42,00 zł
W Piątej Górze Paulo Coelho przenosi nas do IX wieku, na burzliwy Bliski Wschód, gdzie prorok Eliasz walczy o zachowanie swojej wiaryw świecie tyranii królewskiej władzy, pełnym niepokojów i kultów pogańskich bóstw.
Historia Eliasza to lekcja wytrwałości, doświadczanie nadziei i podróż, której nie sposób zapomnieć.
Zainspirowana wydarzeniami, które na zawsze odmieniły życie autora, Piąta Góra jest świadectwem tego, że tragedia nie musi być karą — może stać się wyzwaniem i próbą dla ludzkiego ducha. Coelho, dzięki wciągającej narracji i pełnemu wdzięku językowi, tworzy historię ponadczasową. Opowieść o przeszłości, która porusza również dziś.
To, co nieuniknione, przemija — lecz lekcje, które pozostawia, trwają wiecznie.
„Bóg wysłuchuje tych, którzy błagają o łaskę zapomnienia dla nienawiści, lecz głuchy jest na głos tych, którzy chcą uciec przed miłością”.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Paulo Coelho
Urodził się 24 sierpnia 1947 roku w Rio de Janeiro. Zanim został pisarzem, tworzył teksty piosenek, pracował jako producent muzyczny i dziennikarz. Ważnym źródłem inspiracji jest dla Paula jego własne życie. Światową sławę przyniósł mu Alchemik, który ukazał się po jego pierwszej powieści Pielgrzym. Alchemik był jednym z najważniejszych wydarzeń wydawniczych XX wieku, sprzedał się w 150 milionach egzemplarzy i został opublikowany w 89 językach, co czyni Paula Coelho najczęściej tłumaczonym autorem z języka portugalskiego na świecie i jednym z najpopularniejszych pisarzy współczesnych. W Polsce jego książki osiągnęły nakład 5 milionów egzemplarzy.
Alchemik, Pielgrzym, Brida, Podręcznik wojownika światła, Weronika postanawia umrzeć, Jedenaście minut, Zahir, Czarownica z Portobello, Zwycięzca jest sam, Alef, Zdrada, Szpieg, Hipis i inne jego tytuły sprzedały się w ponad 320 milionach egzemplarzy na całym świecie.
Jest członkiem Brazylijskiej Akademii Literatury i otrzymał Order Legii Honorowej w randze kawalera. W 2007 roku został mianowany Posłańcem Pokoju ONZ.
O Maryjo, bez grzechu poczęta,módl się za nami, którzy się do Ciebie uciekamy. Amen
dla A. M.wojownika światłai dla Mauro Sallesa
I dodał:„Zaprawdę, powiadam wam:Żaden prorok nie jest milewidziany w swojej ojczyźnie.Naprawdę, mówię wam:Wiele wdów było w Izraelu za czasów Eliasza,kiedy niebo pozostawało zamknięteprzez trzy lata i sześć miesięcy,tak że wielki głód panował w całym kraju;a Eliasz do żadnej z nich nie został posłany,tylko do owej wdowy w Sarepcie Sydońskiej.
Łukasz, 4, 24-26
Główne przesłanie mojej książki Alchemik zawiera się w słowach króla Melchizedecha do pasterza Santiago: „Kiedy czegoś gorąco pragniesz, cały Wszechświat działa potajemnie, by udało ci się to osiągnąć”.
W pełni w to wierzę. Choć nasz los jest ciągiem etapów, których sensu nie potrafimy zrozumieć, to wiodą nas one ku naszej Legendzie i pozwalają nauczyć się tego, co jest konieczne do wypełnienia własnego przeznaczenia. Sądzę, że najlepszym sposobem wyjaśnienia tego, o czym mówię, jest przytoczenie pewnego epizodu z mojego życia.
12 sierpnia 1979 roku zasypiałem pewien jednego: w wieku trzydziestu lat udało mi się wspiąć na szczyt kariery w branży płytowej. Byłem wtedy dyrektorem artystycznym brazylijskiej filii CBS i właśnie zostałem zaproszony do Stanów Zjednoczonych na rozmowy z właścicielami wytwórni, którzy bez wątpienia mieli otworzyć przede mną możliwości spełnienia wszystkiego, czego pragnąłem w tej dziedzinie. Moje wielkie marzenie, by zostać pisarzem, odsunąłem oczywiście na bok, ale cóż to miało za znaczenie? Przecież prawdziwe życie całkiem różniło się od moich wcześniejszych o nim wyobrażeń. W Brazylii nie ma przestrzeni do życia z literatury.
Tamtej nocy podjąłem decyzję i porzuciłem swoje marzenie. Trzeba było przystosować się do okoliczności i wykorzystać nadarzającą się sposobność. Gdyby zaś moje serce protestowało, mogłem zawsze je oszukać, pisując teksty do muzyki albo do jakiejś gazety. Poza tym byłem przekonany, że choć moje życie obrało inny kierunek, to przecież nie mniej ekscytujący – czekała mnie błyskotliwa kariera w wielkich wytwórniach muzycznych.
Gdy się obudziłem, zadzwonił do mnie prezes firmy. Podziękowano mi za pracę bez szczegółowych wyjaśnień. Choć przez następne dwa lata pukałem do wielu drzwi, nigdy już nie udało mi się dostać pracy w branży.
Kończąc Piątą Górę przypomniałem sobie tamtą historię i inne przejawy nieuniknionego w moim życiu. Ilekroć czułem się całkowitym panem sytuacji, zdarzało się coś, co strącało mnie w dół. Nękało mnie pytanie: dlaczego? Czyżbym był skazany na to, by zawsze zbliżać się do celu, ale nigdy nie przekroczyć linii mety? Czyżby Bóg był aż tak okrutny, by sprowadzać na mnie śmierć na pustyni w chwili, gdy dostrzegałem palmy na horyzoncie?
Długo to trwało, zanim zrozumiałem, że wytłumaczenie było całkiem inne. Pewne zdarzenia dzieją się w naszym życiu po to, abyśmy mogli wrócić na prawdziwą drogę własnej Legendy. Inne po to, aby zastosować w praktyce to, czego się nauczyliśmy. I w końcu są takie, które dzieją się, aby nas czegoś nauczyć.
W mojej książce Pielgrzym starałem się pokazać, że nauki te wcale nie muszą wiązać się z bólem i cierpieniem, wystarczy zdyscyplinowanie i natężona uwaga. Choć zrozumienie tego stało się błogosławieństwem mego życia, mimo wytężonej pracy umysłu nie potrafiłem pojąć pewnych trudnych momentów, przez które przeszedłem.
Wspomniana historia może być tego przykładem – byłem profesjonalistą, dawałem z siebie to, co najlepsze i miałem pomysły, które do dziś uważam za dobre. Ale nieuniknione nadeszło i to dokładnie w chwili, gdy czułem się tak pewnie. Zdaje mi się, że nie jestem w tym doświadczeniu odosobniony. Nieuniknione otarło się o życie wszystkich ludzkich istot na tej ziemi. Jedni się podnoszą, inni dają za wygraną – ale każdy z nas poczuł kiedyś dotyk skrzydeł tragedii.
Po co? Aby odpowiedzieć na to pytanie pozwoliłem, by Eliasz poprowadził mnie przez dni i noce Akbaru.
Paulo Coelho
Na początku 870 roku przed Chrystusem kraj znany jako Fenicja, a przez Izraelitów zwany Libanem, święcił blisko trzy stulecia pokoju. Jego mieszkańcy mieli z czego być dumni: choć politycznie niezbyt silni, potrafili, budząc tym zazdrość, paktować, co było jedynym sposobem na przetrwanie w świecie nękanym ustawicznymi wojnami. Unia zawiązana z królem Izraela Salomonem około 1000 roku przed Chrystusem pozwoliła na unowocześnienie floty i handlową ekspansję. Odtąd Fenicja nie przestawała rosnąć w siłę.
Jej żeglarze docierali do lądów tak odległych jak Hiszpania czy innych obmywanych przez Ocean Atlantycki brzegów. Wedle niepotwierdzonych teorii, pozostawili oni swoje inskrypcje w północno-wschodniej i południowej Brazylii. Handlowali szkłem, cedrem, bronią, żelazem i kością słoniową. Mieszkańcy dużych miast: Sydonu, Tyru i Byblos znali liczby, umieli dokonywać obliczeń astronomicznych, wiedzieli jak produkować wino i od blisko dwustu lat używali do zapisów zbioru liter, który Grecy nazwali alfabetem.
Na początku 870 roku przed Chrystusem, w odległym mieście zwanym Niniwa zwołano radę wojenną. Grupa asyryjskich wodzów zdecydowała wysłać swe wojska na podbój narodów zamieszkujących wybrzeże Morza Śródziemnego. Fenicja została wybrana jako pierwszy cel najazdu.
Na początku 870 roku przed Chrystusem dwóch mężczyzn ukrytych w jednej ze stajni w Galaadzie w Izraelu, czekało na mającą wkrótce nadejść śmierć.
– Służyłem Panu, który teraz zostawił mnie na pastwę wroga – powiedział Eliasz.
– Bóg jest Bogiem – odparł lewita. – Nie powiedział Mojżeszowi, czy jest zły, czy dobry, rzekł jedynie Jestem. Jest zatem wszystkim, co istnieje pod słońcem – piorunem niszczącym dom i ręką człowieczą, która ten dom odbuduje.
Rozmowa była jedynym sposobem, by nie myśleć o strachu. W każdej chwili żołnierze, którzy przeczesywali dom po domu, nawracając lub mordując proroków, mogli otworzyć drzwi stajni, w której obaj się ukryli i dać im do wyboru jedną z dwóch możliwości: albo oddanie czci fenickiemu Baalowi albo śmierć.
Lewita mógł się nawrócić i uniknąć śmierci. Lecz Eliasz nie miał wyboru: wszystko to stało się z jego winy i Jezabel za wszelką cenę chciała mieć jego głowę.
– To anioł Pański nakazał mi, bym poszedł mówić z królem Achabem i ostrzegł go, iż tak jak długo Baal będzie czczony w Izraelu, nie spadnie deszcz – wyjaśnił, jakby prosząc o wybaczenie za to, że usłuchał anioła. – Lecz Bóg działa powoli i nim skutki suszy zaczną być widoczne, wszyscy wierni Panu zostaną wymordowani przez księżniczkę Jezabel.
Lewita milczał. Rozważał, czy powinien oddać cześć Baalowi, czy zginąć w imię Pana.
– Kim jest Bóg? – ciągnął Eliasz. – Czy to On podtrzymuje miecz żołnierza zabijającego tych, którzy trwają przy wierze naszych patriarchów? Czy to On posadził na naszym tronie obcą księżniczkę, by wszystkie te nieszczęścia spadły na nasze pokolenie? Czy to Bóg zabija wiernych, niewinnych, tych, którzy przestrzegają Mojżeszowego prawa?
Lewita podjął decyzję – wolał umrzeć. Zaczął się śmiać, bo nie przerażała go już myśl o śmierci. Zwrócił się ku młodemu prorokowi, starając się go uspokoić:
– Sam zapytaj Boga, kim jest, skoro wątpisz w Jego wyroki – rzekł. – Ja już pogodziłem się ze swoim losem.
– Pan nie może chcieć, byśmy zginęli w bezlitosnej rzezi – upierał się Eliasz.
– Bóg może wszystko. Gdyby ograniczył się tylko do czynienia tego, co nazywamy Dobrem, nie moglibyśmy nazywać Go Wszechmogącym. Panowałby jedynie nad częścią Wszechświata i musiałby istnieć ktoś odeń potężniejszy, oceniający Jego czyny. Wtedy wolałbym oddawać cześć temu Najpotężniejszemu.
– Jeśli On może wszystko, to dlaczego nie oszczędzi cierpienia tym, którzy Go kochają? Dlaczego nas nie ocali, miast przysparzać chwały i dodawać siły Swym wrogom?
– Nie wiem – odparł lewita. – Ale musi istnieć powód i mam nadzieję, że poznam go wkrótce.
– Nie znasz odpowiedzi na to pytanie.
– Nie.
Zamilkli. Eliasza oblał zimny pot.
– Jesteś przerażony, a ja już zaakceptowałem swój los – powiedział lewita. – Wyjdę stąd, by skończyć z tą powolną agonią. Ilekroć słyszę krzyk z zewnątrz, cierpię ponad siły, wyobrażając sobie, jak to będzie, gdy wybije moja godzina. Umarłem już stokroć, odkąd tkwimy tu zamknięci, a mogłem umrzeć tylko raz. Skoro mam zostać zgładzony, niech się to stanie jak najszybciej.
Miał rację. Eliasz słuchał tych samych krzyków i też przeżywał katusze.
– Wychodzę z tobą. Jestem zmęczony walką o tych kilka godzin życia więcej.
Podniósł się i otworzył drzwi stajni, wpuszczając do środka promienie słońca, które oświetliły dwóch ukrywających się tu mężczyzn.
Lewita wziął Eliasza pod ramię i ruszyli przed siebie. Gdyby nie pojedyncze krzyki, zdawać by się mogło, że to zwykły dzień w mieście podobnym do innych – słońce nie nazbyt palące, bryza znad odległego oceanu niosąca orzeźwiający chłód, zakurzone ulice, domy z gliny i słomy.
– Wprawdzie nasze dusze nęka strach przed śmiercią, ale dzień jest piękny – przemówił lewita. – Niemal zawsze, ilekroć czułem się pogodzony z Bogiem i światem, panował nieznośny upał, a pustynny wiatr wciskał mi piasek do oczu tak, że na krok nie mogłem niczego rozróżnić. Nie zawsze Boskie zamiary są w zgodzie z tym, gdzie jesteśmy i co czujemy, ale jestem pewny, że On ma we wszystkim swój cel.
– Podziwiam twoją wiarę.
Lewita spojrzał w niebo, jakby się namyślając. Potem zwrócił się do Eliasza:
– Nie podziwiaj, ani nie ufaj zanadto: założyłem się sam ze sobą. Założyłem się, że Bóg istnieje.
– Jesteś prorokiem – odpowiedział Eliasz. – Słyszałeś również głosy, więc wiesz, że oprócz tego świata, istnieje jeszcze inny.
– Być może to tylko moja wyobraźnia.
– Widziałeś Boże znaki – nalegał Eliasz, coraz bardziej zaniepokojony słowami swego towarzysza.
– Być może to tylko moja wyobraźnia – usłyszał tę samą odpowiedź. – Przecież realny jest tylko mój zakład: pomyślałem sobie, że wszystko to pochodzi od Najwyższego.
Na ulicy nie było żywej duszy. Ludzie czekali w domach, aż żołnierze Achaba dokończą dzieła nakazanego im przez obcą księżniczkę i wytną w pień proroków Izraela. Eliasz szedł u boku lewity, mając nieodparte wrażenie, że za każdym oknem i każdymi drzwiami ktoś bacznie go obserwuje i obwinia za to, co się dzieje.
– Nie prosiłem o to, by być prorokiem. A może wszystko to jest również owocem mojej wyobraźni? – rozważał w myślach.
Jednak po tym, co wydarzyło się w warsztacie stolarskim, wiedział, że to nieprawda.
Jeszcze będąc dzieckiem słyszał głosy i rozmawiał z aniołami. Rodzice nakłonili go, by udał się do izraelskiego kapłana, który wysłuchawszy odpowiedzi Eliasza na zadane pytania, rozpoznał w nim nabi, proroka, „męża natchnionego”, tego który „raduje się głosem Boga”.
Po wielogodzinnej rozmowie z Eliaszem, kapłan poprosił rodziców, by wszystko, co powie ich syn, traktowali z powagą.
W drodze powrotnej do domu rodzice wymogli na synu, by nigdy nikomu nie rozpowiadał o tym, co zobaczy i usłyszy: być prorokiem oznaczało mieć rządzących na karku, a to zawsze jest niebezpieczne.
Jednak Eliasz nigdy nie słyszał niczego, co mogłoby zainteresować kapłanów czy królów. Rozmawiał tylko ze swym aniołem stróżem i słuchał rad dotyczących własnego życia. Od czasu do czasu jawiły mu się obrazy, których nie rozumiał – odległe oceany, góry zaludnione przez osobliwe istoty, uskrzydlone koła z oczami. Gdy wizje znikały, posłuszny woli swych rodziców, starał się zapomnieć o nich jak najszybciej.
Dlatego i głosy i obrazy powracały coraz rzadziej. Rodzice byli zadowoleni i nie wracali do tematu. Gdy osiągnął wiek, w którym winien był sam zapewnić sobie byt, pożyczyli mu pieniędzy na otwarcie małego warsztatu stolarskiego.
Często przyglądał się z szacunkiem innym prorokom, którzy przechadzali się ulicami Galaadu: nosili futrzane płaszcze i skórzane pasy, twierdzili, że Pan ich wybrał, aby prowadzili lud wybrany. Nie sądził, by było to jego powołaniem. Nigdy, z obawy przed bólem, nie zdołał wprowadzić się w trans samobiczowaniem czy tańcem, co zwykli czynić „radujący się głosem Boga”. Nigdy nie obnosił z dumą po ulicach Galaadu blizn po ranach zadanych sobie w ekstazie, bo był na to zbyt nieśmiały.
Uważał siebie za zwykłego człowieka, odzienie nosił jak wszyscy, lękał się i był wodzony na pokuszenie jak każdy śmiertelnik. Im dłużej pracował w warsztacie, tym mniej głosów słyszał, aż umilkły zupełnie, bowiem dorośli i zapracowani nie mają czasu na takie sprawy. Rodzice radowali się swym synem i życie toczyło się w harmonii i spokoju.
Rozmowa z kapłanem stała się z czasem zaledwie odległym wspomnieniem. Eliasz nie mógł uwierzyć, że Bóg Wszechmogący ma potrzebę rozmawiać z ludźmi, aby narzucić im swoje plany. To, co zdarzyło mu się w dzieciństwie, uznał za urojenia chłopca, który miał za dużo wolnego czasu. W Galaadzie, jego rodzinnym mieście, żyli ludzie, których mieszkańcy uważali za szaleńców. W ich słowach nie było logiki i nie umieli odróżnić głosu Pana od swych obłąkańczych majaczeń. Zdani na cudzą łaskę żyli na ulicy, wieszcząc koniec świata. Mimo to, żaden z kapłanów nie uznawał ich za tych, którzy „radują się głosem Pana”.
W końcu doszedł do wniosku, że kapłani nigdy nie byli pewni własnych słów. Istnienie „radujących się głosem Pana” było jedynie konsekwencją sytuacji panującej w kraju, który nie wiedział dokąd zmierza, w którym bracia walczyli ze sobą, a rządy zmieniały się ustawicznie. Zaś prorocy i szaleńcy niczym nie różnili się od siebie.
Gdy doszły go wieści o zaślubinach króla z tyryjską księżniczką Jezabel, niewiele go to obeszło. Inni królowie Izraela czynili już to wcześniej, by kraj był bezpieczny i rozwijał się handel z Libanem. Nieważne było dla niego, czy mieszkańcy sąsiedniego kraju wierzyli w nieistniejących bogów, czy oddawali cześć zwierzętom i górom – ważne było jedynie, że uczciwie handlowali. Kupował od nich cedr i sprzedawał im swoje wyroby. Byli może nieco nazbyt dumni, jednak nigdy żaden z libańskich kupców nie próbował czerpać korzyści z zamieszek panujących w Izraelu. Uczciwie płacili za towary i nie komentowali sytuacji politycznej sąsiadów ani ich ciągłych wojen wewnętrznych.
Jezabel, zasiadłszy na tronie, poprosiła Achaba, by zastąpił kult Pana kultem libańskich bogów.
I to już wcześniej się zdarzało. Eliasz nadal oddawał cześć Panu i wypełniał prawa Mojżeszowe, a Achabem gardził za uległość. „Wszystko to przeminie – Jezabel uwiodła Achaba, lecz nie będzie dość silna, by przekonać lud”.
Ale Jezabel nie była jak inne kobiety: wierzyła, że Baal zesłał ją na ten świat, by nawracała inne narody. Zręczna, cierpliwa, zaczęła wynagradzać tych, którzy opuszczali Pana dla nowych bóstw. Achab nakazał wznieść Baalowi świątynię w Samarii i postawić mu ołtarz. Rozpoczęły się pielgrzymki i kult libańskich bogów zaczął się szerzyć w całym kraju.
„To wszystko minie. Może trwać będzie przez jedno pokolenie, ale minie” – wciąż powtarzał sobie Eliasz.
Wtedy zdarzyło się coś nieoczekiwanego. Pewnego wieczoru, gdy wykańczał stół, w jego warsztacie pociemniało i tysiące białych punkcików zaczęło się iskrzyć wokół niego. Poczuł niezwykle silny ból głowy. Chciał usiąść, ale nie był w stanie się poruszyć.
To nie działo się w jego wyobraźni.
„Umarłem – pomyślał. – Odkrywam teraz miejsce, gdzie Bóg wysyła nas po śmierci – sam środek nieba”.
Jedna z iskier rozbłysła jaśniej i nagle, jakby zewsząd, usłyszał:
Powiedz Achabowi: „Na życie Pana, Boga Izraela, przed którego obliczem stoisz, nie będzie w tych latach ani rosy, ani deszczu, dopóki nie powiem”.
W chwilę potem wszystko było jak dawniej: warsztat, światło zmierzchu, głosy dzieci bawiących się na ulicy.
W nocy Eliasz nie mógł zasnąć. Po raz pierwszy od wielu lat wróciły wspomnienia z dzieciństwa, lecz tym razem to nie anioł stróż do niego przemówił, lecz „coś” potężniejszego. Obawiał się, że jeśli nie spełni nakazu, wszystkie jego przedsięwzięcia zostaną przeklęte.
Następnego ranka postanowił zrobić to, o co go poproszono. Co go obchodziła wiadomość niedotycząca jego? Wypełni zadanie i głosy zostawią go w spokoju.
Bez trudu uzyskał audiencję u króla Achaba. Wiele pokoleń wcześniej, gdy na tron wstąpił król Samuel, prorocy zaczęli wywierać wpływ na handel i rządy. Mogli żenić się i mieć dzieci, ale musieli zawsze być do dyspozycji Pana, aby władcy nigdy nie zbaczali z właściwej drogi. Wedle tradycji, to dzięki tym, którzy „radowali się głosem Boga”, wygrano wiele bitew, a Izrael przetrwał, bo u boku króla stał zawsze prorok, który naprowadzał go na ścieżkę Pana.
Przybywszy do Achaba, Eliasz ostrzegł go, że susza nękać będzie kraj, dopóki nie zniknie kult fenickich bogów.
Władca niezbyt przejął się jego słowami, ale towarzysząca mu Jezabel słuchała uważnie i zaczęła zadawać pytania. Eliasz opowiedział jej więc o wizji, o bólu głowy, o wrażeniu, że czas stanął, w chwili, gdy przemawiał do niego anioł. Podczas gdy opowiadał, co mu się przytrafiło, mógł z bliska przyjrzeć się księżniczce, o której głośno było w całym Izraelu. Była jedną z najurodziwszych kobiet, jakie w życiu widział. Miała długie, opadające na doskonale krągłą kibić, czarne włosy, oliwkową skórę i błyszczące, zielone oczy. Wpatrywała się nimi w Eliasza, jednak spojrzenie miała nieodgadnione. Nie potrafił z niego wyczytać, jakie wrażenie wywarły na niej jego słowa.
Odszedł z pałacu w przekonaniu, że wypełnił swą misję i może spokojnie powrócić do pracy w warsztacie. W drodze powrotnej pragnął Jezabel z całą namiętnością swych dwudziestu trzech lat. Prosił Boga, aby w przyszłości dane mu było spotkać kobietę z Libanu, bo kobiety te były piękne, miały smagłą skórę i zielone oczy pełne tajemnic.
Pracował do wieczora i usnął w spokoju. Następnego dnia przed świtem obudził go lewita. Jezabel przekonała króla, że prorocy stanowią zagrożenie dla rozkwitu i wzrostu potęgi Izraela. Żołnierze Achaba otrzymali rozkaz zgładzenia wszystkich tych, którzy odmówią porzucenia świętej misji powierzonej im przez Pana.
Eliaszowi nie dano jednak prawa wyboru – miał zostać zabity.
Obaj z lewitą spędzili dwa dni ukryci w stajni na południu Galaadu, podczas gdy czterystu pięćdziesięciu nabi zamordowano. Większość proroków, którzy chodzili po ulicach umartwiając się samobiczowaniem i wieszcząc koniec świata, nawróciło się na nową religię z powodu braku wiary i dla zysku.
Świst, a po nim krzyk, przerwały myśli Eliasza. Zaniepokojony odwrócił się w stronę swego towarzysza.
– Co się stało?
Nie było odpowiedzi: przeszyte strzałą ciało lewity osunęło się na ziemię.
Na wprost niego jakiś żołnierz umieszczał nową strzałę w łuku. Eliasz rozejrzał się dokoła: całkiem pusta ulica, wszystkie drzwi i okna zamknięte, oślepiające słońce na niebie, łagodny wiatr znad oceanu, o którym słyszał, a którego nie znał. Chciał uciekać, ale wiedział, że strzała dosięgnie go, nim dotrze do najbliższego rogu.
„Jeśli mam zginąć, niech nie będzie to strzał w plecy” – pomyślał.
Żołnierz napiął łuk. Ku swemu zdziwieniu Eliasz poczuł, że nie ma w nim strachu ani woli życia, ani niczego innego. Tak jakby wszystko od dawna zostało ukartowane, a oni dwaj – on i żołnierz – mieli odegrać jedynie role w dramacie nie przez nich napisanym. Przypomniał sobie dzieciństwo, ranki i wieczory w Galaadzie, swoje niedokończone prace ciesielskie. Pomyślał o matce i ojcu, którzy nigdy nie chcieli, aby ich syn był prorokiem. Pomyślał o oczach Jezabel i uśmiechu króla Achaba.
Pomyślał o tym, jak głupio jest umierać, mając niespełna dwadzieścia trzy lata, nie zaznawszy miłości kobiety.
Ręka puściła cięciwę, strzała przecięła powietrze, ze świstem przemknęła koło jego prawego ucha i utkwiła w ziemi, wzniecając kurz.
Żołnierz raz jeszcze założył strzałę i wycelował. Jednak zamiast strzelić, patrzył Eliaszowi prosto w oczy.
– Jestem najlepszym łucznikiem w wojsku Achaba – zawołał. – Przez ostatnich siedem lat nigdy nie chybiłem celu.
Eliasz spojrzał na ciało lewity.
– Ta strzała była dla ciebie. – Żołnierz trzymał napięty łuk w drżących rękach. Eliasz był jedynym prorokiem skazanym na śmierć: inni mogli wybrać wiarę w Baala.
– Kończ więc swe zadanie.
Był zaskoczony własnym spokojem. Wielekroć podczas nocy w stajni wyobrażał sobie śmierć, ale teraz zrozumiał, że cierpiał ponad miarę. Za kilka sekund wszystko się skończy.
– Nie mogę – powiedział żołnierz, któremu ręce wciąż drżały tak, że nie był w stanie utrzymać łuku. – Odejdź stąd, zejdź mi z oczu, bo to zapewne Bóg odmienił bieg moich strzał i zostanę przeklęty, jeśli zdołam cię zabić.
Dopiero wtedy, gdy zrozumiał, że ma szansę przeżyć, przestraszył się śmierci. Jeszcze mógł ujrzeć ocean, spotkać kobietę, mieć dzieci, dokończyć swe prace ciesielskie.
– Kończ z tym jak najszybciej – powiedział. – Jestem teraz spokojny, lecz jeśli będziesz zwlekał, zacznę cierpieć z powodu rzeczy, które utracę.
Żołnierz rozejrzał się dokoła, aby upewnić się, czy nikt nie jest świadkiem tej sceny. Potem opuścił łuk, schował strzałę do kołczana i zniknął za rogiem.
Eliasz poczuł, jak zaczynają mu drżeć nogi: strach wracał z całą mocą. Musiał uciec natychmiast, zniknąć z Galaadu, by nigdy więcej nie stawać twarzą w twarz z żadnym łucznikiem mierzącym w jego serce. Nie wybierał swego losu i nie po to poszedł do Achaba, by chełpić się przed sąsiadami, że rozmawiał z królem. Nie on był odpowiedzialny za rzeź proroków, ani za to, że pewnego popołudnia widział, jak zatrzymał się czas, a warsztat zamienił w czarną otchłań pełną połyskujących punkcików.
Tak samo jak żołnierz rozejrzał się dokoła: ulica była pusta. Pomyślał, że trzeba sprawdzić, czy jeszcze można uratować życie lewicie, lecz na nowo tak bardzo zaczął się bać, że uciekł, zanim ktokolwiek się pojawił.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki