Berlin na kursie bojowym - Andrzej Robert Janczak - ebook + audiobook

Berlin na kursie bojowym ebook i audiobook

Andrzej Robert Janczak

0,0
29,98 zł
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,98 zł

TYLKO U NAS!
Synchrobook® - 2 formaty w cenie 1

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym. Zamów dostęp do 2 formatów, by naprzemiennie czytać i słuchać.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.


Dowiedz się więcej.
Opis

1 lipca 1940 roku, przed budynkiem dowództwa stacji Bramcote, odczytano dokument obwieszczający, że z personelu dotychczasowego dywizjonu szkolnego numer jeden tworzy się 300. Dywizjon Bombowy „Ziemi Mazowieckiej”. 12 września 1940, w okresie bitwy o Anglię, jednostka osiągnęła gotowość operacyjną. W następnych miesiącach dywizjon regularnie bombardował porty na kontynencie, w których Niemcy zbierali siły do inwazji na Wyspy Brytyjskie. 23 marca 1941 roku spełniło się wreszcie marzenie polskich lotników, które pojawiło się we wrześniu 1939 roku. Tej nocy mieli zbombardować Berlin.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 114

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 3 godz. 32 min

Lektor: Jacek Jońca

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Spełniona obietnica

Była połowa wrze­śnia 1939 roku, kiedy dwaj ofi­ce­ro­wie wyż­szej rangi, ubrani w pol­skie mun­dury, zatrzy­mali się tuż przed szla­ba­nem gra­nicz­nym w Śnia­ty­niu. Jeden z nich, Wacław Makow­ski, był zastępcą dowódcy lot­nic­twa do spraw tech­nicz­nych i zaopa­trze­nia oraz pod­puł­kow­ni­kiem inży­nie­rem pilo­tem. To wła­śnie on schy­lił się nagle i zgar­nął garść pol­skiej ziemi.

– Nie wiem, jak to z nami będzie – powie­dział do kolegi sta­now­czym tonem – ale jeśli cho­dzi o mnie, to przy­rze­kłem sobie, że za to wszystko, co widzia­łem w Pol­sce, muszę choć raz zbom­bar­do­wać Ber­lin. Ina­czej nie miał­bym sza­cunku do sie­bie! Mogę nawet wejść z dia­błem w jakiś układ.

Osiem­na­ście mie­sięcy póź­niej, daleko od ojczy­zny, ten sam ofi­cer, w mię­dzy­cza­sie mia­no­wany na dowódcę pol­skiego dywi­zjonu bom­bo­wego numer 300, mógł speł­nić daną sobie obiet­nicę.

– Pano­wie – mówił uro­czy­stym tonem, kiedy zaczy­nał odprawę pod­le­głych sobie załóg na lot­ni­sku Lan­gham w połu­dnio­wej Anglii – celem dzi­siej­szego lotu jest… Ber­lin. Dziś, 23 marca 1945 roku, nasz dywi­zjon jako pierw­sza jed­nostka Pol­skich Sił Powietrz­nych, ma zaszczyt prze­je­chać po grzbie­tach Hunów nad Reich­sta­giem i Unter den Lin­den. Z naszego dywi­zjonu polecą trzy załogi plus moja, czwarta…

Dokład­nie trzy tygo­dnie od chwili, gdy z pol­skiego nieba znik­nął już ostatni samo­lot II Rze­czy­po­spo­li­tej, poza gra­ni­cami naszej ojczy­zny zabły­sła nadzieja pod­ję­cia walki na nowo u boku zachod­nich sojusz­ni­ków. 25 paź­dzier­nika 1939 roku na kon­fe­ren­cji w Paryżu poja­wili się dele­gaci Fran­cji, Wiel­kiej Bry­ta­nii i Pol­ski, by poroz­ma­wiać, wśród wielu innych tema­tów, o odtwo­rze­niu lot­nic­twa pol­skiego na obczyź­nie. Strona pol­ska suge­ro­wała, że naj­ko­rzyst­niej byłoby przy­stą­pić do for­mo­wa­nia jed­no­stek na Wyspach Bry­tyj­skich, ponie­waż nasz per­so­nel zna bry­tyj­skie sil­niki. Jed­nak obaj sojusz­nicy bro­nili innej kon­cep­cji. Fran­cuzi pro­po­no­wali roz­ło­że­nie tej misji mię­dzy oby­dwu użyt­kow­ni­ków kanału La Man­che, argu­men­tu­jąc, że tak będzie szyb­ciej i wygod­niej. Bry­tyj­czycy popie­rali swo­ich sąsia­dów, tłu­ma­cząc to roz­ma­itymi trud­no­ściami natury praw­nej i eko­no­micz­nej. Osta­tecz­nie sta­nęło na tym, że wyspia­rze zgo­dzili się przy­jąć na swoje tery­to­rium jedną czwartą per­so­nelu lot­nic­twa pol­skiego, który tym­cza­sowo two­rzyłby Ochot­ni­czą Rezerwę Kró­lew­skich Sił Powietrz­nych i pod­le­gałby bry­tyj­skiemu prawu lot­ni­czemu i bry­tyj­skiemu regu­la­mi­nowi.

I takim spo­so­bem sześć tygo­dni póź­niej, 8 grud­nia 1939 roku, przy­był do Anglii pierw­szy trans­port pol­skich lot­ni­ków, zakwa­te­ro­wany na naj­star­szym bry­tyj­skim lot­ni­sku – East­church, na wschód od Lon­dynu. Pola­kom ode­brano pisto­lety, a po spi­sa­niu wszyst­kich danych oso­bi­stych podzie­lono na dwa dywi­zjony szkolne. Dowódcą pierw­szego został pod­puł­kow­nik Wacław Makow­ski, dru­giego – pod­puł­kow­nik pilot Roman Rud­kow­ski. Od tego momentu nowe trans­porty Pola­ków przy­by­wały do obozu w East­church co trzy tygo­dnie. Osta­tecz­nie miało być ich 2300, w tym 300 człon­ków per­so­nelu lata­ją­cego.

W stycz­niu 1940 roku instruk­to­rzy bry­tyj­scy roz­po­częli wykłady z zakresu sprzętu, nawi­ga­cji i orga­ni­za­cji oraz naukę języka, a już w lutym piloci zaczęli wyjeż­dżać do Redhill na ćwi­cze­nia prak­tyczne na samo­lo­tach typu Magi­ster i Bat­tle. 20 lutego pol­ska flaga lot­ni­cza zało­po­tała nad East­church.

1 kwiet­nia 1940 roku pierw­szy dywi­zjon wysłał z East­church par­tię nawi­ga­to­rów i strzel­ców samo­lo­to­wych na lot­ni­sko Huck­nall, na pół­nocny zachód od Not­tin­gham, gdzie miało nastą­pić zgry­wa­nie załóg bom­bo­wych na samo­lo­tach Fairey Bat­tle. Mie­siąc póź­niej, w maju, załogi te wysłano z Huck­nall do Penr­hos na ćwi­cze­nia prak­tyczne w strze­la­niu i bom­bar­do­wa­niu. Wtedy nad lot­ni­skiem poja­wiła się nie­miecka maszyna, a jedna ze zrzu­co­nych bomb tra­fiła w barak, zabi­ja­jąc instruk­tora dywi­zjonu fli­ght lieu­te­nanta Page’a.

To już nie były prze­lewki. Woj­ska III Rze­szy zajęły Danię i Nor­we­gię, się­gnęły po Bel­gię i Holan­dię, a potem wkro­czyły do Fran­cji. 10 czerwca Wło­chy wypo­wie­działy wojnę alian­tom, Bry­tyj­czycy zaś po ewa­ku­acji z Dun­kierki przy­spie­szyli pro­ces for­mo­wa­nia pol­skiego lot­nic­twa. 11 czerwca pod­pi­sali umowę znacz­nie roz­sze­rza­jącą posta­no­wie­nia kon­fe­ren­cji pary­skiej. Czu­jąc na gar­dle brzy­twę, posta­no­wili przy­jąć tylu pol­skich żoł­nie­rzy, ilu się tylko uda ewa­ku­ować z Fran­cji. Mini­ster­stwo Lot­nic­twa w Lon­dy­nie też się prze­bu­dziło i wydało decy­zje zmie­rza­jące do orga­ni­za­cji dwóch pierw­szych pol­skich dywi­zjo­nów bom­bo­wych.

26 czerwca 1940 roku pierw­szy dywi­zjon szkolny opusz­cza Huck­nall, prze­no­sząc się do ośrodka dosko­na­le­nia bojo­wego w Bram­cote koło Nune­aton w hrab­stwie War­wick­shire, gdzie załogi mają ćwi­czyć bom­bar­do­wa­nie celów z lotu pozio­mego i pół­nur­ko­wego, strze­la­nie do celów powietrz­nych i ziem­nych oraz loty nocne i loty w szyku. Tę sta­cję dowódz­two Bom­ber Com­mand wyzna­czyło na miej­sce for­mo­wa­nia pierw­szego dywi­zjonu PSP.

Pięć dni póź­niej, 1 lipca 1940 roku, przed budyn­kiem dowódz­twa sta­cji Bram­cote zarzą­dzono zbiórkę, na któ­rej odczy­tano Pola­kom doku­ment obwiesz­cza­jący, że z dotych­cza­so­wego per­so­nelu dywi­zjonu szkol­nego numer 1 two­rzy się 300 dywi­zjon bom­bowy ziemi mazo­wiec­kiej, pod­po­rząd­ko­wu­jąc jego uży­cie i zaopa­trze­nie dowódz­twu 6 Grupy Tre­nin­go­wej. Stan jed­nostki (na dzień 5 sierp­nia) wyno­sił: 33 ofi­ce­rów, 133 podofi­ce­rów, 45 sze­re­gow­ców (w tym per­so­nel lata­jący – 24 pilo­tów, 18 nawi­ga­to­rów, 17 strzel­ców). Naj­waż­niej­sze sta­no­wi­ska w dywi­zjonie obsa­dzono nastę­pu­jąco: dowódca dywi­zjonu – pod­puł­kow­nik pilot Wacław Makow­ski, doradca ze strony RAF – wing com­man­der K.P. Lewis, zastępca dowódcy dywi­zjonu i dowódca eska­dry „A” – kapi­tan pilot Sta­ni­sław Cwy­nar, dowódca eska­dry „B” – kapi­tan pilot Mie­czy­sław Pro­naszko, ofi­cer tech­niczny – kapi­tan inży­nier Sta­ni­sław Dudziń­ski, ofi­cer łącz­no­ści – kapi­tan inży­nier Miko­łaj Kacza­now­ski, ofi­cer uzbro­je­nia – pod­po­rucz­nik inży­nier Ludwik Sewe­ryn Biał­kow­ski, szef dys­cy­pli­narny – star­szy sier­żant J. Zimor­ski, szef mecha­ni­ków eska­dry „A” – cho­rąży S. Kło­si­nek, szef mecha­ni­ków eska­dry „B” – cho­rąży J. Sza­kow­ski, szef mecha­ni­ków eska­dry „M” – cho­rąży F. Gier­liń­ski.

Przy dobo­rze per­so­nelu zazwy­czaj pano­wała zasada, że załogę dywi­zjonu 300 two­rzą byli żoł­nie­rze pierw­szego pułku lot­ni­czego w War­sza­wie. Jed­nak w pew­nych przy­pad­kach docho­dziło do spo­rów. Na przy­kład porucz­nik pilot Romu­ald Suliń­ski, żoł­nierz pułku toruń­skiego, zna­lazł się w dywi­zjo­nie mazo­wiec­kim.

Dywi­zjon 300 został wypo­sa­żony w samo­loty Fairey Bat­tle (przy­po­mi­nały zało­gom pol­skie Kara­sie), skon­stru­owane w 1936 roku w zakła­dach Fairey w Anglii. Był to jed­no­sil­ni­kowy bom­bo­wiec lekki, dol­no­płat, o cał­ko­wi­cie meta­lo­wej kon­struk­cji i powierzchni ste­rów pokry­tej płót­nem. Załoga skła­dała się z trzech człon­ków: pilota, który obsłu­gi­wał rów­nież kara­bin maszy­nowy typu Brow­ning umiesz­czony w skrzy­dle, nawi­ga­tora, który peł­nił także rolę bom­bar­diera i miał do dys­po­zy­cji tysiąc­fun­towy ładu­nek bomb oraz strzelca radio­te­le­gra­fi­sty, który obsłu­gi­wał pokła­dową radio­sta­cję oraz ruchomy kara­bin maszy­nowy typu Vic­kers. Samo­lot napę­dzany był sil­ni­kiem Rolls-Royce Mer­lin o mocy 1030 KM, roz­wi­jał pręd­kość mak­sy­malną do 415 km/h, a jego zasięg wyno­sił 1300 kilo­me­trów. Dowódz­two Lot­nic­twa Bom­bo­wego RAF nie miało wiel­kiej pocie­chy z tej maszyny. Pod­czas kam­pa­nii fran­cu­skiej dywi­zjony bry­tyj­skie wypo­sa­żone w tego typu samo­loty, wyko­nu­jąc loty dzienne na bom­bar­do­wa­nie lub roz­po­zna­nie, pono­siły duże straty. Dla­tego wkrótce zaczęto uży­wać ich tylko pod­czas bom­bar­do­wań noc­nych, aby jesie­nią 1940 roku wyco­fać je z pierw­szej linii. Odtąd uży­wane były w szkol­nic­twie lub do holo­wa­nia celów lata­ją­cych pod­czas tre­nin­gów w strze­la­niu powietrz­nym.

11 lipca dywi­zjon 300 odwie­dził inspek­tor PSP – gene­rał bry­gady, pilot Wła­dy­sław Kal­kus. Przy­je­chał spraw­dzić, jak posuwa się szko­le­nie dywi­zjonu kon­ty­nu­ują­cego tra­dy­cje pułku, który w latach trzy­dzie­stych znaj­do­wał się pod jego dowódz­twem.

24 lipca o godzi­nie 8.15 na lot­ni­sku Bram­cote odbyła się zbiórka, na któ­rej powo­łano do życia 301 dywi­zjon bom­bowy ziemi pomor­skiej. Jego per­so­nel rekru­to­wał się z dywi­zjonu szkol­nego numer 2 z East­church. Już następ­nego dnia pod­puł­kow­nik Rud­kow­ski w eskor­cie trzech samo­lo­tów pole­ciał do Ben­son zamel­do­wać dowódcy 6 Grupy Tre­nin­go­wej o prze­biegu orga­ni­za­cji dywi­zjonu 301.

3 sierp­nia dywi­zjo­nowi 300 zło­żył wizytę dowódca lot­nic­twa bom­bo­wego RAF air vice mar­shal sir Char­les F.R Por­tal.

– Docho­dzą mnie słu­chy, puł­kow­niku – powie­dział do inży­niera Makow­skiego po skoń­czo­nym prze­glą­dzie per­so­nelu lata­ją­cego – że pań­scy ludzie w cza­sie bom­bar­do­wa­nia celów naziem­nych pro­wa­dzą Bat­tle, jak gdyby to był Spit­fire. Czy to prawda?

– No cóż – uśmiech­nął się dowódca mazow­szan – to nie­wąt­pli­wie miły kom­ple­ment dla nas, ale to zwy­kła plotka. Mówiąc poważ­nie – dodał – tęsk­nimy już za bom­bow­cami, na któ­rych mogli­by­śmy wziąć odwet za War­szawę…

– Trzeba być cier­pli­wym, puł­kow­niku – powie­dział Por­tal. – Jesz­cze wiele dywi­zjo­nów RAF lata na tych maszy­nach, cze­ka­jąc, aż fabryki zre­ali­zują nasze zamó­wie­nia na Wel­ling­tony. Pocze­kaj­cie jesz­cze tro­chę i wy, dobrze?

– A co innego możemy zro­bić? – wes­tchnął Makow­ski.

5 sierp­nia zawarto drugą umowę pol­sko-bry­tyj­ską, na mocy któ­rej per­so­nel dywi­zjo­nów 300 i 301 został for­mal­nie zwol­niony z sze­re­gów ochot­ni­czej rezerwy RAF i wcie­lony ponow­nie do Pol­skich Sił Powietrz­nych. Odtąd jed­nostki te stały się czę­ścią Pol­skich Sił Zbroj­nych, a żoł­nie­rze skła­dali przy­sięgę na wier­ność Rze­czy­po­spo­li­tej.

Dwa dni póź­niej, 7 sierp­nia, po raz pierw­szy dywi­zjony 300 i 301 odwie­dził Naczelny Wódz Pol­skich Sił Zbroj­nych, gene­rał dywi­zji Wła­dy­sław Sikor­ski. Inspek­cję zapo­wie­dziano zale­d­wie dzień wcze­śniej, więc w oby­dwu dywi­zjo­nach pano­wał nie­sa­mo­wity ruch. Piloci pra­gnęli moż­li­wie jak naj­le­piej zade­mon­stro­wać wodzowi, czego nauczyli się dotych­czas od wyspia­rzy. Gene­rał Sikor­ski oglą­dał bom­bar­do­wa­nie celów ćwi­cze­nio­wych z lotu nur­ko­wego w linii i w klu­czach (po trzy samo­loty). Bomby dymne tra­fiały ide­al­nie w cel, więc Naczelny Wódz szcze­rze gra­tu­lo­wał lot­ni­kom, mówiąc, że jest z nich dumny i że mu zaim­po­no­wali.

Następ­nego dnia, 8 sierp­nia, dywi­zjon 301 poniósł pierw­szą stratę. Porucz­nik pilot Domi­nik Fen­gler po wystar­to­wa­niu z Bram­cote do lotu noc­nego spadł ze swoją maszyną nr L 5597 z wyso­ko­ści 1000 stóp poza lot­ni­skiem i spło­nął. Przy­czyna wypadku nie została usta­lona przez człon­ków komi­sji lot­ni­czej RAF, ale pod­puł­kow­nik Rud­kow­ski miał żal do wszyst­kich, któ­rzy mogli mieć jaki­kol­wiek zwią­zek z tym wypad­kiem. Zwol­nił szefa mecha­ni­ków eska­dry i zwy­zy­wał wielu nie­win­nych maj­strów, zakła­da­jąc, że sprawca awa­rii samo­lotu może być wła­śnie mię­dzy nimi. Wkrótce roz­po­częto loty na poli­go­nie mor­skim w zatoce Wash i nowe wra­że­nia stop­niowo zaczęły wypie­rać z pamięci tę tra­giczną kata­strofę.

13 sierp­nia w drzwiach kan­ce­la­rii dowódcy dywi­zjonu 300 sta­nął pod­ofi­cer z emble­ma­tem „pająka” na mun­du­rze. Był radio­te­le­gra­fi­stą utrzy­mu­ją­cym łącz­ność dywi­zjonu ze szta­bem grupy i jak na każ­dego „pająka” na służ­bie przy­stało, miał prawo wcho­dzić do dowódcy o każ­dej porze bez regu­la­mi­no­wego mel­do­wa­nia się.

– Co tam, sier­żan­cie? – zapy­tał pod­puł­kow­nik Makow­ski spo­glą­da­jąc zmę­czo­nym wzro­kiem na radiotę, trzy­ma­ją­cego w ręku tele­gram. – Niech pan prze­czyta, bo jestem bar­dzo zajęty.

– Jest wia­do­mość z lot­ni­ska Tang­mere koło Chi­che­ster, z 11 Grupy Myśliw­skiej. Dowódca bry­tyj­skiego 145 dywi­zjonu myśliw­skiego squ­adron leader Peel zawia­da­mia pana o śmierci dwóch byłych pań­skich pilo­tów: porucz­nika Anto­niego Osto­wi­cza i kapi­tana Wil­helma Pan­kratza …

– O, cho­lera – zaklął Makow­ski. – Kiedy to się stało?

– 11 i 12 sierp­nia w bitwie powietrz­nej nad kana­łem La Man­che. Ciał pilo­tów morze nie wyrzu­ciło – czy­tał radiota.

– Pamięta ich pan, prawda? – spy­tał Makow­ski „pająka” po chwili zadumy. – Cią­gle mnie zamę­czali proś­bami o prze­nie­sie­nie do myśliw­ców. Co mia­łem zro­bić? Pod­pi­sa­łem ich raporty. Było to tuż przed ofi­cjal­nym sfor­mo­wa­niem trzech­set­nego…

– Widocz­nie to prze­zna­cze­nie – mruk­nął pod nosem radiota, zosta­wia­jąc dowódcę samego.

W nocy z 14 na 15 sierp­nia nad­szedł roz­kaz wstrzy­ma­nia wszel­kich prze­pu­stek dla per­so­nelu sta­cji Bram­cote. Komen­dant sta­cji wydał pole­ce­nie kopa­nia rowów pod sta­no­wi­ska kara­bi­nów maszy­no­wych. Napię­cie rosło. Wszy­scy rozu­mieli, że nie­ba­wem może nastą­pić inwa­zja, że nie można wyklu­czyć ataku spa­do­chro­nia­rzy wroga i walki na śmierć lub życie. Załogi bom­bow­ców gotowe były bro­nić się do ostat­nich sił, ale wła­ści­wie nie miały czym. Wymon­to­wano więc kara­biny maszy­nowe z samo­lo­tów i prze­nie­siono je na sta­no­wi­ska ziemne, ale tym samym bez­bronne Fairey Bat­tle nie mogły star­to­wać i nie miały po co. Na szczę­ście skoń­czyło się na zagro­że­niu i o godzi­nie 3.30 stan alarmu zamie­niono na pogo­to­wie dwu­go­dzinne. Wyczer­pane załogi poszły do łóżek. W następ­nych dniach znów wyko­ny­wano loty tre­nin­gowe.

20 sierp­nia do Bram­cote zawi­tał król Jerzy VI, aby życzyć zało­gom dywi­zjo­nów 300 i 301 powo­dze­nia w pod­ję­tej na ziemi bry­tyj­skiej walce z Niem­cami. Nieco wcze­śniej na lot­ni­sko przy­był (już po raz drugi) gene­rał Sikor­ski. Pod­czas uro­czy­stego apelu ude­ko­ro­wał komen­danta sta­cji, group cap­ta­ina A.P. David­sona pol­skim Krzy­żem Walecz­nych. Odzna­czony Anglik poznał Pola­ków jesz­cze przed wojną, kiedy jako szef bry­tyj­skiej misji lot­ni­czej prze­by­wał w War­sza­wie, a teraz peł­niąc funk­cję komen­danta sta­cji w East­church i Bram­cote poma­gał we wszyst­kich moż­li­wych spra­wach zwią­za­nych z orga­ni­za­cją pol­skich dywi­zjo­nów. Lot­nicy zda­wali sobie sprawę, że ten czło­wiek jest ich szcze­rym i odda­nym przy­ja­cie­lem.

Król prze­szedł przed dywi­zjo­nami, które zwy­cza­jem bry­tyj­skim stały w roz­luź­nio­nym szyku, i zamie­nił kilka słów z wybra­nymi przez sie­bie ofi­ce­rami i żoł­nie­rzami. Następ­nie, wraz z gene­ra­łem Sikor­skim i asy­stą, udał się na dach budynku kon­troli lotów, skąd obser­wo­wał bom­bar­do­wa­nie z lotu nur­ko­wego ostrymi bom­bami i defi­ladę dywi­zjo­nów w zwar­tych szy­kach. Roz­ma­wia­jąc z pod­puł­kow­ni­kiem Makow­skim, zapy­tał:

– Co spra­wia Pola­kom naj­więk­sze trud­no­ści w szko­le­niu lot­ni­czym?

– Prze­czy­ta­nie i zapo­zna­nie się z Regu­la­mi­nem Kró­lew­skim – odpo­wie­dział bez namy­słu pod­puł­kow­nik Makow­ski. Wpa­trzony w twarz monar­chy nie wie­dział, że ta jego zuchwa­łość prze­ra­ziła dwor­ską świtę. – Did you read it, Your Maje­sty?

– I’m sorry – odpo­wie­dział król z wyra­zem zakło­po­ta­nia na twa­rzy. – I did not…

Na zakoń­cze­nie wizyty był jesz­cze wspólny obiad z udzia­łem dostoj­nych gości i lot­ni­ków.

Po tym krót­kim wytchnie­niu oby­dwa dywi­zjony pod­jęły dal­sze szko­le­nie. 21 sierp­nia bry­tyj­ski ofi­cer przed­sta­wił wykład o okrę­tach wojen­nych uzu­peł­niony poka­zem wier­nych modeli w odpo­wied­niej skali. Liczono się z ewen­tu­al­no­ścią uży­cia pol­skich załóg do zbom­bar­do­wa­nia floty nie­przy­ja­ciela. Har­mo­no­gram wykładu zakłó­cił pewien ofi­cer z dywi­zjonu 301, praw­dziwy mary­narz, który poczuł się w swoim żywiole i nie pozwo­lił dojść do głosu wykła­dowcy. Dopiero nie­zbyt cen­zu­ralne repry­mendy kole­gów przy­wo­łały go do porządku, ale nie na długo…

Póź­niej znowu bom­bar­do­wano z lotu nur­ko­wego na poli­go­nie w Otmoor i ćwi­czono ślepy pilo­taż.

23 sierp­nia dywi­zjon 300 jako pierw­szy opu­ścił ośro­dek dosko­na­le­nia bojo­wego w Bram­cote, prze­no­sząc się na swoją pierw­szą sta­cję ope­ra­cyjną Swin­derby, 8 mil na połu­dniowy zachód od Lin­coln, sto­licy hrab­stwa Lin­colnshire. Tam wszedł w skład 1 Grupy Bom­bo­wej. Komen­dan­tem sta­cji, na któ­rej 300 dywi­zjon miał sta­cjo­no­wać przez 11 mie­sięcy, był group cap­tain L.F. Pen­dred, bar­dzo sym­pa­tyczny i nie­zwy­kle przy­chylny Pola­kom ofi­cer. W chwili przy­by­cia dywi­zjonu mazo­wiec­kiego sta­cja Swin­derby nie była jesz­cze przy­go­to­wana do roz­po­czę­cia dzia­łal­no­ści bojo­wej, a jej wypo­sa­że­nie było bar­dzo pry­mi­tywne. Jed­nak ener­giczny komen­dant szybko uzu­peł­nił wszel­kie braki.

Pierw­szego dnia po przy­by­ciu do Swin­derby pod­puł­kow­nik Makow­ski popro­sił tele­fo­ni­stę o połą­cze­nie z Bram­cote i po dłuż­szej chwili roz­ma­wiał z dowódcą 301 dywi­zjonu:

– To ty, „Watażka”? – upew­nił się, sły­sząc zmie­niony nieco głos pod­puł­kow­nika Rud­kow­skiego, któ­rego pod­władni w pew­nych oko­licz­no­ściach nazy­wali także „Al Capone”. – Mówi Makow­ski!

– No i jak wygląda to Swin­derby? – zain­te­re­so­wał się „Watażka”.

– Wspa­niale – mruk­nął nie­za­do­wo­lony spra­woz­dawca. – Czego tu nie ma? Nie ma krze­seł, nie ma łóżek, nie ma baru, nie ma wódki, nie ma was. Przy­la­tuj­cie jak naj­szyb­ciej!

– Na serio, aż tak źle? – dopy­ty­wał się Rud­kow­ski.

– Pod każ­dym wzglę­dem słabo – powie­dział Makow­ski. – Ale komen­dant sta­cji przy­rzekł, że wkrótce będzie wszystko, co trzeba. A co sły­chać w Bram­cote?

– Ano wła­śnie, dobrze, że mi przy­po­mnia­łeś. Za cztery dni urzą­dzamy poże­gnalny wie­czór w związku z odej­ściem na sta­cję ope­ra­cyjną. Przy­leć z dele­ga­cją trzech­set­nego, zgoda?

Tak jak zapo­wia­dano, 27 sierp­nia odbył się poże­gnalny wie­czór w budynku dowódz­twa sta­cji Bram­cote. Dowódcy dywi­zjo­nów 300 i 301 wyra­zili wdzięcz­ność komen­dan­towi sta­cji za opiekę, a group cap­tain David­son podzię­ko­wał przed­mów­com za sprawną orga­ni­za­cję jed­no­stek.

Następ­nego dnia od świtu dywi­zjon 301 przy­go­to­wy­wał się gorącz­kowo do prze­no­sin. Rzut powietrzny wylą­do­wał w Swin­derby po 20 minu­tach lotu. Pomo­rza­nie stwier­dzili, że pod­puł­kow­nik Makow­ski nie prze­sa­dzał. Lot­ni­sko rze­czy­wi­ście nie było wykoń­czone, tu i ówdzie widać było roz­ko­pane doły i rusz­to­wa­nia. Ale lot­nicy, przy­go­to­wani do trud­nych warun­ków, zabrali się ocho­czo do pracy. Przede wszyst­kim nale­żało odpo­wied­nio roz­sta­wić samo­loty, aby w razie bom­bar­do­wa­nia ponieść jak naj­mniej­sze straty. Przy tej oka­zji wyszło na jaw, że trzech­setny, wyko­rzy­stu­jąc zasadę „kto pierw­szy ten lep­szy’’, tak usta­wił swój sprzęt, że zabra­kło miej­sca dla eska­dry „B” trzy­sta pierw­szego. Pomor­ska eska­dra została więc wypchnięta bar­dziej na połu­dniowy zachód na lot­ni­sko zapa­sowe Win­thorpe, leżące nie­opo­dal mia­sta Newark.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki