40 najsłynniejszych bitew z Indianami na Zachodzie - Jarosław Wojtczak - ebook

40 najsłynniejszych bitew z Indianami na Zachodzie ebook

Wojtczak Jarosław

4,2

Opis

Historia odnotowuje niewiele bardziej dramatycznych wydarzeń niż starcia białych z Indianami na zachód od Missisipi w XIX stuleciu, zwłaszcza w okresie rozpoczętym sławną „gorączką złota” w Kalifornii w 1849 roku, a zakończonym tragedią nad Wounded Knee w 1890. Teatr działań wojennych był ogromny i niezwykle zróżnicowany – walki toczyły się na obszarach od Minnesoty do wybrzeży Oceanu Spokojnego i od Kanady po granice Meksyku. Największe ich nasilenie miało miejsce w latach 60. i 70. Okres ten naznaczyły także próby pokojowego rozwiązania narastających konfliktów za pomocą traktatów. Biali uznali, że da się przekonać Indian, by pogodzili się z nieuchronnym, oddali większość swojej ziemi i pozwolili zamknąć się w wyznaczonych im rezerwatach pod kontrolą rządu i na jego utrzymaniu. Jednak wiele plemion nie było przygotowanych do zmiany tradycyjnego trybu życia i odmawiało przejścia do rezerwatów. Starano się je wobec tego zmusić do uległości siłą, co skutkowało wysyłaniem przeciwko nim wojska i nakręcało spiralę konfliktu.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 867

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (6 ocen)
1
5
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
AgataCzerniak

Dobrze spędzony czas

Szybko wchodzi. Dużo faktów.
00

Popularność




© Copyright

Jarosław Wojtczak

Wydawnictwo Napoleon V

Oświęcim 2021

Wszelkie Prawa Zastrzeżone

Redakcja:

Rafał Mazur

Redakcja techniczna:

Mateusz Bartel

Mapy:

Paweł Grysztar

Projekt okładki:

Paulina Klimek

Pełna lista wydanych publikacji i sprzedaż detaliczna:

www.napoleonv.pl

Numer ISBN: 978-83-8178-593-8

WSTĘP

„Zanim można było zasiedlić Zachód, trzeba go było najpierw zdobyć” – napisał na początku lat 90. XIX wieku późniejszy prezydent Stanów Zjednoczonych Theodore Roosevelt (1901-1909), nawiązując do faktu, że w 1890 roku amerykańskie Biuro Spisu Ludności (U.S. Census Bureau) ogłosiło, iż zakończył się okres zasiedlania zachodnich połaci kraju. Słowa te, jak żadne inne, najtrafniej oddają rzeczywistość tamtych czasów.

Amerykańskie kresy długo uważano za jeden z najważniejszych czynników wspierających rozwój ideologicznego charakteru Stanów Zjednoczonych. Większość Amerykanów akceptowała ideę ich całkowitego podboju, połączonego z przymusową asymilacją, bądź też eksterminacją tubylczej ludności indiańskiej. Politykę ekspansji często próbowano uzasadnić w kategoriach „Objawionego przeznaczenia” (Manifest Destiny) – doktryny sformułowanej i użytej po raz pierwszy w 1845 roku przez wpływowego redaktora XIX-wiecznego magazynu politycznego The United States Magazine and Democratic Review (od 1852 roku Democratic Review) Johna Louisa O’Sullivana (1813-1895), która wskazywała, że anglo-amerykański ekspansjonizm to realizacja biblijnego przeznaczenia i dziejowa misja Ameryki. Mianem tym określano wyraźne, pochodzące od Boga prawo Stanów Zjednoczonych do całkowitego opanowania Ameryki Północnej, „rozprzestrzenienia się po całym kontynencie” i ukształtowania go zgodnie ze swoimi zasadami. Chrześcijańscy osadnicy wierzyli, że wypełniają nakaz Boga: „Bądźcie płodni i rozmnażajcie się, zapełnijcie ziemię i podbijcie ją”.

Przekonanie o dziejowym przeznaczeniu, które przesądziło ostatecznie los terytoriów leżących na zachodzie Ameryki, nie zrodziło się nagle. Koncepcja ta nie była nowością, gdyż już w czasie rewolucji amerykańskiej wielu wybitnych polityków dostrzegało na Zachodzie możliwości rozwoju kraju. Taka była geneza terminu „Objawionego przeznaczenia” i tezy o jego nieuchronności. To z niego również wynikał proces ujarzmiania Indian żyjących za rzeką Missisipi.

Przyłączenie Teksasu w 1845 roku, nabytki terytorialne po wojnie z Meksykiem z lat 1846-1848 oraz odkrycie złota w Kalifornii w 1849 roku zmieniły Stany Zjednoczone w państwo kontynentalne i wywołały kolejne fale emigracji. Wędrówka do wybrzeży Oceanu Spokojnego, której wynikiem było zasiedlenie równin i gór całego Zachodu, przeszła przez serce kraju Indian i uderzyła w podstawy ich życia. Dlatego przez większą część XIX wieku to właśnie Indianie stanowili główną przeszkodę dla pochodu Amerykanów na tereny leżące za rzeką Missisipi. Wiele plemion toczyło desperackie wojny w obronie swych ziem przed wdzierającymi się na nie osadnikami, górnikami, łowcami bizonów i hodowcami bydła. Po olbrzymiej liczbie walk, w których tysiące białych i czerwonoskórych straciło życie, zdobycie Zachodu stało się faktem.

Historia odnotowuje niewiele bardziej dramatycznych wydarzeń niż starcia białych z Indianami na zachodzie Stanów Zjednoczonych w drugiej połowie XIX stulecia (poczynając od sławetnej „gorączki złota” w Kalifornii w 1849 roku, a kończąc na tragedii nad Wounded Knee w 1890 roku), które zdominowały życie na zachód od Missisipi. Teatr działań wojennych był ogromny i niezwykle zróżnicowany. Walki toczyły się na obszarach od Minnesoty do wybrzeży Oceanu Spokojnego i od Kanady do granic Meksyku. Największe nasilenie starć z Indianami na Zachodzie miało miejsce w latach 60. i 70. XIX wieku. Okres ten był naznaczony próbami zawierania traktatów i osadzania Indian w rezerwatach. Zasadniczo na mocy traktatów godzili się oni oddać białym część swojej ziemi i osiąść w wyznaczonych miejscach pod kontrolą rządu i na jego utrzymaniu. Ale wiele plemion, małych i dużych, nie było przygotowanych do zmiany tradycyjnego trybu życia i odmawiało przejścia do rezerwatów. Te starano się zmusić do uległości siłą, wysyłając przeciwko nim wojsko.

To właśnie armia była głównym narzędziem pochodu cywilizacji białego człowieka na Zachód i to jej zostawiono do wykonania brudną robotę, jaka pozostała po nieudolnych, a często wręcz nieuczciwych działaniach cywilów: przedstawicieli rządu, misjonarzy, osadników i poszukiwaczy złota. Głównymi przeciwnikami żołnierzy w niebieskich mundurach były zdesperowane i bitne plemiona Siuksów, Czejenów, Arapahów, Kiowów i Komanczów z Wielkich Równin, Apaczy z Południowego Zachodu oraz Szoszonów, Modoków, Nez Percé i Bannoków z Północnego Zachodu. Dopiero w połowie lat 80. XIX wieku udało się pokonać ostatnich „renegatów” (renagades) – jak nazywano wojujących Apaczów – a końcowe walki z „wrogimi” (hostiles) Siuksami miały miejsce jeszcze w 1890 roku, zanim niesławnej pamięci bitwa nad Wounded Knee nie zakończyła pasma długich i zaciekłych wojen indiańskich na Zachodzie.

W dziele podboju plemion indiańskich z Wielkich Równin armia miała okrutnego i bardzo efektywnego sojusznika, którym był głód. Od niepamiętnych czasów podstawą egzystencji Indian z Równin były niezliczone stada bizonów. Ale gwałtowna rzeź tych zwierząt w latach 70. XIX wieku postawiła ich przed trudnym wyborem: kapitulacja albo śmierć głodowa. Wiele plemion uległo, ale niektóre, wśród nich potężni Siuksowie, jeszcze przez kilka lat po wyginięciu bizonów wierzyły, że udział w ceremonii religijnej zwanej Tańcem Ducha pozwoli na powrót tych zwierząt i pozbycie się białych, co miało przywrócić dawne, dobre czasy.

Wojny z Indianami za Zachodzie pociągnęły za sobą tragedię tysięcy ludzi. Nie tylko dlatego, że starły się w nich dwie cywilizacje, z których jedna od początku skazana była na zagładę. Także dlatego, że w trakcie nich stosowano najbardziej brutalne metody zniszczenia. Rozmyślne szerzenie chorób, wybijanie potężnych stad bizonów, używanie zatrutego alkoholu do niszczenia woli i oporu Indian oraz zabijanie kobiet i dzieci powiększyły jedynie rozmiar tragedii, która stała się czymś więcej niż tylko nieuchronnym zderzeniem dwóch kultur i rywalizujących sposobów życia. Miejsca takie jak dolina rzeki Bear w Idaho, potok Big Sandy w Kolorado, dolina rzeki Washita w Oklahomie, czy brzegi strumienia Wounded Knee w Dakocie Południowej na zawsze pozostaną symbolem krwawej eksterminacji i śmierci ludzi, których jedyną winą było to, że bronili tradycji i ziemi swych przodków.

ROZDZIAŁ IBITWA Z ARIKARAMI NAD MISSOURI – 1823

W czasach historycznych Arikarowie stanowili plemię handlarzy i rolników żyjące na północnych Równinach w środkowym biegu rzeki Missouri. Posługiwali się narzeczem z rodziny językowej caddo i byli blisko spokrewnieni z Paunisami Skidi, od których prawdopodobnie odłączyli się w XVII wieku podczas wędrówki z południa na północ. Wśród białych byli znani jako „Ricara” albo „Ree”. Ich nazwa znaczy „róg” lub „jeleń” i odnosi się do zwyczaju wpinania we włosy po obu stronach głowy dwóch ozdobnych sterczących kości, przypominających poroże jelenia. Sami nazywali się Tanish, czyli „prawdziwi ludzie”. W końcu XVIII wieku, kiedy plemię Arikarów stało u szczytu potęgi, jako główna siła handlowa w regionie, jego członkowie mieszkali w 18 wioskach pomiędzy rzekami White i Cheyenne w dzisiejszej Dakocie Południowej. Tworzyli luźną konfederację lokalnych społeczności plemiennych, z których każda miała własną nazwę i zamieszkiwała w osobnej wiosce. Na czele plemienia stał naczelny wódz wspomagany przez radę plemienną złożoną z naczelników poszczególnych wiosek. Stały one w miejscu, gdzie plemiona indiańskie ze środkowych i północnych Równin prowadziły intensywny handel, którego przedmiotem były konie z południa, broń palna z północnego wschodu i różne dobra płynące w górę rzeki Missouri, co zapewniało Arikarom pozycję pośredników w tym intratnym procederze.

Arikarowie byli doskonałymi rolnikami. Nawozili swoje poletka i stosowali płodozmian. Ich podstawowym pożywieniem była kukurydza, którą hodowali w dziewięciu odmianach, nazywając ją „matką” albo „dawczynią życia”. Ponadto uprawiali dynię, fasolę, słoneczniki i lokalną odmianę tytoniu. Nadwyżki swoich produktów rolniczych wymieniali z plemionami łowców bizonów z Równin w zamian za skóry i mięso. Czerpiąc korzyści z międzyplemiennego handlu, Arikarowie zazdrośnie strzegli swojej uprzywilejowanej pozycji i robili wszystko, aby nie dać się odciąć od handlu w swojej strefie wpływów. Dla amerykańskich kupców z St. Louis, takich jak William Ashley i Andrew Henry z Kompanii Futrzarskiej Gór Skalistych (Rocky Mountain Fur Company), zainteresowanych lukratywnym handlem futrami bobrów, którzy sami pragnęli wywalczyć monopol na wymianę z plemionami indiańskimi żyjącymi dalej na zachodzie, byli trudnymi partnerami. Widziano w nich nieprzewidywalnych ludzi, którzy niejednokrotnie straszyli, ograbiali, a czasem mordowali białych handlarzy i traperów próbujących minąć ich kraj. Około 1795 roku epidemia ospy przywleczonej przez tych pierwszych złamała moc plemienia i zniszczyła delikatną równowagę sił między Arikarami i ich wojowniczymi sąsiadami, Siuksami. W wyniku epidemii Arikarowie stracili ponad 8000 ludzi, a ci, którzy przeżyli, w liczbie około 2000, skupili się w dwóch wioskach przy ujściu rzeki Grand. Dziwnym trafem od zarazy najmniej ucierpiały zamożne rodziny wodzów. W tych trudnych czasach na czoło plemienia wybił się młody wódz o imieniu Szare Oczy (Arataáwils), który przed 1806 rokiem zastąpił dotychczasowego przywódcę, Kakawissassę. Kiedy w końcu września 1804 roku słynni amerykańscy podróżnicy, Meriwether Lewis i William Clark, w czasie swojej pamiętnej wyprawy na zachód minęli ziemie Siuksów i spotkali Arikarów nad Missouri, Szarych Oczu nie było w jego wiosce. Odkrywcy spędzili wśród Arikarów pięć radosnych dni i odnotowali, że „wszyscy oni byli przyjaźni i zadowoleni z naszej wizyty”. Wykonując otrzymane rozkazy Lewis i Clark namówili jednego z wodzów imieniem Ankedoucharo, aby dołączył do delegacji wodzów plemion z doliny Missisipi do Waszyngtonu, po czym bez przeszkód ruszyli w dalszą drogę1. Dwa lata później, podczas podróży powrotnej znad brzegów Oceanu Spokojnego, Lewis i Clark spotkali wodza Szare Oczy. Tym razem sytuacja była już bardziej złożona. W tym czasie Arikarowie chwilowo pozostawali w trudnym sojuszu z Siuksami i wspólnie walczyli przeciwko swoim głównym rywalom handlowym, Mandanom i Hidatsom. William Clark, który prowadził dziennik z wyprawy, 22 sierpnia 1806 roku zanotował:

Potem przedstawiono mi głównego wodza tego narodu, który był nieobecny podczas naszej podróży w górę rzeki. Jest to tęgi, wesoły jegomość w wieku około 35 lat, którego Arikarowie nazywają Szare Oczy. Powiedziałem także Arikarom, że jest mi przykro słyszeć, iż nie pozostają w przyjaźni ze swoimi sąsiadami, Mandanami i Hidatsami, i nie chcą słuchać naszych rad, a zamiast tego wysyłają swoich młodych wojowników, aby wspólnie z Siuksami zabijali Mandanów i kradli konie Hidatsom (…). Wódz Szare Oczy wygłosił wtedy bardzo ożywioną mowę, wyrażając chęć podążania za radami, które mu daliśmy, ale zaznaczył, że mają złych, młodych mężczyzn, którzy nie zechcą się do nich zastosować i będą woleli dołączyć do Siuksów (...), którzy są głównym powodem wszelkich nieporozumień. Powiedział, że kilku ich wodzów chciało nam towarzyszyć w drodze powrotnej, aby zobaczyć się z ich Wielkim Ojcem [prezydentem], ale najpierw woleliby poczekać na powrót jednego z wodzów [Ankedoucharo], który popłynął w dół rzeki zeszłego lata. Wyraził przy tym pewne obawy o bezpieczeństwo tego wodza podczas mijania siedzib Siuksów. Zaznaczył, że Arikarowie zawsze chcieli żyć w przyjaźni z Mandanami i każdy Mandan, który zechce odwiedzić Arikarów powinien czuć się bezpieczny. Oświadczył, że nadal będzie przewodzić temu narodowi i dopilnuje, aby postępowali zgodnie z radami, które im daliśmy.

We wrześniu 1807 roku amerykańska ekspedycja chorążego Nathaniela Pryora, która przywiozła z powrotem z podróży do Waszyngtonu pokojowego wodza Mandanów, Sheheke, zastała Arikarów wciąż sprzymierzonych z Siuksami i w stanie wojny z Mandanami2. 9 września Pryor odbył naradę z wodzem Szare Oczy, proponując pokój oraz ofiarowując mu w imieniu rządu symboliczny Medal Pokoju. Wódz odrzucił dar, prawdopodobnie z powodu śmierci Ankedoucharo, który zmarł wiosną 1806 roku w czasie zwiedzania okolic Waszyngtonu. Wiele wskazuje, że stało się to z przyczyn naturalnych, ale Arikarowie powszechnie wierzyli, że został zamordowany celowo i obwiniali o to Amerykanów. Potem Szare Oczy podążył za wyprawą, domagając się handlu z białymi i wydania mu wodza Mandanów. Kiedy Pryor odmówił, wojownicy Szarych Oczu otworzyli ogień do Amerykanów, zabijając 3 i raniąc kilku innych białych. Ostatecznie wyprawę przerwano i Pryor musiał wrócić do St. Louis razem ze Sheheke. Dopiero w maju 1809 roku do kraju Arikarów i Mandanów wyruszyła z St. Louis kolejna ekspedycja 150 handlarzy z niedawno utworzonej przez miejscowego kupca Manuela Lisę Kompanii Futrzarskiej Missouri (Missouri Fur Company), która 24 września szczęśliwie dowiozła wodza Mandanów do jego wioski nad rzeką Knife.

W czasie wojny angielsko-amerykańskiej 1812 roku i w pełnych chaosu latach po jej zakończeniu tylko niewielu Amerykanów penetrowało region górnej Missouri. Aż do 1818 handel pomiędzy Indianami a białymi miał tam charakter nieregularny. W 1820 roku kupcy z St. Louis dotarli do Wielkiego Zakola (Big Bend) Missouri i założyli faktorię handlową dla Siuksów, około 240 km na południe od siedzib Arikarów. Z tego miejsca dostarczali broń, amunicję i inne europejskie towary różnym plemionom tego regionu. Arikarowie, zazdrośni o zaopatrywanie nieprzyjaznych im Siuksów, przyjęli pojawienie się białych aktami wrogości. W 1820 roku ich wyprawy wojenne zaatakowały i obrabowały dwa punkty handlowe nad Missouri. W wyniku szeregu incydentów, do 1823 Arikarowie zyskali wśród białych opinię najbardziej nieprzewidywalnego i najbardziej wrogiego spośród wszystkich plemion znad Missouri.

W 1823 roku Arikarowie żyli w dwóch dużych, sąsiadujących ze sobą wioskach niedaleko ujścia rzeki Grand w Wielkim Zakolu Missouri. Były one domem dla około 2500 ludzi, w tym co najmniej 600 wojowników. Obie wioski, odgrodzone wąskim strumieniem, otaczała prymitywna palisada z drewnianych bali uszczelnionych mułem z koryta rzeki. Wewnątrz każdej palisady znajdowało się po około 70 okrągłych ziemianek. Wioski stały na wysokim brzegu, z którego roztaczał się widok na piaszczystą plażę, rzekę i otwartą prerię po drugiej stronie Missouri. Wspólnie wioski tworzyły ufortyfikowane, ruchliwe indiańskie centrum handlowe, które dzięki swojemu strategicznemu położeniu pozwalało Arikarom kontrolować ruch na rzece w tej części kraju.

30 maja do wiosek dotarły dwa duże statki rzeczne typu keelboat (amerykański rodzaj galara) z 20 żeglarzami i 70 traperami Ashleya na pokładach. W grupie tej znajdowało się wielu najbardziej znanych ludzi epoki wczesnego Zachodu, takich jak: Thomas Fitzpatrick, Jedediah Smith, William Sublette, David Jackson, Hugh Glass i chyba najsłynniejszy z nich, Jim Bridger. Oba statki, Rocky Mountains i Yellowstone Packet, wypłynęły 10 marca z St. Louis w górę Missouri w celu dostarczenia zaopatrzenia do posterunku w forcie Henry przy ujściu rzeki Yellowstone, który miał być bazą dla traperów przed wyprawą po futra bobrów w północnej części Gór Skalistych. Ludzie Ashleya zakotwiczyli statki na rzece w pobliżu dolnej wioski, a potem dali Arikarom znać, że przybyli w celach pokojowych i chcą pomówić o handlu. Sam Ashley, chcąc zamanifestować zaufanie do Indian, udał się czółnem na brzeg i zasygnalizował gotowość do rozpoczęcia negocjacji. Arikarowie podjęli rozmowy i wysłali na spotkanie dwóch swoich wodzów, Małego Żołnierza i Szare Oczy. Wodzowie zgodzili się pohandlować, ale zażądali rekompensaty za śmierć swoich wojowników, którzy niedawno zginęli w walce z członkami rywalizującej ze spółką Ashleya Kompanii Futrzarskiej Missouri koło Fort Cedar, faktorii handlowej dla Siuksów w Wielkim Zakolu Missouri.

Do walki, która odcisnęła mocne piętno na późniejszych wydarzeniach, doszło w marcu 1823 roku. Najpierw grupa myśliwych z plemienia Arikarów pobiła i obrabowała z futer i skór pochodzących z handlu z Siuksami sześciu traperów pracujących na rzecz Kompanii Futrzarskiej Missouri. Kilka dni później pod Fort Cedar pojawiła się wyprawa wojenna 115 konnych Arikarów. Indianie mieli ze sobą kilka uprowadzonych wcześniej kobiet Siuksów. Kiedy jedna z nich, korzystając z okazji, wyrwała się z rąk swoich porywaczy i próbowała dostać się do faktorii, pracownicy kompanii z Angusem McDonaldem na czele otworzyli ogień do ścigających ją Arikarów, zabijając dwóch i raniąc kilku innych wojowników. Incydent koło Fort Cedar, który przyniósł śmierć synowi ich wodza Szare Oczy, rozwścieczył Arikarów, a jego skutki mieli już wkrótce odczuć przybyli do ich wiosek ludzie Ashleya.

Ashley wyjaśnił wodzom, że jego ludzie nie mieli nic wspólnego ze śmiercią obydwu wojowników koło Fort Cedar, ale dla podkreślenia swoich pokojowych intencji zaproponował im nieco prezentów. Wiele wskazuje na to, że Indianie nie widzieli większej różnicy między konkurencyjnymi przedsięwzięciami białych, ostatecznie jednak przyjęli dary i dalsze rozmowy skupiły się na wymianie handlowej. Biali mieli bardzo pożądaną przez Indian broń i amunicję, a Arikarowie nie mniej cenne dla traperów konie, potrzebne do dalszej wędrówki w góry. Do 1 czerwca Ashley zdołał wymienić 25 muszkietów i amunicję za 19 koni. Podobno dwie dekady wcześniej Arikarowie dawali Czejenom jedną strzelbę i 100 ładunków plus stalowy nóż za jednego wierzchowca, wydawało się więc, że Ashley zrobił niezły interes. Co więcej, biali byli przekonani, że w wyniku transakcji całkiem udobruchali Arikarów i ci pozwolą im na bezpieczne kontynuowanie podróży w górę rzeki. Więcej koni nie udało się kupić, ponieważ Indianie żądali zbyt wygórowanych cen, a biali nie mogli już przeznaczyć na wymianę więcej muszkietów i amunicji.

Konieczność pilnowania półdzikich koni zmusiła Ashleya do rozdzielenia sił. Część handlarzy i traperów pod jego dowództwem wsiadła na statki, pozostali, około 40 ludzi pod okiem doświadczonego trapera Jedediaha Smitha, zajęli się zwierzętami na brzegu3. Obie grupy, gotowe do wyruszenia następnego dnia, musiały czekać na ustanie rozszalałej w tym czasie burzy, która uniemożliwiała dalszą żeglugę w górę rzeki. Grupa pozostała na lądzie spętała konie, rozbiła obozowisko i udała się na spoczynek. Z nastaniem nocy dwóch ludzi Smitha, Edward Rose i Aaron Stephens, wymknęło się bez jego wiedzy do dolnej wioski w nadziei zdobycia drobnymi prezentami względów indiańskich kobiet. Nie wiadomo, czy im się to udało, ale krótko po północy trzech wojowników Arikarów wdrapało się na zakotwiczony blisko brzegu statek Ashleya i próbowało wedrzeć się do jego kajuty. Spłoszeni użyciem broni uciekli, ale niedługo potem od strony wioski rozległy się głośne wrzaski i nadbiegł wystraszony Rose, informując swoich kolegów na brzegu, że Stephens został zamordowany. Ludzie Smitha nie mogli się zdecydować, czy ruszyć do wioski i odzyskać ciało Stephensa, czy dla własnego bezpieczeństwa przeprawić się z końmi na drugi brzeg. Ponieważ wciąż było ciemno, postanowili zostać na miejscu pod bronią i czekać z wyjaśnieniem sprawy do rana.

Tuż przed świtem przed obozowiskiem białych na brzegu pojawił się jakiś Arikara i zawołał, że może przynieść ciało Stephensa w zamian za konia. Smith wyraził zgodę, ale wkrótce Indianin wrócił bez szczątków ofiary mówiąc, że zwłoki zostały pocięte i w tym stanie nie może ich dostarczyć.

2 czerwca o świcie grupa Smitha wciąż tkwiła razem z końmi na brzegu niedaleko skarpy, na której leżała ufortyfikowana dolna wioska Arikarów. Oba statki, każdy wyposażony w dwie lekkie łodzie wiosłowe, nadal zakotwiczone w pewnej odległości od brzegu, kołysały się nieopodal w bystrym nurcie rzeki. Nagle zza palisady huknęły strzały i na obozowisko białych spadł deszcz kul i strzał z łuków, raniąc ludzi i zwierzęta. Traperzy Smitha, którzy nie padli od pierwszej salwy, ukryli się za ciałami martwych koni i odpowiedzieli ogniem. Niektórzy zaczęli wołać do swoich kolegów na rzece, aby podpłynęli i zabrali ich na pokład.

Ashley polecił załogom obu statków przeciąć kotwice i zbliżyć się do brzegu, ale przerażeni żeglarze odmówili wykonania rozkazu. W końcu Rocky Mountains ruszył z miejsca, jednak wpadł na mieliznę i zarył dziobem w piach. Ashley spuścił na wodę obie łodzie, które natychmiast skupiły na sobie ogień Indian. Jedna z nich podjęła kilku ludzi z brzegu i przewiozła ich na pokład statku, ale jej sternik padł, zanim zdążyła wykonać drugi kurs, i, pozbawiona kontroli, zaczęła dryfować w dół rzeki. Widząc to, pewni zwycięstwa Arikarowie wypadli zza palisady i tłumnie rzucili się na resztę białych na brzegu. W tym momencie ci spośród ludzi Smitha, którzy umieli pływać wskoczyli do rzeki, chcąc dostać się do swoich. Paru szczęśliwców bystry prąd zaniósł ku Yellowstone Packet, gdzie podano im pomocną dłoń, ale kilku mniej sprawnych pływaków i rannych zniknęło pod wodą i utonęło. Nie zatrzymywani przez nikogo Arikarowie dopadli obozowiska traperów i dobili tych, którzy tam jeszcze zostali. Załoga Ashleya zdołała w końcu zepchnąć swój statek z mielizny i skierować go w dół rzeki. Drugi keelboat także uwolnił się od krępującej go kotwicy i szybko spłynął w ślad za jego jednostką. Wkrótce oba statki znalazły się poza zasięgiem broni palnej Indian i uciekinierzy mogli się poczuć nieco bezpieczniej.

Cała walka trwała zaledwie kwadrans, ale jej bilans okazał się dla ludzi Ashleya bardzo kosztowny. Ogółem zginęło 14 białych, a 11 odniosło rany. Stracono także wszystkie konie. Po stronie Arikarów, których do walki prowadził znany z wrogości do białych Szare Oczy, padło od 5 do 8 wojowników. W ponurym nastroju, jaki ogarnął ludzi Ashleya po klęsce na brzegu, 4 czerwca biali skupili pozostałe siły, rozbili nowy obóz i pochowali ciała dwóch swoich towarzyszy, którzy zmarli z ran na statku. „Dzikusy są bardzo zdradzieccy” – pisał Hugh Glass w liście do rodziny zabitego kolegi, Johna Gardinera. „Handlowaliśmy z nimi jak przyjaciele, ale po wielkiej burzy z deszczem i piorunami napadli nas przed świtem i wielu z nas ranili. Sam odniosłem ranę w nogę. Nasz szef, pan Ashley, musi pozostać w tej części kraju, aż zdrajcy nie zostaną przykładnie ukarani”.

Trudno powiedzieć, co skłoniło Arikarów do tego niespodziewanego napadu, ale większość historyków uważa, że wybuch wrogości został spowodowany ogólną nieuczciwością białych handlarzy, zaopatrywaniem przez nich wrogich Arikarom Siuksów oraz zastrzeleniem w potyczce koło faktorii Fort Cedar w marcu 1823 roku syna ich głównego wodza, Szare Oczy.

Mimo ataku i poniesionych strat, co potem nazwano „największą katastrofą w historii handlu futrami na Zachodzie”, Ashley nie zamierzał się wycofywać. W pierwszej chwili planował osłonić swoje statki drewnianymi deskami i przebić się szybko w górę rzeki, ale wielu jego ludzi sprzeciwiło się temu planowi i musiał dać za wygraną. Odesłał Yellowstone Packet z ciężej rannymi i największymi malkontentami w dół rzeki do St. Louis i wysłał lądem Smitha z jednym człowiekiem po posiłki do swego wspólnika, Andrew Henry’ego, który z grupą traperów obozował w forcie Henry przy ujściu Yellowstone. Potem spłynął dalej w dół Missouri, najpierw do ujścia rzeki Cheyenne, później do rzeki Bad, aż 19 lipca dotarł do starego fortu Brazeau, z dala od siedzib Arikarów, i cierpliwie czekał na nadejście pomocy.

Wieści o krwawych wydarzeniach w wioskach Arikarów szybko dotarły za pośrednictwem załogi Yellowstone Packet do Benjamina O’Fallona, agenta indiańskiego znad górnej Missouri w Council Bluffs na Terytorium Nebraski. 18 czerwca przekazano je do fortu Atkinson (w pobliżu dzisiejszego miasta Omaha w Nebrasce), którego komendantem był podpułkownik Henry Leavenworth, dowódca 6. Pułku Piechoty. Wysłany w górę rzeki Smith nie zawiódł i po przekazaniu rozkazów Ashleya Henry’emu, spłynął wraz z nim i 50 innymi traperami w dół rzeki na spotkanie z ludźmi Ashleya przy ujściu Cheyenne.

Nagłośniony przez lokalną prasę w St. Louis zdradziecki napad Arikarów na ekspedycję rozpalił żądzę odwetu wśród traperów w mieście i żołnierzy Leavenwortha. Już kilka dni po otrzymaniu wiadomości podpułkownik z własnej inicjatywy zorganizował specjalny oddział karny złożony z 220 żołnierzy regularnych (5 kompanii piechoty i jednej kompanii strzelców) z dwoma 6-funtowymi działami polowymi, który 22 czerwca szybko ruszył ku wioskom Arikarów. Żołnierze maszerowali wzdłuż Missouri, a trzy statki transportowe wiozły w górę rzeki zapasy i sprzęt wojskowy. Po drodze oddział Leawenwortha powiększył się o 60 traperów i pracowników Kompanii Futrzarskiej Missouri z St. Louis, prowadzonych przez znanego handlarza Joshuę Pilchera, dysponujących dwoma statkami i pożyczoną od wojska 5,5-calową haubicą. Potem dołączyło jeszcze 80 ludzi z połączonych grup Ashleya i Henry’ego oraz 750 Siuksów Yankton i Teton zwabionych obietnicą łupów w postaci skalpów, koni, zapasów żywności i dobytku Arikarów. Tak zorganizowany oddział Leavenworth nazwał dość buńczucznie „Legionem Missouri” (The Missouri Legion).

3 lipca, podczas przeprawy przez wzburzoną Missouri koło fortu Vermillion, oddział Leavenwortha poniósł pierwsze straty. Jeden ze statków dowodzony przez porucznika Williama Wickliffe’a zaczepił o zatopione w wodzie pnie i zatonął. W katastrofie utonął sierżant John Stackpole i 6 żołnierzy, stracono także 70 karabinów oraz dużą ilość amunicji i zapasów.

19 lipca Leavenworth dotarł do fortu Brazeau na prawym brzegu Missouri, około 15 km powyżej ujścia rzeki White, gdzie połączył się z oczekującymi tam ludźmi Ashleya i Henry’ego. Kilka następnych dni spędził wyznaczając dowódców oraz reorganizując i dozbrajając siły swoje i indiańskich sojuszników (z powodu utraty części uzbrojenia w katastrofie statku Wickliffe’a musiał pożyczyć dla swoich żołnierzy 40 karabinów od ludzi Ashleya i Pilchera). Dwa tygodnie później, natychmiast po zebraniu sił i zakończeniu reorganizacji, mieszany „legion” liczący około 1100 żołnierzy, traperów i posiłkowych Indian ruszył w dalszą drogę i dotarł do wiosek Arikarów rankiem 9 sierpnia, pokonując w ciągu 48 dni ponad 1000 km z Council Bluffs. Statki, każdy z 10 ludźmi załogi, pozostawiono dzień wcześniej pod dowództwem zastępcy Leavenwortha, majora Abrahama Woolleya, w bezpiecznym miejscu, około 11 km od celu wyprawy. Na sygnał dowódcy cała flotylla miała ruszyć w dalszy rejs i dogonić maszerujący brzegiem oddział Leavenwortha, aby go wesprzeć w ataku na wioski Arikarów.

Jeszcze tego samego dnia jako pierwsi ruszyli do walki konni i piesi Siuksowie prowadzeni przez Pilchera i wodza Czarnych Stóp Lakota, Ogniste Serce (Fire Heart). Ich zadaniem było okrążenie wiosek od strony lądu i zatrzymanie Arikarów na miejscu do czasu przybycia reszty sił i statków z artylerią. Widząc swoich znienawidzonych wrogów, Arikarowie, którzy mogli wystawić do walki co najmniej 600 ludzi z obu wiosek, bez wahania wyprowadzili w pole kilkuset wojowników, na czele których szedł wódz Szare Oczy i jego dwaj zastępcy, Mały Żołnierz i Język Jelenia. Wkrótce pole bitwy spowiły tumany kurzu i pyłu wzbite kopytami koni i stopami setek ludzi. Widoczność dodatkowo ograniczał gęsty dym prochowy, ponieważ Arikarowie byli dobrze zaopatrzeni w proch i kule i użyli przeciw wrogowi karabinów. Walka była chaotyczna i bardzo zawzięta, obie strony biły się z wielką odwagą, ale krwi polało się niewiele. W starciu poległo 13 Arikarów, pewna liczba odniosła rany. Siuksowie stracili 2 wojowników, a 7 innych zostało rannych, jednak nie zdołali zmusić nieprzyjaciół do ucieczki.

Zaniepokojony groźbą odparcia ataku, Pilcher wycofał Siuksów i zaczekał na nadejście pozostałych sił. Po przybyciu posiłków cała linia Leavenwortha ruszyła do natarcia w następującym porządku: ludzie Ashleya i Henry’ego na prawym skrzydle, opierając się o rzekę, w środku pięć kompanii 6. Pułku Piechoty pod komendą kapitana Williama Ketchuma, a na lewym skrzydle doborowa kompania strzelców dowodzona przez kapitana Benneta Rileya. Traperzy i handlarze Pilchera pozostali w tyle w oczekiwaniu na przybycie statków Woolleya. Siuksowie wciąż demonstrowali przed frontem nacierających i wojsko nie mogło otworzyć ognia, zanim ich nie minęło. Po nadejściu białych wycofali się na pobliskie pola kukurydzy i nie wzięli więcej udziału w walce. Niepokonani dotąd Arikarowie na widok wojska opuścili równinę i schronili się w swoich wioskach, zajmując pozycje obronne za otaczającą ich domy koślawą palisadą i między brudnymi ziemiankami. Tymczasem nacierająca linia zbliżyła się na odległość 300 lub 400 kroków od palisady i zatrzymała się w oczekiwaniu na statki z artylerią.

Plan Leavenwortha przewidywał, że po ostrzelaniu pozycji Indian z dział strzelcy Rileya na lewym skrzydle zaatakują górną wioskę i dokonają wyłomu w palisadzie, a następnie wycofają się, otwierając drogę do ataku piechocie Ketchuma. Jednocześnie traperzy Ashleya na prawym skrzydle mieli związać ogniem wojowników Szarych Oczu, Małego Żołnierza i Języka Jelenia w dolnej wiosce, aby uniemożliwić im przyjście z pomocą obrońcom górnej wioski, na czele której stał wódz o imieniu Niedźwiedź (Bear). Oczekiwanie na rozpoczęcie ataku znacznie się przedłużyło, ponieważ statki przypłynęły dopiero pod wieczór. Z nastaniem nocy Amerykanie rozłożyli się obozem tam gdzie stali, a dalsze działania zostały przełożone na następny dzień. Akcję pierwszego dnia walki Leavenworth tak opisał po powrocie do fortu Atkinson w swoim raporcie 30 sierpnia:

Przybyliśmy do wsi Arikarów 9 sierpnia. Nasi Siuksowie stoczyli potyczkę z Arikarami pół mili [ok. 800 m] od ich siedzib. Arikarowie odepchnęli Siuksów, aż nadeszły wojska regularne i ludzie generała Ashleya4 i uformowały swoją linię. Arikarowie zostali natychmiast odrzuceni do swoich wiosek.

Rankiem 10 sierpnia strzelcy majora Rileya obsadzili niskie wzgórze wznoszące się blisko górnej wioski i oddzielone od niej tylko wąskim polem kukurydzy, z którego mogli nękać ostrzałem karabinowym Arikarów Niedźwiedzia. Jednocześnie główne siły piechoty pod dowództwem majora Wolleya rozpoczęły atak na dolną wioskę, wspierane ogniem jednego 6-funtowego działa i haubicy, kierowanym przez porucznika Williama Morrisa. Ostrzał artylerii okazał się mało skuteczny. Wiele pocisków przenosiło nad celem i wpadało do rzeki, a te, które spadały na wioskę, najczęściej grzęzły w grubych dachach i ścianach indiańskich ziemianek. Prowadzony do wyczerpania amunicji ogień artylerii nie spowodował większych strat. Chociaż Leavenworth ocenił później działania artylerzystów Morrisa nader pozytywnie, wydaje się, że w wyniku ostrzału zginęło nie więcej niż 10-15 wojowników i mieszkańców dolnej wioski. Jedną z ofiar był jednak wódz Szare Oczy, co znacznie wpłynęło na obniżenie morale Indian. Użycie artylerii spotkało się także z oburzeniem Siuksów, a ich wódz, Ogniste Serce, który obserwował walkę z pobliskiego pagórka, tak ocenił działania Leavenwortha:

Biały wódz jest jak stara kobieta. Strzela w powietrze z dala od bitwy. Tak się nie walczy. Gdyby walczył jak wojownik, byłby tu z nami, użyłby w walce noża, chciałby zdobyć broń lub konia. Tak postępuje wojownik. Prosiłeś, byśmy przybyli i walczyli z Arikarami. Dla Siuksów to nie jest walka. Jeśli zamierzasz tak właśnie walczyć, lepiej byśmy wrócili do domu.

Do południa trwały drobne potyczki, próbne ataki i mało skuteczny ostrzał artylerii, który tylko wyczerpał skromne zapasy amunicji. Arikarowie bronili się zawzięcie i wobec ich twardego oporu wczesnym popołudniem Leavenworth kazał zaprzestać ostrzału dolnej wioski. Zamiast tego rzucił do natarcia na górną swoją piechotę, wspieraną ogniem strzelców Rileya i 6-funtowego działa, którego obsługą dowodził jeden z przywódców traperów, „kapitan” William Vanderburgh. Mimo dużej waleczności regularnym żołnierzom, podobnie jak wcześniej Siuksom, nie udało się wedrzeć do wioski bronionej przez bitnych wojowników Niedźwiedzia. Po zakończeniu boju zniechęceni żołnierze opuścili pole walki, zabierając ze sobą tylko kilka pozostawionych na pastwisku koni Arikarów oraz kukurydzę z ich poletek.

11 sierpnia Leavenworth, widząc nieskuteczność swoich ataków i chcąc uniknąć niepotrzebnych strat, które z powodu podjęcia przez niego działań bez zgody przełożonych mogły wywołać poważne reperkusje polityczne, zaproponował Arikarom rozmowy pokojowe. Decyzja dowódcy rozczarowała wielu członków Legionu Missouri, szczególnie ludzi Ashleya i Pilchera, pragnących zmieść Arikarów z powierzchni ziemi. Równie niezadowoleni byli Siuksowie, których Amerykanie zaczęli podejrzewać o próbę porozumienia się z Arikarami w celu zawarcia rozejmu, a być może nawet chęć wspólnego wystąpienia przeciwko białym. Faktem jest, że nie widząc dalszych szans na zdobycie chwały i łupów, indiańscy sprzymierzeńcy późną nocą opuścili białych i zabierając cichaczem worki pełne kukurydzy Arikarów oraz sześć wojskowych mułów i siedem koni traperów Ashleya, odjechali do swoich domów.

Leavenworth pisał w swoim raporcie:

W tym czasie zauważono grupę konnych Siuksów i konnych Arikarów, którzy prowadzili pertraktacje na wzgórzu powyżej górnej wioski. Potem Siuksowie odjechali, a Arikarowie wrócili i zaczęli błagać o pokój. Powiedzieli, że pierwszy strzał z naszego działa uśmiercił ich szanowanego wodza zwanego Szare Oczy, który był sprawcą całego problemu, i że zabiliśmy wielu ich ludzi i koni.

Ignorując opinie tych, którzy walczyli z Arikarami i uważali, że Indianie nie zostali dostatecznie ukarani za zdradzieckie wymordowanie Amerykanów, Leavenworth wynegocjował pokój z Małym Żołnierzem, Niedźwiedziem i innymi wodzami, który gwarantował tylko zakończenie walki, zwrot majątku zagrabionego ludziom Ashleya (Ashley otrzymał raptem od Indian tylko 3 muszkiety, jednego konia oraz 18 skór bizonów) i wolne przejście dla białych kupców i traperów przez kraj Arikarów. Indianie pokornie przyjęli warunki narzucone im przez Leavenwortha, ale nie dowierzając Amerykanom, w nocy z 12 na 13 sierpnia po cichu opuścili swoje domy i uciekli na prerię, gdzie nie można ich było znaleźć. 15 sierpnia zakończono kampanię. Leavenworth ogłosił zwycięstwo i odpłynął ze swoimi żołnierzami w dół Missouri do fortu Atkinson. Po jego odejściu, wbrew rozkazom dowódcy, mściwi ludzie Ashleya i Pilchera doszczętnie spalili opuszczone wioski Indian.

W obawie o skutki konfliktu, zmuszeni fatalnymi dla nich okolicznościami i pozbawieni siedzib, Arikarowie rozproszyli się i opuścili swoje tradycyjne domy. Odtąd często zmieniali miejsce pobytu, błąkali się wśród innych plemion i zabijali amerykańskich traperów gdziekolwiek ich spotkali5. Wielu z nich uciekło w górę Missouri, inni odeszli na południe i wschód do Nebraski i tam zamieszkali wśród Paunisów Skidi nad rzeką Loup, dopływem Platte. Jedna z grup zawędrowała aż do wschodniego Wyoming. Tylko niewielu pozostało w dawnym miejscu i próbowało przetrwać w pobliżu spalonych wiosek. Dopiero w 1837 roku wszystkie grupy połączyły się ponownie nad Missouri, jedynie po to, aby znowu paść ofiarą epidemii ospy, która nawiedziła tego roku dolinę górnej Missouri. W końcu ci, którzy przeżyli, przyłączyli się do Mandanów i Hidatsów i zamieszkali w sąsiedztwie ich wiosek przy ujściu rzeki Heart w Dakocie Północnej. W latach następnych wszystkie te narody stały się znane jako Trzy Plemiona Stowarzyszone i na mocy słynnego Traktatu z Laramie z 1851 roku osiadły w rezerwacie Fort Berthold w Dakocie Północnej, gdzie ich potomkowie mieszkają do dnia dzisiejszego6.

Bitwa o wioski Arikarów nie była szczególnie krwawa, chociaż armia poniosła w czasie wyprawy pierwsze ofiary w wojnach z Indianami na zachód od Missouri. Podczas przeprawy przez wzburzoną rzekę 3 lipca utonęło 7 żołnierzy. To nieszczęście spowodowało więcej strat niż cała reszta kampanii, w trakcie której rannych zostało jeszcze tylko dwóch szeregowców. Straty Indian także były niewielkie. Szacuje się, że w walce z Siuksami i od późniejszego ostrzału artylerii zginęło około 25 wojowników i mieszkańców obu wiosek. Jednym z zabitych, jak już wiadomo, był wódz Szare Oczy, na którego Indianie sprytnie zrzucili całą odpowiedzialność za wybuch konfliktu i utrzymywali, że jego śmierć jest dostateczną karą dla niego i całego plemienia.

Amerykański historyk napisał:

Szare Oczy zginął na wojnie z Arikarami w 1823 roku, kiedy ekspedycja Ashleya i O’Fallona zaatakowała jego wioskę. Ludzie z ekspedycji sprzymierzyli się z Siuksami, którzy stanowili dwie trzecie jej sił. Po wstępnym starciu z Arikarami Siuksowie wpadli w szał i odeszli, a biali już później nie podjęli walki. Zamiast tego ostrzelali wioskę z dział, a potem Arikarowie uciekli z niej pod osłoną nocy. Jedyną żywą istotą znalezioną przez białych następnego ranka była matka Szarych Oczu. Zaopatrzono ją w żywność i wodę i pozostawiono na straży wioski Arikarów. Po śmierci wodza ludzi Szarych Oczu przejął Langue de Biche [Język Jelenia].

Bitwa z Arikarami uświadomiła Ashleyowi i Henry’emu, że droga wzdłuż górnej Missouri do bogatej w bobry krainy na północy Gór Skalistych jest dla nich zamknięta. Przytłoczeni ciężarem długów, jakie zaciągnęli na potrzeby swojego ryzykownego przedsięwzięcia, nie zamierzali jednak rezygnować i postanowili przeprowadzić swoich ludzi do celu lądem. Wczesną jesienią 1823 roku Henry i Smith poprowadzili dwie grupy myśliwych z fortu Kiowa w Dakocie Południowej do kraju przyjaznych Indian Wron w Montanie, gdzie mieli przygotować się do wiosennych polowań na bobry. Ashley wrócił do St. Louis, aby uspokoić inwestorów i szykować się do kolejnego etapu działalności. Kiedy latem 1824 roku dotarły do niego pierwsze wiadomości z gór, mówiące o obfitości bobrów po obu stronach górskiego pasma Wind River i nad rzeką Green w dzisiejszym zachodnim Wyoming, po raz pierwszy uwierzył, że jego plan może przynieść powodzenie, jeśli tylko uda mu się wesprzeć swoich traperów i zabrać skóry upolowanych zwierząt z powrotem do St. Louis. Jego strategia dostarczenia zapasów i wycofania się z futrami przerodziła się w cykl corocznych spotkań traperów, które pomogły zdefiniować okres „ludzi z gór” i na zawsze przeszły do legendy amerykańskiego Zachodu. Ale o tym więcej w kolejnym rozdziale.

Stan wrogości między Arikarami i Stanami Zjednoczonymi zakończył się 18 lipca 1825 roku. Tego dnia w swojej wiosce nad Missouri sześciu wodzów Arikarów z Krwawą Ręką (Stan-au-pat) na czele podpisało w imieniu plemienia traktat pokojowy z Amerykanami reprezentowanymi przez generała Henry’ego Atkinsona i agenta indiańskiego, Benjamina O’Fallona, w którym uznali zwierzchnictwo Waszyngtonu, a ponadto zobowiązali się przestrzegać pokoju i handlować wyłącznie z Amerykanami. Obie strony nigdy więcej nie spotkały się na polu bitwy, chociaż sporadyczne starcia trwały nadal, a wielu traperów, którzy mieli do czynienia z Arikarami, wciąż widziało w nich „straszne plemię”.

Wojna z Arikarami (Arikara War), chociaż krótka i właściwie nierozstrzygnięta, warta jest odnotowania jako pierwszy konflikt zbrojny Stanów Zjednoczonych z Indianami na Zachodzie i zwiastun dalszej wrogości między różnymi plemionami tego regionu: Wronami, Czarnymi Stopami, Assiniboinami i Siuksami. Sam Leavenworth uznał, że wzięto odwet za śmierć ludzi Ashleya, a Arikarowie zostali przykładnie ukarani, i po powrocie z dumą oświadczył w forcie Atkinson, że „krew naszych rodaków została pomszczona z honorem, Arikarów nauczono pokory i w ten sposób pokazano im, podobnie jak i innym plemionom, jak szanować amerykańskie imię i charakter”. Tłumacząc swoje postępowanie, w raporcie z 30 sierpnia napisał jeszcze: „Przypuszczając, że rząd będzie bardziej zadowolony z ukarania Indian niż z ich eksterminacji, pomyślałem, że najlepszym rozwiązaniem będzie wysłuchanie próśb Arikarów o pokój”.

Przy okazji warto wspomnieć, że ani Pilcher, ani Henry, wzburzeni ugodowym postępowaniem Leavenwortha, do końca nie chcieli uznać takiego rozstrzygnięcia konfliktu i podkreślając, że Arikarowie nie zostali właściwie ukarani, nie zgodzili się podpisać z nimi umowy pokojowej. Szczególnie zawzięty okazał się Pilcher, który w kilku długich listach później atakował Leavenwortha, pisząc do niego: „Przybył pan, aby dotrzymać słowa i na oścież otworzyć drogę ku wspaniałej przyszłości, a zamiast realizacji obietnicy, przez głupie zachowanie i takież działania stworzył pan i zostawił na niej przeszkody nie do przebycia”. Podobna krytyka wyrażała wielki niepokój o dalsze losy działań nad zagospodarowaniem doliny Missouri, głównie dotyczący handlu futrami w regionie. Celowali w tym traperzy obawiający się zamknięcia obszaru górnej Missouri dla polowań i w konsekwencji ograniczenia handlu futrami. Również Ashley, którego przebieg całego konfliktu przyprawił o największe straty i pozostawił z olbrzymimi długami, wykazywał wielkie obawy o dalsze losy tego handlu, widząc szczególne zagrożenie w przyszłej postawie Siuksów, którzy – według niego – w bitwie z Arikarami nad Missouri stali się świadkami słabości armii Stanów Zjednoczonych.

Ponieważ pułkownikowi Leavenworthowi nie udało się zwyciężyć Arikarów, jego postępowanie wzbudziło mieszane uczucia. W różnych kręgach amerykańskiej opinii publicznej pojawiły się głosy krytyki dotyczące tego, czy w kontaktach z Indianami bardziej właściwa jest humanitarna polityka łagodności i pokoju (co wywoływało aplauz społeczeństwa na Wschodzie), czy zdecydowane działania z użyciem siły (za czym optowała opinia publiczna na Zachodzie). Pierwsza na zachodnim brzegu Missisipi interwencja armii Stanów Zjednoczonych w konflikcie z Arikarami stanowiła zaledwie wstęp do jej dalszych działań, ponieważ bez militarnego wsparcia kolonizacja tego obszaru nie byłaby możliwa. „[Niebieski] żołnierz, jako reprezentant rządu federalnego, w kluczowy sposób angażował się w popieranie i ukierunkowywanie amerykańskiej ekspansji”.

ROZDZIAŁ IIPIERRE’S HOLE – 1832

Na początku lat 20. XIX wieku nastąpił gwałtowny rozwój handlu futrami. Przyczynił się do tego ogromny popyt na skóry bobrowe, z których w Ameryce i Europie wyrabiano czapki, cylindry i płaszcze. Wysokie ceny oferowane za nie przez producentów dawały obietnicę zarobienia szybkich pieniędzy, bo też nagroda była warta zachodu. Szacuje się, że zyskownym łowieniem bobrów i innych zwierząt futerkowych w Górach Skalistych zajmowało się 3000 traperów, popularnie zwanych „ludźmi z gór” (Mountain Men), w tym około 600 Amerykanów. Resztę stanowili doświadczeni Francuzi z Kanady i Luizjany, Brytyjczycy, hiszpańscy Kreole, Metysi, ucywilizowani Indianie ze Wschodu, a nawet wolni Murzyni i Meksykanie. Ludzie ci z godną podziwu odwagą zapuszczali się w najodleglejsze zakątki dzikiej Ameryki, penetrując równiny i góry w poszukiwaniu bobrów i innych zwierząt futerkowych. Z okresem tym na trwałe związane są nazwiska Johna Coltera, Jima Bridgera, Jedediaha Smitha, Davida Jacksona, Williama „Billa” Sublette’a, Toma Fitzpatricka, Johna „Grizzly” Adamsa, Joe Meeka, Hugh Glassa, Jima Beckwourtha i Roberta Campbella. Chociaż głównym celem, do którego dążyli, było zdobywanie skór zwierzęcych, mimowolnie dali narodowi amerykańskiemu coś znacznie ważniejszego – bezcenną wiedzę o geografii, ludach indiańskich i charakterze wnętrza kontynentu, która po dotarciu na Wschód stała się prawdopodobnie główną siłą sprawczą eksploracji i osadnictwa na terenach Zachodu.

Warunki geograficzne, polityka i zmagania wojenne przyczyniły się do niepowodzenia pierwszych prób opanowania Dalekiego Zachodu. Ale bobrów wciąż było tam zatrzęsienie, a beztroscy ludzie z gór nie chcieli rezygnować z ich cennych futer. Zorganizowani w 1821 roku pod nowym przywództwem weteranów wojny z Brytyjczykami, Williama Ashleya i jego wspólnika Andrew Henry’ego, w Kompanię Futrzarską Gór Skalistych, stali się konkurentem słynnej kanadyjskiej Kompanii Zatoki Hudsona (Hudson’s Bay Company) i Amerykańskiej Kompanii Futrzarskiej (American Fur Company) Johna Jacoba Astora w lukratywnym handlu futrami bobrów.

Pierwsze amerykańskie posterunki handlowe, gdzie można było uzupełnić zapasy i sprzedać zgromadzone futra, zostały zmiecione przez wrogie plemiona Czarnych Stóp i Arikarów. Po nieszczęśliwym dla kompanii Ashleya i Henry’ego roku 1823, kiedy ich wyprawa w góry Idaho i Wyoming padła ofiarą ataku Arikarów nad rzeką Missouri, Ashley zrezygnował z budowy drogich w utrzymaniu i często odległych od terenów łowieckich fortów i faktorii handlowych i zorganizował nowy, rewolucyjny sposób zaopatrzenia traperów z Gór Skalistych. Każdego roku wyznaczał całkiem nowe miejsce spotkania w jakiejś bezpiecznej dolinie lub na górskiej łące, i tam na wskazany termin ściągał swoich ludzi, niezależnych traperów z ich całoroczną zdobyczą oraz zaprzyjaźnionych Indian zainteresowanych handlem.

Wczesnym latem, przed nastaniem upałów, długie karawany jucznych mułów i koni ciągnęły do dolin rzek spływających ze wschodnich stoków Gór Skalistych, aby zdążyć na coroczne spotkania traperów nazywane z francuska rendezvous. Ludzie z gór mogli się tam zaopatrzyć we wszystko, czego potrzebowali do życia i polowania. Traperzy mieli do wyboru żelazne pułapki na bobry, świeże konie, broń gładkolufową i gwintowaną, proch, ołów na kule, noże, siekiery, narzędzia, koce, ubrania i buty, a także mile widziane używki, tytoń i mocny alkohol, nie mówiąc o podstawowych środkach spożywczych: cukrze, kawie, mące, a nawet drobnych artykułach luksusowych, które mogły nieco osłodzić samotne życie w górach. To były towary najważniejsze. Ale muły ciągnące ze wschodu przywoziły także przedmioty przeznaczone na wymianę handlową z Indianami: szklane paciorki, wełniane koce, szkarłatne płaszcze dla wodzów, stalowe noże i toporki, groty do strzał, haczyki na ryby, lusterka oraz farby, a także tytoń do ceremonialnych fajek i „wodę ognistą”.

Zainaugurowane w 1825 roku nad potokiem Henry’s Fork w południowo-wschodnim Idaho, dopływem rzeki Snake, coroczne rendezvous okazały się wielkim sukcesem i z czasem stały się jednym z najważniejszych wydarzeń sezonu. Traperzy z zadowoleniem przyjęli nowe rozwiązanie, które zastąpiło dotychczasową praktykę corocznego powrotu do St. Louis i „cywilizacji” w celu sprzedaży skór i odnowienia zapasów. Spotkania stały się też okazją do odpoczynku i zabawy po długim okresie samotności w górach. Ludzie z gór mogli się tam oddawać hazardowi, pijaństwu, tańcom, pojedynkom, zawodom sportowym i przelotnym miłostkom z indiańskimi kobietami. Tak zorganizowane rendezvous przypominały gigantyczny targ, festiwal, arenę sportową, wyścigi konne i cyrk w jednym. Ich popularność z każdym rokiem rosła, przyciągając nie tylko własnych i niezależnych traperów, ale także Indian, Kanadyjczyków i przybyszów z Nowego Meksyku, a czas trwania z początkowych dwóch tygodni wydłużył się do prawie dwóch miesięcy. W niektórych latach liczba uczestników rendezvous przekraczała 2000. W ramach konkurencji z Kompanią Zatoki Hudsona, Ashley wybierał na miejsce swoich spotkań tereny położone w pobliżu posterunków handlowych Kanadyjczyków, licząc na przyciągnięcie uwagi Indian i odebranie rywalom części handlu z przyjaznymi plemionami Płaskich Głów, Bannoków, Szoszonów i Nez Percé.

Do roku 1834 kolejne spotkania ludzi z gór odbywały się w różnych miejscach. Potem, przez następne sześć lat, coroczne rendezvous organizowano zawsze w tym samym miejscu, u zbiegu rzeki Green i potoku Horse w południowo-zachodnim Wyoming, gdzie w 1832 roku powstała mająca krótki żywot faktoria w forcie Bonneville. W sumie odbyło się trzynaście spotkań. Ostatnie miało miejsce w roku 1840. Zbiegło się ono z drastycznym spadkiem liczby bobrów, zmniejszeniem się popytu na futra i obniżką cen na ten surowiec oraz napływem osadników i zbliżaniem się cywilizacji. Chociaż handel futrami i skórami się nie skończył i trwał nadal w różnej formie do końca XIX wieku, spotkanie w 1840 roku można uznać za początek końca ery ludzi z gór.

Po wymienieniu ciężko zapracowanej całorocznej zdobyczy na towary, myśliwy z gór wracał do swojej odległej samotni, gdzie czekały na niego nowe śmiertelne zagrożenia. Szczególne niebezpieczeństwo groziło ze strony Indian. Żadne z północnych plemion nie było tak wrogo nastawione do Amerykanów, jak Czarne Stopy. Wynikało to częściowo z kulturowej skłonności do agresji, a częściowo z faktu przyjaznych stosunków łączących białych z ich tradycyjnymi wrogami. „Czarne Stopy zawsze byli z nami w stanie wojny” – pisał Robert Campbell – „ponieważ nieustannie walczyli z Szoszonami, Wronami, Płaskimi Głowami i innymi sąsiednimi plemionami. Byli niezwykle groźni i dlatego podejmowaliśmy szczególne środki ostrożności, aby unikać ich wałęsających się wypraw wojennych”.

Oprócz Czarnych Stóp największe niebezpieczeństwo groziło białym ze strony sprzymierzonego z nimi małego, lecz bardzo wojowniczego plemienia Gros Ventre. Nazwa ta pochodzi z języka francuskiego i oznacza dosłownie „Wielki Brzuch”. Niektórzy badacze uważają, że jej pochodzenie wynika z zamiłowania tych Indian do ucztowania. Bardziej prawdopodobne jest, że Francuzi, którzy spotkali ich jako pierwsi Europejczycy w XVIII wieku, nadali im tę nazwę z powodu gestu wyrażającego pocieranie się po brzuchu, co w mowie znaków Indian z Wielkich Równin oznaczało właśnie to plemię. Sami Gros Ventre nazywali siebie Haaninin, co znaczy Ludzie Pokryci Białą Gliną. Indianie ci znani są także pod nazwą Atsina, która pochodzi z języka blisko spokrewnionych z nimi Arapahów. Plemię liczyło początkowo około 5000 ludzi, ale po stratach poniesionych w wyniku chorób przyniesionych przez białych, w pierwszej połowie XIX wieku miało tylko 300 tipi i nie więcej niż 2500 głów. W 1825 roku Gros Ventre podzielili się na dwie grupy, z których jedna powędrowała na południe w odwiedziny do bliskich im Arapahów, którzy żyli na terenie dzisiejszego Kolorado. Jej pobyt na południu trwał tylko kilka lat. Po krótkim okresie zgodnego współżycia z Arapahami doszło do rozdźwięków, w wyniku czego grupa ta powróciła na północ.

Indianie Gros Ventre byli jeszcze bardziej wojowniczy od Czarnych Stop, z którymi od około 1793 roku łączył ich sojusz wojenny, ale ponieważ byli mniej liczni i słabiej rozpoznawalni przez Amerykanów, wiele ich napadów przypisywano Czarnym Stopom. Oba plemiona zazdrośnie strzegły swoich terenów łowieckich i gotowe były zabijać wszystkich intruzów, którzy na nie wkraczali. W końcu XVIII wieku przedstawiciele Kompanii Zatoki Hudsona zdołali zawrzeć z nimi napięty pokój. Od tamtej pory Czarne Stopy chętnie handlowali z Kanadyjczykami, ale nie pozwalali nikomu polować na swoich ziemiach. Sami nie łowili bobrów, które uważali za święte stworzenia, chociaż nie stronili od polowań na inne zwierzęta futerkowe i na bizony. Z tym większą nienawiścią odnosili się do amerykańskich traperów, którzy masowo wybijali święte bobry i płoszyli zwierzynę, stanowiącą główne źródło ich pożywienia. Ludzie z Kompanii Zatoki Hudsona dobrze o tym wiedzieli i często napuszczali Indian na swoich amerykańskich rywali. Nic dziwnego, że ludzie z gór oskarżali Kanadyjczyków o „zatruwanie umysłów Indian przeciwko nim”.

Wcześni traperzy znad górnej Missouri mieli niedobre doświadczenia z Czarnymi Stopami i Gros Ventre, nawet po tym, jak w 1831 roku Amerykańska Kompania Futrzarska zawarła z nimi pokój w forcie Union i indiański handlarz James Kipp, żonaty z córką znanego wodza Mandanów Cztery Niedźwiedzie, wzniósł przy ujściu rzeki Marias do Missouri fort Piegan, pierwszy, krótko istniejący punkt handlowy w kraju Czarnych Stóp w Montanie, a latem następnego roku David Mitchell z brygadą 60 ludzi postawił w pobliżu jego ruin fort McKenzie. Czarne Stopy i Gros Ventre szybko nauczyli się odróżniać handlarzy, którzy przyjęli brytyjski sposób handlu z Indianami i sprzedawali im użyteczne przedmioty w zamian za skóry i futra, od amerykańskich traperów eksploatujących w górach zasoby futrzarskie Indian bez żadnej korzyści dla nich. Przez 14 lat Amerykańska Kompania Futrzarska prowadziła handel ze wszystkimi plemionami Czarnych Stóp. W tym czasie tylko czterech handlarzy zginęło z rąk Indian i to wyłącznie przez pomyłkę albo z własnej winy.

W 1832 roku doroczne rendezvous miało się odbyć w dolinie Pierre’s Hole (obecnie Teton Basin lub Teton Valley) w zachodnim Idaho. Przez ludzi z gór ta duża, nisko położona dolina (1830 m n.p.m.) z licznymi strumieniami, obfitująca w bobry i inną zwierzynę łowną, nazywana była potocznie „dziurą” (hole). Jej nazwa Pierre’s Hole (Dziura Piotra) pochodzi od imienia kanadyjskiego trapera, „Starego Pierre’a” Tivanitagona, handlarza z Kompanii Zatoki Hudsona, w którym płynęła krew Irokezów i który stracił tu życie w potyczce z Czarnymi Stopami w 1827 roku. Dolina rozciąga się na długości około 50 km z południowego wschodu na północny zachód i ma od 8 do 24 km szerokości. Wyglądem przypomina rozległą, płaską prerię, niemal całkowicie pozbawioną drzew, z wyjątkiem zagajników w dolinach głównych rzek i ich dopływów. Najłatwiej można się do niej było dostać od południowego zachodu szlakiem, który biegł od rzeki Green (Seeds-ke-dee) do rzeki Snake. Od tego szlaku odchodziło mniejsze odgałęzienie, które prowadziło do Pierre’s Hole przez przełęcz między górami Big Hole i Palisades.

W 1832 roku Amerykańska Kompania Futrzarska, niezadowolona z wyników pracy swoich punktów handlowych w dorzeczu górnej Missouri, zintensyfikowała działalność i podjęła nowe wyzwania. Nie chcąc czekać na myśliwych w swoich własnych progach, wysłała na spotkanie w Pierre’s Hole prawie setkę ludzi, a wraz z nimi liczny tabor jucznych mułów, jadący z zaopatrzeniem i towarami przywiezionymi przez parowce spółki do przystani w forcie Union nad górną Missouri, w dzisiejszej Dakocie Północnej. Tabor, prowadzony przez Luciena Fontenelle’a, miał być konkurencją dla karawany Kompanii Futrzarskiej Gór Skalistych kierowanej przez „kapitana” Billa Sublette’a i Roberta Campbella. Przyczyna była oczywista. Ten, kto pierwszy dotarłby na miejsce rendezvous, mógł zrobić lepszy interes i przechwycić większość skórek oferowanych tego lata przez ludzi z gór i zaproszonych Indian, pragnących zaspokoić swoje bieżące potrzeby i zaopatrzyć się na kolejny rok.

Na początku lipca do płytkiej doliny Pierre’s Hole, leżącej w cieniu trzech potężnych szczytów górskiego pasma Teton w północno-zachodnim Wyoming, ściągnęło 250 traperów, zarówno tych pracujących dla spółek futrzarskich, jak i niezależnych, którzy przybyli do tego pięknego miejsca, aby sprzedać futra lub wymienić się towarami i dobrze się przy tym zabawić. Obok nich zjawiło się tam 108 tipi zaprzyjaźnionych Indian Nez Percé, 80 tipi Płaskich Głów (Flatheads), oraz kilka tipi Szoszonów i Bannoków. Wśród obecnych na spotkaniu byli tak znani ludzie z gór, jak Jim Bridger, młody traper Joseph „Joe” Meek, jego przyjaciel Milton Sublette (brat Williama), Henry Fraeb i Tom „Złamana Ręka” Fitzpatrick, oraz kilku handlarzy z Amerykańskiej Kompanii Futrzarskiej z Williamem Vanderburghem i Andrew Dripsem. Oprócz starych wyg, którzy zjedli zęby na Zachodzie, pojawiła się także garstka zupełnych nowicjuszy, wśród których wyróżniali się późniejszy wynalazca i przedsiębiorca z Bostonu Nathaniel Wyeth, prowadzący grupę 17 surowych podróżników ze Wschodu, i jeden z wczesnych odkrywców amerykańskiego Zachodu, kapitan Benjamin Bonneville, jadący z taborem wozów do Oregonu. Obozy Indian, traperów i handlarzy rozbite w górnej części doliny, około 20 km na zachód od gór Teton, zajmowały ponad 18 km2 terenu i oprócz ludzi znajdowało się tam ponad 3000 koni i mułów. Było to jedno z największych zgromadzeń w Górach Skalistych w historii handlu futrami. Kapitan Bonneville pozostawił ciekawy opis tamtego pamiętnego rendezvous:

W tej dolinie zebrał się wielobarwny tłum ludzi związanych z handlem futrami. Były tam dwie rywalizujące ze sobą firmy, które miały swoje obozowiska z różnymi swoimi podwładnymi: kupcami, traperami, myśliwymi i ludźmi mieszanej krwi, zebranymi ze wszystkich miejsc, czekającymi na swoje coroczne zaopatrzenie i rozkazy wyruszenia w nowych kierunkach. Były tam także plemiona dzikusów związane z handlem, Indianie Nez Percé albo Chupunnish, oraz Płaskie Głowy, którzy postawili swoje tipi obok strumieni i razem ze swoimi kobietami czekali na rozdział dóbr i różnych ozdób. Ponadto zjawiło się piętnastu wolnych traperów, dowodzonych przez odważnego przywódcę z Arkansas, nazwiskiem [Alexander] Sinclair, który rozbił swoje obozowisko trochę z dala od reszty. Tak wyglądało to dzikie i różnorodne zgromadzenie, liczące kilkuset ludzi, cywilizowanych i dzikich, rozmieszczonych w namiotach i tipi w kilku różnych obozowiskach.

Spotkanie w Pierre’s Hole miało potrwać dwa do trzech tygodni. Bill Sublette i Campbell z około 60 swoimi ludźmi i dużym taborem liczącym 180 mułów objuczonych towarami przeszli dolinę rzeki Green i przybyli na miejsce od południa 8 lipca. Razem z nimi przyjechała spotkana po drodze grupa całkiem „zielonych” (greenhorns) ludzi Wyetha, kilkunastu głodnych i obdartych traperów ze zbankrutowanej firmy Gant & Blackwell z St. Louis oraz 14 wolnych myśliwych Sinclaira. Rywale Sublette’a z taboru Fontenelle’a, którzy posuwali się pospiesznie od północy doliną Bighorn, byli w tym momencie mocno spóźnieni, co pozwoliło Kompanii Futrzarskiej Gór Skalistych zebrać tego lata większość bobrowych skórek.

Tymczasem od południa nadciągnęła w tę samą okolicę duża grupa Indian Gros Ventre, licząca 150-200 mężczyzn, kobiet i dzieci. Była to część plemienia, które mniejszymi grupami wracało do swego domu na północy po złożeniu zwyczajowej, okresowej wizyty u swoich krewniaków Arapahów, obozujących zwykle w górnym biegu rzeki Platte w Kolorado. Chcąc uniknąć spotkania ze swoimi śmiertelnymi wrogami Wronami (Crow) i mając prawdopodobnie zamiar zdobycia kilku skalpów mniej groźnych Płaskich Głów, grupa Gros Ventre wędrowała po zachodniej stronie kontynentalnego działu wód drogą, która zawiodła ją prosto do doliny Pierre’s Hole.

W drodze na północ, pod koniec czerwca, Gros Ventre wciągnęli w zasadzkę nad rzeką Green zdążającego na długo wyczekiwane rendezvous Toma Fitzpatricka. Napadnięty traper stracił broń i konie i miał dużo szczęścia, że w ogóle uszedł z życiem. Potem ukrywał się przed Indianami w jakiejś skalnej szczelinie przez 36 godzin, czekając aż odejdą. W końcu przy użyciu noża zbudował prymitywną tratwę i spłynął w dół rzeki Snake. Po pięciu dniach wędrówki, głodny i wyczerpany, spotkał trapera Antoine’a Godina i kilku Indian Płaskich Głów, którzy pomogli mu dotrzeć do swoich, ale w wyniku przeżyć całkiem osiwiał, zyskując nowy przydomek „Białe Włosy”. W nocy 2 lipca ci sami Gros Ventre, którzy przyprawili o siwiznę Toma Fitzpatricka, napadli nad rzeką Green na obozowisko Billa Sublette’a, jadącego z zaopatrzeniem dla traperów w Pierre’s Hole i ukradli mu dziesięć koni.

17 lipca rendezvous zbliżało się do końca i część uczestników, podzielona na mniejsze grupy, zaczęła się rozjeżdżać. Milton Sublette i Henry Fraeb z 12 ludźmi postanowili wyruszyć na południowy zachód do Utah, w okolice Wielkiego Jeziora Słonego. Dołączył do nich także Sinclair z 14 swoimi ludźmi. Wyeth i 10 nowicjuszy z Nowej Anglii, którzy zdecydowali się na dalszą przygodę, ruszyli razem z nimi w stronę Oregonu. Wszystkie trzy małe grupy jechały razem dla bezpieczeństwa przed Czarnymi Stopami. Pierwszej nocy traperzy rozbili obozowisko zaledwie 14 km od miejsca renedezvous, niedaleko przełęczy prowadzącej w kierunku rzeki Snake. Kiedy następnego ranka zwijali obóz, dostrzegli długą kolumnę ludzi z objuczonymi końmi, schodzących w szybkim tempie z górskiej ścieżki prosto przed nimi. W pierwszym momencie traperzy pomyśleli, że to spóźniona karawana Fontenelle’a z fortu Union, ale rzut oka przez lornetę Wyetha pozwolił odkryć w obcych Indian, „fantastycznie pomalowanych i w doskonałym szyku, okrytych szkarłatnymi kocami powiewającymi na wietrze”. Gros Ventre nadchodzili w dwóch grupach, z wojownikami na przedzie, oraz kobietami z dziećmi idącymi dla bezpieczeństwa za ich plecami. Jeden z traperów Zenus Leonard twierdził później, że Indianie szli pod flagą brytyjską, którą zdobyli nieco wcześniej na grupie handlarzy z Kompanii Zatoki Hudsona. Pierwszą rzeczą, jaką zrobili traperzy, było zbudowanie barykady z worków i pakunków wiezionych na grzbietach mułów. Milton Sublette wysłał też dwóch ludzi do głównego obozu, aby wezwali na pomoc resztę towarzyszy i zaprzyjaźnionych Indian.

Na widok białych Gros Ventre szybko wycofali rodziny do gęstego wierzbowego zagajnika nad pobliskim strumieniem. W tym czasie wojownicy rozwinęli się ławą, jakby chcieli zaatakować to, co uważali za małą grupę traperów. Nie mając jednak pewności, jak liczny jest w rzeczywistości oddział białych, zmienili zamiar i na znak pokoju wywiesili białą flagę, a potem wysłali na rozmowy z traperami jednego ze swoich wodzów. Wódz wyszedł bez broni, trzymając w rękach tylko bogato zdobiony koc i fajkę pokoju. Jednym z traperów w grupie Miltona Sublette’a był półkrwi Irokez Antoine Godin, którego ojciec Thierry został zabity dwa lata wcześniej przez Czarne Stopy nad dzisiejszym potokiem Godina, dopływem rzeki Snake. Godin wyjechał na spotkanie wodza w towarzystwie wojownika Płaskich Głów (według kapitana Bonneville’a był to Metys, określany jako Baptiste Dorian). Obaj mieli ten sam cel. Jeden chciał pomścić śmierć ojca, drugi krzywdy doznane przez jego plemię z rąk Czarnych Stóp i ich sojuszników. W chwili, kiedy obie strony się spotkały, Godin chwycił wyciągniętą na powitanie prawą dłoń Indianina i krzyknął do swego towarzysza: „Strzelaj!”. Ten wypalił do wodza, kładąc go trupem na miejscu. Potem Godin oskalpował swoją ofiarę, chwycił piękny czerwony koc zabitego i wymachując cennym trofeum, razem ze wspólnikiem zbrodni uciekł do swojej kompanii.

Widząc zdradę, Indianie zawyli z wściekłości i prędko wycofali się do gęstego, podmokłego wierzbowego lasku, gdzie przystąpili do budowy barykady z powalonych pni i gałęzi drzew, a ich kobiety wykopały pod nią płytkie rowy strzeleckie. Tymczasem traperzy Miltona Sublette’a uznali, że pozycja Indian jest zbyt trudna do zdobycia, i zaczęli ich ostrzeliwać z daleka. Kiedy Bill Sublette i Campbell przybyli w końcu z głównego obozu z posiłkami, prowadząc co najmniej setkę traperów i 400 lub 500 wojowników Nez Percé i Płaskich Głów, obie strony wciąż ostrzeliwały się nawzajem. „Kapitan” Sublette natychmiast przejął dowództwo i wyznaczył podkomendnym stanowiska, każąc surowym ludziom Wyetha trzymać się z dala od pola walki.

Taka pukanina trwała przez jakiś czas, nie pozwalając traperom i ich sojusznikom na osiągnięcie przewagi, dając za to Indianom czas na umocnienie swoich pozycji obronnych. Widząc, że walka na odległość nie przyniesie rozstrzygnięcia, Sublette zaproponował ogólne natarcie. Większość jego ludzi uznała to za zbyt niebezpieczne. „Wspomnienie kolczastej strzały tkwiącej w ciele człowieka, jak to mogliśmy zaobserwować na przykładzie jelenia lub innego zwierzęcia, było dla nas wszystkich zbyt przerażające, i nic dziwnego, że niektórzy z naszych ludzi nie mieli na to ochoty” – wspominał Wyeth. Sublette mimo to nalegał i w końcu zgłosiło się około 60 ochotników, w połowie traperów i sojuszniczych Indian. W atakującej grupie znaleźli się obok samego Sublette’a także Campbell, Sinclair i niespokojny duch Wyeth, który nie usłuchał rozkazów dowódcy i samorzutnie włączył się do walki, wchodząc ostrożnie wraz z innymi między splątane wierzbowe krzewy.

Atakujący skradali się na czworaka wypatrując ukrytego wroga, aż znaleźli się przed prymitywną indiańską barykadą. Już na samym początku ataku Sinclair został śmiertelnie ranny i wyzionął ducha wkrótce po tym, jak Campbell zdołał go odciągnąć do tyłu. Obok niego padło kilku innych białych i pomocniczych Indian, a sam „kapitan” Sublette odniósł ciężką ranę w ramię, która wyeliminowała go z walki, chociaż nie pozbawiła możliwości wydawania rozkazów. W tym czasie Wyeth z kilkoma traperami oraz wojownikami Nez Percé i Płaskich Głów wyszli na tyły barykady Gros Ventre. Tam znaleźli się pod ogniem atakujących od frontu ludzi Sublette’a, od którego zginął jeden z ich własnych Indian. Walka w gęstwinie toczyła się przez kilka kolejnych godzin bez wyraźnego rezultatu. W końcu ranny Sublette polecił podpalić lasek. To wywołało protesty Nez Percé i Płaskich Głów, którzy nie chcieli stracić łupów, jakie spodziewali się znaleźć w obozowisku Gros Ventre. Ich protesty zostały szybko uciszone i traperzy kazali indiańskim kobietom, które przybyły z obozów na pomoc swoim wojownikom, zbierać trawę i suchy chrust na podpałkę.

Kiedy już wszystko było gotowe do wzniecenia pożaru, stało się coś, co zmieniło bieg wydarzeń. Jeden z zaprzyjaźnionych Indian, który znał język Gros Ventre, w chwili przerwy w walce wdał się w pogawędkę z oblężonymi. Ci zaczęli krzyczeć, że biali mogą ich wszystkich pozabijać, ale w pobliżu znajduje się jeszcze 400 tipi Gros Ventre, którzy ich pomszczą i pewnie atakują w tej chwili ich główne obozy w dolinie.

„Możemy tu zginąć z naszymi kobietami i dziećmi” – wołali Gros Ventre. „Jest nas tylko garstka, a was jest wielu. Wiemy, że możecie nas pozabijać. Wykurzyć nas ogniem i powystrzelać. Ale jeśli jesteście głodni walki, zostańcie tu koło naszych prochów. Już zmierza tutaj czterysta tipi naszych współbraci. Właśnie po nich posłaliśmy. Są odważni, silnie uzbrojeni, a ich serca są wielkie. Oni nas pomszczą!”.

Kiedy słowa te zostały przetłumaczone na angielski przez Nez Percé i Płaskie Głowy, wśród traperów powstał zamęt. Wielu z nich miało niewielkie pojęcie o sytuacji, nie mówiąc o tych, którzy wcale nie mieli ochoty wdawać się w awanturę z Indianami. Większość natychmiast popędziła z powrotem do obozu ratować swój dobytek i dać odpór „800 dzikim wojownikom spragnionym ich krwi”. Na polu walki pozostał tylko nieduży oddział obserwacyjny. Ci, którzy zostali, wycofali się z lasu i czekali na wieści z głównego obozu. Kilka godzin później wrócili ludzie z głównej grupy pod wodzą Campbella i Fitzpatricka. Zawstydzeni przynieśli wiadomość, że ich obozowisku nic nie zagraża, a groźba oblężonych było tylko fałszywym alarmem. Tymczasem zapadła noc i było już zbyt późno, aby kontynuować atak. Zmęczeni i źli z powodu podstępu, któremu ulegli, traperzy wystawili warty i postanowili czekać do rana, aby wybić podstępnych Gros Ventre do nogi.

O świcie biali ostrzelali fortecę Gros Ventre i weszli znowu do lasu, nie napotykając żadnego oporu. Kiedy podeszli do barykady i wtargnęli do środka, okazało się, że Indian już tam nie ma. Wykorzystując ciemności nocy, Gros Ventre wymknęli się z pułapki. Niezauważeni odeszli do sąsiedniej doliny Jackson’s Hole w Wyoming, unosząc na prymitywnych noszach swoich rannych, po których pozostały tylko ślady krwi widoczne na gałęziach wzdłuż szlaku ich odwrotu. W obrębie barykady zostały jedynie zwłoki 9 wojowników i 24 martwe konie. Kolejnych zabitych znaleziono w głębi lasu, oprócz nich także kobiety i dzieci, które zmarły z ran. Natrafiono też na dwie ciężko ranne Indianki, które wojownicy Płaskich Głów natychmiast dobili i triumfalnie zdjęli z nich skalpy, podnosząc liczbę zabitych wrogów do 16. W zajętym obozowisku biali i ich indiańscy sojusznicy zdobyli sporo łupów, ponieważ uciekający Gros Ventre pozostawili na miejscu większość swojego dobytku. Nieco dalej, na przełęczy, natrafiono jeszcze na porzucone stado 45 koni, wśród których Sublette rozpoznał kilka sztuk będących jego własnością – widomy znak, że Gros Ventre należeli do tej samej grupy, która zaatakowała jego obóz nad rzeką Green 2 lipca. W bitwie w Pierre’s Hole biali stracili łącznie 5 zabitych i 6 rannych. Poległ także jeden Metys oraz 7 wojowników Nez Percé i Płaskich Głów, a 7 innych odniosło rany. Gros Ventre przyznali potem, że ich łączne straty wyniosły 26 zabitych i zmarłych z ran.

Bitwa z Indianami Gros Ventre rozpoczęta w dolinie Pierre’s Hole nie skończyła się 17 lipca i miała swój dalszy ciąg w następnych dniach. 25 lipca, kiedy Bill Sublette lizał jeszcze swoją ranę, a wielu innych pozostało w miejscu rendezvous, nie chcąc zbyt szybko opuszczać wesołej kompanii przed sezonem jesiennych polowań, siedmiu bardziej niecierpliwych uczestników spotkania, nie czekając na jego tabor, ruszyło na własną rękę przez przełęcz Teton z zamiarem szybszego dotarcia do Missouri. W grupie tej byli Joseph More i dwóch innych bostończyków z ekipy Weytha, oraz czterech wolnych traperów pracujących wcześniej dla firmy Gant & Blackwell, wśród nich Alfred Stephens i niejaki Foy, a także dwóch wnuków słynnego pioniera z Kentucky, Daniela Boone’a. To właśnie Stephens był głównym inspiratorem tej ryzykownej eskapady. Jakiś czas przedtem zawarł układ handlowy z Billem Sublette’em w sprawie wymiany swoich futer za konie i inne towary. Podczas rendezvous doszło jednak między nimi do nieporozumień i umowa została zerwana. Teraz rozeźlony Stephens spieszył się, aby dotrzeć do skrytki z resztą swoich futer nad rzeką Laramie, zanim zrobi to Sublette. Ledwie następnego dnia, po dotarciu do kanionu Hoback w południowej części doliny Jackson’s Hole, grupka Stephensa została napadnięta przez około 20 wojowników Gros Ventre, którzy chcieli się odegrać za śmierć swoich krewnych w niedawnej bitwie z traperami w Pierre’s Hole. More i Foy zginęli na miejscu, a rannego Stephensa pozostali przy życiu towarzysze zdołali jeszcze odwieźć z wiadomością o katastrofie do miejsca rendezvous, gdzie wkrótce potem zmarł.

W międzyczasie Bill Sublette poczuł się na tyle dobrze, że 30 lipca wyruszył z taborem pełnym bobrowych futer w drogę powrotną do St. Louis. Prowadzony przez Jima Bridgera minął przełęcz Union (Union Pass) i poszedł w kierunku pasma górskiego Wind River. Kiedy tylko karawana Sublette’a opuściła dolinę, jej śladem podążyli także żądni zemsty Gros Ventre. Osłabieni stratami nie odważyli się jednak zaatakować silnie uzbrojonej grupy handlarzy. W ten sposób karawana Sublette’a ledwo uniknęła zagłady, która mogła ją spotkać, gdyby Indianie byli trochę silniejsi. 2 września, ciężko obładowana skórami bobrów, „długa kawalkada rozciągnięta pojedynczym rzędem na prawie pół mili [ok. 800 m]” szczęśliwie dotarła do miasta Lexington w Missouri.

Tymczasem niespokojna grupa Gros Ventre ruszyła w pierwszych dniach sierpnia dalej na północny wschód przez dolinę Wind River. Niedługo potem Indianie ci wpadli w zasadzkę Wron i stracili około 40 ludzi. Resztki Gros Ventre rozpierzchły się po całej okolicy i ostatecznie tylko niewielu z tych, którzy w lipcu weszli do doliny Pierre’s Hole, dotarło w ponurym nastroju do swoich domów na północy.

Kolejna grupa uczestników rendezvous, w której byli William Vanderburgh i Andrew Drips, wyruszyła na południe, w kierunku rzeki Green, wypatrując spóźnionej karawany Fontenelle’a, która miała przywieźć im towary na kolejny rok. Handlarze z Amerykańskiej Kompanii Futrzarskiej mieli nadzieję, że jeśli szybko ją znajdą, zdążą jeszcze wyprzedzić tabor Sublette’a i dotrzeć przed nim do St. Louis, aby sprzedać swoje skórki w lepszej cenie. Grupa Vanderburgha spotkała się w końcu z karawaną Fontenelle’a 8 sierpnia i po zaopatrzeniu się w nieco zapasów, szybko ruszyła na północ, aby dogonić odjeżdżający tabor Sublette’a. Po drodze ludzie Vanderburgha natknęli się w Jackson’s Hole na szczątki More’a i Foya, którzy zginęli tam w końcu lipca i pochowali je wrzucając do strumienia, który daje początek rzece Snake. W ten sposób zakończył się pierwszy etap tragedii rendezvous w Pierre’s Hole.

Od czasu bitwy w Pierre’s Hole Czarne Stopy i Gros Ventre nigdy więcej nie stanęli do otwartej walki z białymi, atakując ich tylko z zasadzki. W październiku wojownicy Pieganów (Piegan Blackfeet