Zofia Hertz. Życie na miarę kultury - Kamila Łabno-Hajduk - ebook

Zofia Hertz. Życie na miarę kultury ebook

Kamila Łabno-Hajduk

0,0

Opis

Zofia Hertz. Życie na miarę kultury

Zofia Hertz w międzywojennej Polsce była pierwszą kobietą notariuszem, w czasie II wojny światowej służyła w Armii Andersa, po wojnie zaś, na emigracji, współtworzyła paryską „Kulturę” oraz Instytut Literacki we Francji.

Mimo to nikt nie napisał jej biografii… aż do teraz. Mamy przyjemność zaprezentować książkę Kamili Łabno-Hajduk Zofia Hertz. Życie na miarę kultury
Autorka nie poprzestała na faktograficznej rekonstrukcji całego życia Zofii Hertz: słodko-gorzkiej młodości, wojennych losów, którymi można by obdzielić trzy osoby, współpracy z Jerzym Giedroyciem, małżeństwa z Zygmuntem Hertzem, codzienności w Maisons-Laffitte. Zajrzała też do duszy swojej bohaterki – lektura tej książki daje wrażenie obcowania z żywym człowiekiem. Zapraszamy do zawarcia znajomości z Zofią Hertz.

„Redaktor Jerzy Giedroyc twierdził, że bez niej nie byłoby „Kultury”. Jego najbliżsi współpracownicy używali określeń: niezastąpiona, bezgraniczne poświęcenie, żelazna wola, mrówcza praca, szalenie przystojna, elegancka, z poczuciem humoru… Czasami pojawiały się wzmianki o trudnym charakterze.
Trudno wydobyć na pierwszy plan postać Zofii Hertz, oderwać jej sylwetkę od gęstego tła tworzącego zjawisko znane pod nazwą „Kultury” paryskiej, wysunąć z cienia Jerzego Giedroycia… „Najistotniejsza jej rola jest nieuchwytna” – twierdził częsty gość Domu „Kultury”.
Kamila Łabno-Hajduk postawiła wiele pytań, a odpowiedzi szukała w archiwach, rozmowach ze świadkami, literaturze, zapisach i korespondencji. Pierwsza biografia Zofii Hertz może przybliży to, co nieuchwytne, dopełni wizerunku tej niezwykłej osoby, wskaże ślady, którymi należy podążać, by Zofię Hertz poznać bliżej”.
Anna Bernhardt
Prezes Stowarzyszenia Instytut Literacki Kultura

„Autorka przekonująco pokazała rolę Zofifii Hertz w narodzinach i trwaniu Instytutu Literackiego. Opowieść Kamili Łabno-Hajduk wiele wnosi także do naszej wiedzy o niełatwych relacjach międzyludzkich w podparyskiej siedzibie Instytutu Literackiego, o niepodważalnej hierarchii ufundowanej na dyktatorskiej pozycji Redaktora, wreszcie o kontaktach tego wyjątkowego grona ludzi ze światem zewnętrznym – zarówno emigracyjnym, jak i gości przyjeżdżających z kraju. Biografią Zofii Hertz Kamila Łabno-Hajduk spłaca dług wdzięczności, który pokolenia polskich humanistów zaciągnęły u tej drobnej, lecz pełnej pasji i zdeterminowanej kobiety”.

prof. Rafał Stobiecki, Uniwersytet Łódzki

„Autorce z powodzeniem udało się zmierzyć z biografią niewdzięczną pod względem badawczym. Od chwili powstania Instytutu Literackiego Zofia Hertz pełniła w nim wiele funkcji: administratorki i korektorki, a zarazem ludzkiego spoiwa, niezbędnego dla istnienia i sukcesów przedsięwzięcia powołanego do życia przez Jerzego Giedroycia. Książka wypełnia lukę w portrecie zbiorowym „Kultury” i zasługuje na miano atrakcyjnej pozycji biograficznej”.

prof. Rafał Habielski, Uniwersytet Warszawski

Kamila Łabno-Hajduk (ur. 1989) – doktor nauk humanistycznych, historyk i politolog. Stypendystka Jerzy Peterkiewicz Educational Foundation (2014) i Fundacji z Brzezia Lanckorońskich (2016). Laureatka Nagrody Miasto Kraków (2021). Interesuje się dziejami polskiej emigracji powojennej. Biografia Zofii Hertz jest jej debiutem książkowym. Mieszka w Krakowie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 461

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Copyright © by Kamila Łabno-Hajduk, 2023

Copyright © by Kolegium Europy Wschodniej im. Jana Nowaka-Jeziorańskiego we Wrocławiu, 2023

Copyright © by Association Institut Littéraire Kultura, 2023

Ilustracje na okładce:

Szkic na okładce: Józef Czapski. Ze zbiorów Association Institut Littéraire Kultura

Akwarela na okładce: Józef Czapski, 1963. Ze zbiorów Association Institut Littéraire Kultura

Recenzenci: Rafał Habielski, Rafał StobieckiKonsultacja merytoryczna: Krzysztof Kloc

Redakcja: Magdalena Jankowska

Korekta: Lilianna Mieszczańska

Skład i projekt okładki: Katja Niklas

Redaktorka prowadząca: Ewa Vaičiūnienė

Opracowanie wydania elektronicznego:

ISBN 978-83-7893-308-3

ISBN 978-83-7893-063-1 (EPUB+MOBI)

Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury – państwowego funduszu celowego

Wydawcą książki jest:

Kolegium Europy Wschodniej im. Jana Nowaka-Jeziorańskiego we Wrocławiu

Współwydawcą książki jest:

Association Institut Littéraire Kultura

Książkę dedykuję kobietom,które pozostając w cieniu, robiły wielkie rzeczy.

Wstęp

Jak należałoby sportretować pokolenie Polaków, którzy stanęli przed dylematem: wracać do kraju pozbawionego po 1945 roku suwerenności czy nie wracać, i wybrali emigrację? Decyzję musiała podjąć też Zofia Hertz. Poszczególne punkty jej życiorysu wiodą przez XX wiek niczym kronika minionego stulecia. Dzieciństwo przypadło na czasy, gdy po ponad stu latach zaborów odradzała się polska państwowość; później moja bohaterka osobiście doświadczała problemów związanych z bolączkami wielonarodowościowej II Rzeczypospolitej i jej wewnętrznymi podziałami na tym tle. Naznaczona przedwczesnym dojrzewaniem, spełnienie zawodowe i osobiste odnalazła w Łodzi – tam stawiała pierwsze kroki jako referentka notarialna, tam poznała swojego przyszłego męża. Doświadczyła zatrzymania, zesłania w głąb Związku Radzieckiego i oswobodzenia, wraz z armią dowodzoną przez generała Władysława Andersa przemierzyła długą drogę na Zachód. Na gruncie wojskowym nawiązała współpracę z Józefem Czapskim i Jerzym Giedroyciem, co miało zasadniczy wpływ na jej późniejsze wybory życiowe. Jej powojenne losy nierozerwalnie łączą się z Instytutem Literackim. Powołany w 1946 roku w Rzymie, w następnym roku przeniesiony do Maisons-Laffitte, odegrał trudną do przecenienia rolę w historii Polski. „Kultura” oddziaływała na formowanie się postaw środowisk opozycyjnych oraz życie kulturalne w kraju i na emigracji, a wszystko to odbyło się przy wydatnym udziale Zofii Hertz. „Bez niej po prostu nie dałbym sobie rady” – przyznał Redaktor[1]. Dla niego pracowała po czternaście godzin na dobę, a nawet więcej, gdy wymagały tego okoliczności[2].

Dlaczego nie zdecydowała się po wojnie na powrót do kraju, mimo obiecujących perspektyw, jakie otwierały się przed nią i Zygmuntem Hertzem? Co spowodowało, że wolała położyć na szali trwałość swojego małżeństwa niż zaprzestać współpracy z Jerzym Giedroyciem? Jak doszło do ich pierwszego spotkania? Jakie relacje zawodowe i prywatne łączyły ją z redaktorem „Kultury”? Czy kryło się za nimi coś więcej niż przyjaźń? Jak postrzegała swoją rolę w Instytucie Literackim? Wreszcie, do jakiego stopnia można oddzielić jej biografię od codziennego życia oficyny? W kolejnych rozdziałach tej książki próbuję znaleźć odpowiedzi na te pytania.

Literatura poświęcona dorobkowi podparyskiego ośrodka jest obszerna. Wraz z upadkiem systemu komunistycznego, na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych XX wieku, zaczął się prawdziwy wzrost zainteresowania tematyką emigracyjną. Przedmiotem dociekań badacze czynili jednak głównie pierwszoplanowe postaci środowiska wychodźczego ze świata polityki, nauki i kultury, w tym literatury. Stan badań nad życiorysem i działalnością Zofii Hertz znacząco różni się od zainteresowania, jakiego doczekały się tuzy kręgu „Kultury”: Jerzy Giedroyc, Józef Czapski, Czesław Miłosz, Gustaw Herling-Grudziński, Juliusz Mieroszewski, Jerzy Stempowski. Z prac poświęconych stricte Zofii Hertz dysponujemy jedynie artykułem Anny Olszewskiej[3]; to w nim dotychczas najbardziej wyczerpująco i rzeczowo poruszono kluczowe wątki biografii bohaterki mojej książki. Wiele informacji wnoszą poświęcone Zofii Hertz teksty wspomnieniowe autorstwa Izy Chruślińskiej, Małgorzaty Ptasińskiej, Renaty Gorczyńskiej. Nieocenionym drogowskazem pozostają obszerne wywiady udzielone Izie Chruślińskiej, Hannie Marii Gizie i Barbarze Toruńczyk[4]. Niniejsza książka jest pierwszą próbą całościowej biografii Zofii Hertz – analizuję kolejne punkty jej życiorysu, osadzając je w kontekście działalności podparyskiego wydawnictwa – a także rodzajem przyczynku do prac poświęconych funkcjonowaniu Instytutu Literackiego w Maisons-Laffitte.

Grono swoich najbliższych współpracowników Jerzy Giedroyc zwykł nazywać Zespołem „Kultury”[5]; przez lata jego skład osobowy nieznacznie się zmieniał. Jeszcze w 1947 roku do Zespołu „Kultury” należał Gustaw Herling-Grudziński[6]; w 1951 roku Redaktor przedstawił zawężoną definicję: „słowo »zespół« jest równoznaczne z pojęciem redakcji »Kultury«. W skład redakcji wchodzą: redaktor i współpracownicy, przebywający w Maisons-Laffitte pod Paryżem, oraz londyński korespondent »Kultury« – to wszystko”[7]. Obejmuję nim więc stałych mieszkańców podparyskiej oficyny, z którymi Redaktor współpracował od zakończenia wojny: Zofię Hertz, Zygmunta Hertza, Henryka Giedroycia (od 1952 roku), Józefa Czapskiego (do 1960 roku). Używam też określenia „armia Andersa”, będącego nazwą nieoficjalną i potoczną, odnoszącą się do oddziałów Wojska Polskiego pod dowództwem generała Władysława Andersa. W ten sposób nazywam zarówno Polskie Siły Zbrojne w ZSRR (1941–1942), jak i powstałą później – z ich połączenia z Polskimi Siłami Zbrojnymi na Środkowym Wschodzie – Armię Polską na Wschodzie (1942–1947). Nazwy potoczne przeplatają się z nazwami formalnymi formacji zbrojnych.

Książkę podzieliłam na pięć rozdziałów w układzie chronologicznym, choć od tej reguły pojawiają się odstępstwa, podyktowane zamiarem całościowego opisu konkretnego zagadnienia. W rozdziale pierwszym, Dzieciństwo i pierwsze kroki w dorosłość (1910–1939),przedstawiłam pochodzenie, najwcześniejsze lata, edukację, zatrudnienie w łódzkiej kancelarii notarialnej oraz początek znajomości z Zygmuntem Hertzem. Rozdział drugi, Na wojennym szlaku (1939–1945), obejmuje wojenne losy Zofii Hertz i jej męża, a także początki współpracy z Jerzym Giedroyciem. Na rozdział trzeci, Od Rzymu do Maisons-Laffitte (1946–1954), przypada geneza powstania Instytutu Literackiego oraz pierwsze lata jego funkcjonowania, wraz z przenosinami nad Sekwanę. W rozdziale czwartym, Avenue de Poissy (1955–1979), przedstawiłam administracyjno-wydawniczy wkład Zofii Hertz w funkcjonowanie Instytutu Literackiego, działalność oficyny z perspektywy życia codziennego oraz kontakty z krajem. Część tę zamyka śmierć Zygmunta Hertza, ważna cezura dla bohaterki. Rozdział piąty, Ostatnie dwie dekady paryskiej „Kultury” (1980–2003), obejmuje drogę do przemian w kraju z emigracyjnego punktu widzenia, aktywności Zofii Hertz związane z prowadzeniem oficyny po śmierci Jerzego Giedroycia, a także jej niesłabnącą wolę w realizowaniu testamentu Redaktora.

Podstawą źródłową biografii są materiały archiwalne. Kwerendę prowadziłam osobno dla okresów przedwojennego (archiwa polskie) i powojennego (archiwa zagraniczne), niemniej niektóre z kolekcji krajowych dostarczyły cennych informacji o emigracyjnych losach Zofii Hertz. Pierwsze lata jej życia opisywałam głównie na podstawie zbiorów zdeponowanych w Archiwum m.st. Warszawy (Oddział Zamiejscowy w Milanówku), Archiwum Krajowej Rady Spółdzielczej w Warszawie, Archiwum Państwowym w Łodzi, Archiwum Uniwersytetu Warszawskiego. Wysoka wartość merytoryczna pozyskanych tam materiałów pozwoliła mi uczynić je konstytutywnym elementem narracji w rozdziale pierwszym. Bazą źródłową do dalszych etapów życiorysu mojej bohaterki były zbiory zgromadzone w: Archiwum Instytutu Literackiego w Maisons-Laffitte, Instytucie Polskim i Muzeum im. gen. Sikorskiego w Londynie, Archiwum Instytutu Józefa Piłsudskiego w Londynie, Bibliotece Polskiej w Paryżu, Bibliotece Polskiego Ośrodka Społeczno-Kulturalnego w Londynie (POSK), Archiwum Akt Nowych w Warszawie, Archiwum Emigracji w Toruniu, Archiwum Instytutu Pamięci Narodowej, Archiwum Prywatnym Joanny de Vincenz, Bibliotece Książąt Czartoryskich (Archiwum Józefa i Marii Czapskich z Maisons-Laffitte), Bibliotece Narodowej w Warszawie, Centralnym Archiwum Wojskowym w Warszawie, Muzeum Literatury im. Adama Mickiewicza w Warszawie, Zakładzie Narodowym im. Ossolińskich, Muzeum Polskim w Rapperswilu. Szczegółowy wykaz wszystkich zbiorów wykorzystanych w książce znajduje się na jej końcu.

Wielu istotnych informacji dostarczyła mi lektura opublikowanej korespondencji osób z kręgu „Kultury”, choć nie tylko ich. Kluczowe z punktu widzenia biografii okazały się listy Zygmunta Hertza do Czesława Miłosza w opracowaniu Renaty Gorczyńskiej (Warszawa 1992) i korespondencja Jerzego Giedroycia z Andrzejem Bobkowskim w opracowaniu Jana Zielińskiego (Warszawa 1997). Obrazu dopełniła prasa, ze szczególnym uwzględnieniem „Kultury” i „Zeszytów Historycznych”. Nie mniej istotnym źródłem były wspomnienia, pamiętniki oraz dzienniki. Z opracowań poświęconych historii Instytutu Literackiego oraz dziejom emigracji podczas wojny i po jej zakończeniu najwięcej skorzystałam na pracach Oskara S. Czarnika, Tomasza Czarnoty, Andrzeja Friszke, Magdaleny Grochowskiej, Rafała Habielskiego, Iwony Hofman, Andrzeja S. Kowalczyka, Zdzisława Kudelskiego, Pawła Machcewicza, Andrzeja Mencwela, Sławomira Nowinowskiego, Krzysztofa Pomiana, Małgorzaty Ptasińskiej, Rafała Stobieckiego, Mirosława Supruniuka, Mikołaja Tyrchana i Marka Żebrowskiego.

Dołożyłam wszelkich starań, aby przygotować książkę możliwie najbardziej starannie i rzetelnie, ale zdaję sobie sprawę, że uniknięcie potknięć w przypadku opracowania tak kompleksowego jest niemożliwe. Niewątpliwie wielu błędów udało mi się uniknąć dzięki wnikliwej lekturze i serdecznym radom wybitnych uczonych i znawców problematyki emigracyjnej. Nie każdy okres w życiu Zofii Hertz jest równie dobrze udokumentowany i z pewnością nie do wszystkich źródeł dotarłam. Mam nadzieję, że problemy, których nie udało mi się rozwikłać, i wątki, które jedynie zarysowałam, znajdą pełniejszą realizację w pracach przyszłych biografów Zofii Hertz i opracowaniach poświęconych dorobkowi Instytutu Literackiego w Maisons-Laffitte.

Rozdział IDzieciństwo i pierwsze kroki w dorosłość (1910–1939)

1. Pochodzenie i najwcześniejsze lata

Do śmierci mamy mieszkałam w Warszawie. Jestem warszawianką. Tylko że potem częściowo mieszkałam w Łodzi, bo tam była ciotka, która się mną opiekowała. Miałam osiem lat, jak mama umarła. „Trudne dzieciństwo” – czasem tak niektórzy mówią. „Trudne dzieciństwo”. Tak. Ja miałam trudne dzieciństwo[8].

Zofia Neuding[9], córka Ludwika i Heleny de domo Nisenson, przyszła na świat 27 lutego 1910 roku w Warszawie, w domu przy ulicy Kruczej 40. Akt urodzenia został spisany w księgach metrykalnych dla wyznań niechrześcijańskich 13 komisariatu m.st. Warszawy 28 stycznia 1916 roku (pod numerem 1), czyli z prawie sześcioletnim opóźnieniem[10]. Przyczyny zaniedbania oraz okoliczności spisania aktu pozostają niewyjaśnione. Jest prawdopodobne, że zapis z 1910 roku zaginął, a ten z 1916 roku miał służyć wypełnieniu luki. Istnieje także możliwość, że (ponowne) spisanie aktu miało związek z kompletowaniem dokumentów szkolnych lub rodzinnymi perturbacjami (rozstanie małżonków) i idącą za tym zmianą miejsca zamieszkania.

Najbardziej oczywistym wykładnikiem pochodzenia rodziny Neudingów jest religia – judaizm. Nie należy jednak popadać w zbytnie uproszczenia. Trudno ocenić, czy Neudingowie ściśle przestrzegali nauk wiary przodków, wiemy za to na pewno, że 24 marca 1924 roku Ludwik przyjął chrzest w rzymskokatolickiej parafii św. Kazimierza w Łodzi[11]. Zofia Neuding poszła w ślady ojca niespełna trzy miesiące po uzyskaniu pełnoletności, w parafii rzymskokatolickiej św. Józefa w Łodzi[12]. „5 maja 1928 roku o godzinie piątej po południu, […] ksiądz prefekt Stanisław Wilk, w obecności świadków Mirona Lewandowskiego, urzędnika i Marii Łazińskiej, wdowy po profesorze, […] dopełnił Chrztu Świętego nad Zofią Neuding, córką Ludwika Neudinga i jego żony Heleny z Nisensonów […]. Rodzicami chrzestnymi byli Miron Lewandowski[13] i Maria Łazińska”[14]. Gdy we wrześniu 1928 roku Zofia starała się o przyjęcie na Wydział Prawa Uniwersytetu Warszawskiego, w życiorysie przedłożonym komisji rekrutacyjnej napisała: „Jestem Polką wyznania rzymsko-katolickiego”[15]. Co do matki Zofii wiemy tylko, że Helena nie przeszła na chrześcijaństwo; powodów nie znamy[16]. Znamienne jest, że ten wątek biografii nie pojawia się ani w zapisach prywatnych rozmów (wzmiankowanych w książkach czy listach) z gośćmi Maisons-Laffitte, ani w wywiadach. Wyjątkowo w liście do Wacława Iwaniuka z 10 marca 1966 roku Zofia stwierdziła: „Trudno byłoby mi powiedzieć komukolwiek, że jestem Żydówką, bo nie jestem […] to jest absurd”[17]. W tym samym liście napisała: „Mój dziadek był powstańcem 1863 roku i byłoby co najmniej dziwne gdybym miała się tego wyrzekać, a jeśli idzie o Zygmunta to wystarczy zajrzeć do Słownika biograficznego, żeby stwierdzić ile jego rodzina wniosła do polskiej kultury”[18]. Słowa te padły w ramach repliki na obraźliwy artykuł dotyczący działalności „Kultury”, który ukazał się w tygodniku „Time”[19]. Do problemu odniósł się Konstanty Jeleński w korespondencji kierowanej do Czesława Miłosza:

Czy czytałeś o „Kulturze” w „Time”? To stał się temat tabu, bo Zosia nie może im darować, że napisali o niej i Zygmuncie Polish Jews (rzeczywiście idiotyzm) – tabu do tego stopnia, że nie wspominaj nigdy, że Ci o tym pisałem. Ale całość artykułu jest tak okropna – a byliby z niego bardzo zadowoleni![20]

Dla odmiany Zygmunt Hertz, jak wskazują uwagi poczynione w książce wspomnieniowej Jarosława Abramowa-Newerlego, nie robił tajemnicy ze swojego żydowskiego pochodzenia. W 1958 roku Newerly odwiedził Paryż i Maisons-Laffitte. W trakcie prywatnej rozmowy w paryskiej kawiarni Rome Zygmunt powiedział mu: „Co prawda katolik, ale Żyd z pochodzenia. I nigdy tego nie kryłem, mój drogi, bo byłbym ostatnią świnią wobec mego ojca, największego patrioty polskiego, jakiego znałem”[21]. Podobnie jak Zofia Hertz zachowywał się natomiast Gustaw Herling-Grudziński – wolał niedopowiedzenie. Sygnały zainteresowania tym wątkiem swojego życia traktował jak dowód „żerowania na prywatności”. Zdzisław Kudelski, badacz biografii i twórczości Herlinga-Grudzińskiego, jeden z biogramów pisarza rozpoczął słowami: „Urodził się w rodzinie żydowskiej”[22]. Pisarz z urazą zareplikował w liście:

Co to znaczy „urodził się w rodzinie żydowskiej”? Urodziłem się w rodzinie polskiej pochodzenia żydowskiego, jak istnieją rodziny polskie pochodzenia niemieckiego czy ukraińskiego. […] Zirytowało mnie to, ale nie chcę żadnych Twoich wyjaśnień, tłumaczeń, usprawiedliwień[23].

Sformułowanie zastosowane przez Kudelskiego na pewien czas rzuciło się cieniem na jego stosunki z autorem Innego świata.

Trudno jednoznacznie ocenić niechęć Zofii Hertz i Gustawa Herlinga-Grudzińskiego do mówienia o własnym pochodzeniu, gdyż nie dysponujemy źródłami, w których główni zainteresowani szerzej odnieśliby się do tej sfery swojego życia. Może w ten sposób echem odbiło się doświadczenie Holokaustu wśród krewnych i przyjaciół? A może dominował wątek radykalnej asymilacji przed 1939 rokiem, idący w parze z całkowitym wyrzeczeniem się żydowskości? Chrzest mógł też być formą ucieczki i zrzucenia z siebie kultury i wierzeń przodków w czasach nasilenia się nastrojów antysemickich w międzywojennej Europie. Zaświadczenie o otrzymaniu sakramentu, na prośbę ochrzczonej Zofii Neuding, zostało wystawione 21 czerwca 1939 roku, czyli chwilę przed wybuchem II wojny światowej[24].

Czynniki religijne oraz etniczne nie odegrały wprawdzie ani decydującej, ani nawet znaczącej roli w dorosłym życiu Zofii Hertz, lecz ukształtowały jej dzieciństwo i okres dorastania. Dlatego warto przybliżyć, choćby w zarysie, kwestię żydowską w Polsce w kontekście politycznym, gospodarczym i demograficznym, z uwzględnieniem uwarunkowań społecznych i kulturowych przed 1939 rokiem. Pozwoli to spojrzeć na rodzinę Neudingów z perspektywy jej przodków oraz ich doświadczania historii.

Żydzi od wieków, aż do 1795 roku, byli najliczniejszą mniejszością narodową na ziemiach Rzeczypospolitej. Po trzecim rozbiorze, według ustaleń Piotra Eberhardta, 13,7 procent ogółu ludności w Królestwie Polskim, 13,3 procent na ziemiach pogranicznych, 10,9 procent w Galicji i 1,4 procent w zaborze pruskim było Żydami[25]. Wskaźnik przyrostu naturalnego społeczności żydowskiej w okresie zaborów systematycznie wzrastał, mimo to Żydzi tworzyli w społeczeństwie odrębny stan, co niekiedy utrudniało procesy asymilacyjne. Przekroczenie granicy własnej społeczności aż do XIX wieku było możliwe tylko dzięki zmianie wyznania. Decyzję o konwersji podejmowano najczęściej z pobudek ekonomicznych (coraz liczniejsza społeczność żydowska nieuchronnie się pauperyzowała), choć czynnik społeczny także miał znaczenie. Odzyskanie niepodległości nie spowodowało diametralnych zmian w perspektywie ilościowej ludności żydowskiej na ziemiach polskich. Licznie zamieszkiwała miasta po obu stronach Wisły: Warszawę, Łódź, Kraków, Lwów i Wilno. Ze spisów powszechnych wynika, że niemały był odsetek mieszkańców żydowskich w małych i średnich ośrodkach miejskich[26]. Potężne zmiany w demografii społeczności żydowskiej przyniosła dopiero II wojna światowa[27].

Mniejszości narodowe składały się na blisko jedną trzecią populacji międzywojennej Polski. Nie pozostawało to bez wpływu na wagę, kształt i kierunki realizacji polityki mniejszościowej. Nie zawsze współmiernie sprzyjała wszystkim grupom, bez względu na orientację polityczną będącą u władzy. Najbardziej radykalne stanowisko zajmowała endecja: forsowała koncepcję państwa narodowego, zakładała podporządkowanie i dyskryminację niepolskiej części ludności, przy jednoczesnym uprzywilejowaniu Polaków. Solą w oku endeków był przede wszystkim naród żydowski, zdaniem działaczy i zwolenników Narodowej Demokracji z natury niezdolny, by zasymilować się równie głęboko jak przedstawiciele mniejszości słowiańskich – Ukraińcy i Białorusini. W postulatach tych pobrzmiewało echo programów wypracowanych wiele dekad wcześniej. Niektórzy przedstawiciele stronnictwa uznawali podmiotowość Żydów w sensie narodowym, natomiast koncepcja równości między Żydami a którymkolwiek z narodów europejskich nie znajdowała tu podatnego gruntu.

Pierwsze wybory po odzyskaniu niepodległości, do Sejmu Ustawodawczego, odbyły się 26 stycznia 1919 roku. Najwięcej mandatów zgromadził Związek Ludowo-Narodowy, koalicyjny twór endecji i pokrewnych ideowo pomniejszych partii. Już wtedy zwolennicy ugrupowania mieli nadzieję na wprowadzenie na uniwersytetach zasady numerus clausus[28], a dzięki niej – na jawne wykluczenie ludności żydowskiej z życia publicznego. Choć projekt nie zyskał ustawowej większości, władze wybranych ośrodków uniwersyteckich zaczęły nieformalnie stosować tę zasadę. Jako pierwsze kwotowym ograniczeniem liczby studentów pochodzenia żydowskiego obwarowano wydziały studenckie. Uregulowań nie przeforsowano również w sejmie następnej kadencji, jednak minister wyznań religijnych i oświecenia publicznego Stanisław Głąbiński upoważnił władze akademickie do wprowadzania limitów przyjęć Żydów na poszczególnych wydziałach. Większość wydziałów Uniwersytetu Warszawskiego nie przychyliła się do wskazań ministra, nie był nimi zainteresowany też Wydział Filozoficzny Uniwersytetu Jagiellońskiego.

Zwolennicy endecji w miarę możliwości unikali kontaktów gospodarczych i społecznych z Żydami. Jawna, choć nieuregulowana prawnie dyskryminacja przejawiała się w utrudnianiu, wręcz uniemożliwianiu Żydom dostępu do stanowisk w administracji państwowej, urzędach, na uniwersytetach, a nawet w szkołach średnich. Zaczęły się wystąpienia o zabarwieniu antyżydowskim. Polityka odrodzonego państwa niezmiennie obracała się wokół kwestii mniejszości narodowych i etnicznych; w jej ramach problem rozwiązania „sprawy żydowskiej” znalazł stałe miejsce w politycznej debacie. Rozgłos i aprobatę w szerokich kręgach partyjnych zyskała koncepcja masowej emigracji Żydów. Wydawać by się mogło, że realne szanse między innymi na jej realizację stworzyło wypowiedzenie traktatu mniejszościowego – od chwili narzucenia go w 1919 roku nowo powstałym państwom rozumianego w Polsce jako przejaw ograniczenia jej suwerenności – na Zgromadzeniu Ligi Narodów 13 września 1934 roku.

Trudności ze znalezieniem jednej właściwej drogi do krajowej polityki mniejszościowej wynikały stąd, że jedna trzecia populacji kraju nie była polskiej narodowości. Ugrupowaniom sejmowym przyświecały różne, często przeciwstawne wizje: z jednej strony endecja uderzała w tony radykalnie antysemickie, a z drugiej lewica odcinała się od takiej retoryki. Brak jednolitej wizji i politycznych planów doprowadzał do konfliktów wewnętrznych i zewnętrznych; abstrahując od ich zasadności, wpływały na ogólną kondycję Rzeczypospolitej. Alina Cała, antropolożka i historyczka, badaczka dziejów Żydów w Polsce, trafnie zauważyła: „Żydzi byli jedyną mniejszością […] która podlegała masowej akulturacji przez powszechne szkolnictwo, a gdyby jej na to pozwolono – zapewne niemała jej część zasymilowałaby się także pod względem świadomości obywatelskiej, jeśli nie narodowej. Mniejszością, której wkład w kulturę, życie naukowe i gospodarcze był nie tylko wielki, ale także bardzo dla Polski korzystny, a gdyby potrafiono wykorzystać jej dążenie do awansu społecznego, byłby jeszcze większy”[29]. Różnorodność etniczna, zamiast stać się atutem i chlubą wielonarodowej niepodległej Polski, okazała się jedną z najbardziej bolesnych ran dwudziestolecia międzywojennego.

Żydzi wstępujący w struktury danej społeczności, w tym przypadku polskiej, zachowywali odrębność kulturową, tworzyli własne stany i grupy. Warto uwzględnić też perspektywę socjologiczną. Określa ona jednostkę podlegającą procesowi asymilacji terminem „człowiek marginesu”. Amerykański socjolog Milton Gordon w książce Assimilation in AmericanLife(Asymilacja w życiu Ameryki; 1964) postawił następującą diagnozę:

Człowiek marginesu stoi na granicy albo marginesie dwóch światów kulturowych, ale nie należy w pełni do żadnego […]. Zwykle należy do grupy mniejszościowej, lecz pragnie wejść do dominującej subkultury lub większościowej grupy społeczeństwa narodowego […]. Sfrustrowany i nie w pełni zaakceptowany przez społeczeństwo, którego częścią pragnie się stać, odrzucony przez świat swoich przodków, umieszczony w świecie wartości konfliktowych […] wykształcają się u niego następujące cechy charakteru: brak poczucia bezpieczeństwa, nastrojowość, emocjonalność, poczucie winy i nerwowość[30].

Proces przenikania się kultury wstępującej z przyjmującą sam w sobie jest trudny. Spotkanie dwóch różnych światów, dwóch odrębnych ładunków ideowych i religii, nieuchronnie prowadzi do wzajemnych tarć, choć może też budować i wzajemnie ubogacać. Przenikanie kultury żydowskiej do tej dominującej w Polsce międzywojennej objawiało się na przykład przejmowaniem przez Polaków technik stosowanych w przemyśle i rzemiośle, między innymi złotnictwie; oczywiste są naleciałości językowe i kulinarne.

Niepisanym warunkiem pełnego zaakceptowania Żydów przez środowiska nieżydowskie była rezygnacja z własnej tożsamości. Wobec takiego wyrzeczenia Jakub Goldberg stawia pytanie zasadnicze: o motywację, która skłaniała polskich Żydów do konwersji. Zauważa, że w wielu przypadkach wymiar duchowy nie był dominujący; przeważały czynniki społeczne i ekonomiczne. Pragnieniu zmiany religii ulegały osoby dążące do integracji ze społeczeństwem większościowym, liczące na zmianę statusu, awans społeczny czy otwarcie nowych możliwości zawodowych. Na transformację religijną decydowały się również jednostki wykluczone ze społeczności żydowskiej. W międzywojniu chrzest uznawano za ostateczny etap przemiany narodowej oraz najwyższy możliwy przejaw integracji z polskim społeczeństwem. Podejście to charakteryzowało nie tylko pretendujących do zmiany, ale i hierarchów Kościoła katolickiego. Wystarczała znajomość podstawowych prawd i zasad wiary połączona z deklaracją o niematerialnym wymiarze motywacji. Za okoliczności świadczące o szczerych intencjach uważano: brak więzi ze społecznością żydowską, zamiar zawarcia związku małżeńskiego z osobą wyznania katolickiego lub utrzymywanie bliskich kontaktów z Polakami[31]. Alina Cała wyróżniła cztery główne typy asymilacji Żydów w Polsce międzywojennej: umiarkowaną, radykalną, Polaków wyznania mojżeszowego oraz środowiska ortodoksyjne.

Żydzi zasymilowani w stopniu umiarkowanym prezentowali swoje poglądy za pośrednictwem dwujęzycznego tygodnika „Hacfira”, założonego przez Chaima Zeliga Słonimskiego. Pismo ukazywało się z przerwami od 1862 do 1931 roku; w latach 1906–1910 było zawieszone przez cenzurę, a po 1914 roku stale borykało się z problemami finansowymi i ostatecznie z ich powodu upadło. Część materiałów była redagowana po polsku, a część po hebrajsku, zamieszczano w nim też przedruki wybranych artykułów publikowanych w polskiej prasie. Popularyzowało wiedzę o polskich kulturze i literaturze; jej nabycie uważano za wstęp do akulturacji, uznawanej za wartość pozytywną. Środowisko skupione wokół pisma ceniło wszelkie przejawy aktywności społecznej i zachęcało do niej, lecz opowiadało się za stopniowym przyjmowaniem zmian. Redaktor Słonimski żywił przekonanie, że za pomocą słowa drukowanego można rozwiązać „kwestię żydowską” w Polsce. Co ważne, „Hacfira” negatywnie odnosiła się do konwersji, w tym do nieprzestrzegania nauk judaizmu przez osoby zasymilowane; całkowite zerwanie związków ze społecznością żydowską uważała za szkodliwe. Docelową grupą czytelników byli zasymilowani Żydzi, którzy cenili sobie znajomość języka hebrajskiego, oraz środowiska ortodoksyjne – redakcja chciała „rozbudzić” ich umysły[32].

Środowiska radykalnie zasymilowane „Hacfira” krytykowała, gdyż mimo społeczno-kulturowej otwartości przywiązywała wielką wagę do tradycji. Radykaliści asymilowali się bez konkretnego programu ideowego i najczęściej z pobudek osobistych. Ciekawym zjawiskiem była w Polsce niechęć Żydów zasymilowanych do społeczności, z której się wywodzili. W skrajnych przypadkach ci radykalnie zasymilowani uważali swoje pochodzenie za rodzaj piętna; można je było zmazać poprzez akt konwersji. Studiowanie ich losów nastręczało Alinie Cały trudności, bo zmieniając wiarę, odcinali się od korzeni społeczno-kulturowych i nierzadko starali się wymazać poprzednią tożsamość. Dokonywali tym samym pełnej dekulturyzacji. Wielu przedstawicieli tej grupy nie odstępowało jednak formalnie od wiary przodków, mimo religijnej bierności; w efekcie nawet jeśli pozostawali członkami gminy wyznaniowej, w praktyce dnia codziennego odcinali się od niej[33].

Grupą najliczniej reprezentowaną w dokumentach źródłowych – czyli zapewne też w rzeczywistości – byli Polacy wyznania mojżeszowego. Sami zwykli się określać tym mianem, które zaznaczało ich odmienność od grup umiarkowanej i radykalnej. Swój punkt widzenia prezentowali na łamach tygodnika „Izraelita”[34]. Szukali identyfikacji z polskością, jednocześnie pielęgnując tradycyjne wartości swoich przodków. Uważali, że czerpanie z obydwu kultur pomaga budować doskonalszą społeczność, z pożytkiem dla wspólnot zarówno żydowskiej, jak i polskiej: „Dwa różnorodne typy plemienne, gdy się zleją razem, wytworzą typ doskonalszy, wszechstronniejszy. […] Obyśmy w przyszłości byli takim narodem”[35]. Środowisko skupione wokół „Izraelity” widziało w polskiej kulturze wartości, do których społeczność żydowska powinna dążyć. Ludzie ci wielką wagę przykładali do wykształcenia – postrzegali je jako furtkę do pełnego zespolenia z polskością. Głosili wręcz, że „kwestia żydowska” to kwestia oświaty. Część z nich dążyła do błyskawicznej i całkowitej polonizacji – takie osoby nazywano Polakami pochodzenia żydowskiego. Publicyści asymilacyjni uważali, że skoro naród żydowski od pokoleń zamieszkuje polskie ziemie, powinien być wobec prawa równy pozostałym obywatelom. Publicysta Jakub Goldszmit sugerował wręcz roszczenia terytorialne: „wypędzanie żydów z krajów, w których od wieków osiedli, byłoby czynem w wysokim stopniu nieprawnym, gdyż, o ile sądzę, nie ma w Europie ani jednego narodu, który by był autochtonem ziemi, którą zamieszkuje, a przecież nikt nie będzie chciał twierdzić, że dziesięciowiekowe przebywanie w kraju ludu, który ten kraj kocha, dla dobra którego pracuje, którego wielkość i dobrobyt leży mu na sercu, nie daje temu ludowi żadnego do niego prawa”[36].

Najwierniejsi tradycyjnym wartościom pozostawali Żydzi ortodoksyjni. Bezwzględnie przestrzegali nauk Talmudu w życiu codziennym. Redakcja „Izraelity” krytykowała ich postawę jako potencjalnie niekorzystną dla całej społeczności żydowskiej. Ich obyczaje tak dalece nie przystawały do polskiej kultury, że niemal wykluczały szanse na asymilację w jakimkolwiek kształcie. Mam wątpliwości, czy ortodoksów w ogóle można rozpatrywać w kategoriach asymilacji. Tworzyli własne enklawy, ich codzienność toczyła się w ramach gmin wyznaniowych[37].

Do której z tych grup należałoby zakwalifikować dorastającą Zofię Neuding i jej najbliższą rodzinę? Na pewno nie do ortodoksów. Trudno przyporządkować Neudingów też do asymilujących się w stopniu umiarkowanym, nie istnieją bowiem żadne przesłanki, by sądzić, że praktykowali wiarę przodków i utrzymywali stosunki ze społecznością hołdującą tradycji. Sytuowałabym ich raczej na pograniczu radykalnie zasymilowanych i Polaków wyznania mojżeszowego. Rozłożone w czasie przechodzenie z jednego kręgu do drugiego często polegało na stopniowym zaniku więzi z żydowską społecznością, a później też żydowską tożsamością na rzecz kultury polskiej. Co powodowało Zofią Neuding, gdy podejmowała decyzję o konwersji? Prawdopodobnie chęć zespolenia się z polskością i całym ładunkiem wartości przez nią reprezentowanych. Niewykluczone też, że jeszcze w czasach szkolnych Zofia poznała osoby, które zbliżyły ją do katolicyzmu (jednym ze świadków jej chrztu była Maria Łazińska, matka szkolnej koleżanki Zofii). Zmiana religii mogła równie dobrze wynikać z doznanych przykrości na tle antysemickim, są to jednak tylko domysły. Na pewno wiemy, że ojcem Zofii kierowało przede wszystkim pragnienie zawarcia małżeństwa, nową wybranką Ludwika była bowiem katoliczka Eleonora Breda. Ślub wzięli 29 marca 1924 roku, w obrządku rzymskokatolickim, w kościele św. Kazimierza w Łodzi[38].

***

Neudingowie byli rodziną o tradycjach kupieckich, związaną z Warszawą. W tym mieście 26 lipca 1886 roku urodził się Ludwik Neuding[39], syn Stanisława i Franciszki z domu Baumberg. Miał dwie siostry – Stefanię i Helenę – oraz brata, Henryka[40]. W dokumentach pracowniczych, a konkretnie w przedłożonej ankiecie personalnej, podał rok 1912 jako datę śmierci obydwojga rodziców[41], natomiast z Warszawskiej Bazy Nekrologów wynika, że jego matka zmarła 14 października 1924 roku, a ojciec rzeczywiście w 1912 roku (11 listopada)[42]. Stanisław Neuding należał do Stowarzyszenia Wzajemnej Pomocy Subiektów Handlowych Wyznania Mojżeszowego, na liście jego członków figuruje pod numerem 265[43]. Ludwik poszedł w ślady ojca, nauki pobierał w Wyższej Szkole Handlowej przy Zgromadzeniu Kupców w Warszawie. Po odbyciu służby wojskowej, jak zaznaczył w życiorysie, wstąpił „na pole handlowe”[44].

O rodzinie ze strony matki, Helenie z domu Nisenson, wiemy niewiele. W którymś momencie życia zmieniła nazwisko Nisenson na polskie Orzechowska[45]; mimo to w większości dokumentów, w których jest wzmiankowana, chociażby w akcie chrztu Zofii, figuruje jako Nisenson. Strzępów informacji o niej dostarczyła jej córka w rozmowie z Izą Chruślińską (używa nazwiska Orzechowska):

Moi rodzice, Helena z Orzechowskich i Ludwik Neuding, pobrali się w 1907 roku w Warszawie, po trwającym kilka lat narzeczeństwie, gdyż rodzina mamy nie chciała się zgodzić na ślub. […] Ale mama uparła się i postawiła na swoim. Niedługo po ślubie rodzice wyjechali do Wilna, urodził się mój brat [Kazimierz], który zmarł na krup [30 stycznia 1909 roku w Wilnie; miał zaledwie dziewięć miesięcy[46]], jeszcze zanim ja się urodziłam. Rodzice wrócili do Warszawy. Ale ich małżeństwo nie układało się już najlepiej[47].

W tej samej rozmowie Zofia Hertz wspomniała, że Ludwik i Helena Neudingowie rozeszli się, gdy ich córka miała cztery lata. Z ankiety personalnej Ludwika wypełnionej w 1952 roku wynika, że ojciec wyjechał do Łodzi i tam podjął pracę[48]. Zofia Hertz zapamiętała to inaczej. Izie Chruślińskiej powiedziała: „Mój ojciec mieszkał wtedy w Piotrkowie, pracował tam jako urzędnik”[49]. Helena z czteroletnią córką zostały w Warszawie, w mieszkaniu przy ulicy Wilczej, z babcią Zofii, prawdopodobnie tą od strony Nisensonów. Następnie – nie wiemy kiedy – przeprowadziły się przecznicę dalej, na ulicę Piękną. Znalazły się w trudnej sytuacji:

Było jej bardzo ciężko. Jak większość kobiet wywodzących się z klasy średniej ukończyła dobrą pensję dla dziewcząt, umiała grać na fortepianie i rozmawiać po francusku, ale nie miała żadnego zawodu. Mimo to udało się jej znaleźć pracę w biurze, za niewielką opłatą. Od ojca przychodziła dość mizerna pomoc finansowa. Prawdopodobnie pomagała mamie, w niewielkim zakresie, rodzina ojca, która utrzymywała z nią kontakty[50].

Rodzina Neudingów prawie nie włączała się w pomoc związaną z wychowaniem dziewczynki; manifestowała w ten sposób sprzeciw wobec małżeństwa Ludwika z Heleną. Również Nisensonowie przez długi czas przed ślubem córki próbowali jej uzmysłowić, że Ludwik nie był właściwym człowiekiem i nie powinna łączyć z nim nadziei na przyszłość, gdyż miał opinię lekkoducha i kobieciarza[51].

W 1918 roku Zofia Neuding rozpoczęła edukację w Gimnazjum Żeńskim Janiny Popielewskiej i Janiny Roszkowskiej w Warszawie, przy ulicy Bagatela 15. W wykazie uczennic zapisano ją pod numerem 363; obok widnieje adnotacja: „Neudiżanka Zofia w roku szkolnym 1918/1919 była uczennicą klasy »V«”[52]. W roku szkolnym 1919/1920 została przyjęta do klasy I (uwaga przy numerze 524). Szkoła rozpoczęła działalność trzy lata wcześniej, w 1915 roku. Janina Roszkowska, dyrektorka placówki, otrzymała w 1903 roku uprawnienia do nauczania języków polskiego i rosyjskiego, historii oraz arytmetyki[53]. Do 1910 roku udzielała lekcji prywatnych, a później w budynku przy ulicy Puławskiej 5, odkupionym od Elżbiety Radzickiej, otworzyła żeńską szkołę średnią. Szkoła cieszyła się dużym zainteresowaniem, więc założycielka zadecydowała się przenieść ją do budynku o znacznie większych możliwościach lokalowych, na ulicę Bagatela 15. Filia przetrwała tam do 1944 roku. W 1918 roku scalono gimnazjum Janiny Zdzienickiej[54] z inną żeńską placówką, po czym uruchomiono Gimnazjum Żeńskie J. Popielewskiej i J. Zdzienickiej, o profilu filologicznym. Dyrektorka Janina Zdzienicka zajmowała się sprawami natury wychowawczej i administracyjnej. Szkołę prowadzono w duchu patriotycznym, obok nauczania i rozbudzania zainteresowań przykładano wielką wagę do kształtowania postaw prospołecznych, powoływano samorządy uczniowskie. Władze gimnazjum założyły w Nowinkach pod Warszawą osiedle szkolne, coś na kształt kampusu/internatu na wsi, wówczas inicjatywę bez precedensu w stolicy. W 1937 roku przy gimnazjum otworzono liceum handlowe. W czasie okupacji szkoła Janiny Popielewskiej i Janiny Roszkowskiej prowadziła tajne nauczanie i tajne kursy[55]. Z możliwości lokalowych gimnazjum korzystały także inne placówki, w tym Szkoła dla Personelu Sanitarnego Jana Zaorskiego, w ramach której prowadzono zajęcia tajnego Wydziału Medycznego[56]. Ponadto Janina Roszkowska udostępniła swoje prywatne mieszkanie do zorganizowania punktu nasłuchu radiowego Biura Informacji i Propagandy Komendy Głównej Armii Krajowej; przedsięwzięciem kierował Tadeusz Wardejn.

Doskonałym źródłem wiedzy o codziennym funkcjonowaniu tej placówki są zachowane protokoły z posiedzeń Rady Pedagogicznej i Wychowawczej[57]. W protokole z 16 września 1920 roku w siedemnastu punktach zapisano regulamin szkoły. Położono w nim nacisk na potrzebę wzmożonej pracy, ofiarności, posłuszeństwa, poczucia godności osobistej oraz stosownej postawy względem wszystkich uczestników życia szkolnego i szkoły[58]. Od uczennic oczekiwano nie tylko nienagannej dyscypliny, stawiano im też wysokie wymagania naukowe: „Pani Popielewska zaznacza […] powinno nauczycielstwo najwięcej pracy wymagać od uczennic […] uczennica z zastrzeżeniem, mająca niedostateczną ocenę z danego przedmiotu […] musi być cofnięta o klasę niżej […] powinno się […] pytać je często i zachęcać do pracy”[59]. Szczególną wagę przykładano do przedmiotów humanistycznych – języka polskiego, historii, łaciny („bez łaciny nie ma matury”[60]). Dodatkowo dziewczęta uczęszczały na zajęcia z dwóch języków nowożytnych – francuskiego i niemieckiego.

Na posiedzeniach rady pedagogicznej dokonywano precyzyjnej oceny postępów i zaniedbań dla każdej klasy osobno, z wyszczególnieniem wszystkich uczennic. Grono pedagogiczne nie stosowało taryfy ulgowej: „Klasa »I« b – uczennice klasy są przeważnie mało rozwinięte. Nierówny poziom umysłowy. Jest wiele dziewczynek źle wychowanych”[61]. Kilka linijek dalej: „Fiszerówna – mało inteligentna, nieszczera, smutna, zabiedzona; Godlewska – inteligentna, prawa, zarozumiała; Kurtzówna – niezdolna, wolno myśli; Lackowiczówna – nieinteligentna, niezdolna, chora; Waśniewska – zmanierowana, przeczulona, nieposłuszna, fałszywa, mało ambitna, zarozumiała”[62]. Klasa, której uczennicą była Zofia Neuding, zyskała zdecydowanie bardziej pochlebną opinię: „Klasa »II« – zespół bardzo poważnych, pilnych i starannych uczennic. Dziewczynki przeważnie bardzo karne oraz życzliwe i serdecznie usposobione względem nauczycielek. Instynkt społeczny wysoko rozwinięty. Dużo wymagają od siebie. Są za mało wesołe”[63]. Opinie grona pedagogicznego na temat poszczególnych uczennic klasy II już nie wyglądają tak dobrze; wśród wymienianych cech dominują wady: niezdolna, leniwa, mało inteligentna. Warto podkreślić, że Zofia Neuding pozytywnie wyróżniła się na tle koleżanek: „inteligentna, zdolna, bardzo żywa, nieuważna”[64].

Następne posiedzenie, na którym dyskutowano sprawowanie się klasy, odbyło się 17 marca 1921 roku. Zanotowano: „Dziewczynki uczą się wyjątkowo dobrze. Jako zespół klasa ta jest niezbyt inteligentna, lecz bardzo pilna. Szlachetne współzawodnictwo wśród uczennic. Rozwinięty antysemityzm”[65]. Trudno podejrzewać, by dziesięcioletnie dziewczynki prowadziły zażarte dyskusje dotykające spraw politycznych i społecznych, przejawy niechęci względem mniejszości żydowskiej uczennice prawdopodobnie wyniosły z domów. Daje to pojęcie o nastrojach, jakie panowały wówczas w Warszawie i nie tylko. Nic bezpośrednio nie wskazuje na to, by Zofia Neuding była obiektem antyżydowskich postaw, nigdy też nie powiedziała publicznie nic na ten temat.

Gimnazja żeńskie zaczęły powstawać pod koniec XIX wieku. Wówczas kobiety zyskały prawo do zdawania egzaminu maturalnego, a zatem również do kształcenia uniwersyteckiego. W okresie międzywojennym próbowano rozstrzygnąć, czy szkoły dla dziewcząt powinny być zorganizowane według klucza dla placówek męskich. Rozważano, jakie korzyści wynikną ze zrównania szans obydwu płci w kontekście kształcenia akademickiego i czy w ogóle istnieje taka potrzeba. W 1919 roku rozpoczęto reformę szkół średnich, a dwa lata później określono Zasady planu nauczania w szkole średniej[66]. Zawarte w nich regulacje uczyniono podstawą organizowania szkół przez kolejne lata. Placówki edukacyjne sprofilowano na matematyczno-przyrodnicze i humanistyczne. W roku szkolnym 1920/1921 liczba gimnazjów prywatnych (520) ponad dwukrotnie przewyższała liczbę gimnazjów państwowych (213), przy czym prywatnie kształcono w 150 szkołach męskich, 244 żeńskich i 126 koedukacyjnych[67]. Także na sytuację w oświacie niemały wpływ miała kwestia narodowa. Różnice wyznaniowe dzielące mniejszości od ogółu odgrywały tu znaczącą rolę. Ponieważ rząd nie traktował równo wszystkich obywateli, mniejszości stawały się obiektem represji, a nastroje antysemickie siłą rzeczy rzutowały na stosunki wewnątrzszkolne.

W protokole z posiedzenia rady pedagogicznej 17 marca 1921 roku znalazł się ostatni zapis dotyczący Zofii Neuding: „Neudiżanka – chora na oczy”[68]. W listach, które Zofia Hertz zaraz po wojnie wymieniała z ojcem, często pojawia się wątek jej pogarszającego się stanu zdrowia[69]. Dolegliwości związane ze wzrokiem towarzyszyły jej od dziecka przez całe życie. Ojciec w jednym z listów prosi: „proszę donieść mi czy z oczyma Twemi jest w zupełnym porządku. Musisz na siebie więcej uważać i być ostrożniejszą. Przykro mi bardzo, że ostatnio jakoś ciągle Ci coś dolega”[70]. W innym miejscu tego samego listu napisał: „Bardzo ubolewam, że ciągle szwankujesz ze zdrowiem – może za dużo pracujesz […]. Piszesz, że sprawiłaś sobie okulary do pracy – myślałem, że już dawno takie używasz – wszak od młodych lat ciągle szwankowałaś na wzrok”[71]. Wielomiesięczna rekonwalescencja prawdopodobnie spowodowała, że Zofia nie uzyskała promocji do następnej klasy. W protokole z 12 czerwca 1921 roku zapisano: „Pozostaje na II rok 5 uczennic: 3 z powodu choroby, 1 z arytmetyki i francuskiego, 1 słaba w ogóle”[72]. Zofia była zapewne jedną z trzech chorowitych dziewcząt. W następnym roku szkolnym (1921/1922) nie została wpisana na listę uczennic. Nie wiadomo, dlaczego nie wróciła do szkoły we wrześniu 1921 roku: czy na przeszkodzie stanęły jej dalsze problemy zdrowotne, czy śmierć matki i w konsekwencji przenosiny do Łodzi. Trudno udzielić jednoznacznej odpowiedzi, informacje są sprzeczne. W rozmowie z Elżbietą Sawicką Zofia Hertz powiedziała: „Umarła [mama] na zapalenie płuc, kiedy miałam osiem lat. Po jej śmierci długo chorowałam, straciłam nawet rok w szkole”[73]. Ta wypowiedź sugeruje, że Zofia Hertz zachorowała w 1918 roku, czyli akurat wtedy, kiedy rozpoczęła edukację, koliduje to jednak z treścią szkolnych protokołów – pierwszy znany zapis o problemach zdrowotnych pojawił się dopiero w 1921 roku. Swoją wersję wydarzeń potwierdziła w wywiadzie z Izą Chruślińską: „Miałam osiem lat, kiedy matka umarła na zapalenie płuc. […] Początkowo zaopiekowała się mną bezdzietna ciotka, krewna ze strony matki, która mieszkała w Łodzi”[74]. W życiorysie złożonym w 1928 roku, gdy ubiegała się o przyjęcie na studia, napisała: „W 1921 roku przeniosłam się do Łodzi z powodu śmierci matki, gdzie w roku szkolnym 1922/1923 wstąpiłam do trzeciej klasy gimnazjum”[75]. Wersje przedstawione w dokumentach z uczelni i w protokołach potwierdzają się wzajemnie, co wzmacnia ich przewagę nad wspomnieniami Zofii Hertz. Dodatkowe potwierdzenie widnieje w księgach metrykalnych parafii św. Kazimierza w Łodzi: Helena Neuding zmarła na zapalenie płuc, pochowano ją 16 grudnia 1921 roku na cmentarzu Gminy Starozakonnych w Warszawie[76].

2. Ku dorosłości

Po śmierci matki życie niespełna dwunastoletniej Zofii całkowicie się zmieniło. Ludwik Neuding nie podjął się wychowania córki. Dziewczynkę przygarnęła jedna z mieszkających w Łodzi ciotek ze strony Nisensonów. W obowiązku nie poczuł się nikt ze strony Neudingów, a przecież do 1924 roku żyła jeszcze Franciszka Neuding. Zofia Neuding pomieszkała u wujostwa dwa albo trzy lata, a następnie przyszło jej tułać się po stancjach. Zapytana w jednym z wywiadów, kto w dzieciństwie był jej wzorem i ją ukształtował, odpowiedziała:

Nikt. Sama się wychowałam. Nie lubię o tym mówić, bo jak się nie ma prawdziwego dzieciństwa, domu, rodziców, to nie jest przyjemne. […] zamieszkałam u ciotki w Łodzi. Nie robiła mi żadnej krzywdy, broń Boże, ale była bezdzietna, miała starego męża i nie bardzo wiedziała, jak się mną opiekować[77].

Ludwik Neuding ułożył sobie życie z inną kobietą. W 1924 roku wziął ślub z Eleonorą z domu Breda (jak wynika z aktu małżeństwa[78]) albo Kauzik (jeśli wierzyć ankiecie pracowniczej z 1952 roku[79]). O drugiej żonie ojca nastoletnia wówczas Zofia dowiedziała się przypadkiem, od wujostwa[80]. Jej kontakty z ojcem ograniczały się do nieregularnego wsparcia finansowego i sporadycznych odwiedzin. Relacje z macochą układały się poprawnie. Zofia, zmuszona przez okoliczności, szybko się usamodzielniła. Może miała szczęście w nieszczęściu, że spędziła te lata akurat w Łodzi.

Odzyskanie niepodległości wyznaczyło nowy początek w dziejach największego ośrodka włókienniczego w kraju, podupadłego po Wielkiej Wojnie. W październiku 1919 roku utworzono województwo łódzkie, a Łódź została jego stolicą administracyjną, więc jej znaczenie automatycznie wzrosło. Co ważne w kontekście dorastania Zofii Hertz, w dwudziestoleciu międzywojennym nastąpił rozwój łódzkiego szkolnictwa i tamtejszej oświaty. Dzięki decyzjom władz samorządowych, podjętym już w 1919 roku, miasto to jako pierwsze w Polsce wprowadziło powszechny obowiązek szkolny. W Łodzi funkcjonowało ponad trzydzieści szkół średnich, w tym cztery państwowe, jedna samorządowa i dwadzieścia siedem prywatnych[81]. Miastu próbowano nadać charakter ośrodka akademickiego, w latach 1924–1928 istniał tam Oddział Wyższej Szkoły Nauk Politycznych i Społecznych z Warszawy, a w latach 1928–1939 – Oddział Wolnej Wszechnicy Polskiej. Szkolnictwo znacznie przyczyniło się do rozwoju miasta, aczkolwiek główną siłą napędową pozostawały przemysł i handel.

Konsekwencje okresu okupacji odcisnęły piętno na przemyśle włókienniczym. Trudne warunki po 1918 roku dodatkowo komplikowała nowa sytuacja geopolityczna, bolesna dla zbytu na rynki wschodnie, przede wszystkim Rosji, wcześniej głównego importera towarów tekstylnych. Międzywojnie przyniosło zmianę kierunku ekspansji polskich towarów, głównym odbiorcą stał się rynek wewnętrzny. Towary eksportowano także do krajów bałkańskich i bałtyckich (Litwy, Łotwy, Estonii). Po przewrocie majowym nastąpił rozkwit łódzkiego przemysłu, po czym koniunkturę ponownie zahamował kryzys gospodarczy z lat 1929–1933 (w niektórych gałęziach przemysłu trwał nawet do 1935 roku). Kilkuletnia depresja doprowadziła do bankructwa wiele przedsiębiorstw, wzrosło też zatem bezrobocie. Kolejne etapy odbudowy przemysłu pociągały za sobą wzrost liczby mieszkańców: z około 342 tysięcy (początek 1918 roku) do 672 tysięcy (w przededniu wybuchu II wojny światowej). Ze spisu powszechnego poczynionego w 1931 roku wynika, że prawie 70 procent ogółu mieszkańców miasta było robotnikami[82]. W tym samym spisie zaprezentowano strukturę narodowościową miasta według kryterium językowego: 59 procent łodzian wskazało jako ojczysty język polski, 32 procent jidysz i hebrajski, a 9 procent niemiecki[83]. Do 1939 roku co trzeci mieszkaniec Łodzi miał korzenie żydowskie, a łódzka gmina wyznaniowa była drugą (po warszawskiej) najliczniejszą w Polsce[84].

W roku szkolnym 1922/1923 Zofia Neuding została przyjęta do klasy trzeciej Gimnazjum Żeńskiego Romany Konopczyńskiej-Sobolewskiej w Łodzi, przy ulicy Długiej 90 (dziś Gdańskiej)[85]. Trudno odtworzyć losy tej placówki, bo nie zachowały się dotyczące jej materiały. Wiadomo, że w roku szkolnym 1925/1926 Zofia Neuding była jedną z czterdziestu jeden uczennic w klasie szóstej. Jej nazwisko figuruje pod życzeniami na Deklaracji o Podziwie i Przyjaźni (podarowanej w 1926 roku narodowi amerykańskiemu w sto pięćdziesiątą rocznicę uchwalenia Deklaracji Niepodległości Stanów Zjednoczonych). Podpisało się pod nią 5,5 miliona Polaków, lista sygnatariuszy zajmuje sto jedenaście tomów. Listę uczennic klasy szóstej otwiera M. Adlerówna, a zamyka S. Ziontkowska[86]. Placówka z pewnością nie odbiegała poziomem nauczania od tej, w której Zofia Neuding pobierała nauki w Warszawie. Obowiązywał etos pedagogiczny i określony zespół reguł. Było to gimnazjum o profilu humanistycznym, nacisk kładziono więc na języki: polski, łacinę, francuski. Po latach Zofia stwierdziła: „Szkołę bardzo lubiłam. Byłam zresztą świetną uczennicą. […] lubiłam się uczyć”[87]. W klasach szóstej i siódmej otrzymała następujące oceny roczne: rysunek, śpiew i muzyka – bardzo dobrze; łacina, fizyka z chemią, filozofia i wychowanie fizyczne – dobrze. Trudno nie spostrzec, że z przedmiotami typu humanistycznego i artystycznego radziła sobie najlepiej. Jeszcze w czasach szkolnych udzielała korepetycji, nie czyniła tego jednak z pasji do nauki; wspominając ten okres swojego życia, nie ukrywała, że tylko dzięki nim mogła sprostać trudnej sytuacji materialnej[88].

W szkole Zofia zaprzyjaźniła się z Aliną Łazińską, jedną z uczennic gimnazjum Romany Konopczyńskiej-Sobolewskiej. Często bywała w jej domu. Ton, w jakim po latach wypowiedziała się o Łazińskich, sugeruje, że znalazła u nich namiastkę rodziny: „Miałam przyjaciółkę, nazywała się Alina Łazińska. Tata polonista, mama strasznie miła i czworo dzieci […]. Czułam się w ich domu jak u siebie. Bardzo się z Aliną przyjaźniłam”[89]. Gdy wybuchła wojna, drogi przyjaciółek się rozeszły. Łazińscy osiedlili się na warszawskim Żoliborzu.

Ludwik Neuding rzadko pojawiał się w życiu córki. Wysyłał pieniądze na jej utrzymanie i opłaty za szkołę, lecz wsparcie szybko się skończyło. Zofia wspominała, że stracił zatrudnienie w Piotrkowie, gdy miała trzynaście lat. W zasadzie z dnia na dzień, nie uprzedziwszy nikogo, przestał łożyć na córkę. Przedwcześnie doświadczona dorosłość pozostawiła po sobie pewien rodzaj żalu: „Mój stosunek do ojca był bardzo zimny. Ja go praktycznie nie znałam”[90].

W 1928 roku Państwowa Komisja Egzaminacyjna uznała „Nejding Zofię za dojrzałą do studiów wyższych”[91]. Maturę uczennica zdała co najmniej zadowalająco: z religii i języka francuskiego bardzo dobrze, z języka polskiego, historii i matematyki dobrze[92]. Przez pewien czas rozważała podjęcie studiów medycznych[93], ostatecznie jednak złożyła dokumenty – między innymi świadectwo maturalne, życiorys i metrykę – na Wydział Prawny Uniwersytetu Warszawskiego. 10 września 1928 roku została przyjęta[94].

Uroczystość immatrykulacji odbyła się 17 października. „Za Rektoratu d-ra Gustawa Przychockiego, profesora zwyczajnego filologii klasycznej, Zofja Neuding po złożeniu ślubowania uroczystego na piśmie, iż gotowa jest posłuszną być przepisom uniwersyteckim, okazywać władzom akademickim i profesorom poszanowanie, przykładać się pilnie do studjów obranych, a poza Uniwersytetem prowadzić się moralnie i z godnością, przyjęta została do grona obywateli akademickich Uniwersytetu Warszawskiego i jako dowód otrzymała tę matrykułę”[95].

W czasach, kiedy Zofia Hertz rozpoczynała studia, sądzono, że żaden inny kierunek nie daje tak kompleksowego wykształcenia humanistycznego jak właśnie prawo. Studiowali je również Jerzy Giedroyc, Czesław Miłosz, Witold Gombrowicz. Słuchacze nie zapisywali się na konkretny kierunek studiów, lecz na wydział; informacja o kierunku znajdowała się w dokumentach studenta oraz indeksie. Rok akademicki, w świetle ustawy z 1920 roku, dzielił się na trzy trymestry (jeden trymestr trwał dziesięć tygodni).

Według stanu prawnego na 15 września 1920 roku Uniwersytet Warszawski miał cztery wydziały: teologiczny, prawa i nauk politycznych, lekarski oraz filozoficzny. W latach 1920–1939 powstawały kolejne, między innymi matematyczno-przyrodniczy. Wydział Prawa na Uniwersytecie Warszawskim otwarto w 1915 roku, jako pierwszy na pierwszej reaktywowanej polskiej uczelni wyższej w Królestwie. Dynamicznie się rozwijał i wkrótce stał się na niej najliczniejszy. W roku akademickim 1915/1916 przyjęto 216 słuchaczy, w roku 1919/1920 – 1699, a w roku 1920/1921 już 2667. W kolejnych latach liczba studiujących wahała się między dwoma a trzema tysiącami. W 1933 roku na wydziale wprowadzono ograniczenie liczebne do tysiąca studentów. Z roku na rok wzrastało też grono wykładowców (1919/1920 – 22, w tym 7 profesorów; 1925/1926 – 29, w tym 13 profesorów, 1930/1931 – 34, w tym 12 profesorów)[96]. Wykłady prowadzili między innymi profesorowie Ludwik Krzywicki, Leon Petrażycki, Bohdan Wasiutyński, Zygmunt Cybichowski, Roman Rybarski. Pierwszeństwo przyznawano kandydatom z maturą humanistyczną. Poziom musiał być wyśrubowany, gdyż na drugi rok przechodziło około 40 procent studentów pierwszego roku, a cały cykl kształcenia kończyło zaledwie około 30 procent ogółu studiujących na wydziale. Studia trwały cztery lata, po pierwszych czterech trymestrach zdawano egzamin z przedmiotów historycznych, po kolejnych czterech – egzamin polityczny i sądowy. Egzaminy były zdawane komisyjnie, po zaliczeniu wszystkich przedmiotów obowiązkowych studenci otrzymywali stopień magistra prawa. Tylko w wyjątkowych okolicznościach udzielano zgody na przeniesienie egzaminów na termin powakacyjny. Podstawą nauczania były wykłady i seminaria, wybrani wykładowcy prowadzili też ćwiczenia, które pozwalały w praktyce wykorzystać i utrwalić wiedzę zdobytą na wykładach. W karcie z wynikami egzaminów i kursów załączonej do akt studenckich Zofii Neuding nie ma żadnych wpisów, co sugeruje, że do sesji egzaminacyjnej nie podeszła ani w terminie czerwcowym, ani w powakacyjnym.

W późniejszych wywiadach Zofia Hertz wielokrotnie przyznawała, że rok spędzony w Warszawie był dla niej trudny[97]. Do kosztów związanych z codziennym funkcjonowaniem dochodziły opłaty za kształcenie na uniwersytecie, wysokie jak na tamte czasy[98]. Nie zawsze pobierano je na zasadzie czesnego; zdarzało się, że przyjmowały formę rekompensaty za korzystanie ze szkolnej infrastruktury, uiszczano więc opłaty za: wpis na studia (jednorazowo), wykłady, ćwiczenia, seminaria, korzystanie z biblioteki, przystąpienie do egzaminu (co roku). Od studentów w trudnej sytuacji materialnej odpłatności nie pobierano do czasu uzyskania względnej stabilizacji finansowej[99]. Nie wiemy, dlaczego Zofia nie wystąpiła o zwolnienie z opłat.

Przez pierwszy rok studiów mieszkała przy ulicy Lwowskiej, nieopodal Politechniki Warszawskiej, u Henryka Neudinga, brata swojego ojca, i jego żony Marii. W aktach studenckich widnieje inny adres – ulica Długa 28[100]. Prawdopodobnie tam zatrzymała się początkowo po przyjeździe do stolicy, dzięki uprzejmości siostry Ludwika, Stefanii Neuding. Nie znamy przyczyn przeprowadzki.

Na studiach Zofia po raz pierwszy zetknęła się z działalnością naukową. Zapisała się do Koła Prawników Uniwersytetu Warszawskiego. Inicjatywa ta narodziła się w 1916 roku, zebranie założycielskie odbyło się 2 lutego. W świetle statutu – z nieznanych przyczyn uchwalonego dopiero 13 grudnia 1924 roku – do zadań Koła należało między innymi: organizowanie studentów Wydziału Prawa dla ułatwienia i pogłębienia studiów, reprezentowanie ogółu studentów prawników przed władzami wydziałowymi i ogólnouniwersyteckimi, obrona interesów młodzieży prawniczej Uniwersytetu Warszawskiego, wytworzenie i pogłębienie więzów solidarności między obecnymi członkami zwyczajnymi stowarzyszenia a absolwentami tej uczelni. Koło Prawników urządzało odczyty i zebrania dyskusyjne, wydawało własne czasopisma naukowe, organizowało sesje, posiedzenia i wycieczki naukowe, wspierało w nabywaniu książek i materiałów naukowych, a w razie potrzeby występowało w obronie studentów Wydziału Prawa. W punkcie dziesiątym statutu widniał zapis: „Członkiem Koła Prawników może być każdy student(tka) Wydziału Prawa UW, z wyjątkiem: a) studentów wyznania mojżeszowego lub tych, którzy to wyznanie porzucili”[101]. Nie wiadomo więc, jakim sposobem Zofię przyjęto do Koła.

W skali całego dwudziestolecia międzywojennego najwięcej prelekcji Koło zorganizowało w latach 1928–1929, czyli akurat wtedy, kiedy Zofia Neuding rozpoczęła studia. Odczyty wygłaszało wiele ważnych osób, między innymi profesor Aleksander Mogilnicki (Do jakich zawodów przygotowuje Wydział Prawa. Sądownictwo), Józef Alojzy Beck (O służbie administracyjnej i samorządowej), profesor Edward Lipiński (Znaczenie ekonomii dla życia gospodarczego), profesor Leon Babiński (Z dziedziny zagadnień prawniczych w działalności Ligi Narodów), Hipolit Gliwic (Handel, przemysł, finanse)[102].

Z tego okresu Zofia wyniosła też praktyczne umiejętności – maszynopisanie i stenografię, w przyszłości zasadniczo przydatne nie tylko w kontekście działalności Instytutu Literackiego.

Wakacje po pierwszym roku studiów spędziła w Łodzi. Życie, jakie prowadziła w Warszawie, nie spełniało jej oczekiwań. „Po tym pierwszym roku na Uniwersytecie nie wiedziałam, co robić dalej. Wpadłam w czarną rozpacz” – wyznała Izie Chruślińskiej[103]. Nie wiadomo, czy „czarna rozpacz” była powodem czy skutkiem sytuacji na uniwersytecie, ale faktem jest, że Zofia nie przystąpiła do żadnego zaliczenia ani egzaminu – a przynajmniej nie wskazują na to akta studenckie – i nie została wpisana na drugi rok[104]. Niespodziewanie w trakcie wakacji los się do niej uśmiechnął: „Któregoś dnia idąc ulicą wpadłam na mojego dyrektora z gimnazjum. […] Kiedy usłyszał, że mam kłopoty finansowe, obiecał mi pomoc. I rzeczywiście, w niedługim czasie skontaktował mnie z rejentem [Apolinarym] Karnawalskim, który miał w Łodzi swoją kancelarię, a ten przyjął mnie od razu do pracy”[105]. W tych okolicznościach Zofia zakończyła karierę akademicką i na stałe osiadła w Łodzi.

3. W kancelarii notarialnej

Apolinary Karnawalski, notariusz przy Sądzie Okręgowym w Łodzi, urodził się 24 listopada 1876 roku w Radomiu. Jego ojciec, Julian Karnawalski, był urzędnikiem w radomskiej izbie skarbowej. Z powodów rodzinnych (nie są znane) Apolinary musiał przerwać naukę już w piątej klasie gimnazjum. Znalazł zatrudnienie najpierw jako sekretarz Sądu Pokoju w Warszawie, później był biuralistą przy Zjeździe Sędziów Pokoju 27 Okręgu Guberni Radomskiej. Następnie pracował jako zastępca notariusza w Tykocinie, a do 1919 roku – w warszawskiej kancelarii notariusza Emiljana Sobolewskiego. Wkrótce podjął starania o ukończenie szkół i kursów, które miały mu pozwolić na wykonywanie zawodu notariusza. W 1918 roku zdał egzamin w Sądzie Okręgowym w Mławie i uzyskał dzięki temu uprawnienia rejenta. Decyzją ministra sprawiedliwości otrzymał przydział w Łodzi. Kancelaria mieściła się na drugim piętrze w kamienicy przy placu Wolności 2. Karnawalski zaangażował się w życie społeczne miasta. W latach dwudziestych był prezesem Harcerskiego Klubu Sportowego i przewodniczącym Zarządu Obwodu Łódzkiego Związku Harcerstwa Polskiego. W 1938 roku prezes Sądu Apelacyjnego w Warszawie odznaczył go Brązowym Medalem za długoletnią służbę na rzecz wymiaru sprawiedliwości[106].

W dwudziestoleciu międzywojennym, szczególnie w latach trzydziestych, w Polsce nastąpił gwałtowny rozwój notariatu: po 1918 roku dokonano reformy i stopniowego ujednolicenia jego zasad, w efekcie przybyło notariuszy i poszerzył się zakres świadczonych przez nich usług. Przez pierwsze lata po odzyskaniu niepodległości obowiązywało ustawodawstwo zaborców: na ziemiach dawnej Kongresówki rosyjska ustawa notarialna z 1866 roku, w Galicji przepisy austriackie z 1871 roku, a na terenie byłego zaboru pruskiego głównie dwie ustawy o sądownictwie niespornym, z 1898 i 1899 roku[107]. Wobec istnienia trzech różnych systemów organizacji notariatu starano się wydobyć z zapisów zasady nadrzędne, wspólne dla całego terytorium odrodzonej Polski. W latach 1918–1933 nie wprowadzono w zasadzie radykalnych zmian. Do 1922 roku ujednolicono zasady nominacji notariuszy, ich mianowanie uczyniono kompetencją ministra sprawiedliwości; wprowadzanie języka polskiego jako urzędowego trwało do 1925 roku; w 1931 roku ujednolicono stawki za usługi notarialne. Dopiero rozporządzeniem prezydenta z 1933 roku wprowadzono Prawo o notariacie, zwane potocznie Konstytucją polskiego notariatu[108]. Dokument był wynikiem wieloletnich konsultacji, nie tylko na poziomie politycznym, ale również w wymiarze praktycznym. Projekt od początku dyskutowali i opiniowali główni adresaci ustawy – notariusze. W pierwszym artykule Prawa o notariacie funkcję rejenta określono następująco: „Notariusz jest funkcjonariuszem publicznym, powołanym do sporządzania aktów i dokumentów, którym strony obowiązane są lub pragną nadać znamię wiary publicznej, oraz do spełniania innych czynności zleconych mu przez prawo”[109]. Nadzór nad funkcjonowaniem kancelarii notarialnych powierzono prezesom sądów okręgowych i sądów apelacyjnych. Za zapisy o najwyższej randze ważności uznano artykuły od 82 do 88, dotyczące kwestii szczegółowych sporządzania aktów notarialnych (między innymi brak spisanego aktu notarialnego przy nabywaniu prawa własności do nieruchomości groził unieważnieniem umowy kupna/sprzedaży)[110].

W pierwszych latach niepodległości notariat w okręgu łódzkim działał na podstawie zapisów ustawy rosyjskiej. W 1922 roku w Polsce było ogółem sześciuset notariuszy, z tego piętnastu w Łodzi. Jakub Lutosławski ustalił, że nieliczni byli rodowitymi obywatelami miasta, a większość z nich, jeśli nie wszyscy, wyznawali katolicyzm. Zdecydowana większość mogła również pochwalić się wykształceniem wyższym na kierunku prawniczym, choć prawodawstwo rosyjskie nie obligowało do posiadania stopnia naukowego. (Studiów kierunkowych nie ukończył między innymi Apolinary Karnawalski). O możliwości wykonywania zawodu przesądzały kwalifikacje nabyte w służbie publicznej. Nie zmienia to faktu, że warunkiem wykonywania zawodu było zdanie egzaminu na notariusza.

Łódzcy rejenci często łączyli urząd z działalnością społeczną, samorządową i dobroczynną. Przykładowo Aleksy Rżewski (notariusz w latach ١٩٣٣–1939) był prezydentem Łodzi, później naczelnikiem urzędu stanu cywilnego. Łódzcy notariusze działali między innymi w Łódzkim Oddziale Polskiego Czerwonego Krzyża czy Chrześcijańskiego Towarzystwa Dobroczynności, przeznaczali określone sumy na pomoc finansową dla potrzebujących, wspierali lokalne inicjatywy kulturalne. Usługi zawodowe świadczyli w jednoosobowych kancelariach. Działalność biura rozpoczynała się wraz z wpłaceniem przez notariusza kaucji i po złożeniu przysięgi służbowej. W kancelariach zatrudniano pracowników, po odpowiednim przygotowaniu byli upoważnieni do spisywania aktów notarialnych w imieniu przełożonego, podpisanych jego imieniem i nazwiskiem. Większość kancelarii notarialnych mieściła się w budynku Wydziału Hipotecznego Sądu Okręgowego w Łodzi, przy ulicy Pomorskiej 21; pozostałe w centrum miasta, najczęściej wybierano ulicę Piotrkowską. Ważność dokumentów poświadczano pieczęcią z wizerunkiem orła, od 1933 roku mogli jej używać także pracownicy kancelarii, w tym głównie zastępcy notariusza. Do prac biurowych zatrudniano zarówno kobiety, jak i mężczyzn, przy czym funkcję zastępców notariuszy pełnili mężczyźni, notariusz Apolinary Karnawalski dla Zofii Neuding uczynił wyjątek. Pełnomocników wyznaczał i mianował łódzki sąd okręgowy[111].

Po notariuszach łódzkich okresu międzywojnia zachowało się blisko 1,8 miliona dokumentów. Rekordzista w tym względzie, notariusz Ludwik Kahl, zostawił po sobie ponad 228 tysięcy pism urzędowych spisanych w ciągu jednej tylko dekady, co daje prawie 63 dokumenty dziennie[112]. Wszystkie czynności, które należały do kompetencji notariusza, rozstrzygała ustawa z 1933 roku. Za akt notarialny uznawano każdy dokument, któremu zainteresowani zechcieli nadać rangę prawną, w ich zakres wliczano wszelkiego typu umowy o ograniczenie albo przejęcie prawa własności do nieruchomości oraz pełnomocnictwa. Stosunkowo najczęściej sporządzano umowy kupna i sprzedaży oraz poświadczenia zgodności z oryginałem, podpisu itd. Także protokoły z walnych zebrań i posiedzeń spółek dla uzyskania klauzuli ważności spisywano w formie aktu notarialnego. Ważnym elementem działalności notariuszy było sporządzanie protestów wekslowych: „Protest jest aktem publicznym, za pomocą którego posiadacz weksla w razie odmowy przyjęcia lub zapłaty weksla, jak również w przypadku powstałych z winy dłużnika braków, stwierdza niewykonanie zobowiązania lub jego braki”[113]. Łódzkie kancelarie nie narzekały na brak pracy w związku z protestami wekslowymi. Spisywano ich tak wiele, że na zebraniach łódzkich notariuszy uzgadniano podział czynności wekslowych między sobą. W kancelarii Apolinarego Karnawalskiego ich liczba w 1931 roku prawie każdego miesiąca przekraczała tysiąc, najwięcej w styczniu (1694), a najmniej w lutym (878)[114]. W następnym roku liczby te znacznie spadły, szczególnie w jego drugiej połowie, mniej więcej do pięciuset–sześciuset miesięcznie. Dobra passa powróciła w 1938 roku[115]. Szybkie i częste zmiany prawne zmuszały rejentów do stałego monitorowania i sprawnego wdrażania nowych zapisów. Łódzki notariat doby międzywojnia cieszył się niesłabnącym społecznym autorytetem.

Rozpoczęcie pracy w kancelarii Apolinarego Karnawalskiego wreszcie dało Zofii pewną swobodę finansową i upragnioną niezależność, zapewniło też akces do kręgów łódzkiego notariatu. Krótko zajmowała się wyłącznie pracami biurowymi. Napisanie pierwszego aktu notarialnego rejent powierzył jej już w pierwszym miesiącu pracy. Nabyta wcześniej umiejętność pisania na maszynie zaprocentowała. W kancelarii było zatrudnionych osiemnaście osób. Zofia szybko dała się poznać jako pracowita i skora do podejmowania nowych wyzwań: „byłam ciekawa z natury, zainteresowałam się również innymi działami pracy w kancelarii. To bardzo spodobało się rejentowi, który zaczął wprowadzać mnie stopniowo w tajniki pracy notarialnej. Po jakimś czasie okazało się, że nieźle daję sobie radę”[116]. Jako jedyna z całej kancelarii znała niemal na pamięć i rozumiała ustawę stemplową opracowaną przez Achillesa Rosenkranza (naczelnika Wydziału Opłat Stemplowych w Ministerstwie Skarbu) oraz potrafiła zastosować jej zapisy w praktyce. Od momentu wejścia w życie (1 stycznia 1927 roku) ustawa podlegała ciągłym uzupełnieniom i zmianom. Dodrukowywane do niej opracowania miały wspomagać interpretację poszczególnych paragrafów, nadal jednak mało komu udawało się zgłębić całość z licznymi załącznikami.

Nowe zajęcie pozwoliło Zofii Neuding unormować kłopotliwą sytuację finansową. Za pierwsze zarobione pieniądze wynajęła mieszkanie, prawdopodobnie przy ulicy Żeromskiego, i kupiła elegancką sukienkę. Wkrótce zaczęła poznawać uroki życia towarzyskiego, łódzkie kawiarnie, bary i restauracje. Często zaglądała do kawiarni Eryk, na skrzyżowaniu ulic 6 Sierpnia i Piotrkowskiej, a po drugiej stronie ulicy, w Hotelu Grand, rozkoszowała się smakiem bez i napoleonek. Regularnie chodziła do Teatru Miejskiego w Łodzi. „Łódzki teatr był naprawdę wspaniały” – zachwycała się po latach. „Jak tylko któraś dobrze zagrała, to natychmiast ściągali ją do Warszawy”[117].

Ze wszystkich powierzonych obowiązków Zofia wywiązywała się wzorowo, przynajmniej tak pozwala sądzić propozycja złożona jej przez Karnawalskiego: powinna zdać egzamin na notariusza. Przełożony do tego stopnia wierzył w swoją pracownicę, że zapisał ją na egzamin. Początkowo nie dopuszczono jej z powodu płci. Rejent wystosował w tej sprawie list do ministra sprawiedliwości: wyliczył zasługi protegowanej dla kancelarii i niebywałe zdolności zawodowe. Upór się opłacił, bo komisja zmieniła zdanie. Ustawa o notariacie wprowadzona w latach trzydziestych XX wieku obligowała do posiadania jeśli nie wykształcenia prawniczego, to chociaż złożonego egzaminu na notariusza, dlatego „dla licznych rzesz pracowników notarialnych stała się aktualną i nawet bardzo palącą kwestia odpowiedniego gruntownego przygotowania się do egzaminu notarialnego, którego złożenie dla osób zainteresowanych w niedalekiej przyszłości stać się może rzeczą wprost konieczną w celu zachowania swych praw, nabytych wieloletnią dotychczasową pracą w zawodzie”[118]. Planowano stworzenie kursów zwykłych i korespondencyjnych przy Zarządzie Głównym Związku Pracowników Notariatu i Hipoteki w Warszawie dla osób, które planowały podejść do egzaminu. Wszystkie wykłady były stenografowane z myślą o uczestnikach zamiejscowych. Zgodnie z planem kurs wystartował 20 stycznia 1933 roku.

Ukończenie przysposobienia notarialnego dawało możliwość podejścia do egzaminu próbnego. Zofia Neuding była prawdopodobnie jedynym uczestnikiem korzystającym z korespondencyjnej formy kursu (nigdy nie wspominała, by w tym okresie wyjeżdżała do Warszawy w celach szkoleniowych). Egzamin odbył się 13 maja 1933 roku w Sądzie Okręgowym w Łodzi przy placu Dąbrowskiego. Zdawało dziesięciu mężczyzn i jedna kobieta. „Śmieszne to było” – wspominała. „Zdawali sami panowie pod wąsem, niektórzy pod siwym wąsem i ja jedna […]. Piękny, stary, siwy woźny zatrzymał mnie przy wejściu: – A panienka w jakiej sprawie? – Ja na egzamin. – To niemożliwe!”[119]. Notariuszka Zofia Neuding była fenomenem na skalę kraju, gdyż została pierwszą kobietą notariuszem w Polsce. O sprawie, ze szczyptą nowinkarskiej mieszanki radości i zaskoczenia, rozpisywały się łódzkie dzienniki: „Kobieta pierwszym kandydatem na notariusza […] p. Zofia Neuding, dependentka kancelarii notariusza Karnawalskiego, która złożyła egzamin z wynikiem dodatnim […] jest pierwszym kandydatem-kobietą na notariusza w Polsce”[120], „Łodzianka pierwszym kandydatem na rejenta. […] p. Neuding jest pierwszym kandydatem-kobietą na rejenta w Polsce”[121]. W piśmie „Głos Poranny. Dodatek Ilustrowany” zamieszczono nawet pokaźnych rozmiarów zdjęcie pani notariusz: pozuje na nim w otoczeniu artykułów i kodeksów, z piórem w ręku. Rejent Karnawalski w związku z dobrą atmosferą kształtującą się wokół Zofii Neuding próbował zeswatać popularną łodziankę ze swoim synem. Usiłowania te nie przyniosły zamierzonego rezultatu. „Sympatyczny chłopiec, zupełnie nie był w moim typie” – wyznała po latach Zofia Hertz[122].

Po uzyskaniu kwalifikacji notarialnych Zofia awansowała na zastępcę Karnawalskiego. Zachowane repertorium z 1933 roku pozwala prześledzić jej poczynania zawodowe. Jedną z pierwszych spraw, jaką zajęła się w zastępstwie notariusza, było postępowanie spadkowe po Ajzyku Kronzilbergu. W postępowaniu uczestniczyli wdowa po zmarłym Jetta Kronzilberg i jej dwaj synowie. Akt został spisany ręcznie i uwierzytelniony podpisem „pełniąca obowiązki notariusza Zofia Neuding”[123]. Interesującą sprawę przeprowadziła 1 lipca 1933 roku. Jakób i Julianna Wajdemajer, zamieszkali w powiecie łódzkim, w gminie Nowosolna, postanowili przekazać na zasadzie darowizny jednemu ze swoich synów, Rajnholdowi, blisko siedem hektarów gruntu. Obdarowany został tym samym zobowiązany do dożywotniego wypłacania corocznych alimentów z tytułu swojego posiadania oraz przekazywania zapasów żywności, dokładnie wyszczególnionych w akcie notarialnym: „sześć metrów żyta, osiemnaście metrów kartofli białych, dwa metry kartofli wczesnych, dwanaście metrów węgla kamiennego, trzy metry drzewa, sto kilogramów mięsa wieprzowego, dwadzieścia kilogramów mąki pszennej, pięć kilo cykorii, 4 kilo mydła, cztery kilo ryżu, 1 kilogram kawy, 1 kilogram herbaty […] a przez sześć letnich miesięcy codziennie dwa jajka”[124]. Pozostałe zapisy w repertorium poczynione przez Zofię Neuding przypadają na okres między 28 czerwca a 3 lipca 1933 roku. Sprawy te dotyczyły głównie przepisania prawa własności albo ustalenia wspólnoty majątkowej małżonków. Interesanci występowali także o spłatę należności wraz z odsetkami od swoich dłużników, a w skrajnych przypadkach wymawiali najem zajmowanego przez nich lokalu[125]. Należy przypuszczać, że klienci niekiedy zaskoczeniem reagowali na zaledwie dwudziestotrzyletnią notariuszkę. Za to „rejent był niesłychanie dumny i wszędzie się mną chwalił” – podsumowała bohaterka tej historii[126].

W dniach 28–29 października 1933 roku odbył się w Łodzi Zjazd Delegatów Związku Pracowników Notariatu i Hipoteki. Na spotkanie przybyli notariusze ze wszystkich stron Polski. Okręg łódzki reprezentowali Stanisław Błaszczyński, Mikołaj Kulczyński, Józef Przyborowski, Aleksander Rekel, Franciszek Skrzyński, Piotr Stańczykowski, Zygmunt Woźniakowski, Władysław Wysocki i Stanisław Wyżnikiewicz. Na zdjęciu zamieszczonym na okładce periodyku „Notariat-Hipoteka” figuruje jedenaście kobiet, lecz żadna nie została wymieniona z nazwiska na liście uczestników zjazdu[127]. Prawdopodobnie w zjeździe uczestniczyła również Zofia Neuding, chociażby w charakterze reprezentanta kancelarii, co jest tym bardziej prawdopodobne, że rejent Karnawalski na liście obecnych się nie znalazł. Na zjeździe uchwalono statut Związku; za cel nadrzędny uznano zjednoczenie pracowników notariatu i hipoteki z terenu całej Polski. Obrady zwieńczył bankiet dla uczestników, zorganizowany z „iście staropolską gościnnością”[128]. Zofii Neuding musiało wystarczyć bywanie w środowisku notarialnym; przez ówczesną obyczajowość nie miała szans odegrać w nim znaczącej roli, bez względu na osiągnięcia.

27 października 1933 roku rozporządzeniem Prezydenta Rzeczypospolitej ogłoszono nowelizację ustawy o notariacie. Zapis wszedł w życie 1 stycznia 1934 roku. Wymogi dla kandydatów na stanowisko notariusza uległy zmianie. W artykule 7 ustawy zapisano, jakie warunki należy spełnić, by uzyskać nominację: „Na stanowisko notariusza może być mianowany ten, kto: 1) posiada obywatelstwo polskie i korzysta w pełni z praw cywilnych i obywatelskich; 2) jest nieskazitelnego charakteru; 3) ma trzydzieści lat ukończonych; 4) włada językiem polskim w słowie i piśmie; 5) ukończył uniwersyteckie studia prawnicze z przepisanymi w Polsce egzaminami; 6) odbył aplikację notarialną; 7) złożył egzamin notarialny”[129]. Prawo to działało wstecz, wobec czego wprowadzony cenzus wieku zdyskwalifikował nabyte kilka miesięcy wcześniej prawo Zofii Neuding do wykonywania zawodu notariusza. Nie dość, że była za młoda, to nie ukończyła studiów prawniczych, co stało się jednym z wymogów koniecznych. Niemniej czas, który spędziła jako pełnoprawny notariusz, zaprocentował na przyszłość. Pracę w kancelarii kontynuowała, chociaż w zmienionym charakterze, na stanowisku referentki. Dobrze wspominała ten okres, była samodzielna, wynajęła i urządziła mieszkanie, wyjeżdżała na wakacje do Jastarni, przed nikim nie musiała się tłumaczyć ze swoich decyzji: „Lubiłam się bawić, tańczyć, chodzić do kina. Spotykałam przyjaciół, czytałam książki. […] Początkowo w ogóle nie zamierzałam wychodzić za mąż”[130].

4. Ślub

Kolejny przełom w jej życiu nastąpił w 1938 roku. Poznała wówczas swojego przyszłego męża, Zygmunta Hertza. Po raz pierwszy spotkali się na balu sylwestrowym w Łodzi, w prywatnej willi nieopodal ulicy Piotrkowskiej. Okoliczności zaproszenia na przyjęcie i związane z nim przygotowania w ustach Zofii Hertz brzmią równie barwnie jak późniejsza zabawa:

Tam było dwóch synów. Ich ojciec urządzał bal sylwestrowy dla przyjaciół i zaproponował, żeby synowie zaprosili swoje towarzystwo. Miałyśmy wielki ubaw, bo na zaproszeniu było napisane: strój balowy. A skąd miałyśmy wziąć stroje balowe?[131]

Suknię na tę okazję uszyła krawcowa.

Czarną. Bardzo obcisłą, do samej ziemi, z dekoltem z tyłu. Z tyłu nic, a z przodu tancerz. […] Zobaczyłyśmy jakieś ładne suknie na filmie amerykańskim, gdzie były bale i kobiety elegancko ubrane, to skopiowałyśmy te suknie i kazałyśmy sobie takie uszyć[132].

Zofia bawiła się w gronie znajomych, lecz w pewnym momencie do ich stolika dosiadł się obcy młody mężczyzna i poprosił ją do tańca. „Tak, to był walc angielski. Potem zrobiło się nudniej. […] »Jeśli chce Pani wrócić do domu, to ja panią odwiozę«. Chętnie się zgodziłam”[133]. Tak rozpoczęła się jej znajomość z Zygmuntem Hertzem. Spędzali ze sobą coraz więcej czasu: chodzili do kina, restauracji, wspólnie wyjeżdżali na weekendy za miasto. Wtedy jeszcze nie wiedziała, że w przyszłości stworzą udane małżeństwo.

Zygmunt Hertz, syn Mieczysława i Marii (z domu Maybaum), urodził się 18 stycznia 1908 roku w Warszawie[134]. O matce Zygmunta wiadomo niewiele ponad to, że była córką Michała Maybauma i Salomei z Bergsonów. Ojciec Zygmunta urodził się 2 stycznia 1870 roku[135] w Warszawie, w małżeństwie warszawskiego lekarza Maksymiliana Hertza i Pauliny z domu Lande[136]. Uczył się kolejno w Warszawie i Dorpacie, następnie ukończył studia na Wydziale Handlowym Politechniki w Rydze. W Łodzi osiedlił się w 1892 roku. Otworzył biuro handlowe z siedzibą przy alei Kościuszki 69, dobrze prosperowało przez kolejne lata. Miał w dorobku także działalność literacko-artystyczną. Jego sztukę teatralną Ananke wystawiały teatry w Warszawie i Łodzi. W rodzinie nie tylko on przejawiał zdolności w tym kierunku; Paweł Hertz (poeta i prozaik) i Jan Kott (poeta, tłumacz, krytyk literacki) byli dalekimi krewnymi Mieczysława[137].

W Łodzi kojarzono Hertzów z przychylnym stosunkiem do działalności społecznej. Maksymilian Hertz, ojciec Mieczysława, wspomógł finansowo Dom Sierot przy ulicy Krochmalnej w Warszawie, placówkę pod kuratelą Janusza Korczaka. Mieczysław Hertz włączył się w działalność Towarzystwa Krzewienia Oświaty w Łodzi, propagatora czytelnictwa wśród ludności łódzkiej poprzez rozwijanie sieci bibliotek publicznych. Był ponadto wiceprezesem Polskiego Towarzystwa Teatralnego w Łodzi, działaczem łódzkiego oddziału Polskiego Towarzystwa Historycznego, współzałożycielem i członkiem zarządu Towarzystwa Przyjaciół Miasta Łodzi, założycielem Łódzkiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk. Przyczynił się także do utworzenia Archiwum Akt Dawnych m. Łodzi, powołanego do istnienia w 1926 roku[138].

Mieczysław Hertz