Zbliżenia - Janusz Leon Wiśniewski - ebook

Zbliżenia ebook

Janusz Leon Wiśniewski

4,2

Opis

Prawdziwe historie ludzi, którzy żyjąc w różnych miejscach – w Moskwie, czy na Bora-Bora – jednakowo tęsknią za bliskością i marzą o miłości. Opowieści ukazujące wielką prawdę, że szczęście i tęsknota człowieka mają zawsze podobne oblicza – niezależne od szerokości geograficznej, statusu społecznego i koloru skóry.

Zebrane w jednym tomie felietony Janusza L. Wiśniewskiego ukazywały się w miesięczniku "Pani".

Janusz L. Wiśniewski – doktor informatyki i doktor habilitowany chemii, naukowiec i pisarz, autor bestsellerowych powieści S@motność w sieci, Los powtórzony, a także zbiorów opowiadań Zespoły napięć, Intymna teoria względności oraz Molekuły emocji. Ostatnio w Wydawnictwie Literackim opublikował Sceny z życia za ścianą. Obecnie mieszka i pracuje we Frankfurcie nad Menem.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 75

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (43 oceny)
18
17
8
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
lkoprowski8

Dobrze spędzony czas

przyjemne opowiadania
00
dandai

Nie oderwiesz się od lektury

Dziękuję za kolejne treści, od których żal odchodzić. Kawałeczki życia, opowieści, jak szkoda, że nie ma ich tysiąc... Zostałam nagle w środku nocy ze zdziwieniem i protestem, że to już koniec.
00

Popularność




Janusz Leon Wiśniewski

Zbliżenia

© Copyright by Janusz Leon Wiśniewski

© Copyright by Wydawnictwo Literackie, 2010

Wydanie pierwsze

Redaktor prowadzący

Dorota Wierzbicka

Redakcja

Marta Dvořak

Korekta

Ewa Kochanowicz, Weronika Kosińska, Małgorzata Wójcik

Projekt okładki

Anna Pol

Redakcja techniczna

Bożena Korbut

Wydawnictwo Literackie Sp. z o.o., 2010

ul. Długa 1, 31-147 Kraków

bezpłatna linia telefoniczna: 0 800 42 10 40

księgarnia internetowa: www.wydawnictwoliterackie.pl

e-mail: [email protected]

fax: (+48-12) 430 00 96

tel.: (+48-12) 619 27 70

ISBN 978-83-08-04648-7

Konwersja do formatu EPUB:Legimi Sp z o.o.

KWIATY, KSIĄŻKI I MARZENIA

Tak naprawdę wcale nie chcę sprzedawać samochodów. Nigdy nie chciałam. Gdybym mogła wybrać, to najchętniej sprzedawałabym kwiaty. I książki. Chciałabym otworzyć własną kawiarnię, do której wchodziłoby się przez kwiaciarnię. W kawiarni książki stałyby na regałach z dębowego drewna, pod każdym stolikiem także leżałyby książki. A kelnerki podające kawę miałyby wpięte we włosy białe kwiaty tiare. I na życzenie opowiadałyby o książkach. Moje kelnerki musiałby znać wszystkie książki, które „przewalałyby się” w mojej kawiarnio-kwiaciarni. I gdyby była to poezja, musiałyby znać na pamięć przynajmniej jeden z wierszy w tomiku. I musiałyby umieć go wyrecytować, gdyby moja klientka lub klient sobie tego zażyczyli. Kelnerki mogłyby nie znosić tych wierszy lub tej prozy, mogłyby także je uwielbiać – jest mi to obojętne – ale musiałyby je znać. Nie wiem jeszcze dokładnie, gdzie znalazłabym takie kelnerki i zupełnie nie wiem, skąd brałabym świeżą tiare każdego dnia. Tiare rośnie na wyspach Polinezji Francuskiej. To jest daleko. Moja kawa byłaby także z bardzo daleka i miałaby egzotyczne nazwy, moje kwiaty byłyby z jeszcze bardziej daleka. Tylko ludzie odwiedzający „moje miejsce” byliby mi bardzo bliscy. Znałabym swoich klientów z imienia i nazwiska. Nigdy nie myliłabym ich kochanek z ich żonami. Lub ich kochanków z ich mężami. Gdyby chcieli innych książek, sprowadziłabym je dla nich, gdyby chcieli innych kwiatów, także bym je sprowadziła. Gdy ma się kwiaty z Bora-Bora, to wszystko inne wydaje się bliskie. Przynajmniej dla mnie. Mam po prostu dwadzieścia pięć lat i niesamowite marzenia. Sam pan wie, że od marzeń wszystko się zaczyna. Także każdy biznesplan. Prawda?

Na razie nie sprzedaję ani kwiatów, ani książek. Sprzedaję samochody. Chociaż do pracy dojeżdżam metrem. To wcale nie chodzi o to, że samochody zupełnie mnie nie kręcą. Kręcą. Szczególnie te, które mają duże, wygodne tylne siedzenie, na którym można się położyć. Ale teraz nie chciałabym się tam kłaść dla żadnego mężczyzny, i na dodatek we Frankfurcie samochód jest bardzo uciążliwy. Głównie przez to, że trzeba go gdzieś zaparkować. Samochody, które sprzedaję, pochodzą z Azji. Może na tym skończymy. Dla ułatwienia powiem panu, że nie są z Japonii. Na razie nie mam jeszcze pieniędzy na kwiaciarnię, przez którą przechodziłoby się do kawiarni z książkami. Ale chcę ją otworzyć. Wrócić do Wrocławia i żyć z kwiatów tiare, kawy, książek i z mądrości lub dobrej pamięci moich kelnerek. Chciałabym tutaj jeszcze popracować i zebrać trochę kapitału na „wkład własny”. A gdy pan to opublikuje bardziej szczegółowo, to nie popracuję. W mojej firmie nie mamy żadnych związków zawodowych. To znaczy teoretycznie możemy mieć, ale pierwsza osoba, która wpadnie na taki pomysł, zostanie natychmiast zwolniona. Niezależnie od tego, ile kosztowałby sądowy proces i jak wysoka byłaby suma zasądzonego odszkodowania.

Sprzedaję samochody. W przeszklonym biurowcu. Sprzedaję je na drugim piętrze. Na czwartym ostatnio oddano nam „pokój do odpoczynku”. Czyli jak ujmuje to dosadnie nasza turecka sprzątaczka: „wyśpij się w robocie”. To taki tutaj trend ostatnio. Ponoć przenika powoli także do Polski. Ponad sto metrów kwadratowych zamkniętych eliptyczną szybą od podłogi po sufit. Pośrodku dwa łóżka wypełnione materacami wodnymi, biurko, na którym stoi komputer z bezprzewodowym dostępem do Internetu, dwa telefony i alabastrowa fontanna napełniająca pokój „wonią Azji”. Tak to nazwano. Azjaci, z którymi pracuję, nie czują w tej woni żadnej Azji. Europejczycy z kolei uważają, że pachnie tam „co najwyżej perfumami kochanki prezesa”. Ja nie zwracam uwagi na ten zapach. Nie zajmuję się zapachami do trzynastej czterdzieści pięć. Przychodzę tam dokładnie o trzynastej trzydzieści. Rozbieram się i biorę prysznic w łazience przylegającej do pokoju. Owalna ściana kabiny prysznica jest szklana. Widać przez nią zarysy wieżowców Frankfurtu. Mam wtedy uczucie, że woda spływa nie tylko po moim ciele, ale także po ścianach wszystkich wieżowców miasta. Absolutna dekadencja. Opłacona z pewnością z pensji pracowników. Oraz z oszczędności na tych, których ostatnio „zredukowali”. Oficjalnie z powodu kryzysu.

Nie suszę włosów. On lubi, gdy mam mokre. Kwadrans przed drugą słyszę pukanie do drzwi. Podchodzę owinięta ręcznikiem i otwieram. Zaraz potem wpycham klucz w zamek i przekręcam, aby nikt inny tutaj nie wszedł. Siadamy na kilka minut na jednym z łóżek. Nie mam uczucia, że to tylko „chillout w pracy”, jak to się modnie nazywa. Czuję zupełnie coś innego. Przez chwilę milczymy. Gdy tak milczymy, czasami przychodzi mi do głowy myśl, że to nie jest dobry mężczyzna. Jest tylko wyjątkowo przystojny, momentami wrażliwy i ma przepiękny głos. Jestem pewna, że tak samo myśli o nim wiele kobiet. Może także jego żona. Ale natychmiast zapominam o tym. Teraz jest tylko ze mną. Ja mam swoje pragnienia, a on zna się na literaturze, na kwiatach i ma przepiękne dłonie. I usta także. Nigdy nie wiem, jakimi kwiatami mnie obdaruje, gdy powitam go przy drzwiach, owinięta tylko ręcznikiem. Jest Włochem z Neapolu, mieszka we Frankfurcie od dwudziestu lat. Od dziesięciu lat – wyszkolony i „wydrenowany z fiata”, jak to teraz się nazywa, sprzedaje samochody w mojej firmie. Poza tym, co w tym budynku jest wyjątkiem, czyta książki. Wchodzi do pokoju, całuje mnie i dotyka płatkami kwiatów moich policzków. Potem siada na jednym z łóżek i czyta mi na głos fragment książki, którą wybrał. Kładę się wtedy na tym łóżku, zamykam oczy, słucham jego głosu i po pewnym czasie słyszę nagle jego przyspieszony oddech. Zsuwam z siebie wtedy ręcznik i leżę zupełnie naga. Po chwili on przestaje czytać...

NIECAŁKOWITOŚĆ

Dotykam ich. Najpierw bardzo delikatnie muskam palcami, potem biorę je w obie dłonie i gdy już do końca nacieszę się dotykiem, przyciskam do warg... Nie. To nieprawda! Najpierw je wącham. Dopiero potem dotykam. Czy wie pan, jak pachną wymarzone buty? I niech pan nie będzie teraz banalny i nie mówi mi, że pachną skórą. Obuwie, proszę pana, pachnie skórą. Uprzęże dla koni pachną skórą. Torby myśliwych i niektórych studentów pachną skórą. Ale nie buty! Przynajmniej nie te buty, które ja kolekcjonuję. Moje buty najpierw pachną Mediolanem, Rzymem, Barceloną, Prowansją, a potem moimi marzeniami. Mam – wrodzony, jak twierdzi moja mama – fetyszystyczny stosunek do butów. Moje najdroższe buty to ponad rok cierpliwego oszczędzania ze stypendium, wszystkie miesięczne kieszonkowe od babci i rzadkie alimenty od ojca. Notabene wysyłane z banku w okolicach Barcelony, gdzie od dziesięciu lat mieszka z kobietą, która jest niewiele starsza ode mnie. Tylko raz ojciec zaprosił mnie do Hiszpanii. Bardzo starałam się polubić jego nową żonę. Jeszcze bardziej chciałam, aby ona mnie polubiła. Nie udało się. To jej się nie udało. Ja, mimo wszystko, ją lubię. Chociażby za to, że urodziła mi przyrodnią siostrzyczkę. Zawsze chciałam mieć siostrę. Ale to nieważne...

Agnieszka ma ogromne oczy, długie, opadające na ramiona włosy i młodość dwudziestolatki. Jest śliczna i nieśmiała. Gdy tylko przestaje mówić, natychmiast nerwowo odgarnia kosmyki włosów z czoła. Po chwili, gdy milczenie trwa zbyt długo, kładzie dłonie na udach i przypatruje się im, przygryzając wargi. Stara się nie patrzeć wokół siebie. Jak gdyby wiedziała, że jest obiektem dość jednoznacznego zainteresowania mężczyzn siedzących naprzeciwko, przy barze hotelowej restauracji.

Jak się z tym żyje, pyta pan? Prawie normalnie, chociaż moja mama twierdzi, że żyję zupełnie „nienormalnie”. Według niej jak uczestnik zawodów w sportach ekstremalnych. Tyle że ja mam te zawody każdego dnia. Ale to nieprawda. Robię prawie to samo co wszyscy w moim wieku. Studiuję, zarabiam, aby studiować, podróżuję, chcę się zakochać. Są rzeczy, których nie mogę robić. Trudno wędrować po górach, gdy potrzebuje się pomocy, aby przedostać się na górę w warszawskich przejściach podziemnych. Nie mogę na przykład zarabiać na studia jako kelnerka, nie mogę tańczyć. To znaczy mogę, ale się wstydzę. Powiedzmy tak: jestem „niecałkowita”. Oficjalnie, zgodnie z diagnozą, mam spastyczność mięśni nóg. Ale to prawie zawsze przekłada się na spastyczność duszy. Bardziej boli mnie to psychicznie niż fizycznie. Jeśli boli fizycznie, to faszeruję się tramalem, zaldiarem, myolastanem i na jakiś czas przechodzi. Dzisiaj nic mnie nie boli, dlatego nie jestem na żadnych prochach i mogę spokojnie napić się z panem wina. Bardzo chciałam, aby dzisiaj mnie nic nie bolało. Aby zlikwidować ten psychiczny ból, musiałabym przestać myśleć i przestać wsłuchiwać się w siebie. A sam pan wie, że to jest niemożliwe. Nie można wyłączyć myślenia. W moim przypadku byłoby to także niebezpieczne. Bo wie pan, ja bardzo lubię żyć. I mieć dużo wrażeń. Jak najwięcej. W pana książkach przeżycia są najważniejsze. Ale nie tylko dlatego je czytam. I nie dlatego przyjechałam do Warszawy, aby to panu powiedzieć. Przyjechałam tutaj, aby panu powiedzieć, że swoimi książkami utwierdził mnie pan w bardzo ważnym przekonaniu. Dla mnie bardzo ważnym. Odkąd przeczytałam pana książki, jestem pewna, że nie muszę się godzić na „byle jakiego mężczyznę” w moim życiu. To, że nie jestem „całkowita”, wcale nie znaczy, że jestem gorsza. W pana książkach opisuje pan przepiękne miłości ludzi nawet bardziej „niecałkowitych” niż ja. Mam tylko trochę inne nogi. I przez to nie mogę chodzić, tak jak chodzą inne kobiety. Nawet nie wiem, dlaczego skrywam nogi pod długimi sukniami i spódnicami. Są tak samo ładne jak nogi zdrowych kobiet. Może nawet ładniejsze. Dbam o nie, od stóp do pachwin, jak matka dba o swoje nowo narodzone niemowlę. Są po prostu tylko nie całkiem sprawne. Gdy na nich staję, to muszę się w nie przez chwilę wsłuchać. Ale pan także nieustannie wsłuchuje się w swoje serce, prawda? Pana serce także nie jest całkiem sprawne? Pana serce także kuleje? Tak jak moje nogi. Mamy tylko inne diagnozy. Pan ma arytmię, a ja spastyczność. Serce jest ważniejsze niż nogi, ale kulejące nogi niestety widać. Szczególnie gdy należą do kobiety. Zauważył pan tych facetów przy barze? Wpatrują się łapczywie i nieustannie w mój biust. Pewnie usilnie próbują teraz odgadnąć, do jakich nóg ten biust należy. Dla wielu z nich kobieta składa się tylko z piersi, nóg kończących się waginą i ust. Za chwilę wstanę od stolika, przejdę do toalety i przestaną się gapić. Gwarantuję panu. Założymy się?! Podczas gdy ja, wsłuchana w moje nogi, będę docierała powoli do toalety, usłyszy pan wyraźny odgłos tąpnięcia. To tąpnie im poziom testosteronu, zamieniając się u większości z nich w hormon współczucia. Pan nawet pewnie zna jego nazwę lub strukturę, prawda? I właśnie tacy mężczyźni mnie zupełnie nie interesują. To nie dla takich jak oni będę nosić szminkę w kieszeni. I nie dla nich kupuję swoje buty. Wie pan, co ostatnio dostałam na imieniny? Od chłopaka z roku? Podarował mi kiczowate, zupełnie niepachnące marzeniami jarmarczne szpilki. I wie pan, co ten arogant mi powiedział? „Ja wiem, że nie będziesz w nich mogła chodzić, ale bardzo bym chciał, abyś założyła je, gdy będziesz ze mną w łóżku”. Wyrzuciłam je do kosza. Dla mojego mężczyzny mam już szpilki. Zielony, najdelikatniejszy zamsz. Czasami ich dotykam i przyciskam do warg...