Ukrwienia - Janusz Leon Wiśniewski - ebook

Ukrwienia ebook

Janusz Leon Wiśniewski

3,2

Opis

Anna kocha męża, ale czułość otrzymuje od Andrzeja. Konstanty, Julia i Sarah nie mogą bez siebie żyć. Chociaż żyją w trójkącie – nie czują zazdrości…

Nie trzeba wymyślać skomplikowanych fabuł – wystarczy słuchać, zachwycać się i wzruszać. Janusz Wiśniewski raz jeszcze przybliża nam prawdziwe historie przypadkowo napotkanych, zwykłych-niezwykłych ludzi. Ludzi, których zawsze łączy pragnienie miłości i bliskości innych. To każdy z nas – chociaż oddzielają nas mury niezrozumienia i niewiedzy – każdy nosi w sobie historię skrywającą głęboką prawdę o człowieku.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 62

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,2 (127 ocen)
20
33
40
24
10
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Dorotadea24

Nie oderwiesz się od lektury

polecam czytać osobno nie jestem zawiedziona
00

Popularność




© Copyright by Janusz Leon Wiśniewski

© Copyright by Wydawnictwo Literackie, 2011

Wydanie pierwsze

Redaktor prowadzący

Dorota Wierzbicka

Redakcja

Weronika Kosińska

Korekta

Ewa Kochanowicz, Barbara Turnau, Małgorzata Wójcik

Snehit/PICSEL

Redakcja techniczna

Bożena Korbut

Wydawnictwo Literackie Sp. z o.o., 2011

ul. Długa 1, 31-147 Kraków

bezpłatna linia telefoniczna: 800 42 10 40

księgarnia internetowa: www.wydawnictwoliterackie.pl

e-mail: [email protected]

fax: (+48-12) 430 00 96

tel.: (+48-12) 619 27 70

Skład i łamanie: Infomarket

ISBN 978-83-08-04655-5

Konwersja do formatu EPUB: Virtualo Sp. z o.o.

virtualo.eu

Wolfgang teraz płaci alimenty na dwa tygodnie przed ustalonym terminem. Tak dla pewności. Z coraz większą frustracją. Jego była żona od kilku miesięcy sypia z jego (byłym) najlepszym przyjacielem. Ale za mąż za niego nigdy nie wyjdzie. Straciłaby wtedy alimenty...

Baby blues...

Marika „urodziła” — sama tak to nazywa — dokładnie dwieście osiemdziesięcioro dziewięcioro dzieci, z których jedno, ostatnie, to jej własne. Córeczka Leoni. Przyszła na świat w sierpniu ubiegłego roku. Zupełnie naturalnie. W zwyczajnej państwowej klinice w Hamburgu. Bez znieczulenia. Około czwartej nad ranem, po trzech godzinach od pierwszych skurczów, lekarz położył na jej piersiach lepkie od czerwonego śluzu „stworzenie”. Powinna je przytulić, objąć, powitać, poczuć wzruszenie, popłakać się, spojrzeć w oczy, pogłaskać delikatnie po czarnych włoskach na główce i poczuć więź. Tak bywało zazwyczaj przy innych „jej dzieciach”. Ale przy jej własnym nic takiego nie czuła. Tylko dotkliwy ból w podbrzuszu, ulgę, że poród wreszcie się skończył, i ogromne zmęczenie. Oddała pospiesznie Leoni w ręce położnej i chciała jak najszybciej zasnąć. Gdyby lekarz nie musiał jej zszywać, zasnęłaby natychmiast.

Następnego dnia w południe pielęgniarka przywiozła Leoni, aby matka ją nakarmiła. Wcześniej do karmienia przywiozła zaraz po śniadaniu Nathalie. Córkę dziewczyny, która leżała w łóżku obok i urodziła tej samej nocy. W wózku leżało wrzeszczące niemowlę, obok pielęgniarki pchającej wózek kroczył ojciec Nathalie przysłonięty bukietem róż, a za ojcem dreptała starsza kobieta z drugim bukietem. Zanim głodna Nathalie przylgnęła do piersi dziewczyny, zrobiono zdjęcia i sfilmowano to wydarzenie kamerą. A potem dziewczyna karmiła i gdy było widać na jej twarzy największe szczęście i gdy to właśnie wtedy wydarzało się najważniejsze, nikt tego nie fotografował i nie filmował.

Gdy przywieziono jej Leoni, nie było róż inikt niczego nie fotografował. Nie było także ojca Leoni. Teoretycznie mógł być. Powiadomiła go otym, że jest wciąży, że to jego dziecko iże chce je urodzić. Już zaraz na początku, gdy tylko upewniła się ulekarza. Potem listy wysyłane do niego do Moguncji wracały zdopiskiem „adresat nieznany”. Najpierw ją to bardzo bolało, potem się do tego przyzwyczaiła, aż wkońcu Leoni wjej brzuchu była już tylko jej.

Jej matka miała być przy niej podczas porodu i teraz z nią, ale nie dostała wizy. Ponieważ „nie gwarantuje spełnienia warunków terminowego opuszczenia Niemiec”. Ukrainka, wdowa, której jedyna córka pracuje w Niemczech, faktycznie nie gwarantuje tego, czego oczekiwał urzędnik w niemieckim konsulacie w Kijowie.

Gdy pielęgniarka podała jej Leoni, poczuła przerażenie. Patrzyła na niemowlę i nieporadnie starała się podsunąć swoją pierś. Płacz Leoni ją denerwował. Czuła rozdrażnienie. Nie poczuła żadnej bliskości. Gdyby nie pielęgniarka, która stała obok, najchętniej uciekłaby z pokoju. Karmienie było dla niej męczarnią. Nie tylko tego pierwszego razu, ale także przez kolejne cztery dni pobytu w szpitalu. Dziecko płakało, ona płakała, a pielęgniarki dawały jej lekcje z macierzyństwa. Jej! Położnej z dyplomem!

Marika przyjechała do Hamburga z chórem akademickim pięć lat temu. Chór wrócił do Kijowa, a ona została. Koleżanka z Rosji natychmiast znalazła jej pracę w szpitalu. Niemieckie szpitale chętnie zatrudniają personel ze Wschodu. Jest świetnie wykształcony, pracowity i nie narzeka na niskie pensje, pracę na trzy zmiany lub na zawołanie. Potem skończyła trzyletni oficjalny kurs i jako akuszerka zaczęła asystować przy porodach w prywatnych domach. To ostatnio bardzo modne w Niemczech. Przyjmowała porody samodzielnie. Tylko w dwóch skomplikowanych przypadkach musiała przywołać lekarza. Wszystkie jej dzieci były jej bliskie, w pewnym sensie ukochane. Z niektórymi ma do dzisiaj kontakt. Tylko, paradoksalnie, jej własnej wyczekiwanej Leoni nie mogła pokochać...

Jeszcze w szpitalu zgłosiła, że potrzebuje pomocy. Przez cztery tygodnie przychodziła do niej położna wysyłana przez szpital i opiekowała się Leoni. Marika w tym czasie popadła w depresję. Czuła nie tylko bezgraniczny smutek, bezradność i beznadziejność. Miała też ataki panicznego lęku, rano nie mogła podnieść się z łóżka, krzyczała bez powodu. Czuła, że brodzi w zastygającym betonie. Często miewała ataki konwulsji. Nie mogła słuchać ani płaczu, ani śmiechu Leoni. Nie chciała jej oglądać, dotykać, zbliżać się do niej, przyłapywała się na tym, że czuje do niej nienawiść i obrzydzenie. Miała wtedy ogromne poczucie winy i myślała wtedy o samobójstwie.

To nie był żaden przemijający poporodowy, jak to nazywają, baby blues, który dotyka wiele kobiet. To była głęboka kliniczna depresja. Jej szpital wstawił się w konsulacie w Kijowie za jej matką. Gdy przyjechała w grudniu i objęły się po raz pierwszy od długiego czasu, znowu mogła płakać. Wiedziała, że teraz, przy babci, Leoni jest bezpieczna. Zajęła się sobą. Łykała regularnie przepisany przez psychiatrę prozac, szpital wysyłał do niej co drugi dzień psychoterapeutkę. Po trzech miesiącach sama chodziła na terapię grupową, spotykała się z innymi matkami, które także dotknęła depresja. Potem zaczęła powoli zbliżać się do Leoni. Wpatrywała się w nią, przygotowywała butelki z mlekiem, dotykała jej ubranek. Którejś nocy Leoni zapłakała. Zatrzymała swoją matkę w drodze do pokoju dziecka. Sama poszła do dziewczynki, wzięła ją na ręce, mocno przytuliła i zaczęła całować...

Ukrwienie

Tak naprawdę to postawiłam jej tylko jeden warunek, chyba najgorszy z możliwych — mówi cichym, spokojnym głosem, w którym nie pobrzmiewa ani nuta żalu, ani tym bardziej rezygnacji. — Powiedziałam, że chcę przynależeć do tego związku. W pełni. Należę do Konstantego, więc chcę należeć także do niej. Byłam całkowicie zagubiona w tym, co czułam w trakcie tego spotkania, ale dwie rzeczy wiedziałam na pewno. Nie czuję — zupełnie tego nie pojmując — zazdrości, a także nigdy nie zgodzę się na banalną i żałosną rolę zdradzonej żony. Nie będę robić żadnych scen i nie będę również „z pazurami walczyć o swoje”, bo żaden człowiek nigdy nie jest częścią „swojego”. Kto myśli inaczej, musi być niespełna rozumu lub dał się zaślepić nienawiści. Wiedziałam, że ona musi być nie mniej pogubiona niż ja, a tym, co powiedziałam, wprawiłam ją w osłupienie...

Sarah ma trzydzieści osiem lat, jest szczupłą, atrakcyjną brunetką, matką dwóch synów. Patryk ma dziesięć lat, aSven pięć. Od czternastu lat zna Konstantego, aod dwunastu lat są małżeństwem. Konstanty jest pisarzem iscenarzystą. Pisze także słuchowiska dla radia, które czasami sam czyta. Któregoś wieczoru, około roku temu, wrócił ze studia ipowiedział, że Julia, aktorka, zktórą pracuje iktóra przy drugim mikrofonie czyta razem znim ostatni tekst, „zakochała się wnim”.

Wyobrazi sobie to pan?! Ot tak. Tak po prostu wrócił do domu, usiadł sobie przy stole w kuchni i gdy ja, stojąc odwrócona do niego plecami, kroiłam ser do kanapek dla chłopców, tak mi powiedział. A potem dodał, że Julia przeważnie płacze, gdy o tym rozmawiają, ponieważ ona wie, iż „on przecież należy tylko do mnie i że mnie kocha, i że nigdy mnie nie opuści”. A potem powoli stawał się inny. Taki zbyt dobry, zbyt czuły, zbyt delikatny, zbyt zabiegający o moją uwagę i moją bliskość. No wie pan... nie tak normalnie jak mąż po dwunastu latach małżeństwa. Powinnam się tym przecież cieszyć, prawda? Konstanty to moja pierwsza i jedyna miłość. Żaden inny mężczyzna nie miał znaczenia w moim życiu. Tylko on. Powinnam. Ale nie mogłam. Łączyłam jego dobroć z istnieniem tej drugiej kobiety. Kiedyś wprost zapytałam go o to. Wyznał, że potrzebuje obecności Julii, że bez niej nie może być szczęśliwy. Ani beze mnie i chłopców. Julia pojawiła się w jego życiu i nie wyobraża sobie życia ani beze mnie, ani bez chłopców, ani bez Julii. Konstanty zawsze urzekał mnie swoją otwartością i szczerością do bólu. Nie potrafił kłamać, udawać, mataczyć ani grać jakichś ról. O nic mnie wtedy nie poprosił. Ani o wybaczenie, ani o czas do namysłu. Przydarzyła mu się druga miłość, ale nie chce, aby skończyła się pierwsza. Chce przeżywać obie. Inaczej obumiera. Jak nieukrwiona kończyna. Tylko wtedy może być szczęśliwy. Długo i o dziwo spokojnie rozmawialiśmy o tym. Z Konstantym trudno rozmawiać bez pewnego podziwu. On, prawdopodobnie dlatego że jest pisarzem, zawsze potrafi bardzo pięknie oddać sedno rzeczy. Pamiętam z tej rozmowy najważniejszą myśl. Pamiętam, jak w pewnej chwili powiedział: „To jest dziecinne, założyć, że wszystkie moje tęsknoty i pragnienia w ciągu całego życia może zaspokoić jeden tylko człowiek, to jest wynalazek z dziewiętnastego wieku, z którym powinniśmy się pożegnać”. Szczerze mówiąc, gdy teraz to panu mówię i sama słyszę swoje słowa, to Konstanty może się panu wydać bezgranicznym egocentrykiem, jeśli nie wstrętnym bezdusznym łajdakiem. Ale tak nie jest. Proszę mi wierzyć. Ja go znam bardzo długo...