Życie na naszej planecie - David Attenborough - ebook + książka

Życie na naszej planecie ebook

David Attenborough

4,6

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

„W chwili, kiedy to piszę, mam dziewięćdziesiąt cztery lata. Przeżyłem naprawdę niezwykłe życie. Dopiero teraz to do mnie dociera. Miałem szczęście. Podróżowałem w dzikie miejsca i kręciłem filmy o stworzeniach, które je zamieszkują. Dzięki temu dobrze poznałem naszą planetę. Na własne oczy przekonałem się, jaka jest cudowna i różnorodna. Byłem świadkiem wspaniałych spektakli i poruszających dramatów”.

David Attenborough – najsłynniejszy przyrodnik świata i legendarny dokumentalista, a do tego jeden z najbardziej rozpoznawalnych głosów w telewizji. Swoją karierę rozpoczynał wraz z narodzinami brytyjskiej stacji BBC. Dzięki jego programom mogliśmy dotrzeć w najdalsze zakątki na Ziemi, dotąd nieodkryte przez człowieka; poznać zwierzęta, których nigdy byśmy nie spotkali.

Świat, w którym żyjemy, zmienił się nie do poznania na jego oczach. Był świadkiem tego, jak człowiek niszczy swój dom. Postępująca zagłada różnorodności biologicznej planety jest prawdziwą tragedią naszych czasów, a jej dowody są wszędzie. Możemy to zmienić, jeśli zaczniemy działać teraz. David Attenborough jest właściwą osobą, która może wskazać nam drogę.

Świat przyrody przetrwa wszystko. My ludzie nie możemy mieć co do tego pewności. Wielka tragedia naszych czasów dzieje się niepostrzeżenie dzień po dniu na całym globie. To utrata dzikich obszarów naszej planety i zanikanie jej bioróżnorodności za sprawą naszego stylu życia. Oto relacja naocznego świadka zmian zachodzących w naturze. Sir David Attenborough od 70 lat jest rzecznikiem świata przyrody. W znanych nam filmach ukazuje jego piękno i niezwykłość. Dzięki niemu zwróciliśmy też uwagę na kruchość naszego środowiska naturalnego. Czy to, czego jesteśmy obecnie świadkami, jest ostatnim rozdziałem życia na Ziemi? Po tej lekturze wydaje się, że jest jeszcze szansa, by uratować siebie i świat przed zagładą. Ale to zależy tylko od nas! Tę książkę powinien przeczytać każdy.

Krystyna Czubówna

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 221

Oceny
4,6 (165 ocen)
106
51
8
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
aniahg

Dobrze spędzony czas

Warto przeczytać.
00
mockery27

Nie oderwiesz się od lektury

super ksiażka
00
wandola

Nie oderwiesz się od lektury

Niezwykła opowieść zachęcająca do refleksji nad własnymi wyborami życiowymi. Nie da się nie polubić Davida po tej lekturze. Wspaniała!
00
alicja436

Nie oderwiesz się od lektury

Dobra książka, ale nie tego się spodziewalam
00
friendlymadzia

Nie oderwiesz się od lektury

Wartościowa książka
00

Popularność




Tytuł oryginału: A Life on Our Planet: My Witness Statement and a Vision for the Future

Copyright © 2020 david attenborough Productions Ltd

Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2021

Copyright © for the Polish translation by Paulina Surniak, 2021

Z podziękowaniami dla WWF za pracę naukową i działalność na rzecz ochrony przyrody, które przyczyniły się do powstania tej książki.

Redaktor inicjująca: Paulina Surniak

Redaktor prowadząca: Sylwia Smoluch

Marketing i promocja: Agata Gać, Karol Górski

Redakcja: Piotr Chojnacki

Konsultacja merytoryczna: prof. dr hab. Szymon Malinowski

Korekta: Magdalena Owczarzak

Projekt okładki i stron tytułowych: Magda Bloch

Grafika na okładce: Incomible | Shutterstock

Fotografia na okładce: jane barlow | PA Images via Getty Images Na zdjęciu sir David Attenborough trzyma w rękach Inti, samiczkę bolity południowej, jednego z gatunków pancernika, urodzoną w zoo w Edynburgu.

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

eISBN 978-83-66657-03-8

Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o.

ul. Fre­dry 8, 61-701 Po­znań

tel.: 61 853-99-10

[email protected]

www.wydawnictwopoznanskie.pl

Wstęp

Nasz największy błąd

Dokument chroniony elektronicznym znakiem wodnym
Wydawnictwo Poznańskie

Prypeć na Ukrainie nie przypomina żadnego innego miejsca, w którym byłem. To uosobienie rozpaczy.

Wygląda na przyjemne miasto, ma aleje, hotele, plac, szpital, park z karuzelami, pocztę główną i dworzec. Są w nim szkoły i baseny, bary i kawiarnie, restauracja nad rzeką, sklepy, domy towarowe i salony fryzjerskie, teatr i kino, sala taneczna, siłownie i stadion z bieżnią. Słowem, ma wszelkie udogodnienia, które my, ludzie, wynaleźliśmy, żeby ułatwiały nam życie i sprawiały przyjemność — wszystkie składniki naszego domowego środowiska.

Handel i życie kulturalne skupiają się w otoczonym blokami mieszkalnymi centrum. Przy starannie zaplanowanej siatce ulic postawiono sto sześćdziesiąt budynków, umieszczając je pod odpowiednim kątem. Każde mieszkanie ma balkon. Każdy blok pralnię. Najwyższe wieżowce mają prawie dwadzieścia pięter, a na ich szczytach umieszczono gigantyczne sierpy i młoty z żelaza — symbole twórców tego miasta.

Prypeć powstała w Związku Radzieckim w czasie boomu budowlanego lat siedemdziesiątych. Miała stanowić idealny dom dla blisko pięćdziesięciu tysięcy ludzi. Zaprojektowano ją jako modernistyczną utopię, w której mieli zamieszkać najlepsi inżynierowie i naukowcy bloku wschodniego wraz z rodzinami. Widać ich na amatorskich taśmach filmowych z początku lat osiemdziesiątych. Śmieją się, rozmawiają, pchają wózki dziecięce po szerokich bulwarach, chodzą na lekcje baletu, ćwiczą na basenach olimpijskich i pływają łódkami po rzece.

Dzisiaj nikt jednak w Prypeci nie mieszka. Ściany się walą. W oknach nie ma szyb. Nadproża się łamią. Uważnie stawiam kroki, zaglądając do ciemnych, pustych budynków. Na podłogach salonów fryzjerskich leżą poprzewracane krzesła, między nimi widać zakurzone wałki do włosów i odłamki luster. Z sufitu sklepu zwisają świetlówki. Parkiet w ratuszu zerwano, klepki rozsypały się po okazałych schodach z marmuru. W salach szkolnych walają się stare podręczniki, ćwiczenia wypełniono cyrylicą, niebieskim atramentem. Baseny są puste. Siedziska kanap w mieszkaniach zapadły się aż do podłogi. Łóżka przegniły. Prawie nic się nie rusza — zatrzymane w czasie. Wzdrygam się na najlżejszy powiew wiatru.

Otwieram kolejne drzwi, a brak ludzi zaczyna stawać się coraz bardziej odczuwalny. Ich nieobecność mówi sama za siebie. Odwiedzałem już inne opuszczone miasta — Pompeje, Angkor Wat i Machu Picchu — ale tu wszystko wygląda tak normalnie, że trudno nie zauważyć jak nienaturalna jest panująca pustka. Układ budynków, ich wyposażenie wydają się tak znajome, że nie można uznać, iż zostały porzucone z powodu upływu czasu. Prypeć to uosobienie rozpaczy, ponieważ wszystkie przedmioty w zasięgu wzroku, od tablic ogłoszeniowych, na które nikt już nie patrzy, przez porzucone suwaki logarytmiczne w szkolnych klasach aż do potrzaskanego pianina w kawiarni są pomnikami świadczącymi o tym, że ludzkość może utracić wszystko, czego potrzebuje, i wszystko, co jest dla niej cenne. My, ludzie, samotni na tej planecie, mamy w sobie moc stwarzania światów i moc ich unicestwiania.

Dwudziestego szóstego kwietnia 1986 roku doszło do wybuchu w reaktorze numer cztery w pobliskiej elektrowni jądrowej imienia Władimira Iljicza Lenina, dzisiaj znanej jako elektrownia w Czarnobylu. Katastrofa była wynikiem złego planowania i błędu ludzkiego. Reaktory zostały źle zaprojektowane. Załoga elektrowni o tym nie wiedziała, a co gorsza, wykonywała swoją pracę niestarannie. Czarnobyl wybuchł w wyniku błędów — to najbardziej ludzkie wytłumaczenie.

Wiatry rozniosły nad Europą pył, którego było czterysta razy więcej niż tego, który powstał w wyniku wybuchów bomb nad Hiroszimą i Nagasaki. Padał on z deszczem i śniegiem, wnikał w glebę i wodę wielu krajów, aż w końcu przedostał się do łańcucha pokarmowego. Wciąż nie ustalono, ile osób zmarło w wyniku awarii reaktora, ale ogólną liczbę osób dotkniętych katastrofą, przede wszystkim wysiedlonych, szacuje się na kilkaset tysięcy. Wiele osób uważa Czarnobyl za najbardziej brzemienną w skutki katastrofę ekologiczną w historii.

Niestety, nie jest to prawdą. Dzieje się coś jeszcze, rozwija powoli na całej planecie od zeszłego stulecia w sposób prawie niezauważalny. Tu też przyczyną jest złe planowanie i błąd ludzki. Tym razem jednak nie zaczęło się od jednego nieszczęśliwego zdarzenia. Źródłem problemu są niedbalstwo i brak zrozumienia, które wpływają na wszystko, co robimy. Początkowo wszystko działo się po cichu i nikt tego nie dostrzegał. Skutki są jednak wielorakie, globalne i bardzo złożone. Nie da się ich wykryć za pomocą jednego narzędzia. Aby je potwierdzić, konieczne było przeprowadzenie setek badań w różnych zakątkach globu. Rezultaty mogą się okazać dużo poważniejsze niż zanieczyszczenie gleb i wód kilku pechowo położonych krajów — mogą doprowadzić do destabilizacji i zniszczenia wszystkiego, co przyjmujemy za pewnik.

Prawdziwą tragedią naszych czasów jest postępująca zagłada bioróżnorodności naszej planety. Ogromna bioróżnorodność jest konieczna dla istnienia życia. Miliardy różnych organizmów muszą wykorzystywać wszystkie zasoby i możliwości, a miliony gatunków współistnieć i wspomagać się nawzajem, żeby planeta mogła funkcjonować. Im większa bioróżnorodność, tym bezpieczniejsze jest życie na Ziemi, także nasze. A jednak to właśnie nasz, ludzki styl życia stanowi największe zagrożenie dla bioróżnorodności.

Wszyscy jesteśmy współodpowiedzialni, choć należy zauważyć, że nie do końca to nasza wina. Dopiero w ostatnich dziesięcioleciach zaczęliśmy rozumieć, że urodziliśmy się w stworzonym przez ludzi świecie, który ze swej natury jest nietrwały. Jednak teraz jesteśmy już tego świadomi i musimy dokonać wyboru. Możemy nadal żyć beztrosko, wychowywać dzieci, uczciwie pracować w nowoczesnym społeczeństwie, które zbudowaliśmy, lekceważąc przy tym czekającą nas katastrofę. Możemy też się zmienić.

Wybór nie jest bynajmniej prosty. W końcu chwytanie się tego, co znamy, jest częścią ludzkiej natury. Instynktownie ignorujemy to, czego nie znamy, lub boimy się tego. Mieszkańcy Prypeci co rano po odsunięciu zasłon widzieli gigantyczną elektrownię, która pewnego dnia miała zniszczyć ich życie. Większość w niej pracowała, a pozostali utrzymywali się z zarobków osób tam zatrudnionych. Wielu z nich rozumiało zagrożenie, ale nie sądzę, że ktokolwiek z nich zdecydowałby się wyłączyć reaktory. Czarnobyl zapewniał im coś niezwykle cennego — wygodne życie.

Wszyscy jesteśmy mieszkańcami Prypeci. Prowadzimy wygodne życie w cieniu katastrofy, do której się przyczyniamy. U jej podstaw leżą te same rzeczy, które zapewniają nam komfort. To naturalne, że chcemy żyć po staremu, przynajmniej dopóki nie będzie naprawdę przekonujących dowodów na to, że istnieje jakaś alternatywa. Właśnie dlatego postanowiłem napisać tę książkę.

Świat przyrody znika. Dowody są wszędzie. Zmiana zaszła w ciągu mojego życia. Widziałem ją na własne oczy. Doprowadzi do zagłady naszego świata.

Wciąż jednak możemy wyłączyć reaktor. Mamy wybór.

W tej książce opowiem o tym, jak to się stało, że popełniliśmy nasz największy błąd, a także o tym, jak możemy go naprawić, jeśli natychmiast zaczniemy działać.

Część pierwsza

Zeznania naocznego świadka

W chwili, kiedy to piszę, mam dziewięćdziesiąt cztery lata. Przeżyłem naprawdę niezwykłe życie. Dopiero teraz to do mnie dociera. Miałem szczęście. Podróżowałem w dzikie miejsca i kręciłem filmy o stworzeniach, które je zamieszkują. Dzięki temu dobrze poznałem naszą planetę. Na własne oczy przekonałem się, jaka jest cudowna i różnorodna. Byłem świadkiem wspaniałych spektakli i poruszających dramatów.

Kiedy byłem mały, jak wiele innych dzieci marzyłem o dalekich podróżach, chciałem oglądać nieskażoną przyrodę i odkrywać nowe gatunki. Trudno mi teraz uwierzyć, że przez znaczną część życia mogłem realizować te marzenia.

1937

ludność świata: 2,3 miliarda1

stężenie dwutlenku węgla w atmosferze: 280 ppm2

dzikie obszary: 66 procent3

Kiedy miałem jedenaście lat, mieszkałem w Leicester w środkowej Anglii. Chłopcy w moim wieku wsiadali tam często na rower, jechali za miasto i spędzali cały dzień poza domem. Też tak robiłem. Każde dziecko bada świat. Zaglądanie pod kamienie w poszukiwaniu żyjątek jest badaniem. Nic nie wydawało mi się wtedy bardziej fascynujące niż przyglądanie się przyrodzie.

Mój starszy brat miał inne zainteresowania. W Lei cester działało kółko teatralne, którego członkowie wystawiali sztuki prawie jak profesjonaliści. Od czasu do czasu udawało mu się mnie namówić do wystąpienia w jakimś przedstawieniu i wygłoszenia kilku zdań, ale nie miałem do tego serca.

Kiedy tylko było w miarę ciepło, ruszałem na wycieczki rowerowe do wschodniej części hrabstwa. Było tam mnóstwo skał, kryjących piękne i intrygujące skamieliny, choć nie były to kości dinozaurów. Miodowożółte wapienie powstały, kiedy muł osiadł na dnie dawnego morza, nie można więc się było spodziewać, że będą w sobie kryły szczątki stworzeń żyjących na lądzie. Znajdowałem jednak skorupy zwierząt morskich — amonitów. Niektóre miały po piętnaście centymetrów średnicy i były zwinięte jak rogi baranie, inne rozmiarem przypominały orzechy laskowe. W środku kryły delikatny szkielet z kalcytu, który chronił organy oddechowe. Nic nie mogło się równać dreszczykowi emocji, który towarzyszył mi, kiedy podnosiłem obiecujący kamień, uderzałem ostrożnie młotkiem i patrzyłem, jak się otwiera, a w słońcu połyskuje wspaniała muszla. Napawałem się myślą, że jestem pierwszym człowiekiem, który na nią patrzy.

Od najmłodszych lat uważałem, że nic nie jest równie ważne jak poznanie zasad funkcjonowania świata przyrody. Nie interesowały mnie prawa ustanowione przez człowieka. Ciekawsze były te, które rządziły życiem roślin i zwierząt. Historia królów i królowych, a nawet języki, którymi posługiwały się różne społeczeństwa, nie mogły się równać z wiedzą o świecie istniejącym na długo przed człowiekiem. Dlaczego występuje tyle rodzajów amonitów? Czym się różnią? Czy prowadziły odmienny tryb życia? Zamieszkiwały inne obszary? Szybko odkryłem, że nie jestem jedyną osobą, która zadaje takie pytania, dotarłem też do wielu odpowiedzi. Złożone razem, tworzyły opowieść inną niż wszystkie — historię życia.

Składają się na nią przede wszystkim zapiski o powolnych, bezustannych zmianach. Każde stworzenie, którego szczątki znalazłem w skałach, było przez całe życie poddawane różnego rodzaju sprawdzianom. Osobniki, które lepiej radziły sobie z przeżyciem i rozmnażaniem, przekazały swoje cechy kolejnym pokoleniom. Pozostałym się to nie udało. Przez miliardy lat żywe organizmy zmieniały się, stawały coraz bardziej złożone, wydajne, a często też wyspecjalizowane. Całą tę historię, ze wszystkimi szczegółami, można odczytać ze skał. W wapieniach z Leicestershire zachował się tylko niewielki jej fragment, ale kolejne rozdziały można było odnaleźć w gablotach miejskiego muzeum. A kiedy nadszedł czas, postanowiłem, że chcę ją poznać bliżej i w związku z tym wybrałem się na studia.

Na uniwersytecie dowiedziałem się czegoś nowego. Okazało się, że od czasu do czasu ta powolna historia zmian się urywała. Mniej więcej co paręset milionów lat, po wszystkich mozolnych przemianach i ulepszeniach, następowała katastrofa — masowe ginięcie gatunków.

Z różnych powodów, w różnych momentach historii Ziemi, dochodziło do gwałtownych, głębokich, globalnych w swojej skali zmian w środowisku, do którego gatunki tak starannie się przystosowały. Podtrzymująca życie machina zacinała się, a precyzyjne zbiorowisko delikatnych powiązań, które ją spajały, rozpadało się. Wiele gatunków znikało, tylko nielicznym udawało się przetrwać. Zmiany ewolucyjne szły na marne. To potężne wymieranie tworzyło linie w skałach. Można je było dostrzec, jeśli wiedziało się, gdzie patrzeć i jak je rozpoznać. Pod linią widać było wiele różnych organizmów. Ponad nią pozostawała tylko garstka.

Masowe wymieranie gatunków zdarzyło się pięć razy w ciągu ostatnich czterech miliardów lat4. Za każdym razem świat przyrody ginął. Nieliczne gatunki, które jakoś przetrwały, dawały początek nowemu życiu. Uważa się, że ostatnie wymieranie zostało spowodowane przez uderzenie meteorytu o średnicy ponad dziesięciu kilometrów. Wybuch był potężniejszy od największej bomby atomowej, jaką kiedykolwiek testowano5. Meteoryt wbił się w warstwę gipsu, a w wyniku uderzenia w powietrze wzbiły się aerozole zawierające związki siarki. Doprowadziło to do powstania kwaśnych deszczy, które zabijały roślinność i rozpuszczały plankton unoszący się na powierzchni oceanów. Chmura pyłu zmniejszyła ilość światła słonecznego, ograniczając wzrost roślin na kilka lat. Płonące odłamki spadły na Ziemię, powodując pożary na całej półkuli zachodniej. Ogień zwiększał ilość dwutlenku węgla w wystarczająco już zanieczyszczonej atmosferze, doprowadzając do nasilenia efektu cieplarnianego. W dodatku meteoryt uderzył w wybrzeże, wywołując gigantyczne tsunami, które przetoczyło się przez całą planetę, niszcząc przybrzeżne ekosystemy i przenosząc piasek morski w głąb lądu.

To zdarzenie zmieniło bieg historii naturalnej, doprowadzając do wyginięcia trzech czwartych gatunków, w tym wszystkich zwierząt lądowych większych niż pies. Zakończyło trwającą sto siedemdziesiąt pięć milionów lat erę dinozaurów. Życie na Ziemi musiało się odbudować od podstaw.

Od tego czasu minęło sześćdziesiąt sześć milionów lat, a świat przyrody zdołał się odtworzyć. Powstał nowy zbiór gatunków. Jednym z rezultatów tego restartu było pojawienie się człowieka.

* * *

Nasza ewolucja jest także zapisana w skałach. Łatwiej znaleźć amonity niż skamieniałe szczątki naszych przodków, ponieważ pierwsi ludzie pojawili się trochę ponad dwa miliony lat temu. Dodatkowym utrudnieniem jest fakt, że większość szczątków stworzeń lądowych nie została bezpiecznie ukryta pod warstwami osadów, tak jak w przypadku morskich zwierząt. Zniszczyły je słońce, deszcz i mróz. Część jednak przetrwała, a te nieliczne, które udało nam się odnaleźć, wskazują na to, że pierwsi ludzie zamieszkiwali Afrykę. W wyniku ewolucji nasze mózgi zaczęły się powiększać w tempie sugerującym, że nabywaliśmy jedną z naszych najbardziej charakterystycznych cech — zdolność do tworzenia kultur na niespotykaną dotąd skalę.

Z punktu widzenia biologa ewolucyjnego, „kultura” oznacza informacje, które mogą być przekazywane między osobnikami przez uczenie się lub naśladowanie. Wydaje nam się, że odtwarzanie pomysłów i zachowań innych jest czymś prostym, ale to dlatego, że jesteśmy w tym dobrzy. Niewiele innych gatunków wytworzyło jakąś namiastkę kultury. Udało się to między innymi szympansom i delfinom butlonosym. Żaden gatunek nie ma jednak takiej umiejętności budowania kultury jak nasz.

Kultura zmieniła naszą ewolucję. Była nową strategią przystosowywania się do życia na Ziemi. Inne gatunki potrzebowały wielu pokoleń, by zmienić się pod względem fizycznym, nasz umiał stworzyć pomysł, który umożliwiał istotną zmianę w trakcie życia jednego pokolenia. Osobniki naszego gatunku potrafiły przekazać sobie informacje na temat roślin, które nawet w trakcie suszy zawierają wodę, wytwarzania kamiennych narzędzi do oprawiania zdobyczy i wzniecania ognia do ugotowania posiłku. Była to nowa forma dziedziczenia, które nie zależało od genów przekazywanych przez rodziców. Wzrosło więc tempo zmian. Mózgi naszych przodków rozrastały się nadzwyczaj szybko, umożliwiając nam naukę, przechowywanie i szerzenie nowych pomysłów. Ostatecznie zmiany fizyczne drastycznie zwolniły i prawie się zatrzymały. Mniej więcej dwieście tysięcy lat temu pojawił się gatunek, który anatomicznie przypomina ludzi współczes nych — Homo sapiens — ludzi takich jak ty i ja. Od tego czasu prawie się już nie zmieniliśmy pod względem budowy, za to drastycznie zmieniła się nasza kultura.

W początkowym okresie istnienia naszego gatunku kultura ludzkości koncentrowała się na zbieractwie i łowiectwie. Byliśmy świetni w obu tych czynnościach. Wyposażyliśmy się w materialne wytwory kultury takie jak haczyki do łowienia ryb i noże do oprawiania jeleni. Nauczyliśmy się panować nad ogniem i wykorzystywać go do gotowania oraz mielić ziarno. Jednak mimo tej pomysłowości nie było nam łatwo. Żyliśmy w trudnym i, co ważniejsze, nieprzewidywalnym środowisku. Na świecie było zdecydowanie zimniej niż teraz. Poziom mórz był niższy, trudniej było o słodką wodę, a temperatury ulegały poważnym wahaniom. Mieliśmy wprawdzie zbliżone do współczesnych ciała i mózgi, ale trudniej nam było przetrwać w niestabilnym środowisku. Badania genetyczne prowadzone na ludziach współczesnych sugerują, że siedemdziesiąt tysięcy lat temu zmiany klimatyczne poważnie zagroziły naszemu przetrwaniu. Populacja gatunku zmniejszyła się do zaledwie dwudziestu tysięcy dorosłych, płodnych osobników6. Aby się rozwijać, potrzebowaliśmy stabilności. Dopiero cofnięcie się ostatnich lodowców zapewniło nam ją, mniej więcej jedenaście tysięcy siedemset lat temu.

* * *

Holocen — część historii, którą uważamy za nasze czasy — to jeden z najstabilniejszych okresów w długich dziejach naszej planety. W ciągu ostatnich dziesięciu tysięcy lat średnie temperatury w skali globalnej nie zmieniały się bardziej niż o jeden stopień Celsjusza7. Nie wiemy dokładnie, z czego ta stabilność wynika, ale prawdopodobnie nie bez znaczenia jest różnorodność naszego świata.

Fitoplankton, czyli mikroskopijne rośliny unoszące się pod powierzchnią oceanów, oraz rozległe lasy pokrywające północną część planety pochłaniały olbrzymie ilości dwutlenku węgla i utrzymywały w ten sposób efekt cieplarniany w ryzach. Liczne stada bydła pasącego się na preriach i sawannach użyźniały glebę i pobudzały trawy do wzrostu. Rozciągające się wzdłuż wybrzeża lasy namorzynowe i rafy koralowe dawały schronienie rybiemu potomstwu, które dorastało tam bezpiecznie, by potem wypłynąć na szerokie wody i wzbogacić oceaniczny ekosystem. Gęste, wielowarstwowe lasy deszczowe okalające planetę w okolicach równika pochłaniały energię słoneczną, emitując do atmosfery wilgoć i tlen. Wreszcie bezkresne pola śniegu i lodu na północnych i południowych krańcach Ziemi odbijały światło słoneczne, schładzając planetę niczym gigantyczne klimatyzatory.

W ten sposób kwitnąca bioróżnorodność holocenu łagodziła temperaturę globu. Świat przyrody dostosował się do stabilnego, subtelnego rytmu zmieniających się pór roku. Na tropikalnych równinach z niesłabnącą regularnością pojawiały się pora sucha i deszczowa. W Azji i Oceanii wiatry co roku zmieniały kierunek, sprowadzając deszcze monsunowe. Na północy temperatura przekraczała piętnaście stopni Celsjusza w marcu, co oznaczało nadejście wiosny. Ciepło utrzymywało się do października, kiedy to ochłodzenie sprowadzało jesień.

Holocen był naszym rajskim ogrodem. Pewność i niezmienność nadchodzenia kolejnych pór roku dały nam możliwości rozwoju, z których skorzystaliśmy. Gdy tylko klimat się ustabilizował, grupy ludzi żyjących na Bliskim Wschodzie porzuciły zbieractwo i łowiectwo i zorganizowały sobie całkiem nowy sposób życia — zaczęły uprawiać ziemię. Nie była to zamierzona zmiana. Nie zaplanowaliśmy jej. Droga prowadząca do początków rolnictwa była długa, chaotyczna i pełna przypadków. Więcej zawdzięczaliśmy szczęściu niż zdolności przewidywania.

Środowisko Bliskiego Wschodu miało jednak cechy umożliwiające zaistnienie takich szczęśliwych trafów. Położenie między trzema kontynentami — Afryką, Azją i Europą — sprawiało, że od milionów lat różne gatunki roślin i zwierząt zarówno się tędy przemieszczały, jak i się tu osiedlały. Zbocza wzgórz i tereny zalewowe porastali dzicy przodkowie pszenicy, jęczmienia, ciecierzycy, groszku i soczewicy — gatunki, których ziarno obfituje w środki odżywcze i jest w stanie przetrwać długie okresy suszy. Te smakowite kąski z pewnością przyciągały ludzi. Ci, którym udało się zgromadzić więcej, niż byli w stanie od razu zjeść, z pewnością je przechowywali. Zapewne tak samo postępowali z upolowanymi ssakami i ptakami, gromadząc zapasy na zimę. W pewnym momencie ludy zbieracko-łowieckie przestały wędrować i zaczęły się osiedlać, gdyż wiedziały, że zebrane ziarno wyżywi je, kiedy zabraknie innych źródeł pokarmu.

Na tych terenach żyły też różne gatunki bydła, kóz, owiec i świń. Początkowo zapewne je łowiono, ale parę tysięcy lat po początku holocenu udało się je udomowić. Bez wątpienia nie nastąpiło to od razu. Proces przebiegał w wielu krokach, które zapewne były dziełem przypadku. Najpierw myśliwi zaczęli polować na samce, oszczędzając samice z młodymi, żeby podtrzymać populację. Wiemy to dzięki badaniom kości znalezionych w okolicy starożytnych osad. Ludzie odganiali też drapieżniki, a czasem obywali się bez mięsa całymi miesiącami, czekając na powiększenie się stad. Wreszcie zaczęli łowić zwierzęta i hodować je, bez wątpienia wybierając łagodne i tolerancyjne osobniki.

Z czasem pojawiły się kolejne innowacje. Budowano magazyny na zboże, zaganiano stada, kopano kanały irygacyjne, orano ziemię i zasiewano ziarno, dodawano nawozy. Pojawiło się rolnictwo. Być może było to nieuniknione w sytuacji, w której gatunek tak inteligentny i pomysłowy jak nasz zaistniał w epoce tak stabilnej jak holocen. Niezależne od siebie grupy ludzi zaczęły uprawiać ziemię przynajmniej w jedenastu różnych miejscach globu. Stopniowo powstały odmiany uprawne roślin takich jak ziemniaki, kukurydza, ryż i trzcina cukrowa. Udomowiono też osły, kurczaki, lamy i pszczoły.

* * *

Rolnictwo zmieniło relacje między człowiekiem a przyrodą. Zaczęliśmy oswajać niewielką część dzikiego świata, w jakimś stopniu kontrolując środowisko. Wybudowaliśmy mury, które osłaniały rośliny od wiatru. Sadziliśmy drzewa, by zapewnić zwierzętom cień. Nawoziliśmy ziemię ich odchodami. Dbaliśmy o dobre plony w trakcie suszy, budując systemy doprowadzające wodę z rzek i jezior. Usuwaliśmy rośliny, które stanowiły konkurencję dla naszych upraw, i pokrywaliśmy całe wzgórza tymi, które preferowaliśmy.

Wybrane przez nas rośliny i zwierzęta zaczęły się zmieniać. Ponieważ chroniliśmy bydło, nasze krowy nie musiały wypatrywać drapieżników, a byki przestały walczyć o samice. Wyrywaliśmy chwasty, więc rośliny nie walczyły z innymi o dostęp do azotu, wody i światła słonecznego. Wytwarzały większe ziarno, bardziej dorodne owoce i bulwy. Zwierzęta stawały się coraz bardziej posłuszne, ponieważ nie musiały mieć się na baczności i walczyć. Opadły im uszy, ogony skręciły się i nawet w wieku dorosłym wydawały z siebie dźwięki dawniej charakterystyczne tylko dla młodych, takie jak ujadanie, meczenie i skowyt, być może dlatego, że w pewnym sensie nie musiały dorastać, skoro przejmowaliśmy rolę ich rodziców, karmiąc je i chroniąc. My także się zmienialiśmy. Wcześniej to przyroda wpływała na nas, teraz zyskaliśmy umiejętność wpływania na inne gatunki i naginania ich do swoich potrzeb.

Uprawa ziemi nie była łatwa. Często zdarzały się susze i okresy głodu. Ludzie nauczyli się jednak produkować więcej jedzenia, niż potrzebowali. Mogli teraz mieć więcej dzieci. Dodatkowi synowie i córki przydawały się nie tylko do pracy na roli. Z ich pomocą łatwiej było zachować ziemię. Tereny uprawne były cenne, rolnicy zaczęli więc budować trwalsze schronienia, by w ten sposób pilnować swojej ziemi.

Poszczególne pola różniły się rodzajem gleby, dostępem do wody i położeniem. Niektóre uprawy i stada rozwijały się więc lepiej niż inne. Tym samym rolnicy mogli handlować wyprodukowanymi przez siebie nadwyżkami. Zaczęli spotykać się na otwartych targowiskach, negocjując wymianę towarów. Wkrótce handlowali nie tylko żywnością, ale też innymi produktami i usługami. Rolnicy potrzebowali kamieni, sznurów, oleju i ryb. Chętnie nabywali wytwory pracy stolarzy, kamieniarzy i wytwórców narzędzi, którzy z kolei mogli teraz wymienić swoje towary na jedzenie i nie musieli go sami produkować. W miarę rozwoju handlu wokół targowisk zbudowano miasta. W żyznych dolinach rozrosły się one w prawdziwe metropolie. Kiedy w dolinie zaczynało brakować miejsca, niektórzy rolnicy przenosili się dalej w poszukiwaniu nowych terenów pod uprawę. Sąsiadujące z nimi plemiona zbieracko-łowieckie wtapiały się w nowe społeczności, a osiadły tryb życia szybko zyskiwał popularność wzdłuż kolejnych rzek.

Tak zaczęła się cywilizacja. Nabierała rozpędu z każdym pokoleniem i z każdą technologiczną nowinką. Wynaleziono i udoskonalono młyny wodne, silniki parowe i elektryczność. Wreszcie powstało wszystko, czym posługujemy się teraz. Jednak kolejne pokolenia tych coraz bardziej złożonych społeczeństw mogły się rozwijać tylko dzięki stabilnemu środowisku naturalnemu, które nieodmiennie dostarczało wszystkiego, czego potrzebowaliśmy. Łagodny klimat holocenu i jego zachwycająca bioróżnorodność były gwarancją postępu i stawały się dla nas coraz ważniejsze.

1 Najbardziej wiarygodnym źródłem informacji na temat liczby ludności są dane gromadzone przez Wydział Ludnościowy Departamentu Gospodarki i Spraw Socjalnych ONZ. Wiele informacji dostępnych jest na stronie https://population.un.org/wpp, a zwłaszcza w dokumencie World Population Prospects 2019 — Highlights ( https://population.un.org/wpp/Publications/Files/WPP2019_Highlights.pdf).

2 Wzrost stężenia dwutlenku węgla w atmosferze jest cechą charakterystyczną rozwoju społeczeństwa ludzkiego w ostatnich latach. Należy do głównych czynników wpływających na zmiany klimatyczne. Wzrost stężenia CO2 jest bezpośrednio związany ze spalaniem paliw kopalnych — węgla, ropy i gazu. W tej książce podaję stężenie CO2 na podstawie danych z obserwatorium na Mauna Loa (https://www.esrl. noaa.gov/gmd/ccgg/trends/data.html).

3 Powierzchnię dzikich obszarów oszacowano na podstawie danych i obliczeń pochodzących z artykułu: E. Ellis i in., Anthropogenic transformation of the biomes, 1700 to 2000 (supplementary info Appendix 5), „Global Ecology and Biogeography”2010, t. 19, s. 589–606.

4 Dokładna liczba zjawisk uważanych za masowe wymieranie zależy od tego, w jakim momencie uzna się je za „masowe”. Zazwyczaj geolodzy mówią o pięciu masowych wymieraniach: wymieranie ordowickie (ok. 450 mln lat temu), wymieranie dewońskie (ok. 275 mln lat temu), wymieranie permskie (252 mln lat temu — o największej skali, w jego wyniku wyginęło 96 procent gatunków morskich i 70 procent gatunków lądowych), wymieranie triasowe (210 mln lat temu) i wymieranie kredowe (66 mln lat temu), które zakończyło erę dinozaurów.

5 Istnieje kilka teorii dotyczących przyczyn wymarcia dinozaurów. Początkowo, gdy pojawiła się hipoteza, że przyczyną było uderzenie meteorytu w Półwysep Jukatański, uznano ją za zbyt radykalną. Stopniowo pojawiały się jednak kolejne dowody. Niektóre zebrano, wwiercając się w krater Chicxulub w 2016 roku. Obecnie jest to najbardziej rozpowszechniona teoria. Przegląd najnowszych dowodów można znaleźć w: E. Hand, Drilling of dinosaur-killing impact crater explains buried circular hills, „Science”, 17 XI 2016, https://www. sciencemag.org/news/2016/11/updated-drilling-dinosaur-killing-impact-crater-explains-buried-circular-hills.

6 Z analizy genetycznej wynika, że mniej więcej 70 tysięcy lat temu wystąpiło tzw. zjawisko wąskiego gardła, a liczba ludności gwałtownie spadła. Przyczyny tego spadku są tematem ożywionej debaty. Mówi się zarówno o wybuchu wulkanu, jak i o czynnikach społeczno-kulturowych. Większość naukowców uważa, że główną przyczyną były długofalowe zmiany klimatyczne. Zainteresowani czytelnicy znajdą więcej informacji w następujących artykułach: J.E. Tierney i in., A climatic context for the out-of-Africa migration, 2016, https://pubs.geoscienceworld.org/gsa/ geology/article/45/11/1023/516677/A-climatic-context-for-the-out-of-Africa-migration’; C.D. Huff i in., Mobile elements reveal small population size in the ancient ancestors of Homo sapiens, 2010, https://www.pnas.org/content/107/5/2147; T.C. Zeng i in., Cultural hitchhiking and competition between patrilineal kin groups explain the post-Neolithic Y-chromosome bottleneck, „Nature” 2018, https://www.nature. com/articles/s41467-018-04375-6.

7 Możemy oszacować temperaturę w minionych wiekach, badając rdzeń lodowy, słoje drzew i osady oceaniczne. Wynika z nich, że przez kilkaset tysięcy lat przed holocenem średnia temperatura na Ziemi ulegała dużo większym wahaniom niż obecnie, była też nieco niższa. NASA opracowała interesujący artykuł, który zawiera więcej informacji na ten temat: https://earthobservatory.nasa.gov/features/GlobalWarming/page3.php.

1954

ludność świata: 2,7 miliarda

stężenie dwutlenku węgla w atmosferze: 310 ppm

dzikie obszary: 64 procent

Po ukończeniu studiów biologicznych i odbyciu służby w marynarce zacząłem pracę w raczkującej dopiero telewizji BBC. Była to pierwsza stacja telewizyjna świata. Wynajmowała wtedy dwa niewielkie studia w Alexandra Palace w północnej części Londynu. Zawieszono ją, gdy wybuchła druga wojna światowa, ale w 1946 roku ruszyła ponownie, z tymi samymi kamerami i w tych samych studiach. Wszystkie programy nadawano na żywo, były biało-czarne i dało się je oglądać tylko w Londynie i Birmingham. Zatrudniono mnie do różnych programów dokumentalnych, ale w miarę rozwoju oferty zacząłem się specjalizować w produkcjach przyrodniczych.

Początkowo pokazywaliśmy zwierzęta, które przywoziliśmy do studia z londyńskiego zoo. Umieszczaliśmy je na stole przykrytym wycieraczką i przeważnie ktoś z pracowników zoo je przytrzymywał i się nimi zajmował. Sprawiało to jednak nienaturalne wrażenie, jakby były jakimiś dziwadłami. Marzyło mi się pokazanie ich widzom w odpowiednim otoczeniu — w naturalnym środowisku, w którym ich różnorodne kolory i kształty nabiorą sensu. Udało mi się wymyślić na to sposób. Wspólnie z Jackiem Lesterem, kuratorem działu gadów w londyńskim ogrodzie zoologicznym, opracowaliśmy plan. Miał zasugerować dyrektorowi zoo wyjazd do Sierra Leone w Afryce Zachodniej — miejsca, które dobrze znał — proponując przy tym, że zabierze mnie oraz operatora kamery. Mieliśmy filmować pracę Jacka w dziczy, a następnie on sam miał pojawiać się w studiu, by pokazywać zwierzęta, które udało mu się złowić, i opowiadać o ich cechach. Byłaby to świetna reklama zoo, a BBC zyskałoby nowy rodzaj programu przyrodniczego. Wymyśliliśmy tytuł Zoo Quest (Na tropach zwierząt). I tak, w 1954 roku, wyruszyłem do Afryki z Jackiem i Charlesem Lagusem — młodym kamerzystą, który pracował już w Himalajach i używał niewielkiego sprzętu na taśmę szerokości 16 mm, na której mi zależało.