tak wyskoczyć na plażę, gdy tylko najdzie mnie ochota. Zostałam stworzona do tego, aby żyć nad oceanem. Mama też to uwielbiała. Bardziej niż tata, tak sądzę.

Jej siostry wymieniły spojrzenia. Ale Olivia i tak to zignorowała. Odkąd zeszłego lata we trzy odkryły, że Jillian nie mogła mieć dzieci, widać było, że Eve i Rosalind czują się nieswojo, rozmawiając o matce. Zupełnie jakby nagle przestała nią być.

Jeśli chodzi o Olivię, to Jillian Croft była jej mamą, koniec kropka. Jeśli uciekła się do… kreatywnego rozwiązania, aby mieć dzieci, które wszyscy, włącznie z nimi samymi, uważali za jej własne, to tylko jej powinszować.

Oczywiście to nie było takie proste. Zatrudnienie kobiet, które jej mąż miał zapłodnić, podczas gdy ona sama nosiła ciążowe przebrania, samo w sobie było dość pokręcone. Ale rozmyślanie o etycznych komplikacjach męczyło Olivię, zwłaszcza kiedy dotyczyły one kobiety, którą ubóstwiała i wielbiła niczym bożyszcze. Więc… załadowała to wszystko do rakiety i wystrzeliła na planetę zwaną „Wyparcie”. Nie powiedziała o tym nawet Derekowi.

– Plaża była jedynym takim miejscem w Kalifornii, do którego mama zawsze wybierała się incognito, pamiętacie? Nie chciała, żeby ktokolwiek przeszkadzał jej w opalaniu i surfowaniu. – Olivia zanurzyła palce w piasku i nabrała ciepłą garść. – Jak byłam mała, przyjeżdżała ze mną na Zumę, żebym pokopała w piasku. Byłam zdeterminowana, żeby przekopać się aż do Chin, i jakże zawiedziona, bo nigdy nie starczało mi na to czasu.

– Urocze. – Eve podała siostrze kromkę bagietki posmarowaną czymś śnieżnobiałym, co miało kozi posmak i było bajeczne. – Ja właściwie nie pamiętam mamy na plaży.

– Byłaś jeszcze taka mała, kiedy zmarła. – Znajomy smutek odebrał Olivii część serowej rozkoszy z przeżuwanego kęsa. Eve miała dopiero jedenaście lat, kiedy ich matka tuż przed północą w sylwestra dwa tysiące pierwszego roku niechcący przedawkowała leki. Rosalind miała wtedy szesnaście, a Olivia dwadzieścia. Z nich wszystkich Olivia znała Jillian najdłużej i była z nią najbardziej zżyta, głównie dlatego, że dzieliły to samo zamiłowanie do aktorstwa i związane z nim ambicje.

– Gdzie tym razem poniosło Dereka? – Rosalind poczęstowała się kolejnym karczochem i wzięła jeszcze trochę sera.

Olivię doprowadzało do szaleństwa, ile to krzepkie ciało byłej gimnastyczki jest w stanie pochłonąć i się nie roztyć. Eve była jeszcze gorsza, zawsze z niedowagą, chociaż odkąd rzuciła swojego wstrętnego chłopaka i poznała Claytona, przestała straszyć kościstą figurą. Przynajmniej teraz, przez cały ten stres związany z tajemniczą bezpłodnością i zdjęciem programu, Olivia była całkiem zadowolona ze swojej wagi i mogła opychać się serem bez większych wyrzutów sumienia.

Okay, z wielkimi wyrzutami sumienia, ale później wystarczyło, że potrenuje dwa razy ciężej. W mieście chodzących wieszaków udających kobiety nie chciała, żeby jej waga była powodem, dla którego nie dostanie roli.

– Jest w Montanie. Musiał znaleźć ranczo do filmu o dzieciach specjalnej troski uczących się jazdy konno. Reżyser miał tę swoją wizję, jak duże powinno być ranczo, jakiego koloru, jaki powinno mieć „klimat”, jakie to, jakie tamto, ile drzew, ile szlaków, ile koni. Derek mało nie oszalał. Ale dopiął swego. – Olivia była dumna z męża. Uwielbiał swoją pracę, która polegała na wyszukiwaniu lokacji filmowych, a ona uwielbiała to, że często wyjeżdżał. W ich małżeństwie lepiej się układało, kiedy za nim tęskniła, a potem mogła się cieszyć z jego powrotu. Tak często, jak było trzeba.

– Umieram z ciekawości, czego chciała jego była.

Olivia wyjęła telefon.

– Nie wiem, czy zostawiła num… Czekaj. Kolejny mail od Susan.

– Nie masz przypadkiem sługuski, która czyta maile za ciebie? – spytała jakże słodko Rosalind.

– Miałam. – Olivia odpowiedziała z werwą, żeby nie dać po sobie poznać, jak bardzo jest zasmucona. Jej asystentka Donna znalazła sobie inną pracę, a Olivia musiała spojrzeć prawdzie w oczy i pogodzić się z faktem, że nie ma sensu zatrudniać nowej, skoro jej show zdejmowano z anteny. – Boże, znowu telefon od Jade. Prosi, żebym oddzwoniła. Mówi, że to ważne.

– Łooo. – Eve spojrzała na nią znad widelca z tabouli. – To naprawdę dziwne. Myślisz, że z Derekiem wszystko okay?

– Oczywiście. – Serce Olivii zaczęło walić. – Dlaczego mieliby się kontaktować akurat z nią, gdyby coś mu się stało?

– No to oddzwoń do niej – rzuciła niecierpliwie Rosalind. – Zżera mnie ciekawość, czego chce.

Olivia poczuła się nieswojo. Nie była pewna dlaczego, ale naprawdę nie chciała wiedzieć, co też takiego ważnego może mieć jej do powiedzenia była żona jej męża.

– W tej chwili?

– Czemu nie?

Nie przyszedł jej do głowy żaden powód, więc tylko wlepiła wzrok w wiadomość, z irytacją mrużąc oczy, bo ostatnio było jej coraz trudniej odczytać mały druk.

– Okay. Zadzwonię.

Jade odebrała po pierwszym dzwonku.

– Olivia.

– Cześć, Jade, o co chodzi? – Olivia nie zamierzała tracić czasu na gadkę szmatkę. Derek i Jade byli parą od college’u, pobrali się i rozwiedli w tym samym roku, nie mieli dzieci i nie żywili do siebie urazy.

– Oglądałam dzisiajCrofty Cooks.

– Och. – Olivia spojrzała na siostry i przewróciła oczami, po czym podeszła bliżej, żeby i one posłuchały, jak Jade rozpływa się nad ostatnim odcinkiem albo prosi, żeby Olivia podzieliła się jej starym rodzinnym przepisem w nieistniejącym już programie. – Miło.

– Chodzi mi o tę część, kiedy mówiłaś o bezdzietności. Ty i Derek. Nie mogę… Przepraszam, jestem taka roztrzęsiona.

Olivia zmarszczyła brwi. Ona jest roztrzęsiona?

– Okaaay.

Rosalind uklękła i przysunęła się na kolanach, by lepiej słyszeć.

– Staracie się o dziecko? – spytała Jade.

– Tak. – To chyba jasne.

– Nie wierzę.

Olivia i jej siostry wymieniły spojrzenia.

– Jade, o co ci chodzi?

– Derek nigdy nie chciał mieć dzieci.

Olivia parsknęła.

– Cóż, najwyraźniej zmienił zdanie. Po co do mnie dzwoniłaś?

– Przepraszam, naprawdę przepraszam. Źle się do tego zabrałam.

Olivia udała, że ciska telefon w piach, licząc, że Rosalind i Eve to rozbawi. Ale nie rozbawiło.

– Do czego?

– Kiedy Derek i ja byliśmy małżeństwem, on nie chciał mieć dzieci, więc… poddał się wazektomii.

Eve i Rosalind wciągnęły gwałtownie powietrze i odsunęły się, jakby nie chciały już nic więcej słyszeć. Olivia znieruchomiała z telefonem przy uchu, starając się pojąć słowa Jade.

– Nie gadaj głupot – odparła zbyt wysokim głosem i zdecydowanie nie dość szorstko.

– Tak mi przykro, Olivio. Kiedy usłyszałam, że masz problemy z poczęciem, aż nie chciało mi się wierzyć. To się nie trzymało kupy. Ale potem… to znaczy, wiem, że Derek jest zdolny do… – Jade westchnęła z irytacją. – Lepiej na tym poprzestanę. Pewnie dobrze go znasz. Lepiej niż ja.

Rosalind i Eve spojrzały na Olivię z takim samym grymasem ponurej akceptacji. One naprawdę wierzyły w to, co usłyszały.

To jakiś obłęd.

– Musiał ją odwrócić. Po waszym rozwodzie. – Chociaż powodzenie takiego zabiegu nie jest gwarantowane. Tylko dlaczego o tym nie wspomniał? – Na pewno to zrobił.

– Możliwe. Ale był zdecydowanie przeciwny dzieciom. Przepraszam, chciałam się tylko upewnić, że jesteś tego świadoma. On potrafi… Cóż, bierze to, co chce i kiedy tego chce. Zapewne już to wiesz.

Strach wziął nogi za pas i ustąpił miejsca złości.

– Słuchaj. Nie chcę już z tobą rozmawiać o moim mężu.

– Tak, tak. Jasne. Przepraszam. Chciałam tylko, żebyś wiedziała.

– No, dzięki. – Olivia zakończyła rozmowę i roześmiała się złośliwie. – Strata czasu.

– Olivio… – Pełne współczucia spojrzenie Rosalind podziałało na Olivię jak płachta na byka.

– Mój mąż nie miał wazektomii! – Kozi ser przewracał jej się w żołądku. – Nie ma mowy, żeby przez te wszystkie lata rozmyślnie kazał mi przechodzić istne piekło. Wykluczone.

– Lekarz powiedział, że wszystko jest z tobą w porządku…

– I z nim też.

Twarz Eve zasnuła się troską.

– Usłyszałaś to od lekarza? Czy od Dereka?

Olivia spojrzała na nią buńczucznie, nienawidziła Eve za jej logikę. Ale prawda była taka, że dowiedziała się od Dereka.

– Może właśnie dlatego lekarz nie chciał spróbować inseminacji domacicznej. I dlatego też Derek ostatecznie nie wyraził zgody na in vitro. – Rosalind wyglądała tak samo mizernie, jak zapewne czuła się Olivia. – Może obaj wiedzieli, że to i tak nic nie da.

– Nasz lekarz to święty człowiek. Na pewno by mi powiedział, gdyby to z Derekiem był jakiś problem.

– Tajemnica lekarska. – Eve wymówiła te słowa niczym wyrok śmierci. – Lekarz nie ma prawa ujawniać informacji o stanie zdrowia pacjenta bez jego zgody.

– A mnie ciekawi, dlaczego, do… piiip, Derek nic ci nie powiedział. – Rosalind ujęła się pod boki, niczym anioł zemsty w różu i żółci. – Jeśli to prawda i celowo kazał ci cierpieć takie katusze, to go…

– Pomogę ci – wtrąciła Eve.

– Nie. Nie. On by mi tego nie zrobił. Jeśli poddał się zabiegowi wazektomii, to na pewno później odwrócił jego efekty. Zaraz do niego zadzwonię i go spytam. Koniec pieśni. – Olivia podniosła telefon, rozmyślając, jak delikatnie sformułować to pytanie. W końcu doszła do wniosku, że tak się nie da. – Co ja wyprawiam? Nie mogę go o to spytać. Poczuje się do głębi urażony, wiedząc, że byłam skłonna w to uwierzyć. A przecież to nieprawda.

Rosalind i Eve nie wyglądały na przekonane.

– Poza tym, jeśli go spytasz, i tak wszystkiemu zaprzeczy. – Rosalind ponownie usiadła. – Na pewno wie, że nie masz na to dowodu. Może ci nagadać, że jego była żona chce się tylko na nim zemścić, jego słowo przeciwko jej, bla, bla, bla. Nie będziesz wiedzieć, czy mówi prawdę, czy nie.

– Ależ ja wiem. Ja. Wiem. – Olivia była świadoma, że jej głos brzmi tak, jakby zaraz miała się rozkleić. – Na to wszystko na pewno jest całkiem proste, logiczne i dobre wytłumaczenie.

Eve zagryzła wargę. Wyglądała przy tym tak ślicznie, że to po prostu niesprawiedliwe.

– Chyba właśnie je usłyszałaś. Od Jade.

Olivia wstała, trzęsąc się i czując mdłości. Była wściekła, że ten ponury dzień, który miał rozjaśnić uroczy piknik z rodziną, właśnie stał się jeszcze bardziej przygnębiający.

– Dlaczego miałabym wierzyć jej, a nie własnemu mężowi? Może rzeczywiście chce się zemścić i tylko ze mną pogrywa?

– Dwanaście lat po polubownym rozwodzie? – spytała Rosalind. – Dlaczego miałaby nagle zapragnąć zemsty?

Olivia nie mogła znieść tego, że obie jej siostry reagują tak spokojnie i racjonalnie na coś tak szalonego. Powinny lamentować i biegać w kółko jak opętane po plaży. Ona sama była od tego o krok.

– Jeśli nie mogę zapytać Dereka, o co chodzi, to jak mam dowieść, że to nie jakiś dziwny fortel ze strony Jade, która chce mi tylko namącić w głowie?

Nie znały odpowiedzi.

– Widzicie? – Olivia rozłożyła ręce w geście irytacji. – To niemożliwe.

Zadumały się w posępnym milczeniu wśród rozradowanych okrzyków dzieci atakujących fale i uciekających przed nimi, tworzących zgoła surrealistyczne tło muzyczne dla ich myśli.

– Zaraz! – Rosalind podniosła rękę, a oczy jej rozbłysły. – Jest jeden sposób. Właśnie na to wpadłam.

Rozdział 2

5 sierpnia 1993 (czwartek)

Dzisiaj doznałam istnego olśnienia. Moja znajoma Josie, która jest psycholożką, opowiedziała mi o chorobie psychicznej, o której nigdy dotąd nie słyszałam.

Narcystyczne zaburzenie osobowości.

Właśnie to dolega mojej matce.

Z jednej strony – co za ulga! Moje okropne dzieciństwo i równie okropne relacje z matką to nie moja wina. Powtórzę to dla porządku: Nie. Moja. Wina. Ucieczka z domu w wieku siedemnastu lat nie była z mojej strony okrucieństwem, tylko przejawem instynktu samozachowawczego.

Ta wiedza mnie uwolniła. Jestem wolna! W trakcie tych niezliczonych sesji terapeutycznych opowiadałam o sobie wszystko, co chcieli usłyszeć, lecz kiedy padało pytanie o moich rodziców, mamrotałam jedynie, jacy to byli surowi. Nie chciałam mówić nic więcej. Nie byłam nawet w stanie opowiedzieć swojemu terapeucie o swojej ułomności, którą zawsze miałam gdzieś z tyłu głowy, ilekroć rozmowa schodziła na temat mojej matki, wielkiej i przerażającej Betty Moore. Uważała, że nie powinnam wiedzieć, co jest ze mną nie tak. Nawet lekarzowi zabroniła o tym ze mną rozmawiać. Pewnie myślała, że moja fizyczna anomalia postawi ją w złym świetle. Ją, ją, ją.

Właśnie to jest takie wyzwalające w tej nowej wiedzy na temat mojej matki. Z drugiej jednak strony na narcystyczne zaburzenie osobowości nie ma lekarstwa, co oznacza, że to, czego od zawsze pragnęłam, a mianowicie, by mama mnie zrozumiała i pokochała, jest niemożliwe.

Jak tu odpuścić coś, o czym się fantazjowało całe życie? Chyba po prostu trzeba o tym zapomnieć i pozwolić sobie na smutek. Ironia polega na tym, że ludzie widzą we mnie ucieleśnienie wszystkich swoich fantazji. Tak mnie postrzegają. Nie mają pojęcia, jakie piekło muszę codziennie znosić.

Olivia otworzyła piekarnik, uniosła róg folii przykrywającej największą blachę i dźgnęła widelcem żeberka.

Idealne. Miękkie, ale wciąż stawiające opór zębom.

Wyjęła blachę i położyła ją na profesjonalnej pięciopalnikowej płycie kuchennej marki Wolf, którą darzyła nienaturalnym wręcz uczuciem. Teraz wystarczyło już tylko podpiec żeberka na grillu i podlać raz jeszcze sosem barbecue według jej specjalnego przepisu, swoistą hybrydą wszystkich jej ulubionych smaków. Świeże papryczki chili nadawały owocową pikanterię, melasa – głębię, ocet – kwaskowatość, a keczup, cóż, to chyba oczywiste. Taki rodzaj sosu nie mógł się bez niego obyć.

Na stole stygł chleb kukurydziany. Na blacie z kolei leżało i miękło organiczne masło do smarowania.

Na kuchence nadal dusiła się kapusta z kawałkami golonki z Berkshire.

Na deser pod najlepszym zdobionym kryształowym kloszem Olivii czekało trójwarstwowe ciasto kokosowe.

Ulubione jedzenie Dereka, na którym się wychował, dorastając w Biloxi; Olivia przygotowywała je w domu tylko na szczególne okazje ze względu na zatrważającą wręcz kaloryczność każdej z potraw. Złożony z nich posiłek groził otyłością, a co za tym idzie, brakiem szans na jakikolwiek angaż, jeśli nie zawałem.

Raczej nie planowała zjeść dużo.

Na zewnątrz na specjalnie zaprojektowanym patio stał już nakryty tekowy stół. Na niebieskich materiałowych podkładkach pyszniła się ślubna porcelana z kobaltowym deseniem i złoceniem na brzegach, a po obu jej stronach leżały srebra odziedziczone po matce, których nie chciała ani Rosalind, ani Eve, w przeciwieństwie do Olivii, która rozpaczliwie ich pragnęła. Barwnym akcentem przy każdym nakryciu była różowa lniana serwetka z monogramem, której kolor harmonizował ze stojącą pośrodku stołu dekoracją ze storczyków i z różowymi strzelistymi świecami w kryształowych świecznikach. Szklanki firmy Waterford czekały tymczasem na ulubione piwo Dereka, czyli na Indian Pale Ale z browaru w San Diego.

Wszystko było gotowe. Derek lada chwila miał przyjechać z lotniska.

Olivii chciało się rzygać.

Dwa tygodnie wcześniej, kiedy Rosalind wpadła na ten diaboliczny pomysł na Zuma Beach, Olivia z miejsca go odrzuciła. Nie zamierzała bawić się w takie gierki z własnym mężem. Jeśli mieli jakieś problemy, to zapyta o nie wprost. W obliczu jej słusznego gniewu Rosalind i Eve stopniowo, acz niechętnie dawały za wygraną i ostatecznie odpuściły.

Ale ziarno zwątpienia, które zasiały w jej głowie, wypuściło korzenie i zaczęło kiełkować, z dnia na dzień coraz bardziej się rozrastając.

Jeśli Derek faktycznie zrobił jej tę potworną rzecz, tę niewiarygodnie podłą i nikczemną rzecz…

Olivia zamknęła oczy, ściskając w pięściach czerwony materiał rozkloszowanej sukienki. Nie powiedziała siostrom, że zmieniła zdanie, nie powiedziała o tym nikomu – aż do tej chwili sama nie mogła uwierzyć, że zamierza zrealizować ten plan. Och, jakże chciała zakończyć ten wieczór uspokojona i głęboko zawstydzona tym, że w ogóle mogła podejrzewać Dereka o cokolwiek innego niż typowy męski egoizm.

Ich małżeństwo nie było idealne, ale Olivia ślubowała, że zostanie z Derekiem, i bardzo chciała uszanować tę przysięgę. No chyba że z premedytacją zafundował jej najbardziej nieszczęśliwe i stresujące lata w jej życiu.

Pokręciła głową, nie chcąc w to wierzyć, bo to po prostu nie mogła być prawda – a w takim przypadku ta kolacja mogła stać się prawdziwą ucztą z okazji jego powrotu, nie zaś podstępem.

Proszę, Boże…

Jej telefon zapiszczał. Kolejny esemes od Dereka.

Będę za pięć minut. Cholera. Po pobycie w Montanie w LA czuję się tak, jakbym utknął stłoczony w windzie ze spoconymi maratończykami, którzy mają wszy.

Olivia się uśmiechnęła. O tak, biedaczek cierpiał na męski defekt, jak oni wszyscy, ale potrafił być zabawny i czarujący, a kiedy wracał do domu z podróży, jej serce nadał łopotało równie mocno jak tego dnia, kiedy wszedł do baru w Vincenti Ristorante w Brentwood, i tak się złożyło, że Olivia była tam akurat na gorącej randce z kieliszkiem nebbiolo. Ba! Jej serce nie tylko łopotało, a wręcz śpiewało. Derek poprosił ją o rękę już pierwszej nocy i robił to później codziennie przez trzy kolejne miesiące, aż w końcu uległa i się zgodziła. Pod jednym warunkiem – że będą mieć długie zaręczyny.

A teraz, osiem lat później, po ich bajecznym, pod każdym względem doskonałym ślubie na Hawajach, wszystko sprowadzało się do tego jednego wieczoru. Ich małżeństwo. Jej zaufanie. Po prostu wszystko.

Kiedy odpisywała na wiadomość, uśmiech zniknął jej z twarzy.

Zawsze możemy się przenieść do Montany.

Prędzej wykąpałbym się ze skorpionami.

W porządku. Więc męcz się z korkami. Widzimy się za pięć minut.

Pięć minut.

Skorzystała z toalety na piętrze, żeby sprawdzić makijaż i upewnić się, że włosy ładnie się układają wokół twarzy i na ramionach. Trudno wyglądać olśniewająco, kiedy człowieka zżera taki stres, ale Olivia była aktorką. Da radę. Jej mama by dała. Jej mama wyglądałaby beztrosko, nawet żonglując granatami, gdyby tego od niej wymagano.

Jeśli nie radzisz sobie z presją, udawaj.

Drzwi do garażu otworzyły się z łoskotem.

Poczekała jeszcze chwilę, próbując uspokoić skołatane nerwy, po czym ruszyła jak najswobodniejszym krokiem na tyły domu. Kiedy wyszła na patio, na twarzy miała szeroki uśmiech, a serce waliło jej tak szybko, że poczuła się trochę słabo.

Na podjeździe Derek otworzył już bagażnik porsche boxstera, którego mu kupiła na piątą rocznicę, i wyjął walizkę. Jej przystojny mąż – wysoki i tajemniczy, o gęstych włosach związanych do tyłu w schludny kucyk – ubrany był w czarną marynarkę z jedwabiu, czarne dżinsy i czarne buty.

Megaciacho.

Zamknął bagażnik, podniósł walizkę i zrobił dwa kroki w kierunku domu, zanim ją zobaczył.

– Hej. – Odstawił walizkę, uśmiechnął się szeroko, po czym ruszył truchtem i wreszcie podbiegł do niej na pełnym gazie, tak że Olivia aż się cofnęła, piszcząc, chociaż wiedziała, że w porę się zatrzyma, poderwie ją z ziemi i będzie całować, dopóki oboje nie będą umazani szminką, że pozbawi ją tchu i zostawi roześmianą.

I ona miała uwierzyć, że ten mężczyzna ją zdradził?

– Witaj, żono. – Wciąż trzymał ją w objęciach, przyciskając swoje czoło do jej.

– Witaj, mężu – wydusiła z siebie, przerażona myślą, że mogła go podejrzewać o taki nikczemny postępek. Derek ją kochał. Uwielbiał ją. Powinna być najszczęśliwszą kobietą pod słońcem. Już się nie mogła doczekać, aż rozwieje swoje wątpliwości i powie nieufnym, krytycznym siostrom, jak bardzo się myliły.

– Jesteś najseksowniejszą kobietą w całej Kalifornii. – Delikatnie zsunął dłonie po jej plecach na tyłek i przyciągnął ją do siebie, żeby poczuła jego wzwód.

Oszołomienie Olivii zastąpiły niepokojące myśli na temat tego, co by zrobiła z tym wybrzuszeniem, gdyby się dowiedziała, że świadomie miesiąc w miesiąc, rok w rok strzelał w nią ślepakami.

– Kolacja gotowa.

– Może poczekać. – Zadarł jej rąbek sukienki.

– Nie ta. – Odsunęła się. Nie ma mowy o seksie, dopóki nie otrzyma odpowiedzi.

– Nawet najlepsza kolacja na świecie nie może się równać z tak smacznym kąskiem jak ty.

– Żeberka, chleb kukurydziany, duszona kapusta, ciasto kokosowe. Na seks będzie jeszcze czas. – Uniosła brwi, jakby czekała na jego decyzję, choć tak naprawdę to ona o wszystkim decydowała.

– O choroba. – Spojrzał na stół, a potem znowu, dla pewności. – Wow. Co to za okazja?

– Taka, że wróciłeś do domu. I mam dla ciebie fantastyczną wiadomość.

– Hmm, niech zgadnę. – Pstryknął palcami. – Kupiłaś mi jacht, żebyśmy w środę mogli obejrzeć pokaz fajerwerków z zatoki?

– Uch… to byłby dobry pomysł, ale nie. Wejdź. Napij się piwa, zjedz coś. Porozmawiamy później. – Ruszyła w kierunku kuchni, zadowolona, że zdobyła się na radosny i podekscytowany ton, na jaki liczyła. W końcu była córką Jillian Croft. – Jesteś głodny?

– Jak wilk. W samolocie serwowali paskudne jedzenie. Prawie niczego nie tknąłem. O mój Boże, ależ to ładnie pachnie. – Chwycił ją od tyłu i przyciągnął z powrotem do siebie. – Dobrze być w domu.

Olivia odwróciła się do pocałunku i położyła dłoń na jego pokrytym szczeciną policzku.

– Dobrze cię tu mieć. Tym razem dłużej niż na chwilę, prawda? Piwa?

– Poproszę. – Puścił ją i poszedł za nią do kuchni. – Ta, teraz będę szukał scenografii do filmu krótkometrażowego rozgrywającego się w trakcie Dust Bowl1. Tutaj, na miejscu.

– Super. – Nalała mu piwa, a sobie przyszykowała kolejną szkocką z lodem. Dwudziestojednoletni macallan leżakowany w dębowych beczkach. Bo taki to właśnie był wieczór. Zanim przyszedł, zdążyła już wychylić jednego drinka. Dla kurażu, jak mawiała jej matka, choć Olivia wtedy jeszcze nie bardzo wiedziała, co to znaczy.

– Rany, ale ciasto! – Derek podszedł do klosza i dotknął tęsknie jego wypolerowanej kryształowej powierzchni. – Niesamowite! Prawdziwa z ciebie mistrzyni, skarbie.

– E tam, tylko utalentowana amatorka. – Olivia upiła whisky, delektując się jej aksamitnym i niezwykle pokrzepiającym smakiem. – Prezent na powitanie.

– Dzięki. – Pociągnął długi łyk piwa, tak że jabłko Adama podskakiwało tylko w górę i w dół nad wytatuowanym wokół szyi cytatem z Philipa Sidneya: Albo znajdę drogę, albo ją wytyczę.

– No to pora coś przekąsić. – Zdjęła folię z żeberek. – Mięso musi jeszcze dojść na grillu, ale możemy już zacząć od marynowanych krewetek twojej mamy.

– O mój Boże. – Podniósł tacę i zrobił jeden krok, lecz nagle odwrócił się z zatroskaną miną. – Moje ulubione smakołyki… Na pewno nie stało się coś złego, a jedzenie ma tylko złagodzić cios?

– Na pewno. – Uśmiechnęła się czule, mając nadzieję, że nie przesadza. – Wręcz przeciwnie.

Mięśnie na jego wysokich kościach policzkowych wyraźnie się rozluźniły.

– Świetnie. Rozpalę grilla.

– Dzięki. – Gdy tylko odwrócił się do niej plecami, Olivia wychyliła szkocką i nalała sobie kolejną. Wyjęła z lodówki mieszankę cebuli i krewetek w octowej zalewie z dodatkiem cytryny oraz przypraw i zaniosła ją na stół, w ostatniej chwili zgarniając jeszcze butelkę macallana. Derek ułożył żeberka nad rozżarzonym węglem, a ona zaserwowała przystawki na talerzykach przybranych liśćmi sałaty.

– Zatem, skarbie… – Derek usiadł, chwycił widelec i nadział na niego krewetkę. – Co też takiego chcesz mi powiedzieć?

– Cóż… – Olivia osunęła się na krzesło i upiła trochę szkockiej, żeby przepłukać suche gardło. – Po pierwsze, w zeszłym tygodniu dzwoniła do mnie Cherie.

Ta część jej wieczornej opowieści była akurat prawdą. Agentka nie mogła wybrać lepszego momentu na telefon.

– Naprawdę? – Przeżuwał chwilę, po czym zamknął oczy. – O rany, ale pycha. I czego chciała? Dostałaś jakąś rolę?

– W LA Morning robią odcinek o bezpłodności. Ktoś z ich ekipy musiał usłyszeć, jak wspominałam o swoich problemach w Crofty Cooks. Chcą, żebym u nich wystąpiła.

– Ach tak? – Nabił na widelec jeszcze dwie krewetki. Czy przezornie nie dawał nic po sobie poznać, czy po prostu nie reagował, bo właściwie nie było na co? – No to w porządku. Chyba. Szczerze mówiąc, nie podoba mi się za bardzo, że roztrząsasz na antenie nasze prywatne sprawy. Bo wiesz, to dotyczy tylko nas.

– Owszem. Ale. – Olivia oparła się łokciami o stół i przyglądała się, jak je. Była zbyt zdenerwowana, żeby się przyłączyć. – Wiele kobiet ma problem z zajściem w ciążę. Im więcej się o tym mówi, tym lepiej. Ludzie powinni wiedzieć, że nie zmagają się z tym sami. Im głośniej będzie o tym temacie, tym większa będzie presja na prowadzenie badań, które być może pomogą parom takim jak my.

Derek pokiwał głową, przeżuwając, i nadział kolejne trzy krewetki, dziab, dziab, dziab. Zawsze jadł szybko, kiedy się stresował. Wprawdzie to jeszcze o niczym nie świadczyło, ale było co najmniej niepokojące.

– Skarbie, wolałbym, żebyś tego nie robiła, ale to twoja kariera i twoja decyzja. Wiesz, że nigdy nie stanąłbym ci na przeszkodzie.

– Tak, wiem. – Do jej słów przesączył się jad goryczy. Napiła się wody, myśląc tęsknie o szkockiej.

– Cóż, to dobre wieści. To znaczy chyba. – Sprawiał wrażenie nieco zmieszanego. I wcale mu się nie dziwiła. Czas przestać grać na zwłokę. Musi to z siebie wyrzucić, żeby mogli się rozluźnić i cieszyć przygotowanym przez nią posiłkiem.

– Jest tylko jeden szkopuł.

– Ach tak? – Derek podniósł wzrok znad talerza. Z jego ciemnych oczu biła ciekawość, może trwoga. – Jaki?

Dołożyła starań, żeby uśmiechnąć się promiennie.

– Nie jestem pewna, czy to mnie powinni akurat zaprosić.

– Dlaczego?

– Cóż… – Uśmiechnęła się jeszcze promienniej. To był ten moment, chwila prawdy. Za kilka sekund się okaże, czy zrujnuje swoje małżeństwo i życie.

Czy naprawdę tego chciała?

Patrzyła na męża, a on patrzył na nią. Jego zaciśnięte szczęki zaczęły się rozluźniać, ale tylko nieznacznie. Jego włosy zaczęły się już przerzedzać, ale tylko nieznacznie.

Co, jeśli jednak nie było jej pisane zestarzeć się u boku tego mężczyzny?

– Bo… – Zrobiła wszystko, żeby przybrać ciepły wyraz twarzy, chociaż w środku ściął ją lód. – Jestem w ciąży.

Derek zamarł. Nawet nie mrugnął. Patrzył się na nią tępo, jakby pękł mu tętniak w mózgu i wyłączył go z użytku. Po chwili przełknął ślinę tak głośno, że słyszała to aż po drugiej stronie stołu.

Nie chciała go jeszcze spisać na straty. Jeszcze nie teraz. Mógł być w szoku z radości. To możliwe. Prawda?

– To istny cud! – Odsunęła się z krzesłem i położyła opiekuńczo dłonie na swoim płaskim brzuchu. – Oto ono. Nasze dziecko. To, którego…

Jego krzesło zazgrzytało, kiedy je nagle odsunął i zerwał się na równe nogi.

– Chyba sobie, kurwa, żartujesz!

Olivia znieruchomiała. Siedziała z dłońmi chroniącymi jej pustą macicę, próbując to wszystko przyswoić, próbując myśleć na tyle logicznie, żeby obrać jakiś rozsądny kierunek działania. Tylko czy w ogóle taki istniał? Poza przejechaniem go jego porsche?

Miała głęboką nadzieję, że Derek porwie ją w ramiona i przyrzeknie, że będzie najlepszym ojcem na świecie, a wtedy ona zadzwoni do sióstr i z satysfakcją je wykpi, dumna, że nie zwątpiła w swojego mężczyznę, i zachwycona faktem, że jego była okazała się kłamliwą suką.

W drugiej kolejności miała nadzieję, że przyzna się do zabiegu: „Och, skarbie, to cudownie! Rewazektomia była warta każdego centa! Zrobiłem to dla ciebie. Zrobiłem to dla nas. Zrobiłem to dla tej chwili!”.

„Chyba sobie, kurwa, żartujesz” bynajmniej nie znajdowało się na liście tego, na co liczyła. Nie było nawet na ostatnim miejscu.

A jednak w pewien przygnębiający sposób Olivia musiała się tego spodziewać. Bo gdyby naprawdę wierzyła w niewinność Dereka, to nigdy nie udawałaby ciąży. Przynajmniej jedna osoba w tym małżeństwie nie była zdolna do okrucieństwa.

Zmusiła się do tego, żeby przemówić.

– Jasne, że nie żartuję. Dlaczego miałabym żartować z czegoś takiego? Przecież oboje od dawna tego pragnęliśmy.

Derek odwrócił się od niej i ujął pod boki. Kiedy ponownie na nią spojrzał, jego twarz miała morderczy wyraz.

– Jak…?

– Derek! – Gapiła się na niego z pustym wyrazem zdziwienia, prawdziwy aktorski tour de force. Chciała upaść na czworaka i wrzasnąć z całych płuc: „Jak mogłeś mi to zrobić?”. Ale tylko zaniosła się idealnym, przekonująco niepewnym śmiechem. Tego wieczoru była wcieleniem Jillian Croft. Każdą komórką ciała czuła jej pewność siebie i autentyczność, jaką emanowała na ekranie. – Jak to jak? Wsadza się penisa do pochwy i porusza nim, aż do orgazmu, no nie? Czy nie to robiliśmy co miesiąc?

– Ty dziwko.

Olivii opadła szczęka, a źrenice rozszerzyły się z szoku. Oto akt drugi tej koszmarnej farsy, która rozgrywała się dokładnie tak, jak przewidziały jej siostry. Tylko śmieszna, naiwna, bujająca w obłokach Olivia wierzyła, że jej mąż nie okaże się parszywym gnojkiem.

– Słucham?

– Czyje ono jest?

Patrzyła na niego, jakby próbowała to wszystko pojąć, co wcale nie było takie trudne, bo naprawdę próbowała. Jak mogła tyle czasu być jego żoną i zupełnie nie znać tego mężczyzny ani nie wiedzieć, co jest w stanie zrobić komuś, kogo przysięgał kochać, wspierać i chronić?

– Jak to czyje?

– Z kim mnie zdradzasz?

Olivia podniosła butelkę macallana, nalała sobie słuszną porcję, po czym uniosła szklankę i wychyliła ją jednym haustem. Potem trzasnęła butelką o stół i wstała.

– Derek, co to za dziwna logika? Jakim cudem od „Kochanie, jestem w ciąży” przeszedłeś do „Zdradzasz mnie”? Skąd w ogóle ten pomysł, że cię…

– Ono nie jest moje. A ty nie powinnaś pić. Przez ciebie będzie upośledzone.

– Och, wybornie! O takim facecie marzy każda kobieta. – Posłała mu najwynioślejsze spojrzenie pełne pogardy z repertuaru swojej matki. – Będę pić, ile chcę. A skoro nie uprawiałam seksu z nikim innym, odkąd poznałam ciebie, to ty jesteś ojcem, chyba że sama się zapłodniłam, ale zważywszy na fakt, że nie jestem konikiem morskim, to raczej mało prawdopodobne.

– To nie ja jestem ojcem. – Jego oczy pałały wściekłością. – Kim on jest?

Olivia stanęła za swoim krzesłem i chwyciła się oparcia. Potrzebowała czegoś jeszcze oprócz stołu, żeby się od niego odgrodzić. Trzęsła się ze złości, jakiej nie czuła do nikogo od czasu, gdy jako nastolatka podniosła słuchawkę telefonu i usłyszała, jak jej ojciec rozmawia czule z kobietą, która nie była jej matką. Była nawet bardziej zła niż wtedy, kiedy jej ojciec przedstawił Lauren swoim trzem córkom, wciskając im lewą bajeczkę o tym, że spotkali się rok po śmierci Jillian, a Olivia rozpoznała jej głos z tamtej rozmowy telefonicznej. Wybaczyła ojcu. Niewykluczone, że kiedyś wybaczy też Lauren.

Ale nigdy, przenigdy nie wybaczy Derekowi.

– Nie ma żadnego ojca. – Usłyszała, że śmieje się w sposób, w jaki jeszcze nigdy się nie śmiała, i to wcale nie był ładny śmiech. – I dziecka też nie ma, Derek.

– Co do…

– Chcesz wiedzieć, dlaczego nie ma żadnego dziecka?

Na jego twarzy odmalował się szok. Wkrótce, kiedy tylko się domyśli, że podstępem zmusiła go do przyznania, że jest największym złamasem na świecie, znów wpadnie w złość. Ale na razie to ona miała przewagę.

– Nie ma żadnego dziecka, bo przez cztery ostatnie lata walki z niepłodnością, wizyt lekarskich, specjalistycznych konsultacji, wylanych łez, płonnych nadziei i ciągłych, nieustających porażek zapomniałeś mi powiedzieć, że nie możesz mieć dzieci. – Głos jej się załamał. Niech to szlag! Musiała być silna. Musiała wytrwać w swoim oburzeniu. Jeśli się rozpłacze, będzie po sprawie. Pocieszy ją. Omami czułymi słówkami. Będzie próbował przekonać do swoich racji i wmówić jej, że tak jest lepiej.

Czuła do niego nienawiść. Taką, jaką darzyła naprawdę niewielu ludzi na tej planecie i jakiej miała nadzieję już nigdy nie poczuć. Cudowną nienawiść. Piękną nienawiść. Rozkoszną nienawiść dającą siłę.

– Ciekawi mnie, dlaczego uznałeś, że ten drobny szczegół nie odgrywa żadnej roli w naszych staraniach o dziecko.

– Kto ci powiedział, że nie mogę mieć dziecka? – Odsunął energicznie krzesło. Przechyliło się niebezpiecznie na bok, a potem lekko zatoczyło, jakby oberwało kulkę. – To jakieś brednie. Skąd to wytrzasnęłaś?

– Ze słownika. – Uśmiechnęła się, jakby ją to bawiło. – Ukrywało się po literką W jak wazektomia.

– Nie miałem wazektomii – kłamał jak z nut, nawet patrząc jej prosto w oczy.

Ciekawe, ile jeszcze kłamstw jej nawciskał przez te wszystkie lata.

Chyba wolała nie wiedzieć.

– Och, wierzę ci. – Uniosła brwi, próbując przybrać szczerą minę, modląc się w duchu, żeby nie widział, jak się trzęsie, i żeby się nie rozsypała. I nie porzygała, chyba że na tę jego czarną jedwabną marynarkę, którą sama mu kupiła. – A właściwie to uwierzę dopiero wtedy, kiedy wyjaśnisz, dlaczego od razu założyłeś, że to dziecko nie jest twoje.

Nawet taki krętacz jak on nie zdoła się z tego wyłgać.

– No, czemu, Derek?

Starał się. Błądził wzrokiem w tę i we w tę, usiłując znaleźć jakąś wymówkę. Próbując odzyskać przewagę.

Olivia dopadła do szklanki i butelki szkockiej. Zamierzała spędzić bardzo intymną noc z macallanem. Sam na sam.

– Masz się spakować i wynieść z tego domu w ciągu godziny. Ponieważ to ja płaciłam właściwie za wszystko, co posiadasz, tyle czasu na pewno ci wystarczy.

– Skarbie…

– Mój prawnik skontaktuje się z tobą w sprawie rozwodu. – Słowo na R nią wstrząsnęło. Zadało jej ból, choć i tak planowała to powiedzieć. Nie było innego wyjścia. Nie po tym wszystkim.

– W sprawie rozwodu? Jak to, kurwa? – Ojej, zaszokowała go. Starła na miazgę! Co też takiego zrobił, że była skłonna ot tak zrezygnować z ich prawdziwej miłości? Kobiety są takie przewrażliwione! Te hormony, dżizas, ileż to ci faceci muszą znosić. – Spisujesz na straty dziesięć lat małżeństwa…

– Osiem, Derek.

– Kurwa, nieważne! Osiem lat małżeństwa… przez coś takiego?

Pokiwała głową. Im bardziej był wściekły, tym łatwiej jej było zachować spokój. A im łatwiej jej było zachować spokój, tym była bardziej asertywna.

– Żebyś wiedział.

– No proszę cię. Dajże spokój. – Miotał się jak ryba, i to we własnej sieci. Gdyby tylko mogła się tym napawać, nie czując tego okropnego bólu, który sprawiał, że chciało jej się wyć. – Nie mówisz poważnie. Tyle dobrego dzieje się w naszym życiu!

Olivia zaśmiała się gorzko. Zabawny Derek! Przekomiczny Derek! Dla niego nie było żadnego problemu!

– Okłamałeś mnie. Latami milczałeś i patrzyłeś, jak cierpię. Wiedziałeś, jak to naprawić, ale tego nie zrobiłeś.

Miał czelność przybrać pozornie zawstydzoną minę.

– Skarbie, ja…

– Co gorsza… – Przerwała mu bez skrupułów. To ona ustalała reguły. – Chciałam mieć dzieci praktycznie zaraz po ślubie, kiedy ledwo skończyłam trzydzieści lat, ale ty wciąż mnie zniechęcałeś. Mówiłeś, że mamy na to jeszcze sporo czasu. Teraz mam prawie czterdziestkę, Derek. I istnieje duża szansa, że już nie znajdę nikogo, kto mnie zapłodni, zanim będzie na to za późno. Pozbawiłeś mnie tego, czego najbardziej pragnęłam w życiu.

– Weź mnie, kurwa, nie rozśmieszaj. Miałaś życie jak z bajki. Dorastałaś w domu, w którym pieniądze aż się przelewały…

– Och, zaczyna się. Lament biednego chłopca z południa! Byłeś taki biedny, że spałeś na gwoździach i zjadałeś swoich przyjaciół, buuu! – Spojrzała na niego najzłośliwiej, jak potrafiła. – A potem mnie poślubiłeś, i wiesz co? Twoje życie też stało się jak z bajki!

– Nie o to…

– Tylko że teraz, Derek, dzięki mojemu genialnemu ojcu, który najwyraźniej od początku wiedział, jakim jesteś dupkiem, i nalegał, żebyśmy podpisali intercyzę, znów przyjdzie ci wieść jakże upokarzające życie klasy średniej. – Ostatnie słowa wysyczała, jakby to był wyrok śmierci, a potem spojrzała wymownie na zegarek. – A przy okazji, masz pięćdziesiąt minut, żeby się wynieść z mojego domu.

– Okay. Okay. Niech ci będzie, ty tu rządzisz. – Podniósł wywrócone krzesło, po czym wskazał na nią. – Ale cię znam. Za dwa dni będziesz mnie błagać, żebym wrócił. Jesteś taka wymagająca, że nie wytrzymasz nawet tygodnia, nie słysząc, jaka to jesteś piękna, utalentowana i niesamowicie wyjątkowa.

Jego skrzywiona mina sprawiła, że wyglądał tak brzydko jak nigdy. Olivia zaczęła się nawet zastanawiać, co też takiego w nim widziała. Nie miała jednak wątpliwości, że gdy odejdzie, wrócą wszystkie wspomnienia i tylko pogłębią jej smutek.

Derek wparował z hukiem do domu i przez cały ten czas, kiedy walił rękami, klął i głośno tupał po ich sypialni, Olivia czekała w zawieszeniu, ściskając w ręku szklankę z topniejącym lodem, jakby to była magiczna szklana kula, która miała ją przenieść do innego świata, gdzie to wszystko się nie wydarzyło.

Boże, jakże pragnęła, żeby to wszystko się nie wydarzyło.

Wreszcie zszedł na dół, taszcząc niedorzecznie drogie walizki, które mu sprezentowała w zeszłym roku na Gwiazdkę. Jego brązowe oczy aż się wtedy zaświeciły na widok brązowej szachownicy Louisa Vuittona. Kupiła mu je, bo uwielbiała go uszczęśliwiać, bo pieniądze traktowała jak coś oczywistego, chociaż miała świadomość, że tylko garstka ludzi na świecie może sobie na to pozwolić.

Czy będzie tęsknił za jej pieniędzmi tak samo jak za nią? Czy może bardziej?

Na pewno będzie mu brakować seksu. Zresztą podobnie jak jej.

Przez chwilę stał na patio, na skraju ścieżki wiodącej do garażu, i patrzył na nią, zapewne żeby sprawdzić, czy już pęka.

– Skarbie…

– Mój prawnik się do ciebie odezwie.

Wyglądał, jakby się zamknął w sobie.

– Ty się odezwij. Znasz mój numer.

– Przekażę mu go.

Wymaszerował wściekle do garażu, cisnął walizki na tylne siedzenie porsche, po czym wycofał na podjazd i ruszył z piskiem opon ulicą.

Dziecko. Był jak dziecko. Najwyraźniej Olivia od dawna je miała.

Warkot silnika ucichł. Olivia odwróciła się w stronę domu. Jej domu.

Zatem.

Jej mąż odszedł.

Snując się jak zombie, posprzątała ze stołu na patio, zdjęła zwęglone żeberka z grilla i wyrzuciła je wraz z resztą krewetek, kapustą i chlebem kukurydzianym do kosza. Nie wyobrażała sobie, żeby jeszcze kiedykolwiek miała ochotę spróbować tych dań.

Uporawszy się z porządkami, stanęła niepewnie w swojej czystej, supernowoczesnej kuchni, nie mogąc znieść panującej tam ciszy. Sięgnęła ponownie po szkocką, chociaż jej mądry wewnętrzny głos podpowiadał, że alkohol jest teraz najgorszym rozwiązaniem.

I tak sobie nalała. Hojnie.

Co teraz? Czym wypełnić te puste, beznadziejne godziny po rozpadzie życia? Telewizją?

Zachichotała i łyknęła więcej macallana. Cholernie dobra szkocka.

Niestety Derek znał ją lepiej niż ktokolwiek. Olivia nie radziła sobie z rozpaczą po stracie. Prawie dwadzieścia lat wcześniej, w porannych godzinach Nowego Roku, głos ojca w telefonie, wysoki i dziwny, kazał jej wracać z przyjęcia.

– Olivia, przyjedź do szpitala. Twoja matka miała wypadek.

Podróż z Redondo Beach do Cedars-Sinai była najdłuższą, jaką odbyła w życiu. Na urazówce czekał Daniel, blady i roztrzęsiony, nagle jakby starszy.

– Musisz być dzielna – powiedział.

Olivia urządziła taką scenę, że Daniel błagał lekarzy, aby dali jej coś na uspokojenie.

Dzielna? Nie była dzielna.

Kolejny łyk. Zrzuciła czółenka od Balenciagi.

Cóż. Nie mogła tak tkwić całą noc.

Odwróciła się i stanęła na wprost ciasta kokosowego, nadal znajdującego się pod szklanym kloszem w jednym rogu blatu, pokrytego nieskazitelnie białym lukrem i udekorowanego storczykami, którymi przyozdobiony był także stół. Czekał jak panna młoda na swojego małżonka w noc poślubną.

Olivia zatoczyła się do tyłu, uderzyła o ścianę i osunęła się na podłogę jak bezradna, zaprawiona whisky kupka nieszczęścia.

Derek.

Rozdział 3

1 września 1993 (środa)