37,99 zł
Chciałam napisać o matkach. Tylko o nich. Nie o motylach w brzuchu, nie o balonach, nie o fantasmagoriach, tylko o tym, co wszystkie próbujemy, jak się okazuje, schować. O samotności, o zmęczeniu, o zdziwieniu. O wkurwieniu. O utracie siebie i żmudnym odzyskiwaniu tożsamości w całej tej chwale bycia mamą.
Nie szukałam bohaterek. Nie musiałam. Były i są obok. To nasze siostry, matki, babki. Przyjaciółki, koleżanki, znajome z pracy, kobiety, które spotykamy przypadkiem, zawsze w biegu. Zmęczone, zostawione sobie same, przeoczone. Niewidzialne i oczywiste. Matki.
To kobiety, którym Polska mówi głośne „won”, jak tylko urodzą dziecko. Albo jeszcze wcześniej. Jeśli masz za dużo na głowie – musisz sobie poradzić. Jeśli jesteś kobietą z niepełnosprawnością albo masz dziecko z niepełnosprawnością – musisz sobie poradzić. Podobnie jeśli masz depresję, nie masz pieniędzy, nie dostajesz alimentów albo wszystkiego jest po prostu za dużo, bo pomocy nie ma, ale wymagania się piętrzą.
Masz urodzić i rzygać ze szczęścia. I powoli znikać.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 312
Data ważności licencji: 6/28/2028
Ilustracja okładkowa
Magdalena Pankiewicz
Projekt okładki i stron tytułowych
Magdalena Kuc
Opieka redakcyjna
Karolina Pawlik
Bartłomiej Nawrocki
Opieka promocyjna
Agnieszka Madeja
Adiustacja
Maria Zając
Korekta
Aneta Iwan
Izabela Cisek
Copyright © by Anna J. Dudek
© Copyright for this edition by SIW Znak Sp. z o. o., 2023
ISBN 978-83-240-8903-1
Znak Horyzont
www.znakhoryzont.pl
Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl
Więcej o naszych autorach i książkach: www.wydawnictwoznak.pl
Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, 30-105 Kraków, ul. Kościuszki 37
Dział sprzedaży: tel. (12) 61 99 569, e-mail: [email protected]
Wydanie I, Kraków 2023
Skład wersji elektronicznej na zlecenie Wydawnictwa Znak: Monika Lipiec /Woblink
Dla Mamy i Gutka
Nie szukałam bohaterek. Nie musiałam. Były obok – czyjeś koleżanki, siostry, znajome. W 2019 roku, kilka miesięcy po narodzinach mojego syna Gustawa, zamieściłam na Facebooku post. Kilkuzdaniowy. Pisałam, że chcę rozmawiać z matkami. Tylko o nich. Nie o motylach w brzuchu, nie o balonach, nie o fantasmagoriach, w które tak bardzo próbujemy uwierzyć, bo tak długo funkcjonują w całej przestrzeni, zawłaszczając ją całą, nie zostawiając miejsca na nic poza szczęściem albo jego atrapą – tylko o tym, co wszystkie próbujemy, jak się okazuje, schować. O samotności, o zmęczeniu, o zdziwieniu. O wkurwieniu. O utracie siebie i żmudnym odzyskiwaniu tożsamości w całej tej chwale bycia mamą.
Odezwało się wiele kobiet. Choć nie wszystkie opowieści trafiły do tego zbioru, dziękuję za wszystkie rozmowy. Były ważne.
Kiedy 24 stycznia 2019 roku urodził się mój syn, świat stał się, już na zawsze – choć nie wiedziałam tego wtedy, trzymając noworodka w ramionach i pojęcia nie mając, jak go karmić – dychotomiczny. Zatrząsł się i trzęsie do dziś, a to trzęsienie sprawiło, że wszystko wskoczyło na swoje miejsce. Sama jestem bohaterką tej książki, bo moja opowieść o stawaniu się matką, o niewyobrażalnej wcześniej miłości, przerażeniu i odpowiedzialności, o szukaniu siebie, znalazła swoje odbicie w innych historiach.
Dla mnie to przede wszystkim opowieść o miłości. Takiej, której nie potrafiłam sobie nigdy dotąd wyobrazić, będąc córką, siostrą, przyjaciółką.
To opowieść o miłości. I zmęczeniu. O obowiązku. Szczęściu też. I zachwycie. Ale również o samotności, której – dziś mam już co do tego pewność – nikt nie zna tak jak matka. Ta niewidzialna. Oczywista.
Pisałam głównie w 2019 i 2020 roku. Działo się życie. Mój syn rósł. Był i jest blisko, bliziutko. Nie miałam wiele czasu, by pisać. Wciąż mam go mało. Miałam za to czas, żeby czytać Kto schował lwa, Elmera. Słonia w kratkę i opowieści o zagubionych skarpetkach. Miałam czas na oglądanie ślimaków, podziwianie pająków i kontemplowanie liści. Miałam na robienie masy solnej i pierniczków. Miałam na rozmowy z baby małpką, jak mój syn nazywa ulubioną maskotkę, i tańce z cieniem małej plastikowej krowy, która zagrała w teatrze cieni o 19.00. I na pytania: „Mamo, a kto to jest nikt?”.
Kocham to „mamo”. Tak jak kocham spokojny oddech swojego dziecka, kiedy śpi, to, jak śpiewa przez sen, i częste momenty, kiedy bardzo poważnie mówi: „Mamo, posłuchaj mnie”. Nawet jeśli – jak kolokwialnie ujmowałyśmy to w rozmowach – padam na ryj. Padam codziennie.
Miałam czas na wizytę na SOR-ze, kiedy mój syn oznajmił mi, że połknął śrubkę. Małą, na szczęście. Nieostrą. Lekarz uspokoił mnie, że gorzej byłoby, gdyby to była bateria albo magnes. Albo igła. Dodał, że takich małych pacjentów ma wielu. Tydzień nerwów. Miałam na nieprzespane noce, a czasem, jeśli się udało, przerywany sen, kiedy Gutek chorował na grypę i męczyła go czterdziestostopniowa gorączka. Albo kiedy wezwałam do niego karetkę, bo słaniał się na nogach i leciał przez ręce. W szpitalu, w którym spędziliśmy cztery dni, okazało się, że to rotawirus. Spałam na drewnianym krześle ustawionym przy łóżku mojego dziecka. Zbudowałam mu nad tym łóżkiem daszek z prześcieradła, które przyniosła moja mama, żeby go, słabiutkiego, nie raziły jarzeniówki. Prześcieradeł w szpitalu brakowało. Za zbudowanie daszku opierdoliła mnie pielęgniarka, mówiąc, że to nie plac zabaw.
Jeśli czasu było mało, a mało jest zawsze, żeby go trochę ugrać, wstawałam o 5.00 rano. Albo pisałam w nocy. Jak wiele z nas, robiących zlecenia po nocach. Tak minęło kilka lat. W większości nie uzupełniałam historii. Uznałam, że gdybym zaczęła to robić, nigdy nie skończyłabym tej książki. Chciałam złapać emocje. Te są powtarzalne, ale za każdym razem – wyjątkowe. Nasze dzieci rosną, my dojrzewamy. Kochamy. Próbujemy być sobą. Zmagamy się z rzeczywistością.
Wszystkie bohaterki książki żyją. W czasie, który upłynął od naszych rozmów, życie tych matek się zmieniło. Nie wszystkich. Niektórych. Czasem na lepsze, czasem na gorsze. Ale to już inna opowieść.
Na osiedlu znali ich wszyscy. Wózka Stasiek nienawidził, a jego niechęć przybierała formę rozdzierających krzyków. Wyciągała go więc z gondoli, niosła na rękach, a wózek ciągnęła. Albo, żeby uspokoić synka, śpiewała mu kolędy, zapamiętane z kościoła pieśni i Rotę. Śpiewała, że właśnie sobie idą, że przechodzą obok kałuży, że zaraz będą mijać sklep. Sąsiedzi zaczęli się jej uważnie przyglądać, kiedy wrzasnęła na zapłakanego Staśka. „Zamknij się, kurwa, nie mogę już tego słuchać” – krzyknęła. Odwróciły się wszystkie głowy w pobliżu, a w oczach było potępienie. Sama siebie potępiała. Co to za matka, co na własne dziecko krzyczy.
———
Wrócili ze szpitala, postawili dziecko w foteliku, spojrzeli na nie, na siebie, znowu na nie i razem powiedzieli: i co teraz? Mąż był pewien, że Agnieszka wszystko wie. Ona nie wiedziała nic. Karmiła, przewijała, przytulała. Bo musiała. Wiedziała, że musi. Mąż po tygodniu wrócił do pracy. Wychodził z domu przed 8.00, wracał po 23.00. Była sama. Stasiek spał i jadł. I płakał. Płakał bez przerwy. Płakał z głodu, płakał, kiedy miał mokrą pieluchę, płakał, kiedy na sekundę go odkładała. Siniał z tego płaczu, krztusił się, tracił oddech. Prężył się i machał rączkami, rzucał głową, a jego płacz Agnieszka czuła każdą cząstką siebie. Dzwonił jej w uszach, huczał w głowie, odbijał się echem. Słyszała jego płacz nawet, kiedy był spokojny. Czekała na kolejny wybuch z napiętymi mięśniami. „Obwiniałam się, że to przeze mnie. Że nie potrafię go uspokoić, nie mam cierpliwości, że mam dosyć. Byłam beznadziejna” – mówi.
Kiedy po godzinie noszenia na rękach płacz nie cichnie, Agnieszka kładzie małego na macie i ucieka do łazienki. Odkręca wodę, wali głową w kafelki i powtarza: zamknij się, zamknij się, zamknij się. Stasiek zanosi się płaczem w pokoju, jego rozpaczliwe wołanie przebija się ponad szum wody, a Agnieszka wyje w łazience. Kiedy wraca, rzuca się na syna, całuje w rączki, buzię, uszy i stópki i przeprasza. Przeprasza i płacze.
Agnieszka: „Czułam, że nie jestem w stanie go pokochać. Był kimś obcym, w niedzielę go nie było, w poniedziałek już był. Dałam mu wszystko, a on mnie nic. Wywrócił moje życie do góry nogami, zawłaszczył mnie całą, a zamiast szczęścia i różowości dał mi wyrzuty sumienia i poczucie winy. Miałam go przecież kochać bezwarunkowo, a tu patrzyłam na niego i nic nie czułam. Żadnej więzi. Tylko żal, że nie tak to miało wyglądać. Miały być motyle, różowe confetti i uśmiechnięte dziecko. „Zamiast tego były – ciągnie moja bohaterka – bolące cycki, poczucie, że nie możesz usiąść na dupie, bo tak boli, i emocjonalny walec, który przejechał i tak mnie zostawił”. Przez pierwsze tygodnie chciała tylko leżeć w łóżku i myśleć, jakie fajne miała życie przed Staśkiem.
Agnieszka: „Przykro mi to mówić, ale tak właśnie było”.
Rytuały krzyku i przeprosin są cykliczne. Kiedy Agnieszka się uspokaja, zaczyna myśleć, że jakoś sobie poradzi, że nie jest tak źle, Stasiek zdrowy i niedługo wyrośnie z tego płaczu i kolek, zdarza się taka noc, jak ta w maju. Agnieszka zasypia o 22.00. Stasiek budzi się o 23.00. Jest głodny, domaga się piersi. Potem chce się bawić. Zasypia o 2.00 nad ranem, o 3.30 budzi się znowu. Agnieszka jest nieprzytomna. Patrzy na syna z nienawiścią i powtarza: „Nienawidzę cię. Mam cię dosyć. Jesteś moją największą życiową pomyłką, życie mi rozpierdoliłeś, nie jesteś normalnym dzieckiem”. Bierze go na ręce, odkłada gwałtownym ruchem, i mówi: „A leż tu, aż się zawyjesz”. Stasiek patrzy na matkę wielkimi oczami, wyciąga do niej rączki. Agnieszka go łapie, tuli w ramionach, „Przepraszam, syneczku – szepcze – przepraszam cię, kochanie”. Płacze tak, że moczy całą pidżamę. Trzyma wtulonego w nią Staśka, kołysze, mocno do siebie przytula i zanosi się płaczem. „Nie zasłużyłaś na to dziecko, ty szmato” – karci się w duchu.
Do swoich wybuchów nie przyznaje się nikomu. Po cichu zapisuje się do psychologa, bo zaczyna rozumieć, że dzieje się coś dziwnego. Boi się, że następnym razem się nie zatrzyma. Że będzie życzyć synowi śmierci albo coś mu zrobi.
Mąż mówi: „Jesteś sfrustrowana, bo czasu nie umiesz sobie zorganizować”.
Mama mówi: „Przyjedź do domu, pomożemy”.
———
Do wychowania dziecka potrzebna jest wioska. Agnieszka wioski nie ma. Ma męża, którego nie ma cały dzień i pół nocy, mamę 200 kilometrów dalej i teściów trochę bliżej, ale wciąż za daleko. Jest sama. Zawsze. Jako posiadaczka rodziny nuklearnej w praktyce jest sama.
Dom, w którym mogła liczyć na pomoc, w którym byli dziadkowie i wsparcie, znajdował się 200 kilometrów od Warszawy. We wsi pod Toruniem. Babcia i dziadek wnuka pokochali tak, że jego mama stała się dla nich niewidzialna. Babka mówiła: „Jak jesteś pod naszym dachem, oczekuję, że będziesz się zajmowała moim wnukiem tak, jak ja uważam. U siebie w domu rób, co chcesz”.
Zaciskała zęby, kiedy matka zakładała dziecku skarpetki, dodatkowy sweterek, bo na pewno mu zimno, dawała do picia koperek i zdarzało jej się powiedzieć do wnuka, kiedy go usypiała: „Mama zaraz cię uśpi”. Szybko się poprawiała, ale Agnieszka i tak się złościła. Jakby własnym dzieckiem nie umiała się zająć. „Mów do niego” – radziła babka. „Za mało do niego mówisz”. A Agnieszka ciągle do syna mówiła, ale pod czujnym spojrzeniem matki krępowała się i mówić, i przytulać syna. Wolała jednak być u rodziców niż sama w Warszawie. Tu przynajmniej mogła odetchnąć. Dostawała pomoc, choć z warunkami.
Agnieszka: „Psycholog mi powiedział, że moje problemy w relacji ze Staśkiem mają podłoże w dzieciństwie. Brakuje mi wiary w siebie i własne możliwości, to się przekłada na bycie matką. Od zawsze, jak coś robiłam, to musiało być zrobione perfekcyjnie albo wcale. Nie ma środka. Rodzice nie akceptowali czwórek. Miały być przynajmniej piątki”.
Ojciec nie rozumiał zmęczenia Agnieszki. „Matka nie może być śmiertelnie zmęczona, co ty opowiadasz. Jakoś mama cię urodziła i wychowała i nigdy nie mówiła o zmęczeniu” – powtarzał. „Właśnie – myślała Agnieszka. – Nigdy nie mówiła. To nie było pokolenie, które mówiło”.
———
Moja mama też nie mówiła. Opowiadać – trochę – zaczęła niedawno. Ale chyba tylko dlatego, że ja zaczęłam pytać. Może bardziej: słuchać. Kiedy urodziłam swojego syna i kiedy sama się narodziłam jako jego mama, kiedy weszłam w świat zdefiniowany przez macierzyństwo, przestawiłam się na odbiór.
Gdy zaczynałam pisać tę książkę – w 2019 roku, roku, w którym urodził się mój syn – nie chciałam pisać o sobie. Swoje bohaterki pytałam o najintymniejsze szczegóły, wyciągałam z nich najboleśniejsze opowieści, ale sama nie chciałam się odsłonić mimo tej wspólnoty, którą czułam z każdą z nich, bo opowieści nas wszystkich splatają się w jedną. Są jedną historią rozpisaną na wiele głosów. Chciałam się schować za kobietami, o których pisałam. Nie zamierzałam pisać ani o swojej mamie, ani o swoim synu. Chciałam wierzyć, że to po prostu kolejny temat, który biorę. Wcale nie chciałam robić w matkach. Tak wyszło. Okazało się, że inaczej się nie da. Okazało się też, że rację ma Heidi Murkoff, autorka bestsellerowej książki W oczekiwaniu na dziecko. Kiedy spotkałam się z nią kilka lat temu, podczas jej wizyty w Polsce, rozmawiałyśmy o matkach. O sobie, o swoich dzieciach. Nie miało znaczenia, że jej córka jest w moim wieku, a mój syn mógłby być jej wnukiem. „Macierzyństwo widzę jako ostateczną formę siostrzeństwa. Nieważne, gdzie jestem na świecie, czy w wiosce w Afryce, czy w Nowym Jorku, czy Warszawie – wszędzie spotykam kobiety. Matki. Wszystkie chcą tego samego: zdrowej ciąży, zdrowego dziecka, dobrego życia dla swoich dzieci. Zrobią wiele, żeby to osiągnąć. I ciężarne więźniarki, i kobiety biznesu” – powiedziała. To najtrafniejsza definicja macierzyństwa, jaką znalazłam. Przypomniałam sobie jej słowa, kiedy po wybuchu wojny w Ukrainie, w marcu 2022 roku, zobaczyłam zdjęcie z dworca w Przemyślu. Było na nim kilka dziecięcych wózków, które polskie matki zostawiły dla uchodźczyń z Ukrainy i ich dzieci. Po prostu, bez słowa, w geście wsparcia. Macierzyńskiego siostrzeństwa.
Murkoff powiedziała też coś, co później powtarzałam każdej nowej mamie: ten mityczny instynkt macierzyński nie istnieje. „Kobiety boją się, że nie pokochają dziecka, i to je przeraża, bo myślą wtedy, że nie nadają się na matki. Macierzyńska miłość nie działa na autopilocie, przykro mi. Nie ma tak, że spływa na ciebie boska błogość, bo jesteś w ciąży. Uczysz się kochać swoje dziecko, kiedy je poznajesz. Przestańmy wierzyć w ten głupi mit, że całe to doświadczenie będzie magiczne i natychmiastowe”1.
———
Na poród czekała jak na zbawienie. Chciała być mamą, planowali dziecko, ale kiedy po dwóch tygodniach starań zaszła w ciążę, była w szoku. Wiara to jedno, powinność kobiety drugie, ale myślała, że to potrwa. Śmiała się przez łzy. Jakoś za łatwo poszło, za szybko. Dali sobie rok. Miała dość leżenia, bo ciąża zagrożona, i pomiarów cukru, bo cukrzyca od trzeciego trymestru. Urodziła bez komplikacji. Po nacięciu krocza – „Musi pani mieć nacięcie, bez tego nie da rady” – straciła dużo krwi. Położna zostawiła ją z dzieckiem i powiedziała, żeby dzwonić w razie potrzeby. Urodziła o 18.00, o 20.00, po kilkunastu dzwonkach, przyszła położna.
– I czego dzwonisz? – zapytała.
– Kazali dzwonić, wydaje mi się, że mały zrobił kupę, nigdy nie miałam dziecka na rękach, nie wiem, co robić. Poza tym krwawię.
– Każdy krwawi, każdego boli, każde dziecko robi kupę – odparła położna. Dodała, że zaraz przyjdzie. Kiedy przyszła po dwóch godzinach, uśmiechnęła się z przekąsem i rzuciła: – I co, jednak dało radę zmienić pampersa?
Urodziła w poniedziałek. We wtorek okazało się, że Stasiek ma żółtaczkę. Tyle powiedziała położna i zabrała dziecko. Agnieszka zobaczyła synka po 24 godzinach. Przez kolejne kilka dni widziała go, malutkiego, żółtawego, z opaską na oczach, z przekręconą czapeczką, w inkubatorze. Usłyszała, że może go wyjmować na karmienia, ale po co, skoro karmić to ona i tak nie będzie, bo ma wklęsłe brodawki. Przemierzała korytarz zgięta wpół, krocze rwało i pulsowało, ale ciągnęła do syna. Kiedy widziała go, samiutkiego, w inkubatorze, płakała i dzwoniła do męża. „Jak mnie szybko nie wypuszczą, wyjdę stąd oknem” – powtarzała. Któraś położna usłyszała, podała dalej. Pielęgniarki zaczęły szeptać, że mają pacjentkę z depresją poporodową. W nocy przyszedł psychiatra. O 23.00 wybudził Agnieszkę ze snu zasilanego środkami uspokajającymi i spytał ją, jak się czuje. Otumaniona lekami Agnieszka odparła, że chce iść do domu, że chce dostać swoje dziecko, że nie wie, dlaczego go zabrali. Bełkotała na lekach. Lekarka w kartę wpisała: „Pacjentka bez kontaktu”. Kiedy następnego dnia innemu lekarzowi powiedziała, że po prostu chce mieć dziecko przy sobie i lepiej poczuje się w domu, usłyszała od niego, że jak nie skończy z tymi histeriami, to już on dopilnuje, żeby ją zapakowali w kaftan, zawieźli na drugi koniec korytarza i tam potrzymali. Po kilku dniach, które Agnieszka spędziła w osobnej sali bez klamek, z mężem i synem, inna lekarka zaczęła przepraszać za zachowanie kolegi. Agnieszka zastanawiała się, czy to zgłosić. Ale kiedy wyszła do domu, kiedy zaczęła zajmować się synem, chciała po prostu świętego spokoju. Chciała zapomnieć o lekarzu sadyście i położnych, które macały jej piersi, mówiąc: „Karmić nie będzie”. Agnieszka: „To było najgorsze doświadczenie w moim życiu”.
Parę miesięcy później na terapii u psychologa dowiedziała się, że cierpi na PTSD. W snach długo będzie czuła ręce położnych na swoich brodawkach, słyszała, że dziecka nie wykarmi, a przed oczami będzie mieć lekarza mówiącego: „W kaftan ją”.
———
Z danych Fundacji Rodzić Po Ludzku wynika, że 54 procent kobiet doświadcza nadużyć lub przemocy w szpitalach przed porodem, w jego trakcie i po nim; 51 procent ma nacinane krocze, co trzecia pacjentka – bez pytania o zgodę. A 18 procent kobiet uważa, że poród to traumatyczne lub negatywne doświadczenie2. W 2018 roku fundacja opublikowała Raport z monitoringu oddziałów położniczych w Polsce, opracowany na podstawie rozmów z tysiącami kobiet i wyników ankiet, a także danych uzyskanych od szpitali. Raport ten, podobnie jak inne ukazujące się na świecie dokumenty dotyczące opieki okołoporodowej, opiera się na kategoryzacji przemocy położniczej i ginekologicznej, którą po raz pierwszy w swej analizie z 2010 roku uwzględniły Diana Bowser i Kathleen Hill.
Występowanie przemocy położniczej odzwierciedla ogólnie akceptowaną w społeczeństwie przemoc wobec kobiet i ich dyskryminację oraz postrzeganie kobiecego ciała jako wadliwego, wymagającego pomocy w czasie ciąży i porodu dla zapewnienia bezpieczeństwa dziecku. Są to koncepcje patriarchalne i głęboko zakorzenione w kulturze, a więc silnie oddziałujące i trudne do zmiany
– napisano na stronie fundacji3.
Z fundacyjnego raportu z 2018 roku wynika, że najczęstszymi formami przemocy, których doświadczają kobiety na porodówkach, są: medykalizacja porodu, procedury wykonane bez uzyskania świadomej zgody, brak dbałości o intymność i prywatność (takie doświadczenie deklaruje co piąta kobieta), dyskryminacja, przemoc słowna (niestosowne komentarze słyszało 24 procent kobiet, ponad 10 procent było ignorowanych, 17 procent potraktowano lekceważąco, na 15,5 procent nakrzyczał ktoś z personelu), przemoc fizyczna (aż 31 procent uważa, że przynajmniej jedna czynność została wykonana niedelikatnie). Do tego 66 kobiet przyznało, że podczas porodu przywiązano im nogi do łóżka4.
Kobiety porodu boją się tak bardzo, że często wybierają cesarskie cięcie. W 2016 roku – to znowu dane Fundacji Rodzić po Ludzku, która od ponad dwudziestu lat wyszarpuje dla kobiet godność – odsetek cesarskich cięć wyniósł w Polsce 45,8 procent5, co stanowiło jeden z najwyższych wyników w Europie. WHO zaleca, by ich liczbę ograniczyć do między 10 a 15 procent. Porodów przez cesarskie cięcia przybywa na całym świecie – w Polsce wyjątkowo szybko. To jeden z przejawów medykalizacji porodu.
To, że w Polsce od 2012 roku obowiązują standardy opieki okołoporodowej, jest w dużej mierze efektem mrówczej pracy i walki Fundacji Rodzić po Ludzku. Zaczęło się od kampanii społecznej w 1994 roku – wtedy po raz pierwszy głos kobiet, które domagały się prawa do godnego porodu, wybrzmiał tak wyraźnie. Dwa lata po wprowadzeniu standardów FRpL przeprowadziła monitoring ich wdrażania. W raporcie stwierdzono, że wyniki są zatrważające. „Wygląda na to, że nowy standard jest martwym aktem prawnym, którym nikt się nie przejmuje, a wielkie nadzieje na rewolucyjną zmianę na polskich porodówkach przepadają z kretesem”6.
W 2018 roku wprowadzono rozporządzenie ministra zdrowia dotyczące standardów medycznych dla fizjologicznej ciąży, fizjologicznego porodu, połogu i opieki nad noworodkiem. Dokument ten miał nie tylko standaryzować postępowanie personelu we wszystkich placówkach, ograniczać stopień medykalizacji porodów, ale także zwiększyć satysfakcję z doświadczenia porodowego.
Dziś jest lepiej, ale to nie znaczy, że dobrze. Ponad 50 procent kobiet doświadcza na porodówce przemocy i nadużyć. To o 50 procent za dużo.
———
Zawsze chciała mieć dwoje dzieci. Od kiedy pamięta. Najlepiej chłopca i dziewczynkę. Żeby Stasiek miał rodzeństwo, żeby się bawili. Dzisiaj mówi: nigdy więcej. Agnieszka: „Kocham swoje dziecko. Naprawdę kocham. Powtarzam to, bo mówiłam, że go nienawidzę, i chciałam, żeby na trochę zniknął. Kocham. Ale nie chcę przez to drugi raz przechodzić. Nie wyobrażam sobie”.
Ręce obcych kobiet czuje na sobie do dziś. Do dziś widzi twarz lekarza, który obiecuje, że ją zamknie. Jakimś czuciem poza zmysłami czuje tę czarną dziurę, którą miała w środku po tym, jak w szpitalu zabrali jej dziecko. Agnieszka: „Będę powtarzała do znudzenia: kocham swojego syna. Ale wyobrażam sobie swoje życie bez niego”.
Tak uważa w czerwcu. I dodaje, że czeka, aż mały pójdzie do żłobka, choć kiedy mówi to głośno, wszyscy robią wielkie oczy.
Kiedy pytam, co jej dało macierzyństwo, długo milczy. W końcu mówi: „Nie umiem się macierzyństwem cieszyć. Zabrało mi wolność. Zabrało mi mnie. Kocham swoje dziecko, naprawdę kocham. Ale gdybym ci powiedziała, że jest sensem mojego życia, byłoby to kłamstwo. Teoretycznie powinien być najważniejszy. I teoretycznie jest. Strasznie to brzmi, co?”.
Nie wierzy, kiedy odpowiadam, że wcale nie brzmi strasznie. Kiedy mówię, że brzmi normalnie, że z setek moich rozmów z kobietami, które dopiero się matkami stają, wynika, że to całkiem częste, że jej głos jest w idealnej harmonii z setkami innych, a powtarzalność historii tylko je wzmacnia, pyta tylko: „I wszystkie mówią, że pięć dni się nie myły? Wszystkie wrzeszczały na dziecko?”.
Kiedy opowiadam jej historię dziewczyny, która z okna faktycznie skoczyła, kiedy mówię o matce, która przez trzy miesiące bała się dotknąć swoje dziecko, kiedy mówię o tej, która tak się obawiała, że zrobi córce krzywdę, że zgłosiła się na oddział psychiatryczny, Agnieszka mówi tak: „Chciałabym zdelegalizować Instagram. Nienawidzę, kurwa, tych uśmiechniętych pizd z perfekcyjnym makijażem i różowymi dziećmi”.
A potem dodaje: „Wiesz, co mi dało macierzyństwo? Poczucie, że już nigdy nie będę tak naprawdę sama. Bo nawet jak wychodzę z domu, mam Staśka w głowie. Nie mogę tego wyłączyć. Jestem odpowiedzialna za gnoja do końca życia. I poczucie, że nie jestem w stanie sprostać oczekiwaniom. Stałam się tylko matką. Grubą, wkurwioną, nieatrakcyjną matką”.
Wcale nie było tak, że chciała być przede wszystkim mamą. Ale mamą też chciała być. To było kiedyś. Teraz Sara, matka siedmiorga dzieci, na pytanie, kim jest, odpowiada: „Matką”. Inaczej przy siódemce się nie da.
———
Najstarsza: Mamo, a kiedy jest Dzień Chłopaka?
Matka: Nie wiem, musisz sprawdzić.
Najstarsza: Dobra, to sprawdzę i ci powiem.
Bliźniaki: Mamo, a Klaudia mi zabrała książkę.
Matka: Klaudia, oddaj książkę Jaśkowi.
Klaudia: To on mi zabrał.
Zygmuś, lat cztery: Mamoooo. Michał chce się z nami kąpać, mamoooo, on jest za mały.
Matka do ojca: Idź im powiedz.
Ojciec idzie i mówi.
Michał, rok: patrzy i się uśmiecha.
Godzina 21.00, dom rodzinny Wiśniewskich. Wynajęli go, jak się okazało, że w mieszkaniu po babci w centrum Lublina nie zmieszczą się dwie kołyski. Z trojgiem dzieci i bliźniakami w drodze musieli się przenieść.
———
Sara: „To nie jest tak, że po takim dniu mam ochotę wczołgać się do łóżka. Mam ochotę zrobić coś dla siebie, coś poczytać, obejrzeć, zrobić swoje rzeczy, w których dzieci mi nie przeszkadzają. Ostatnio robię sobie zabawki Montessori, lubię szyć, ale o tej porze jest już za późno, robię dużo błędów. Potem muszę pruć. Mogłabym szyć, jak Michaś śpi, ale maszyna za bardzo hałasuje”.
Czasem ma siłę na to, żeby zafoliować karty do nauki alfabetu. Piękne. Robi je sama. Jak bliźniaki były małe, parę lat temu, chodzili raz w tygodniu do kina. Mieli kartę. W roku byli pięćdziesiąt razy. Teraz nie ma czasu, wszystkie dzieci uczą się w domu.
———
Jest 22.00. Dzieci idą spać. Odgłosy chlapania, chlupania, tupania, krzyki, śmiechy, pokrzykiwania i szepty długo dobiegają do kuchni. W końcu ojciec mówi: „Chodźcie się modlić”. W minutę cała siódemka zbiera się w dużym pokoju, w którym jeszcze chwilę temu Klaudia kręciła na środku piruety, Anastazja odrabiała lekcje, a Jasiek pokazywał kolekcję samochodów. Nie idę tam, bo nie chcę im przeszkadzać. Słyszę z kuchni: „Ojcze nasz, któryś jest w niebie”, rozbrzmiewa rytmicznie, ale wyraźnie słychać „Ojce nas” i „odpuśc nam nase winy”. Michał – dwanaście miesięcy – imituje głosy. Bliźniaki krzyczą, bo krzyczą zawsze: „Ojczeeeee naaaaaaaszzzzzz”. Ojciec niewzruszenie ciągnie modlitwę. Matki nie słychać.
Matka zarządza po cichu. Słychać ją nawet, jak się nie odzywa.
———
Najdłuższy cień rzuca pierwsze dziecko. Matka chowa się w nim cała. Jeśli zostaje jedynakiem, ten cień nie blednie. Z drugim jest łatwiej. A potem właściwie zajmują się sobą same, trzeba je tylko skoordynować. Sara się uśmiecha.
Wie, jak koordynować, bo sama jest z dużej rodziny. Jest piąta z kolei. Zawsze chciała mieć dużą rodzinę, choć problemy znała. U nich w domu akurat nie, ale u znajomych były kłopoty. Jak jest tak dużo dzieci, to bywa, że niektóre czują się odsunięte. Sara: „Jasne, wiedziałam, że nas jest dużo więcej niż standardowo. Ale my tego nie odczuliśmy. Zdarzało się, że ktoś mruczał pod nosem, że jesteśmy patologią. Dlaczego: bo było nas dużo?”.
I dodaje: „Czasem tak samo zaniedbani są jedynak i dziesięcioro dzieci. Biedna rodzina z dwojgiem czy jedynak z samodzielną mamą może mieć trudniejsze warunki od dużej rodziny z siedmiorgiem dzieci”.
Przed 500 plus było ciężko. Jurek, żeby zarobić na jedzenie i pieluchy, po zajęciach ze studentami, bo wykłada filozofię, pracował z ojcem na budowie. Brał, co się dało. Teraz mają jego pensję i 3,5 tysiąca złotych. Da się żyć, choć ekstrawagancji nie ma. Są ciuchy po rodzeństwie, używane zabawki, wózki, w których wybujała się przynajmniej siódemka. Na obiad gotowany kurczak, ziemniaki, sałata. Dla rodziców czasem wino do kolacji. Albo ryba z kaszą. Albo burgery. Tata, jak ma gości, parzy niebieską herbatę. Mamie na co dzień robi zieloną lub białą. Albo niebieską, jeśli akurat ma ochotę.
———
W Polsce takich rodzin jest, jak wynika z wyliczeń Ministerstwa Finansów, około 10 tysięcy. „Takie” rodziny to te, w których jest więcej niż czworo dzieci. Tych z czworgiem mamy 50 tysięcy7. Od 1 stycznia 2022 roku, w ramach Polskiego Ładu, obowiązuje ulga 4 plus – preferencja podatkowa dla rodzin, w których jest co najmniej czworo dzieci. Rodzice, którzy mają czworo dzieci, mogą korzystać z ulgi podatkowej.
Wcześniej dla matek, które wychowywały dzieci, przewidziano Krzyże Zasługi. Złote i Srebrne. W 2018 roku dwa Złote Krzyże trafiły do dwóch matek, Srebrne – do czterech. Odznaczeniami wyróżniono kobiety, które mają od pięciorga do szesnaściorga dzieci. „Dziękuję za wielki trud wychowania dzieci w duchu patriotycznym, w duchu służby. Jesteście panie naszym największym dobrem narodowym” – mówił prezydent Andrzej Duda podczas spotkania. I jeszcze: „Nie ma Polska większego dobra niż polskie matki, które wychowują dzieci, dbają o dom, które troszczą się o to, aby tradycja była przechowywana, aby była przekazywana z pokolenia na pokolenie; dzięki którym Polska przetrwała sto dwadzieścia trzy lata zaborów”8.
———
– Wiem, o co mnie zaraz zapytasz – mówi Sara.
– O co?
– Czy stosuję antykoncepcję.
Nie, myślę sobie, bo wiem, że nie stosujesz. Dla ciebie to złe, niemoralne i wspominałaś, że uważasz to za niezdrowe i nieekologiczne. Niedopuszczalne, podobnie dla innych katolików. Tych, którzy naprawdę w Kościele są, wierzą, angażują się. I żyją zgodnie z nauczaniem Kościoła.
– Stosujesz?
– Tak, ale nie medyczną. Znam siebie, swoje ciało, wiem, jak przechodzę ciąże, i wiem, kiedy moje ciało jest gotowe na kolejne dziecko.
– Co, jeśli te metody zawiodą?
– O co pytasz?
– Wiesz, o co pytam.
– Dziecka nie usunę. Nie ma takiej siły we wszechświecie, żeby mnie zmusić do usunięcia ciąży. Ja uważam, że dziecko jest dzieckiem od poczęcia. Nic by mi to nie dało, co mi to zmieni?
Nie czas na ideologiczne debaty, pytam więc tylko:
– A jeśli twoje życie, mamy siedmiorga dzieci, byłoby zagrożone?
– Myślę, że dla Jurka byłoby to trudniejsze niż dla mnie. Nie umiem ci odpowiedzieć na to pytanie poza tym, że ciąży nigdy pod żadnym pozorem nie usunę. Co mi to zmieni? Tak samo jak nie wiem, czy ucieszę się z kolejnej ciąży i czy ona w ogóle będzie, bo teoretycznie nie planuję.
———
Praktycznie zaplanowali tylko pierwsze dziecko. Z podróży poślubnej Sara wróciła w ciąży. Wiedziała, że chce mieć dużą rodzinę. Jurek żony słucha. Sam ma czwórkę rodzeństwa i nie chciał fundować swojemu dziecku tego, że będzie samo. Sara: „Czwórka była mniej więcej planowana”.
Nie starali się specjalnie, nie „próbowali”. Uprawiali seks, jak Pan Bóg przykazał, ciąże zdarzały się rok po roku. Zaskoczyły ich bliźniaki, czwarte z kolei. W mieszkaniu po babci mieli zrobić przemeblowanie, a nie rewolucję w życiu z przeprowadzką na wieś. Ciąża też była trudniejsza, chociaż po tym, jak Sara trafiła do szpitala w wyniku komplikacji w połogu, są już gotowi na wszystko.
– Co się stało? – pytam zszokowana, bo mówi mi to uśmiechnięta matka siedmiorga dzieci.
– No, komplikacje były – mówi po prostu. – Zakażenia, stany zapalne.
Kilka dni po porodzie poszła do łazienki i zemdlała. Straciła sporo krwi, która chlusnęła na toaletę, nogi, kafelki. Jurek wezwał pogotowie. Okazało się, że macica została źle oczyszczona.
———
Drugi poród bolał długo. Skurcze to rzecz naturalna, bolą, ale da się przeżyć. Lekarze na pytanie, co to znaczy dobry poród, odpowiadają zwykle, że szybki i sprawny, dali więc oksytocynę, żeby było szybko i sprawnie, a potem przebili pęcherz. Jak kazali rozłożyć nogi, powiedziała: „Nie. Nie zgadzam się na badanie”. Lekarz przeprosił, ale co z tego, skoro czuła się – jak mówi dziewięć lat później – torturowana. Z pierwszego porodu wie, że dobry poród to wcale nie szybki i sprawny. Może być dłużej, może być mniej sprawnie, matka ma się dobrze czuć. Właśnie sprowadza na świat nowego człowieka. Dlatego jak za trzecim razem usłyszała: „No, proszę się położyć, pani profesor idzie”, zaśmiała się pogardliwie, nieprzyjemnie, i rzuciła krótkie: „Nie”.
———
Jak już byli po ślubie, to chciała dziecko. Studia miała skończone, męża miała, pracę też, ale nie żeby jakąś wymarzoną. Brakowało dziecka. Ciąże nie są trudne, może poza tą z bliźniakami. Wsparcie było. Ale na połóg nikt jej nie przygotował.
Sara: „To nie było tak, że dziecko mi przeszkadza. Ale ja czułam się tak źle, że na dziecko nie miałam przestrzeni. Nie miałam na nic siły, nie mogłam się wyprostować, nie mogłam chodzić”.
Dopiero wtedy przypomniała sobie słowa babci, które wtedy, kiedy babcia je wypowiadała, przyjęła z pobłażliwą wyższością. A babcia powiedziała tylko: „Kobieta sześć tygodni po porodzie jest nad grobem”.
Sara: „Rozumiem wszystkie kobiety, które chcą szybko wrócić do pracy. Naraz zmienia się tyle rzeczy, że chcesz jakiejś normalności. Od siedzenia z dzieckiem w domu można oszaleć. Ja wracałam do pracy co jakiś czas, żeby wyrwać się z domu”.
———
W domu można oszaleć. W środowisku, z którego pochodzi Sara, troje dzieci na nikim nie robi wrażenia. Kobieta rodzi, wychowuje, kocha, opiekuje się. Ale jak było już troje i czekali na bliźniaki, zrobiło się nerwowo. Wszystkie dzieci na pieluchach, a pieniędzy brakowało. Program 500 plus wszedł dopiero po narodzinach bliźniąt. Sara była z dziećmi w domu, Jurek pracował dniami i wieczorami. Chciała wrócić do pracy, ale źle się czuła. A jak patrzyła na to, co się dzieje w domu, to miała ochotę uciec. Tak mówi po kilku latach.
Sara: „Dzisiaj mam siódemkę i wiem, co mogę sobie odpuścić. Lubię chodzić po domu w białych skarpetach, ale nie mogę, bo szybko robią się szare. To chodzę w czarnych. Chciałabym wazon z kwiatami postawić, ale poleci w pięć sekund. Postawię, jak dorosną”.
Na macierzyństwo nie narzeka nigdy. „Jestem zadowolona” – mówi. „Po prostu. Z siebie, z dzieci, z domu”. Tylko coraz bardziej boi się każdego kolejnego porodu. „To nie jest jak jazda na rowerze” – podkreśla.
Może dlatego, że ma więcej wyobraźni. A może dlatego, że cierpliwości mniej. W domu jest cichą królową. W szpitalu – kupą mięsa. Tak mówi. Tak się czuje.
———
„To była rzeź. To był gwałt. Masakra. Czułam się jak ofiara zamachu terrorystycznego” – mówią bohaterki dokumentu Będziesz rodzić w bólu francuskiej telewizji Arte. I jeszcze: „Przez wiele miesięcy nie mogłam się pozbierać”; „Błagałam, żeby przestała naciskać na brzuch”; „To było tak, jakby ktoś przytrzymywał mnie wbrew mnie, siłą”.
W filmie przewodniczący francuskiej komisji ginekologów i położników relacje kobiet kwituje krótko: „To, że niektóre kobiety odbierają poród jako przemoc, jest oczywiste”.
To właśnie o tym pisała Rebecca Solnit w książce Mężczyźni objaśniają mi świat. Objaśniają nam świat wciąż, nieustająco, natarczywie. I niefrasobliwie. I pan doktor ze znanej kliniki, i pan poseł, który podpisał się pod projektem ustawy zrównującej aborcję z morderstwem, i pan minister, który bredzi o „cnotach niewieścich”. Z jakiegoś powodu o Bachofenie, który pisał, że „miłość macierzyńska jest ziarnem, z którego wyrasta wszelka miłość i wszelki altruizm”9, jest cicho. Był wyśmiewany, pozostaje zapomniany. Ale Freuda, choćby tylko kontekstowo, znają wszyscy. Tego Freuda, który matkę negował, wskazując na centralne znaczenie roli ojca: „Nie potrafiłbym wskazać w okresie dzieciństwa potrzeby silniejszej niż potrzeba ojcowskiej opieki”. I jeszcze, po śmierci ojca: „Najważniejsze wydarzenie, najbardziej bolesna strata w życiu człowieka”. Fromm napisał: „Ze swojego skrajnie patriarchalnego stanowiska Freud patrzył na kobietę jak na wykastrowanego mężczyznę […], natomiast w ujęciu Bachofena jest ona, jako matka, reprezentantką pierwotnej siły, natury, rzeczywistości, a zarazem miłości i afirmacji życia”10.
Bachofen – zapomniany. Freud – cytowany. Parafrazowany na okrągło, wciąż, wszędzie. Nawet w uzasadnieniu wyroku Trybunału Konstytucyjnego:
Ocena dopuszczalności przerwania ciąży w przypadku, gdy badania prenatalne lub inne przesłanki medyczne wskazują na duże prawdopodobieństwo ciężkiego i nieodwracalnego upośledzenia płodu albo nieuleczalnej choroby zagrażającej jego życiu, a więc możliwości poświęcania dobra leżącego po stronie dziecka, wymaga wskazania analogicznego dobra po stronie innych osób. Z istoty przerwania ciąży, rozpatrując sytuację kolizyjną, analogicznego dobra można szukać jedynie po stronie matki dziecka11.
Kobiety w tym nie ma.
———
Sara kupą niezdolnego do czegokolwiek mięsa czuła się po cesarkach. Kiedyś czytała, że jak małpom robi się cesarskie cięcie, to nie opiekują się młodymi, bo brakuje hormonów. I czuła się jak taka małpa. Na początku zapomniała, że urodziła.
– Czujesz się błogosławiona?
– Dziećmi? Tak. Ciążami? Nie. Ciąża to hardcore. Jakby było można, to kobiety by sobie robiły cesarki na początku trzeciego trymestru. – Ale na koniec dodaje: – Ciąża jest trudna, ale dla dziecka warto. To jak podróż przez dziką dżunglę, na końcu której jest skarb.
1 A.J. Dudek, Heidi Murkoff: Macierzyńska miłość nie działa na autopilocie. Nie ma tak, że spływa na ciebie boska błogość, bo jesteś w ciąży, „Wysokie Obcasy”, 12 grudnia 2019, [online:] https://www.wysokieobcasy.pl/zyclepiej/7,53664,25495052,heidi-murkoff-macierzynska-milosc-nie-dziala-na-autopilocie.html, data dostępu: 08.04.2023.
2Raport z monitoringu oddziałów położniczych. Opieka okołoporodowa w Polsce w świetle doświadczeń kobiet, Fundacja Rodzić po Ludzku, Warszawa 2018, [online:] https://rodzicpoludzku.pl/wp-content/uploads/2021/12/RAPORT_FRpL_2018.pdf, data dostępu: 08.04.2023.
3 A. Kwiatek-Kucharska, A. Nowakowska-Kutra, J. Pietrusiewicz, Przemoc położnicza i ginekologiczna, Fundacja Rodzić po Ludzku, 24 listopada 2022, [online:] https://rodzicpoludzku.pl/baza-wiedzy/wiesci-ze-swiata/przemoc-poloznicza-i-ginekologiczna/, data dostępu: 08.04.2023.
4 Ibidem.
5Cesarskie cięcia w Polsce, Fundacja Rodzić po Ludzku, 15 maja 2019, [online:] https://rodzicpoludzku.pl/stanowiska/cesarskie-ciecia-w-polsce/, data dostępu: 08.04.2023.
6Dlaczego Standardy Opieki Okołoporodowej nie są przestrzegane? Raport z monitoringu 2014, Fundacja Rodzić po Ludzku, 10 lipca 2015, [online:] https://rodzicpoludzku.pl/materialydlamediow/dlaczego-standardy-opieki-okoloporodwej-nie-sa-przestrzegane-raport-z-monitoringu-2014/, data dostępu: 08.04.2023.
7Rodziny z czwórką dzieci i więcej nie zapłacą podatku? Nowy pomysł, Money.pl, 22 czerwca 2021, [online:] https://www.money.pl/podatki/rodziny-z-czworka-dzieci-i-wiecej-nie-zaplaca-podatku-nowy-pomysl-6653388252941280a.html, data dostępu: 08.04.2023.
8Nie ma Polska większego dobra niż polskie Matki, Prezydent.pl, 14 lutego 2018, [online:] https://www.prezydent.pl/aktualnosci/ordery-i-odznaczenia/nie-ma-polska-wiekszego-dobra-niz-polskie-matki,7043, data dostępu: 08.04.2023.
9 E. Fromm, Bachofena odkrycie matriarchatu, [w:] idem, Miłość, płeć i matriarchat, tłum. B.E. Radomska, Wydawnictwo. Vis a Vis, Kraków 2023.
10 Ibidem.
11 A.J. Dudek, Zakaz aborcji, więzienie za aborcję, plan inwigilowania kobiet. Dobrze, że 2021 rok już się kończy, „Wysokie Obcasy”, 30 grudnia 2021, [online:] https://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/7,163229,27959876,zakaz-aborcji-wiezienie-za-aborcje-plan-inwigilowania-kobiet.html, data dostępu: 09.04.2023.
