Alef - Paulo Coelho - ebook + książka

Alef ebook

Paulo Coelho

0,0
42,00 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Alef to olśniewająca powieść, w której autor odsłania, jak kryzys wiary popchnął go do wyruszenia w podróż w poszukiwaniu odnowy i duchowego rozwoju.

Postanowił zacząć od nowa: podróżować, doświadczać, ponownie połączyć się ze światem i ludźmi i raz jeszcze pozwolić znakom wskazywać mu drogę.

Spotkanie Paula i Hilal na pokładzie kolei transsyberyjskiej staje się początkiem niezwykłej wędrówki przez czas i przestrzeń — od przeszłości ku teraźniejszości — by odnaleźć miłość i przebaczenie.

Ta piękna i inspirująca opowieść zaprasza nas do refleksji nad sensem naszej własnej drogi: czy jesteśmy tam, gdzie chcemy być? Czy robimy to, co naprawdę chcemy robić?

„Zmienia się otoczenie, ludzie, nasze potrzeby, a pociąg jedzie dalej. Bo życie jest jak pociąg, a nie stacja kolejowa”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
MANOceramics

Nie oderwiesz się od lektury

love
00



O Autorze

Paulo Coelho

Uro­dził się 24 sierp­nia 1947 roku w Rio de Jane­iro. Zanim został pisa­rzem, two­rzył tek­sty pio­se­nek, pra­co­wał jako pro­du­cent muzyczny i dzien­ni­karz. Waż­nym źró­dłem inspi­ra­cji jest dla Paula jego wła­sne życie. Świa­tową sławę przy­niósł mu Alche­mik, który uka­zał się po jego pierw­szej powie­ści Piel­grzym. Alche­mik był jed­nym z naj­waż­niej­szych wyda­rzeń wydaw­ni­czych XX wieku, sprze­dał się w 150 milio­nach egzem­pla­rzy i został opu­bli­ko­wany w 89 języ­kach, co czyni Paula Coelho naj­czę­ściej tłu­ma­czo­nym auto­rem z języka por­tu­gal­skiego na świe­cie i jed­nym z naj­po­pu­lar­niej­szych pisa­rzy współ­cze­snych. W Pol­sce jego książki osią­gnęły nakład 5 milio­nów egzem­pla­rzy.

Alche­mik, Piel­grzym, Brida, Pod­ręcz­nik wojow­nika świa­tła, Wero­nika posta­na­wia umrzeć, Jede­na­ście minut, Zahir, Cza­row­nica z Por­to­bello, Zwy­cięzca jest sam, Alef, Zdrada, Szpieg, Hipis i inne jego tytuły sprze­dały się w ponad 320 milio­nach egzem­pla­rzy na całym świe­cie.

Jest człon­kiem Bra­zy­lij­skiej Aka­de­mii Lite­ra­tury i otrzy­mał Order Legii Hono­ro­wej w ran­dze kawa­lera. W 2007 roku został mia­no­wany Posłań­cem Pokoju ONZ.

O Maryjo, bez grze­chu poczęta,módl się za nami, któ­rzy się do Cie­bie ucie­kamy. Amen

Dla J., dzięki któ­remu wciąż jestem w dro­dze, Dla św. J, który za mną podąża i mnie chroni, Dla Hilal, w podzię­ko­wa­niu za prze­ba­cze­nie w kościele w Nowo­sy­bir­sku.

Pewien czło­wiek szla­chet­nego roduudał się w kraj daleki, aby uzy­skaćdla sie­bie god­ność kró­lew­ską i wró­cić.

św. Łukasz, 19:12

Śred­nica Alefa wyno­siła mniej wię­cej dwa,trzy cen­ty­me­try, ale prze­strzeń kosmiczna,którą ogar­niał, była natu­ral­nej wiel­ko­ści.Każda rzecz (…) była nie­skoń­czo­no­ścią rze­czy,bowiem było ją widać zupeł­nie jasnoze wszyst­kich punk­tów wszech­świata.

Jorge Luis Bor­ges, Alef, tłum. Zofia Chą­dzyń­ska

Nic nie widzę, ale ty widzisz wszystko.Ufam, że nie żyję na próżno. Wiem, że się znówspo­tkamy w jakiejś boskiej wiecz­no­ści.

Oscar Wilde, Praw­dziwa wie­dza

Król mego królestwa

Nie!

Tylko nie kolejny rytuał! Znów mam wzy­wać nie­wi­dzialne moce do zma­te­ria­li­zo­wa­nia się w świe­cie real­nym? Jak to się ma do rze­czy­wi­sto­ści, w któ­rej żyjemy? Mło­dzi ludzie koń­czą stu­dia i nie mogą zna­leźć pracy. Sta­rzy prze­cho­dzą na eme­ry­turę, z któ­rej nie są w sta­nie wyżyć. Doro­śli nie mają czasu na marze­nia, bo harują od rana do wie­czora, żeby zma­ga­jąc się z tak zwaną „szarą rze­czy­wi­sto­ścią” zapew­nić rodzi­nie byt, opła­cić dzie­ciom szkołę.

Na świe­cie ni­gdy dotąd nie było tak głę­bo­kich podzia­łów: wojny reli­gijne, ludo­bój­stwo, brak posza­no­wa­nia dla naszej pla­nety, kry­zys eko­no­miczny, depre­sja, bieda. Wszy­scy cze­kają na bły­ska­wiczne roz­wią­za­nie przy­naj­mniej kilku pro­ble­mów gnę­bią­cych świat lub ich samych. Tym­cza­sem przy­szłość jawi się w ciem­nych bar­wach.

Jak mam się w tym odna­leźć? Ja, badacz tra­dy­cji ducho­wej, się­ga­ją­cej korze­niami dale­kiej prze­szło­ści, ale obcej wyzwa­niom współ­cze­sno­ści?

Mimo że nazy­wam J. moim mistrzem, zaczy­nam wąt­pić, czy naprawdę nim jest. Idziemy razem pod dąb, święte drzewo, od pię­ciu­set lat nie­mego świadka ludz­kich smut­ków i rado­ści, któ­rego jedy­nym zada­niem jest zrzu­cać liście na zimę i odra­dzać się wio­sną.

Nie chce mi się po raz kolejny pisać o rela­cjach z J., moim prze­wod­ni­kiem po świe­cie Tra­dy­cji. Notat­kami z naszych roz­mów zapeł­ni­łem kil­ka­dzie­siąt zeszy­tów, ale potem ani razu do nich nie zaj­rza­łem. Pozna­li­śmy się w Amster­da­mie w 1982 roku. Od tam­tej pory na nowo uczę się żyć, popeł­nia­jąc po dro­dze setki błę­dów. Za każ­dym razem, kiedy J. mnie cze­goś nowego nauczy, wydaje mi się, że robię ostatni krok dzie­lący mnie od szczytu góry, i że dodaję bra­ku­jącą nutę wiel­kiej sym­fo­nii, że dopi­suję słowo klucz dopeł­nia­jące dzieło. Jed­nak eufo­ria szybko mija. Nie­które prze­ży­cia zostają we mnie na zawsze, ale więk­szość ducho­wych ćwi­czeń i nauk ginie w czar­nej otchłani – tak przy­naj­mniej mi się wydaje.

Jest mokro. Moje teni­sówki, dokład­nie uprane dwa dni temu, zaraz będą w bło­cie. Uważ­nie sta­wiam kroki, ale to nic nie daje. Szu­ka­jąc drogi do mądro­ści, ducho­wego ładu, wie­dzy o świe­cie widzial­nym i niewidzial­nym, popa­dłem w rutynę. Zgłę­bia­niu taj­ni­ków magii poświę­ci­łem się, kiedy mia­łem 22 lata. Poko­na­łem długą drogę. Latami wędro­wa­łem skra­jem prze­pa­ści, poty­ka­łem się i upa­da­łem, pod­da­wa­łem się i zaczy­na­łem od nowa. Myśla­łem, że w wieku 59 lat będę bli­żej raju i osią­gnę spo­kój, jaki bije z uśmiech­nię­tych twa­rzy bud­dyj­skich mni­chów.

Oka­zuje się, że jest odwrot­nie – odda­lam się od celu. Brak mi wewnętrz­nej har­mo­nii, cza­sem mie­sią­cami drę­czą mnie roz­terki. Kiedy już mi się uda zanu­rzyć w świe­cie rze­czy­wi­sto­ści magicz­nej, trwa to tylko kilka sekund – to wystar­czy, żeby mieć pew­ność, że ten świat ist­nieje, a za mało, żeby w pełni prze­żyć to wszystko, czego się uczę.

Docho­dzimy do drzewa.

Po zakoń­cze­niu rytu­ału zamie­rzam poważ­nie roz­mó­wić się z J. Kła­dziemy ręce na pniu świę­tego dębu.

J. odma­wia suficką modli­twę:

Boże, kiedy słu­cham mowy zwie­rząt, szumu drzew, szeptu wód, śpiewu pta­ków, szmeru wia­tru i grzmotu pio­ru­nów, odnaj­duję w nich potwier­dze­nie Two­jej Boskiej jed­no­ści, czuję, że jesteś naj­sil­niej­szy, wszech­mocny, żeś wie­dzą abso­lutną i samą spra­wie­dli­wo­ścią.

Boże, odnaj­duję Cie­bie we wszyst­kich prze­ciw­no­ściach losu. Pozwól, bym miał udział w Twoim zado­wo­le­niu. Pra­gnę być Twoją rado­ścią, jaką jest syn dla Ojca. Spraw, bym pamię­tał o Tobie nawet w naj­gor­szych chwi­lach, gdy trudno będzie mi przy­znać, że Cię kocham.

Kie­dyś w takich momen­tach przez uła­mek sekundy czu­łem obec­ność Jedy­nej Siły, która poru­sza Słońce i Zie­mię i pod­trzy­muje gwiazdy na fir­ma­men­cie. Dziś jed­nak nie mam ochoty komu­ni­ko­wać się ze Wszech­świa­tem. Wystar­czy, że odpo­wie­dzi na pyta­nia udzieli mi czło­wiek, który stoi obok mnie.

J. uśmie­cha się do mnie, ja do niego. W mil­cze­niu, wol­nym kro­kiem wra­camy do domu. Bez słowa sia­damy na tara­sie i pijemy kawę.

Patrzę na wiel­kie drzewo rosnące na środku ogrodu, na wstążkę oka­la­jącą jego pień. Kie­dyś mia­łem dziwny sen i następ­nego dnia obwią­za­łem dąb wstążką. Jestem w wio­sce Saint-Mar­tin, we fran­cu­skich Pire­ne­jach. Dom kupi­łem parę lat temu, czego ostat­nio żałuję, ponie­waż cał­ko­wi­cie mną zawład­nął, wymaga mojej sta­łej obec­no­ści. Trzeba się nim zaj­mo­wać i pod­trzy­my­wać pło­mień jego ener­gii.

– Prze­sta­łem się roz­wi­jać – jak zwy­kle nie­roz­trop­nie odzy­wam się pierw­szy. – Dosze­dłem do kresu swo­ich moż­li­wo­ści.

– To cie­kawe – mówi J. – Przez całe życie usi­łuję okre­ślić, gdzie leży kres moich moż­li­wo­ści i do dziś nie potra­fię. Ota­cza­jący mnie wszech­świat cią­gle się roz­ra­sta i ni­gdy nie udaje mi się go w pełni poznać.

Wiem, że ze mnie drwi, ale brnę dalej.

– Po co przy­je­cha­łeś? Żeby jak zwy­kle mi udo­wod­nić, że nie mam racji? Mów, co chcesz, ale słowa niczego nie zmie­nią. Jest mi źle.

– Wła­śnie dla­tego przy­je­cha­łem. Od dawna to podej­rze­wa­łem, ale cze­ka­łem na odpo­wiedni moment – przy­znaje J. Bie­rze ze stołu gruszkę i obraca ją w dło­niach. – Wcze­śniej nie byłeś na to gotowy. Ale gdy­bym za długo zwle­kał, zgnił­byś od środka jak owoc – mówi J. i ze sma­kiem zjada kawa­łek gruszki. – Dosko­nała!

– Mam pełno wąt­pli­wo­ści – wra­cam do tematu.

– To świet­nie! Wąt­pli­wo­ści popy­chają czło­wieka do przodu.

Jak zwy­kle bły­sko­tliwe ripo­sty i świetne wyczu­cie, ale dziś to za mało.

– Powiem ci, co czu­jesz – cią­gnie J. – Boisz się, że cała twoja wie­dza jest nie dość ugrun­to­wana. Potra­fisz zanu­rzyć się w świe­cie magii, ale nie umiesz w nim pozo­stać. Wydaje ci się, że to wszystko są bajeczki wymy­ślone tylko po to, żeby zagłu­szyć strach przed śmier­cią.

Moje wąt­pli­wo­ści się­gają o wiele głę­biej, doty­czą wiary. Jed­nego jestem pewien – że ist­nieje rów­no­le­gły świat duchowy, który prze­nika do świata real­nego. Cała reszta – święte księgi, obja­wie­nia, prze­wod­nicy duchowi, obrzędy – to wszystko wydaje mi się absur­dalne. Co wię­cej, nie widzę żad­nych trwa­łych efek­tów takich dzia­łań.

– Coś ci opo­wiem – mówi J. – W mło­do­ści zachły­sną­łem się życiem. Wie­rzy­łem, że osią­gnę wszystko, czego tylko zapra­gnę. Potem się oże­ni­łem, uro­dziły się dzieci i musia­łem sku­pić się na tym, co naj­waż­niej­sze: na zapew­nie­niu godzi­wego bytu naj­bliż­szym. W wieku 45 lat byłem wysoko posta­wio­nym dyrek­to­rem. Dzieci doro­sły i wypro­wa­dziły się z domu, a ja zro­zu­mia­łem, że jeśli teraz niczego nie zmie­nię, do końca życia będę powta­rzał w kółko stare sche­maty. Wtedy zaczą­łem szu­kać innej drogi ducho­wego roz­woju. Jestem zdy­scy­pli­no­wany, więc roz­po­czą­łem naukę pełną parą. Mia­łem chwile rado­ści i zwąt­pie­nia, aż dosze­dłem do momentu, w któ­rym ty znaj­du­jesz się teraz.

– Bar­dzo się sta­ram, ale nie mogę powie­dzieć, żebym był bli­żej Boga i bli­żej sie­bie – wyznaję ze smut­kiem.

– Bo jak wszy­scy uwie­rzy­łeś, że czas nauczy cię, jak zbli­żyć się do Boga. Czas niczego nie uczy, czas tylko przy­nosi zmę­cze­nie i dodaje nam lat.

Dąb w ogro­dzie wydaje się mnie obser­wo­wać. Ma pra­wie pięć­set lat i jedyne, czego przez wieki się nauczył, to tkwić nie­zmien­nie w tym samym miej­scu.

– Po co odpra­wi­li­śmy rytuał przy drze­wie, jeżeli to nie pomoże mi stać się lep­szym czło­wie­kiem?

– Nie pomaga, bo ludzie o nim zapo­mnieli. Odpra­wia­jąc pozor­nie absur­dalne rytu­ały, masz szansę wejść w głąb sie­bie i dotknąć tego, co pier­wotne, co sta­nowi o isto­cie two­jego życia.

J. ma rację. Spo­dzie­wa­łem się takiej odpo­wie­dzi. Widzę, że wciąż mogę się od niego wiele nauczyć.

– Pora się ruszyć – mówi nagle J.

Patrzę na zega­rek. Lot­ni­sko jest bli­sko i możemy jesz­cze chwilę poroz­ma­wiać.

– Nie mówię o sobie. Kiedy prze­ży­wa­łem to, co ty teraz, ratu­nek zna­la­złem w cof­nię­ciu się do cza­sów sprzed moich naro­dzin. Radzę ci to samo.

Rein­kar­na­cja? Dotąd J. scep­tycz­nie oce­niał moje próby powrotu do poprzed­nich wcie­leń.

– Robi­łem to, zanim cię pozna­łem – mówię. – Kie­dyś ci o tym opo­wia­da­łem. Odkry­łem swoje dwa wcie­le­nia, fran­cu­skiego pisa­rza z dzie­więt­na­stego wieku i…

– Pamię­tam! – prze­rywa mi J.

– Popeł­nia­łem błędy, któ­rych nie mogę już napra­wić. Zresztą jak sam powie­dzia­łeś, powrót do prze­szło­ści tylko zwięk­szy moje poczu­cie winy. Podróż w prze­szłość jest jak wybi­cie dziury w pod­ło­dze pło­ną­cego domu i pozwo­le­nie sza­le­ją­cym na dole pło­mie­niom roz­prze­strze­nić się na wyż­szych pię­trach, w teraź­niej­szo­ści.

J. rzuca pta­kom ogry­zek gruszki i patrzy na mnie poiry­to­wany.

– Nie pleć bzdur! Nie wma­wiaj mi, że przez te dwa­dzie­ścia cztery lata naszej zna­jo­mo­ści niczego się nie nauczy­łeś.

Domy­ślam się, o co mu cho­dzi. W magii i w życiu liczy się tylko chwila obecna. Nie mie­rzy się czasu jak odle­gło­ści mię­dzy dwoma punk­tami. „Czas” nie prze­mija. Naj­więk­szym pro­ble­mem jest to, że czło­wiek nie potrafi skon­cen­tro­wać się na teraź­niej­szo­ści. Wiecz­nie roz­trząsa, czy mógł coś zro­bić lepiej, jakie będą kon­se­kwen­cje jego czy­nów, dla­czego nie zare­ago­wał tak, jak powi­nien. Mar­twi się też o przy­szłość: co będzie jutro, jakie należy pod­jąć kroki, jakie czy­hają na niego nie­bez­pie­czeń­stwa, jak unik­nąć zagro­żeń i reali­zo­wać marze­nia.

– Zasta­na­wiasz się, czy twoje podej­ście do życia jest błędne? – pyta J. – Ow­szem, jest. Ale jed­no­cze­śnie masz świa­do­mość, że zmie­nisz swoją przy­szłość tylko wtedy, gdy prze­szłość prze­nie­siesz w czas teraź­niej­szy. Prze­szłość i przy­szłość ist­nieją tylko w naszych gło­wach, nato­miast teraź­niej­szość jest poza cza­sem. My nazy­wamy to Wiecz­no­ścią, hin­dusi „karmą”, z braku bar­dziej odpo­wied­niego słowa. Pro­blem w tym, że jej istotę trudno wła­ści­wie wyja­śnić. Twoje uczynki z prze­szło­ści nie wpły­wają na teraź­niej­szość. Jest odwrot­nie. To, co robisz teraz, może oca­lić prze­szłość i w kon­se­kwen­cji zmie­nić przy­szłość.

– To zna­czy?

J. milk­nie. Jest zły, że go nie rozu­miem.

– Nie warto sie­dzieć i gadać, bo to niczemu nie służy. Zacznij dzia­łać. Naj­wyż­sza pora, żebyś się ruszył, odzy­skał swoje kró­le­stwo, które nisz­czy rutyna. Dosyć powta­rza­nia w kółko tej samej lek­cji. W ten spo­sób niczego nowego się nie nauczysz.

– Nie cho­dzi o rutynę. Po pro­stu nie jestem szczę­śliwy.

– To wła­śnie jest rutyna. Wydaje ci się, że ist­nie­jesz, bo cier­pisz. Czło­wiek odnaj­duje sens życia w swo­ich pro­ble­mach. Cią­gle tylko o nich gada: o kry­zy­sach mał­żeń­skich, kło­po­tach z dziećmi, narzeka na szkołę, pracę, na przy­ja­ciół. Ani przez chwilę nie pomy­śli: „Jestem tu i teraz. Jestem wyni­kiem tego, co się zda­rzyło i co się wyda­rzy, ale w tej chwili jestem tutaj. Jeśli popeł­ni­łem błąd, mogę go napra­wić albo przy­naj­mniej pro­sić o wyba­cze­nie. Jeśli zro­bi­łem coś dobrego, powi­nie­nem się cie­szyć i bar­dziej świa­do­mie prze­ży­wać teraź­niej­szość” – J. prze­rywa i bie­rze głę­boki oddech. – Nie żyjesz chwilą obecną. Musisz wyje­chać, żeby wró­cić do teraź­niej­szo­ści.

Tego się oba­wia­łem. Od jakie­goś czasu J. napo­my­kał, że pora po raz trzeci wyru­szyć w świętą podróż. Od pierw­szej wyprawy w 1986 roku moje życie bar­dzo się zmie­niło. Piel­grzy­mu­jąc Drogą Jakuba do Com­po­steli, sta­wi­łem czoło prze­zna­cze­niu i zaak­cep­to­wa­łem „Boży plan”. Trzy lata póź­niej poko­na­łem Drogę Rzym­ską i dotar­łem do miej­sca, gdzie dziś miesz­kam. To była trudna podróż. Przez 70 dni robi­łem rze­czy, które przy­śniły mi się poprzed­niej nocy (pamię­tam, że kie­dyś prze­sie­dzia­łem cztery godziny na przy­stanku auto­bu­so­wym, cze­ka­jąc, aż coś się wyda­rzy).

Od tam­tej pory sumien­nie wyko­ny­wa­łem wszyst­kie obo­wiązki zwią­zane z moją pracą. Pisa­nie to był mój wła­sny wybór, a jed­no­cze­śnie wielki dar. Podró­żo­wa­łem, nie mogłem usie­dzieć na miej­scu. Naj­waż­niej­szych rze­czy nauczyły mnie podróże.

Od wcze­snej mło­do­ści dużo jeź­dzi­łem po świe­cie, ale w ostat­nich latach prak­tycz­nie miesz­kam na lot­ni­skach i w hote­lach. To, co daw­niej było przy­godą, zaczęło tchnąć nudą. Na moje skargi, że zbyt mało czasu spę­dzam w jed­nym miej­scu, sły­sza­łem zdu­mione: „Jak to?! Podróże są cudowne! Szkoda, że mnie na to nie stać”.

Do podró­żo­wa­nia nie potrzeba pie­nię­dzy, lecz odwagi. W cza­sach hipi­sow­skich zwie­dzi­łem wiele kra­jów, cho­ciaż nie mia­łem gro­sza przy duszy. Cza­sem ledwo star­czało mi na bilet. Nie doja­da­łem, spa­łem na dwor­cach, nie zna­łem języka, byłem zależny od innych, a mimo to uwa­żam, że były to moje naj­szczę­śliw­sze lata.

W podróży sły­szymy język, któ­rego nie rozu­miemy, uży­wamy pie­nię­dzy, któ­rych war­to­ści nie znamy, cho­dzimy obcymi uli­cami. W obli­czu nowych wyzwań nasze „ja” i nasze dotych­cza­sowe doświad­cze­nia oka­zują się bez­u­ży­teczne. Stop­niowo odkry­wamy w sobie kogoś o wiele cie­kaw­szego, żąd­nego przy­gód, otwar­tego na świat i nowe dozna­nia. A potem przy­cho­dzi dzień, kiedy mówimy „dość!”.

– Dość! Podró­żo­wa­nie stało się dla mnie rutyną.

– Wcale nie dość – mówi J. – Życie to nie­usta­jąca podróż, od naro­dzin aż po śmierć. Zmie­nia się oto­cze­nie, ludzie, nasze potrzeby, a pociąg jedzie dalej. Bo życie jest jak pociąg, a nie sta­cja kole­jowa. Zresztą twoje zagra­niczne wyjazdy to nie podróże. Ty tylko prze­miesz­czasz się z kraju do kraju. A to zupeł­nie co innego.

– Podróż niczego nie zmieni – scep­tycz­nie kręcę głową. – Jeśli mam napra­wić to, co zepsu­łem w poprzed­nim życiu, rów­nie dobrze mogę zostać w domu. Moją pokutą będzie słu­cha­nie two­ich roz­ka­zów. Podobno znasz boski plan. Poza tym spo­tka­łem już przy­naj­mniej cztery osoby, które popro­si­łem o wyba­cze­nie.

– Ale na­dal nie wiesz, jaka na tobie ciąży klą­twa.

– Ty też popeł­ni­łeś parę błę­dów. Odkry­łeś, za co na cie­bie spa­dła klą­twa?

– Tak, i mogę cię zapew­nić, że moje prze­winy były znacz­nie poważ­niej­sze od two­ich. Ty stchó­rzy­łeś raz, a ja wyrzą­dzi­łem krzywdę innym wiele razy. Na szczę­ście odkry­cie ich mnie wyzwo­liło.

– Skoro mam podró­żo­wać w cza­sie, to po co zmie­niać miej­sce?

J. wybu­cha śmie­chem.

– Wszy­scy mamy szansę odku­pić wła­sne winy, ale żeby to zro­bić, musimy spo­tkać ludzi, któ­rym zro­bi­li­śmy krzywdę i popro­sić ich o wyba­cze­nie.

– Dokąd mam jechać? Do Jero­zo­limy?

– Nie wiem. Sam musisz pod­jąć decy­zję. Przy­po­mnij sobie, co prze­rwa­łeś i dokończ to. Bóg cię popro­wa­dzi, ponie­waż w teraź­niej­szo­ści mie­ści się wszystko to, co prze­ży­łeś, ale i to, co przed tobą. Twój świat buduje się na nowo. Spo­tkasz kogoś, kto już raz poja­wił się na two­jej dro­dze i kogo porzu­ci­łeś. Nie sprze­nie­wierz się łasce, jakiej dozna­łeś. Spró­buj zro­zu­mieć, co dzieje się z tobą i ota­cza­ją­cym świa­tem.

Nie sądź­cie, że przy­sze­dłem pokój przy­nieść na zie­mię. Nie przy­sze­dłem przy­nieść pokoju, ale miecz.

Pada deszcz, czuję prze­ni­kliwy chłód. Na pewno się roz­cho­ruję. Pocie­szam się, że według leka­rzy grypę powo­duje wirus, a nie kro­ple desz­czu.

Nie potra­fię sku­pić się na tym, co się wokół mnie dzieje. Mam zamęt w gło­wie. Dokąd mam jechać? Jaki obrać cel? A jeśli nie roz­po­znam tych, któ­rych szu­kam? Pew­nie nie­raz mi się to przy­da­rzyło i nie­raz się jesz­cze przy­da­rzy. Ina­czej czuł­bym w duszy spo­kój.

Żyję już 59 lat i mniej wię­cej znam sie­bie i swoje reak­cje. Na początku mojej zna­jo­mo­ści z J. mia­łem wra­że­nie, że wypo­wiada słowa, które pocho­dzą od jakiejś siły wyż­szej. Przyj­mo­wa­łem wszystko bez zastrze­żeń, odważ­nie sze­dłem naprzód i nie oglą­da­łem się wstecz. Zży­li­śmy się, a wraz z zaży­ło­ścią poja­wiło się przy­zwy­cza­je­nie. J. ni­gdy mnie nie zawiódł, ale zaczą­łem go ina­czej postrze­gać, spo­wsze­dniał mi. We wrze­śniu 1992 roku – minęło wtedy dzie­sięć lat od naszego pierw­szego spo­tka­nia – z wła­snej woli pod­da­łem się jego roz­ka­zom. Robi­łem wszystko, co mi kazał, ale w zasa­dzie bez prze­ko­na­nia, głów­nie z poczu­cia obo­wiązku.

Nie­prawda. Prze­cież dobro­wol­nie wsze­dłem na ścieżkę Tra­dy­cji Magicz­nej i nie ma co temu zaprze­czać. W każ­dej chwili mogę z niej zre­zy­gno­wać, ale coś mnie pcha do przodu. J. ma pew­nie rację, przy­wy­kłem do obec­nego trybu życia. Nie potrze­buję wyzwań, tylko spo­koju.

Powi­nie­nem uwa­żać się za czło­wieka szczę­śli­wego. Osią­gną­łem zawo­dowy suk­ces, od 27 lat jestem z tą samą kobietą, nie cho­ruję, ota­czają mnie ludzie godni zaufa­nia, na co dzień spo­ty­kam się z życz­li­wo­ścią czy­tel­ni­ków. Kie­dyś mi to wystar­czało, ale od dwóch lat nic mnie już nie cie­szy.

Czy to przej­ściowy kry­zys? Nie wystar­czy modlić się jak dotąd, sza­no­wać przy­rodę jako dzieło Pana Boga i cie­szyć się pięk­nem, które nas ota­cza? Jak mam iść naprzód, skoro jestem prze­ko­nany, że dosze­dłem do kresu?

Dla­czego nie jestem taki jak moi przy­ja­ciele?

Deszcz pada coraz moc­niej, sły­szę tylko odgłos spa­da­ją­cych kro­pel. Prze­mo­kłem do suchej nitki i nie mogę się ruszyć. Nie chcę opusz­czać tego miej­sca, ponie­waż nie wiem, dokąd iść. Zgu­bi­łem drogę. J. ma rację – gdy­bym fak­tycz­nie doszedł do kresu, nie drę­czy­łoby mnie poczu­cie winy i nie byłym taki nie­szczę­śliwy. Boję się. Jeśli to nie minie, to zna­czy, że spro­wa­dził je na mnie Bóg. Widocz­nie chce, żebym ruszył przed sie­bie i wszystko zmie­nił.

Już nie­raz to prze­ży­łem. Ile­kroć bun­to­wa­łem się, zło­ści­łem na swój los, doty­kało mnie jakieś nie­szczę­ście. Tego się naj­bar­dziej boję – że zda­rzy się tra­ge­dia, która cał­ko­wi­cie zmie­nia życie i zawsze łączy się ze stratą. Kiedy coś tra­cimy, nie warto sta­rać się to odzy­skać. Lepiej wyko­rzy­stać powstałą prze­strzeń i wypeł­nić ją czymś nowym. Teo­re­tycz­nie z każ­dej straty wynika coś dobrego, ale w prak­tyce wła­śnie wtedy pod­da­jemy w wąt­pli­wość ist­nie­nie Boga i zada­jemy sobie pyta­nie: czym ja sobie na to zasłu­ży­łem?

Panie, oszczędź mi nie­szczęść, a pójdę drogą, którą mi wska­żesz.

Kiedy tak sie­dzę zato­piony w roz­my­śla­niach, nagle w pobliżu ude­rza pio­run, a niebo prze­szywa bły­ska­wica. Znów się boję. To znak. Oto tłu­ma­czę sobie, że zawsze daję z sie­bie wszystko, a tym­cza­sem matka natura pod­po­wiada coś wręcz prze­ciw­nego: kto chce żyć peł­nią życia, ni­gdy się nie zatrzy­muje. Niebo i zie­mia zwarły się w uści­sku. Po burzy oczy­ści się powie­trze i zazie­le­nią pola, lecz teraz wicher zrywa dachy, powala stu­let­nie drzewa, wez­brane rzeki zale­wają oko­licę.

W oddali widzę ubraną na żółto postać.

Znów bły­ska, ale moje przy­gnę­bie­nie znika. Czuję się tak, jakby deszcz, niczym świę­cona woda, obmył moją duszę.

Bło­go­sław i bądź bło­go­sła­wiony.

Bez­wied­nie powta­rzam te słowa. Nie wiem, skąd się wzięły, ale jestem pewien, że nie ja je wymy­śli­łem. Ich mądrość spływa na mnie nie­spo­dzie­wa­nie i utwier­dza w prze­ko­na­niu, że wszystko, czego się dotąd nauczy­łem, ma sens.

Pro­blem w tym, że pomimo takich bło­go­sła­wio­nych chwil na­dal wąt­pię.

Żółta postać staje przede mną. To moja żona w jaskra­wej pele­ry­nie. Zabie­ramy takie okry­cia na wyprawy w góry, na wypa­dek, gdy­by­śmy się zgu­bili.

– Zapo­mnia­łeś, że jeste­śmy zapro­szeni na kola­cję?

Nie zapo­mnia­łem. Opusz­czam świat meta­fi­zyczny, gdzie pio­runy są gło­sem bogów i wra­cam na zie­mię, do gór­skiej wio­ski, dobrego wina, pie­czo­nej jagnię­ciny, miłej poga­wędki z przy­ja­ciółmi, któ­rzy opo­wie­dzą nam o swo­jej wypra­wie moto­cy­klo­wej. W dro­dze do domu w kilku sło­wach stresz­czam żonie roz­mowę z J.

– Powie­dział, dokąd masz jechać?

– Sam mam wybrać miej­sce.

– To takie trudne? Prze­stań maru­dzić. Zacho­wu­jesz się jak sta­rzec.

Chiński bambus

Zapra­szamy do zakupu peł­nej wer­sji książki

Lampa nieznajomego

Zapra­szamy do zakupu peł­nej wer­sji książki

Kiedy powieje mroźny wiatr

Zapra­szamy do zakupu peł­nej wer­sji książki

Pokrewieństwo dusz

Zapra­szamy do zakupu peł­nej wer­sji książki

9288 kilometrów

Zapra­szamy do zakupu peł­nej wer­sji książki

Oczy Hilal

Zapra­szamy do zakupu peł­nej wer­sji książki

Dom Ipatiewa

Zapra­szamy do zakupu peł­nej wer­sji książki

Alef

Zapra­szamy do zakupu peł­nej wer­sji książki

Marzyciele nie są domatorami

Zapra­szamy do zakupu peł­nej wer­sji książki

Ze łzami w deszczu

Zapra­szamy do zakupu peł­nej wer­sji książki

Syberyjskie Chicago

Zapra­szamy do zakupu peł­nej wer­sji książki

Droga Pokoju

Zapra­szamy do zakupu peł­nej wer­sji książki

Świetlisty pierścień

Zapra­szamy do zakupu peł­nej wer­sji książki

Nie stracę wiary, nawet gdy inni przestaną we mnie wierzyć

Zapra­szamy do zakupu peł­nej wer­sji książki

Liście herbaty

Zapra­szamy do zakupu peł­nej wer­sji książki

Piąta kobieta

Zapra­szamy do zakupu peł­nej wer­sji książki

Ad extirpanda

Zapra­szamy do zakupu peł­nej wer­sji książki

Jak stawić czoło przemocy

Zapra­szamy do zakupu peł­nej wer­sji książki

Złota róża

Zapra­szamy do zakupu peł­nej wer­sji książki

Orzeł znad Bajkału

Zapra­szamy do zakupu peł­nej wer­sji książki

Strach przed strachem

Zapra­szamy do zakupu peł­nej wer­sji książki

Miasto

Zapra­szamy do zakupu peł­nej wer­sji książki

Telefon

Zapra­szamy do zakupu peł­nej wer­sji książki

Turecka dusza

Zapra­szamy do zakupu peł­nej wer­sji książki

Moskwa, 1 czerwca 2006 roku

Zapra­szamy do zakupu peł­nej wer­sji książki

Od autora

Zapra­szamy do zakupu peł­nej wer­sji książki