12,99 zł
Losy statków podobne są często do losów ludzi. Podłe życie kończą nieraz podłą śmiercią. „Altmark” był podłym statkiem. Od pierwszych chwil swego istnienia stał się towarzyszem hitlerowskiego pirata – pancernika „Admirala Grafa Spee”. Maskował się, oszukiwał, przybierał coraz to inną postać, aby uniknąć odpowiedzialności i kary za przewinienia. Po skompromitowaniu pierwszej nazwy – „Altmark”, otrzymał następną – „Uckermark”. Po wielu dramatycznych wydarzeniach, zakończył żywot w Jokohamie w 1942.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Nie było chyba w brytyjskim Ministerstwie Spraw Zagranicznych nikogo, kto by przypuszczał, że uda się uniknąć tej wizyty. Sprawa nabrała zbyt wielkiego rozgłosu, aby można było ją zatuszować lub w dyplomatyczny sposób pomniejszyć jej znaczenie.
Jeśli premier Chamberlain był już zmuszony przedstawić Izbie Gmin przebieg wydarzeń, a w Izbie Lordów emerytowany komandor lord Strabolgi wyraził swoją radość z powodu sukcesu tej skomplikowanej operacji, opinia publiczna była zbyt mocno poruszona, aby redakcje mogły całą sprawę traktować jako drugorzędną. Wydarzenie to wzbudziło ogromne emocje w społeczeństwie, które zaczęło intensywnie domagać się dalszych szczegółów oraz pełnego wyjaśnienia wszystkich zaistniałych faktów.
Zresztą opinia publiczna własnego kraju nie była w tym wypadku czynnikiem najważniejszym. Najwięcej kłopotu nastręczało wybrnięcie z przykrej sytuacji wobec Norwegii i… pozbawienie Niemiec ewentualnych atutów propagandowych, z których Goebbels mógł w tych okolicznościach z łatwością skorzystać.
Zaszły fakty, których nie można było odwrócić, a co więcej, każdy zdawał sobie sprawę z tego, że następnym razem w podobnej sytuacji postąpiono by identycznie.
Lord Halifax, któremu jako ministrowi spraw zagranicznych przypadła w udziale niewdzięczna rola wysłuchania nieprzyjemnej skargi, z chęcią zachorowałby tego dnia na pierwszą z brzegu dyplomatyczną chorobę. Na to jednak pozwolić sobie nie było można. Traktowano by to z pewnością jako obrazę majestatu króla Norwegii, co spowodowałoby jeszcze smutniejsze konsekwencje.
Wizyta musiała więc nastąpić.
Punktualnie o wyznaczonej godzinie ambasador Norwegii w Anglii Eric Colban wszedł do gabinetu ministra. Jeszcze tego dnia rano Colban otrzymał ostatnie instrukcje od profesora Haldvana Kohta, ministra spraw zagranicznych Norwegii.
Obaj dyplomaci wymienili między sobą urzędowy gest powitania, po czym Colban rozpoczął odczytywanie noty. Halifax, który z góry domyślał się treści pisma, z uprzejmym zainteresowaniem śledził każde słowo odczytywanego tekstu.
We wstępie nota przypominała proklamację króla Norwegii z dnia 3 września 1939 roku głoszącą neutralność, następnie nakreślała przebieg wydarzeń, będących niczym innym jak „ciężkim pogwałceniem neutralności norweskiej, które wywołało jak najwyższe oburzenie i protest”…
W zakończeniu noty rząd norweski domagał się ukarania winnych, zwrotu kosztów za poniesione straty i przestrzegał przed podobnymi incydentami. Dopiero kiedy Colban opuścił gabinet, Halifax mógł spokojnie odetchnąć. Przyjmowanie w takich okolicznościach przedstawiciela kraju, któremu nie zamierzano wyrządzić krzywdy, który miał swą niewątpliwą rację i któremu nie można było zarzucić tendencyjnego fałszowania faktów, naprawdę nie należało do przyjemności.
Halifax znał sprawę do najdrobniejszych szczegółów. Fakty, o których mówił Colban, nie zaszły nagle, nie były spowodowane czyimś nieopanowaniem, komandor Vian postępował ściśle według otrzymanych instrukcji, za przeprowadzoną operację oczekiwała go nie kara, lecz nagroda. Gdzież więc tu szukać winnych?
Winę ponosił jedynie Heinrich Dau, przeklęty kapitan przeklętego statku. „Altmark” – widmo to nie przestawało straszyć i teraz, kiedy przyciśnięte do skalnej ściany fiordu Jossing straciło swój ponury charakter pływającego więzienia…
– „Altmark”…
– Ja, bitte – Goebbels wydawał się zainteresowany nawet najdrobniejszymi szczegółami. Teraz, kiedy opowieść dobiegała już końca, całą sprawę widział jako doskonały materiał propagandowy i obawiając się, że jakiś epizod może być zapomniany, zachęcał swego rozmówcę do drobiazgowych wynurzeń.
Dau przełknął ślinę i siląc się na jak najbardziej uroczysty ton, zakończył:
– „Altmark” wykonał swoje zadania tak, jak mógł najlepiej…
Wyraz twarzy Goebbelsa zdradzał, że nie podzielał on tej opinii, ale reichsminister propagandy nie zdecydował się wyrazić głośno swojego stanowiska. W zasadzie miał już to wszystko, co było mu potrzebne, i ten siedzący naprzeciw niego siwy, o szczupłej twarzy oficer marynarki mógł już odejść.
– Dziękuję. Przedstawię Führerowi pański raport.
Dau pożegnał ministra błyszczącymi oczyma. Nie wiedział jeszcze, że swoją karierę polityczną mógł uznać za skończoną.
Historia „Altmarka”, a ściślej jej zakończenie wykorzystane zostało przez Hitlera w o wiele poważniejszym zakresie, znacznie przekraczającym propagandowe zamiary Goebbelsa. 17 lutego 1940 roku w głównej kwaterze polowej Hitler przyjął admirała Raedera i w obecności swego oficera łącznikowego, kapitana marynarki Puttkammera, polecił poczynić ostatnie przygotowania do zrealizowania planu „Weserübung”…
Dopiero w kilka lat później świat dowiedział się, że plan ten opracowany został znacznie wcześniej i w głównych zarysach zaakceptowany w dniu 14 grudnia 1939 roku. Nie wiadomo dokładnie, na jaki dzień Hitler pierwotnie zamierzał wyznaczyć termin owej zaszyfrowanej akcji, nie ulega natomiast wątpliwości, że „Altmark” stworzył mu dla tego celu wyjątkowo dogodną sytuację.
„Wesserübung” miał bowiem oznaczać plan napaści na Norwegię.
15 marca Halifax udzielił odpowiedzi na notę norweską. W tonie jak najbardziej ugrzecznionym rząd brytyjski formułował swoje stanowisko, ubolewał z powodu zajścia i nadal utrzymywał, że jedyną jego przyczyną był „Altmark”. Zanim profesor Koht zdążył przygotować odpowiedź na notę brytyjską… okazała się ona już zbyteczna. 9 kwietnia pierwsze oddziały niemieckie wylądowały na skalistych wybrzeżach Norwegii…
Aczkolwiek nikt w świecie nie brał poważnie argumentu niemieckiej propagandy, że sprawa „Altmarka” zadecydowała o inwazji Norwegii, to jednak ponury cień przeklętego statku jak widmo patronował tej jeszcze jednej, nowej zbrodni III Rzeszy niemieckiej.
Z tego też względu losy owego widma ze wszech miar godne są tego, by je opowiedzieć…
6 sierpnia 1939 roku był pięknym, słonecznym dniem.
Tego roku redakcje czasopism nie potrzebowały wyszukiwać najdziwaczniejszych tematów o wężach morskich, aby zaintrygować swych czytelników i podtrzymywać dotychczasowe nakłady. Szpalty dzienników roiły się od sensacyjnych doniesień z terenu dyplomatycznego, a każda wizyta lub rewizyta ówczesnych mężów stanu znajdowała licznych i chętnych komentatorów, nierzadko bawiących się w mniej lub więcej ryzykowne proroctwa.
Nie wydawało się, aby dyplomatyczne zabiegi zdołały zapobiec katastrofie. Instytucje państwowe powoli przestawiały się na wojenny sposób myślenia i działania. Pierwsze zarządzenia bardziej konkretnej natury szły w stronę sztabów wojskowych, wywiadów…
Czas był aż nadto gorący.
W taki właśnie naładowany niepewnością i trwożnym oczekiwaniem dzień 6 sierpnia 1939 roku spośród licznych przemierzających kanał La Manche statków wyłowiono jeden, szczególnie interesujący. Sylwetką nie wyróżniał się niczym spośród innych zbiornikowców. A jednak komuś, kto przez lornetkę obserwował ciemny kształt frachtowca, statek ten wydał się cokolwiek podejrzany. Na przeczuciach wprawdzie trudno jest opierać konkretne działanie, ale fakt, że statek nie nosił ani handlowej, ani wojennej bandery, lecz niemiecką flagę państwową, wydał się wystarczająco intrygujący, by odpowiedni meldunek tego jeszcze dnia powędrował do Londynu.
– „Altmark”? – zapytał sam siebie Bob Collins. – Cóż za przeklęta łajba, że jej nie można tu znaleźć! – mruczał pod nosem, wertując pospiesznie „Jane’s Fighting Ships”1.
W rejestrze Lloyda zawierającym spis wszystkich statków handlowych Bob również nie odnalazł tego, czego szukał.
Ale ten właśnie fakt zmuszał mimo woli do głębszego zastanowienia. O jakimś przeoczeniu w jednym lub drugim wydawnictwie nie mogło być mowy, a zatem? Zatem istniał jakiś statek, który pragnął, aby o nim nic nie wiedziano. Dlaczego? Co mógł kryć ów zbiornikowiec, w jakim kierunku podążał i dla jakich celów?
Czas był zbyt niespokojny, aby pokusić się o znalezienie odpowiedzi na te pytania jedynie dla zaspokojenia swojej ciekawości. To musiało już wkroczyć w sferę zainteresowań natury całkowicie służbowej. Odpowiedni raport musiał więc pójść wyżej.
Bob miał ciężką głowę, to trzeba przyznać. W swojej niedoświadczonej jeszcze naiwności sądził, że po morzach mogą pływać tylko te statki i okręty, których opis i dane zawarte zostały na kartach wielce szanownych i poważanych wydawnictw. Wszystko to, co nie było zamieszczone tam właśnie, po prostu nie miało prawa przebywać na morzach świata, a więc istnieć.
Kolega Boba Jimmy Platt uważał siebie za znacznie sprytniejszego. Kto wie, czy nie miał racji. On wprawdzie również sięgnął do oficjalnego wydawnictwa, ale zupełnie innego i na pozór mało związanego ze sprawami morskimi. Był to spis sygnałów radiowych wydanych w Bernie przez Międzynarodową Unię Telegraficzną i Radiotelegraficzną.
„Altmarka” nie potrzebowano szukać zbyt długo. Przy jego nazwie widniał sygnał wywoławczy oznaczony literami DTAK.
Pokusa była zbyt ponętna, by jej nie ulec. W dwa dni później jedna z nadbrzeżnych radiostacji wysłała w eter sygnał, który miał naprowadzić na pierwszy trop.
Na sygnał ten nie otrzymano odpowiedzi. „Altmark” pozostał nadal tajemnicą…
2 września na pokładzie „Altmarka” po raz pierwszy któryś z oficerów odważył się oficjalnie wspomnieć coś o wojnie. Dau, dowódca statku, machnął pogardliwie ręką:
– Cała ta zabawa skończy się najdalej w przeciągu miesiąca…
To lekceważące oświadczenie brzmiało taką pewnością siebie, że nikt nie próbował nawet zapytać, na czym kapitan Dau opiera swoje obliczenia. Porucznik Schmidt skrzywił się z niezadowoleniem, wyrażając obawę, czy w ciągu tak krótkiego czasu zdążą wykonać swoją misję z wystarczającym huczkiem, aby jego echo dotarło do uszu Führera.
Dowódca spojrzał na niego surowym wzrokiem.
– Czy panu wiadomo cośkolwiek o charakterze naszych zadań?
Schmidt zmieszał się. Rzeczywiście, nikt z załogi nie miał na razie pojęcia o tym, dla jakich celów „Altmark” wyszedł na Ocean Atlantycki, i jedynie każdy mógł się domyślać, że z całą pewnością nie była to wycieczka turystyczna.
Fakt, którego Dau w gruncie rzeczy nie brał pod uwagę, spowodował, że już nazajutrz zmuszony był przynajmniej częściowo odsłonić tę tajemnicę przed załogą.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
1. Wydawnictwo zawierające dane charakterystyczne wszystkich okrętów wojennych świata. [wróć]