Biblia dla moich parafian. Jak czytać, aby rozumieć. Tom II Dobra Nowina - ks. Marcel Debyser - ebook

Biblia dla moich parafian. Jak czytać, aby rozumieć. Tom II Dobra Nowina ebook

ks Marcel Debyser

0,0
39,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

W drugim tomie Biblii dla moich parafian Marcel Debyser mówi nam: RADOŚĆ. Głosi ją prostymi słowami i z głęboką wiarą, dlatego tak wielu czytelników pokochało jego książkę.

Autor pokazuje, że cały Nowy Testament – Ewangelie, listy, Dzieje Apostolskie, Apokalipsa – jest Dobrą Nowiną! Wyjaśnia ją, znów księga po księdze. Przypomina, że jej przesłanie jest proste i piękne. Wszystko to wyraża w prostych, powszednich słowach, podobnie jak Jezus, który nauczając lud, używał prostego języka i odwoływał się do konkretu dnia codziennego, do tego, co Jego słuchacze znali i co było im bliskie. Teraz to my jesteśmy Jego ludem i to nasze serca płoną. Debyser bowiem pisze z niezwykłą świeżością.

Tej książki nie należy czytać jednym tchem, od deski do deski, by ją potem odłożyć zapomnieć. Trzeba się nią delektować. Uczynić z niej swój chleb powszedni.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 649

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Wstęp

Je­zus, nasz Pan i Bóg

W obu po­sta­ciach Chry­stu­sa ob­ja­wia się pięk­no god­ne wszel­kie­go uwiel­bie­nia. W jed­nej pięk­no na­tu­ry; w dru­giej pięk­no ła­ski. Jak­że je­steś pięk­ny dla Twych anio­łów, Pa­nie Jezu, jak­że pięk­ny w po­sta­ci Boga, w dniu Twej wiecz­no­ści, w bla­sku świę­tych, po­czę­ty przed wszel­kim po­cząt­kiem. Ty, któ­ry je­steś świet­no­ścią i od­bi­ciem isto­ty Ojca, nie­skoń­czo­ną świa­tło­ścią ży­cia wiecz­ne­go!

Jak­że pięk­ny je­steś dla mnie, Pa­nie mój, gdy re­zy­gnu­jesz z tej chwa­ły, gdy się uni­ce­stwiasz, gdy po­zba­wiasz się swe­go pro­mie­nio­wa­nia! Twa mi­łość ja­śnie­je wów­czas sil­niej­szym świa­tłem, Twe mi­ło­sier­dzie i Twa ła­ska pro­mie­nie­ją moc­niej­szym bla­skiem. Świeć mym oczom, gdy wscho­dzisz, gwiaz­do Ja­ku­ba: jak­że pro­mie­nie­jesz, gdy wscho­dzisz kwie­cie z ko­rze­nia Jes­se­go: jak­że ła­god­nym świa­tłem je­steś, gdy na­wie­dzasz ciem­no­ści, Ju­trzen­ko, któ­ra uka­zu­jesz się na nie­bie!

Jak god­ne po­dzi­wu i cu­dow­ne są Twe cno­ty aniel­skie w Twym po­czę­ciu się z Du­cha, w Twych na­ro­dzi­nach z Dzie­wi­cy, w nie­win­no­ści Twe­go ży­cia, w rze­kach Twej my­śli, w bla­sku Twych cu­dów, w ob­ja­wie­niach Twych ta­jem­nic!

O słoń­ce spra­wie­dli­wo­ści, jak­że świe­cisz po Twym za­cho­dzie, gdy zmar­twych­wsta­jesz we­wnątrz zie­mi! Jak­że je­steś pięk­ny w Twej chwa­leb­nej sza­cie, gdy Ty, Kró­lu, idziesz spo­czy­wać na wy­ży­nach nie­bie­skich!

Czyż z tego po­wo­du ko­ści moje nie po­win­ny wo­łać: „Pa­nie, któż jest po­dob­ny do Cie­bie”?

Ce­lem przy­wo­ła­nych po­wy­żej słów św. Ber­nar­da jest po­wią­za­nie roz­wa­żań na te­mat Do­brej No­wi­ny z my­śle­niem, któ­re to­wa­rzy­szy­ło nam w po­przed­nim to­mie, po­świę­co­nym Pierw­sze­mu Te­sta­men­to­wi. W isto­cie bo­wiem ten dłu­gi pro­ces bi­blij­ne­go wta­jem­ni­cze­nia do­pro­wa­dzić ma nas do wy­po­wie­dze­nia słów: „Je­zus, nasz Pan i Bóg!”, tak by mo­dli­twa św. Ber­nar­da sta­ła się na­szą wła­sną. Dro­ga ta, wio­dą­ca po­przez całe bo­gac­two Bi­blii, ma nam uchy­lić rąb­ka ta­jem­ni­cy, kim jest Je­zus, kim jest nasz Bóg, a w kon­se­kwen­cji – po­zwo­lić nam zro­zu­mieć, kim jest wier­ny tego Boga, czy­li chrze­ści­ja­nin.

Świę­ty Pa­weł mówi: „Po­sta­no­wi­łem bo­wiem (…) nie znać ni­cze­go wię­cej, jak tyl­ko Je­zu­sa Chry­stu­sa, i to ukrzy­żo­wa­ne­go” (1 Kor 2,2)[1]. Je­dy­nym ce­lem Bi­blii jest dać nam po­znać Chry­stu­sa. Cała resz­ta jest tyl­ko przy­go­to­wa­niem bądź kon­se­kwen­cją tego od­kry­cia. Oso­bi­ście do­ko­na­łem go dzię­ki lek­tu­rze dzie­ła Je­ana Mas­si­na Le Rire et la Cro­ix (Śmiech i krzyż), w któ­rym zna­la­złem taki oto frag­ment:

Skosz­tuj­cie izo­bacz­cie, jak Pan jest do­bry! Czło­wiek jest za dar­mo po­wo­ła­ny do naj­bar­dziej nie­po­ję­te­go związ­ku zmi­ło­ścią do­sko­na­łą ije­dy­ną cu­dow­no­ścią; przez swój stan nad­przy­ro­dzo­ny wy­nie­sio­ny jest do uczest­nic­twa wży­ciu Boga. Czło­wiek wie otym, wie­rzy wto imiał­by ni­g­dy nie spró­bo­wać, jak Bóg jest do­bry, ni­g­dy nie skosz­to­wać tego Chle­ba ofia­ro­wa­ne­go na wiecz­ność, aby choć tro­chę uświa­do­mić so­bie jego isto­tę? Wię­cej: czło­wiek ten jest nie tyl­ko za dar­mo prze­bó­stwio­ny, lecz wła­śnie jego, grzesz­ni­ka, cuda mi­ło­sier­dzia włą­cza­ją wBa­ran­ka zło­żo­ne­go wofie­rze przez nie­go idla nie­go; od­ku­pie­nie czy­ni go przez Cia­ło Mi­stycz­ne jed­nym by­tem ze swym Zba­wi­cie­lem. Czyż więc miał­by nie trosz­czyć się oTego, któ­ry sa­me­go sie­bie wy­dał za nie­go, czyż miał­by nie po­świę­cić się za swe­go przy­ja­cie­la inie trosz­czyć się oofia­ro­wa­nie ca­łe­go ży­cia peł­ne­go ogrom­nej wdzięcz­no­ści?

Wię­cej: czy ów czło­wiek, z całą do­brą wolą dą­żąc do za­an­ga­żo­wa­nia swe­go ży­cia w służ­bie Chry­stu­sa, miał­by ni­g­dy się nie za­sta­na­wiać nad swym Mi­strzem, nad tym, jaki On jest? Chcąc przy­pro­wa­dzić Mu swych bra­ci, miał­by znać Go tak mało, iż nie wie­dział­by, co o Nim mó­wić? We wszyst­kich swych dzia­ła­niach kie­ru­jąc się mi­ło­ścią do Nie­go, nie od­czu­wał­by ni­g­dy prze­moż­nej chę­ci spę­dze­nia kwa­dran­sa na mo­dli­twie w naj­więk­szej bli­sko­ści z Tym, któ­re­go ko­cha? Był­by go­tów wy­rzec się swej wol­no­ści, prze­ba­czać nie­przy­ja­cio­łom, opa­no­wy­wać swe po­pę­dy lub nimi kie­ro­wać, a na­wet zno­sić mę­czeń­stwo przez wier­ność Bogu, któ­re­go przy­jaźń przy­no­si­ła­by mu tak nie­wie­le ra­do­ści, iż miał­by nie cie­szyć się, my­śląc o Nim? Nie bę­dąc ma­so­chi­stą bądź cał­kiem zdol­nym do ży­cia, mu­siał­by być ostat­nim z głup­ców. Na­wet kan­ty­sta nie był­by tak nie­do­rzecz­ny w swej mo­ral­nej obo­jęt­no­ści. Chrze­ści­ja­nin, dla któ­re­go Je­zus nie był­by wszyst­kim, roz­chwie­wał­by i sa­bo­to­wał całe swe ist­nie­nie, aby po­do­bać się Ko­muś, kto po­zo­sta­wał­by mu obo­jęt­ny!

Czyż być księ­dzem może ozna­czać coś in­ne­go niż „od­sła­niać”, czy­li zdej­mo­wać za­sło­nę, któ­ra unie­moż­li­wia nam od­kry­cie tego nie­zwy­kłe­go Ob­li­cza?

Już to samo jest przy­czy­ną na­szej oso­bi­stej ra­do­ści, na­szej na­dziei i wia­ry, a cóż do­pie­ro, gdy pra­gnie­my być apo­sto­ła­mi. I nie znam ni­ko­go, mło­de­go czy sta­re­go, zdro­we­go czy cho­re­go, kogo od­kry­cie to by nie za­chwy­ci­ło, nie wy­rwa­ło z jego pro­ble­mów, by do­trzeć do cu­dow­ne­go brze­gu przy­jaź­ni! Je­zus jest przy­ja­cie­lem przez duże „P”. Do nas na­le­ży dal­sze po­su­wa­nie się na dro­dze tego od­kry­cia, z ca­łym bo­gac­twem, ja­kie daje nam Bi­blia. Al­bo­wiem Je­zus jest tak wiel­ki, że na­sze oczy nie mogą do­strzec Go za jed­nym spoj­rze­niem; jest tak nie­zmier­ny, że ser­ce na­sze eks­plo­do­wa­ło­by, gdy­by On nie przed­się­wziął środ­ków ostroż­no­ści w ob­ja­wia­niu się nam. Tym spo­so­bem, w naj­czul­szej ze wszyst­kich mi­ło­ści, Je­zus za­wsze sta­ra się, by na­sze ser­ce czu­ło stop­nio­wo ro­sną­cą ra­dość.

Kto za­tem prze­czy­tał Pierw­szy Te­sta­ment, mógł od­kryć czu­łość Boga i Jego wier­ność przy­mie­rzu. Dru­gi Te­sta­ment, któ­ry jest przed­mio­tem tej książ­ki, po­ka­zu­je nam, że chrze­ści­ja­nin to czło­wiek:

– dla któ­re­go Bo­giem jest Je­zus Chry­stus;

– dla któ­re­go Bo­giem jest Je­zus Chry­stus, któ­ry stał się czło­wie­kiem;

– któ­ry za św. Paw­łem mówi: „Już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chry­stus” (Ga 2,20).

Bo­giem jest Je­zus Chry­stus

Każ­dy czło­wiek re­li­gij­ny musi naj­pierw za­dać so­bie py­ta­nie: „Jaki jest mój Bóg?”. Być może jest to ja­ki­kol­wiek bóg, lecz trze­ba mieć pew­ność i nie po­my­lić się co do oso­by, gdyż po­dob­nie jak ma to miej­sce w mał­żeń­stwie, nie je­ste­śmy zwią­za­ni, je­śli by­li­śmy prze­ko­na­ni, że za­wie­ra­my przy­mie­rze z Bo­giem, a po­ślu­bi­li­śmy in­ne­go boga. Nie­ła­two jest unik­nąć tego pa­ra­dok­su, gdyż o Bogu tak wie­le już zo­sta­ło po­wie­dzia­ne. Lu­dzie za­wsze mie­li Boga w swo­im polu wi­dze­nia. I to tak da­le­ce, że przy bra­ku czuj­no­ści moż­na dać „swe­mu” Bogu de­fi­ni­cję Wol­te­ra, So­kra­te­sa, Pla­to­na, któ­re są bar­dzo god­ne sza­cun­ku, ale nie przy­bli­ża­ją nam one na­sze­go Boga. Dla chrze­ści­ja­ni­na Bóg na­zy­wa się Je­zus Chry­stus.

Zmar­twych­wsta­nie do­wo­dzi, że Je­zus jest Bo­giem. Fakt zmar­twych­wsta­nia jest cen­tral­nym przed­mio­tem na­szej wia­ry. Pe­wien czło­wiek zwy­cię­żył śmierć, któ­ra nas pa­ra­li­żu­je z po­wo­du grze­chu pier­wo­rod­ne­go. Czło­wiek ów z ko­niecz­no­ści musi być Bo­giem. Albo zo­stał wskrze­szo­ny przez ko­goś in­ne­go, albo zmar­twych­wstał sam z sie­bie. A je­śli wskrze­sił sam sie­bie, to może być jed­nie Bo­giem. Czło­wiek ten jest pierw­szym, któ­ry zła­mał pier­wo­rod­ne po­tę­pie­nie. Je­zus na nowo otwie­ra raj, za­mknię­ty z po­wo­du grze­chu, otwie­ra raj ży­cia, mi­łość ży­cia. On jest pierw­szym, któ­ry w wiel­ka­noc­ny po­ra­nek śmiał się z ra­do­ści, śmie­chem wiecz­nym. A za­tem pierw­szą ła­ską, o któ­rą na­le­ży pro­sić, jest uświa­do­mie­nie so­bie, kim jest ów Zmar­twych­wsta­ły. Po­przez tego czło­wie­ka, któ­ry je, pije, ści­ska dło­nie swych przy­ja­ciół, któ­ry mówi im: „Zo­bacz­cie, dzie­ci, nie je­stem ja­kimś du­chem, nie trze­ba się bać”, na­le­ży do­strzec, że to Bóg prze­cho­dzi. Nie­za­leż­nie od ba­dań na­uko­wych, któ­re mają wy­ja­śnić owo „jak” zmar­twych­wsta­nia… to Bóg prze­cho­dzi.

Sta­raj­my się wciąż na nowo uświa­da­miać so­bie na­stę­pu­ją­cy fakt: na­szym Bo­giem jest zmar­twych­wsta­ły czło­wiek! Zmar­twych­wsta­nie, uni­ce­stwia­jąc śmierć, za­bi­ło grzech, któ­ry jest przy­czy­ną śmier­ci, i umoż­li­wi­ło przy­wró­ce­nie przy­mie­rza. Je­zus Chry­stus jest Ka­pła­nem, Mo­stem. Zo­sta­li­śmy od­cię­ci od źró­dła ży­cia. Je­zus przy­wró­cił prąd. Na nowo pod­łą­czył nas do ży­cia, jed­nak­że mógł to uczy­nić tyl­ko przez bu­do­wę mo­stu mię­dzy dwo­ma brze­ga­mi. Je­zus Chry­stus jest Ka­pła­nem wła­śnie dla­te­go, że łą­czy dwa krań­ce, dwa wy­mia­ry: Boga i czło­wie­ka. Sam w so­bie, przez swe ist­nie­nie, nic nie czy­niąc, nic nie mó­wiąc, jest Tym, któ­ry przy­wra­ca przy­mie­rze. W Nim znaj­du­je kul­mi­na­cję cała hi­sto­ria bi­blij­na, a zwłasz­cza od­no­wa świa­ta, któ­rą Bi­blia za­po­wia­da. Układ Bi­blii jest prze­cież na­stę­pu­ją­cy: naj­pierw kil­ka roz­dzia­łów, w któ­rych wszyst­ko prze­bie­ga do­brze, po­tem dłu­ga opo­wieść o tym, że wszyst­ko idzie źle, ale na szczę­ście ule­ga na­pra­wie, wresz­cie – ni­czym po­kaz sztucz­nych ogni – za­koń­cze­nie Apo­ka­lip­sy, kie­dy wszyst­ko zo­sta­je cał­ko­wi­cie od­no­wio­ne. „Przyjdź, Pa­nie Jezu, przyjdź!”. Wszyst­ko jest go­to­we. Ludz­kość po­now­nie sta­ła się Two­ją pięk­ną, na nowo ocza­ro­wa­ną Ob­lu­bie­ni­cą, któ­ra w peł­nej go­to­wo­ści ocze­ku­je Cie­bie, swe­go Ob­lu­bień­ca…

W tej środ­ko­wej czę­ści Bi­blii, któ­ra ob­ję­to­ścio­wo sta­no­wi nie­mal jej ca­łość, spo­ty­ka­my Chry­stu­sa przy­go­to­wu­ją­ce­go się do pas­chy, Jego pas­chę, wresz­cie Chry­stu­sa pas­chal­ne­go wy­peł­nio­ne­go. Zmar­twych­wsta­ły Chry­stus sta­no­wi cen­trum Bi­blii. Je­zus wy­peł­nia chrze­ści­ja­nom całą per­spek­ty­wę No­we­go Te­sta­men­tu, któ­ry jest trze­cim i osta­tecz­nym przy­mie­rzem. Lud tego przy­mie­rza jest lu­dem chrze­ści­jan, dla któ­rych Bo­giem jest Je­zus Chry­stus. Bo­giem pierw­sze­go i dru­gie­go przy­mie­rza był JHWH, Bóg Je­dy­ny. To waż­ne, by do­brze so­bie uświa­do­mić, że mi­łość spo­wo­do­wa­ła zmia­nę w Nie­zmien­nym; że w Trój­cy Świę­tej od za­wsze, aż po zwia­sto­wa­nie, był Oj­ciec, Syn i Duch Świę­ty; od zwia­sto­wa­nia po ze­sła­nie Du­cha Świę­te­go – Oj­ciec, Je­zus, Syn Ma­ryi, i Duch Świę­ty; zaś od ze­sła­nia Du­cha – Oj­ciec, Chry­stus to­tal­ny, w któ­rym my je­ste­śmy, oraz Duch Świę­ty. Trój­ca Świę­ta nie była nie­zmien­na. Mamy tu do czy­nie­nia z ta­jem­ni­cą, po­nie­waż zda­nie to brzmi z po­zo­ru nie­do­rzecz­nie, nie jest prze­cież moż­li­we, by Trój­ca Świę­ta pod­le­ga­ła zmia­nie. Jed­nak­że ist­nie­je tyle rze­czy nie­moż­li­wych, któ­rych Pa­nem jest Bóg. Pod tym wła­śnie wzglę­dem na­sza re­li­gia róż­ni się od re­li­gii teo­zo­fów, fi­lo­zo­fów, któ­rzy stu­dio­wa­li Boga, od sto­ików…

Je­zus wpro­wa­dza nas w po­bli­że Tego, któ­re­go na­zy­wa „Oj­cem moim i Oj­cem wa­szym”. Daje nam Du­cha, któ­ry jest Jego Du­chem. Jed­nym sło­wem, „my” je­ste­śmy z Trój­cy Świę­tej, a nasz Bóg jest Bo­giem szcze­gól­nym, po­nie­waż w żad­nej re­li­gii Bóg nie łą­czy się z wier­ny­mi. Co naj­wy­żej za­pra­sza ich (co nie­kie­dy idzie bar­dzo da­le­ko) do na­śla­do­wa­nia Go, do prze­obra­ża­nia się na Jego ob­raz, lecz nie przy­łą­cza ich do sie­bie.

Uzna­nie Boga przez zmar­twych­wsta­nie musi zo­stać po­prze­dzo­ne prze­mie­nie­niem. Uznać praw­dę, że Je­zus jest Bo­giem i czło­wie­kiem, jest o wie­le ła­twiej nam niż tym, któ­rzy wi­dzie­li Go, jak wśród nich ro­śnie, pra­cu­je, dla któ­rych – jak pi­sze Char­les Péguy – wy­ra­biał sto­ły, krze­sła czy trum­ny… Syn Boga! (por. Łk 4). Trud­niej na­to­miast za­ak­cep­to­wać fakt, że Chry­stus mu­siał cier­pieć, aby wejść do swej chwa­ły. Zaj­rzyj­my do Ewan­ge­lii. Je­zus pró­bo­wał trzy­krot­nie uświa­do­mić apo­sto­łom, że trze­ba naj­pierw umrzeć, by zmar­twych­wstać. Ni­g­dy się z tym nie po­go­dzi­li, po­nie­waż nikt nie chce przy­jąć do wia­do­mo­ści, że szczę­ście przy­cho­dzi przez krzyż, że ży­cie przy­cho­dzi przez wy­rze­cze­nie. Nikt nie ak­cep­tu­je za­sa­dy, że kto tra­ci, ten zy­sku­je.

Mu­si­my bła­gać Jego do­broć o ła­skę prze­mie­nie­nia, trze­ba bo­wiem, aby On sam prze­mie­nił na­szą ideę Boga i do­pro­wa­dził nas do uzna­nia, że Chry­stus zmar­twych­wsta­ły jest tą samą, a za­ra­zem cał­ko­wi­cie inną oso­bą niż Chry­stus z Na­za­re­tu. Mu­si­my do­strzec, że On wy­peł­nia Pi­sma oraz że Chry­stus zmar­twych­wsta­ły z Wiel­kiej Nocy jest fak­tycz­nie Tym, za któ­re­go Moj­żesz i Eliasz przy­szli po­rę­czyć na Gó­rze Prze­mie­nie­nia. On po­sia­da wszyst­kie atry­bu­ty Boga. Jego na­le­ży pro­sić o ła­skę ro­zu­mie­nia Jego no­we­go spo­so­bu by­cia. Chry­stus zmar­twych­wsta­ły to Ten, któ­re­go mi­łość nie jest już ogra­ni­czo­na prze­strze­nią i cza­sem. Może On słu­żyć na­raz wię­cej niż tyl­ko jed­ne­mu przy­ja­cie­lo­wi. Ja­kie to pięk­ne! Je­zus zmar­twych­wsta­ły jest jed­no­cze­śnie w Emaus, w Je­ro­zo­li­mie, w Ga­li­lei, jest tam i tu­taj. Dla­cze­go? Nie dla­te­go, że prze­ni­ka przez ścia­ny, lecz dzię­ki temu, że mi­łość, moc Boża tak da­le­ce uwznio­śli­ła Jego cia­ło, że już nie ono sta­no­wi prze­szko­dy. Coś nie­zwy­kłe­go! W tym wła­śnie wi­dzę nad­zwy­czaj­ny do­wód Jego bo­sko­ści. Czło­wiek, któ­ry prze­szedł przez zmar­twych­wsta­nie. Do od­kry­cia tej praw­dy po­trzeb­na jest ła­ska prze­mie­nie­nia. Chrze­ści­ja­nin to ktoś, kto do­świad­czył wła­sne­go prze­mie­nie­nia i do­strzegł całą rze­czy­wi­stość oso­by Chry­stu­sa, praw­dzi­we­go Boga.

Prze­mie­nie­nie zo­sta­nie po­prze­dzo­ne stop­nio­wą epi­fa­nią (ob­ja­wie­niem). W Ewan­ge­lię na­le­ży wcho­dzić od koń­ca, za­czy­na­jąc od Wiel­kiej Nocy. Tym, któ­rzy uwie­rzy­li, że pe­wien czło­wiek zmar­twych­wstał, ewan­ge­li­ści mó­wią: „Te­raz po­wie­my wam, kim jest ten czło­wiek”. I przy­po­mi­na­ją, w jaki spo­sób się uro­dził, jak żył, co mó­wił i dla­cze­go zo­stał ska­za­ny.

Kon­tem­pla­cja No­we­go Te­sta­men­tu jest dla nas spo­tka­niem. Daje nam oka­zję uzna­nia Boga w Je­zu­sie oraz po­wo­dy, by Go ko­chać: cuda, prze­ba­cze­nie grze­chów, zmar­twych­wsta­nie umar­łych… Jed­nak­że spo­tka­nie to do­ko­nu­je się za­wsze za po­śred­nic­twem apo­sto­ła, słu­gi Bo­że­go, któ­re­go Bóg sta­wia na na­szej dro­dze. Za­wsze znaj­dzie się ja­kiś apo­stoł, po­nie­waż tak wła­śnie za­pra­gnął Je­zus. War­to przy­po­mnieć sło­wa św. Paw­ła: „Oni są apo­sto­ła­mi? Ja tak­że!”. Gdy tzw. ju­de­ochrze­ści­ja­nie kwe­stio­nu­ją dok­try­nę Paw­ła, on uspra­wie­dli­wia się bez kom­plek­sów, mó­wiąc: „To praw­da, je­stem grzesz­ni­kiem, je­stem ni­czym, lecz je­stem cen­nym środ­kiem gło­sze­nia na­uki Je­zu­sa Chry­stu­sa”. Nasz Bóg, któ­ry stał się czło­wie­kiem, nasz Je­zus Chry­stus prze­cho­dzi przez Ko­ściół i przez apo­sto­ła – to jed­na z za­sad­ni­czych cech No­we­go Te­sta­men­tu. Bez­po­śred­nia więź du­szy z Pa­nem nie ist­nie­je: re­ali­zu­je się po­przez zgro­ma­dze­nie, przez słu­gę Boga, przez sło­wo. Chrze­ści­ja­nin jest w sta­nie ewan­ge­li­za­cji per­ma­nent­nej, to zna­czy że za­wsze jest na dro­dze nie­ustan­ne­go od­kry­wa­nia swe­go Boga.

Wresz­cie przy­cho­dzi Apo­ka­lip­sa: nic się nie wy­da­rzy­ło, do­pó­ki chrze­ści­ja­nin nie spo­tkał Chry­stu­sa, je­dy­nej od­po­wie­dzi na swe pra­gnie­nie i po­trze­bę. „Oto sto­ję u drzwi i ko­ła­czę… Je­śli ktoś Mi otwo­rzy, wej­dę do nie­go i będę z nim wie­cze­rzał, a on ze mną”. Taki jest nasz Bóg. Wła­śnie wte­dy przy­cho­dzi czas, by spo­strzec, że sko­ro nasz Bóg przy­cho­dzi wie­cze­rzać z nami, to zna­czy, że jest On czło­wie­kiem…

Bo­giem jest Je­zus Chry­stus, któ­ry stał się czło­wie­kiem

W ży­ciu chrze­ści­ja­ni­na Chry­stus nie może być kimś ob­cym. Nie wy­star­czy, by­śmy uzna­wa­li Jego waż­ność, by­śmy do­ce­nia­li Jego nad­zwy­czaj­ność, chy­li­li czo­ła przed Jego bo­sko­ścią, bo na­wet wów­czas Je­zus może po­zo­stać dla nas obcy. Znam wiel­kich lu­dzi, któ­rych po­dzi­wiam, lecz któ­rzy nie mają zna­cze­nia dla mo­je­go ży­cia. Ki­bi­co­wa­łem wy­czy­nom ko­smo­nau­tów… Jed­nak­że Je­zus nie jest ko­smo­nau­tą, któ­ry jak me­te­or prze­le­ciał po nie­bie na­tu­ry ludz­kiej. Je­zus pro­si, by mógł usiąść przy nas i prze­stał być obcy na­sze­mu ży­ciu. No­wość No­we­go Te­sta­men­tu nie po­le­ga tyl­ko na tym, że Je­zus jest za­ra­zem Bo­giem i czło­wie­kiem. Trze­ba pro­sić Pana o ła­skę poj­mo­wa­nia fak­tu, że ów nie­zwy­kły zmar­twych­wsta­ły Bóg, któ­re­go wi­dzie­li­śmy, jest cał­ko­wi­cie czło­wie­kiem. Wiel­ką no­wo­ścią No­we­go Te­sta­men­tu jest za­tem moż­li­wość wej­ścia w kon­takt z Nim, po­strze­ga­nia Go na­szy­mi zmy­sła­mi, na­szym spo­so­bem po­zna­wa­nia, i to w sa­mym ser­cu na­szych pod­sta­wo­wych pro­ble­mów: w śmier­ci i cho­ro­bie, w mi­ło­ści, w pra­gnie­niu wzra­sta­nia, w na­szym ży­ciu z in­ny­mi. Weź­my dla kon­tra­stu przy­kład Bud­dy. Bar­dzo trud­no jest do­się­gnąć, do­tknąć Bud­dy. Po­trze­ba wie­le kon­tem­pla­cji, spo­so­bu po­zna­nia, któ­ry nie jest nie­moż­li­wy – wie­lu lu­dziom się to uda­je – ale jed­nak jest dość trud­ny. Chrze­ści­ja­nie są uprzy­wi­le­jo­wa­ni, ma­jąc Boga, któ­ry jest ła­two do­stęp­ny. Mo­że­my ko­mu­ni­ko­wać się z Bo­giem, po­nie­waż jest On czło­wie­kiem.

Po­waż­ną trud­no­ścią w mo­dli­twie, w kon­tem­pla­cji bywa brak umie­jęt­no­ści po­ko­na­nia znu­dze­nia, przy­zwy­cza­je­nia, tej sza­rej bez­barw­no­ści, cie­nia, któ­ry zda­je się nie­uchron­nie ogar­niać wszel­kie prze­po­wia­da­nie, wszel­kie zwia­sto­wa­nie Boga, każ­dy te­mat re­li­gij­ny. Nasz Bóg, bę­dąc czło­wie­kiem, po­zwa­la nam od­kry­wać ser­ce, któ­re tak bar­dzo umi­ło­wa­ło lu­dzi, jak mó­wi­ła św. Mał­go­rza­ta Ma­ria Ala­co­que. Mo­że­my wejść z Nim w kon­takt, mo­że­my tego kon­tak­tu pra­gnąć, zwłasz­cza że słu­cha­jąc Go z uwa­gą i spę­dza­jąc z Nim czas, na­bie­rze­my prze­ko­na­nia, że Je­zus Chry­stus na­praw­dę bie­rze na sie­bie wszyst­kie na­sze tro­ski. Taki wła­śnie jest cel ni­niej­szej książ­ki: od­kryć ży­we­go czło­wie­ka.

Pa­mię­tam, że gdy mia­łem oko­ło dwu­dzie­stu pię­ciu lat i uj­rza­łem Boga tak bar­dzo trosz­czą­ce­go się o wszyst­ko, co po­wo­do­wa­ło moje drże­nie, po­wie­dzia­łem: „To jest mój Bóg!”. To­wa­rzy­szy­ła mi jed­nak wów­czas myśl, że nie moż­na być Jego uczniem, nie wy­rze­ka­jąc się wła­snych aspi­ra­cji, że mu­siał­bym wy­nisz­czyć się do­szczęt­nie, by mógł się we mnie zro­dzić chrze­ści­ja­nin, a tym bar­dziej ksiądz. A ja nie by­łem go­tów, nie chcia­łem stać się smut­ny! Za­ra­zem czu­łem, że je­stem we­zwa­ny w spo­sób nad­zwy­czaj­ny. Na szczę­ście ja­kiś czas póź­niej po­ją­łem róż­ni­cę mię­dzy wy­rze­cze­niem się sie­bie a dez­in­te­gra­cją wła­sne­go „ja”. Są to rze­czy cał­ko­wi­cie od­mien­ne. To nie jest tak, że dla zwia­sto­wa­nia ży­cia, ra­do­ści mamy po­świę­cić moje ży­cie, po­zwo­lić znisz­czyć wła­sne ist­nie­nie! To wy­rze­cze­nie sie­bie ma być jak przy­cię­cie drze­wa – nie po to, by je znisz­czyć, ale po to, by le­piej ro­dzi­ło, wy­da­wa­ło pięk­niej­sze kwia­ty i owo­ce.

Je­śli po­my­śli­my o wiel­kim pra­gnie­niu roz­wo­ju, o ogrom­nej woli ży­cia, jaka obec­nie ogar­nę­ła ludz­kość, to w spo­sób oczy­wi­sty mamy do czy­nie­nia z Do­brą No­wi­ną! Do­brą No­wi­ną jest spo­tka­nie z Bo­giem, któ­ry jest tak bar­dzo ludz­ki, bra­ter­ski, któ­ry ma swój spo­sób wy­ra­ża­nia, wła­sną psy­cho­lo­gię, cha­rak­ter… Rzecz ja­sna, trze­ba Go wciąż od­kry­wać, nie za­do­wa­lać się po­wierz­chow­ną wie­dzą o Nim, lecz na­praw­dę z Nim ob­co­wać. Bóg może nas po­cią­gnąć je­dy­nie w re­la­cji in­tym­nej, bli­skiej. A z Bo­giem chrze­ści­jan taka re­la­cja jest moż­li­wa.

Praw­dzi­wą no­wo­ścią chrze­ści­jań­stwa jest od­kry­cie re­li­gii do­sko­na­le ludz­kiej. Moż­na tu przy­wo­łać Pas­ca­la, przy­po­mnieć św. Ber­nar­da, św. Jana od Krzy­ża, wszyst­kich wiel­kich świę­tych. Je­śli ich śpie­wy ku chwa­le Boga były moż­li­we, to dla­te­go, że ist­nie­je „gle­ba” Je­zu­sa Chry­stu­sa! Świę­ci nie śpie­wa­li­by w ten spo­sób, gdy­by nasz Bóg nie stał się czło­wie­kiem, gdy­by do tego stop­nia nie był god­ny po­dzi­wu i mi­ło­ści, a wresz­cie – gdy­by Go nie spo­tka­li.

Aby Go od­kryć, trze­ba Go spo­tkać i po­zwo­lić Mu się zdo­być. Moż­na bo­wiem la­ta­mi żyć ży­ciem chrze­ści­jań­skim i nie znać Je­zu­sa. Już św. To­masz mó­wił, że ni­cze­go nie przyj­mu­je się bez ape­ty­tu. Stu­dio­wa­nie Bi­blii ma na celu wła­śnie od­no­wie­nie na­sze­go ape­ty­tu na Je­zu­sa Chry­stu­sa, aby­śmy trak­to­wa­li Jego Ewan­ge­lię jak, nie przy­mie­rza­jąc, pły­tę z ulu­bio­ną mu­zy­ką. Niech nam śpie­wa i się po­do­ba!

Gdy Bóg na­bie­rze oso­bo­wo­ści, gdy Go od­kry­je­my, wów­czas bę­dzie­my Go mo­gli kon­tem­plo­wać… Dzię­ki stu­dio­wa­niu Bi­blii wszy­scy po­win­ni­śmy umieć bez za­sta­no­wie­nia od­po­wie­dzieć na py­ta­nie, dla­cze­go je­ste­śmy chrze­ści­ja­na­mi. Co nas uwio­dło w Je­zu­sie? Na py­ta­nie Je­zu­sa: „Dla cie­bie Kim je­stem? Dla­cze­go Mnie ko­chasz?”, każ­dy wi­nien od­po­wie­dzieć bez zwło­ki. Je­śli bo­wiem mu­si­my za­sta­na­wiać się, dla­cze­go ko­goś ko­cha­my, ozna­cza to, że jesz­cze nie bar­dzo moc­no go ko­cha­my.

Waż­ne, by od­kryć w Pi­smach to, co czy­ni Go na­szym Przy­ja­cie­lem… Już Pierw­szy Te­sta­ment po­zwo­lił nam od­kryć i „skosz­to­wać”, jak do­bry jest Pan. Te­raz nad­szedł czas tego od­kry­cia w od­nie­sie­niu do Je­zu­sa. Ocza­ro­wa­nie Nim do­ko­nu­je się przez roz­wa­ża­nie czu­ło­ści Chry­stu­sa wo­bec tych wszyst­kich, któ­rych On spo­ty­ka. Zwłasz­cza św. Ma­rek i św. Ma­te­usz po­da­ją wie­le przy­kła­dów cech cha­rak­te­ru i za­cho­wań Je­zu­sa wo­bec in­nych. Wo­bec dzie­ci (Je­zus pro­si, aby po­zwo­lo­no dzie­ciom przy­cho­dzić do Nie­go. Na­da­je zna­cze­nie tym, któ­rych świat nie po­wa­ża. Jego po­rzą­dek war­to­ści jest inny. Po­świę­cić czas dziec­ku to dla Je­zu­sa tak, jak­by po­świę­cić go kró­lo­wi. Po­wie­dział: „Miej­cie się na bacz­no­ści wy, moż­ni, sil­ni, spryt­ni. Je­śli nie sta­nie­cie się jak to dziec­ko po­śród nich, nie bę­dzie dla was miej­sca w kró­le­stwie Bo­żym!”. Świę­te­go Pio­tra po­uczył: „Je­śli nie bę­dziesz jak to dziec­ko, nie wej­dziesz!”). Wo­bec ubo­gich (ubo­dzy w cno­ty, w pie­nią­dze… wszy­scy ubo­dzy. Mi­łość Je­zu­sa do ubo­gich… Kto ko­cha ubo­gich, ten ma w so­bie nie­zwy­kłą głę­bię. Za­uważ­my su­ro­wość Je­zu­sa wo­bec bo­ga­tych, wo­bec pew­nych sie­bie, jak ów gru­by, bo­ga­ty pan na jed­nej z pla­net w Ma­łym Księ­ciu). Wo­bec grzesz­ni­ków i cho­rych (pięk­ne jest, gdy ten, kto zaj­mu­je się cho­ry­mi, pa­trzy na nich, spę­dza z nimi czas). Wo­bec apo­sto­łów (nie­wy­czer­pa­na jest do­broć i czu­łość Je­zu­sa wo­bec Dwu­na­stu, co ob­ra­zu­je choć­by hi­sto­ria Je­zu­sa i św. Pio­tra, po­cząw­szy od pierw­sze­go dnia, gdy te­ścio­wa Pio­tra wpa­dła w gniew, bo ten po­szedł za Ja­nem, po­przez sło­wa: „Umrzyj­my ra­zem z Nim!”, jego za­par­cie się: „Ja? Nie znam tego czło­wie­ka. Ni­g­dy go nie wi­dzia­łem. Ni­g­dy, ni­g­dy, ni­g­dy!”, aż po: „Pa­nie, Ty wiesz wszyst­ko, Ty wiesz, że Cię ko­cham” oraz da­ro­wa­ną mu moc uzdra­wia­nia cho­rych. Hi­sto­rię św. Pio­tra i Je­zu­sa trze­ba od­czy­tać po­now­nie i w ca­ło­ści…). Wo­bec ko­biet (Ma­ria Mag­da­le­na, Sa­ma­ry­tan­ka… Je­śli chce­my uświa­do­mić so­bie, że nasz Bóg jest na­praw­dę czło­wie­kiem, to wła­śnie dzię­ki nie­zwy­kłe­mu dia­lo­go­wi mię­dzy Je­zu­sem a Sa­ma­ry­tan­ką). Wo­bec tłu­mów (tłu­my ze sce­ny bło­go­sła­wieństw, z roz­mno­że­nia chle­bów, tłu­my, któ­re wi­ta­ły Go w Nie­dzie­lę Pal­mo­wą, a tak­że już na in­nej dro­dze, w pa­mięt­ny pią­tek… Tłu­my i Je­zus… Je­zus, któ­ry prze­ma­wia do tłu­mów… Je­zus jako try­bun, któ­ry po­ru­sza tłu­my! Cuda, któ­rych do­ko­nu­je wo­bec tłu­mów… Je­zus na­praw­dę jest Kimś, kto ma uprzy­wi­le­jo­wa­ną re­la­cję z ludź­mi).

Je­zus nie przy­szedł, by uczy­nić z nas po­rząd­nych de­wo­tów, bi­go­tów, lecz lu­dzi świę­tych, któ­rzy umie­ją żyć. Naj­pięk­niej­szym wy­ra­zem czło­wie­czeń­stwa Je­zu­sa jest to, że daje nam ży­cie w ob­fi­to­ści, czy­niąc nas so­li­dar­ny­mi z Nim sa­mym. Ce­lem Jego przyj­ścia jest to, by­śmy mie­li ży­cie i by­śmy je mie­li w ob­fi­to­ści. On tru­dził się w tym wła­śnie celu: „Przy­sze­dłem, aby­ście mie­li ży­cie!”. Mówi to na wie­le spo­so­bów: „Ja je­stem win­ni­cą”, „Ja je­stem chle­bem”. Pod­czas lek­tu­ry słyn­ne­go szó­ste­go roz­dzia­łu my­śli­my za­wsze o Eu­cha­ry­stii. I słusz­nie. Tym­cza­sem uwa­ga… Gdy Je­zus w szó­stym roz­dzia­le Ewan­ge­lii św. Jana mówi: „Je­stem do­bry jak chleb, je­stem jak chleb ży­cia, Ja je­stem chle­bem ży­cia”, wska­zu­je nie tyl­ko na sa­kra­ment Eu­cha­ry­stii, ale tak­że chce nam przez to po­wie­dzieć: „Je­stem ży­ją­cy”. Ta­kie jest zresz­tą Jego imię w Apo­ka­lip­sie. Bo kon­takt z Nim nas oży­wia, czy­ni z każ­de­go z nas isto­tę żywą, oso­bę szczę­śli­wą, że żyje. Gdy­by nasz Bóg był sta­rym, po­marsz­czo­nym mni­chem, któ­ry pra­wił­by nam: „Mu­si­cie wy­ko­ny­wać ćwi­cze­nia po­boż­no­ścio­we, od­pra­wiać wa­sze prak­ty­ki re­li­gij­ne”… cóż, nie był­by na­szym Bo­giem! Gdy On przy­cho­dzi z ca­łym swo­im po­ry­wem ży­cia, wolą ży­cia, choć­by na­wet pro­wa­dząc nas przez wy­rze­cze­nie i śmierć (bo i taka jest nie­raz cena), wie­my przy­naj­mniej, że ce­lem jest ży­cie.

Ta­kie­go Chry­stu­sa trze­ba prze­po­wia­dać! O ta­kie­go pro­sić! A nie pro­si­my, po­nie­waż nie ośmie­la­my się… po­nie­waż Go nie po­zna­li­śmy… po­nie­waż nie zo­sta­li­śmy zdo­by­ci, po­chwy­ce­ni… Po­nie­waż nie od­kry­li­śmy jesz­cze Ewan­ge­lii.

„Już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chry­stus”

Sło­wa te mogą na­gle na­brać nie­zwy­kłe­go bla­sku: nie je­stem już sobą sa­mym, to On mnie po­chwy­cił, za­wład­nął mną i żyje we mnie. Mam Jego sza­leń­stwo, Jego ży­cie jest we mnie. Nie je­stem już sobą. Tak brzmią sło­wa mi­ło­ści.

Czło­wiek, któ­ry spo­tkał Chry­stu­sa, jest chrze­ści­ja­ni­nem przez przy­łą­cze­nie do Nie­go. Po­zo­sta­je on nie tyl­ko w związ­ku z Chry­stu­sem, lecz tak­że w przy­jaź­ni z Nim. Całe ży­cie re­li­gij­ne wie­rzą­ce­go zo­sta­je okre­ślo­ne na nowo w ka­te­go­riach przy­jaź­ni jako utoż­sa­mie­nie, stop­nio­we zjed­no­cze­nie z Bo­giem-czło­wie­kiem. Wie­rzą­cy sta­je się Nim sa­mym, bo­wiem Bóg sam stał się czło­wie­kiem. Świę­ty Leon po­wie­dział: „Uczy­nił się czło­wie­kiem, aby czło­wiek stał się Bo­giem”. Chrze­ści­ja­nin osią­ga szczę­ście upra­gnio­ne przez So­kra­te­sa, któ­ry mó­wił: „Po­znaj sa­me­go sie­bie”. Chrze­ści­ja­nin zna sa­me­go sie­bie: jest czło­wie­kiem-Bo­giem. Chrze­ści­ja­nin jest czło­wie­kiem-Bo­giem, po­nie­waż jest przy­łą­czo­ny do Boga-czło­wie­ka.

Roz­wój chrze­ści­ja­ni­na, czło­wie­ka, któ­ry spo­tkał Je­zu­sa Chry­stu­sa, za­le­ży od po­kar­mu jego wia­ry, od jego mi­ło­ści. Tego po­kar­mu do­star­cza lek­tu­ra No­we­go Te­sta­men­tu. Je­śli czło­wiek ten bę­dzie kar­mić swo­ją wia­rę, bę­dzie też wzra­stał, rósł aż po peł­ny wzrost Chry­stu­sa, jak mówi św. Pa­weł, aby czło­wie­czeń­stwo osta­tecz­nie roz­kwi­tło, sta­jąc się w peł­ni „czło­wie­czeń­stwem-bó­stwem”, prze­bó­stwio­nym czło­wie­czeń­stwem.

Wola Boga, aby­śmy mie­li ży­cie w ob­fi­to­ści, jest uwol­nie­niem nas od fał­szy­wej sprzecz­no­ści mię­dzy ży­ciem do­cze­snym a ży­ciem du­cho­wym. Aby być do­brym chrze­ści­ja­ni­nem, nie trze­ba żyć po­ło­wicz­nie. To nie­praw­da, że, jak mó­wił nie­gdyś Nie­tz­sche, chrze­ści­ja­nie są ofia­ra­mi alie­na­cji, ży­cio­wy­mi nie­udacz­ni­ka­mi, któ­rzy ni­cze­go już nie ocze­ku­ją od ży­cia ziem­skie­go, a zwra­ca­ją swe oczy je­dy­nie ku nie­bu! Je­zus – pa­tro­nem nie­udacz­ni­ków, po­zy­ski­wa­czem nie­peł­no­spraw­nych du­cho­wo? Cóż za po­mysł… Je­zus jest ra­do­ścią i pa­sją ży­cia! Przy­ja­cie­le Je­zu­sa mie­li­by być nie­udacz­ni­ka­mi, ży­cio­wy­mi kar­ła­mi? Skąd­że zno­wu… Oni są praw­dzi­wy­mi ludź­mi, któ­rzy ni­cze­go się nie boją, na­wet śmier­ci. Do­pó­ki bo­imy się śmier­ci, do­pó­ty nie zro­bi­my ni­cze­go wiel­kie­go. Trze­ba ry­zy­ko­wać śmier­cią, aby do­ko­nać ja­kiejś wiel­kiej rze­czy w ży­ciu. Jean Mer­moz nie prze­szedł­by An­dów, gdy­by nie ry­zy­ko­wał śmier­cią. Chrze­ści­ja­ni­nem jest ten, kto prze­cho­dzi przez Andy cier­pie­nia, znie­chę­ce­nia, zwąt­pie­nia, kto prze­cho­dzi przez Andy mi­zan­tro­pii, cho­ro­by, roz­pa­czy… To ktoś, kto od­naj­du­je sie­bie sa­me­go po dru­giej stro­nie, w świe­tle ro­dzą­ce­go się Je­zu­sa Chry­stu­sa!

Chry­stus to na­dzie­ja osta­tecz­nej od­no­wy, sta­łość w bu­do­wa­niu no­we­go czło­wie­ka. Sta­łość w wy­sił­ku, po­mi­mo po­ra­żek, mimo grze­chów… Sta­łość w ra­do­ści, po­mi­mo sprze­ci­wów, ja­kie spo­ty­ka­ją chrze­ści­ja­ni­na, po­mi­mo cier­pień… Chrze­ści­ja­nin bo­wiem nie cier­pi mniej niż inni, przyj­mu­jąc zara­zem za­sa­dę, że kto tra­ci, ten zy­sku­je, jako je­dy­ną re­gu­łę wła­sne­go ży­cia, je­dy­ną mą­drość.

Chrze­ści­ja­nin czu­je się bra­tem wszyst­kich lu­dzi, w po­wszech­nej ko­mu­nii z tym sa­mym Pa­nem. Jak każ­da praw­dzi­wa mi­łość, mi­łość Je­zu­sa gro­ma­dzi i łą­czy. Cu­dow­ne jest ro­dze­nie się przy­jaź­ni, gdy się ko­cha. Cóż do­pie­ro, gdy wszy­scy ko­cha­ją Tego sa­me­go: „Przy­ja­cie­le mo­ich przy­ja­ciół są mo­imi przy­ja­ciół­mi”. W każ­dym czło­wie­ku od­kryć isto­tę umi­ło­wa­ną przez Je­zu­sa, któ­ry od­dał za nią swo­je ży­cie… Je­zus po­wie­dział: „Co uczy­ni­li­ście naj­mniej­sze­mu, Mnie uczy­ni­li­ście”. Co za nie­zwy­kła wspól­no­ta! Jak nie­zwy­kłe prze­sła­nie dla epo­ki, któ­ra szu­ka rów­no­ści, so­li­dar­no­ści mię­dzy ludź­mi, moż­li­wo­ści po­wszech­ne­go bra­ter­stwa.

Chrze­ści­ja­nin w po­ko­ju ocze­ku­je po­wro­tu Pana, któ­ry jest ce­lem wszel­kiej ludz­kiej dzia­łal­no­ści. Gdy chrze­ści­ja­nin od­krył swe­go Przy­ja­cie­la, za­czy­na od­li­czać dni i w praw­dzie swe­go ser­ca wy­po­wia­da po­zdro­wie­nie pierw­szych chrze­ści­jan: „Przyjdź, Pa­nie Jezu!”. Po­wrót Je­zu­sa jest pew­ny. Pew­ne są nowe nie­bio­sa i nowa zie­mia i wszyst­ko, cze­go chrze­ści­ja­nin do­świad­cza obec­nie, od­no­si się do tej praw­dy. Jego wła­sna śmierć na­bie­ra no­wej bar­wy, jest wpro­wa­dze­niem w osta­tecz­ne ży­cie z Nim, koń­cem nie­obec­no­ści. Za­miast mó­wić: „Ko­niec świa­ta”, chrze­ści­ja­nin mówi: „Na­resz­cie praw­dzi­wy świat!”. Przy­po­mnij­cie so­bie Jana XXIII, któ­ry za­czy­na swój te­sta­ment sło­wa­mi: „Każ­dy dzień jest do­bry, by się na­ro­dzić, i każ­dy do­bry, by umrzeć…”.

Ocze­ku­jąc na po­wrót Pana, chrze­ści­ja­nin do­świad­cza wszyst­kie­go w no­wym i nie­zwy­kłym ży­ciu re­li­gij­nym. Po­now­nie od­kry­wa wiel­ki plan Boży. Czy­ni to, przy­wra­ca­jąc grze­cho­wi jego wła­ści­we miej­sce przez po­rzu­ce­nie re­li­gij­nej nie­doj­rza­ło­ści i fa­ry­ze­izmu, któ­ry nie po­trze­bu­je Przy­ja­cie­la i nie za­chwy­ca się tym, że jako pierw­szy i na za­wsze zo­stał umi­ło­wa­ny! To po­czu­cie wy­zwa­la. Chrze­ści­ja­nin nie mówi już: „To nie ja, to inny…”, ale przy­zna­je: „Ja to uczy­ni­łem”. Źdźbło i bel­ka. Je­zus po­wie­dział: „Usuń naj­pierw bel­kę z twe­go oka, a po­tem bę­dziesz mógł usu­nąć py­łek z oka twe­go bra­ta”. Czy­ni to, trak­tu­jąc pra­wo jako ko­deks przy­jaź­ni. Bo czy mię­dzy przy­ja­ciół­mi nie ma ko­dek­su po­stę­po­wa­nia? Wprost prze­ciw­nie. Pra­wo przy­jaź­ni jest od­mien­ne, lecz po­zo­sta­je pra­wem, i to nie­zwy­kłym. Nowe wy­ma­ga­nie nie jest dla chrze­ści­ja­ni­na uci­skiem, wy­ob­co­wa­niem, lecz ko­lej­ną oka­zją do od­kry­wa­nia Przy­ja­cie­la. Trak­tu­je Ko­ściół jako Cia­ło Chry­stu­sa i zgro­ma­dze­nie Jego przy­ja­ciół, ze ści­śle wy­zna­czo­nym, trud­nym, a za­ra­zem za­chwy­ca­ją­cym miej­scem apo­sto­ła – aż do Jego po­wro­tu. I gdy na przy­kład nie po­do­ba mu się spo­sób od­pra­wia­nia mszy przez księ­dza, wie, że uda­jąc się z wi­zy­tą, nie za­wsze musi się zwra­cać uwa­gę na słu­żą­ce­go. Waż­ny jest ten, kto nas za­pra­sza. Czy je­śli otrzy­mam za­pro­sze­nie na obiad od pana Y, od­po­wiem: „Nie, dzię­ku­ję, nie po­do­ba mi się jego słu­żą­cy”?! No cóż, je­śli ksiądz mi nie od­po­wia­da, mu­szę pa­mię­tać, że waż­ny jest Pan domu. Nie trać­my cza­su na przy­glą­da­nie się słu­żą­ce­mu…

Po­cząw­szy od chrztu, ży­cie sa­kra­men­tal­ne sta­je się za­tem ry­tu­ałem przy­jaź­ni, któ­ra po­trze­bu­je spo­so­bu wy­ra­ża­nia się i daje siłę na obec­ne ży­cie. Jest to po­sta­wa jak naj­dal­sza od for­ma­li­zmu. „Idę na mszę” ozna­cza wów­czas: „Mam spo­tka­nie z moim Przy­ja­cie­lem”. Je­śli nie mogę się na nie sta­wić, wy­pa­da, bym się z Nim roz­mó­wił. Może się przy­tra­fić, że raz nie sta­wię się na spo­tka­nie, lecz nie wię­cej… A przy­naj­mniej mu­szę się wo­bec Nie­go wy­tłu­ma­czyć! Jak bo­wiem moż­na wy­sta­wić do wia­tru Je­zu­sa Chry­stu­sa? Po cóż te wszyst­kie teo­re­tycz­ne dys­ku­sje o zo­bo­wią­za­niach. Albo je­steś przy­ja­cie­lem, albo nie. To pro­ste.

*

Koń­cząc to wpro­wa­dze­nie, niech mi bę­dzie wol­no raz jesz­cze przy­to­czyć sło­wa Je­ana Mas­si­na:

Od chwi­li, gdy On uobec­nił się wo­bec nas, nie mo­że­my twier­dzić, że resz­ta nas nie ob­cho­dzi. By­ło­by bo­wiem gro­te­sko­we iobu­rza­ją­ce, gdy­by na­sza mi­łość do cze­go­kol­wiek mo­gła się zmniej­szyć wów­czas, gdy je­ste­śmy zTym, któ­ry jest Mi­ło­ścią. Czyż cały świat nie sta­je się nie­skoń­cze­nie pięk­niej­szy ibar­dziej god­ny na­sze­go uczu­cia, je­śli pa­trzy­my nań ocza­mi jego Stwór­cy imi­łu­je­my go ser­cem jego Zba­wi­cie­la? Zchwi­lą jed­nak, gdy za­czę­li­śmy wie­dzieć, czym jest mi­łość do Je­zu­sa lub ra­czej czym jest Jego mi­łość do nas, na­sza hi­sto­ria oso­bi­sta prze­sta­je być przed­mio­tem na­sze­go za­in­te­re­so­wa­nia. In­te­re­su­ją­cy sta­je się tyl­ko Ten, któ­re­go zna­la­złem, któ­ry dał mi sie­bie, mimo że Go nie szu­ka­łem, bez mo­je­go wy­sił­ku. Ten, któ­ry po­chwy­cił mnie tyl­ko dla sie­bie, mimo że na­wet nie my­śla­łem otym, by Go pra­gnąć.

Jak­że śmiesz­ne jest mó­wić o za­in­te­re­so­wa­niu wo­bec tej Nia­ga­ry uwiel­bie­nia, skru­chy, en­tu­zja­zmu, wdzięcz­no­ści, za­dzi­wie­nia, pra­gnie­nia i uświę­ce­nia, któ­ra wy­try­ska bez koń­ca z du­szy, dla któ­rej Je­zus jest obec­ny, w któ­rej On żyje; jesz­cze śmiesz­niej­sze wo­bec tego oce­anu, gdzie naj­mniej­szy gest, naj­mniej­sze sło­wo Pana z Jego Ewan­ge­lii, każ­da chwi­la co­dzien­ne­go ży­cia za­nu­rza nas w hoj­no­ści Stwór­cy, w mi­ło­sier­dziu Zba­wi­cie­la, w czu­ło­ści Przy­ja­cie­la, w trium­fal­nej chwa­le umi­ło­wa­ne­go Kró­la, w bli­sko­ści Tego, któ­ry jest w nas bar­dziej nami niż my sami, za­nu­rza w sa­mym w Je­zu­sie.

Gdy pra­gnie­my o tym wszyst­kim po­wie­dzieć, przy­tła­cza nas nie­do­rzecz­ność na­gro­ma­dzo­nych ludz­kich słów. Kto da nam ję­zyk krwi, łez i ognia, nie­prze­tłu­ma­czal­ne wes­tchnie­nia Du­cha Świę­te­go, aby mó­wić lu­dziom o Nim? Aby wie­dzie­li to, co my wie­my, że ich ży­cie sta­ło­by się cu­dow­ne, że ni­g­dy już nie mar­twi­li­by się, że cie­szy­li­by się wraz z nami, je­śli tyl­ko ze­chcie­li­by każ­de­go dnia uczy­nić w so­bie małą chwi­lę ci­szy, w któ­rej roz­brzmia­ła­by Do­bra No­wi­na. Chwi­lę tyl­ko tak dłu­gą, by usły­sze­li, że On puka do tych za­po­mnia­nych lub za­mu­ro­wa­nych drzwi w głę­bi na­sze­go ser­ca. Aby za­uwa­ży­li, że Ktoś cze­ka, aż zwró­cą na Nie­go uwa­gę, że wy­my­śla naj­sub­tel­niej­sze for­te­le, by prze­ła­mać ich obo­jęt­ność. Ktoś, kto kry­je się we wszyst­kich wy­da­rze­niach na­sze­go co­dzien­ne­go ży­cia, aby zdo­być choć jed­no spoj­rze­nie na­szej mi­ło­ści!

Niech książ­ka ta bę­dzie dla cie­bie, miły Czy­tel­ni­ku, Przy­ja­cie­lu, tą chwi­lą praw­dzi­we­go spo­tka­nia w ra­do­ści pły­ną­cej z po­czu­cia, że je­steś ko­cha­ny.

Mar­cel De­by­ser

[1] Frag­men­ty Pi­sma Świę­te­go cy­to­wa­ne za: Pi­smo Świę­te Sta­re­go i No­we­go Te­sta­men­tu. Bi­blia Ty­siąc­le­cia, wyd. 5 na nowo opra­co­wa­ne i po­pra­wio­ne, Pal­lot­ti­num, Po­znań 2003.

Roz­dział pierw­szy

Od­kry­wa­nie św. Paw­ła

Nie ten jest bo­wiem wy­pró­bo­wa­ny, kto się sam prze­chwa­la, lecz ten, kogo uzna­je Pan. (…)

Mó­wię to ku wa­sze­mu za­wsty­dze­niu, tak jak­bym chciał oka­zać moją pod tym wzglę­dem sła­bość. Je­że­li inni zdo­by­wa­ją się na od­wa­gę – mó­wię jak sza­lo­ny – to i ja się od­wa­żam. He­braj­czy­ka­mi są? Ja tak­że. Izra­eli­ta­mi są? Ja rów­nież. Po­tom­stwem Abra­ha­ma? I ja. Są słu­ga­mi Chry­stu­sa? Zdo­bę­dę się na sza­leń­stwo: Ja jesz­cze bar­dziej! Bar­dziej przez tru­dy, bar­dziej przez wię­zie­nia; da­le­ko bar­dziej przez chło­sty, przez czę­ste nie­bez­pie­czeń­stwa śmier­ci. Przez Ży­dów pię­cio­krot­nie by­łem bity po czter­dzie­ści ra­zów bez jed­ne­go. Trzy razy by­łem sie­czo­ny ró­zga­mi, raz ka­mie­no­wa­ny, trzy­krot­nie by­łem roz­bit­kiem na mo­rzu, przez dzień i noc prze­by­wa­łem na głę­bi­nie mor­skiej. Czę­sto w po­dró­żach, w nie­bez­pie­czeń­stwach na rze­kach, w nie­bez­pie­czeń­stwach od zbój­ców, w nie­bez­pie­czeń­stwach od wła­sne­go na­ro­du, w nie­bez­pie­czeń­stwach od po­gan, w nie­bez­pie­czeń­stwach w mie­ście, w nie­bez­pie­czeń­stwach na pust­ko­wiu, w nie­bez­pie­czeń­stwach na mo­rzu, w nie­bez­pie­czeń­stwach od fał­szy­wych bra­ci; w pra­cy i umę­cze­niu, czę­sto na czu­wa­niu, w gło­dzie i pra­gnie­niu, w licz­nych po­stach, w zi­mie i na­go­ści, nie mó­wiąc już o co­dzien­nej udrę­ce pły­ną­cej z tro­ski o wszyst­kie Ko­ścio­ły. Któż od­czu­wa sła­bość, bym i ja nie czuł się sła­bym? Któż do­zna­je zgor­sze­nia, że­bym i ja nie pło­nął? Je­że­li już trze­ba się chlu­bić, będę się chlu­bił z mo­ich sła­bo­ści. Bóg i Oj­ciec Pana na­sze­go Je­zu­sa Chry­stu­sa, Ten, któ­ry jest bło­go­sła­wio­ny na wie­ki, wie, że nie kła­mię. W Da­masz­ku na­miest­nik kró­la Are­ta­sa roz­ka­zał pil­no­wać mia­sta Da­ma­sceń­czy­ków, chcąc mnie poj­mać. Ale przez okno spusz­czo­no mnie w ko­szu przez mur i tak usze­dłem rąk jego.

Je­że­li trze­ba się chlu­bić – choć co praw­da nie wy­pa­da – przej­dę do wi­dzeń o ob­ja­wie­niach Pań­skich. Znam czło­wie­ka w Chry­stu­sie, któ­ry przed czter­na­stu laty – czy w cie­le – nie wiem, czy poza cia­łem – też nie wiem, Bóg to wie – zo­stał po­rwa­ny aż do trze­cie­go nie­ba. I wiem, że ten czło­wiek – czy w cie­le, nie wiem, czy poza cia­łem, też nie wiem, Bóg to wie – zo­stał po­rwa­ny do raju i sły­szał ta­jem­ne sło­wa, któ­rych się nie go­dzi czło­wie­ko­wi po­wta­rzać. Z tego więc będę się chlu­bił, a z sie­bie sa­me­go nie będę się chlu­bił, chy­ba że z mo­ich sła­bo­ści. Zresz­tą choć­bym i chciał się chlu­bić, nie był­bym sza­leń­cem; po­wie­dział­bym tyl­ko praw­dę. Po­wstrzy­mu­ję się jed­nak, aby mnie nikt nie oce­niał po­nad to, co wi­dzi we mnie lub co ode mnie sły­szy. Aby zaś nie wy­no­sił mnie zbyt­nio ogrom ob­ja­wień, dany mi zo­stał od­cień dla cia­ła, wy­słan­nik sza­ta­na, aby mnie po­licz­ko­wał – że­bym się nie uno­sił py­chą. Dla­te­go trzy­krot­nie pro­si­łem Pana, aby od­szedł ode mnie, lecz mi od­po­wie­dział: «Wy­star­czy ci mo­jej ła­ski. Moc bo­wiem w sła­bo­ści się do­sko­na­li». Naj­chęt­niej więc będę się chlu­bił z mo­ich sła­bo­ści, aby za­miesz­ka­ła we mnie moc Chry­stu­sa (2 Kor 10,18; 11,21–12.9).

Bóg stwo­rzył nas do ży­cia wiecz­ne­go w mi­ło­ści i ra­do­ści. Jego za­mysł zo­stał pod­wa­żo­ny przez grzech pier­wo­rod­ny, któ­ry w świat wpro­wa­dził śmierć. Bóg od­no­wił swój plan przez zmar­twych­wsta­nie Je­zu­sa, przez któ­re do­ko­nu­je się w isto­cie zmar­twych­wsta­nie świa­ta, znie­sie­nie śmier­ci i grze­chu w no­wym i osta­tecz­nym przy­mie­rzu ludu Bo­że­go „przez Chry­stu­sa, z Chry­stu­sem i w Chry­stu­sie”. W na­szym ży­ciu oso­bi­stym urze­czy­wist­nia­my to stop­nio­we zmar­twych­wsta­nie przez przy­łą­cze­nie się w wie­rze do Pana. Wy­ma­ga ono zna­jo­mo­ści Jego sło­wa po­przez Pi­smo i Tra­dy­cję, a do­ko­nu­je się dro­gą nie­ustan­ne­go na­wró­ce­nia dzię­ki świa­tłu i mocy Du­cha Świę­te­go.

Cały Nowy Te­sta­ment przy­go­to­wu­je nas do spo­tka­nia z Chry­stu­sem. Świę­ty Pa­weł jest pierw­szym pi­sa­rzem No­we­go Te­sta­men­tu, a za­tem pierw­szym świad­kiem tego, czym sta­ło się przy­mie­rze po zmar­twych­wsta­niu Je­zu­sa. Dla chrze­ści­ja­ni­na sta­no­wi on za­tem za­sad­ni­cze ogni­wo w przej­ściu od daw­ne­go pra­wa do no­we­go przy­mie­rza oraz w od­kry­ciu ra­zem z ra­bi­nem Sau­lem, czym w ży­ciu wie­rzą­ce­go jest spo­tka­nie ze Zmar­twych­wsta­łym.

Świę­ty Pa­weł jest dla nas szcze­gól­nie po­ży­tecz­ny, nie znał bo­wiem Chry­stu­sa pod­czas Jego ży­cia na zie­mi. Isto­tą jego re­la­cji z Je­zu­sem jest za­tem wy­łącz­nie zmar­twych­wsta­nie w cza­sach, gdy Ko­ściół pier­wot­ny nie był jesz­cze ob­cią­żo­ny spra­wa­mi dru­go­rzęd­ny­mi. Być chrze­ści­ja­ni­nem to być jak Pa­weł. Stąd wy­ni­ka zna­cze­nie dla nas jego pism w ca­łym ich bo­gac­twie. Jest ono tym więk­sze, że pod­czas każ­dej mszy wy­po­wia­da się ustęp z pism Paw­ła, co ozna­cza, iż w pi­smach tych Ko­ściół do­strze­ga fun­da­ment na­szej wia­ry.

Nie­za­leż­nie od tych wszyst­kich wzglę­dów św. Pa­weł jest praw­dzi­wym ty­ta­nem mi­ło­ści Je­zu­sa. Nie ma nic bar­dziej ożyw­cze­go dla na­szej wia­ry niż ob­co­wa­nie z tym apo­sto­łem, oczy­wi­ście pod wa­run­kiem wej­ścia w praw­dzi­wy kon­takt z tą nie­zwy­kle bo­ga­tą oso­bo­wo­ścią. Aby cel ten osią­gnąć, nie­zbęd­ne jest naj­pierw od­kry­cie, na czym po­le­ga po­cząt­ko­wa myśl chrze­ści­jań­ska, do któ­rej na­le­ży myśl św. Paw­ła.

Myśl pierw­szych chrze­ści­jan

Je­zus nie na­pi­sał ani sło­wa, a Jego myśl zna­my je­dy­nie po­przez jej od­dźwięk w wie­rze pierw­szej wspól­no­ty chrze­ści­jań­skiej, co zna­la­zło wy­raz zwłasz­cza u św. Paw­ła, św. Jana i ewan­ge­li­stów syn­op­ty­ków. Czy w ta­kim ra­zie, jak utrzy­mu­ją nie­któ­rzy, nie jest moż­li­we, by­śmy zna­li wła­ści­wą myśl Chry­stu­sa? Nic po­dob­ne­go. Dok­try­na ka­to­lic­ka jest nad­zwy­czaj kla­row­na w tej kwe­stii: Pi­smo za­ko­rze­nio­ne jest w Tra­dy­cji, ni­g­dy nie funk­cjo­nu­je w ode­rwa­niu od ży­cia Ko­ścio­ła, poza nim nie ma sen­su. Co nie ozna­cza oczy­wi­ście, by­śmy nie mie­li brać pod uwa­gę ga­tun­ku li­te­rac­kie­go, oso­bo­wo­ści au­to­ra, śro­do­wi­ska od­bior­ców, oko­licz­no­ści, w ja­kich znaj­do­wał się wów­czas lud chrze­ści­jań­ski, by wła­ści­wie roz­po­znać myśl Pana wy­ra­żo­ną przez na­tchnio­ne­go au­to­ra. Wszyst­ko to jest szcze­gól­nie waż­ne u św. Paw­ła, jako że po­ja­wie­nie się chrze­ści­jań­stwa w ło­nie ju­da­izmu sta­no­wi­ło praw­dzi­wą re­wo­lu­cję.

Zna­jo­mość po­cząt­ko­wej my­śli chrze­ści­jań­skiej nie tyl­ko nie sta­no­wi prze­szko­dy, lecz oka­zu­je się wa­run­kiem od­kry­cia Paw­ło­we­go prze­sła­nia, gdyż Ko­ściół nie może po­zo­sta­wać w sprzecz­no­ści z Pi­smem. Mie­ści on w so­bie świad­ków ży­cia Pana, Jego śmier­ci i zmar­twych­wsta­nia. Po odej­ściu Je­zu­sa apo­sto­ło­wie, po­słusz­ni na­ka­zo­wi Mi­strza, bu­do­wa­li Ko­ściół. Świę­ty Pa­weł pi­sał w ob­rę­bie tego ro­dzą­ce­go się Ko­ścio­ła, po­śród wszyst­kich ów­cze­snych pro­ble­mów.

Na­tu­ral­ne by­ło­by za­tem roz­po­cząć stu­dium No­we­go Te­sta­men­tu od Dzie­jów Apo­stol­skich, my jed­nak wy­bra­li­śmy po­rzą­dek chro­no­lo­gicz­ny. Nie­mniej, chcąc od­kryć św. Paw­ła i myśl pierw­szych chrze­ści­jan, czy­tel­nik od­nie­sie wiel­ką ko­rzyść z lek­tu­ry tej księ­gi.

Ja­kie były głów­ne wąt­ki my­ślo­we, sta­no­wią­ce kul­tu­rę chrze­ści­jań­ską u jej po­cząt­ków? Naj­pierw i przede wszyst­kim trze­ba wy­mie­nić ju­da­izm po okre­sie wy­gna­nia, wy­wo­dzą­cy się z wiel­kich pro­ro­ków, któ­rych mie­li­śmy oka­zję od­kryć w po­przed­nim to­mie Bi­blii dla mo­ich pa­ra­fian. Ju­da­izm ten na­zna­czo­ny jest pra­gnie­niem ochro­ny Tory przed wszel­ki­mi wpły­wa­mi ze­wnętrz­ny­mi zwią­za­ny­mi z ko­lej­ny­mi oku­pa­cja­mi Per­sów, Gre­ków i Rzy­mian. Wal­ka ta, bar­dziej niż się są­dzi, wpły­nę­ła na po­sta­wę współ­cze­snych Je­zu­so­wi wo­bec Mi­strza.

We­wnątrz ju­da­izmu ist­nia­ło kil­ka szkół teo­lo­gicz­nych, z fa­ry­ze­usza­mi i sa­du­ce­usza­mi na cze­le, róż­nią­cych się sta­no­wi­skiem wo­bec zmar­twych­wsta­nia umar­łych. Pa­weł na­le­żał do fa­ry­ze­uszy. Ist­nia­ła też szko­ła es­seń­czy­ków, wsła­wio­na zwłasz­cza wspól­no­tą z Qum­ran. Byli to za­cie­kli prze­ciw­ni­cy oku­pan­ta, ocze­ku­ją­cy na zwy­cię­skie­go Me­sja­sza, któ­ry przy­wró­ci Izra­elo­wi nie­pod­le­głość. Pa­weł był ży­dem żar­li­wym, pod­le­ga­ją­cym wszyst­kim tym wpły­wom. Sam o tym mó­wił, a jego ży­cia i pism nie moż­na zro­zu­mieć z po­mi­nię­ciem tych uza­leż­nień, od któ­rych na­stęp­nie Apo­stoł Na­ro­dów się zdy­stan­su­je.

Oku­pa­cja rzym­ska wpro­wa­dzi­ła w myśl bli­skow­schod­nią epo­ki Paw­ło­wej przede wszyst­kim wpły­wy fi­lo­zo­fii grec­kiej, któ­re wy­raź­nie od­naj­du­je­my w spo­so­bie wy­po­wia­da­nia się apo­sto­ła, ale tak­że w prze­ja­wach kul­tu Rzy­mu i ce­sa­rza. W pi­smach Paw­ło­wych daje się od­czuć rów­nież wpływ ta­jem­nych re­li­gii wschod­nich (apo­stoł jest im prze­ciw­ny, ale czer­pie z nich ob­ra­zy, za po­mo­cą któ­rych przed­sta­wia chrze­ści­ja­nom dok­try­nę zmar­twych­wsta­nia). Do­strze­gal­ny jest tak­że wpływ gno­zy, któ­ry bę­dzie jesz­cze bar­dziej wi­docz­ny w pi­smach z II wie­ku. Dok­try­nę tę moż­na pod­su­mo­wać zda­niem, któ­re­go wpływ na myśl Paw­ła jest nie­wąt­pli­wy: „Zba­wie­ni je­ste­śmy przez wie­dzę”. Czyn­ni­kiem zde­cy­do­wa­nie naj­waż­niej­szym jest oczy­wi­ście ju­da­izm i Sta­ry Te­sta­ment: Pa­weł zna Bi­blię i czy­ni z niej isto­tę swe­go ję­zy­ka bądź dla uza­sad­nie­nia swej ar­gu­men­ta­cji, bądź w celu wyj­ścia poza ju­da­izm. W Ko­ście­le ka­to­lic­kim pi­sma Paw­ło­we mają czę­sto opi­nię trud­nych, praw­do­po­dob­nie z po­wo­du nie­zna­jo­mo­ści Bi­blii przez ka­to­li­ków. W każ­dym ra­zie pew­ne jest, że aby móc do­ce­nić pi­sma św. Paw­ła, wie­rzą­ce­mu nie­zbęd­na jest rze­czy­wi­sta kul­tu­ra bi­blij­na. I od­wrot­nie, moż­na po­wie­dzieć, że dzię­ki Paw­ło­wi cały Sta­ry Te­sta­ment na­bie­ra swe­go praw­dzi­we­go zna­cze­nia: jest on przy­go­to­wa­niem do zmar­twych­wsta­nia Je­zu­sa.

Przed roz­po­czę­ciem lek­tu­ry pism św. Paw­ła ko­niecz­ne jest usy­tu­owa­nie jego li­stów w chro­no­lo­gii pism Nowe-go Te­sta­men­tu:

– rok 50: Ewan­ge­lia św. Ma­te­usza (ara­mej­ska?), do­tąd nie­od­na­le­zio­na

– lata 50–52: dwa Li­sty do Te­sa­lo­ni­czan

– rok 56: List do Fi­li­pian

– rok 57: Pierw­szy List do Ko­ryn­tian; List do Ga­la­tów; Dru­gi List do Ko­ryn­tian

– lata 57–58: List do Rzy­mian; List św. Ja­ku­ba

– lata 61–63: List do Ko­lo­san; List do Efe­zjan; List do Fi­le­mo­na

– rok 64: Pierw­szy List św. Pio­tra; Ewan­ge­lia św. Mar­ka

– rok 65: Pierw­szy List do Ty­mo­te­usza; List do Ty­tu­sa; Ewan­ge­lia św. Ma­te­usza; Ewan­ge­lia św. Łu­ka­sza; Dzie­je Apo­stol­skie

– rok 67: List do He­braj­czy­ków; Dru­gi List do Ty­mo­te­usza

– lata 67–71: List św. Judy; Dru­gi List św. Pio­tra

– rok 95: Apo­ka­lip­sa; Ewan­ge­lia św. Jana; Li­sty św. Jana

Ży­cie Apo­sto­ła Na­ro­dów

W ży­ciu św. Paw­ła moż­na wy­od­ręb­nić czte­ry eta­py: od na­ro­dzin mię­dzy ro­kiem 5 a 15 do roku 45, kie­dy miał miej­sce po­czą­tek wiel­kich mi­sji apo­stol­skich, lata 45–48 (trzy wiel­kie mi­sje apo­stol­skie), lata 58–63 (nie­wo­la w Ce­za­rei i Rzy­mie), ostat­nie lata ży­cia i mę­czeń­ska śmierć. In­for­mu­ją­ce nas o jego ży­ciu źró­dła to Dzie­je Apo­stol­skie (roz­dzia­ły 9–11 i 14–18) oraz Li­sty: do Ga­la­tów 1,11–2,14; Pierw­szy do Ko­ryn­tian 15,8–9 i Dru­gi do Ko­ryn­tian 11,22–12,12; do Rzy­mian 11,1; do Fi­li­pian 3,4–6; Dru­gi do Ty­mo­te­usza 1,5 i 3,10–11.

Pa­weł uro­dził się mię­dzy 5 a 15 ro­kiem w Tar­sie w Azji Mniej­szej. Po roku 30 miesz­kał w Je­ro­zo­li­mie. Na­wró­cił się w la­tach 34–36 i prze­by­wał w Da­masz­ku oraz w Ara­bii. Od­wie­dził apo­sto­łów w la­tach 37–39, a na­stęp­nie po­wró­cił do Tar­su, by wresz­cie osiąść w An­tio­chii, skąd wy­ru­szać bę­dzie na każ­dą ze swych wiel­kich mi­sji apo­stol­skich.

Pierw­sza mi­sja mia­ła miej­sce mię­dzy ro­kiem 45 a 49. W roku 50 Pa­weł uczest­ni­czył w so­bo­rze je­ro­zo­lim­skim, któ­ry ure­gu­lo­wał pro­ble­my po­sta­wio­ne przez tzw. chrze­ści­jan ju­da­izu­ją­cych, utrzy­mu­ją­cych, że chrze­ści­ja­nie po­win­ni ści­śle prze­strze­gać prze­pi­sów pra­wa ży­dow­skie­go, a w szcze­gól­no­ści ob­rze­za­nia. Dru­gą mi­sję, pod­czas któ­rej na­pi­sał Li­sty do Te­sa­lo­ni­czan, od­był w la­tach 50–52. Mi­sja trze­cia przy­pa­dła na lata 53–58 i wów­czas po­wsta­ły Li­sty do Ko­ryn­tian, Ga­la­tów, Rzy­mian i Fi­li­pian. Nie­wo­la ce­za­rej­ska mia­ła miej­sce mię­dzy ro­kiem 58 a 61, rzym­ska ob­ję­ła lata 61–63. Z tego cza­su wy­wo­dzą się Li­sty do Ko­lo­san, Efe­zjan i do Fi­le­mo­na. Mię­dzy uwol­nie­niem a dru­gim aresz­to­wa­niem Pa­weł pod­jął jesz­cze jed­ną po­dróż i na­pi­sał Pierw­szy list do Ty­mo­te­usza oraz List do Ty­tu­sa. Dru­gie aresz­to­wa­nie spro­wa­dzi­ło go do Rzy­mu, skąd po­cho­dzi Dru­gi List do Ty­mo­te­usza. Mę­czeń­stwo Paw­ła mia­ło miej­sce w roku 67.

Zna­jąc prze­bieg ży­cia św. Paw­ła, bez wąt­pie­nia ła­twiej nam zro­zu­mieć jego zda­nie: „Dla mnie umrzeć to Chry­stus”. Spójrz­my na nie­zwy­kłe bo­gac­two tej oso­bo­wo­ści, któ­ra skła­nia do słów: „Być chrze­ści­ja­ni­nem to być Paw­łem”. Po­su­nę się na­wet da­lej, twier­dząc, że na dro­dze Abra­ha­ma, Moj­że­sza i pro­ro­ków Pa­weł jest rze­czy­wi­ście tym, któ­ry naj­le­piej uosa­bia przy­mie­rze ze Zmar­twych­wsta­łym, rzu­ca­jąc świa­tło na całą Bi­blię.

Czło­wiek, któ­re­go Je­zus po­chwy­cił i uczy­nił wy­jąt­kiem „dla Ewan­ge­lii”

O św. Paw­le na­pi­sa­no wie­le. Je­den z naj­pięk­niej­szych tek­stów zna­la­złem kie­dyś we wstę­pie do Li­stów apo­sto­ła:

Pa­weł od­dał się na służ­bę umi­ło­wa­ne­go Chry­stu­sa bez resz­ty izca­łym nie­zwy­kłym bo­gac­twem swe­go uspo­so­bie­nia. Bez­po­śred­ni kon­takt ztą za­dzi­wia­ją­cą oso­bo­wo­ścią sta­no­wi dla nas wca­le nie­ma­łą ko­rzyść zlek­tu­ry li­stów Paw­ło­wych. Whi­sto­rii chrze­ści­jań­stwa próż­no szu­kać du­szy tak hoj­nie ob­da­ro­wa­nej.

Jest on za­ra­zem mi­sty­kiem i czło­wie­kiem czy­nu, teo­lo­giem i mi­sjo­na­rzem, za­ło­ży­cie­lem i or­ga­ni­za­to­rem, „kar­czow­ni­kiem” i pa­ste­rzem, ka­te­chi­stą, prze­wod­ni­kiem dusz, dys­pu­tan­tem, mów­cą. Ca­łość nie­zwy­kła, w któ­rej łą­czy się tyle po­zor­nie wy­klu­cza­ją­cych się da­rów.

Po­dob­ne kon­tra­sty do­strze­gal­ne są w jego cha­rak­te­rze. Jest on za­ra­zem dum­ny i po­kor­ny, od­waż­ny i lę­kli­wy, nie­za­leż­ny i prze­ra­żo­ny sa­mot­no­ścią, uczu­cio­wy i sar­ka­stycz­ny, uprzej­my, nie­kie­dy pra­wie ce­re­mo­nial­ny i su­ro­wy, gwał­tow­ny, gniew­ny: ma de­li­kat­ność czy­ste­go ser­ca a cza­sem po­su­wa się do słów, któ­re w na­szych prze­kła­dach zmu­sze­ni je­ste­śmy ła­go­dzić; jest wspa­nia­ło­myśl­ny i do­kucz­li­wy, ostroż­ny i po­ryw­czy.

Za­wsze nie­spo­koj­na wraż­li­wość sta­no­wi je­den z do­mi­nu­ją­cych ry­sów cha­rak­te­ru Paw­ła. Nie­wie­lu jest lu­dzi, któ­rzy w tym stop­niu otrzy­ma­li dar mi­ło­wa­nia. Dar ten kar­mił się bo­gac­twa­mi jego czy­ste­go ser­ca. Pa­weł od­dał się cał­ko­wi­cie, bez resz­ty, z ab­so­lut­ną bez­in­te­re­sow­no­ścią. Chcąc wy­ra­zić swe uczu­cia dla przy­ja­ciół i „dzie­ci” w Chry­stu­sie, znaj­do­wał sło­wa naj­czul­sze, naj­bar­dziej wzru­sza­ją­ce po­rów­na­nia; mó­wił na­wet o za­zdro­ści (2 Kor 11,2). Ni­g­dy ża­den czło­wiek nie zwra­cał się przed­tem do so­bie po­dob­nych z taką na­mięt­no­ścią. Przez stu­le­cia prze­trwa­ły jego czu­łe wo­ła­nia, za­pew­nie­nia o od­da­niu, pe­łen po­ru­sze­nia wy­raz roz­pa­czy. Z ser­ca Paw­ła wy­try­snę­ły te za­chwy­ca­ją­ce zwro­ty, któ­re roz­grze­wa­ły za­pał apo­sto­łów i spra­wia­ły, że mię­kły ser­ca tych, któ­rzy otrzy­ma­li dar du­cho­we­go po­kre­wień­stwa.

Ro­zu­mie­my te­raz, dla­cze­go Pa­weł jest zna­ko­mi­tym mów­cą. Nie­zna­ne mu są co praw­da „tech­ni­ki” Li­zja­sza czy Cy­ce­ro­na, a tym bar­dziej chęć po­do­ba­nia się, wro­dzo­na ser­cu każ­de­go ar­ty­sty. Wszyst­ko w nim jest pro­ste, spon­ta­nicz­ne, praw­dzi­we. Mimo że w opi­nii prze­ciw­ni­ków mowa jego jest „god­na po­gar­dy” (2 Kor 10,10), a on sam de­kla­ru­je się jako pro­stac­ki w sło­wie, Pa­weł wie­rzył w sku­tecz­ność sło­wa i oka­zał się nie­stru­dzo­nym mów­cą. Elo­kwen­cja Paw­ła jest wier­nym ob­ra­zem jego du­szy. Nikt bar­dziej nie za­słu­gu­je na po­chwa­łę Pas­ca­la: „Gdy wi­dzi się styl na­tu­ral­ny, od­czu­wa się zdu­mie­nie i za­chwyt, al­bo­wiem za­miast spo­dzie­wa­ne­go au­to­ra znaj­du­je się czło­wie­ka”. Za­pał tej wi­bru­ją­cej du­szy od­czu­wa się wciąż na tych stro­ni­cach, któ­rych nie do­tknę­ło zna­mię cza­su. Nie­któ­rym ustę­pom nie moż­na się oprzeć; czy­tel­nik czu­je się urze­czo­ny i chcąc nie chcąc ustę­pu­je tej naj­wyż­szej mocy.

Jak­że oprzeć się po­łą­cze­niu zwię­złej, ści­słej, bez­li­to­snej dia­lek­ty­ki ze wzru­sze­niem, na­mięt­no­ścią, unie­sie­niem? Bez wzglę­du na za­pa­mię­ta­łość, jaką prze­ja­wia Pa­weł dla obro­ny i zwy­cię­stwa swej tezy, nie tra­ci on ni­g­dy z pola wi­dze­nia czy­tel­ni­ka, któ­re­go nie­ocze­ki­wa­nie bie­rze na świad­ka, na­kła­nia, gani, a na­wet mu wy­gra­ża. Na sa­mych szczy­tach dia­lek­ty­ki i teo­lo­gii na­dal po­zo­sta­je po­le­mi­stą i pa­ste­rzem. Myśl i czło­wiek są nie­roz­łącz­ne.

Du­sza, któ­ra się mo­dli i śpie­wa, ob­ja­wia się u Paw­ła za­wsze obok umy­słu, któ­ry roz­wa­ża, ar­gu­men­tu­je i prze­ko­nu­je. Stąd wiel­ka roz­ma­itość tonu i tak wiel­kie roz­bież­no­ści, że wie­lu zbi­tych z tro­pu kry­ty­ków uzna­ło, że ze wzglę­du na po­do­bień­stwa na­le­ży po­zba­wić Paw­ła jego pra­wo­wi­tych dóbr.

Wszę­dzie po tro­sze spo­tkał się Pa­weł z roz­ma­ity­mi for­ma­mi nie­życz­li­wo­ści i za­zdro­ści. Jego li­sty peł­ne są alu­zji do walk, ja­kie mu­siał wy­dać wro­gom ze­wnętrz­nym i we­wnętrz­nym. Po­su­wa­li się oni do kwe­stio­no­wa­nia jego zdro­wia. Pa­weł wiel­ce cier­piał z po­wo­du tych sprze­ci­wów i na­pa­ści. Były one dlań tym bar­dziej do­tkli­we i bo­le­sne, że gro­zi­ły ode­rwa­niem od nie­go, a czę­sto od sa­mej wia­ry w Chry­stu­sa, Ko­ścio­ły, któ­re za­ło­żył. Pa­weł bro­ni się i kontr­ata­ku­je. Pod­kre­śla swe god­no­ści apo­sto­ła i z wła­ści­wą so­bie mie­sza­ni­ną sumy i po­ko­ry, wszel­ką ini­cja­ty­wę i chwa­łę w swych do­ko­na­niach przy­pi­su­je za­wsze ła­sce Boga i wspar­ciu Chry­stu­sa.

Szcze­rość i ży­wio­ło­wość Paw­ła są nie­co­dzien­ne. Idzie on aż do koń­ca tak w prze­śla­do­wa­niu, jak w gło­sze­niu Ewan­ge­lii. Wol­ny jest od wszel­kich kom­plek­sów: wi­dzi swo­je wady i mówi o nich. Od­rzu­ca dy­plo­ma­cję Pio­tra, sła­bość chrze­ści­jan, pod­stęp­ne ata­ki zwo­len­ni­ków na­wro­tu do ju­da­izmu.

Pa­weł ma czu­łe ser­ce. Czu­ło­ści jego nie moż­na opi­sać, lecz się jej do­świad­cza. Wspa­nia­łą ilu­stra­cją jest opis Paw­ło­we­go na­wró­ce­nia. Je­zus do­brze zna swe­go apo­sto­ła; za­wład­nął nim, jak zdo­by­wa się uko­cha­ną oso­bę.

Pa­weł jest re­ali­stą i or­ga­ni­za­to­rem, do­sto­so­wu­je się do wszyst­kich roz­mów­ców. Jest za­ra­zem mi­sjo­na­rzem i pa­ste­rzem za­ko­rze­nio­nej wspól­no­ty. Sta­no­wi żywą od­po­wiedź na fał­szy­wy pro­blem, któ­ry tak bar­dzo zaj­mo­wał księ­ży w ostat­nich la­tach: czy moż­na być rów­no­cze­śnie mi­sjo­na­rzem na ze­wnątrz chrze­ści­jań­stwa i au­ten­tycz­nym ani­ma­to­rem wspól­no­ty wie­rzą­cych? Pod tym wzglę­dem był Pa­weł naj­więk­szym na­tchnie­niem i wzo­rem dla mej wła­snej po­słu­gi.

Apo­stoł osta­tecz­nie uwol­nił mnie po­nad­to od pew­nej cią­żą­cej mi bar­dzo nie­ja­sno­ści. Nie tak od­le­gły jest czas, gdy po­waż­nie twier­dzi­ło się, że apo­stoł i ka­płan są bez grze­chu i że ta­ki­mi być po­win­ni. Bóg tyl­ko wie, jak wie­lu przy­ja­ciół ode­szło z se­mi­na­rium z po­wo­du tej za­sa­dy, któ­ra sta­no­wi być może jed­ną z głów­nych przy­czyn kry­zy­su po­wo­łań. Pa­weł twier­dzi coś prze­ciw­ne­go: Je­zus wy­brał mnie i udzie­lił mi wy­jąt­ko­wych da­rów nie z po­wo­du mych za­sług, lecz z mi­ło­ści. Co wię­cej, w mych sła­bo­ściach znaj­du­ję oka­zję do stwier­dze­nia Jego dar­mo­wej mi­ło­ści i wszech­mo­cy. „Je­że­li już trze­ba się chlu­bić, będę się chlu­bił z mo­ich sła­bo­ści” (2 Kor 11,30). Sło­wa te były w moim ży­ciu wiel­kim po­wie­wem świe­że­go po­wie­trza, któ­ry ze śmie­chem roz­pra­szał wszel­ką hi­po­kry­zję „świę­tosz­ków”, jaką na­le­ża­ło – bo było to wów­czas w do­brym to­nie – oka­zy­wać wo­bec na­szych bra­ci.

Po­ety­ka li­stów

Li­stów na­pi­sa­nych przez Paw­ła z Tar­su jest trzy­na­ście lub czter­na­ście, za­leż­nie od tego, czy List do He­braj­czy­ków przy­pi­su­je się Paw­ło­wi, czy też jed­ne­mu z jego uczniów. Są to naj­daw­niej­sze tek­sty chrze­ści­jań­stwa. Mają one cha­rak­ter pism oka­zjo­nal­nych i nie sta­no­wią wy­kła­du ka­te­che­tycz­ne­go lub teo­lo­gicz­ne­go – nie dla­te­go, że apo­stoł lek­ce­wa­żył prze­ka­zy­wa­nie wier­nym so­lid­ne­go na­ucza­nia, lecz z tego po­wo­du, że pi­sze w od­po­wie­dzi na py­ta­nia, ja­kie sta­wia so­bie wspól­no­ta.

Pa­weł zwra­ca się do niej na­stę­pu­ją­co: „Do­wie­dzia­łem się, że ma­cie taki oto pro­blem, a po­nie­waż pe­wien nasz przy­ja­ciel go­tów jest udać się do was, po­wie­rzam mu ten list, ocze­ku­jąc nie­cier­pli­wie, aż sam będę mógł was od­wie­dzić”.

Pi­sma te są za­tem li­sta­mi. Za­war­te­mu w nich wy­kła­do­wi dok­try­nal­ne­mu to­wa­rzy­szy na­uka mo­ral­na. In­ter­pre­ta­cja jest trud­na nie z po­wo­du ję­zy­ka – po­tocz­nej gre­ki – lecz z uwa­gi na abs­trak­cyj­ne my­śle­nie, a zwłasz­cza „spi­ral­ny” roz­wój my­śli, któ­re­mu to­wa­rzy­szą dłu­gie dy­gre­sje – skłon­ność, któ­rej ule­ga­ją wszy­scy pło­mien­ni mów­cy. Pa­weł czę­sto za­po­mi­na skoń­czyć zda­nie, nie cofa się przed pa­ra­dok­sem, czy­ni za­ska­ku­ją­ce skró­ty. Trud­no­ści do­peł­nia fakt, że Pa­weł kil­ka­krot­nie dyk­to­wał swo­je li­sty.

Dok­try­na św. Paw­ła

Myśl prze­wod­nia św. Paw­ła, obec­na w każ­dym na­pi­sa­nym li­ście, to kwe­stia miej­sca ini­cja­ty­wy Boga Ojca w na­szym zba­wie­niu oraz dzie­ło Chry­stu­sa Od­ku­pi­cie­la.

Przez Je­zu­sa Chry­stu­sa zmar­twych­wsta­łe­go idzie­my do Jego Ojca. Pa­weł przy­po­mi­na nie­ustan­nie, że cała hi­sto­ria na­sze­go zba­wie­nia za­czy­na się w mi­ło­ści Ojca, któ­ry bez­względ­nie pra­gnie na­sze­go zba­wie­nia – na­sze­go szczę­ścia i przy­wró­ce­nia przy­mie­rza mi­ło­ści mię­dzy Nim a nami, któ­re zo­sta­ło ze­rwa­ne przez grzech pier­wo­rod­ny.

Li­sty roz­po­czy­na­ją się dzięk­czy­nie­niem Ojcu w imię na­sze­go Pana Je­zu­sa Chry­stu­sa. Po mo­dli­twie tej na­tych­miast na­stę­pu­je inna, w któ­rej apo­stoł, zgod­nie ze zwy­cza­jem czę­stym u Ży­dów, pro­si Ojca o bło­go­sła­wień­stwo dla swych przy­ja­ciół.

Da­lej gło­si Pa­weł pierw­szeń­stwo we­zwa­nia Bo­że­go: „Wy­brał was Bóg jako pier­wo­ci­ny do zba­wie­nia przez uświę­ce­nie w Du­chu i przez wia­rę w praw­dę. Po to we­zwał was przez na­sze gło­sze­nie Ewan­ge­lii, aby­ście do­stą­pi­li chwa­ły Pana na­sze­go Je­zu­sa Chry­stu­sa” (2 Tes 2,13–14).Je­ste­śmy po­wo­ła­ni przez Ojca do ko­mu­nii w Chry­stu­sie, aby sta­no­wić w Nim jed­no cia­ło-Ko­ściół. Ko­ściół jest ko­mu­nią – wspól­no­tą po­wo­ła­nych przez Boga.

Bóg jest mi­ło­sier­ny, lecz jest tak­że Bo­giem gnie­wu. Gnie­wa Go grzech, ze­rwa­nie przy­mie­rza. Zgod­nie z tra­dy­cją pro­ro­ków ży­dow­skich apo­stoł w sta­now­czych sło­wach daje wy­raz gnie­wu Boga, lecz po­dob­nie jak u pro­ro­ków, tak w na­ucza­niu Paw­ła waż­ne jest, że w na­wró­ce­niu górę bio­rą mi­ło­sier­dzie i mi­łość.

Inny te­mat czę­sty u Paw­ła, rów­nież pły­ną­cy z ju­da­izmu, to mą­drość Boga „we­dług przed­wiecz­ne­go za­my­słu, jaki po­wziął w Je­zu­sie Chry­stu­sie”. Z tego punk­tu wi­dze­nia Pa­weł ja­sno wy­ra­ża ta­jem­ni­cę so­li­dar­no­ści wszyst­kich lu­dzi w Ada­mie i w Chry­stu­sie zmar­twych­wsta­łym. Jego sło­wa sta­no­wią uwień­cze­nie bi­blij­ne­go ob­ja­wie­nia w kwe­stii zła. Bę­dzie­my o tym mó­wić przy oka­zji Li­stu do Rzy­mian.

Wresz­cie Pa­weł do znu­dze­nia po­wta­rza, że Bóg jest je­dy­nym spra­wie­dli­wym, je­dy­nym świę­tym. Uspra­wie­dli­wia nas w imię obiet­nic, ja­kie uczy­nił. Je­ste­śmy uczest­ni­ka­mi Jego świę­to­ści przez czy­stą mi­łość.

Dzie­ło Paw­ła skon­cen­tro­wa­ne jest na Chry­stu­sie Od­ku­pi­cie­lu. Je­zus zo­stał po­sła­ny przez Ojca. Pierw­szy nas umi­ło­wał, nas – grzesz­ni­ków. Oj­ciec po­sy­ła Go, aby „po­jed­nał świat”. W Dru­gim Li­ście do Ko­ryn­tian apo­stoł stresz­cza mi­sję Chry­stu­sa i mi­sję Ko­ścio­ła w „po­jed­na­niu”, któ­re przy­nie­sie nam szczę­ście. Je­zus do­ko­nu­je tego po­jed­na­nia, od­da­jąc swe ży­cie za nas i przy­łą­cza­jąc nas do sie­bie. Zba­wie­nie osią­ga w Nim swą peł­nię, lecz po­zo­sta­je do wy­ko­na­nia w ocze­ki­wa­niu i na­dziei; zo­sta­nie cał­ko­wi­cie zre­ali­zo­wa­ne z chwi­lą po­wro­tu Pana.

Zba­wie­nie do­ko­nu­je się jak wy­kup wy­zwa­la­ne­go nie­wol­ni­ka, stąd Jego imię – Od­ku­pi­ciel. Me­sjasz to ten, któ­ry zo­stał za­po­wie­dzia­ny w Sta­rym Te­sta­men­cie. W od­no­wio­nym przy­mie­rzu wy­zwa­la nas ze wszyst­kich skut­ków grze­chu, jak Bóg wy­zwo­lił swój na­ród z Egip­tu. Ceną tego wy­zwo­le­nia i od­ku­pie­nia jest krew Chry­stu­sa. Świę­ty Pa­weł po­zo­sta­wał pod wiel­kim wpły­wem cy­wi­li­za­cji swe­go cza­su, stąd zna­cze­nie, ja­kie mia­ły dla nie­go wy­kup i wy­zwo­le­nie nie­wol­ni­ków.

Trze­ba so­bie wy­obra­zić uczu­cie czło­wie­ka, któ­ry osią­ga wol­ność i może wresz­cie po­wie­dzieć: „Moja żona, moje dzie­ci, mój dom, moja pra­ca…”, by zro­zu­mieć wy­zwo­le­nie, ja­kie przy­no­si Je­zus. Kto nie był uwię­zio­ny, nie może po­jąć tego sym­bo­lu uży­te­go przez apo­sto­ła.

Zro­zu­mia­łe jest za­tem, że Je­zus sta­no­wi cen­tral­ny wą­tek ca­łej du­cho­wo­ści Paw­ło­wej. Pan ofia­ro­wu­je swój akt po­słu­szeń­stwa, by za­dość­uczy­nić za pier­wo­rod­ne nie­po­słu­szeń­stwo. Jak opi­su­je List do Fi­li­pian, cała ta­jem­ni­ca Chry­stu­sa za­war­ta jest w wy­nisz­cze­niu i wy­wyż­sze­niu Je­zu­sa.

On to, ist­nie­jąc wpo­sta­ci Bo­żej,

nie sko­rzy­stał ze spo­sob­no­ści,

aby na rów­ni być z Bo­giem,

lecz ogo­ło­cił sa­me­go sie­bie,

przy­jąw­szy po­stać słu­gi,

sta­jąc się po­dob­nym do lu­dzi.

A w ze­wnętrz­nej po­sta­ci, uzna­ny za czło­wie­ka,

uni­żył sa­me­go sie­bie,

sta­jąc się po­słusz­nym aż do śmier­ci –

i to śmier­ci krzy­żo­wej.

Dla­te­go też Bóg Go nad wszyst­ko wy­wyż­szył

i da­ro­wał Mu imię

po­nad wszel­kie imię,

aby na imię Je­zu­sa

zgię­ło się każ­de ko­la­no

istot nie­bie­skich i ziem­skich, i pod­ziem­nych.

I aby wszel­ki ję­zyk wy­znał,

że Je­zus Chry­stus jest PA­NEM –

ku chwa­le Boga Ojca (Flp 2,6–11).

Ustęp z Li­stu do Fi­li­pian jest pod­su­mo­wa­niem ca­łej Ewan­ge­lii Paw­ło­wej oraz ewan­ge­licz­nej dok­try­ny, że kto tra­ci, ten zy­sku­je. Bóg wskrze­sza swe­go Syna i czy­ni Go ożyw­czym Du­chem. Zmar­twych­wsta­jąc, Je­zus zdol­ny jest w tych, któ­rzy w Nie­go wie­rzą, tchnąć „du­cha Bo­że­go”, któ­ry od stwo­rze­nia świa­ta prze­ka­zu­je ży­cie Boga. Stąd, mówi apo­stoł, chrze­ści­ja­nin na­tchnio­ny tym du­chem wi­dzi wszyst­kie rze­czy­wi­sto­ści w spo­sób nowy.

By zro­zu­mieć św. Paw­ła, nie na­le­ży oba­wiać się ma­te­rial­ne­go re­ali­zmu tych ob­ra­zów. Tchnie­nie Boga, ow­szem, ale tak­że cia­ło Chry­stu­sa zro­dzo­ne z tego cu­dow­ne­go po­ca­łun­ku. Świę­ty Pa­weł ni­g­dzie nie mówi o „cie­le mi­stycz­nym”, lecz o cie­le Chry­stu­sa. Jak­że – mówi on – mógł­bym zjed­no­czyć moje cia­ło oży­wio­ne tchnie­niem Boga z cia­łem nie­rząd­ni­cy?

Oj­ciec daje więc swe­mu Sy­no­wi pa­no­wa­nie nad wszyst­ki­mi ludź­mi, czy­ni z Nie­go Pana wszel­kie­go stwo­rze­nia. Sa­dza Go po swo­jej pra­wi­cy. Przez Nie­go wpro­wa­dza całą ludz­kość na łono Trój­cy. I tu rów­nież na­le­ży od­kryć cały re­alizm tej praw­dy, aby do­brze po­jąć św. Paw­ła: „Zo­sta­li­śmy na­zwa­ni dzieć­mi Boga i rze­czy­wi­ście nimi je­ste­śmy”. Przez chrzest sta­li­śmy się inni, włą­cze­ni w Chry­stu­sa, a przez Nie­go w Trój­cę Świę­tą. Ży­cie ni­g­dy już nie bę­dzie ta­kie samo, gdy czło­wiek uświa­do­mił so­bie tę rze­czy­wi­stość. Mię­dzy in­ny­mi nie do po­my­śle­nia jest już po­dział chrze­ści­jan, gdy­by bo­wiem wo­bec jed­ne­go du­cha ist­nia­ły dwa cia­ła Chry­stu­sa, jed­no z nich nie­uchron­nie by­ło­by bez du­cha.

Przez Eu­cha­ry­stię i po­zo­sta­łe sa­kra­men­ty ak­tu­ali­zu­je­my, czy­ni­my dzi­siaj obec­nym na­sze zba­wie­nie do­ko­nu­ją­ce się „w dro­dze”. Pa­weł dużo my­śli o po­wro­cie Je­zu­sa, ocze­ku­je Go z ta­kim uczu­ciem, że oznaj­mia: „Dla mnie umrzeć to zysk. Je­śli ma to być dla wa­sze­go do­bra, zga­dzam się po­zo­stać jesz­cze tro­chę, ale pro­szę was, zbyt­nio nie prze­dłu­żaj­cie, nie opóź­niaj­cie zbyt cu­dow­nej chwi­li spo­tka­nia z moim Pa­nem, nie­wy­sło­wio­ne­go uści­sku Tego, któ­ry ocze­ku­je mnie na pro­gu swe­go domu”.

Szczę­śli­wy na za­wsze chrze­ści­ja­nin, któ­ry u św. Paw­ła od­krył tę ta­jem­ni­cę mi­ło­ści.

Ty­tuł ory­gi­na­łu: Bon­ne no­uvel­le pour mes pa­ro­is­siens

Pro­jekt okład­ki: Adam Pia­sek

Re­dak­cja: Agniesz­ka Czap­czyk

Kon­wer­sja do wy­da­nia cy­fro­we­go: Krzysz­tof Krzy­wa­nia

Re­pro­duk­cja na okład­ce: Duc­cio di Bu­onin­se­gna, Chry­stus i Sa­ma­ry­tan­ka (1310–1311), tem­pe­ra i zło­to na drew­nie, Mu­zeum Thys­sen-Bor­ne­mi­sza, Ma­dryt, pu­blic do­ma­in

© Li­bra­irie Ar­thème Fay­ard, Pa­ris 1984

© for the Po­lish edi­tion by Świę­ty Woj­ciech Dom Me­dial­ny sp. z o.o., Po­znań 2019

ISBN 978-83-8065-343-6

Wy­daw­ca:

Świę­ty Woj­ciech Dom Me­dial­ny sp. z o.o.

Wy­daw­nic­two

ul. Char­to­wo 5, 61-245 Po­znań

tel. 61 659 37 13

wy­daw­nic­two@swie­ty­woj­ciech.pl

Za­mó­wie­nia:

Dział Sprze­da­ży i Lo­gi­sty­ki

ul. Char­to­wo 5, 61-245 Po­znań

tel. 61 659 37 57 (-58, -59), faks 61 659 37 51

sprze­daz@swie­ty­woj­ciech.pl

www.swie­ty­woj­ciech.pl