39,90 zł
W drugim tomie Biblii dla moich parafian Marcel Debyser mówi nam: RADOŚĆ. Głosi ją prostymi słowami i z głęboką wiarą, dlatego tak wielu czytelników pokochało jego książkę.
Autor pokazuje, że cały Nowy Testament – Ewangelie, listy, Dzieje Apostolskie, Apokalipsa – jest Dobrą Nowiną! Wyjaśnia ją, znów księga po księdze. Przypomina, że jej przesłanie jest proste i piękne. Wszystko to wyraża w prostych, powszednich słowach, podobnie jak Jezus, który nauczając lud, używał prostego języka i odwoływał się do konkretu dnia codziennego, do tego, co Jego słuchacze znali i co było im bliskie. Teraz to my jesteśmy Jego ludem i to nasze serca płoną. Debyser bowiem pisze z niezwykłą świeżością.
Tej książki nie należy czytać jednym tchem, od deski do deski, by ją potem odłożyć zapomnieć. Trzeba się nią delektować. Uczynić z niej swój chleb powszedni.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 649
Wstęp
Jezus, nasz Pan i Bóg
W obu postaciach Chrystusa objawia się piękno godne wszelkiego uwielbienia. W jednej piękno natury; w drugiej piękno łaski. Jakże jesteś piękny dla Twych aniołów, Panie Jezu, jakże piękny w postaci Boga, w dniu Twej wieczności, w blasku świętych, poczęty przed wszelkim początkiem. Ty, który jesteś świetnością i odbiciem istoty Ojca, nieskończoną światłością życia wiecznego!
Jakże piękny jesteś dla mnie, Panie mój, gdy rezygnujesz z tej chwały, gdy się unicestwiasz, gdy pozbawiasz się swego promieniowania! Twa miłość jaśnieje wówczas silniejszym światłem, Twe miłosierdzie i Twa łaska promienieją mocniejszym blaskiem. Świeć mym oczom, gdy wschodzisz, gwiazdo Jakuba: jakże promieniejesz, gdy wschodzisz kwiecie z korzenia Jessego: jakże łagodnym światłem jesteś, gdy nawiedzasz ciemności, Jutrzenko, która ukazujesz się na niebie!
Jak godne podziwu i cudowne są Twe cnoty anielskie w Twym poczęciu się z Ducha, w Twych narodzinach z Dziewicy, w niewinności Twego życia, w rzekach Twej myśli, w blasku Twych cudów, w objawieniach Twych tajemnic!
O słońce sprawiedliwości, jakże świecisz po Twym zachodzie, gdy zmartwychwstajesz wewnątrz ziemi! Jakże jesteś piękny w Twej chwalebnej szacie, gdy Ty, Królu, idziesz spoczywać na wyżynach niebieskich!
Czyż z tego powodu kości moje nie powinny wołać: „Panie, któż jest podobny do Ciebie”?
Celem przywołanych powyżej słów św. Bernarda jest powiązanie rozważań na temat Dobrej Nowiny z myśleniem, które towarzyszyło nam w poprzednim tomie, poświęconym Pierwszemu Testamentowi. W istocie bowiem ten długi proces biblijnego wtajemniczenia doprowadzić ma nas do wypowiedzenia słów: „Jezus, nasz Pan i Bóg!”, tak by modlitwa św. Bernarda stała się naszą własną. Droga ta, wiodąca poprzez całe bogactwo Biblii, ma nam uchylić rąbka tajemnicy, kim jest Jezus, kim jest nasz Bóg, a w konsekwencji – pozwolić nam zrozumieć, kim jest wierny tego Boga, czyli chrześcijanin.
Święty Paweł mówi: „Postanowiłem bowiem (…) nie znać niczego więcej, jak tylko Jezusa Chrystusa, i to ukrzyżowanego” (1 Kor 2,2)[1]. Jedynym celem Biblii jest dać nam poznać Chrystusa. Cała reszta jest tylko przygotowaniem bądź konsekwencją tego odkrycia. Osobiście dokonałem go dzięki lekturze dzieła Jeana Massina Le Rire et la Croix (Śmiech i krzyż), w którym znalazłem taki oto fragment:
Skosztujcie izobaczcie, jak Pan jest dobry! Człowiek jest za darmo powołany do najbardziej niepojętego związku zmiłością doskonałą ijedyną cudownością; przez swój stan nadprzyrodzony wyniesiony jest do uczestnictwa wżyciu Boga. Człowiek wie otym, wierzy wto imiałby nigdy nie spróbować, jak Bóg jest dobry, nigdy nie skosztować tego Chleba ofiarowanego na wieczność, aby choć trochę uświadomić sobie jego istotę? Więcej: człowiek ten jest nie tylko za darmo przebóstwiony, lecz właśnie jego, grzesznika, cuda miłosierdzia włączają wBaranka złożonego wofierze przez niego idla niego; odkupienie czyni go przez Ciało Mistyczne jednym bytem ze swym Zbawicielem. Czyż więc miałby nie troszczyć się oTego, który samego siebie wydał za niego, czyż miałby nie poświęcić się za swego przyjaciela inie troszczyć się oofiarowanie całego życia pełnego ogromnej wdzięczności?
Więcej: czy ów człowiek, z całą dobrą wolą dążąc do zaangażowania swego życia w służbie Chrystusa, miałby nigdy się nie zastanawiać nad swym Mistrzem, nad tym, jaki On jest? Chcąc przyprowadzić Mu swych braci, miałby znać Go tak mało, iż nie wiedziałby, co o Nim mówić? We wszystkich swych działaniach kierując się miłością do Niego, nie odczuwałby nigdy przemożnej chęci spędzenia kwadransa na modlitwie w największej bliskości z Tym, którego kocha? Byłby gotów wyrzec się swej wolności, przebaczać nieprzyjaciołom, opanowywać swe popędy lub nimi kierować, a nawet znosić męczeństwo przez wierność Bogu, którego przyjaźń przynosiłaby mu tak niewiele radości, iż miałby nie cieszyć się, myśląc o Nim? Nie będąc masochistą bądź całkiem zdolnym do życia, musiałby być ostatnim z głupców. Nawet kantysta nie byłby tak niedorzeczny w swej moralnej obojętności. Chrześcijanin, dla którego Jezus nie byłby wszystkim, rozchwiewałby i sabotował całe swe istnienie, aby podobać się Komuś, kto pozostawałby mu obojętny!
Czyż być księdzem może oznaczać coś innego niż „odsłaniać”, czyli zdejmować zasłonę, która uniemożliwia nam odkrycie tego niezwykłego Oblicza?
Już to samo jest przyczyną naszej osobistej radości, naszej nadziei i wiary, a cóż dopiero, gdy pragniemy być apostołami. I nie znam nikogo, młodego czy starego, zdrowego czy chorego, kogo odkrycie to by nie zachwyciło, nie wyrwało z jego problemów, by dotrzeć do cudownego brzegu przyjaźni! Jezus jest przyjacielem przez duże „P”. Do nas należy dalsze posuwanie się na drodze tego odkrycia, z całym bogactwem, jakie daje nam Biblia. Albowiem Jezus jest tak wielki, że nasze oczy nie mogą dostrzec Go za jednym spojrzeniem; jest tak niezmierny, że serce nasze eksplodowałoby, gdyby On nie przedsięwziął środków ostrożności w objawianiu się nam. Tym sposobem, w najczulszej ze wszystkich miłości, Jezus zawsze stara się, by nasze serce czuło stopniowo rosnącą radość.
Kto zatem przeczytał Pierwszy Testament, mógł odkryć czułość Boga i Jego wierność przymierzu. Drugi Testament, który jest przedmiotem tej książki, pokazuje nam, że chrześcijanin to człowiek:
– dla którego Bogiem jest Jezus Chrystus;
– dla którego Bogiem jest Jezus Chrystus, który stał się człowiekiem;
– który za św. Pawłem mówi: „Już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus” (Ga 2,20).
Bogiem jest Jezus Chrystus
Każdy człowiek religijny musi najpierw zadać sobie pytanie: „Jaki jest mój Bóg?”. Być może jest to jakikolwiek bóg, lecz trzeba mieć pewność i nie pomylić się co do osoby, gdyż podobnie jak ma to miejsce w małżeństwie, nie jesteśmy związani, jeśli byliśmy przekonani, że zawieramy przymierze z Bogiem, a poślubiliśmy innego boga. Niełatwo jest uniknąć tego paradoksu, gdyż o Bogu tak wiele już zostało powiedziane. Ludzie zawsze mieli Boga w swoim polu widzenia. I to tak dalece, że przy braku czujności można dać „swemu” Bogu definicję Woltera, Sokratesa, Platona, które są bardzo godne szacunku, ale nie przybliżają nam one naszego Boga. Dla chrześcijanina Bóg nazywa się Jezus Chrystus.
Zmartwychwstanie dowodzi, że Jezus jest Bogiem. Fakt zmartwychwstania jest centralnym przedmiotem naszej wiary. Pewien człowiek zwyciężył śmierć, która nas paraliżuje z powodu grzechu pierworodnego. Człowiek ów z konieczności musi być Bogiem. Albo został wskrzeszony przez kogoś innego, albo zmartwychwstał sam z siebie. A jeśli wskrzesił sam siebie, to może być jednie Bogiem. Człowiek ten jest pierwszym, który złamał pierworodne potępienie. Jezus na nowo otwiera raj, zamknięty z powodu grzechu, otwiera raj życia, miłość życia. On jest pierwszym, który w wielkanocny poranek śmiał się z radości, śmiechem wiecznym. A zatem pierwszą łaską, o którą należy prosić, jest uświadomienie sobie, kim jest ów Zmartwychwstały. Poprzez tego człowieka, który je, pije, ściska dłonie swych przyjaciół, który mówi im: „Zobaczcie, dzieci, nie jestem jakimś duchem, nie trzeba się bać”, należy dostrzec, że to Bóg przechodzi. Niezależnie od badań naukowych, które mają wyjaśnić owo „jak” zmartwychwstania… to Bóg przechodzi.
Starajmy się wciąż na nowo uświadamiać sobie następujący fakt: naszym Bogiem jest zmartwychwstały człowiek! Zmartwychwstanie, unicestwiając śmierć, zabiło grzech, który jest przyczyną śmierci, i umożliwiło przywrócenie przymierza. Jezus Chrystus jest Kapłanem, Mostem. Zostaliśmy odcięci od źródła życia. Jezus przywrócił prąd. Na nowo podłączył nas do życia, jednakże mógł to uczynić tylko przez budowę mostu między dwoma brzegami. Jezus Chrystus jest Kapłanem właśnie dlatego, że łączy dwa krańce, dwa wymiary: Boga i człowieka. Sam w sobie, przez swe istnienie, nic nie czyniąc, nic nie mówiąc, jest Tym, który przywraca przymierze. W Nim znajduje kulminację cała historia biblijna, a zwłaszcza odnowa świata, którą Biblia zapowiada. Układ Biblii jest przecież następujący: najpierw kilka rozdziałów, w których wszystko przebiega dobrze, potem długa opowieść o tym, że wszystko idzie źle, ale na szczęście ulega naprawie, wreszcie – niczym pokaz sztucznych ogni – zakończenie Apokalipsy, kiedy wszystko zostaje całkowicie odnowione. „Przyjdź, Panie Jezu, przyjdź!”. Wszystko jest gotowe. Ludzkość ponownie stała się Twoją piękną, na nowo oczarowaną Oblubienicą, która w pełnej gotowości oczekuje Ciebie, swego Oblubieńca…
W tej środkowej części Biblii, która objętościowo stanowi niemal jej całość, spotykamy Chrystusa przygotowującego się do paschy, Jego paschę, wreszcie Chrystusa paschalnego wypełnionego. Zmartwychwstały Chrystus stanowi centrum Biblii. Jezus wypełnia chrześcijanom całą perspektywę Nowego Testamentu, który jest trzecim i ostatecznym przymierzem. Lud tego przymierza jest ludem chrześcijan, dla których Bogiem jest Jezus Chrystus. Bogiem pierwszego i drugiego przymierza był JHWH, Bóg Jedyny. To ważne, by dobrze sobie uświadomić, że miłość spowodowała zmianę w Niezmiennym; że w Trójcy Świętej od zawsze, aż po zwiastowanie, był Ojciec, Syn i Duch Święty; od zwiastowania po zesłanie Ducha Świętego – Ojciec, Jezus, Syn Maryi, i Duch Święty; zaś od zesłania Ducha – Ojciec, Chrystus totalny, w którym my jesteśmy, oraz Duch Święty. Trójca Święta nie była niezmienna. Mamy tu do czynienia z tajemnicą, ponieważ zdanie to brzmi z pozoru niedorzecznie, nie jest przecież możliwe, by Trójca Święta podlegała zmianie. Jednakże istnieje tyle rzeczy niemożliwych, których Panem jest Bóg. Pod tym właśnie względem nasza religia różni się od religii teozofów, filozofów, którzy studiowali Boga, od stoików…
Jezus wprowadza nas w pobliże Tego, którego nazywa „Ojcem moim i Ojcem waszym”. Daje nam Ducha, który jest Jego Duchem. Jednym słowem, „my” jesteśmy z Trójcy Świętej, a nasz Bóg jest Bogiem szczególnym, ponieważ w żadnej religii Bóg nie łączy się z wiernymi. Co najwyżej zaprasza ich (co niekiedy idzie bardzo daleko) do naśladowania Go, do przeobrażania się na Jego obraz, lecz nie przyłącza ich do siebie.
Uznanie Boga przez zmartwychwstanie musi zostać poprzedzone przemienieniem. Uznać prawdę, że Jezus jest Bogiem i człowiekiem, jest o wiele łatwiej nam niż tym, którzy widzieli Go, jak wśród nich rośnie, pracuje, dla których – jak pisze Charles Péguy – wyrabiał stoły, krzesła czy trumny… Syn Boga! (por. Łk 4). Trudniej natomiast zaakceptować fakt, że Chrystus musiał cierpieć, aby wejść do swej chwały. Zajrzyjmy do Ewangelii. Jezus próbował trzykrotnie uświadomić apostołom, że trzeba najpierw umrzeć, by zmartwychwstać. Nigdy się z tym nie pogodzili, ponieważ nikt nie chce przyjąć do wiadomości, że szczęście przychodzi przez krzyż, że życie przychodzi przez wyrzeczenie. Nikt nie akceptuje zasady, że kto traci, ten zyskuje.
Musimy błagać Jego dobroć o łaskę przemienienia, trzeba bowiem, aby On sam przemienił naszą ideę Boga i doprowadził nas do uznania, że Chrystus zmartwychwstały jest tą samą, a zarazem całkowicie inną osobą niż Chrystus z Nazaretu. Musimy dostrzec, że On wypełnia Pisma oraz że Chrystus zmartwychwstały z Wielkiej Nocy jest faktycznie Tym, za którego Mojżesz i Eliasz przyszli poręczyć na Górze Przemienienia. On posiada wszystkie atrybuty Boga. Jego należy prosić o łaskę rozumienia Jego nowego sposobu bycia. Chrystus zmartwychwstały to Ten, którego miłość nie jest już ograniczona przestrzenią i czasem. Może On służyć naraz więcej niż tylko jednemu przyjacielowi. Jakie to piękne! Jezus zmartwychwstały jest jednocześnie w Emaus, w Jerozolimie, w Galilei, jest tam i tutaj. Dlaczego? Nie dlatego, że przenika przez ściany, lecz dzięki temu, że miłość, moc Boża tak dalece uwzniośliła Jego ciało, że już nie ono stanowi przeszkody. Coś niezwykłego! W tym właśnie widzę nadzwyczajny dowód Jego boskości. Człowiek, który przeszedł przez zmartwychwstanie. Do odkrycia tej prawdy potrzebna jest łaska przemienienia. Chrześcijanin to ktoś, kto doświadczył własnego przemienienia i dostrzegł całą rzeczywistość osoby Chrystusa, prawdziwego Boga.
Przemienienie zostanie poprzedzone stopniową epifanią (objawieniem). W Ewangelię należy wchodzić od końca, zaczynając od Wielkiej Nocy. Tym, którzy uwierzyli, że pewien człowiek zmartwychwstał, ewangeliści mówią: „Teraz powiemy wam, kim jest ten człowiek”. I przypominają, w jaki sposób się urodził, jak żył, co mówił i dlaczego został skazany.
Kontemplacja Nowego Testamentu jest dla nas spotkaniem. Daje nam okazję uznania Boga w Jezusie oraz powody, by Go kochać: cuda, przebaczenie grzechów, zmartwychwstanie umarłych… Jednakże spotkanie to dokonuje się zawsze za pośrednictwem apostoła, sługi Bożego, którego Bóg stawia na naszej drodze. Zawsze znajdzie się jakiś apostoł, ponieważ tak właśnie zapragnął Jezus. Warto przypomnieć słowa św. Pawła: „Oni są apostołami? Ja także!”. Gdy tzw. judeochrześcijanie kwestionują doktrynę Pawła, on usprawiedliwia się bez kompleksów, mówiąc: „To prawda, jestem grzesznikiem, jestem niczym, lecz jestem cennym środkiem głoszenia nauki Jezusa Chrystusa”. Nasz Bóg, który stał się człowiekiem, nasz Jezus Chrystus przechodzi przez Kościół i przez apostoła – to jedna z zasadniczych cech Nowego Testamentu. Bezpośrednia więź duszy z Panem nie istnieje: realizuje się poprzez zgromadzenie, przez sługę Boga, przez słowo. Chrześcijanin jest w stanie ewangelizacji permanentnej, to znaczy że zawsze jest na drodze nieustannego odkrywania swego Boga.
Wreszcie przychodzi Apokalipsa: nic się nie wydarzyło, dopóki chrześcijanin nie spotkał Chrystusa, jedynej odpowiedzi na swe pragnienie i potrzebę. „Oto stoję u drzwi i kołaczę… Jeśli ktoś Mi otworzy, wejdę do niego i będę z nim wieczerzał, a on ze mną”. Taki jest nasz Bóg. Właśnie wtedy przychodzi czas, by spostrzec, że skoro nasz Bóg przychodzi wieczerzać z nami, to znaczy, że jest On człowiekiem…
Bogiem jest Jezus Chrystus, który stał się człowiekiem
W życiu chrześcijanina Chrystus nie może być kimś obcym. Nie wystarczy, byśmy uznawali Jego ważność, byśmy doceniali Jego nadzwyczajność, chylili czoła przed Jego boskością, bo nawet wówczas Jezus może pozostać dla nas obcy. Znam wielkich ludzi, których podziwiam, lecz którzy nie mają znaczenia dla mojego życia. Kibicowałem wyczynom kosmonautów… Jednakże Jezus nie jest kosmonautą, który jak meteor przeleciał po niebie natury ludzkiej. Jezus prosi, by mógł usiąść przy nas i przestał być obcy naszemu życiu. Nowość Nowego Testamentu nie polega tylko na tym, że Jezus jest zarazem Bogiem i człowiekiem. Trzeba prosić Pana o łaskę pojmowania faktu, że ów niezwykły zmartwychwstały Bóg, którego widzieliśmy, jest całkowicie człowiekiem. Wielką nowością Nowego Testamentu jest zatem możliwość wejścia w kontakt z Nim, postrzegania Go naszymi zmysłami, naszym sposobem poznawania, i to w samym sercu naszych podstawowych problemów: w śmierci i chorobie, w miłości, w pragnieniu wzrastania, w naszym życiu z innymi. Weźmy dla kontrastu przykład Buddy. Bardzo trudno jest dosięgnąć, dotknąć Buddy. Potrzeba wiele kontemplacji, sposobu poznania, który nie jest niemożliwy – wielu ludziom się to udaje – ale jednak jest dość trudny. Chrześcijanie są uprzywilejowani, mając Boga, który jest łatwo dostępny. Możemy komunikować się z Bogiem, ponieważ jest On człowiekiem.
Poważną trudnością w modlitwie, w kontemplacji bywa brak umiejętności pokonania znudzenia, przyzwyczajenia, tej szarej bezbarwności, cienia, który zdaje się nieuchronnie ogarniać wszelkie przepowiadanie, wszelkie zwiastowanie Boga, każdy temat religijny. Nasz Bóg, będąc człowiekiem, pozwala nam odkrywać serce, które tak bardzo umiłowało ludzi, jak mówiła św. Małgorzata Maria Alacoque. Możemy wejść z Nim w kontakt, możemy tego kontaktu pragnąć, zwłaszcza że słuchając Go z uwagą i spędzając z Nim czas, nabierzemy przekonania, że Jezus Chrystus naprawdę bierze na siebie wszystkie nasze troski. Taki właśnie jest cel niniejszej książki: odkryć żywego człowieka.
Pamiętam, że gdy miałem około dwudziestu pięciu lat i ujrzałem Boga tak bardzo troszczącego się o wszystko, co powodowało moje drżenie, powiedziałem: „To jest mój Bóg!”. Towarzyszyła mi jednak wówczas myśl, że nie można być Jego uczniem, nie wyrzekając się własnych aspiracji, że musiałbym wyniszczyć się doszczętnie, by mógł się we mnie zrodzić chrześcijanin, a tym bardziej ksiądz. A ja nie byłem gotów, nie chciałem stać się smutny! Zarazem czułem, że jestem wezwany w sposób nadzwyczajny. Na szczęście jakiś czas później pojąłem różnicę między wyrzeczeniem się siebie a dezintegracją własnego „ja”. Są to rzeczy całkowicie odmienne. To nie jest tak, że dla zwiastowania życia, radości mamy poświęcić moje życie, pozwolić zniszczyć własne istnienie! To wyrzeczenie siebie ma być jak przycięcie drzewa – nie po to, by je zniszczyć, ale po to, by lepiej rodziło, wydawało piękniejsze kwiaty i owoce.
Jeśli pomyślimy o wielkim pragnieniu rozwoju, o ogromnej woli życia, jaka obecnie ogarnęła ludzkość, to w sposób oczywisty mamy do czynienia z Dobrą Nowiną! Dobrą Nowiną jest spotkanie z Bogiem, który jest tak bardzo ludzki, braterski, który ma swój sposób wyrażania, własną psychologię, charakter… Rzecz jasna, trzeba Go wciąż odkrywać, nie zadowalać się powierzchowną wiedzą o Nim, lecz naprawdę z Nim obcować. Bóg może nas pociągnąć jedynie w relacji intymnej, bliskiej. A z Bogiem chrześcijan taka relacja jest możliwa.
Prawdziwą nowością chrześcijaństwa jest odkrycie religii doskonale ludzkiej. Można tu przywołać Pascala, przypomnieć św. Bernarda, św. Jana od Krzyża, wszystkich wielkich świętych. Jeśli ich śpiewy ku chwale Boga były możliwe, to dlatego, że istnieje „gleba” Jezusa Chrystusa! Święci nie śpiewaliby w ten sposób, gdyby nasz Bóg nie stał się człowiekiem, gdyby do tego stopnia nie był godny podziwu i miłości, a wreszcie – gdyby Go nie spotkali.
Aby Go odkryć, trzeba Go spotkać i pozwolić Mu się zdobyć. Można bowiem latami żyć życiem chrześcijańskim i nie znać Jezusa. Już św. Tomasz mówił, że niczego nie przyjmuje się bez apetytu. Studiowanie Biblii ma na celu właśnie odnowienie naszego apetytu na Jezusa Chrystusa, abyśmy traktowali Jego Ewangelię jak, nie przymierzając, płytę z ulubioną muzyką. Niech nam śpiewa i się podoba!
Gdy Bóg nabierze osobowości, gdy Go odkryjemy, wówczas będziemy Go mogli kontemplować… Dzięki studiowaniu Biblii wszyscy powinniśmy umieć bez zastanowienia odpowiedzieć na pytanie, dlaczego jesteśmy chrześcijanami. Co nas uwiodło w Jezusie? Na pytanie Jezusa: „Dla ciebie Kim jestem? Dlaczego Mnie kochasz?”, każdy winien odpowiedzieć bez zwłoki. Jeśli bowiem musimy zastanawiać się, dlaczego kogoś kochamy, oznacza to, że jeszcze nie bardzo mocno go kochamy.
Ważne, by odkryć w Pismach to, co czyni Go naszym Przyjacielem… Już Pierwszy Testament pozwolił nam odkryć i „skosztować”, jak dobry jest Pan. Teraz nadszedł czas tego odkrycia w odniesieniu do Jezusa. Oczarowanie Nim dokonuje się przez rozważanie czułości Chrystusa wobec tych wszystkich, których On spotyka. Zwłaszcza św. Marek i św. Mateusz podają wiele przykładów cech charakteru i zachowań Jezusa wobec innych. Wobec dzieci (Jezus prosi, aby pozwolono dzieciom przychodzić do Niego. Nadaje znaczenie tym, których świat nie poważa. Jego porządek wartości jest inny. Poświęcić czas dziecku to dla Jezusa tak, jakby poświęcić go królowi. Powiedział: „Miejcie się na baczności wy, możni, silni, sprytni. Jeśli nie staniecie się jak to dziecko pośród nich, nie będzie dla was miejsca w królestwie Bożym!”. Świętego Piotra pouczył: „Jeśli nie będziesz jak to dziecko, nie wejdziesz!”). Wobec ubogich (ubodzy w cnoty, w pieniądze… wszyscy ubodzy. Miłość Jezusa do ubogich… Kto kocha ubogich, ten ma w sobie niezwykłą głębię. Zauważmy surowość Jezusa wobec bogatych, wobec pewnych siebie, jak ów gruby, bogaty pan na jednej z planet w Małym Księciu). Wobec grzeszników i chorych (piękne jest, gdy ten, kto zajmuje się chorymi, patrzy na nich, spędza z nimi czas). Wobec apostołów (niewyczerpana jest dobroć i czułość Jezusa wobec Dwunastu, co obrazuje choćby historia Jezusa i św. Piotra, począwszy od pierwszego dnia, gdy teściowa Piotra wpadła w gniew, bo ten poszedł za Janem, poprzez słowa: „Umrzyjmy razem z Nim!”, jego zaparcie się: „Ja? Nie znam tego człowieka. Nigdy go nie widziałem. Nigdy, nigdy, nigdy!”, aż po: „Panie, Ty wiesz wszystko, Ty wiesz, że Cię kocham” oraz darowaną mu moc uzdrawiania chorych. Historię św. Piotra i Jezusa trzeba odczytać ponownie i w całości…). Wobec kobiet (Maria Magdalena, Samarytanka… Jeśli chcemy uświadomić sobie, że nasz Bóg jest naprawdę człowiekiem, to właśnie dzięki niezwykłemu dialogowi między Jezusem a Samarytanką). Wobec tłumów (tłumy ze sceny błogosławieństw, z rozmnożenia chlebów, tłumy, które witały Go w Niedzielę Palmową, a także już na innej drodze, w pamiętny piątek… Tłumy i Jezus… Jezus, który przemawia do tłumów… Jezus jako trybun, który porusza tłumy! Cuda, których dokonuje wobec tłumów… Jezus naprawdę jest Kimś, kto ma uprzywilejowaną relację z ludźmi).
Jezus nie przyszedł, by uczynić z nas porządnych dewotów, bigotów, lecz ludzi świętych, którzy umieją żyć. Najpiękniejszym wyrazem człowieczeństwa Jezusa jest to, że daje nam życie w obfitości, czyniąc nas solidarnymi z Nim samym. Celem Jego przyjścia jest to, byśmy mieli życie i byśmy je mieli w obfitości. On trudził się w tym właśnie celu: „Przyszedłem, abyście mieli życie!”. Mówi to na wiele sposobów: „Ja jestem winnicą”, „Ja jestem chlebem”. Podczas lektury słynnego szóstego rozdziału myślimy zawsze o Eucharystii. I słusznie. Tymczasem uwaga… Gdy Jezus w szóstym rozdziale Ewangelii św. Jana mówi: „Jestem dobry jak chleb, jestem jak chleb życia, Ja jestem chlebem życia”, wskazuje nie tylko na sakrament Eucharystii, ale także chce nam przez to powiedzieć: „Jestem żyjący”. Takie jest zresztą Jego imię w Apokalipsie. Bo kontakt z Nim nas ożywia, czyni z każdego z nas istotę żywą, osobę szczęśliwą, że żyje. Gdyby nasz Bóg był starym, pomarszczonym mnichem, który prawiłby nam: „Musicie wykonywać ćwiczenia pobożnościowe, odprawiać wasze praktyki religijne”… cóż, nie byłby naszym Bogiem! Gdy On przychodzi z całym swoim porywem życia, wolą życia, choćby nawet prowadząc nas przez wyrzeczenie i śmierć (bo i taka jest nieraz cena), wiemy przynajmniej, że celem jest życie.
Takiego Chrystusa trzeba przepowiadać! O takiego prosić! A nie prosimy, ponieważ nie ośmielamy się… ponieważ Go nie poznaliśmy… ponieważ nie zostaliśmy zdobyci, pochwyceni… Ponieważ nie odkryliśmy jeszcze Ewangelii.
„Już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus”
Słowa te mogą nagle nabrać niezwykłego blasku: nie jestem już sobą samym, to On mnie pochwycił, zawładnął mną i żyje we mnie. Mam Jego szaleństwo, Jego życie jest we mnie. Nie jestem już sobą. Tak brzmią słowa miłości.
Człowiek, który spotkał Chrystusa, jest chrześcijaninem przez przyłączenie do Niego. Pozostaje on nie tylko w związku z Chrystusem, lecz także w przyjaźni z Nim. Całe życie religijne wierzącego zostaje określone na nowo w kategoriach przyjaźni jako utożsamienie, stopniowe zjednoczenie z Bogiem-człowiekiem. Wierzący staje się Nim samym, bowiem Bóg sam stał się człowiekiem. Święty Leon powiedział: „Uczynił się człowiekiem, aby człowiek stał się Bogiem”. Chrześcijanin osiąga szczęście upragnione przez Sokratesa, który mówił: „Poznaj samego siebie”. Chrześcijanin zna samego siebie: jest człowiekiem-Bogiem. Chrześcijanin jest człowiekiem-Bogiem, ponieważ jest przyłączony do Boga-człowieka.
Rozwój chrześcijanina, człowieka, który spotkał Jezusa Chrystusa, zależy od pokarmu jego wiary, od jego miłości. Tego pokarmu dostarcza lektura Nowego Testamentu. Jeśli człowiek ten będzie karmić swoją wiarę, będzie też wzrastał, rósł aż po pełny wzrost Chrystusa, jak mówi św. Paweł, aby człowieczeństwo ostatecznie rozkwitło, stając się w pełni „człowieczeństwem-bóstwem”, przebóstwionym człowieczeństwem.
Wola Boga, abyśmy mieli życie w obfitości, jest uwolnieniem nas od fałszywej sprzeczności między życiem doczesnym a życiem duchowym. Aby być dobrym chrześcijaninem, nie trzeba żyć połowicznie. To nieprawda, że, jak mówił niegdyś Nietzsche, chrześcijanie są ofiarami alienacji, życiowymi nieudacznikami, którzy niczego już nie oczekują od życia ziemskiego, a zwracają swe oczy jedynie ku niebu! Jezus – patronem nieudaczników, pozyskiwaczem niepełnosprawnych duchowo? Cóż za pomysł… Jezus jest radością i pasją życia! Przyjaciele Jezusa mieliby być nieudacznikami, życiowymi karłami? Skądże znowu… Oni są prawdziwymi ludźmi, którzy niczego się nie boją, nawet śmierci. Dopóki boimy się śmierci, dopóty nie zrobimy niczego wielkiego. Trzeba ryzykować śmiercią, aby dokonać jakiejś wielkiej rzeczy w życiu. Jean Mermoz nie przeszedłby Andów, gdyby nie ryzykował śmiercią. Chrześcijaninem jest ten, kto przechodzi przez Andy cierpienia, zniechęcenia, zwątpienia, kto przechodzi przez Andy mizantropii, choroby, rozpaczy… To ktoś, kto odnajduje siebie samego po drugiej stronie, w świetle rodzącego się Jezusa Chrystusa!
Chrystus to nadzieja ostatecznej odnowy, stałość w budowaniu nowego człowieka. Stałość w wysiłku, pomimo porażek, mimo grzechów… Stałość w radości, pomimo sprzeciwów, jakie spotykają chrześcijanina, pomimo cierpień… Chrześcijanin bowiem nie cierpi mniej niż inni, przyjmując zarazem zasadę, że kto traci, ten zyskuje, jako jedyną regułę własnego życia, jedyną mądrość.
Chrześcijanin czuje się bratem wszystkich ludzi, w powszechnej komunii z tym samym Panem. Jak każda prawdziwa miłość, miłość Jezusa gromadzi i łączy. Cudowne jest rodzenie się przyjaźni, gdy się kocha. Cóż dopiero, gdy wszyscy kochają Tego samego: „Przyjaciele moich przyjaciół są moimi przyjaciółmi”. W każdym człowieku odkryć istotę umiłowaną przez Jezusa, który oddał za nią swoje życie… Jezus powiedział: „Co uczyniliście najmniejszemu, Mnie uczyniliście”. Co za niezwykła wspólnota! Jak niezwykłe przesłanie dla epoki, która szuka równości, solidarności między ludźmi, możliwości powszechnego braterstwa.
Chrześcijanin w pokoju oczekuje powrotu Pana, który jest celem wszelkiej ludzkiej działalności. Gdy chrześcijanin odkrył swego Przyjaciela, zaczyna odliczać dni i w prawdzie swego serca wypowiada pozdrowienie pierwszych chrześcijan: „Przyjdź, Panie Jezu!”. Powrót Jezusa jest pewny. Pewne są nowe niebiosa i nowa ziemia i wszystko, czego chrześcijanin doświadcza obecnie, odnosi się do tej prawdy. Jego własna śmierć nabiera nowej barwy, jest wprowadzeniem w ostateczne życie z Nim, końcem nieobecności. Zamiast mówić: „Koniec świata”, chrześcijanin mówi: „Nareszcie prawdziwy świat!”. Przypomnijcie sobie Jana XXIII, który zaczyna swój testament słowami: „Każdy dzień jest dobry, by się narodzić, i każdy dobry, by umrzeć…”.
Oczekując na powrót Pana, chrześcijanin doświadcza wszystkiego w nowym i niezwykłym życiu religijnym. Ponownie odkrywa wielki plan Boży. Czyni to, przywracając grzechowi jego właściwe miejsce przez porzucenie religijnej niedojrzałości i faryzeizmu, który nie potrzebuje Przyjaciela i nie zachwyca się tym, że jako pierwszy i na zawsze został umiłowany! To poczucie wyzwala. Chrześcijanin nie mówi już: „To nie ja, to inny…”, ale przyznaje: „Ja to uczyniłem”. Źdźbło i belka. Jezus powiedział: „Usuń najpierw belkę z twego oka, a potem będziesz mógł usunąć pyłek z oka twego brata”. Czyni to, traktując prawo jako kodeks przyjaźni. Bo czy między przyjaciółmi nie ma kodeksu postępowania? Wprost przeciwnie. Prawo przyjaźni jest odmienne, lecz pozostaje prawem, i to niezwykłym. Nowe wymaganie nie jest dla chrześcijanina uciskiem, wyobcowaniem, lecz kolejną okazją do odkrywania Przyjaciela. Traktuje Kościół jako Ciało Chrystusa i zgromadzenie Jego przyjaciół, ze ściśle wyznaczonym, trudnym, a zarazem zachwycającym miejscem apostoła – aż do Jego powrotu. I gdy na przykład nie podoba mu się sposób odprawiania mszy przez księdza, wie, że udając się z wizytą, nie zawsze musi się zwracać uwagę na służącego. Ważny jest ten, kto nas zaprasza. Czy jeśli otrzymam zaproszenie na obiad od pana Y, odpowiem: „Nie, dziękuję, nie podoba mi się jego służący”?! No cóż, jeśli ksiądz mi nie odpowiada, muszę pamiętać, że ważny jest Pan domu. Nie traćmy czasu na przyglądanie się służącemu…
Począwszy od chrztu, życie sakramentalne staje się zatem rytuałem przyjaźni, która potrzebuje sposobu wyrażania się i daje siłę na obecne życie. Jest to postawa jak najdalsza od formalizmu. „Idę na mszę” oznacza wówczas: „Mam spotkanie z moim Przyjacielem”. Jeśli nie mogę się na nie stawić, wypada, bym się z Nim rozmówił. Może się przytrafić, że raz nie stawię się na spotkanie, lecz nie więcej… A przynajmniej muszę się wobec Niego wytłumaczyć! Jak bowiem można wystawić do wiatru Jezusa Chrystusa? Po cóż te wszystkie teoretyczne dyskusje o zobowiązaniach. Albo jesteś przyjacielem, albo nie. To proste.
*
Kończąc to wprowadzenie, niech mi będzie wolno raz jeszcze przytoczyć słowa Jeana Massina:
Od chwili, gdy On uobecnił się wobec nas, nie możemy twierdzić, że reszta nas nie obchodzi. Byłoby bowiem groteskowe ioburzające, gdyby nasza miłość do czegokolwiek mogła się zmniejszyć wówczas, gdy jesteśmy zTym, który jest Miłością. Czyż cały świat nie staje się nieskończenie piękniejszy ibardziej godny naszego uczucia, jeśli patrzymy nań oczami jego Stwórcy imiłujemy go sercem jego Zbawiciela? Zchwilą jednak, gdy zaczęliśmy wiedzieć, czym jest miłość do Jezusa lub raczej czym jest Jego miłość do nas, nasza historia osobista przestaje być przedmiotem naszego zainteresowania. Interesujący staje się tylko Ten, którego znalazłem, który dał mi siebie, mimo że Go nie szukałem, bez mojego wysiłku. Ten, który pochwycił mnie tylko dla siebie, mimo że nawet nie myślałem otym, by Go pragnąć.
Jakże śmieszne jest mówić o zainteresowaniu wobec tej Niagary uwielbienia, skruchy, entuzjazmu, wdzięczności, zadziwienia, pragnienia i uświęcenia, która wytryska bez końca z duszy, dla której Jezus jest obecny, w której On żyje; jeszcze śmieszniejsze wobec tego oceanu, gdzie najmniejszy gest, najmniejsze słowo Pana z Jego Ewangelii, każda chwila codziennego życia zanurza nas w hojności Stwórcy, w miłosierdziu Zbawiciela, w czułości Przyjaciela, w triumfalnej chwale umiłowanego Króla, w bliskości Tego, który jest w nas bardziej nami niż my sami, zanurza w samym w Jezusie.
Gdy pragniemy o tym wszystkim powiedzieć, przytłacza nas niedorzeczność nagromadzonych ludzkich słów. Kto da nam język krwi, łez i ognia, nieprzetłumaczalne westchnienia Ducha Świętego, aby mówić ludziom o Nim? Aby wiedzieli to, co my wiemy, że ich życie stałoby się cudowne, że nigdy już nie martwiliby się, że cieszyliby się wraz z nami, jeśli tylko zechcieliby każdego dnia uczynić w sobie małą chwilę ciszy, w której rozbrzmiałaby Dobra Nowina. Chwilę tylko tak długą, by usłyszeli, że On puka do tych zapomnianych lub zamurowanych drzwi w głębi naszego serca. Aby zauważyli, że Ktoś czeka, aż zwrócą na Niego uwagę, że wymyśla najsubtelniejsze fortele, by przełamać ich obojętność. Ktoś, kto kryje się we wszystkich wydarzeniach naszego codziennego życia, aby zdobyć choć jedno spojrzenie naszej miłości!
Niech książka ta będzie dla ciebie, miły Czytelniku, Przyjacielu, tą chwilą prawdziwego spotkania w radości płynącej z poczucia, że jesteś kochany.
Marcel Debyser
[1] Fragmenty Pisma Świętego cytowane za: Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu. Biblia Tysiąclecia, wyd. 5 na nowo opracowane i poprawione, Pallottinum, Poznań 2003.
Rozdział pierwszy
Odkrywanie św. Pawła
Nie ten jest bowiem wypróbowany, kto się sam przechwala, lecz ten, kogo uznaje Pan. (…)
Mówię to ku waszemu zawstydzeniu, tak jakbym chciał okazać moją pod tym względem słabość. Jeżeli inni zdobywają się na odwagę – mówię jak szalony – to i ja się odważam. Hebrajczykami są? Ja także. Izraelitami są? Ja również. Potomstwem Abrahama? I ja. Są sługami Chrystusa? Zdobędę się na szaleństwo: Ja jeszcze bardziej! Bardziej przez trudy, bardziej przez więzienia; daleko bardziej przez chłosty, przez częste niebezpieczeństwa śmierci. Przez Żydów pięciokrotnie byłem bity po czterdzieści razów bez jednego. Trzy razy byłem sieczony rózgami, raz kamienowany, trzykrotnie byłem rozbitkiem na morzu, przez dzień i noc przebywałem na głębinie morskiej. Często w podróżach, w niebezpieczeństwach na rzekach, w niebezpieczeństwach od zbójców, w niebezpieczeństwach od własnego narodu, w niebezpieczeństwach od pogan, w niebezpieczeństwach w mieście, w niebezpieczeństwach na pustkowiu, w niebezpieczeństwach na morzu, w niebezpieczeństwach od fałszywych braci; w pracy i umęczeniu, często na czuwaniu, w głodzie i pragnieniu, w licznych postach, w zimie i nagości, nie mówiąc już o codziennej udręce płynącej z troski o wszystkie Kościoły. Któż odczuwa słabość, bym i ja nie czuł się słabym? Któż doznaje zgorszenia, żebym i ja nie płonął? Jeżeli już trzeba się chlubić, będę się chlubił z moich słabości. Bóg i Ojciec Pana naszego Jezusa Chrystusa, Ten, który jest błogosławiony na wieki, wie, że nie kłamię. W Damaszku namiestnik króla Aretasa rozkazał pilnować miasta Damasceńczyków, chcąc mnie pojmać. Ale przez okno spuszczono mnie w koszu przez mur i tak uszedłem rąk jego.
Jeżeli trzeba się chlubić – choć co prawda nie wypada – przejdę do widzeń o objawieniach Pańskich. Znam człowieka w Chrystusie, który przed czternastu laty – czy w ciele – nie wiem, czy poza ciałem – też nie wiem, Bóg to wie – został porwany aż do trzeciego nieba. I wiem, że ten człowiek – czy w ciele, nie wiem, czy poza ciałem, też nie wiem, Bóg to wie – został porwany do raju i słyszał tajemne słowa, których się nie godzi człowiekowi powtarzać. Z tego więc będę się chlubił, a z siebie samego nie będę się chlubił, chyba że z moich słabości. Zresztą choćbym i chciał się chlubić, nie byłbym szaleńcem; powiedziałbym tylko prawdę. Powstrzymuję się jednak, aby mnie nikt nie oceniał ponad to, co widzi we mnie lub co ode mnie słyszy. Aby zaś nie wynosił mnie zbytnio ogrom objawień, dany mi został odcień dla ciała, wysłannik szatana, aby mnie policzkował – żebym się nie unosił pychą. Dlatego trzykrotnie prosiłem Pana, aby odszedł ode mnie, lecz mi odpowiedział: «Wystarczy ci mojej łaski. Moc bowiem w słabości się doskonali». Najchętniej więc będę się chlubił z moich słabości, aby zamieszkała we mnie moc Chrystusa (2 Kor 10,18; 11,21–12.9).
Bóg stworzył nas do życia wiecznego w miłości i radości. Jego zamysł został podważony przez grzech pierworodny, który w świat wprowadził śmierć. Bóg odnowił swój plan przez zmartwychwstanie Jezusa, przez które dokonuje się w istocie zmartwychwstanie świata, zniesienie śmierci i grzechu w nowym i ostatecznym przymierzu ludu Bożego „przez Chrystusa, z Chrystusem i w Chrystusie”. W naszym życiu osobistym urzeczywistniamy to stopniowe zmartwychwstanie przez przyłączenie się w wierze do Pana. Wymaga ono znajomości Jego słowa poprzez Pismo i Tradycję, a dokonuje się drogą nieustannego nawrócenia dzięki światłu i mocy Ducha Świętego.
Cały Nowy Testament przygotowuje nas do spotkania z Chrystusem. Święty Paweł jest pierwszym pisarzem Nowego Testamentu, a zatem pierwszym świadkiem tego, czym stało się przymierze po zmartwychwstaniu Jezusa. Dla chrześcijanina stanowi on zatem zasadnicze ogniwo w przejściu od dawnego prawa do nowego przymierza oraz w odkryciu razem z rabinem Saulem, czym w życiu wierzącego jest spotkanie ze Zmartwychwstałym.
Święty Paweł jest dla nas szczególnie pożyteczny, nie znał bowiem Chrystusa podczas Jego życia na ziemi. Istotą jego relacji z Jezusem jest zatem wyłącznie zmartwychwstanie w czasach, gdy Kościół pierwotny nie był jeszcze obciążony sprawami drugorzędnymi. Być chrześcijaninem to być jak Paweł. Stąd wynika znaczenie dla nas jego pism w całym ich bogactwie. Jest ono tym większe, że podczas każdej mszy wypowiada się ustęp z pism Pawła, co oznacza, iż w pismach tych Kościół dostrzega fundament naszej wiary.
Niezależnie od tych wszystkich względów św. Paweł jest prawdziwym tytanem miłości Jezusa. Nie ma nic bardziej ożywczego dla naszej wiary niż obcowanie z tym apostołem, oczywiście pod warunkiem wejścia w prawdziwy kontakt z tą niezwykle bogatą osobowością. Aby cel ten osiągnąć, niezbędne jest najpierw odkrycie, na czym polega początkowa myśl chrześcijańska, do której należy myśl św. Pawła.
Myśl pierwszych chrześcijan
Jezus nie napisał ani słowa, a Jego myśl znamy jedynie poprzez jej oddźwięk w wierze pierwszej wspólnoty chrześcijańskiej, co znalazło wyraz zwłaszcza u św. Pawła, św. Jana i ewangelistów synoptyków. Czy w takim razie, jak utrzymują niektórzy, nie jest możliwe, byśmy znali właściwą myśl Chrystusa? Nic podobnego. Doktryna katolicka jest nadzwyczaj klarowna w tej kwestii: Pismo zakorzenione jest w Tradycji, nigdy nie funkcjonuje w oderwaniu od życia Kościoła, poza nim nie ma sensu. Co nie oznacza oczywiście, byśmy nie mieli brać pod uwagę gatunku literackiego, osobowości autora, środowiska odbiorców, okoliczności, w jakich znajdował się wówczas lud chrześcijański, by właściwie rozpoznać myśl Pana wyrażoną przez natchnionego autora. Wszystko to jest szczególnie ważne u św. Pawła, jako że pojawienie się chrześcijaństwa w łonie judaizmu stanowiło prawdziwą rewolucję.
Znajomość początkowej myśli chrześcijańskiej nie tylko nie stanowi przeszkody, lecz okazuje się warunkiem odkrycia Pawłowego przesłania, gdyż Kościół nie może pozostawać w sprzeczności z Pismem. Mieści on w sobie świadków życia Pana, Jego śmierci i zmartwychwstania. Po odejściu Jezusa apostołowie, posłuszni nakazowi Mistrza, budowali Kościół. Święty Paweł pisał w obrębie tego rodzącego się Kościoła, pośród wszystkich ówczesnych problemów.
Naturalne byłoby zatem rozpocząć studium Nowego Testamentu od Dziejów Apostolskich, my jednak wybraliśmy porządek chronologiczny. Niemniej, chcąc odkryć św. Pawła i myśl pierwszych chrześcijan, czytelnik odniesie wielką korzyść z lektury tej księgi.
Jakie były główne wątki myślowe, stanowiące kulturę chrześcijańską u jej początków? Najpierw i przede wszystkim trzeba wymienić judaizm po okresie wygnania, wywodzący się z wielkich proroków, których mieliśmy okazję odkryć w poprzednim tomie Biblii dla moich parafian. Judaizm ten naznaczony jest pragnieniem ochrony Tory przed wszelkimi wpływami zewnętrznymi związanymi z kolejnymi okupacjami Persów, Greków i Rzymian. Walka ta, bardziej niż się sądzi, wpłynęła na postawę współczesnych Jezusowi wobec Mistrza.
Wewnątrz judaizmu istniało kilka szkół teologicznych, z faryzeuszami i saduceuszami na czele, różniących się stanowiskiem wobec zmartwychwstania umarłych. Paweł należał do faryzeuszy. Istniała też szkoła esseńczyków, wsławiona zwłaszcza wspólnotą z Qumran. Byli to zaciekli przeciwnicy okupanta, oczekujący na zwycięskiego Mesjasza, który przywróci Izraelowi niepodległość. Paweł był żydem żarliwym, podlegającym wszystkim tym wpływom. Sam o tym mówił, a jego życia i pism nie można zrozumieć z pominięciem tych uzależnień, od których następnie Apostoł Narodów się zdystansuje.
Okupacja rzymska wprowadziła w myśl bliskowschodnią epoki Pawłowej przede wszystkim wpływy filozofii greckiej, które wyraźnie odnajdujemy w sposobie wypowiadania się apostoła, ale także w przejawach kultu Rzymu i cesarza. W pismach Pawłowych daje się odczuć również wpływ tajemnych religii wschodnich (apostoł jest im przeciwny, ale czerpie z nich obrazy, za pomocą których przedstawia chrześcijanom doktrynę zmartwychwstania). Dostrzegalny jest także wpływ gnozy, który będzie jeszcze bardziej widoczny w pismach z II wieku. Doktrynę tę można podsumować zdaniem, którego wpływ na myśl Pawła jest niewątpliwy: „Zbawieni jesteśmy przez wiedzę”. Czynnikiem zdecydowanie najważniejszym jest oczywiście judaizm i Stary Testament: Paweł zna Biblię i czyni z niej istotę swego języka bądź dla uzasadnienia swej argumentacji, bądź w celu wyjścia poza judaizm. W Kościele katolickim pisma Pawłowe mają często opinię trudnych, prawdopodobnie z powodu nieznajomości Biblii przez katolików. W każdym razie pewne jest, że aby móc docenić pisma św. Pawła, wierzącemu niezbędna jest rzeczywista kultura biblijna. I odwrotnie, można powiedzieć, że dzięki Pawłowi cały Stary Testament nabiera swego prawdziwego znaczenia: jest on przygotowaniem do zmartwychwstania Jezusa.
Przed rozpoczęciem lektury pism św. Pawła konieczne jest usytuowanie jego listów w chronologii pism Nowe-go Testamentu:
– rok 50: Ewangelia św. Mateusza (aramejska?), dotąd nieodnaleziona
– lata 50–52: dwa Listy do Tesaloniczan
– rok 56: List do Filipian
– rok 57: Pierwszy List do Koryntian; List do Galatów; Drugi List do Koryntian
– lata 57–58: List do Rzymian; List św. Jakuba
– lata 61–63: List do Kolosan; List do Efezjan; List do Filemona
– rok 64: Pierwszy List św. Piotra; Ewangelia św. Marka
– rok 65: Pierwszy List do Tymoteusza; List do Tytusa; Ewangelia św. Mateusza; Ewangelia św. Łukasza; Dzieje Apostolskie
– rok 67: List do Hebrajczyków; Drugi List do Tymoteusza
– lata 67–71: List św. Judy; Drugi List św. Piotra
– rok 95: Apokalipsa; Ewangelia św. Jana; Listy św. Jana
Życie Apostoła Narodów
W życiu św. Pawła można wyodrębnić cztery etapy: od narodzin między rokiem 5 a 15 do roku 45, kiedy miał miejsce początek wielkich misji apostolskich, lata 45–48 (trzy wielkie misje apostolskie), lata 58–63 (niewola w Cezarei i Rzymie), ostatnie lata życia i męczeńska śmierć. Informujące nas o jego życiu źródła to Dzieje Apostolskie (rozdziały 9–11 i 14–18) oraz Listy: do Galatów 1,11–2,14; Pierwszy do Koryntian 15,8–9 i Drugi do Koryntian 11,22–12,12; do Rzymian 11,1; do Filipian 3,4–6; Drugi do Tymoteusza 1,5 i 3,10–11.
Paweł urodził się między 5 a 15 rokiem w Tarsie w Azji Mniejszej. Po roku 30 mieszkał w Jerozolimie. Nawrócił się w latach 34–36 i przebywał w Damaszku oraz w Arabii. Odwiedził apostołów w latach 37–39, a następnie powrócił do Tarsu, by wreszcie osiąść w Antiochii, skąd wyruszać będzie na każdą ze swych wielkich misji apostolskich.
Pierwsza misja miała miejsce między rokiem 45 a 49. W roku 50 Paweł uczestniczył w soborze jerozolimskim, który uregulował problemy postawione przez tzw. chrześcijan judaizujących, utrzymujących, że chrześcijanie powinni ściśle przestrzegać przepisów prawa żydowskiego, a w szczególności obrzezania. Drugą misję, podczas której napisał Listy do Tesaloniczan, odbył w latach 50–52. Misja trzecia przypadła na lata 53–58 i wówczas powstały Listy do Koryntian, Galatów, Rzymian i Filipian. Niewola cezarejska miała miejsce między rokiem 58 a 61, rzymska objęła lata 61–63. Z tego czasu wywodzą się Listy do Kolosan, Efezjan i do Filemona. Między uwolnieniem a drugim aresztowaniem Paweł podjął jeszcze jedną podróż i napisał Pierwszy list do Tymoteusza oraz List do Tytusa. Drugie aresztowanie sprowadziło go do Rzymu, skąd pochodzi Drugi List do Tymoteusza. Męczeństwo Pawła miało miejsce w roku 67.
Znając przebieg życia św. Pawła, bez wątpienia łatwiej nam zrozumieć jego zdanie: „Dla mnie umrzeć to Chrystus”. Spójrzmy na niezwykłe bogactwo tej osobowości, która skłania do słów: „Być chrześcijaninem to być Pawłem”. Posunę się nawet dalej, twierdząc, że na drodze Abrahama, Mojżesza i proroków Paweł jest rzeczywiście tym, który najlepiej uosabia przymierze ze Zmartwychwstałym, rzucając światło na całą Biblię.
Człowiek, którego Jezus pochwycił i uczynił wyjątkiem „dla Ewangelii”
O św. Pawle napisano wiele. Jeden z najpiękniejszych tekstów znalazłem kiedyś we wstępie do Listów apostoła:
Paweł oddał się na służbę umiłowanego Chrystusa bez reszty izcałym niezwykłym bogactwem swego usposobienia. Bezpośredni kontakt ztą zadziwiającą osobowością stanowi dla nas wcale niemałą korzyść zlektury listów Pawłowych. Whistorii chrześcijaństwa próżno szukać duszy tak hojnie obdarowanej.
Jest on zarazem mistykiem i człowiekiem czynu, teologiem i misjonarzem, założycielem i organizatorem, „karczownikiem” i pasterzem, katechistą, przewodnikiem dusz, dysputantem, mówcą. Całość niezwykła, w której łączy się tyle pozornie wykluczających się darów.
Podobne kontrasty dostrzegalne są w jego charakterze. Jest on zarazem dumny i pokorny, odważny i lękliwy, niezależny i przerażony samotnością, uczuciowy i sarkastyczny, uprzejmy, niekiedy prawie ceremonialny i surowy, gwałtowny, gniewny: ma delikatność czystego serca a czasem posuwa się do słów, które w naszych przekładach zmuszeni jesteśmy łagodzić; jest wspaniałomyślny i dokuczliwy, ostrożny i porywczy.
Zawsze niespokojna wrażliwość stanowi jeden z dominujących rysów charakteru Pawła. Niewielu jest ludzi, którzy w tym stopniu otrzymali dar miłowania. Dar ten karmił się bogactwami jego czystego serca. Paweł oddał się całkowicie, bez reszty, z absolutną bezinteresownością. Chcąc wyrazić swe uczucia dla przyjaciół i „dzieci” w Chrystusie, znajdował słowa najczulsze, najbardziej wzruszające porównania; mówił nawet o zazdrości (2 Kor 11,2). Nigdy żaden człowiek nie zwracał się przedtem do sobie podobnych z taką namiętnością. Przez stulecia przetrwały jego czułe wołania, zapewnienia o oddaniu, pełen poruszenia wyraz rozpaczy. Z serca Pawła wytrysnęły te zachwycające zwroty, które rozgrzewały zapał apostołów i sprawiały, że miękły serca tych, którzy otrzymali dar duchowego pokrewieństwa.
Rozumiemy teraz, dlaczego Paweł jest znakomitym mówcą. Nieznane mu są co prawda „techniki” Lizjasza czy Cycerona, a tym bardziej chęć podobania się, wrodzona sercu każdego artysty. Wszystko w nim jest proste, spontaniczne, prawdziwe. Mimo że w opinii przeciwników mowa jego jest „godna pogardy” (2 Kor 10,10), a on sam deklaruje się jako prostacki w słowie, Paweł wierzył w skuteczność słowa i okazał się niestrudzonym mówcą. Elokwencja Pawła jest wiernym obrazem jego duszy. Nikt bardziej nie zasługuje na pochwałę Pascala: „Gdy widzi się styl naturalny, odczuwa się zdumienie i zachwyt, albowiem zamiast spodziewanego autora znajduje się człowieka”. Zapał tej wibrującej duszy odczuwa się wciąż na tych stronicach, których nie dotknęło znamię czasu. Niektórym ustępom nie można się oprzeć; czytelnik czuje się urzeczony i chcąc nie chcąc ustępuje tej najwyższej mocy.
Jakże oprzeć się połączeniu zwięzłej, ścisłej, bezlitosnej dialektyki ze wzruszeniem, namiętnością, uniesieniem? Bez względu na zapamiętałość, jaką przejawia Paweł dla obrony i zwycięstwa swej tezy, nie traci on nigdy z pola widzenia czytelnika, którego nieoczekiwanie bierze na świadka, nakłania, gani, a nawet mu wygraża. Na samych szczytach dialektyki i teologii nadal pozostaje polemistą i pasterzem. Myśl i człowiek są nierozłączne.
Dusza, która się modli i śpiewa, objawia się u Pawła zawsze obok umysłu, który rozważa, argumentuje i przekonuje. Stąd wielka rozmaitość tonu i tak wielkie rozbieżności, że wielu zbitych z tropu krytyków uznało, że ze względu na podobieństwa należy pozbawić Pawła jego prawowitych dóbr.
Wszędzie po trosze spotkał się Paweł z rozmaitymi formami nieżyczliwości i zazdrości. Jego listy pełne są aluzji do walk, jakie musiał wydać wrogom zewnętrznym i wewnętrznym. Posuwali się oni do kwestionowania jego zdrowia. Paweł wielce cierpiał z powodu tych sprzeciwów i napaści. Były one dlań tym bardziej dotkliwe i bolesne, że groziły oderwaniem od niego, a często od samej wiary w Chrystusa, Kościoły, które założył. Paweł broni się i kontratakuje. Podkreśla swe godności apostoła i z właściwą sobie mieszaniną sumy i pokory, wszelką inicjatywę i chwałę w swych dokonaniach przypisuje zawsze łasce Boga i wsparciu Chrystusa.
Szczerość i żywiołowość Pawła są niecodzienne. Idzie on aż do końca tak w prześladowaniu, jak w głoszeniu Ewangelii. Wolny jest od wszelkich kompleksów: widzi swoje wady i mówi o nich. Odrzuca dyplomację Piotra, słabość chrześcijan, podstępne ataki zwolenników nawrotu do judaizmu.
Paweł ma czułe serce. Czułości jego nie można opisać, lecz się jej doświadcza. Wspaniałą ilustracją jest opis Pawłowego nawrócenia. Jezus dobrze zna swego apostoła; zawładnął nim, jak zdobywa się ukochaną osobę.
Paweł jest realistą i organizatorem, dostosowuje się do wszystkich rozmówców. Jest zarazem misjonarzem i pasterzem zakorzenionej wspólnoty. Stanowi żywą odpowiedź na fałszywy problem, który tak bardzo zajmował księży w ostatnich latach: czy można być równocześnie misjonarzem na zewnątrz chrześcijaństwa i autentycznym animatorem wspólnoty wierzących? Pod tym względem był Paweł największym natchnieniem i wzorem dla mej własnej posługi.
Apostoł ostatecznie uwolnił mnie ponadto od pewnej ciążącej mi bardzo niejasności. Nie tak odległy jest czas, gdy poważnie twierdziło się, że apostoł i kapłan są bez grzechu i że takimi być powinni. Bóg tylko wie, jak wielu przyjaciół odeszło z seminarium z powodu tej zasady, która stanowi być może jedną z głównych przyczyn kryzysu powołań. Paweł twierdzi coś przeciwnego: Jezus wybrał mnie i udzielił mi wyjątkowych darów nie z powodu mych zasług, lecz z miłości. Co więcej, w mych słabościach znajduję okazję do stwierdzenia Jego darmowej miłości i wszechmocy. „Jeżeli już trzeba się chlubić, będę się chlubił z moich słabości” (2 Kor 11,30). Słowa te były w moim życiu wielkim powiewem świeżego powietrza, który ze śmiechem rozpraszał wszelką hipokryzję „świętoszków”, jaką należało – bo było to wówczas w dobrym tonie – okazywać wobec naszych braci.
Poetyka listów
Listów napisanych przez Pawła z Tarsu jest trzynaście lub czternaście, zależnie od tego, czy List do Hebrajczyków przypisuje się Pawłowi, czy też jednemu z jego uczniów. Są to najdawniejsze teksty chrześcijaństwa. Mają one charakter pism okazjonalnych i nie stanowią wykładu katechetycznego lub teologicznego – nie dlatego, że apostoł lekceważył przekazywanie wiernym solidnego nauczania, lecz z tego powodu, że pisze w odpowiedzi na pytania, jakie stawia sobie wspólnota.
Paweł zwraca się do niej następująco: „Dowiedziałem się, że macie taki oto problem, a ponieważ pewien nasz przyjaciel gotów jest udać się do was, powierzam mu ten list, oczekując niecierpliwie, aż sam będę mógł was odwiedzić”.
Pisma te są zatem listami. Zawartemu w nich wykładowi doktrynalnemu towarzyszy nauka moralna. Interpretacja jest trudna nie z powodu języka – potocznej greki – lecz z uwagi na abstrakcyjne myślenie, a zwłaszcza „spiralny” rozwój myśli, któremu towarzyszą długie dygresje – skłonność, której ulegają wszyscy płomienni mówcy. Paweł często zapomina skończyć zdanie, nie cofa się przed paradoksem, czyni zaskakujące skróty. Trudności dopełnia fakt, że Paweł kilkakrotnie dyktował swoje listy.
Doktryna św. Pawła
Myśl przewodnia św. Pawła, obecna w każdym napisanym liście, to kwestia miejsca inicjatywy Boga Ojca w naszym zbawieniu oraz dzieło Chrystusa Odkupiciela.
Przez Jezusa Chrystusa zmartwychwstałego idziemy do Jego Ojca. Paweł przypomina nieustannie, że cała historia naszego zbawienia zaczyna się w miłości Ojca, który bezwzględnie pragnie naszego zbawienia – naszego szczęścia i przywrócenia przymierza miłości między Nim a nami, które zostało zerwane przez grzech pierworodny.
Listy rozpoczynają się dziękczynieniem Ojcu w imię naszego Pana Jezusa Chrystusa. Po modlitwie tej natychmiast następuje inna, w której apostoł, zgodnie ze zwyczajem częstym u Żydów, prosi Ojca o błogosławieństwo dla swych przyjaciół.
Dalej głosi Paweł pierwszeństwo wezwania Bożego: „Wybrał was Bóg jako pierwociny do zbawienia przez uświęcenie w Duchu i przez wiarę w prawdę. Po to wezwał was przez nasze głoszenie Ewangelii, abyście dostąpili chwały Pana naszego Jezusa Chrystusa” (2 Tes 2,13–14).Jesteśmy powołani przez Ojca do komunii w Chrystusie, aby stanowić w Nim jedno ciało-Kościół. Kościół jest komunią – wspólnotą powołanych przez Boga.
Bóg jest miłosierny, lecz jest także Bogiem gniewu. Gniewa Go grzech, zerwanie przymierza. Zgodnie z tradycją proroków żydowskich apostoł w stanowczych słowach daje wyraz gniewu Boga, lecz podobnie jak u proroków, tak w nauczaniu Pawła ważne jest, że w nawróceniu górę biorą miłosierdzie i miłość.
Inny temat częsty u Pawła, również płynący z judaizmu, to mądrość Boga „według przedwiecznego zamysłu, jaki powziął w Jezusie Chrystusie”. Z tego punktu widzenia Paweł jasno wyraża tajemnicę solidarności wszystkich ludzi w Adamie i w Chrystusie zmartwychwstałym. Jego słowa stanowią uwieńczenie biblijnego objawienia w kwestii zła. Będziemy o tym mówić przy okazji Listu do Rzymian.
Wreszcie Paweł do znudzenia powtarza, że Bóg jest jedynym sprawiedliwym, jedynym świętym. Usprawiedliwia nas w imię obietnic, jakie uczynił. Jesteśmy uczestnikami Jego świętości przez czystą miłość.
Dzieło Pawła skoncentrowane jest na Chrystusie Odkupicielu. Jezus został posłany przez Ojca. Pierwszy nas umiłował, nas – grzeszników. Ojciec posyła Go, aby „pojednał świat”. W Drugim Liście do Koryntian apostoł streszcza misję Chrystusa i misję Kościoła w „pojednaniu”, które przyniesie nam szczęście. Jezus dokonuje tego pojednania, oddając swe życie za nas i przyłączając nas do siebie. Zbawienie osiąga w Nim swą pełnię, lecz pozostaje do wykonania w oczekiwaniu i nadziei; zostanie całkowicie zrealizowane z chwilą powrotu Pana.
Zbawienie dokonuje się jak wykup wyzwalanego niewolnika, stąd Jego imię – Odkupiciel. Mesjasz to ten, który został zapowiedziany w Starym Testamencie. W odnowionym przymierzu wyzwala nas ze wszystkich skutków grzechu, jak Bóg wyzwolił swój naród z Egiptu. Ceną tego wyzwolenia i odkupienia jest krew Chrystusa. Święty Paweł pozostawał pod wielkim wpływem cywilizacji swego czasu, stąd znaczenie, jakie miały dla niego wykup i wyzwolenie niewolników.
Trzeba sobie wyobrazić uczucie człowieka, który osiąga wolność i może wreszcie powiedzieć: „Moja żona, moje dzieci, mój dom, moja praca…”, by zrozumieć wyzwolenie, jakie przynosi Jezus. Kto nie był uwięziony, nie może pojąć tego symbolu użytego przez apostoła.
Zrozumiałe jest zatem, że Jezus stanowi centralny wątek całej duchowości Pawłowej. Pan ofiarowuje swój akt posłuszeństwa, by zadośćuczynić za pierworodne nieposłuszeństwo. Jak opisuje List do Filipian, cała tajemnica Chrystusa zawarta jest w wyniszczeniu i wywyższeniu Jezusa.
On to, istniejąc wpostaci Bożej,
nie skorzystał ze sposobności,
aby na równi być z Bogiem,
lecz ogołocił samego siebie,
przyjąwszy postać sługi,
stając się podobnym do ludzi.
A w zewnętrznej postaci, uznany za człowieka,
uniżył samego siebie,
stając się posłusznym aż do śmierci –
i to śmierci krzyżowej.
Dlatego też Bóg Go nad wszystko wywyższył
i darował Mu imię
ponad wszelkie imię,
aby na imię Jezusa
zgięło się każde kolano
istot niebieskich i ziemskich, i podziemnych.
I aby wszelki język wyznał,
że Jezus Chrystus jest PANEM –
ku chwale Boga Ojca (Flp 2,6–11).
Ustęp z Listu do Filipian jest podsumowaniem całej Ewangelii Pawłowej oraz ewangelicznej doktryny, że kto traci, ten zyskuje. Bóg wskrzesza swego Syna i czyni Go ożywczym Duchem. Zmartwychwstając, Jezus zdolny jest w tych, którzy w Niego wierzą, tchnąć „ducha Bożego”, który od stworzenia świata przekazuje życie Boga. Stąd, mówi apostoł, chrześcijanin natchniony tym duchem widzi wszystkie rzeczywistości w sposób nowy.
By zrozumieć św. Pawła, nie należy obawiać się materialnego realizmu tych obrazów. Tchnienie Boga, owszem, ale także ciało Chrystusa zrodzone z tego cudownego pocałunku. Święty Paweł nigdzie nie mówi o „ciele mistycznym”, lecz o ciele Chrystusa. Jakże – mówi on – mógłbym zjednoczyć moje ciało ożywione tchnieniem Boga z ciałem nierządnicy?
Ojciec daje więc swemu Synowi panowanie nad wszystkimi ludźmi, czyni z Niego Pana wszelkiego stworzenia. Sadza Go po swojej prawicy. Przez Niego wprowadza całą ludzkość na łono Trójcy. I tu również należy odkryć cały realizm tej prawdy, aby dobrze pojąć św. Pawła: „Zostaliśmy nazwani dziećmi Boga i rzeczywiście nimi jesteśmy”. Przez chrzest staliśmy się inni, włączeni w Chrystusa, a przez Niego w Trójcę Świętą. Życie nigdy już nie będzie takie samo, gdy człowiek uświadomił sobie tę rzeczywistość. Między innymi nie do pomyślenia jest już podział chrześcijan, gdyby bowiem wobec jednego ducha istniały dwa ciała Chrystusa, jedno z nich nieuchronnie byłoby bez ducha.
Przez Eucharystię i pozostałe sakramenty aktualizujemy, czynimy dzisiaj obecnym nasze zbawienie dokonujące się „w drodze”. Paweł dużo myśli o powrocie Jezusa, oczekuje Go z takim uczuciem, że oznajmia: „Dla mnie umrzeć to zysk. Jeśli ma to być dla waszego dobra, zgadzam się pozostać jeszcze trochę, ale proszę was, zbytnio nie przedłużajcie, nie opóźniajcie zbyt cudownej chwili spotkania z moim Panem, niewysłowionego uścisku Tego, który oczekuje mnie na progu swego domu”.
Szczęśliwy na zawsze chrześcijanin, który u św. Pawła odkrył tę tajemnicę miłości.
Tytuł oryginału: Bonne nouvelle pour mes paroissiens
Projekt okładki: Adam Piasek
Redakcja: Agnieszka Czapczyk
Konwersja do wydania cyfrowego: Krzysztof Krzywania
Reprodukcja na okładce: Duccio di Buoninsegna, Chrystus i Samarytanka (1310–1311), tempera i złoto na drewnie, Muzeum Thyssen-Bornemisza, Madryt, public domain
© Librairie Arthème Fayard, Paris 1984
© for the Polish edition by Święty Wojciech Dom Medialny sp. z o.o., Poznań 2019
ISBN 978-83-8065-343-6
Wydawca:
Święty Wojciech Dom Medialny sp. z o.o.
Wydawnictwo
ul. Chartowo 5, 61-245 Poznań
tel. 61 659 37 13
wydawnictwo@swietywojciech.pl
Zamówienia:
Dział Sprzedaży i Logistyki
ul. Chartowo 5, 61-245 Poznań
tel. 61 659 37 57 (-58, -59), faks 61 659 37 51
sprzedaz@swietywojciech.pl
www.swietywojciech.pl