Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Obszerny wybór wierszy Urszuli Kozioł, jednej z najwybitniejszych polskich poetek XX i XXI wieku, z posłowiem Katarzyny Wójcik. Tom zawiera wiersze od debiutanckiego tomu Gumowe klocki (1957) aż po ostatnie utwory z Raptularza (2023), za który poetka otrzymała Nagrodę Literacką NIKE (2024). Jej poezja to rozmowa z samą sobą; rozmowa o miłości i śmierci, przemijaniu, doświadczaniu starości. Żyzna strona życia pokazuje ogromną różnorodność tej twórczości, nie tylko w podejmowanych tematach, ale także w poszukiwaniach form poetyckich. Urszula Kozioł tworzy ballady, pastorałki, elegie, prozy poetyckie, ale wydaje się, że dla poetki najbardziej pojemną formą do wyrażenia rzeczy ostatecznych i przeżyć granicznych są wiersze najprostsze formalnie – jak ten, w którym pisze po stracie ukochanego: „Czy tamta trawa / nadal jest pogięta / w miejscu gdzieśmy leżeli / przykryci obłokiem”.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 180
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Redaktor prowadząca: Anna Piwkowska
Posłowie i opracowanie redakcyjne: Katarzyna Wójcik
Korekta: Aleksandra Nizioł-Rutkowska
Projekt graficzny okładki: Piotr Kieżun
Ilustracja na okadce: Perzik aan een tak met twee uitheemse vlinders en een libel, Hermanus de Wit, Rijksmuseum
© Copyright for this edition by Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2025
© Copyright by Urszula Kozioł
Wydanie pierwsze
Warszawa 2025
Państwowy Instytut Wydawniczy
ul. Foksal 17, 00-372 Warszawa
tel. 22 826 02 01
Księgarnia internetowa: www.piw.pl
Polub PIW na Facebooku:
www.fb.com/panstwowyinstytutwydawniczy
ISBN 978-83-8196-882-9
Z tomu Gumowe klocki (1957)
Wiatraki
Skarga Izoldy
Tysiąc i jedna noc
Wczesna jesień
Cienie
Ślady na piasku
Z tomu W rytmie korzeni (1963)
Powroty
Ucieczka z Egiptu
Stopniowanie drzewa
Przepis na danie mięsne
Apokalipsa Przedświętojańska
Odblaski
Sprzed wiosny
W rytmie korzeni
Echo
Pejzaż z pamięci
Ballada o barchanowych babach
Łuskanie grochu
Rzeczy zgubione
Koncentryczne koła
Biały wiersz
Inwokacja
Rzeźba
Psalm
Punkt widzenia
W samo lato
Pejzaż jesienny
Nasza ziemia
Wokół liścia
Pożegnanie z dziadziem
Lato
Kamień
Fragment twarzy
Z mostu
Drzewo niebieskie
Kakemono
Pestki deszczu [I]
Najciszej
Z tomu Smuga i promień (1965)
Próba wyjaśnienia
Pestki deszczu [II]
Zanim
[Jesteś za blisko]
Ulotne lato
Kontemplacja
Znakiem wody
Znakiem ognia
Znakiem koła
Skazy znaków
Larum
[Co nam pisane]
Wahadło cienia
Przedpowitanie
Kolęda
Suchy las
Pieśń o pragnieniu
Miary szczęścia
Z tomu Lista obecności (1967)
Pestki deszczu [III]
Przedwiersze
Przelotnie
Cień oddechu
Światłocień
Powrót do nie wiem
Przesłanie
Próba opisu ciał niezidentyfikowanych
Ulga na wiosnę
„Noc biała nad ranem”
Kartka z podróży
[Odniepamiętniona snem]
Tropy cienia
Moment przed burzą
Co dojrzewa
Czaty
Z przyrody
[Gdzie to tak śpieszno]
Formy niekolorowe
Opis rośliny pnącej
Z tomu Ptaki dla myśli (1971)
Glosa: Z wycieczki
Z tomu W rytmie słońca
[Czas buntu gaśnie]
[W pokoju zbudowanym na lochu]
[Pod każdą]
[Twoje miejsce nie w środku stołu]
Do –
Rycina z nawiasem
Podobieństwa
Pierwszy śnieg
Z powtórzeń
[Zamykając oczy otwieramy ciemność]
[Nieme słowa osypują się po zboczach pulsu]
[Między pustką i pustką]
Z tomu Wybór wierszy (1976)
Legenda gołębia
Piosenka
Nagi wiersz
Etruskowie
Z muzeum
W przeciągu chwili
Przed snem
[ten]
[Pewnego dnia]
[Marcowa chmura
Z tomu Żalnik (1989)
Nie spojrzymy prawdzie w oczy
W nieprzeźroczystym świetle
O sobie samej do potomności
[Od pewnego czasu]
[Brniesz przez ruchome piaski]
Jesień 1981
Biłgorajszczyzna po latach
Nostalgia
Wieczorem
[Twoja ojczyzna]
Maj
[Przyszła no popatrz]
Co dolega
Z tomu Postoje słowa (1994)
[Nie mijaj ranku]
Powrót do pierwszych lądów
Sobie na urodziny
Ziemia pojmana do dna
Zniecierpliwienie
Impas
Abszmak
Repetycje
[Szarościan]
[Mroczne]
Largo
Z tomu Wielka pauza (1996)
Wielka pauza
Rozpinam namiot strofy
Wobec
Rozmowa z Rimbaudem
Mówi Safo
Inaczej mówiąc
W polu wielorakich figur
[Taki upał]
[Właściwie nie ma tu nic]
Impresja z lata
[śnił mi się las]
Ze zmiennym cieniem
Z tomu W płynnym stanie (1998)
W płynnym stanie
Nawroty
Wodne motywy
Non finito 1
Non finito 2
[nasza miłość]
W deszczu
Motto 2
Z albumu
Skorupka
Pożegnanie
Puch ostów
[Zlodowaciałe w perspektywie wspomnienia]
Niczym Odys
W odwrocie
[Na początku nie było słowa]
Pochwała zeszytu w kratkę
Trójkąt
[Dzisiaj nie czytam gazet]
Świecenie
Z tomu Supliki (2005)
[gloriosa]
Traktat o głosie
Zamiast wiersza
Ale to żaden powód
Wieczny Syzyf
Na odejście poety
Z tomu Przelotem (2007)
Przelotem
[Zapatrzyłam się na piękną główkę]
[Mogłabym przysiąc]
[jesień życia zgodnie z naturą]
Ze snu
[Jest mi miałko niemojo nijako]
[korzę się]
Z modłów Matyldy
[Jabłko ma duszę]
Mały traktat o wierszu
Nutka trzecia
Traktacik o przecinku
Z okna
Nad morzem
[przyśnił mi się nie tyle Bóg]
[Na stworzenie świata]
[chwila]
Z tomu Horrendum (2010)
Z wizytą
Poniewczasie
Pod osłoną nocy
W drodze do Strugi
Nocą
Horrendum albo traktat o puchu dmuchawca
Z tomu Klangor (2014)
Bez vis-à-vis
Lizbona II
Szrama
Moja pamięć
Bielmo
Świtem
Raport
Koń jaki jest
Z listu
W zamyśleniu
Treny dla Feliksa
Epilog
Z tomu Ucieczki (2016)
Do F.
Piosenka niekochanej
Ni mniej ni więcej
Dwa milczenia i trzecie
Studnia
Scherzo
Roztargnienie
Zwiewność
Zapatrzenie
Mikro makro
Świąteczne nieporządki
Mówi się tak tak
Eurydyka
Spadanie
Ja i świat
Na brzegu
W środku nocy
Na odchodnym
Czarno na czarnym
Filipiki
Do oszczercy
O roku 2015
Ucieczki
Z tomu Znikopis (2019)
Znikopis
Na odjezdnym
Litera
Okno
Pomiędzy liniami
Z przeinaczeń
Co szkodzi życiu
Moje sylwestry
Mgnienia
Itinerarium
Miszmasz w odsłonach
Na powrót ruskiego gawrona
Tempus fugit
Z tomu Momenty (2022)
Melomonolog
Uwypuklony biogram
Bez pamięci
Bez pamięci II
Niegdysiejsze śniegi
Bez pamięci III
Do Czytelnika
Z tomu Raptularz (2023)
Złudzenia optyczne
To lubię
Na oczach świata
Momenty
Pomiędzy liniami
Dzień ostatni
Odprowadź mnie
Zmierzch
Dziwolążki
W taką noc
Wiersze niektóre
Zdania
Moje gady
Moja Altamira
Dla nieznajomej
Tik
Wyskok ciśnienia
Bez światłocienia
Po stanie wojennym 1990
Bez zasięgu
Kto czuje się odtrącony
Kot nie kot
Perseidy
Gdzie mój dom
Szczęście/nieszczęście
Nie z tej epoki
Moje rzeki
Hymn o zmierzchu
Ostatni list
Nota edytorska:
Potomkowie ludzi puszczy i piachów
Przypisy
Other chapters are available in the full version of the e-book.
Patrzcie jak Don Kichot półgłówek
Z kijem rusza przeciw wiatrakowi
Nie słuchajcie tego co mówi
Dajcie umyć ręce Piłatowi
Ciało Abla jak ziarno jest złote
Jego włosy pszeniczne takie
Zatrzymajcie Don Kichota idiotę
Bo zepsuje kainowe wiatraki
A nam mąki trzeba więcej i więcej
Kain Abla wiatrakiem zmiele
Piłat właśnie umywa ręce
I te ręce mąką wybieli
Niech turkocze wiatrak Kaina
Zwiążcie-no Don Kichota szaleńca
Mąci spokój prętem wikliny
A tymczasem Piłat chce ręce –
Między nami było źdźbło trawy
Na to miejsce oni włożyli
Całą kroplę śliny wężowej
Jadowitą kropelkę śliny
I zabrali miecz tristanowy
Tristanowi miecz wytrącili
Zamiast trawy pomiędzy nami
Zostawili kropelkę śliny
Teraz w dom się wdarli i patrzą
Krzywym błyskiem różańca płoszą
Pasą oczy naszą rozpaczą
Naszą biedą pasą swoje oczy
Bardziej smutną i wielką miłość
Znów by chcieli ukamieniować
Jadowitą niedobrą śliną
Jedną kroplą śliny wężowej
Wiemy że to się stanie
Układamy gumowe klocki
śliczne kłamstwa miłe błahostki
wiemy że to się stanie
baloniki nieważne słowa
piętrzą
pysznią się kolorowo
wiemy –
Szeherezada zmyślaniem
chciała o dzień przedłużyć życie
Z cyklu Wiersze bystrzyckie
Z cichych kotlin uchodzę ku lasom,
tam się śpiewnych liści upić deszczem,
gdzie zmierzch łamie liliowym kolanem
horyzontu zardzewiały pierścień.
Snopy zboża się chylą ku sobie
jak w bystrzyckich zaułkach kumoszki,
gdy się zejdą przy bramie wieczorem
z cudzych okien wyłuskiwać plotki.
Sinej dróżki sękatą laskę
mrok zachłanny wydziera oczom.
Jakże piąć się w góry ku lasom,
kiedy stopa nie wie, gdzie spocząć?
Błądzi ze mną zbiegły przez szpary
huk młockarni z wiejskiej stodoły.
Milion złotych pszenicznych ziaren
ktoś rozrzucił po nieboskłonie.
Świerszcz liczydłem skrzydeł gorliwie
rozrachunki wykańcza z latem.
Na mojej dróżce śmiesznym straszydłem
krzew się jeży w czapie kolczatej.
Tam na szczycie, gdzie dotknę dłonią
chłodnych płatków dzikiego łubinu
i odgadnę ich barwę liliową,
tam się lato z jesienią rozminą.
Noc przystrzyże kosmaty cień lasu
połyskliwym księżycowym sierpem.
Jeszcze głębszym oranżem nazajutrz
zardzewieje widnokręgu pierścień.
Odgarniamy cień z czoła
odgarniamy cień z oczu
a on spada pomiędzy nas
wielokątnym murem.
Przypatrz się jak ten mur
oplata bluszcz przemilczania
zobacz
jak po nim pełza
rak wyobraźni.
Ocalały na piasku mokry ślad twojej stopy
chciałam kiedyś odcisnąć wierszem, by w nim pozostał.
Ale burzą wezbrane poszarpały go wody,
więc w tym wierszu dziś tylko piasku szorstki mam osad.
Przetoczyła się chmurna burza ziemią i niebem,
nieobeschłe z ulewy drżą nadbrzeżne wikliny.
Piasek z ręki do ręki przesypuję i nie wiem,
czemu woda nie śpiewa, kiedy słucham jej z innym?
Chciałam ci się przypomnieć tuberozy gałązką,
ale Turgieniewa krzewy tutaj nie kwitną.
Tylko liście jesienne w mroku dyszą tak gorzko,
jak ten czas, co bez ciebie na czekaniu przeminął.
Dziś już ciebie nie czekam. Nic od ciebie już nie chcę.
Jeszcze tylko mi trzeba takiej burzy i słoty,
by na zawsze z pamięci twoich oczu blask zetrzeć
i twój głos pieszczotliwy. I twoich rąk ciepły dotyk.
tędy to przeszli
tu wnętrzności domu
i odsłonięta tablica komina
w śniegu jak w wapnie zaprawionym farbką
tędy to przeszli
nie zaparte kołkiem
wrota wozowni powolne są wiatrom
ale zatknięte na belkę powały
koła zmurszałe drabiniaste dysze
dalej żłobione przez osad uprzęży
i w zmarzniętej ziemi jeszcze tętent
uprowadzonych koni się powtarza
tędy to przeszli
nie wykopuj butem
spod śniegu progów porowatej misy
mak niedotarty w niej cierpliwie czeka
powrotu kobiet
niech skorupy naczyń
zewrą się w nieckach ich skrzętnych podołków
a ty na drodze stań i w tamtą stronę
patrz
nim odgarniesz śnieg z wklęsłości domu
Jest okno
nie ma drzewa za oknem są gruzy
gdyby pień gdyby gałąź gdyby liścia kropla
z pustyni prochu wapna i rozmiału cegieł
garbaty wielbłąd muru umiera z pragnienia
Jest szklistość obojętna szyb
fatamorgana
złudzenie rześkich źródeł z doniczkową palmą
tutaj wielbłąd skruszony co rano umiera
na pastwę sępa gruzów dzikiej gołębicy
Gdyby liść gdyby chwastu jaskier pojedynczy
gdyby mleczu ulotność poruszona wiatrem
gdyby trawy korzonek
miękkiego mchu zamysł –
Jest ochrypłość kamieni chropowata miazga
moje okno bez liścia za oknem bez cienia
bez powietrza oddechu
bez kropli zieleni
osypują się pylne tynki miałkich cegieł
od wabiącego krzyku dzikiej gołębicy
A gdzie jest mój osiołek wierny gdzie ucieczka
oto jest oswojony grzbiet połać perkalu
można okno zawiesić można zamknąć oczy
można uciec na frędzlach zasłon z tego kraju
ale nie ma ucieczki
Nawet jeśli gałąź
wielolistnej akacji na przekór zasadzą
z katakumb starych piwnic wyjdzie mój dromader
w każdym oknie umierać śmiercią wielokrotną
ale nie ma ucieczki Jest okno bez światła
z okien tamtego domu którego już nie ma
jest miałka pustka pustyń opuszczonych progów
garb spalonego chłodu
oczy pełne piasku
Na krzyżu rozkraczonym na podwójnym iksie
obła ryba bezgłowa w łusce śliskiej szronem
zgrzyta piła zębata i w śnieg udeptany
sypie się krucha ruda krew zarżniętej sosny.
Domowe miejsce straceń. Tu w zaciszu szopy
jest ćwiartowanie linii papilarnych drzewa.
Chodź wspólność słojów rydza pnia krępego kciuka
najdogodniej pniak godny do ścięcia koguta.
Przepołowione w poprzek okrąglaki śnięte
rydze solone szronem obrąbane kciuki
zawsze się was przerobi na stół albo świątka
albo na studzieninę snów
na zupę z kołka.
Bo to jest tylko drzewo –
(to tylko Dżdżownica na przynętę dla karpi
to Pasztet z zająca
i Kolekcja Motyli
Futro Sobolowe
i okrągłe Mydełko z piegowatej Ryfki)
Trzeba mieć tylko nóż
trzeba mieć gładki kamień
ostrzem wypieścić głaz aż głaz się odwzajemni
nóż ma być bezszelestny a jego połysk giętki
ma wchłonąć twardą czułość i unerwienie rąk
Wszystko co potem proste
Pień deska Szczypta soli
Zieleń do smaku oczom
I listek laurowy
Wszystko co potem zwykłe
Bo cała rzecz w przyprawach
(Pamiętaj też o misie i zestawieniu barw)
O ogień dzisiaj łatwo dzięki Prometejowi.
Byle był nóż i kamień.
Oraz uległy kark.
1956
Ale najdłuższy będzie dzień ostatni
choć niekoniecznie będzie dniem czerwcowym.
Przepaska z bylic nie ocali bioder
i nie oczyści ciał żywiczny ogień.
Spękane pięty obalonych lasów
zbyt późno zdradzą sens kwiatu paproci.
Przez lud zgładzone zmartwychwstaną płazy
zwielogłowiałe w grzybach ciężkiej wody.
Tak dzień ostatni będzie trwał najdłużej
choćby to trwanie było chwili mgnieniem.
Zostanie w oczach błysk czerwonej róży
a to się ery cofną w tej podróży
do wnętrza ziemi.
A jeśli nawet będzie dzień następny
woda odmówi człowiekowi wody
ziemia odmówi człowiekowi ziemi
sól soli
ludzkość się z ludzi wyzbędzie.
Słów trupi podmuch zmiecie przyszłe słowa
a krzyk skażony sam nic nie wykrzyczy
i ocaleni rozpadną się w ciszy
zakneblowani złomem własnej mowy.
Tknięte przeczuciem morza już kolano rzeki
spieniło się ode dna i brzeg się zamewił
słoneczne smugi ciszy zwarstwiły się w owal
dzwony brzegów tętniące są stopem przypływów
Spodziewałam się morza kiedy go nie było
na wschód kraju szło do mnie potokiem w głąb lądu
kiedy wzniośle rdzewiały biłgorajskie sosny
od strzaskanego salwą gniewu leśnych dzwonów
Dzisiaj stromy smak jeżyn tamten las mi zbliżył
doznany w czas dzieciństwa w nie swoim kolorze
Legły kołatki dzwonów pod stogami leszczyn
stojących za nawiasem tego horyzontu
U wodospadu klęczą wyszłe z borów łodzie
liść morszczynu w ich dziobach okruch bursztynowy
do źródeł rzek wędruje uciszyć się morze
za morze ulatuje ptak nieuciszony
Spodziewałam się morza kiedy go nie było
w zachodnią stronę kraju parło rwącą grozą
o dno rzeki dzwoniły powalone mosty
i wyszczerzone nawy katedr stały brocząc
Tutaj fali szczerbatość powtórzyła miasto
które z okien skoczyło dachem w bruk ulicy
Dziś nad sieni klatkami krzewią się słowiki
stojące za nawiasem tego horyzontu
Co przedtem i co teraz pomieszane razem
pawi się w smugach ciszy zstępującej chmury
Rozpięte do napełnień niewypowiedzenie
jest jak sieci rybackie zdane samym sobie
Przyniosłam krajobrazy sama w krajobrazie
zalesionej katedry i rzek w rozdwojeniu
bez ich cienia do ciebie chciałam dojść o morze
na twoje pełne dzisiaj blasku uciszenie
We mgle są i we wrzosie pogłębionych dolin
warstwy ciszy wrześniowej składane owalnie
to morze odzyskuje siebie w takiej chwili
żeby zostać już same sobą odzyskane
Już w złocie podziewannym zapowiedź srebrzenia
przyszywa się do ziemi nicią pajęczyny
Nadchodzi czas brzęczący brązem drzew i pszczoły
Jest cisza niewidoczna Słońce pod stopami
Pękają lody
Pstrąga zwodzi strumień
Przeszyty pierwszą strzałą trzykroć krzyknął ptak
Skąd wracają
dokąd idą mężczyźni
Ach ręce
płaczek bijąc w kołatki drewna
zgadły blask
Więc na północ odeszły moje białe reny
W zmierzwionej ziemi kwiczy stratowany łoś
Bodliwym rykiem byka broczą freski pieczar
i niebo zasznurował poplątany gąszcz
Kłodo daj ognia
przydaj nocy dnia
Kłodo ogniowi jasnego dnia daj
Na ziemi udeptanej zwarł się z bratem brat
rozjuszeni
I pychą ognia śmierdzą Ale
ręce kobiet są czułe gdy ściszają blask
Krę zniosły fale
Dzioby łodzi szukają po omacku prądów
Osiedlają się głazy
w uniesieniu wież
Niebo się wyzwoliło z niebieskich przesądów
gdy rzut obłej maczugi
ugodził je w czerwień
Więc na północ odeszły moje białe reny
lecz refren rogów
jątrzy się w gałęziach drzew
Dokąd pójdziemy?
Jesteśmy zatem iskrą skrzesaną kamieniem
o narośl drzewa
pospolitą hubę?
Jesteśmy dzięki światłu dzięki głazom drzewom?
Dzięki ci ziemio
Czy utuczy gablotę muzealny okaz
smolnej huby
czy kamień sprasowanych miast
W którym miejscu jesteśmy w jakiej chwili lasu
Już wędrownych koczowisk zaklepano szlak
Wycięci z rdzenia liścia
nawrotami strachu
cofamy się dziedzicznie w nierówny puls traw
Dokąd liście miniemy?
Późna faza widłaków garbuje słoje pnia
Wszystko co było wcześniej
wraca w przedśpiewie
Któregoś dnia
będziemy – byli jeszcze zeszłego roku –
Zaleś się lesie gęściej zakorzeń ziemię
do cna
Święć się twój mroku
Cokolwiek czynisz gdziekolwiek
nie jesteś sam
W świecie pozbawionym nawiasu
nie staniesz poza
w świecie bez obramowań
nie staniesz obok
gdziekolwiek staniesz
będziesz punktem centralnym na kuli
Twoja samotność nigdy tylko twoja
przenieś spojrzenie z siebie do miejsc w których jesteś
dopóki jesteś
Hewel hawolim kuloj hewel1 –
ale oszczędzaj korzeni u źródeł
Niech skrzydło pliszki jak płatek popiołu
samo przywarą czarnoziemu będzie
a cienia swojej rzeki nie wypalaj
na liściu brzozy
jemu zieleń słuszna
tak jak mieszkaniom słuszna zamieszkałość
Gdziekolwiek kiedykolwiek
odtają szyfry naszych dni pod słońcem
I choć tam nie o tobie także o tobie będzie
i choć nie o mnie także o mnie będzie
sprasowani z tłem
pozbawieni twarzy i swojego „tak” „nie”
jedną tylko zostawiamy wklęsłość
śladu.
mojej siostrze Zośce
Dorzecze Sanu Tanew To było tam właśnie
niezawodny śpiew siostry wiązał rzeki obie
łagodne wspięcie lasu w podniebiu góry
pień w pień się rozpieniało łuską gniadej kory
He – ooo! Ehe – ooo!
Malinowe echo
turlało się po stoku w złoty przetak polan
drwal kozikiem słoninę przekładał na ząb
koci topór w pień na płask na odlew pod słońce
Ja w krzyk i w skok
na złamanie karku
na łeb na szyję
na ramiona ojca
opiaszczoną go piętą w bosy bok
i na dół
do maminych pozio –
do sio –
do niani
Śpij mała no śpij bo
przyjdą bladzi drwale
śpij mała no śpij bo
z kozikiem z kozikiem
poturla się echo malinowe w przetak
z przetaka wyskoczy naostrzony kot
W przewlekłość nieba odlatują wrony
i piwne liście drzewa na odchodnym
są podwajane dotkliwie przez wody
W miedzianym pyle gniade kłęby kobył
stygną przy misach parujących źródeł
i czerstwym mlekiem napęczniały skopki
w sękatych rękach namaszczonych kobiet
Wieczoru nie ma wieczór jeszcze przyjdzie
zwleka z nadejściem by spotkać się z nocą
Praczki na kładkach drewnianych klęczące
w strumieniu białe prześcieradła moczą
Zieleń się jeszcze z odejściem ociąga
w mosiężne lasy pajęczyna dźwięczy
sklepione garnki wiszące na kołkach
przenika osad przelotnych paździerzy
Przez ptasie rdesty po rudych ścierniskach
stąpają grząsko kobiety z ciężarem
i ołowiane tace słonecznika
niosąc nad głową pozostają szare
We wrota wchodzą napojone konie
żeby się jeszcze u studni napoić
i otrząsają z gniadej grzywy płomień
z gór naniesiony od samotnych ognisk
Jesieni nie ma Lato na odchodnym
zwleka z odejściem by spotkać się z zimą
Krajobraz zaszedł przewlekłością wspomnień
z lat nieprzelotnych Dzieciństwa już nie ma
Wierutne liście
języki najęte
są przychylne dla drzewa wytartej korony
ano ptaki marudne
elegijne wrony
telepią czarnoziemu robaczywą piętę
W rowie się naszły barchanowe baby
dwa ogryzki poklęsłe
jabłka niedojadki
ano blaszki zamszowe podbiału pod płachty
ano pleców pałąki i pałąki palców
A co krok postąpiły wyrastały grzyby
takie sypkie już były i takie zgrzybiałe
i chyłkiem wywlekały przed korzenie chwastu
dokuczliwie chodliwą i zbyteczną starość
Co zmartwiały w ścierpieniu zbiegały się ptaki
płoszące nieruchomość ich zapamiętałą
tak były nieodróżne od pięt robaczywych czarnoziemu
schodzone barchanowe baby
I szły
szły pomaleńku sobie
aż się naszły
Zginały się do ziemi
aż się do niej zgięły
I wschodziły po nocach pagórkami paszy
aż myczały jałówki przymykane w sieni
Ano drzewa wyniosłe co wy teraz na to
jakim liściem zdołacie się zaprzeć w rowie
góra z górą się zeszła
płachta chwastu z płachtą
i o mało co nie zszedł się z człowiekiem człowiek
…muszę wziąć go całego (mruczała kobieta)
z kolorem jego skóry i zapachem potu
także szyję, czerwony worek jego głosu,
niczego nie wybiorę w nim kiedy go ubiorę.
Tak mruczała kobieta przy łuskaniu grochu
(a w grochu się przebiera choć z jednego strąka).
Bo jeśli go wybrałam w nim przebrać nie mogę
jak usta to i oddech i słowa z oddechem
jego ręce też muszę choćby były nie te
o jakie mi chodziło. Innych nie wybiorę
nawet jeśli rąk nie ma jeśli są w domyśle
miejsca w których powinny być i miejsca także.
A potem będę czekać czy przyjmie się we mnie
tak jak szczep się przyjmuje. Wtedy jestem glebą.
A czasem jak odejście. Wtedy jestem raną
powolnym odrywaniem oczu rąk słów gestów
wewnętrzną amputacją łożyskiem bez rzeki
nie wyrzucę go z siebie tak jak groch z łupiny.
(Wszedł pijany mężczyzna zwalił się za stołem).
Jesteśmy urodzone ażeby ból znosić
przemienność chleba w ciało jest dla nas powszednia
zatem chleba krąg dzieląc dzielimy i siebie
żeby co podzielone znów nasycać chlebem.
Kobiety – myślę o tych z piersiami po pępek
o kobietach ja mówię co jak kangurzyce
ich ręce łuskające groch zachłanne ręce
wygrażające niebu pazurami w ziemi.
Mężczyźni dzielą globy jak się chleb rozdziela
jest jałowy ich podział a w krew się przemienia
więc porastając strachem chronią się w alkohol
i wciąż są szczelni strachem – mruczała kobieta
łuszcząc groch – i to wszystko na tym można skończyć.
(Mężczyzna pięścią w stół i jeszcze o stół głową).
Niczego nie wybiorę w nim skoro go biorę
muszę wziąć go całego. Śmiałość jego marzeń
i strach jego na siebie wziąć muszę gdy nocą
zrywa się zlany potem z wizją krachu świata
i przejść ponad tym strachem jak się w bród przez rzekę
wezbraną idzie w rękach wysoko unosząc
powszedniość ocalenia czyli chleb i ciało.
Jego czułość i chamstwo także przyjąć muszę
bo silniejszy o miłość którą cofnąć gotów
miłością koczowniczą słabszy jest zarazem
bowiem trzeba mieć siłę ażeby ból znosić
nie żeby go zadawać – myślała kobieta.
Jesteś stąd dotąd.
Tu jesteś dopóki.
Nie oglądaj się pełnie
w siebie.
I za siebie.
Naganiaczom sen jeszcze
spaja rzęsy. Ranek
twój jest cały
i może jest twoje południe.
Nie oglądaj się pełnie.
Nie całym obrotem.
Oto wybieg przed tobą.
Może i noc twoja.
Popatrz chciwie na słońce.
Napij się u źródła.
Pozwól nogom na żyznej
rozluźnić się trawie.
Pozwól przyjść towarzyszom
I pozwól im odejść.
Pozwól chmurom niech będzie
deszcz albo cokolwiek
bo dobrze jest czuć ziemię
pod leniwym łokciem
zanim galop ostatni
zamąci jej zarys.
W zaroślach trzeszczy gałąź
osuwa się kamyk.
Jeszcze się nie oglądaj
Jeszcze się nie domyśl
A teraz pędź
O teraz
biegiem z całym stadem
chociaż ciebie to
ciebie
jedną tylko gonią
antylopo wybrana
o wieczysta Niobe
odwrócona brutalnie
przez swojego geparda –
masz ją teraz
tę swoją
odzyskaną sól
masz
masz wreszcie
zgubiony –
odzyskany kamień.
Kamień w wodę
na wodzie kręgi
Człowiek w wodę
widnokręgi
widnokręgi.
1958
Pamięci Krzysztofa Orzeszkowskiego
Śniegiem ściszone wykrzykniki drzew
próg widnokręgu przekroczony bielą
czyjeś się życie rozsypało w śnieg
bieli się biel
śnieg na śniegu
Śnieżną układność nie wiadomo czyj
trop synkopami zaskoczył na przełaj
w kataleptyczne trwanie takich zim
nieistniejące
zstępuje
w milczenie
Biłgoraju
pajdo kraju
leśna ziemio stokorodna
wąska Tanwio
w śniętym Sanie
sanno
płozo
kośna łąko
iły muły
piachy
lessy
miedzo
łubin
bosa groblo
sito sosny rozstrzelanej
bezimiennych imion pełne
stójcie przy mnie
bądźcie we mnie
nie odprawcie w świat mnie samej
na błądzenie nadaremne
w borykanie pylne rdzawe
moje lite krajobrazy
moje chude talizmany.
Chmury
rzęsiście obracają się w trawę i ptaki
dopóki jest możliwość gruntu pod nogami
Czerstwa jest i wystała wirująca gruda
w niej tętno białka zmienia maski erom
żyły metalu
z niej i w nią jest kamień
Wszystko co z ziemi obraca się w ziemię
a ona stale nurtowana wodą
trwa
niezależnie od poziomu morza
nawrotem deszczu rzeźbiąc własną zieleń
Podołek gwiazd opadłych z cudzego ogrodu
wypukły padół rozmaitych pogód
uwolniony ode mnie ze mnie się nie wyzwolisz
dopóki we mnie jesteś powtórzę ciebie dalej
już samym dostrzeganiem przywłaszcza się. A płaci
pozostawianiem siebie
w przyswojonym niebacznie
wymiana dopełnienia:
drzewo w nas a my w drzewie
przekazani na trwanie
liść przez liście mnożeni
i podzieleni słowem
i ciałem rozłączeni
odnajdujemy „owo”
samym oczu dojrzeniem
od ciebie oddaleniem żadnym się nie oddalę
dopóki jesteś we mnie
gdzie to miejsce ten obszar
w którym ciebie nie znajdę
w ostatnim rozsypaniu
podzielna przemnożona
się scalę
Patrzenie jest widzeniem rzeczy
a dostrzeganie jej wyborem
Dlatego szukam związku zgody
pomiędzy mną a moim okiem
A na początku było oko
i dojrzewało dostrzeganie
Wszystko co we mnie przyszło z oka
Starsze od myśli i od słowa
młodsze niż gęsty krzyk i głód
sito pamięci osobliwe
i możliwości widzeń pełne
najosobniejszy punkt widzenia
poczęty przez rozwarcie powiek
dziś gestem głodem myślą krzykiem
chcę z okiem moim pogodzenia
Jeszcze wino nie pite a już puste dzbany
trzeba sycić na nowo miód ziołami – pszczoły
krążą nad ulem łase brzęczenia i miodu.
W samo lato odeszli przyjaciele żadni.
Kto się chlebem przełamie kto solą podzieli
klepki beczek spaczone
rozeschłe obręcze
wszystkie próżne. Odeszli żadni przyjaciele
w słodką mieliznę plastrów na popas dla brzęczeń.
Jeszcze wino nie pite a już puste dzbany
jeszcze są puste dzbany ale nie ma stołu
nic tu nie ma. Ostatni dzban leży stłuczony.
Jeszcze drzewo nie drzewem a już liście spadły.
Wszystko co się w kłos wiąże rozwiązują kłosy
rozsypane już ziarna spylone otręby
i wysiane są maki na wiatr
i nie dosyć
choć ręka z ręki w piasek
piach z ręki do ręki.
w złudzenie
jak drzewo w cień swój
kryjemy się przed skwarem
gdy wszystko cieniem spróbuj cień odczytać
spadłych dłoni
jest człowiek
jesień
jest gałąź opuszczona przez ptaki i zieleń
las wykarczowany z drzew
i z echa
1 Marność i tylko marność.
