Arabscy influencerzy. Zbrodnia i sława - Marcin Margielewski - ebook + audiobook

Arabscy influencerzy. Zbrodnia i sława ebook

Marcin Margielewski

2,0
14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.


Dowiedz się więcej.
Opis

Blask internetowej sławy może rozświetlić całe życie. Może je też zgasić.

Khadidja zginęła, bo była podobna do znanej influencerki; Babak – bo nie chciał się ożenić; Eden – za to, że przyniosła swojej rodzinie hańbę w internecie; Quandeel – za internetowy striptiz, którego nigdy nie zrobiła. Ali na co dzień rozśmieszał ludzi na TikToku, ale gdy podczas transmisji internetowej strzelał do swojej żony, nikt się nie śmiał. Mahek swoim tańcem przyciągała tysiące obserwatorów, ale zaplanowana przez nią zemsta na kochanku mamy rozgrzała miliony. To tylko nieliczne z wielu gwiazd internetu, których sława przybrała niespodziewany obrót.

Na całym świecie influencerzy są uczestnikami historii niewiarygodnych i mrożących krew w żyłach. Ci pochodzący z krajów muzułmańskich nie są wyjątkiem. Ich zasięgi są potężne. I zdarza się, że okazują się zabójcze.

Oto świat islamskich influencerów bez internetowych filtrów, bez cenzury i bez granic…

Marcin Margielewski – pracował jako dziennikarz radiowy, prasowy i telewizyjny. Przez dziesięć lat podróżował, mieszkając między innymi w Wielkiej Brytanii, Dubaju, Kuwejcie i Arabii Saudyjskiej. Był dyrektorem kreatywnym kilku światowych marek. Autor bestsellerowych książek: „Jak podrywają szejkowie” (2019), „Była arabską stewardesą” (2019), „Zaginione arabskie księżniczki” (2020), „Tajemnice hoteli Dubaju” (2020), „Urodziłam dziecko szejka” (2020), trzytomowej serii „Niewolnicy” (2021), „Porzuciłam islam, muszę umrzeć” (2022), „Wyrwana z piekła talibów” (2022), „Kłamstwa arabskich szejków” (2022), „Zaginiony arabski książę” (2023), „Piekło kobiet Iranu” (2023), „Handlarze arabskich niewolników” (2023), „Sekrety arabskich kurortów” (2023), „Luksus arabskich pałaców” - tom 1 i 2 (2024), „Szofer arabskich bogaczy” (2024), „Tajemnice arabskich szpitali” - tom 1 i 2 (2025) oraz „Zakazana arabska miłość” (2025).

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 305

Oceny
2,0 (1 ocena)
0
0
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Copyright © Marcin Margielewski, 2025

Projekt okładki

Remigiusz Wojaczek

Redaktor prowadzący

Michał Nalewski

Redakcja

Anna Płaskoń-Sokołowska

Korekta

Maciej Korbasiński

ISBN 978-83-8391-827-3

Warszawa 2025

Wydawca

Prószyński Media Sp. z o.o.

02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28

www.proszynski.pl

[email protected]

Prolog

Żyjemy w świecie zdominowanym przez media społecznościowe. Świecie, jaki dwie dekady temu trudno było choćby sobie wyobrazić. Sociale, jak dziś o nich mówimy, są współczesną platformą komunikacji, miejscem pracy, źródłem dochodów (i to niemałych), powszechnym środkiem masowego przekazu. Ale są też zapałką, która ten świat podpaliła.

Na jednym ze spotkań autorskich ktoś mnie zapytał, czy muzułmanie używają internetu. W pierwszej chwili byłem zaskoczony, może nawet lekko oburzony – ale przecież ludzie pytają z ciekawości, nie ze złośliwości. Oczywiście, że muzułmanie używają internetu. W krajach arabskich, w których dominuje islam, internet jest tak samo powszechny jak w krajach Zachodu i nie ma nic wspólnego z religią. Podobnie jest z mediami społecznościowymi. Są one tam równie dynamiczne, barwne, zabawne… i równie niebezpieczne. Choć często z innych powodów.

To wtedy, gdy usłyszałem to pytanie, wpadłem na pomysł napisania książki o influencerach świata arabskiego. I szerzej – o tych z kręgu islamu. Chciałem się im przyjrzeć. Zobaczyć, czy różnią się od tych, których znam z ekranu swojego telefonu. A jeśli się różnią, to czym.

Oddaję w Wasze ręce książkę inną od tych, do których zdążyłem Was już przyzwyczaić. Nie będzie to bowiem opowieść o jednym bohaterze. Przeciwnie – zaroi się w niej od historii gwiazd internetu, których sława rzadko dociera do Europy, a jeśli nawet, to raczej w postaci dramatycznych nagłówków w portalach i prasie drukowanej. W mediach społecznościowych każdy film czy post to inny wątek. Tu będzie podobnie. Każdy rozdział to osobna opowieść, czasami więcej niż jedna.

Kraje arabskie w przeszłości miewały potężne problemy z zaakceptowaniem nowinek technicznych. Kiedy w 1965 roku w Arabii Saudyjskiej uruchomiono pierwszy kanał telewizyjny – dziś znany pod nazwą Al Saudiya – w kraju wybuchły zamieszki inspirowane przez wahabickich duchownych. Uważali oni, że pokazywanie wizerunków ludzi na ekranach jest potężnym nadużyciem, złamaniem zasad islamu i każdy pobożny muzułmanin powinien się temu sprzeciwić.

Siedziba nowo powstałej stacji w Rijadzie została zaatakowana przez rozwścieczony tłum, któremu przewodził książę Khalid ibn Musa’id. Policja była zmuszona interweniować. Padły strzały. Jeden śmiertelny. I właśnie ten zabił księcia, co doprowadziło do eskalacji konfliktu w rodzinie królewskiej. Król Faisal, który rządził w tym czasie krajem, próbował go unowocześnić i rozwinąć, ale miał w swojej misji wielu przeciwników. Teraz, po śmierci jednego z nich, zmienili się oni w zaprzysięgłych wrogów. Dziesięć lat później brat zastrzelonego szejka Khalida, książę Faisal ibn Musaid, w akcie zemsty zamordował króla Faisala.

To tylko jeden z wielu krwawych epizodów związanych z wprowadzaniem nowinek technicznych w krajach arabskich. Pojawienie się internetu też nie zostało przyjęte z entuzjazmem przez islamskich fundamentalistów, choć telewizja zdążyła przygotować ich na szok związany z tą innowacją. Pierwszym krajem arabskim, który uzyskał dostęp do internetu, była Tunezja i miało to miejsce w 1991 roku. Następne były Kuwejt, Zjednoczone Emiraty Arabskie i Egipt. W Arabii Saudyjskiej długo wstrzymywano się z tym krokiem. Połączenia internetowe zaczęły być znane dopiero pod koniec milenium, ale Saudyjczycy szybko nadrobili braki, budując infrastrukturę internetową w całym kraju.

Islamscy duchowni podzielili się w podejściu do nowego medium. Wpływowy Saleh Al Fawzan domagał się od władz całkowitego zakazu używania internetu i wycofania go z Królestwa, podczas gdy pionierzy tacy jak Mohammad Al Othaimeen i Abdullah Al Jibreen zaprzęgli internet do muzułmańskiej misji. Ten pierwszy prowadził własną stronę z fatwami, drugi zaś zachęcał wiernych do szerzenia islamu za pomocą sieci docierającej do najdalszych zakątków świata.

Władze krajów Bliskiego Wschodu szybko zauważyły, że internet może być ich sprzymierzeńcem w uprawianiu propagandy i umacnianiu reżimów, ale stanowi też dla nich zagrożenie, zwłaszcza od chwili, gdy pojawiły się media społecznościowe.

Dzisiaj na liście najbardziej inwigilowanych za pomocą internetu społeczeństw znajduje się wiele krajów z tego regionu. Czołowe miejsca zajmują wprawdzie Chiny i Korea Północna, ale zaraz za nimi są Iran i Arabia Saudyjska. Tuż za podium znajdują się Syria, Katar i Zjednoczone Emiraty Arabskie, a w pierwszej dziesiątce krajów muzułmańskich cenzurujących internet i szpiegujących obywateli w mediach społecznościowych plasują się Egipt, Pakistan i Turcja.

Iran intensywnie promuje aplikacje Bale, Soroush, Rubika, iGap i Eitaa jako lokalne alternatywy dla Telegrama czy WhatsAppa. Rząd zachęca do ich używania, oferując niższe opłaty za transmisję danych i specjalne bonusy finansowe.

Część urzędów lub instytucji edukacyjnych, medycznych i sądowych faktycznie wymaga posiadania konta w takich aplikacjach, co w praktyce czyni ich użycie niemal obowiązkowym – mimo że formalnie jest to dobrowolne. Ta polityka jest elementem rządowego projektu pod nazwą National Information Network – „Narodowa Sieć Informacyjna”, który rzekomo ma zapewniać Irańczykom bezpieczeństwo, w rzeczywistości jednak umożliwia władzy nieograniczony monitoring i cenzurę treści na platformach społecznościowych.

Również w Arabii Saudyjskiej społeczeństwo pomaga państwu w inwigilacji na szeroką skalę. Rząd uruchomił popularną w tym kraju aplikację, za pomocą której można donosić na siebie nawzajem. Oczywiście nikt nie nazywa tego donoszeniem, oficjalnie chodzi tu o „bezpieczeństwo” – to ulubione hasło autokratów, którzy zawsze straszą obywateli jakimś zagrożeniem.

Kollona Amn w języku angielskim oznacza wzniosłe: „We Are All Security” – „Wszyscy Jesteśmy Bezpieczeństwem”. Za jej pomocą można zgłaszać wszelkie „niepożądane” treści pojawiające się w mediach społecznościowych. I jak łatwo się domyślić, zgłaszani są z reguły nie ci, którzy szerzą w nich nienawiść, a ci, którzy w jakiś sposób odbiegają od sztywnych, konserwatywnych norm. Podobne rozwiązania, choć niekoniecznie tak zaawansowane, funkcjonują w wielu państwach Bliskiego Wschodu.

To właśnie z tego powodu działalność influencerów w tych krajach jest aktywnością dość ryzykowną. I w zasadzie głównie to ryzyko odróżnia ich od tych, którzy działają na Zachodzie. Poza tym różnic jest niewiele. Przynajmniej pozornie. Oni również tańczą, żartują, mówią często mało mądre rzeczy. Przeprowadzają eksperymenty, podejmują wyzwania, prezentują trendy, modę, makijaże, a niekiedy wywołują skandale, a nawet mordują…

Bywają ofiarami i katami, a gdy tak się dzieje, ich konta w mediach społecznościowych rosną do niebotycznych rozmiarów, albo – co częstsze – wysychają, a to głównie za sprawą służb, którym się narazili. Bo obserwowanie konta kogoś, kto zaszedł za skórę władzy, również może tę władzę zdenerwować.

Historie ludzi opisane w tej książce unaoczniają nie tylko dramat poszczególnych jednostek, ale także mechanizmy kontroli społecznej w nowoczesnych państwach autorytarnych. Arabia Saudyjska i inne kraje Bliskiego Wschodu stworzyły unikalny model zarządzania mediami społecznościowymi: z jednej strony pozornie liberalizują społeczeństwo, z drugiej – wzmacniają aparat represji za pomocą tych samych narzędzi, które na Zachodzie utożsamiane są z wolnością i indywidualizmem. Tutaj władze robią wszystko, by internet nie był przestrzenią dla buntu, a kontrolowanym obszarem wpływu, w którym państwo działa szybciej i sprawniej niż jego obywatele.

Algorytmy nadzoru i cyfrowe dowody okazywane przed sądem – to elementy nowoczesnej autokracji. Media społecznościowe, zamiast chronić prawa jednostki, często służą do jej inwigilacji, kontroli i eliminacji. To, co miało służyć emancypacji, coraz częściej staje się narzędziem opresji. Niestety sytuacja ta nie jest tylko wewnętrzną sprawą tych państw. Zachód, w tym wielkie firmy technologiczne, często współuczestniczy w podtrzymywaniu cyfrowej dyktatury. Platformy takie jak Instagram, X (Twitter) czy YouTube, choć oficjalnie deklarują przywiązanie do wolności słowa, w praktyce często ulegają politycznym naciskom. Usuwanie treści, blokowanie kont, brak reakcji na zgłoszenia dotyczące naruszeń praw człowieka – to nie tylko efekty błędów algorytmicznych, ale również wynik biznesowych kalkulacji. Rynki Zatoki Perskiej są zbyt intratne, by pozwolić sobie na otwartą konfrontację z reżimami.

To nie jest tylko przegląd mediów społecznościowych. To opowieść o systemach władzy, które boją się niezależności swoich obywateli. O rządach, które walczą o zachowanie monopolu na prawdę, również tę w internecie. O młodych kobietach i mężczyznach, którzy mimo ryzyka decydują się mówić własnym głosem.

Wpływy wpisane są w nazwę zawodu, jakim stał się influencer. W języku angielskim słowo influence to właśnie „wpływ”. Twórcy internetowi mają ogromną siłę oddziaływania na opinie ludzi, którzy ich obserwują. Kiedyś niedoceniani, dziś brani są pod uwagę przy tworzeniu najważniejszych kampanii reklamowych, a nawet wyborczych. Bez nich bowiem nie da się już ani wypromować produktu, ani zostać prezydentem. Potrafią zwoływać bunty i obalać rządy. Często robią to w oderwaniu od faktów i danych, bo kanwą mediów społecznościowych są emocje. Rozpalają serca i doprowadzają do wściekłości. Budują i niszczą. Można się z nich śmiać, można ich nie lubić – ale lepiej nie lekceważyć ich siły.

Niestety nie wszyscy zdają sobie sprawę z odpowiedzialności, jaką daje im ich internetowy posłuch. To dlatego sociale należy bez żadnej przesady uznać za jedno z największych osiągnięć naszej cywilizacji – i jedno z najpotężniejszych dla niej zagrożeń.

Nie są ani dobre, ani złe. Są narzędziem – potężnym, wpływowym i nieodwracalnie wplecionym w codzienność. To, jak zostaną wykorzystane, zależy od ludzi i systemów, które nimi zarządzają. W krajach cierpiących na deficyt wolności często stają się przedłużeniem represji. Tam, gdzie panuje autorytaryzm, lajki i hasztagi mogą być dowodem w sprawie karnej.

Influencerzy w świecie islamu nie są tylko twórcami treści. Są miernikami wolności. Ich los – jak w zwierciadle – pokazuje kondycję współczesnych społeczeństw, gdzie smartfon stał się równocześnie narzędziem ekspresji i opresji.

***

Zalogujcie się do tajemniczego świata influencerów z krajów arabskich i tych związanych z islamem, a jeśli na co dzień nie funkcjonujecie w mediach społecznościowych albo ich unikacie, na końcu książki znajdziecie słownik pojęć, które są z nimi nierozerwalnie związane, a nie zawsze i nie dla wszystkich mogą być jasne.

ROZDZIAŁ 1

Męska opieka

Inwigilowanie internetu w Arabii Saudyjskiej nie jest dla jej obywateli żadnym zaskoczeniem – raczej zupełnie oczywistym porządkiem rzeczy. Tam nikt się przeciwko temu nie buntuje. Niezgodę wywołują raczej efekty tej inwigilacji.

Krajem od kilku lat rządzi niespełna czterdziestoletni książę koronny Mohammed bin Salman, zwany potocznie MBS – człowiek, który doskonale rozumie nowe media i wie, jak bardzo niebezpieczne potrafią one być. Chociaż formalnie królem wciąż jest jego ojciec, to MBS stoi za wszystkimi reformami w państwie, a także za potężną armią ludzi zatrudnionych specjalnie do manipulowania przekazem w mediach społecznościowych i oczyszczania ich z tych, których głos nie współbrzmi z głosem władcy.

Na arenie międzynarodowej książę Mohammed też jest jednym z niewielu liczących się przywódców, którzy rozumieją siłę mediów internetowych – i całkiem możliwe, że w przyszłości sam będzie ich używał, by wpływać na świat. Już teraz za ich pomocą zręcznie i na szeroką skalę manipuluje opinią publiczną na temat Arabii Saudyjskiej, choć swoje wysiłki skupia głównie na sytuacji wewnętrznej, dbając o to, by obywatele byli zadowoleni z przyszłego króla, nawet jeśli obiektywnie nie mają ku temu wielu powodów.

Jednym z podejmowanych w mediach społecznościowych tematów, który miesza szyki saudyjskim propagandystom, jest kwestia tak zwanej męskiej opieki. To głęboko zakorzeniony w Arabii Saudyjskiej system, który formalnie uznaje dorosłe kobiety za wiecznie małoletnie, niezdolne do decydowania o sobie, przez co skazane na bycie „podopiecznymi” męskich opiekunów. Każda Saudyjka bez wyjątku musi mieć swojego wali albo mahrama. Wali to opiekun, z którym kobieta jest spokrewniona – jej ojciec, brat, syn, wuj. Mahram to jej mąż.

Już samo mówienie o sprawowanej nad kobietami opiece w saudyjskim systemie prawnym jest czystą manipulacją, bo nie o opiekę tu chodzi. Owszem, zgodnie z prawem mężczyźni mają obowiązek zapewniać pozostającym pod ich skrzydłami kobietom byt, ale mogą jednocześnie wpływać na ich decyzje osobiste, prawne i społeczne. Często zdarza się przy tym, że ich prawa znacznie przewyższają znaczeniem obowiązki.

Władze wprowadzają w tej kwestii reformy, ale zwykle są one bardzo pozorne i mocno kosmetyczne. Kluczowe decyzje – dotyczące małżeństwa, spraw majątkowych, hospitalizacji czy mediacji sądowych – nadal wymagają męskiej zgody. Kiedy zezwolono kobietom na swobodne podróżowanie, okazało się, że wprawdzie nikt już nie zatrzyma Saudyjki z walizką bez mężczyzny u boku, ale co z tego, skoro mahram lub wali wciąż może nie wyrazić zgody na jej podróż.

Instytucja opiekuna prawnego kobiety nadal ma ogromne poparcie w saudyjskim społeczeństwie – i co ciekawe, jej zwolennikami nie są wyłącznie mężczyźni, ale często też starsze kobiety. Bunt rodzi się wśród tych młodych. A że w autorytarnym kraju, który odmawia swoim obywatelom prawa do protestu, sprzeciw nie jest prosty, rewolucjonistki organizują się właśnie w mediach społecznościowych – to w internecie pozwalając sobie na krzyk.

Jedną z najgłośniejszych w ostatnich latach kampanią na rzecz praw saudyjskich kobiet były #EndMaleGuardianship („zakończcie męską opiekę”) i #IAmMyOwnGuardian („jestem swoją własną opiekunką”), które przyprawiły saudyjskie władze o uporczywy ból głowy. Manahel bint Nasser Khalaf al-Otaibi była jedną z najbardziej znanych twarzy tych kampanii. Wymyśliła je zresztą wraz ze swoimi siostrami. Influencerka zdobyła wielomilionowe zasięgi dzięki swoim filmom promującym zdrowy styl życia i kulturę fitness. Kobiety chętnie korzystały z jej porad, treningów i wskazówek, jak utrzymać ciało w formie lub jak ją zdobyć. Czasami rozbawiała je, tańcząc w zasłaniającej twarz kefiji lub żartując na temat mężczyzn. Zgromadziła wokół siebie wierne grono obserwatorek, a popularność wykorzystała do tego, by zawalczyć o Saudyjki. Mogłoby się wydawać, że w jej przypadku to rodzaj genetycznego obciążenia. Manahel bunt bowiem wyssała z mlekiem matki. Pochodzi z niezwykle walecznego beduińskiego plemienia al-Otaibi, które w przeszłości wielokrotnie sprzeciwiło się saudyjskim władcom.

Jednym z najsłynniejszych przedstawicieli al-Otaibi był Sultan bin Bajad. Początkowo był on wiernym stronnikiem pierwszego króla Arabii Saudyjskiej, założyciela tego państwa – Abd al-Aziza ibn Su’uda. Bin Bajad swoimi podbojami wspierał misję zjednoczenia, ale w pewnym momencie pojawił się problem – Sultan był bowiem zwolennikiem izolacji nowego kraju, który w jego wizji miał być nietkniętą przez niewiernych ostoją islamu. Nie spodobała mu się współpraca Abd al-Aziza z Imperium Brytyjskim i – jak to określał – sprzeniewierzenie się muzułmańskim wartościom. Zbuntował się przeciwko nowemu władcy. Nie doczekał oficjalnego powstania kraju, który pomagał współtworzyć. Pojmany przez stronników Abd al-Aziza zmarł w więzieniu.

Innym słynnym buntownikiem z plemienia al-Otaibi był wnuk Sultana bin Bajada, Juhayman al-Otaibi, który stanął na czele powstania przeciwko Saudom. Wraz z kilkoma setkami swoich zwolenników opanował Wielki Meczet w Mekce, wieszcząc rychły koniec władzy dynastii. Przyświecały mu takie same idee jak kiedyś jego dziadkowi, choć Juhayman był zdecydowanie bardziej radykalny. Opowiadał się za odrzuceniem wszelkich przejawów nowoczesności – sprzeciwiał się „zdradzie” Saudów i ich zgodzie na kontakty z Zachodem, popierał nawet społeczne zakazy odtwarzania muzyki. To między innymi on zorganizował krucjatę przeciwko sprowadzeniu do Królestwa telewizji, stanowczo potępiał też udział kobiet w życiu publicznym i ich edukację.

Oblężenie Wielkiego Meczetu trwało czternaście dni, pochłonęło wiele ofiar i wstrząsnęło całym światem muzułmańskim. Wprawdzie wszyscy uczestnicy oblężenia zostali straceni, a Juhaymana ścięto w Mekce, ale jego misja wpłynęła na sytuację w kraju przez kolejne dekady. Wzmocniła konserwatywne nastroje i wywołała potężne zmiany w podejściu do polityki, zmuszając Saudów do największego od czasów założenia państwa zwrotu ku islamskiemu fundamentalizmowi.

Chociaż poglądy Manahel i jej słynnych przodków plasowały się na dwóch skrajnych biegunach, kobieta z pewnością odziedziczyła po protoplastach odwagę i niezgodę na serwowany przez rodzinę Saudów porządek w kraju. Nie zamierzała milczeć, nawet jeśli miało to być dla niej niebezpieczne.

Historia jednak lubi się powtarzać. Zaraz po objęciu władzy w kraju przez młodego księcia koronnego Mohammeda bin Salmana Manahel była zachwycona i tak jak jej słynny przodek została głośną zwolenniczką przyszłego króla. Radość z wyboru wyrażała tak, jak zrobiłyby to jej rówieśniczki na całym świecie – za pomocą swoich popularnych kanałów w mediach społecznościowych.

Kiedy Mohammed bin Salman pojawił się na arenie politycznej, był pierwszym spośród królów i książąt koronnych, który otwarcie mówił o prawach kobiet i reformach koniecznych do tego, by zagwarantować im wolność. Publicznie przyznawał, że nie widzi nic zdrożnego w tym, by Saudyjki pokazywały się publicznie bez abai, przekonując, że to, co noszą, powinno być wyłącznie ich wyborem. W jednej chwili zjednał sobie serca milionów obywatelek. Manahel i jej siostry oczywiście były wśród nich.

Niedługo po tym płomiennym przemówieniu nowego księcia koronnego Manahel – w dżinsowych ogrodniczkach i białej koszulce – pojawiła się na jednej z ulic Rijadu, by nagrać filmik o zmianach, jakie zapowiedział władca. Wychwalała go pod niebiosa: „Wreszcie mogę robić to, co chcę. Nikt mnie do niczego nie zmusza. Nie mówi mi, jak mam się ubierać…”.

Manahel i jej siostry, Fawzia i Mariam, zdawały sobie jednak sprawę, że nie wszystkie należne im prawa dostaną podane na tacy – o te najważniejsze będą musiały zawalczyć. Ale wierzyły, że mają po swojej stronie wielkiego reformatora w królewskim pałacu. Księcia wierzącego, że kobiety zasługują na to, by traktować je na równi z mężczyznami. Były przekonane, że po raz pierwszy w saudyjskiej historii walka o emancypację nie zostanie z góry skazana na porażkę. To właśnie wtedy rozpoczęły kampanię #IAmMyOwnGuardian i zaczęły rozpowszechniać w mediach społecznościowych petycję, której głównym celem było zniesienie przymusowej męskiej opieki. Przekonywały, że ośmiesza ona wszelkie reformy, które w kontekście praw kobiet przeprowadza i zapowiada książę Mohammed bin Salman, bo niezależnie od tego, na co pozwoli Saudyjkom nowe prawo, mężczyzna zawsze może im tego zakazać.

W takim kraju jak Arabia Saudyjska zdobycie się na złożenie podpisu pod tego typu petycją jest aktem niezwykłej odwagi, ale siostrom al-Otaibi i tak udało się zdobyć ich przeszło czternaście tysięcy. Jednak wraz z rosnącym zaangażowaniem w kampanię malała ich wiara w to, że w ojczyźnie zachodzą realne zmiany. Coraz częściej miały przeczucie, że ich petycja zostanie zignorowana i trafi do kosza. Wszystko, co politycznie działo się w sprawie Saudyjek, było tylko piękną fasadą dla świata, nie zmieniało wiele w ich codzienności. Wkrótce ich przeczucia zmieniły się w pewność – ale siostry al-Otaibi nie zamierzały się poddać.

Oficjalnie nikt nie zakazał im używania w komunikacji hasztagów nawiązujących do zniesienia męskiej opieki, choć próbowano je do tego zniechęcić. W mediach społecznościowych rozpoczęła się istna kampania nienawiści – do pisania obraźliwych komentarzy władze zatrudniły całą farmę trolli – ale wysiłki te nie przynosiły pożądanego rezultatu. Przeciwnie, poparcie dla sióstr nie malało, a ich zasięgi rosły. Represje przyjęły więc inną formę.

Fawzia została zatrzymana za opublikowany w sieci filmik, w którym tańczy w dżinsach i sportowej czapeczce. Ale czy MBS na to nie pozwolił? Przecież kobiety mogły decydować o tym, jak się ubierają. Niestety. Dziewczyna stanęła przed sądem za „niemoralne zachowanie” i została skazana na karę wysokiej grzywny. To miała być forma pogrożenia palcem, ostrzeżenia, że jeśli siostry nadal będą angażować się w kwestie emancypacji kobiet, mogą je spotkać znacznie bardziej dotkliwe konsekwencje.

Ścigana przez aparat państwa, Fawzia w końcu została zmuszona do wyjazdu z kraju. Przed kolejnym aresztowaniem najpierw uciekła do Bahrajnu, a później przez Turcję do Szkocji, gdzie ostatecznie się osiedliła. Arabia Saudyjska wydała jednocześnie dwie pozornie znoszące się dyrektywy: nakaz ścigania jej i zakaz wjazdu do kraju, co oznacza, że jeśli Fawzia kiedykolwiek wróci do swojej ojczyzny, to wyłącznie w kajdankach i na pewno nie po to, by cieszyć się jej urokami.

Mariam, najmłodszej z sióstr, nie udało się uciec przed represjami. Kiedy niedługo po osądzeniu Fawzii i ona trafiła za kraty na ponad sto dni, objęto ją zakazem podróżowania i poddano ścisłej inwigilacji, która nosi znamiona nieco bardziej liberalnego aresztu domowego. Kobieta może wprawdzie poruszać się po mieście, ale jest nieustannie śledzona.

Największe represje spotkały jednak najbardziej znaną z sióstr, Manahel, która swoim imieniem firmowała cały buntowniczy ruch. W jej przypadku nie było półśrodków. Nie zastosowano żadnej taryfy ulgowej. Oddano w jej kierunku symboliczne strzały ostrzegawcze w postaci krótkiego aresztowania, mającego powstrzymać ją przed dalszą „szkodliwą działalnością” w mediach społecznościowych, ale nawet wtedy Manahel nie widziała w niej nic szkodliwego. Wręcz przeciwnie – była przekonana, że powinna się w nią zaangażować jeszcze bardziej.

Dwa miesiące po pierwszym aresztowaniu, w połowie listopada 2022 roku nastąpiło drugie. Tym razem ostateczne. Manahel nie została już wypuszczona. Zaraz po przesłuchaniu na komisariacie w Rijadzie została przewieziona do okrytego złą sławą więzienia dla kobiet al-Malaz. Tam miała czekać na proces. Wytoczono przeciwko niej potężne działa. Oskarżono ją o terroryzm – przestępstwo, za które w Arabii Saudyjskiej można zostać skróconym o głowę. Wytknięto jej również opublikowane na Instagramie zdjęcia, na których nie jest ubrana w abaję, a także wszystkie wpisy, w których domaga się zniesienia represjonującego zwierzchnictwa mężczyzn nad kobietami, rzekome „szerzenie plotek” i szkalowanie Saudyjczyków oraz obowiązującego w kraju, uświęconego przez samego Allaha, porządku prawnego.

Zarzuty były niedorzeczne, ale jeszcze bardziej kuriozalne wydawało się przekazanie sprawy do Specjalistycznego Sądu Karnego, przed którym stają niemal wyłącznie ludzie podejrzani o działalność dywersyjną i terroryzm.

Manahel na wyrok czekała kilkanaście miesięcy. A później zniknęła. W momencie, gdy ogłaszano wyrok, nikt z jej bliskich nie wiedział, co się z nią dzieje. Czy w ogóle żyje. Władze więzienia, prawdopodobnie na wniosek służb, odizolowały kobietę od świata, pozbawiły ją kontaktu z prawnikiem i rodziną. Torturowana i bita, skarżyła się na brak pomocy medycznej, mimo że podczas „przesłuchań” złamano jej nogę. Z agresją spotykała się również ze strony współosadzonych – jedna z nich zaatakowała ją, wbijając w jej policzek długopis. Ta rana również nie została zaopatrzona przez medyków. Z przeludnionej śmierdzącej celi trafiła do ciasnej, pozbawionej okien izolatki. Twierdzono, że „przeprowadzka” była aktem łaski – miała zapewnić Manahel ochronę przed atakami ze strony współwięźniarek – a jednak wcale nie przyniosła ulgi. Przeciwnie, bardzo źle wpłynęła na jej stan psychiczny.

Ogłoszony na początku 2024 roku wyrok jedenastu lat pozbawienia wolności był jedynym sygnałem dla rodziny al-Otaibi, że ich córka i siostra żyje. Wciąż dość enigmatycznym, ale rozpalającym wątły płomyk nadziei – bo czy skazywano by nieżyjącą więźniarkę? Wprawdzie w Arabii Saudyjskiej można byłoby sobie wyobrazić taki scenariusz, ale rodzina al-Otaibi wolała trzymać się myśli, że Manahel jednak żyje.

Na kontakt z bliskimi zezwolono jej dopiero kilka miesięcy później. Młoda kobieta była cieniem dawnej siebie. Wychudzona, przestraszona, wycofana. Fawzia, walcząca o jej uwolnienie za pomocą organizacji międzynarodowych, nie ma wątpliwości, że jeśli Manahel pozostanie za kratami, nie doczeka końca wyroku. „Kiedy Mohammed bin Salman objął władzę, byłyśmy zachwycone, miałyśmy wrażenie, że nadchodzą zmiany. Dziś moje przesłanie do świata jest takie: nie dajcie się oszukać saudyjskiej propagandzie – apeluje za pomocą swoich kanałów w internecie. – Prawa człowieka nigdy nie były w Arabii Saudyjskiej łamane bardziej niż teraz”.

Media społecznościowe u swego zarania zdawały się stanowić spore zagrożenie dla saudyjskiego reżimu, ale szybko stały się istotnym narzędziem umacniania władzy w kraju. W myśl zasady: jeśli nie możesz czegoś zniszczyć, wykorzystaj to na swoją korzyść – Mohammed bin Salman rozkręcił niezwykle produktywną fabrykę mydła używanego wyłącznie do mydlenia oczu bezrefleksyjnym użytkownikom social mediów. MBS będzie pierwszym saudyjskim królem w historii, który doskonale rozumie, jak działają platformy społecznościowe. I dobrze wie, że saudyjscy influencerzy albo muszą trafić do więzienia, albo zostać zaprzęgnięci do uprawiania propagandy – piania nad pozytywnymi zmianami i przekonywania społeczeństwa, że rządy MBS ułatwiają życie zwykłym ludziom.

Ale to tylko jeden aspekt polityki informacyjnej młodego księcia. Do Królestwa na bajecznie luksusowe – i w pełni sponsorowane – wycieczki ściąga on też globalnych influencerów, którzy następnie kreują jego nieskazitelny wizerunek w sieci, próbując zaprzeczać powszechnie znanej prawdzie. Zjawisko to, określane jako whitewashing – wybielanie – wciąż jest tylko częścią potężnej kampanii poprawiania wizerunku Arabii Saudyjskiej. Królestwo wydaje miliardy na sportswashing, czyli „wybielanie sportem”, organizując rozgrywki sportowe i ściągając do kraju największe nazwiska piłki nożnej z całego świata. Jest jeszcze nieco mniej spektakularny, ale równie skutecznie działający greenwashing – ekościema, promująca potentata w wydobywaniu paliw kopalnych jako lidera ekologii.

Tak, wiele znanych na całym świecie gwiazd internetu dało się zaangażować w nieformalną kampanię poprawiania wizerunku kraju, który potrafi jednego dnia stracić nawet osiemdziesięcioro więźniów, a niektórych z nich uprzednio powiesić na krzyżach. Tego samego kraju, który w ciasnych celach przetrzymuje tysiące ludzi tylko dlatego, że ci skrytykowali władzę. Który sprawił, że wielu z nich przepadło bez wieści. To jednak nie są rzeczy, o których opowiedzą światu zapraszani do Arabii Saudyjskiej celebryci.

Aggie, polska influencerka obserwowana na Instagramie przez ponad milion osób, jest pod ogromnym wrażeniem tego, „jak bardzo ten kraj się zmienił w zaledwie trzy lata”. MBS z pewnością był zachwycony tą laurką. Obserwatorzy Aggie chyba nieco mniej, bo chętnie krytykowali ją za promowanie państwa ciemiężącego swoich obywateli. Pod jednym ze zdjęć z Arabii celebrytka próbuje się tłumaczyć, sięgając po wydumane sentencje, że dla niej „kraj to ludzie…”. Trudno się nie zgodzić, zwłaszcza że dokładnie o ludzi tu chodzi. Głównie o tych zabijanych lub przetrzymywanych w więzieniach z powodu wyrażania własnych poglądów.

Modelka Sofia Richie po sponsorowanej wizycie w Arabii Saudyjskiej również piała z zachwytu nad pięknem tego kraju, a aktorzy Armie Hammer i Ryan Phillippe byli zachwyceni odbywającym się tu festiwalem muzycznym z udziałem iście światowej galerii gwiazd.

Owszem, festiwale w Arabii Saudyjskiej są spektakularne, kraj jest piękny, a ludzie wspaniali i gościnni, ale nic nie usprawiedliwia udziału w propagandzie władcy, który zagranicznym influencerom płaci ogromne pieniądze za pudrowanie rzeczywistości, a tych lokalnych zamyka w więzieniu, gdy domagają się, by ich rzeczywistość była choć trochę bardziej znośna.

Manahel al-Otaibi

@manahel_fit

@manahel_fit

@manahel_fit

Wszystkie konta Manahel al-Otaibi zostały zdezaktywowane po jej aresztowaniu.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI

Spis treści

Prolog

ROZDZIAŁ 1. Męska opieka

Punkty orientacyjne

Okładka