Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł
Zielnik duchowy to wybrane fragmenty literatury z komentarzem autora. To zbiór „myśli wiecznie zielonych”, których mądrość nie przemija. Wojciech Surówka OP w swojej książce, na wzór dawnych florilegiów, zebrał dla czytelników kwiaty i zioła – kolekcję myśli, cytatów o ponadczasowej treści, która rezonuje ze współczesnym czytelnikiem oraz odpowiada na jego bieżące potrzeby i problemy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 159
© Copyright for this edition by Wydawnictwo W drodze, 2025
Redaktor prowadząca – Justyna Olszewska
Redakcja – Karolina Staszak
Korekta – Lidia Kozłowska, Karolina Staszak
Skład wersji do druku – bartłomiej Bączkowski | pilcrow studio
Redakcja techniczna, projekt okładki – Józefa Kurpisz
Ilustracja na okładce na podstawie zdjęcia strony z zeszytu ćwiczeń akademickich Herbarium and Plant Description Williama H.D. Meiera, uzupełnianego przez Harriet Markland Verry ok. 1908 roku, ze zbiorów Illinois State University.
Grafiki wykorzystane w publikacji | commons.wikimedia.org
Cytaty biblijne pochodzą z Biblii Tysiąclecia, wyd. IV | deon.pl
ISBN 978-83-7906-671-1
Wydawnictwo Polskiej Prowincji Dominikanów W drodze sp. z o.o.
Wydanie I
ul. Kościuszki 99
61-716 Poznań
tel. 61 852 39 62
www.wdrodze.pl
Przygotowanie wersji elektronicznejEpubeum
Wstęp¶ Refleksje zawarte w tej publikacji nosiły roboczy tytuł Księga ziół, który zaczerpnąłem od węgierskiego pisarza Sándora Máraiego. Wydał on kiedyś zbiór krótkich rozważań inspirowanych filozofią stoików. We wstępie do swojej książki deklarował, że jest człowiekiem, który chce się uczyć: „Ten, który ją napisał, nie zna absolutnej prawdy i często myli się w szczegółach. Bo jest człowiekiem. Ale szuka bezwzględnej prawdy i nie wstydzi się, kiedy się myli w szczegółach. Bo jest człowiekiem. Więc ta książka będzie taka, jak dawne zielniki, które prostymi przykładami pragnęły odpowiedzieć na pytanie, co trzeba robić, gdy kogoś boli serce albo gdy Bóg go opuścił” (Sándor Márai, Księga ziół, tłum. F. Netz, Warszawa 2003, s. 8).¶
Márai był człowiekiem poszukującym, jego losy były dramatyczne jak wiek, w którym żył, dlatego jego perspektywa tylko częściowo jest moją własną. Wziąłem od niego samą ideę kolekcjonowania mądrych myśli, które zachowują swą wartość niezależnie od tego, przez kogo zostały wypowiedziane i w jakim kontekście. Znacznie później odkryłem, że taka praktyka była znana już w antyku.¶
W kulturze klasycznej zbierano cytaty pochodzące z dzieł najwybitniejszych autorytetów, najczęściej z dziedziny filozofii. Praktykę tę przejęli starożytni, a później średniowieczni autorzy chrześcijańscy. Łacińskie słowo na określenie tego gatunku – florilegia – to połączenie dwóch słów: flos oznaczającego „kwiat” i legere, czyli „zbierać” lub „zbiór”. W dosłownym tłumaczeniu był to więc po prostu zbiór kwiatów. Owe księgi znajdowały się w każdej klasztornej bibliotece. Najczęściej zawierały one cytaty z dzieł ojców Kościoła, innych pisarzy wczesnochrześcijańskich, rzadziej filozofów pogańskich lub autorów klasycznych. Każda z takich książek była dostosowana do potrzeb odbiorcy. W szkołach katedralnych mistrz lub uczeń zbierał w ten sposób zapas argumentów i dowodów, które wygodnie było mieć pod ręką. W klasztorach natomiast służyły modlitewnej zadumie. Aby podkreślić brak systematyczności, autorzy wybierali umowną liczbę rozdziałów. Najczęściej było ich sto. Już Maksym Wyznawca i Diadoch z Fotyki skomponowali takie centurie.¶
W życiu monastycznym florilegia były plonem lektury duchowej. „Mnich przepisywał teksty, w których zasmakował, aby móc spokojnie cieszyć się nimi i ponownie użyć ich jako tematu rozmyślania” – pisze znawca teologii monastycznej o. Jean Leclercq (Jean Leclercq OSB, Miłość nauki a pragnienie Boga, tłum. M. Borkowska OSB, Tyniec 2022, s. 269). Podobnie jak w klasztornych ogrodach w bibliotekach można było znaleźć dużą różnorodność. Zgodnie z typowym układem mnisi hodowali warzywa potrzebne w kuchni, zioła jako lekarstwo i kwiaty, które przyozdabiały świątynię. Wszystko było celowe oraz nastawione na służenie człowiekowi i Bogu. Takie były również ich florilegia. Znajdowały się w nich teksty,które miały mnicha karmić, leczyć i pomóc mu w oddawaniu chwały Bogu.¶
Zapraszam czytelnika do zapoznania się z cytatami z lektur, które towarzyszyły mi przez lata. Znajdą się tutaj zarówno cytaty przeznaczone do medytacji, jak i takie, które mogą dostarczyć argumentów w ważnych dyskusjach. Z niektórymi słowami trochę polemizuję lub staram się je uzupełnić. Książka ta zamyka pewien etap mojego życia. W nowym notatniku powstaje kolejny zbiór warzyw, ziół i kwiatów, które zbieram już w innym ogrodzie.¶
Stygmat słowa¶ Kiedy podczas spotkania Rady Głównej Episkopatu Polski z Janem Pawłem II, które miało miejsce 5 czerwca 1979 roku, Prymas Wyszyński referował przebieg przygotowań pierwszej pielgrzymki papieża do ojczyzny, zacytował jednego z najbliższych współpracowników Edwarda Gierka, prof. Jana Szczepańskiego: „Waszym szczęściem w Kościele jest to, że nie macie radia i telewizji, tylko macie żywe słowo i ambonę. Żywe słowo jest stygmatem” (Protokół Rady Głównej Episkopatu Polski, w: Sprawy, które toczą się w Polsce, mają znaczenie światowe. Niepublikowane przemówienie Jana Pawła II do Rady Głównej Episkopatu Polski, Jasna Góra, 5 czerwca 1979, Jasna Góra 2019, s. 41.).¶
Szczepański nie był katolikiem, lecz luteraninem. W tamtym czasie już po raz trzeci cieszył się mandatem posła na Sejm PRL, wchodził także w skład Rady Państwa. Zajmował więc ważną pozycję w środowisku komunistów, dzięki czemu uczestniczył m.in. w spotkaniach dotyczących relacji Kościół – państwo. Powyższe słowa wypowiedział właśnie na jednym z nich w reakcji na wyrażoną przez Prymasa obawę o to, że Kościół nie dysponuje żadnymi mediami.¶
Mógłbym uznać te dwa zdania Szczepańskiego za swoje motto. Przestrzenią właściwego głoszenia jest według mnie realna wspólnota ludzi. Żywe słowo trafia do żywego serca. Natomiast medialne zapośredniczenie zawsze wprowadza jakiś dodatkowy kontekst, jakieś zakłócenia. Przekaz audiowizualny w dłuższej perspektywie jest nawet szkodliwy dla rozwoju duchowego, ponieważ uzależnia od siebie, zabierając człowiekowi ciszę. Inaczej jest ze słowem pisanym. Ale najważniejsza jest dla mnie ambona, a na niej słowo wygłoszone jeden jedyny raz, bez nagrania, bez powtórzeń, bez retuszu.¶
Ale dlaczego jako swoje motto wskazuję wypowiedź luteranina komunisty? Tutaj od razu wyjaśnię, w jaki sposób traktuję cytaty autorów dalekich od katolicyzmu. Bóg może przemówić nawet przez „oślicę Balaama”, a prawda wypowiedziana przez kogoś, kto nie wyznaje tej samej co ja wiary, pozostaje prawdą. Wydobywanie jej na światło dzienne jest zadaniem ludzkiego intelektu. Kiedy więc cytuję Szczepańskiego, nie twierdzę, że warto zapoznać się z jego naukowym dorobkiem lub że należy go naśladować w jego osobistych wyborach. Chcąc nie chcąc, ten współpracownik reżimu komunistycznego wypowiedział piękną charakterystykę głoszenia Ewangelii w Kościele. Być może będzie to jedyna perła, na którą zwróci uwagę miłosierny Bóg, kiedy człowiek ten stanie przed Jego sądem.¶
Gdzie jest nisza?¶ „Współcześnie w Europie doświadczamy zatrważającego dopasowania się chrześcijan do społeczeństwa. Z pewnością społeczeństwo to zapewnia wolność, ale prawdopodobnie wiele z jego modeli stanowi większe zagrożenie niż nadzorcy pańszczyźniani z Egiptu. Najbardziej niebezpieczna jest przy tym rozpowszechniona w samym Kościele mentalność, która z takiego dopasowania czyni teologię: chrześcijanie powinni stać się wszystkim i dlatego żyją jak wszyscy. Taka sytuacja jednakże, nawet w odniesieniu do Kościoła doskonale dopasowanego do otaczającego go świata, możliwa jest jedynie wówczas, gdy Kościół ten znajdzie dla siebie niszę, w której może zachowywać swoją samodzielność. W obecnej sytuacji tego typu niszą jest bez wątpienia liturgia. Przynajmniej w tak wygospodarowanej przestrzeni liturgii bądź świąt kościelnych ujawnia się jeszcze prawdziwy kształt Kościoła. Potem jednakże powraca codzienność i chrześcijanie znowu żyją jak inni” (Gerhard Lohfink, Czy Bóg potrzebuje Kościoła?, tłum. E. Pieciul-Karmińska, Poznań 2006, s. 115).¶
Obserwacja ks. Lohfinka nie jest nowa. Co gorsza, nic nie wskazuje na to, żeby cokolwiek miało się zmienić na lepsze. Europejczycy odchodzą od Boga nie tylko na poziomie deklaracji, ale przede wszystkim na poziomie praktyki życia, którą zmieniła głęboka deformacja sumień. Dlatego dziś tak chętnie w niektórych środowiskach katolickich powtarza się, że należy być posłusznym przede wszystkim własnemu sumieniu, co nie oznacza już więcej niż to, że trzeba „iść za głosem serca”, czyli za emocjami.¶
Jednak, jak słusznie zauważa niemiecki teolog, najbardziej niebezpieczne jest przekształcanie niewłaściwej praktyki w oficjalną teologię Kościoła. I rzeczywiście od wielu lat można zaobserwować odwrócenie relacji między konsensem a prawdą. Na naszych oczach zostaje podważana na przykład podkreślana przez Chrystusa, a potem św. Pawła, nierozerwalność sakramentu małżeństwa, tylko dlatego, że coraz więcej katolickich małżeństw się rozpada. To już nie prawda jest przyczyną porozumienia (konsensu), lecz porozumienie danej grupy ludzi stanowi według nich jedyną, konkretną, realistyczną instancję decydującą o słuszności i ważności głoszonych przez nich tez. Romano Guardini w książce Bóg daleki, Bóg bliski pisał, że każda próba uzasadnienia prawdziwości dogmatu w oparciu o jego wartość pragmatyczną jest z gruntu niekatolicka. Innymi słowy, prawda jest prawdą, ponieważ jest prawdą.¶
Ksiądz Lohfink zwraca uwagę na jeszcze jedną kwestię. Nawet w sytuacji dopasowania Kościoła do świata konieczna jest nisza, w której chrześcijanie mogą być sobą, inaczej zupełnie przestaną być chrześcijanami. Przez wieki taką przestrzenią była liturgia. W niej to objawiał się kształt Kościoła. Niestety współcześnie również ta nisza zostaje sukcesywnie zajmowana przez świat, również w niej zadomowili się „nadzorcy pańszczyźniani z Egiptu”. Możemy o tym alarmować, możemy sami troszczyć się o liturgię, w której uczestniczymy, ale nikt z nas nie jest w stanie powstrzymać tych zmian. W obecnej sytuacji należy raczej postawić sobie pytanie – co dziś jest niszą, w której chrześcijanie zachowają swoją tożsamość? Przychodzi mi do głowy tylko jedna odpowiedź – świętość! Osobiste dążenie do świętości w sytuacji każdego kościelnego kryzysu jest tym, co ocala Kościół. Z tej niszy nie ma powrotu do przeciętności i „życia jak inni”.¶
Skacz. Nie rezonuj!¶ „Artyści budujący wszystko na talencie, czekający po kawiarniach na natchnienie, nie związani świadomością i żadną głębszą tradycją, jakże łatwo tracą możliwość jakiegokolwiek rozwoju, drepczą w miejscu, a więc cofają się. (...) Genialność to wykorzystanie tych warunków, w których się jest, a nie marzenie o warunkach idealnych, których nie ma” (Józef Czapski, Wyrwane strony, Les Éditions Noir sur Blanc 1993, s. 79).¶
Po raz pierwszy przeczytałem jego eseje, kiedy miałem siedemnaście lat. Uczyłem się wtedy malarstwa u pewnej kolorystki. To ona i Czapski wyleczyli mnie z romantycznego patrzenia na twórczość. Potrzebowałem wtedy takiej lekcji – była mi potrzebna, żeby potem umieć się odnaleźć w życiu zakonnym. Po chrześcijańsku taki sposób bycia nazywa się ascezą. Współcześnie już mało kto używa tego słowa.¶
Prawie siedemdziesięcioletni Czapski pisał także: „Niewątpliwie mam dużo do powiedzenia, do usprawiedliwienia mojej bezczynności, apatii i przygnębienia i to właśnie jest fatalne, że mam tyle obiektywnie słusznych racji. Co po tej słuszności? Twoją psią służbą jest pracować, czy masz ochotę, czy też nie, czy widzisz cel pracy, czy bez celu. Skakanie przez kij. Skacz. Nie rezonuj!” (tamże).¶
Widziałem wielu zakonników, którzy chcieli budować wszystko na talencie. Niektórzy z nich wrócili do świata, jedni przed święceniami, inni po nich. Tymczasem życie duchowe podobnie jak twórczość wymaga wysiłku. Jest „psią służbą”. Skaczemy przez kij, codziennie mocując się z własnymi słabościami. Mamy takie warunki, jakie mamy – nie wolno nam czekać na „duchowe natchnienia”. Jak mawiał abba Antoni: „Mnich codziennie zaczyna od nowa”.¶
Dyskretni mistrzowie¶ Bliska jest mi refleksja na temat kierownictwa duchowego, jaką przedstawił niegdyś o. Jacek Woroniecki: „Każdy duszpasterz na podobieństwo tego największego spośród zrodzonych z niewiast ma za zadanie doprowadzić dusze do Boga, i w miarę jak to czyni, powinien usuwać się w cień, aby nigdy nie przesłonić im sobą Tego, do którego je prowadzi. W normalnym biegu rzeczy dobre kierownictwo duchowe to nie takie, którego coraz bardziej potrzeba, ale takie, którego coraz mniej potrzeba, takie, które doprowadziwszy dusze do Chrystusa, uczy je coraz sprawniej załatwiać z Nim bezpośrednio swe sprawy i liczyć coraz mniej na ludzkie podpórki” (Jacek Woroniecki OP,Przyjaciel Oblubieńca, w: Kapłan wśród ludzi. Praca zbiorowa ku uczczeniu księdza Władysława Korniłowicza w 25-lecie jego pracy kapłańskiej, Warszawa 1938, s. 92). Słowa te, pisane z wnętrza dominikańskiego świata, powinny być dziś często przypominane dominikańskiej rodzinie, w której nietrudno znaleźć sytuacje uzależnienia się wiernych od swoich duszpasterzy. Paradoks polega na tym, że duszpasterze ci, pomimo skupiania wokół siebie tłumów wiernych, coraz rzadziej chcą podjąć się trudu bycia duchowymi ojcami. Nie ma to jednak wiele wspólnego z owym „usuwaniem się w cień”, o którym pisał o. Woroniecki, nawiązując do postaci św. Jana Chrzciciela. Chodzi raczej o stawianie na wielkie liczby, o słabość do wysokich statystyk, które nie lubią rozmieniania się na drobne. „Usuwanie się w cień” polega nie na odmowie duszy indywidualnego prowadzenia, lecz na takim opowiadaniu jej o Chrystusie, które duszę trwale zwiąże z Jego Kościołem – sakramentami, liturgią i doktryną.¶
W prostocie serca¶ Wielokrotnie zmieniałem swoje sposoby modlitwy. Jestem wierny zasadzie, o której przeczytałem, będąc jeszcze w nowicjacie, w Listach o modlitwie autorstwa o. Johna Chapmana. Ten mnich benedyktyński radził pewnej kobiecie, aby modliła się tak, jak potrafi, natomiast unikała takich form modlitwy, które są jej obce. Oczywiście początek życia duchowego związany jest z poznawaniem różnych metod modlitwy, jednak z czasem zaczynamy rozumieć, że musimy dostosować nasz sposób rozmawiania z Bogiem do sytuacji, w której się znajdujemy. Niewątpliwie są takie formy pobożności, które zdecydowanie warto zachowywać, ale dobrze też w pokoju serca przyjąć, że wiele zależy zarówno od etapu naszego życia duchowego, jak i od przyziemnych okoliczności. Na przykład czasem jesteśmy cały dzień w podróży albo w tłumie ludzi – wtedy nie mamy szansy na adorację Najświętszego Sakramentu. Na szczęście modlitwa jest podobna do relacji z ukochaną osobą – nie wyrażamy uczuć schematycznie, lecz z determinacją szukamy adekwatnego w danej chwili sposobu okazania miłości. Raz używamy słów, raz gestów, innym razem możemy poświęcić bliskiej osobie dużo czasu lub ucieszyć ją jakimś podarunkiem. Chodzi więc o pewną trwałą postawę. Analogicznie różne formy modlitwy są odmiennymi sposobami mówienia Bogu o naszej wiernej miłości do Niego.¶
Nie warto za dużo myśleć o samej modlitwie. Ojciec Chapman do innego ze swoich podopiecznych pisał: „Jeśli osiągniesz właściwy i prosty kontakt z Bogiem na modlitwie, to wejdziesz w sam środek koła, gdzie jego obroty nie mają już znaczenia” (John Chapman OSB, Listy o modlitwie, tłum. E. Czerny, Kraków 2001, s. 56). Centrum tego koła jest serce człowieka.¶
Kościół i polityka¶ „Kościół znowu miesza się do polityki” – często słyszymy ten zarzut. Trzeba się jednak zastanowić, o jaką politykę tu chodzi, bo jeśli za politykę uznamy namysł wolnych ludzi nad zasadami życia społecznego, to Kościół jak najbardziej powinien „mieszać się do polityki”. Wszyscy papieże ostatnich dziesięcioleci tak robili. Cała katolicka nauka społeczna jest właśnie przestrzenią intelektualnego namysłu nad problemami, które dotyczą całej zbiorowości ludzkiej. Tymczasem wydaje się, że niektóre środowiska katolickie w imię „apolityczności” dążą do wytłumienia głosu Kościoła, na przykład poprzez demonizowanie hierarchów, którzy przypominają o kwestiach fundamentalnych. Przy czym te same środowiska lobbują swój własny, polityczny punkt widzenia na różne sprawy i nie widzą w tym niekonsekwencji. Wygląda na to, że niektórzy wierni uważają, że Kościół nie może mieszać się do polityki, chyba że po to, aby promować akurat ich poglądy.¶
Problemem jest także to, że wiele osób, mówiąc „polityka”, ma na myśli wyłącznie działalność partii politycznych. Tutaj Kościół rzeczywiście nie ma czego szukać, zwłaszcza że coraz trudniej jest bez zastrzeżeń wskazać ugrupowanie, które reprezentuje katolicki punkt widzenia. A przecież sam zestaw poglądów to nie wszystko. Czytając kiedyś książkę fizyka Wernera Heisenberga, natknąłem się na interesującą myśl. W 1933 roku pisał on: „Sądzę, że nigdy nie można oceniać ruchu politycznego według celów, które otwarcie głosi, a do których może nawet rzeczywiście dąży, lecz według środków używanych do ich urzeczywistnienia. Środki zaś są niestety w przypadku zarówno narodowych socjalistów, jak i komunistów tak samo złe, wskazują one na to, że ich twórcy nie wierzą już w siłę przekonywania swoich idei; dlatego żaden z tych dwóch ruchów mi nie odpowiada i ku memu zmartwieniu przekonany jestem, że może z nich wyniknąć tylko nieszczęście dla Niemiec” (Werner Heisenberg, Część i całość, tłum. K. Napiórkowski, Warszawa 1987, s. 189). Być może dlatego, że był fizykiem, Heisenberg zwrócił uwagę na coś innego niż znaczna część komentatorów. Nie tylko treść głoszonych haseł jest ważna, ale istotne są również metody, którymi ideały zostają wprowadzane w życie. Refleksja nad metodami to właśnie (meta)polityczny namysł, który jest obowiązkiem Kościoła.¶
Potrzeba milczenia¶ U Thomasa Mertona można znaleźć chyba wszystko. Zaskakuje zwłaszcza lektura jego korespondencji, ponieważ podejmowane przez niego tematy wykraczają daleko poza klasztorne mury. Z jednej strony Merton w listach zgłębia tradycję własnego zakonu, z drugiej – daje w nich wyraz fascynacji religią Dalekiego Wschodu, a nawet gorąco komentuje światowe wydarzenia. Był zaangażowany w różne walki, pisał listy w sprawie Borysa Pasternaka i strasznie przeżywał, kiedy jego opat nie pozwolił mu podpisać jakiejś petycji, od której – w odczuciu Mertona – zależała sprawa pokoju na świecie. Może pociągać on jako intelektualista i pisarz, ale kiedy znamy zasady życia monastycznego, rozumiemy, jak daleko od nich był ten mnich-celebryta. Merton miał nieustanną potrzebę opowiadania o sobie – można powiedzieć, że jest w tym bardzo współczesny. „Nie jest łatwo pisarzowi nauczyć się żyć wewnętrznie, bez świadka, bez potencjalnego czytelnika” – przyznawał w jednym z listów (Thomas Merton, Życie w listach, tłum. A. Gomola, Poznań 2011, s. 51). Mam wrażenie, że dziś jest to problem nie tylko pisarzy, ale naprawdę wielu użytkowników mediów społecznościowych, w tym niestety kapłanów.¶
Kiedy podczas pandemii katolicki internet został opanowany przez wirtualnych kaznodziejów, trenerów i ewangelizatorów, przypomniały mi się słowa Mertona na temat milczenia. Są niezwykle trafne może właśnie dlatego, że napisał je jakby ze środka jakiejś wewnętrznej walki pomiędzy poszukiwaniem Boga a eksponowaniem siebie, które zawsze banalizuje przekaz: „Nie chodzi o to, że słowa czy nauczanie słowem jest złe. Chodzi o to, że ludzie mają już dość słuchania. W naszej mechanicznej epoce wszystkie słowa stały się do siebie podobne, wszystkie zostały sprowadzone do poziomu reklamy. Powiedzieć: »Bóg jest miłością«, to mniej więcej to samo, co powiedzieć: »Jedz płatki zbożowe«. Wszystko jest nadawane na tej samej długości fali. Nie ma żadnej różnicy, być może z wyjątkiem postaw, jakie się przyjmuje: ludzie wiedzą, że powinni mieć pobożną minę, kiedy jest mowa o Bogu, a nie kiedy jest mowa o płatkach! Natomiast milczenie naprawdę do ludzi przemawia” (Thomas Merton, Źródła kontemplacji, tłum. T. Bieroń, Poznań 1998, s. 20).¶
Wychowawca¶ Z twórczością ks. Luigiego Giussaniego po raz pierwszy spotkałem się w Petersburgu. Przeczytałem jedną z jego książek przetłumaczonych na język rosyjski. Dałem za wygraną. To nie dla mnie. Drugie podejście miałem w Kijowie. Wielu moich znajomych angażowało się w działalność ruchu Comunione e Liberazione, który założył ks. Giussani, więc postanowiłem wrócić do lektury jego publikacji. I nic. Czytałem po włosku i po polsku. Bez zmian. Zamknięta księga. Trzeci raz spróbowałem, kiedy mieszkałem na Polach Lednickich. Byłem wtedy duszpasterzem młodzieży, więc chciałem przeczytać coś mądrego o wychowaniu. W bibliotece znalazłem książkę Ryzyko wychowawcze. Pamiętam, że jechałem pociągiem relacji Gniezno – Poznań, patrzyłem na przesuwający się za oknem krajobraz i właściwie tylko jednym okiem spoglądałem na tekst. I nagle olśnienie: „Tradycja, jako propozycja, aktualizuje się w figurze wychowawcy” (Luigi Giussani, Ryzyko wychowawcze, tłum. A. Surdej, Kielce 2002, s. 14). W tym zdaniu zawarte jest wszystko.¶
Giussani był przekonany, że wychowanie rozpoczyna się od przybliżenia tradycji. Młodzież może następnie tę tradycję zanegować, ale zanim to uczyni, musi ją najpierw naprawdę poznać. Bez wiedzy o przeszłości młodzi ludzie kreują rzeczywistość na własną rękę, jakby w próżni, co często kończy się kontrkulturowymi dziwactwami lub sceptycyzmem. Giussani pisze wprost: „(…) pierwszą wskazówką, którą należy się kierować w wychowaniu młodego człowieka, jest lojalne przylgnięcie do tradycji. Taka tradycja jest dla młodego człowieka rodzajem hipotezy wyjaśniającej rzeczywistość” (tamże).¶
A zatem wychowawca powinien przekazać młodzieży jakąś hipotezę roboczą, która sprawia, że świat nabiera sensu. Tradycja jest rozumiana przez Giussaniego jako pewna całościowa struktura wartości i znaczeń, w której jesteśmy zanurzeni. Rodzina, szkoła czy też duszpasterstwo młodzieży powinny wychowywać, czyli wprowadzać w konkretną wizję rzeczywistości. Ważne jest, by owa hipoteza dawała spójny obraz. Giussani podkreśla, że młody człowiek w okresie kształtowania, to znaczy w wieku ponad dziesięciu lat, choć jest jeszcze istotą naiwną, to bardzo wiele rozumie i silnie reaguje na to, co nazywamy brakiem spójności. Dlatego w figurze wychowawcy, który wprowadza młodzież w tradycję, nie chodzi tylko o to, żeby przekazał on pewien zasób informacji i nauczył jakichś praktyk, nie tylko o to, żeby był przykładem cnotliwego życia, ale funkcja wychowawczego autorytetu to przede wszystkim „funkcja spójności”. Wychowawca musi pomóc młodzieży w dostrzeżeniu związku pomiędzy tradycją a życiem.¶
Dopiero kiedy tradycja zostanie w ten sposób przekazana i przyjęta, może nastąpić kolejny etap procesu wychowawczego, którym jest krytyka – inspirowanie do krytycznego myślenia. Należy jednak pamiętać, że krytyka tradycji nie powinna być przedwczesna, gdyż zbyt szybkie konfrontowanie młodego człowieka z przeciwstawnymi ideami prowadzi nie do jego rozwoju, lecz dezorientacji. I jeszcze jedna niezmiernie ważna rzecz – tradycja jest propozycją. Nie jest odgórnie narzuconą ideologią, ale zaproszeniem do udziału w tym, co my osobiście uważamy za wartościowe i prawdziwe.¶
Wojciech Surówka OP (ur. 1975) – kapłan, doktor filozofii, publicysta. Redaktor naczelny magazynu „Verbum”. Przez wiele lat pracował w Rosji i Ukrainie, był dyrektorem Instytutu Nauk Religijnych św. Tomasza z Akwinu w Kijowie (2011–2019). Pełnił funkcję duszpasterza akademickiego w Szczecinie (2005–2007) i w Poznaniu (2022-2024). Autor książek (Bóg i wieczność, Pogotowie teologiczne), a także książkowych rekolekcji maryjnych dla kapłanów. Od 2020 roku felietonista „Gościa Niedzielnego”. Publikował m.in. w „Przeglądzie Tomistycznym”, „Studia Oecumenica”, „Przeglądzie Politycznym” i miesięczniku „W drodze”.