37,99 zł
Pierwsza książka o sekretach męskiego top modelingu
Piotr wyjeżdża z Polski jako młody chłopak. Chce poznać świat. Modelem będzie przy okazji. Odwiedzi Ateny, Dubaj, Pekin, Hong Kong i Mediolan. W Chinach przymierzy podczas sesji 2500 pidżam w godzinę. We Włoszech pozna osobiście Giorgio Armaniego i będzie pracował dla najważniejszych domów mody. Po 10 latach wróci do Warszawy jako mężczyzna i najbardziej rozpoznawalny polski top model.
Jakie ciemne strony skrywa świat mody?
Jakie mechanizmy rządzą show-biznesem?
Jaką cenę trzeba zapłacić za sławę i wielkie pieniądze?
Jak przełamać swoje słabości i zrealizować marzenia?
Jak poradzić sobie z nagością, trudnymi warunkami i nietypowymi pomysłami klientów?
Czym jest #MeToo w męskim świecie?
O świecie mody kobiecej powiedziano już wszystko.
O realiach męskiego świata mody nie wiedzieliśmy prawie nic.
Piotr Czaykowski jest zawodowym modelem, współpracującym ze światowymi domami mody. Uczestniczył w najważniejszych pokazach i kampaniach takich marek jak Dolce & Gabbana, Armani, Louis Vuitton, Tom Ford, Roberto Cavalli, ETRO, Brunello Cucinelli, Tod’s czy Roccobarocco. Jego sylwetkę można było również oglądać w licznych wydaniach luksusowych magazynów, . „Vogue”, „Elle MAN”, „Esquire”, „Harper’s Bazaar”, „L’Officiel Hommes”. O rozwój kariery Piotra dbały prestiżowe zagraniczne agencje.
Prywatnie Piotr jest fascynatem dobrego designu. Płynnie porusza się w obszarze sztuki, szukając inspiracji w Polsce i za granicą. Po powrocie do kraju na stałe zdecydował się otworzyć swoją agencję i zająć się talent managementem, pomagając młodym ludziom odnieść sukces w świecie show-biznesu.
Magdalena Kuszewska – dziennikarka, redaktorka. Publikowała . w „Pani”, „Twoim Stylu”, , „Gazecie Wyborczej” i . Autorka książek, . Dobre nawyki. Zakochaj się w życiu na nowo i przewodnika Europa na zakupy. Autorka ebooków.
Powyższy opis pochodzi od wydawcy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 213
Data ważności licencji: 9/1/2026
Mediolan, rok 2013. Ragazzi, magnicifamente! – woła Giorgio Armani, jeden z najpotężniejszych współczesnych kreatorów mody, twórca międzynarodowego imperium mody i biznesu, wartego miliony euro. Piotr Czaykowski, wtedy 27-letni topmodel, stoi w kulisach, na backstage’u, otoczony kilkunastoma innymi modelami. Właśnie skończył się pokaz mody Armaniego; kolejny, w którym Piotr wziął udział. Pełen euforii projektant ściska każdego z tych młodych, przystojnych i wysokich mężczyzn, dziękując za profesjonalizm i pracę. Kilka minut później Armani wychodzi i wraca w towarzystwie gwiazd. W kulisach pojawiają się Sophia Loren, Ricky Martin, Paris Hilton…
Piotr już nie jest zdumiony (choć za pierwszym razem musiał ukrywać zdziwienie), kiedy te wielkie gwiazdy, podziwiane i pożądane przez cały świat, same proszą o zdjęcia z modelami. Ustawiają się do selfie, kręcą filmiki, które potem publikują w swoich mediach. Szczególnie Paris Hilton, ale także artyści pokroju Kevina Spaceya czy Lionela Richiego (obaj byli na widowni, kiedy Piotr chodził w pokazach mody w Mediolanie i Rzymie) żywo się interesują pracą modeli. Dopytują, jak im się wiedzie, dla kogo jeszcze pracują; wymieniają się opiniami na temat branży, projektantów mody, fotografów i stylistów. Wiele nazwisk jest znanych po jednej i drugiej stronie oceanu, nie tylko w Europie. Jeśli ktoś zyskał już łatkę „modela Armaniego”, jak Czaykowski, to wiadomo, że znajduje się wysoko w hierarchii.
„Wiesz, dlaczego Paris Hilton przylatywała do Europy na fashion week bez przyjaciół, bez swojej codziennej świty z Los Angeles, wyłącznie z zaufaną asystentką?” – zagaduje Piotr, kiedy pracujemy nad tą książką. Nie mam pojęcia. „Bo Paris i wielu innych celebrytów uwielbiają się bawić z modelami! Chcą się z nimi pokazywać, bywać w ich towarzystwie, to ich nobilituje” – wyjaśnia.
Dlaczego tak dużo tutaj będzie opisów różnorodnych imprez, na co najmniej dwóch kontynentach? Bo bywanie to trzeci, ironizuje Piotr, etat każdego popularnego modela (i popularnej modelki!). Pierwszy to realna praca w modelingu, drugi – treningi (zwykle na siłowni, ale wiele osób ma swoje ukochane dyscypliny, jak taniec towarzyski, bieganie czy parkour), zaś trzeci – już wiadomo co. Nikt ani nic tego póki co nie zmieni, taka jest rzeczywistość.
Na fashion week, czyli najważniejsze święto mody, które cyklicznie odbywa się latem i zimą w każdej szanującej się metropolii, w tym stolicy mody (od Paryża przez Berlin i Mediolan aż po Pekin, Nowy Jork i Bangkok), zjeżdża towarzyska, biznesowa, showbiznesowa i artystyczna śmietanka. Z całego świata. Amerykańskie środowisko kocha europejskie stolice mody, w tym oczywiście Mediolan, mekkę modelingu. Nic dziwnego, że właśnie tutaj chciał zaistnieć Piotr. On sam z dystansem i nutką nostalgii wspomina czasy, w których „chłopak ze Wschodu” zaczął chodzić po najważniejszych wybiegach, choć debiutował stosunkowo późno, tuż przed trzydziestką, która we włoskim modelingu jest uznawana za wiek leciwy. Jak to się udało? Jakie po drodze popełnił błędy? Dlaczego tak długo nie chciał uznawać modelingu za swoją zawodową drogę? Czemu jeszcze dzisiaj czasem dewaluuje swoje osiągnięcia w tej branży? Jakich ludzi po drodze spotkał, z jakimi trudnościami kulturowymi, społecznymi i zawodowymi się zmierzył? I wreszcie, na czym polega #MeToo w męskim modelingu, w męskim wydaniu? Kto ma lepiej, kto otrzymuje wyższe gaże: modele czy modelki? I jak to się stało, że „chłopakowi ze Wschodu” nagle dane było poznać gwiazdy pierwszego formatu, które kilka lat wcześniej oglądał tylko w telewizji albo na łamach magazynów?
„Mam wrażenie, że w Polsce bycie tylko i aż modelem nie wystarczy, aby zostać kimś w rodzaju celebryty” – mówi Piotr, próbując wyjaśnić fenomen tego zjawiska za granicą. Podaje przykład Anji Rubik, która oczywiście jest od kilkunastu lat gwiazdą światowego formatu, pracowała dla najlepszych, w Europie i w USA. „Anja to jednak także aktywistka, która walczy o rzeczy i sprawy w jej opinii ważne, często narażając się na krytykę czy hejt” – podkreśla Piotr. „Tymczasem choćby we Włoszech wystarczy fakt, że jesteś tylko i aż popularnym modelem. Jeśli występujesz w pokazach Armaniego, Gucciego, Cucinellego czy Diora, to nobilituje cię na dzień dobry w każdym niemal środowisku” – opowiada. Dlaczego? Bo wielka moda przyciąga. Pociąga. Zawłaszcza. Łatwo się jej poddać, łatwo się od niej uzależnić, choćby tylko jako obserwator, bierny uczestnik różnych wydarzeń, śledzący je w mediach. „W ostatnich latach wielu modeli stało się celebrytami, na równi z aktorami, wokalistami, projektantami, influencerami” – zauważa Piotr. W tej sytuacji nie dziwi zaproszenie do włoskiej edycji popularnego show Taniec z gwiazdami, które Czaykowski dostał kilka lat temu. Jako gwiazda. O tym, czy przyjął tę propozycję, opowiada w jednym z rozdziałów.
Wielka moda i topmodeling to także ogromne pieniądze, które niejednemu zbyt mocno namieszały w głowie. Na co wydaje się zarobione gaże? Jak wyglądają kontrakty dla modeli w Azji, a jak w Europie? Dlaczego w jednym z azjatyckich krajów Piotr musiał pracować… nielegalnie, bo ten zawód nie widnieje w rejestrze branż? Efekt: gdy wyjeżdżał, na lotnisku miał kieszenie wypchane banknotami (bo przecież nie mógł trzymać na koncie „nielegalnie” zarobionych pieniędzy…). Ale, jak widać na przykładzie Piotra, topmodeling może czasami zaczynać się także od wynajmowanego minipokoju w mieszkaniu pełnym karaluchów, z których jeden wydaje się oswojony i nawet dostaje imię.
Zanim osiągnął szczyt marzeń każdego szanującego się modela, Piotr przeszedł własną drogę, która była momentami typowa dla jego branży, a czasami nieprawdopodobna, zupełnie inna niż wszystkie. I na tym polega sekret tej historii, która rzuca światło na wstydliwe czy pomijane dotąd fakty w męskim modelingu. Zdobywanie kontraktów przez łóżko, nieprzyzwoity dotyk, niemoralne propozycje, branie narkotyków i przypadkowy seks.
Ale w tym wszystkim ważna jest też moda. Ta wielka moda, której dotknął Piotr. W czasie swojej kariery, w latach 2005–2015, w tym przez siedem lat za granicą, zrealizował kilkaset sesji zdjęciowych, m.in. dla takich marek jak: Dolce & Gabbana, Armani, Emporio Armani, Brunello Cucinelli, Etro, Fay, Pal Zileri, Dior, Versace i Vilebrequin. Wystąpił w kilkuset pokazach mody, m.in. w Mediolanie, Rzymie, Paryżu, Londynie czy Pekinie i Dubaju. Wziął udział w sesjach mody do najważniejszych magazynów na świecie; np. różnych edycji magazynu „L’Officiel” oraz „Harper’s Bazaar”. Został jednym z ulubionych modeli Giorgia Armaniego, w którego pokazach mody szedł kilkanaście razy. Poza tym wystąpił w kampaniach reklamowych takich domów mody jak Armani, Pal Zileri, Cucinelli czy Etro. Jako model pracował podczas 14 fashion weeków, w różnych zakątkach świata, spędził w podróży 2555 dni, w czasie których odwiedził ponad 70 krajów.
Model z przypadku i bez przekonania. Jak to się robi w polskim modelingu
Chłopak z dobrego warszawskiego domu, w którym uznaje się tylko poważne profesje, jak prawo czy medycyna, trafia nagle do świata mody, często próżnego i zepsutego. Dobre wychowanie pomogło paniczowi czy przeszkodziło?
Piotr: Panicz? (uśmiech) No tak, na pewno byłem chłopakiem z dobrego domu. Ale dobre wychowanie wcale nie było takie pomocne. Ono nieraz powoduje blokady i ograniczenia wewnętrzne, a nawet, zaryzykuję taki pogląd, osłabia poczucie własnej wartości.
W jaki niby sposób?
Jesteś uwięziona w klatce dobrych zasad, z której nie ważysz się wyjść. I tak właśnie było ze mną, przynajmniej na początku. Jako młody chłopak wiele razy szedłem gdzieś lub spotykałem się z kimś wbrew sobie, tylko dlatego, że tego ode mnie oczekiwano. Przez pierwsze 20 lat życia właściwie nigdy nie robiłem tego, co nie wypada.
Miałeś łatwiej niż inni na starcie. Znajomość obcych języków, obycie z kulturą i sztuką, podróże egzotyczne w czasach, gdy paszporty jeszcze rzadko były w użyciu.
Dla mnie to było środowisko naturalne. W tym wyrosłem. Kiedy miałem 11 lat, wyjechałem na cztery miesiące do szkoły językowej w Nowym Jorku, kilka lat potem w tym samym celu do Oxfordu. Bardzo dużo podróżowałem z rodzicami: Tajlandia, Bali, Meksyk, Indonezja, Kenia, Chiny, Kanada… Być może przez to wszystko czułem się w szkole czy wśród znajomych outsiderem, indywidualistą. Kiedy na szkolnej wycieczce koledzy z klasy szli parami, ja zawsze musiałem być metr obok. Poza utartym schematem. Dorosłość kojarzyła mi się wtedy tak pięknie z wolnością! Marzyłem, że kiedyś nie będę musiał się nikomu spowiadać, godzinami będę siedział w kawiarniach, czytał, prowadził długie dysputy, spacerował.
Nie zapowiadałeś się na topmodela. Podobno jako nastolatek miałeś nadwagę.
Uwielbiałem jeść. Rodzice i babcia na to przystawali, twierdząc, że „się wyciągnę”. Jak chodziliśmy do restauracji, zamawiałem trzy przystawki, danie główne i dwa desery. Tyłem równomiernie, wszędzie było mnie za dużo. W końcu zaczęło mi to przeszkadzać: wiosną, w wieku 17 lat, wymyśliłem sobie dietę. Jadłem jedną wielką sałatę dziennie. Piłem dużo wody, byłem w tym bardzo zawzięty. Nie uprawiałem sportu. I to był błąd, który naprawiłem kilka lat później. Bardzo szybko schudłem, ale tego nie zauważyłem. W wakacje pojechałem do Londynu i tam rozdarły mi się spodnie. Postanowiłem kupić nowe. Sprzedawca w sklepie dziwnie spojrzał, kiedy podałem mu swój rozmiar: 36. Poradził mi przymierzyć najpierw jednak te w rozmiarze 31, które okazały się za duże. Byłem mocno zaskoczony. Do tej pory nie potrafię ocenić obiektywnie swojego wyglądu.
Daj spokój. Kokietujesz?
Nie. Raz widzę siebie w lustrze i jestem z tego odbicia bardzo zadowolony, a kolejnego dnia wstaję z łóżka i nie mogę w tamtą stronę nawet patrzeć.
A teraz, gdybym Cię zaprosiła przed lustro, to…?
Dzisiaj jest OK.
Zastanawia mnie, skąd te kompleksy.
Poczucie odpowiedzialności wielokrotnie mnie powstrzymało od zrobienia tego, czego pragnąłem. Często bałem się zaryzykować, co być może byłoby lepszym wyjściem, bo przeżyłbym znacznie więcej, aczkolwiek i tak wiele przeżyłem. Walczyłem z tym, podobnie jak z innymi ograniczeniami. I byłem osobny. Lubiłem spędzać czas sam. Czytałem, oglądałem albumy, chodziłem do muzeów i galerii. Moimi ulubionymi punktami na mapie Warszawy były Centrum Sztuki Współczesnej, galeria Zachęta, a później Muzeum Narodowe. Nadal chętnie tam zaglądam, nadal uwielbiam spacery po Krakowskim Przedmieściu i ogród Saski, elegancką zieloną oazę w sercu miasta. To moje ukochane trasy z czasów dzieciństwa. Od zawsze chłonąłem życie na różnych poziomach, marzyłem o kolejnych podróżach i je planowałem, szlifowałem języki obce. Zamiast grać w piłkę, siedziałem w bibliotece i studiowałem albumy geograficzne. Jako dziecko kolekcjonowałem gazetki telewizyjne, „Tele Świat”, „Tele Tydzień”, „Tele coś tam”… Jeden z tych tytułów miał zawsze na końcu tzw. krzyżówkę z palmą, czyli ze zdjęciem tropikalnego miejsca. Jak mnie ciągnęło do takich rejonów!
Armani to ksywka, z którą jesteś utożsamiany w warszawskim środowisku do dzisiaj. Zabawne, bo po iluś latach pracowałeś dla niego w Mediolanie, o czym opowiesz potem.
Najpierw, w szkole, miałem przydomek William. Często słyszałem, że jestem podobny do następcy brytyjskiego tronu, czego w ogóle nie widziałem. Ale miałem dużo, jeszcze wtedy przez tuszę, kompleksów. Myślę, że jako indywidualista mogłem sprawiać wrażenie osoby zarozumiałej, co stanowiło mój mechanizm obronny. Mimo to byłem lubiany. Armanim zostałem nazwany w liceum, i to przez koleżankę, z którą się nie polubiliśmy. Ona była bardzo zgryźliwa, negatywnie się o mnie wypowiadała. Raz opisała mnie komuś jako człowieka wyniosłego, „wiesz, taki Armani”, co do mnie szybko dotarło. A ksywka funkcjonuje do dziś.
Kolejna rzecz, którą wyniosłem z domu, to zamiłowanie do jakości. Manifestowała się m.in. w sposobie ubierania. Jako licealista wszystko w szafie miałem w kolorze brązowym. Kiedy mój tata, który uwielbia dla odmiany mocne, żywe kolory, wracał do domu z pracy i spotykał mnie po drodze ze szkoły, żartował, że jestem „synem pana Piotrusia”. Już wyjaśniam. Na podwórku przy kamienicy mieliśmy takiego zaprzyjaźnionego bezdomnego, pana Piotrusia właśnie, któremu często pomagaliśmy. Ojciec żartował, że ja wyglądam bardziej jak syn pana Piotrusia niż jego. Przynajmniej z daleka. Bo te moje ubrania miały świetną jakość, natomiast jako brązowa masa wyglądały nie za ciekawie.
Jakie miałeś wtedy kompleksy?
Tusza i nos. Po pewnym czasie moje proporcje się wyrównały, ale jak zacząłem dojrzewać, wyglądałem komicznie. Miałem duże ciało, długie ręce i okrągłą buzię z wielkim nosem. Chowałem twarz za aparatem fotograficznym, który w liceum stał się moją trzecią ręką. Marzyłem, żeby być fotografem. Ponieważ w moim domu żyło się komfortowo, nie musiałem wybierać studiów pod kątem opłacalności czy tego, co na pewno w przyszłości zapewni mi chleb. Mam świadomość, że to luksus: mogłem robić to, na co miałem ochotę. A jednak po maturze poszedłem do Collegium Civitas na socjologię, zaproponowaną przez rodziców. Chodziło o zdobycie tzw. poważnego zawodu. Nie miałem innego pomysłu, więc przystałem na ich propozycję. A ponieważ wtedy nie było studiów fotograficznych, zapisałem się dodatkowo na różne kursy w tej dziedzinie. Socjologię rzuciłem po roku, zamieniłem ją na dziennikarstwo, które skończyłem na Uniwersytecie Warszawskim, ze specjalizacją z fotografii. Wkrótce potem przez dobrego kolegę, wizażystę, trafiłem do agencji modelingowej.
Przypadek?
Klasyczny. Bo kiedy czekałem na tego kolegę w holu agencji, nieoczekiwanie zagadnął mnie przechodzący tuż obok booker. Zaproponował próbne zdjęcia. Miałem 19 lat i ta oferta mnie kręciła, bo w mojej świadomości była związana ze światem, który uwielbiałem… Modeling kojarzy się, zupełnie jak show-biznes, z fortuną, z podróżami, ze zmianami i różnymi fajnymi rzeczami, które się w życiu dzieją. A z drugiej strony, przy mojej nieśmiałości i braku pewności siebie, wydawało mi się niewiarygodne, że byłbym w stanie się tym zajmować. Ale moje pierwsze zarobione w modelingu pieniądze, o ironio, nie wzięły się z pozowania. Otóż jedna z czołowych obecnie polskich fotografek, wtedy początkująca, pożyczała ode mnie profesjonalny aparat. I odpalała mi za to małą część honorarium. Byliśmy ze sobą blisko, stworzyliśmy jeszcze z kilkoma osobami z branży modowej taką klikę. Braliśmy różne zlecenia i kiedy tylko się udawało, to ja pozowałem.
Dla kogo zrobiłeś pierwsze sesje?
Dla magazynów „Bravo”, „Bravo Girl”, „InStyle” oraz „Butik”. Większość z nich już dzisiaj nie istnieje, a wtedy cieszyły się ogromną popularnością wśród młodych ludzi. Jedną z pierwszych moich prac była kampania reklamowa dla centrum handlowego Galeria Krakowska. A ponieważ wciąż pozowałem trochę wbrew sobie (wszystkie ograniczenia postanowiłem zwalczać, wskakując na głęboką wodę), uważałem to za autoterapię. Poza tym stanowiło to także sposób na zarobienie kasy, której brakowało mi już, w tamtym czasie, na podróże, będące moją największą życiową pasją. Zdarzało się więc, że byłem i modelem, i asystentem fotografki, bo mieliśmy też różne sesje wyjazdowe. Czasem szalone: wstawaliśmy w środku nocy, ruszaliśmy nad morze, żeby złapać wschodzące słońce do zdjęć.
Za obiektywem czułeś się świetnie, a przed?
Okropnie. Naprawdę na początku pozowałem wbrew sobie. Wstydziłem się nawet spojrzeć w obiektyw. Wyuczyłem się jednej miny, coś w stylu „zaciśnięte zęby”. Patrzyłem trochę spode łba, trochę wkurzony, trochę sexy, w sumie nie wiadomo co. Ale jakoś mi to widać wychodziło (śmiech). Miałem coraz więcej zleceń. To był też fart, ponieważ przy tym zesztywnieniu, które odczuwałem przed kamerą, nie byłem uniwersalnym modelem, tylko bardzo konkretnym, wybieranym do specyficznych komercyjnych zleceń. Jeszcze nie mogłem się pochwalić wytrenowanym ciałem. Byłem chudy, więc nikt mnie przed aparatem nie rozbierał.
Porównywałeś się do innych?
Tak, ale dopiero potem, kiedy wyjechałem do Aten. Kiedy byłem jeszcze w Polsce, do nikogo się nie porównywałem. Nie planowałem tego robić na dłuższą metę, nie wiązałem z modelingiem przyszłości, więc nie przejmowałem się aż tak bardzo wyglądem czy formą. Kiedy już dostawałem konkretne zlecenie, to wiedziałem, że mnie do niego raczej ubiorą w garnitur, a nie rozbiorą do majtek. I proszę bardzo, to jeszcze było dla mnie w porządku. Miałem dosłownie dwie sesje, w których musiałem zaprezentować się bez koszulki, co okazywało się bardzo niekomfortowe. Zwykle czułem się bardzo spięty. Pamiętam, jak raz wziąłem udział w sesji wyjazdowej, w Maroku. Do jednego z ujęć musiałem w kąpielówkach, naturalnie uśmiechnięty, wejść do basenu. I wtedy byłem tym tak zdenerwowany, że pod koniec dnia, już po zdjęciach, dostałem gorączki z emocji. A potem jeszcze się rozchorowałem.
Naprawdę tak przeżywałeś?
Tak, bo widzisz, w ubraniu czułem się podobnie jak aktor w kostiumie. Każda stylizacja była niczym nowa rola, przywdzianie kolejnej maski. Taki kierunek obrałem w nowej pracy. Dzięki temu mogłem swobodnie wcielać się w różne postaci, raz eleganckiego mieszczucha, a innym razem… eleganckiego mieszczucha (uśmiech). No, czasem też miłośnika sportu itp. A gdy pozujesz w samej bieliźnie, już nie masz się za czym schować. Czułem się wtedy tak, jakbym był nago.
Pierwsze niemiłe doświadczenie w pracy modela?
Poszedłem na przymiarki do atelier jednego z najbardziej znanych polskich projektantów. On szykował duży pokaz nowej kolekcji. Grupa modeli, samych chłopaków, czekała na przymiarki już dość długo. Projektant się kręcił, chodził gdzieś, nie zwracając na nas w ogóle uwagi. Kiedy pojawili się kurierzy z ogromną ilością paczek, zapewne giftów dla gości pokazu, zarządził przenoszenie pakunków. Jako jedyny zaprotestowałem. Powiedziałem, że moja praca na tym nie polega. Zmroził mnie spojrzeniem. Wyszedłem. Nigdy już dla niego nie pracowałem. Podejrzewam, że uznał mnie za szaleńca, przecież to on był wtedy gwiazdą, a ja początkującym modelem.
A niemoralne propozycje dostawałeś?
Kilka razy znalazłem się w sytuacji, w których przekroczono granicę. Ta pierwsza dotyczyła testów, czyli zdjęć próbnych, które zorganizowała mi moja agencja. To zdjęcia, które wchodzą do portfolio modela i fotografa, czasem stylisty i wizażysty. Okazało się, że studio fotografa mieści się u niego w domu. Ponieważ byłem długo bardzo naiwny, nie dostrzegłem w tym żadnej nieprawidłowości. On ewidentnie mnie sobie wybrał, a ja potrzebowałem nowych zdjęć. Pomyślałem, że skoro sesję nadzoruje agencja, to wszystko będzie się odbywać profesjonalnie. Kiedy dotarłem do fotografa, okazało się, że jesteśmy tylko my dwaj. Nie ma profesjonalnego oświetlenia, a błysk pochodzi z telewizora… Jedna wielka prowizorka. Dyskomfort. On mnie nie dotykał, niby niczego złego nie zrobił, ale prosił, abym przybierał dziwne pozy. Musiałem się przy nim przebierać. Wszystko odbywało się na granicy przyzwoitości. Cała sytuacja była obleśna, a zdjęcia wyszły fatalnie. W agencji uznali, że histeryzuję.
Kiedyś udzieliłeś wywiadu o męskim aspekcie #MeToo, dla „Wysokich Obcasów”. Masz w zanadrzu historię niemoralnej propozycji ze strony kobiety.
Przed laty robiłem kampanię reklamową dla jednego z największych centrów handlowych w Polsce. Zdjęcia odbywały się w apartamencie prezydenckim hotelu Bristol. Często się zdarza, że klient przyjeżdża na sesję, którą realizuje zewnętrzna firma. I to w większości przypadków jest problem, bo taka osoba chce się wykazać, lecz nie do końca ma pojęcie o modzie i wywołuje chaos. Ale ponieważ ona daje pieniądze, to ma prawo wymagać, choćby rzeczy niestworzonych. Na sesji w Bristolu pojawiła się więc pewna atrakcyjna kobieta, czterdziestokilkuletnia. Szybko okazało się, że nie ma wielkiej władzy. Nie może ostatecznie zaakceptować żadnego ze zdjęć, tylko wciąż musi dzwonić do kogoś decyzyjnego: do Warszawy i do Gdyni. Tymczasem jednej z przełożonych osób dane ujęcie się podobało, a innej już nie i natychmiast je odrzucała. Zrobiło się wielkie zamieszanie. Kiedy dopytywaliśmy z ekipą, co trzeba zmienić, ta czterdziestokilkulatka odpowiadała, że nie wie i mamy coś wymyślić. W końcu zaczęła się czepiać koloru ścian, a nawet obrazu. W przerwie obiadowej poczułem, że ktoś obejmuje mnie w pasie. To była ona. Zapytała, co robię po sesji i czy pozwolę jej poznać się lepiej. Odsunąłem się. Uśmiechnąłem się uprzejmie, po czym chłodno powiedziałem, że mam już plany, a poza tym jesteśmy w pracy i nie czas na takie rozmowy. Była wściekła, wyraźnie urażona odmową. Pół godziny później zaczęła robić nam dzikie awantury o wszystko, makijażystce trzęsły się ręce. Co chwilę dzwoniły telefony, nikt już nie wiedział, czego oczekuje klient, opinie były sprzeczne.
Trudno w takich warunkach pozować z uśmiechem.
Ponieważ powoli traciłem cierpliwość, zapytałem, nadal uprzejmie, dlaczego ta pani nie może podjąć samodzielnie żadnej decyzji. Czas mijał, a efekty były coraz gorsze. Kobieta oburzyła się, że model zwrócił jej uwagę, choć zrobiłem to także w dobrej wierze. A to dlatego, że zostałem wynajęty na określoną liczbę godzin, z przerwą obiadową. I właśnie przekroczyliśmy czas, zaś końca sesji nie było widać. Nadgodziny są płatne, na ogół 10% dziennej stawki. W związku z tym uznałem, że to dla niej dość cenna informacja. Ale ona, urażona moją odmową i uwagami, nagle zaczęła dzwonić do swoich szefów. Krzyczała, że model zachowuje się jak królewicz, który leży sobie na łóżku w apartamencie prezydenckim i jeszcze ma pretensje. Zdjęcia skończyliśmy w środku nocy, wściekli, makijażystka płakała z nerwów. Nazajutrz dostałem naganę od agencji i tak to się skończyło.
Odważne, zwrócić uwagę klientowi. Poczułeś się pewniej w roli modela?
Na pewno nie wtedy. Ale niedługo potem już tak. Pracowałem może z rok czy dwa, gdy znalazłem się na planie sesji, gdzie wszystkich dobrze znałem. Świetnie dogadywałem się z fotografem i ekipą, dużo żartowaliśmy. Wówczas pierwszy raz uświadomiłem sobie, że modeling to wprawdzie nie jest moje miejsce, ale dobrze sobie radzę. Ba, zacząłem się tym bawić. Poczułem się wreszcie pewnie w tej sytuacji, choć oczywiście iluzorycznie (bo w modelingu nigdy nie obowiązuje constans). Od tamtej pory złapałem luz, zacząłem grać, proponować własne rozwiązania. Coraz częściej dostawałem kontrakty reklamowe, bo na castingach trzeba zawsze odegrać jakąś scenkę, która wcześniej była dla mnie bardzo kłopotliwa. A reżyserzy castingowi mieli konkretne wymagania, jak model ma wyglądać i co zrobić, więc chcieli sprawdzić także jego zdolności aktorskie. Wystąpiłem m.in. w reklamach jogurtu Actimel, odzieży Top Secret, samochodów marki Toyota i Mercedes, sprzętu Braun itd.
Jak reagowało otoczenie na Twoją karierę? Wtedy byłeś niemal wszędzie: w reklamach telewizyjnych, na billboardach i w sesjach magazynów.
Po pierwszej mojej sesji, do magazynu kobiecego, musiałem się zgłosić po numer NIP i założyć konto. Pracownica banku zapytała, czym się zajmuję zawodowo, a ja odpowiedziałem: „Jestem studentem”. „Super, ale gdzie pan zarabia, w jaki sposób?” „Jestem studentem” – odpowiedziałem, jeszcze bardziej spłoszony. Nie byłem w stanie wyznać, że pracuję w modelingu. W końcu wydukałem cicho: „Czasami bywam… modelem”. W naszym kraju kilkanaście lat temu modeling męski to było zajęcie ośmieszające, uwłaczające. I mało kto wtedy się tym zajmował. Początki były więc dla mnie trudne.
A co na to całe pozowanie mówili Twoi rodzice?
Akurat mój tata uznał tę profesję za tak nieistotną, że nie ma sensu o niej dyskutować. W ogóle nie poruszał ze mną tego tematu. Mama miała negatywne zdanie o modelingu, ponieważ jest piękną kobietą i kiedyś wielokrotnie proponowano jej pozowanie. Nigdy się nie zgodziła. Była temu zajęciu przeciwna, aż do momentu, w którym zobaczyła moje zaangażowanie, co okazuje się kluczowe. Bo co innego jest być modelem, a co innego – pracować jako model. I ona musiała się upewnić, czy ja chcę być modelem, czy tylko sobie pracować jako model. Widziała, że zacząłem pracować nad formą i ciałem, że podchodzę do tego profesjonalnie. Zmieniłem także agencję modelingową na jedną z najlepszych w Polsce. Ale nie prowadziłem z mamą rozmów o pracy, mieliśmy inne, znacznie ciekawsze tematy.
Nikt nie próbował dewaluować Twojej kariery? Ktoś na studiach albo ze środowiska intelektualnego?
Nie, to ja bardziej dewaluowałem tę pracę niż inni. W większości ludzie patrzyli na moją karierę z podziwem; wtedy nie emitowano programów typu Top model, odbywało się niewiele pokazów. Mało który chłopak się tym zajmował. Czasami byłem odbierany jako „pan z telewizji”, szczególnie po fali reklam telewizyjnych. Trudno uwierzyć, ale wówczas wciąż jeszcze nie było Instagrama, a Facebook raczkował, więc nie można było się pochwalić sobą w inny sposób. Idolami zostawali przede wszystkim ci, co pokazywali się na szklanym ekranie, i już. O ile więc inni patrzyli na to, co robię, z podziwem, o tyle ja sam z lekką pogardą. Dla mnie to nie było nobilitujące, ponieważ wciąż pracowałem jako model wbrew sobie. Przez pierwszy okres głównie dla pieniędzy. Nie kryję tego. Zarabiałem po to, aby móc podróżować… Wracając jeszcze na chwilę do rodziców: pamiętam, że raz bardzo wyraźnie mnie zapytali, jakie są moje plany na życie.
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej
Modelingowe abecadło, stereotypy o modelach i nieznane oblicze zawodu
Dostępne w wersji pełnej
Więcej cieni niż blasków, czyli niewolnicza praca i oswojone karaluchy
Dostępne w wersji pełnej
W stylu Micka Jaggera. Żyć tak, jakby jutra miało nie być
Dostępne w wersji pełnej
Nie wszystko złoto, co się świeci: jak wytrwać i nie zwariować
Dostępne w wersji pełnej
Wentyl bezpieczeństwa, jak zarobić szybkie pieniądze
Dostępne w wersji pełnej
We właściwym miejscu we właściwym czasie, czyli jak zostać jednym z ulubieńców Armaniego
Dostępne w wersji pełnej
Mój drugi dom
Dostępne w wersji pełnej
Pieniądze to nie wszystko. Fakty i mity o modelach z Dubaju
Dostępne w wersji pełnej
Pożegnanie z włoskim światem mody, powrót do korzeni, nowe otwarcie
Dostępne w wersji pełnej
Podstawowe pojęcia w modelingu
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Projekt okładki
Anna Slotorsz
Fotografia na okładce
Pablo Arroyo
Opieka redakcyjna
Krzysztof Chaba
Korekta
Joanna Kłos
Grażyna Rompel
Wybór ilustracji
Piotr Czaykowski
Krzysztof Chaba
Copyright © by Magdalena Kuszewska-Migasińska, Piotr Czaykowski
© Copyright for this edition by SIW Znak Sp. z o.o., 2021
ISBN 978-83-240-8034-2
Znak Horyzont
www.znakhoryzont.pl
Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl
Więcej o naszych autorach i książkach: www.wydawnictwoznak.pl
Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, ul. Kościuszki 37, 30-105 Kraków
Dział sprzedaży: tel. 12 61 99 569, e-mail: [email protected]
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotował Marcin Kośka
