12,99 zł
"Bitwa nad Bzurą" to największa bitwa kampanii wrześniowej 1939 roku. Brały w niej udział polskie armie „Poznań" i „Pomorze" oraz niemieckie 8. i 10. Armia. Bitwa charakteryzowała się trzema fazami: polskim natarciem na Łęczycę i Łowicz, kontrnatarciem niemieckim i odwrotem polskich oddziałów ku Warszawie, w czasie którego zostały rozbite. Mimo przegranej bitwa miała istotne znaczenie strategiczne, opóźniając upadek Warszawy i wpływając na przebieg dalszych działań wojennych. Mimo upływu lat, wciąż trwają dyskusje, czy możliwe było wówczas odniesienie zwycięstwa.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Ranek 22 sierpnia 1939 roku był piękny, a dzień zapowiadał się upalnie. Generał w stanie spoczynku Faury siedząc na tarasie niewielkiej willi wpatrywał się w nabiegającą na pobliską plażę falę Atlantyku. Emerytowany, ale doświadczony wojskowy, wychowawca wielu roczników oficerów sztabu generalnego francuskiego – a także i polskiego – jeszcze do końca września zamierzał przebywać tu, w Bretanii, nad morzem…
Zamierzał, lecz oto do furtki willi podjeżdża na rowerze zaaferowany l’agent de police. Przykładając dwa palce do daszka kepi, zdenerwowanym głosem melduje:
– Na nasz posterunek dzwonił sam generał Gamelin! Polecił powiadomić pana generała, że ma pan stawić się natychmiast w Paryżu. W Breście czeka już przygotowany samochód…
Jeszcze tego samego dnia Faury, już w mundurze, melduje się w Paryżu u generała Gamelina. Szef sztabu głównego Obrony Narodowej Francji ma jednak bardzo mało czasu. Powiadamia tylko Faury’ego, że został on powołany do służby czynnej i mianowany szefem francuskiej Misji Wojskowej w Warszawie. Musi tam natychmiast odlecieć samolotem. Najpóźniej jutro ma być w Polsce.
– Rozkaz! – odpowiada Faury. – Proszę o instrukcje…
– Instrukcje… – powtarza Gamelin. Jest wyraźnie roztargniony. – Dobrze, dobrze… Mam mało czasu, ale proszę ze mną jechać do Ministerstwa Wojny, przekażę je panu w drodze.
Samochodem jadą w trzech: Gamelin, gen. Georges – dowódca frontu północno-zachodniego, czyli przeciwniemieckiego, oraz – między tymi dwoma „wielkimi szefami” armii francuskiej – generał Faury.
– Jeśli Polska stanie się przedmiotem agresji, to jedynie ofensywa francuska będzie w stanie zmusić Niemców do zelżenia ich duszącego uścisku – to utrzymane w „profesorskim” stylu sformułowanie nie skrywa jednak niepokoju w głosie nowo mianowanego szefa Misji Wojskowej. – W jakim terminie rozpocznie się ta nasza ofensywa?
Dwaj generałowie milczą. Wreszcie gen. Georges rozpoczyna ogólnikowy monolog, sugeruje, iż armia francuska nie jest w zasadzie przygotowana do ofensywy, jakkolwiek bez wątpienia działania takie kiedyś podejmie – choćby dlatego, że zostało to polskiemu sojusznikowi obiecane. Trudno jednak mówić o jakichś terminach konkretnych, gdyż byłyby to akademickie rozważania. Nie wiadomo zresztą, co uczynią Niemcy. Trzeba będzie działać jak najlepiej i w zależności od rozwoju sytuacji. W każdym razie tak długo, aż nie rozpocznie się generalna ofensywa francuska, trzeba będzie stosować taktykę obronną, chociaż – być może – nie są wykluczone ograniczone działania zaczepne, jakieś wypady…
Gen. Faury nie tai swego rozczarowania.
Wtedy głos zabiera gen. Gamelin. Mówi tylko cztery słowa:
– Trzeba, aby Polska trwała.
Na tym kończą się instrukcje francuskiego generalissimusa. Samochód dojechał na miejsce. Dwaj wielcy szefowie armii francuskiej ściskają dłoń gen. Faury’ego. Życzą mu powodzenia i znikają wewnątrz gmachu…
Następnego dnia Faury jest już w Warszawie. Stara się pomóc, jak może, ale może niewiele. Zresztą, w gorączce przygotowań wojennych nikt nie ma czasu z nim dłużej rozmawiać.
Wreszcie nadchodzi piątek, 1 września. Faury wysyła pierwszy raport o sytuacji do Paryża. Czynić to będzie codziennie, za każdym razem sugerując konieczność francuskiej akcji zaczepnej, wskazując, że niemal całość Wehrmachtu została związana w Polsce…
Sytuacja z dnia na dzień staje się coraz gorsza. Odwiedzając oddział operacyjny sztabu głównego, rozmawiając od czasu do czasu z gen. Stachiewiczem, szefem sztabu i marszałkiem Śmigłym – Faury ma jej dość pełny obraz.
Czołgi niemieckie podchodzą pod Warszawę. Naczelne Dowództwo ewakuuje się do Brześcia. Na zachód od Warszawy, odległe od stolicy o dobre sto dwadzieścia kilometrów, znajdują się dwie silne armie: nienaruszona jeszcze w bojach Armia „Poznań” i zebrana w jednym rejonie po nadgranicznych walkach Armia „Pomorze”. Faury doskonale rozumie, w jak trudnym położeniu znajduje się to zgrupowanie operacyjne, liczące blisko ćwierć miliona ludzi i ponad 500 dział. Oskrzydlone z obu stron cofa się ku Warszawie. Czy zdoła do niej dojść? A jeśli, to co dalej? Jak zostaną użyte te siły?
Naczelne Dowództwo rozmieściło się w Brześciu, lecz francuska Misja Wojskowa zakwaterowana została w Zamliczach. Łączność przewodowa i kurierzy nie są w tych warunkach najlepszym źródłem informacji, więc 11 września Faury wybiera się do brzeskiej cytadeli. Tutaj w wydziale operacyjnym sztabu informują go, że wojska Kutrzeby i Bortnowskiego poprzedniego dnia rozpoczęły przeciwuderzenie w bok sił niemieckich. Szczegóły akcji – na razie nieznane. Dopiero jutro do gen. Kutrzeby leci samolotem oficer.
Podekscytowany Faury prosi o widzenie ze Śmigłym. Ten przyjmuje go. Tym razem, najzupełniej wyjątkowo, skryty zazwyczaj Wódz Naczelny prowadzi Faury’ego do mapy. Przedstawia mu swoją koncepcję:
– Odbywa się obecnie przegrupowanie naszych głównych sił na wschód i południowy wschód, w obszar zakreślony linią Sanu, Wisły i dolnego Wieprza… Ta linia będzie broniona – mówi Śmigły. – Gros sił polskich znajdzie się więc na południowym wschodzie kraju. Aby jednak umożliwić odwrót i uporządkowanie tej zasadniczej części wojsk, należy powstrzymywać nacierającego nieprzyjaciela. To zadanie wykonają armie „Poznań”, „Pomorze” i „Łódź”, które nacierają na froncie Łódź – Skierniewice. Ich działanie musi wywołać wstrząs u nieprzyjaciela: zmusić go, aby przeciw tym armiom skierował swoje główne siły. To umożliwi odwrót i uporządkowanie sił głównych…
Marszałek na chwilę urywa. Potem znów zwraca się do Faury’ego, patrząc mu prosto w oczy:
– To zgrupowanie zaczepne jest jednak poświęcone; będzie ono walczyło aż do zupełnego wyczerpania amunicji.
Faury wyprostował się. Zrozumiał: prawie ćwierć miliona ludzi ma stać się ofiarą… Polacy walczą o czas, liczą dni, aby…
– Przez swoje poświęcenie – głos Śmigłego był mniej suchy niż zazwyczaj – oddziały polskie trzymają na sobie wciąż jeszcze prawie ogół czynnych jednostek niemieckich.
Tegoż dnia wieczorem Faury depeszował z Brześcia do Paryża: „W toku jest manewr polski w obszarze Kutna w celu odciągnięcia ku zachodowi dywizji pancernych. Sytuacja jest poważna, ale walka trwa”.
Oddając radiogram, słyszał ciągle jeszcze ponure stwierdzenie Gamelina sprzed niespełna trzech tygodni: TRZEBA, ABY POLSKA TRWAŁA…
Dowodzona przez generała Władysława Bortnowskiego Armia „Pomorze” stała 1 września na trudnej pozycji w gardzieli pomorskiej. Niemiecki klin pancerny w ciągu jednej doby rozciął jej siły na pół osiągając Wisłę koło Świecia. Od 3 września armia była w odwrocie i 5 września znajdowała się w rejonie Bydgoszcz – Inowrocław – Wąbrzeźno – Golub. Ciężar własnych i cudzych błędów do tego stopnia sparaliżował wolę gen. Bortnowskiego, że piątego dnia wojny marzył o tym, by odpowiedzialność za dalsze dowodzenie przerzucić na cudze barki.
Generał Tadeusz Kutrzeba dowodził Armią „Poznań”, która w dniu 1 września stała rozrzucona łukiem w zachodniej Wielkopolsce. Niemcy nie uderzyli na nią silniej, ale wobec rozcięcia armii „Pomorze” i niebezpiecznej sytuacji nad Wartą i ona otrzymała rozkaz odwrotu.
W tych dniach uwaga Kutrzeby skierowana była na wydarzenia na południu. Możliwość działania Armii „Poznań” na korzyść sąsiedniej Armii „Łódź” dowodzonej przez gen. Rómmla była przewidywana przez marszałka Śmigłego już przed wojną. Kutrzeba wiedział o tym, sam był poniekąd autorem tej koncepcji, ale nie do niego należała decyzja, gdzie i kiedy takie działanie będzie przeprowadzone. Miał to być zwrot dwu lub trzech wielkich jednostek na południe i uderzenie na te siły niemieckie, które atakowałyby prawe skrzydło Armii „Łódź” pod Sieradzem.
Trzeciego dnia wojny Kutrzeba doszedł do wniosku, że sytuacja dojrzała już do wykonania zamierzonej operacji. Dnia 4 września nadeszły wiadomości o bardzo trudnym położeniu w rejonie Sieradza, gdzie Niemcy zdołali uchwycić prawy brzeg Warty. Ponieważ Warszawa milczała, Kutrzeba zdecydował się na inicjatywę i zaproponował Śmigłemu uderzenie częścią sił swej armii w kierunku Kalisza. Odpowiedź marszałka nadeszła drogą radiową 5 września rano: Śmigły odrzucił propozycję powołując się między innymi na fakt, że wojska broniące Warty miały w najbliższym czasie uzyskać pomoc od koncentrującej się w rejonie Piotrkowa i Sulejowa rezerwowej Armii „Prusy”.
Decyzję marszałka przyjęto do wiadomości i armia Kutrzeby kontynuowała odwrót zgodnie z planami sztabu. Jak dotąd manewr ten przebiegał bez zakłóceń, chociaż ze względu na panowanie wroga w powietrzu marsze wykonywano tylko w nocy. Niedobrze jednak było z łącznością. Ponieważ 3 września w ręce Niemców dostał się polski szyfr sztabowy (razem z dokumentami sztabu rozbitej pod Częstochową 7 Dywizji Piechoty), więc dalsze posługiwanie się nim nie miało już sensu, a zapasowego szyfru nie przygotowano. W rezultacie nawet w rozmowach z Naczelnym Dowództwem operowano w zasadzie otwartym tekstem improwizując na poczekaniu różne kryptonimy i umowne zwroty, by zapewnić tajność przynajmniej najważniejszych szczegółów. Jedynie rozmowy juzowe pozwalały na jaką taką swobodę sformułowań.
Korzystając ze względnie dobrej sytuacji własnych dywizji generał Kutrzeba zdążył już złożyć jedną wizytę Bortnowskiemu w Toruniu i dzięki temu sztab Armii „Poznań” uzyskał dokładne wiadomości o pierwszych walkach w Borach Tucholskich. Ich niepomyślny przebieg zrobił przykre wrażenie na oficerach, ale dowódca armii i jej szef sztabu, pułkownik Lityński, uspokoili podwładnych argumentem, że z koniecznością opuszczenia Pomorza liczono się już przed wybuchem wojny.
Dnia 5 września generał Kutrzeba postanowił pojechać jeszcze raz do Torunia, by uzgodnić z Bortnowskim drogi odwrotu obu armii, których wojska stopniowo zbliżały się ku sobie. Po południu, kiedy właśnie zabierał się do wyjazdu, wezwano go nagle do aparatu Hughesa. Śmigły zakomunikował o niepomyślnym rozwoju wydarzeń pod Sieradzem i wydał rozkaz zorganizowania natychmiast uderzenia na Poddębice – Szadek. Uzgodniono, że natarcie wykona Grupa Operacyjna generała Knolla w składzie dwu lub trzech dywizji. Kutrzeba dopilnował opracowania rozkazów i po ich podpisaniu pojechał do Torunia.
Wrócił krótko przed północą. Pułkownik Lityński na powitanie wręczył mu bez słowa krótki radiogram z Warszawy: „Do dowódcy Armii „Poznań”. Odwołuję poprzedni rozkaz w sprawie natarcia na południe. Armia „Poznań” rozpocznie natychmiast odwrót na Warszawę. Naczelny Wódz”.
– Kiedy to przyszło? – zapytał Kutrzeba ponuro wpatrując się w tekst depeszy.
– O dwudziestej pierwszej – odparł zmęczonym głosem Lityński. – Rozkazy odwoławcze wysłaliśmy po pół godzinie…
Dzień 5 września utkwił głęboko w pamięci oficerów sztabu Armii „Poznań”. W osiemnaście lat później jeden z nich, major Wincenty Iwanowski, tak pisał o tych wydarzeniach:
„Przykrym przeżyciem i wstrząsem moralnym dla sztabu były trzy różne rozkazy Naczelnego Dowództwa wydane 5 września, a dotyczące akcji na południe na korzyść Armii „Łódź”. Przeczuwało się coś bardzo niedobrego, gdyż tego rodzaju posunięcia na najwyższym szczeblu są w ogóle czymś trudnym do zrozumienia”.
Dni 6 i 7 września upłynęły w kwaterze Armii „Poznań” na bezowocnych wysiłkach nadrobienia straty czasu wywołanej niefortunnymi rozkazami. Mimo iż oddziały – wbrew dotychczasowej praktyce – maszerowały także w dzień, opóźnienie odwrotu o jedną dobę stało się faktem. Ślęcząc nad mapami gen. Kutrzeba umocnił się ostatecznie w przekonaniu, że rozkaz marszałka do „odwrotu na Warszawę” nie może być wykonany bez bitwy. Drogi odwrotu obu polskich armii oraz droga marszu 8 Armii niemieckiej zbliżały się codziennie ku sobie i wystarczyło wykreślić na mapie ich przedłużenie, by stwierdzić, że gdzieś w rejonie Łęczycy lub Łowicza te wojska zderzą się ze sobą. Generał zdecydował przeniesienie kwatery sztabu do folwarku Leszcze pod Kłodawą, by skuteczniej kontrolować ruchy oddziałów. Wieczorem przed wyjazdem przeprowadził rozmowę juzową z marszałkiem. Śmigły podkreślił z naciskiem konieczność przyspieszenia odwrotu i na zakończenie powtórzył: „Zaklinam pana o szybki marsz na Warszawę”.
Niestety założenie kwatery w Leszczach okazało się niemożliwe, gdyż folwark był zbombardowany. Przeniesiono ją do Mchówka pod Izbicą.
W Mchówku uporczywie ponawiano próby nawiązania radiowego kontaktu z Naczelnym Dowództwem. Gdy kilkugodzinne wysiłki nie dały rezultatu, Kutrzeba dał za wygraną i polecił szukanie kontaktu przy wykorzystaniu krajowej sieci telefonicznej. Rozumiał wielkie ryzyko tkwiące w porozumieniu się tą drogą, ale nie było innego wyjścia.
Kutrzeba postanowił przedstawić projekt zwrotu zaczepnego przez górną Bzurę na Ozorków w celu rozbicia lub przynajmniej zdezorganizowania lewego skrzydła niemieckiej 8 Armii i zatrzymania jej ruchu na Warszawę. Dla generała było jasne, że zbrojne starcie z wojskami hitlerowskiej 8 Armii jest nieuniknione i że szansę sukcesu ma ten, kto narzuci drugiej stronie czas i miejsce tego pojedynku. Tylko bitwa mogła jeszcze zapewnić armiom „Poznań” i „Pomorze” drogę do Warszawy, postawa bierna musiała doprowadzić do wyprzedzenia ich przez Niemców i następnie odcięcia od stolicy.
Zadaniem dowódców było teraz znalezienie odpowiedzi na trzy pytania: gdzie, kiedy i jakimi siłami uderzyć na 8 Armię? Tylko na pierwsze z nich generał miał gotową odpowiedź: powinniśmy uderzyć z rejonu Łęczycy na Ozorków i Stryków, gdyż tutaj wąska i płytka Bzura nie może stanowić poważnej przeszkody… Następne dwa pytania rodziły w umyśle Kutrzeby dwie alternatywne koncepcje. Zarówno wybór jednego z członów tej alternatywy, jak i sama decyzja dokonania zwrotu zaczepnego musiały oczywiście zostać rozstrzygnięte na szczeblu wyższym niż dowództwo armii…
Przed przeprowadzeniem oczekiwanej rozmowy generał musiał pokonać jeszcze jedną dodatkową trudność. Należało tak umiejętnie zaszyfrować podstawowe elementy koncepcji, ażeby nie mogła ona być zrozumiana przez podsłuchującego – być może – wroga i jednocześnie była jasna dla Naczelnego Dowództwa. Chodziło o wybór kilku kryptonimów, których prawidłowe odczytanie miało zależeć od bystrości i doświadczenia Szefa Sztabu, generała Wacława Stachiewicza. Słowa „Tadeusz” i „Władysław” mogły z powodzeniem oznaczać obie armie, „Syrena” – Warszawę, ale jak na poczekaniu zaszyfrować kierunek Łęczyca – Ozorków? Dwie małe, prowincjonalne mieściny…
Poszukując właściwego kryptonimu Kutrzeba nagle przypomina sobie grę wojenną, którą prowadził kiedyś na kursie dla oficerów sztabowych. Terenem „rozgrywanych” na mapie działań był wtedy teren na zachód od Warszawy, między Pilicą a Wisłą… Stachiewicz był obecny jako obserwator z ramienia Generalnego Inspektora…
Pamięć generała ukazuje na swym ekranie dużą salę zastawioną kilkoma wielkimi stołami, przy których siedzą jacyś oficerowie. Na wprost, na ścianie, wisi wielka mapa tego samego obszaru, a na niej widać… „głowę bydlęcą”…
Jakie to proste! Wystarczy po prostu pociągnąć czerwoną kredką grubą linię wzdłuż Wisły od ujścia Pilicy do ujścia Bzury, następnie wzdłuż Bzury aż do Łęczycy, stąd jeszcze kawałek na zachód i następnie wzdłuż Neru na południe aż do źródeł tej rzeki. Potem wzdłuż Wolborki do Pilicy pod Tomaszowem i wreszcie Pilicą do Wisły.
Kiedy zamkniemy obwód czerwonej linii, otrzymujemy kontur bydlęcej głowy zwróconej „nosem” na zachód. W jej przedniej części (na „nosie”) leży Ozorków, a Ozorków, to przecież „ozór” – można powiedzieć „część bydlęcej głowy”…
Stachiewicz na pewno pamięta tę grę wojenną, ponieważ omawiali ją potem ze Śmigłym. Wszystkim się wtedy podobał dowcipny kryptonim, przy pomocy którego dowódca jednej z „walczących” na mapie stron zaszyfrował określenie terenu swej akcji.
Drzwi do pokoju dowódcy otwierają się i staje w nich szef łączności.
– Panie generale, jest Warszawa…
Kutrzeba podchodzi do telefonu. Bez trudu rozpoznaje znajomy głos Stachiewicza i z miejsca przystępuje do omawiania sprawy:
– Więc, panie generale. Ponieważ ja nie dojdę do „Syreny” bez walki, idzie o to, że chciałbym kopnąć w kierunku przedniej części „głowy bydlęcia”, a jak się spłoszy, ruszę do pana. Czy pan akceptuje kopnięcie? Jeśli tak, to chodzi o wybór między dwoma koncepcjami: albo „Tadeusz” kopnie sam; niech to będzie mała akcja, albo… – zawahał się chwilę – „Tadeusz” będzie kopał razem z „Władysławem”; nazwijmy to dużą akcją. Oczywiście „Władysław” kopnie jako drugi. Czy pan mnie rozumie?
– Głowa bydlęcia? – odpowiada Stachiewicz. – Chwileczkę… Rozumiem, moim zdaniem pomysł kopnięcia jest dobry, a jeżeli… to „duża akcja”. Tylko… Pan rozumie, że to jest kwestia, którą może rozstrzygnąć on sam. Ja decyzji podjąć nie mogę i muszę się uprzednio z nim porozumieć. To będzie trudne…
Kutrzeba zastanawia się chwilę. A więc – orientuje się – marszałka nie ma chyba w Warszawie1, jeśli trudno z nim się porozumieć.
– Kiedy, panie Wacławie – odzywa się wreszcie – my tu nie możemy czekać! Jeżeli jakiekolwiek działanie ma mieć sens, musi być zarządzone już dzisiaj…
Stachiewicz decyduje się szybko.
– Zgoda, panie kolego, może pan przygotować „kopnięcie” razem z „Władysławem”. Kierunek: część „głowy bydlęcia”. O ile do nocy nie będzie innych zarządzeń, proszę wykonywać. Dziękuję, koniec.
Kutrzeba z ulgą odkłada słuchawkę na widełki. Zgoda Stachiewicza na zwrot zaczepny w kierunku Ozorkowa, aby odrzucić Niemców i otworzyć sobie drogę do Warszawy, rozwiązuje mu ręce. Zgoda ta jest co prawda warunkowa, ale dobre i to…
Rozmowa Stachiewicza z Kutrzebą zakończona została około godziny 12.30. Pułkownik Klimecki, szef Oddziału Operacyjnego Naczelnego Dowództwa, krótko zanotował jej treść, a następnie zażądał połączenia ze sztabem gen. Bortnowskiego.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
1. O okolicznościach wyjazdu Rydza-Śmigłego do Brześcia por. tomik Szosa piotrkowska. [wróć]