Pamiętniki - Jan Chryzostom Pasek - ebook

Pamiętniki ebook

Jan Chryzostom Pasek

0,0

Opis

Przenieś się w czasie do barwnego świata XVII-wiecznej Polski, odkrywając niezwykłe przygody i fascynujące obserwacje życia codziennego w "Pamiętnikach" Jana Chryzostoma Paska. To autentyczny głos swojej epoki, pełen humoru, szczerości i niezwykłej obserwacji rzeczywistości. Pasek prowadzi czytelnika przez labirynty politycznych intryg, bitewnych chaosem, a także intymne momenty życia, ukazując barwne postaci i wydarzenia z epoki. Jego ironiczny ton i żywa narracja sprawiają, że "Pamiętniki" są nie tylko cennym źródłem historycznym, ale także niezwykle wciągającą lekturą, która przemawia do wyobraźni i sentymentów czytelnika, pozostając jednym z najważniejszych dzieł literatury polskiej.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 520

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Jan Chryzostom Pasek

PAMIĘTNIKI

Wydawnictwo Avia Artis

2024

ISBN: 978-83-8349-032-8
Ta książka elektroniczna została przygotowana dzięki StreetLib Write (https://writeapp.io).

Wstęp

 W nazwie szlacheckiej Pasek musi uderzać obok plebejskiego brzmienia rzadka stosunkowo w nazwach szlacheckich postać rzeczownika, gdyż naogół szlachta przybierała nazwiska od posiadłości, za czem też poszło, że ze zmianą posiadłości zmieniało się też nazwisko właściciela. Oczywiście nazwy rzeczownikowe są wcześniejsze i służyły bez różnicy tak wolnym rycerzom, jako też niewolnym plebejuszom. Z czasem nazwy szlacheckie przymiotnikowe, jako zaszczytniejsze, przytłumiły nazwiska, a właściwie przezwiska rzeczownikowe, które jednak jako przeżytki dawno minionych wieków uratowały po części swoje istnienie; tylko żeby zaznaczyć szlacheckie pochodzenie, łączono nazwisko ze wsią, będącą — niekiedy w odległych czasach — w posiadaniu rodziny: Rej z Nagłowic, Firlej z Dąbrowice, Tarło ze Szczekarzewic, Morsztyn, początkowo z Pawlikowic, następnie już stale z Raciborska, i t. p. Paskowie aż do naszego Jana Chryzostoma tego dodatku przy swojem nazwisku nie kładli, zapewne dlatego, że nie posiadając pierwotnie choćby jednej wsi całkowitej, nie wiedzieli też, skąd się mają wywodzić. Dopiero nasz pamiętnikarz, wybiwszy się znacznie nad poziom zaściankowej szlachty, zaczął się pisać z Gosławic, choć niema w znanych nam dokumentach najmniejszego śladu, żeby jedna z licznych wsi tej nazwy była kiedykolwiek własnością Pasków.  Skąd się wzięło i co znaczy nazwisko Pasek? — Tak samo imiona, jak i nazwiska, wywodzą się z potrzeby łatwiejszego odróżniania jednostek w pewnem skupieniu ludzkiem; gdzie jest więcej ludzi, tam każda jednostka dla odróżnienia od innych musi mieć imię, a gdzie się znajdzie większa ilość imienników, tam znowuż dla odróżnienia każdy imiennik musi otrzymać przezwisko od pewnej, zwykle nie istotnej, lecz tylko charakterystycznej cechy, której się w tym osobniku dopatrzono. Przezwisko staje się w drugiem pokoleniu nazwiskiem, chyba że potomek otrzyma inny jakiś, jemu tylko właściwy, przydomek. Ten proces językowy można dziś jeszcze śledzić na wsi; jest on tam do tego stopnia żywotny, że tylko urzędowe spisy zapobiegają ciągłej zmianie nazwisk w jednej rodzinie. Ale nietylko pewna zauważona cecha, dodatnia czy ujemna (ta częściej, gdyż chętniej widzimy u bliźnich wady, aniżeli zalety), dawała początek nazwiskom; już nawet samo imię, które wyszło z obiegu lub przybrało odmienną postać, może doskonale służyć potrzebie odróżniania, a więc może stać się nazwiskiem. Pierwotne imiona Sulimir, Sędzimir, Chwalibóg stały się nazwiskami, kiedy przestały być imionami i zostały jako imiona zapomniane. Wach (Wacław), Piech (Piotr), Bień, Bieniek, Bieniasz (Benedykt) przeszły również do kategorji nazwisk, kiedy już jako imiona poszły w zapomnienie. Podobnie ma się rzecz i z Paskiem. Pierwotne Paweł dochowało się jako imię, ale zgrubiałe Pach i zdrobniałe Paszek, nie odczuwane z czasem jako pochodne od Paweł, straciły znaczenie imion i przylgnęły do pewnych osobników jako nazwiska. Przypadek chciał, że gruby Pach dostał się osobnikowi pracowitemu i żyje jeszcze obecnie jako nazwisko plebejskie, gdy tymczasem drobny Paszek, odłączywszy się od Pacha, przystał do urodzonego (t. j. szlachcica), aby mu służyć za nazwisko. Oczywiście w ustach Mazura musiała ta nazwa brzmieć Pasek i dlatego kolebki Pasków należy szukać w obszarze mazurującym. Jakoż znajdujemy na Mazowszu w pow. sochaczewskim wieś Paski, a na Mazurach pruskich dwie wsie tejże nazwy, Paski Wielkie i Małe (Gross– i Klein–Paasken). Przypuszczamy, że mazowieckie Paski były pierwotnem gniazdem na drobnych działkach siedzących Pasków. Była to zapewne w dawnych wiekach wieś, zasiedlona rozrodzoną, ubogą szlachtą, szaraczkami, którzy od swego protoplasty zwali się wszyscy Paskami; stąd też pochodzi nazwa wsi w formie rzeczowej Paski. W XVI w. jednak już Pasków w Paskach nie zastajemy; widocznie zostali oni już wykupieni i wysiedleni, ale opuszczając rodowe gniazdo, wynieśli z sobą i zatrzymali na zawsze nazwisko Pasków. Że się Paskom w ich mazowieckiej ojczyźnie nie przelewało, dowodzi okoliczność, że jeden z nich, Wawrzyniec, poszedł (w pierwszej połowie XVI w.) szukać krescytywy aż na Podole i został tam, niewiadomo, jakim sposobem, osiadłym ziemianinem, a drugi, Jan, stryj naszego Jana Chryzostoma, puścił się na kresy wschodnie, gdzie mu w świeżo odzyskanej Smoleńszczyźnie wymierzono (1628 r.) na własność trzysta włók ziemi; jest to w rodzinie Pasków pierwszy posesjonat, który tę świeżą fortunę zdołał okrasić skromnemi, coprawda, tytułami sędziego grodzkiego i horodniczego smoleńskiego; że bywał częstym przystawem, wiodącym posłów moskiewskich do Polski, dowiadujemy się z Pamiętników. Synami p. horodniczego są: Daniel i znani nam również z Pamiętników Jan, kanclerz związkowy wojska litewskiego, i Piotr. Kiedy w r. 1654 Smoleńsk został ponownie i ostatecznie stracony, Jan opowiedział się przy Polsce, Piotr zaś i Daniel, podzieliwszy się fortuną ojcowską, przyjęli poddaństwo carskie i stali się protoplastami moskiewskich Pasków, dotąd w Smoleńszczyźnie siedzących i »szalenie Polski nienawidzących«. Jakie były losy Jana na Litwie, dowiadujemy się po części z Pamiętników; czy dziś istnieją tam jeszcze jego potomkowie, nie posiadamy wiadomości.  Przedstawicielami mazowieckiej gałęzi Pasków są w początkach XVII w. N. Pasek, ojciec Stanisława, i Marcin, ojciec naszego Jana Chryzostoma. Jan był jedynakiem, o innych synach owego N. Paska, prócz Stanisława, nie słyszymy wcale. Zato w córki obfitował ród Pasków; gdzie się tylko obróci nasz pamiętnikarz, wszędzie ma krewnych wujecznych i ciotecznych, a nawet jedna z Paskówien, Remiszowska, stała się mimowolną przyczyną jego dziwnego a niespodziewanego ożenienia. Małżeństwo Jana Chryzostoma było, jak wiemy, bezpotomne, a jeżeli i Stanisław Pasek nie miał więcej synów, jak tylko owego Stanisława, uczestnika odsieczy wiedeńskiej, później jeńca tatarskiego, a wreszcie wesołego towarzysza w Cisowie, i jeżeli ten Stanisław zmarł bezpotomnie, to gałąź Pasków mazowieckich uschłaby już w początkach XVIII w. i zniknęła na zawsze. Jakoż o Paskach koronnych odtąd nie słychać i Niesiecki o nich nie wspomina.  O życiu Jana Chryzostoma Paska przed jego osiedleniem się w Krakowskiem wiemy tylko tyle, co sam o sobie w swej »księdze« podaje; a ponieważ początkowe karty rękopisu zaginęły, więc ani roku ani miejsca urodzenia nie znamy. Możemy tylko ogólnikowo powiedzieć, że się urodził w województwie rawskiem około r. 1636. Z wdzięcznością wspomina nasz pamiętnikarz później (pod r. 1661), że ojciec »mu z młodu nie kazał cieląt pasać«, lecz jak wiemy z innego miejsca Pamiętników, posłał na nauki do szkół jezuickich w Rawie, które też ukończył od infimy do retoryki, a może nawet filozofji, jak to wnosić możemy z licznych cytatów, wyjętych z autorów klasycznych, między innemi nawet z Arystotelesa i Platona. Nadszedł nieszczęsny rok »potopu« (1655), zakończony jednak szczęśliwie konfederacją tyszowiecką (29 XII 1655), które sprowadza ogólne przebudzenie narodu i zapala do czynu. Nie pozostał głuchy na hasło tyszowieckie i młody Pasek, bo już 8 lutego 1656 odbiera chrzest krwawy pod Gołębiem. Odtąd już bez przerwy aż do r. 1666 wojuje nasz pamiętnikarz, »przez wszystkie wojny tego trzepaczki trzymając się, Czarnieckiego, i z nim też zażywając czasem okrutnej biedy, czasem też i rozkoszy«. Jak to tam było w szczegółach, opowie nam najlepiej sam Pasek własnemi słowy, których i najlepsze streszczenie nie zastąpi. Po 11–letniej wojaczce, kiedy mu już z trzydziestką przeszło życia południe, zaczyna nasz towarzysz pancerny na gwałt myśleć o ożenieniu czyli, jak wtenczas mówiono, o swojem postanowieniu. Co mogło być powodem tej nagłej zmiany dotychczasowej »szarży?« Nie da się zaprzeczyć, że tak gorący patrjotyzm, jak i wrodzona żyłka żołnierska popchnęły Paska do zawodu żołnierskiego; ale i to pewna, że ten syn niedostatniego dzierżawcy, podobnie jak tylu innych, żywił w głębi duszy nadzieję, że go ulubiony konik »donosić miał jakiej godności«, jakiej niezłej sztuki chleba w postaci dochodnego starostwa lub innej królewszczyzny; wszak był na to utarty wyraz panis bene merentium. Ale Pasek do tego chleba jakoś szczęścia nie miał i mimo najlepszych chęci królewskich nic sobie »upatrzyć« nie mógł. To też owe marne 6.000 tynfów, danych mu jakby na odczepne, ostatecznie zniechęciły naszego pamiętnikarza, a nie ciągłe utraty bojowych koni, które go dotkliwie prześladowały. Uwieńczony sławą wojownik, co to »szukał śmierci, choć w młodym wieku swoim, i za Dnieprem i za Dniestrem i za Odrą i za Elbą i koło Oceanu i Bałtyckiego morza«, tęgi rębacz zarówno, jak i orator, mający »ze sobą zawsze gębę i konceptu poddostatkiem«, musiał być nasz Pasek zawsze pożądanym sprzymierzeńcem i mile widzianym towarzyszem biesiadnym, zwłaszcza w domach wojewódzkich dygnitarzy. Rozrywali go sobie wojewoda rawski, Lipski, i chorąży, późniejszy kasztelan sochaczewski, Śladkowski i obaj ciągnęli do siebie, pragnąc postanowić w swoim domu. Były dwie panny posażne do wyboru; ale Paska, jak dziś jeszcze chłopa do »grontu«, »bardziej apetyt pociągał ad piquem glebam, aniżeli do gołych pieniędzy«. Los zadrwił sobie z naszego Mazura w sposób arcyzłośliwy: obdarzył go obojgiem, i pieniędzmi i żyzną glebą (lubo tylko dzierżawną), dodając na przyczynek piękne dożywocie, ale obarczył go przytem »dziecinnemi interesami« leciwej małżonki, które mu taką skargę w 20 lat potem z ust wycisnęły: »To to tak pojąć wdowę z dziećmi i z kłopotami; pierwszy mąż zaciągnie długi, zostawi kłopoty, dzieci, litigia, a ty dla cudzych interesów uschniesz, zdrowie stracisz; cobyś miał sobie uzbierać, wydasz na prawo i jeszcze zarobisz sobie na niewdzięczność miasto podziękowania. Ja to kładę pro memento: kto ma tak uczynić, do mnie na radę«. A wszystkiemu był winien krewki temperament Paska: we czwartek dnia 8 września popołudniu poznaje 46–letnią wdowę, matkę pięciorga dzieci, sam mało co nad 30 lat liczący, i jeszcze tego samego dnia wieczorem się oświadcza, a już czwartego dnia potem w niedzielę, 11 września (1667) staje z nią na ślubnym kobiercu. Odtąd życie naszego pamiętnikarza toczy się zwykłą owych czasów koleją; sprawy publiczne (sejmiki, sejmy) i towarzyskie czyli t. zw. usługi przyjacielskie: ugody, kondescencje, lokacje panien w klasztorach, kompromisy, akty weselne i pogrzebowe — oto na czem rok za rokiem niepostrzeżenie schodził. Jeżeli do tego dodamy dwukrotne pospolite ruszenie (1669 i 1672), a zwłaszcza liczne procesy, których Pasek nieraz po kilka równocześnie prowadził, to musimy ze zdumieniem zapytać, jak mogło starczyć na to wszystko czasu, a jeszcze bardziej pieniędzy, których te ciągłe podróże, a możnaby rzec śmiało, to życie koczownicze wraz z procesami i basarunkami pochłaniało niemało; kto gospodarzył w ciągłej nieobecności pana w domu, kto corocznie dostarczał zboża na flis do Gdańska, a consequenter i pieniędzy na szalone wydatki? Odpowiedź narzuca się sama: nie kto inny, tylko owa zawołana i pracowita gospodyni, co to po śmierci pierwszego męża dzierżawiła dwie wsie, dawała sobie na tak dużem gospodarstwie radę i »urabiała nawet substancję« — rezolutna pani Paskowa ze swojem hasłem, »żeby zaraz było, jeżeli ma co być«. Przyznaje jej to Pasek dość wyraźnie, choć pod warunkiem, którego spełnienie pewnie nie od niej zależało: »Pewniebym był kontent z tego ożenienia, gdyby mi Pan Bóg dał chłopca jednego z nią...« Cicha ta pracownica, dźwigająca na swych barkach trzy węgły domu, występuje, o ile wiemy, w towarzystwie swego małżonka raz jeden jedyny poza domem, ażeby mu w Krakowie zapisać dożywocie.  Pamiętniki urywają się na r. 1688. Na szczęście posiadamy inne źródła, z których możemy uzupełnić ostatnie lata naszego pamiętnikarza. Proces z margrabią Pasek wygrał, nietyle dlatego, że miał za sobą wstawiennictwo króla, ile raczej, że sprawa jego była słuszna. Po długich jeszcze korowodach zapadł w trybunale 18 października 1690 ostateczny wyrok, który przyznał Paskowi 6.000 złotych tytułem różnych pretensyj, ale za słowa ubliżające honorowi margrabiego, zawarte w protestacjach i pozwach, skazał go na tydzień wieży. Tenże wyrok, przyznając pretensje pieniężne w stosunku do margrabiego, odsądzał temsamem Paska od dalszej dzierżawy Olszówki i Brześcia. Trzymał on wprawdzie w tym czasie (od r. 1687), jak to wiemy z Pamiętników, małą wioseczkę Madziarów prawem zastawnem; ale po spłaceniu sumy zastawnej, zapewne niezbyt wielkiej, trzeba było oglądać się za nową dzierżawą. Zaradziła temu szczodrobliwość królewska. Jan III, mając wzgląd na posługi rycerskie Paska, a raczej może wywdzięczając się za ową sławną wydrę, obdarza go po śmierci starosty wiślickiego, Teodora Denhofa, dzierżawą królewskiej wsi Ucieszkowa, do tegoż starostwa należącej. Tu gospodarzy nasz Pasek do r. 1696. Nieszczęście chciało, że miał za sąsiada dzierżawcę przyległych wiosek Żegocina, Zagajewa, Winkowa i Piotrówki, niejakiego Mikołaja Wolskiego, tytułującego się łowczym owruckim. Był to człowiek gwałtowny i mściwy, a przytem pieniacz zawołany. Trafiła więc kosa na kamień. Pierwszy zatarg sąsiedzki wybucha z powodu pary koni, które słudzy p. łowczego mieli zabrać p. komornikowi (t. j. Paskowi). Jeszcze wyrok w grodzie nie zapadł, gdy słudzy Wolskiego przy sposobności polowania stratowali pola ucieszkowskie, zasiane prosem i owsem. Wniósł natychmiast do grodu p. komornik manifestację na Wolskiego, a »po staremu« czyhał tylko na sposobność, ażeby winowajcom dać przykładną nauczkę. To też kiedy mu się udało dopaść owych niefortunnych myśliwych, jednego z nich, niejakiego Rusinowskiego, szlachcica, przymusił zjeść połówkę zająca na surowo. Był to niesłychany despekt, wyrządzony nietylko ur. Rusinowskiemu, ale jeszcze więcej p. łowczemu, i Pasek musiał wiedzieć, że mu tego Wolski płazem nie puści. Czy to więc chęć pozbycia się nieznośnego sąsiada czy też śmiertelna choroba żony była powodem — dość, że na miesiąc przed jej śmiercią sprzedaje nasz Pasek (15 lutego 1696) dożywotnią dzierżawę Ucieszkowa małżonkom Aleksandrowi i Annie z Tudorowskich Lisowskim, a sam bierze w dzierżawę pobliską wioskę, Górną Wolę, należącą również do starostwa wiślickiego, trzymanego dożywociem przez wdowę po Denhofie, Katarzynę z Potockich. Pani starościna puściła mu tę wioskę bardzo tanio, bo za czynszem rocznym 1.500 złotych, licząc na obietnicę Paska, że jej we wszystkich okazjach swych usług przyjacielskich nie odmówi. I byłoby wszystko dobrze, gdyby nie to, że po upływie trzech lat, t. j. po wygaśnięciu arendy, Pasek z wioski ustąpić nie chciał. Więc znowu manifestacje, pozwy, kondemnaty, aż wreszcie wyrugowany, jak się zdaje, przemocą, zadzierżawia nasz pamiętnikarz od Stanisława Wereszczyńskiego wieś Niedzieliska (na prawym brzegu Wisły w dziś. pow. brzeskim) i tam go zastaje 2 sierpnia 1700 urząd grodzki nowokorczyński, chcąc wykonać wyrok trybunału lubelskiego, zapadły nań 23 czerwca t. r. Pasek jednak do egzekucji nie dopuszcza, ratując się wybiegiem, ze Niedzieliska wprawdzie zakontraktował, ale wsi dotąd jeszcze w posiadanie nie objął. Jest to już ostatnia o żyjącym Pasku wiadomość. Dnia 5 września 1701 manifestują się w grodzie krakowskim spadkobiercy naszego Paska, a mianowicie siostrzeniec, Jan Remiszowski, swojem, tudzież imieniem synowca, Stanisława Paska, przeciw żydowi nowokorczyńskiemu Meusowi o to, że tenże żyd przywłaszczył sobie bezprawnie śpichlerz w Nowym Korczynie, własność ś. p. Paska, razem ze zbożem i innemi rzeczami. Umarł więc Pasek w lecie, prawdopodobnie w sierpniu 1701 i w tym też roku pasierb Krzysztof Łącki czyni za jego duszę i za duszę matki zapis na rzecz kościoła pilczyckiego.  Pasek miał zwyczaj, jak zresztą każdy prawie szlachcic, owych czasów, zbierać i chować starannie dokumenta i akty publiczne, pisma ulotne, paszkwile, mowy przy różnych sposobnościach przez siebie wygłaszane, a przedewszystkiem listy królewskie lub znakomitych osób, jego osoby dotyczące, »aby — jak się wyraża — maneant posteritati pro testimonio vitae meae«, »żeby synkowie wiedzieli, żem florem aetatis nie na próżnowaniu stracił i w tych bywałem, jako szlachcicowi należy, okazyach«. Tem się tłumaczy, że Pasek, zabrawszy się w późnym wieku do pisania swych Pamiętników, mógł w odpowiednich miejscach przytaczać tekst dosłowny owych pism i dokumentów. Bo, że Pamiętniki powstały dopiero w latach 1690 — 1695, a więc w czasie, kiedy z łaski królewskiej znalazł dla siebie przystań bezpieczną w Ucieszkowie i spodziewał się tam dokończyć swego burzliwego żywota, nie ulega zdaniem naszem żadnej wątpliwości. A naprzód terminus post quem, t. j. r. 1696, może uchodzić za pewny, gdyż nigdzie w Pamiętnikach nie znajdujemy najlżejszej nawet wzmianki ani o śmierci żony ani o śmierci króla Jana. Ponieważ w lutym t. r. Ucieszków przeszedł w inne ręce, przeto należy zrobić małą poprawkę i przyjąć r. 1695 za ostatni kres, poza który czas powstania Pamiętników przesunąć się nie da. Terminu ante quem z równą dokładnością oznaczyć nie możemy; dowodów ścisłych niema, są tylko silne poszlaki, które głośno i wyraźnie przemawiają za naszem przypuszczeniem. Pomijamy dość częste wzmianki o wydarzeniach późniejszych pod latami, które znacznie owe wypadki wyprzedzają. Ważniejsze są rażące pomyłki, jak »czwarta potrzeba« (w r. 1656) pod Warką (7 kwietnia), wspomniana po bitwie pod Warszawą (28 – 30 lipca 1656) lub pochód z Cielęcina do Międzyrzecza, gdy rzecz miała się wręcz przeciwnie. Zdobycie Koldyngu, umieszczone przez Paska pod r. 1658, nastąpiło w rzeczywistości dopiero w roku następnym. Marcjan Chełmski jest u Paska już w r. 1677 oboźnym koronnym, choć został nim dowodnie dopiero 20 lutego 1680. Dymitr Wiśniowiecki zmarł wedle Pamiętników w r. 1681, zamiast w r. 1682. O Marku Matczyńskim twierdzi Pasek pod r. 1688, że był »natenczas koniuszym koronnym«, podczas gdy pan koniuszy już od dwóch lat (od 1686) był wojewodą bełzkim. Co jednak najciekawsze, to, że nasz pamiętnikarz o sobie samym i swoich najbliższych mylne niekiedy lub bałamutne podaje wiadomości. O Smogorzewie np. pisze r. 1687, że »trzymał tę wieś podobno lat 17«, a pod r. 1672 podaje, że »był tam panem 20 lat«. Nawet rok śmierci ojca jest pomylony; miał on wedle zapisków syna umrzeć w r. 1677, gdy tymczasem wedle dokumentów żył jeszcze 20 października 1679, i dopiero akt z 16 stycznia 1680 wspomina o nim jako o zmarłym, dodając przed jego nazwiskiem olim. Wszystkie te pomyłki byłyby niemożliwe, gdyby Pasek spisywał swe Pamiętniki rok za rokiem lub ich części w niedługich po sobie odstępach czasu. Jeżeli zaś redakcję Pamiętników przesuniemy poza r. 1690, to wszystkie pomyłki i niedokładności tłumaczą się całkiem naturalnie późnym wiekiem i co za tem idzie, osłabioną pamięcią pamiętnikarza. Ale ta właśnie okoliczność musiała znacznie obniżyć ich wartość pod względem historycznym; roi się w nich od błędów i pomyłek, z datami spotykamy się rzadko, a jeżeli są, to zazwyczaj nieścisłe, a nawet fałszywe. To też »na Pamiętnikach tych polegać bezpiecznie nie można i przy korzystaniu zaleca się jak największą ostrożność«. Tam jednak »gdzie chodzi o szczegóły, o pojedyncze fragmenty i epizody, te zwłaszcza, w których czynny był sam pamiętnikarz, tam jest on źródłem nieoszacowanem. Z niedowierzaniem słuchamy jego przesadnych opowiadań o ogromie sił nieprzyjacielskich, z uśmiechem czytamy ustępy, w których wypowiada swoje polityczne credo i wydaje apodyktyczne sądy o dyplomatycznych działaniach króla i nienawistnych panów z najbardziej skrajnego stanowiska parcjalnego; ale chętny dajemy posłuch opisom bitew, niezupełnym i niejednolitym, co prawda, ale tryskającym życiem i pełnym ognia, zapału i humoru. Nieskorzy zaufać datom najważniejszych nawet wypadków, gdy je podaje Pasek, zawsze skłonni jesteśmy natomiast wierzyć, że jeśli powtarza krótkie przemowy Czarnieckiego, wypowiedziane przed bitwami i w czasie walki, to powtarza je dokładnie i sumiennie; bo kto przysłuchiwał się kiedykolwiek opowiadaniom wysłużonych żołnierzy, ten wie, że nic nie tkwi tak długo w pamięci starych wjarusów, jak postać wodza i ciepłe, porywające jego słowa«. Na poparcie tego sądu zawodowego historyka możemy od siebie przytoczyć charakterystyczny przykład. Pomylił się Pasek, podając śmierć ojca o dwa lata za wcześnie; ale że stary Pasek umarł » secunda Decembris devotissime i właśnie po chrześcijańsku, w wigilią św. Barbary, do której on miał wielkie nabożeństwo«, że »z wielką pamięcią i dyspozycyą umierał, bo nie w gorączce, ale tak prawie usypiał« — te wszystkie szczegóły będą najzupełniej prawdziwe, gdyż to rzecz powszechnie znana i wielokrotnie stwierdzona, że daty współczesne mylą się lub nawet zapominają łatwo, zato szczegóły ważne i bardziej nas obchodzące tkwią stale w pamięci i przechowują się do najpóźniejszego wieku.  Inny przykład. Pasek w owym pamiętnym dla siebie dniu 8 września 1667 r. zapewne na własne zapytanie dowiedział się, że najmłodsza córeczka ponętnej wdowy liczy dopiero dwa lata. Szczegół ten, dla przyszłego męża pani Łąckiej bardzo ważny, wspomina nasz pamiętnikarz jeszcze w kilkadziesiąt lat potem. »Druga racya cieszyła mię, żem widział córeczkę ostatnią, Marysię, we dwoch lat i mialem nadzieję, że też jeszcze i dla mnie P. Bog da jakie chłopczysko«. Otóż w tym wypadku można dokumentem stwierdzić prawdę słów Paska: »ostatnia Marysia« liczyła w r. 1667 istotnie dwa lata. Wobec tego i wszystkie inne, tak dziwne okoliczności Paskowego ożenku nie należą zdaniem naszem do dziedziny romansowych zmyśleń, lecz są najzupełniej prawdziwe i jeżeli nie co do słowa, to przynajmniej co do istotnej treści odpowiadają rzeczywistości.  Co jednak musi już przy pobieżnem czytaniu Pamiętników jeszcze bardziej zastanawiać, to pewna nierównomierność w oświetlaniu wydarzeń: niektóre wypadki są przedstawione obrazowo, plastycznie, z wszystkiemi szczegółami, inne ledwo dotknięte, a nawet zupełnie przemilczane. Z jakąż to szczegółowością np. opowiada nam Pasek obie zwycięskie bitwy w »szczęśliwym« roku 1660, pod Połonką i nad Basią, swoje przygody w czasie wyprawy po złote runo do Wilna (1662), swoje ożenienie (1667), udział w elekcji króla Michała, w pospolitem ruszeniu (1672), a nawet odsiecz wiedeńską, choć ją opisuje jedynie z opowiadania swego synowca, Stanisława. Z drugiej strony znajdujemy w Pamiętnikach całe lata, zbyte zaledwie kilku lub kilkunastu wierszami, np. 1663, 1670, 1671, 1674 — 1679, 1681, 1682 i pominięte milczeniem wypadki, skądinąd dobrze nam znane, żeby przytoczyć tylko jeden, ale nader charakterystyczny przykład. O Śladkowskim i żonie jego, Myszkowskiej z domu, podaje Pasek pod r. 1667 takie szczegóły, jakby to był romans, a nie pamiętniki. Aliści po tym roku ginie wszelki, najmniejszy nawet ślad o nich; a przecie skądinąd wiemy, że owa tak gorąca opiekunka umarła w kilka lat potem (przed r. 1673), że Śladkowski ożenił się wkrótce z Katarzyną Lanckorońską, siostrą Franciszka, starosty stobnickiego, i bez Paska i jego oracji zapewne się na weselu nie obeszło, a już dowodnie asystował temuż p. kasztelanowi w r. 1675 we wtorek po Wszystkich Świętych w Rogowie, kiedy to p. Śladkowski musiał pasierbicę swoją, 11–letnią Teresę, córkę nieboszczki Myszkowskiej z pierwszego małżeństwa oddawać na mocy wyroku sądu kapturowego w ręce jednego z opiekunów, Stefana z Wronowa Księskiego. O tem wszystkiem nie znajdujemy w Pamiętnikach ani słowa. Dlaczego? — Oto Pamiętniki nie powstawały rok za rokiem pod świeżem jeszcze wrażeniem zdarzeń, lecz zostały spisane w podeszłym wieku, kiedy wypadki, przesiane przez rzadkie rzeszoto czasu, należały już do dalekiej przeszłości i jedne zapadły się w głąb zapomnienia, a inne zdołały się jeszcze utrzymać na powierzchni. Osobliwie też Pasek, natura prosta i niewybredna, wygrzebywał i pamiętał z przeszłości tylko to, co czy to z osobistych, czy też ogólnych względów było warte wspomnienia, »około czego«, jak się wyraża, »było co pisać«. Księga, którą Pasek potomnym przekazał, jest raczej, wspomnieniem lat ubiegłych, aniżeli pamiętnikiem w właściwem słowa tego znaczeniu.  Ale jeżeli jako źródło historyczne Pamiętniki Paska często zawodzą, to zato pod względem obyczajowym, a nawet, pomimo swej prostoty, także pod względem literackim posiadają one wartość wprost nieocenioną. »Bitwy i sejmiki, burdy i pojedynki, przyjaźni i kłótnie, konkury i wesela, stosunki sąsiedzkie i rodzinne, uczty i zjazdy, kłopoty gospodarskie i tarapaty sądowe, myślistwo (ukochana wydra, którą z bólem serca podarował Janowi III!), słowem, całe życie szlachcica – rycerza, szlachcica – obywatela i szlachcica – ziemianina — oto, co stanowi treść, a zarazem ogromną wartość pamiętników Paska, jako przepysznego źródła do poznania obyczajowości i charakteru szlachcica polskiego; pod tym względem ani jeden utwór prozy polskiej XVII wieku równać się z niemi nie może. Miał słuszność Mickiewicz, mówiąc, że to nie Pamiętniki, tylko romans historyczny. Nie dosyć na tem; pamiętniki Paska to przepyszny obraz żywej mowy polskiej XVII w. i niezrównane arcydzieło stylu gawędziarskiego. Mistrz z Paska nad mistrzami nie tylko w rąbaniu ręką, ale w obracaniu językiem; rękę wyćwiczył sobie w bitwach i pojedynkach, a język — przy butelkach i gąsiorach, w wesołem gronie znajomych i przyjaciół, którym chętnie opowiadał o swoich »okazyach«, »koloryzując« je często, i tak, jak opowiadał, przekazał piórem potomności. Tak żywo i barwnie, tak naturalnie i zamaszyście, z humorem może niezbyt wybrednym, ale szczerym i naprawdę ogromnie zabawnym — nie umiał opowiadać nikt, chyba... jeden tylko Zagłoba. Literatura staropolska nie zna lepszego gawędziarza i większego humorysty«.  »Księga« pamiętnicza Paska, jak swój pamiętnik sam autor nazywa, dochowała się do naszych czasów w jednym, jedynym rękopisie, niegdyś Ces. Bibljoteki w Petersburgu z sygnaturą Polskaja Otd. IV. N. 104, obecnie odzyskanym i złożonym w bibljotece Uniwersytetu Warszawskiego. Jest to rps fol. 35X19 cm., liczący pierwotnie k. 288; pismo może pochodzić z pierwszej połowy w. XVIII. Znak wodny (na pustej karcie 118) przedstawia na postumencie drzewo, którego wierzchołek zakończony żołędzią; na postumencie widać litery GN. Skromna tekturowa oprawa pochodzi, jak się zdaje, z początku XIX w. Nieumiejętny introligator obszedł się z rpsem prawdziwie po barbarzyńsku; obciął on nietylko brzeg podłużny tak, że dopiski na boku zostały do połowy uszkodzone, ale, co gorsza, nie oszczędził także kustoszów u dołu kart, wyrządzając tem niepowetowaną szkodę, gdyż z dłuższego zwykle kustoszu przenosi pisarz tylko ostatni wyraz. Na grzbiecie »księgi« przylepiona u góry karteczka z napisem Łukasza Gołębiewskiego: »Manuskrypt Paska«, u dołu sygnatura Bibl. w Petersburgu. Na pierwszej karcie siwego papieru, t.j. na wstawce introligatora, napisany tytuł ręką Gołębiowskiego »Reszty manuskryptu własnoręcznego Jana Chryzostoma na Gosławicach Paska, deputata z powiatu lelowskiego na koło rycerskie za króla Michała Korybuta, a pierwej towarzysza pancernego«. Na odwrocie tejże karty tąż samą ręką: »Treść materyi, o których traktuje autor tego manuskryptu« (wydrukowana w wydaniu Lachowicza).  Dziwne koleje musiała przechodzić »Księga« naszego pamiętnikarza. Już kopista nie miał przed sobą całego oryginału; brak mu było kart końcowych, czego dowodzi niezbicie ta okoliczność, że dochowany rękopis urywa się nagle na ¾ karty 188, mimo że jeszcze ¼ stronicy i cała następna stronica karty 188 była pusta, a więc mogła być zapisana. Pierwopis był także uszkodzony we środku, skoro kopista zostawił k. 118 niezapisaną; spodziewał się widać, że mu się uda swój odpis uzupełnić z innego egzemplarza, do czego jednak nie przyszło. Sporządzony w ten sposób odpis doznał naprzód niewielkiego uszkodzenia we środku: po k. 172, między jedną a drugą kartą, brak przynajmniej jednej, czego jednak właściciel rękopisu, od którego pochodzi numeracja kart, wcale nie spostrzegł. Już po numeracji nastąpiło dalsze i już ostatnie uszkodzenie: dochowany rękopis zaczyna się od k. 51, całych więc kart 50 niepowrotnie, jak się zdaje, przepadło. W jaki sposób dochowany odpis Pamiętników Paska uległ aż podwójnemu uszkodzeniu, pozostanie zapewne zagadką; że się z nim zbyt starannie nie obchodzono, dowodzą mniej lub więcej wyraźne ślady błota na k. 101, 141, 147, 198, 279', 280', 281, 281' i 282. Częściowe uszkodzenie kart 185 — 188 tłumaczy się całkiem naturalnie brakiem oprawy, którą otrzymał rękopis mniej więcej w sto lat później, bo dopiero w początkach XIX wieku.  Rękopis wbrew twierdzeniu bibljotekarza autografem nie jest; pominąwszy już bowiem niesłychane mnóstwo rażących błędów i pomyłek (zob. Dodatek krytyczny), których Pasek dopuścić się nie mógł, dadzą się rozróżnić wyraźnie trzy odmienne ręce pisarzy. Cały oryginał z nieznacznemi wyjątkami przepisał kopista A, będący zarazem niejako redaktorem rpsu, gdyż opuszczony przez rękę C wyraz ʽokazyaʼ (str. 442, w. 13) wpisał własnoręcznie do tekstu; pismo wyraźne, wyrobione, niemal kaligraficzne, z początku staranne, od k. 274 staje się drobniejsze i jakby niedbałe, ale zawsze jeszcze wyraźne. Ręka B pisze mniej wyraźnie, niekaligraficznie, lecz jakąś indywidualną manierą. O ręce C można powiedzieć, że bazgrze jak kura; litery dość duże, grube, niekształtne.

Wszyscy dotychczasowi wydawcy obchodzili się z tekstem z dziwną jakaś i niczem nieusprawiedliwioną dowolnością; opuszczanie wyrazów, zwłaszcza takich, z któremi nie wiadomo, co począć, dodawanie słów, których w tekście niema, dowolna zmiana wyrazów i ich szyku, wreszcie mylne dość często odczytanie — oto spory poczet grzechów, jakich się dotąd zwykle dopuszczali wydawcy względem tekstu rękopisu. Osobna wzmianka należy się dość licznym naleciałościom gwarowym w Pamiętnikach, również pomijanym w dotychczasowych wydaniach. Pasek wymawia i pisze:

 ʽKurfistrzʼ (upodobnione do ʽmistrzʼ, ʽburmistrzʼ); ʽbrandoburskiʼ (zam. ówczesnej formy ʽbrandeburskiʼ); do ʽlassaʼ, ʽlassemʼ, ʽlassyʼ, po ʽlessieʼ, z ʽlassaʼ (raz jeden z ʽlasaʼ 178), ʽfossęʼ, ʽfossyʼ, ʽbalassyʼ, z ʽtarassaʼ, ʽossyʼ, ʽzatarassowaćʼ, ʽhałassyʼ, ʽzwieśsiłʼ nos (124), ʽpowieśsićʼ (275); ʽwielgomożnyʼ, ʽWielgopolskaʼ, ʽwielgopolacyʼ, ʽwielgopolskiʼ; ʽkożdyʼ (obok ʽkażdyʼ); ʽgarzćʼ, (raz: ʽgarśćʼ), ʽgarzciʼ, ʽgarztkaʼ, ʽprzygasznʼ, ʽpierzcieńʼ; ʽucześnikʼ, ʽnamieśnikʼ; ʽgarłoʼ, ʽgarłemʼ, ʽgarłowaʼ sprawa, w ʽgarcuʼ; ʽpoleʼ (obok ʽpodleʼ); ʽporząnnejʼ, ʽporząnnieʼ (obok ʽporządnyʼ): ʽpasterałʼ; ʽciąnʼ, ʽciąnemʼ, ʽwyciąnemʼ, ʽcieniʼ, ʽodcięniʼ, ʽściąnʼ, ʽrościąnʼ, ʽprzeciąnʼ, ʽpocząnʼ, ʽzacząnemʼ, ʽpoczęnoʼ, ʽzgiąnʼ, ʽwysunąnʼ się, ʽwyplunąnʼ, ʽzetknęnyʼ się; ʽprzysiągaćʼ, ʽzaprzągaćʼ, ʽgnietęʼ, ʽdowiedęʼ, ʽdoniesłoʼ się; ʽumowioniʼ, ʽpostrzaloniʼ; ʽobująłemʼ (2 razy); ʽmłożyćʼ (obok ʽmnożyćʼ);  Obok tych naleciałości gwarowych posługuje się Pasek zwyczajnie formami języka literackiego. Tuby się nasuwało pytanie, czyby tych form gwarowych nie należało przypisać raczej kopiście, niż autorowi Pamiętników. Ale już pobieżne czytanie pism współczesnego sąsiada Paska, Kochowskiego, przekona nas o mylności takiego przypuszczenia. Podobnie jak u Paska, spotykamy się i autora Liryków i Fraszek, a więc u zawodowego niemal literata, dość często z formami gwarowemi (obok postaci poprawnych). Fraszki: w ʽlessieʼ, ʽlassyʼ, w ʽlassachʼ, ʽmięssiaʼ, ʽpierzcieńʼ, ʽpierzścionekʼ, ʽuniesłaʼ, ʽbieręʼ. Liryki: ʽlassyʼ, w ʽlassachʼ, ʽkrassyʼ, ʽhałassyʼ, ʽatlassuʼ, ʽhałassuʼ, ʽkożdyʼ, ʽnajeźnikʼ, ʽdawią za garłoʼ, ʽgarzściʼ (obok ʽgarśćʼ), ʽporząnnieʼ, ʽbezʼ dach, ʽwzięniʼ, ʽwzięnyʼ, ʽpoczęnyʼ. Kochowski używa nawet form takich, jak ʽdopirzʼ (dopiero), ʽsłuczeʼ, ʽsłukąʼ (stłucze), ʽsąścieʼ, a zwłaszcza bardzo często ʽpedziećʼ, ʽpedamʼ, ʽpedaszʼ, do czego się Pasek nie posunął. Te naleciałości gwarowe u niektórych pisarzy XVII w. nie powinny nas ani dziwić ani razić; są to właśnie pisarze (Pasek, Kochowski, W. Potocki), którzy całe życie stykając się z ludem, nasiąkali gwarą ludową i przejmowali niektóre formy i wyrazy ludowe, podobnie jak w nowszych czasach dziś jeszcze nasi kresowcy wschodni ulegają (nawet w poezji) w pewnym stopniu wpływowi narzeczy ruskich (Mickiewicz, Zaleski).  Wszelkie więc oczyszczanie Paska z rzekomych plam ludowych uważamy za rzecz chybioną i za stronę raczej ujemną dotychczasowych wydań.  Wreszcie ostatni zarzut — to zupełny niemal brak krytycyzmu u poprzednich wydawców. Takie np. kwiatki, jak (str. 45) »W post Wielki jedli (Duńczycy) z mięsem, nawet i sami jezuici, i konfundowali, kto nie jadł« (mimo obfitości ryb!) lub »morze jest tak przeźroczyste, że na sto lutrów psów w głąb obaczyć może«, albo takie niedorzeczności, jak kniaź cesarski (str. 159), lub (str. 192) siedm marszałków (związkowych!) — i tyle, tyle innych (zob. Dodatek krytyczny) drukowano i czytano najspokojniej blisko przez sto lat we wszystkich wydaniach. Że kopista, przekręcał wyrazy oryginału; można i się dowodnie o tem przekonać, porównawszy tekst Pamiętników w odpowiednich miejscach ze znanym skądinąd tekstem, a więc cytat z oryginałem lub akt urzędowy z tekstem tegoż aktu w Volumina legum. Wprawdzie zmieniał Pasek niekiedy cytat, czyto że pisał z pamięci, która nie zawsze dopisywała, czy nawet umyślnie dostosowywał go do swoich celów; ale przecie wychowanek szkół jezuickich, a więc dobry łacinnik, nie przekręcał go do tyla, żeby aż wypadła oczywista niedorzeczność, jak to widzimy np. na cytacie z Seneki ( De ira II 322), gdzie z magnae ferae zrobił kopistamagno ferre, co już żadnego sensu nie daje. Instrukcji sejmikowej rawskiej z r. 1667 (str. 409) nie znamy wprawdzie w oryginale, ale przecie na podstawie Valumina legum możemy ją w punkcie 17 poprawić. W instrukcji jest mowa o »recesie anni 1652« i o »panach Orsztetyn«. Tymczasem reces znajdujemy dopiero w konstytucji r. 1662 i tam też czytamy o panach Orsetti; więc Orsztetyn należy czytać Orsettym. »Amnestia generalna« (str. 398) przeszła do konstytucji r. 1667 wprawdzie w formie znacznie zmienionej, ale mimo to możemy, porównywając oba teksty, niejedną niedorzeczność z Pamiętników usunąć, np. ustępu (ma być wstrętu), przeczyły (ma być przyczyny) i t. d. Wobec tak ujawnionego niedbalstwa czy niedołęstwa przepisywacza można się było już śmiało zabrać do wymiatania z tekstu owych setek przekręcań i pomyłek, które w niektórych zwłaszcza miejscach zniekształciły do niepoznania pierwotną myśl Pamiętnikarza. Długi poczet poprawek znajdzie czytelnik w Dodatku krytycznym; uzupełnienia wydawcy objęte są w tekście klamrami . Natomiast zwykłe pomyłki pisarskie (lapsus calami) — a jest ich nieprawdopodobna ilość — poprawiano milcząco.  Może jeszcze twardszym do zgryzienia orzechem była dla wydawcy dziwaczna i nader bałamutna pisownia rękopisu, która jeśli nie w całości, to przynajmniej w znacznej części będzie zapewne własnością kopisty. Jest ona naogół fonetyczna.  A więc e przedm i n wymawia się i pisze ę: ʽtrzymałęmʼ, ʽgoniłęmʼ, ʽuciekałęmʼ z ʽkminęmʼ, ʽzięmieʼ, ʽplęmieʼ, ʽdaręmnieʼ, ʽnabożęnstwoʼ, ʽjęnoʼ. á (pochylone) przedm i n wymawia się i pisze ą: ʽsąmʼ, ʽnąmʼ, ʽsząńcʼ (ale ʽszańcaʼ), ʽłąnʼ; ʽdraganʼ pisze się trojako: ʽdraganʼ (t.j. dragán), ʽdragąnʼ i ʽdragonʼ (gdzie o zastępuje ą, zob. niżej). o przedm i n wymawia się i pisze ą: ʽumowiąnegoʼ, ʽtłąmoczekʼ, ʽtąnąćʼ, ʽżąnaciʼ, ʽgościąmʼ, ʽkapłąnaʼ (obok: ʽkapłonʼ). o zastępuje niekiedyą: ʽzasłoniająʼ (obok ʽzasłaniająʼ), ʽsprofonowaneʼ (t.j. ʽsprofąnowaneʼ, a to zamiast ʽsprofánowaneʼ), ʽwziołʼ, ʽbocioniówʼ, ʽdogoniaʼ, ʽstanoćʼ, ʽzginoćʼ, ʽkrocąʼ się (ʽkrącąʼ się), sztuka z ryby jest okrągła i tak ją podają na stół ʽokrągłoʼ (t.j. okrągłą); dlatego należy czytać str. 383: ...»ażeby wydało pole (modą l. fantazją) ʽkawalerskąʼ (rps. ʽkawalerskoʼ)... nie tak ʽurywcząʼ (rps. ʽurywczoʼ), jak wilk. ą zamiastu: przy ʽmężąʼ, do ʽlądąʼ, z ʽpoczątkąʼ, ʽznowąʼ, do ʽzwiązkąʼ, ʽodsąnąwszyʼ, w ʽsekąndzieʼ (obok ʽsekundowaćʼ). Odwrotnie: grozisz jakąś ʽzemstuʼ żeby zaraz poszedł ʽłuczyćʼ się z Chmielnickim. é (pochylone) zanika zupełnie w ʽnimaʼ i ʽ piniądzeʼ; zresztą widać wahanie z wyraźną jednak przewagą ku wymowie ludowej: ʽumiraćʼ, ʽupiraćʼ się; ʽdopiroʼ, ʽKazimirzʼ, ʽSęndomirzʼ; odwrotnie, daje się zauważyć, lubo rzadko, gwarowe e zam. i luby: ʽtełʼ (tył), ʽpiłʼ, ʽpodpiełʼ (tuż obok siebie). k brzmi niekiedy jak ch: 'tchnąćʼ (tknąć), ʽtrachtuʼ (traktu), ʽnichtʼ (nikt).  Niejasne jestę, stale spotykane w słowie ʽwęseleʼ i pochodnych: ʽwęsołoʼ, ʽwęsołośćʼ, ʽwęselić sięʼ: niejasne jest również kreskowanie końcowego c: ʽnićʼ (nic), ʽwyjeżdżjąćʼ, (wyjeżdżając).  Imiesłowy -szy, pisane, jak zwykle w XVII w., bez ł, kilka razy mamy już jednak ł: ʽpostrzekłszyʼ i ʽpostrzegłszyʼ, ʽprzypadłszyʼ, a nawet (raz jeden) ʽobrałszyʼ.  Wyrazy obce z końcówką -ia ( ya) piszą się przeważnie fonetycznie-ija, -yja, w 2, 3 i 7 przyp. l. p. -ijej, -yjej; są jednak liczne wyjątki, w których przeważa zasada historyczna: ʽkompaniaʼ, ʽDaniaʼ, ʽdywizyaʼ, ʽpotencyaʼ, ʽrelacyaʼ, ʽalteracyaʼ, a końcówką przyp. 2, 3 i 7 l. p. jest i: w ʽrelacyiʼ znak ʽalteracyiʼ, ʽpotencyiʼ nie mogli wytrzymać, z jego ʽdywizyiʼ przeciwko ʽGrecyiʼ; 2 przyp. l. m. kończy się zwyczajnie -ij, -yj, nierzadko także na -ej: ʽmaterejʼ, ʽfakcejʼ, ʽkonsultacejʼ, ʽokazejʼ (obok ʽokazyjʼ), a stąd ʽokazejkaʼ.  Kopista zarywa niekiedy z mazurska: ʽhackiʼ (obok ʽhaczekʼ), ʽsarżaʼ (obok ʽszarżaʼ) nie będę się ʽsarzałʼ, ʽTyskowicʼ, ʽpuskarzʼ, ʽkartaceʼ, ʽw jasełeckachʼ; to znowu w obawie mazurowaniu przesadza: ʽobczesʼ, ʽoszlepʼ, ʽszlubʼ, ʽszlubowaćʼ, ʽszpiżarniaʼ, ʽkłóczącʼ się.  Inne właściwości: ʽodarʼ (odarł), ʽprzędzejʼ, z ʽgościamiʼ, ʽkręptujeʼ (krępuje), ʽkiejʼ, ʽpocienoʼ (podź jeno), ʽtamenoʼ (tam jeno).  Bałamuctwa ortograficzne: ʽmoryʼ (mury), ʽpobutkęʼ (pobudkę), ʽdoszkożbyʼ (duszkożby), z ʽwierzeʼ (z wieże), ʽprzebierzęʼ, ʽzważywszyʼ (zwarzywszy) miody, ʽspojżyszʼ.  Niniejsze zupełne wydanie Pamiętników Paska jest pierwszem krytycznem opracowaniem rękopiśmiennego tekstu. Dziwnem wydać się może, ale wyznać trzeba, że więcej bodaj trudności przedstawiała wydawcy bałamutna pisownia rękopisu, aniżeli sam tekst, choć tak sromotnie zniekształcony i w znacznej części zepsuty. Ścisły rozdział, orzeczenie, co przypisać autorowi, a co nieudolnemu i niedbałemu kopiście zapewne przeprowadzić się nie da. Jako ogólną zasadę przyjęto, że formy i właściwości gwarowe należą do Paska, natomiast dziwaczna pisownia jest własnością przepisywacza; w szczegółach mogą zachodzić pewne wątpliwości. Żeby jednak o jednej rzeczy dwa razy osobno nie mówić, nie uwzględniono powyżej możliwych odchyleń i wyjątków.  W objaśnieniach pomimo rzetelnej pracy poprzedników, z której wydawca nie omieszkał korzystać, zostało jeszcze dużo do zrobienia; niewyzyskane dotąd Volumina legum, oraz inne źródła tak drukowane, jako też rękopiśmienne, pozwoliły rozwiązać niejedną zagadkę.  Szczegółowy i dokładny spis wydań Pamiętników Paska znajduje się w pomnikowej Bibljografji Estreichera i w dalszym jej ciągu do r. 1900. Odtąd, nie licząc popularnych wydań, pojawiło się jeszcze jedno tylko wydanie krytyczne (Lwów, nakł. Zakł Nar. im. Ossolińskich, 1923), opracowane przez podpisanego; nie oparte na rękopisie, dziś już wymaganiom naukowym odpowiadać nie może. Prace o Pasku i jego Pamiętnikach wymienia Gabrjel Korbut w swojej »Literaturze polskiej« t. I, str. 598; do podanego tam wykazu dodaćby jeszcze należało wyborną charakterystykę Paska pióra prof. Ignacego Chrzanowskiego w »Historji literatury niepodległej Polski« (wyd. III, str. 358), oraz cenne przyczynki i objaśnienia prof. Aleksandra Brücknera w recenzji wydania Gubrynowicza (Kwartalnik Historyczny XII 1898, str. 866) i w rozprawie »Język Wacława Potockiego« (Rozpr. Wydz. Filolog. A. U. t. 31, str. 275), wreszcie uwagi tegoż badacza o języku Paska we wstępie do popularnego wydania Pamiętników (w Bibl. Narodowej, wyd. II, str. XIV nstp).  Kraków, w styczniu 1929.

J. C.

Rok 1656

Apostrophe

 Nie umiejętność moja to sprawiła, Ale natura dobrym cię czyniła; Ta zaś łaskawość i kochanie z tobą Z tej okazyej, żeśmy rośli z sobą.  Kiedym wsiadł na cię, tak mi się widziało, Że na mnie wojska sto tysięcy mało; Było i męstwo, było serca dosyć, Nie trzeba było w pierwszy szereg prosić.  Ustaną teraz we mnie te przymioty, Ubędzie owej, co była, ochoty; Zawsze od bystrej wody sokół stroni, Gdy czuje, w skrzydłach że piora wyroni.  Nie takieć nasze miało być rozstanie, Nie z takim żalem ciężkim pożegnanie; Tyś mię donosić miał jakiej godności, A ja też ciebie dochować starości.

 Ciężkież to na mnie będą peryody, Gdy sobie wspomnę na owe swobody, Ktorych, na tobie jeżdżąc, zażywałem I com zamyślił, tego dokazałem.  Gdy wojska staną w zwykłej bataliej, Ja nie wygodzę swojej fantazyej. Więc ciężko westchnąć i zapłakać cale, Na cię wspomniawszy, moj dereszu — Vale!.

 Ciężkież to na mnie będą peryody, Gdy sobie wspomnę na owe swobody, Ktorych, na tobie jeżdżąc, zażywałem I com zamyślił, tego dokazałem.  Gdy wojska staną w zwykłej bataliej, Ja nie wygodzę swojej fantazyej. Więc ciężko westchnąć i zapłakać cale, Na cię wspomniawszy, moj dereszu — Vale!.

 Druga w tymże roku potrzeba była pod Gnieznem z Szwedami, z wielką wojska szwedzkiego szkodą. Było bo jeszcze naszych Polakow przy krolu szwedzkim siła; aryani, lutrowie chorągwie mieli swoje, pod ktoremi katolikow wiele służyło, jedni per nexum sanguinis, drudzy dla wziątku i swywoli.  Trzecia potrzeba po szczęśliwie odebranej Warszawie i wzięciu hetmana szwedzkiego najwyższego, Witemberka, przez zły rząd złym też szczęściem poszła, bo mogliśmy bić krola szwedzkiego, poko nie przyszedł kurfistrz brandoburski z szesnastu tysięcy wojska swego; ale jak się skupili, Tatarowie auksyliarni najpierwej od nas uciekli, a potym wojsko z pola zegnano i godnych żołnierzow naginęło, ale też i Szwedow.  Czwarta nader szczęśliwa pod Warką wiktorya, kiedyśmy z Czarnieckim samego wyboru szwedzkiego kilka tysięcy trupem położyli i rzekę Pilicę krwią i trupami szwedzkiemi napełnili. Od tego czasu już nutare coepit potęga szwedzka i znacznie słabieć.  Piąta potrzeba, a prawie też już ostatnia z Szwedami inter viscera, pod Trzemeszną, kiedyśmy z samą tylko Czarnieckiego dywizyą, a dwa tysiąca mając z sobą ordy krymskiej, sześć tysięcy Szwedow tych, co się byli z rożnych fortec zgromadzili i już się za krolem do Prus przebierali z wielkiemi dostatkami, ktorych nabyli w Polszcze, tak wycięli, jak owo mowią, nec nuntius cladis nie został się i jeden, ktoryby był krolowi o zginieniu tego wojska [wieść] zaniosł; bo ktory z pobojowiska do lassa albo na błota uciekł, tam od ręki chłopskiej okrutniejszą zginął śmiercią; kogo chłopi nie wytropili, musiał wyniść do wsi albo do miasta: po staremuż mu zginąć przyszło, bo już nigdzie nie było Szwedow. (A ta okazya była od Rawy mila). Ze wszystkich tedy tych zginionych, nie wiem, jeżeliby się ktory znalazł, ktoryby nie miał być egzenterowany, a to z tej okazyej: zbierając chłopi zdobycz na pobojowisku, nadeszli jednego trupa tłustego z brzuchem, okrutnie szablą rozciętym, tak, że intestina z niego wyszły. Więc, że kiszka przecięta była, obaczył jeden czerwony złoty; dalej szukając, znalazł więcej: dopieroż inszych pruć, i tak znajdowali miejscami złoto, miejscem też błoto. Nawet i tych, co po lassach żywcem znajdowali, to wprzod koło niego poszukali trzosa, to potym brzuch nożem rozerznąwszy i kiszki wyjąwszy, a tam nic nie znalazszy, to dopiero: »Idźże, złodzieju pludraku, do domu: kiedy zdobyczy nie masz, daruję cię zdrowiem«. Bito i po inszych miejscach Szwedow znacznie w tym roku. Ale gdziem nie był, trudno o tym pisać. Bo ja przez wszystkie wojny tego trzepaczki trzymałem się, Czarnieckiego, i z nim zażywał czasem okrutnej biedy, czasem też i rozkoszy; gdyż właśnie był wodz maniery owych wielkich wojennikow i szczęśliwy; sufficit, że po wszystek czas mojej służby w jego dywizyi nie uciekałem, tylko raz, a goniłem, mogłby razy tysiącami rachować. Poprostu wszystka moja służba była sub regimine jego i miła bardzo.

Rok 1657

Roku Pańskiego 1657,

mieliśmy wojnę węgierską, na ktorą były zaciągi nowe, między ktoremi zaciągał też Filip Piekarski, krewny moj; z ktorej racyej i ja tam podjechałem. Złodziej Węgrzyn, szalony Rakocy, świerzbiała go skora, tęskno go było z pokojem, zachciało mu się polskiego czosnku, ktory mu ktoś na żart zchwalił, że miał być lepszego, niżli węgierski, smaku.  Jako Kserkses ob caricas Atticas podniosł przeciwko Grecyi wojnę, tak i pan Rakocy podobnąż szczęśliwością we czterdziestu tysięcy Węgrow z Multanami, Kozakow zaciągnąwszy alterum tantum, wybrał się na czosnek do Polski; aleć dano mu nie tylko czosnku, ale i dzięgielu z kminem. Bo jak on tylko wyszedł za granicę, zaraz Lubomirski Jerzy poszedł w jego ziemię, palił, ścinał, gdzie tylko zasiągł, wodę a ziemię zostawił. A potym od matki Rakocego wielki okup wziąwszy, wyszedł synowi perswadować, żeby nie wszytkiego czosnku zjadał, przynajmniej na rozmnożenie zostawił. A my też już z Czarnieckim posługowali, jakeśmy umieli; i tak szczęśliwie najadł się czosnku, że wojsko wszystko zgubił, sam się w [nasze] ręce dostał, potem uczyniwszy targ o swoję skorę, pozwolił miliony i uprosiwszy sobie zdrowie, jako żyd kałauzowany, do granice [w] bardzo małym poczcie samokilk tylko, zostawił in oppigneratione umowionego okupu wielgomożnych grofow Katanow, ktorzy zrazu wino pili, na śrebrze jadali w Łańcucie, jak było nie widać okupu, pijali wodę, potym drwa do kuchni rąbali i nosili i w tej nędzy żywot skończyli. Okup przepadł, on też sam, że nigdzie nie miał oka wesołego, bo gdzie się obrocił, wszędzie płacz i przekleństwo słyszał od synow, mężow, braci, ktorych na wojnie polskiej pogubił, wpadł w desperacyą i umarł. Otoż tobie czosnek!

 Kiedy na tę wojnę wyjeżdżał, pożegnawszy się z matką, wsiadł na konia; w oczach jej padł koń pod nim. Kiedy mu matka perswadowała, żeby zaniechał tej wojny, mowiąc, że to znak jest niedobry, odpowiedział, że to nogi końskie złe, ale nie znak. Przesiadł się tedy na inszego; złamał się pod nim dyl w moście, znowu spadł z konia: i na to powiedział, że dyl był zły. Jak to przecię te zwyczajnie rady się weryfikują.

Rok 1658

Roku pańskiego 1658,
krol z jednym wojskiem pod Toruniem, drugie wojsko w Ukrainie, nasza zaś dywizya z panem Czarnieckim; pod Drahimem staliśmy przez miesięcy trzy. In decursu Augusti poszliśmy do Daniej na sukurs krolowi duńskiemu, ktory uczynił aversionem wojny szwedzkiej u nas w Polszcze. Nie tak ci to on podobno uczynił ex commiseratione nad nami, lubo ten narod jest ab antiquo przychylny narodowi polskiemu, jako dawne świadczą pisma, ale przecię mając innatum przeciwko Szwedom odium i owe zawzięte in vicinitate inimicitias, nactus occasionem, za ktorą mogł się krzywd swoich wtenczas, kiedy krol szwedzki był zabawny wojną w Polszcze, pomścić, wpadł mu z wojskiem w państwo, bił, ścinał i zabijał. Gustaw, jako to był wojennik wielki i szczęśliwy, powrociwszy stąd, a niektore fortece w Prusiech osadziwszy, potężnie oppressit Duńczykow tak, że i swoje od nich odebrał i państwo ich prawie wszystko opanował. Duńczyk tedy, koloryzując rzecz swoję, że to właśnie per amorem gentis nostrae uczynił, że pacta złamał i wojnę przeciwko Szwedom podniosł, prosi o sukurs Polakow, prosi też i cesarza. Cesarz wymowił się paktami, ktore miał z Szwedem, z tej racyej posłać posiłkow nie może: druga ekskuzacya, że wojska protunc nie miał, pozwoliwszy krolowi polskiemu wszystkiego zaciągnąć na jego usługę. Krol tedy nasz posyła Czarnieckiego z sześciu tysięcy wojska naszego, posyła to quidem z swego ramienia generała Montekukulego z wojskiem cesarskim. Tam kazano iść kommonikiem, Wilhelm zaś, kurfistrz brandoburski, był in persona krola polskiego i on to był nad temi wojskami quasi supremum caput. Zostawiliśmy tedy tabory nasze w Czaplinku, mając nadzieję powrocić do nich najwięcej za poł roka.
 Tam, kiedyśmy wychodzili, było medytacyj bardzo wiele i rożnych w ludziach wojskowych. Alterowało to niejednego, że to iść za morze, iść tam, gdzie noga polska nigdy nie postała, iść z sześciu tysięcy wojska przeciwko temu nieprzyjacielowi do jego własnego państwa, ktoregośmy potencyi w ojczyźnie naszej wszystkiemi siłami nie mogli wytrzymać. A jeszcze też nie było conclusum, żeby wojsko cesarskie miało z nami pojść. Ojcowie do synow pisali, żony do mężow, żeby tam nie chodzić, choćby zasług i pocztow postradać; bo wszyscy nas sądzili za zgubionych. Ociec jednak moj, lubo mię miał jednego tylko, pisał do mnie i rozkazał, żebym, imię Boskie wziąwszy na pomoc, tem się najmniej nie konfundował, ale szedł śmiele tam, gdzie jest wola wodza, pod błogosławieństwem ojcowskiem i macierzyńskiem, obiecując gorąco do majestatu Boskiego suplikować i upewniając mnie, że mi i włos z głowy nie spadnie bez woli Bożej. Gdyśmy tedy poszli do Cieletnic i do Międzyrzecza, już na granicę, uchodziło siła kompaniej i czeladzi nazad do Polski, osobliwie Wielkopolaczkow, z pod tych nowozaciążnych powiatowych chorągwi, jako to starosty osieckiego pułku i wojewody podlaskiego, Opalińskiego. Kozubskiego chorągiew wszystka się rozjechała, sam tylko z chorążem i z jednym towarzyszem z nami poszedł. Wojewody sandomirskiego, Zamojskiego, chorągiew hussarska została; wszystka kompania — verius dicam — pouciekała, tylko przy chorągwi sześć towarzystwa a namiestnik zostawszy, i poszli przecię z nami i włoczyli się tak przy wojsku; zwaliśmy ich cyganami, że to w czerwonych kilimach była czeladź. Z pod inszych chorągwi po dwoch, po trzech. Tak owi tchorzowie i dobrym pachołkom byli serce zepsuli, że niejeden wodził się z myślami. Wchodząc tedy za granicę, kożdy według swojej intencyi swoje Bogu poślubił wota. Zaśpiewało wszystko wojsko polskim trybem O gloriosa Domina! konie zaś po wszystkich pułkach uczyniły okrutne pryskanie, prawie aż serca przyrastało i wszyscy to sądzili pro bono omine, jakoż i tak się stało. Poszliśmy tedy tym traktem od Międzyrzecza. Przechodziło wojsko pagorek, z ktorego widać było jeszcze granicę polską i miasta. Jaki taki, obejrzawszy się, pomyślił sobie: »Miła ojczyzno, czy cię też już więcej oglądać będę!« Obejmowała jakaś tęskność zrazu, poko blisko domu, ale skorośmy się już za Odrę przeprawili, jak ręką odjął; a dalej poszedszy, już się i o Polszcze zapomniało. Przyjęli nas tedy Prusacy dosyć honorifice, wysławszy komisarzow swoich jeszcze za Odrę. Pierwszy tedy prowiant dano nam pod Kiestrzynem, i tak dawano wszędy, pokośmy kurfistrzowskiego państwa nie przeszli; i przyznać to, że dobrym porządkiem, bo już była taka ordynacya, żeby noclegi były rozpisane przez całe jego państwo i już na noclegi zwożono prowianty. Gdyż postanowiona była w wojsku naszym maniera niemiecka, że przechodząc miasta i na każdej prezencie oficerowie z szablami dobytemi przed chorągwiami jechali, towarzystwo zaś pistolety, czeladź bandelety do gory trzymając. Karanie zaś było za ekscesy już nie ścinać ani rozstrzelać, ale za nogi u konia uwiązawszy, włoczyć po majdanie, tak we wszystkim, jak kogo na ekscesie złapano, według dekretu lubo dwa lubo trzy razy naokoło. I zdało się to zrazu, że to niewielkie rzeczy; ale okrutna jest męka, bo nie tylko suknie, ale i ciało tak opada, że same tylko zostają kości.
 Ruszyło się potem wojsko do Nibelu, stamtąd do Apenrade; stamtąd znowu poszliśmy na zimowisko do Hadersleben, gdzie wojewoda sam stanął z samym tylko pułkiem naszym krolewskim i regimentem jego draganiej, insze zaś pułki w Koldynku, w Horsens i po innych wsiach i miastach; i lubo głębiej miało iść wojsko w duńskie krolestwo, ale uważał to regimentarz, żeby stanąć na zimę jako najbliżej z tej racyi, żeby przecię więcej jeść chleba szwedzkiego, niżeli duńskiego. Jakoż tak było, bo przez całą zimę czaty nasze do tamtych wiosek [wybiegały], mściły się na nich owych [krzywd] narodu ich. A pisaćby siła, co tam z nimi robili czatownicy, stawiając sobie przed oczy recentem od nich iniuriam w ojczyźnie swojej. Prowadzono z czat wszelakich prowiantów wielką obfitość, bydeł dosyć, owiec; dostał kupić wołu dobrego za bity talar, dwa marki duńskie; miodow praśnych wielką wieziono obfitość, bo po polach lada gdzie przestrone pasieki, a wszystko pszczoły w słomianych pudełkach, nie w ulach; ryb wszelakiego rodzaju podostatkiem, chleba siła, wińsko złe, ale zaś petercymenty i miody dobre: drew o male, ziemią rzniętą a suszoną palą, z ktorej wągle będą takie, jako z drew dębowych nie mogą być foremniejsze; jeleni, zajęcy, sarn nad zamiar i bardzo nie płoche, bo się go nie kożdemu godzi szczwać. Wilkow też tam niemasz i dlatego zwierz nie płochy, da się zjechać i blisko do siebie strzelić; a osobliwie takeśmy ich łowili: upatrzywszy stado jeleni w polu — bo to i nad wieś przychodziło to licho, jako bydło — to się ich objechało z tej strony od rownego pola, a potym skoczywszy na koniach i okrzyk uczyniwszy, nagnało się ich na te doły, gdzie ziemię kopią do palenia — a są te doły bardzo głębokie i szerokie — to tego nawpadało w doły te: dopiero ich — stamtąd trzeba było wywłoczyć a rżnąć. O wilkach namieniłem, że ich tam niemasz, bo prawo takie, że kiedy wilka obaczą, powinni wszyscy na głowę wychodzić z domow, tako po miastach, jako też i wsiach, i tak długo owego wilka prześladując gonią, aż go albo umorzą, albo utopią, albo złapają; to go, nie odzierając, tak ze wszystkiem na wysokiej szubienicy albo na drzewie obieszszą na grubym żelaznym łańcuchu i tak to długo wisi, poko kości staje. Nie tylko rozmnożyć, ale i przenocować mu się nie dadzą, kiedy mu się dostanie tam wniść na jeleninę z tego tu tylko przystępu, ktory jest między morzami wąski, z inszej zaś strony niema nigdzie przystępu, bo z jednę stronę Bałtyckie morze, z drugą stronę a septemtrione ocean oblewa to krolestwo. Z tamtych wszystkich stron wilk nie ma przystępu, chyba żeby sobie we Gdańsku u pana prezydenta najął szmagę do przewozu, zapłaciwszy od niej dobrze. Z tej racyi zwierza wszelakiego wielka tam jest obfitość; kuropatw zaś niemasz z tej racyej, że to jest głupie: przelęknąwszy się lada czego, to padnie i na morzu i utonie.
 Lud też tam nadobny; białogłowy gładkie i zbyt białe, stroją się pięknie, ale w drewnianych trzewikach chodzą wieskie i miesckie. Gdy po bruku w mieście idą, to taki uczynią kołat, co nie słychać, kiedy człowiek do człowieka mowi: wyższego zaś stanu damy to takich zażywają trzewikow, jako i Polki. W afektach zaś nie tak są powściągliwe, jako Polki, bo lubo zrazu jakąś niezwyczajną pokazują wstydliwość, ale zaś za jednym posiedzeniem i przymowieniem kilku słow zbytecznie i zapamiętale zakochają [się] i pokryć tego ani umieją: ojca i matki, posagu bogatego gotowiusieńka odstąpić i jechać za tym, w kim się zakocha, choćby na kraj świata. Łożka do sipienia(s) mają w ścianach zasuwane tak, jako szafa, a pościeli tam okrutnie siła ścielą. Nago sypiają tak, jako matka urodziła, i nie mają tego za żadną sromotę, rozbierając się i ubierając jedno przy drugiem, a nawet nie strzegą się i gościa, ale przy świecy zdejmują wszystek ornament, a naostatku i koszulę zdejmą i powieszą to wszystko na kołeczkach i dopiero tak nago, drzwi pozamykawszy, świecę zagasiwszy, to dopiero w owę szafę włażą spać. Kiedyśmy im mowili, że to tak szpetnie, u nas tego i żona przy mężu nie uczyni, powiedały, że »tu u nas niemasz żadnej sromoty i nie rzecz jest wstydzić się za swoje własne członki, ktore P. Bog stworzył«. Na to zaś nagie sypianie powiedają, że »ma dosyć za swe koszula i inszy ubior, co mi służy przez dzień i okrywa mię; powinna też przynajmniej w nocy mieć swoję ochronę, a do tego co mi po tym robaki, pchły brać z sobą na nocleg do łóżka i dać się im kąsać, mając od nich w smacznym spaniu przeszkodę«! Rożne niecnoty wyrabiali im nasi chłopcy, ale przecię nie przełamano zwyczaju. Wiwenda ich ucieszna bardzo, bo rzadko co ciepłego jedzą, ale na cały tydzień rożne potrawy w kupie uwarzywszy, tak na zimno tego po kęsu zażywają, a często, nawet kiedy młocą — bo tak tam białogłowa młoci cepami, jako i chłop — ledwie nie za kożdem snopa omłoceniem to posiędą na słomie i wziąwszy chleba i masła, które zawsze z jaszczem stoi, to smarują i jedzą, to znowu wstaną i robią; i tak to często czynią, a po kąsku. Wołu, wieprza albo barana kiedy zabiją, to najmniejszej krople krwie nie zepsują, ale ją wytoczą w naczynie; namięszawszy w to krup jęczmiennych albo tatarczanych, to tem kiszki owego bydlęcia nadzieją i razem w kotle uwarzą i osnują to wieńcem na wielkiej misie koło głowy owegoż bydlęcia te kiszki, i tak to na stole stawiają przy każdym obiedzie i jedzą za wielki specyał. Etiam i w domach szlacheckich tak czynią; i mnie częstowano tym do uprzykrzania, ażem powiedział, że się Polakom tego jeść nie godzi, boby nam psi nieprzyjaciołmi byli, gdyż to ich potrawa. Piecow w domach nie mają, chyba wielcy panowie, bo od nich wielki podatek na krola idzie; powiedali, że sto bitych talerow od jednego na rok. Ale kominy mają szerokie, przy ktorych krzesełek stoi tak wiele, ile w domu osob; to się tak ogrzewają, posiadszy. Albo też dla lepszego izby zagrzania w śrzodku izby jest rowek, jako korytko; to go wąglami napełniwszy, rozedmą z jednego końca i tak się to żarzy i ciepło czyni. Kościoły tam bardzo piękne, ktore przedtym bywały katolickie, nabożeństwo też piękniejsze, niżeli u naszych polskich kalwinistow, bo są ołtarze, obrazy po kościołach. Bywaliśmy na kazaniach, gdyż umyślnie dla nas gotowali się po łacinie i zapraszali na swoje predykty — bo to tam tak zowią kazanie — i tak kazali circumspecte, żeby najmniejszego słowa nie wymowić contra fidem, rzekłby kto, że to rzymski ksiądz każe; i tym gloriabantur, mowiąc to, że »my w to wierzemy, co i wy, daremnie nas nazywacie odszczepieńcami«. Ale po staremu ksiądz Piekarski łajał o to, cośmy tam bywali; drugi bardziej dlatego bywał, żeby widzieć piękne panny i ich obyczaje. Jest takie ich nabożeństwo, co Niemcy oczy zasłaniają kapeluszami, a białogłowy tymi swemi kweffami i schyliwszy się, włożą głowy pod ławki, to im w ten czas nasi chłopcy najbardziej książki kradli, chustki etc. Postrzegł raz minister i okrutnie się śmiał tak, że kazania przed śmiechem nie mogł skończyć. I my także, cośmy na to patrzali, musieliśmy się śmiać. Stupebant luterani, że się śmiejemy i kaznodzieja się z nami śmieje. Przytoczył potym przykład o owym żołnierzu, ktory prosił eremity, żeby się za niego modlił; klęknął eremita na modlitwę, a on mu tymczasem porwał baranka, co za nim tłomoczek nosił, i uciekł. Przy dokończeniu tego przykładu exclamavit: O devtionem supra devotiones! alter orat, alter furatur. Od tego czasu, kiedy już miały pokryć głowy, to pochowały wprzod książki i chustki, a po staremu i to nie było bez śmiechu, jedna na drugą spojrzawszy. Kiedym z niemi dyszkurował, na jaką pamiątkę głowy kryją i oczy zasłaniają, ponieważ tak nie czynił Pan Chrystus ani apostołowie, żaden nie umiał odpowiedzieć; jeden tylko tak powiedział, że na tę pamiątkę, że Żydzi zasłaniali Panu Chrystusowi [oczy] i kazali mu prorokować. Ja im na to odpowiedział: »Chcecie-li w tym należycie wyrazić recordationem passionis Domini, to was przy tym zasłonieniu trzeba w kark pięścią bić, bo tam tak czyniono«; aleć na to zgody nie było. Prędko o tym nabożeństwie wiedział kurfistrz brandoburski i, kiedy u niego był starosta kaniowski, rzecze: »Dla Boga, przestrzeż WP.J[m]ść pana wojewodę ode mnie, żeby zakazał panom Polakom w kościele bywać, bo się ich pewnie siła ponawraca na wiarę luterańską, gdyż, jako słyszę, tak się gorąco modlą, aż chustki pannom duńskim ta gorącość pożera«. Wojewoda się srodze śmiał z tej przestrogi.
 Ten Wilhelm książę bardzo się nam grzecznie stawiał, we wszystkich okazyach akkomodował się, częstował, po polsku chodził. Kiedy wojsko przechodziło, jako zwyczajnie ten tego, ten też tego pomija, to on wyszedł przed namiot, lubo też przed stancyą, jeżeli w mieście stał, to trzymał tak długo czapkę, poko wszystkie nie poprzechodziły chorągwie. Pono też to spodziewał się, że go zawołają na państwo post fata Kazimierza. Jakoż ledwieby było do tego nie przyszło, gdyby był nie podrwił poseł podczas elekcyej; ktoremu gdy rzekł senator jeden: »Niech książę JMść porzuci Lutra, a będzie u nas krolem«, exarsit na te słowa, deklarując, żeby tego nie uczynił i dla cesarstwa, a co mu książę miał bardzo za złe i konfundował go, że tak absolute powiedział, nie spytawszy go się o to.
 Tam będąc w Daniej, znosił się z nim wojewoda często, gdyż on był in persona krola polskiego i miał komendę jako nad naszym, tak i nad cesarskiem wojskiem, ktorego było 14 tysięcy z generałem Montekukulem, a z nim było Prusakow 12 tysięcy, ale lepszego ludu, niżeli cesarscy, i woleliśmy zawsze z niemi na imprezę, niżeli z cesarskiemi, i niedobrze było blisko z nimi obozem stawać, bo nam zaraz do naszego obozu nasłali szwaczek. I to dziwna, że w kraju tak obfitym, gdzie u nas wszystkiego było pełno, a oni byle tydzień na miejscu postali, to zaraz do nas po kweście przysłali żony. Przyszła kobieta nadobna, młoda, a chuda, jakby z najcięższego oblężenia, to oracya taka wszystka, przyszedszy do szałasu: »Mospan Polak, daj troszki kleb, będziem tobie koszul uszyć«. To spojrzawszy na owę nędzną, to się musiało dać jałmużnę; komu też potrzeba było koszule szyć, to szyła i tydzień i dwie niedzieli. Jakoż nietrudno było o płotno, bo ich wozili z czaty podostatkiem, a uszyć nie miał kto, bośmy w wojsku mieli tylko jednę kobietę, trębaczkę; z tej recyej tedy była z nich wygoda. Jak się zaś ich mężowie nie mogli doczekać, bo przyszli szukać ich od szałasu do szałasu; skoro znalazł, to ją wziął ze sobą, podziękowawszy, że ją przeżywiono. Jeżeli też jeszcze była potrzebna, że koszule nie doszyła, to jeno było dać mężowi sucharow, to poszedł, zostawiwszy ją na dalszy czas, a sam do niej nadchodził czasami. To tak małpa niejedna tak się poprawiła za dwie niedzieli, że jej zaś mężowie nie popoznawali.
 Aż tam już radzą, jako się podszańcować, jako mury rąbać, a czym rąbać, nie wspomnieli. A siekiery kędy? Dopiero zaraz kazał strażnik Wołoszy z pod chorągwie, żeby się rozjechali po wsiach o mil dwie albo trzy o przyczynie siekier. Jeszcze nie świtało, a już pięćset siekier na kupie nakładziono. Skoro tedy zegary poczęły bić i z północka kazano trąbić pobudkę, sam wstał, mało co śpiąc, owe siekiery kazał podzielić między chorągwie i piechotę. W godzinę po pobudce kazał otrąbić, żeby byli gotowi do szturmu za godzinę i żeby snopy każdy niosł przed sobą na piersiach, dla postrzału od ręcznej strzelby, ażeby wszyscy wraz skoczywszy pod mury i jako najlepiej przycisnąwszy się do muru, żeby z gory nie rażono, a drugim odstrzeliwać. Skoro tedy świtać poczęło, podemknęło się wojsko bliżej pod miasto, ja też dopiero do księdza. Rzecze mi potym [wojewoda]: »Pan porucznik Charlewski prosi się z ochoty do przewodzenia czeladzi. Niechże tam już oni idą, a Wść zostań«. Odpowiem: »Już to wszyscy słyszeli, żeś mię WPan prosił i rozumiałby kto o mnie, że ja się lękam: pojdę«. Jakeśmy z koni zsiedli, aż też zsiada Kossowski Paweł i Łącki. Było nas tedy przy czeladzi z pod naszej chorągwie pięć; ale po staremu komenda przy m[n]ie była, bo mi już była oddana, poko owi starsi żołnierze nie namyślili się na ochotę. Oddawszy się tedy Boskiej i Jego Najświętszej Matki protekcyej, kożdy swoje zosobna Jego ś. Majestatowi poszlubiwszy wota, z kompanią się też już tak właśnie, jako na śmierć, pożegnawszy, stanęliśmy już osobno od konnych. Ksiądz Piekarski, jezuita, uczynił do nas egzortę w ten sens: Lubo wdzięczna jest Bogu ofiara każda, z serca szczerego dana, osobliwie kto krew swoję za dostojeństwo Jego świętego na plac niesie Majestatu, najmilsze ze wszystkich victima. Za coż pobłogosławił Abrahamowi, że wszystek świat jego odziedziczyło plemię? — Tylko za to, że za jedno Boskie rozkazanie z ochotą krew ukochanego konsekrował Izaaka. Woła na nas krzywda Boska, od tego narodu poniesiona; wołają świątnice Pańskie, od nich po całej Polszcze sprofanowane; woła krew braci naszych i ojczyzna, ręką ich spustoszona; woła naostatek Najświętsza Panna, Matka Boska, ktora imienia przeczystego że ten narod jest bluźniercą, żebyśmy za te ujęli się szczerze pretensye, żeby w osobach naszych widział jeszcze świat nieumarłą przodkow naszych sławę i fantazyą. Niesiecie tu, odważni kawalerowie, z Izaakiem krew swoję na ofiarę Bogu; upewniam was imieniem Boskiem, że kogo Bog, jako Izaaka, samą jego kententując się intencyą, zdrowo z tej wyprowadzi okazyej, i sławą dobrą i wszelkiem swoim kompensować mu to [będzie] błogosławieństwem; kogoby zaś cokolwiek potkało, za Najświętszy Majestat i Matkę Jego wylana kropla krwie, by najcięższe, wszystkie obmyje grzechy i wieczną bezwątpienia w niebie zgotuje koronę. Oddajcież się temu, ktory, dziś ubogo dla was w jasełeczkach położony, krew swoję ochotnie dla zbawienia waszego ofiaruje Bogu Ojcu. Ofiarujcież te swoje teraźniejsze actiones w nadgrodę jutrzennego nabożeństwa, ktore zwyczajnie o tym czasie odprawiemy, witając nowego gościa — Boga, w ciele ludzkim na świat zesłanego. A ja w Tym mam nadzieję, ktorego Przenajświętsze wspominam imię Jezus, i w przyczynie Przenajświętszej Jego Matki, do ktorej wołam: »Vindica honorem Filii Tui. Przyczyną Swoją, Matko, u Syna spraw to, żeby tę raczył pobłogosławić imprezę, żeby tę zacną kawaleryą szczęśliwie z tego upału raczył wyprowadzić i na dalszy zaszczyt swego Boskiego konserwować Majestatu. Tych tedy w przed się wziętą drogę daję wam wodzow, zastępcow, opiekunow; w tych gruntowną pokładam nadzieję, że was wszystkich powracających w dobrym witać będą zdrowiu«. — Mowił potym z nami akt skuchy i wszystkie cyrkumstancye te, co się zachowują z owemi, ktorzy już pod miecz idą. Przystąpiwszy się ja do niego bliżej, i mowię: »Proszę je też, moj dobrodzieju, o osobliwe błogosławieństwo«. Ścisnął mię z konia za głowę i błogosławił, a zdjąwszy z siebie relikwie, włożył na mnie: »Idźże śmiele, nie boj się«. Ksiądz Dąbrowski też, jezuita, także do inszych pułkow jeździ, prawi, więcej płacze, niżeli mowi; bo takie miał vitium, że choć był niezły kaznodzieja, że co począł mowić, rozpłakał się i nie skończył kazania, a narobił śmiechu.
 A tymczasem powraca trębacz, do nich posłany, częstując ich parolem, jeżeli chcą. [A oni]: »Czyńcie z nami, co wam fantazya każe kawalerska; my też także, jakeśmy się was w Polszcze nie bali, tym bardziej i tu nie bojemy«. A potym zaraz i strzelać poczęli; lekce bo nas ważyli, widząc, że działka i jednego nie mamy, piechoty tylko jeden regiment, a Piaseczyńskiego cztery szwadrony i semenow trzysta, ale bardzo dobrych. Na konnych oni mowili, że to ludzie do szturmow niezwyczajni; pojdzie to w rozsypkę, jak raz ognia dadzą, bo tak sami więźniowie powiedali. Kożdy z pachołkow trzyma ow snop słomy przed sobą, towarzystwo zaś w pancerzach tylko, niektorzy też z kałkanami. A wtym przyjeżdża wojewoda i mowi: »Niechże was Bog ma w swojej protekcyej i imię Jego święte. Ruszajcież się, a jak się przez fossę przeprawicie, skoczcież pod mury we wszystkim biegu, bo już wam pod murami nie mogą tak szkodzić«. Że nam tedy duchowni kazali to ofiarować in memoriam jutrzni, bo to samym było świtaniem w dzień Narodzenia Pańskiego, zacząnem ja z [o]wymi, co w mojej komendzie byli: »Już pochwalmy krola tego« etc. Wolski także Paweł, co potem był starostą lityńskim, towarzysz na ten czas krolewskiej pancernej chorągwie, co także swojej chorągwie czeladź przywodził, kazał toż śpiewać. Tak Bog dał, że z pod tych chorągwi i jedna dusza nie zginęła, a u inszych, co nie śpiewali, powytykano dziesięcinę. Skorośmy tedy do fossy przyszli, okrutnie poczęły parzyć owe snopy słomy. Już się czeladzi trzymać uprzykrzyło i poczęli je ciskać w fossę; jaki taki, obaczywszy u pierwszych, także czynił i wyrownali owę fossę, tak, że już daleko lepiej było przeprawiać się tym, co na ostatku szli, niżeli nam, cośmy szli w przodzie z pułku krolewskiego. Bo źle było z owemi snopami drapać się dogory po śniegu na wał; kto jednak swoj wyniosł, pomagał i znajdowano w nich kulę, co i do połowy nie przewierciała. Wychodząc tedy z fossy, kazałem ja swoim wołać: »Jezus, Marya!«, lubo insi wołali: »Hu, hu, hu!«, bom się spodziewał, że mi więcej pomoże Jezus, niżeli ten jakiś pan Hu. Skoczyliśmy tedy we wszystkim biegu pod mury, a tu jako grad lecą kule, a tu jaki taki stęknie, jaki taki o ziemię się uderzy. Dostało mi się tedy z moją watahą, że przy srogim filarze, albo raczej narożniku, było jakieś okno, w ktorym srodze gruba żelazna krata; zaraz tedy pod ową kratą kazałem mur rąbać na odmianę: ci się zmordują, a ci wezmą. Było zaś na drugim piętrze nad nami takie okno z takąż kratą. Z tamtego okna strzelano do nas, ale tylko z pistoletow, bo z drugiej strzelby nie mogł strzelić do nas i wysadzić się nijak dla owej kraty; chyba tam do dalszych mogł strzelać. Jam też kazał dogory nagotować 15 bandeletow i, jak rękę wytknie, wraz dać ognia. I tak się stało, aż zaraz i pistolet na ziemię upadł. Nie śmieli tedy już więcej rąk pokazować, ale tylko kamienie wypychali na nas przez owę kratę; ale przecię już się tego było snadniej uchronić, niżeli kule. Tymczasem jak rąbią, tak rąbią mur i nakolusieńko, jak kiedy owo pin[cz]owski [piecek gość obiega wkoło], nie wiedząc, gdzieby Szwedom ręce wrazić. Kiedy już końce owej kraty widać, radziśmy, bo tu już grad na nas pada; duszkożby co prędzej wniść pod dach, ale że nie było czym owej kraty wyważyć, musieli jeszcze dalej rąbać. Skoro już mogł się jeden zmieścić, aż ja każę czeladzi włazić po jednemu. Wolski, jako to chłop chciwy, żeby to wszędy być wprzod, rzecze: »Wlezę ja«. Tylko wlazł, a Szwed go tam za łeb. Krzyknie. Ja go za nogi. Tam go do siebie zapraszaj[ą]; my go też tu nazad wydzieramy: ledwieśmy chlopa nie rozerwali. Woła na nas: »Dla Boga, już mię puśćcie, bo mię rozerwiecie!« Krzyknę ja na swoich: »Dajcie w okno ognia«! Włożyli tedy kilka bandeletow w okno, dali ognia: zaraz Szwedzi Wolskiego puścili; dopieroż my po jednemu owym oknem laźli. Już nas tam było z połtorasta. Interiem idzie kilka rot muszkieterow, co to znać, co stamtąd uciekli, powiedzieli. Już prawie wchodzą do sklepu, aż tu [nasi] dadzą ognia w kupę; padło ich sześć, drudzy w nogi w dziedziniec. Wychodziemy tedy sobie szczęśliwie z [s]klepu i staniemy szeregiem w dziedzińcu, a tu coraz więcej ową dziurą przybywa. Obaczywszy nas [Szwedzi] w dziedzińcu, dopiero poczęli trąbić i chorągwią białą wywijać, co jest signum proszenia o miłosierdzie, odmieniwszy w krotkim czasie zwyczaj narodu swego świńskiego, co powiadali, »że nie prosiemy kwateru«. Z kupy tedy rozchodzić się nie dam, poko nie obaczę jeneralnej konfuzyej nieprzyjacielskiej; Wolski także swoim.