Bajki, baśnie i legendy - Henryk Sienkiewicz - ebook

Bajki, baśnie i legendy ebook

Henryk Sienkiewicz

3,5

Opis

Bajki i legendy autorstwa Henryka Sienkiewicza, laureata literackiej Nagrody Nobla, jednego z najpopularniejszych polskich pisarzy przełomu XIX i XX w.


Zbiór bajek i legend autorstwa Henryka Sienkiewicza, wydanych w latach 1884 - 1933. Znajdziemy tu m.in tytuły takie jak: “Sabałowa Bajka”, “Organista z Ponikły”, “Stary sługa” i inne.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 53

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,5 (2 oceny)
1
0
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Henryk Sienkiewicz

Wydawnictwo Avia Artis

2020

ISBN: 978-83-8226-031-1
Ta książka elektroniczna została przygotowana dzięki StreetLib Write (http://write.streetlib.com).

BAJKA

Za górami, za morzami, w dalekiej krainie czarów, przy kolebce małej księżniczki zebrały się dobre wróżki ze swą królewną na czele.

 I gdy, otoczywszy księżniczkę, patrzyły na uśpioną twarzyczkę dzieciny, królowa ich rzekła:  — Niechaj każda z was obdarzy ją jakim cennym darem wedle swej możności i chęci!  Na to pierwsza wróżka, pochylając się nad uśpioną, wypowiedziała następujące słowa:  — Ja daję ci czar piękności i mocą moją sprawię, że, kto ujrzy twarz twoją, pomyśli, iż ujrzał cudny kwiat wiosenny.  — Ja — rzekła druga — dam ci oczy przezrocze i głębokie, jak toń wodna.  — Ja dam ci powiewną i wysmukłą postać młodej palmy — ozwała się trzecia.  — A ja — mówiła czwarta — dam ci wielki skarb złoty, dotychczas w ziemi ukryty.  Królowa zamyśliła się przez chwilę, poczem, zwróciwszy się do wróżek, tak zaczęła mówić:  — Piękność ludzi i kwiatów więdnie. Urocze oczy gasną wraz z młodością, a i w młodości często zaćmiewają się łzami. Wicher łamie palmy, a wiatr pochyla wysmukłe postaci. Złota kto nie rozdziela między ludźmi, ten budzi ich nienawiść, a kto je rozdzieli, temu pustka zostaje w skrzyni. Przeto nietrwałe są wasze dary.  — Cóż jest trwałego w człowieku? i czemże ty ją obdarzysz, o królowo nasza! — pytały wróżki.  A na to królowa:  — Ja jej dam dobroć. Słońce jest wspaniałe i jasne, ale gdyby nie ogrzewało ziemi, byłoby tylko martwo świecącą bryłą. Dobroć serca jest tem, czem ciepło słońca: ona daje życie... Piękność bez dobroci jest jako kwiat bez woni, albo jak świątynia bez bóstwa. Oczy mogą podziwiać taką świątynię, ale dusza nie znajdzie w niej ukojenia. Bogactwo bez dobroci jest piastunką samolubstwa. Nawet miłość bez dobroci jest tylko ogniem, który pali i niszczy. Wiedzcie, że wasze dary mijają, a dobroć trwa; jest ona jak źródło, z którego im więcej wody wyczerpiesz, tem więcej ci jej napłynie. Więc dobroć — to jedyny skarb niewyczerpany.  To rzekłszy, królowa wróżek pochyliła się nad śpiącą dzieciną i, dotknąwszy rękami jej serca, rzekła:  — Bądź dobrą! —  1912.

SABAŁOWA BAJKA

Siedzieliśmy wokół ogniska, wsłuchani w tę ciszę tatrzańską, która aż w uszach dzwoni. Zbliżała się już i godzina spoczynku, gdy nagle Sabała podniósł swą pomarszczoną twarz, podobną zarazem do głowy starego sępa i do twarzy Miltona, chwilę popatrzył szklannemi oczyma w ogień i tak zaczął opowiadać:

„Prosem piknie wasych miłości, raz seł chłop ze świdrem — i z rąbanicą do Nowego Targu na siacie. Jakoś za Poroninem stowarzysyła się z nim stara baba. Chłop, ze był mądry gazda, poznał Śmierć i zara myśli jako się jej pozbyć. Wzion wreście wiercić dziurę do wirby, wiercił, póki nie wywiercił, a potem w nią zagląda.

 — Cego patrzys? — pyta Śmierć.  — Chces uznać, to sama zaźrzyj.  Zaźrzała Śmierć do dziury, nie widzi nic, a bez ten cas ociosał se chłop rąbanicą bukowy kołek.  — Nie widzę nic — powieda Śmierć.  — Wleź całkiem, to obacys.  Ledwie Śmierć wlazła całkiem, zatkał ci ją chłop — prosem piknie — bukowym kołkiem, przybił kołek obuchem i poseł.  A tu rok po roku idzie, chłop zyje i zyje; ludziska przestali umierać; zajaziło się od nich w Zakopanem, w Białym Dunajcu, w Chochołowie, wsędy, ze cłek koło cłeka stał, jako smereki stojom w boru. Chłopisko się zestarzało, biéda pocena go gnieść, robić juz nie mógł. Naprzykrzyło mu się w ostatku zyć, poseł i odetkał Śmierć z wirby.  Jak Śmierć, prosem piknie, skocy, jak weźnie kosić w Zakopanem, w Białym Dunajcu, w Kościeliskach, w Chochołowie, to tyla się luda wykopyrtło, ze i chować gdzie nie było. Przychodzi wreście Śmierć do jednej gaździny wdowy — siedmioro siérot u niej — i biere ją.  A tu dzieci, kiej nie zacnom prosić, kiej nie zacnom lamentować:  — Nie bier matki, nie bier matki!  Zlutowała się Śmierć nad dziećmi, idzie do Pana Boga i powieda:  — Panie Boze, jako-ze mnie matkę brać, kiej dzieci tak prosom, tak lamentujom, aze mi się luto stało.  A Pan Bóg powieda tak:  — Ja w tych rzecach nie gazda, jéno Pan Jezus gazda. Idź-ze do Pana Jezusa, niech ci ta powié, jako ma być.  Przychodzi Śmierć do Pana Jezusa i powieda:  — Panie Jezu, jako-ze mnie gaździnę brać — siédmioro sierot w chałupie — tak prosom, tak lamentujom, aze mi się luto stało.  A Pan Jezus prask Śmierć w pysk:  — Chybaj do morza, przynieś skałkę!  Skocyła Śmierć do morza, na samiusieńkie dno, przyniosła skałkę kwardom, okrągluchnom, jako bochenek chleba, a Pan Jezus do niéj:  — Gryź!  Gryzie Śmierć, gryzie — zębiska ją bolom; zgryzła wreście calusieńkom skałkę — i patrzy: az tu w środku chrobocek maluśki siedzi.  A Pan Jezus prask Śmierć w pysk.  — Widzis, powieda, to ja i o tym maluśkim chrobocku na dnie morza wiem i pamiętom, a ty myślis, ze ja o siérotach nie będę pamiętał?  — Chybaj, bier matkę!...

U BRAMY RAJU

Puk, puk! otwórz, święty Pietrze!

 — Kto tam?  — Ja, miłość.  — Jaka miłość?  — Chrześcijańska.  Święty Piotr uchylił nieco podwoi, ale całkiem ich nie otworzył, gdyż doświadczenie nauczyło go wielkiej ostrożności. Więc przez szparę tylko zapytał:  — A ty tu czego chcesz?  — Schronienia.  — Jak to, schronienia?  — Bo nie mam się gdzie podziać.  — A przecie kazano ci mieszkać na ziemi.  — Ale ludzie mnie wypędzili.  — Bój-że się Boga! więc dla kilku złych ludzi wyrzekłeś się swojej świętej służby i swego posłannictwa?  — Mnie nie kilku ludzi wypędziło, ale wszystkie narody ziemskie.  Święty Piotr roztworzył całkiem drzwi, wyszedł nazewnątrz Raju i siadł przed bramą na kamieniu.  — Cóż się to stało? — zapytał z niepokojem. O! ale widzę, że nie przyszłaś tu sama. Kogoż to z sobą prowadzisz?  — To moje córki: Sprawiedliwość, Litość i Prawda.  — Wypędzono je także?  — Tak. Niema już dla nas miejsca między narodami ziemi.  — Ciągle mówisz o narodach ziemi, ale się przecie zastanów. Ludzie zawsze grzeszyli przeciw tobie, narody zawsze wiodły z sobą wojny okrutne, a jednak nie uciekłaś od nich.  — Ludzie grzeszyli i narody wiodły wojny okrutne, ale w głębi serc miały wiarę i przekonanie, że to ja powinnam być podstawą życia. Teraz ta wiara wypaliła się do cna. Nie zostało z niej ani śladu, święty Pietrze, i dlatego, naprawdę ja już nie mam nic do roboty na ziemi.  — Skądże to poszło? — zapytał święty Piotr.