Arka i gołębica. Nurt charyzmatyczny w Kościele Katolickim - ks. Mariusz Rosik - ebook

Arka i gołębica. Nurt charyzmatyczny w Kościele Katolickim ebook

ks. Mariusz Rosik

5,0

Opis

Zacznij żyć pełnią Ducha!

Arka i gołębica to znakomity przewodnik po rzeczywistości charyzmatycznej, który pokazuje, że dary z wysoka nie są wymysłem protestantów czy jakiejś wąskiej grupy osób, lecz są zakotwiczone w życiu i historii całego Kościoła. Analizując szczegółowo słowo Boże, historię Kościoła i doświadczenie Odnowy w Duchu Świętym, ks. prof. Mariusz Rosik zachęca nas do wołania: Przyjdź, Duchu Święty!

Tego nam wszystkim potrzeba: spokojnej refleksji po pięćdziesięciu latach istnienia Katolickiej Odnowy Charyzmatycznej. Refleksji mądrej, opartej na głębokiej znajomości tematu, a równocześnie bliskiej i osobistej. Właśnie takie mówienie o Kościele pociąga mnie najbardziej. To jak snucie rodzinnej opowieści, w której sięga się korzeni, medytując nad wydarzeniami, które tworzą kolejne rozdziały rodzinnej sagi. Ciepło, serdecznie, z empatią. Bo Kościół to nasz dom, w którym toczy się historia naszej wiary.

s. Bogna Młynarz ZDCh – doktor teologii duchowości, autorka bloga „Dusza Jezusa”

Wiara domaga się zrozumienia! Tylko w ten sposób będziecie zawsze gotowi „do obrony wobec każdego, kto domaga się od was uzasadnienia tej nadziei, która w was jest” (1 P 3,15). Więc bierz i czytaj, bo w tej książce znajdziesz naprawdę wiele: chrzest w Duchu, modlitwa o uwolnienie, sakramenty, charyzmaty a hierarchia, posługa uzdrowienia i uwolnienia, Biblia a Tradycja, przebaczenie, Kościół, chodzenie w Duchu, no i Maryja – pierwsza charyzmatyczka!

o. Wit Chlondowski OFM, doktor teologii dogmatycznej, pasterz Wspólnoty Zacheusz

Opisanie rzeczywistości tworzonej przez Tego, którego Biblia opisuje za pomocą nieuchwytnych symboli (woda, ogień, wiatr), grozi „śmiercią lub trwałym kalectwem”. Wieje przecież, kędy chce. A jednak gdy bierze się za to ks. prof. Rosik, jestem spokojny. Dlaczego? Bo Autor patrzy na dynamiczną rzeczywistość wspólnot charyzmatycznych jako znakomity biblista, ale także jako praktyk, który z Odnową zetknął się przed 36 laty. Świetna lektura! Gorąco polecam.

Marcin Jakimowicz, dziennikarz Gościa Niedzielnego, lider Wspólnoty Diakonia Św. Rodziny

ks. Mariusz Rosik – profesor biblistyki, wykładowca m.in. Papieskiego Wydziału Teologicznego i Uniwersytetu Wrocławskiego; autor licznych książek i artykułów na tematy biblijne i teologiczne. Zapalony podróżnik. Redaktor portalu Orygenes+, autor strony www.mariuszrosik.pl.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 443

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Copyright © 2019 by Wydawnictwo eSPe

redaktor prowadzący: Michał Wilk

adiustacja językowo-stylistyczna: Zofia Smęda

korekta: Izabela Izdebska

redakcja techniczna i projekt okładki: Paweł Kremer

zdjęcie na okładce: Mariamichelle – pixabay.com;

Marcos – adobe.stock.com

imprimatur

Przełożony Wyższy Polskiej Prowincji Zakonu Pijarów,

L.dz. 56/19 z dnia 27 lutego 2019 r.

O. Józef Matras SP, Prowincjał

Wydanie I | Kraków 2019

isbn: 978-83-8201-127-2

Zamawiaj nasze książki przez internet: boskieksiążki.pl

lub bezpośrednio w wydawnictwie: ✆ 603 957 111, ✉ [email protected]

Katalog w pliku pdf dostępny jest do pobrania na stronie boskieksiążki.pl.

Wydawnictwo eSPe, ul. Meissnera 20, 31-457 Kraków

Skład wersji elektronicznej

Monika Lipiec /Woblink

Wstęp

Skądże więc ci,

którzy za życia Chrystusa nie mieli dość sił,

aby oprzeć się Żydom, po Jego śmierci, po złożeniu do grobu

 – skoro, jak powiadacie, nie zmartwychwstał

i nie przemawiał do nich, nie dodał odwagi –

skądże znaleźli siłę, aby stanąć przeciw całemu światu?

Czyż nie powinni powiedzieć sobie: I cóż?

Sam siebie nie potrafił ocalić, a nas obroni?

Nie pomógł sobie za życia, a nam pomoże po śmierci?

Gdy żył, nie zjednał sobie ani jednego narodu,

a my głosząc Jego imię, mamy zdobyć cały świat?

Czyż nie byłoby szaleństwem

nie tylko podejmować się czegoś takiego,

ale nawet o tym myśleć?

Jan Chryzostom

Spotkanie modlitewne za chwilę się rozpocznie. W sali panuje raczej swobodna atmosfera. W drzwiach stoi chłopak w rozpiętej pod szyją kraciastej koszuli i wita wszystkich wchodzących. Większe zainteresowanie okazuje tym, którzy przyszli tu po raz pierwszy. Pokazuje im miejsca, które mogą zająć. Tuż za nim stoi uśmiechnięta dziewczyna, pewnie dwudziestoletnia, z upiętymi włosami. Wręcza każdemu niewielki, odbity na kserokopiarce, śpiewnik. Nie wszystkie pieśni udało się przygotować na rzutnik. Duży biały ekran rozciągnięto na przedniej ścianie, z lewej strony pulpitu. Do rozpoczęcia spotkania pozostaje jeszcze kilka minut. W dali słychać lekkie pobrzękiwanie gitary i nieśmiałe uderzenia w klawisze keyboardu. Ktoś nastraja mikrofony, a zapełniający salę ludzie swobodnie się ze sobą witają.

Niektórzy już zajęli miejsca, inni jeszcze stoją i z zaciekawieniem rozglądają się wokół. Ktoś wyciągnął Biblię i wertuje jej strony. Jakiś student ustawia przy głośniku dyktafon, gdyż zamierza zarejestrować konferencję. Po chwili rozpoczyna się głośny śpiew, milkną rozmowy, wszyscy zajmują swoje miejsca. Czubek buta młodej prawniczki siedzącej w pierwszym rzędzie zachowuje się bardzo charyzmatycznie. Niektórzy pomagają sobie klaskaniem.

Po pieśni młody mężczyzna prowadzący spotkanie serdecznie wszystkich wita i zaprasza do skupienia się, otwarcia serca na Bożą obecność: „Jezus obiecał, że będzie z tymi, którzy gromadzą się w Jego imię! Gorąco w to wierzymy! Zebraliśmy się jako siostry i bracia, jako dzieci jednego Ojca w niebie. Pragniemy w mocy Ducha Świętego uwielbiać naszego Zbawiciela, który nie zawahał się oddać swojego życia, aby każdego z nas ocalić! Dziękujmy Mu za to!”. Słowa kolejnej pieśni są wezwaniem Ducha Świętego. Niektórzy wstają, wyciągają powoli dłonie ku górze. Są osoby, które mają zamknięte oczy. A potem wielu uczestników przestaje śpiewać, choć muzyka wciąż płynie ze środka sali. Zaczynają się modlić na głos, własnymi słowami, równocześnie. Szmer tej modlitwy się wzmaga. Niektórzy wypowiadają słowa w nieznanych językach. Wszystko to przeradza się w dźwięk przypominający szum wodospadu. Jest coraz głośniejszy. Po chwili ta równoczesna modlitwa urywa się tak nagle, jakby ktoś dał sygnał, by zamilknąć. Następuje chwila ciszy.

***

Ktokolwiek uczestniczył kiedyś w spotkaniu modlitewnym nawet niewielkiej wspólnoty charyzmatycznej bez trudu przypomni sobie podobne sceny. Dostrzec je można wszędzie, w Ameryce i w Indiach, w polskich kościołach i zborach w Australii, w prywatnych domach, salach, na stadionach. W podobny sposób modlą się zielonoświątkowcy, katolicy rzymscy, baptyści i prezbiterianie, młodzi i starsi, często nawet dzieci. Kto zasmakował takiej modlitwy, choćby znalazł się w grupie charyzmatycznej na końcu świata, niemal natychmiast czuje się jak w domu. Głęboka jedność w modlitwie nie powinna oznaczać jednak utraty poczucia własnej przynależności wyznaniowej. Wręcz przeciwnie, może stać się delikatnym płomieniem ekumenicznego żaru, do którego wzniecania i podtrzymywania od ponad pół wieku zachęca Kościół.

Chrześcijaństwo stanowi dziś najliczniejszą religię na świecie. Do jednego z trzech głównych jego nurtów przyznaje się ponad dwa miliardy ludzi. Najwięcej jest katolików: około miliarda dwustu pięćdziesięciu milionów. Osiemset pięćdziesiąt milionów stanowią bracia protestanci. Do Kościołów prawosławnych należy około dwustu sześćdziesięciu milionów osób. W całym chrześcijaństwie według niektórych statystyk niemal miliard ludzi przyznaje się do nurtu charyzmatycznego. Jeśli wierzyć statystykom, okazuje się, że jest to druga – tuż po katolikach – najliczniejsza siła w chrześcijaństwie. Wszystkie wspólnoty chrześcijańskie, w tym Kościół rzymskokatolicki, stają przed zadaniem zachowania własnej tożsamości, jednocześnie nie lekceważąc narastającej fali ruchu zwanego charyzmatycznym.

***

Z katolicką Odnową Charyzmatyczną zetknąłem się po raz pierwszy w czerwcu 1983 roku. Miałem zaledwie piętnaście lat, gdy na wrocławskich Popowicach zorganizowano Charyzmatyczne Święto Młodych. Przedsięwzięciu przewodził ojciec Andrzej Madej, oblat, dziś przełożony misji sui iuris w Turkmenistanie. Ten charyzmatyczny kapłan – bo tak trzeba go nazwać – potrafił zgromadzić wokół Chrystusa setki, a może tysiące młodych ludzi, którzy zjechali do Wrocławia, by wspólnie wielbić Boga i odkrywać głębię Jego miłości, która zaprowadziła Go na krzyż. To wtedy w dolnej sali budującego się kościoła po raz pierwszy słyszałem muzyków tworzących później zespół 2 Tm 2,3, potocznie zwany Tymoteuszem. Po raz pierwszy słyszałem też modlitwę w językach, podczas gdy tysiące rąk wyciągało się ku niebu w geście uwielbienia. I słuchałem poruszających świadectw o tym, że Jezus, który dwa tysiące lat temu chodził po palestyńskiej ziemi, przebywa pośród nas i dziś, a swe życie przekazuje nam podczas Eucharystii w swoim Ciele i Krwi.

W tamtym czasie charyzmatyczny szmer równoczesnej modlitwy zaczął się pojawiać w czasie spotkań Ruchu Światło-Życie. Od kilku lat – i jeszcze długo później – w każde wakacje uczestniczyłem w letnich oazach i pilnie przechodziłem przez kolejne stopnie formacji, której pomysłodawcą był – bez wątpienia z natchnienia Ducha Świętego – ksiądz Franciszek Blachnicki. Zacząłem się zastanawiać, jak to się stało, że w Kościele katolickim coraz żywiej daje o sobie znać nurt charyzmatyczny. A wyrastał on nie tylko w środowisku Ruchu Światło-Życie. W wielu miastach zaczęły powstawać wspólnoty charyzmatyczne niezwiązane bezpośrednio z oazowym milieu. Rozmowy, spotkania, lektury i konferencje prowadziły mnie ku stopniowemu odkrywaniu historii Katolickiej Odnowy w Duchu Świętym, a także swego rodzaju duchowości tego nurtu pobożności, który papież Franciszek, za kardynałem Leo Suenensem z Brukseli, 31 października 2014 roku nazwał „nurtem łaski”.

Właśnie tym dzielę się z Czytelnikami w tej książce. Rozpoczniemy od krótkiego zarysu historii charyzmatycznego nurtu łaski w Kościele katolickim, sięgając coraz dalej w głąb dziejów i kreśląc początki ożywienia darów Ducha Świętego we wspólnotach protestanckich, zawsze w odniesieniu do czasów biblijnych i poapostolskich. O historii ruchu napisano już wiele. Nie jest moim celem szczegółowe przedstawianie faktów, gdyż to uczynili inni autorzy. Chodzi bardziej o dostrzeżenie, że fakty te wpisują się w historię Mistycznego Ciała Chrystusa i stanowią jej integralną część.

Jednym z odkrytych na nowo fenomenów w ruchu charyzmatycznym jest chrzest w Duchu Świętym. W 2012 roku oficjalny organ o nazwie Międzynarodowe Służby Katolickiej Odnowy Charyzmatycznej (International Catholic Charismatic Renewal Services, w skrócie ICCRS), działający przy Stolicy Apostolskiej, wydał dokument noszący taki sam tytuł: Chrzest w Duchu Świętym. To właśnie jego treść stanowi osnowę niniejszej książki. We wstępie autorzy należący do Komisji Doktrynalnej ICCRS stwierdzają: „Jako że chrzest w Duchu Świętym jest łaską, która odnawia całe życie chrześcijanina, dotyka niemal każdego aspektu duchowości katolickiej i praktyki duszpasterskiej”. Oczywiste jest, że w naszych refleksjach nie będzie możliwe zajęcie się wszystkimi aspektami duchowości katolickiej i sprawami duszpasterskimi związanymi z charyzmatycznym nurtem łaski, jednak poruszymy wiele żywotnych w Odnowie kwestii, na które spojrzymy przez pryzmat nauczania Kościoła katolickiego. Przymiotnik „katolicki” jest szczególnie ważny w dobie procesu nazywanego dziś „pentekostalizacją”.

Zapytamy, jak rozumieć nowotestamentowe wyrażenie „chrzest w Duchu Świętym” i jak w praktyce wygląda jego przyjęcie. O tym traktuje drugi rozdział niniejszej publikacji. Chrzest ten bez wątpienia prowadzi do głębszego rozumienia istoty Kościoła, jego sakramentów, kultu świętych, w tym przede wszystkim czci okazywanej Niepokalanej Matce Chrystusa. Prowadzi także do modlitewnego zjednoczenia z Bogiem. Osoby identyfikujące się z charyzmatycznym nurtem łaski odkrywają wartość modlitwy o uzdrowienie (w tym to nazywane „wewnętrznym”) czy uwolnienie spod niewłaściwych wpływów duchowych. Wszystko to dzieje się w perspektywie doświadczania obecności i działania Ducha Świętego, Tego, którego wrocławski teolog ksiądz profesor Roman Rogowski nazywał „Wielkim Zapomnianym”. Te zagadnienia wyznaczą szlak naszych rozważań.

Treści zawarte w niniejszej publikacji przedstawione zostaną w oparciu o świadectwa biblijne i dokumenty Kościoła, orzeczenia soborów i wzmianki z dzieł ojców Kościoła, nawiązania do życiorysów świętych i przemyślenia teologów. Nie zabraknie też wątków zwierających osobiste świadectwa. Książka nie ma charakteru ściśle naukowego, dlatego pozbawiona jest przypisów. Bibliografia zamieszczona na końcu pozwoli bardziej wnikliwym Czytelnikom pogłębić zawarte w niej myśli. Starałem się nie przeładować tych treści cytatami z dokumentów Kościoła, choć niekiedy – by podkreślić katolickie spojrzenie na pewne kwestie – sięgnięcie po nie wydawało się konieczne.

***

Przyznaję, że przynajmniej kilka razy różne osoby zwracały się do mnie z pytaniem: Czy jesteś charyzmatykiem? I przyznaję, że za każdym razem pytanie to wprawiało mnie w zakłopotanie. Jestem zwykłym chrześcijaninem. Zwyczajnym katolikiem, starającym się pielęgnować swoją relację z Bogiem, modlącym się, korzystającym z sakramentów. Jestem kapłanem. A czy uczestniczyłem w spotkaniach Odnowy Charyzmatycznej? Jak najbardziej. Nie tylko w pojedynczych spotkaniach, ale także w rekolekcjach, dniach jedności i czuwaniach w wigilię Uroczystości Zesłania Ducha Świętego. Tak, od wielu lat towarzyszę duchowo wspólnocie modlitewnej Porta Coeli („Brama Niebios” – ładna nazwa, prawda?) we Wrocławiu. W takim sensie jestem charyzmatykiem.

I w takim znaczeniu jestem też „oazowiczem”, bo dwadzieścia lat swojego życia poświęciłem na czynne angażowanie się w formację Ruchu Światło-Życie, będąc najpierw uczestnikiem tych spotkań, potem animatorem i wreszcie moderatorem. Jestem także związany z ruchem Focolare, gdyż moi przyjaciele z Dzieła Maryi niejednokrotnie zapraszali mnie do wygłoszenia konferencji czy odprawiania Eucharystii na ich spotkaniach. Ba, brałem również udział w konwiwencji Drogi Neokatechumenalnej, prowadzonej przez samego Kiko i Carmen Hernández! Odbyła się ona w pięknym ośrodku Domus Galileae położonym nad błękitnymi wodami jeziora Genezaret, a fotografia, na której stoję obok założyciela Drogi, pojawia się co chwilę w elektronicznej ramce w moim pokoju gościnnym. Każdy z tych nurtów można nazwać charyzmatycznym. Co więcej, gdybyśmy spotkali siostrę zakonną z dowolnego zgromadzenia lub mnicha z dowolnego klasztoru, bez zastanowienia wyrecytowaliby nam formułkę z „Reguły” zgromadzenia lub zakonu o tym, co jest „charyzmatem” ich wspólnot.

W przekonaniu św. Pawła charyzmatykiem jest (albo winien być) każdy wierzący w Chrystusa. Dowód? W korespondencji z Koryntianami Apostoł Narodów pisał: „Każdy otrzymuje własny dar (gr. charisma) od Boga, jeden taki, a drugi taki” (1 Kor 7,7). Ktoś – odwołując się do słusznej zasady, że tekst bez kontekstu jest pretekstem – mógłby nam zarzucić: „Zaraz, zaraz! Paweł ma na myśli jedynie dar życia w celibacie lub trwania w małżeństwie”. To prawda. Taki jest bezpośredni kontekst tej Pawłowej wypowiedzi. W tym miejscu apostoł mówi o darze życia w czystości lub w małżeństwie, jednak w dwunastym rozdziale tego samego listu wielokrotnie podkreśla, że „wszystkim” objawia się Duch dla wspólnego dobra (1 Kor 12,7) i „każdy” z członków Mistycznego Ciała Chrystusa, czyli Kościoła, ma wyznaczone przez Boga zadanie. Wyznaczając zadanie, Bóg jednocześnie obdarza wierzącego zdolnością – darem, czyli charyzmatem – do wypełnienia go.

W szerokim sensie każdy wierzący jest charyzmatykiem, gdyż każdy otrzymał od Boga dar, którym winien służyć wspólnocie Kościoła. Ruch charyzmatyczny (jak każdy ruch eklezjalny), który przenika Kościół katolicki od ponad pół wieku, wniósł jednak do niego nową jakość. Wniósł odnowione spojrzenie na wiele kwestii. Zaproponował nowe formy modlitewnego spotykania się z Bogiem. Ta nowa jakość, odnowione spojrzenie i nowe formy modlitwy również staną się przedmiotem refleksji w niniejszej publikacji. Nie wiem, czy po pięćdziesięciu latach istnienia ruchu charyzmatycznego wśród katolików można mówić o specyficznej tożsamości charyzmatyka. Z całą pewnością natomiast można i trzeba informować o tym, co Duch Święty przez wzbudzenie tego ruchu wniósł do Kościoła katolickiego.

O tym pokrótce jest ta książka.

***

Kiedy Noe na Boży rozkaz zaczął budować arkę, nic jeszcze nie zapowiadało potopu. Nic więc dziwnego, że gdy opowiada się tę historię dzieciom na lekcjach religii, katecheci mówią o drwinach, które wychodziły z ust sąsiadów biblijnego bohatera: „Patrzcie! Noe buduje arkę! Zamierza pływać nią po lesie”. Posłuszny Noe jednak wykonywał dokładnie polecenia Wszechmocnego. I gdy całą zamieszkałą ziemię zalały bezkresne wody potopu, drewniana arka okazała się jedynym miejscem przetrwania! Puśćmy wodze fantazji. Łatwo wyobrazić sobie ciasnotę panującą na zamkniętym statku, poczuć nosem nieprzyjemny zaduch i usłyszeć nigdy niecichnące odgłosy zwierząt! Zapewne trudno było tam wytrzymać. A jednak wciąż było to jedyne miejsce ocalenia.

Tym właśnie jest Kościół – tłumaczył niegdyś sł. Boży Fulton Sheen, arcybiskup Rochester. Czasami doprawdy trudno znieść zgorszenia i stawić czoło skandalom, ale to i tak jedyne miejsce zbawienia. I właśnie taki Kościół potrzebuje świeżego powiewu Ducha Świętego. To dzięki temu Bożemu Tchnieniu wzrasta świętość chrześcijan. To On prowadzi do pokuty i odkrywania Bożych darów. To On przynosi owoce nowego życia. A biblijnym symbolem Ducha Świętego jest gołębica.

Potop trwał już czterdzieści dni, gdy Noe postanowił sprawdzić, czy przypadkiem nie można już opuścić arki. Otworzył okno i wypuścił kruka. Ten jednak jeszcze nie znalazł miejsca, na którym mógłby przysiąść, i szybko wrócił do łodzi. Potem wypuścił gołębicę, jednak i ta szybko powróciła do arki. Po siedmiu dniach Noe powtórzył eksperyment. Wypuścił z okna gołębicę, a ta wróciła do niego dopiero pod wieczór, przynosząc w dziobie świeży listek drzewa oliwnego. To był dobry znak. Noe odczekał kolejne siedem dni i znów wypuścił gołębicę. Ta jednak nie wróciła już do arki. Na świecie zaczynało kwitnąć nowe życie.

Katolicka Odnowa Charyzmatyczna bierze swój początek od weekendowych dni skupienia, które w lutym 1967 roku odprawiła grupa studentów niedaleko Pittsburgha w ośrodku rekolekcyjnym o nazwie Arka i Gołębica. Stąd właśnie tytuł niniejszej publikacji. Kościół – Arka, wciąż potrzebuje Ducha Świętego – Gołębicy, która przynosi oznaki nowego życia. Potrzebujemy Go wszyscy! Niech więc Duch Święty, który okrył cieniem Niepokalaną, by uczynić Ją Matką Syna Bożego, ten sam, który zstąpił na Jezusa w postaci gołębicy, podczas gdy Jan zanurzał Go w wodach Jordanu, a potem wypełnił żarem ewangelizacji serca apostołów w dniu Pięćdziesiątnicy – darzy wszystkich Czytelników tej książki „pokojem zawsze i na wszelki sposób! Pan niech będzie z wami wszystkimi!” (2 Tes 3,16).

Tak jak na początku

Z perspektywy czasu można dostrzec,

jak w tajemniczy sposób

Boża opatrzność działała w wydarzeniach z przeszłości,

przygotowując to nowe wylanie Ducha Świętego

w dwudziestym wieku.

Dokument Chrzest w Duchu Świętym

Jan XXIII, zwany powszechnie „papieżem dobroci”, słynął ze znakomitego poczucia humoru. Gdy tuż po konklawe pewnego razu przechodził przez plac Świętego Piotra (zrezygnował z lektyki, czym podbił serca wielu), usłyszał, jak pewna matrona teatralnym szeptem zwróciła się do swej przyjaciółki: „Ależ on jest gruby!”. Papież uśmiechnął się i w chrześcijańskim odwecie odrzekł: „Musi pani wiedzieć, że konklawe to nie wybory miss piękności”. Na pytanie dziennikarza o to, ile osób pracuje w Watykanie, z właściwą sobie swadą odpowiedział: „Mniej więcej połowa”. W tym samym wywiadzie padło inne pytanie: „Co Ojciec Święty zamierza zmienić w Kościele?”. Jan XXIII nieco ociężale podszedł do okna, otworzył je i rzekł: „Wpuszczę nieco świeżego powietrza”.

To właśnie świeży powiew wiatru jest symbolem tajemniczego działania Ducha Świętego. Karty Biblii poświadczają to wielokrotnie. Uciekający przed gniewem czczącej boginię płodności królowej Izebel prorok Eliasz, potężny w czynie i drżący przed kobietą, schronił się w skalnej grocie:

oto Pan przechodził. Gwałtowna wichura rozwalająca góry i druzgocąca skały [szła] przed Panem; ale Pan nie był w wichurze. A po wichurze – trzęsienie ziemi: Pan nie był w trzęsieniu ziemi. Po trzęsieniu ziemi powstał ogień: Pan nie był w ogniu. A po tym ogniu – szmer łagodnego powiewu. Kiedy tylko Eliasz go usłyszał, zasłoniwszy twarz płaszczem, wyszedł i stanął przy wejściu do groty (1 Krl 19,11-13).

Prorok, którego dzieło po dziewięciu wiekach podjął odziany w wielbłądzią sierść Jan Chrzciciel, rozpoznał Bożą obecność w łagodnym szumie wiatru. Tchnienie Ducha do powiewu wiatru porównuje także Jezus, przynajmniej według niektórych przekładów Biblii. Nazaretański Nauczyciel miał rzec Nikodemowi podczas nocnej rozmowy pod jerozolimskim niebem: „Wiatr wieje tam, gdzie chce, i szum jego słyszysz, lecz nie wiesz, skąd przychodzi i dokąd podąża. Tak jest z każdym, który narodził się z Ducha” (J 3,8). Powiew wiatru jest tu zestawiony z działaniem Ducha Świętego, którego ścieżki są niezbadane.

Wielu teologów twierdzi, że gdy Jezus oddał ducha, umierając przygwożdżony do szorstkiego drzewa krzyża, to właśnie Jego ludzki duch przepełniony Duchem Świętym niczym wiatr zaznaczył swą obecność w mieszkaniu Boga, jakim była świątynia jerozolimska: „Jezus zawołał donośnym głosem i oddał ducha. A zasłona przybytku rozdarła się na dwoje, z góry na dół” (Mk 15,37-38). Grecki rzeczownik pneuma (podobnie jak hebrajski ruah) oznacza „tchnienie”, „wiatr” i „ducha”. Kondensacja tych znaczeń w jednym sformułowaniu Marka Ewangelisty zezwala na taką właśnie interpretację: ostatnie tchnienie konającego Jezusa spowodowało, że wiatr Ducha rozdarł niczym jedwab zasłonę świątyni przedstawiającą sklepienie niebieskie. A niedługo później, po swym zmartwychwstaniu, udzielając apostołom Ducha Świętego, Jezus „tchnął na nich” (J 20,22). Wreszcie w dniu Pięćdziesiątnicy Duch Święty wraz z „uderzeniem gwałtownego wichru” (Dz 2,2) zstąpił na apostołów zebranych w Wieczerniku i chowających się za zaryglowanymi drzwiami. Świadomy, że Duch Święty kojarzony jest z wiatrem, Jan XXIII, otwierając okno swego gabinetu, proroczym gestem zapowiedział zwołanie Soboru Watykańskiego II. U początków swego pontyfikatu tak modlił się o nowe wylanie Ducha Świętego:

Odnów w naszych dniach Twoje cuda, jakby przez nową Pięćdziesiątnicę. Spraw, aby Twój Kościół, będąc jednością i trwając na modlitwie z Maryją, Matką Jezusa, idąc za przewodnictwem św. Piotra, mógł rozwijać królowanie naszego Boskiego Zbawiciela, królowanie prawdy i sprawiedliwości, królowanie miłości i pokoju.

Była to modlitwa wypowiedziana właśnie w związku z mającym się rozpocząć soborem, który nazwano ekumenicznym. Na Bożą odpowiedź nie trzeba było długo czekać, choć w pewnym sensie przyszła niespodziewanie. Przejawy działania Ducha Świętego w postaci nadprzyrodzonych charyzmatów pojawiły się bowiem nie w Rzymie, w centrum katolickiego świata, ale na innym kontynencie. Duch Święty często zaskakuje!

Tablica ogłoszeń

Wszystko zaczęło się od samoprzylepnej kartki wywieszonej na tablicy ogłoszeń z napisem: „Chcę cudu!”. Takie pragnienie w związku z rekolekcyjnym wyjazdem ogłosiła całemu światu czytającemu studenckie ogłoszenia studentka romanistyki Patti (czyli Patrycja) Gallagher Mansfield 18 lutego 1967 roku. Posłużymy się jej świadectwem z tamtych wydarzeń, tym bardziej że wielu uczestników Odnowy w Duchu Świętym w Polsce miało okazję słyszeć ją w naszym kraju i przeczytać doskonałą książkę jej autorstwa o początkach ruchu charyzmatycznego, zatytułowaną Jakby nowa Pięćdziesiątnica.

Pełna nazwa uniwersytetu, na który po maturze zdecydowała się Patti, brzmi: Duquesne University of the Holy Spirit, a na jego emblemacie widnieje hasło: Spiritus est qui vivificat, czyli „Duch jest Tym, który ożywia”.

W połowie lutego 1967 roku grupa studentów z uniwersytetu w Pittsburghu wraz z dwoma wykładowcami i kapelanem zorganizowała wyjazdowe rekolekcje. Trwały one zaledwie trzy dni: od 17 do 19 lutego, i przeszły do historii jako „weekend w Duquesne”. Każdego z około dwudziestu uczestników spotkania poproszono, aby przygotował się do wyjazdu poprzez rozważenie czterech pierwszych rozdziałów Dziejów Apostolskich, a także lekturę książki pastora Davida Wilkersona zatytułowanej Krzyż i sztylet. Na początku Dziejów Apostolskich pochodzący z syryjskiej Antiochii Łukasz Ewangelista opowiada o rodzącym się Kościele, dla którego jednym z głównych momentów konstytucyjnych było zesłanie Ducha Świętego na modlących się z Maryją w Wieczerniku apostołów. Działo się to pięćdziesiąt dni po zmartwychwstaniu Chrystusa.

A Krzyż i sztylet? To książka autobiograficzna, która opowiada o pracy pastora wśród nowojorskiej młodzieży w latach pięćdziesiątych ubiegłego stulecia. Zwalczające się gangi nastolatków w Brooklynie, jednej z dzielnic Nowego Jorku, po raz pierwszy spotkały się z mocą Dobrej Nowiny, a właściwie z mocą Ducha Świętego, który potrafi całkowicie odmienić ludzkie życie. Gangi składały się z nastolatków, często bezdomnych, którzy identyfikowali się z grupą, by chronić własne życie. Uzależnieni od narkotyków, seksu i alkoholu, zajmowali którąś z suteren lub piwnic. Wyznaczali sobie konkretny teren w dzielnicy miasta. Gdy członek innego gangu wchodził na ten obszar, rozpoczynały się wojny, niejednokrotnie kończące się zabójstwami. Codziennością były marihuana, heroina, kradziony alkohol, rozboje, napady na przechodniów, rabunek kas sklepowych, rozbijanie witryn i samochodów… Nowojorska policja w latach sześćdziesiątych z trudem dawała sobie radę z gangami. Właśnie na taki teren wkroczył David Wilkerson. Wciąż modlił się, myśląc o metropolii: „Panie, jeśli mam w tym mieście do wykonania jakąś pracę, pokaż mi, na czym ma ona polegać”. Podczas jednej z kolejnych wizyt pośród gangów pewna prostytutka powiedziała mu: „Jeśli chcesz poznać Nowy Jork od najgorszej strony, po prostu przejedź przez most Brookliński”.

Wilkerson nie był pewien, czy chce poznać miasto od najgorszej strony. Gdy jednak znalazł się pośród ziejących nienawiścią, przestraszonych i totalnie zagubionych Portorykańczyków, czarnoskórych i białych bezdomnych nastolatków wciąż zabijających się nawzajem, klamka zapadła. David postanowił przenieść się na stałe do Wielkiego Jabłka. Rozpoczął ewangelizację, dzięki której tysiące młodych ludzi uznało Jezusa za swego Pana, całkowicie zmieniając dotychczasowe życie. O wszystkich tych wydarzeniach opowiada wspomniana książka Krzyż i sztylet. Jej lekturę poleciło studentom uniwersytetu w Pittsburghu dwóch wykładowców, którzy od jakiegoś czasu codziennie odmawiali sekwencję Veni, Creator Spiritus, prosząc Boga o duchowe ożywienie:

Daj Twoim wierzącym,

w Tobie ufającym,

siedmiorakie dary.

Daj zasługę męstwa,

daj wieniec zwycięstwa,

daj szczęście bez miary!

***

Wspomniany już we wstępie piękny, acz skromny, ośrodek rekolekcyjny o nazwie Arka i Gołębica stał się miejscem, które przeszło do historii katolickiego ruchu charyzmatycznego. Zwykli studenci, zwykłe dni skupienia… a jednak niezwykłe działanie Ducha Bożego. W czasie wspólnych spotkań rozważano fragmenty Dziejów Apostolskich mówiące o wylaniu Ducha Świętego. Często odmawiano hymn: Przyjdź, Duchu Święty. A na sobotni wieczór zaplanowano przyjęcie urodzinowe dla trójki uczestników (w tym kapelana). Dziwnym trafem nikt nie spieszył się, by przyjść do sali, w której przygotowano coca-colę, krakersy i kilka równie skromnych rarytasów. Większość uczestników, wcześniej czy później, pojawiła się natomiast w kaplicy. A tam czekały ich niecodzienne przeżycia.

Zupełnie nieoczekiwanie Duch Boży zstępował niemal na każdego z obecnych. Wielu padało na podłogę. Łzy przeplatały się ze śmiechem. Modlitwom uwielbienia nie było końca aż do chwili, gdy prowadzący około czwartej nad ranem niemal siłą zaprowadzili innych do łóżek. Najbardziej powalające (dosłownie!) było doświadczenie miłości Bożej. Wspomniana Patti Gallagher Mansfield tak opisuje osobiste spotkanie z miłością Boga tamtej nocy:

Od czubka głowy do koniuszków palców ogarnęło mnie poczucie głębokiej miłości Boga do mnie... Miłości miłosiernej. Szczególnie uderzył mnie ogrom miłości. Jest ona tak całkowicie niezasłużona, tak obficie wylana. Nie ma nic takiego, co moglibyśmy zrobić, żeby sobie zasłużyć na Bożą miłość. Została ona dana za darmo, hojnie, z obfitości Jego miłosierdzia. Nasz Bóg jest Bogiem miłości.

Szykujące się na przyjęcie dwie koleżanki Patti, które właśnie wyprasowały sukienki i poprawiły makijaż, ze zdumieniem dostrzegły zachodzącą w niej przemianę. „Wyglądasz jakoś inaczej” – twierdziły. Jej twarz promieniała. Biły z niej pokój, miłość, szczęście. Zamiast trafić na urodzinowy wieczór, dziewczyny poszły do kaplicy. Patti pomodliła się krótko: „Panie, zrób z nimi to samo, co zrobiłeś ze mną”. Obie jej koleżanki padły na kolana, w ich oczach pojawiły się łzy, a w sercu dojmujące uczucie miłości Boga. Po latach Patti śmiała się, że było to najkrótsze seminarium odnowy w Duchu Świętym, jakie w życiu poprowadziła.

Kolejne godziny były wręcz niewiarygodne. Studenci bawiący się na urodzinach przychodzili przed Najświętszy Sakrament. Niektórzy ocierali łzy, inni śmiali się. Wielu podnosiło ręce. Modlili się w językach. Doświadczali bliskości Boga, powiew Ducha zrodził w nich uczucie niewiarygodnego szczęścia. Z niewielkiej kaplicy zaczął się wznosić spontaniczny śpiew w językach! O czwartej nad ranem Patti, wciąż jeszcze będąc w kaplicy, napisała w swym notatniku: „Zwariowałam dla Ciebie. Twoja miłość jest szalona”. I tak rodziła się Odnowa Charyzmatyczna w Kościele katolickim. Prawdziwe urodziny dokonywały się przed obliczem ukrytego w Eucharystii Jezusa, piętro nad salą, gdzie trwało urodzinowe przyjęcie…

„Ja też!” – brzmiał czyjś dopisek na karteczce z napisem: „Chcę cudu!”. Bóg zadziałał potężnie w życiu wszystkich uczestników weekendu w Duquesne.

Po powrocie do Pittsburgha świadectwo studentów zaczęło zataczać coraz szersze kręgi. Na organizowanych przez nich spotkaniach modlitewnych zbierały się tłumy. Wielu prosiło o modlitwę z nałożeniem rąk, by móc przyjąć Ducha Świętego. Bardzo często znakiem otrzymania Go stawała się modlitwa w nieznanym języku. Z czasem ruch charyzmatyczny w Kościele katolickim rozrósł się do tego stopnia, że obecnie formalnie zatwierdzone struktury Odnowy w Duchu Świętym istnieją w ponad dwustu krajach.

Patti Gallagher Mansfield przemawia dziś do wielu tysięcy wiernych podczas spotkań katolickiej Odnowy Charyzmatycznej. Składa świadectwo o tym, czego Bóg dokonał w jej życiu. Mówi o tym wśród wiernych świeckich i podczas rekolekcji kapłańskich. Jest autorką kilku książek tłumaczonych na wiele języków. Poślubiła Ala Mansfielda, koordynatora katolickiej Odnowy Charyzmatycznej w Nowym Orleanie w stanie Luizjana. Mają czworo dzieci i pięcioro wnuków. Papież Benedykt XVI zaprosił Patti do udziału w Papieskiej Radzie do spraw Świeckich. „Ludzie często mnie pytają, czy nie jestem zmęczona ciągłym opowiadaniem o weekendzie w Duquesne – mówi Patti. – Nie jestem – odpowiada. – Nie jestem, bo to prawdziwa love story”.

Początki ruchu charyzmatycznego w Polsce

Mówiąc o historii ruchu charyzmatycznego wśród katolików, warto wspomnieć także o pierwszych tego typu doświadczeniach w Polsce. Szczegółowo opisali je Małgorzata i Marek Nowiccy w książce Upili się młodym winem, wydanej w Warszawie w 2013 roku. Drugie, rozszerzone i opatrzone setkami fotografii, wydanie książki ukazało się trzy lata później. Jednymi z pierwszych Polaków, którzy osobiście zetknęli się z Katolicką Odnową Charyzmatyczną, byli biskup Bronisław Dembowski i ksiądz Franciszek Blachnicki, założyciel Ruchu Światło-Życie. Pierwszy z nich chętnie wspomina to ciekawe wydarzenie. Studiował wtedy w Stanach Zjednoczonych. Pewnego dnia w autobusie podeszła do niego czarnoskóra Amerykanka i zapytała: „Czy Jezus jest twoim Panem?”. Odpowiedział, że jest księdzem. „To nie szkodzi – odparła – pytałam, czy Jezus jest twoim Panem?”. Żywa wiara ludzi, którzy potrafili dzielić się nią w tak naturalny sposób, doprowadziła go do chrztu w Duchu Świętym.

Również ksiądz Franciszek Blachnicki zetknął się z Odnową Charyzmatyczną podczas pobytu w Stanach Zjednoczonych. Było to w 1978 roku. Kapłani ci przeszczepili na grunt polski dzieło ruchu charyzmatycznego i w sposób bardziej formalny i uporządkowany przybliżali zagadnienie charyzmatów. Z czasem Bóg zaczął zapalać kolejne punkty świetlne tworzących się wspólnot w różnych miejscach Polski. Niekiedy wybuchały one wielkim ogniem, jak w lecie 1975 roku w Murzasichlu na Podhalu. Wtedy to, pomiędzy pierwszym a drugim terminem oazy letniej, grupa animatorów przeżyła swój chrzest w Duchu Świętym. Na mapie grup charyzmatycznych pojawiały się stopniowo kolejne miasta: Warszawa, Lublin, Kraków, Wrocław, Poznań, a także wiele mniejszych ośrodków. Niektóre z nich działały w ramach ruchu oazowego, inne powstawały niezależnie. Z czasem katolicka Odnowa Charyzmatyczna na dobre zagościła w naszym kraju.

Pięćdziesiąt lat później

Minęło już ponad pół wieku od czasu, gdy nowe przebudzenie charyzmatyczne ogarnęło Kościół katolicki. Podczas konferencji prasowej 28 lipca 2012 roku na pytanie jednego z dziennikarzy o formy modlitwy praktykowane w ruchu Odnowy w Duchu Świętym papież Franciszek odpowiedział:

Pytał pan o ruch Odnowy Charyzmatycznej. Powiem wam jedno. Na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych nie mogłem na nich patrzeć. Kiedyś powiedziałem o nich takie zdanie: „Oni mylą celebrację liturgiczną ze szkołą samby!”. Tak powiedziałem. Później się nawróciłem, poznałem ich lepiej. Prawdą jest także, że dzięki dobremu kierownictwu ruch wszedł na dobrą drogę. A teraz uważam, że ruch ten czyni wiele dobrego dla Kościoła w ogóle. W Buenos Aires odprawiałem dla nich wszystkich Mszę Świętą w katedrze. Zawsze im sprzyjałem, odkąd się nawróciłem, odkąd dostrzegłem czynione przez nich dobro. […] Dlatego uważam, że ruch Odnowy Charyzmatycznej nie tylko pomaga zapobiec temu, aby niektórzy przechodzili do zielonoświątkowców. Ależ nie! Służy samemu Kościołowi! Odnawia nas. A każdy poszukuje swojego ruchu, zgodnie ze swoim charyzmatem, tam, dokąd go prowadzi Duch Święty.

A Duch Święty tak poprowadził rozwijający się od ponad pięćdziesięciu lat wśród katolików ruch, że dziś ma on swoje przedstawicielstwa przy około dwustu konferencjach episkopatów poszczególnych krajów, a także – co ważniejsze – przy samej Stolicy Apostolskiej. Przez wiele lat funkcjonowały dwa niezależne centra skupiające osoby związane z charyzmatycznym nurtem łaski: International Catholic Charismatic Renewal Services (ICCRS – Międzynarodowe Służby Katolickiej Odnowy Charyzmatycznej) z siedzibą przy Watykanie oraz Fraternia Wspólnot Katolickich (pełna nazwa to Catholic Fraternity of Charismatic Covenant Communities and Fellowships). Zgodnie z wolą Ojca Świętego Franciszka od 2019 roku utworzone zostało centrum o nazwie CHARIS (Catholic Charismatic Renewal International Service), działające przy Papieskiej Radzie do spraw Świeckich.

W liście skierowanym do Michelle Moran, przewodniczącej ICCRS, i Gilberta Barbosy, przewodniczącego Fraterni, datowanym na 12 czerwca 2015 roku, papież Franciszek – proponując utworzenie jednego centrum skupiającego członków Odnowy w Duchu Świętym – pisał: „Dziękuję Wam za wszystko, co czynicie, a co zaczyna się od dzielenia się z wszystkimi członkami Kościoła darem chrztu w Duchu Świętym. Tego właśnie oczekuję od katolickiej Odnowy Charyzmatycznej”.

A skoro tak, zapytajmy o to, czym jest ów chrzest w Duchu Świętym.

Chrzest w Duchu Świętym

Odkrywajmy, drodzy bracia i siostry,

jak pięknie jest otrzymać chrzest w Duchu Świętym;

uświadamiajmy sobie,

że nasz chrzest i bierzmowanie

są niewyczerpanym źródłem łaski.

Benedykt XVI, rozważanie przed modlitwą Anioł Pański, 11 maja 2008 roku

Biurko w mojej bibliotece obłożyłem kilkoma leksykonami i słownikami teologii biblijnej. Obok egzemplarza Pisma Świętego, które leży tu na stałe, znalazł się także wielki niebieski Katechizm Kościoła katolickiego. Za oknem mienią się kolory jesieni, a długi snop jasnego słonecznego światła prześlizguje się delikatnie po biurku, zachęcając raczej do spaceru niż ślęczenia nad książkami. Łatwo jednak odpieram tę pokusę, gdyż entuzjastycznie zabieram się za poszukiwanie tego, co Biblia mówi o chrzcie w Duchu Świętym.

Kiedy biblista podejmuje metodologiczną pracę badawczą nad określoną ideą, zazwyczaj na początku sporządza listę wszystkich miejsc, w których pojęcie określające daną ideę pojawia się na kartach Pisma Świętego. Następnie wyszukuje te fragmenty, w których interesująca go idea jest obecna, choć samo pojęcie ją określające się w nich nie pojawia. Po wnikliwej i opartej na racjonalnych zasadach interpretacji analizie egzegetycznej obydwu grup tekstów jest w stanie zaprezentować w miarę adekwatny obraz danej idei w Biblii.

W przypadku moich poszukiwań już na samym początku spotyka mnie zaskoczenie. W Odnowie wciąż mówi się o chrzcie w Duchu Świętym, który jest fundamentalnym doświadczeniem dla wszystkich utożsamiających się z charyzmatycznym nurtem łaski. Do niego też ma prowadzić pierwszy stopień formacji w ruchu. Modlitwa o wylanie Ducha Świętego, kończąca kilkutygodniowe seminarium, to nic innego jak modlitwa o chrzest w Duchu Świętym. Otwieram więc przyniesione słowniki, wertuję leksykony i co? W Biblii ani raz nie pojawia się wyrażenie „chrzest w Duchu Świętym” w formie rzeczownikowej. Pełne zaskoczenie. Postanawiam postępować zgodnie z metodologią pracy badawczej i sięgam po takie fragmenty, w których jest obecna idea chrztu w Duchu Świętym. A tych znajduję przynajmniej kilka.

Otóż na kartach Nowego Testamentu sześć razy pojawia się zwrot „chrzcić Duchem Świętym”. Cztery razy ewangeliści wkładają go w usta poprzednika Jezusa, Jana Chrzciciela. Rozpoczął on swoją publiczną działalność na skalistej i pokrytej żółtymi piaskami Pustyni Judzkiej, która była świadkiem wielu biblijnych wydarzeń. Pustynia to w Biblii miejsce doświadczenia i próby, jaka staje przed ludźmi, ale także znak obecności Boga. Izraelici czterdzieści lat wędrowali przez pustynię, gdzie spotykały ich różne próby (brak wody i pożywienia, plaga węży, zagrożenie bałwochwalstwem przez kult złotego cielca), ale gdzie Bóg okazywał im także swoją łaskę (przejście przez Morze Czerwone, wyprowadzenie wody ze skały, dar tajemniczej manny, uratowanie od plagi węży). Podobna jest symbolika pustyni w ewangelicznych opowiadaniach o wystąpieniu Jana Chrzciciela. Dla wielu jemu współczesnych pojawienie się Jana na pustyni i słuchanie jego orędzia było próbą i trudnym doświadczeniem, gdyż domagało się zerwania z grzechem. Pustynia okazała się jednak także miejscem łaski, gdyż głos Boży docierał tam do ludzkich serc i dokonywał ich przemiany.

Jan wzywał Izraelitów do nawrócenia i udzielał chrztu nawrócenia. Surowy ubiór i sposób życia ostatniego ze starotestamentowych proroków świadczą o radykalizmie wezwania, jakie kierował do ludzi. Wyzbycie się wszystkiego, co wydaje się luksusem i skłania do wygodnictwa, jest ogołoceniem, które otwiera na działanie Boga. Prosty znak – chrzest przyjmowany w Jordanie – stawał się symbolem nawrócenia. Zanurzeniu w wodach Jordanu towarzyszyło wyznanie grzechów.

Udzielając chrztu nawrócenia, Jan zapowiadał Jezusowy chrzest Duchem Świętym: „On chrzcić was będzie Duchem Świętym i ogniem” (Mt 3,11; por. Łk 3,16; Mk 1,8; J 1,33). Greckie słowo „chrzest” (baptisma) oznacza „zanurzenie”. Właśnie dlatego Jan zanurzał nawracających się Izraelitów w wodach rzeki. I to nie przypadek, że czyni to właśnie w Jordanie. Przecież to tędy Izraelici weszli do Ziemi Obiecanej. Chrzest Janowy może być więc odczytany jako zapowiedź nowej Ziemi Obiecanej – królestwa niebieskiego. Co więcej, Jan udzielał chrztu dokładnie w miejscu, z którego prorok Eliasz został porwany na ognistym rydwanie do niebios. Autor biblijny tak relacjonuje to wydarzenie, którego świadkiem był inny prorok – Elizeusz:

Wtedy Eliasz zdjął swój płaszcz, zwinął go i uderzył wody, tak iż się rozdzieliły w obydwie strony. A oni we dwóch przeszli po suchym łożysku. Kiedy zaś przeszli, rzekł Eliasz do Elizeusza: „Żądaj, co mam ci uczynić, zanim wzięty będę od ciebie”. Elizeusz zaś powiedział: „Niechby – proszę – dwie części twego ducha przeszły na mnie!”. On zaś odrzekł: „Trudnej rzeczy zażądałeś. Jeżeli mnie ujrzysz, jak wzięty będę od ciebie, spełni się twoje życzenie; jeśli zaś nie [ujrzysz], nie spełni się”. Podczas gdy oni szli i rozmawiali, oto [zjawił się] wóz ognisty wraz z rumakami ognistymi i rozdzielił obydwóch: a Eliasz wśród wichru wstąpił do niebios (2 Krl 2,8-11).

Izraelici wierzyli, że Eliasz, który w tajemniczych okolicznościach znad Jordanu został uniesiony do niebios, powróci na ziemię jeszcze przed nadejściem Mesjasza. Przekonanie to opiera się na obietnicy samego Boga, który w ostatnich zdaniach Starego Testamentu mówił: „Oto Ja poślę wam proroka Eliasza przed nadejściem dnia Pańskiego, dnia wielkiego i strasznego” (Ml 3,23). Obietnica ta spełniła się właśnie w osobie Jana Chrzciciela. Potwierdził to sam Jezus, gdy mówił o nim: „Eliasz już przyszedł i uczynili mu tak, jak chcieli” (Mk 9,13).

Skoro chrzest oznacza zanurzenie, to wyrażenie „chrzest w Duchu Świętym” nie może wskazywać na nic innego jak na zanurzenie w samym Duchu Bożym, w życiu samego Boga. Jan zapowiada więc przyjście Jezusa, który doprowadzi wierzących w Niego do niewyczerpanych łask i charyzmatów Ducha Świętego. Co więcej, będzie to także chrzest ogniem. Symbol ognia używany jest w Starym Testamencie na oznaczenie sądu (Ps 11,6; Iz 30,27; Ml 3,19). W ogniu przetapia się złoto, by oczyścić je z nieczystości. Również na sądzie Bożym ujawnią się wszelkie grzechy ludzkie. Duch Święty, niczym trawiący ogień, będzie oczyszczał tych, którzy zapragną doświadczać Jego wszechogarniającej obecności.

Jezus nie tylko będzie chrzcił Duchem i ogniem, ale sam przyjął chrzest, podczas którego Duch Święty zstąpił na Niego w postaci gołębicy. Dlaczego to uczynił? Skoro Jan udzielał chrztu nawrócenia, dziwne wydaje się to, że Jezus, który był bez grzechu i nie potrzebował nawrócenia, przyjął chrzest z jego rąk. Chrzest nawrócenia udzielony Jezusowi rzeczywiście budzi pewne zakłopotanie. Może dlatego Marek opisuje to wydarzenie bardzo krótko, bo zaledwie w trzech wierszach, Mateusz zauważa, że to Jan Chrzciciel czuł się niegodny, by zanurzyć Jezusa w wodach Jordanu, Łukasz nie wspomina o tym, kto ochrzcił Jezusa, natomiast Jan w ogóle pomija opis samego chrztu.

Jezus jednak przyjmuje chrzest od Jana, gdyż solidaryzuje się z grzeszną ludzkością. Ukazuje w ten sposób, że każdy człowiek potrzebuje chrztu i przyjęcia Ducha Świętego. Gdy Izraelici wchodzili do wody, wyznawali swoje grzechy. Symbolicznie zostawiali je w wodzie, którą zostali obmyci. Jezus wchodzi do Jordanu nie po to, by zostawić tam swoje grzechy, ale by zabrać te pozostawione tam przez naród wybrany. W symboliczny sposób bierze je na siebie, by wszystkie zanieść na krzyż. To tam odbędzie się Jego prawdziwy chrzest. Pytał przecież swych uczniów, czy mogą przyjąć chrzest, którym On ma zostać ochrzczony. Mówił o swojej śmierci. Chrzest, jak wspomnieliśmy, to zanurzenie. Chrystus zanurzył się w cierpieniu i śmierci, by trzeciego dnia wyjść z grobu ku wiecznemu życiu.

Przy chrzcie w Jordanie Duch Święty zstąpił na Jezusa w cielesnej postaci gołębicy. Odnajdujemy tu nawiązanie do początku stworzenia, gdy Duch Boży unosił się nad wodami (por. Rdz 1,2). Tym razem u początków nowego stworzenia, u którego źródeł stoi Syn Boży, Duch również unosi się nad wodami. Są to wody smętnie płynącego Jordanu. Zstąpienie Ducha wydaje się zapowiedzią i przygotowaniem do ziemskiej misji głoszenia słowa Bożego. Jest jednocześnie potwierdzeniem zapowiedzi Janowej, że Jezus chrzcić będzie Duchem Świętym; będzie więc udzielał Ducha, którego sam posiada. W fakcie chrztu Jezusa należy widzieć także motyw Jego dogłębnego uniżenia. Ewangeliści zgodnie twierdzą, że Jezus jest większy od Jana, a jednak uniża się przed nim. Dla ludzi żyjących pośród starożytnej kultury śródziemnomorskiej, wrażliwej na honor i poniżenie, był to znak niezwykłej pokory i gotowości podjęcia misji.

Rzeczywiście, ów gest uniżenia zostaje natychmiast nagrodzony przez Ojca, który wyznaje: „Ten jest mój Syn umiłowany, w którym mam upodobanie” (Mt 3,17). Nie należy jednak sądzić, że przed aktem chrztu Jezus nie miał Ducha Bożego, a Ten zstąpił na Niego dopiero w chwili zanurzenia stóp w wodach rzeki. Zstąpienie Ducha jak gołębicy było jedynie znakiem tego, że boskie Tchnienie już mieszka w Jezusie i prowadzi Jego kroki po Bogu tylko wiadomych ścieżkach. Dzięki temu widzialnemu znakowi mogli się o tym przekonać wszyscy świadkowie sceny rozgrywającej się w spalonej słońcem Betanii położonej za Jordanem. Staje się dla nich jasne, że Jezus nie tylko – zgodnie z zapowiedzią Jana Chrzciciela – chrzcić będzie Duchem Świętym, ale sam przyjmuje tegoż Ducha, by rozpocząć swoją misję, która – przez publiczną działalność, mękę, śmierć, zmartwychwstanie i wstąpienie do nieba – doprowadzi do dnia żydowskiej radości z zebranych plonów ziemi, dnia Pięćdziesiątnicy.

***

Obok Pisma Świętego, słowników biblijnych i Katechizmu na moim biurku pojawiła się kolejna książka. Tym razem wydana przez oficjalny organ Odnowy Charyzmatycznej Kościoła katolickiego, a mianowicie Komisję Doktrynalną Międzynarodowych Służb Katolickiej Odnowy Charyzmatycznej. W dokumencie Chrzest w Duchu Świętym wydanym w 2012 roku mówi się o tym, że jest on „przemieniającym życie doświadczeniem miłości Boga Ojca wlanej w serce przez Ducha Świętego i otrzymanej poprzez poddanie się panowaniu Jezusa Chrystusa. Ożywia on sakrament chrztu i bierzmowania, pogłębia komunię z Bogiem i współwierzącymi chrześcijanami, roznieca ewangeliczny zapał i wyposaża człowieka w charyzmaty do służby i misji”. Czy to właśnie Jezus miał na myśli, gdy zapowiadał swym uczniom i kolejnym pokoleniom zstąpienie Ducha Świętego?

Jezus zapowiada Ducha Świętego

Podczas trwającej trzy lata publicznej działalności Jezus wielokrotnie zapowiadał przyjście Ducha Świętego, zachęcał do otwarcia serc na Jego działanie i mówił o konieczności przyjęcia Go przez każdego wierzącego. Nie sposób przytoczyć tu i rozważyć wszystkie ewangeliczne teksty, w których Jezus wypowiada słowa „Duch Święty”. Zatrzymajmy się na trzech z nich: obietnicy wody żywej, o której Jezus rozmawia z Samarytanką, zapowiedzi nadejścia Parakletaoraz słowach o Duchu Świętym, które zmartwychwstały Jezus wypowiedział tuż przed swym wstąpieniem do nieba.

Stosunki Samarytan i Żydów nie układały się najlepiej, gdy Jezus postanowił jedną ze swych pielgrzymek do Jerozolimy odbyć przez Samarię. W rzeczywistości większość wyznawców Jahwe mieszkających w Galilei, by udać się do Świętego Miasta, nadkładała kilkadziesiąt kilometrów, wędrując najpierw na wybrzeże Morza Śródziemnego, następnie kierując się na południe wzdłuż piaszczystego i skalistego wybrzeża tegoż morza i ostatecznie skręcając na wschód do Jerozolimy. Tylko w ten sposób mogli ominąć kraj pogardzanych Samarytan. Pobożni Żydzi udawali się do Jerozolimy trzy razy w roku, bo tego wymagało od nich Prawo, w którym zapisano trzy święta pielgrzymie: Paschę, Święto Namiotów i Święto Tygodni.

Kiedy na przełomie VI i V wieku przed Chrystusem Izraelici wrócili z niewoli babilońskiej, zabrali się za odbudowę świątyni jerozolimskiej. To właśnie kwestia odbudowy świątyni stała się kością niezgody pomiędzy mieszkańcami Samarii a Żydami, którzy zrzucili ze swych karków wcale nie tak ciężkie jarzmo niewoli zgotowanej im przez mieszkańców potężnego Babilonu. Ci pierwsi, bogu ducha winni, chętni byli pomóc w pracach budowlanych, jednak Żydzi, gorliwi we wprowadzaniu reform religijnych zainicjowanych przez Ezdrasza i Nehemiasza, uznali Samarytan za zdrajców ojczyzny i religii. Skoro niektórzy z nich, uwiedzeni urodą kobiet, wchodzili w związki małżeńskie z pogankami, to znaczy, że zbrukali czystą żydowską krew. Nie byli godni stanąć na dziedzińcu świątynnym. Nie można było dopuścić do tego, by zbrukane nieczystością ręce kładły kamienie na wyrastającą świątynię Błogosławionego.

W takiej sytuacji mieszkańcom Samarii nie pozostało nic innego, jak ze zwieszonymi głowami wrócić w okolice Sychar i Sychem (dziś Nablus) i tam, po pewnym czasie, wystawić własną świątynię na górze Garizim. O tej właśnie świątyni zatroskana o zapasy wody Samarytanka przy studni Jakubowej rozmawia z Jezusem: „Ojcowie nasi oddawali cześć Bogu na tej górze, a wy mówicie, że w Jerozolimie jest miejsce, gdzie należy czcić Boga” (J 4,21). Właśnie tak, na sześć stuleci przed narodzinami Mesjasza, rozpoczęła się historia nieprzyjaźni, a po pewnym czasie wręcz wrogości pomiędzy Żydami a Samarytanami, którzy także uważali się za spadkobierców religii Mojżeszowej. Kiedy więc Mesjasz pojawił się przy studni w Samarii, nieprzyjaźń pomiędzy obiema nacjami kwitła niczym wiosenne kaczeńce.

Jak wynika z powyższego, sporna kwestia świątyni skutkowała większymi i mniejszymi chropowatościami w stosunkach między Żydami a Samarytanami. Podejmując ją, Jezus wyjaśnia rezolutnej rozmówczyni:

Wierz mi, kobieto, że nadchodzi godzina, kiedy ani na tej górze, ani w Jerozolimie nie będziecie czcili Ojca. Wy czcicie to, czego nie znacie, my czcimy to, co znamy, ponieważ zbawienie bierze początek od Żydów. Nadchodzi jednak godzina, owszem już jest, kiedy to prawdziwi czciciele będą oddawać cześć Ojcu w Duchu i prawdzie, a takich to czcicieli chce mieć Ojciec. Bóg jest duchem: potrzeba więc, by czciciele Jego oddawali Mu cześć w Duchu i prawdzie (J 4,21-24).

Ta wypowiedź Jezusa ma charakter proroczy, pośrednio bowiem zapowiada ustanie kultu ofiarniczego i zburzenie świątyni jerozolimskiej. Z perspektywy chrześcijańskiej kult przestał mieć znaczenie mniej więcej czterdzieści lat przed najazdem wojsk Tytusa na miasto podczas pierwszego powstania żydowskiego przeciw Rzymianom w 70 roku. Ewangeliści zgodnie podkreślają, że w chwili śmierci Chrystusa na krzyżu zasłona świątyni rozdarła się na dwoje z góry na dół. Skądinąd wiemy, że przedstawiała ona sklepienie niebieskie. Józef Flawiusz, żydowski historyk niemal współczesny Jezusowi, informuje, że na zasłonie przedstawiony został taki właśnie wizerunek (De bello judaico 5,211-212). W symboliczny sposób ukazywano, że Bóg, który mieszka w niebie, „skrywa” swą obecność za zasłoną przybytku. Gdy zasłona ta się rozdziera, Boża obecność zostaje „uwolniona”. Kto chce spotkać Boga, nie musi już wędrować do Jerozolimy. Wystarczy, że uwierzy w to, co dokonało się na krzyżu. Bardzo ciekawa jest użyta przez ewangelistów w opisie tego wydarzenia gra słów. Widzieliśmy już, że grecki rzeczownik pneuma oznacza zarówno „ducha”, jak i „wiatr”, „wicher”. W chwili gdy umierający na krzyżu Jezus oddał ludzkiego ducha przepełnionego Duchem Świętym, niczym wicher rozerwał on zasłonę przybytku, otwierając drogę zbawienia tym, którzy przyjmą zbawcze skutki śmierci krzyżowej Syna Bożego. Skoro bowiem zasłona została zniszczona, to znaczy, że każdy ma otwarty przystęp do Boga.

Ten sam Duch Święty, który w czasie ziemskiej działalności Jezusa przepełniał Jego ludzkiego ducha, który niczym wicher rozerwał zasłonę przybytku i mieszka w każdym narodzonym z wody i Ducha człowieku, sprawia, że chrześcijanin może wielbić Boga w każdym miejscu i w każdym czasie. Boża obecność od momentu śmierci Mesjasza Pańskiego nie jest „ograniczona” ani do góry Moria w Jerozolimie, ani do góry Garizim w Samarii. Wszechobecny Bóg mieszka w sercach wierzących przez swego Ducha. To właśnie On jest wodą życia, o której Jezus mówi Samarytance. Skąd to wiadomo?

Na szczęście nie jesteśmy skazani ani na zgadywanie, co oznacza symbol wody żywej, ani na rozczytywanie się w złożonych dywagacjach egzegetów o równie skomplikowanych umysłach. Nie trzeba tego robić, ponieważ z pomocą przychodzi nam sam Jan Ewangelista, najmłodszy spośród apostołów, który z niezwykłą prostotą wyjaśnia znaczenie symbolu wody żywej. Gdy Jezus znalazł się w Jerozolimie – opisuje oszczędnie Jan – podczas Święta Namiotów, zawołał: „Jeśli ktoś jest spragniony, niech przyjdzie do Mnie i pije, a strumienie wody żywej popłyną z jego wnętrza” (J 7,37). Galilejski Nauczyciel nawiązuje tu do bardzo radosnego obrzędu, przewidzianego w świątecznej liturgii, a opartego na słowach Izajasza: „Wy zaś z weselem czerpać będziecie wodę ze zdrojów zbawienia” (Iz 12,3). Na czym polegał ów obrzęd? Kapłan czerpał wodę z sadzawki Siloe, zanosił ją na wewnętrzny dziedziniec świątyni i wylewał na ołtarz całopalenia. Na dziedzińcu świątynnym zapalano trzy wielkie świeczniki. Wówczas – według jednego z traktatów Talmudu –

mężczyźni pobożni i o dobrych czynach zwykli tańczyć przed nimi z latarniami w rękach, śpiewając pieśni pochwalne. Nieprzeliczeni lewici grali na harfach, lirach, cymbałach i trąbach, i innych instrumentach muzycznych, wzdłuż piętnastu stopni, które prowadziły od dziedzińca Żydów na dziedziniec kobiet, zgodnie z liczbą piętnastu Pieśni Wstępowania w Psalmach; ponad nimi lewici zwykli zatrzymywać się z instrumentami muzycznymi i wygrywać melodie (Sukkot 5,4).

Jezus nauczał o wodzie życia w tak radosnej atmosferze, a ewangelista o bystrym umyśle skrzętnie pospieszył z wyjaśnieniem: „A powiedział to o Duchu, którego mieli otrzymać wierzący w Niego” (J 7,39). Z czasem wyznawcy dawcy wody żywej przekonają się, że Duch Święty jest źródłem radości o wiele głębszej niż ta, którą oferowały uroczystości świątynne. Chrześcijanie, którzy otrzymali Ducha Świętego, wylewają radość nie na dziedziniec świątynny, lecz na wspólnotę Kościoła i promieniują nią wokół siebie jaśniej niż płonące światło latarni. Sami stają się świątynią Ducha, w którym oddają cześć Ojcu wszelkiego stworzenia.

***

Miałem kiedyś okazję przyglądania się żydowskim obrzędom związanym z celebracją w Jerozolimie Święta Namiotów. Natychmiast po zastygłym w bezruchu Dniu Pojednania miasto zaczyna tętnić życiem. Rozpoczyna się stawianie namiotów na Sukkot (to hebrajska nazwa święta). Wszędzie panuje ruch, gwar pełen radosnego entuzjazmu. Największą radość przedsięwzięcie to przynosi oczywiście dzieciom, które uwielbiają spędzać noce i spożywać posiłki w niewielkich trzcinowych lub płóciennych szałasach, których ściany oraz właz ozdobiono świeżymi owocami. Wszystko ma wtedy posmak przygody.

Święto Namiotów upamiętnia wędrówkę Izraelitów przez pustynię, gdy zmierzali oni do kraju swoich marzeń, do ziemi wolności przyobiecanej praojcom. Mieszkańcy dawnej Jerozolimy stawiali namioty na płaskich dachach swych domów, natomiast pielgrzymi sytuowali je poza murami miasta. Pobożni Żydzi prześcigali się w pomysłowości przy komponowaniu roślinnych bukietów przeznaczonych do wykonania tradycyjnego „gestu kołysania”, który stanowił dziękczynienie za otrzymane zbiory i zarazem błaganie o sprzyjający klimat w nadchodzącym roku. Składniki lulawu (wiązanki roślin) nie są przypadkowe. Zielona palma ma moc oddalania złych deszczów i chroni przed rzuconym urokiem. Twardy mirt to płodność i miłość, roślina ulubiona przez narzeczonych. Świeża gałązka wierzbowa jest symbolem życiodajnej wody, dzięki której wszystko może rosnąć i kwitnąć. Gest kołysania jest modlitwą, by cała przyroda była życzliwa człowiekowi.

Niezwykle wzrusza obrzęd synagogalny, kiedy na zakończenie wspólnych modlitw wyciąga się ze Świętej Arki zwój Prawa i kładzie go na bimie. Wówczas wszyscy zgromadzeni, z bukietami w rękach i śpiewem psalmów Hallelu na ustach, okrążają Torę w uroczystej procesji. Przepiękne są ich wykwintne stroje. Wszystko to trwa sześć dni. Siódmego, ostatniego, dnia święta procesja okrąża Torę siedem razy, wznosząc przy tym radosne Hosanna. Atmosfera swobodnej radości udziela się wszystkim bez wyjątku. Po chwili śpiew rozbrzmiewa na każdej z ulic i w cichych dotychczas zaułkach Świętego Miasta. Właśnie w takiej atmosferze Jezus zapowiadał Ducha Świętego wszystkim, którzy tego zapragną.

***

Wróćmy jednak do naszej bohaterki – Samarytanki, której Jezus obiecuje Ducha Świętego. Wydaje się, że miała za sobą bardzo trudną przeszłość. Gdy Jezus prosi ją, by przyprowadziła swego męża, ta odpowiada, że go nie ma. Spragniony świeżej wody Nauczyciel odpowiada na to: „Dobrze powiedziałaś: «Nie mam męża». Miałaś bowiem pięciu mężów, a ten, którego masz teraz, nie jest twoim mężem. To powiedziałaś zgodnie z prawdą” (J 4,17-18). Chwilę wcześniej zapewnił jednak Samarytankę: „Każdy, kto pije tę wodę, znów będzie pragnął. Kto zaś będzie pił wodę, którą Ja mu dam, nie będzie pragnął na wieki, lecz woda, którą Ja mu dam, stanie się w nim źródłem wody wytryskującej ku życiu wiecznemu” (J 4,13-14). Jak to możliwe, że rozmówczyni Jezusa miała aż pięciu mężów? Dlaczego teraz żyje z kolejnym mężczyzną, który jednak nie jest jej mężem? Co się wydarzyło, że jej sytuacja życiowa tak bardzo się skomplikowała?

Przypuszczenie, że Samarytanka kilkakrotnie zaczynała budować swe życie od nowa, graniczy niemal z pewnością. Miała pięciu mężów, obecnie zaś żyje z mężczyzną, którego nie może tak nazwać. Co stało się z owymi pięcioma mężami? Trudno założyć, że aż pięć razy owdowiała. Badania statystyków dowodzą, że w czasach Jezusa średnia długość życia mężczyzn była znacznie wyższa niż kobiet. Kobiety mając lat trzynaście czy czternaście zaczynały rodzić dzieci, które przychodziły na świat najczęściej co dwa lub trzy lata. Talmud zapewnia bowiem, że mamy starały się karmić niemowlęta piersią przez dwa lata. Bywało, że w wieku trzydziestu kilku lat kobieta była matką dziesięciorga pociech. Organizm szybko się wyniszczał, a to zwiększało umieralność. Mało prawdopodobne wydaje się więc, by Samarytanka aż pięć razy owdowiała. To raczej mężczyźni narażeni byli na stan wdowieństwa.

A może kobieta z Samarii otrzymywała od kolejnych mężów listy rozwodowe z powodu braku potomstwa? Właśnie w tym kierunku najczęściej odczytywano treść zapisu Prawa: „Jeśli mężczyzna poślubi kobietę i zostanie jej mężem, lecz nie będzie jej darzył życzliwością, gdyż znalazł u niej coś odrażającego, napisze jej list rozwodowy, wręczy go jej, a potem odeśle ją od siebie” (Pwt 24,1). „Czymś odrażającym” była bez wątpienia niepłodność. Czyżby więc Samarytanka nie mogła mieć dzieci i dlatego była odsyłana przez kolejnych mężów? I taką możliwość trudno dopuścić, a to z tego względu, że jeśli kobieta raz została uznana za niepłodną i oddalona, to nikt inny nie chciał już brać jej za żonę. Dlaczego więc zostawiło ją aż pięciu mężczyzn? Prawdopodobna odpowiedź nasuwa się jedna: nie potrafiła zachować wierności. Różniące się w wielu poglądach szkoły rabinów Szammaja, Hillela i Akiby były zgodne co do jednego: zdrada małżeńska to powód wystarczający, a nawet zmuszający do rozwodu. Owszem, Prawo przewidywało karę ukamienowania za grzech cudzołóstwa, jednak świadkiem takiego czynu musiało być przynajmniej dwóch mężczyzn. Warto tu przypomnieć sobie historię Zuzanny z Księgi Daniela. W przypadku podejrzenia o cudzołóstwo lub w sytuacji istnienia tylko jednego świadka grzechu karą był list rozwodowy.

Jeśli więc przyjąć, że Samarytanka była oddalana przez poszczególnych mężów z powodu niewierności, staje się jasne, iż jej świat aż pięciokrotnie legł w gruzach. Za każdym razem próbowała się jednak pozbierać. Za każdym razem stawała na nogi i wierzyła, że teraz się uda. Nie traciła nadziei i wciąż o własnych siłach próbowała układać sobie życie. Łączyła się z kolejnymi mężczyznami. Ostatni był już na tyle ostrożny, że nie dopuścił do zaślubin. Dla niej była to już szósta próba składania wszystkiego na nowo. Budowania ludzkimi siłami. Układania życia własnym wysiłkiem. I właśnie w tym ważnym momencie życia Samarytanki pojawia się Jezus. Przychodzi, żeby powiedzieć: człowiek o własnych siłach nie potrafi pokonać swego grzechu i poskładać swego życia. Może to jednak uczynić Duch Święty. To On jest wodą życia, która zmywa grzech, przynosi oczyszczenie i daje orzeźwienie. Kto Go otrzyma, nie będzie pragnął na wieki. Stanie się On źródłem wody wytryskującej ku życiu wiecznemu.

Reakcja utrudzonej noszeniem wody Samarytanki jest zaskakująco prosta w swojej wymowie: „Kobieta zostawiła swój dzban i odeszła do miasta. I mówiła tam ludziom: Pójdźcie, zobaczcie człowieka, który mi powiedział wszystko, co uczyniłam. Czyż On nie jest Mesjaszem?” (J 4,28-29). Już samo wyznanie „powiedział mi wszystko, co uczyniłam” brzmi niczym wyznanie winy i wzmacnia hipotezę niewierności kobiety. Pomimo poczucia winy postanawia po raz kolejny zacząć wszystko od nowa z tą różnicą, że teraz opiera się już nie na własnych siłach, lecz na obietnicy otrzymania Ducha Świętego. Tym, co obciąża jej dotychczasowe życie, jest grzech niewierności. Symbolem tego ciężaru, którego Samarytanka chętnie by się pozbyła, jest dzban: „Daj mi tej wody, abym już nie pragnęła i nie przychodziła tu czerpać” (J 4,15). To właśnie dzban, który jej ciąży i który musi nosić każdego dnia, utrudnia jej życie. W interpretacji egzystencjalnej staje się on symbolem grzechu i słabości, znakiem tego, co utrudnia życie i czyni je ciężkim. Dzban oznacza ciężar winy. Spotkanie z Jezusem sprawia, że człowiek zostawia to naczynie u Jego stóp i zaczyna głosić Dobrą Nowinę. Samarytanka zostawiła u stóp Jezusa swój grzech i słabość, złożyła przed Nim swą niewierność i wyruszyła, by głosić, że spotkała Mesjasza! W jej sercu dokonuje się cudowna przemiana! Na nowo zaczyna wierzyć, że życie wolne od grzechu jest możliwe. Zyskuje nadzieję na nowy początek! I tym razem gwarantem powodzenia jest nie jej własny wysiłek, ale obietnica wody żywej – Ducha Świętego.

Intrygująca jest także inna możliwa interpretacja opowiadania o Samarytance. Ponieważ pojawia się ono tylko w Ewangelii Jana, która przesycona jest symboliką, warto odczytać symbole liczbowe w nim zawarte przy założeniu, że kobieta reprezentuje wszystkich mieszkańców krainy. Skoro niosąca dzban rozmówczyni Jezusa miała pięciu mężów, oznacza to, że Samaria była niegdyś wierna zasadom Pięcioksięgu – mężowie bowiem byli zaślubieni zgodnie z Prawem. Teraz kobieta żyje z szóstym mężczyzną, który nie jest jej mężem. Oznacza to życie w cudzołóstwie, czyli bałwochwalstwie. Właśnie to Żydzi zarzucali mieszkańcom krainy położonej na północ od Judei: sprzymierzyli się z poganami, a według proroków na tym polega cudzołóstwo duchowe. Sześć oznacza niedoskonałość. Na szczęście Samarytanka spotyka siódmego mężczyznę – Jezusa, który obiecuje jej Ducha Świętego. Cyfra siedem wskazuje na pełnię i działanie Boga. Kiedy Samaria otrzyma Ducha Bożego, zacznie zmieniać swe oblicze. Stało się tak kilka lat po przepięknym spotkaniu przy Jakubowej studni. „Kiedy Apostołowie w Jerozolimie dowiedzieli się, że Samaria przyjęła słowo Boże, wysłali do niej Piotra i Jana, którzy przyszli i modlili się za nich, aby mogli otrzymać Ducha Świętego. Bo na żadnego z nich jeszcze nie zstąpił. Byli jedynie ochrzczeni w imię Pana Jezusa. Wtedy więc wkładali [Apostołowie] na nich ręce, a oni otrzymywali Ducha Świętego” (Dz 8,14-17). Jednym z przyjmujących bezcenny dar Ducha Samarytan był św. Justyn Męczennik, do którego jeszcze wrócimy w naszych rozważaniach.

***

Kolejna bardzo ważna obietnica Ducha Świętego została zawarta w mowie pożegnalnej, którą Jezus wygłosił niedługo przed swoją męką podczas Ostatniej Wieczerzy. Mówił między innymi:

Jeżeli Mnie miłujecie, będziecie zachowywać moje przykazania. Ja zaś będę prosił Ojca, a innego Pocieszyciela da wam, aby z wami był na zawsze – Ducha Prawdy, którego świat przyjąć nie może, ponieważ Go nie widzi ani nie zna. Ale wy Go znacie, ponieważ u was przebywa i w was będzie. […] A Pocieszyciel, Duch Święty, którego Ojciec pośle w moim imieniu, On was wszystkiego nauczy i przypomni wam wszystko, co Ja wam powiedziałem (J 14,15-26).

Bibliści mają sporo kłopotów z „Duchem Pocieszycielem”. Zapowiadając Jego nadejście, Jezus przyprawił o ból głowy wielu z tych, którzy mozolą się nad tłumaczeniem Ewangelii Janowej. Biblia Tysiąclecia oddaje grecki termin Parakletos rzeczownikiem „Pocieszyciel”, jednak nie wszyscy są zgodni co do trafności takiego wyboru. Tłumacz Biblii paulistów zdecydował się na „Wspomożyciela”. Przekład ekumeniczny mówi o „Orędowniku”. Inni wolą „Rzecznika” lub „Obrońcę”. Etymologia terminu nawiązuje do tego, który jest „przywołany przy boku”.

To ostatnie wyjaśnienie pokazuje właściwy trop poszukiwań. W niektórych greckich miastach, zwanych polis, paraklet odgrywał decydującą rolę w przewodach sądowych. Był to człowiek o nieposzlakowanej opinii, ktoś o tak szlachetnym charakterze, że nikt nie odważył się podważyć jego prawości. Gdy odbywał się sąd nad kimś podejrzanym o przestępstwo, oskarżyciele za wszelką cenę starali się dowieść jego winy. Wystarczyło jednak, że człowiek cieszący się mianem parakleta, a więc szanowany przez wszystkich w mieście, stanął przy boku oskarżonego, a wszelkie dyskusje natychmiast się kończyły. Paraklet nie musiał nic mówić. Sama jego obecność wskazywała na niewinność oskarżonego. Paraklet nie bronił nigdy osoby, co do której nie miał pewności, że jest niewinna. A opinii parakleta nikt nie odważył się przeciwstawić.

„Gdy jednak przyjdzie Pocieszyciel, którego Ja wam poślę od Ojca, Duch Prawdy, który od Ojca pochodzi, On będzie świadczył o Mnie” (J 15,26) – mówił Jezus. Duch Święty stoi nie tylko przy boku Jezusa. Gdy przyjmujemy Boże przebaczenie, zjawia się także u naszego boku, zdejmując z nas wszelką winę. A wtedy nikt już nie może wystąpić z oskarżeniem przeciw tym, których Bóg wybrał.

W tej samej mowie Jezus oznajmia, jaka jeszcze będzie rola Ducha Świętego:

Pożyteczne jest dla was moje odejście. Bo jeżeli nie odejdę, Pocieszyciel nie przyjdzie do was. A jeżeli odejdę, poślę Go do was. On zaś, gdy przyjdzie, przekona świat o grzechu, o sprawiedliwości i o sądzie. O grzechu – bo nie wierzą we Mnie; o sprawiedliwości zaś – bo idę do Ojca i już Mnie nie ujrzycie; wreszcie o sądzie –– bo władca tego świata został osądzony (J 16,7-11).

Przy lekturze tej zapowiedzi rodzi się kilka pytań: Dlaczego spośród tylu możliwych grzechów Jezus wskazuje właśnie na niewiarę? Co ma wspólnego Jego odejście do Ojca, czyli wniebowstąpienie, ze sprawiedliwością? W jaki sposób władca tego świata, czyli szatan, został osądzony?

Duch Święty przekona świat o grzechu, gdyż ludzie nie wierzą w Jezusa. Dlaczego Jezus mówi właśnie o grzechu niewiary? Bo jeśli uwierzymy w Jezusa, to mamy szansę nie tylko na przebaczenie braku wiary, ale także pokonanie wszelkich innych grzechów. Symbolicznie ukazał to św. Jan, który przytoczył też Jezusowe słowa o Duchu Świętym. W jednej z ostatnich scen Ewangelii widzimy Marię Magdalenę, która przybiega do pustego grobu Jezusa, szukając swego Mistrza. Początkowo Maria znajduje się naprzeciw grobu. Pochyla się, aby zajrzeć do środka, i odkrywa, że grób jest pusty. Można przypuszczać, że brak ciała Jezusa staje się dla niej przyczyną jeszcze większego niż spowodowanego śmiercią Pana smutku, wręcz przerażenia. Chwilę później pojawia się Jezus, staje jednak nie naprzeciw Marii, lecz za jej plecami. Maria „odwróciła się i ujrzała stojącego Jezusa, ale nie wiedziała, że to Jezus” (J 20,14). Określenie to sugeruje, że musiała ona jedynie odwrócić twarz w kierunku mężczyzny, gdyż pełen obrót następuje dopiero po chwili: „Jezus rzekł do niej: «Mario!», a ona obróciwszy się powiedziała do Niego «Rabbuni», to znaczy: Nauczycielu” (J 20,16). Dopiero teraz Maria stoi twarzą w twarz z Jezusem.

Maria Magdalena, zwracając się twarzą do Jezusa, pozostawia za plecami pusty grób. Uwierzyła w zmartwychwstanie, gdy znalazła się w pozycji przeciwnej do początkowej. Ta zmiana sygnalizuje nowy początek w jej życiu: śmierć zostawia za swoimi plecami, przed nią stoi teraz źródło życia i wiary, zmartwychwstały Jezus. Taką symboliką Jan opatrzył motyw zmiany pozycji ciała Marii. Jej odwrócenie się od grobu, znaku śmierci, i zwrócenie twarzą do Jezusa, dawcy życia i zmartwychwstania – to znaki wiary. Potrzeba więc całkowitego pozostawienia w tyle, za plecami, grobu, grzechu i śmierci, aby w pełni rozpoznać zmartwychwstałego Jezusa. Początek nowego życia jest możliwy dopiero po całkowitym zerwaniu z tym, co stare. Wpatrywanie się w Jezusa oznacza pozostawienie „poza plecami” śmierci i grzechu. Właśnie o tym ma nas przekonać Duch Święty.

Pocieszyciel przekona nas także o sprawiedliwości albo – mówiąc językiem pochodzącego z Tarsu Pawła – o usprawiedliwieniu, gdyż Jezus wstępuje do Ojca. Jak się ma wniebowstąpienie zmartwychwstałego Pana w Jego chwalebnym ciele do naszego usprawiedliwienia? Paweł swoje rozumienie wniebowstąpienia Chrystusa pokazuje w korespondencji z Efezjanami. Modlitewny fragment jego listu, w którym apostoł prosi Boga o poznanie Chrystusa jako Głowy Kościoła, zawiera elementy hymniczne, które opowiadają o dziele Chrystusa. Zasadniczo apostoł przywołuje tu interesujący „ruch” w odniesieniu do osoby Chrystusa: mówi o wskrzeszeniu Go z martwych i przeniesieniu na prawicę Bożą, ponad wszelkie istoty duchowe, w tym siły ciemności. Apostoł dowodzi, że Bóg wykazał swą potęgę i siłę, gdy

wskrzesił Go [Chrystusa] z martwych

i posadził po swojej prawicy na wyżynach niebieskich,

ponad wszelką Zwierzchnością i Władzą,

i Mocą, i Panowaniem,

i ponad wszelkim innym imieniem

wzywanym nie tylko w tym wieku, ale i w przyszłym.

I wszystko poddał pod Jego stopy,

a Jego samego ustanowił nade wszystko Głową dla Kościoła (Ef 1,20-22).

Terminy: „Zwierzchności”, „Władze”, „Trony” i „Panowania” oznaczają w ujęciu Pawłowym wszelkie rodzaje istot duchowych, w tym także istoty złe. Apostoł argumentuje więc, że Chrystus wskrzeszony z martwych jako człowiek zasiadł po prawicy Boga i Jemu poddane jest absolutnie wszystko. W ten sposób rozciąga swą władzę także nad szatanem i jego demonami.

Dzieło odkupienia i usprawiedliwienia człowieka dokonane przez Jezusa ma charakter obiektywny – dokonało się i jest faktem: Jezus jako człowiek zasiadł po prawicy Boga, a szatan został zmiażdżony pod Jego stopami. Każdy z nas jest wezwany, by zasiąść po prawicy Boga. Przyjęcie tak rozumianego usprawiedliwienia domaga się jednak osobistej decyzji przyjęcia wiary w Chrystusa. Tylko dla tego jest ono skuteczne, kto z wiarą otworzy się na nie i przyjmie jego skutki. Dlatego apostoł kilkakrotnie w swych listach ukazuje związek, jaki istnieje pomiędzy obiektywnie dokonanym dziełem Jezusa a tymi, którzy w Niego uwierzyli.

Kreśląc przed oczyma Efezjan główne rysy zbawczego planu Boga – w myśl którego Syn stał się człowiekiem, przyjął na siebie ludzkie grzechy, umarł, zmartwychwstał i zasiadł po prawicy Boga ponad wszelkimi istotami duchowymi i pozostałym stworzeniem (Ef 1,18-23) – Paweł wpisuje w to dzieło tych, którzy w Chrystusa uwierzyli:

A Bóg, będąc bogaty w miłosierdzie,

przez wielką swą miłość, jaką nas umiłował,

i to nas, umarłych na skutek występków,

razem z Chrystusem przywrócił do życia.

Łaską bowiem jesteście zbawieni.

Razem też wskrzesił i razem posadził na wyżynach niebieskich –

w Chrystusie Jezusie (Ef 2,4-6).

Daje się tu zauważyć klarowną paralelę pomiędzy tym, czego dokonał Jezus, a tym, co dzieje się z osobą przyjmującą z wiarą dzieło usprawiedliwienia. Chrystus stał się człowiekiem takim, jak każdy z nas, i umarł fizycznie z powodu ludzkich grzechów – każdy człowiek jest martwy duchowo z powodu swych grzechów. Przez śmierć duchową należy tu rozumieć oddzielenie od Boga w stanie grzechu pierworodnego, a więc przed przyjęciem sakramentu chrztu, albo odłączenie od Stwórcy po grzechu śmiertelnym, który powoduje utratę łaski uświęcającej.

To nie koniec analogii. Chrystus zmartwychwstał fizycznie, trzeciego dnia powstając z grobu – każdy, kto wierzy w Chrystusa, ma możliwość zmartwychwstać duchowo, gdyż jego grzechy mogą zostać przebaczone, i w ten sposób powrócić do życia rozumianego jako duchowa więź z Bogiem. Chrystus zasiadł po prawicy Ojca, czyli wstąpił do nieba – każdy wierzący wraz z Chrystusem zostaje przeniesiony duchowo na prawicę Boga, ponad wszelkie rodzaje istot duchowych, a więc także ponad złe duchy, które już nie mają prawa panować nad tymi, w których sercach mieszka Duch Święty. Gdyby Jezus nie odszedł do Ojca, dzieło usprawiedliwienia nie zostałoby dokończone. Właśnie dlatego Jezus zapowiada Ducha, który przekona świat o usprawiedliwieniu dokonanym z chwilą Jego wstąpienia do Ojca.

Duch Święty ma przekonać wierzących także o tym, że władca tego świata już został osądzony. Sąd nad szatanem odbył się podczas śmierci krzyżowej Jezusa. Odwołajmy się znów do św. Pawła. Dowodzi on, że każdy wierzący w Chrystusa uczestniczy w zwycięstwie, jakie odniósł On nad swym przeciwnikiem:

I was, umarłych na skutek występków i „nieobrzezania” waszego grzesznego ciała, razem z Nim przywrócił do życia. Darował nam wszystkie występki, skreślił zapis dłużny obciążający nas nakazami. To właśnie, co było naszym przeciwnikiem, usunął z drogi, przygwoździwszy do krzyża. Po rozbrojeniu Zwierzchności i Władz, jawnie wystawił je na widowisko, powiódłszy je dzięki Niemu w triumfie (Kol 2,13-15)

Niezrozumiałe może okazać się twierdzenie, że Bóg przygwoździł do krzyża to, co było przeciwnikiem człowieka. Zazwyczaj przyjmuje się prostą linię argumentacji: że Chrystus właśnie z miłości do człowieka umarł na krzyżu, dlatego nie może być jego przeciwnikiem. Na Pawłowe sformułowanie spojrzeć należy jednak przez pryzmat Izajaszowego proroctwa o słudze Jahwe, a następnie przez pryzmat dwóch innych fragmentów listów Pawłowych: 2 Kor 5,21 i Ga 3,13. Izajasz stwierdza, że sługa Jahwe obarczył się ludzkim cierpieniem i przyjął wszelkie ludzkie grzechy (Iz 53,1-12). Szczególnie wymowne wydaje się twierdzenie: „On był przebity za nasze grzechy, zdruzgotany za nasze winy” (Iz 53,5a). Paweł w nawiązaniu do tego tekstu wyjaśnia, że Chrystus nie tylko przyjął na siebie wszystkie ludzkie grzechy, ale wręcz utożsamił się z nimi: „On to dla nas grzechem uczynił Tego, który nie znał grzechu, abyśmy się stali w Nim sprawiedliwością Bożą” (2 Kor 5,21). W innym miejscu apostoł zauważa: „Z tego przekleństwa Prawa Chrystus nas wykupił – stawszy się za nas przekleństwem, bo napisane jest: Przeklęty każdy, którego powieszono na drzewie” (Ga 3,13). Chrystus wziął więc na siebie wszelkie konsekwencje grzechu pierwszych rodziców – śmierć, cierpienie, przekleństwo i grzechy, a przyjąwszy je na siebie, został wraz z nimi przybity do krzyża. W niedzielny poranek Pan opuścił grób, natomiast konsekwencje grzechu pierwszych rodziców pozostały nadal „ukrzyżowane”. Oto niezwykłe dzieło odkupienia dostępne dla każdego, kto wierzy w Jezusa.

***

Jezus obiecuje uczniom dar Ducha Świętego także w chwili odejścia z tego świata, w dniu wstąpienia do nieba. Łukasz Ewangelista zapisał słowa Jezusowej obietnicy: „Słyszeliście o niej ode Mnie. Jan chrzcił wodą, ale wy wkrótce zostaniecie ochrzczeni Duchem Świętym. […] gdy Duch Święty zstąpi na was, otrzymacie Jego moc i będziecie moimi świadkami w Jerozolimie i w całej Judei, i w Samarii, i aż po krańce ziemi” (Dz 1,4.8). Niezwykle ciekawe jest to, że w ostatnich zdaniach wypowiedzianych przez Jezusa na ziemi pojawia się odniesienie do chrztu w Duchu Świętym. Skoro Jezus wspomina o nim w takich okolicznościach, oznacza to, że ma on dla Niego ogromne znaczenie.

Opowiadając o tym samym wydarzeniu – wniebowstąpieniu Jezusa – Marek Ewangelista czyni pewne dopowiedzenie, przytaczając nakaz głoszenia Dobrej Nowiny:

I rzekł do nich: „Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu! Kto uwierzy i przyjmie chrzest, będzie zbawiony; a kto nie uwierzy, będzie potępiony. Tym zaś, którzy uwierzą, te znaki towarzyszyć będą: w imię moje złe duchy będą wyrzucać, nowymi językami mówić będą; węże brać będą do rąk, i jeśliby co zatrutego wypili, nie będzie im szkodzić. Na chorych ręce kłaść będą, i ci odzyskają zdrowie” (Mk 16,15-18).

Jezus zapowiada nadprzyrodzone znaki, które miały potwierdzać głoszone orędzie o zbawieniu. Są wśród nich egzorcyzmy, uzdrowienia i cudowne ocalenia od niebezpiecznych sytuacji zagrażających życiu. Kościół ma więc kontynuować misję Chrystusa, bo przecież Jego nauczaniu również towarzyszyły cuda i znaki.

Podczas ziemskiej działalności Jezus wielokrotnie zapowiadał nadejście Ducha Świętego i zachęcał do przyjmowania Jego darów. W rozmowie z Samarytanką posłużył się symbolem wody życia. Podczas Ostatniej Wieczerzy mówił o Duchu Pocieszycielu. W dniu wniebowstąpienia pouczał uczniów, jak ważne jest przyjęcie chrztu w Duchu Świętym, przypominając, że Duch ten jest „obietnicą Ojca”. Obietnica ta spina klamrą działalność Jezusa: rozpoczynał ją od spotkania nad Jordanem z Janem Chrzcicielem, który wskazywał na Niego jako na Tego, który chrzcić będzie Duchem Świętym; zakończył – wstępując do nieba i zapowiadając w ostatnich pouczeniach chrzest Duchem Świętym.

Obietnica Jezusa spełniła się zaledwie dziesięć dni później, podczas celebracji święta Tygodni, zwanego Pięćdziesiątnicą.