Żółte popołudnie - Wallace STEVENS - ebook
NOWOŚĆ

Żółte popołudnie ebook

Wallace STEVENS

0,0

Opis

Książka o poezji, w której język staje się światem, a świat – nieustannie przesuwającą się metaforą. Wallace Stevens przez całe życie pisał wiersze, które podważały sens określania rzeczy „takimi, jakie są”. Każda fraza to eksperyment z myślą i doświadczeniem, próba dotarcia do granic języka i wyobraźni. Czytany dziś Stevens brzmi jak klasyk modernizmu i jednocześnie jego sabotażysta – poeta, który rozkłada sens na części, mnoży zastrzeżenia, zatrzymuje się w miejscach, gdzie inni kończą zdanie. Jego wiersze są laboratorium niejednoznaczności, gdzie znaczenia zmieniają się z każdym oddechem. Jacek Gutorow przekłada poezję Stevensa, a zarazem wchodzi z nią w dialog – egzystencjalny, poznawczy, filozoficzny. Żółte popołudnie to zapis spotkania, które wymaga zawieszenia pewności i zgody na chwiejność, ale w zamian odsłania poezję jako najbardziej intensywną formę myślenia o rzeczywistości.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 64

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



.

Dominacja czerni

Nocą wokół ognia w kominku

Kolory krzewów

I opadłych liści

Powtarzały się

I wirowały w pokoju

Jak te same liście

Wirujące na wietrze.

Tak było. Lecz wielkimi krokami

Wszedł kolor katedralnych świerków.

I powrócił do mnie krzyk pawi.

Kolory ich ogonów

Były jak liście

Wirujące na wietrze,

Wietrze o zmierzchu.

Omiatały cały pokój,

Opadały z gałęzi świerków

Na ziemię.

Usłyszałem krzyk – to były pawie.

Czy krzyczały przeciw zmierzchowi

Czy też przeciw liściom

Wirującym na wietrze,

Wirującym jak płomienie

W ogniu,

Wirującym jak pawie ogony

W głośnym ogniu,

Głośnym jak świerki

Pełne krzyku pawi?

A może krzyczały przeciw świerkom?

Za oknem widziałem

Gromadzące się planety.

Były niczym liście

Wirujące na wietrze.

Widziałem nadejście nocy,

Jej wielki krok jak kolor katedralnych świerków.

Poczułem strach

I powrócił do mnie krzyk pawi.

.

Bałwan

Trzeba mieć zmrożony umysł,

Aby dojrzeć mróz i gałęzie

Sosen pod nawisem śniegu;

Trzeba być dobrze zmarzniętym,

Aby dostrzec lodową czuprynę jałowca,

Dzikie świerki w odległym połysku

Styczniowego słońca, i nie myśleć przy tym

O żadnych nieszczęściach, gdy zawodzi wiatr,

Gdy te kilka liści wydaje odgłos,

Który zdaje się dochodzić z krainy,

Gdzie gwiżdże ten sam wiatr

W tym samym opustoszałym miejscu,

A ten, który słucha, słucha pośród śniegu,

Jakiś nikt, który widzi

Nic, którego nie ma, i nic, które jest.

.

Na marginesie tematu z Williamsa

Udziela mi się twoja dziwna odwaga,

pradawna gwiazdo:

Lśnij samotnym blaskiem o wschodzie słońca,

z którym nic cię nie łączy!1

I

Lśnij samotnym blaskiem, zupełnie odsłonięta, jak spiż,

nieodbijający ani mojej twarzy, ani żadnej wewnętrznej cząstki

mojego bytu, lśnij jak ogień, który niczego nie odzwierciedla.

II

Trwaj w oderwaniu, nie daj się przyćmić

Blaskowi tego, co ludzkie.

Nie bądź chimerą poranka,

Pół-człowiekiem, pół-gwiazdą.

Nie bądź po myśli

Jak stara szkapa

Lub ptaszysko wdowy.

.

Świeczka

Miałem świeczkę. Migotała w wielkiej dolinie.

Skupiała na sobie promienie wielkiej nocy,

Aż powiał wiatr.

Wtedy promienie wielkiej nocy

Skupiły się na jej obrazie,

Aż powiał wiatr.

.

O powierzchni rzeczy

I

W pokoju świat jest dla mnie niezrozumiały;

Ale podczas spaceru widzę, że składa się on z trzech, może czterech wzgórz i jednej chmury.

II

Z balkonu obserwuję żółte powietrze

I czytam coś, co napisałem:

„Wiosna jest jak rozbierająca się piękność”.

III

Złote drzewo jest niebieskie.

Śpiewak naciągnął płaszcz na głowę.

Księżyc jest w fałdach płaszcza.

.

Firanki w domu metafizyka

Zdarza się, że poruszenia tych firanek

Nabierają rozlewności; jak napuszone

Ściągnięcia perspektywy; albo jak obłoki

Z nieodłącznymi popołudniami;

Albo zmiana światła, nagła

Cisza, szeroki sen i samotność

Nocy, kiedy wszystko wokół nas

Jest nieruchome jak falujący

Firmament, który odsłania

Ostatnią wielkość, jej śmiałe spojrzenie.

.

Z banalnej podróży

Niebieskie hortensje w dwóch drewnianych skrzynkach u podnóża kamiennych schodów.

Niebo to niebieska guma z różowymi pasmami. Drzewa są czarne.

W aksamitnym powietrzu kląskają kościste gardła gwarków.

Wilgoć i upał rozdęły ogród tak, że jest mętlikiem barw.

Pardie! Lato jest jak tłusta bestia gnuśniejąca w pleśni,

Stara zakała, zielona, nadęta w bezruchu, krzycząca:

„To gwiezdne cudo! Ten birbant wieczornego nieba!”,

Przypominając o sezonach, kiedy rozproszone światło ledwie się sączyło przez odludzie.

I ma się już naprawdę dość tej zielonej patyny na dnie ziemi.

Bo któż by się przejmował tupecikami sięgającymi szatańskiego ucha?

I któż by nie chciał wzlecieć ku temu birbantowi w poszukiwaniu utrefionego nieba?

Tu się żyje jak w malignie. Czuć tu malignę.

.

Podwieczorek w pałacu Huna

I choć leciałem w dół otoczony fioletami

Zachodniego dnia, którego głębię nazwałeś

Eterem wielkiej samotności, nie było mnie mniej.

Co za maść rozpylono na mojej brodzie?

Cóż to za hymny bzyczały mi nad uszami?

Fale jakiego morza przepływały tam przeze mnie?

To z mojej świadomości tryskała złota maść,

A wietrzne hymny rodziły się w moich uszach.

To ja byłem kompasem na tym morzu:

Byłem światem, przez który kroczyłem. A co widziałem,

Słyszałem lub czułem, pochodziło tylko ode mnie,

I odnalazłem tam siebie prawdziwszego, bardziej obcego.

.

Gwiazdy w Tallapoosa2

Linie między gwiazdami są proste i prędkie.

Nieznane są im szlochy w kołysce nocy,

Żaden płacz nie bije w oceaniczne tony.

Linie są na to zbyt ciemne i cięte.

Umysł osiąga tutaj prostotę.

Koniec z księżycem, nie ma srebrnych liści.

Ciało znika, zostawiając jedynie

Oko opukujące czerń swej powieki.

Niech cię to zachwyci, ukryty łowco,

Brnący przez lepkie, splątane linie wody,

Idący po liniach ziemi, długich i tępych w letargu.

Prędkie linie opadają niesplątane.

Inaczej niż rosa czy melon, czy choćby

Ich sploty. Lecz są jak twój umysł:

Wiązka strzał prostych i promienistych

I radość takiego najprostszego lotu,

Radość z bycia świetlistym i zimnym;

Lub jeśli nie strzały, to drobne wzruszenia,

W których ponownie odżywa naga młodość

I rozbudzona gwałtowność północnej godziny.

.

Sześć znaczących pejzaży

I

Stary człowiek siedzi

W cieniu sosny

W Chinach.

Widzi ostróżkę,

Biało-niebieską,

Na granicy cienia,

Która porusza się na wietrze.

Jego broda porusza się na wietrze.

Sosna porusza się na wietrze.

Tak woda płynie

Nad wodorostami.

II

Noc ma barwę

Kobiecego ramienia:

Noc, kobieta,

Enigmatyczna,

Pachnąca i gibka,

Skrywa się.

Staw błyszczy,

Jak bransoleta

Potrząsana w tańcu.

III

Porównuję siebie

Z wysokim drzewem.

Odkrywam, że jestem znacznie wyższy,

Bo sięgam słońca

Wzrokiem;

I sięgam morskiego brzegu

Słuchem.

Jednak nie podoba mi się

Sposób, w jaki mrówki pełzną

Do i od mojego cienia.

IV

Gdy mój sen zbliżał się do księżyca,

Białe fałdy jego sukni

Napełniły się żółtym światłem.

Podeszwy jego stóp

Poczerwieniały.

Jego włosy napełniły się

Dziwną niebieską krystalizacją

Pochodzącą od gwiazd,

Niezbyt odległych.

V

Nawet wszystkie noże ulicznych lamp,

Nawet dłuta długich ulic,

Nawet młotki kopuł

Czy wysokie wieże

Nie potrafią wyrzeźbić

Tego, co wyrzeźbić potrafi jedna gwiazda

Mrugająca w dzikim winie.

VI

Racjonaliści w kwadratowych kapeluszach

Siedzą w kwadratowych pokojach i myślą,

Patrzą na podłogę,

Patrzą na sufit.

Ograniczają się

Do trójkątów prostokątnych.

Gdyby spróbowali rombów,

Stożków, zaokrągleń, elips –

Na przykład elipsy półksiężyca –

Racjonaliści nosiliby sombrera.

.

Pałac z maleństwami

Już za bramami z szeregiem wykutych serafinów

Niewierzący kroczył w świetle księżyca

I patrzył na mury pełne księżycowych zmaz.

Żółte światło ślizgało się po nieruchomych fasadach

Lub obracało bez końca na wieżyczkach,

A on wyobrażał sobie, że ktoś mruczy i śpi.

Szedł tak sam w księżycowej poświacie,

A każde ślepe okno przerywało

Samotność i myśli przechodzące przez głowę:

Skuszone snami o pierwszym ptasim locie,

Maleństwa mogły się poddać kołysaniu nocy

W komnacie rozjarzonej światłami.

Lecz jego nie chciała utulić noc; w ciemnym umyśle

Wirowały i podchodziły skrzydła czarnych ptaków,

Zamieniając samotność w torturę.

Szedł sam w świetle księżyca,

Z chłodną niewiarą w sercu.

Kapelusz z szerokim rondem zasłaniał mu oczy.

.

Tatuaż

Światło jest jak pająk.

Pełza po wodzie.

Pełza po konturach śniegu.

Wchodzi ci pod powieki

I rozpina pajęczyny –

Dwie pajęczyny.

Pajęczyny twoich oczu

Są przymocowane

Do ciała i kości

Jak do traw lub powały.

Nerwy twoich oczu

Na powierzchni wody

I po konturach śniegu.

.

Jak się zmienia wiatr

Tak się zmienia wiatr:

Jak myśli starego człowieka,

Który wciąż myśli z ochotą

I rozpaczą.

Wiatr się zmienia tak

Jak kobieta pozbawiona złudzeń,

Ale wciąż zdolna do irracjonalnych uczuć.

Wiatr się zmienia tak

Jak kroki dumnych ludzi,

Jak kroki ludzi pełnych złości.

Tak się zmienia wiatr:

Jak ludzka istota, jak ciężka istota,

Której wszystko jedno.

.

Teoria

Jestem tym, co mnie otacza.

Kobiety to rozumieją.

Nie jest się księżniczką

Sto jardów od powozu.

Zatem to są portrety:

Jakiś czarny westybul;

Wysokie łóżko za zasłonami.

To tylko przykłady.

.

Trzynaście sposobów patrzenia na kosa

I

Pośród dwudziestu ośnieżonych gór

Jedyną ruchomą rzeczą

Była źrenica kosa.

II

Miałem w sobie trzy umysły

Jak drzewo,

Na którym są trzy kosy.

III

Kos zawirował z jesiennymi wiatrami.

To była część pantomimy.

IV

Mężczyzna i kobieta

Są jednym.

Mężczyzna i kobieta i kos

Są jednym.

V

Nie wiem, co wolę:

Piękno modulacji

Czy piękno aluzji,

Kosa, gdy gwiżdże,

Czy kosa w chwilę potem.

VI

Sople wypełniły wysokie okno

Barbarzyńskim szkłem.

Cień kosa

Przecinał je, wte i wewte.

Nastrój

Wytropił w cieniu

Jakąś nieczytelną przyczynę.

VII

Och, wychudzeni ludzie z Haddam3,

Czemu wyobrażacie sobie złote ptaki?

Nie widzicie, jak kos

Krąży między stopami

Waszych kobiet?

VIII

Znam szlachetne akcenty

I czyste, nieuchronne rytmy;

Ale wiem też,

Że kos jest częścią

Tego, co wiem.

IX

Kiedy kos zniknął z pola widzenia,

Zaznaczył krawędź

Jednego z wielu kół.

X

Na widok kosów,