Bery z dzielni - Tomasz Pietrzak - ebook + książka

Bery z dzielni ebook

Tomasz Pietrzak

0,0
39,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Górny Śląsk to nie tylko wypieszczony pod pocztówki Nikiszowiec, górnik z obrazu Erwina Sówki, kopalnia czy Angelus Lecha Majewskiego. Były i wciąż są tu miejsca, które przypominają nowojorski Bronx. I jak Bronx pochłaniają.

To zapomniane dzielnice miast, które do dziś uchodzą za szemrane, brudne i „czarne”. Mówi się o nich „dzielnice cudów”, bo jak się tam wejdzie, to można zniknąć. Istny kocioł. Na jednej ulicy, obok siebie, Ślązacy, Polacy, folksdojcze, komuniści, „werbusy”, Romowie, Świadkowie Jehowy, weterani Wehrmachtu i LWP.

Bery z dzielni to książka poetycka, która w strzępach opisuje ten specyficzny ekosystem, robiąc to jednak w sposób uniwersalny. Prawda miesza się tu ze zmyśleniem, bery i bojki łączą to co faktyczne z fantazją, ale też z brutalnością. W wierszach Tomasza Pietrzaka wydarza się śląski realizm magiczny, zlewający myśli z mitami, odsłaniający w szczelinach wyjątkowość tego miejsca i czasu.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 30

Data ważności licencji: 6/3/2030

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Tomasz Pietrzak

BERY Z DZIELNI

WYDAWNICTWO ZNAK KRAKÓW 2025

Gdyby w tej dzielnicy urodziła się Marina Abramović,

robiłaby w hutniczej łaźni jako łazienna.

Nosiłaby szare mydło,

wydłubywała czarne kłaki z odpływów,

czyściła brodziki.

Gdyby urodził się tu Langston Hughes,

najpewniej byłby

białym chłopcem, a potem białym rasistą,

zatrudnionym

w hucie na pół etatu. Pisałby tylko podania

do mopsu i skargi

Do jaśnie Magistratu na element społeczny.

Gdyby urodził się tu

Jean-Michel Basquiat, pracowałby w sklepie

„Złoty Róg”,

chrzcił wódkę, miał ze cztery razy wszyty

esperal i obsikiwałby

mury, wracając zalany po nocnej libacji.

Gdyby urodził się tu

Andy Warhol, robiłby w Górnośląskiej

Fabryce Czekolady i Cukierków

„Hanka”, miał dnę i pożyczkę na głowie

z lewa na prawo.

Nosiłby w kapsach michałki dla landrynek,

co kiecuszki zadzierają.

Gdyby urodził się tu sam Czesław Miłosz,

nie patrzyłby

na biednych, ale był biedą, dzielnicowym

prorokiem,

metafizycznym łajzą, który obchodzi domy,

gdzie nikogo nie obchodzi.

Gdyby urodziła się tu Joan Didion, zostałaby

świadkinią Jehowy,

co je białą kaszankę ze świniobicia i modli się

za koniec świata

na końcu świata, gdzie pies szczeka dupą

odgryzioną kotu.

Gdyby w tej dzielnicy urodziła się Simone

de Beauvoir, byłaby

żoną frontową na emeryturze, folksdojczką,

nawróconą komunistką,

dyspozytorką milicji, babą do rany przyłóż,

co żadnej brudnej roboty

się nie boi. Można by tak długo. Tymczasem

dnia i życia ubywa,

i wilijo się lepi. Pod piątką, gdzie choinka

im spłonęła przez kota,

a ojcowie dotykali się, rodzi się dziewczynka

z dziewczynki.

Dostaje na imię Małyszka. Gdyby urodziła

się w Wiśle, miałaby wąsa.

Matka woła mnie na obiad i wszyscy myślą, że opieka nam sypnęła złotem.

Obiad jest ten sam co wczoraj i przedwczoraj,

i wcześniej, i sięga niedzieli,

a może Wielkiej Soboty, kiedy to najedliśmy

się dla Jezusa,

który po trzech dniach nam zmartwychwstał

i zjadł konia z kopytami.

Matka Focziego też woła go na obiad i myślą

ludzie, że bogaty Cygan, król.

Foczi je obiad, który wczoraj był tęższy, który

przedwczoraj był tęgi.

W niedzielę nikt u niego nie jadł, w Wielką

Sobotę zjedli trochę

postu z Wielkiego Piątku, smakował niczym

czterdziestodniowa pustynia

posmarowana smalcem i obłożona słoniną

z prawdziwego słonia.

Naszych matek nikt nigdy nie woła na obiad

i myślą ludzie,

siedzą tam nażarte, maciory. Ite ich brzuchy.

Ale tylko one wiedzą, ile w nich

powysysanego szpiku z pękniętej warzechy,

ile drzazg leży na żołądku.

Taki gniady byłem, że Romowie brali za swojego – częstowali

wiśniowym barszczem, kaszą, sadzali

przy stole jak trzynastego

apostoła, dawali mi szmary jak u mnie

w domu.

Mogłem przychodzić do Pawłowskiej,

która niczym Ganeśa

leżała przed sienią na fotelu z tarpana

i prosić

o pokazanie dziobła. Widziałem, spał

w fartuchu. Ino cicho,

to kokało – mówiła, jakby urodziła go

w trosce o Polskę.

A potem widziałem innego, siedział

na kancie łóżka –

był włochaty, granatowy, na sygnale –

pytał, czy nie wiem,

kto porwał mi ojca i czy jestem synem

swojej matki.

Raz w roku mordowano tu kogoś za klachy lub gola.

Raz na miesiąc tu kogoś dźgnięto

w wannie

lub tunelu. Raz na tydzień zaczadził

się ktoś (latem nawet

częściej). Były też gwałty małżeńskie,

nie zawsze na kobietach,

kradzieże nie zawsze złota, napady

nie zawsze na pociąg

węgla, rozboje nie zawsze z udziałem,

i wymuszenia, częściej

z własnej woli. Przyjeżdżali wtedy:

prokuratorka

Sarna, doktorka Tlenkowa i piękny

niebieski pies,

którego wołaliśmy Kozik. Ogłaszali

czas, miejsce,

nieraz przyczynę. Ludzie wychodzili,

skowyczeli, klaskali; z okna

ktoś wypadł. Pod koniec Ludowej

nasza ulica

należała do najruchliwszych na Śląsku.

Bywało, że zderzyła

się tu sanitarka z radiowozem, mijając

płonącą żyrafę.

Dalsza część w wersji pełnej

Projekt okładki

Olgierd Chmielewski

Zdjęcie na pierwszej stronie okładki

Joanna Helander, Chlywiki

Redaktorzy tomu

Jerzy Illg

Karol Kleczka

Opieka redakcyjna

Katarzyna Mach

Korekta

Małgorzata Biernacka

Copyright © by Tomasz Pietrzak

© Copyright for this edition by SIW Znak sp. z o.o., 2025

ISBN 978-83-8367-388-2

Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl

Więcej o naszych autorach i książkach: www.wydawnictwoznak.pl

Społeczny Instytut Wydawniczy Znak

ul. Kościuszki 37, 30-105 Kraków

Dział sprzedaży: tel. 12 61 99 569, e-mail: [email protected]

Wydanie I, Kraków 2025

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotował Jan Żaborowski

Spis treści

Okładka

Karta tytułowa

Gdyby w tej dzielnicy urodziła się Marina Abramović,

Matka woła mnie na obiad i wszyscy myślą, że opieka nam sypnęła złotem.

Taki gniady byłem, że Romowie brali za swojego – częstowali

Raz w roku mordowano tu kogoś za klachy lub gola.

Spis treści

Karta redakcyjna

Punkty orientacyjne

Okładka

Strona tytułowa

Meritum publikacji

Spis treści

Strona redakcyjna