Admirałowie polskiej floty. Od Mieszka I do admirałów XXI wieku - Henryk Mąka - ebook

Admirałowie polskiej floty. Od Mieszka I do admirałów XXI wieku ebook

Henryk Mąka

3,5

Opis

Henryk Mąka - znany publicysta morski i pisarz marynista w kilkunastu biografiach dowódców naszej floty zawarł syntetyczny obraz morskich zmagań z wrogami Rzeczypospolitej na przestrzeni przeszło tysiąca lat, od Mieszka I po współczesność. Z głęboką znajomością historii i pisarską swadą autor opowiada o zdobyciu Szczecina i Wolina przez pierwszego historycznego władcę Polski, a także o wielkiej wyprawie 650 okrętów słowiańskich na Konungahelę w roku 1136, o rozgromieniu krzyżackiej armady na Zalewie Wiślanym, jak i o ciężkich bojach admirała Sierpinka na Bałtyku i admirała Arciszewskiego w Brazylii i Polsce. Z równą znajomością rzeczy opisuje tworzenie od podstaw marynarki wojennej w okresie międzywojennym, jej ciężkie straty w czasie II wojny światowej i niełatwe dzieje powojenne. Ciekawa i pouczająca książka z pewnością zainteresuje miłośników morza i militariów.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 238

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,5 (2 oceny)
0
1
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Admi­ra­ło­wie daw­nej Rze­czy­po­spo­li­tej

Admi­ra­ło­wie daw­nej Rze­czy­po­spo­li­tej

…Widzą wasz­mo­ścio­wie, jako wielce zależy na libe­rum domi­nium maris, bez któ­rego słabe są naj­więk­sze pań­stwa, a naj­mniej­sze pań­stwo mor­ską wol­no­ścią i posia­da­niem por­tów ku górze się wznosi.

ANNA JAGIEL­LONKA

Król Mor­ski. Książę Raci­bor

Król Mor­ski Książę Raci­bor

WYPRAWA NA KONUN­GA­HELĘ

Przy­go­to­wa­nie okrę­tów i łodzi trans­por­to­wych, takie­lunku i uzbro­je­nia, zapa­sów żyw­no­ści i wody pit­nej, a także ludzi i koni trwało długo – cały lipiec 1136 roku. Było wia­domo, że szy­kuje się wielka wyprawa mor­ska. Mobi­li­za­cja objęła porty i przy­sta­nie sło­wiań­skiego wybrzeża Bał­tyku po obu stro­nach ujścia Odry. Wresz­cie rezy­du­jący w Szcze­ci­nie książę Raci­bor, od czasu uda­nych wypraw na zie­mie duń­skie, a zwłasz­cza zwy­cię­skiej wyprawy ponad 300 sło­wiań­skich okrę­tów na sto­licę Danów – Roskilde, nazy­wany Orłem Pomo­rzan lub Kró­lem Mor­skim, wyzna­czył datę i miej­sce spo­tka­nia wiel­kiej armady. Bo ta ryzy­kowna wyprawa miała być więk­sza niż inne. Najwięk­sza z dotych­cza­so­wych.

Naj­pierw konni wysłan­nicy Raci­bora pomknęli do naj­dal­szych uczest­ni­ków wyprawy: Sta­ri­gardu, gdzie po sąsiedzku z Duń­czy­kami i coraz bar­dziej nad Bał­tyk napie­ra­ją­cymi ksią­żę­tami saskimi żyli waleczni Wagro­wie, potem do Bukowca i Wyszo­mie­rza, gdzie przy­go­to­wy­wali się do wyprawy wojo­wie obo­dryc­kiego księ­cia Niklota, a także do pol­skiego len­nika księ­cia Dobro­mira na Rugii i do Woło­gosz­czy, gdzie żyli wie­leccy wojo­wie, mający do zała­twie­nia z synami pół­nocy wiele pora­chun­ków. Druga grupa kurie­rów co koń wysko­czy pomknęła do Kamie­nia, Wolina, Trze­bia­towa i Koło­brzegu. Następni pognali do Choć­kowa, Gardźca, Nakła, Dymina i sta­nic po obu stro­nach Zalewu Szcze­ciń­skiego. Jego ludzie dotarli rów­nież do arma­to­rów szcze­ciń­skich oraz gry­fiń­skich.

Wagro­wie, Obo­dryci, Wie­leci, Rano­wie (Rugia­nie), a dalej Woli­nia­nie, Pomo­rza­nie, Sło­wińcy i Kaszubi – roz­miesz­cze­nie sło­wiań­skich ple­mion w IX–XII wie­kach na połu­dnio­wym wybrzeżu Bał­tyku

Król Mor­ski wzywa – dostali wszy­scy jed­no­brz­miący, acz lako­niczny roz­kaz – 5 sierp­nia, pod bia­łym urwi­skiem Arkony!

Parę dni póź­niej ubrany w bojowy hełm i kol­czugę, ze sre­brzy­stym oszcze­pem, na któ­rym powie­wał biały pro­po­rzec z czer­wo­nym gry­fem, książę Raci­bor w oto­cze­niu wodzów obo­dryc­kich, wie­lec­kich, rugij­skich, woliń­skich i pomor­skich doko­ny­wał w osło­nię­tej kre­do­wymi urwi­skami zatoce Rugii prze­glądu zebra­nej armady. A były tu flo­tylle Doma­sława i Wyszaka ze Szcze­cina, Nie­do­mira z Wolina, Misława z Choć­kowa, a także flo­tylle Wie­le­tów i Obo­dry­tów, mniej­sze kon­tyn­genty Wagrów, Brze­żan, Reda­rów i Sto­do­ran z Pałabsz­czy­zny. Wszyst­kie wypeł­nione dosko­nale wła­da­ją­cymi topo­rem i mie­czem bro­da­tymi i wąsa­tymi wojami, spraw­dzo­nymi w bojach łucz­ni­kami, tar­czow­ni­kami, oszczep­ni­kami i mio­ta­czami kamieni. Więk­szość miała na sobie nabi­jane blasz­kami i ćwie­kami skó­rzane kaftany lub kol­czugi i bojowe hełmy. Z wielu stat­ków docho­dziło rże­nie koni. Bo naj­więk­sze z nich oprócz zapa­sów żyw­no­ści i wody zabrać mogły 44 wojów i dwa konie, choć nie­które z kupiec­kich trans­por­tow­ców zabie­rały nawet trzy konie, ale za to mniej­szą liczbę wojów. Zado­wo­lony Raci­bor zacie­rał ręce, wyda­jąc ostat­nie roz­kazy.

Skoro świt, gdy tylko słońce różo­wić zaczęło gładką płasz­czy­znę morza, roz­le­gły się prze­cią­głe głosy rogów. Wielka armada zło­żona z 650 bojo­wych okrę­tów, trans­por­to­wych stat­ków i szyb­kich łodzi zwiadu ruszyła w stronę cie­śniny, gdzie wyspa Zelan­dia sty­kała się pra­wie ze Ska­nią, pod­le­głą w tym cza­sie duń­skiemu kró­lowi Ery­kowi II.

Wolin – główny port Sło­wian

Woli­nia­nie byli jed­nym z pierw­szych ple­mion zachod­nio­sło­wiań­skich, które wymie­nione zostały w źró­dłach pisa­nych. Już w IX wieku obej­mo­wało ono wiele gro­dów, wśród któ­rych wyróż­niał się zde­cy­do­wa­nie Wolin. Ośro­dek ten był jed­no­cze­śnie cen­tral­nym punk­tem ple­mien­nego osad­nic­twa, posia­da­ją­cym sze­ro­kie zaple­cze gospo­dar­cze na wyspie o tej samej nazwie i na znacz­nych obsza­rach lądu sta­łego, się­ga­jące aż po Kamień na pół­nocy i po Pusz­czę Gole­niow­ską na połu­dniu – tereny o łącz­nej powierzchni około 1200 km2. Było to wresz­cie mia­sto, które wzbu­dzało nie­mały podziw odwie­dza­ją­cych je gości z dale­kich stron.

A oto co pisali na ten temat współ­cze­śni:

GEO­GRAF BAWAR­SKI – autor zapisu z połowy IX wieku: Welun­zani mają 70 gro­dów.

IBRA­HIM IBN JAKUB – kupiec i podróż­nik arab­ski, który wędru­jąc z muzuł­mań­skiej czę­ści Hisz­pa­nii odwie­dził te strony w 966 roku: Posia­dają oni potężne mia­sto nad oce­anem, mające dwa­na­ście bram. Ma ono przy­stań, do któ­rej uży­wają prze­po­ło­wio­nych pni. Wojują oni z Meszko, a siła ich wielka. Nie mają króla i nie dają się pro­wa­dzić jed­nemu, a spra­wu­ją­cemi wła­dzę wśród nich są ich starsi.

ADAM Z BREMY – autor kro­niki z 1074 roku: Odra, to naj­bo­gat­sza rzeka Sla­vo­nii. Przy jej ujściu sta­nowi poważne mia­sto Jum­neta, ośro­dek wielce odwie­dzany przez bar­ba­rzyń­ców i Gre­ków miesz­ka­ją­cych naokoło (…) Mia­sto bogate wszyst­kimi towa­rami pół­nocy, posiada wszel­kie tylko moż­liwe przy­jem­no­ści i rzad­ko­ści. Jest tam gar­nek Wul­kana, który miesz­kańcy grec­kim ogniem nazy­wają….

ABDUL FIDAMA – kupiec arab­ski, który odwie­dził Pomo­rze Zachod­nie w począt­kach XII wieku: Mia­sto (…) należy do naj­po­tęż­niej­szego z kró­lów Sło­wian (…). Jego port na morzu ota­cza­ją­cym sta­nowi cel, w któ­rym zbie­gają się liczne okręty.

Wal­cząc z Woli­nia­nami, książę Polan – Mieszko, dążył oczy­wi­ście do roz­sze­rze­nia swego władz­twa nad Bał­ty­kiem. Był prze­cież kon­ty­nu­ato­rem swych poprzed­ni­ków na ksią­żę­cym tro­nie: syna legen­dar­nego Pia­sta – Sie­mo­wita oraz jego następ­ców Lestka i Sie­mo­my­sła. Za naj­więk­szego zdo­bywcę spo­śród nich ucho­dził przy tym książę Lestek. Pod koniec swego pano­wa­nia sku­pił w swym ręku nie tylko ple­mienne zie­mie Polan i pobli­skich Goplan, ale także Mazow­sze i ple­mienne zie­mie Lędzian (san­do­mier­ską). Jego syn – książę Sie­mo­mysł, skie­ro­wał swoją eks­pan­sję na pół­noc, przy­łą­cza­jąc do swego pań­stwa Kujawy i część Pomo­rza, co wyraź­nie wska­zuje na jego dąże­nie ku Bał­ty­kowi. Zre­ali­zo­wał jed­nak ten zamysł dopiero książę Mieszko, który dzięki rodzin­nym powią­za­niom i odpo­wied­nim ukła­dom, popar­tym zapewne walecz­no­ścią swej pan­cer­nej dru­żyny, w roku 955 wcie­lił w gra­nice swego wła­da­nia Pomo­rze Nad­wi­ślań­skie z Gdań­skiem, a wkrótce także Pomo­rze Środ­kowe z Koło­brze­giem. W roku 961 skie­ro­wał swe wojenne hufce na zie­mię lubu­ską, którą nie­ba­wem rów­nież wcie­lił w swoje gra­nice i skie­ro­wał się następ­nie w stronę Szcze­cina.

Nie wszystko szło jed­nak gładko. Nie­miecki kro­ni­karz Widu­kund nie bez satys­fak­cji opi­sał bitwę Woli­nian i Wie­le­tów wspo­ma­ga­nych przez teu­toń­skiego banitę i awan­tur­nika, mar­gra­biego Wich­mana, sto­czoną w 963 roku u ujścia Warty do Odry. W jej rezul­ta­cie książę Mieszko poniósł klę­skę, zgi­nął jego brat, spa­lony został ważny gród ple­mienny San­tok. Praw­do­po­dob­nie pod wpły­wem tej porażki pol­ski władca zawarł przy­mie­rze z Cze­chami i poślu­bił księż­niczkę Dobrawę, a w roku 966 wraz ze swym dwo­rem i „całym ludem Polan” przy­jął chrze­ści­jań­stwo. Gdy jed­nak roz­sze­rza­jąc swe władz­two Mieszko zdo­był Szcze­cin i z pomocą tar­czow­ni­ków oraz jazdy pol­skiej i dobrze w bojach zapra­wio­nych „dwóch szy­ków kon­nicy cze­skiej”, przy­sła­nych z Pragi przez teścia, nie tylko zadał klę­skę Wich­ma­nowi i jego poplecz­ni­kom, ale 21 wrze­śnia 967 roku zdo­był Wolin. To mia­sto już wów­czas mogło impo­no­wać wszyst­kim. Na prze­strzeni 3–5 kilo­me­trów miało zwartą zabu­dowę oraz rze­mieśl­ni­cze i rybac­kie przed­mie­ścia, a przede wszyst­kim roz­le­gły port z nabrze­żami o dłu­go­ści 300 metrów, będący w sta­nie przyj­mo­wać i obsłu­gi­wać naj­więk­sze statki ówcze­snej Europy. Już w owych cza­sach liczyło ono 7–8 tys. miesz­kań­ców, pod­czas gdy Gnie­zno i Poznań nie prze­kra­czały 4 tysięcy. Ta liczba sta­łej lud­no­ści sta­wiała Wolin w rzę­dzie naj­więk­szych wtedy miast Europy. Naj­więk­szych i naj­bo­gat­szych, bo pro­wa­dziło ono dale­ko­siężny han­del ze Skan­dy­na­wią, Fry­zją, Anglią i innymi kra­jami.

Gnie­zno – główna sie­dziba ple­mie­nia Polan i pierw­szych wład­ców pia­stow­skiej dyna­stii

Han­del ich – nie bez zdzi­wie­nia pisał prze­cież Ibra­him ibn Jakub – dociera do Rusów i Kon­stan­ty­no­pola.

Fakt uzy­ska­nia dłu­giego wybrzeża mor­skiego z prze­szło stu por­tami i przy­sta­niami spo­wo­do­wał, że w obro­nie swego wła­da­nia wybrze­żem sto­czyć musiał Mieszko wraz z bra­tem Czci­bo­rem zwy­cię­ską bitwę z nie­miec­kimi feu­da­łami w roku 972 pod Cedy­nią.

Wojo­wie Mieszka I w Cedyni (w 1000-lecie bitwy)

Poli­tyka Mieszka I, a potem Bole­sława Chro­brego zmie­rzała do trwa­łego zespo­le­nia Pol­ski z Pomo­rzem na zacho­dzie i Pru­sami na wscho­dzie. Stąd też zro­dziła się próba nawró­ce­nia Pru­sów na wiarę chrze­ści­jań­ską. Pod­jęta została wio­sną 997 roku przez biskupa Woj­cie­cha z cze­skiego rodu Sla­vni­ko­vi­ców, który dopły­nąw­szy wielką łodzią do Gdań­ska, ochrzcił tam tłumy miesz­kań­ców, a następ­nie morzem udał się do kraju Pru­sów. Męczeń­ska śmierć i wyku­pie­nie ciała z rąk pogan dopro­wa­dziły do jego rychłej kano­ni­za­cji, a w roku 1000 do spo­tka­nia w Gnieź­nie pol­skiego władcy z cesa­rzem nie­miec­kim Otto­nem, co zaowo­co­wało utwo­rze­niem nowych biskupstw w Kra­ko­wie, Wro­cła­wiu, Lubu­szu i Koło­brzegu, pod­le­głych gnieź­nień­skiej metro­po­lii. Odno­to­wana w tym cza­sie przez kro­ni­ka­rzy uro­czy­stość zaślu­bin Pol­ski z morzem (wrzu­cono do morza cztery poświę­cone głazy) oraz zaję­cie Łużyc i Mil­ska, Moraw, a nawet pod­po­rząd­ko­wa­nie sobie w latach 1003–1004 Czech – umoc­niły pozy­cję Chro­brego w Euro­pie i zna­cze­nie Pol­ski wśród chrze­ści­jań­skich naro­dów naszego kon­ty­nentu.

Rok 972 – dwie fazy bitwy wojsk pol­skich pod Cedy­nią z woj­skami Hodona i Zyg­fryda

Nie­stety, młode jesz­cze pań­stwo roz­dzie­rane wewnętrz­nymi sprzecz­no­ściami i skłó­cone z sąsia­dami utra­ciło z cza­sem pano­wa­nie nad morzem. Próby powrotu nad Bał­tyk pod­no­szone przez Mieszka II, Kazi­mie­rza Odno­wi­ciela, Bole­sława Śmia­łego oraz Wła­dy­sława Her­mana były mało efek­tywne. Do gra­nic mor­skich sprzed pół­tora wieku zdo­łał powró­cić dopiero Bole­sław III Krzy­wo­usty, który od początku swego pano­wa­nia (1102) wal­czyć musiał z napa­stli­wymi sąsia­dami: Cze­chami na połu­dniu, Pomo­rza­nami na pół­nocy i Niem­cami na zachod­nich krań­cach swego pań­stwa. Gdy jed­nak zbroj­nie i drogą ukła­dów osią­gnął pokój na połu­dniu, z impe­tem ruszył na pół­noc. Jego konna armia zaata­ko­wała Pomo­rzan, któ­rzy wcze­śniej gra­bili i pusto­szyli przygra­niczne zie­mie Wiel­ko­pol­ski, Mazow­sza i Kujaw. Zwy­cię­skie rajdy pol­skiego rycer­stwa w kie­runku Wał­cza, Pyrzyc, Bia­ło­gardu i Koło­brzegu pod­jęte w 1105 roku przy­nio­sły wiele suk­ce­sów. Naj­więk­szym było dotar­cie przez bagna, pusz­cze i bez­droża nad Bał­tyk. Ura­do­wani zdo­by­ciem Koło­brzegu ryce­rze z rado­ścią śpie­wali zapi­saną przez Galla Ano­nima pieśń:

Naszym przod­kom wystar­czały ryby słone i cuch­nące,My po świeże przy­cho­dzimy w oce­anie plu­ska­jące.Ojcom naszym wystar­czało jeśli gro­dów doby­wali,A nas burza nie odstra­sza, ni szum groźny mor­skiej fali.Nasi ojce na jele­nie urzą­dzali polo­wa­nia,A my skarby i potwory łowim, skryte w oce­anie.

Upo­raw­szy się w roku 1109 z najaz­dem nie­miec­kiego cesa­rza Hen­ryka V, któ­remu dotkliwe ciosy zadały jego woj­ska na Psim Polu pod Wro­cła­wiem, a także pod Kro­snem (Odrzań­skim) i Gło­go­wem, w roku 1116 wcie­lił w swoje wła­da­nie Pomo­rze Nad­wi­ślań­skie, a w kilka lat póź­niej ruszył na Pomo­rze Zachod­nie. Po kolei zdo­by­wał tam­tej­sze grody i mia­sta. Więk­szy opór napo­tkał dopiero pod Szcze­ci­nem. I cho­ciaż w wal­kach zgi­nął książę odrzań­ski Świę­to­pełk, główne mia­sto Pomo­rzan dziel­nie się bro­niło.

Miło­ściwy nasz pan i władca Bole­sław – pisał Jan Dłu­gosz – oble­gał zamek i mia­sto Szcze­cin, roz­biw­szy swój woj­skowy obóz, by zmu­sić Pomo­rzan do ule­gło­ści sobie i swemu Kró­le­stwu Pol­skiemu.

Po 6-dnio­wym mar­szu przez bagna, bez­droża, pusz­cze, woje Bole­sława Krzy­wo­ustego dotarli spod Gło­gowa nad Bał­tyk

Dopiero zimą 1121–1122 roku, gdy zamar­zły bagna i oko­liczne roz­le­wi­ska, jego woj­ska zdo­były mia­sto i gród, gdzie rezy­do­wał syn księ­cia – War­ci­sław. Krzy­wo­usty nie wcie­lił jed­nak tej ziemi, jak to uczy­nił swego czasu Mieszko, w skład swego pań­stwa, a zado­wo­lił się len­nem, począt­kowo usta­lo­nym na 500 grzy­wien (90 kg) sre­bra. Skła­da­jąc hołd w gnieź­nień­skiej kate­drze, na ołta­rzu z reli­kwiami św. Woj­cie­cha, szcze­ciń­ski książę uro­czy­ście przy­rzekł Krzy­wo­ustemu dawać w razie wojny co dzie­sią­tego zbroj­nego ze swej ziemi, nie budo­wać for­ty­fi­ka­cji i nie czy­nić nic na szkodę Kró­le­stwa Pol­skiego, a przede wszyst­kim przy­jąć wraz ze swym ludem wiarę chrze­ści­jań­ską. Doko­naw­szy tych usta­leń i umoc­niw­szy swe wła­da­nie na Pomo­rzu Zachod­nim, zimą 1123 roku prze­szedł ze swą bitną armią „przez morze”, co z pew­no­ścią ozna­czało prze­prawę przez Zalew Szcze­ciń­ski, by dotrzeć na wyspy Wolin i Uznam, a także na Rugię. Prze­szło 500-kilo­me­trowe wybrzeże wraz z licz­nymi por­tami i przy­sta­niami znów two­rzyło pół­nocną gra­nicę Pol­ski.

Misja biskupa Ottona

Misja chry­stia­ni­za­cyjna była kolej­nym ogni­wem wią­żą­cym Pomo­rze Zachod­nie z resztą kraju. Nie­stety, pod­jęte w 1123 roku z ini­cja­tywy Krzy­wo­ustego dzia­ła­nia piel­grzy­mu­ją­cego w poła­ta­nej sutan­nie i z kostu­rem żebraka ere­mity Ber­narda rodem z Hisz­pa­nii, szybko speł­zły na niczym. Wła­ści­wie zakoń­czyły się jego wygna­niem z ziemi pomor­skiej. Do kolej­nej misji zapro­sił pol­ski władca biskupa bam­ber­skiego Ottona, który był wcze­śniej kape­la­nem na dwo­rze jego ojca, Wła­dy­sława Her­mana i znał język pol­ski. I rze­czy­wi­ście, latem 1124 roku w oto­cze­niu zbroj­nych wyru­szył z Gnie­zna orszak, w skład któ­rego obok kle­ry­ków nie­miec­kich i pol­skich wcho­dził także kape­lan pol­skiego władcy, Woj­ciech z rodu Pału­ków i kasz­te­lan san­tocki Paweł.

Oso­bi­sty przy­kład księ­cia War­ci­sława, który przy­jąw­szy wiarę chry­stu­sową wypro­sił ze swego domo­stwa 24 dotych­cza­sowe żony (pozo­sta­wia­jąc sobie jedyną Idę – dwu­dzie­stą piątą) i głów­nie jego per­swa­zja spo­wo­do­wała, że bez więk­szych trud­no­ści misjo­na­rze ochrzcili miesz­kań­ców Pyrzyc, Kamie­nia, Koło­brzegu i Bia­ło­gardu. Gdy jed­nak biskup dotarł do Wolina, jego miesz­kańcy zde­cy­do­wa­nie odmó­wili tego obrządku. I trudno się temu dzi­wić. Ucho­dzili za naj­bar­dziej zago­rza­łych zwo­len­ni­ków sta­rych bogów: Try­gława – bóstwa głów­nego, Peruna – bóstwa nie­bios, Swa­ro­życa – bóstwa ogni­ska domo­wego, Jaro­wita – bóstwa wojów i ludzi zbroj­nych oraz Welesa – bóstwa zaświa­tów. Upro­szeni jed­nak przez san­toc­kiego kasz­te­lana i dwo­rzan księ­cia War­ci­sława dali nadzieję: jeśli Szcze­cin przyj­mie nową wiarę, to może i my się zde­cy­du­jemy. Wielki orszak biskupa Ottona zawi­tał więc do pomor­skiej sto­licy – mia­sta z ksią­żę­cym gro­dem na wzgó­rzu, obszer­nym pod­gro­dziem i dwoma tar­go­wi­skami oraz por­tem wrzy­na­ją­cym się czte­rema pomo­stami w głę­boki nurt Odry, liczą­cego – jak noto­wał misyjny kro­ni­karz Her­bord – 900 ojców rodzin.

Ponie­waż zaś w ówcze­snych warun­kach liczeb­ność rodzin wraz ze służbą i nie­wol­ni­kami była wysoka, mogło to ozna­czać 7–9 tys. miesz­kań­ców. Nic dziw­nego zatem, że Szcze­cin nazy­wany był już wtedy castrum magnum – wiel­kim gro­dem lub matką miast pomor­skich. Ale misjo­na­rzy przy­jęto tutaj bez entu­zja­zmu.

Po co nam nowa reli­gia? – sar­kali szcze­ci­nia­nie. Jeste­śmy zado­wo­leni z naszych bogów. U chrze­ści­jan są zło­dzieje i zło­czyńcy, obci­nają nosy, wydłu­buja oczy. Wszel­kiego rodzaju zbrodni dopusz­cza się chrze­ści­janin na chrze­ści­janinie.

Dwa mie­siące trwały prze­targi, wysy­łano posel­stwo do Krzy­wo­ustego. Dopiero gdy władca Pol­ski obie­cał trwały pokój i zmniej­szył coroczny try­but do 300 grzy­wien sre­bra, gdy do ich prze­ko­na­nia aktyw­nie włą­czył się tutej­szy wójt pod­gro­dzia Wyszak, poczy­niono pewne ustęp­stwa. Bo wła­śnie Wyszak, nazwany przez Her­borda pro­pe­tens vir (czci­god­nym mężem), jako kupiec i wła­ści­ciel stat­ków nie­raz bywa­jący w bał­tyc­kich por­tach w celach han­dlo­wych lub wojenno-gra­bież­czych, spo­tkał się tam z chrze­ści­jań­stwem. Zwłasz­cza gdy dostał się do duń­skiej nie­woli, skąd przez morze udało mu się uciec wio­słową łódką, którą z dumą poka­zy­wał misjo­na­rzom, gdyż jako swo­iste votum zawie­sił ją na miej­skiej bra­mie.

Oso­bi­ste zatem per­swa­zje Wyszaka i mądre ustęp­stwa Krzy­wo­ustego skło­niły wresz­cie szcze­ci­nian do przy­ję­cia chrztu. Zresztą sam Wyszak dla przy­kładu nie­jako sta­nął w pierw­szej gru­pie swych pogań­skich ziom­ków, któ­rej póź­niej­szy św. Otton zgod­nie z oby­cza­jem wszyst­kich misjo­na­rzy nadał imię Jana Chrzci­ciela. Podob­nie, w oto­cze­niu aż pię­ciu­set człon­ków rodziny i cze­la­dzi sta­nął inny szcze­ciń­ski arma­tor i wiel­moża, Doma­sław, a także roz­le­gła rodzina Świę­to­bo­rzy­ców, któ­rej senio­rzy przez dłu­gie lata peł­nili funk­cje szcze­ciń­skich kasz­te­la­nów.

Wkrótce potem Jan Wyszak wraz z misjo­na­rzami popro­wa­dził wyzwo­lony już z pogań­stwa szcze­ciń­ski lud do naj­waż­niej­szej w mie­ście świą­tyni Try­gława, sto­ją­cej na zam­ko­wym wzgó­rzu i znaj­du­ją­cej się poza murami mia­sta świą­tyni Peruna. Ale miesz­kańcy Szcze­cina nie ude­rzyli pierwsi w swe dotych­cza­sowe bóstwa. Misjo­na­rze sami więc zdarli ze świą­tyń dachy, roz­bili ściany, powa­lili posągi. Gdy jed­nak dotych­cza­sowi ich wyznawcy nie zauwa­żyli żad­nych oznak buntu ze strony powa­lo­nych bogów, a niebo miast grzmieć i ciskać gro­mami na­dal świe­ciło pogod­nym słoń­cem, tłum się ruszył, by doko­nać dzieła znisz­cze­nia. Trium­fu­jący biskup Otto roz­da­wał uczest­ni­kom pogromu świą­tynne skarby: złote misy, cenne tka­niny, kie­li­chy, rogi itp. Sobie pozo­sta­wił wyko­nane ze złota trój­głowe zwień­cze­nie głów­nego bóstwa, które zawiózł następ­nie do Rzymu jako dar dla nowo wybra­nego papieża Hono­riu­sza II.

Natych­miast też z drewna i ple­cio­nej wikliny zbu­do­wano na miej­scu zbu­rzo­nych gon­tyn pierw­sze w Szcze­ci­nie kościółki chrze­ści­jań­skie: na zam­ko­wym wzgó­rzu pod wezwa­niem cze­sko-pol­skiego świę­tego Woj­cie­cha, za murami nato­miast św. Pio­tra, który w gotyc­kiej for­mie stoi do dziś, gra­ni­cząc boczną ścianą z… ul. Wyszaka.

Doko­naw­szy chry­stia­ni­za­cyj­nego dzieła w Szcze­ci­nie, misja biskupa Ottona udała się ponow­nie do Wolina. Popły­nęła przez Zalew Szcze­ciń­ski dwoma stat­kami pod­sta­wio­nymi na pole­ce­nie księ­cia War­ci­sława przez woliń­skiego arma­tora Nie­do­mira. Uparci Woli­nia­nie długo się opie­rali, wypę­dzili nawet misję poza mury mia­sta i rzekę Dziwnę. Z pomocą wpły­wo­wych i świa­tłych oby­wa­teli mia­sta, przez Her­borda Juli­nem nazy­wa­nego, szcze­gól­nie zaś kup­ców i żegla­rzy, któ­rzy z chrze­ści­jań­ską reli­gią spo­tkali się w innych kra­inach, udało się sprawę zała­go­dzić. Nie wia­domo jed­nak, czy osta­tecz­nie Woli­nia­nie chrzest przy­jęli. Jeśli tak, było to raczej pyr­ru­sowe zwy­cię­stwo.

Julin (…) zwykł był na początku każ­dego lata obcho­dzić święto jakie­goś bożka przy tłum­nym udziale ludzi i plą­sach – pisał zdzi­wiony kro­ni­karz otto­no­wej misji. – Po powro­cie ojca Ottona (…) z pierw­szej podróży do Pomo­rzan, dwa z naj­wy­bit­niej­szych miast, to jest Julin i Szcze­cin powró­ciły do bał­wo­chwal­stwa.

Ale i w dru­giej, popraw­ko­wej nie­jako wypra­wie misyj­nej, przed­się­wzię­tej w 1128 roku, nie poszło bam­ber­skiemu bisku­powi lepiej. Wpraw­dzie dzia­ła­jąc głów­nie na lewym brzegu dol­nej Odry ochrzcił miesz­kań­ców Dymina, Uzna­mia i Woło­gosz­czy, gdy jed­nak tra­fił ponow­nie do Szcze­cina i Wolina, dużo musiał się jesz­cze napra­co­wać i naobie­cy­wać, nim miesz­kańcy obu tych naj­waż­niej­szych miast Pomo­rza Zachod­niego zde­cy­do­wali się od swych bogów odstą­pić.

Łącz­nie – pod­su­mo­wał z wielką dokład­no­ścią obie wyprawy Her­bord – ochrzci­li­śmy 22 165 Pomo­rzan.

Darem­nie nato­miast pró­bo­wał biskup Otto dotrzeć na Rugię. Miesz­kańcy tej wyspy, będąc zago­rza­łymi zwo­len­ni­kami kultu czte­ro­twa­rzo­wego Swan­te­wita, mają­cego swój główny chram na wysu­nię­tym w morze cyplu Arkony, sta­now­czo odmó­wili kon­taktu z misją. Rugia długo jesz­cze pozo­stała bastio­nem pogań­stwa.

Świą­ty­nia Swan­te­wita na rugij­skim przy­lądku Arkona

650 okrę­tów – 28 600 wojów?

Po emo­cjo­nu­ją­cych wyda­rze­niach zwią­za­nych z przy­ję­ciem chrze­ści­jań­stwa życie tak w Szcze­ci­nie, jak i w Woli­nie wró­ciło do normy, jeśli nie liczyć uro­czy­stego prze­jazdu córki pol­skiego władcy Ryksy, która z Wolina wła­śnie wyru­szała do Danii. Wydana została bowiem za mąż za kró­le­wi­cza duń­skiego Magnusa. Dal­sza jej kariera przy­po­mina mocno poli­tyczny mariaż córki Mieszka I i zara­zem sio­stry Bole­sława Chro­brego – mie­dzia­no­wło­sej Świę­to­sławy, która w roku 987 wydana została za króla szwedz­kiego Eryka Zwy­cię­skiego, a następ­nie zarę­czona była z kró­lem Nor­we­gii Ola­fem Tryg­gva­so­nem, by zostać wresz­cie żoną króla duń­skiego Svena Widło­bro­dego. Piękna Pia­stówna zasły­nęła jako Sygryda Stor­rada, matka Knuta Wiel­kiego – króla Danii, Nor­we­gii i Anglii oraz Olafa – króla Szwe­cji. Dzieje Ryksy były w jakimś sen­sie powtórką Świę­to­sławy. Gdy bowiem po pię­ciu latach mał­żeń­stwa z duń­skim kró­le­wi­czem Magnu­sem owdo­wiała, po krót­kim poby­cie w Pol­sce ponow­nie wyszła za mąż, tym razem za księ­cia Wiel­kiego Now­go­rodu – Wło­dzi­mie­rza. Po jego rychłej śmierci znów udała się na drugą stronę Bał­tyku, gdzie poślu­biona została po raz trzeci – tym razem przez króla szwedz­kiego Sver­kera.

Sło­wiań­ski okręt wojenny

Nie­długo po tych wyda­rze­niach znów nade­szły dla Pomo­rza Zachod­niego, a tym samym i dla Kró­le­stwa Pol­skiego, czasy mniej spo­kojne. Układy i soju­sze, poparte nawet rodzin­nymi koli­ga­cjami i mał­żeń­stwami – ówcze­snym i póź­niej­szym zwy­cza­jem także – były zry­wane, a poko­jowe współ­ist­nie­nie szybko prze­kształ­cało się w krwawe najazdy, gra­bieże i okru­cień­stwa. Liczne i bitne dru­żyny Nor­ma­nów pod wodzą swych jar­lów i ksią­żąt napa­dały prze­cież nie tylko na Ham­burg, zie­mie i porty angiel­skie i fran­cu­skie, zapusz­czały się do Kadyksu i na Sycy­lię, dale­kimi szla­kami rzek i jezior docie­rały nad Morze Czarne i do Bizan­cjum, ale także chęt­nie nawie­dzały połu­dniowe wybrzeża Bał­tyku, wdzie­ra­jąc się w łupie­skich celach w głąb środ­ko­wej Europy.

Sło­wiań­ski okręt trans­por­towy z począt­ków XII wieku, który mógł zabrać 44 wojów

Takie wypady budziły oczy­wi­ście dzia­ła­nia odwe­towe. Mając do dys­po­zy­cji budo­wane we wła­snych warsz­ta­tach szkut­ni­czych łodzie i żaglowo-wio­słowe okręty, rów­nież i sło­wiań­scy wojo­wie docie­rali morzem do głów­nych ośrod­ków swych wro­gów. W licz­nych wypra­wach ata­ko­wali duń­skie wyspy, wsie, osady i mia­sta. Wspo­mniany kro­ni­karz Saxo Gram­ma­ti­cus ze zgrozą pisał:

(…) od gra­nic Sło­wian aż po rzekę Eiderę wszyst­kie wsie na wscho­dzie opusz­czone leżały odło­giem. Zelan­dia wyczer­pana wynisz­cze­niami połu­dnia i wschodu pozo­sta­wała w odrę­twie­niu. Na Fio­nii roz­boje nie pozo­sta­wiły niczego oprócz garstki miesz­kań­ców (…). Lol­lan­dia sta­rała się uzy­skać spo­kój przy pomocy okupu. Reszta pustką zale­gła.

Bywały też okresy, że sło­wiań­scy wojo­wie zosta­wali tam dłu­żej: mieli swoje osady i obronne gródki. Do dziś na wyspie Fal­ster arche­olo­dzy duń­scy odkry­wają nie tylko mie­cze i tar­cze sło­wiań­skich wojów, ale także sło­wiań­skie narzę­dzia rol­ni­cze i domo­stwa. Liczne adno­ta­cje na ten temat spo­tkać można rów­nież w skan­dy­naw­skich sagach. I odwrot­nie. Nie ulega wąt­pli­wo­ści, że w X stu­le­ciu Nor­ma­no­wie mieli swój gró­dek rów­nież w Woli­nie, wystę­pu­jący w skan­dy­naw­skich sagach pod nazwą Joms­borg.

Ale prze­wagi jed­nej strony nad drugą też były zmienne. W pierw­szej poło­wie XII stu­le­cia szala wyraź­nie prze­chy­liła się na korzyść Sło­wian. Po kolej­nym napa­dzie duń­skim na Rugię i zra­bo­wa­niu kilku stat­ków kup­ców pomor­skich książę Raci­bor – brat War­ci­sława, oże­niony z drugą córką pol­skiego władcy – Przy­by­sławą, zor­ga­ni­zo­wał zuchwałą wyprawę na… duń­ską sto­licę Roskilde, usy­tu­owaną pośrodku Zelan­dii. Dotrzeć do niej można było z dwóch stron: drogą lądową od strony Sundu, czyli nie­ist­nie­ją­cej wów­czas Kopen­hagi i po okrą­że­niu wyspy wodą poprzez fiord od strony pół­noc­nej. Trudno dziś orzec, którą drogą dotarli tam w roku 1134 pomor­scy i rugij­scy wojo­wie. Fak­tem jest, że pod wodzą Raci­bora dotarli na Zelan­dię aż 300 dużymi okrę­tami, a pomor­sko-rugij­ska kon­nica, posił­ko­wana przez Wie­le­tów i Obo­dry­tów bez więk­szych prze­szkód dotarła do Roskilde i z dymem puściła sto­licę duń­skiego kró­le­stwa. Pol­ski len­nik i zara­zem zięć Bole­sława Krzy­wo­ustego musiał dosko­nale zdać egza­min jako pomy­sło­dawca, orga­ni­za­tor i dowódca wyprawy, skoro cała flota szczę­śli­wie wró­ciła w swe rodzinne pie­le­sze, wio­ząc olbrzy­mie łupy i licz­nych brań­ców, któ­rych ówcze­snym oby­cza­jem sprze­da­wano potem na tar­gach nie­wol­ni­ków. Od tego też czasu książę Raci­bor nazy­wany był w gro­dach i osa­dach Sło­wian cią­gną­cych się wzdłuż mor­skiego brzegu od duń­skiego Szle­zwiku, poprzez Poła­bie i Pomo­rze do ujścia Wisły – Kró­lem Mor­skim. Jego sława pogromcy Nor­ma­nów, któ­rzy przez trzy wieki napa­dali, a nawet ujarz­miali obce kraje, nio­sła się aż po krańce skan­dy­naw­skiego pół­wy­spu i zachod­niej Europy. Bo cho­ciaż nikt nie mia­no­wał go admi­ra­łem, tytuł Króla Mor­skiego był jego zasłu­żo­nym odpo­wied­ni­kiem.

Ale ówcze­śni Sło­wia­nie byli zdolni do wyko­na­nia jesz­cze bar­dziej zma­so­wa­nych i szyb­kich, a dzięki temu sku­tecz­nych dzia­łań tak na morzu, jak i na lądzie. Przy­kła­dem tego jest wyprawa Raci­bora, przed­się­wzięta za wie­dzą i zgodą pol­skiego monar­chy w roku 1136. Jeśli wie­rzyć skan­dy­naw­skim źró­dłom pisa­nym, wielka armada skła­dała się aż z 650 okrę­tów, a każdy „zabie­rał z sobą 44 wojów i dwa konie”, czyli razem 28 600 zbroj­nego chłopa i 1300 koni! Ogromna to armia, z prze­ćwi­czoną w bojach kon­nicą włącz­nie! Nawet jeśli są to dane prze­sa­dzone, musiała być to mor­ska potęga pora­ża­jąca wroga, a w każ­dym razie na taką siłę wyglą­da­jąca. Pro­wa­dzona wprawną i mocną ręką Króla Mor­skiego prze­mknęła wśród noc­nych ciem­no­ści przez zelandzko-skań­skie zwę­że­nie Sundu i wypły­nąw­szy na sze­ro­kie wody Kat­te­gatu w zor­ga­ni­zo­wa­nym porządku posu­wała się dalej. Jej celem było tym razem gniazdo najbar­dziej dra­pież­nych i dokucz­li­wych Nor­ma­nów i zara­zem jedno z naj­bo­gat­szych miast pół­nocy – Konun­ga­hela, leżące w końcu dłu­giego fiordu, na pogra­ni­czu dzi­siej­szej Szwe­cji i Nor­we­gii, wów­czas pod­le­głe duń­skiemu kró­lowi Ery­kowi II.

Prze­byw­szy bli­sko pięć­set kilo­me­trów flota Sło­wian podzie­liła się na dwie czę­ści. Od swych ludzi pro­wa­dzą­cych wcze­śniej tere­nowe roz­po­zna­nie książę Raci­bor wie­dział, że pro­wa­dzą do Konun­ga­heli dwie zbie­ga­jące się po kil­ku­dzie­się­ciu kilo­me­trach w mie­ście odnogi rzeki Gota. Dopiero po roz­dzie­le­niu na dwie czę­ści okręty sło­wiań­skie zauwa­żył miej­scowy rybak – nie­jaki Ejnar. Pod­niósł spóź­niony alarm. Tym­cza­sem wymi­nąw­szy wbite w dno fiordu pale obronne, Sło­wianie zdo­byli naj­pierw dzie­więć przy­go­to­wa­nych do podróży na wschód stat­ków szwedz­kich, ale zaraz sto­czyć musieli mor­der­czą bitwę z bojo­wymi okrę­tami Nor­ma­nów, które zastą­piły im drogę. I choć w tej wstęp­nej bata­lii mor­skiej Sło­wianie – jak twier­dzą skan­dy­naw­skie źró­dła – stra­cili aż 170 okrę­tów, wkrótce nor­mań­ska flota prze­stała ist­nieć, a te okręty, które nie zato­nęły lub nie zostały spa­lone, wraz z zało­gami dostały się do sło­wiań­skiej nie­woli. Ale to nie był koniec bitew­nych zma­gań. Na nabrze­żach i pomo­stach portu, a zwłasz­cza na mostach i prze­pra­wach łączą­cych go z mia­stem i gro­dem miej­sco­wego jarla, poja­wili się teraz nor­mań­scy wojow­nicy. Obrzu­cili przy­by­szów gra­dem strzał, oszcze­pów i mio­ta­nych z kata­pult kamieni. Męż­nie wal­cząc, robili wszystko, aby unie­moż­li­wić Sło­wianom lądo­wa­nie.

W wąskich odno­gach rzeki flota zachod­niej Sło­wiańsz­czy­zny nie mogła jed­nak roz­wi­nąć w pełni swych bojo­wych moż­li­wo­ści. Do walki rzu­ciła się wtedy pie­chota mor­ska dowo­dzona przez woje­wodę Uni­bora, która nie­jed­no­krot­nie już dała się wro­gom we znaki. Po pas brnąc w wodzie i przy­brzeż­nych bło­tach, natarła na obroń­ców z boku, od strony lądu. Wzięci w dwa ognie Nor­ma­no­wie „z chy­żo­ścią wystra­szo­nych zajęcy” ucie­kli za pali­sadę i obronne wały mia­sta. Zaraz też okręty Raci­bora dobiły do brzegu, wysa­dza­jąc tak wojów, jak i konie oraz spie­szo­nych na tę oka­zję żegla­rzy. Pier­ścień sło­wiań­skich wojsk zacie­śniał się coraz bar­dziej, aż udało się zamknąć mia­sto w klesz­czach oblę­że­nia. Gdy sta­nęły w pło­mie­niach spe­cjal­nie przez napast­ni­ków pod­pa­lone przed­mie­ścia, nastą­pił jeden atak, drugi, a następ­nie trzeci. W nocy z 9 na 10 sierp­nia 1136 roku ostatni bastion Konun­ga­heli został zdo­byty. Port, mia­sto i gród zdały się na łaskę i nie­ła­skę zdo­byw­ców.

Rok 1136 – atak sło­wiań­skiej floty i wojsk lądo­wych na Konun­ga­helę

Wik­to­ria była cał­ko­wita. Znany nie tylko w Skan­dy­na­wii autor dzieła Gesta Dano­rum – Saxo Gram­ma­ti­cus, z oczy­wi­stych powo­dów nie­przy­chylny Sło­wia­nom, noto­wał ze zdu­mie­niem:

Następ­nie zagar­nęli wszystko, co było w gro­dzie. Zakoń­czyw­szy rabu­nek, puścili mia­sto z dymem i po doko­na­niu prze­glądu swych wojsk, wzięli cały lud jako łup i podzie­lili go na łodzie.

Twórca spi­sa­nej w dale­kiej Islan­dii sagi Heim­skrin­gla, Snorre Stur­lus­son, z kolei napi­sał:

Król Raci­bor i jego zwy­cię­skie woj­ska ustą­piły i powró­ciły do Sla­vii, a wielka liczba ludu, który wzięty był w Konun­ga­heli, potem długo żył u Sło­wian w nie­woli. A wielki port Konun­ga­hela ni­gdy nie wró­cił do tego stanu jak przed­tem.

Tak jak w epoce wikin­gów, która przy­pa­dała na lata 850–1050, kiedy to ich bitne dru­żyny pod wodzą jar­lów i ksią­żąt docie­rały do Wolina, Kamie­nia i Szcze­cina, ata­ko­wały Koło­brzeg, Gdańsk i Truso, nie mówiąc o Rugii czy osa­dach wie­lecko–obo­dryc­kich mię­dzy Łabą i Odrą, a nie­raz w łupie­skich celach wdzie­rały się w głąb lądu, sie­jąc śmierć i znisz­cze­nie, tak teraz szala zwy­cięstw prze­chy­liła się na stronę Sło­wian. W swych dale­ko­sięż­nych wypra­wach docie­rali bowiem do Aar­hus na wschod­nim i do Ribe na zachod­nim wybrzeżu Jutlan­dii, do Birki pod dzi­siej­szym Sztok­hol­mem i na sil­nie zwy­kle bro­nioną Gotlan­dię. W 1150 roku zachod­nio­sło­wiań­scy i pomor­scy wojo­wie doko­nali także najazdu na Ska­nię, a w roku 1157 na wyspę Fionę. Dra­ma­tyczne wyda­rze­nia nie omi­jały nawet koro­no­wa­nych głów. Aż dwu­krot­nie dostał się do sło­wiań­skiej nie­woli władca Danii – Sven Widło­brody. Do nie­woli Rugian tra­fił w roku 1158 jego następca Wal­de­mar.

Wstyd mi pisać, co nastą­piło – noto­wał wspo­mniany Saxo Gram­ma­ti­cus. – Więk­szość Duń­czy­ków skoro dostrze­gła zbli­ża­ją­cego się nie­przy­ja­ciela, porzu­ca­jąc bez­wstyd­nie monar­chę, wcią­gała żagle na maszty (…). Kró­lowi nie udało się powstrzy­mać odpły­wa­ją­cych ani nawo­ły­wa­niem, ani zna­kami (…). Tak dalece trwoga zamknęła wszyst­kim uszy i oczy.

Paniczną ucieczką sal­wo­wał się z kolei król Eryk III, ujrzaw­szy w cza­sie jed­nej z inspek­cyj­nych podróży flotę sło­wiań­skich żegla­rzy.

Ucie­kał jak zając, gubiąc broń i pozo­sta­wia­jąc swój okręt – pisał o tym incy­den­cie zawsty­dzony Saxo – a w ucieczce zgu­bił także koronę.

Nic dziw­nego, że Bał­tyk nazy­wano w tym cza­sie Morzem Sło­wiań­skim, dzi­siej­szą Zatokę Gdań­ską nazy­wano Zatoką Wene­dów, zaś Zatokę Lubecką, nad którą zamiesz­ki­wało w tym cza­sie naj­bar­dziej na zachód wysu­nięte ple­mię sło­wiań­skich Wagrów (z główną sie­dzibą w Sta­ri­gar­dzie – dzi­siej­szym Olden­burgu) oraz Obo­dry­tów (z główną sie­dzibą w Bukowcu – Lubece), nazy­wano po pro­stu Zatoką Sło­wiań­ską.

Odważny dowódca – lojalny len­nik

Książę Raci­bor rzą­dził Pomo­rzem Zachod­nim po tra­gicz­nej śmierci swego brata War­ci­sława, zakłu­tego nożem w pobliżu osady Słu­pia nad rzeką Pianą, po lewej stro­nie Odry. Dopadł go tutaj w cza­sie drzemki pod drze­wem dwo­rza­nin wie­lec­kiego pocho­dze­nia, a było to praw­do­po­dob­nie w roku 1135. Jego młod­szy brat Raci­bor – uta­len­to­wany wódz, odważny dowódca mor­ski i lojalny len­nik pol­ski, rzą­dził twardą ręką, ale wła­dzy nie prze­jął dla swego widzi­mi­się. Był bowiem roz­trop­nym gospo­da­rzem tej ziemi, wier­nym wobec przy­ja­ciół i lojal­nym rów­nież wobec zamor­do­wa­nego brata. Czuł się regen­tem księ­stwa, któ­rego żonie Przy­by­sła­wie przy­padł w udziale obo­wią­zek wycho­wa­nia dzie­dzi­ców pomor­skiego tronu, jako że War­ci­sław zosta­wił dwóch synów: pię­cio­let­niego Bogu­sława i młod­szego Kazi­mie­rza – praw­do­po­dob­nie osie­ro­co­nych wcze­śniej także przez matkę.

Rok 1168 – duń­ski najazd na Arkonę

Bio­rąc bez­po­średni udział w walce z wro­gami Pomo­rza i Kró­le­stwa Pol­skiego lub ini­cju­jąc dale­ko­siężne wyprawy mor­skie, zawsze dawał dowody swej „rzad­kiej i prze­dziw­nej roz­trop­no­ści”. Zawsze przed­się­brał takie tylko wyprawy, które dobrze były przy­go­to­wane, a teren akcji przez infor­ma­to­rów (dziś powie­dzie­li­by­śmy – szpie­gów) dobrze roz­po­znany. Nic dziw­nego, że jego imię budziło respekt wro­gów, a bez­gra­niczne zaufa­nie pod­da­nych. Strach przed Raci­bo­rem – Kró­lem Mor­skim z Pomo­rza rodem spo­wo­do­wał, że powstało w Roskilde coś w rodzaju pospo­li­tego rusze­nia kup­ców, miesz­kań­ców nad­mor­skich osad, doświad­czo­nych wojow­ni­ków, szkut­ni­ków i znaw­ców mor­skiej żeglugi, któ­rego celem była obrona przed najaz­dami Sło­wian. Długo trwały inten­sywne przy­go­to­wa­nia Duń­czy­ków zanim wyru­szyli oni zbroj­nie na drugą stronę Bał­tyku. Pod pozo­rem „walki z pogań­stwem” i nawró­ce­nia „tego dzi­kiego ludu bar­ba­rzyń­ców” wraz z woj­skami saskimi przy­byli w roku 1147 pod Szcze­cin. Oblę­że­nia mia­sta nie prze­rwało wysta­wia­nie na murach obron­nych krzyży i zapew­nie­nia miesz­kań­ców, że już 23 lata temu ochrzczeni zostali przez misję biskupa Ottona. Dopiero per­swa­zja prze­by­wa­ją­cego aku­rat w Szcze­cinie woliń­skiego biskupa Woj­cie­cha i księ­cia Raci­bora, przed któ­rym prze­ciw­nicy odczu­wali zro­zu­miały respekt, dopro­wa­dziły do odstą­pie­nia od oblę­że­nia i wyco­fa­nia duń­skich i saskich najeźdź­ców. Dopiero w dzie­sięć lat po śmierci Raci­bora (w 1168 roku) następna duń­ska wyprawa, kie­ro­wana przez króla Wal­de­mara i wojow­ni­czego biskupa-ryce­rza Absa­lona, pod­biła wciąż pogań­ską Rugię i zdo­była przy­lą­dek Arkona, gdzie mie­ściła się ceniona w całej zachod­niej Sło­wiańsz­czyź­nie świą­ty­nia Swan­te­wita. Jak dono­sił Saxo Gram­ma­ti­cus – bez­po­średni uczest­nik tej wyprawy i zara­zem sekre­tarz Absa­lona – krewki biskup wła­sno­ręcz­nie roz­bił topo­rem figurę pogań­skiego bóstwa, a z jego szcząt­ków duń­scy wojo­wie roz­pa­lili ogni­sko dla przy­rzą­dze­nia wie­czor­nego posiłku. Złote i srebrne przed­mioty kultu oraz roz­liczne skarby przez wieki skła­dane u stóp czte­ro­twa­rzo­wego bóstwa wywieźli z sobą do Danii.

Bez­dzietne mał­żeń­stwo Raci­bora i Przy­by­sławy trwało ponad dwa­dzie­ścia lat. Zmarli pra­wie jed­no­cze­śnie, choć zacho­wała się tylko data jego śmierci – 7 maja 1156 roku. Pocho­wano go w klasz­to­rze, który ufun­do­wał trzy lata wcze­śniej w Grobi, nie­da­leko osady Uznam. Naj­wy­raź­niej dowo­dzi tego naj­star­szy ze spi­sa­nych aktów biskupa pomor­skiego Woj­cie­cha z dnia 8 czerwca 1159 roku, mocą któ­rego temuż klasz­to­rowi w Grobi (…) dobra i dochody przez księ­cia Raty­bora i żonę jego Przy­bi­sławę daro­wane zatwier­dza.

Kul­towa figurka Try­gława odkryta przez arche­olo­gów na pod­zam­czu w Szcze­ci­nie

Kró­lew­scy kapro­wie. Maciej Kol­me­ner, Jakub Vochs

Kró­lew­scy kapro­wie Maciej Kol­me­ner</br> Jakub Vochs

WIK­TO­RIA W ZATOCE ŚWIE­ŻEJ

Gniew był ostrym cier­niem uwie­ra­ją­cym żywe ciało Rze­czy­po­spo­li­tej. W roku 1463, u kresu trzy­na­sto­let­niej wojny pol­sko-krzy­żac­kiej, było to jedyne mia­sto na lewym brzegu Wisły, znaj­du­jące się jesz­cze we wła­da­niu zakonu. Wcze­śniej­sze dzia­ła­nia zbun­to­wa­nego Związku Pru­skiego, jed­no­czą­cego mia­sta i zie­mie znaj­du­jące się pod wła­dzą zakonu dopro­wa­dziły do włą­cze­nia w gra­nice Kró­le­stwa Pol­skiego ziem i miast z Gdań­skiem, Toru­niem, Elblą­giem, Mal­bor­kiem i Bra­nie­wem na czele. Poza Kró­lew­cem, Pilawą i paru mniej zna­czą­cymi osa­dami, nie­wiele już zako­nowi zostało.

Ale Gniew Wisłę trzy­ma­jący – pisali ówcze­śni kro­ni­ka­rze – pod Krzy­żaki dalej przy­na­le­żał.

I rze­czy­wi­ście, jak cierń uwie­rał Rzecz­po­spo­litą. Bo tu na Wiśle Krzy­żacy spra­wo­wali celną kon­trolę, tu od czasu do czasu z armat pohu­ku­jąc, zatrzy­my­wali szkuty, galary i tra­twy, tu haracz od pol­skiego zboża i pol­skiego drewna spła­wia­nego do pol­skiego Gdań­ska pobie­rali. Nie bez uza­sad­nie­nia mówiła wtedy pol­ska szlachta: kto ma Gniew, ten Wisłę trzyma, a kto Wisłę posiada, ten han­dluje i się bogaci!

W inte­re­sie pol­skiej gospo­darki i pol­skich por­tów leżało więc, aby ten zbędny rygiel swo­bod­nego han­dlu ze świa­tem jak naj­szyb­ciej usu­nąć. Latem 1463 roku pod dowódz­twem pod­ko­mo­rzego san­do­mier­skiego i zara­zem uta­len­to­wa­nego dowódcy Pio­tra Dunina, pol­skie i zaciężne woj­ska wspo­ma­gane przez posiłki gdań­skie, elblą­skie, toruń­skie itp. roz­po­częły oblę­że­nie tego mia­sta, raz po raz ata­ku­jąc jego warowne mury. Ale rezy­du­jący w Kró­lewcu wielki mistrz Ludwig von Erlich­shau­sen nie miał ochoty na utratę tej wielce docho­do­wej i stra­te­gicz­nie bar­dzo waż­nej pla­cówki. Z myślą o odsie­czy dla Gniewu ufor­mo­wano w Kró­lewcu flo­tyllę zło­żoną z uzbro­jo­nych w działa okrę­tów bojo­wych: kog, sznik i hol­ków, jak rów­nież w mor­skie łodzie rybac­kie, rzeczne szkuty i galary – razem 44 jed­nostki, na które zała­do­wano liczne zapasy uzbro­je­nia i żyw­no­ści oraz 1500 krzy­żac­kich knech­tów i zacięż­nych żoł­nie­rzy. O bla­dym świ­cie 8 wrze­śnia cała ta armada wypły­nęła na Fri­sches Haff – Zatokę Świeżą, bo tak wów­czas nazy­wano Zalew Wiślany. Nie­mal jed­no­cze­śnie lądem wyru­szyła w stronę Gniewu zakonna odsiecz w sile około 2000 jazdy pod dowódz­twem nie­daw­nego kom­tura elblą­skiego, Hen­ryka Reuss von Plau­ena. Tak mor­sko–rzeczna, jak i lądowa część odsie­czy połą­czyć się miały w pobliżu Gniewu i sil­nym ude­rze­niem na oble­ga­ją­cych roz­strzy­gnąć kon­flikt na swoją korzyść. Aż 3500 zbroj­nych licząca załoga, silna arty­le­ria na okrę­tach i na murach gniew­skiej twier­dzy, a wresz­cie ruchliwe okręty krzy­żac­kie na Wiśle, prze­wyż­szały znacz­nie moż­li­wo­ści bojowe wojsk pol­skich pod Gnie­wem. Stwa­rzało to rów­nież realne nie­bez­pie­czeń­stwo zaata­ko­wa­nia „po dro­dze” nie­dawno inkor­po­ro­wa­nych do pol­skiej korony Gdań­ska i Mal­borka. Dla Krzy­ża­ków było to bowiem oczy­wi­ste, że w razie ich ataku na te mia­sta, woj­ska Pio­tra Dunina pójdą im na pomoc, odstę­pu­jąc od oblę­że­nia Gniewu.

Na Wiśle Elblą­skiej, nie­da­leko Kież­marku, flota krzy­żacka napo­tkała zbu­do­waną przez gdańsz­czan blo­kadę

Od swych zaufa­nych infor­ma­to­rów w Kró­lewcu strona pol­ska dobrze wie­działa o zamia­rach wiel­kiego mistrza. Nie mogąc jed­nak przy­jąć bitwy na dwa fronty: z oble­ganą załogą Gniewu i zmie­rza­jącą jej z odsie­czą armią krzy­żacką, posta­no­wiono znisz­czyć wrogą flotę zanim dotrze ona do Gniewu lub zdąży wysa­dzić desant na ląd. W Gdań­sku i Elblągu roz­po­częto pośpieszne przy­go­to­wa­nia obronne, na Motła­wie zaś i na rzece Elbląg przy­go­to­wy­wano okręty do roz­prawy z krzy­żacką armadą. Aby zaś unie­moż­li­wić dotar­cie tej floty z zalewu do głów­nego nurtu Wisły, w pobliżu tzw. Gdań­skiej Głowy, usta­wiono w poprzek wąskiego nurtu galar wiślany, wypo­sa­żony w armaty i pia­skowe osłony w wikli­no­wych koszach, za któ­rymi skryli się kano­nie­rzy, strzelcy i pawęż­nicy z kuszami, bro­nią palną i sieczną. Wysa­dze­nie desantu w tym miej­scu i obej­ście prze­szkody unie­moż­li­wiały roz­cią­ga­jące się po jej obu stro­nach mokra­dła i grzę­za­wi­ska.

Gdy zatem na blo­ka­dzie przy zbiegu Leniwki i Wisły Elblą­skiej sta­nęła krzy­żacka flota, rychło oka­zało się, że dal­sza droga nie jest moż­liwa. Zwłasz­cza że pod nie­da­le­kim Kież­mar­kiem stało w bojo­wym pogo­to­wiu 11 gdań­skich okrę­tów, do któ­rych dołą­czyły wkrótce następne. Z tru­dem i w popło­chu wyco­fali się więc Krzy­żacy na otwarte wody zalewu, sta­jąc nie­da­leko żuław­skiego brzegu mię­dzy Kamion­kiem Wiel­kim a Sucha­czem. Już następ­nego dnia gdańsz­cza­nie roz­mon­to­wali wodną prze­szkodę i okręty pod dowódz­twem doświad­czo­nego w mor­skich bojach kapra – kapi­tana Macieja z Chełmna (Kol­me­nera) popły­nęły śla­dem Krzy­ża­ków. Wkrótce dołą­czyła do nich flota elblą­ska dowo­dzona przez wybit­nego i zasłu­żo­nego dla Pol­ski kapra – Jakuba Vochsa i przy­byli na kilku łodziach kró­lew­scy zaciężni, spe­cjal­nie skie­ro­wani do tej ope­ra­cji z Pasłęka i Ornety.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki