Błękitna krew - Anderson Natalie - ebook

Błękitna krew ebook

Anderson Natalie

3,0

Opis

Gdy porucznik Stella Zambrano dowiaduje się, że jest w ciąży, wpada w panikę. Nie tylko dlatego, że to oznacza koniec jej kariery wojskowej. Wie, że ojcem dziecka jest książę Eduardo De Santis. Stella obawia się jego reakcji, bo książę nigdy nie zaakceptuje nieślubnego dziecka…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 139

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,0 (16 ocen)
2
2
8
2
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Be11a

Dobrze spędzony czas

T. 1 z 2.
00

Popularność




Natalie Anderson

Błękitna krew

Tłumaczenie:

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Stella Zambrano czekała cała w nerwach przed gabinetem przełożonego. Przeczuwała, że wpadła w kłopoty, choć nie wiedziała dlaczego.

Wojskowe skrzydło pałacu na San Felipe zaprojektowano tak, by imponowało i przerażało równocześnie. Wysokie sklepienia, skomplikowany geometryczny wzór posadzki i portrety przodków dynastii De Santisów w złoconych ramach, władców i dowódców wojskowych, na każdym robiły wrażenie.

Słynne wyspiarskie księstwo San Felipe leżało w sercu Morza Śródziemnego. Obecnie władał nim książę Antonio De Santis, surowy, lecz uwielbiany przez swój lud. Pomagał mu czarujący młodszy brat Eduardo. Śmiały, uprzejmy, z ogromnym urokiem osobistym, niemal w pojedynkę rozwijał przemysł turystyczny w księstwie.

Ostatni z portretów w poczekalni przedstawiał obu braci, stojących ramię w ramię w pełnym wojskowym rynsztunku. Wisiał dokładnie naprzeciwko Stelli, ale wolała patrzeć na podłogę. Na samą myśl o książętach po plecach spłynął jej zimny pot. Miała nadzieję, że tego dnia nie przebywali w pałacu.

‒ Poruczniku Zambrano, generał panią prosi.

Stella podniosła wzrok na kapitana, ale kamienne oblicze niczego nie wyrażało.

Zawstydzał ją stan jej ubioru. Powinna przyjść w galowych granatowych spodniach i sztywno wykrochmalonej białej bluzce z błyszczącymi szamerunkami oraz gwiazdką na każdym ramieniu, a nie w przepoconym mundurze polowym i ubłoconych butach.

Ale sierżant, który odnalazł ją podczas porannego biegu i przywiózł do kwatery generała, oświadczył, że to pilna sprawa i nie zostawił jej czasu na przebranie.

Może szef nie zwróci uwagi na zaniedbany wygląd? Może wreszcie skieruje ją na zamorską misję, na którą tak długo czekała? Nie, chyba niemożliwe. Zbyt szybko i niespodziewanie ją tu ściągnięto po ostatniej odmowie. Nienaturalna cisza w poczekalni i nieobecne spojrzenia cywilnych pracowników też nie wróżyły nic dobrego. Wyraźnie unikali patrzenia jej w oczy.

‒ Pani porucznik? – powtórzył kapitan.

Nagle przywołana do rzeczywistości, Stella pospiesznie wstała. Nigdy wcześniej przełożony nie musiał powtarzać jej rozkazu. Na sztywnych nogach podążyła za nim ku olbrzymim rzeźbionym drzwiom. Gdy je za nią zamknął, stanęła w przepisowej odległości od biurka. Siwiejący oficer w okularach nie kazał jej spocząć ani usiąść i nie oderwał wzroku od teczki personalnej. Przypuszczała, że studiował jej akta. Generał służył w wojsku prawie pięćdziesiąt lat. Każdy jego rówieśnik dawno odszedłby na emeryturę, ale on pozostanie na służbie do śmierci. Armia stanowiła treść jego życia. Żył wyłącznie dla niej. Stella rozumiała i szanowała jego postawę, ponieważ czuła to samo.

W końcu przemówił, nadal nie podnosząc na nią wzroku:

‒ Dwudziestego szóstego lipca byliście zakwaterowani w koszarach na San Felipe, prawda?

Stelli serce podeszło do gardła. Doskonale pamiętała tę datę. Przeczucie jej nie myliło. Nie wezwano jej, żeby powierzyć wymarzoną misję.

‒ Tak jest – wykrztusiła z trudem.

‒ Czy zgodnie z rozkazem pozostaliście w bazie przez całe popołudnie i wieczór?

Stella zwilżyła językiem wyschnięte wargi. Wyszła tylko na godzinę, podczas której… Odpędziła wspomnienie, jak to czyniła wielokrotnie w ciągu minionych tygodni.

Z drżeniem serca czekała na konsekwencje swej niesubordynacji. Ale ich nie poniosła. W końcu uwierzyła, że niebezpieczeństwo minęło. Jednak wyglądało na to, że ktoś na nią doniósł.

‒ Poruczniku? – nalegał generał. – Czy opuściliście posterunek bez zezwolenia?

‒ Tylko na chwilę.

‒ To zabronione.

‒ Nie odeszłam daleko.

Zeszła tylko z klifu nad zatokę. Usłyszałaby syreny, ale nie zawyły. Nikt też nie wszedł do jej pokoju, bo zameldowano by jej zniknięcie wcześniej.

‒ W ubiegłym tygodniu przechodziliście rutynową kontrolę medyczną?

‒ Tak jest.

‒ Test wykazał, że jesteście w ciąży.

Stella nie wierzyła własnym uszom.

‒ To niemożliwe! – wykrzyknęła z pełnym przekonaniem.

Cała przygoda trwała zaledwie godzinę i zastosowała antykoncepcję. Nie odczuwała też żadnych dolegliwości poza minimalnym spadkiem formy.

‒ Badanie drugiej próbki krwi potwierdziło wynik ponad wszelką wątpliwość. Dlaczego nie zameldowaliście tego faktu przełożonemu? Ciężarnemu żołnierzowi nie wolno pełnić czynnej służby.

‒ Niczego… nie podejrzewałam – wykrztusiła z niedowierzaniem. – Nadal nie mogę uwierzyć…

‒ Zostajecie natychmiast usunięci z armii za opuszczenie posterunku i zatajenie swego stanu. Po powrocie do baraków oddacie mundur. Pozostałe wyposażenie już zostało zabrane z waszej kwatery, a prywatne rzeczy spakowane. Daję wam dziesięć minut na opuszczenie bazy.

Stella dostała zawrotów głowy. Wyrzucono ją z jedynego domu, który znała, w dodatku w ciąży!

Czy wiedzieli, kogo spotkała na plaży? Kto w ciągu jednej chwili zdołał przełamać wszelkie jej zahamowania? Z kim popełniła najgorsze głupstwo w całym życiu? Strach chwycił ją za gardło, lecz w końcu instynkt samozachowawczy zwyciężył.

‒ Czy nie powinnam zostać pozwana przed sąd wojskowy? – spytała przez ściśnięte gardło. Nie życzyła sobie specjalnego traktowania ani z powodu tożsamości swego przygodnego kochanka, ani z powodu powiązań rodzinnych. ‒ Czy jakiś żołnierz nie powinien być obecny przy tej rozmowie i sporządzić raport?

Generał wymamrotał coś pod nosem, z całą pewnością coś niezgodnego z regulaminem. Po raz pierwszy okazał ludzkie emocje. Dostrzegła je też w jego oczach, zanim ponownie spuścił wzrok na jej akta personalne. Ale nie takie uczucia chciała w nim zobaczyć.

‒ Postanowiliśmy oszczędzić wam wstydu – rzucił krótko.

My? To znaczy kto? I czy na pewno tylko o jej wstyd chodziło, czy o opinię kogoś znacznie ważniejszego? Czy dlatego postanowili usunąć ją po cichu? Przez chwilę rozsadzała ją złość na taką niesprawiedliwość, póki nie uświadomiła sobie, że sama sobie napytała biedy. Ale nadal nie wierzyła w to, co przed chwilą usłyszała.

‒ Nie mogę być w ciąży – zaprotestowała ponownie.

‒ Jesteście zwolnieni.

Stella pojęła, że generała nic nie wzruszy. Nie obchodził go jej los. Zależało mu tylko na tym, żeby odeszła, szybko i dyskretnie. Nie mógł znać tożsamości jej partnera. Gdyby znał, znacznie bardziej by się przejął.

Instynkt podpowiadał jej, żeby uciekać, zanim odkryje prawdę, ale nie miała dokąd pójść. Z całą pewnością nie do przygodnego kochanka. A domu nie miała. Dłuższe urlopy spędzała w podróży, a krótkie w jednostce, pełniąc ochotniczą służbę.

Ponownie popatrzyła na siwiejącego oficera, który ignorował ją z kamienną twarzą. Nie pozostało jej nic innego, jak błagać o litość.

‒ Panie generale…

‒ Możecie odejść.

‒ Ojcze…

Generał Carlos Zambrano, dowódca służb operacyjnych San Felipe, jedyny żyjący rodzic Stelli, w milczeniu schował jej papiery do teczki. Jedną decyzją przekreślił karierę, na którą tak długo pracowała. Nawet przekroczenie wspólnie ustanowionej bariery pomiędzy życiem prywatnym a zawodowym nic jej nie dało. Kompletnie załamana, ruszyła ku drzwiom w nadziei, że ją zawoła, zatrzyma, zaoferuje pomoc. Ale nigdy tego nie zrobił, ani wcześniej, ani teraz. Rozczarowała go. On ją też.

Gdy zamykała drzwi, nadal na nią nie patrzył. Nie uznawał jej za córkę. Nie wiedziała, co dalej robić. Dopiero po chwili dostrzegła podejrzliwe, zaciekawione spojrzenia personelu. Generał nie udzielał audiencji osobom tak niskiej rangi. Pewnie myśleli, że okazał córce szczególne względy. Albo już wiedzieli, co zrobiła i z kim.

W gruncie rzeczy naprawdę okazał jej miłosierdzie, zachowując dyskrecję. Powinna zostać oficjalnie zdegradowana i ukarana. Oszczędził wszystkim wstydu. Tyle że w jednej chwili pozbawił ją pracy, domu i reputacji, ciężko wypracowanej przez lata. A wszystko z powodu jednej godziny szaleństwa, o której nikt nie powinien wiedzieć.

‒ Otrzymałem rozkaz odwiezienia pani porucznik do baraku – oznajmił ten sam sierżant, który ją przywiózł.

‒ Dziękuję – wyszeptała prawie bezgłośnie.

Usiadła z tyłu auta i otworzyła okno w nadziei, że świeże powietrze pomoże jej zebrać myśli. Oglądała wspaniałe domy z marmurowymi kolumnami i bujne ogrody nad lazurowymi wodami i jasnymi plażami. Nagle piękno bogatego otoczenia zaczęło ją przytłaczać.

Najchętniej poprosiłaby sierżanta, żeby jechał szybciej. Musiała znaleźć miejsce na przemyślenie swojej sytuacji, ale poza wyspą. Wpadła w panikę. Nigdy nie planowała potomstwa. Jak to możliwe, że przez trzy miesiące nie rozpoznała ciąży?

Wysiadła, ledwie samochód przystanął przed strażnicą. Po drodze do pokoju nie dostrzegła nikogo w polu widzenia. Kiedy tam dotarła, stwierdziła, że zabrano jej wszystko. Cały jej osobisty dobytek spakowano starannie w brezentową torbę, ustawioną przy odartym z pościeli łóżku, jakby celowo dano jej do zrozumienia, że to już nie jej miejsce. Dlaczego nie spotkała żadnego z żołnierzy, których uważała nie tylko za towarzyszy broni?

Zrozpaczona, zadzwoniła po taksówkę, zmieniła mundur na stary szary podkoszulek, spodnie do jogi i trampki. Na wierzch narzuciła sweter, ponieważ mimo ciepłej wczesnej jesieni drżała z zimna. Złożyła służbowy strój na łóżku, wzięła torbę i wyszła. Cała operacja zajęła jej osiem minut. Ale ojcu nie zaimponowałaby jej efektywność. Nigdy nie zyskała jego uznania, cokolwiek by zrobiła.

‒ Na lotnisko poproszę – wydała polecenie taksówkarzowi.

Dwadzieścia minut później wkroczyła do świetnie zaprojektowanego, przestronnego terminalu, podeszła do kasy i poprosiła o bilet na najbliższy samolot.

Kasjerka z uśmiechem zaczęła go drukować, ale gdy Stella wręczyła jej paszport, wykrztusiła z wyraźnym zażenowaniem:

‒ Bardzo mi przykro… – zaczęła, ale głos zamarł jej w gardle.

Stella zesztywniała na widok dwóch umundurowanych żołnierzy w rogu pomieszczenia. Trzeci zmierzał w jej stronę: kapitan, który wprowadził ją do gabinetu ojca. Podszedł i wyjął jej paszport z ręki kasjerki.

‒ Proszę ze mną, panno Zambrano – rozkazał.

Już nie nazywał jej porucznikiem. Pozbawiono ją stopnia, na który pracowała sześć lat.

Kiedy nie przyjęto jej do armii na San Felipe, wyjechała do Nowej Zelandii – rodzinnego kraju matki. Dzięki podwójnemu obywatelstwu mogła tam odbyć szkolenie. Ciężko pracowała i regularnie awansowała. Wróciła na San Felipe z dyplomem, którego nawet jej ojciec nie mógł zakwestionować.

Patrzyła teraz na byłego przełożonego, który stracił nad nią władzę. Mogła go zignorować i umknąć bez trudu. Była w stanie prześcignąć niejednego wyższego, potężniejszego mężczyznę.

‒ Lepiej nie robić tu sceny – ostrzegł, jakby odgadł jej myśli. – Wezmę pani torbę.

Stella najchętniej wyrwałaby mu ją z ręki, ale uznała jego argument. Gdy ruszyła za nim, kasjerka rozciągnęła usta w szerokim uśmiechu. Najwyraźniej odetchnęła z ulgą.

‒ Dlaczego nie został pan w biurze mojego oj.... generała, tylko przyjechał za mną? – spytała.

‒ Wykonuję rozkazy.

‒ Czyje?

‒ Tędy proszę – polecił, unikając jej wzroku.

Stella podejrzewała, że to nie ojciec go wysłał, bo kazałby ją odebrać wprost ze swojego biura. Zresztą nie krył, że umywa ręce od całej sprawy, co oznaczało, że decyzję podjął ktoś znacznie wyżej postawiony. Na tę myśl przeszedł ją zimny dreszcz. Zbyt lekko ubrana, bez kamaszy, coraz bardziej marzła. Kapitan zaprowadził ją na pas startowy, na którym czekał śmigłowiec.

‒ Dokąd mnie zabieracie? – spytała w popłochu.

‒ W bezpieczne miejsce.

‒ Czy na San Felipe coś mi groziło?

‒ Nie planowała pani tam zostać.

Miał rację. Mimo to jeszcze raz spytała o cel podróży. Nie uzyskała odpowiedzi, jakby zabroniono mu udzielania dalszych informacji.

Nie przyjęła pomocy od żołnierza, siedzącego w środku. Wiedziała, jak wsiąść do śmigłowca. Robiła to setki razy. Kapitan zajął miejsce obok. Siedziała więc pomiędzy dwoma mężczyznami w mundurach, jakby pilnowali, żeby nie uciekła. Albo jakby potrzebowała ochrony. Zła, że nie poinformowali, dokąd ją zabierają, zacisnęła dłonie w pięści.

Wkrótce sam widok z okna dał jej odpowiedź.

Z góry wysepka wyglądała nieprzyjaźnie jak skała stercząca z morza. Ale gdy podlecieli bliżej, spostrzegła występ skalny po lewej stronie maleńkiej, prywatnej plaży. Na jego brzegu stała wysoka forteca – kilkusetletnia wieża, strzegąca od stuleci dostępu do przepięknej laguny.

Dalej dostrzegła potężną, kamienną budowlę. Choć wcześniej oglądała ją tylko na zdjęciach, wiedziała już, że to letnia rezydencja, dostępna dla gości tylko pod warunkiem otrzymania imiennego zaproszenia. W tym zabytkowym, ozdobnym pałacu, jednym z niezliczonych klejnotów architektury księstwa, członkowie książęcej rodziny wypoczywali od wieków.

Śmigłowiec wykonał okrążenie, umożliwiając Stelli obejrzenie kamiennych kolumn i rzeźb. Budowlę otaczały olbrzymie, wypielęgnowane ogrody, urządzone w stylu renesansowym. Kilometry żywopłotów otaczały geometryczne rabaty, stawy i grządki róż. Poniżej kamiennej arkady dostrzegła basen. Widok zapierał dech w piersi.

Większość ludzi wiele by dała, by obejrzeć to miejsce z lotu ptaka, a tym bardziej postawić stopę w książęcych ogrodach, ale nie Stella. Przerażała ją ta perspektywa. Gdy zaczęli schodzić do lądowania na niewielkie lądowisko w odległym krańcu ogrodu, nie potrafiła powiedzieć, czy słyszy warkot silnika, czy łomot własnego serca. Nawykła do wewnętrznej dyscypliny, napięła mięśnie i nakazała sobie spokój jak przed decydującą batalią.

Kapitan wziął jej torbę i poprosił:

‒ Proszę iść za mną.

Nie mając innego wyjścia, podążyła za nim, niczym bohaterka baśni przez zaczarowany ogród do kryjówki bestii. Cały kłopot w tym, że ten książę nie był bestią.

Kapitan nie podprowadził jej jednak do frontowych drzwi pod arkadą, lecz wąską ścieżką i kamiennymi schodkami do szerokiego patio, biegnącego wzdłuż całego budynku. Minęli szereg okien i oszklonych drzwi za kamiennymi kolumnami. Jedne z nich, prawie na końcu, stały otworem. Oficer oznajmił:

‒ Tutaj panią zostawię.

Ukłonił się i zniknął bezszelestnie. Zabrał ze sobą cały jej bagaż i paszport.

Stella przystanęła przed zrobieniem decydującego kroku. Wiedziała, że w środku czeka na nią książę Eduardo De Santis, czarujący, nieprzewidywalny i spontaniczny patron rozrywki i przygody na San Felipe. Niemal dokładne jej przeciwieństwo. Tym niemniej to z nim popełniła spektakularny błąd podczas jedynej w życiu schadzki.

Wyglądało na to, że drogo zapłaci za chwilę słabości. Musiała zachować czujność. Nie chronił jej mundur i nie miała opracowanej taktyki, a czekała ją ciężka batalia, zarówno przeciwko niemu, jak i przeciwko sobie.

‒ Nie stój zbyt długo na słońcu – ostrzegł zza drzwi.

Jego głos obudził kuszące wspomnienia. Musiała je odpędzić. Nie mogła znów sobie pozwolić na słabość. Już zbyt wiele straciła.

Książę Eduardo nie był bezwzględnym uwodzicielem, raczej beztroskim poszukiwaczem przygód. Nie zostawiał za sobą złamanych serc, lecz tęskne spojrzenia i stłumione westchnienia. Wszyscy wiedzieli, że żadna go nie usidli. Za bardzo kochał wolność. Nikt nie mógł powiedzieć o nim złego słowa, ale nie był święty. Robił, co chciał i co mu sprawiało przyjemność. Sympatyczny, pełen energii i chęci do zabawy, uosabiał ducha przygody na San Felipe.

Stella też go poznała od tej strony.

Zmobilizowała siłę woli, by wkroczyć do środka. Ledwie oczy przywykły do mrocznego wnętrza, zobaczyła go, choć kolorowe plamki migały jej przed oczami.

Wysoki, przystojny, wyglądał oszałamiająco jak zawsze. Nieco zbyt długie, gęste, ciemne włosy i bose stopy nadawały mu wygląd korsarza. Wsparty o zamknięte drzwi, patrzył na nią błękitnymi oczami w odcieniu lapis lazuli, z którego zasobów słynęły wyspy.

Na widok tego spojrzenia oblała ją fala gorąca, a serce przyspieszyło do galopu. Zdjęcia w gazetach i na stronach internetowych nie oddawały w pełni jego imponującej urody. Stella dobrze poznała jego pięknie rzeźbioną sylwetkę. A także sprawność i inne umiejętności. Zabroniła sobie wracać do przeszłości, ale na próżno usiłowała zachować kontrolę nad sobą. Wystarczyło jedno spojrzenie, by przyspieszyć jej puls.

Jak mógł tak silnie na nią działać? Jak mogła go nadal pragnąć? Przecież jeżeli test mówił prawdę, będzie musiała bronić nie tylko siebie. Wyszkolono ją do obrony tego, co najcenniejsze dla kraju i narodu – wolności, również przyszłych pokoleń.

Stanęła tuż za drzwiami, żeby zachować dystans. I zimną krew. Lecz napięcie narastało z każdą sekundą, gdy te bystre, wszystkowidzące oczy bacznie ją obserwowały. W końcu nie wytrzymała.

‒ Nie wolno porywać cywilów dla kaprysu – oświadczyła stanowczo w obronie zagrożonej niezależności.

‒ Nie jesteś cywilem – stwierdził z wyraźną dezaprobatą.

Wpadł w straszny gniew, kiedy poznał jej tożsamość.

‒ Już jestem – sprostowała.

Dostrzegła krótkotrwały błysk w oku księcia Eduarda, ale nie odpowiedział. Nie wyraził współczucia z powodu degradacji ani żalu, że straciła zawód za jego przyczyną.

Zwróciła wzrok ku regałom z książkami, udając, że ogląda porozstawiane tam bibeloty, żeby nie patrzeć mu w oczy.

‒ Czy zostałam uwięziona? – spytała ze złością.

‒ Nie. To jedyne miejsce, które zapewnia nam pełną prywatność.

‒ Nie potrzebujemy jej.

Stella nie chciała przebywać z nim sam na sam na tej odizolowanej wyspie, na którą niewątpliwie przywiózł przed nią niezliczone kochanki. Najchętniej umknęłaby jak najdalej z księstwa San Felipe, żeby zebrać myśli i ułożyć jakiś plan na przyszłość.

Złowieszcza cisza i chmurna mina księcia nie wróżyły nic dobrego. Spędziła wystarczająco wiele lat wśród potężnych, władczych mężczyzn, by wyczytać z jego twarzy nieustępliwą determinację. Nie wątpiła, że jakąkolwiek decyzję podejmie, nie będzie od niej odwołania.

‒ Zostałaś usunięta z armii – stwierdził nagle.

‒ Tak.

‒ Z powodu ciąży – dodał z wyraźną dezaprobatą.

Stella wpadła w popłoch. Obawiała się jego reakcji. Jego zemsty. Niejednokrotnie bywała w niebezpieczeństwie, lecz teraz strach odebrał jej mowę. Nigdy nie czuła się tak samotna. Nikt jej nie mógł pomóc.

Gdy ruszył w jej kierunku, serce omal nie wyskoczyło jej z piersi. W niczym nie przypominał czarującego księcia, uwielbianego przez lud. Widziała przed sobą obcego, groźnego człowieka o kamiennym obliczu. Nigdy wcześniej nie widziała tej strony jego osobowości.

Kiedy odeszła tamtego popołudnia, nawet na niego nie spojrzała.

Mimo że obecnie budził w niej lęk, nie potrafiła oderwać od niego wzroku. Nigdy nie spotkała równie atrakcyjnego mężczyzny. I nigdy żadnego tak bardzo nie pożądała. Przywołała wspomnienia, które tak długo odpędzała przemocą. Przez chwilę zobaczyła go takiego, jak tamtego pamiętnego popołudnia: nagiego, lśniącego od wody, namiętnego i troskliwego…

‒ Stello!

Stella wychwyciła w jego głosie ostrzegawczy ton. Zawstydzona, że tak łatwo straciła kontrolę nad sobą, uniosła głowę i popatrzyła mu w oczy. Wyglądał na zagniewanego. Gdy podszedł bliżej, tylko wytrenowana siła woli powstrzymała ją od odstąpienia do tyłu. Lecz mimo przerażenia cała płonęła. Jak mogła tak stracić rozsądek, wiedząc, że jedna chwila słabości zrujnowała jej życie? Mimo to pragnęła, żeby jej dotknął tak jak wtedy.

Na szczęście tego nie zrobił. Stanął o krok od niej, napięty jak drapieżnik przed atakiem, jakby podejrzewał, że nagle spróbuje mu uciec.

‒ Stello Zambrano – wycedził przez zaciśnięte zęby. – Witam na Secreto Real. Jutro weźmiemy tu ślub.

Tytuł oryginału: The Secret That Shocked De Santis

Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Limited, 2016

Redaktor serii: Marzena Cieśla

Opracowanie redakcyjne: Marzena Cieśla

Korekta: Hanna Lachowska

© 2016 by Natalie Anderson

© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2017

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wydanie niniejsze zostało opublikowane w porozumieniu z Harlequin Books S.A.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Harlequin i Harlequin Światowe Życie są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.

HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone.

HarperCollins Polska sp. z o.o.

02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B, lokal 24-25

www.harlequin.pl

ISBN 978-83-276-3160-2

Konwersja do formatu EPUB: Legimi Sp. z o.o.