Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
W Polsce utarło się przekonanie, że wolnościowcy to przede wszystkim konserwatywni liberałowie. Ich poglądy to w skrócie konserwatyzm obyczajowy i wolna gospodarka. Tymczasem, jak wskazuje autor, liberalizm to bardzo kiepski fundament ideowy dla wolności.
Czytelnik pozna mało znane szczegóły z życia i twórczości ojców liberalizmu: Smitha, Hume’a czy też Hayeka. Dowie się, dlaczego filozofia liberalna broni relatywizmu i tym samym jest użytecznym narzędziem globalnych mocarstw.
Jeśli nie liberalizm, jakie inne narzędzie pozostaje nam do obrony gospodarczych swobód? Zdaniem autora – filozofia libertariańska. Wykorzystując formułę abecadła, Jakub Wozinski ukazuje zarys filozofii wolności opartej na twardych i logicznych fundamentach.
Libertarianizm nie musi być wywrotowy. Można go z powodzeniem wykorzystać do obrony najważniejszych wartości naszej cywilizacji. Jego atutem jest to, że unika podstawowych błędów zawartych w myśli liberalnej.
Bez czołobitności, autor Dziejów kapitalizmu przedstawia i mocne strony libertarianizmu, i obszary pozostawiające wiele do życzenia. To obowiązkowa pozycja dla wszystkich wolnościowców: zarówno konserwatywnych liberałów, jak i libertarian.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 233
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
ISBN:978-83-65546-51-7
Copyright © by Jakub WozinskiCopyright to this edition © by Wydawnictwo Prohibita
Projekt graficzny okładki:Maciej Harabasz
Rysunki:Krzysztof Boruszewski
Redakcja, korekta i indeks:Edyta Chrzanowska
Wydawca:Wydawnictwo PROHIBITAPaweł Toboła-Pertkiewiczwww.prohibita.plwydawnictwo@prohibita.plTel: 22 425 66 68facebook.com/WydawnictwoProhibitaul. Dymińska 401-519 Warszawa
Sprzedaż książki w internecie:
Czym jest libertarianizm?
Odpuśćmy sobie uczone definicje. Usatysfakcjonowałyby osoby dociekliwe, ale nie oddałyby sedna problemu. Definicje są martwe, myśl libertariańska żywa, a żywe twory mają to do siebie, że potrafią zawędrować w najbardziej niespodziewanych kierunkach. Czy to dobrze, czy źle, że libertarianizm zawędrował… a nawet rozpełzł się na boki (a już zwłaszcza na lewy bok) – na to właśnie pytanie postaram się odpowiedzieć.
Potrzeba napisania tej książki wzięła się z dwóch powodów. Po pierwsze, zdaniem autora istniejące na rynku wydawnictwa wprowadzające w tematykę libertarianizmu są najczęściej pozbawione polotu lub też starają się pomijać to, co w filozofii libertariańskiej kontrowersyjne i to, co w niej słabe. Poza tym myśl libertariańska nieustannie się rozwija, przez co wcześniejsze wprowadzenia do libertarianizmu straciły już nieco na aktualności.
Po drugie zaś, w ramach ruchu libertariańskiego pojawiło się w ostatnim czasie wiele niebezpiecznych trendów, które czynią z niego radykalny i nieodpowiedzialny nurt myślowy. W związku z czym (mam nadzieję, że nie obrażam części czytelników) nurt szczególnie atrakcyjny dla ludzi młodych. Niniejsza publikacja stanowi próbę pokazania, że libertarianizm można i powinno się interpretować w sposób dojrzały i przemyślany, a nie wywrotowy, zgodny z zasadą „po nas choćby potop”.
Po trzecie wreszcie, wśród zwolenników wolności dominuje najczęściej mylne przekonanie, że najbardziej wolnościowy nurt filozoficzny to liberalizm. Od wielu lat praktyczny monopol w kwestii wolnościowych autorytetów dzierżą tak nieciekawe postacie jak Adam Smith, Ayn Rand czy Milton Friedman. Ukazując ich prawdziwe oblicze i zawartość proponowanych przez nich idei, staram się pokazać, że wspieranie się na myśli liberalnej w walce o wolność to zabieg skazany na porażkę. Dominacja polityczna anglosaskich elit sprawiła, że daliśmy sobie wmówić, że nauczycielami wolności byli filozofowie liberalni, choć wcale tak nie było. W pracy tej pokazuję, że nawet właściwie rozumiany libertarianizm nie wyrasta, wbrew wszelkim pozorom, z myśli liberalnej, lecz ma o wiele starszy i chwalebniejszy rodowód.
Libertarianizm zyskuje wciąż na popularności i życzyłbym sobie, aby ta publikacja mogła posłużyć wielu osobom jako krótki przewodnik po najważniejszych pojęciach, nazwiskach i nurtach filozofii wolności oraz kompas pozwalający nie zabłądzić w czasie intelektualnej podróży po libertariańskim świecie. Zamiast kolejnej nadętej i pisanej przesadnie uczonym językiem książki wprowadzającej czytelnika w zagadnienia libertarianizmu proponuję więc pracę, którą, mam nadzieję, będzie się czytało lekko, łatwo i przyjemnie.
***
Chciałbym bardzo podziękować dr. Pawłowi Nowakowskiemu oraz dr. Stanisławowi Wójtowiczowi za pomoc przy pisaniu tej książki i udzielenie wielu krytycznych, ale bardzo konstruktywnych uwag. Ich wkład pomógł mi nabrać większego dystansu do własnych poglądów na wiele kwestii i lepiej je doprecyzować. Tradycyjnie dużo skorzystałem także z uwag mojej żony, Kasi, za co jestem jej ogromnie wdzięczny.
– z libertarianizmem jest jak z abolicjonizmem. (Miało być lekko, a na starcie dwa -izmy… Przypomnijmy, o co chodzi). Dziś najczęściej uważa się, że do zniesienia niewolnictwa doprowadziły przede wszystkim działające od połowy XVIII w. ruchy abolicjonistyczne, mające rzekomo wcielać w życie idee oświecenia. Wyciąga się stąd wniosek, że dopiero postęp i nowoczesność doprowadziły do upadku starą jak świat praktykę niewolenia w tzw. cywilizowanym świecie. Jednocześnie zupełnie się zapomina, że niewolnictwo zostało już raz naprawdę zniesione! Chrześcijaństwo, które objąwszy swoim zasięgiem całą Europę, skutecznie eliminowało tę haniebną praktykę państwo po państwie. Powróciła do łask dopiero w momencie, gdy europejskie potęgi przystąpiły do podbojów kolonialnych i gdy w wyniku rewolucji protestanckiej oraz wielkiego kulturowego zwrotu ku ideom renesansu zrezygnowano z chrześcijaństwa jako głównej siły modelującej rozwój cywilizacji.
Najbardziej rozwinięty system niewolnictwa oraz apartheidu, czyli ścisłego oddzielenia od siebie ludności europejskiej oraz miejscowej, stosowały państwa protestanckie (przede wszystkim Anglia), w których jednocześnie nastąpiło najsilniejsze ideowe zerwanie ciągłości z tradycją chrześcijańskiego średniowiecza. Abolicjoniści z XVII i XVIII w. nie byli więc pionierami w zakresie walki z niewolnictwem, lecz jedynie występowali wobec nadużyć reformacyjno-oświeceniowych idei.
Miało być o libertarianizmie, prawda? W identyczny sposób libertarianizm nie jest ideą, która powstała w XVIII czy XIX w. jako pierwszy w historii wyraz buntu przeciwko nadużyciom władzy państwa, jak uczy się na uniwersytetach (państwowych, nomen omen). Oświeceniowi i postoświeceniowi libertarianie występowali i występują przeciwko nadużyciom zdechrystianizowanych idei ostatnich kilku stuleci, ale to nie oni są głównymi bohaterami dziejowych zmagań o wolność. Rzeczywistymi bohaterami są ci, którzy wbrew powszechnemu zniewoleniu, plemiennemu i rodowemu kolektywizmowi i całkowitemu zinstrumentalizowaniu kobiet czy dzieci stworzyli zupełnie nową cywilizację opartą na szacunku dla każdego człowieka.
Sama nazwa „libertarianizm” wzięła się w sporej mierze właśnie stąd1, że dostrzeżono, iż liberalizm, czyli obok socjalizmu główna idea nowożytności, uległ poważnej deformacji i przestał realizować swoje obietnice. Obietnice tego nowego, lepszego świata, które składali Kalwin, Luter, Locke, Smith, Rousseau czy Kant, okazały się bez pokrycia i dlatego na celowniku libertarian znalazło się państwo jako takie. W chrześcijańskiej Europie nie kwestionowano państwa (czyniły tak jedynie skrajne sekty), bo nie było ono tak dotkliwe jak w nowożytności i potrafiono neutralizować jego negatywne skutki. Dla ówczesnych zwolenników wolności zagrożeniem nie był wcale Lewiatan, lecz np. islam oraz radykalne ruchy heretyckie postulujące m.in. zniesienie własności prywatnej czy też grabież mienia kościelnego, które za sprawą reformacji uzyskały dominujący głos na Zachodzie w epoce oświecenia. Właśnie te ruchy stworzyły jednak nowoczesność, w której libertarianom często się wydaje, że jako pierwsi zrozumieli, czym tak naprawdę jest wolność.
– temat, w którym największy błąd popełnił naczelny libertarianin w historii, Murray Rothbard. W Etyce wolności przedstawił swoją argumentację na rzecz aborcji głoszącą, że dziecko znajdujące się w łonie matki jest tak naprawdę agresorem, który (a poznać mamy to po tym, że ciąża jest niechciana) bezprawnie „wtargnął na teren” matki (jej ciała) i dlatego może zostać z niego usunięty. Każdy, kto miał okazję czytać lub słuchać Rothbarda, miał prawo doświadczyć dysonansu, że tak wnikliwy intelektualista popełnił tego rodzaju błąd w myśleniu, skutkujący przerażającymi wnioskami. Dziecko nie wkracza przecież do brzucha matki z uprzednio zajmowanego miejsca. Nie dokonuje najazdu. Ono zaczyna w nim swoje istnienie za sprawą działania rodziców. Jeśli ktokolwiek jest w tę sprawę wplątany bez swojej winy, to najbardziej właśnie ono. W związku z tym zwyczajnie nie można go uznać za napastnika, a następnie abortować.
Najprawdopodobniej już nigdy się nie dowiemy, dlaczego Murray Rothbard żywił właśnie takie, a nie inne poglądy w kwestii aborcji, lecz na pewno w jego rodzimym środowisku nie były one czymś nietypowym. „Mr Libertarian” urodził się przecież i przez większą część swojego życia mieszkał w aborcyjnej stolicy USA – Nowym Jorku. Już w XIX stuleciu w mieście tym aborcjoniści otwarcie się reklamowali w gazetach i na ulicach, średnio co piąte dziecko kończyło życie za sprawą lekarskich przyrządów, a wiele osób zbudowało na przemyśle aborcyjnym prawdziwe fortuny. Pod tym względem sytuacja nie zmieniła się tam właściwie do dziś.
Czy jednak libertarianin powinien wspierać wprowadzony przez państwo częściowy lub całkowity zakaz aborcji? Libertarianie są przecież przeciwnikami stosowanych przez państwo zakazów i można by stąd wywieść wniosek, że powinni się sprzeciwiać tego typu prawodawstwu.
Odpowiedź brzmi: tak.
Przede wszystkim nie można nigdy zapominać o tym, że aborcja jest zwykłym zabójstwem. Żaden człowiek nie jest w stanie rozmnożyć się sam z siebie i potrzebuje do tego celu płci przeciwnej. To właśnie akt płciowy (lub jego laboratoryjny substytut) powołuje do istnienia nowe życie – gdyby było inaczej, musielibyśmy przyjąć, że każdy z nas istniał już wcześniej w łonie matki (a ona w łonie swojej matki itd., co prowadziłoby do absurdu), albo że nieoczekiwanie płód sam z siebie decyduje o tym, że zostaje człowiekiem dopiero po swoim poczęciu (co jest oczywistym absurdem).
Skoro więc aborcja jest zabójstwem, to państwo powinno bezwzględnie ścigać ją jako przestępstwo. Libertarianie pragną, aby państwo zostało kiedyś zastąpione przez prywatne agencje ochrony, ale nie chcą przecież, by do tego czasu Lewiatan całkowicie zaprzestał dostarczać usług prawnych i bezpieczeństwa. Banalne, lecz jeśli państwo uzurpuje sobie prawo do zapewniania określonych usług, to jego obowiązkiem jest ich zapewnianie. Nikt o zdrowych zmysłach nie chciałby przecież, aby w obecnej sytuacji państwo przestało ścigać innych morderców cz złodziei; dlaczegóż by miało więc przestać ścigać winnych przestępstwa aborcji?2
– nurt libertariański związany najmocniej z osobą Samuela Konkina III. Urodzony w Kanadzie autor Nowego manifestu libertariańskiego najwięcej uwagi przywiązywał do kwestii znalezienia odpowiedniej strategii zniesienia państwa. W latach 70. i 80. ruch libertariański w USA zyskał sporą popularność, co siłą rzeczy wiązało się z pojawieniem zjawisk oportunistycznych. Wydaje się, że właśnie oportunizm raził najbardziej Konkina, który w swoim manifeście wypowiadał się kategorycznie na temat „niespójności” wielu libertarian. Przez „niespójność” rozumiał to, że wiele osób uważających państwo za zło nie przestaje dla niego pracować oraz akceptuje jego obecność. Kierując się rygoryzmem moralnym, wzywał więc, aby na każdym kroku okazywać etyczną dezaprobatę dla państwa i stosowanego przez nie przymusu.
Obserwując relacje między społeczeństwem a państwem, Samuel Konkin III stwierdził, że najbardziej „spójni” są ci, którzy angażują się w działalność na czarnym rynku lub w szarej strefie. Dlatego też wychwalał tych wszystkich, którzy unikają płacenia podatków, dokonują wymian poza legalnymi strukturami, zatrudniają nielegalnych imigrantów czy handlują bronią lub narkotykami. Konkin kibicował wszystkim tym, którzy podejmowali ryzyko działań z pominięciem państwa. Był oczywiście świadomy, że zdecydowana większość z nich czyni tak nie dlatego, że przeczytała Rothbarda, lecz przekonywał, że można zwiększyć ich świadomość.
Swój program rozpisał na cztery fazy, w których każda kolejna następuje wraz ze stopniowym rozszerzaniem się czarnych rynków i funkcjonujących na nich agencji zapewniających ochronę. Decydujące w tej sekwencji było przejście od fazy nr 2 do fazy nr 3, kiedy siły prywatne miały dokonać rewolucji polegającej na zepchnięciu zwolenników państwa do getta, w którym funkcjonuje dziś wolny rynek.
Konkin nazwał swoją koncepcję agoryzmem, odwołując się do greckiego pojęcia agory, czyli otwartego rynku, na którym dokonują się nieustanne innowacje, zmiany i wymiany. Przekonywał, że libertariańskie agory nie muszą wcale się ograniczać do pewnego skromnego terytorium, lecz mogą funkcjonować na zasadzie sieci łączących osoby żyjące nawet w sporym oddaleniu. Te sieci niezależnych czarnorynkowych wymian miały według niego tworzyć podstawy tzw. kontrgospodarki. W jej funkcjonowaniu upatrywał nadziei na odciągnięcie możliwie jak największej liczby osób większymi zyskami, jakie czekają na podejmujących ryzyko dokonywania wymian poza systemem podatkowym państwa.
Teoria Konkina znalazła całkiem sporo zwolenników, a ich liczba niewątpliwie wzrosła w dobie Internetu. Dlaczego? Otóż Internet stanowi naturalne środowisko dla rozmaitych wymian i usług świadczonych poza zakresem państwa. Taka jest już zresztą specyfika czarnego rynku, że najbardziej sprawdzają się na nim towary, które są jednocześnie cenne i łatwe do ukrycia. Dlatego też od zawsze handlowano tam takimi rzeczami, jak: biżuteria, waluty, dzieła sztuki, czy też alkohol, papierosy lub odzież. Nieco trudniej na czarnym rynku sprzedać jednak usługi i towary, z którymi nie sposób się zakonspirować. Z tego względu nie funkcjonuje żaden czarny rynek przewozów kolejowych, budowy dróg przeznaczonych dla ruchu kołowego, czy też energii pozyskiwanej z węgla brunatnego. Tej trudności Konkin zdawał się jednak nie dostrzegać.
Murray Rothbard, który był do Konkina nastawiony przychylnie, poddał jego program zdecydowanej krytyce, przede wszystkim z racji stosunku agoryzmu do uprawiania polityki przy pomocy partii. Wpływ na reakcję Rothbarda miało niewątpliwie zachowanie Konkina wobec Partii Libertariańskiej, w której działania angażował się wówczas autor Etyki wolności. Sponsorem Partii byli bracia-milionerzy Koch, którzy dla Konkina uosabiali „biały rynek”. Konkin uważał również, że wszelkie działania polityczne są pozbawione sensu, gdyż stanowią wyraz „niespójności” z libertariańskim postulatem odrzucenia państwa z pobudek moralnych.
Problem z Konkinem i jego koncepcją polegał też na niektórych kwestiach praktycznych. Choć sam wzywał do „spójności”, przez całe życie korzystał wyłącznie z państwowej komunikacji miejskiej. Fascynacja czarnym rynkiem zamykała mu nieco oczy na realną perspektywę działań każdego libertarianina. Do państwa należą przecież drogi, chodniki, lotniska, parki i wiele innych obiektów, z których musimy korzystać, jeśli tylko chcemy zachować życie i być w ogóle w stanie wyrażać swój sprzeciw wobec obecnej sytuacji.
Nie znaczy to oczywiście, że propozycja Konkina była kompletnie mylna. Czarny rynek i szara strefa są nierzadko zjawiskami zbawiennymi w dzisiejszym świecie, pozwalającymi na większy zakres swobody, niż formalnie zezwala na to państwo (szczególnie gdy mamy do czynienia z okupacją lub komunizmem). Pomimo pełnienia tak ważnej roli nie mogą jednak być jedynym sposobem na walkę z Lewiatanem, gdyż zasadniczo dotyczą zaledwie pewnego wycinka gospodarki. Każde państwo wsparte jest na pewnych kluczowych elementach, do których zaliczyć można transport, energetykę, wojsko czy pieniądze. Siła rażenia drugiego obiegu w tych dziedzinach pozostaje mocno ograniczona. O wiele lepszy skutek są w stanie przynieść działania mające na celu osłabienie władzy państwa poprzez wspieranie samorządności lub autonomii regionów.
Jednocześnie nie można bagatelizować wyzwania „spójności”, które rzucił Konkin. Odnosi się to w szczególności do tych, którzy głoszą idee libertariańskie, pracując jednocześnie na państwowej posadzie. Praca dla Lewiatana nie jest państwową drogą ani chodnikiem, których nie możemy ominąć. Nikt też nie zmusza nas do brania państwowych dotacji. Choć skromny, to jednak margines naszych działań pozwalających pominąć państwo jest zauważalny i wielka w tym zasługa Konkina, że dzięki niemu dyskusja na temat tego, co libertarianin robić powinien lub nie, została znacząco pogłębiona. Konkin pozwolił także lepiej dostrzec niektóre korzystne efekty funkcjonowania tzw. nielegalnych rynków. Ich obecność na pewno poszerza zakres wolności, lecz właściwą strategią libertarian powinna być przede wszystkim secesja (o czym więcej w osobnym haśle).
– lepiej unikać słowa „anarchia”, bo jest ono wyjątkowo kłopotliwe. Przede wszystkim dlatego, że anarchiści mają wiele wspólnego na gruncie teoretycznym z socjalistami. Wielu anarchoindywidualistów wykazywało i wykazuje zresztą wyjątkową łatwość przechodzenia ze stanowiska anarchoindywidualizmu na stanowisko anarchokolektywistyczne.
Słowo „anarchia” sugeruje niezmiennie brak porządku, chaos i zamieszanie, a przecież libertarianie opowiadają się właśnie za systemem opartym na większej współpracy i większym porządku niż panuje obecnie. Nie zmienimy nigdy źródłosłowu słowa „anarchia”, który odsyła nas do braku istnienia łuku (łac. arche) czy raczej zasady lub władcy spinającego życie społeczne w jedną całość. Libertarianin to przecież ktoś, kto pragnie porządku i poszanowania zasad wedle obiektywnego wzorca.
Zamiast „anarchia” mówmy lepiej „ład prywatny”; zamiast o „anarchokapitalizmie” mówmy lepiej o „libertarianizmie”3. A jeśli termin „libertarianizm” brzmi nam zbyt podobnie do „liberalizmu”, to mówmy zwyczajnie o filozofii wolnościowej.
– za sprawą m.in. Murraya Rothbarda powstało zjawisko noszące niekiedy nazwę „austrolibertarianizm”, które odnosi się do dość specyficznej filozofii politycznej bazującej na pojęciach i tezach formułowanych w obszarze ekonomii austriackiej. Austrolibertarianizm opiera się w szczególności na ekonomii politycznej, czyli tym dziale ekonomii, który stara się wyłonić najefektywniejsze gospodarczo metody życia społecznego.
W gruncie rzeczy jednak ekonomia ma z bbertarianizmem niewiele wspólnego, gdyż jest to nauka zajmująca się przewidywanymi skutkami ludzkich działań. Ekonomia nie jest nauką wartościującą, dlatego nie stwierdza, czy dane działanie, choćby miało przynieść śmierć i pożogę, należy uznać za złe albo za dobre. Choć to rzadkie lub praktycznie niespotykane połączenie, ekonomista akceptujący metodę szkoły austriackiej może być nawet komunistą (choć po zapoznaniu się z „Rachunkiem ekonomicznym we wspólnocie socjalistycznej” Misesa mogłoby to być dość karkołomne). Nawet w przypadku ekonomii politycznej, która rozpatruje skutki określonych działań w kontekście społecznym (a w szczególności w kontekście państwa), jesteśmy nadal ograniczeni naturą ekonomii, w ramach której nie wolno nam formułować celów4.
Mając to wszystko na uwadze, należy stwierdzić, że tak naprawdę nie ma czegoś takiego jak „wolnorynkowa ekonomia”. Co najwyżej swą sugestywnością przedstawionych skutków danych rozwiązań społecznych i politycznych może nas skłonić do przyjęcia prywatnie postawy wolnorynkowej. Jeśli dostrzeżemy atrakcyjność czy też piękno mechanizmów opisywanych przez „Austriaków”, być może łatwiej będzie nam zostać libertarianami, lecz nie powinniśmy nimi zostać ze względu na efektywność, tylko z powodów etycznych.
Libertarianizm to przede wszystkim etyka polityczna regulująca zasady korzystania z przymusu zarówno w proponowanym przez libertarian ładzie prywatnym, jak i systemie społecznym zdominowanym przez instytucję państwa. Ekonomia może nam posłużyć za argument dodatkowy, jako obrazowe uzupełnienie, lecz najgorszy błąd popełnimy, jeśli na rzecz wolności będziemy przekonywali, wskazując na mnogość dóbr materialnych i efektywność społeczeństwa żyjącego wedle libertariańskiej etyki i prawa. Nie mamy bowiem żadnych podstaw, aby sądzić, że po zniesieniu państwa wszyscy wykorzystają uzyskaną wolność przede wszystkim do tego, by pomnażać zasoby materialne. Tak może być, ale wcale nie musi. Być może społeczeństwo zechce wybrać życie oparte na zupełnie innych cnotach i wartościach, niż tylko powiększanie kapitału i zasobu dóbr materialnych. Jeśli świat całkowicie kapitalistyczny, tj. libertariański, wyobrażamy sobie jako jeden wielki Hongkong, to pora, abyśmy zrozumieli, że bardziej niż na wolności zależy nam na zasobności materialnej.
Na koniec wspomnijmy jeszcze nieco o samej szkole austriackiej, którą od większości pozostałych kierunków odróżnia podejście dedukcyjne i werbalny, a nie zmatematyzowany charakter przeprowadzanych analiz. Pod tym względem „Austriacy” stanowią swego rodzaju ewenement w ramach niemal całkowicie skolonizowanej przez pozytywizm ekonomii. Można zasadnie powiedzieć, że stworzona w Wiedniu szkoła ekonomistów wydobyła tę naukę z mroków oświecenia i przywróciła jej charakter, który posiadała w czasach, gdy dominowała scholastyka.
Nie sposób nie wspomnieć tu też o bardzo powszechnym błędzie obecnym nie tylko u zwolenników szkoły austriackiej, lecz także nawet u samych jej założycieli i głównych przedstawicieli. Błąd ten wyjaśnia jednocześnie, dlaczego austriacka szkoła ekonomii jest tak szczególnie popularna w środowisku libertarian. Polega on mianowicie na tym, że ukrytymi i milcząco przyjmowanymi założeniami analiz przeprowadzanych przez ekonomistów ze szkoły austriackiej są legalność i sprawiedliwość tytułów własnościowych posiadanych przez przytłaczającą większość ludzi. Ekonomiści austriaccy, tworząc swoje teorie, posługują się fikcyjnymi osobami X, Y, Z, wskazując na określone konsekwencje ich czynów, i analizy te są jak najbardziej prawdziwe i słuszne. Problem polega jednak na tym, że tak naprawdę dotyczą one świata opisywanego przez libertarian (przypominającego tak naprawdę stan natury), w którym wszystkie tytuły własnościowe są dzierżone sprawiedliwie, gdy tymczasem w rzeczywistym świecie wcale tak nie jest. Przedstawiciele szkoły odnoszą najczęściej wrażenie, że mają świadomość zniekształceń i komplikacji, które wynikają z istnienia państwa, i dlatego wskazują na skutki państwowego interwencjonizmu. Analiza gospodarczego interwencjonizmu jest jednak niewystarczająca, ponieważ nie jesteśmy w stanie (o czym będzie jeszcze mowa dokładniej w haśle „podatki to kradzież”) wyłonić precyzyjnie, kto dokładnie tworzy państwo, a kto nie. Innymi słowy, austriacka analiza mylnie tworzy dychotomię i zestawia całkowicie niewinne ofiary interwencjonizmu ze złowrogimi siłami państwa. A to mogłoby mieć miejsce jedynie w sytuacji, gdyby państwo pragnęło zastosować swoje środki przymusu wobec społeczeństwa libertariańskiego, którym przecież nie jesteśmy, bo każdy z nas w ten czy inny sposób współtworzy państwo.
Pragnę podkreślić po raz kolejny: austriacka szkoła ekonomii absolutnie perfekcyjnie opisuje mechanizmy działające w społeczeństwie bezpaństwowym i powinniśmy ją pielęgnować jako wspaniałe narzędzie wiedzy oraz ilustrację libertariańskich ideałów. W naszym obecnym świecie, naznaczonym nieustannym wywłaszczaniem jednych przez drugich, powielanie schematów niezawodnych dla społeczeństwa respektującego prawa własności nie zawsze prowadzi nas do przyjęcia poprawnych wniosków.
W naszych warunkach, czyli w stanie dominacji państwa nad społeczeństwem, piękne w swej prostocie schematy ekonomii austriackiej nie mogą być zastosowane w pełni dokładnie tak samo jak proste schematy etyki libertariańskiej odnoszące się do stanu natury. Nie oznacza to jednak, że z ekonomii austriackiej należy rezygnować całkowicie, wręcz przeciwnie. Trudność w jej zastosowaniu polega jedynie na tym, aby pamiętać, że analizując poszczególne konsekwencje ludzkich działań, powinniśmy uwzględnić całą złożoność posiadanych przez jednostki tytułów własnościowych. Przykład? Jeśli w danym kraju istnieje klasa oligarchów uwłaszczona na państwowym mieniu, to społeczeństwo może podejmować próbę walki przy pomocy licznych ograniczeń funkcjonowania biznesu. Ekonomista wybiórczo patrzący na rzeczywistość będzie przedstawiał środki interwencjonistyczne jako ograniczające produkcję i efektywność, sugerując tym samym ich szkodliwość. Mądry ekonomista polityczny dostrzeże zaburzenia w tytułach własnościowych i weźmie pod uwagę to, że nieefektywność i ograniczenie produkcji powstały już wcześniej, w momencie bezprawnego uwłaszczenia, przez co wyważy prezentację spodziewanych skutków.
Każdy ekonomista wolałby zapewne uprawiać czystą i niczym niezakłóconą analizę skutków działań niczym z traktatu Misesa, bez wchodzenia w meandry prawa własności, lecz niestety nie pozwala na to permanentny chaos w jego zakresie.
– wątek barbarzyńców poruszyłem już wcześniej w książce To nie musi być państwowe, w której pokazałem, jak dobre było barbarzyńskie prawo w zakresie karania za przewinienia i równości względem zasad prawnych. To nie przypadek, że libertariańscy filozofowie wielokrotnie przytaczają przykłady systemów prawnych społeczeństw barbarzyńskich jako swego rodzaju prototypów czy modeli dla społeczeństwa libertariańskiego (np. Islandia czy Irlandia).
Kłopot z barbarzyńcami polega na tym, że brakowało im dokładnie tego, co przyniosło ze sobą dopiero chrześcijaństwo, które w tamtym okresie kładło kres dawnemu prawu. Barbarzyńcy działali zgodnie z libertariańską teorią kary, lecz ich problemem był silny trybalizm przejawiający się w rozrośniętej strukturze rodowej (klanowej). W religii barbarzyńców nie było pojęcia indywidualnej duszy – dusza była czymś zbiorowym, dlatego wiele zasad życia społecznego ograniczało silnie prawa jednostek. Struktury rodowe funkcjonowały tak naprawdę na zasadzie osobnych państw, które w autorytarny sposób decydowały o ludzkim losie. Dopiero chrześcijaństwo wprowadziło indywidualną podmiotowość i doprowadziło do zniesienia powszechnego wcześniej niewolnictwa.
Chrześcijaństwo skutecznie zerwało łańcuchy struktur rodowych i nadało każdej osobie najwyższą godność poprzez uznanie jednostkowości duszy, lecz jednocześnie doprowadziło do demontażu systemu prawnego, którego trzon był naprawdę wyjątkowy i odpowiadający wymogom prawa naturalnego. Doprawdy szkoda, że nie udało się dokonać lepszej fuzji, choć niektóre zasady barbarzyńskiego prawa nie znikły tak szybko i przez długi czas wywierały zbawienny wpływ na chrześcijańską Europę.
– XIX-wieczny francuski ekonomista, którego największym osiągnięciem było zwrócenie uwagi na to, że każde działanie państwa odsyła nas do alternatywnego przebiegu wydarzeń, któremu nie dano zaistnieć i którego pod żadnym pozorem nie wolno lekceważyć. W swoim klasycznym eseju ptCo widać i czego nie widać posłużył się przykładem mostu zbudowanego za podatki, wzbudzającego powszechny zachwyt i podziw, a tymczasem należałoby zestawić go z wieloma innymi konstrukcjami, które można byłoby zbudować z prywatnych pieniędzy, gdyby zostały wykorzystane w bardziej produktywny i rynkowy sposób.
I teraz zaskoczenie. Argument Bastiata to przede wszystkim argument z wydajności, a w libertarianizmie… nie chodzi wcale o wydajność. Gdy np. przekonujemy, że nie powinno się gwałcić, to źle by się stało, gdybyśmy się wdali w dyskusję na temat tego, jak gwałt ogranicza produktywność kobiet, prawda? Bastiatowskie „co widać i czego nie widać” można jednak interpretować także w inny sposób, próbując zrozumieć niewątpliwy sukces państwa i jego admiratorów.
Upominając się o sprawiedliwość i głosząc zasady libertariańskie, jesteśmy zawsze skazani na odwoływanie się do ludzkiej wyobraźni i zwracanie uwagi na to, jak świat mógłby wyglądać, gdybyśmy spróbowali urządzić go inaczej. Znacie to, prawda? „A powiedz, gdzie ten twój libertarianizm dotychczas się sprawdził?” „No, zasadniczo nigdzie nie było w pełni libertarianizmu, ale pomyśl…” Wielu osobom już samo użycie wyobraźni w tym celu wydaje się na tyle męczące, że uważają libertarian za natrętów i marzycieli. Zwolennicy państwa mają zawsze tę przewagę, że efekty działalności państwa w postaci dróg, mostów, szkół czy urzędów są najprawdziwszą rzeczywistością. Nieważne jak bardzo niekiedy ułomną, ale rzeczywistością. Masy ludzkie nie mają czasu na zagłębianie się w teorię libertariańską, codziennie obserwują za to efekty działalności państwa i jest to dla nich o wiele bardziej przekonujący argument.
Dostrzegając tę trudność, wielu libertarian stara się wskazywać na własne „bastiatowskie mosty” w postaci osiągnięć rewolucji przemysłowej czy też bogactw zachodnich krajów, lecz zapomina przy tym, że i one odsyłają nas do tego, czego nie widać, a co niekoniecznie musi być pomnikiem ogromnej wydajności i zaawansowania technologicznego. Zachodni kapitalizm państwowy przyniósł nadnaturalny rozwój budowany na podstawie kreacji pustego pieniądza (czyli skrajnie posuniętej państwowej interwencji), lecz jednocześnie związane z nim konsumpcjonizm i nadmierne życie na kredyt zniszczyły same podstawy cywilizacji. Gdyby Europa dalej się rozwijała w sposób harmonijny, a nie skokowy, w dłuższej perspektywie czasowej także osiągnęłaby wysoki rozwój technologiczny i przemysłowy, nie wyniszczając samej siebie (więcej o tym w haśle „rewolucja przemysłowa”).
– wbrew pozorom libertarianizm jako taki nie walczy wcale o to, aby społeczeństwo było bogate. Libertarianie walczą o to, aby każdy mógł mieć wolność w realizacji powziętych przez siebie celów (a dokładniej: nie był karany za złe wybory, które są bez konsekwencji dla prawa własności innych osób). Wśród celów tych niekoniecznie musi być bogactwo – dla wielu osób cenniejsze mogą być inne wartości, niemające nic wspólnego z gromadzeniem majątku.
Być może najpoważniejszym błędem marketingowym, jaki popełniają libertarianie, jest reklamowanie swojej idei poprzez posługiwanie się argumentem ekonomicznym. Tym samym dają nieprzekonanym osobom powód do tego, aby oskarżać libertarianizm o bycie ideologią osób zafascynowanych bogactwem. W rzeczywistości nie wiemy jednak i nie możemy wiedzieć, w jakim kierunku poszłaby cywilizacja oparta na zasadach libertariańskich. Być może więcej w niej byłoby miejsca na realizację wartości duchowych, a być może ludzie byliby skłonniejsi do gromadzenia bogactw – któż to wie?
Przedstawianie libertarianizmu jako idei sprzyjającej bogaceniu się i wspomaganie się w tym celu analizą ekonomiczną wynika przede wszystkim z mylnej interpretacji dziejów, w ramach której świat przeszedł rewolucję przemysłową w wyniku wprowadzenia w życie libertariańskich zasad wolności gospodarczej. Właśnie tak: to za sprawą rewolucji przemysłowej świat miał rzekomo poznać namiastkę tego, jak wyglądałoby życie wolne od państwa. Nieco więcej na temat tego mitu czytelnik przeczyta w innych hasłach, lecz tu wystarczy zauważyć, że w XVIII i XIX w. świat był skrajnie daleki od wcielania w życie idei libertariańskich, a ówczesna koncentracja władzy stanowiła wręcz totalne przeciwieństwo tego, na czym polega libertarianizm.
A skoro już jesteśmy przy temacie bogactwa, to warto zauważyć, że można je budować na dwa sposoby: pokojowy lub polityczny. Pierwszy z nich to sposób typowo libertariański, oparty na dobrowolnych wymianach z innymi ludźmi; drugi jest możliwy dzięki stosowaniu przymusu i siły. Prawdziwe bogactwo możemy budować jedynie w pierwszy z wyżej wymienionych sposobów, gdyż drugi tak naprawdę pasożytuje na pierwszym.
Pozornie mogłoby to skłaniać nas do przyjęcia poglądu, że skoro rewolucja przemysłowa przyniosła tak wielką zasobność materialną, to stanowiła zapewne triumf pokojowych metod bogacenia się. Prawda jest jednak zupełnie inna. Zachód doprowadził wprawdzie do nagłej eksplozji w zakresie technologicznym, wydajnościowym czy urbanizacyjnym, lecz opierając swój rozwój na kreacji pustego pieniądza, zniszczył same podstawy cywilizacji. Poddane rygorowi cykli koniunkturalnych oraz stale deprecjonującego się pieniądza społeczeństwo stworzyło kulturę skrajnego konsumpcjonizmu. Wielki skok Zachodu kończy się wielkim upadkiem demograficznym i kulturowym, co potwierdza tezę, że prawdziwego bogactwa nie da się zbudować przy pomocy środków politycznych.
– bez względu na to, czy jesteśmy wierzący, czy nie, musimy pamiętać, że bez chrześcijaństwa nie byłoby libertarianizmu. Po pierwsze dlatego, że przed nadejściem chrześcijaństwa tak na dobrą sprawę nie istniała koncepcja indywidualnej duszy. Wszelkie religie oferowały zbawienie lub ulgę od ziemskich utrapień, lecz jedynie w kontekście zbiorowym albo poprzez unicestwienie bądź rozmycie się jednostki w pewnej większej całości. Nawet w filozofii greckiej dusza miała na ogół materialny i śmiertelny charakter, co wiązało ją ściśle ze światem przyrody. Dopiero religia wyznawców Chrystusa stworzyła trwały fundament pod indywidualizm, doceniając każdą jednostkę jako pełnoprawny podmiot w relacji z absolutem (każdy człowiek ma prawo nawet odrzucić miłość Boga). Bez chrześcijańskiego indywidualizmu niemożliwe byłoby jakiekolwiek mówienie o prawach jednostki.
Po drugie, jak pokazują dzieje ludzkości, tak naprawdę jedynie chrześcijaństwo pozwala stworzyć kulturę trwale pozbawioną instytucji niewolnictwa. W pozostałych kręgach kulturowych, opartych na innych religiach, niewolnictwie lub systemie zniewalającym ludzi przy pomocy skostniałej struktury kastowej lub klanowej, wolność jest pojęciem bardzo abstrakcyjnym. Widać to zresztą także współcześnie w zdechrystianizowanych społeczeństwach Zachodu, które owładnięte są plagą wszelkiego rodzaju niewolnictwa seksualnego (pedofilii, prostytucji, molestowania). Bez chrześcijaństwa bycie wolnym to przywilej, a nie powszechne prawo.
Po trzecie, chrześcijański nakaz miłości bliźniego bez względu na przynależność narodową dał pierwszy w historii impuls do tego, aby stworzyć etykę uniwersalną, niezwiązaną z przynależnością etniczną. Chrześcijaństwo było od początku religią dla wszystkich ludów świata (a więc kosmopolityczną), występującą zdecydowanie przeciwko powszechnemu nawet w judaizmie i świecie greckim stosowaniu podwójnych kategorii etycznych dla przedstawicieli własnego narodu oraz pozostałych ludów. Dla Greków, którzy rozwijali bardzo zaawansowane teorie etyczne, czymś absolutnie naturalnym było jednak to, że im samym przynależne są zupełnie inne prawa niż barbarzyńcom, czyli ludom posługującym się innymi językami niż grecki. Nawet w okresie helleńskim funkcjonował trwały podział na ludy, które przyjęły grecki model kultury i całą resztę.
I wreszcie chrześcijaństwo stworzyło podwaliny pod poszerzenie wolności dla wszystkich członków społeczeństwa, tj. kobiet i dzieci. Współcześnie wiele się mówi o prawach i równouprawnieniu kobiet, lecz to właśnie chrześcijaństwo jako pierwsze dowartościowało bycie kobietą (m.in. przez osobę Maryi), co się nie mieściło w kategoriach myślenia ówczesnego świata, w którym kobieta była najczęściej przedmiotem znajdującym się w dyspozycji mężczyzn. Bez chrześcijańskiej (a właściwie katolickiej) monogamii i koncepcji nierozerwalności małżeństwa status prawny i społeczny kobiet oraz ich potomstwa jest zawsze narażony na wielkie nadużycia (m.in. ze względu na sprzyjanie skrajnemu patriarchalizmowi czy też chaos prawny, moralny i kulturowy rodzin patchworkowych)5.
Kościół tradycyjnie podkreśla wspólnotowość życia społecznego i wskazuje na zagrożenia płynące z przesadnego akcentowania indywidualnych uprawnień jednostek, lecz ma to swoje głębokie uzasadnienie. W świetle doktryny kościelnej każdy z nas powinien wykorzystać własną wolność po to, aby pomagać innym. Pełnię własnej wolności odkrywa dopiero ten, kto zrozumie, że oprócz praw ma także liczne obowiązki wobec innych. Prawdziwa wspólnotowość zbudowana jest więc tak naprawdę na wolnej decyzji jednostek.
Mając to wszystko na uwadze, można zasadnie stwierdzić, iż ten, kto walczy z chrześcijaństwem, tak naprawdę walczy z samymi podstawami libertarianizmu.
– wobec rosnącej liczby osób o poglądach lewicowych, które zainteresowały się libertarianizmem, pojawił się problem polegający na tym, że cały ruch libertariański zaczął być postrzegany jako część lewicy. Aby temu zapobiec, wymyślono rozróżnienie między cienkim (thin) i grubym (thick) libertarianizmem, w ramach którego „ciency” libertarianie byliby zwolennikami wyłącznie zasady nieagresji, czyli opowiadali się za tezą, że każdy może czynić co chce, o ile nie narusza to praw własności innych osób.
W odróżnieniu od tej postawy zwolennicy „grubego” libertarianizmu uważają najczęściej, że nie wystarczy tylko hołdować zasadzie nieagresji, lecz należy także przyjąć lewicowo-liberalne poglądy na temat religii, płci, seksualności czy moralności, ponieważ ich zdaniem brak aktywnej walki z tradycyjnym (konserwatywnym) światopoglądem oznacza w rzeczywistości przyzwolenie na antywolnościowe postawy i zagraża samej wolności.
Zwolennicy „grubego” libertarianizmu, czyli lewicowi libertarianie, mają tradycyjnie wielkie problemy ze zrozumieniem, jak osoby o poglądach libertariańskich mogą mieć jednocześnie bardzo tradycyjne i jednoznaczne poglądy na temat religii, płci, Kościoła, seksualności, rodziny. Skoro prawdziwy libertarianin – zdają się myśleć – wyznaje zasadę nieagresji i nie ma nic przeciwko temu jak inni korzystają ze swojej własności, to w jaki sposób mimo wszystko może się czepiać tego, jak żyją inni, i głosić, że dany sposób na życie jest lepszy od pozostałych? Czyż prawdziwy libertarianin nie powinien mieć absolutnie w nosie tego, jak żyją inni, nikogo nie krytykować i głosić tolerancję dla wszystkich światopoglądów?
Lewicowy libertarianizm wynika z mylnego twierdzenia, że wyrażenie zgody na legalność prowadzenia życia przez innych wedle ich uznania nie oznacza wcale pełnej dla tego akceptacji. Chociaż z jednej strony normalni libertarianie uważają, że życie sprzeczne z tradycyjnym chrześcijańskim światopoglądem jest dopuszczalne prawnie, to z drugiej mają pełne prawo oceniać to negatywnie i namawiać takich ludzi do zmiany ich nastawienia. Nie mogą stosować wobec nich przymusu, ale środki pokojowe, takie jak np. perswazja czy potępienie. Wielki błąd „grubych” libertarian polega na tym, że odmawiają swoim przeciwnikom prawa do głoszenia chrześcijańskich poglądów, gdyż z niewytłumaczalnej przyczyny uważają, że godzą one w sam rdzeń libertarianizmu, czyli zasadę nieagresji… A raczej z przyczyny wytłumaczalnej – po prostu tę ostatnią błędnie interpretują właśnie jako zasadę absolutnego niewtrącania się do życia innych, nawet w sposób nienaruszający cudzego prawa własności.
– pierwotnie hasło to miało brzmieć „Co robić?”, ale obawiając się negatywnych skojarzeń czytelników z pracą Włodzimierza Iljicza Lenina, postanowiłem je nieco przeredagować.
Libertarianizm ma