Żyzna strona życia - Urszula Kozioł - ebook + książka

Żyzna strona życia ebook

Urszula Kozioł

0,0

Opis

Obszerny wybór wierszy Urszuli Kozioł, jednej z najwybitniejszych polskich poetek XX i XXI wieku, z posłowiem Katarzyny Wójcik. Tom zawiera wiersze od debiutanckiego tomu Gumowe klocki (1957) aż po ostatnie utwory z Raptularza (2023), za który poetka otrzymała Nagrodę Literacką NIKE (2024). Jej poezja to rozmowa z samą sobą; rozmowa o miłości i śmierci, przemijaniu, doświadczaniu starości. Żyzna strona życia pokazuje ogromną różnorodność tej twórczości, nie tylko w podejmowanych tematach, ale także w poszukiwaniach form poetyckich. Urszula Kozioł tworzy ballady, pastorałki, elegie, prozy poetyckie, ale wydaje się, że dla poetki najbardziej pojemną formą do wyrażenia rzeczy ostatecznych i przeżyć granicznych są wiersze najprostsze formalnie – jak ten, w którym pisze po stracie ukochanego: „Czy tamta trawa / nadal jest pogięta / w miejscu gdzieśmy leżeli / przykryci obłokiem”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 180

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Redaktor prowadząca: Anna Piwkowska

Posłowie i opracowanie redakcyjne: Katarzyna Wójcik

Korekta: Aleksandra Nizioł-Rutkowska

Projekt graficzny okładki: Piotr Kieżun

Ilustracja na okadce: Perzik aan een tak met twee uitheemse vlinders en een libel, Hermanus de Wit, Rijksmuseum

© Copyright for this edition by Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2025

© Copyright by Urszula Kozioł

Wydanie pierwsze

Warszawa 2025

Państwowy Instytut Wydawniczy

ul. Foksal 17, 00-372 Warszawa

tel. 22 826 02 01

[email protected]

Księgarnia internetowa: www.piw.pl

Polub PIW na Facebooku:

www.fb.com/panstwowyinstytutwydawniczy

ISBN 978-83-8196-882-9

Sample

Z tomu Gumowe klocki (1957)

Wiatraki

Skarga Izoldy

Tysiąc i jedna noc

Wczesna jesień

Cienie

Ślady na piasku

Z tomu W rytmie korzeni (1963)

Powroty

Ucieczka z Egiptu

Stopniowanie drzewa

Przepis na danie mięsne

Apokalipsa Przedświętojańska

Odblaski

Sprzed wiosny

W rytmie korzeni

Echo

Pejzaż z pamięci

Ballada o barchanowych babach

Łuskanie grochu

Rzeczy zgubione

Koncentryczne koła

Biały wiersz

Inwokacja

Rzeźba

Psalm

Punkt widzenia

W samo lato

Pejzaż jesienny

Nasza ziemia

Wokół liścia

Pożegnanie z dziadziem

Lato

Kamień

Fragment twarzy

Z mostu

Drzewo niebieskie

Kakemono

Pestki deszczu [I]

Najciszej

Z tomu Smuga i promień (1965)

Próba wyjaśnienia

Pestki deszczu [II]

Zanim

[Jesteś za blisko]

Ulotne lato

Kontemplacja

Znakiem wody

Znakiem ognia

Znakiem koła

Skazy znaków

Larum

[Co nam pisane]

Wahadło cienia

Przedpowitanie

Kolęda

Suchy las

Pieśń o pragnieniu

Miary szczęścia

Z tomu Lista obecności (1967)

Pestki deszczu [III]

Przedwiersze

Przelotnie

Cień oddechu

Światłocień

Powrót do nie wiem

Przesłanie

Próba opisu ciał niezidentyfikowanych

Ulga na wiosnę

„Noc biała nad ranem”

Kartka z podróży

[Odniepamiętniona snem]

Tropy cienia

Moment przed burzą

Co dojrzewa

Czaty

Z przyrody

[Gdzie to tak śpieszno]

Formy niekolorowe

Opis rośliny pnącej

Z tomu Ptaki dla myśli (1971)

Glosa: Z wycieczki

Z tomu W rytmie słońca

[Czas buntu gaśnie]

[W pokoju zbudowanym na lochu]

[Pod każdą]

[Twoje miejsce nie w środku stołu]

Do –

Rycina z nawiasem

Podobieństwa

Pierwszy śnieg

Z powtórzeń

[Zamykając oczy otwieramy ciemność]

[Nieme słowa osypują się po zboczach pulsu]

[Między pustką i pustką]

Z tomu Wybór wierszy (1976)

Legenda gołębia

Piosenka

Nagi wiersz

Etruskowie

Z muzeum

W przeciągu chwili

Przed snem

[ten]

[Pewnego dnia]

[Marcowa chmura

Z tomu Żalnik (1989)

Nie spojrzymy prawdzie w oczy

W nieprzeźroczystym świetle

O sobie samej do potomności

[Od pewnego czasu]

[Brniesz przez ruchome piaski]

Jesień 1981

Biłgorajszczyzna po latach

Nostalgia

Wieczorem

[Twoja ojczyzna]

Maj

[Przyszła no popatrz]

Co dolega

Z tomu Postoje słowa (1994)

[Nie mijaj ranku]

Powrót do pierwszych lądów

Sobie na urodziny

Ziemia pojmana do dna

Zniecierpliwienie

Impas

Abszmak

Repetycje

[Szarościan]

[Mroczne]

Largo

Z tomu Wielka pauza (1996)

Wielka pauza

Rozpinam namiot strofy

Wobec

Rozmowa z Rimbaudem

Mówi Safo

Inaczej mówiąc

W polu wielorakich figur

[Taki upał]

[Właściwie nie ma tu nic]

Impresja z lata

[śnił mi się las]

Ze zmiennym cieniem

Z tomu W płynnym stanie (1998)

W płynnym stanie

Nawroty

Wodne motywy

Non finito 1

Non finito 2

[nasza miłość]

W deszczu

Motto 2

Z albumu

Skorupka

Pożegnanie

Puch ostów

[Zlodowaciałe w perspektywie wspomnienia]

Niczym Odys

W odwrocie

[Na początku nie było słowa]

Pochwała zeszytu w kratkę

Trójkąt

[Dzisiaj nie czytam gazet]

Świecenie

Z tomu Supliki (2005)

[gloriosa]

Traktat o głosie

Zamiast wiersza

Ale to żaden powód

Wieczny Syzyf

Na odejście poety

Z tomu Przelotem (2007)

Przelotem

[Zapatrzyłam się na piękną główkę]

[Mogłabym przysiąc]

[jesień życia zgodnie z naturą]

Ze snu

[Jest mi miałko niemojo nijako]

[korzę się]

Z modłów Matyldy

[Jabłko ma duszę]

Mały traktat o wierszu

Nutka trzecia

Traktacik o przecinku

Z okna

Nad morzem

[przyśnił mi się nie tyle Bóg]

[Na stworzenie świata]

[chwila]

Z tomu Horrendum (2010)

Z wizytą

Poniewczasie

Pod osłoną nocy

W drodze do Strugi

Nocą

Horrendum albo traktat o puchu dmuchawca

Z tomu Klangor (2014)

Bez vis-à-vis

Lizbona II

Szrama

Moja pamięć

Bielmo

Świtem

Raport

Koń jaki jest

Z listu

W zamyśleniu

Treny dla Feliksa

Epilog

Z tomu Ucieczki (2016)

Do F.

Piosenka niekochanej

Ni mniej ni więcej

Dwa milczenia i trzecie

Studnia

Scherzo

Roztargnienie

Zwiewność

Zapatrzenie

Mikro makro

Świąteczne nieporządki

Mówi się tak tak

Eurydyka

Spadanie

Ja i świat

Na brzegu

W środku nocy

Na odchodnym

Czarno na czarnym

Filipiki

Do oszczercy

O roku 2015

Ucieczki

Z tomu Znikopis (2019)

Znikopis

Na odjezdnym

Litera

Okno

Pomiędzy liniami

Z przeinaczeń

Co szkodzi życiu

Moje sylwestry

Mgnienia

Itinerarium

Miszmasz w odsłonach

Na powrót ruskiego gawrona

Tempus fugit

Z tomu Momenty (2022)

Melomonolog

Uwypuklony biogram

Bez pamięci

Bez pamięci II

Niegdysiejsze śniegi

Bez pamięci III

Do Czytelnika

Z tomu Raptularz (2023)

Złudzenia optyczne

To lubię

Na oczach świata

Momenty

Pomiędzy liniami

Dzień ostatni

Odprowadź mnie

Zmierzch

Dziwolążki

W taką noc

Wiersze niektóre

Zdania

Moje gady

Moja Altamira

Dla nieznajomej

Tik

Wyskok ciśnienia

Bez światłocienia

Po stanie wojennym 1990

Bez zasięgu

Kto czuje się odtrącony

Kot nie kot

Perseidy

Gdzie mój dom

Szczęście/nieszczęście

Nie z tej epoki

Moje rzeki

Hymn o zmierzchu

Ostatni list

Nota edytorska:

Potomkowie ludzi puszczy i piachów

Przypisy

Other chapters are available in the full version of the e-book.

WIATRAKI

Patrzcie jak Don Kichot półgłówek

Z kijem rusza przeciw wiatrakowi

Nie słuchajcie tego co mówi

Dajcie umyć ręce Piłatowi

Ciało Abla jak ziarno jest złote

Jego włosy pszeniczne takie

Zatrzymajcie Don Kichota idiotę

Bo zepsuje kainowe wiatraki

A nam mąki trzeba więcej i więcej

Kain Abla wiatrakiem zmiele

Piłat właśnie umywa ręce

I te ręce mąką wybieli

Niech turkocze wiatrak Kaina

Zwiążcie-no Don Kichota szaleńca

Mąci spokój prętem wikliny

A tymczasem Piłat chce ręce –

SKARGA IZOLDY

Między nami było źdźbło trawy

Na to miejsce oni włożyli

Całą kroplę śliny wężowej

Jadowitą kropelkę śliny

I zabrali miecz tristanowy

Tristanowi miecz wytrącili

Zamiast trawy pomiędzy nami

Zostawili kropelkę śliny

Teraz w dom się wdarli i patrzą

Krzywym błyskiem różańca płoszą

Pasą oczy naszą rozpaczą

Naszą biedą pasą swoje oczy

Bardziej smutną i wielką miłość

Znów by chcieli ukamieniować

Jadowitą niedobrą śliną

Jedną kroplą śliny wężowej

TYSIĄC I JEDNA NOC

Wiemy że to się stanie

Układamy gumowe klocki

śliczne kłamstwa miłe błahostki

wiemy że to się stanie

baloniki nieważne słowa

piętrzą

pysznią się kolorowo

wiemy –

Szeherezada zmyślaniem

chciała o dzień przedłużyć życie

WCZESNA JESIEŃ

Z cyklu Wiersze bystrzyckie

Z cichych kotlin uchodzę ku lasom,

tam się śpiewnych liści upić deszczem,

gdzie zmierzch łamie liliowym kolanem

horyzontu zardzewiały pierścień.

Snopy zboża się chylą ku sobie

jak w bystrzyckich zaułkach kumoszki,

gdy się zejdą przy bramie wieczorem

z cudzych okien wyłuskiwać plotki.

Sinej dróżki sękatą laskę

mrok zachłanny wydziera oczom.

Jakże piąć się w góry ku lasom,

kiedy stopa nie wie, gdzie spocząć?

Błądzi ze mną zbiegły przez szpary

huk młockarni z wiejskiej stodoły.

Milion złotych pszenicznych ziaren

ktoś rozrzucił po nieboskłonie.

Świerszcz liczydłem skrzydeł gorliwie

rozrachunki wykańcza z latem.

Na mojej dróżce śmiesznym straszydłem

krzew się jeży w czapie kolczatej.

Tam na szczycie, gdzie dotknę dłonią

chłodnych płatków dzikiego łubinu

i odgadnę ich barwę liliową,

tam się lato z jesienią rozminą.

Noc przystrzyże kosmaty cień lasu

połyskliwym księżycowym sierpem.

Jeszcze głębszym oranżem nazajutrz

zardzewieje widnokręgu pierścień.

CIENIE

Odgarniamy cień z czoła

odgarniamy cień z oczu

a on spada pomiędzy nas

wielokątnym murem.

Przypatrz się jak ten mur

oplata bluszcz przemilczania

zobacz

jak po nim pełza

rak wyobraźni.

ŚLADY NA PIASKU

Ocalały na piasku mokry ślad twojej stopy

chciałam kiedyś odcisnąć wierszem, by w nim pozostał.

Ale burzą wezbrane poszarpały go wody,

więc w tym wierszu dziś tylko piasku szorstki mam osad.

Przetoczyła się chmurna burza ziemią i niebem,

nieobeschłe z ulewy drżą nadbrzeżne wikliny.

Piasek z ręki do ręki przesypuję i nie wiem,

czemu woda nie śpiewa, kiedy słucham jej z innym?

Chciałam ci się przypomnieć tuberozy gałązką,

ale Turgieniewa krzewy tutaj nie kwitną.

Tylko liście jesienne w mroku dyszą tak gorzko,

jak ten czas, co bez ciebie na czekaniu przeminął.

Dziś już ciebie nie czekam. Nic od ciebie już nie chcę.

Jeszcze tylko mi trzeba takiej burzy i słoty,

by na zawsze z pamięci twoich oczu blask zetrzeć

i twój głos pieszczotliwy. I twoich rąk ciepły dotyk.

POWROTY

tędy to przeszli

tu wnętrzności domu

i odsłonięta tablica komina

w śniegu jak w wapnie zaprawionym farbką

tędy to przeszli

nie zaparte kołkiem

wrota wozowni powolne są wiatrom

ale zatknięte na belkę powały

koła zmurszałe drabiniaste dysze

dalej żłobione przez osad uprzęży

i w zmarzniętej ziemi jeszcze tętent

uprowadzonych koni się powtarza

tędy to przeszli

nie wykopuj butem

spod śniegu progów porowatej misy

mak niedotarty w niej cierpliwie czeka

powrotu kobiet

niech skorupy naczyń

zewrą się w nieckach ich skrzętnych podołków

a ty na drodze stań i w tamtą stronę

patrz

nim odgarniesz śnieg z wklęsłości domu

UCIECZKA Z EGIPTU

Jest okno

nie ma drzewa za oknem są gruzy

gdyby pień gdyby gałąź gdyby liścia kropla

z pustyni prochu wapna i rozmiału cegieł

garbaty wielbłąd muru umiera z pragnienia

Jest szklistość obojętna szyb

fatamorgana

złudzenie rześkich źródeł z doniczkową palmą

tutaj wielbłąd skruszony co rano umiera

na pastwę sępa gruzów dzikiej gołębicy

Gdyby liść gdyby chwastu jaskier pojedynczy

gdyby mleczu ulotność poruszona wiatrem

gdyby trawy korzonek

miękkiego mchu zamysł –

Jest ochrypłość kamieni chropowata miazga

moje okno bez liścia za oknem bez cienia

bez powietrza oddechu

bez kropli zieleni

osypują się pylne tynki miałkich cegieł

od wabiącego krzyku dzikiej gołębicy

A gdzie jest mój osiołek wierny gdzie ucieczka

oto jest oswojony grzbiet połać perkalu

można okno zawiesić można zamknąć oczy

można uciec na frędzlach zasłon z tego kraju

ale nie ma ucieczki

Nawet jeśli gałąź

wielolistnej akacji na przekór zasadzą

z katakumb starych piwnic wyjdzie mój dromader

w każdym oknie umierać śmiercią wielokrotną

ale nie ma ucieczki Jest okno bez światła

z okien tamtego domu którego już nie ma

jest miałka pustka pustyń opuszczonych progów

garb spalonego chłodu

oczy pełne piasku

STOPNIOWANIE DRZEWA

Na krzyżu rozkraczonym na podwójnym iksie

obła ryba bezgłowa w łusce śliskiej szronem

zgrzyta piła zębata i w śnieg udeptany

sypie się krucha ruda krew zarżniętej sosny.

Domowe miejsce straceń. Tu w zaciszu szopy

jest ćwiartowanie linii papilarnych drzewa.

Chodź wspólność słojów rydza pnia krępego kciuka

najdogodniej pniak godny do ścięcia koguta.

Przepołowione w poprzek okrąglaki śnięte

rydze solone szronem obrąbane kciuki

zawsze się was przerobi na stół albo świątka

albo na studzieninę snów

na zupę z kołka.

Bo to jest tylko drzewo –

(to tylko Dżdżownica na przynętę dla karpi

to Pasztet z zająca

i Kolekcja Motyli

Futro Sobolowe

i okrągłe Mydełko z piegowatej Ryfki)

PRZEPIS NA DANIE MIĘSNE

Trzeba mieć tylko nóż

trzeba mieć gładki kamień

ostrzem wypieścić głaz aż głaz się odwzajemni

nóż ma być bezszelestny a jego połysk giętki

ma wchłonąć twardą czułość i unerwienie rąk

Wszystko co potem proste

Pień deska Szczypta soli

Zieleń do smaku oczom

I listek laurowy

Wszystko co potem zwykłe

Bo cała rzecz w przyprawach

(Pamiętaj też o misie i zestawieniu barw)

O ogień dzisiaj łatwo dzięki Prometejowi.

Byle był nóż i kamień.

Oraz uległy kark.

1956

APOKALIPSA PRZEDŚWIĘTOJAŃSKA

Ale najdłuższy będzie dzień ostatni

choć niekoniecznie będzie dniem czerwcowym.

Przepaska z bylic nie ocali bioder

i nie oczyści ciał żywiczny ogień.

Spękane pięty obalonych lasów

zbyt późno zdradzą sens kwiatu paproci.

Przez lud zgładzone zmartwychwstaną płazy

zwielogłowiałe w grzybach ciężkiej wody.

Tak dzień ostatni będzie trwał najdłużej

choćby to trwanie było chwili mgnieniem.

Zostanie w oczach błysk czerwonej róży

a to się ery cofną w tej podróży

do wnętrza ziemi.

A jeśli nawet będzie dzień następny

woda odmówi człowiekowi wody

ziemia odmówi człowiekowi ziemi

sól soli

ludzkość się z ludzi wyzbędzie.

Słów trupi podmuch zmiecie przyszłe słowa

a krzyk skażony sam nic nie wykrzyczy

i ocaleni rozpadną się w ciszy

zakneblowani złomem własnej mowy.

ODBLASKI

Tknięte przeczuciem morza już kolano rzeki

spieniło się ode dna i brzeg się zamewił

słoneczne smugi ciszy zwarstwiły się w owal

dzwony brzegów tętniące są stopem przypływów

Spodziewałam się morza kiedy go nie było

na wschód kraju szło do mnie potokiem w głąb lądu

kiedy wzniośle rdzewiały biłgorajskie sosny

od strzaskanego salwą gniewu leśnych dzwonów

Dzisiaj stromy smak jeżyn tamten las mi zbliżył

doznany w czas dzieciństwa w nie swoim kolorze

Legły kołatki dzwonów pod stogami leszczyn

stojących za nawiasem tego horyzontu

U wodospadu klęczą wyszłe z borów łodzie

liść morszczynu w ich dziobach okruch bursztynowy

do źródeł rzek wędruje uciszyć się morze

za morze ulatuje ptak nieuciszony

Spodziewałam się morza kiedy go nie było

w zachodnią stronę kraju parło rwącą grozą

o dno rzeki dzwoniły powalone mosty

i wyszczerzone nawy katedr stały brocząc

Tutaj fali szczerbatość powtórzyła miasto

które z okien skoczyło dachem w bruk ulicy

Dziś nad sieni klatkami krzewią się słowiki

stojące za nawiasem tego horyzontu

Co przedtem i co teraz pomieszane razem

pawi się w smugach ciszy zstępującej chmury

Rozpięte do napełnień niewypowiedzenie

jest jak sieci rybackie zdane samym sobie

Przyniosłam krajobrazy sama w krajobrazie

zalesionej katedry i rzek w rozdwojeniu

bez ich cienia do ciebie chciałam dojść o morze

na twoje pełne dzisiaj blasku uciszenie

We mgle są i we wrzosie pogłębionych dolin

warstwy ciszy wrześniowej składane owalnie

to morze odzyskuje siebie w takiej chwili

żeby zostać już same sobą odzyskane

Już w złocie podziewannym zapowiedź srebrzenia

przyszywa się do ziemi nicią pajęczyny

Nadchodzi czas brzęczący brązem drzew i pszczoły

Jest cisza niewidoczna Słońce pod stopami

SPRZED WIOSNY

Pękają lody

Pstrąga zwodzi strumień

Przeszyty pierwszą strzałą trzykroć krzyknął ptak

Skąd wracają

dokąd idą mężczyźni

Ach ręce

płaczek bijąc w kołatki drewna

zgadły blask

Więc na północ odeszły moje białe reny

W zmierzwionej ziemi kwiczy stratowany łoś

Bodliwym rykiem byka broczą freski pieczar

i niebo zasznurował poplątany gąszcz

Kłodo daj ognia

przydaj nocy dnia

Kłodo ogniowi jasnego dnia daj

Na ziemi udeptanej zwarł się z bratem brat

rozjuszeni

I pychą ognia śmierdzą Ale

ręce kobiet są czułe gdy ściszają blask

Krę zniosły fale

Dzioby łodzi szukają po omacku prądów

Osiedlają się głazy

w uniesieniu wież

Niebo się wyzwoliło z niebieskich przesądów

gdy rzut obłej maczugi

ugodził je w czerwień

Więc na północ odeszły moje białe reny

lecz refren rogów

jątrzy się w gałęziach drzew

Dokąd pójdziemy?

Jesteśmy zatem iskrą skrzesaną kamieniem

o narośl drzewa

pospolitą hubę?

Jesteśmy dzięki światłu dzięki głazom drzewom?

Dzięki ci ziemio

Czy utuczy gablotę muzealny okaz

smolnej huby

czy kamień sprasowanych miast

W którym miejscu jesteśmy w jakiej chwili lasu

Już wędrownych koczowisk zaklepano szlak

Wycięci z rdzenia liścia

nawrotami strachu

cofamy się dziedzicznie w nierówny puls traw

Dokąd liście miniemy?

Późna faza widłaków garbuje słoje pnia

Wszystko co było wcześniej

wraca w przedśpiewie

Któregoś dnia

będziemy – byli jeszcze zeszłego roku –

Zaleś się lesie gęściej zakorzeń ziemię

do cna

Święć się twój mroku

W RYTMIE KORZENI

Cokolwiek czynisz gdziekolwiek

nie jesteś sam

W świecie pozbawionym nawiasu

nie staniesz poza

w świecie bez obramowań

nie staniesz obok

gdziekolwiek staniesz

będziesz punktem centralnym na kuli

Twoja samotność nigdy tylko twoja

przenieś spojrzenie z siebie do miejsc w których jesteś

dopóki jesteś

Hewel hawolim kuloj hewel1 –

ale oszczędzaj korzeni u źródeł

Niech skrzydło pliszki jak płatek popiołu

samo przywarą czarnoziemu będzie

a cienia swojej rzeki nie wypalaj

na liściu brzozy

jemu zieleń słuszna

tak jak mieszkaniom słuszna zamieszkałość

Gdziekolwiek kiedykolwiek

odtają szyfry naszych dni pod słońcem

I choć tam nie o tobie także o tobie będzie

i choć nie o mnie także o mnie będzie

sprasowani z tłem

pozbawieni twarzy i swojego „tak” „nie”

jedną tylko zostawiamy wklęsłość

śladu.

ECHO

mojej siostrze Zośce

Dorzecze Sanu Tanew To było tam właśnie

niezawodny śpiew siostry wiązał rzeki obie

łagodne wspięcie lasu w podniebiu góry

pień w pień się rozpieniało łuską gniadej kory

He – ooo! Ehe – ooo!

Malinowe echo

turlało się po stoku w złoty przetak polan

drwal kozikiem słoninę przekładał na ząb

koci topór w pień na płask na odlew pod słońce

Ja w krzyk i w skok

na złamanie karku

na łeb na szyję

na ramiona ojca

opiaszczoną go piętą w bosy bok

i na dół

do maminych pozio –

do sio –

do niani

Śpij mała no śpij bo

przyjdą bladzi drwale

śpij mała no śpij bo

z kozikiem z kozikiem

poturla się echo malinowe w przetak

z przetaka wyskoczy naostrzony kot

PEJZAŻ Z PAMIĘCI

W przewlekłość nieba odlatują wrony

i piwne liście drzewa na odchodnym

są podwajane dotkliwie przez wody

W miedzianym pyle gniade kłęby kobył

stygną przy misach parujących źródeł

i czerstwym mlekiem napęczniały skopki

w sękatych rękach namaszczonych kobiet

Wieczoru nie ma wieczór jeszcze przyjdzie

zwleka z nadejściem by spotkać się z nocą

Praczki na kładkach drewnianych klęczące

w strumieniu białe prześcieradła moczą

Zieleń się jeszcze z odejściem ociąga

w mosiężne lasy pajęczyna dźwięczy

sklepione garnki wiszące na kołkach

przenika osad przelotnych paździerzy

Przez ptasie rdesty po rudych ścierniskach

stąpają grząsko kobiety z ciężarem

i ołowiane tace słonecznika

niosąc nad głową pozostają szare

We wrota wchodzą napojone konie

żeby się jeszcze u studni napoić

i otrząsają z gniadej grzywy płomień

z gór naniesiony od samotnych ognisk

Jesieni nie ma Lato na odchodnym

zwleka z odejściem by spotkać się z zimą

Krajobraz zaszedł przewlekłością wspomnień

z lat nieprzelotnych Dzieciństwa już nie ma

BALLADA O BARCHANOWYCH BABACH

Wierutne liście

języki najęte

są przychylne dla drzewa wytartej korony

ano ptaki marudne

elegijne wrony

telepią czarnoziemu robaczywą piętę

W rowie się naszły barchanowe baby

dwa ogryzki poklęsłe

jabłka niedojadki

ano blaszki zamszowe podbiału pod płachty

ano pleców pałąki i pałąki palców

A co krok postąpiły wyrastały grzyby

takie sypkie już były i takie zgrzybiałe

i chyłkiem wywlekały przed korzenie chwastu

dokuczliwie chodliwą i zbyteczną starość

Co zmartwiały w ścierpieniu zbiegały się ptaki

płoszące nieruchomość ich zapamiętałą

tak były nieodróżne od pięt robaczywych czarnoziemu

schodzone barchanowe baby

I szły

szły pomaleńku sobie

aż się naszły

Zginały się do ziemi

aż się do niej zgięły

I wschodziły po nocach pagórkami paszy

aż myczały jałówki przymykane w sieni

Ano drzewa wyniosłe co wy teraz na to

jakim liściem zdołacie się zaprzeć w rowie

góra z górą się zeszła

płachta chwastu z płachtą

i o mało co nie zszedł się z człowiekiem człowiek

ŁUSKANIE GROCHU

…muszę wziąć go całego (mruczała kobieta)

z kolorem jego skóry i zapachem potu

także szyję, czerwony worek jego głosu,

niczego nie wybiorę w nim kiedy go ubiorę.

Tak mruczała kobieta przy łuskaniu grochu

(a w grochu się przebiera choć z jednego strąka).

Bo jeśli go wybrałam w nim przebrać nie mogę

jak usta to i oddech i słowa z oddechem

jego ręce też muszę choćby były nie te

o jakie mi chodziło. Innych nie wybiorę

nawet jeśli rąk nie ma jeśli są w domyśle

miejsca w których powinny być i miejsca także.

A potem będę czekać czy przyjmie się we mnie

tak jak szczep się przyjmuje. Wtedy jestem glebą.

A czasem jak odejście. Wtedy jestem raną

powolnym odrywaniem oczu rąk słów gestów

wewnętrzną amputacją łożyskiem bez rzeki

nie wyrzucę go z siebie tak jak groch z łupiny.

(Wszedł pijany mężczyzna zwalił się za stołem).

Jesteśmy urodzone ażeby ból znosić

przemienność chleba w ciało jest dla nas powszednia

zatem chleba krąg dzieląc dzielimy i siebie

żeby co podzielone znów nasycać chlebem.

Kobiety – myślę o tych z piersiami po pępek

o kobietach ja mówię co jak kangurzyce

ich ręce łuskające groch zachłanne ręce

wygrażające niebu pazurami w ziemi.

Mężczyźni dzielą globy jak się chleb rozdziela

jest jałowy ich podział a w krew się przemienia

więc porastając strachem chronią się w alkohol

i wciąż są szczelni strachem – mruczała kobieta

łuszcząc groch – i to wszystko na tym można skończyć.

(Mężczyzna pięścią w stół i jeszcze o stół głową).

Niczego nie wybiorę w nim skoro go biorę

muszę wziąć go całego. Śmiałość jego marzeń

i strach jego na siebie wziąć muszę gdy nocą

zrywa się zlany potem z wizją krachu świata

i przejść ponad tym strachem jak się w bród przez rzekę

wezbraną idzie w rękach wysoko unosząc

powszedniość ocalenia czyli chleb i ciało.

Jego czułość i chamstwo także przyjąć muszę

bo silniejszy o miłość którą cofnąć gotów

miłością koczowniczą słabszy jest zarazem

bowiem trzeba mieć siłę ażeby ból znosić

nie żeby go zadawać – myślała kobieta.

RZECZY ZGUBIONE

Jesteś stąd dotąd.

Tu jesteś dopóki.

Nie oglądaj się pełnie

w siebie.

I za siebie.

Naganiaczom sen jeszcze

spaja rzęsy. Ranek

twój jest cały

i może jest twoje południe.

Nie oglądaj się pełnie.

Nie całym obrotem.

Oto wybieg przed tobą.

Może i noc twoja.

Popatrz chciwie na słońce.

Napij się u źródła.

Pozwól nogom na żyznej

rozluźnić się trawie.

Pozwól przyjść towarzyszom

I pozwól im odejść.

Pozwól chmurom niech będzie

deszcz albo cokolwiek

bo dobrze jest czuć ziemię

pod leniwym łokciem

zanim galop ostatni

zamąci jej zarys.

W zaroślach trzeszczy gałąź

osuwa się kamyk.

Jeszcze się nie oglądaj

Jeszcze się nie domyśl

A teraz pędź

O teraz

biegiem z całym stadem

chociaż ciebie to

ciebie

jedną tylko gonią

antylopo wybrana

o wieczysta Niobe

odwrócona brutalnie

przez swojego geparda –

masz ją teraz

tę swoją

odzyskaną sól

masz

masz wreszcie

zgubiony –

odzyskany kamień.

KONCENTRYCZNE KOŁA

Kamień w wodę

na wodzie kręgi

Człowiek w wodę

widnokręgi

widnokręgi.

1958

BIAŁY WIERSZ

Pamięci Krzysztofa Orzeszkowskiego

Śniegiem ściszone wykrzykniki drzew

próg widnokręgu przekroczony bielą

czyjeś się życie rozsypało w śnieg

bieli się biel

śnieg na śniegu

Śnieżną układność nie wiadomo czyj

trop synkopami zaskoczył na przełaj

w kataleptyczne trwanie takich zim

nieistniejące

zstępuje

w milczenie

INWOKACJA

Biłgoraju

pajdo kraju

leśna ziemio stokorodna

wąska Tanwio

w śniętym Sanie

sanno

płozo

kośna łąko

iły muły

piachy

lessy

miedzo

łubin

bosa groblo

sito sosny rozstrzelanej

bezimiennych imion pełne

stójcie przy mnie

bądźcie we mnie

nie odprawcie w świat mnie samej

na błądzenie nadaremne

w borykanie pylne rdzawe

moje lite krajobrazy

moje chude talizmany.

RZEŹBA

Chmury

rzęsiście obracają się w trawę i ptaki

dopóki jest możliwość gruntu pod nogami

Czerstwa jest i wystała wirująca gruda

w niej tętno białka zmienia maski erom

żyły metalu

z niej i w nią jest kamień

Wszystko co z ziemi obraca się w ziemię

a ona stale nurtowana wodą

trwa

niezależnie od poziomu morza

nawrotem deszczu rzeźbiąc własną zieleń

Podołek gwiazd opadłych z cudzego ogrodu

wypukły padół rozmaitych pogód

PSALM

uwolniony ode mnie ze mnie się nie wyzwolisz

dopóki we mnie jesteś powtórzę ciebie dalej

już samym dostrzeganiem przywłaszcza się. A płaci

pozostawianiem siebie

w przyswojonym niebacznie

wymiana dopełnienia:

drzewo w nas a my w drzewie

przekazani na trwanie

liść przez liście mnożeni

i podzieleni słowem

i ciałem rozłączeni

odnajdujemy „owo”

samym oczu dojrzeniem

od ciebie oddaleniem żadnym się nie oddalę

dopóki jesteś we mnie

gdzie to miejsce ten obszar

w którym ciebie nie znajdę

w ostatnim rozsypaniu

podzielna przemnożona

się scalę

PUNKT WIDZENIA

Patrzenie jest widzeniem rzeczy

a dostrzeganie jej wyborem

Dlatego szukam związku zgody

pomiędzy mną a moim okiem

A na początku było oko

i dojrzewało dostrzeganie

Wszystko co we mnie przyszło z oka

Starsze od myśli i od słowa

młodsze niż gęsty krzyk i głód

sito pamięci osobliwe

i możliwości widzeń pełne

najosobniejszy punkt widzenia

poczęty przez rozwarcie powiek

dziś gestem głodem myślą krzykiem

chcę z okiem moim pogodzenia

W SAMO LATO

Jeszcze wino nie pite a już puste dzbany

trzeba sycić na nowo miód ziołami – pszczoły

krążą nad ulem łase brzęczenia i miodu.

W samo lato odeszli przyjaciele żadni.

Kto się chlebem przełamie kto solą podzieli

klepki beczek spaczone

rozeschłe obręcze

wszystkie próżne. Odeszli żadni przyjaciele

w słodką mieliznę plastrów na popas dla brzęczeń.

Jeszcze wino nie pite a już puste dzbany

jeszcze są puste dzbany ale nie ma stołu

nic tu nie ma. Ostatni dzban leży stłuczony.

Jeszcze drzewo nie drzewem a już liście spadły.

Wszystko co się w kłos wiąże rozwiązują kłosy

rozsypane już ziarna spylone otręby

i wysiane są maki na wiatr

i nie dosyć

choć ręka z ręki w piasek

piach z ręki do ręki.

PEJZAŻ JESIENNY

w złudzenie

jak drzewo w cień swój

kryjemy się przed skwarem

gdy wszystko cieniem spróbuj cień odczytać

spadłych dłoni

jest człowiek

jesień

jest gałąź opuszczona przez ptaki i zieleń

las wykarczowany z drzew

i z echa

1 Marność i tylko marność.